uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 646 596
  • Obserwuję732
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań932 651

Nora Roberts - Swiadek smierci

Dodano: 6 lata temu
R E K L A M A

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Nora Roberts - Swiadek smierci.pdf

uzavrano EBooki N Nora Roberts
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 38 osób, 32 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 159 stron)

Przełożyła Małgorzata Stefaniuk 1GIRD Wydawnictwo Da Capo Warszawa

Tytuł oryginału WITNESS IN DEATH Copyright © 2000 by Nora Roberts Redakcja Cezary Prasek Opracowanie graficzne oktadki Sławomir Skryśkiewicz Skład i łamanie „Kolonel" For the Polish translalion Copyright © 2000 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edilion Copyright © 2000 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7153-S70-X Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A., Kraków. Zam. 888/00 1 orderstwo od zarania dziejów budziło ciekawość. Przerażało, bywało wzniosłe, czasem wywoływało ponury uśmiech lub cichy smutek, ale zawsze i wszędzie fascynowało, będąc pożywką dla sensacji, czy to w świecie realnym, czy też w świecie fikcji. Od wieków przecież zapewniało one teatrom pełne, widownie. Już starożytni Rzymianie tłoczyli się przy wejściu do Koloseum, pragnąc zobaczyć walki gladiatorów rąbiących się nawzajem na krwiste kawałki. Uwielbiali też, urozmaicając sobie szarzyznę dnia powszedniego, patrzeć na bezbronnych chrześcijan, ochoczo rzuca­ nych na pożarcie lwom. Odbywało się to przecież przy wiwatach tłumów. Wynik nierównej walki był bardziej niż oczywisty i nikomu tak naprawdę nie zależało na tym, by choć raz chrześcijanie odnieśli zwycięstwo. Publiczność z góry znała rozstrzygnięcie, pragnęła więc tylko krwi i rzezi. Ludzie wracali do domów zadowoleni, przekonani, że dobrze wydali pieniądze, a co najważniejsze w takich momentach - czuli, że żyją. Obejrzawszy akt mordu, mieli podstawy, by sądzić w głębi duszy, że ich problemy nie są aż tak poważne. Natura ludzka i potrzeba tego rodzaju rozrywki nie zmieniły się wiele w ciągu jednego czy dwóch tysiącleci. Lwy i chrześcijanie dawno już przeszli do lamusa historii, ale w roku 2059, pod koniec zimy, morderstwo nadal stanowiło smakowitą pozy wkę dla mediów. Oczywiście w bardziej cywilizowanej niż przed wiekami formie. Problemy zbrodni i kary stanowiły kwintesencję pracy porucznik Eve Dallas, a morderstwa interesowały ją szczególnie. Tego wieczoru pani porucznik zasiadając w przepełnionym widzami teatrze, M 3

J.D. ROBB zamierzała jednak oglądać morderstwo na niby, dla rozrywki. Miało się ono rozegrać na deskach sceny. - To on. On to zrobił. - Hm? - Roarke był w równym stopniu zainteresowany samym przedstawieniem, jak i reakcją żony. Ta oparłszy ręce na lśniącej balustradzie loży honorowej, pochyliła się do przodu i bursztynowymi oczami czujnie obserwowała przebieg akcji, grę aktorów; jej podniecenie nie zmniejszyło się nawet wówczas, kiedy opadła kurtyna i nastała przerwa. - Vole. To on zabił tę kobietę. Dla jej pieniędzy. Tak? Roarke spokojnie rozlał do kieliszków chłodzącego się na stoliku szampana. Nie mógł wiedzieć wcześniej, czy Eve spodoba się spektakl będący zagadką kryminalną, i teraz cieszył się, widząc, jak żona poddała się nastrojowi. - Może. - Nie musisz mi mówić. 1 tak wiem. -Podniosła wąski kieliszek, przyglądając się twarzy męża. Jest na co patrzeć, myślała. To najpiękniejsza męska twarz, wyrzeźbiona chyba przez czarodzieja. Na jej widok kobiece hormony stają się bardziej aktywne. Jej twarz oplatały ciemne włosy, a między kształtnymi policzkami przyciągały uwagę silne, stanowcze i pełne usta, które teraz ułożyły się w lekki uśmiech. Wyciągnął dłoń o długich palcach, jak zwykle niedbale, by dotknąć jej włosów. I te oczy, lśniące, niemalże parzące niebieskością, którym nadal udawało się sprawiać, że jej serce biło szybciej. Niesamowite, ale ten mężczyzna jednym tylko spojrzeniem potrafił wpłynąć na temperaturę jej uczuć. - Czemu się tak przyglądasz? - Lubię na ciebie patrzeć. - Proste zdanie, wypowiedziane z lekkim irlandzkim akcentem, miało olbrzymią siłę. - Tak? - Przekrzywiła głowę. Czuła się odprężona uświadomiw­ szy sobie, że ma przed sobą wolny wieczór, który może z nim spędzić, cieszyć się nim. Nie miała nic przeciwko temu, żeby gładził ją po ręce. - Widzę, że masz ochotę na igraszki. Rozbawiony, odstawił kieliszek i, przyglądając się jej, przeciągnął dłonią po jej nodze do miejsca na udzie, gdzie zaczynało się małe rozcięcie w spódnicy. 6 ŚWIADEK ŚMIERCI - Świntuch. Przestań. - Sama tego chciałaś. - Nie masz wstydu - śmiejąc się, zganiła męża. Podała mu z powrotem kieliszek. - Połowa osób na widowni ma lornetki skierowane w stronę naszej loży. Wszyscy pragną oglądać sławnego Roarke'a. - O nie, patrzą na moją piękną żonę, która potrafiła mnie usidlić, panią porucznik z wydziału zabójstw, tę, przez którą się ustat­ kowałem. Spojrzała na niego kpiąco, jak tego się spodziewał. Pochylił się i chwyci! zębami jej dolną wargę. - Rób tak dalej, a będziemy mogli sprzedawać bilety - ostrzegła. - Przecież właściwie nadal jesteśmy nowożeńcami. A nowożeńcy mają prawo do publicznych pieszczot. - Nie opowiadaj, że chodzi ci o jakiekolwiek prawo. - Położyła dłoń na jego piersi i odsunęła go na bezpieczną odległość. - A więc udało ci się ich tu wszystkich ściągnąć. Zapewne tego się spodzie­ wałeś. - Odwróciła się, żeby znowu popatrzeć na widownię. Nie wyznawała się na architekturze ani na dekoracji wnętrz, ale nie trzeba było specjalisty, żeby zachwycić się luksusowym wnę­ trzem. Była pewna, że Roarke wynajął najwięsze umysły i talenty, żeby przywrócić staremu budynkowi dawną świetność. Ludzie podczas przerwy przechadzali się tam i z powrotem po olbrzymim wielokondygnacyjnym teatrze, a ich rozmowy zbijały się w jeden niski szum. Kreacje niektórych osób zapierały dech w piersiach, inni przywdziali codzienne stroje. Eve wiedziała, że wysokie sklepienia i kilometry czerwonego dywanu to pomysł Roarke'a. Każda z podejmowanych przez niego inwestycji nosiła jakiś ślad jego ingerencji. Brał udział w projekto­ waniu wszystkiego, co posiadał. A przecież należało do niego prawie wszystko, co znaczące w tym przeklętym wszechświecie, pomyślała z lekką irytacją. Do tego bogactwa nie umiała się przyzwyczaić i szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek poczuje się z nim dobrze. Jednak Roarke'owi bogactwo nie przeszkadzało, a ona, skoro za niego wyszła, musiała się z tym godzić. Przez ostami rok, który minął od ich pierwszego spotkania, dostali od losu po równo dobra i zła. 7

.1.1). ROBB - To miejsce jest naprawdę wspaniałe. Holograficzny model, który mi pokazywałeś, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia. - Modele mają przedstawiać jedynie ogólną strukturę. Teatr ożywa dopiero wtedy, gdy znajdą się w nim ludzie, gdy wypełnia się ich zapachami i głosami. - Wierzę ci na słowo. Dlaczego akurat tę sztukę wybrałeś na otwarcie? - Bo to porywające przedstawienie, a jego temat jest ponad­ czasowy. Miłość, zdrada, morderstwo. Akcja rozwija się stopniowo, więc sztuka trzyma w napięciu. - A przy tym wyraża twój gust. Tak czy inaczej nieodmiennie uważam, że winny jest Leonard Vole. -Zmrużywszy oczy, spojrzała na mieniącą się czerwienią i złotem kurtynę, jakby pragnęła przeniknąć ją wzrokiem. - Jego żona jest bardzo opanowana, ale coś ukrywa. Prawnik jest w porządku. - Obrońca - poprawił ją. - Akcja toczy się w Londynie w po­ łowie dwudziestego wieku. W tamtych czasach i rejonach świata prawnicy, występujący w imieniu oskarżonego, nazywali się obrońcami. - Wszystko jedno. Podobają mi się kostiumy. - Są autentyczne i pochodzą najprawdopodobniej z 1952 roku. „Świadek oskarżenia" był wtedy przebojem kinowym i- jak widać - przetrwał próbę czasu. Był świetnie obsadzony. Oczywiście Roarke, który uwielbiał czarno-białe filmy z początku XX wieku, miał ten utwór w swojej prywatnej kolekcji, nagrany na dyskietce. Chociaż, zdaniem niektórych, fabuła takich starych dzieł jest zazwyczaj zbyt prosta, wręcz infantylna, Roarke potrafił jednak zobaczyć w nich coś więcej. Wiedział, że akurat w tym względzie żona dorównuje mu spostrzegawczością. - Reżyser zrobił dobrą robotę, dobierając aktorów podobnych do tych z oryginału, ale zachowujących jednak swój styl - zauważył. - Musimy kiedyś obejrzeć ten film, żebyś sama osądziła. On także obserwował widownię. Mimo że bardzo go cieszył ten wieczór z żoną, to nie przestawał być biznesmenem i sztukę traktował jako inwestycję. - Czuję, że będziemy ją długo wystawiać. - Popatrz, Mira. -Eve wychyliła się, dostrzegając panią psycholog 8 ŚWIADEK ŚMIERCI z policji jak zawsze bardzo elegancką. - Jest z mężem i chyba z grupą jakichś ludzi. - Chcesz, żebym przesłał jej wiadomość? Możemy po zakoń­ czeniu spektaklu zaprosić ją na drinka. Eve zaczęła ślizgać się wzrokiem po mężowskim profilu. - Nie, nie dzisiaj. Mam inne plany. - Naprawdę? - Tak. A co, czy to stanowi jakiś problem? - Skądże, żaden. - Dolał im szampana. - Pozostało jeszcze kilka minut do rozpoczęcia kolejnego aktu. - Powiedz mi, skąd ta pewność, że mordercą jest Vole. - Bo jest taki nieskazitelny i gładki. Wprawdzie nie taki jak ty - dodała, czym skłoniła męża do kwaśnego uśmiechu. - O takich ludziach mówi się, że są jak - no, zapomniałam, aha... -jak farbowane lisy. Ty natomiast swoją gładkością jesteś przepełniony aż do szpiku kości. - Kochanie, pochlebiasz mi. - Tak czy inaczej ten facet to egoista, wykorzystujący naiwność ludzką. Poza tym przystojni mężczyźni, posiadający piękne żony, nie adorują starych i nieatrakcyjnych kobiet, chyba że mają w tym jakiś interes. A tu chodzi o coś poważniejszego niż sprzedaż wynalezionych przez niego narzędzi kuchennych. Migoczące światło zasygnalizowało koniec przerwy, więc Eve, sącząc szampana, rozparła się wygodnie w fotelu. - Jego żona zna prawdę. Ona jest kluczem do zagadki, nie on. Gdybym to ja prowadziła śledztwo, skupiłabym się na niej. Tak, przeprowadziłabym długą rozmowę z Christiną Vole. - Widzę, że sztuka cię wciągnęła. - Opiera się na ciekawym pomyśle. Kurtyna się podniosła, ale Roarke obserwował żonę, nie scenę. Jest najbardziej fascynująca ze wszystkich kobiet, myślał. Jeszcze kilka godzin temu miała na sobie mundur poplamiony krwią, na szczęście nie własną. Sprawa, w wyniku której krew znalazła się na jej ubraniu, zakończyła się krótko po tym, jak się rozpoczęła. Eve zaledwie w godzinę udało się wyśledzić zabójcę i wydobyć od niego zeznania. Nie zawsze jednak szło jej tak gładko. Walka o sprawiedliwość często wysysała z niej ostatnie siły, nie mówiąc już o tym, ile razy ryzykowała przy tym życie. 9

