NORA ROBERTS
ZRODZONA Z LODU
SAGA RODU CONCANNONÓW
TOM 2
Wszystkim mym przodkom,
którzy przemierzyli burzliwą toń
WĘDROWCEM BYŁEM ŻYCIA SZMAT.
PROLOG
Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeże. Ostre
pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały,
ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o
swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy wyemigrowali do Niemiec albo do
Stanów. Nie miało żadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy
też poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by
miała utracić swoją tożsamość.
Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy.
Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i zainteresowania. Ludzie myśleli
o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie przyniesie zima.
Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej
zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany
lodowatym deszczem.
- Obawiam się, że stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem. Wykopała
wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki
nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku.
- Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o
kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu.
Nadal nie mogła się nadziwić, że wyszła za mąż i oczekuje dziecka. Powinno się to
przydarzyć jej siostrze, miłującej życie domowe. - I sprawi ci to ogromną przyjemność.
- Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i pomyślałam, że
da się to zrobić.
Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o
roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z
żurawinami. Maggie przywiozła te żurawiny aż z Dublina.
Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki. Brianna była
uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta
miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne
do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy, w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące
się niesfornie włosy.
Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna. I mimo że styka
się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje
się dwa kroki za furtką ogrodową.
- Chyba nie podoba mi się myśl, że przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym
facetem.
- Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na życie.
- Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do
Dublina, a wtedy...
- Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się, bardziej
rozbawiona, niż urażona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi
zatroszczyć się o siebie.
- Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych.
- Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od
czasu, gdy zamieszkała z Lottie.
- Już ja swoje wiem! Biegniesz tam na każde jej skinienie, wysłuchujesz pretensji,
ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę.
Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, że znów dala się unieść gniewem,
jednocześnie mając poczucie winy.
- Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten mężczyzna...
- Grayson Thane - podsunęła usłużnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. -
Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy
pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej Irlandii. Nie ma żadnych niecnych
planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I zapłaci za moją cieplarnię.
- Zabierzesz je do domu.
- Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy, przerzucając
je z ręki do ręki, żeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie
uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie każdy kąsek, który biorę do ust.
- Chce, żebyś była zdrowa, ty i dziecko.
- Wiem. I myślę, że zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje
dziecko, a ile tłuszcz.
Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając
ostatni kwartał ciąży, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w sobie łagodność, która
ciągle zdumiewała młodszą siostrę.
Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że jej miłość ktoś w
pełni odwzajemnia.
- Przybrałaś więcej niż parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -powiedziała.
W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru.
- Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie skończyła
ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza
brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp.
- Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan powiedział, że
zapełniłaś eksponatami całą galerię.
- Chcesz, żebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w
Clare...
- ...która zostanie otwarta na wiosnę.
- Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka, jeżeli zrobię
krok w stronę pracowni.
Westchnęła, ale Brianna wiedziała, że Maggie, nie bierze do serca pogróżek męża. Nie
przeszkadzała jej nadmierna może troskliwość Rogana.
- Chcę pracować, dopóki to możliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy
takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości?
- Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu.
Brianna napełniła filiżankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał
cierpliwie przy krześle, położył wielką głowę na jej kolanach.
- Jankes? Tylko jeden? Mężczyzna?
- Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezerwował pokój, z
wyżywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry.
- Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drżało od
uderzeń wiatru. Cóż on takiego pisze?
- Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły
jakieś nagrody.
- Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo
gadania w pubie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage” nawet w czasie najgorszych zimowych
miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj
pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane
chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na snucie planów.
Z radością witała podróżnych, nawet jeżeli zjawiali się niespodziewanie. Liczył się
każdy funt i każdy pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem, lubiła, gdy jej
zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych.
W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim
marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe
firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć
swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała.
Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak
hołubiłaby dziecko.
Może to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny
dzień. Przekonała się po raz kolejny, że nadal nosi w sobie smutek i żal. Dawały o sobie znać
z chwilą, gdy zostawała sama.
Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna.
Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do
wsi i zająć się pracą, którą odkładała już zbyt długo. Nie spodziewała się żadnych odwiedzin
tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezerwował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu
tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro, szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po
piętach.
Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna
Concannon żadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w
swoich porządkach.
Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi,
prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by
przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty.
Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont. Można by z
niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki,
bladożółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej dywaników.
Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóżko z kolorową narzutą, wiklinowy fotel, małe
biureczko. Gdyby miała...
Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach.
- Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba ciężkiej
pracy i samozaparcia.
Najpierw pudła, zdecydowała. Najwyższy czas uporządkować papiery, stare ubrania.
Pół godziny później urosły już dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do
kościoła dla biednych, drugi, złożony ze szmat, zachowa dla siebie.
- Och, spójrz na to, Con! - Ostrożnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i
rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była
malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i
uśmiechnęła się.
- Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym
pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych
dzieci.
Odezwał się ból, tak znajomy, że prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko nie spało w
kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z
tego stroiku. Brianna starannie złożyła sukienkę.
Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła ciężko na ich widok. Będzie
musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec przechowywał całą korespondencję.
Wiedziała, że znajdą się tam również wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych
przedsięwzięć.
Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów. Odłożyła
na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu.
Nic o rolnictwie, zauważyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od
krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia
starej półciężarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym dokumentem zatrzymała się,
marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triquater Mining, w Walii. Z daty
wynikało, że ojciec kupił udziały na parę tygodni przed śmiercią.
Triquater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze, których
i bez tego było mało.
Cóż, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej warte niż
papier, na którym zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia w interesach.
Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzynów, wujów i
ciotek. Kochali go. Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się, myśląc o matce.
Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wyblakłą
czerwoną wstążką. Na odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie poczuła się tym zdziwiona.
Concannonowie mieli licznych przyjaciół i krewnych w Stanach. Natomiast nazwisko było
Briannie nieznane. Amanda Dougherty.
Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absolwentki szkoły
klasztornej. Zaparło jej dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie.
Kochany Tommy!
Powiedziałam Ci, że nie będę pisać. Może w ogóle tego listu nie wyślę, ale chcę
przynajmniej udawać, że z Tobą rozmawiam. Jestem w Nowym Jorku od wczoraj, a Ty już
wydajesz się taki daleki, a czas, który spędziliśmy razem, tym cenniejszy. Poszłam do
spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi serca nie czuję, by to, co zaszło między nami,
było grzechem. Miłość nie może być grzechem. Zawszę będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli
Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by znów być razem. Ale na wypadek, gdyby to się nie
stało, chcę, byś wiedział, że przechowam jak skarb każdą chwilę, którą nam dano. Moim
obowiązkiem jest powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małżeńskiej i poświęcił się
dzieciom, które tak bardzo kochasz. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale żywię
również nadzieję, że kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz
o mnie. I o tym, że kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I że ja kocham Ciebie...
Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona była
niemowlęciem.
Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła
dwudziestoośmioletnia kobieta, na wiadomość, że jej ojciec kochał kobietę nie będącą jego
żoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i absurdalnymi planami. Listy te przeznaczone
były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać.
Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list.
Kochany Tommy!
Czytałam Twój list tyle razy, że mam przed oczyma każde słowo. Serce boli mnie na
myśl, że jesteś taki nieszczęśliwy. Ja także patrzę często na morze i wyobrażam sobie, że
mnie wyglądasz. Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, że tylko powiększę Twoje
cierpienie. Nie ma miłości w Twoim małżeństwie, ale są obowiązki. Nie muszę Ci przecież
przypominać, że powinieneś myśleć przede wszystkim o swoich dzieciach. Wiem, zawsze
wiedziałam, że zajmują pierwsze miejsce w Twoim sercu, w Twoich myślach. Niech Bóg cię
błogosławi, Tommy, za to, że myślisz również o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam się,
że moje życie będzie puste, teraz wiem, że stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet
bardziej niż w chwili rozstania. Nie chcę, żebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę, żebyś
myślał.
Na zawsze Twoja Amanda
Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości, choć tak
niewiele słów. Kim ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej kobiecie? Jak często
za nią tęsknił?
Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list.
Mój kochany!
Długo się modliłam, zanim odważyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej, jak mam
postąpić. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym powiedzieć, nie wiem, czy postępuję słusznie.
Mogę mieć tylko nadzieję, że ta wiadomość sprawi Ci radość, a nie ból.
Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z widokiem na
Shannon. Byłeś taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepieni miłością, która nas pochłonęła.
Nigdy już nie będę kochała tak głęboko, tak bezgranicznie. Jestem wdzięczna, że, choć nigdy
nie będziemy razem, będę miała coś cennego, co mi przypomni, że byłam kochana. Noszę
Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem ze mną. Nie jestem już sama, już się nie boję.
Może powinnam się wstydzić. Panna z dzieckiem żonatego mężczyzny. Być może wstyd
przyjdzie potem, teraz czuję jedynie radość.
Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć.
Mam tę odwagę dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie nowego życia. Czy
muszę Ci mówić, jak bardzo będę kochała nasze dziecko? Już teraz wyobrażam sobie, że
trzymam je w ramionach. Proszę, mój kochany, dla dobra naszego dziecka, nie chowaj żalu w
sercu. I dla dobra naszego dziecka, wyjeżdżam. Będę myślała o Tobie każdego dnia, każdej
nocy, ale już nigdy do Ciebie nie napiszę. Będę Cię kochała do końca moich dni. Za każdym
razem, kiedy pomyślę o życiu, które razem stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej.
Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy.
Na zawsze Twoja Amanda
Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry Boże! Gdzieś daleko był
ktoś, z kim łączyły ją więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Miał, być
może, podobne rysy...
Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i dziecka?
Czy próbował zapomnieć?
Nie. Brianna złożyła ostrożnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze zachował jej
listy. Brianna przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę. Zawsze.
Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze myślało
jej się najlepiej przy pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego do roboty.
Szorowała, froterowała i piekła. Proste zajęcia domowe, przyjemny zapach ciasta, podniosły
ją na duchu. Dołożyła torfu do ognia, zaparzyła herbatę i usiadła, by zanotować parę
pomysłów dotyczących cieplarni.
Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni zwłoki
nie miały znaczenia. Być może zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa, pragnienia, by
odwlec rozmowę z siostrą. Brianna gotowa była to przyznać.
Nigdy nie twierdziła, że jest odważna.
Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triquater Mining i odłożyła go na bok, z
zamiarem wysłania nazajutrz.
Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezależnie od pogody. Jak to
dobrze, że Maggie nie znalazła czasu, by wpaść w odwiedziny, pomyślała z wdzięcznością,
dokładając do ognia. Za dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie siostrze o listach.
A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę pofolgować.
Prawdę mówiąc, przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy. Długa kąpiel z
dodatkiem soli, które Maggie przywiozła jej z Paryża, filiżanka herbaty, dobra książka.
Potraktuje się jak gościa i skorzysta z wielkiej wanny na piętrze. Zamiast na wąskim łóżku w
pokoiku przy kuchni, położy się w gościnnej sypialni, którą nazwała w myślach
apartamentem nowożeńców,
- Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając buteleczkę z
płynem do kąpieli pod strumień wody. - Kolacja na tacy, książka napisana przez naszego
przyszłego pensjonariusza. To bardzo ważny jankes, pamiętaj o tym - dodała, a Con walił
ogonem w podłogę.
Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z zadowolenia.
Pomyślała, że do tej scenerii romans pasowałby lepiej niż dreszczowiec pod tytułem
“Krwawe dziedzictwo”. Ale usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła w opowieści o
kobiecie nękanej przeszłością, zagrożonej przez teraźniejszość.
Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, że kiedy woda w wannie ostygła,
Brianna trzymała książkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając czytania. Drżąc
z zimna, naciągnęła długą, flanelową koszulę nocną, rozpuściła włosy, Jedynie głęboko
zakorzeniony nawyk
kazał jej odłożyć książkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy.
Wśliznęła się do łóżka i otuliła szczelnie kołdrą.
Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki Graysonowi
Thane'owi Brianna znalazła się na południu Stanów Zjednoczonych, w samym środku
upalnego lata, i ścigał ją morderca.
Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z książką w
ręku. Pies chrapał w nogach łóżka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec.
Briannie śnił się, oczywiście, koszmar.
Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w życiu impulsami. Ponieważ
wiedział o tym, starał się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie filozoficznie jak
triumfy. Tym razem musiał przyznać, że ulegając impulsowi, który kazał mu jechać z Dublina
do Clare w środku zimy, w czasie zawieruchy, popełnił błąd.
Była to jednak przygoda. A on żył z przygód.
Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak
utopiony szczur mimo płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed
tygodniem.
Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasługujących co
najwyżej na miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii, wynikało, że
zgubienie się w tym kraju stanowi część jego uroku.
Starał się o tym nie zapominać.
Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, że skończy mu się benzyna,
zanim dobrnie do czegoś, co choć w przybliżeniu przypominać będzie motel lub wieś.
