Autor: Ondrej Neff
Tytul: Brama numer 13
(Brana cislo trinact)
Z "NF" 1/91
Prolog
Kosmiczna rolka by a najdonio lejszym wynalazkiem� �
dwudziestego pierwszego wieku i obok odkrycia ognia i ko a�
najwspanialsz zdobycz ducha w ca ych dziejach ludzko ci.� � � �
Rozw j fizyki niekauzalnej prowadzi do stworzenia pierwszej� �
parasyngularno ci, kt ra sta a si prawdziw bram do� � � � � �
gwiazd. Jak ob kane wyda y si wobec tego mrzonki o�� � �
rakietach mi dzygwiezdnych! Tylko stworzenie�
parasyngularno ci jest przepustk do gwiazd. Ka da� � �
rozwini ta cywilizacja, bez wzgl du na to gdzie i na kt rym� � �
poziomie Kosmosu istnieje, wcze niej czy p niej musi� �
dorosn do fizyki niekauzalnej, a gdy skonstruuje��
parasyngularno , chc c nie chc c nawi zuje kontakt ze�� � � �
wszystkimi pozosta ymi cywilizacjami, kt re ju swoje� � �
parasyngularno ci posiadaj . To bardzo proste: poszczeg lne� � �
parasyngularno ci s jakby rolkami gwiezdnej kolejki. Bez� �
parasyngularno ci nie mo na nawi za mi dzygwiezdnego� � � � �
kontaktu, a cywilizacja, kt ra stworzy parasyngularno , nie� ��
mo e takiego kontaktu nie nawi za .� � �
Skonstruowanie parasyngularno ci na Ziemi otworzy o now� � �
kart w historii ludzko ci. Wiele epizod w tej historii� � �
mia o dos ownie awanturniczy przebieg i warte s tego, by� � �
kolejno o nich opowiada . Wi kszo z nich mia a miejsce w� � �� �
kosmosie, na planetach zamieszkiwanych przez istoty, w
kt rych istnienie ludzie onegdaj nie chcieli wierzy , a� �
kt re teraz wesz y do ich codziennego ycia. Niekt re� � � �
zdarzenia rozegra y si jednak tu, na Ziemi, a o jednym z� �
nich w a nie teraz opowiemy. Dosz o do niego wkr tce po� � � �
wybudowaniu parasyngularno ci czyli rolki, jak zacz to� �
potocznie m wi . Wyr nia si ono tym, e mia o miejsce w� � � � � �
Czechach, na terenie by ego poligonu wojskowego niedaleko�
atca. Tam powsta a pierwsza anomalia czasowa, w wczas� � �
nowo , z kt r naukowcy nie potrafili sobie da rady.�� � � �
Pierwszy znalaz si w obszarze anomalii doktor Ivan� �
Trziska. Kiedy d ugo nie wraca , wyruszy mu na pomoc doktor� � �
Jan Havel, jego przyjaciel. A oto relacja z ich przyg d.�
Nareszcie! Niecierpliwie wygl da em twojego przybycia,� �
Mistrzu. Tak d uga podr musia a ci zm czy . Nim� � � � � �
po pieszysz dalej, wejd wi c, prosz .� � � �
S owa te wypowiedzia m czyzna na oko� � �
sze dziesi cioletni, niewysoki, ale o barczystych�� �
ramionach, a klatka piersiowa i wielkie spracowane r ce�
mog y nale e do atlety. Czarne k dzierzawe w osy i broda� � � � �
by y poprzetykane siwymi nitkami. W wietle dziennym� �
wygl da chyba sympatycznie, nawet dobrotliwie, poniewa� � �
mia wielkie ywe oczy, a zmarszczki wiadczy y o tym, e� � � � �
lubi si mia . Lecz w zielonej po wiacie wygl da� � � � � � �
potwornie - zreszt jak wszyscy w tym mie cie grozy. Poda� � �
przybyszowi r k , prosz c o ostro no przy przekraczaniu� � � � ��
le cego na progu trupa.��
Havla troch zaskoczy a yczliwo tego nieznanego� � � ��
m czyzny, ale naprawd tylko troch . Po kilku godzinach� � �
sp dzonych za Barier jego zdolno zdumiewania si zosta a� � �� � �
powa nie st piona. Starannie omin zw oki (ju dawno� � �� � �
przesta je liczy ) i pozwoli si prowadzi przez nisko� � � � �
sklepiony korytarz o wietlony kilkoma kopc cymi uczywami.� � �
Po drodze min li drzwi. By y uchylone, a w szparze b yska y� � � �
bia ka przera onych oczu.� �
By o tu czu st chlizn , ale r wnie wyziewami� � � � � �
laboratorium chemicznego. W por wnaniu z trupim odorem na�
zewn trz by a to przyjemna zmiana.� �
Pan domu, gdy nie by o w tpliwo ci, e do niego nale a a� � � � � � �
ta wysoka kamienica o krytym dach wk spadzistym dachu,� �
wyr niaj ce si tym, e wszystkie okna na ulic mia a� � � � � �
zamurowane, zaprowadzi Havla do przestronnej sali,�
wy o onej porz dnie sfatygowanymi p ytami z piaskowca.� � � �
Panowa tu przejmuj cy zi b, mimo e na dworze by o ciep o,� � � � � �
jak przysta o na prawdziw lipcow noc. Troch przyjemniej� � � �
by o przy samym kominku, w kt rym strzela o kilka na wp� � � �
spalonych polan. Gospodarz posadzi Havla w niewygodnym�
d bowym fotelu, a sam usadowi si na niskim, bogato� � �
rze bionym sto ku, zapewne florenty skiego pochodzenia.� � �
- S ucham - powiedzia z r koma pokornie z o onymi na� � � � �
kolanach - i czekam na rozkazy, Mistrzu.
Havel troch si zmiesza , poniewa m czyzna, z� � � � �
pewno ci dwukrotnie starszy od niego, patrzy na niego� � �
przenikliwie a zarazem ulegle. "Diabli wiedz z kim mnie�
pomyli i czego si po mnie spodziewa. Gdybym mu kaza wzi� � � ��
do r ki rozpalone polano, zrobi by to bez mrugni cia" -� � �
pomy la i wpad o mu do g owy, e m g by starego wypr bowa .� � � � � � � � �
Odchrz kn z zak opotaniem. Nie, profesor Lippert na pewno� �� �
nie po to go tu wys a , a major Pospiszil r wnie nie by by� � � � �
zachwycony jego wybrykami.
"Musz mu m wi po imieniu" - uzmys owi sobie.� � � � �
- Jeste Jan Mateusz Vohrubka, alchemik - powiedzia� �
staraj c si , by s owa te zabrzmia y najpewniej, jak� � � �
przysta o na... w a ciwie kogo? Na pierwszego asystenta� � �
dyrektora Instytutu Fizyki Niekauzalnej, na specjalnego
wys annika osiemnastego departamentu ministerstwa spraw�
wewn trznych czy na jakiego Mistrza?� �
Jan Mateusz Vohrubka skromnie spu ci wzrok. Mia� � �
zaczerwienione powieki, zapewne od kilku nocy nie spa .�
- Ucze Szymona Tadeusza Budka z Leszyna i Falkenbergu -�
cicho doda . Potem ponownie podni s swoje ywe spojrzenie.� � � �
- S ucham. Trzynasta brama si otworzy a. Co dalej, Mistrzu?� � �
Jestem bezradny.
R ce na kolanach mu si trz s y.� � � �
- Nie odwiedzi ci w ostatnich dniach jaki� � �
cudzoziemiec?