J.D. ROBB Upór to tylko jedna z wielu podziwianych przez niego wspaniałych cech żony. A teraz jest tutaj, tylko jego. Piękna, ubrana w elegancką czarną suknię i jak zawsze skromna. Z biżuterii miała na sobie tylko diament, który jej kiedyś podarował, a który teraz spływał między jej piersiami jak łza, no i oczywiście obrączkę. Chłonęła sztukę chłodnym wzrokiem policjantki, zapewne ana­ lizując dowody, motywy i charaktery, tak jakby to czyniła przy prowadzeniu własnego dochodzenia. Jak zwykle nie umalowała ust, ale jej wyrazistej twarzy z dumnie uniesionym podbródkiem nie było to potrzebne. Patrzył jak usta żony zaciskają się, jak mruży oczy, w których pojawiło się szczególne zainteresowanie, ponieważ na podium dla świadków stanęła Christina Vole i niespodziewanie zaczęła składać zeznania obciążające człowieka, którego nazywała swoim mężem. - Ona coś knuje. Mówiłam ci, że trzyma coś w zanadrzu. Roarke pieścił palcami kark żony, - Mówiłaś. - Ona kłamie - mruknęła. - Nie do końca, ale częściowo tak. Co z tym nożem? On się nim skaleczył. Ale to nie jest najważniejsze. Nóż to tylko przykrywka. Nie jest rzeczywistym narzędziem zbrodni, którego, tak na marginesie, nie włączono do rejestru dowodów. To błąd. Ale jeśli się skaleczył, krojąc chleb - a wszyscy wierzą, że tak było - po co im ten nóż? - Skaleczył się umyślnie, żeby uwiarygodnić krew na koszuli albo, tak jak twierdzi, była to sprawa przypadku. - Zresztą nieistotne, jak było. To tylko zasłona dymna. - Brwi Eve utworzyły jedną linię. - Och, jest dobry - jej głos przybrał gardłowy ton, zaczął wibrować niechęcią, jaką czuła do Leonarda Vole'a. - Popatrz, jak stoi w... co to jest? - Ława oskarżonych. - Tak, stoi tam, udając zaszokowanego i przybitego jej zeznaniem. - A nie jest? - Coś mi tu się nie zgadza. Ale spróbuję to rozwikłać. Obserwowała rozwój akcji, jej nagłe niespodziewane zwroty, czując przy tym miły dreszczyk podniecenia. Przed poznaniem Roarke'a nigdy nie była w teatrze. Oczywiście od czasu do czasu 10 ŚWIADEK ŚMIERCI oglądała telewizję albo dawała się wyciągać swojej przyjaciółce Mavis do holograficznego kina, ale teraz musiała przyznać, że oglądanie gry aktorów na żywo sprowadza całe widowisko na wyższy poziom. Miała wrażenie, że pogrążona w mroku, patrząc w dół na scenę, jest częścią przedstawienia, jednak nie do tego stopnia, żeby obawiać się końcowego rezultatu. Po prostu nie czuję się odpowiedzialna, pomyślała. To nie do niej przecież zwróciła się z prośbą o pomoc bogata wdowa, która dała się naiwnie wyprowadzić w pole. Dzięki temu Eve mogła nieźle się bawić, oglądając, jak ktoś inny rozwiązuje zagadkę. Jeśli przyszłość potoczy się po myśli Roarke'a - a rzadko bywa inaczej - ta bogata wdowa będzie umierała na tej scenie sześć wieczorów w tygodniu przez bardzo długi czas ku uciesze domoros­ łych detektywów z widowni. - On nie jest tego wart - mruknęła z rozdrażnieniem, na tyle pochłonięta akcją, że poruszało ją zachowanie bohaterów. - Ona się poświęca i udaje przed ławą przysięgłych oportunistkę, zimną wyrachowaną zdzirę. Bo go kocha. Ale on na to nie zasługuje. - Można by pomyśleć - odezwał się Roarke - że raczej go w tej chwili zdradziła i skazała na szubienicę. - E... Posłuchaj, co mówi. Zeznaje tak, aby wyszło na to, że to ona jest zła. Na kogo patrzą teraz przysięgli? Na nią. Ona znajduje się w centrum zainteresowania, nie on. Bardzo sprytnie pomyślane. Gdyby chociaż był tego wart... Czy ona tego nie rozumie? - Oglądaj dalej, a się dowiesz. - Więc mi chociaż powiedz, czy właściwie rozumuję. Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Nie. - Nie? Mylę się? - Nic więcej ci nie powiem, a jeśli nie przestaniesz ze mną rozmawiać, przegapisz ważne sceny. Rzuciła mężowi złe spojrzenie, niemniej zamilkła, przyglądając się, jak dalej toczy się akcja. Oczy stanęły jej w słup, kiedy ogłoszono werdykt uniewinniający oskarżonego. Ach, te ławy przysięgłych, pomyślała z sarkazmem. Nie można na tych ludziach polegać. Gdyby na miejscu przysięgłych znalazło się dwunastu zwyczajnych policjantów, natychmiast skazaliby sukinsyna. Wypo- 11

J.D. ROBB wiadała głośno tę myśl, patrząc zarazem na Christinę Vole prze­ dzierającą się przez niechętny jej tłum obserwatorów na sali sądowej. Pokiwała głową z aprobatą, gdy kobieta na scenie przyznała się przed obrońcą Vole'a do oszustwa. - Ona wiedziała, że Vole jest winny. Wiedziała, ale skłamała, chcąc go ratować. Idiotka. Przecież on ją i tak porzuci. Tylko patrz. Eve spojrzała na śmiejącego się głośno męża. - Co cię tak rozbawiło? - Sądzę, że pani Christie bardzo by cię polubiła. - A to kto, do cholery? Cicho. Idzie Vole. Zobacz, jaki jest pewny siebie. Leonard Vole przeszedł przez salę sądową wyraźnie zadowolony z wyroku uniewinniającego. Na jego ramieniu opierała się szczupła brunetka. Jeszcze jedna kobieta, zdziwiła się Eve. A to niespodzianka. Widząc, że Christina rzuca się w stronę Vole'a, zapewne pragnąc go objąć, Eve poczuła najpierw współczucie dla tej kobiety, potem złość na nią. Patrzyła z odrazą, jak Vole arogancko odtrąca Christinę, obser­ wowała zdumienie i wyraz niedowierzania w jej oczach, gniew sir Wilfreda. Tego się spodziewała, ale musiała przyznać, że aktorzy zagrali tę scenę perfekcyjnie. Nagle wstała. - Cholera! - Siadaj. - Roarke rozradowany zachowaniem żony, pociągnął ją z powrotem na fotel w tym momencie, gdy na scenie Christina Vole porwała leżący na stoliku z dowodami rzeczowymi nóż i wbiła go w serce nikczemnego męża. - Cholera - powtórzyła Eve. - Tego się nie spodziewałam. Wymierzyła sprawiedliwość. No, no, pomyślał Roarke, Agata Christie byłaby zachwycona reakcją Eve. Sir Wilfred powtórzył jej słowa. Wokół Christiny Vole zebrała się grupa osób, próbujących odciągnąć ją od leżącego mężczyzny. - Coś mi się tu nie zgadza. -Eve znowu poderwała się na nogi, ale teraz jej puls tętnił już innym ry trnem. Ujęła mocno barierkę obydwiema dłońmi, a oczy wbiła w scenę. - Coś się stało. Jak mogę się tam dostać? - Eve, to przedstawienie. 12 ŚWIADEK ŚMIERCI - To nie jest gra. - Odepchnęła krzesło i wybiegła z loży. Roarke zobaczył, że jeden z klęczących przy ciele statystów podnosi się i wpatruje z niedowierzaniem w swoje zakrwawione ręce. Dogonił żonę i chwycił ją za ramię. - Tędy. Tam jest winda. Prowadzi prosto za kulisy. - Wystukał kod. Z pewnej odległości dobiegł ich krzyk kobiety. - Czy tak jest napisane w sztuce? - zapytała Eve, gdy wsiadali do windy. - Nie. - W porządku. - Wydobyła z torebki komunikator. - Tu porucz­ nik Eve Dallas. Przyślijcie karetkę. Teatr New Clobe, róg Broadway i Trzydziestej Ósmej. Stan ofiary i obrażenia na razie nieznane. Wrzuciła komunikator z powrotem do torebki. W tej samej chwili rozsunęły się drzwi windy i ich oczom ukazała się scena pogrążona w całkowitym chaosie. - Zbierz wszystkich na zapleczu i postaraj się zapanować nad nimi. Nikt z obsługi i obsady nie może opuścić budynku. Policz ich, dobrze? - Zajmę się tym. Rozdzielili się, Eve przecisnęła się na scenę. Ktoś był na tyle przytomny, że spuścił kurtynę, ale nadal znajdowało się tu co najmniej tuzin osób demonstrujących różne odmiany histerii. - Proszę się odsunąć - rozkazała. - Niech ktoś wezwie lekarza. - Blondynka o zimnym spojrzeniu, która grała żonę Vole'a, stała na środku, przyciskając obie dłonie do piersi. - Och, Boże. Niech ktoś sprowadzi lekarza. Eve przykucnęła przy mężczyźnie leżącym twarzą zwróconą do podłogi. Po sekundzie już wiedziała, że jest za późno na pomoc. Wstała i wyciągnęła odznakę. - Porucznik Eve Dallas, policja nowojorska. Proszę, żeby wszyscy się cofnęli. Niczego nie należy dotykać i usuwać ze sceny. - To był wypadek. - Aktor, odtwórca roli sir Wilfreda, ściągnął z głowy perukę. Makijaż rozpływał mu się na spoconej twarzy. - Straszliwy wypadek, Eve spojrzała w dół na kałużę krwi i wbity w ciało aktora aż po trzonek kuchenny nóż. - Znajdujemy się w miejscu zbrodni. Proszę się nie zbliżać. Gdzie, do diabła, jest ochrona? 13

J.D. ROBB Wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia kobiety, o której nadal myślała jako o Christinie Vole. - Powiedziałam, cofnąć się. - Gdy spostrzegła, że z bocznego wejścia wychodzi Roarke w towarzystwie trzech umundurowanych mężczyzn, dała mu sygnał. - Zabierz tych ludzi ze sceny. Odizoluj ich w oddzielnych pomieszczeniach. Pewnie są tu jakieś garderoby lub coś w tym rodzaju. Niech ich ktoś pilnuje. To samo dotyczy obsługi. - Czy on nie żyje? - Tak. W przeciwnym wypadku musiałby otrzymać nagrodę aktora roku. - Trzeba zapewnić bezpieczeństwo publiczności. Miej to na uwadze. - Zajmij się tym. Może uda ci się znaleźć Mirę, przydałaby mi się. - Zabiłam go. - Blondynka cofnęła się dwa kroki, podnosząc dłonie i wpatrując się w nie. - Zabiłam go - powtórzyła i zemdlała. - Wspaniale. Roarke? - Zajmę się nią. - Pan -Eve wymierzyła palcem w pierś jednego ze strażników - przeprowadzi tych ludzi do garderób. I niech pan pilnuje, żeby tam zostali. A pan - zwróciła się stanowczym tonem do następnego - zacznie zbierać pracowników i techników. Obstawcie wyjścia. Nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać. Jakaś kobieta zaczęła płakać, rozległy się podniesione męskie głosy wyrażające sprzeciw. Eve policzyła do pięciu, podniosła odznakę i krzyknęła: - Proszę o spokój! Prowadzę tu dochodzenie i jeśli ktoś będzie mi je utrudniał, zostanie przewieziony do najbliższego aresztu. A teraz proszę natychmiast opuścić scenę! - Idziemy. - Brunetka, która w sztuce pojawiła się na końcu jako kochanka Vole'a, przeszła obojętnie nad ciałem zemdlonej Chris- tiny. - Niech dwóch silnych panów podniesie naszą gwiazdę. Muszę się czegoś napić. - Rozejrzała się dokoła chłodnymi zielonymi oczami. - Czy to dozwolone, pani porucznik? - Byleby nie w tym miejscu. Eve zadowolona sięgnęła po komunikator. - Porucznik Eve Dallas. - Ponownie przykucnęła przy ciele zmarłego. - Przyślijcie mi tu zaraz ekipę dochodzeniową. 14 ŚWIADEK ŚMIERCI fcve. - Przez scenę biegła doktor Mira. - Roarke powiedział mi... - spojrzała na ciało i zamilkła. - Wielki Boże - westchnęła i popatrzyła na Eve. — Co mogę zrobić? Na razie nic. Nie mam przy sobie aparatury. Peabody jest już w drodze. Wezwałam ekipę dochodzeniową i pogotowie. Do czasu [cli przyjazdu jesteś tu lekarzem i przedstawicielem policji. Przykro mi, że zepsułam ci wieczór. Mira potrząsnęła głową i pochyliła się nad zmarłym. - Uważaj na krew. Zatrzesz ślady i zniszczysz sobie suknię. - Jak to się stało? Widziałyśmy to samo. Odwołując się do własnej spostrzegaw­ czości, zaryzykuję stwierdzenie, że narzędziem zbrodni był nóż. - l!ve rozłożyła ręce. - Nie mam przy sobie nawet najprostszych lorebek do zabezpieczenia dowodów. Gdzie, do diabla, jest Peabody? Zła, że dopóki nie zjawi się asystentka z potrzebnymi rzeczami, nie może rozpocząć prawdziwych oględzin, okręciła się i dostrzegła Roarke'a. - Zastąpisz mnie tu, Mira? Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w lewy róg sceny. - Powiedz mi, jak miała wyglądać ta scena z nożem. Jak on działa? - zapytała męża. - To atrapa. Ostrze chowa się, gdy się go wciska w twardą powierzchnię. - Ale tak nie stało się tym razem - mruknęła. - Ofiara? Jak brzmi jego prawdziwe nazwisko? - Draco. Richard. Bardzo gorący człowiek. Choć teraz pewnie już znacznie ostygł. - Czy dobrze go znałeś? - Niezbyt. Widzieliśmy się kilka razy na gruncie towarzyskim. Znana mi jest przede wszystkim jego kariera zawodowa. - Roarke włożył ręce do kieszeni i zaczął się huśtać na piętach, przyglądając się oczom zmarłego, w których rysowało się zdumienie. - Cztery razy zdobył glownąnagrodę Tony Awards, a filmy, w których grał, zbierały zawsze świetne recenzje. Był gwiazdą kina i teatru już od kilku dobrych lat. Mówiło się o nim - ciągnął -że jest nieznośny, arogancki i dziecinny. Podrywacz. Lubił chemiczne środki pobudzające, które raczej nie znajdują się w policyjnym wykazie dozwolonych używek. 15