W myślach przeglądał mapę. Miał znakomitą pamięć wzrokową i mógł bez trudności
odtworzyć szkic przysłany mu przez gospodynię pensjonatu.
Kłopot polegał na tym, że było ciemno choć oko wykol, deszcz zalewał mu
wycieraczki jak wezbrana rzeka, a wiatr spychał samochód z żałosnej imitacji drogi, jakby
mercedes był dziecinną zabawką.
Marzył o kawie.
Kiedy droga się rozwidliła, Gray postanowił zaryzykować i skierował samochód w
lewo. Jeżeli na przestrzeni dziesięciu mil nie znajdzie motelu lub czegoś w tym rodzaju,
spędzi noc w cholernym samochodzie i jutro spróbuje jeszcze raz.
Żałował, że jedzie przez ten kraj po ciemku. Mimo szalejącej burzy miał wrażenie, że
znalazł się w okolicy idealnie odpowiadającej jego celom. Chciał umiejscowić akcję swojej
książki tu, pośród urwisk i pól zachodniej Irlandii, pośród cichych wsi kulących się na
wybrzeżu przed wiecznie gniewnym Atlantykiem. I kto wie czy jego zmęczony życiem
bohater nie przybędzie tu nocą w środku burzy.
Starał się wzrokiem przebić ciemności. Światło? Miał szczerą nadzieję, że tak. Mignął
mu targany wiatrem drogowskaz. Gray cofnął wóz, oświetlił znak i uśmiechnął się z
satysfakcją.
Blackthorn Cottage. Nie zawiodło go poczucie kierunku. Miał nadzieję, że jego
gospodyni okaże się wcieleniem legendarnej irlandzkiej gościnności, chociaż zjawił się dwa
dni przed czasem. I to o drugiej w nocy.
Szukał bramy wjazdowej, lecz nie dostrzegł niczego prócz mokrych żywopłotów.
Wzruszywszy ramionami, zaparkował samochód przy drodze i wyjął kluczyki ze stacyjki.
Sięgnął po torbę leżącą na tylnym siedzeniu, w której znajdowały się rzeczy potrzebne na
noc. Kiedy wysiadł, burza rzuciła się na niego z pazurami jak rozwścieczona kobieta. Szedł
zgięty wpół, czepiając się krzaków fuksji, aż natrafił na ogrodową furtkę. Otworzył ją i
zamknął z trudem. Pożałował, że nie widzi domu wyraźniej. Był bezkształtną bryłą w
ciemnościach, z samotnym światłem w oknie na piętrze.
Gray szedł ku światłu, marząc o kawie.
Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Wątpił, czy przy tym wietrze ktoś usłyszałby
trąby jerychońskie. Po dziesięciu sekundach zdecydował, że otworzy sobie drzwi sam.
Ogarnęło go ciepło płynące z wnętrza domu. I zapachy - cytryna, pasta do podłogi,
lawenda i rozmaryn. Ciekawe, czy starsza pani prowadząca pensjonat robi własne potpourri.
Ciekawe, czy się obudzi i przygotuje mu coś gorącego do jedzenia.
Wtedy usłyszał warczenie - głębokie, wrogie - i zmartwiał. Stał z zadartą głową,
mrużąc oczy. Przez jedną chwilę miał w głowie zupełną pustkę.
Dopiero później zdał sobie sprawę, że była to scena jak z powieści. Może z którejś z
jego własnych. Piękna kobieta w powłóczystej koszuli nocnej, z włosami spływającymi na
ramiona jak roztopione złoto. Twarz miała bladą w rozchwianym świetle świecy, którą
trzymała w jednej ręce. Drugą ręką ściskała obrożę psa, który wyglądał i charczał jak wilk.
Psa, który sięgał jej głową do pasa.
Patrzyła na Graya ze szczytu schodów wizja kobiety, którą sam stworzył. Mogłaby
być wykuta w marmurze lub w lodzie. Była tak nieruchoma, tak skończenie doskonała.
Pies wyrywał się do przodu. Szarpnęła za obrożę i koszula zafalowała lekko.
- Proszę zamknąć drzwi - powiedziała głosem, który tylko spotęgował wrażenie
nierealności. Był to miękki, śpiewny głos Irlandki. - Deszcz pada do środka.
- Przepraszam. - Namacał drzwi i zamknął je za sobą, odgradzając dom od odgłosów
burzy.
Serce jeszcze waliło jej w piersi. Hałas i warczenie Cona wyrwały ją ze snu pełnego
grozy. Teraz stojąc na schodach, patrzyła na mężczyznę w czarnym bezkształtnym płaszczu i
próbowała dojrzeć jego rysy. Kiedy zrobił krok naprzód, zacisnęła drżącą dłoń na obroży
Cona.
Dopiero teraz zobaczyła jego podłużną, wąską twarz. Twarz poety z ciemnymi,
pełnymi ciekawości oczami i poważnym wyrazem ust. Twarz pirata, o ostrych rysach i
długich, rozjaśnionych słońcem włosach.
Nie powinnam się bać, skarciła się w myślach. W końcu to tylko mężczyzna.
- Zgubił się pan? - zapytała.
- Nie - uśmiechnął się leciutko. - Właśnie się odnalazłem. To jest Blackthorn Cottage,
prawda?
-Tak.
- Nazywam się Grayson Thane. Przyjechałem za wcześnie, ale panna Concannon mnie
oczekuje.
- Och! - Brianna powiedziała coś, czego Gray nie dosłyszał, ale jej słowa rozluźniły
zwały mięśni, z jakich składał się pies. - Spodziewałam się pana w piątek, panie Thane. Ale
miło mi pana powitać. - Zeszła ze schodów z psem przy nodze. Prąd powietrza zachybotał
płomieniem świecy. - Jestem Brianna Concannon. - Podała mu rękę.
Gapił się na nią przez chwilę. Spodziewał się miłej, starszej gosposi z siwymi włosami
upiętymi w koczek.
- Obudziłem panią - powiedział głupio.
- Cóż, w tym kraju śpimy zazwyczaj w środku nocy. Proszę, niech się pan ogrzeje
przy ogniu. - Przeszła do bawialni, zapalając po drodze światła. Odstawiła świecę,
zdmuchnęła płomień i odwróciła się, by wziąć od niego płaszcz. - Niedobra noc na podróż,
- Odczułem to na własnej skórze.
Nie był bezkształtny pod płaszczem. I nie tak wysoki, jak podszepnęła jej pobudzona
wyobraźnia, ale smukły i silny. Jak bokser, pomyślała. Poeta, pirat, bokser. Facet jest
pisarzem i jej gościem.
- Proszę się ogrzać, panie Thane. Przygotować herbatę? Czy wolałby pan, żebym... -
Chciała zaproponować, że pokaże mu pokój i przypomniała sobie, że to ona w nim śpi.
- Marzę o kawie od godziny. Jeśli nie sprawi to pani kłopotu...
- Najmniejszego. Proszę się rozgościć.
Scena jest zbyt ładna, żeby ją tak szybko zakończyć, pomyślał.
- Pójdę z panią do kuchni. I tak czuję się niewyraźnie na myśl, że wyciągnąłem panią z
łóżka o tej godzinie. - Podsunął rękę Gonowi pod nos. - Wspaniały pies. Przez chwilę
wziąłem go za wilka.
- To wilczarz - powiedziała z roztargnieniem. Absorbowała ją myśl o pokoju. - Więc
zapraszam do kuchni. Przypuszczam, że jest pan głodny?
Gray pogłaskał Cona po łbie i uśmiechnął się szeroko do Brianny.
- Panno Concannon, myślę, że panią kocham. Oblata się rumieńcem.
- Niestety, mogę zaproponować panu jedynie talerz zupy.
- Nasłuchałem się niemało o pani zdolnościach kulinarnych.
- Tak? - Idąc do kuchni, powiesiła jego mokry prochowiec na wieszaku przy drzwiach.
- Przyjaciel kuzyna mojego wydawcy mieszkał tu przed rokiem. Doszły mnie słuchy,
że gospodyni Blackthorn gotuje jak anioł.
Nikt mu nie powiedział, że tak też wygląda.
- To bardzo mity komplement. - Brianna włączyła czajnik i chochlą zaczerpnęła zupy
do podgrzania w garnku. - Niestety, dzisiejsza kolacja będzie skromna, panie Thane, ale nie
pójdzie pan do łóżka głodny. - Wyjęła chleb z pojemnika i odkroiła parę kromek. - Długo był
pan dzisiaj w podróży?
- Wyjechałem późno z Dublina. Chciałem zatrzymać się tam jeszcze jeden dzień, ale
coś gnało mnie w drogę. - Uśmiechnął się, biorąc chleb, który postawiła na stole, i zaczął jeść,
zanim podała masło. - Sama pani prowadzi ten pensjonat?
- Tak. Obawiam się, że o tej porze roku nie znajdzie pan tu towarzystwa.
- Nie przyjechałem tu szukać towarzystwa - powiedział, patrząc, jak odmierza kawę.
Kuchnia zaczynała pachnieć bosko.
- Pisał pan, że chce tu pracować. Pisanie to musi być wspaniała rzecz.
- Ma to swoje dobre strony.
- Lubię pana książki - powiedziała po prostu, sięgając do szafki po granatową filiżankę
z kamionki.
Uniósł brwi. W tym momencie ludzie zazwyczaj zaczynali zadawać tuzin pytań. W
jaki sposób pisze, skąd czerpie pomysły do książek i - pytanie najbardziej znienawidzone - co
robi, żeby je opublikować. Po serii pytań następowało nieśmiertelne wyznanie, że rozmówca
pisuje do szuflady.
Ale Brianna nic więcej nie powiedziała. Gray stwierdził, że się uśmiecha.
- Dzięki. Czasem ja też je lubię. - Pochylił się nad talerzem zupy, który przed nim
postawiła, i wciągnął głęboko zapach. - I to ma być skromna kolacja?
- Zupa jarzynowa z kawałkiem wołowiny. Mogę zrobić panu kanapki, jeżeli pan woli.
- Nie, dziękuję bardzo. - Spróbował zupy i westchnął. - Naprawdę wspaniała. -
Przyjrzał się Briannie. Czy jej skóra zawsze jest taka gładka i zaróżowiona? zastanowił się.
Czy to efekt snu? - Staram się wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, że wyrwałem panią z
łóżka, ale przychodzi mi to z trudem.
- Dobry pensjonat jest zawsze otwarty dla gości, panie Thane. - Postawiła na stole
kubek z kawą, dała znak psu, który natychmiast wyszedł spod stołu. - Proszę się częstować
zupą. Ja przygotuję panu pokój.
Wyszła szybko z kuchni i niemal biegiem pokonała schody. Musiała zmienić pościel,
ręczniki w łazience. Nie pomyślała nawet, by zaproponować mu inny pokój. Był jedynym
gościem i dlatego powinien otrzymać to co najlepsze.
Pracowała szybko i strzepywała właśnie poduszki w koronkowych powłoczkach,
kiedy usłyszała kroki na schodach.
Widząc go w drzwiach, poczuła najpierw zażenowanie, potem rezygnację. Ostatecznie
był to jej dom. Mogła korzystać z każdej jego części.
- Zrobiłam sobie małe wakacje - zaczęła, nawlekając podpinkę na kołdrę.
Dziwne, pomyślał, że kobieta wykonująca prostą pracę, polegającą na zmianie
pościeli, wygląda tak niesamowicie seksownie. Uznał, że jest bardziej zmęczony, niż mu się
wydawało.
- A więc wyrzuciłem panią z łóżka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie musi się
pani wyprowadzać.
- Za ten pokój pan płaci. Jest ogrzany, napaliłam w kominku. I ma pan własną
łazienkę. Jeżeli...
Urwała, ponieważ do niej podszedł. Zesztywniała, czując dreszcz przebiegający po
krzyżu, ale on sięgnął tylko po książkę na nocnym stoliku. Brianna odchrząknęła i zrobiła
krok w tył.
- Zasnęłam czytając - zaczęła, po czym oczy jej rozszerzyły się, kiedy uświadomiła
sobie, jaką popełniła gafę. - To nie znaczy, że ona mnie uśpiła. Ja tylko...
On się uśmiecha, zauważyła. Nie, szczerzy do niej radośnie zęby.
- Przyprawiła mnie o koszmarne sny.
- Dziękuję.
Automatycznym ruchem odchyliła róg kołdry. Już odprężona.
- Pańskie pojawienie się w środku nocy wzbudziło moje najgorsze obawy. Byłam
pewna, że morderca ożył, wyszedł z książki i stoi na dole z zakrwawionym nożem w ręku.
- A kto jest tym mordercą? Zmarszczyła brwi.
- Nie powiem panu, ale mam swoje podejrzenia. Umie pan grać na ludzkiej
wyobraźni, panie Thane.
- Gray - powiedział, wręczając jej książkę. - W pewnym sensie dzielimy przecież
łóżko.