Uczony zamruga oczyma.�
- Cudzoziemiec? Masz na my li tego z odziejaszka?� �
"Wreszcie" - pomy la Havel. Trzy dni chodzi po� � �
miasteczku, zanim wpad na trop Trziski. W ko cu pom g mu� � � �
ebrak, kt ry nie chcia uwierzy w to, o czym byli� � � �
przekonani wszyscy mieszka cy - e nasta koniec wiata.� � � �
Ci gle siedzia na schodach ko cio a i obserwowa , co si� � � � � �
wok dzieje.�
- Nazywa si Ivan Trziska.�
Powinien doda "doktor nauk cis ych". A poza tym owca� � � �
przyg d. Albo wariat.�
Uczony przepraszaj co wzruszy ramionami.� �
- Pojmali go moi ludzie - powiedzia - i przekazali�
halabardnikom s dziego. W tej chwili najpewniej ju piewa� � �
na torturach. Wzi li go do ratusza z samego rana.�
Doktor Ivan Trziska na torturach!
Alchemik zauwa y , e jego go si przerazi i� � � �� � �
po piesznie doda :� �
- Ale mo liwe, e jeszcze nie przysz a na niego kolej. W� � �
mie cie dopust bo y, jak sam raczy e widzie , zbrodniczy� � � � �
mot och opu ci bar ogi i morduje, i upi, i ca a noc zesz a,� � � � � � �
nim dotarli tu s dziowscy pomocnicy. Mo e go tylko wepchn li� � �
do kom rki - maj na ratuszu tak , gdzie sp dzaj wszystkie� � � � �
szumowiny i inne zaka y, i k pi rzezimieszk w w a ni.� � � � � �
Havel wsta .�
- Zaprowadzisz mnie do ratusza - rozkaza alchemikowi - i�
uwolnisz tego cz owieka.�
- Jak bym m g , Mistrzu...� �
- Ty? Cz owiek tak bogaty w z oto?� �
By to tak zwany strza z biodra, ale celny. Alchemik� �
przestraszy si , jego k dzierzawa broda zacz a dr e . Mia� � � � � � �
solidn brod , jakby drucian .� � �
- Jak ka esz, Mistrzu, ale wynik Wielkiego Dzie a... na� �
wieckie cele...�
"Ten oszust chce mi wm wi , e sam wyprodukowa to z oto"� � � � �
- uzmys owi sobie Havel. By zm czony i - co tu ukrywa - na� � � � �
mier przestraszony, g boko wstrz ni ty okropno ciami,� � �� �� � �
kt re widzia w mie cie: szubienice i wolno stoj ce drzewa� � � �
obwieszone trupami; bijatyki, przy kt rych la a si krew;� � �
kobieta skopana do nieprzytomno ci; poch d wzajemnie� �
biczuj cych si fanatyk w; ko cio y nabite t umem� � � � � �
niewyobra alnie biednych n dzarzy; dzieci porzucone w� �
brudnym rynsztoku i umieraj ce z g odu; chmary szczur w� � �
okupuj ce ka dy ciemny zakamarek, kt rym zapewne tylko� � �
watahy sparszywia ych ps w uniemo liwia y przej cie w adzy w� � � � � �
tym oszala ym mie cie; a do tego zielona po wiata Bariery,� � �
to zimne wiat o, kt re swoj natarczywo ci potrafi oby� � � � � � �
doprowadzi do ob du najwi kszego stoika. Nasta koniec� �� � �
wiata, w to wierzyli wszyscy mieszka cy miasta, i ka dy� � �
reagowa po swojemu. Jeden szed zamordowa s siada, inny w� � � �
miejscu publicznym sp kowa , ten si modli , w targa si� � � � � � �
na ycie. Gdzieniegdzie p on y ognie, gdzie indziej� � �
rozlega y si pie ni dzi kczynienia Panu, kt ry zst pi na� � � � � � �
Ziemi , by ostatecznie os dzi grzechy ywych i umar ych.� � � � �
Anomalia czasowa...
R wnania Prusa, no i pierwsze eksperymenty laboratoryjne�
w dziedzinie fizyki niekauzalnej dopuszcza y mo liwo� � ��
powstania anomalii czasowych, ale nikt nie potrafi sobie�
wyobrazi , e w praktyce dojdzie do czego takiego.� � �
Westchn . Nie by nastrojony do d ugich dyskusji z�� � �
tym starym oszustem.
Da mu do zrozumienia, e jest zirytowany, a stary - jak� �
na te warunki nawet bardzo stary m czyzna - niemal rozerwa� �
si w s u alczej gorliwo ci, mimo e w aluzjach, chocia� � � � � �
bardzo poczciwie, wyra a pewne niezadowolenie czy raczej� �
zdziwienie wobec polecenia, jakie mu wydawa ten, kt rego� �
uwa a za jakiego Mistrza. Nagle si podni s i u miech� � � � � � �
rozja ni jego zmartwion twarz. Zawo a :� � � � �
- Mistrzu, ten cz owiek... w Trziska, jest twoim� �
pomocnikiem, prawda?
- Owszem - ponagli go Havel - chod my ju !� � �
- Czemu si nie ujawni ! Czemu przemilcza swoje...� � �
chyba e zakaz...�
Teraz, kiedy zrozumia , czy chocia przypuszcza , e� � � �
zrozumia zamiary Mistrza, kipia zapa em. Przywo a dw ch� � � � � �
pomocnik w, ponurych m odzie c w, jednego z urwanymi palcami� � � �
lewej r ki, drugiego niemego, poniewa , jak si p niej� � � �
okaza o, kiedy kat odci mu j zyk. Rozkaza im, by� � �� � �
uzbroili si w halabardy, a na wszelki wypadek r wnie w� � �
pistolety; mimo e s dzia ju pi lat temu zakaza� � � �� �
posiadania broni palnej, w okresie tak niezwyk ym przesta o� �
obowi zywa niejedno zarz dzenie nie tylko s dziego, ale i� � � �
cesarza.