J.D. ROBB - A kobieta, która go zabiła? - To Areena Mansfield. Wspaniała aktorka. Bardzo spokojna kobieta, całym sercem oddana zawodowi. Cieszy się w kręgach aktorskich wielkim szacunkiem. Mieszka i gra przede wszystkim w Londynie, ale ze względu na tę sztukę przeniosła się do Nowego Jorku. - Kto ją do tego namówił? - W pewnym stopniu ja sam. Znamy się od wielu lat. Ale - dodał wpychając ręce głębiej w kieszenie - nie spałem z nią. - Nie pytałam o to. - Owszem, pytałaś. - Skoro tak, to bawimy się dalej. Dlaczego z nią nie spałeś? Roarke uśmiechnął się. - Początkowo dlatego, że była zamężna. Potem, gdy już jej stan cywilny się zmienił... - musnął palcem brodę Eve - ja z kolei się ożeniłem. Moja żona nie wyobraża sobie, że mógłbym sypiać z innymi kobietami. Na ten temat ma bardzo wyraźnie sprecyzowane poglądy. - Zapamiętam to sobie - zapewniła, zastanawiając się jednocześ­ nie, co powinna w tym momencie zrobić. - Znasz większość aktorów, a przynajmniej coś o nich wiesz. Będę chciała porozmawiać z tobą na ich temat później. - Westchnęła, przybrawszy oficjalny ton. - Nie ma sprawy. Czy wydaje ci się możliwe, że to był wypadek? - Wszystko może się zdarzyć. Najpierw jednak muszę zbadać nóż. Nie mogę tknąć go palcem, dopóki nie zjawi się Peabody. Lepiej już idź do swoich ludzi i podtrzymuj ich na duchu. Miej oczy szeroko otwarte. - Czy zgłaszasz się z oficjalną prośbą o pomoc w dochodzeniu? - Nie, nic z tych rzeczy. - Mimo tragicznych okoliczności poczuła, że usta jej drżą, gotując się do uśmiechu. - Poprosiłam tylko, żebyś miał oczy szeroko otwarte. - Stuknęła go palcem w pierś. - I nie wchodź mi w drogę. Jestem teraz na służbie. Odwróciła się, słysząc za sobą ciężkie stąpanie. Taki odgłos wydają tylko buty policyjne. Te na nogach Peabody były tak wypucowane, że Eve dostrzegła ich połysk nawet ze sceny. Asystentka, ubrana w zapiętą pod szyję zimową kurtkę i czapkę policyjną osadzoną na ciemnych prostych 16 ŚWIADEK ŚMIERCI włosach pod przepisowym kątem, zbliżała się do przełożonej zamaszystym krokiem. Spotkały się przy ciele ofiary. - Witam panią doktor - Peabody zwróciła się do Miry, po czym zerknęła na leżącego denata i zasznurowała usta. - Wygląda na to, że przedstawienie premierowe się udało. Eve wyciągnęła rękę po służbową torbę z przyborami, potrzebnymi do zabezpieczenia śladów zbrodni. - Włącz magnetofon, Peabody. - Tak jest. - Rozgrzana światłem jupiterów asystentka zrzuciła Z siebie kurtkę, zwinęła ją i odłożyła na bok. Następnie przymocowała mikrofon magnetofonu do kołnierzyka munduru. - Gotowe- zawiadomiła Eve, wkładającą w tym momencie ochraniacze na ręce i nogi. - Porucznik Eve Dallas, z miejsca zbrodni, scena teatru New (ilobe. Asystują inspektor Delia Peabody i doktor Charlotte Mira. Ofiara nazywa się Richard Draco, jest mężczyzną rasy mieszanej, wiek około pięćdziesiątki. Rzuciła Peabody plik torebek służących do przechowywania w nich dowodów przestępstwa. - Przyczyną zgonu jest pchnięcie nożem, pojedyncza rana. Ilość krwi wskazuje na to, że nóż trafił w serce. Przykucnęła i wyjęła nóż z ciała. - Rana została zadana narzędziem wyglądającym na zwykły kuchenny nóż o ostrzu długości około sześciu centymetrów. - Zmierzę go i zapieczętuję, pani porucznik. - Jeszcze nie - mruknęła Eve. Przez chwilę przyglądała się nożowi, następnie sięgnęła po mikrookulary i znowu uważnie go obejrzała. - Wstępne oględziny nie wskazują istnienia mechanizmu do cofania się. To nie jest atrapa. Przesunęła okulary na czoło. - Jeśli to nie atrapa, to nie można mówić o wypadku. - Przekazała nóż Peabody. - Mamy więc do czynienia z morderstwem.

2 r Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała Eve do doktor Miry. Ekipa zdejmująca odciski zakończyła już pracę na scenie, a ciało Drąca umieszczone w foliowej torbie policyjnej znajdowało się w drodze do kostnicy. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Kilkunastu funkcjonariuszy spisuje nazwiska i adresy widzów. - Nie chciała myśleć o nadgodzinach i górach papierkowej roboty, które będą towarzyszyły przesłuchaniu ponad dwóch tysięcy świad­ ków. - Chciałabym jednak zacząć przesłuchania od aktorów, aby jak najszybciej ich wypuścić. Inaczej zaczną mnie straszyć ad­ wokatami. Na oczach publiczności, myślała, przyglądając się scenie i rzędom wyściełanych miękkim welwetem foteli, w których jeszcze niedawno siedzieli pochłonięci przebiegiem akcji widzowie. Zabójca dobrze sobie wszystko obmyślił. - Twoja obecność działa kojąco - ciągnęła. - Zależy mi, żebyś uspokoiła Areenę Mansfield. - Zrobię, co będę mogła. - Dziękuję. Peabody, ty zostajesz ze mną. Przeszła przez scenę w stronę kulis. Kręcili się tam przede wszystkim policjanci. Cywili albo poutykano po pokojach, albo zbili się w małe bezradne grupki. - Czy mamy jakieś szanse, żeby utrzymać do rana prasę z daleka? Peabody spojrzała na przełożoną powątpiewająco. - Raczej zerowe. - Halo, posterunkowy. - Eve pomachała do jednego z funk­ cjonariuszy. - Proszę postawić straż przy każdym wyjściu. 18 ŚWIADEK ŚMIERCI - Już to zrobiliśmy. - Ustawcie też kogoś wewnątrz. Nikomu nie wolno opuścić budynku, nawet policjantowi. Nikogo nie wpuszczajcie, zwłaszcza dziennikarzy. Zrozumiano? - Tak jest. Za kulisami ciągnął się korytarz. Eve poszła tam i popatrzyła na rząd drzwi, nieco rozbawiona złotymi gwiazdami przytwierdzonymi do niektórych z nich. Odczytywała tabliczki z nazwiskami i w końcu zatrzymała się przed tą z nazwiskiem Mansfield. Zapukała tylko raz, po czym weszła. Uniosła wysoko brwi, widząc Roarke'a siedzącego na niebieskiej leżance i trzymającego za rękę Areenę. Aktorka jeszcze nie usunęła scenicznego makijażu i choć łzy wyrzeźbiły w nim ciemne smugi, nadal jej uroda budziła zachwyt. Spojrzała w stronę wchodzącej Eve i w jej oczach natychmiast pojawił się strach. - O Boże, o mój Boże. Będę aresztowana? - Zadam pani tylko lalka pytań, pani Mansfield. - Nie pozwolili mi się przebrać. Powiedzieli, że nie wolno. Jego krew. - Dłonie gwiazdy złożone w pięści drżały. - Nie mogę tego znieść. - Przykro mi. Doktor Mira, proszę pomóc pani Mansfield pozbyć się kostiumu. Peabody go spakuje. - Oczywiście. - Roarke, proszę, wyjdź. - Eve odwróciła się do drzwi i otworzyła je- - Nie martw się Areeno, pani porucznik wszystko wyjaśni. - Uścisnął rękę kobiety, wstał i przeszedł obok żony. - Prosiłam cię, żebyś miał oczy otwarte, anie żebyś się przymilał do podejrzanych. - Uspokajanie rozhisteryzowanej kobiety nie należy do najmil­ szych zajęć. - Głośno wypuścił powietrze. - Przydałby mi się kieliszek brandy. - Więc jedź do domu i napij się. Nie wiem, jak długo mi tu jeszcze zejdzie. - Myślę, że to, czego mi trzeba, znajdę na miejscu. - Lepiej wracaj do domu - powtórzyła. - Nic tu po tobie. 19

J.D. ROBB - Nie ma mnie na liście osób podejrzanych - zaczai spokojnie - za to jestem właścicielem tego teatru, sądzę więc, że mam prawo sam zadecydować o tym, czy zostać, czy nie. Musnął palcem policzek żony i opuścił garderobę. - Jak zawsze - mruknęła, zamykając za nim drzwi. Rozejrzawszy się dokoła, doszła do wniosku, że bogate i obszerne pomieszczenie, w którym się znajdowała, mylnie nazywano gar­ derobą. Przede wszystkim w oczy rzucała się długa kremowa toaletka, na której w równym rzędzie stały rozliczne słoiczki, tubki i buteleczki. Szerokie potrójne lustro oświetlone było podłużnymi żarówkami. W pokoju stała też sofa, kilka wygodnych krzesełek, auto- kucharz, lodówka oraz komputer i mały wideofon. W szafie ściennej, której drzwi były teraz rozsunięte, wisiały kostiumy i cywilne ubrania. I tu też, podobnie jak na toaletce, panował wzorowy porządek. Na każdym stoliku, a także w kilku miejscach na podłodze stały wazony z kwiatami, których mocny zapach przywodził Eve na myśl ceremonię zaślubin. Albo pogrzeb. - Dziękuję. Dziękuję pani bardzo. - Areena drżała lekko, kiedy Mira pomagała jej założyć długą białą suknię. - Nie wiem, ile jeszcze potrafiłabym znieść ten... Chciałabym zmyć makijaż. - Sięgnęła dłonią gardła. - Chciałabym poczuć się sobą. - Proszę bardzo. - Eve usiadła w jednym z wygodnych krzeseł. - To przesłuchanie będzie nagrywane. Czy pani rozumie? - Niczego nie rozumiem. - Areena usadowiła się na wyściełanym stołeczku przed toaletką. - Mam wrażenie, że śpię, a mój umysł nie nadąża za wydarzeniami. - To właściwa reakcja - zapewniła ją doktor Mira. - W takich sytuacjach dobrze jest opowiedzieć ze szczegółami o wydarzeniu, które spowodowało szok. To pozwala oswoić się z emocjami i w rezultacie zmniejszyć ich natężenie. - Tak, chyba ma pani rację. - Areena, patrząc w lustro, przeniosła wzrok na Eve. - Chce mi pani zadawać pytania i ma to być zarejestrowane. Dobrze, chcę mieć to już za sobą. - Włącz magnetofon, Peabody. Porucznik Eve Dallas, prze­ słuchuję Areenę Mansfield, znajdujemy się w jej garderobie 20 ŚWIADEK ŚMIERCI w teatrze New Globe. Obecni są inspektor Delia Peabody i doktor Charlotte Mira. Podczas gdy Areena zmywała z twarzy makijaż, Eve wyrecytowała formułkę o jej prawach i obowiązkach. - Proszę potwierdzić, że mnie pani zrozumiała, pani Mansfield. - Tak. To następna część koszmaru. - Zamknęła oczy, próbując wyobrazić sobie rozlegle, kojące łąki. Widziała tylko krew. - Czy on naprawdę nie żyje? Czy Richard naprawdę nie żyje? - Tak. - Zabiłam go. Pchnęłam nożem. - Jej ciałem od ramion w dół wstrząsnął dreszcz. - Wielokrotnie - ciągnęła, otwierając oczy i napotykając w lustrze wzrok Eve - przynajmniej tuzin razy powtarzaliśmy tę scenę. Bardzo się staraliśmy, by nadać jej odpowiednią ekspresję. Co się stało? Dlaczego nóż się nie schował? - W oczach aktorki po raz pierwszy pojawił się błysk gniewu. - Jak mogło do tego dojść? - Proszę mnie przez to przeprowadzić. Przez tę scenę. Jest pani Christiną. Ochraniała pani męża, kłamała ze względu na niego. Zrujnowała się pani dla niego. Potem, po tylu poświęceniach, on panią odtrąca i odchodzi z inną, młodszą kobietą. - Kochałam go. Miałam obsesję na jego punkcie - mój kochanek, mój mąż, moje dziecko, wszystko w jednej osobie. - Uniosła ramiona.- Christiną kochała Leonarda Vole'a ponad wszystko. Wiedziała, jaki jest i co zrobił. Ale to nie miało dla niej znaczenia. Oddałaby za niego życie, tak głęboka i obsesyjna była jej miłość. Już spokojniejsza Areena wyrzuciła do kosza zużyte chusteczld i okręciła się na stołeczku. Miała twarz bladą jak prześcieradło, oczy czerwone i opuchnięte, a jednak nadal była piękna. - W takim momencie zrozumie ją każda kobieta siedząca na widowni. Nawet jeśli nie przeżyła podobnej miłości, w głębi duszy pragnie jej doświadczyć. Więc kiedy do Christiny dociera wreszcie, że po tym wszystkim, co zrobiła dla męża, on z taką obojętnością ją porzuca, kiedy w końcu pojmuje, kim on naprawdę jest, chwyta za nóż. Areena uniosła dłoń złożoną w pięść, tak jakby ściskała w niej trzonek noża. - Rozpacz? Nie, ona jest człowiekiem czynu. Nigdy nie była 21