Ujął jej rękę, zanim zdołała pomyśleć o odpowiedzi, poczuła się lekko wstrząśnięta,
kiedy podniósł tę dłoń do ust
- Dziękuję za zupę.
- Proszę bardzo. Niech pan śpi dobrze.
Nie miał wątpliwości, że zaraz uśnie. Ledwo zamknęły się drzwi za Brianna, zdjął
ubranie i rzucił się nagi na łóżko. W powietrzu unosił się delikatny zapach lilii i nagrzanej
słońcem łąki. Przez chwilę próbował określić źródło tej woni, potem zrozumiał, że tak pachną
włosy Brianny.
Zasnął z uśmiechem na ustach.
ROZDZIAŁ DRUGI
Deszcz padał również rano. Pierwszą rzeczą, jaką Gray zauważył otworzywszy oczy,
była posępna szarość za oknem. Trudno było określić porę dnia. Stary zegar na kamiennym
obramowaniu
kominka wskazywał dziewiątą piętnaście. Gray był na tyle optymistą, by uznać, że jest
to dziewiąta piętnaście rano.
Wieczorem nie przyjrzał się pokojowi. Zmęczenie podróżą i widok Brianny
Concannon ścielącej łóżko trochę go oszołomiły. Rozglądał się więc teraz, przykryty po uszy
pikowaną kołdrą. Na wytapetowanych ścianach pięły się od podłogi po sufit girlandy fiołków
i nie rozwiniętych róż. Obok kamiennego kominka, w którym wieczorem płonął ogień, stała
malowana skrzynia z bryłkami torfu.
Na starym masywnym biurku, z blatem wypolerowanym na wysoki połysk, stała
mosiężna lampa, staroświecki kałamarz i szklany wazon z potpourri. Drugi wazon suszonych
kwiatów znalazł miejsce na środku toaletki z lustrem. Dwa krzesła, obite czymś
bladoróżowym, były ustawione wokół podręcznego stolika. Na podłodze leżał dywan w
przyćmionych kolorach, a na ścianach wisiały ryciny polnych kwiatów.
Gray wsparł się na łokciu i ziewnął. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na otoczenie, w
jakim pracował, ale potrafił docenić urodę tego pokoju. W sumie uznał, że nieźle trafił.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obrócić się na drugi bok i nie zasnąć. Nie
zatrzasnął jeszcze za sobą drzwi celi - nie zaczął pisać i mógł sobie pozwolić na małe
lenistwo. Chłodne deszczowe poranki są po to, by je spędzać w łóżku. Pomyślał nagle o
swojej gospodyni, ślicznej, różanolicej Briannie. Ciekawość sprawiła, że ostrożnie postawił
stopy na zimnej podłodze.
Przynajmniej woda jest gorąca, stwierdził, wchodząc pod prysznic. Mydło pachniało
subtelnie sosnowym lasem. W czasie licznych podróży nie raz stanął oko w oko z lodowatym
prysznicem. Przytulna, bezpretensjonalna łazienka, białe ręczniki z dyskretnym haftem
harmonizowały idealnie z jego obecnym nastrojem. Miejsca, w których przebywał, zwykle
odpowiadały jego potrzebom, czy był to namiot na pustyni w Arizonie, czy luksusowy hotel
na Riwierze. Gray po prostu zmieniał otoczenie, zależnie od tego, czego w danej chwili
potrzebował albo jaki miał nastrój.
Uznał, że przytulny pensjonat w Irlandii spełni znakomicie swoje zadanie. Zwłaszcza
że oferował dodatkową atrakcję w postaci uroczej gospodyni. Piękno było zawsze miłym
dodatkiem.
Nie widząc powodu, dla którego miałby się golić, wciągnął dżinsy i wysłużony
sweter. Wiatr znacznie przycichł, postanowił więc wybrać się na przechadzkę po polach.
Pójdzie na spacer i pooddycha czystym powietrzem.
Ale na dół zagnała go perspektywa śniadania.
Nie był zdziwiony, ujrzawszy Briannę w kuchni. Pomieszczenie zdawało się jakby
stworzone dla niej - rozgrzany piec, jasne ściany, wyszorowane blaty.
Stwierdził, że upięła włosy. Pewnie uważała, że kok na czubku głowy jest praktyczną
fryzurą. Może i był, ale niesforne kosmyki, które wiły się na jej szyi i przy skroniach,
sprawiały, że wyglądała bardzo ponętnie.
Gray pomyślał, że może nie jest to najlepszy pomysł, ulec wdziękom własnej
gospodyni.
Piekła coś i ślinka napłynęła mu do ust na sam zapach ciasta. Bo przecież nie dlatego,
że wyglądała tak uroczo w białym, wykrochmalonym fartuchu.
Odwróciła się, trzymając w rękach wielką miskę i nie przestając ubijać jej zawartości
drewnianą łyżką. Zamrugała powiekami zaskoczona, potem uśmiechnęła się trochę
powściągliwie.
- Dzień dobry. Chce pan pewnie śniadanie?
- Zjem to, co tak pachnie.
- O nie! - Z wprawą, która wzbudziła w nim szczery podziw, przelała zawartość miski
do garnka. - To jeszcze nie gotowe, a poza tym to jest ciasto do herbaty.
- Jabłka - powiedział, wciągając aromat w nozdrza. - Cynamon.
- Pański nos się nie myli. Czy pański żołądek zniesie irlandzkie śniadanie, czy woli
pan coś lżejszego?
- Zniesie z pewnością.
- To może przejdzie pan do jadalni. Zaraz przyniosę kawę i bułeczki. Pozwolą panu
dotrwać do śniadania.
- Mogę jeść tutaj? - Posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech i oparł się o futrynę.
- A może nie lubi pani, kiedy ludzie patrzą, jak pani gotuje?
Kiedy po prostu patrzą, pomyślał. Patrzą, jak robi cokolwiek.
- Ależ nie. - Niektórzy goście lubili jeść w kuchni, choć większość wolała, by
obsługiwano ich w jadalni. Nalała mu kawy. - Pije pan czarną?
- Tak. - Popijał na stojąco, nie spuszczając wzroku z Brianny. -Wychowywała się pani
w tym domu?
- Tak. - Wrzuciła na patelnię tłuste kiełbaski.
- Pomyślałem sobie, że przypomina bardziej dom rodzinny niż pensjonat.
- Chciałam, żeby tak było. Mieliśmy farmę, ale sprzedaliśmy większą część ziemi.
Zatrzymaliśmy dom i mały bungalow, w którym mieszka czasem moja siostra z mężem.
- Czasem.
- Mają dom w Dublinie. On jest właścicielem galerii. Maggie jest artystką.
- Jakiego rodzaju artystką?
Brianna uśmiechnęła się, przewracając kiełbaski. Większość ludzi utożsamiała artystę
z malarzem, co zawsze irytowało Maggie.
- Szkło artystyczne. - Wskazała dzban stojący na środku kuchennego stołu. Pastelowe
strumienie zdawały się przelewać przez nierówną krawędź przypominającą poszarpany
deszczem płatek kwiatu. - To jej dzieło.
- Znakomite. - Zaciekawiony zbliżył się do stołu, przesunął palcem po falistej
krawędzi. - Concannon - szepnął, po czym zaklął pod nosem. -Niech mnie licho! M.M.
Concannon, irlandzka secesja.
Oczy Brianny rozbłysły.
- Naprawdę tak ją nazywają? Och, spodoba jej się to. - Zaczerwieniła się z dumy. - A
pan rozpoznał jej pracę.
- Powinienem, właśnie kupiłem jej... Nie wiem, co to właściwie jest. Rzeźba. W
Worldwide Galeries, w Londynie, dwa tygodnie temu.
- To galeria Rogana. Jej męża.
- Coś takiego! - Podszedł do pieca i dolał sobie kawy. Kiełbaski pachniały niemal tak
wspaniale jak jego gospodyni. - Zachwycające dzieło. Szkło białe jak lód, z ogniskiem
czerwieni w środku. Pomyślałem, że wygląda jak Forteca Samotności. - Roześmiał się, kiedy
spojrzała pytająco. - Widzę, że nie jest pani zaznajomiona z komiksami amerykańskimi.
Forteca Samotności, prywatne sanktuarium Supermana. Gdzieś w Arktyce, zdaje mi się.
- To jej się spodoba. Prywatne sanktuaria to jej domena. - Bezwiednie upinała luźne
kosmyki włosów. Była trochę zdenerwowana, ponieważ przyglądał się jej bezceremonialnie,
nie starając się nawet ukryć zainteresowania. Było w tym coś niepokojąco intymnego.
Odzywa się w nim pisarz, powiedziała sobie i wrzuciła ziemniaki na gorący tłuszcz.
- Budują galerię również tutaj, w Clare - ciągnęła. - Zostanie otwarta na wiosnę.
Proszę, tu ma pan owsiankę na początek.
Owsianka. Coś wspaniałego. Deszczowy poranek w irlandzkim domu i owsianka w
ciężkiej brązowej misie. Uśmiechnął się i przystąpił do jedzenia.
- Chce pan osadzić akcję książki tutaj, w Irlandii? - Zerknęła na niego przez ramię. -
Jeżeli wolno zapytać?
- Jasne, że wolno. Taki mam plan. Odludny kraj, zadeszczone pola, wysokie urwiska.
Schludne wioski. Sielanka. A ile namiętności i pasji może się kryć za tym spokojem.
Teraz ona się roześmiała, odwracając plasterki bekonu.
- Nie wiem, czy znajdzie pan w naszej wiosce pasje i namiętności na skalę, która pana
zadowoli, panie Thane.
- Gray.
- Panie Gray. - Wzięła jajko i rozbiła ją o krawędź patelni. - Choć, jeżeli chodzi o
namiętności, moje zostały rozbudzone zeszłego lata, kiedy jedna z krów Murphy'ego
wyłamała płot i rozdeptała moje róże. I przypominam sobie, że Tommy Duggin i Joe Ryan
pobili się niedawno przed pubem O'Malleya.
- O kobietę?
- Nie, o mecz. piłkarski w telewizji. Ale mówiono mi, że byli na lekkim rauszu i
pogodzili się natychmiast po wytrzeźwieniu.
- Cóż, powieści to i tak kłamstwo.
- Ależ skąd! - Jej oczy, jasnozielone i bardzo poważne, napotkały jego wzrok. - To
tylko inny rodzaj prawdy. Będzie to pańska prawda, prawda?
Jej zrozumienie zaskoczyło go i niemal zawstydziło.
- Tak, to będzie moja prawda.
Usatysfakcjonowana, odwróciła się w stronę pieca i przerzuciła na półmisek kiełbaski,
płaty bekonu, jajka i placki ziemniaczane.
- Wywoła pan na wsi sensację. My, Irlandczycy, mamy bzika na punkcie pisarzy.
- Nie jestem Yeatsem.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy nałożył sobie na talerz solidną porcję
jedzenia.
- I nie chce pan nim zostać, prawda?
Spojrzał na nią, z pierwszym kawałkiem bekonu nadzianym na widelec, czyżby go
rozgryzła, w dodatku w tak krótkim czasie? Jego, który szczycił się tym, że jest
nieodgadniony - człowiek bez przeszłości, bez przyszłości.
Zanim zdołał coś odpowiedzieć, drzwi kuchenne otworzyły się z trzaskiem i do kuchni
wtargnęła, wraz z deszczem i wiatrem, kobieta.
- Jakiś dureń ustawił samochód na środku drogi, Brie. - Maggie urwała, zsunęła z
głowy ociekający głową kaptur i przyjrzała się Grayowi.
- Winny - powiedział, unosząc dłoń. - Zapomniałem. Przestawię go.
- Nie ma pośpiechu. - Ruchem ręki kazała mu wrócić na krzesło i ściągnęła płaszcz. -
Niech pan skończy śniadanie, ja mam czas. To pan jest tym jankeskim pisarzem?
- Podwójnie winny. Mam przyjemność z panią M.M. Concannon, jak sądzę?
Zgadza się.
- Moja siostra, Maggie - powiedziała Brianna, nalewając herbaty. -Grayson Thane.
Maggie usiadła z westchnieniem ulgi. Dziecko urządziło jej w brzuchu prywatną
burzę.
- Przyjechał pan trochę za wcześnie, jak mi się wydaje.
- Zmiana planów.
Była ostrzejszą wersją Brianny, zauważył. Bardziej rude włosy, bardziej zielone oczy,
odrobinę ostrzejsze w wyrazie.
- Pani siostra była tak uprzejma i nie dała mi spać na podwórku.
- Och, to wcielenie dobroci, nasza Brie. - Maggie poczęstowała się kawałkiem bekonu.
- Szarlotka? - zapytała, wciągając powietrze.
- Do herbaty. - Brianna wyjęła z pieca jedną blaszkę i wstawiła drugą. - Jesteście z
Roganem zaproszeni.
- Może wpadniemy. - Maggie wzięła bułeczkę z koszyka i zaczęła po troszeczku ją
podgryzać. - Zostanie pan tu trochę?