Droga do ratusza, gdzie w podziemiach mie ci y si sale� � �
tortur i miejskie wi zienie, min a bez przyg d, co ze� � �
wzgl du na okoliczno ci mo na by o uzna za cud. Havel� � � � �
jednak z niepokojem zauwa y , e dzia anie stymulatora� � � �
psychicznego, w kt ry zaopatrzono go na podr przez Barier� � �
i kt ry pom g mu zachowa zdrowe zmys y w tych� � � � �
przera aj cych warunkach, szybko s abnie.� � �
Kiedy wchodzili do budynku ratusza, strze onego przez�
oddzia niezbyt trze wych halabardnik w, zda sobie spraw ,� � � � �
e wszystkie okropno ci, kt rych by dot d wiadkiem� � � � � �
zdarzy y si jakby niepostrze enie, e by y jakby integraln� � � � � �
cz ci codziennego ycia mieszka c w miasteczka czy raczej� � � � �
miasta, jak z dum nazywali t aglomeracj , natomiast sala� � �
tortur to miejsce odmienne, stworzone po to, by
niecodziennymi rodkami budzi trwog w ludziach, kt rzy z� � � �
groz obcowali niemal od dziecka.�
Spodziewa si wszystkiego, ale nie tego, e z sali� � �
tortur nie b d dobiega j ki katowanych i nie b dzie tu� � � � �
cuchn zepsut krwi , moczem i ajnem: przywita ich gwar�� � � � �
gospody i zapach piwa. Troch go to uspokoi o i pomy la , e� � � � �
mo e te wszystkie historyjki o katach i torturach s� �
wymys em pismak w jak Zikmund Winter czy Josef Svatek i e� � �
jednak prawo pocz tku siedemnastego wieku nie kroczy o� �
cie kami tak drastycznymi, jak si powszechnie s dzi. Potem� � � �
jednak przypomnia sobie szubienice i drzewa ozdobione�
wisielcami, kt re widzia w mie cie i niepok j ponownie� � � �
cisn mu serce.� ��
J k w torturowanych nie by o s ycha po prostu dlatego,� � � � �
e kat i jego pomocnicy mieli pauz lub - u ywaj c� � � �
wsp czesnego j zyka - przerw technologiczn . O efekty� � � �
d wi kowe postarali si widzowie, kt rych zebra o si tu� � � � � �
dzisiaj sporo. Przy d bowym stole kr lowa miejski s dzia,� � � �
obok niego spa m czyzna w bogatym, acz niemi osiernie� � �
powalanym ubraniu, jaki mnich wpycha w siebie pieczyste, a� �
pozostali m czy ni, jak poinformowa Havla jego przewodnik,� � �
byli miejskimi rajcami. Wlewali w siebie znakomite miejscowe
piwo z olbrzymich cynkowych kufli. Pod sto em mieli latryn :� �
nap j przerobiony przez przew d pokarmowy wypuszczali prosto� �
pod siebie na s om . Wszyscy, opr cz pi cego wielmo y i� � � � � �
ucztuj cego mnicha, krzyczeli jeden przez drugiego, jedni�
si miali, inni spierali. Mistrzowi katowskiemu i jego� �
pomocnikom wydarzy si bowiem niecodzienny wypadek: kiedy� �
naci gali torturowanego na ko o zwane czeladniczym� �
ko owrotem, kt re by o, w przeciwie stwie do normalnego� � � �
ko a, wyposa one w przek adni i korb , cia o ofiary nie� � � � � �
wytrzyma o naci gu i zosta o rozerwane. Jedni - ci, kt rzy� � � �
si z tego miali, uwa ali zdarzenie za zabawne, ci drudzy� � �
ajali kata, e jest niezdar i g upcem. Nie zwracali uwagi� � � �
na jego wyja nienia, e facet by jaki mi kki i nie� � � � �
wytrzyma nawet po owy tego, co znosi ka dy nasz ch op,� � � �
zreszt , trudno si dziwi - cudzoziemiec.� � �
Na ten widok pod Havlem za ama y si nogi i by by upad ,� � � � �
gdyby go Jan Mateusz Vohrubka nie podtrzyma .�
- Przyszli my za p no - zauwa y szeptem.� � � �
Kolega Trziska zachowa si nieodpowiedzialnie. Nie� �
potrafi opanowa profesjonalnej ciekawo ci naukowca. Gdyby� � �
wr ci , czeka yby go ci kie chwile na dywaniku w gabinecie� � � �
profesora Lipperta. Nie wymiga by si od kary, na pewno by� �
si nie wymiga ...� �
Kat sta obok resztek tego, co jeszcze przed kilkoma�
dniami uwa ane by o za enfant terrible fizyki niekauzalnej i� �
wzrusza ramionami: "Czy to moja wina? Taki mi czak... tylko� �
poci gn li my i ju p k ... g wno wytrzyma ". R wnie jego� � � � � � � � � �
pierwszy s ugus wygl da na zak opotanego. W r ku trzyma� � � � � �
jeszcze wieczk , kt r zamierza osma y boki� � � � � � �
torturowanego. Nie pomy la , e powinien j zgasi . Jeden z� � � � �
rajc w, z oczyma zalanymi zami miechu, zauwa y ten� � � � �
komiczny szczeg i chc c zwr ci na to uwag pozosta ych,� � � � � �
eby te si rozerwali, pokazywa g upiego s ugusa palcem.� � � � � �
Poniewa jednak by pijany, nie zdoby si na wi cej ni na� � � � � �
be kotliwe "nie... nie... nie...".�
Doktor Havel wyrwa si Vohrubce i podszed do sto u,� � � �
przy kt rym biesiadowali dostojni m owie.� �
Ci, chocia byli pijani, a w sali tortur panowa p mrok,� � �
zauwa yli przyj cie alchemika towarzysz cego cudzoziemcowi w� � �
przedziwnym ubraniu. Z wyj tkiem pi cego szlachcica byli to� � �
tylko piastuj cy wysokie urz dy kmiotkowie, natomiast Jan� �
Mateusz Vohrubka by doradc ksi cia, w wielu sprawach jego� � �
praw r k i, gdyby mia taki kaprys, m g by wys a na� � � � � � � �
tortury nawet s dziego i burmistrza. Dlatego kiedy Havel�
podszed do ich sto u, piesznie przywdziali na swoje g by� � � �
wyuczone grymasy t pej s u alczo ci, ju od wiek w najlepiej� � � � � �
si sprawdzaj cej w kontaktach ni szych z wy szymi. Troch� � � � �
wprawdzie si nastroszyli, gdy doktor nauk cis ych zwr ci� � � � �
si do nich per "wy bydl ta", ale siedzieli bez ruchu, ten z� �
g ow przechylon w prawo, w w lewo i ani mrugn li. Tylko� � � � �
rajca, kt ry poprzednio tak si mia z zapalonej wieczki w� � � � �
r ku pomocnika, dawa oznaki ycia, poniewa z k cik w ust� � � � � �
wycieka mu cienki strumyczek wymiocin.�
Havel podszed do sto u, opar si pi ciami o drewniany� � � � �
blat i zacz im wykrzykiwa w twarze s owa gniewu i�� � �
pogardy.