J.D. ROBB pasywna. To nakaz chwili, impuls, przeszywający ją aż do szpiku kości. Wbija w niego nóż i zarazem go obejmuje. Miłość i nienawiść, obydwa te uczucia w swej skrajnej formie rozszarpują w tej jednej chwili jej serce. Spojrzała na uniesioną dłoń i wtedy dłoń zaczęła drżeć. - Boże! Boże! - Nagłym zrywem zwróciła się do szuflady przy toaletce i otworzyła ją. Eve poderwała się, a jej ręka zamknęła się stanowczo na nadgarstku aktorki. - To... to... papieros - wyjąkała. - Wiem, że nie wolno tu palić, ale ja muszę. - Odepchnęła dłoń policjantki. - Do cholery, muszę zapalić! Eve zajrzała do szuflady. Leżała tam paczka drogich papierosów. - To się nagrywa. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. - Ale odsunęła się. - Moje nerwy. - Areena bezskutecznie mocowała się z zapal­ niczką. Doktor Mira podeszła do niej i delikatnie podała jej ogień. - Dziękuję. - Aktorka zaciągnęła się mocno, po czym powoli wypuś­ ciła dym. - Przepraszam. Na co dzień nie jestem taka... miękka. Teatr bardzo szybko rozprawia się z mięczakami. - Wyśmienicie daje sobie pani radę - pocieszyła ją Mira cichym i spokojnym głosem. - Rozmowa z porucznik Dallas pani pomoże. - Nie wiem, co mam mówić. - Areena popatrzyła ufnie na Mirę, na co Eve raczej nie mogła liczyć. - To się po prostu zdarzyło. - Gdy podniosła pani nóż - przerwała jej Eve - czy zauważyła pani w nim coś dziwnego? - Dziwnego? - Aktorka zamrugała oczami, ponownie skupiając wzrok na policjantce. - Nie. Znajdował się tam, gdzie miał być, trzonkiem zwrócony w moją stronę, żebym nie traciła czasu, podnosząc go, a ruch wbijania został wykonany szybko i bez przeszkód. Chwyciłam go, chwilę przytrzymałam, żeby widownia mogła zobaczyć ostrze. Miało na nie paść światło, tak aby stal zalśniła. Potem pchnęłam. Od stołu do Richarda były tylko dwa kroki. Chwyciłam go za ramię powyżej łokcia, lewą ręką. Przy­ trzymałam. Odsunęłam prawą rękę... a potem zadałam cios - skończyła po następnym głębokim zaciągnięciu się papierosem. - Wówczas pod wpływem uderzenia powinna rozerwać się torebka 22 ŚWIADEK ŚMIERCI ze sztuczną krwią. Następnie mieliśmy stać jakiś czas blisko siebie i dopiero po chwili reszta aktorów miała podbiec do mnie i próbować mnie odciągnąć. - Co panią łączyło z Richardem Drakiem? - Słucham? - Oczy Areeny zalśniły zdziwieniem. - Co łączyło panią z Drakiem? Proszę opisać wasz związek. - Z Richardem? - Areena zacisnęła usta, a jej dłoń wędrowała między piersiami w górę i w dół, aby następnie zbliżyć się do gardła, co mogło sprawiać wrażenie, że słowa, które miały się przez nie przecisnąć, utknęły tam i powodowały ból. - Znamy się od kilku lat, pracowaliśmy ze sobą już wcześniej, ostatnio w Londynie przy produkcji „Twice Owned". - A kontakty osobiste? Areena zawahała się. Trwało to sekundę, niemniej Eve dostrzegła tę chwilę zastanowienia i zanotowała w pamięci. - Byliśmy dość zaprzyjaźnieni - odparła aktorka. - Jak powie­ działam, znamy się od lat. Ostatnio media londyńskie wymyśliły sobie romans między nami. Ponieważ graliśmy w sztuce, która była romansem, w sumie cieszył nas ten rozgłos. Dzięki niemu bilety lepiej się sprzedawały. Wtedy byłam mężatką, ale to nikomu nie przeszkadzało opowiadać o mnie i Richardzie niestworzone rzeczy. Bawiło nas to. - Ale nie było prawdą? - Byłam zamężna, a poza tym na tyle rozsądna, żeby wiedzieć, że Richard nie jest typem mężczyzny, dla którego warto rozbijać małżeństwo. - Ponieważ? - Jest wyśmienitym aktorem. Był - poprawiła się, przełykając z trudem ślinę i zaciągając się gasnącym już papierosem. - Ale nie był najlepszym człowiekiem. Och, wiem, że to brzmi okrutnie. - Znowu położyła rękę na gardle. - Czuję się okropnie, mówiąc to, ale ja... ja chcę być szczera. Boję się. Przeraża mnie, że pani pomyśli, iż pragnęłam tego, co się stało. - W tym momencie staram się nie myśleć, tylko słucham. Proszę opowiedzieć mi o Richardzie Dracu. - Dobrze, dobrze. - Nabrała powietrza, a następnie zaczęła ssać papierosa, jakby to była słomka do napojów. - Zresztą jeśli nie ja, 23

J.O. ROBB lo inni pani powiedzą. Richard dbał tylko o siebie. Był typowym egocentrykiem, jak wielu... większość z nas w tym środowisku. Nie miałam mu tego za złe. I cieszyłam się możliwością pracy z nim. - Czy zna pani kogoś, kto podobnie jak pani nie uważał go za najlepszego człowieka, a przy tym miał mu to za złe? - Wydaje mi się, że Richard obraził lub zranił wszystkich pracujących nad tym spektaklem. - Przycisnęła pałce do kącika oka, jakby chcąc zmniejszyć rosnące w nim ciśnienie. - Oczywiście słyszałam plotki o kłótniach, skargi, ciche przekleństwa i grożenie. To przecież teatr. tZ ve szybko nabrała przekonania, że teatr to skupisko pomyleń- ców. Aktorzy zalewali się łzami, wygłaszali wzniosłe mowy w sytuacji, gdy każdy, nawet mierny adwokat, poradziłby im odpowiadać tylko tak lub nie, a następnie nabrać wody w usta. Oni jednak namiętnie rozprawiali o śmierci kolegi, a wielu udało się uczynić z niej dramat, w którym sobie przydzielili główną rolę. - W dziewięćdziesięciu procentach wszystko to są brednie, Peabody. - Domyślam się. - Peabody oglądała pomieszczenie za kulisami, próbując zajrzeć we wszystkie kąty naraz. - Ale niektóre rzeczy mi się podobają. Te światła, holograficzne obrazy i kostiumy. Są naprawdę ciekawe, jeśli lubi się stroje z innej epoki. Czy nie uważasz, że to musi być wspaniałe uczucie stać na scenie przed taką masą ludzi? - Raczej przerażające. Chyba zwolnimy publiczność, zanim co poniektórzy zaczną nam przypominać o przysługujących im prawach obywatelskich. - Nienawidzę tego. Eve uśmiechnęła się kpiąco, przeglądając notatnik. - Rysuje się nam tu interesujący obraz ofiary. Nikt tak naprawdę nie chce powiedzieć tego na głos, jednak odnosi się wyraźne wrażenie, że Richard Draco był niełubiany. Wszyscy milczą na ten temat, ale dają to do zrozumienia, oczywiście przy okazji roniąc łzy. Rozejrzę się, a ty idź i każ policjantom wypuścić publiczność. Sprawdź tylko, czy mamy aktualne adresy wszystkich i czy 24 ŚWIADEK ŚMIERCI świadków poinformowano o ich obowiązkach. Umów się z nie­ którymi na przesłuchania na jutro. - Mają się zjawić w komendzie czy my do nich pojedziemy? - Na razie będziemy dobre i my ich odwiedzimy. Gdy to wszystko zakończysz, jesteś wolna. Do pracy przyjdź na ósmą. Peabody przestąpiła z nogi na nogę. - A ty? Idziesz do domu? - Kiedyś w końcu pójdę. - Mogę na ciebie zaczekać. - Nie ma sensu. Wolę, żebyś odpoczęta i miała jutro energię. Tylko nie zapomnij umówić się ze świadkami. Chcę przesłuchać w najkrótszym czasie jak największą liczbę osób. 1 oczywiście jeszcze raz porozmawiam z Areeną Mansfield. - Tak jest. Wspaniała kreacja - dodała Peabody, przyglądając się przełożonej. - Lepiej szybko oddaj tę suknię do czyszczenia, bo krew wsiąknie w nią na dobre. Eve popatrzyła po sobie i gniewnie wykrzywiła usta. - Nienawidzę pracować w cywilnym ubraniu. - Odwróciła się i poszła w głąb korytarza znajdującego się za kulisami. Zatrzymała się przy policjancie pilnującym drzwi do jakiegoś pokoju. - Klucz. - Wyciągnęła dłoń, na co funkcjonariusz wyjął go z torebki na dowody rzeczowe. - Czy ktoś próbował się tu dostać? - Tylko inspicjent. Ale poszedł sobie grzecznie, gdy mu powie­ działem, że mam rozkaz nikogo nie wpuszczać. - Dobrze. Idź na scenę i powiedz specom od daktyloskopii, że będą mogli tu wejść za jakieś dziesięć minut. - Tak jest. Kiedy została sama, otworzyła podwójne drzwi. Ze zmarszczonymi brwiami wodziła wzrokiem po pudełku cygar, staromodnym telefonie i kilku innych przedmiotach ustawionych starannie w miejscu oznaczonym plakietką „Gabinet sir Wilfreda". Nieco dalej znajdowały się rekwizyty, które miały zostać wyko­ rzystane w scenie w barze. Miejsce przeznaczone na przedmioty ze sceny w sali sądowej ziało pustką. Sądząc po panującym tu porządku, inspicjent starannie wywiązywał się ze swoich obowiąz­ ków, a rzeczy, które już nie były potrzebne na scenie, od razu odstawiał na miejsce. 25

J.D. ROliB Ktoś tak dokładny nie pomyliłby kuchennego noża z atrapą, - Porucznik Dallas? Eve obejrzała się i zobaczyła wyłaniającą się z cienia od strony kulis młodą brunetkę, tę, która pojawiła się dopiero w ostatniej odsłonie sztuki. Zamieniła kostium na zwykły czarny dres i rozpuściła włosy, które teraz opadały swobodnie na plecy. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam pani w pracy. - Mówiła z miękkim południowym akcentem, uśmiechając się przy tym lekko. Podeszła bliżej. - Chciałam zamienić z panią parę słów. Pani podwładna poinformowała mnie, że jestem wolna. Przynajmniej na razie. - Zgadza się - Eve przypomniała sobie program, który przeczytała już po dokonaniu morderstwa - panno Landsdowne. - Carly Landsdowne. A w tym tragicznym przedstawieniu Diana. -Rozejrzała się dookoła zielonymi oczami. - Mam nadzieję, że nie podejrzewa pani Pete'a o to, że miał coś wspólnego z tym, co się stało z Richardem. Stary Pete nie skrzywdziłby muchy, nawet gdyby wleciała mu do ucha. - Pete to inspicjent? - Tak. I jest nieszkodliwy jak wszyscy inspicjenci. Czego nie można powiedzieć o reszcie naszego małego cyrku. - Najwyraźniej. Czy chce pani porozmawiać o czymś kon­ kretnie? - Chcę tylko powiedzieć to, czego, jak sądzę, nikt inny pani nie powie, przynajmniej nie teraz. A mianowicie, wszyscy nienawidziliś­ my Richarda. - Włącznie z panią? - Och, naturalnie. - Powiedziała to i uśmiechnęła się promien­ nie. -Rozpychał się łokciami i szedł po trupach, byleby tylko uwaga świata skierowana była na niego, a nie na kogoś innego. Poza sceną był złośliwym małym robakiem. Jego świat kręcił się tylko wokół własnego ego. Lekko wzruszyła ramionami. - W końcu i tak od kogoś by to pani usłyszała, więc pomyślałam sobie, że nie stanie się nic złego, jeśli ja to pani powiem, Przez krótki czas byliśmy kochankami. Nasz romans zakończył się kilka tygodni temu małą paskudną scenką. Richard lubował się w takich 26 ŚWIADEK ŚMIERCI scenach, a tę odegrał perfekcyjnie. Miała miejsce podczas pierwszej próby kostiumowej. - Domyślam się, że z panią zerwał. - Zgadza się. - Kobieta powiedziała to niedbale, ale ponury błysk w jej oczach upewnił Eve, że nadal szarpie nią złość na wspomnienie tego faktu. - Wychodził ze skóry, żeby mnie zauroczyć, a kiedy mu się to udało, robił z kolei wszystko, żeby mnie poniżyć na oczach kolegów. A to jest moja pierwsza sztuka na Broadwayu. Rozejrzała się i uśmiechnęła przybrawszy minę ostrą jak po­ tłuczone szkło. - Pani porucznik, byłam naiwna, ale bardzo szybko dojrzałam. Nie chcę udawać i nie powiem, że jest mi przykro z powodu śmierci Richarda, chociaż uważam, że nie był wart tego, żeby go zabijać. - Czy pani go kochała? - W tym momencie mojego życia i kariery nie ma miejsca na miłość, ale dałam się... oszołomić. Podobnie jak kobieta, którą gram w sztuce. Wątpię, żeby ktokolwiek związany z tym przedstawieniem nie żywił jakiejś urazy do Richarda. Chciałam sama opowiedzieć o swojej. - Doceniam to. Powiedziała pani, że panią poniżył. W jaki sposób? - W ostatniej scenie, tej, gdy razem z nim wchodzę na salę sądową i gdzie następuje spotkanie z Christiną, przerwał mi, kiedy wypowiadałam moją kwestię. Zaczął rzucać się po scenie, wrzesz­ cząc, że moja gra jest bez wyrazu. Zacisnęła usta i zmrużyła oczy. - Powiedział, że jest pozbawiona pasji i stylu podobnie jak to, co robię w łóżku. Nazwał mnie pozbawioną mózgu lalunią, która brak talentu próbuje zatuszować średnią urodą i ładnymi piersiami. Carly leniwym ruchem odsunęła włosy na tył głowy, co bardzo kontrastowało z furią malującą się w jej oczach. - Powiedział też, że choć przez jakiś czas go bawiłam, to ogólnie jestem nudna i jeśli nie postaram się grać lepiej, on postara się, żeby zastąpiono mnie kimś innym. - Zaskoczył panią całkowicie? - To był podły gad. Jak wąż uderzał niespodziewanie szybko i uciekał, bo był tchórzem, Odcięłam mu się kilka razy, ale nie wykorzystałam wszystkich możliwości. Zaskoczył mnie, a poza tym 27