- Maggie, nie naprzykrzaj się mojemu gościowi. Możesz zabrać do domu parę
bułeczek, jeśli chcesz.
- Jeszcze nie wychodzę. Rogan siedzi na telefonie, będzie rozmawiał do dnia Sądu
Ostatecznego. Jechałam właśnie do wsi po chleb.
- Mam mnóstwo chleba. Mogę się z tobą podzielić. Maggie uśmiechnęła się i ugryzła
bułeczkę.
- Na to właśnie liczyłam. - Zwróciła zielone, bystre oczy na Graya. - Ona piecze tyle,
że starczyłoby dla całej wsi.
- Obie siostry są artystkami - powiedział Gray swobodnie. Nałożył sobie na bułkę
dżemu truskawkowego i podsunął słoik Maggie. - Jedna dmucha szkło, druga gotuje. -
Bezwstydnie gapił się na ciasto stygnące na piecu. - Ile jeszcze czasu do herbaty?
- Chyba cię polubię.
- Ja ciebie chyba też. - Gray wstał. - Przestawię samochód. - Wystarczy wjechać w
ulicę.
Spojrzał na Briannę, nie rozumiejąc.
- W jaką ulicę?
- Za domem. Wy to nazywacie podjazdem. Będzie pan potrzebował pomocy przy
bagażach?
- Nie, poradzę sobie. Miło było cię poznać, Maggie.
- Ciebie też. - Maggie oblizała palce i poczekała, aż drzwi zamkną się za Grayem. -
Wygląda nawet lepiej niż na okładkach swoich książek.
- To prawda.
- Kto by pomyślał, że pisarz może być tak zbudowany. Nic, tylko mięśnie.
Wiedząc, że Maggie czeka na jej reakcję, Brianna nadal stała odwrócona w stronę
pieca.
- Kto by pomyślał, że mężatka w szóstym miesiącu ciąży będzie się zastanawiała nad
jego budową.
Maggie parsknęła.
- Odnoszę wrażenie, że każda kobieta poświęci mu chwilę uwagi. A jeżeli ty jesteś
wyjątkiem, powinnaś iść nie tylko do okulisty.
- Oczy mam w porządku, dzięki za troskę. I czy to nie ty martwiłaś się jeszcze nie tak
dawno, że będę tu z nim sama?
- Tak było, zanim go polubiłam.
Z cichym westchnieniem Brianna zerknęła w stronę kuchennych drzwi. Nie miała
wiele czasu. Zwilżyła wargi językiem i dalej wycierała starannie naczynia po śniadaniu.
- Maggie, chciałabym, żebyś znalazła dla mnie później wolną chwilę. Chcę z tobą
porozmawiać.
- Porozmawiaj teraz.
- Nie mogę. - Rzuciła spojrzenie na drzwi. - Musimy być same. To ważna sprawa.
- Jesteś zdenerwowana.
- Wydaje ci się.
- Czy on coś zrobił? Ten jankes? - Mimo brzucha Maggie zerwała się na równe nogi,
gotowa do obrony.
- Nie, nie. To nie ma z nim nic wspólnego. - Brianna wsparła się pod boki, zirytowana.
- Przed chwilą powiedziałaś, że go lubisz.
- Nie lubię go, jeżeli cię zdenerwował.
- Nie zrobił tego. Nie naciskaj na mnie teraz. Przyjdziesz później, kiedy on już się
rozpakuje i urządzi?
- Oczywiście. - Maggie pogłaskała Briannę po ramieniu, zatroskana. - Chcesz, żeby
Rogan też przyszedł?
- Jeżeli będzie mógł. Tak - powiedziała stanowczo, myśląc o stanie Maggie. - Tak,
proszę, żeby przyszedł z tobą.
- A więc przed herbatą. O drugiej, trzeciej?
- Znakomicie. A teraz weź bułeczki i chleb, Maggie. Muszę się zająć panem
Thane'em.
Brianna niczego nie lękała się bardziej niż konfrontacji, gniewnych słów, pretensji.
Wyrosła w domu, gdzie aż iskrzyło się od gwałtownych emocji. Wylewały się gromadzone
latami żale, rozczarowania znajdowały ujście w krzyku. Starała się zawsze panować nad
swymi uczuciami i przyjęła linię obrony biegunowo różną od metody siostry, która szukała
ucieczki w gniewie i napadach złości.
Musiała przyznać sama przed sobą, że nie raz pragnęła' zbudzić się rano i stwierdzić,
że rodzice postanowili zignorować Kościół i tradycję i pójść każde w swoją stronę. Ale o
wiele częściej, zbyt często, modliła się o cud. Cud, który sprawi, że rodzice odkryją siebie na
nowo i wzniecą tę iskrę, która połączyła ich przed laty.
Teraz zrozumiała, dlaczego cud nigdy nie mógł się wydarzyć. Amanda. Ta kobieta
miała na imię Amanda.
Czy matka wie? Czy wie, że mężczyzna, którym nauczyła się pogardzać, kochał inną
kobietę? Czy wie, że istnieje dziecko, teraz już dorosłe, owoc tej szaleńczej, zakazanej
miłości?
Nie potrafiłaby o to zapytać. Nigdy nie zapyta, obiecała sobie. Potwornej sceny, która
by się wtedy rozegrała, nie byłaby w stanie znieść.
Przeraziła ją już sama perspektywa podzielenia się swoim odkryciem z Maggie.
Znając swoją siostrę, musiała być przygotowana na gniew, cierpienie i bolesne
rozczarowanie.
Odkładała to z godziny na godzinę. Metodą tchórzy, wiedziała o tym i trochę się tego
wstydziła. Musi jednak dojść do ładu z sobą, zanim obarczy tym ciężarem Maggie.
Gray był bardzo absorbujący. Musiała pomóc mu zagospodarować pokój,
odpowiedzieć na pytanie dotyczące sąsiednich wiosek i obiektów turystycznych. A tych pytań
były dziesiątki. Kiedy w końcu wyprawiła go w drogę do Ennis, była zupełnie wyczerpana.
Miał zdumiewająco dużo energii, przypominał jej akrobatę cyrkowego, którego widziała
kiedyś na festynie. Akrobata zwijał się i skręcał w zadziwiające kształty, prostował i znowu
zwijał.
Żeby się odprężyć, uklękła i zaczęła szorować podłogę w kuchni.
Dochodziła dopiero druga, kiedy usłyszała radosne poszczekiwanie Cona. Herbata
była zaparzona, ciasto pokrojone, kanapki w kształcie małych trójkątów przyszykowane.
Brianna pozwoliła sobie na jedno krótkie załamanie rąk, po czym otworzyła drzwi siostrze i
szwagrowi.
- Przyszliście pieszo?
- On twierdzi, że potrzebuję ruchu. - Maggie miała zarumienioną twarz i błyszczące
oczy. Wciągnęła głęboko powietrze. - Będę potrzebowała, po tym podwieczorku.
- Straszny się z niej zrobił łakomczuch. - Rogan powiesił płaszcze na kołkach przy
drzwiach. Ubrany był w znoszone spodnie i ciężkie buty, ale nic nie mogło ukryć faktu, że
Dublin ma we krwi. Wysoki, smagły, byłby równie elegancki we fraku, jak i w łachmanach. -
Całe szczęście, że zaprosiłaś nas na podwieczorek, Brianno. Ona wyjadła wszystko do czysta.
- Usiądźcie sobie przy kominku, a ja przyniosę jedzenie. Mamy mnóstwo dobrych
rzeczy.
- Nie jesteśmy gośćmi - zaprotestowała Maggie. - Kuchnia to miejsce akurat dla nas.
- Siedziałam w niej przez cały dzień. - Była to kiepska wymówka. Żaden pokój w
całym domu nie mógł konkurować z jej kuchnią. Ale miała niejasne wrażenie, że bardziej
odpowiednia do tej rozmowy będzie oficjalna atmosfera bawialni. - Poza tym napaliłam w
kominku.
- Przyniosę tacę - zaofiarował się Rogan.
Maggie sięgnęła po ciasto w chwili, gdy pojawiło się ono na stole.
- Weź kanapkę - powiedział Rogan.
- On traktuje mnie bardziej jak dziecko niż kobietę, która ma je wkrótce urodzić. - Ale
wzięła kanapkę. - Opowiadałam Roganowi o twoim bardzo atrakcyjnym jankesie. Długie,
rozjaśnione słońcem włosy, bicepsy, wielkie brązowe oczy. Nie zje z nami podwieczorku?
- Jest za wcześnie na podwieczorek - zauważył Rogan. - Czytałem parę jego książek -
zwrócił się do Brianny. - Ma zadziwiającą umiejętność wzbudzania niepokoju.
- Wiem. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wczoraj w nocy zasnęłam przy zapalonym
świetle. Wybrał się na przejażdżkę do Ennis. Był tak uprzejmy i zabrał mój list na pocztę. -
Czasem łatwiej dość do sedna okrężną drogą, pomyślała Brianna. - Znalazłam wczoraj na
strychu papiery taty.
- Myślałam, że już się z tym uporałaś? - powiedziała Maggie.
- Większości kartonów taty w ogóle nie ruszałyśmy. Dopóki matka tu mieszkała, tak
było lepiej.
- Racja, zrzędziłaby bez końca. - Maggie patrzyła w swoją filiżankę z herbatą. - To nie
w porządku, że musiałaś przebijać się przez te papiery sama, Brie.
- Nie szkodzi. Myślałam o tym, żeby urządzić tam pokój dla gości.
- Więcej gości? - Maggie wzniosła oczy ku niebu. - Przecież masz ich na kopy wiosną,
latem, jesienią.
- Lubię mieć ludzi w domu.
Była to sporna kwestia, bo obie siostry miały odrębny pogląd na tę sprawę.
- Tak czy inaczej, trzeba było uporządkować te kartony. Oprócz ubrań, z których
większość nadaje się już tylko na szmaty, znalazłam to. - Wzięła z komody małe pudełko i
wyjęła białą sukienkę z koronkami. -Dzieło babci, jestem pewna. Tatuś zachował je dla
swoich wnuków.
- Ach! - Wszystko w Maggie złagodniało. Wyraz oczu, ust, dźwięk głosu. Wzięła od
Brianny sukienkę. - Jaka maleńka - szepnęła. Głaskając koronki czuła, jak porusza się w niej
dziecko.
- Pomyślałam, Roganie, że twoja rodzina też pewnie odłożyła stroik, ale... . '
- Weźmiemy ten. Dziękuję, Brie. - Wystarczył mu jeden rzut oka na twarz żony, żeby
podjął decyzję. - Proszę, Margaret Mary.
Maggie przyjęła chusteczkę, którą jej podał, i otarła oczy.
- W książkach piszą, że to hormony. Ryczę od byle czego.
- Schowam ją. - Brianna odłożyła sukienkę do pudła i wręczyła im świadectwo
udziałowe. - To też znalazłam. Tatuś musiał to kupić na krótko przed śmiercią.
Maggie rzuciła okiem na dokument i westchnęła.
- Jeszcze jedna z jego intratnych transakcji. - Świadectwo udziałowe wzruszyło ją
niemal tak samo, jak sukienka do chrztu. - Cały tatuś. A więc postanowił wziąć się za
górnictwo.
- Cóż, wszystkiego innego już próbował.
Rogan przyglądał się świadectwu ze zmarszczoną brwią.
- Chcecie, żebym sprawdził, co to za przedsiębiorstwo?
- Napisałam już do nich. Pan Thane podjął się wysłania listu. Przypuszczam, że nic z
tego nie wyjdzie. - Jak z reszty przedsięwzięć Toma Concannona. - Ale trzeba oczywiście
poczekać na odpowiedź tej firmy.
- Tu chodzi o dziesięć tysięcy udziałów - zauważył Rogan. Maggie i Brianna
wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
- I jeżeli są warte więcej niż papier, na którym zostały wydrukowane, to tatuś pobił
swój rekord. - Maggie wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia ciasta. - Zawsze albo już w
coś zainwestował, albo planował rozkręcić interes. On miał tylko marzenia, Roganie, i
wielkie serce.
Uśmiech Brianny zgasł.
- Znalazłam jeszcze coś. Coś, co muszę wam pokazać. Listy.
- Słynął z pisania listów.
- Nie - wtrąciła Brianna, zanim Maggie zapuściła się w jedną ze swych opowieści.
Zrób to teraz, nakazała sobie, czując, że traci odwagę. Zrób to szybko. - Te listy zostały
napisane do niego. Najlepiej będzie, jak sami je przeczytacie.
Maggie patrzyła, jak oczy Brianny przybierają chłodny, nieobecny wyraz. Wiedziała,
że ucieczka w głąb siebie jest metodą obrony, którą siostra stosuje wobec każdego zagrożenia,
od bólu serca, po atak złego humoru.
- Dobrze, Brie.
Bez słowa Brianna podała Maggie listy.
Maggie spojrzała na adres zwrotny i poczuła przyspieszone bicie
serca. Otworzyła kopertę.