- Wy bydl ta! - krzycza . - Siedzicie tu i nie wiecie, co� �
si wok was dzieje! Jeste cie bydl tami o bydl cych� � � � �
m zgach i nie potraficie my le inaczej ni bydl ta, ale ju� � � � � �
jutro b dzie inaczej, jutro...�
Zaci si .�� �
M wi dalej, ale w po owie zdania zrezygnowa z� � � �
pierwotnego zamiaru, przerzuci zwrotnic i zamiast wyja ni� � � �
tym skretynia ym bydl tom sens Bariery i jej pochodzenie,� �
zamiast wyt umaczy im, e niedaleko st d, tylko pi� � � � ��
kilometr w w linii prostej, zaczyna si dwudziesty pierwszy� �
wiek, wiek biotroniki, kreatologii i fizyki niekauzalnej, e�
zespo y naukowc w i technik w szykuj si do przej cia przez� � � � � �
Barier i e przyjd tu za dob , i e ich, bydl ta o� � � � � �
bydl cych m zgach, czeka niemi a niespodzianka i gruntowna� � �
reedukacja i programy adaptacyjne, kt re wyp dz bydl ctwo z� � � �
ich bydl cych b w, zamiast im to wszystko wy uszcza i� � � � �
wyja nia , da si ponie gniewowi, rozpaczy i grozie i� � � � ��
krzycza im w t pe twarze ma o oryginalne, przychodz ce mu� � � �
do g owy wyzwiska.�
Patrzyli na niego gapiowato i tylko s dzia podni s r k ,� � � � �
kiedy Havel chwyci kufel, eby trzasn nim w bydl cy pysk� � �� �
najbli szego bydl cia o bydl cym m zgu, kt re siedzia o� � � � � �
przed nim. Piwo wytrysn o i obficie skropi o ciemi� � �
pi cego szlachcica.� �
Havel krzycza dalej, ale w g bi wzburzonych my li� �� �
zapali o si jakie ostrzegawcze wiate ko. Nawet w tym� � � � �
momencie nie straci pewno ci znanego naukowca,� �
przedstawiciela dwudziestego pierwszego wieku w tej
bezsensownej oazie g upoty, kt ra wpad a w dwudziesty� � �
pierwszy wiek w spos b niejasno wyja niony nie do ko ca� � �
rozwi zanymi r wnaniami przedwcze nie zmar ego geniusza� � � �
Tadeusza Prusa. Doskonale zdawa sobie spraw , e ci tutaj� � �
ju jutro strac ca y sw j tupet, e burmistrz i s dzia� � � � � �
sko cz urz dowanie, e wszystkich zebranych w podziemiach� � � �
ratusza, co do jednego, w cznie z katem i jego pomocnikami,��
czeka bli sza znajomo z takimi dyscyplinami nauki jak� ��
u ywanie szczoteczki do z b w i papieru toaletowego, e b d� � � � � �
"tacy maluczcy", jeszcze bardziej bezradni ni pi cioletnie� �
dzieci, poniewa one w dwudziestym pierwszym wieku s w� �
domu, natomiast oni na zawsze pozostan obcymi. Nie straci� �
pewno ci siebie, ale u wiadomi sobie, e osiemna cie godzin� � � � �
to szmat czasu i e te bydl ta z bydl cymi m zgami zd� � � � ���
pope ni jeszcze mn stwo g upstw i e on, pierwszy asystent� � � � �
profesora Lipperta, dyrektora Instytutu Fizyki Niekauzalnej
i specjalny wys annik osiemnastego departamentu ministerstwa�
spraw wewn trznych mo e w mgnieniu oka sko czy tak samo jak� � � �
doktor Trziska, kt ry za jego plecami cz ciowo le y,� � �
cz ciowo wisi, przerwany na p jak s omka.� � �
Rozlane piwo sch odzi o kark pi cego wielmo y.� � � � �
Bydl ta o bydl cych m zgach nie spuszcza y szalej cego� � � � �
cudzoziemca z oczu, ale jakim sz stym zmys em wyczu y, e� � � � �
szlachcic si budzi, a razem z jego wiadomo ci wst puje do� � � � �
ponurego wn trza sali nowy autorytet.�
Jan Mateusz Vohrubka ruszy w prz d, by stan u boku� � ��
doktora Havla i przyj mu z pomoc , gdy wielmo a przebudzi�� � �
si ca kowicie.� �
Nast pi o to po kilku chwilach.� �
Dostojny pijak, z twarz stale przyci ni t do sto u,� � � � �
kilkakrotnie powoli pokr ci g ow , jakby chcia nosem� � � � �
wywierci dziur w drewnianym blacie.Wszyscy, kt rzy byli w� � �
miar trze wi, zdawali sobie spraw , e rozpoczyna si nowy� � � � �
akt albo przynajmniej nowa ods ona tego mo e dramatu, mo e� � �
komedii - tego nikt nie by pewien. Przebudzony kr ci si� � � �
jak niemowl w ko ysce, chcia si przeci gn i gdyby by w� � � � � �� �
stanie, zacz by ssa kciuk, tylko e fizycznie by o to�� � � �
niemo liwe, poniewa opiera si ramionami na stole. Wyda z� � � � �
siebie kilka mrukliwych protest w, potem powolutku uni s� � �
g ow - na tyle, eby rozejrze si , co si wok niego� � � � � � �
dzieje, ale nie na tyle, by odklei g ow od pod o a.� � � � �
Havel westchn zdumiony. Facet nie m g mie wi cej ni�� � � � � �
siedemna cie lat.�
S dzia poruszy si , zerkn na m odzika, a potem zn w� � � �� � �
wbi wzrok w Havla - wzrok arogancki i ironiczny. Jego�
bezczelna rado przeskoczy a na wsp biesiadnik w i dosz a�� � � � �
nawet do kata i jego pos ugaczy, zw aszcza do tego g wnego,� � ��
kt ry jeszcze nie zgasi wieczki.� � �
M odzieniec mia zapyzia y wygl d i na razie uda o mu si� � � � � �
otworzy tylko jedno, lewe oko. Spojrza na Havla, potem na� �
Jana Mateusza Vohrubk , ale zaraz zainteresowa a go inna� �
scenka, za ich plecami. Wpatrzy si w ni , a poniewa jego� � � �
zaciekawienie ros o, oku lewemu po pieszy o z pomoc� � � �
siostrzane oko prawe. Nad skrajem blatu, pi d od uszu� �
stercz cych z k bowiska przes czonych piwem w os w,� �� � � �
pojawi y si d ugie palce, chwyci y si mocno drewna jak� � � � �
pazury drapie nika, a potem wielmo a - o ile mo na tak� � �
tytu owa jeszcze sk po opierzonego na brodzie i pod nosem� � �
ch opca - wyprostowa si .� � �
- Ha! - rykn .��
S dzia i jego towarzysze skulili si . M odzieniec na� � �
razie niewiele powiedzia a, ale ton owego "ha!" bez�
w tpienia wyra a niezadowolenie.� � �
- Ha! I co e cie nawyrabiali, wy bydl ta o rozumie wo u?� � � �
Wy cie tego cz owieka zupe nie przerwali! A co ty, durniu� � �
bekaj cy, czego tu stoisz ze wieczk jak pokutnik?� � �
Pomocnik, zupe nie s usznie nazwany bekaj cym durniem,� � �
spr bowa zdmuchn wieczk , lecz bez powodzenia. cisn� � �� � � � ��
wi c knot opuszkami palc w, oparzy si i sykn . Mistrz� � � � ��
katowski rozsierdzi si i bez po piechu zd awi p omie� � � � � � �
d oni , popisuj c si pogard dla b lu. Gderliwie przem wi :� � � � � � � �
- Poci gn li my tylko troch , Wasza Mi o . To by jaki� � � � � �� � �
mi czak. Niczego nie wytrzyma .� �
- Odpowiecie za to! - krzykn Havel. Ul y o mu, kiedy�� � �
naprzeciw siebie zobaczy ch opca, kt remu w knajpie nie� � �
powinni nawet poda piwa.�
Jego Mi o zwr ci si do s dziego.� �� � � � �
- Kto to?