J.D. ROBB byłam wówczas zmieszana. Richard zszedł ze sceny i zamknął się w swojej garderobie. Asystent reżysera poszedł go uspokoić, a my kontynuowaliśmy próbę z jego zastępcą. - Kto to był? - Michael Proctor. Okazał się bardzo dobry. - I jeśli sztuka będzie szła dalej, to on będzie grał Vole'a? - Jest to pytanie do producentów, nie do mnie. Ale nie zdziwiła­ bym się, gdyby Proctor dostał tę rolę, przynajmniej na jakiś czas. - Dziękuję za informacje, panno Landsdowne ly.ckla Eve, uważając w duchu, że tego rodzaju niewymuszone wyznania są zawsze podejrzane. - Nie mam nic do ukrycia. - Carly ponownie wzruszyła ramio­ nami, patrząc na Eve dużymi zielonymi oczami. - A nawet gdybym miała, przypuszczam, że szybko by to pani odkryła. Od kilku miesięcy słyszę plotki o żonie Roarke'a, policjantce. Nie uważa pani, że trzeba wiele bezczelności, żeby na morderstwo wybrać wieczór, gdy znalazła się pani na widowni? - Bezczelnością jest odebranie komuś życia. Będę z panią w kontakcie, panno Landsdowne. - Nie wątpię. Eve czekała, aż kobieta zniknie za kulisami. - Jeszcze jedno - zatrzymała ją w ostatnim momencie. - Słucham? - Chyba nie przepada pani także za Areeną Mansfield? - Nie żywię do niej żadnych bliżej sprecyzowanych uczuć. - Carly potrząsnęła głową i uniosła jedną brew. - Dlaczego pani pyta? - Nie przejęła się pani zbytnio, kiedy zemdlała. Kobieta uśmiechnęła się tak promiennie, że zapewne błysk jej białych zębów byłoby widać w ostatnich rzędach. - Zrobiła to z wielką gracją, nie uważa pani? Aktorom, pani porucznik, nie można ufać. Potrząsając niedbale włosami, odeszła. —• Więc - mruknęła Eve - kto tu gra? - Pani porucznik. -Żwawymkrokiem podeszła do Evc policjant­ ka z ekipy zdejmującej odciski. Jej obszerny kombinezon ochronny szeleścił przy każdym ruchu. - Mam tu małą zabaweczkę, której zapewne zechce się pani przyjrzeć. 28 ŚWIADEK ŚMIERCI - No, no. - Eve odebrała od policjantki zapieczętowaną torebkę, w której znajdował się nóż. Przyjrzała się mu z zaciśniętymi ustami, po czym placem dotknęła przez plastik ostrza, chcąc sprawdzić, czy się cofa. - Gdzie to pani znalazła... - zerknęła na plakietkę przypiętą do szarego kombinezonu - pani Lombowsky? - W wazonie z różami. Ładne kwiaty i na dodatek prawdziwe. Pełno ich tam, jak na jakimś pogrzebie. W garderobie Areeny Mansfield. - Dobra robota. - Dziękuję, pani porucznik. - Czy wiecie, gdzie teraz znajduje się pani Mansfield? - W pokoju rekreacyjnym. Razem z pani asystą. - Peabody? - Nie. Pani mężem. - Lombowsky czekała, aż Eve przestanie przyglądać się uważnie nożowi, po czym odważyła się unieść brwi. Po raz pierwszy dopiero co widziała z bliska Roarke'a i uznała, że wart jest grzechu. - Niech pani wraca do pracy, Lombowsky. - Natychmiast, pani porucznik. Eve zeszła ze sceny, natykając się po drodze na Peabody wychodzącą z garderoby. - Umówiłam się już na cztery przesłuchania. - Dobrze. Musimy zmienić plany na dzisiaj.- Eve uniosła atrapę noża. - Znaleźli to w garderobie Mansfield w wazonie z różami. - Zamierzasz ją oskarżyć? - Adwokat uwolni ją, zanim zdążę dowieźć ją na komendę. Dziwne posunięcie, nie sądzisz? Zabiła go na oczach całego teatru, po czym rekwizyt ukryła we własnej garderobie. Bardzo sprytne albo bardzo głupie. - Eve okręciła w rękach torebkę, w której znajdowała się atrapa noża. - Zobaczmy, co powie Mansfield? Gdzie jest pokój rekreacyjny? - Piętro niżej. Możemy zejść po schodach. - Miałaś kiedyś do czynienia z aktorami. Znasz ich? - Jasne. Wyznawcy Wolnej Ery interesują się wszystkimi rodza­ jami sztuki. Moja matka, gdy była ze mną w ciąży, występowała w małym teatrze, a dwóch kuzynów zajmuje się aktorstwem 29

J.D. ROBB zawodowo. Występują w teatrze i w telewizji. Moja hubka grała w San Francisco. I jeszcze... - Dobrze, wystarczy. - Eve zbiegała po schodach, potrząsając głową. - Nie rozumiem, jak możesz znieść obecność tylu osób w swoim życiu.? - Lubię ludzi - odparła radośnie Peabody. - Dlaczego? Ponieważ nie było to pytanie, na które trzeba odpowiedzieć, Peabody pominęła je milczeniem. - Ty też ich lubisz. Udajesz tylko opryskliwą. - Nic nie udaję, jestem opryskliwa. Jeśli zdecyduję się puścić Mansfield wolno albo zmusi mnie do tego jej adwokat, będę chciała, żebyś za nią poszła. Jeśli wróci do domu i tam pozostanie, wezwiesz policjantów i każesz im obserwować dom. Mamy wyslarczające powody, żeby ją śledzić. Chcę wiedzieć, dokąd chodzi i co robi. - Mam sprawdzić jej przeszłość? - Nie, sama to zrobię. Eve otworzyła drzwi do pokoju rekreacyjnego. Jak wszystko, co należało do Roarke'a, był urządzony luksusowo. To oczywiste, że pragnął, aby aktorzy czub się tutaj komfortowo i nie żałował na to pieniędzy. Sala podzielona była na dwie części, w których stały pluszowe kanapy oraz obsługujące gości roboty, autokucharz, jak podejrzewała, z pełnym menu, a także lodówka ze szklanymi drzwiami wyładowana napojami. Obok znajdował się mały zgrabny stolik, a na nim komputer. Roarke, zdaniem Eve, w pozie nieco zbyt swobodnej, siedział obok Areeny Mansfield, obracając w dłoniach szklankę z brandy. Gdy spojrzał na wchodzącą żonę, oczy mu zalśniły, co z jakiegoś powodu przypomniało jej ich pierwsze spotkanie. Wtedy nie opiekował się osobą podejrzaną o morderstwo. Sam był podejrzany. Jego usta ułożyły się teraz do leniwego, pewnego siebie uśmiechu. - Cześć, Peabody - powiedział, ale jego oczy nadal spoczywały na Eve. - Muszę zadać pani jeszcze ldika pytań, pani Mansfield. Areena zamrugała powiekami i zamachała dłońmi. 30 ŚWIADEK ŚMIERCI - Och, sądziłam, że na dzisiaj już skończyłyśmy. Roarke właśnie zorganizował mi samochód, który ma mnie odwieźć do wynajętego mieszkania. - Samochód może poczekać. Włącz nagrywanie, Peabody. Czy potrzebuje pani, żebym przypomniała o przysługujących pani prawach, pani Mansfield? - Ja... - Drżąca dłoń kobiety oparła się na gardle i tam pozostała. - Nie. Nie wiem tylko, co więcej mogę pani powiedzieć. - Czy pani to poznaje? - Eve rzuciła na stół nóż w zapieczęto­ wanej torebce. - To wygląda jak... - Areena wyciągnęła dłoń, potem złożyła ją w pięść i cofnęła. - To jest rekwizyt. To ten nóż powinien znajdować się na scenie, kiedy... Och, Boże. Gdzie go pani znalazła? - W pani garderobie, w wazonie z różami. - Nie, nie. - Areena bardzo powoli pokręciła głową. Skrzyżowała ręce na piersi. - To niemożliwe. Jeśli ona gra, myślała Eve, robi to wyjątkowo dobrze. Oczy aktorki w tym czasie zamgliły się, usta i palce dłoni drżały. - Nie tylko możliwe, to jest fakt. Jak on się tam znalazł? - Nie wiem. Nie mam pojęcia. - W nagłym przypływie energii Areena poderwała się. Jej oczy nie były już zamglone, tylko przepełnione wściekłością. - Ktoś go tam podrzucił. Ktoś, kto zamienił noże. Oni chcą, żeby to mnie oskarżono o zabicie Richarda. Chcą, żebym za to cierpiała. Czy nie wystarczy, o Boże, czy nie wystarczy, że go zabiłam? Niczym lady Macbeth wyciągnęła rękę przed siebie, jakby wpatrując się w krew, której już tam nie było. - Dlaczego - głos Eve był zimny i obojętny - po prostu ktoś nie wyrzucił noża gdziekolwiek, choćby do śmietnika? Dlaczego ukrył go w pani garderobie? - Nie wiem... kto mógłby mnie tak nienawidzić. A Richard... - Na policzkach aktorki pojawiły się pierwsze łzy. - Roarke. Znasz mnie. Proszę, pomóż mi. Powiedz jej, że nie potrafiłabym zrobić czegoś tale straszliwego, - Jakakolwiek jest prawda, Eve do niej dotrze. - Roarke wstał, pozwalając Areenie oprzeć się na swoim ramieniu i płakać. Sam 31

J.D. ROBB ponad jej głową popatrzył na Eve. - Możesz być tego pewna. Prawda, pani porucznik? - Jesteś jej adwokatem? - warknęła Eve, na co jej mąż tylko na znak zdziwienia uniósł brwi. - Kto oprócz pani miał dostęp do garderoby, pani Mansfield? - Nie wiem. Tak naprawdę wszyscy, aktorzy i pracownicy. Nie zamykałam jej. To niewygodne. - Z głowa nadal spoczywającą na ramieniu Roarke'a nabrała głęboko powietrza. - Kto przysłał pani czerwone róże i kto je przyniósł do garderoby? - Nie wiem. Dostałam tyle kwiatów. Odbierała je garderobiana. Od posłańca. Ludzie wchodzili i wychodzili. Dopiero pół godziny przed rozpoczęciem przedstawienia zabroniłam kogokolwiek wpusz­ czać, pragnęłam się przygotować. - Wracała pani do garderoby po scenie początkowej i potem jeszcze kilkakrotnie w czasie trwania przedstawienia. - To prawda. - Już spokojniejsza Areena oderwała się od Roarke'a i spojrzała prosto na Eve. -Zmieniam kostium pięciokrot­ nie. Za każdym razem była ze mną moja garderobiana. Eve wyciągnęła notes. - Jak ona się nazywa? - Tricia, Tricia Beets. Ona pani powie, że nie chowałam nigdzie żadnego noża. Ona to potwierdzi. Proszę ją zapytać. - Zrobię to. Moja asystentka odwiezie panią do domu. - Jestem wolna? - Na razie tak. Skontaktuję się z panią. Peabody, wyłącz nagrywanie i odwieź panią Mansfield. - Tak jest. Areena pochwyciła płaszcz przewieszony przez róg sofy i podała go Roarke'owi. Sposób, w jaki to uczyniła, wzbudził w Evc podziw. W jej ruchach było tyle kobiecości i gracji, że nie tylko Roarke, ale każdy mężczyzna podałby jej płaszcz bez zastanowienia. - Proszę znaleźć zabójcę, pani porucznik. Bardzo lego pragnę. Ale nawet wtedy, gdy przestępca poniesie karę, ja i tak nie zapomnę, że Richard zginął z mojej ręki. Nie zapomnę tego nigdy. Wyciągnęła rękę do Roarke'a. - Dziękuję ci. Nie przeszłabym przez to bez ciebie. - Odpocznij, Areeno. 32 ŚWIADEK ŚMIERCI - Mam nadzieję, że mi się to uda. - Opuściła pokój ze zwieszoną głową, Peabody wyszła za nią. Eve, marszcząc czoło, wzięła torebkę z nożem i włożyła ją do służbowej torby z przyborami. - Pani Mansfield wyraźnie żałuje, że z nią nie spałeś. - Tak sądzisz? Rozbawiony głos męża sprawił, że wyprostowała się dumnie. - A ty, jak widzę, jesteś cały z tego powodu w skowronkach. - Mężczyźni to świnie. — Podszedł do niej i pogładził po policzku. - Zazdrosna, kochana Eve? - Gdybym była zazdrosna o każdą kobietę, z którą spałeś, lub o te, które o tym marzą, moja twarz na zawsze przybrałaby kolor żółci. Chciała się odwrócić, odpychając jego rękę, ale on chwycił ją za ramię. - Ręce zatrzymaj przy sobie. - Nie ma takiej potrzeby. - Złapał ją za drugie ramię i przyciągnął stanowczo do siebie. Na jego twarzy rysowało się rozbawienie, a także czułość, której, niestety, nie umiała się oprzeć. - Kocham cię, Eve. - Tak, tak. Roześmiał się, pochylił i ugryzł ją lekko w dolną wargę. - Ty moja romantyczna wariatko. - Wiesz, jaki jest twój problem, chłoptasiu? - No jaki? - Jesteś chodzącym orgazmem. - Z zadowoleniem przyglądała się, jak jego oczy robią się szerokie ze zdumienia. - To chyba nie była pochwała. - Masz rację. - Rzadko udawało się jej powiedzieć coś, co zdzierało z mężowskiej twarzy maskę pewności siebie. Tym bardziej teraz cieszyło ją jego zmieszanie. - Idę porozmawiać z garderobianą Mansfield, sprawdzić, czy potwierdzi jej wersję. Potem będę już wolna. W drodze do domu przejrzę życiorysy podejrzanych. Roarke sięgnął po płaszcze. - Przypuszczam, że będziesz zbyt zajęta, żeby pracować- powiedział, najwyraźniej odzyskawszy już równowagę. - Czym? Podał jej płaszcz, zanim sama zdążyła po niego sięgnąć. Mrug- 33