Brianna usłyszała, jak siostra wciąga szybko powietrze, i zacisnęła mocno dłonie.
Zobaczyła, że Maggie chwyta Rogana za rękę. Duży krok naprzód, pomyślała z cichym
westchnieniem. Rok temu Maggie odtrąciłaby każdego, kto pragnąłby ją pocieszyć.
- Amanda! - W głosie Maggie brzmiały łzy. - Powiedział to imię tuż przed śmiercią.
Stał na urwisku w Loop Head, w tym miejscu, które tak lubił. Chodziliśmy tam, a on
żartował, że wskoczymy sobie do łodzi i po chwili wylądujemy w pubie w Nowym Jorku. -
Łzy popłynęły. - W Nowym Jorku. Amanda była w Nowym Jorku.
- Zawołał ją. - Brianna podniosła rękę do ust. W ostatniej chwili opanowała dziecinny
nałóg obgryzania paznokci. - Przypominam sobie, że wspomniałaś o tym, kiedy czuwałyśmy
przy jego zwłokach. Czy powiedział ci coś więcej, mówił o niej?
- Tylko imię. - Maggie otarła niemal gniewnie łzy. - Nic nie powiedział. Nigdy.
Kochał ją i nic nie zrobił dla tej miłości.
- A co miał zrobić? - zapytała Brianna. - Maggie...
NORA ROBERTS ZRODZONA Z LODU SAGA RODU CONCANNONÓW TOM 2 Wszystkim mym przodkom, którzy przemierzyli burzliwą toń WĘDROWCEM BYŁEM ŻYCIA SZMAT.
PROLOG Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeże. Ostre pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało żadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy też poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by miała utracić swoją tożsamość. Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy. Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie przyniesie zima. Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany lodowatym deszczem. - Obawiam się, że stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem. Wykopała wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku. - Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, że wyszła za mąż i oczekuje dziecka. Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej życie domowe. - I sprawi ci to ogromną przyjemność. - Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i pomyślałam, że da się to zrobić. Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z żurawinami. Maggie przywiozła te żurawiny aż z Dublina. Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki. Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy, w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy.
Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna. I mimo że styka się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje się dwa kroki za furtką ogrodową. - Chyba nie podoba mi się myśl, że przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym facetem. - Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na życie. - Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do Dublina, a wtedy... - Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się, bardziej rozbawiona, niż urażona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi zatroszczyć się o siebie. - Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych. - Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała z Lottie. - Już ja swoje wiem! Biegniesz tam na każde jej skinienie, wysłuchujesz pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę. Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, że znów dala się unieść gniewem, jednocześnie mając poczucie winy. - Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten mężczyzna... - Grayson Thane - podsunęła usłużnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. - Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej Irlandii. Nie ma żadnych niecnych planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I zapłaci za moją cieplarnię. - Zabierzesz je do domu. - Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy, przerzucając je z ręki do ręki, żeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie każdy kąsek, który biorę do ust. - Chce, żebyś była zdrowa, ty i dziecko. - Wiem. I myślę, że zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje dziecko, a ile tłuszcz. Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając ostatni kwartał ciąży, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w sobie łagodność, która ciągle zdumiewała młodszą siostrę.
Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że jej miłość ktoś w pełni odwzajemnia. - Przybrałaś więcej niż parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -powiedziała. W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru. - Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie skończyła ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp. - Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan powiedział, że zapełniłaś eksponatami całą galerię. - Chcesz, żebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w Clare... - ...która zostanie otwarta na wiosnę. - Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka, jeżeli zrobię krok w stronę pracowni. Westchnęła, ale Brianna wiedziała, że Maggie, nie bierze do serca pogróżek męża. Nie przeszkadzała jej nadmierna może troskliwość Rogana. - Chcę pracować, dopóki to możliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości? - Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu. Brianna napełniła filiżankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał cierpliwie przy krześle, położył wielką głowę na jej kolanach. - Jankes? Tylko jeden? Mężczyzna? - Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezerwował pokój, z wyżywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry. - Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drżało od uderzeń wiatru. Cóż on takiego pisze? - Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły jakieś nagrody. - Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo gadania w pubie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage” nawet w czasie najgorszych zimowych miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na snucie planów. Z radością witała podróżnych, nawet jeżeli zjawiali się niespodziewanie. Liczył się każdy funt i każdy pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych. W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała. Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko. Może to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny dzień. Przekonała się po raz kolejny, że nadal nosi w sobie smutek i żal. Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama. Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna. Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do wsi i zająć się pracą, którą odkładała już zbyt długo. Nie spodziewała się żadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezerwował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro, szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach. Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna Concannon żadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w swoich porządkach. Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi, prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty. Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont. Można by z niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki, bladożółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej dywaników.
Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóżko z kolorową narzutą, wiklinowy fotel, małe biureczko. Gdyby miała... Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach. - Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba ciężkiej pracy i samozaparcia. Najpierw pudła, zdecydowała. Najwyższy czas uporządkować papiery, stare ubrania. Pół godziny później urosły już dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do kościoła dla biednych, drugi, złożony ze szmat, zachowa dla siebie. - Och, spójrz na to, Con! - Ostrożnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i uśmiechnęła się. - Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych dzieci. Odezwał się ból, tak znajomy, że prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko nie spało w kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie złożyła sukienkę. Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła ciężko na ich widok. Będzie musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec przechowywał całą korespondencję. Wiedziała, że znajdą się tam również wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych przedsięwzięć. Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów. Odłożyła na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauważyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półciężarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym dokumentem zatrzymała się, marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triquater Mining, w Walii. Z daty wynikało, że ojciec kupił udziały na parę tygodni przed śmiercią. Triquater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze, których i bez tego było mało. Cóż, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej warte niż papier, na którym zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia w interesach.
Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzynów, wujów i ciotek. Kochali go. Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się, myśląc o matce. Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wyblakłą czerwoną wstążką. Na odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie poczuła się tym zdziwiona. Concannonowie mieli licznych przyjaciół i krewnych w Stanach. Natomiast nazwisko było Briannie nieznane. Amanda Dougherty. Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absolwentki szkoły klasztornej. Zaparło jej dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie. Kochany Tommy! Powiedziałam Ci, że nie będę pisać. Może w ogóle tego listu nie wyślę, ale chcę przynajmniej udawać, że z Tobą rozmawiam. Jestem w Nowym Jorku od wczoraj, a Ty już wydajesz się taki daleki, a czas, który spędziliśmy razem, tym cenniejszy. Poszłam do spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi serca nie czuję, by to, co zaszło między nami, było grzechem. Miłość nie może być grzechem. Zawszę będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by znów być razem. Ale na wypadek, gdyby to się nie stało, chcę, byś wiedział, że przechowam jak skarb każdą chwilę, którą nam dano. Moim obowiązkiem jest powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małżeńskiej i poświęcił się dzieciom, które tak bardzo kochasz. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale żywię również nadzieję, że kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz o mnie. I o tym, że kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I że ja kocham Ciebie... Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona była niemowlęciem. Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła dwudziestoośmioletnia kobieta, na wiadomość, że jej ojciec kochał kobietę nie będącą jego żoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i absurdalnymi planami. Listy te przeznaczone były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać. Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list. Kochany Tommy! Czytałam Twój list tyle razy, że mam przed oczyma każde słowo. Serce boli mnie na myśl, że jesteś taki nieszczęśliwy. Ja także patrzę często na morze i wyobrażam sobie, że mnie wyglądasz. Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, że tylko powiększę Twoje cierpienie. Nie ma miłości w Twoim małżeństwie, ale są obowiązki. Nie muszę Ci przecież przypominać, że powinieneś myśleć przede wszystkim o swoich dzieciach. Wiem, zawsze wiedziałam, że zajmują pierwsze miejsce w Twoim sercu, w Twoich myślach. Niech Bóg cię
błogosławi, Tommy, za to, że myślisz również o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam się, że moje życie będzie puste, teraz wiem, że stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet bardziej niż w chwili rozstania. Nie chcę, żebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę, żebyś myślał. Na zawsze Twoja Amanda Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości, choć tak niewiele słów. Kim ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej kobiecie? Jak często za nią tęsknił? Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list. Mój kochany! Długo się modliłam, zanim odważyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej, jak mam postąpić. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym powiedzieć, nie wiem, czy postępuję słusznie. Mogę mieć tylko nadzieję, że ta wiadomość sprawi Ci radość, a nie ból. Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z widokiem na Shannon. Byłeś taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepieni miłością, która nas pochłonęła. Nigdy już nie będę kochała tak głęboko, tak bezgranicznie. Jestem wdzięczna, że, choć nigdy nie będziemy razem, będę miała coś cennego, co mi przypomni, że byłam kochana. Noszę Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem ze mną. Nie jestem już sama, już się nie boję. Może powinnam się wstydzić. Panna z dzieckiem żonatego mężczyzny. Być może wstyd przyjdzie potem, teraz czuję jedynie radość. Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć. Mam tę odwagę dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie nowego życia. Czy muszę Ci mówić, jak bardzo będę kochała nasze dziecko? Już teraz wyobrażam sobie, że trzymam je w ramionach. Proszę, mój kochany, dla dobra naszego dziecka, nie chowaj żalu w sercu. I dla dobra naszego dziecka, wyjeżdżam. Będę myślała o Tobie każdego dnia, każdej nocy, ale już nigdy do Ciebie nie napiszę. Będę Cię kochała do końca moich dni. Za każdym razem, kiedy pomyślę o życiu, które razem stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej. Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy. Na zawsze Twoja Amanda Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry Boże! Gdzieś daleko był ktoś, z kim łączyły ją więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Miał, być może, podobne rysy... Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i dziecka? Czy próbował zapomnieć?