Jan Mateusz Vohrubka pad na kolana.�
- Spr buj si nie unosi , Wasza Mi o i nie sprowadzaj� � � � ��
na nas wszystkich zag ady.Ten cz owiek jest silniejszy ni� � �
wszyscy cesarze i kr lowie, silniejszy nawet od Ojca�
wi tego! Ten cz owiek, panie, jest jednym z Dwunastu!� � �
Ostatnie zdanie wypowiedzia g bokim, zamieraj cym� �� �
g osem i doko czy je z czo em przyci ni tym do pod ogi.� � � � � � �
M odzieniec przewr ci pijackimi oczyma.S dzia pochyli� � � � �
si ku niemu.�
- Przyszli razem, Wasza Mi o , wykrzykiwali spro ne� �� �
rzeczy, wymy la nam od bydl t. To nie byle kto.� � �
- Czy jest tak, jak m wi alchemik? - spyta m odzieniec.� � �
- Nie - odpowiedzia g o no Havel. Doszed do wniosku, e� � � � �
najwy szy czas sko czy z t maskarad . - Pan jest� � � � �
najwy szym autorytetem w mie cie?� �
M odzieniec zdumia si , jak mo na zadawa tak g upie� � � � � �
pytanie, ale nim zd y cokolwiek powiedzie uprzedzi go�� � � �
s dzia.�
- Nie wiesz, e Jego Mi o ...� � ��
- To niewa ne - przerwa mu Havel. - Wszyscy musicie zda� � �
sobie spraw , e nasta czas wielkich przemian.� � �
- Ma racj , Wasza Mi o . Trzynasta brama si otworzy a -� � �� � �
wymamrota przy ziemi alchemik.�
- A ty te sko cz ple bzdury. Ju od czterech dni� � �� �
oddziela was od wiata ciana zielonego wiat a. W swojej� � � �
nie wiadomo ci uwa ali cie to zapewne za jaki cud...� � � � �
- Dzie o szatana! - surowo powiedzia szlachcic.� �
- Cud czy dzie o szatana, to nieistotne. Rzeczywisto� ��
jest zupe nie inna.�
Alchemik pokr ci tyln cz ci cia a wyra aj c aprobat .� � � � � � � � �
- Ta ciana zielonego wiat a to... jak by to wyja ni ...� � � � �
Za ni zaczyna si wiat zupe nie inny ni potraficie sobie� � � � �
wyobrazi . Wy tutaj yjecie na pocz tku wieku siedemnastego.� � �
Ale tam za cian jest wiek dwudziesty pierwszy, tam jest rok� �
dwa tysi ce trzydziesty pierwszy!�
Havel nie mia z udze , e ta informacja wywrze na� � � �
s uchaczach jakiekolwiek wra enie. Nie mogli zrozumie nic z� � �
tego, co im opowiada . Tak wiadomo mieli wszyscy� � � ��
cz onkowie konsylium, kt re zwo ano na gruncie Akademii Nauk� � �
wkr tce po tym, kiedy w p nocnych Czechach pojawi a si� � � �
pierwsza anomalia czasowa o nie znanym dot d rozmiarze. Do�
tej pory by y to mikroanomalie wielko ci nie nej kulki, ale� � � �
teraz, po raz pierwszy od rozpocz cia pr b z� �
parasyngularno ci , powsta a anomalia o rednicy ponad� � � �
dziesi ciu kilometr w. Jak to tym ludziom wyja ni ? Czy� � � �
potrafi zrozumie , e znale li si cztery wieki p niej w� � � � � �
strumieniu czasu? Konsylium, kt re zapewne obraduje r wnie� � �
w tej chwili, podzieli o si na dwa obozy. Cz jego� � ��
cz onk w proponowa a radykalne ci cie. Trzeba przedosta si� � � � � �
do anomalii, wyprowadzi uwi zionych w niej ludzi i bez� �
skrupu w adaptowa . Przedstawiciele r nych dziedzin nauk�� � �
spo ecznych ostro zaprotestowali, odwo uj c si przy tym do� � � �
zasad etyki. Twierdzili, e trzeba stworzy takie warunki,� �
eby ludzie wewn trz anomalii w spokoju dokonali ywota tak,� � �
jak do tego przywykli. Adaptacja oznacza aby ujm w ich� �
wolno ci osobistej, skrzywi aby ich osobowo . Mo e tylko� � �� �
dzieci, w odpowiednich warunkach, da oby si wyprowadzi na� � �
zewn trz i stopniowo przystosowywa do ycia dwudziestego� � �
pierwszego wieku. Trzeba wi c infiltrowa w rodku anomalii� � �
zesp specjalist w, kt rzy stopniowo, krok po kroku, w� � �
spos b kontrolowany b d zmienia warunki ycia tak, aby w� � � � �
ci gu kilkudziesi ciu lat... Ach, Bo e, pomy la Havel,� � � � �
kt ry sam by zwolennikiem tej drugiej koncepcji, dop ki nie� � �
przekroczy Bariery i nie przekona si , jak faktycznie� � �
wygl da ycie w rodku anomalii, m j Bo e, czy kto potrafi� � � � � �
wyobrazi sobie groz sali tortur? Groz lipy obwieszonej� � �
trupami?
Odchrz kn i nawi za do przerwanego wyk adu.� �� � � �
- Za cian zielonego wiat a, nazywamy j Barier , jest� � � � � �
zupe nie inne ycie. Szybko do niego przywykniecie. Jest o� �
wiele pi kniejsze, wygodniejsze, przyjemniejsze ni to� �
tutaj. Ludzie pracuj tam bez wysi ku...� �
M odociany szlachcic ze znudzeniem wzruszy ramionami i� �
rozejrza si za najbli szym kuflem. Troch to Havla� � � �
zdopingowa o, ale zarazem mu przypomnia o, jak wielka� �
przepa dzieli jego my lenie od my lenia tych ciemniak w.�� � � �
- Zapewniam was, e mamy tam r wnie to piwo, kt re sobie� � � �
tak upodobali cie. Starczy go dla wszystkich. Przyzwyczaicie�
si .�
Szlachcic si napi . Nie le sobie poczyna jak na� � �
siedemnastoletniego go ow sa, pomy la Havel. I emanowa z� � � � �
niego autorytet, jakiego m g by mu pozazdro ci nawet� � � �
profesor Lippert.
- M w e - powiedzia m odzieniec. To oznacza o: masz� � � � �
ostatni szans , do tej pory s uchali my samych bzdur.� � � �
- Nasi naukowcy... nasi alchemicy - poprawi si Havel -� �
przeprowadzili eksperyment. W swoich... pracowniach...
sztucznie stworzyli zarodek wszech wiata. jest to jajko, z�
kt rego rodz si gwiazdy, planety, wszelka energia i� � �
materia kosmosu.
Co by powiedzieli jego koledzy, gdyby us yszeli tak� �
teori parasyngularno ci... pop kaliby ze miechu! "Ale� � � �
chcia bym ich widzie na moim miejscu" - my la Havel. "A� � � �
czy mam inne wyj cie? Musz si przystosowa do ich� � � �
my lenia".�
- Ci alchemicy... - kontynuowa , ale szlachcic, wreszcie�
zainteresowany jego wyk adem, przerwa mu pytaniem.� �
- Cesarscy alchemicy? Pan Filip Lang z Lagenfels? Pan
Johannes Frank z Frankhenfels?
"Ci ko b dzie" - pomy la Havel.� � � �
- S to zupe nie inni m drcy, kt rych imion nie znacie.� � � �
- Dlaczego Jego Wysoko Cesarz nie powo a ich do swoich�� � �
s u b?� �
- Cesarz nie yje, nie rozumiecie tego? Ju od ponad� �
czterystu lat! Ludzie, prosz , wys uchajcie mnie.� �
Zapomnijcie o kszta cie wiata, jaki znali cie. Ju od jutra� � � �
wszystko b dzie inaczej. Przyjd moi przyjaciele...� �
- Co zrobili ci... nieznani alchemicy?
"Musz ich wzi na patetyzm" - zdecydowa Havel.� �� �
Roz o y r ce i z czo em wzniesionym w g r z czci� � � � � � � �
przem wi .� �
- Otworzyli bram do gwiazd.�
- Nie!
Jan Mateusz Vohrubka j kn i podni s si na kolana.� �� � � �
- Nie! Niech Wasza Mi o go nie s ucha! Ju to� �� � �
poj em... On... - wskaza palcem Havla - on nie jest jednym�� �
z Dwunastu.
- Czy to prawda? - spyta ostro szlachcic.�
Havel wzruszy ramionami.�
- Nigdy nie twierdzi em, e tak jest. Tylko ten stary� �
wariat sobie ubzdura , e jestem jakim magiem czy� � �
Mistrzem...