J.D. IIOBH nąwszy więc, odwróciła się i wetknęła ramiona w rękawy. Potem wydała z siebie zdławiony okrzyk, gdy złożył jej na ucho szczególnie wyrafinowaną propozycję. - Nie uda ci się tego uczynić na tylnym siedzeniu limuzyny. - Chcesz się założyć? - Daję dwadzieścia. Uścisnął jej dłoń. - Umowa stoi. Przegrała, ale nie żal jej było straconych pieniędzy. „Jeśli ma to być zrobione, kiedy ma być zrobione, lepiej, żeby było zrobione szybko ". Cóż, stało się, zostało zrobione dobrze i szybko. Morderstwo? A może, tak jak postać z pewnej szkockiej sztuki podobna do Christiny Vole, nie jestem tylko wykonawcą? To niedorzeczność, że nagrywam moje przemyślenia, Ale są one tak nachalne, nie dające spokoju, że nawet dziwią się, iż świat ich nie słyszy. Mam nadzieję, że gdy wypowiem je na głos, nieco ucichną. Muszą ucichnąć, zostać pogrzebane. To, co robię, jest ważne. Muszę mieć nerwy ze stali. Ryzyko zostało rozważone, zanim zabójstwo się dokonało, ale nikt nie mógł przewidzieć, jakie to uczucie zobaczyć człowieka martwego i krwawiącego na środku sceny. Był taki nieruchomy. Nieruchomy w świetle reflektorów. Najlepiej o tym nie pamiętać. Czas teraz pomyśleć o sobie, o ostrożności i przebiegłości. O spokoju. Aby uniknąć błędów. Nie mogę ich teraz popełnić. Wyciszę swoje myśli, ukryję głęboko. Choć wyrywają się, by krzyczeć z radości. Richard Draco nie tyje. 3 lvi ąjąc na uwadze stan oprzyrządowania znajdującego się na komendzie, Eve postanowiła zaoszczędzić sobie frustracji i sprawdzić podejrzanych na sprzęcie domowym. Roarke uwielbia swoje zabawki, nic więc dziwnego, że w porównaniu z komputerem i systemem komunikacyjnym w ich domu rupiecie z komendy sprawiały wrażenie, jakby pochodziły z ubiegłego stulecia. Co zresztą nie było dalekie od prawdy. Przemierzając swoje biuro z drugą już filiżanką kawy, Eve słuchała komputera przekazującego podstawowe dane z życia Areeny Mansfield. Areena Mansfield, prawdziwe imię i nazwisko Jane Stoops, urodzona 8 listopada 2018 roku, Wichita, Kansas. Rodzice, Adalaide Munch i Joseph Stoops, rozwiedzeni w 2027. Brat Donald Stoops urodzony 12 sierpnia 2022 roku. Z obowiązku wysłuchała informacji o wykształceniu - standar­ dowy scenariusz, czego Eve mogła się domyślić, kiedy tylko usłyszała, że Mansfield wstąpiła do nowojorskiego Instytutu Dra­ matycznego w wieku lat piętnastu. Korzystała z każdej okazji, żeby tylko wyrwać się z Kansas. Eve wcale się jej nie dziwiła. Co można robić w Kansas z tym zbożem i kukurydzą? Areena bardzo wcześnie rozpoczęła karierę artystyczną, najpierw jako modelka, potem aktorka drugoplanowa w teatrze, po czym miał miejsce krótki epizod w Hollywood i wreszcie nastąpił powrót na stałe do teatru. 35

J.D. ROBB - Bla, bla, bla - Eve podeszła do komputera. - Sprawdź akta kryminalne, wszystkie przypadki aresztowań... Przetwarzanie... Komputer przystąpił do pracy, cicho szumiąc. E\'e przypomniała sobie bezużyteczną górę układów scalonych z komendy i uśmiechnęła się kpiąco. - Trzeba wyjść za milionera, żeby mieć dostęp do porządnego sprzętu. Poszukiwanie zakończone... Posiadanie nielegalnych substancji, New Los Angeles, 2040. - No, wreszcie coś konkretnego. - Zaintrygowana usiadła za biurkiem. - Dalej. Wyrokiem sądu oskarżona została wysłana na przymusową kurację odwykową. Odbyła ją w Centrum Rehabilitacyjnym KeithaRicharda, New Los Angeles. Oskarżenie o zażywanie narkotyków i zakłócanie porządku publicznego, Nowy Jork, 2044. Powtórna kuracja, tym. razem w klinice Nowe Życie, Nowy Jork. Brak innych danych w kartotece. - Wystarczą te. Jakie narkotyki zażywała? Przetwarzanie... W obydwu przypadkach mieszanka ekstazy i zonera. - Po tym dopiero odlatywałaś, co? Nie rozumiem polecenia. Proszę sformułować je inaczej... - Nieważne. Wyszukaj i podaj listę miejsc zamieszkania i datę zawarcia związku małżeńskiego. 36 ŚWIADEK ŚMIERCI Przetwarzanie... Areena Mansfield i liwderic Peters zawarli związek małżeński w czerwcu 2048, New Los Angeles, rozwiedli się w kwietniu 2049 za obopólną zgodą. Areena Mansfield i Lawrence Barislol zawarli związek małżeński we wrześniu 2053, Londyn, Wielka Brytania. Prośba o rozwód złożona przez panią Mansfield w styczniu 2057. Uzyskała- go bez sprzeciwu. Bezdzietna. - W porządku. Wyszukaj i podaj listę przedstawień, w których wraz z Mansfield występował Richard Draco. Przetwarzanie... Spektakl ,.Broken Wings", off-Broadway, wy­ stawiany od maja do października 2038. Areena Mansfield i Richard Draco, obydwoje w drugoplanowych rolach. Sztuka telewizyjna „Die for Love", New Los Angeles, 2040. Sztuka wideo „Check Matę", Nowy Jork, luty 2044. Sztuka „Twice Owned", wystawiana od lutego 2054 do czerwca tego samego roku, Londyn. - Interesująca zbieżność dat - mruknęła do siebie Eve, wyciągając dłoń do kota, który właśnie wskoczył na jej biurko. Kiedy Galahad rozkładał się wygodnie tuż przed monitorem, Eve patrzyła na Roarke'a wychodzącego z biura obok. - Nie mówiłeś mi, że Areena brała narkotyki. - Brała to właściwe słowo, Czy to istotne? - Wszystko jest istotne. Jesteś pewien, że jej zażywanie nar­ kotyków należy do przeszłości? - Z tego, co wiem, nie bierze co najmniej od dwunastu lat. - Przysiadł na brzegu biurka, a Galahad natychmiast podsunął mu łepek do pogłaskania. - Nie wierzy pani w możliwość pozbycia się nałogu, pani porucznik? - Przecież wyszłam za ciebie, zapomniałeś? Widząc, że się uśmiecha, przekrzywiła głowę. - Nie wspominałeś też, że Areena i Draco przez lata razem pracowali. - Nie pytałaś. - Zachodzi zbieżność między datami jej aresztowań i ich wspólnymi występami. - Ach. Hm. - Roarke, drapiąc kota za uchem, wprowadzał go w stan ekstazy. 37

J.D. ROBB - Co naprawdę ich łączyło, Roarke? - Mogli mieć romans. Przynajmniej takie plotki krążyły po Londynie. Poznałem Areenę kilka lat temu, gdy już była mężatką i mieszkała w Anglii. Nie widziałem jej w towarzystwie Drąca do czasu, kiedy zająłem się obsadzaniem sztuki. - Wzruszył ramionami, po czym wypił resztkę kawy. - Jeśli zacznę sprawdzać Drąca, okaże się, że on też był oskarżony o zażywanie narkotyków? - Bardzo prawdopodobne. Natomiast Areena, nawet jeśli nadal się narkotyzuje, robi to bardzo dyskretnie. Przychodziła przecież na wszystkie próby i zachowywała się normalnie, bez żadnych histerii. Co innego Draco, ale mimo wszystko on też pracował. Jeśli tych dwoje coś łączyło, trzymali to w tajemnicy. - Tylko że takie tajemnice szybko wychodzą na jaw. Ktoś z pewnością zauważył, że skłaniają się ku sobie. Dodaj narkotyki i wszystko nabiera innych barww. - Chcesz, żebym to sprawdził? Podniosła się, pochyliła, prawie dotykając własnym nosem nosa męża. - Nie. I powtórzę to raz jeszcze na wypadek, gdybyś miał jakieś wątpliwości. Nie. Rozumiesz? - Zdaje się, że tak. Za kilka godzin mam w San Francisco posiedzenie. Summerset wie, jak się ze mną skontaktować, gdybyś mnie potrzebowała. Na dźwięk nazwiska napuszonego służącego Eve skrzywiła się z niechęcią płynącą prosto z serca. - Nie będę. - Wrócę około dziewiątej wieczorem. - Wstał i pogładził ją pieszczotliwie w okolicach biodra. - Zadzwonię, jeśli zebranie się przedłuży. Pojęła to jako zapewnienie, że nie będzie sama w nocy - sama z koszmarami. - Nie musisz się o mnie martwić. - Ale ja to lubię. Pochylił się, żeby ją pocałować w policzek, ale Eve, nie­ spodziewanie, przyciągnęła go pożądliwie do siebie. Z satysfakcją stwierdziła, że jego oczy ciemnieją, a oddech robi się krótszy. 38 ŚWIADEK ŚMIERCI - A to w jakim celu? - Lubię to - odparła i podniosła pustą filiżankę po kawie. - Do zobaczenia. - Posłała mu uśmiech przez ramię i wyszła do kuchni przyrządzić sobie następną kawę. odsłuchała wiadomości z sekretarki domowej, z wideokomu, z sekretarki w samochodzie i na komendzie. Policzyła, że od północy nadeszło do niej dwadzieścia trzy sygnały. Wszystkie od dzien­ nikarzy. Zawierały cały wachlarz podstępnych sposobów mających na celu wyciągnięcie od niej informacji. Były wśród nich pochwały, błagania, lekkie pogróżki, a nawet propozycje przekupstwa. Sześć razy nagrała się z różnych miejsc i z rosnącym napięciem Nadine Furst z Kanału 75. Były przyjaciółkami, obydwie jednak rozumiały, że w biznesie obowiązują pewne zasady. Nadine chciała mieć na wyłączność rozmowę w cztery oczy z prowadzącym śledztwo w sprawie zabójstwa Richarda Drąca. Eve pragnęła odnaleźć zabójcę. Wykasowała wszystkie wiadomości, przekazała Peabody infor­ mację, że ma być dyspozycyjna, po czym odebrała zwięzłą wiado­ mość, którą przysłał jej kapitan Whitney. Była naprawdę prosta. Eve ma natychmiast zjawić się w jego biurze. Dochodziła ósma. Whitney nie kazał jej czekać. Wprowadzono ją do niego od razu, kiedy tylko się pojawiła. Akurat rozmawiał przez wideofon. Z niecierpliwością bębnił palcami po biurku, a gdy ją zobaczył, uniósł rękę i wskazał krzesło. Nie przerwał rozmowy, dalej mówił spokojnym, ale stanowczym głosem, przy czym wyraz jego szerokiej ciemnej twarzy pozostawał nieodgadniony. - Informacje dla prasy podamy o czternastej. Nie, sir, nie możemy wcześniej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Richard Draco był osobą znaną i że media domagają się szczegółów. Podamy je o drugiej. Zbieramy jeszcze dane. Jej raport mam na biurku - rzucił, kierując wzrok na Eve. Szybko wstała i podała mu do ręki dyskietkę. - Skontaktuję się, kiedy tylko przeanalizuję sytuację. - Po raz pierwszy, odkąd Eve weszła, twarz komisarza wykrzywił grymas 39