Nie. Brianna złożyła ostrożnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze zachował jej listy. Brianna przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę. Zawsze. Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze myślało jej się najlepiej przy pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego do roboty. Szorowała, froterowała i piekła. Proste zajęcia domowe, przyjemny zapach ciasta, podniosły ją na duchu. Dołożyła torfu do ognia, zaparzyła herbatę i usiadła, by zanotować parę pomysłów dotyczących cieplarni. Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni zwłoki nie miały znaczenia. Być może zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa, pragnienia, by odwlec rozmowę z siostrą. Brianna gotowa była to przyznać. Nigdy nie twierdziła, że jest odważna. Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triquater Mining i odłożyła go na bok, z zamiarem wysłania nazajutrz. Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezależnie od pogody. Jak to dobrze, że Maggie nie znalazła czasu, by wpaść w odwiedziny, pomyślała z wdzięcznością, dokładając do ognia. Za dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie siostrze o listach. A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę pofolgować. Prawdę mówiąc, przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy. Długa kąpiel z dodatkiem soli, które Maggie przywiozła jej z Paryża, filiżanka herbaty, dobra książka. Potraktuje się jak gościa i skorzysta z wielkiej wanny na piętrze. Zamiast na wąskim łóżku w pokoiku przy kuchni, położy się w gościnnej sypialni, którą nazwała w myślach apartamentem nowożeńców, - Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając buteleczkę z płynem do kąpieli pod strumień wody. - Kolacja na tacy, książka napisana przez naszego przyszłego pensjonariusza. To bardzo ważny jankes, pamiętaj o tym - dodała, a Con walił ogonem w podłogę. Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z zadowolenia. Pomyślała, że do tej scenerii romans pasowałby lepiej niż dreszczowiec pod tytułem “Krwawe dziedzictwo”. Ale usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła w opowieści o kobiecie nękanej przeszłością, zagrożonej przez teraźniejszość. Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, że kiedy woda w wannie ostygła, Brianna trzymała książkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając czytania. Drżąc z zimna, naciągnęła długą, flanelową koszulę nocną, rozpuściła włosy, Jedynie głęboko zakorzeniony nawyk
kazał jej odłożyć książkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy. Wśliznęła się do łóżka i otuliła szczelnie kołdrą. Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki Graysonowi Thane'owi Brianna znalazła się na południu Stanów Zjednoczonych, w samym środku upalnego lata, i ścigał ją morderca. Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z książką w ręku. Pies chrapał w nogach łóżka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec. Briannie śnił się, oczywiście, koszmar. Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w życiu impulsami. Ponieważ wiedział o tym, starał się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie filozoficznie jak triumfy. Tym razem musiał przyznać, że ulegając impulsowi, który kazał mu jechać z Dublina do Clare w środku zimy, w czasie zawieruchy, popełnił błąd. Była to jednak przygoda. A on żył z przygód. Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak utopiony szczur mimo płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed tygodniem. Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasługujących co najwyżej na miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii, wynikało, że zgubienie się w tym kraju stanowi część jego uroku. Starał się o tym nie zapominać. Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, że skończy mu się benzyna, zanim dobrnie do czegoś, co choć w przybliżeniu przypominać będzie motel lub wieś. W myślach przeglądał mapę. Miał znakomitą pamięć wzrokową i mógł bez trudności odtworzyć szkic przysłany mu przez gospodynię pensjonatu. Kłopot polegał na tym, że było ciemno choć oko wykol, deszcz zalewał mu wycieraczki jak wezbrana rzeka, a wiatr spychał samochód z żałosnej imitacji drogi, jakby mercedes był dziecinną zabawką. Marzył o kawie. Kiedy droga się rozwidliła, Gray postanowił zaryzykować i skierował samochód w lewo. Jeżeli na przestrzeni dziesięciu mil nie znajdzie motelu lub czegoś w tym rodzaju, spędzi noc w cholernym samochodzie i jutro spróbuje jeszcze raz. Żałował, że jedzie przez ten kraj po ciemku. Mimo szalejącej burzy miał wrażenie, że znalazł się w okolicy idealnie odpowiadającej jego celom. Chciał umiejscowić akcję swojej książki tu, pośród urwisk i pól zachodniej Irlandii, pośród cichych wsi kulących się na
wybrzeżu przed wiecznie gniewnym Atlantykiem. I kto wie czy jego zmęczony życiem bohater nie przybędzie tu nocą w środku burzy. Starał się wzrokiem przebić ciemności. Światło? Miał szczerą nadzieję, że tak. Mignął mu targany wiatrem drogowskaz. Gray cofnął wóz, oświetlił znak i uśmiechnął się z satysfakcją. Blackthorn Cottage. Nie zawiodło go poczucie kierunku. Miał nadzieję, że jego gospodyni okaże się wcieleniem legendarnej irlandzkiej gościnności, chociaż zjawił się dwa dni przed czasem. I to o drugiej w nocy. Szukał bramy wjazdowej, lecz nie dostrzegł niczego prócz mokrych żywopłotów. Wzruszywszy ramionami, zaparkował samochód przy drodze i wyjął kluczyki ze stacyjki. Sięgnął po torbę leżącą na tylnym siedzeniu, w której znajdowały się rzeczy potrzebne na noc. Kiedy wysiadł, burza rzuciła się na niego z pazurami jak rozwścieczona kobieta. Szedł zgięty wpół, czepiając się krzaków fuksji, aż natrafił na ogrodową furtkę. Otworzył ją i zamknął z trudem. Pożałował, że nie widzi domu wyraźniej. Był bezkształtną bryłą w ciemnościach, z samotnym światłem w oknie na piętrze. Gray szedł ku światłu, marząc o kawie. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Wątpił, czy przy tym wietrze ktoś usłyszałby trąby jerychońskie. Po dziesięciu sekundach zdecydował, że otworzy sobie drzwi sam. Ogarnęło go ciepło płynące z wnętrza domu. I zapachy - cytryna, pasta do podłogi, lawenda i rozmaryn. Ciekawe, czy starsza pani prowadząca pensjonat robi własne potpourri. Ciekawe, czy się obudzi i przygotuje mu coś gorącego do jedzenia. Wtedy usłyszał warczenie - głębokie, wrogie - i zmartwiał. Stał z zadartą głową, mrużąc oczy. Przez jedną chwilę miał w głowie zupełną pustkę. Dopiero później zdał sobie sprawę, że była to scena jak z powieści. Może z którejś z jego własnych. Piękna kobieta w powłóczystej koszuli nocnej, z włosami spływającymi na ramiona jak roztopione złoto. Twarz miała bladą w rozchwianym świetle świecy, którą trzymała w jednej ręce. Drugą ręką ściskała obrożę psa, który wyglądał i charczał jak wilk. Psa, który sięgał jej głową do pasa. Patrzyła na Graya ze szczytu schodów wizja kobiety, którą sam stworzył. Mogłaby być wykuta w marmurze lub w lodzie. Była tak nieruchoma, tak skończenie doskonała. Pies wyrywał się do przodu. Szarpnęła za obrożę i koszula zafalowała lekko. - Proszę zamknąć drzwi - powiedziała głosem, który tylko spotęgował wrażenie nierealności. Był to miękki, śpiewny głos Irlandki. - Deszcz pada do środka.
- Przepraszam. - Namacał drzwi i zamknął je za sobą, odgradzając dom od odgłosów burzy. Serce jeszcze waliło jej w piersi. Hałas i warczenie Cona wyrwały ją ze snu pełnego grozy. Teraz stojąc na schodach, patrzyła na mężczyznę w czarnym bezkształtnym płaszczu i próbowała dojrzeć jego rysy. Kiedy zrobił krok naprzód, zacisnęła drżącą dłoń na obroży Cona. Dopiero teraz zobaczyła jego podłużną, wąską twarz. Twarz poety z ciemnymi, pełnymi ciekawości oczami i poważnym wyrazem ust. Twarz pirata, o ostrych rysach i długich, rozjaśnionych słońcem włosach. Nie powinnam się bać, skarciła się w myślach. W końcu to tylko mężczyzna. - Zgubił się pan? - zapytała. - Nie - uśmiechnął się leciutko. - Właśnie się odnalazłem. To jest Blackthorn Cottage, prawda? -Tak. - Nazywam się Grayson Thane. Przyjechałem za wcześnie, ale panna Concannon mnie oczekuje. - Och! - Brianna powiedziała coś, czego Gray nie dosłyszał, ale jej słowa rozluźniły zwały mięśni, z jakich składał się pies. - Spodziewałam się pana w piątek, panie Thane. Ale miło mi pana powitać. - Zeszła ze schodów z psem przy nodze. Prąd powietrza zachybotał płomieniem świecy. - Jestem Brianna Concannon. - Podała mu rękę. Gapił się na nią przez chwilę. Spodziewał się miłej, starszej gosposi z siwymi włosami upiętymi w koczek. - Obudziłem panią - powiedział głupio. - Cóż, w tym kraju śpimy zazwyczaj w środku nocy. Proszę, niech się pan ogrzeje przy ogniu. - Przeszła do bawialni, zapalając po drodze światła. Odstawiła świecę, zdmuchnęła płomień i odwróciła się, by wziąć od niego płaszcz. - Niedobra noc na podróż, - Odczułem to na własnej skórze. Nie był bezkształtny pod płaszczem. I nie tak wysoki, jak podszepnęła jej pobudzona wyobraźnia, ale smukły i silny. Jak bokser, pomyślała. Poeta, pirat, bokser. Facet jest pisarzem i jej gościem. - Proszę się ogrzać, panie Thane. Przygotować herbatę? Czy wolałby pan, żebym... - Chciała zaproponować, że pokaże mu pokój i przypomniała sobie, że to ona w nim śpi. - Marzę o kawie od godziny. Jeśli nie sprawi to pani kłopotu... - Najmniejszego. Proszę się rozgościć.
Scena jest zbyt ładna, żeby ją tak szybko zakończyć, pomyślał. - Pójdę z panią do kuchni. I tak czuję się niewyraźnie na myśl, że wyciągnąłem panią z łóżka o tej godzinie. - Podsunął rękę Gonowi pod nos. - Wspaniały pies. Przez chwilę wziąłem go za wilka. - To wilczarz - powiedziała z roztargnieniem. Absorbowała ją myśl o pokoju. - Więc zapraszam do kuchni. Przypuszczam, że jest pan głodny? Gray pogłaskał Cona po łbie i uśmiechnął się szeroko do Brianny. - Panno Concannon, myślę, że panią kocham. Oblata się rumieńcem. - Niestety, mogę zaproponować panu jedynie talerz zupy. - Nasłuchałem się niemało o pani zdolnościach kulinarnych. - Tak? - Idąc do kuchni, powiesiła jego mokry prochowiec na wieszaku przy drzwiach. - Przyjaciel kuzyna mojego wydawcy mieszkał tu przed rokiem. Doszły mnie słuchy, że gospodyni Blackthorn gotuje jak anioł. Nikt mu nie powiedział, że tak też wygląda. - To bardzo mity komplement. - Brianna włączyła czajnik i chochlą zaczerpnęła zupy do podgrzania w garnku. - Niestety, dzisiejsza kolacja będzie skromna, panie Thane, ale nie pójdzie pan do łóżka głodny. - Wyjęła chleb z pojemnika i odkroiła parę kromek. - Długo był pan dzisiaj w podróży? - Wyjechałem późno z Dublina. Chciałem zatrzymać się tam jeszcze jeden dzień, ale coś gnało mnie w drogę. - Uśmiechnął się, biorąc chleb, który postawiła na stole, i zaczął jeść, zanim podała masło. - Sama pani prowadzi ten pensjonat? - Tak. Obawiam się, że o tej porze roku nie znajdzie pan tu towarzystwa. - Nie przyjechałem tu szukać towarzystwa - powiedział, patrząc, jak odmierza kawę. Kuchnia zaczynała pachnieć bosko. - Pisał pan, że chce tu pracować. Pisanie to musi być wspaniała rzecz. - Ma to swoje dobre strony. - Lubię pana książki - powiedziała po prostu, sięgając do szafki po granatową filiżankę z kamionki. Uniósł brwi. W tym momencie ludzie zazwyczaj zaczynali zadawać tuzin pytań. W jaki sposób pisze, skąd czerpie pomysły do książek i - pytanie najbardziej znienawidzone - co robi, żeby je opublikować. Po serii pytań następowało nieśmiertelne wyznanie, że rozmówca pisuje do szuflady. Ale Brianna nic więcej nie powiedziała. Gray stwierdził, że się uśmiecha.
- Dzięki. Czasem ja też je lubię. - Pochylił się nad talerzem zupy, który przed nim postawiła, i wciągnął głęboko zapach. - I to ma być skromna kolacja? - Zupa jarzynowa z kawałkiem wołowiny. Mogę zrobić panu kanapki, jeżeli pan woli. - Nie, dziękuję bardzo. - Spróbował zupy i westchnął. - Naprawdę wspaniała. - Przyjrzał się Briannie. Czy jej skóra zawsze jest taka gładka i zaróżowiona? zastanowił się. Czy to efekt snu? - Staram się wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, że wyrwałem panią z łóżka, ale przychodzi mi to z trudem. - Dobry pensjonat jest zawsze otwarty dla gości, panie Thane. - Postawiła na stole kubek z kawą, dała znak psu, który natychmiast wyszedł spod stołu. - Proszę się częstować zupą. Ja przygotuję panu pokój. Wyszła szybko z kuchni i niemal biegiem pokonała schody. Musiała zmienić pościel, ręczniki w łazience. Nie pomyślała nawet, by zaproponować mu inny pokój. Był jedynym gościem i dlatego powinien otrzymać to co najlepsze. Pracowała szybko i strzepywała właśnie poduszki w koronkowych powłoczkach, kiedy usłyszała kroki na schodach. Widząc go w drzwiach, poczuła najpierw zażenowanie, potem rezygnację. Ostatecznie był to jej dom. Mogła korzystać z każdej jego części. - Zrobiłam sobie małe wakacje - zaczęła, nawlekając podpinkę na kołdrę. Dziwne, pomyślał, że kobieta wykonująca prostą pracę, polegającą na zmianie pościeli, wygląda tak niesamowicie seksownie. Uznał, że jest bardziej zmęczony, niż mu się wydawało. - A więc wyrzuciłem panią z łóżka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie musi się pani wyprowadzać. - Za ten pokój pan płaci. Jest ogrzany, napaliłam w kominku. I ma pan własną łazienkę. Jeżeli... Urwała, ponieważ do niej podszedł. Zesztywniała, czując dreszcz przebiegający po krzyżu, ale on sięgnął tylko po książkę na nocnym stoliku. Brianna odchrząknęła i zrobiła krok w tył. - Zasnęłam czytając - zaczęła, po czym oczy jej rozszerzyły się, kiedy uświadomiła sobie, jaką popełniła gafę. - To nie znaczy, że ona mnie uśpiła. Ja tylko... On się uśmiecha, zauważyła. Nie, szczerzy do niej radośnie zęby. - Przyprawiła mnie o koszmarne sny. - Dziękuję. Automatycznym ruchem odchyliła róg kołdry. Już odprężona.
- Pańskie pojawienie się w środku nocy wzbudziło moje najgorsze obawy. Byłam pewna, że morderca ożył, wyszedł z książki i stoi na dole z zakrwawionym nożem w ręku. - A kto jest tym mordercą? Zmarszczyła brwi. - Nie powiem panu, ale mam swoje podejrzenia. Umie pan grać na ludzkiej wyobraźni, panie Thane. - Gray - powiedział, wręczając jej książkę. - W pewnym sensie dzielimy przecież łóżko. Ujął jej rękę, zanim zdołała pomyśleć o odpowiedzi, poczuła się lekko wstrząśnięta, kiedy podniósł tę dłoń do ust - Dziękuję za zupę. - Proszę bardzo. Niech pan śpi dobrze. Nie miał wątpliwości, że zaraz uśnie. Ledwo zamknęły się drzwi za Brianna, zdjął ubranie i rzucił się nagi na łóżko. W powietrzu unosił się delikatny zapach lilii i nagrzanej słońcem łąki. Przez chwilę próbował określić źródło tej woni, potem zrozumiał, że tak pachną włosy Brianny. Zasnął z uśmiechem na ustach.