- To wsp lnik tego... - alchemik pokaza za siebie, na� �
udr czone resztki biednego doktora Ivana Trziski.�
- Owszem - powiedzia Havel. - To m j przyjaciel doktor� �
Ivan Trziska. Jego mier jest tragiczna, ale nie obawiajcie� �
si , nie b dziecie za ni ukarani. Na terenie anomalii� � �
jeszcze przez jaki czas b d obowi zywa nadzwyczajne prawa� � � � �
i zasady...
- Czyli wsp lnik - powiedzia m odzieniec, mn c sobie� � � �
brod poro ni t cienkimi bladymi k aczkami. Z zadum� � � � � �
spojrza na mistrza egzekucji, kt ry pochyli g ow w� � � � �
pok onie - uciele nienie gorliwo ci. Potem spojrza na� � � �
alchemika.
Ten ci gle jeszcze kl cza obok domniemanego Mistrza,� � �
patrzy na niego, ale ju nie z szacunkiem i pokor , ale z� � �
nienawi ci .� �
- W wiecie, z kt rego pochodz i w kt rym wkr tce wy� � � � �
r wnie si znajdziecie, ka de dziecko ma wi cej wiadomo ci� � � � � �
ni ten oszust - rzuci Havel wskazuj c Jana Mateusza� � �
Vohrubk .�
- Oszust! - powt rzy pot piony uczony. - Mnie b dzie� � � �
wyzywa od oszust w, on, kt ry przed chwil twierdzi , e� � � � � �
nieznani alchemicy...
- Oczywi cie - Havel z satysfakcj wbi mu szpileczk . -� � � �
Tobie nieznani alchemicy. Ju jako dzieci przewy szali ci� � �
wiedz .�
- Do - powiedzia Jan Mateusz Vohrubka, wsta i zrobi�� � � �
krok do przodu. Doktor nauk cis ych Havel znalaz si za� � � �
jego plecami. - Ju do . Moja cierpliwo jest przeogromna,� �� ��
ale nie niesko czona. Wasza Mi o , przyczyn wszystkich� � �� �
wydarze ostatnich dni jestem ja, i zwracam si do ciebie� �
jako najwy szego przedstawiciela w adzy wieckiej, z pro b� � � � �
o ochron przed utrat honoru.� �
Kr tko spojrza na Havla i ci gn .� � � ��
- Ten oszust twierdzi, e jacy - pozw lcie, e si� � � � �
za miej - nieznani alchemicy otworzyli bram do gwiazd.� � �
Wasza Mi o , trzynast bram otworzy em ja.� �� � � �
Havel przypomnia sobie, e ten kud aty szaleniec pl t� � � � �
co o trzynastej bramie ju w pierwszych chwilach spotkania.� �
- Pole , panie, tym pacho kom, by odeszli.� �
Teraz, kiedy wyzby si pokory, z ca pewno ci� � �� � �
udawanej, emanowa z niego autorytet, w kt rym gubi o si� � � �
powa anie tego dostojnego m odzieniaszka, chocia by on,� � � �
jak powiedzia uczony, najwy szym przedstawicielem w adzy� � �
wieckiej. M odociany wielmo a natychmiast us ucha i� � � � �
niecierpliwymi, troch zniewie cia ymi gestami wygoni� � � �
wszystkich z sali jak gospodyni wyp dzaj ca gniewnymi "a� �
sio" dr b z sieni. Exodus nie obszed si bez drobnych� � �
incydent w, jak upadki ze schod w, bolesne kolizje z ostrymi� �
narz dziami tortur i podobne - wszak z wyj tkiem mistrza� �
katowskiego, pisarza i pomocnik w wszyscy byli pijani. Lecz�
wreszcie zapanowa spok j i przedstawiciel w adzy wieckiej� � � �
m g si po wi ci temu przedziwnemu przypadkowi.� � � � � �
- Jak Waszej Mi o ci wiadomo, do Ogrodu Filozof w� � �
prowadzi brama potr jnie zamkni ta i opatrzona ryglem.� �
M odzieniec skin i zerkn jak na to reaguje ten� �� ��
podejrzany cz ek, najpierw rzekomy Mistrz, jeden z Dwunastu,�
potem samozwa czy emisariusz Nieznanych Alchemik w, a w� �
rzeczywisto ci zapewne kanciarz i z odziej.� �
Havel w og le nie reagowa , tylko gor czkowo rozmy la� � � � �
jak si wydosta z tej kaba y. Przypomnia sobie rad majora� � � � �
Pospiszila, kt rej jednak nie wys ucha - jaka szkoda!� � �
Naprawd , ze wszystkich zdobyczy wiedzy i techniki�
dwudziestego pierwszego wieku w tej sytuacji najbardziej by
mu si przyda a stara, niezawodna spluwa.� �
Alchemik kontynuowa wywody.�
- Dwana cie bram nale y otworzy i przej przez nie, nie� � � ��
bez niema ych cierpie . Materi nale y najpierw oczy ci ,� � � � � �
potem rozpu ci . Po rozdzieleniu ywio w trzeba je ponownie� � � ��
po czy , zostawi , by przegni y, a po zg stnieniu i�� � � � �
przenikni ciu przedestylowa , i wierz mi, Wasza Mi o , e� � � �� �
jest to praca mudna i niewdzi czna. Po oczyszczeniu, czyli� �
sublimacji nast puje zakwaszenie, czyli fermentacja, a po�
uszlachetnieniu i rozmno eniu po dany cel mamy na� ��
wyci gni cie r ki. Lew zostaje ukoronowany. Wielkie dzie o� � � �
dope nione, zwyci zca nad materi jest witany w Ogrodzie� � �
Filozof w i zaproszony na uczt , na kt rej cz stuj go� � � � �
z otymi jab kami.� �
- To wszystko wie ka dy ucze nauk hermetycznych -� �
warkn m odzieniec. Gadania alchemika s ucha nie po raz�� � � �
pierwszy i, jak Havel m g wywnioskowa z jego energicznego� � �
potakiwania, uwa a si za znawc nauk tajemnych.� � � �
- Ja przeszed em przez dwana cie bram - powiedzia cicho� � �
alchemik.
M odzieniec skrzywi si i spojrza na Havla, kt ry si� � � � � �
u miechn . Alchemik mia wzrok wbity w pop kan� �� � � �
powierzchni sto u i patrzy na nieapetyczne resztki arcia� � � �
jakby to by y skarby w sercu Galaktyki.�
- Ja przez nie przeszed em, ale nie spocz em w� ��
ocienionej altanie Ogrodu Filozof w, nie okaza em� �
zainteresowania kusz cymi jab kami. Opatrzno boska� � ��
pozwoli a mi zrozumie , e jest to ukryta pokusa, subtelna� � �
pu apka zastawiona na adepta. O wiecony kroczy em dalej i w� � �
ciemnym k cie ogrodu, gdzie poza chwastami i zio ami nic nie� �
ros o, znalaz em na wp po amane, zwyk ym haczykiem� � � � �
zamkni te wrota. Wystarczy o leciutko pchn palcem i� � ��
zawiasy pu ci y, wrota si otworzy y, a ja wszed em i� � � � �
zrozumia em, e to Trzynasta Brma, o kt rej istnieniu nie� � �
mia poj cia ani Hermes Trismegistos, ani Raymundus Julius,� �
ani Albertus Magnus. By a to brama do gwiazd.�
M odzieniec najwyra niej traci zainteresowanie i by� � � �
ciekawy raczej cudzoziemca, kt rego wprawdzie r wnie uwa a� � � � �
za oszusta, ale przynajmniej zabawnego. Havel wzruszy�
ramionami i nie prosz c o pozwolenie przysiad na� �
przewr conej, le cej opodal beczce zak adaj c nog na nog .� �� � � � �
- Stworzy e Kamie Filozoficzny? - oboj tnie spyta� � � � �
ch opak.�
- Kamie to drobnostka, jedynie prolog - odpowiedzia� �
uczony. - Trzynasta Brama prowadzi do stworzenia Punktu
Pocz tku.�
Doktor Havel cichutko westchn . Ju si zdecydowa :�� � � �
poczeka na pomoc z zewn trz. Sam, cho by posiada dar wymowy� � �
spikera plastywizyjnego, nie przekona tych ludzi. Adaptacja
potrwa d ugo. I kto wie ilu z nich psychicznie podo a� �
przej ciu przez przepa czterech stuleci! Maj g boko� �� � ��
zakorzenione przes dy... stosunki spo eczne... system� �
warto ci moralnych. Nie, nie b dzie sobie ama tym g owy.� � � � �
Jest przecie fizykiem, umys em cis ym. To problem dla� � � �
pedagog w, socjolog w, psycholog w.� � �
Alchemik spojrza na Havla.�
- Wiem, e nie jeste zwyk ym cz owiekiem - powiedzia� � � � �
cicho.