J.D. ROBB poirytowania. - Burmistrzu Bianci, nieważne, czy Draco był, czy nie byt wielkim artystą, ważne, że nie żyje, To było zabójstwo i śledztwo zostanie poprowadzone bardzo energicznie i z pośpiechem. Zgadza się. O czternastej - powtórzył, potem zakończył transmisje i ściągnął z głowy słuchawki. - Politycy - sieknął tylko. Odchylił się w krześle i potarł kark. - Czytałem wstępny raport z zeszłego wieczoru. Mamy mor­ derstwo? - Tak, sir. Już wkrótce powinny napłynąć wyniki autopsji. Usta Whitneya ułożyły się na kształt czegoś, co prawie przypo­ minało uśmiech. - Nie przepada pani za teatrem, Dallas? - Wystarczającą dawkę rozrywki mam na ulicy. - Cały świat jest sceną - mruknął. - Pewnie już pani wie, że ofiara była osobą znaną. Śmierć Drąca, okoliczności i nazwijmy to - dramatyczna otoczka stanowią wydarzenie dnia. Wielkie wydarzenie. Mówi się o nim na Ziemi i poza nią. O Dracu, Mansfield, Roarke'u i o pani. - Roarke nie ma z tą sprawą nic wspólnego- powiedziała spokojnie Eve, miotając jednocześnie w myśli najgorsze prze­ kleństwa. - Jest właścicielem teatru, wybrał tę, a nie inną sztukę, a z informa­ cji, które już do mnie dotarły, wnioskuję, że to on, a nie kto inny obsadził Drąca i Mansfield. Czy potwierdza to pani, pani porucznik? - Tak, sir. Chciałabym jednak zauważyć, panie komisarzu, że gdybyśmy łączyli z Roarkiem zbrodnie dokonane w miejscach, których jest właścicielem, mój mąż byłby powiązany niemal z każdym policjantem i przestępcą na Ziemi i jeszcze z ich polową poza Ziemią. Tym razem Whitney uśmiechnął się od ucha do ucha. - Ciekawe spostrzeżenie. Jednakże - uśmiech zniknął - w tym akurat przypadku nie można pominąć ani jego, ani pani osoby. Znajdowała się pani na widowni w czasie, gdy dokonano zabójstwa. Jest pani świadkiem. Wolę sądzić, że to dla nas korzystne. Na szczęście zareagowała pani natychmiast, przez co całe wydarzenie wygląda lepiej. Jednak media nie dadzą nam spokoju, - Z całym dla nich szacunkiem, sir, media zawsze czegoś się czepiają. 40 ŚWIADEK ŚMIERCI Whitney przemilczał tę uwagę. - Domyślam się, że widziała już pani niektóre z porannych tytułów. Widziała. Zaraz za nagłówkami typu „Draco umiera dla sztuki" ciągnęły się denerwujące komentarze w stylu: „Haniebna zbrodnia! Znany aktor Richard Draco brutalnie zakłuty nożem. Morderstwa dokonano pod nosem słynnej pani detektyw z wydziału zabójstw nowojorskiej policji, Eve Dallas". Od samego początku była przekonana, że nie uda się uniknąć przecieków do prasy. - Przynajmniej o tym, że jestem żoną Roarke'a, wspominają dopiero w trzecim akapicie. - Wykorzystają i panią, i jego, żeby podnieść temperaturę. Zdawała sobie z tego sprawę i była wściekła. - Pracowałam już pod presją prasy, komisarzu. - To prawda. - Odezwał się brzęczyk wideofonu. Whitney uciszył go, wciskając guziczek z napisem zajęte. - Dallas, to nie jest normalne zabójstwo. To jest sprawa publiczna. Musi pani bardzo starannie przygotować się na spotkanie z prasą o drugiej. Proszę pamiętać, że wplątani w sprawę aktorzy będą grali przed kamerą. Ponieważ artyści zazwyczaj charakteryzują się dużą wyobraźnią, należy się spodziewać, że cała historia nabierze dodatkowych barw. Oparł się o krzesło i kilka razy poklepał dłonią po udzie. - Mam świadomość, że zazwyczaj nie przejmujecie się mediami. Ale w tym przypadku musicie się z nimi liczyć. Proszę, aby do czasu konferencji o czternastej nie udzielała pani nikomu żadnych wywiadów. - Tak, sir. - Zależy mi na tym, żeby śledztwo zakończyło się jak najszybciej. Już dzwoniłem do prosektorium z prośbą o pośpiech przy autopsji. Proszę działać zgodnie z przepisami, ale szybko. Czy Areena Mansfield wynajęła adwokata? - Jeszcze nie. - Interesujące. - Nie przypuszczam, żeby taki stan rzeczy długo się utrzymał. Była wstrząśnięta, ale odnoszę wrażenie, że zwróci się o pomoc do adwokata, kiedy tylko nieco oprzytomnieje. Garderobiana potwier- 41

J.D. ROBB dza, że była z Mansfield w czasie wszystkich zmian kostiumów. Nie do końca jej wierzę. Ta kobieta ubóstwia Mansfield. Tymczasem sprawdzam przeszłość wszystkich członków zespołu teatralnego Wraz z pracownikami obsługi. To mi zajmie jakiś czas. W sztuce grało wiele osób. Zaczynam przesłuchania dzisiaj od rana. - Czy to prawda, że na widowni znajdowało się około 3000 osób? Na samą myśl o tej liczbie Eve poczuła ból głowy. - Obawiam się, że tak, komisarzu. Starałam się jak najszybciej wypuścić wszystkich do domów, ale przedtem spisaliśmy każdą osobę z nazwiska i zebraliśmy adresy. Niektórych przesłuchaliśmy na miejscu, z tej prostej przyczyny, że usta im się nie zamykały. Ale w większości te zeznania do niczego się nie przydały. - Niech pani rozdzieli obowiązek przesłuchania świadków między kolegów. Już wezwałem posiłki. Trzeba wyeliminować, kogo się da, żeby zmniejszyć tą monstrualną liczbę. - Zajmę się tym już dzisiaj, komisarzu. - Proszę to zrobić - powtórzył z naciskiem. - Nie wolno pani marnować czasu na durną papierkową robotę. Sprawdzenie aktorów proszę zlecić Feeneyowi. Niech przepuści dane przez swój program i wybierze najbardziej podejrzanych. Będzie niezadowolony, kiedy to usłyszy, pomyślała Eve, ałe ucieszyła się, że część pracy może przerzucić na barki kolegi. - Powiadomię go o tym, komisarzu, i prześlę mu listę osób. - Proszę o kopię. Po konferencji prasowej wywiadów może pani udzielać tylko za moją zgodą, Dallas. Można się spodziewać, że będzie pani widziała siebie i swojego męża na ekranach, w prasie, a nawet na plakatach, dopóki ta przeklęta sprawa nie zostanie zamknięta. Jeśli będzie pani potrzebowała większego zespołu, proszę dać mi znać. - Zacznę z tym, czym dysponuję. Dziękuję, komisarzu. - Proszę stawić się u mnie pół godziny przed konferencją. Streści mi pani komunikat dla prasy. To był koniec rozmowy, więc Eve wyszła. Jadąc windą, wyciągnęła komunikator i połączyła się z Feeneyem. - Cześć, Dallas. Słyszałem, że byłaś wczoraj na nieziemskim przedstawieniu. - Recenzje rzeczywiście są zabójcze. Dobra, bierz to z mojego 42 ŚWIADEK ŚMIERCI systemu. Rozkaz komisarza. Przesyłam ci pełną listę aktorów i personelu. Masz sprawdzić powiązania każdej z tych osób z Richardem Drakiem, a także z Areeną Mansfield. - Z przyjemnością służyłbym pomocą, Dallas, ałe mam tu mnóstwo innej roboty. - Rozkaz komisarza - powtórzyła. - Wybrał ciebie, kolego, nie mnie. - Cóż, do diabła! -Na znużonej twarzy Feeneya pojawił się teraz wyraz rozżalenia. Patrzyła, jak przesuwa dłonią po rdzawych włosach. - O ilu osobach mówimy? - Licząc statystów, techników, charaktery zatorów i tak dalej? Czterystu. - Jezu, Dallas. - Zajęłam się już Mansfield, ale może znajdziesz o niej coś więcej. - Zamiast współczucia, ogarnęło ją rozbawienie, dzięki któremu przeszła korytarz lekkim krokiem. Weszła do biura i machnięciem ręki przywołała Peabody. - Feeney, masz mi to uporządkować według ważności i to szybko. Konferencja z prasą jest o czternastej. Do tej pory chcę mieć od ciebie wszystko, co tylko możesz dać. Masz prawo włączyć do zespołu tyle osób, ile tylko będziesz potrzebował. - Świetnie. - Cieszę się, że jesteś zadowolony. Ja teraz wyjeżdżam w teren. Peabody prześle ci listę. Zwracaj uwagę na życie seksualne tych osób, Feeney. - Kiedy będziesz w moim wieku, zwolnisz tempo. - Ha, ha. Seks i narkotyki. Mam pewną hipotezę i chcę ją sprawdzić. Będę z tobą w kontakcie. Schowała do kieszeni komunikator. - Przekaż Feeneyowi listę podejrzanych- poleciła Peabody, kiedy schodziły do garażu. - Jego wydział zajmie się ich spraw­ dzeniem. - Dla nas jest to bardzo korzystne. - Peabody wyciągnęła przenośny komputer i rozpoczęła transmisję danych. - Czy Feeney... wykorzysta McNaba? - Nie pytałam. - Eve spojrzała na asystentkę, potem pobząsnęła głową i nacisnęła włącznik pilota samochodu. 43

J.D. ROBB - Ciekawa jesteś, co? - mruknęła Peabody. Eve usiadła za kierownicą i włączyła silnik. - Nie wiem, o czym mówisz. - O mnie i McNabie. - Nie ma żadnej ciebie i McNaba. W moim świecie taka para nie istnieje. Nie przyjmuję do wiadomości, że możesz mieć jakiś zwariowany romans z dupkiem z wydziału elektronicznego. - To jest zwariowane - przyznała Peabody, a potem westchnęła przeciągle. - Nie chcę rozmawiać na ten temat. Podaj mi pierwszy adres. - Kenneth Stiles, alias sir Wilfred, 828 Park Avenue. Zabawne, ale sprawy seksualne są bez zarzutu. - Peabody. - Byłaś ciekawa. - Nie byłam. - Ale aż się skrzywiła, bo nagle przed oczami pojawił się jej irytująco wyraźny obraz przedstawiający Peabody i McNaba w intymnej scenie. - Skoncentruj się na pracy. - Mam podzielność uwagi. -Z wesołym westchnieniem Peabody rozsiadła się wygodniej. - Umiem myśleć o kilku rzeczach naraz. - W takim razie pomyśl o Kennecie Stilesie i sprawdź, co mamy na jego temat w komputerze. - Tak jest. - Posłusznie wyciągnęła podręcznego peceta. - Ken­ neth Stiles, wiek 56, urodzony w Nowym Jorku. Rodzice byli artystami estradowymi. Brak przeszłości kryminalnej. Kształcił się u prywatnych nauczycieli i pobierał dodatkowe lekcje aktorstwa, scenografii, kostiumologii i wymowy. - Ho, ho. A więc mamy do czynienia z poważnym artystą. - Pierwszy raz pojawił się na scenie w wieku dwóch lat. Dostał wtedy całe mnóstwo nagród. Występuje tylko w teatrze, nie ma mowy o kinie i telewizji. Prawdopodobnie jest kapryśny i zarozumiały. - Czeka nas więc ciężka przeprawa. Czy pracował wcześniej z Drakiem? - Kilka razy. A także z Mansfield. Ostatni raz w Londynie. Obecnie nie jest żonaty. Ma dwie córki. Eve szukała parkingu, wreszcie zrezygnowana zatrzymała się przed frontem nowoczesnego budynku na Park Avenue. Zanim zdążyła wysiąść, odźwierny w liberii stał już obok wozu. 44 ŚWIADEK ŚMIERCI - Przepraszam panią, ale tu nie wolno parkować. - Mnie wolno. - Pokazała odznakę. - Pragnę dotrzeć do Kennetha Stilesa. - Pan Stiles zajmuje apartament na pięćdziesiątym piętrze. Numer 5000. Recepcjonistka wskaże paniom drogę... Eve zaczekała, aż portier dobrze przyjrzy się odznace. - Proszę mi wybaczyć, pani porucznik. Czy można w czasie pani wizyty odstawić wóz do garażu? Przyprowadzimy go, gdy będzie pani odjeżdżała. - To miła propozycja, ale jeśli podam panu kod włączający silnik, będę musiała zaaresztować samą siebie. Samochód zostaje tutaj. Nie chowając policyjnej odznaki, Eve weszła do budynku, pozostawiając portiera wpatrującego się smutno w groszkowy wóz policyjny. Nie dziwiła mu się. Znalazły się w luksusowym westybulu lśniącym mosiężnymi dodatkami. Stąpając po posadzce z czarnego marmuru, dotarły do długiego, białego kontuaru, za którym siedziała szczupła kobieta z przyklejonym do twarzy uprzejmym uśmiechem. - Dzień dobry. W czym mogę paniom pomóc? - Chodzi o Kennetha Stilesa. - Eve położyła swoją odznakę obok mosiężnego wazonu z białymi kwiatami. - Czy pan Stiles oczekuje pani, porucznik Dallas? - Lepiej dla niego, żeby tak było. - Chwileczkę, proszę. - Recepcjonistka odwróciła się w stronę wideokomu, nawet na sekundę nie porzucając uśmiechu, a jej głos cały czas zachowywał ten sam łagodny i życzliwy ton drogiego i dobrze zaprogramowanego androida. - Dzień dobry, panie Stiles. Jest tu pani porucznik Dallas z asystentką. Czy mogę je wpuścić? - Poczekała chwilę. - Dziękuję. Życzę miłego dnia. Odwróciwszy się, wskazała ręką kierunek w lewą stronę. - Ostatnia winda na prawo już czeka, pani porucznik. Życzę udanego dnia. - Wcześniej dziwiło mnie, dlaczego Roarke tak rzadko używa androidów - rzuciła Eve do Peabody, kiedy szły po czarnych płytach podłogi. - Ale natknąwszy się na takiego jak ten, zrozumiałam. Zbyt duża dawka uprzejmości może być denerwująca. 45