ROZDZIAŁ DRUGI Deszcz padał również rano. Pierwszą rzeczą, jaką Gray zauważył otworzywszy oczy, była posępna szarość za oknem. Trudno było określić porę dnia. Stary zegar na kamiennym obramowaniu kominka wskazywał dziewiątą piętnaście. Gray był na tyle optymistą, by uznać, że jest to dziewiąta piętnaście rano. Wieczorem nie przyjrzał się pokojowi. Zmęczenie podróżą i widok Brianny Concannon ścielącej łóżko trochę go oszołomiły. Rozglądał się więc teraz, przykryty po uszy pikowaną kołdrą. Na wytapetowanych ścianach pięły się od podłogi po sufit girlandy fiołków i nie rozwiniętych róż. Obok kamiennego kominka, w którym wieczorem płonął ogień, stała malowana skrzynia z bryłkami torfu. Na starym masywnym biurku, z blatem wypolerowanym na wysoki połysk, stała mosiężna lampa, staroświecki kałamarz i szklany wazon z potpourri. Drugi wazon suszonych kwiatów znalazł miejsce na środku toaletki z lustrem. Dwa krzesła, obite czymś bladoróżowym, były ustawione wokół podręcznego stolika. Na podłodze leżał dywan w przyćmionych kolorach, a na ścianach wisiały ryciny polnych kwiatów. Gray wsparł się na łokciu i ziewnął. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na otoczenie, w jakim pracował, ale potrafił docenić urodę tego pokoju. W sumie uznał, że nieźle trafił. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obrócić się na drugi bok i nie zasnąć. Nie zatrzasnął jeszcze za sobą drzwi celi - nie zaczął pisać i mógł sobie pozwolić na małe lenistwo. Chłodne deszczowe poranki są po to, by je spędzać w łóżku. Pomyślał nagle o swojej gospodyni, ślicznej, różanolicej Briannie. Ciekawość sprawiła, że ostrożnie postawił stopy na zimnej podłodze. Przynajmniej woda jest gorąca, stwierdził, wchodząc pod prysznic. Mydło pachniało subtelnie sosnowym lasem. W czasie licznych podróży nie raz stanął oko w oko z lodowatym prysznicem. Przytulna, bezpretensjonalna łazienka, białe ręczniki z dyskretnym haftem harmonizowały idealnie z jego obecnym nastrojem. Miejsca, w których przebywał, zwykle odpowiadały jego potrzebom, czy był to namiot na pustyni w Arizonie, czy luksusowy hotel na Riwierze. Gray po prostu zmieniał otoczenie, zależnie od tego, czego w danej chwili potrzebował albo jaki miał nastrój.
Uznał, że przytulny pensjonat w Irlandii spełni znakomicie swoje zadanie. Zwłaszcza że oferował dodatkową atrakcję w postaci uroczej gospodyni. Piękno było zawsze miłym dodatkiem. Nie widząc powodu, dla którego miałby się golić, wciągnął dżinsy i wysłużony sweter. Wiatr znacznie przycichł, postanowił więc wybrać się na przechadzkę po polach. Pójdzie na spacer i pooddycha czystym powietrzem. Ale na dół zagnała go perspektywa śniadania. Nie był zdziwiony, ujrzawszy Briannę w kuchni. Pomieszczenie zdawało się jakby stworzone dla niej - rozgrzany piec, jasne ściany, wyszorowane blaty. Stwierdził, że upięła włosy. Pewnie uważała, że kok na czubku głowy jest praktyczną fryzurą. Może i był, ale niesforne kosmyki, które wiły się na jej szyi i przy skroniach, sprawiały, że wyglądała bardzo ponętnie. Gray pomyślał, że może nie jest to najlepszy pomysł, ulec wdziękom własnej gospodyni. Piekła coś i ślinka napłynęła mu do ust na sam zapach ciasta. Bo przecież nie dlatego, że wyglądała tak uroczo w białym, wykrochmalonym fartuchu. Odwróciła się, trzymając w rękach wielką miskę i nie przestając ubijać jej zawartości drewnianą łyżką. Zamrugała powiekami zaskoczona, potem uśmiechnęła się trochę powściągliwie. - Dzień dobry. Chce pan pewnie śniadanie? - Zjem to, co tak pachnie. - O nie! - Z wprawą, która wzbudziła w nim szczery podziw, przelała zawartość miski do garnka. - To jeszcze nie gotowe, a poza tym to jest ciasto do herbaty. - Jabłka - powiedział, wciągając aromat w nozdrza. - Cynamon. - Pański nos się nie myli. Czy pański żołądek zniesie irlandzkie śniadanie, czy woli pan coś lżejszego? - Zniesie z pewnością. - To może przejdzie pan do jadalni. Zaraz przyniosę kawę i bułeczki. Pozwolą panu dotrwać do śniadania. - Mogę jeść tutaj? - Posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech i oparł się o futrynę. - A może nie lubi pani, kiedy ludzie patrzą, jak pani gotuje? Kiedy po prostu patrzą, pomyślał. Patrzą, jak robi cokolwiek. - Ależ nie. - Niektórzy goście lubili jeść w kuchni, choć większość wolała, by obsługiwano ich w jadalni. Nalała mu kawy. - Pije pan czarną?
- Tak. - Popijał na stojąco, nie spuszczając wzroku z Brianny. -Wychowywała się pani w tym domu? - Tak. - Wrzuciła na patelnię tłuste kiełbaski. - Pomyślałem sobie, że przypomina bardziej dom rodzinny niż pensjonat. - Chciałam, żeby tak było. Mieliśmy farmę, ale sprzedaliśmy większą część ziemi. Zatrzymaliśmy dom i mały bungalow, w którym mieszka czasem moja siostra z mężem. - Czasem. - Mają dom w Dublinie. On jest właścicielem galerii. Maggie jest artystką. - Jakiego rodzaju artystką? Brianna uśmiechnęła się, przewracając kiełbaski. Większość ludzi utożsamiała artystę z malarzem, co zawsze irytowało Maggie. - Szkło artystyczne. - Wskazała dzban stojący na środku kuchennego stołu. Pastelowe strumienie zdawały się przelewać przez nierówną krawędź przypominającą poszarpany deszczem płatek kwiatu. - To jej dzieło. - Znakomite. - Zaciekawiony zbliżył się do stołu, przesunął palcem po falistej krawędzi. - Concannon - szepnął, po czym zaklął pod nosem. -Niech mnie licho! M.M. Concannon, irlandzka secesja. Oczy Brianny rozbłysły. - Naprawdę tak ją nazywają? Och, spodoba jej się to. - Zaczerwieniła się z dumy. - A pan rozpoznał jej pracę. - Powinienem, właśnie kupiłem jej... Nie wiem, co to właściwie jest. Rzeźba. W Worldwide Galeries, w Londynie, dwa tygodnie temu. - To galeria Rogana. Jej męża. - Coś takiego! - Podszedł do pieca i dolał sobie kawy. Kiełbaski pachniały niemal tak wspaniale jak jego gospodyni. - Zachwycające dzieło. Szkło białe jak lód, z ogniskiem czerwieni w środku. Pomyślałem, że wygląda jak Forteca Samotności. - Roześmiał się, kiedy spojrzała pytająco. - Widzę, że nie jest pani zaznajomiona z komiksami amerykańskimi. Forteca Samotności, prywatne sanktuarium Supermana. Gdzieś w Arktyce, zdaje mi się. - To jej się spodoba. Prywatne sanktuaria to jej domena. - Bezwiednie upinała luźne kosmyki włosów. Była trochę zdenerwowana, ponieważ przyglądał się jej bezceremonialnie, nie starając się nawet ukryć zainteresowania. Było w tym coś niepokojąco intymnego. Odzywa się w nim pisarz, powiedziała sobie i wrzuciła ziemniaki na gorący tłuszcz. - Budują galerię również tutaj, w Clare - ciągnęła. - Zostanie otwarta na wiosnę. Proszę, tu ma pan owsiankę na początek.
Owsianka. Coś wspaniałego. Deszczowy poranek w irlandzkim domu i owsianka w ciężkiej brązowej misie. Uśmiechnął się i przystąpił do jedzenia. - Chce pan osadzić akcję książki tutaj, w Irlandii? - Zerknęła na niego przez ramię. - Jeżeli wolno zapytać? - Jasne, że wolno. Taki mam plan. Odludny kraj, zadeszczone pola, wysokie urwiska. Schludne wioski. Sielanka. A ile namiętności i pasji może się kryć za tym spokojem. Teraz ona się roześmiała, odwracając plasterki bekonu. - Nie wiem, czy znajdzie pan w naszej wiosce pasje i namiętności na skalę, która pana zadowoli, panie Thane. - Gray. - Panie Gray. - Wzięła jajko i rozbiła ją o krawędź patelni. - Choć, jeżeli chodzi o namiętności, moje zostały rozbudzone zeszłego lata, kiedy jedna z krów Murphy'ego wyłamała płot i rozdeptała moje róże. I przypominam sobie, że Tommy Duggin i Joe Ryan pobili się niedawno przed pubem O'Malleya. - O kobietę? - Nie, o mecz. piłkarski w telewizji. Ale mówiono mi, że byli na lekkim rauszu i pogodzili się natychmiast po wytrzeźwieniu. - Cóż, powieści to i tak kłamstwo. - Ależ skąd! - Jej oczy, jasnozielone i bardzo poważne, napotkały jego wzrok. - To tylko inny rodzaj prawdy. Będzie to pańska prawda, prawda? Jej zrozumienie zaskoczyło go i niemal zawstydziło. - Tak, to będzie moja prawda. Usatysfakcjonowana, odwróciła się w stronę pieca i przerzuciła na półmisek kiełbaski, płaty bekonu, jajka i placki ziemniaczane. - Wywoła pan na wsi sensację. My, Irlandczycy, mamy bzika na punkcie pisarzy. - Nie jestem Yeatsem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy nałożył sobie na talerz solidną porcję jedzenia. - I nie chce pan nim zostać, prawda? Spojrzał na nią, z pierwszym kawałkiem bekonu nadzianym na widelec, czyżby go rozgryzła, w dodatku w tak krótkim czasie? Jego, który szczycił się tym, że jest nieodgadniony - człowiek bez przeszłości, bez przyszłości. Zanim zdołał coś odpowiedzieć, drzwi kuchenne otworzyły się z trzaskiem i do kuchni wtargnęła, wraz z deszczem i wiatrem, kobieta.
- Jakiś dureń ustawił samochód na środku drogi, Brie. - Maggie urwała, zsunęła z głowy ociekający głową kaptur i przyjrzała się Grayowi. - Winny - powiedział, unosząc dłoń. - Zapomniałem. Przestawię go. - Nie ma pośpiechu. - Ruchem ręki kazała mu wrócić na krzesło i ściągnęła płaszcz. - Niech pan skończy śniadanie, ja mam czas. To pan jest tym jankeskim pisarzem? - Podwójnie winny. Mam przyjemność z panią M.M. Concannon, jak sądzę? Zgadza się. - Moja siostra, Maggie - powiedziała Brianna, nalewając herbaty. -Grayson Thane. Maggie usiadła z westchnieniem ulgi. Dziecko urządziło jej w brzuchu prywatną burzę. - Przyjechał pan trochę za wcześnie, jak mi się wydaje. - Zmiana planów. Była ostrzejszą wersją Brianny, zauważył. Bardziej rude włosy, bardziej zielone oczy, odrobinę ostrzejsze w wyrazie. - Pani siostra była tak uprzejma i nie dała mi spać na podwórku. - Och, to wcielenie dobroci, nasza Brie. - Maggie poczęstowała się kawałkiem bekonu. - Szarlotka? - zapytała, wciągając powietrze. - Do herbaty. - Brianna wyjęła z pieca jedną blaszkę i wstawiła drugą. - Jesteście z Roganem zaproszeni. - Może wpadniemy. - Maggie wzięła bułeczkę z koszyka i zaczęła po troszeczku ją podgryzać. - Zostanie pan tu trochę? - Maggie, nie naprzykrzaj się mojemu gościowi. Możesz zabrać do domu parę bułeczek, jeśli chcesz. - Jeszcze nie wychodzę. Rogan siedzi na telefonie, będzie rozmawiał do dnia Sądu Ostatecznego. Jechałam właśnie do wsi po chleb. - Mam mnóstwo chleba. Mogę się z tobą podzielić. Maggie uśmiechnęła się i ugryzła bułeczkę. - Na to właśnie liczyłam. - Zwróciła zielone, bystre oczy na Graya. - Ona piecze tyle, że starczyłoby dla całej wsi. - Obie siostry są artystkami - powiedział Gray swobodnie. Nałożył sobie na bułkę dżemu truskawkowego i podsunął słoik Maggie. - Jedna dmucha szkło, druga gotuje. - Bezwstydnie gapił się na ciasto stygnące na piecu. - Ile jeszcze czasu do herbaty? - Chyba cię polubię.