- Nazwa e mnie oszustem.� �
- Nie... nie jeste oszustem. To pr ba, prawda? Jeste� � �
Mistrzem, jeste jednym z Dwunastu, a jedenastu pozosta ych� �
czeka na twoje rozkazy?
- Niech ci b dzie, stary. jestem Mistrzem.�
Alchemik si gn za pazuch i wyci gn podniszczony� �� � � ��
sk rzany mieszek.�
- Punkt Pocz tku. Jest tutaj.�
Ju poprzednio, w trakcie jego przemowy, doktor Havel�
zrozumia , e w "Punkt Pocz tku" jest zapewne czym w� � � � �
rodzaju parasyngularno ci.Czemu takie poj cie nie mog oby� � �
si pojawi w popl tanej, zabobonnej terminologii alchemik w?� � � �
Przecie s owo "atom" te ma dwa i p tysi ca lat.� � � � �
Uczony u miechn si do niego i dopiero teraz w pe ni� �� � �
rozwin y si wachlarzyki zmarszczek w k cikach jego ywych� � � �
oczu. Delikatnie potrz sn woreczkiem. Mam go tutaj,� ��
oznacza gest alchemika.�
Doktor Havel histerycznie si roze mia .� � �
Do stworzenia parasyngularno ci musia y si po czy� � � �� �
potencja y naukowe i techniczne ca ego wiata. Na g boko ci� � � �� �
pi tnastu kilometr w pod Mont Blanc wydr ono jam wielko ci� � �� � �
kilometra sze ciennego. Akumulatory elektrowni�
termonuklearnych zasila y kolosa zdolnego rozp ta moce� � �
trzykrotnie wi ksze ni znane we wszech wiecie. Tylko w� � �
warunkach tego niewyobra alnego Inferna mo na przej z� � ��
poziomu energii na poziom stosunk w niekauzalnych, jak ju w� �
roku 1951 przewidzia nieznany profesor gimnazjum w Tallinie�
Tadeusz Prus. Parasyngularno tam powsta a, y a swoim nie�� � � �
do ko ca wyja nionym yciem, przejawia a swoje istnienie,� � � �
mo e niedozwolone, pulsowa a, nawi zywa a kontakty, kt rym� � � � �
nie sta y na przeszkodzie nawet gwiezdne mg awice, a tutaj� �
ten brodacz trzyma j w woreczku na tyto !� �
mia si i mia , rozbola go brzuch, w oczach zalanych� � � � � �
zami rozmaza mu si obraz, upad , ale mia si dalej,� � � � � � �
poniewa nie m g si nie mia . Opad o z niego napi cie,� � � � � � � �
wszystkie przera aj ce doznania ostatnich dni w nim� �
eksplodowa y, nie potrafi utrzyma moczu, m ci wok� � � �� � �
siebie r koma, kopa , wali d o mi w kamienn posadzk i si� � � � � � � �
mia .� �
Na m odzie cu nie zrobi o to wi kszego wra enia. Cz sto� � � � � �
bywa go ciem w sali tortur, przychodzi tak sobie, z� � �
przyjaci mi, dla rozrywki, i gwa towne wybuchy uczu by y� � � �
tu na porz dku dziennym. Po wi ci wi c uwag uczonemu i� � � � � �
jego mieszkowi. Alchemik cofn si i przycisn woreczek do�� � ��
serca.
- Co to potrafi? - zainteresowa si m odzieniec.� � �
- Wszystko... i nic - niejasno odpowiedzia mag.
- Robi z oto?�
- R wnie .� �
Doktor Havel, rzekomy Mistrz, jeden z Dwunastu, bezsilnie
zwija si na ziemi w histerycznym ataku. M odzieniec wsta ,� � � �
zatoczy si obchodz c st , ale w sam por podpar si� � � � � � � �
lew r k . Praw po o y na pochwie wielkiego miecza.� � � � � � �
- Poka .�
"Panie, pom mi" b aga y oczy maga, ale bezsuktecznie� � �
wbija y si w miej cego si Havla. M odzieniec stan w� � � � � � ��
rozkroku i da do zrozumienia, e miecz nosi nie od parady.� �
- Wasza Mi o raczy si odsun , eksperyment mo e by� �� � �� � �
niebezpieczny - poprosi uczony z nadziej , e zyska na� � �
czasie. M ody szlachcic pos ucha , ale odst pi tylko p� � � � � �
kroku. Alchemik znalaz na p ce o owian kul , kt ra,� � � � � �
odpowiednio rozgrzana, bywa a wk adana do ust z oczy com,� � � �
kt rzy dopu cili si kradzie y kur, g si i kaczek. Po o y� � � � � � � �
j na d oni i lekko potar woreczkiem.� � �
Kula natychmiast si zaz oci a.� � �
- To z oto? - nie dowierza m odzieniec.� � �
- Najczystsze.
- Poka !�
- Nie dotykaj, panie. Jest rozpalona.
M odzian si skrzywi , si gn po z ot kul , rykn i� � � � �� � � � ��
odskoczy . Oparzy si , a zasycza o, na chwil do smrodu� � � � � �
sali tortur do czy sw d spalonej sk ry.�� � � �
- Ostrzega em - powiedzia alchemik z agodnym u miechem.� � � �
M odzieniec wytrzeszczy na niego oczy. Uczonemu to� �
pochlebi o i, licz c na to, e lada chwila Mistrz, jeden z� � �
Dwunastu, opanuje ten niechlubny sw j stan ducha, a mo e z� �
zupe nie innego powodu zadecydowa , e poka e jeszcze jeden� � � �
numer.
Podszed do ko a tortur, na kt rym ca y czas wisia y� � � � �
n dzne szcz tki doktora Ivana Trziski, obluzowa przek adni� � � � �
i nie bez widocznego obrzydzenia, ale bez widocznego
wysi ku fizycznego przysun obie cz ci udr czonego cia a� �� � � �
do siebie. Potem potar mieszkiem czo o, serce, p pek i� � �
przyrodzenie trupa.