J.D. ROBB Na pięćdziesiąte piętro dotarły w takim tempie, że żołądek Eve podskoczył do gardła. Trudno jej było pojąć, dlaczego ludzie łączą wysokość z luksusem. Przed windą czekał na nie następny android. Eve domyśliła się, że to jeden z robotów obsługujących Stilesa. Zachowywał się tak oficjalnie, że w porównaniu z nim Summerset musiał kojarzyć się z włóczęgą ulicznym. Stalowoszare włosy miał gładko zaczesane do tyłu, a wielkie wąsiska zasłaniały prawie całą chudą i kościstą twarz. W oczy rzucały się nieskazitelnie białe rękawiczki kontrastujące z czarnym garniturem. Pochylił się, a następnie odezwał i wtedy można było usłyszeć arystokratyczny angielski akcent. - Porucznik Dallas i asystentka. Pan Stiles oczekuje pań. Tędy, proszę. Poprowadził je korytarzem do podwójnych drzwi narożnego apartamentu. Pierwszą rzeczą, na którą Eve zwróciła uwagę po wejściu, było zajmujące całą ścianę okno, wychodzące na zatłoczone nowojorskie niebo. Wolałaby, żeby Stiles je zasłonił. Sam pokój mienił się mnóstwem kolorów, ale głównie rubinowym i szafirowym. W części przeznaczonej do przyjmowania gości, mającej kształt litery U, na środku znajdowała się biała marmurowa sadzawka, w której, między wodnymi liliami, leniwie pływały dobrze wykarmione złote rybki. Od strony karłowatych drzewek pomarańczowych obsypanych owocami rozchodziła się odurzająca woń. Najciekawsza jednak okazała się kolorowa posadzka, której geometryczny wzór po dokładniejszym przyjrzeniu się stawał się obrazem przedstawiającym nagich ludzi w wymyślnych erotycznych pozycjach. Eve przeszła po niebieskich biustach i zielonych genitaliach do miejsca, gdzie siedział Stiles. Miał na sobie szafranową bonżurkę. Pomyślała, że jest specjalnie upozowany. - Wspaniałe miejsce. Gospodarz posiał jej zaskakująco miły uśmiech, który niezbyt pasował do wyrazu jego surowej twarzy. - To wszystko, Walter. - Odprawił androida ruchem dłoni, następnie wskazał Eve krzesło. - Zdaję sobie z tego sprawę, pani porucznik, że dla pani ostatnie wydarzeniato codzienność. Dla mnie jest to jednak nowe i ekscytujące przeżycie. 46 ŚWIADEK ŚMIERCI - Jest pan podekscytowany faktem, że kolega został zamordowany na pana oczach? - Po pierwszym szoku, tak. Ekscytacja i fascynacja morderstwem leży przecież w ludzkiej naturze, nie sądzi pani? Gdyby było inaczej, morderstwo nie stanowiłoby tak popularnego wątku twórczości. - Popatrzył na Eve ciemnobrązowymi oczami, w których kryła się przebiegłość. - Jestem aktorem, i to zdolnym, więc mógłbym udać przed panią przygnębienie, zdenerwowanie lub cokolwiek innego, ale postano­ wiłem być uczciwy. Eve przypomniała sobie w tej chwili Carly Landsdowne. - To chyba jakaś epidemia... Włącz nagrywanie, Peabody - powiedziała i usiadła. Natychmiast jednak zapadła się w miękkich poduszkach. Przeły­ kając przekleństwo, poderwała się i przysiadła na brzegu kanapy. Odzyskawszy równowagę, wypowiedziała standardową formułkę o prawach i obowiązkach przesłuchiwanego. - Czy mnie pan zrozumiał, panie Stiles? - Owszem. -Znowu na jego twarzy pojawił się słodki uśmiech. - Pozwoli pani, że powiem, iż jestem pod wrażeniem pani fachowości. - Och, dziękuję. Proszę mi raczej powiedzieć, co pana łączyło z Richardem Drakiem. - Byliśmy kolegami z branży. Co jakiś czas grywaliśmy razem, ostatnio w sztuce, której premiera odbyła się wczoraj wieczorem. On bawi się w najlepsze, pomyślała Eve. - A wasze kontakty prywatne? - Od tej strony nic nas ze sobą nie łączyło. Wprawdzie aktorzy często... - Stiles wykonał ręką nieokreślony gest, czemu zawtórowało wesołe pobrzękiwanie bransoletki z kolorowych kamieni, którą miał na nadgarstku - ciążą ku sobie. Rozumie pani, cechuje ich podobny sposób myślenia, działania. I chociaż w naszym światku śluby są na porządku dziennym, to małżeństwa aktorskie szybko się rozpadają, podobnie jek czasowe przyjaźnie i inne intymne związki, do których dochodzi w trakcie realizowania jakiegoś przedstawienia albo filmu. - Ale znał go pan przez wiele lat. - Znałem, oczywiście, ale pragnę stwierdzić, że nigdy nie byliśmy kumplami. W rzeczywistości... - zamilkł na chwilę, a jego 47

J.D. ROSB oczy pobłyskiwały niemal tak samo wesoło jak bransoleta - niena­ widziłem Richarda. Pogardzałem nim. Uważałem, że jest wyjątkowo niesympatycznym typkiem. - Z jakiegoś konkretnego powodu? - Z wielu powodów. - Stiles pochylił się, jakby chciał jej przekazać tajemnicę. - Był egoistą, egocentrykiem, był nieuprzejmy i arogancki. Ale wszystko to mógłbym mu wybaczyć, a nawet w nim cenić, ponieważ my jako brać aktorska potrzebujemy pewnej dozy próżności, aby móc uprawiać nasz zawód. Jednak pod piękną powłoką kryła się prawdziwa brzydota jego duszy. Richard, pani porucznik, wykorzystywał ludzi i ranił ich, wcale się tym nie przejmując, a wręcz cieszył się z tego. Wcale nie żałuję, że nie żyje, choć szkoda, że jego śmierć nastąpiła w takich okolicznościach. - Dlaczego? - Moim zdaniem „Świadek oskarżenia" to niemal arcydzieło. Bardzo sobie cenię rolę, jaką gram w tym przedstawieniu. Przez śmierć Richarda spektakl został wstrzymany, a może w ogóle zostanie zawieszony. Bardzo bym tego żałował. - Moim zdaniem, sztuka tylko zyskała na rozgłosie. To panu nie zaszkodzi. Stiles potarł brodę. - Oczywiście, że nie. - Kiedy zaczniecie znowu grać, teatr będzie wypełniony po brzegi. - Prawda. - A więc śmierć kolegi, tak dramatyczna i publiczna, w pewnym sensie przyniosła panu korzyść. - Sprytne - mruknął aktor, przyglądając się Eve uważniej. - I sprytnie wymyślone. Mamy tu sztukę w sztuce, pani porucznik, i dobrze ją pani reżyseruje. - Miał pan dostęp do atrapy noża oraz wystarczająco dużo czasu, żeby ją podmienić. - Zapewne. Cóż za myśl. -Zamrugał kilkakrotnie, jakby oswajał się z nową sytuacją. - Jestem podejrzany. Jakie to zabawne! Do tej pory byłem przekonany, że jestem tylko świadkiem. No, no. Zgadza się. Rzeczywiście, miałem sposobność, by go zabić, ale co z mo­ tywem zbrodni? - Powiedział pan przed chwilą, że nienawidził Richarda Drąca. 48 ŚWIADEK ŚMIF.RCl - Och, droga pani porucznik, gdybym aranżował śmierć wszyst­ kich, których nie darzę miłością, scena byłaby zasłana trupami. Prawda jest taka, że choć prywatnie nie lubiłem Richarda, po­ dziwiałem jego talent. Był wyjątkowym aktorem i tylko z tego powodu zgodziłem się pracować z nim ponownie. Świat pozbył się paskudnej kreatury, ale teatr stracił wielkiego artystę. - A pan jednego z największych swoich konkurentów. Stiles zdumiony otworzył szeroko oczy. - Nie. Nie rywalizowaliśmy ze sobą. Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek ubiegali się o tę samą rolę. Eve skinęła głową. Nie będzie trudności ze sprawdzeniem wiarygodności słów Stilesa. Zmieniła taktykę. - Co pana łączy z Areeną Mansfield? - Jest moją przyjaciółką, cenię ją jako kobietę i koleżankę. - Spuścił wzrok oraz potrząsnął głową. - Współczuję jej, bo jest za delikatna na takie doznania. Mam nadzieję, że weźmie pani to pod uwagę. Jego oczy, nagle pociemniałe i zagniewane, znowu spoczęły na Eve. - Ktoś wykorzystał ją w straszliwy sposób. Tyle tylko mogę pani powiedzieć. Gdybym chciał zabić Richarda, uczyniłbym to tak, żeby nie cierpieli z tego powodu moi przyjaciele. Wczoraj na scenie znajdowała się nie jedna, a dwie ofiary, pani porucznik. Bardzo mi żal Areeny. O pryciarz - mruknęła Eve, gdy zjeżdżały na dół. - Przebiegły i bardzo pewny siebie. Ma największe doświadczenie ze wszystkich aktorów. Zna teatr od podszewki. - Jeśli rzeczywiście przyjaźni się z Mansfield, to czy wmieszałby ją w śmierć Drąca? Zostawiłby nóż w jej garderobie? - Dlaczego nie? - Eve wyszła z budynku, posyłając portierowi na odchodne kwaśny uśmiech. - To taki bardzo teatralny gest. Tak oczywisty, że aż wydaje się to podejrzane. A zatem... - Wsiadła do samochodu i zmarszczywszy czoło, zaczęła bębnić palcami po kierownicy. - Ktokolwiek zostawił nóż w garderobie, pragnął, żebyśmy go znaleźli, i chciał, żebyśmy wiedzieli, że został tam 49

J.D. ROBB zostawiony po to, aby podejrzenia padły na Mansfield. Inaczej byłoby to pozbawione sensu, a ten, kto zaplanował tę zbrodnię, nie jest głupi. Musimy się dowiedzieć, który z pracowników albo statystów marzył po cichu o karierze aktorskiej. Ruszyła z miejsca. - Skontaktuj się z Feeneyem i każ mu to sprawdzić, a potem zadzwoń do kostnicy - rzuciła do Peabody. Po chwili w samochodzie na ekranie wideofonu pojawiła się twarz Morse'a, lekarza z prosektorium. Bujne włosy miał zaczesane do tyłu, a w prawym uchu złoty oraz srebrny kolczyk. - Spodziewałem się telefonu od pani, Dallas. Pani ludzie strasznie mi tu uprzykrzają życie. - Uwielbiamy męczyć lekarzy. Może mi pan już powiedzieć coś o Dracu? - Jest bardzo głęboko martwy. - Morse uśmiechnął się smutno. - Jedna rana serca spowodowała, że śmierć nastąpiła szybko. Nie stwierdziłem żadnych innych obrażeń. Draco przeszedł kilka dos­ konale przeprowadzonych operacji plastycznych całego ciała, ostatnio brzucha. Pracował nad jego wyglądem wyśmienity chirurg, bo ślady po laserze są mikroskopijne. Ma bardzo zniszczoną wątrobę. Chyba nie wylewał za kołnierz i przeszedł co najmniej jedną kurację odwykową. W momencie zgonu w jego organizmie znajdowała się piorunująca mieszanka exotiki. zinga, a także zeusa, popita podwójną czystą szkocką. - Diabelski melanż. - Zgadza się. Facet sam się niszczył, po czym słono płacił za to, żeby jego ciało powróciło do stanu używalności. Taki sposób postępowania zbiera w końcu swoje żniwo. Jednak gdyby nawet nie zmienił przyzwyczajeń, miał jeszcze przed sobą jakieś dwadzieścia lat życia. - Teraz już nie. Dzięki, Morse. - Pani porucznik, czy nie dałoby się zarezerwować biletów na to feralne przedstawienie, gdy powróci na scenę? Ma pani przecież znajomości - dodał i puścił oko. Eve lekko westchnęła. - Zobaczę, co się da zrobić. Irzejechawszy kilka przecznic, opuściły luksusową dzielnicę, w której zamieszkiwał Stiles. Minęły portierów w liberiach, nie­ skazitelnie czyste stragany powietrzne. Skończył się cichy ruch uliczny i wjechały do biedniejszej części miasta. Wzniosłe budowle zostały zastąpione przez poczerniałe od sadzy bloki z prefabrykatów. W powietrzu unosił się smród przegniłych śmieci i niemytych ciał włóczęgów. Po ulicach jeździły rozpadające się ze starości autobusy, a na rogach ulic kręciły się złodziejaszki. Eve natychmiast poczuła się jak w domu. Michael Proctor mieszkał na czwartym piętrze, w jednym z takich bloków wybudowanych po wojnach miejskich. Eve z ironią, pomyślała o wyborach do władz municypalnych, kiedy to politycy starający się o urzędy przyrzekają zaopiekować się tym obszarem miasta, zwalczać przestępczość i biedę, ale zaraz po ogłoszeniu wyników zapominają o obietnicach i dzielnica gnije dalej aż do następnych wyborów. A ludzie przecież muszą gdzieś mieszkać. Eve wyobraziła sobie los początkującego aktora, który w najlepszym razie pracuje jako statysta. Z pewnością trudno mu zarobić na opłacenie czynszu. Sprawdziła Michaela i wiedziała, że od sześciu tygodni zalega z opłatą za mieszkanie, a także, że zgłosił się do biura pomocy bezdomnym. Oznaczało to, że jest zdesperowany. Większość udających się do tej instytucji, doprowadzona do prawdziwej rozpaczy przez bez­ dusznych urzędników, ląduje w końcu na ulicy, dziękując opatrz­ ności, jeśli uda im się znaleźć miejsce na noc w którymś ze schronisk. 51