- Ja ciebie chyba też. - Gray wstał. - Przestawię samochód. - Wystarczy wjechać w ulicę. Spojrzał na Briannę, nie rozumiejąc. - W jaką ulicę? - Za domem. Wy to nazywacie podjazdem. Będzie pan potrzebował pomocy przy bagażach? - Nie, poradzę sobie. Miło było cię poznać, Maggie. - Ciebie też. - Maggie oblizała palce i poczekała, aż drzwi zamkną się za Grayem. - Wygląda nawet lepiej niż na okładkach swoich książek. - To prawda. - Kto by pomyślał, że pisarz może być tak zbudowany. Nic, tylko mięśnie. Wiedząc, że Maggie czeka na jej reakcję, Brianna nadal stała odwrócona w stronę pieca. - Kto by pomyślał, że mężatka w szóstym miesiącu ciąży będzie się zastanawiała nad jego budową. Maggie parsknęła. - Odnoszę wrażenie, że każda kobieta poświęci mu chwilę uwagi. A jeżeli ty jesteś wyjątkiem, powinnaś iść nie tylko do okulisty. - Oczy mam w porządku, dzięki za troskę. I czy to nie ty martwiłaś się jeszcze nie tak dawno, że będę tu z nim sama? - Tak było, zanim go polubiłam. Z cichym westchnieniem Brianna zerknęła w stronę kuchennych drzwi. Nie miała wiele czasu. Zwilżyła wargi językiem i dalej wycierała starannie naczynia po śniadaniu. - Maggie, chciałabym, żebyś znalazła dla mnie później wolną chwilę. Chcę z tobą porozmawiać. - Porozmawiaj teraz. - Nie mogę. - Rzuciła spojrzenie na drzwi. - Musimy być same. To ważna sprawa. - Jesteś zdenerwowana. - Wydaje ci się. - Czy on coś zrobił? Ten jankes? - Mimo brzucha Maggie zerwała się na równe nogi, gotowa do obrony. - Nie, nie. To nie ma z nim nic wspólnego. - Brianna wsparła się pod boki, zirytowana. - Przed chwilą powiedziałaś, że go lubisz. - Nie lubię go, jeżeli cię zdenerwował.
- Nie zrobił tego. Nie naciskaj na mnie teraz. Przyjdziesz później, kiedy on już się rozpakuje i urządzi? - Oczywiście. - Maggie pogłaskała Briannę po ramieniu, zatroskana. - Chcesz, żeby Rogan też przyszedł? - Jeżeli będzie mógł. Tak - powiedziała stanowczo, myśląc o stanie Maggie. - Tak, proszę, żeby przyszedł z tobą. - A więc przed herbatą. O drugiej, trzeciej? - Znakomicie. A teraz weź bułeczki i chleb, Maggie. Muszę się zająć panem Thane'em. Brianna niczego nie lękała się bardziej niż konfrontacji, gniewnych słów, pretensji. Wyrosła w domu, gdzie aż iskrzyło się od gwałtownych emocji. Wylewały się gromadzone latami żale, rozczarowania znajdowały ujście w krzyku. Starała się zawsze panować nad swymi uczuciami i przyjęła linię obrony biegunowo różną od metody siostry, która szukała ucieczki w gniewie i napadach złości. Musiała przyznać sama przed sobą, że nie raz pragnęła' zbudzić się rano i stwierdzić, że rodzice postanowili zignorować Kościół i tradycję i pójść każde w swoją stronę. Ale o wiele częściej, zbyt często, modliła się o cud. Cud, który sprawi, że rodzice odkryją siebie na nowo i wzniecą tę iskrę, która połączyła ich przed laty. Teraz zrozumiała, dlaczego cud nigdy nie mógł się wydarzyć. Amanda. Ta kobieta miała na imię Amanda. Czy matka wie? Czy wie, że mężczyzna, którym nauczyła się pogardzać, kochał inną kobietę? Czy wie, że istnieje dziecko, teraz już dorosłe, owoc tej szaleńczej, zakazanej miłości? Nie potrafiłaby o to zapytać. Nigdy nie zapyta, obiecała sobie. Potwornej sceny, która by się wtedy rozegrała, nie byłaby w stanie znieść. Przeraziła ją już sama perspektywa podzielenia się swoim odkryciem z Maggie. Znając swoją siostrę, musiała być przygotowana na gniew, cierpienie i bolesne rozczarowanie. Odkładała to z godziny na godzinę. Metodą tchórzy, wiedziała o tym i trochę się tego wstydziła. Musi jednak dojść do ładu z sobą, zanim obarczy tym ciężarem Maggie. Gray był bardzo absorbujący. Musiała pomóc mu zagospodarować pokój, odpowiedzieć na pytanie dotyczące sąsiednich wiosek i obiektów turystycznych. A tych pytań były dziesiątki. Kiedy w końcu wyprawiła go w drogę do Ennis, była zupełnie wyczerpana. Miał zdumiewająco dużo energii, przypominał jej akrobatę cyrkowego, którego widziała
kiedyś na festynie. Akrobata zwijał się i skręcał w zadziwiające kształty, prostował i znowu zwijał. Żeby się odprężyć, uklękła i zaczęła szorować podłogę w kuchni. Dochodziła dopiero druga, kiedy usłyszała radosne poszczekiwanie Cona. Herbata była zaparzona, ciasto pokrojone, kanapki w kształcie małych trójkątów przyszykowane. Brianna pozwoliła sobie na jedno krótkie załamanie rąk, po czym otworzyła drzwi siostrze i szwagrowi. - Przyszliście pieszo? - On twierdzi, że potrzebuję ruchu. - Maggie miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Wciągnęła głęboko powietrze. - Będę potrzebowała, po tym podwieczorku. - Straszny się z niej zrobił łakomczuch. - Rogan powiesił płaszcze na kołkach przy drzwiach. Ubrany był w znoszone spodnie i ciężkie buty, ale nic nie mogło ukryć faktu, że Dublin ma we krwi. Wysoki, smagły, byłby równie elegancki we fraku, jak i w łachmanach. - Całe szczęście, że zaprosiłaś nas na podwieczorek, Brianno. Ona wyjadła wszystko do czysta. - Usiądźcie sobie przy kominku, a ja przyniosę jedzenie. Mamy mnóstwo dobrych rzeczy. - Nie jesteśmy gośćmi - zaprotestowała Maggie. - Kuchnia to miejsce akurat dla nas. - Siedziałam w niej przez cały dzień. - Była to kiepska wymówka. Żaden pokój w całym domu nie mógł konkurować z jej kuchnią. Ale miała niejasne wrażenie, że bardziej odpowiednia do tej rozmowy będzie oficjalna atmosfera bawialni. - Poza tym napaliłam w kominku. - Przyniosę tacę - zaofiarował się Rogan. Maggie sięgnęła po ciasto w chwili, gdy pojawiło się ono na stole. - Weź kanapkę - powiedział Rogan. - On traktuje mnie bardziej jak dziecko niż kobietę, która ma je wkrótce urodzić. - Ale wzięła kanapkę. - Opowiadałam Roganowi o twoim bardzo atrakcyjnym jankesie. Długie, rozjaśnione słońcem włosy, bicepsy, wielkie brązowe oczy. Nie zje z nami podwieczorku? - Jest za wcześnie na podwieczorek - zauważył Rogan. - Czytałem parę jego książek - zwrócił się do Brianny. - Ma zadziwiającą umiejętność wzbudzania niepokoju. - Wiem. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wczoraj w nocy zasnęłam przy zapalonym świetle. Wybrał się na przejażdżkę do Ennis. Był tak uprzejmy i zabrał mój list na pocztę. - Czasem łatwiej dość do sedna okrężną drogą, pomyślała Brianna. - Znalazłam wczoraj na strychu papiery taty. - Myślałam, że już się z tym uporałaś? - powiedziała Maggie.
- Większości kartonów taty w ogóle nie ruszałyśmy. Dopóki matka tu mieszkała, tak było lepiej. - Racja, zrzędziłaby bez końca. - Maggie patrzyła w swoją filiżankę z herbatą. - To nie w porządku, że musiałaś przebijać się przez te papiery sama, Brie. - Nie szkodzi. Myślałam o tym, żeby urządzić tam pokój dla gości. - Więcej gości? - Maggie wzniosła oczy ku niebu. - Przecież masz ich na kopy wiosną, latem, jesienią. - Lubię mieć ludzi w domu. Była to sporna kwestia, bo obie siostry miały odrębny pogląd na tę sprawę. - Tak czy inaczej, trzeba było uporządkować te kartony. Oprócz ubrań, z których większość nadaje się już tylko na szmaty, znalazłam to. - Wzięła z komody małe pudełko i wyjęła białą sukienkę z koronkami. -Dzieło babci, jestem pewna. Tatuś zachował je dla swoich wnuków. - Ach! - Wszystko w Maggie złagodniało. Wyraz oczu, ust, dźwięk głosu. Wzięła od Brianny sukienkę. - Jaka maleńka - szepnęła. Głaskając koronki czuła, jak porusza się w niej dziecko. - Pomyślałam, Roganie, że twoja rodzina też pewnie odłożyła stroik, ale... . ' - Weźmiemy ten. Dziękuję, Brie. - Wystarczył mu jeden rzut oka na twarz żony, żeby podjął decyzję. - Proszę, Margaret Mary. Maggie przyjęła chusteczkę, którą jej podał, i otarła oczy. - W książkach piszą, że to hormony. Ryczę od byle czego. - Schowam ją. - Brianna odłożyła sukienkę do pudła i wręczyła im świadectwo udziałowe. - To też znalazłam. Tatuś musiał to kupić na krótko przed śmiercią. Maggie rzuciła okiem na dokument i westchnęła. - Jeszcze jedna z jego intratnych transakcji. - Świadectwo udziałowe wzruszyło ją niemal tak samo, jak sukienka do chrztu. - Cały tatuś. A więc postanowił wziąć się za górnictwo. - Cóż, wszystkiego innego już próbował. Rogan przyglądał się świadectwu ze zmarszczoną brwią. - Chcecie, żebym sprawdził, co to za przedsiębiorstwo? - Napisałam już do nich. Pan Thane podjął się wysłania listu. Przypuszczam, że nic z tego nie wyjdzie. - Jak z reszty przedsięwzięć Toma Concannona. - Ale trzeba oczywiście poczekać na odpowiedź tej firmy.
- Tu chodzi o dziesięć tysięcy udziałów - zauważył Rogan. Maggie i Brianna wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. - I jeżeli są warte więcej niż papier, na którym zostały wydrukowane, to tatuś pobił swój rekord. - Maggie wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia ciasta. - Zawsze albo już w coś zainwestował, albo planował rozkręcić interes. On miał tylko marzenia, Roganie, i wielkie serce. Uśmiech Brianny zgasł. - Znalazłam jeszcze coś. Coś, co muszę wam pokazać. Listy. - Słynął z pisania listów. - Nie - wtrąciła Brianna, zanim Maggie zapuściła się w jedną ze swych opowieści. Zrób to teraz, nakazała sobie, czując, że traci odwagę. Zrób to szybko. - Te listy zostały napisane do niego. Najlepiej będzie, jak sami je przeczytacie. Maggie patrzyła, jak oczy Brianny przybierają chłodny, nieobecny wyraz. Wiedziała, że ucieczka w głąb siebie jest metodą obrony, którą siostra stosuje wobec każdego zagrożenia, od bólu serca, po atak złego humoru. - Dobrze, Brie. Bez słowa Brianna podała Maggie listy. Maggie spojrzała na adres zwrotny i poczuła przyspieszone bicie serca. Otworzyła kopertę. Brianna usłyszała, jak siostra wciąga szybko powietrze, i zacisnęła mocno dłonie. Zobaczyła, że Maggie chwyta Rogana za rękę. Duży krok naprzód, pomyślała z cichym westchnieniem. Rok temu Maggie odtrąciłaby każdego, kto pragnąłby ją pocieszyć. - Amanda! - W głosie Maggie brzmiały łzy. - Powiedział to imię tuż przed śmiercią. Stał na urwisku w Loop Head, w tym miejscu, które tak lubił. Chodziliśmy tam, a on żartował, że wskoczymy sobie do łodzi i po chwili wylądujemy w pubie w Nowym Jorku. - Łzy popłynęły. - W Nowym Jorku. Amanda była w Nowym Jorku. - Zawołał ją. - Brianna podniosła rękę do ust. W ostatniej chwili opanowała dziecinny nałóg obgryzania paznokci. - Przypominam sobie, że wspomniałaś o tym, kiedy czuwałyśmy przy jego zwłokach. Czy powiedział ci coś więcej, mówił o niej? - Tylko imię. - Maggie otarła niemal gniewnie łzy. - Nic nie powiedział. Nigdy. Kochał ją i nic nie zrobił dla tej miłości. - A co miał zrobić? - zapytała Brianna. - Maggie...