Trup si poruszy .� �
M ody szlachcic znowu krzykn , jeszcze g o niej ni� �� � � �
poprzednio, gdy si oparzy .� �
Doktor Trziska usiad , potoczy wok siebie� � �
nieprzytomnym wzrokiem, a kiedy rozpozna ponure rekwizyty�
sali tortur, j rozpaczliwie j cze b agaj c o lito .�� � � � � ��
Doktor Havel uspokoi si . Czkaj c i post kuj c� � � � �
przewr ci si na bok, potem usiad , a kiedy ujrza� � � � �
o ywionego koleg zamar bez oddechu, przesta czka i� � � � �
zawi , i chyba nawet serce w nim zamar o.� � �
- Taka jest moc Punktu Pocz tku, Mistrzu, jak ci zapewne�
wiadomo. Czy mog uzna pr b za sko czon ?� � � � � �
Alchemik ukl k i z o y g boki uk on.� � � � � �� �
- Dwana cie bram, dwunastu mistrz w. Jak odkry em� � �
Trzynast . Czy jestem wi c... - zaci si - tym Trzynastym?� � �� �
Doktor Trziska przesta j cze nie widz c nigdzie swoich� � � �
oprawc w, doktor Havel r wnie z apa oddech. Obaj� � � � �
przedstawiciele nauki dwudziestego pierwszego wieku nie
prezentowali si najlepiej. Doktor Trziska by nagi, brudny,� �
skatowany, pokryty guzami, siniakami, krwiakami i szramami.
Doktor Havel, wytarzany w brudzie posadzki, lepki od
w asnego moczu, wygl da jeszcze gorzej - strasznie, a na� � �
dodatek komicznie. No, a Jan Mateusz Vohrubka kl cza i� �
prosi jak ch opiec, eby wpuszczono go gdzie , gdzie go nie� � � �
chc . Tak rozmy la w pijanym widzie przedstawiciel w adzy� � � �
wieckiej o siedemnastu wiosnach ycia, co prawda� �
zahartowany wychowaniem i dotychczasowymi prze yciami,�
kt rych, wierzajcie, nie by o ma o. "To gnojki" - pomy la -� � � � �
"i nie musz si ich ba ".� � �
- Daj mi to - powiedzia i wyci gn miecz.� � ��
- Nie - odpar Jan Mateusz Vohrubka. Przycisn mieszek� ��
do serca i zamkn oczy. Miecz wisn , t po chrupn o,�� � �� � �
kiedy trafi na szyj , ale poniewa by to druzgoc cy cios,� � � � �
g owa odskoczy a, a mistrz katowski m g by pozazdro ci .� � � � � � �
Korpus jednak nie zwali si na ziemi , zachowa� � � �
poprzedni pozycj .� �
M odzieniec odrzuci miecz, zawaha si , prze kn lin ,� � � � � �� � �
ale po chwili si przem g , podszed do trupa i z wysi kiem� � � � �
rozwar palce zaci ni te na mieszku.� � �
Doktor Trziska w og le nie rozumia , co si dzieje, ale� � �
jego towarzysz lepiej si orientowa .� �
- Lepiej tego nie rusza - ostrzeg m odego zab jc ,� � � � �
kt ry podejrzliwie na niego spojrza . Doktor Havel wsta i� � �
podszed do niego. - Niech mi pan... niech mu pan wr ci� �
ycie. Musi pan to zrobi !� �
Szlachcic, dzier c w lewej r ce woreczek, niech tnie�� � �
po o y wyprostowane cia o na plecy, wyprostowa mu nogi i� � � � �
przysun g ow do szyi. Dotkn czo a, okolicy serca, p pka�� � � �� � �
i cz onka, ale nic si nie sta o. "Tak to jest z tymi� � �
szarlatanami" - pomy la z gniewem Havel. Same szwindle,� �
salonowe zabawy. Ale potem sobie u wiadomi , e trik z� � �
reanimacj na p przerwanego cia a graniczy z cudem. A� � �
niepowtarzalno jest podstawow zasad fizyki niekauzalnej,�� � �
podszeptywa mu g os wewn trzny.� � �
- Nie da rady - wychrypia m odziek. - Niech to diabli� �
wezm !�
Zakl , eby doda sobie odwagi. Potem rozwi za troczek,�� � � � �
otworzy mieszek i zajrza do rodka.� � �
Havel uleg ciekawo ci i r wnie zajrza .� � � � �
Wewn trz mieszka zia a przepa , wobec kt rej jama w� � �� �
masywach skalnych Mont Blanc by a szuflad dzieci cego� � �
stolika. By a ciemna, a jednak obszerna, przestronnie�
konkretna, jakby wion o z niej przeczuciem odleg o ci. A w� � �
rodku, chocia wydawa o si to niezrozumia e, ciemno� � � � �
wieci Punkt Pocz tku. W czerni dysz cej przestrzeni� � � � �
wydziela a si energia. Havel bezskutecznie przekonywa� � �
samego siebie, e w woreczku niczego nie ma, e to zwyk a� � �
halucynacja, omam, przywidzenie.
Nie potrafi oderwa wzroku od tego widoku.� �
- To niemo liwe - j kn m odzieniec i zanim Havel zd y� � �� � �� �
mu przeszkodzi , odwr ci mieszek dnem do g ry, nastawiwszy� � � �
pod niego d o .� �
Czarny diament zab ysn na d oni zbrukanej zbrodni .� �� � �
Havlowi zakr ci o si w g owie.� � � �
W okamgnieniu m odzieniec si sp aszczy , pozby si� � � � � �
jednego wymiaru, zosta lustrzanym odbiciem kogo , kto mo e� � �
gdzie kiedy y , podobny do wci ni tego mi dzy dwie szyby� � � � � � �
kartonowego manekina; zjawa zafalowa a w powietrzu,�
powi kszy a si , czy mo e skurczy a - tego Havel nie zd y� � � � � �� �
dostrzec, i w czasie kr tszym ni b ysk iskry znikn a.� � � �
Havel us ysza westchnienie.� �
Obejrza si .� �
Jego kolega Trziska sta tam i spogl da na niego ze� � �
zdumieniem.
- Co to by o? Co tu si dzieje?� �
- Musimy zwiewa ... zanim tamci wr c .� � �
- Tak nie mog - zaprotestowa Trziska.� �
Przez chwil szperali, a wreszcie znale li jakie� � � �
odzienie, zapewne zerwane z cia a kt rego z nieszcz nik w.� � � � �
Trziska wygl da w nim jak strach na wr ble, ale chyba mu to� � �
nie przeszkadza o. Chcia st d znikn jak najszybciej.� � � ��
Zwia , zwia st d, to by a jedyna my l, kt r by w tej� � � � � � � �
chwili w stanie wyartyku wa . Havel niepokoi k opotliwy�� � � �
ch d w nogawkach, ale zdecydowanie nie mia zamiaru�� �
odwleka ucieczki przez tak b ahostk .� � � �
Schody, po kt rych panowie prosto z gospody schodzili do�
sali tortur, na szcz cie nie by y strze one, nie by o na� � � �
nich nawet krat czy drzwi i z przera aj cego pomieszczenia� �
wydostali si bez przyg d, kt re bez w tpienia by yby� � � � �
fatalne w skutkach. Gospoda by a pusta, nawet karczmarz�
opu ci swoje strategiczne miejsce przy beczce, sta teraz� � �
przy wej ciu i przygl da si czemu , co si dzia o na� � � � � � �
ulicy. A by to zapewne widok nie byle jaki, poniewa z� �
dworu dobiega wrzask, wywo uj cy brz czenie szyb w oknach.� � � �
Uciekaj cy naukowcy zamarli, kiedy ujrzeli roz o yste plecy� � �
karczmarza, ale potem nabrali odwagi, odepchn li go i nie�
zwracaj c uwagi na przekle stwa wy lizn li si na ulic ,� � � � � �
gdzie szybko zmieszali si z t umem.� �
- Patrz! - krzykn Havel pokazuj c na niebo.�� �
By o niebieskie, tylko ci kie chmury p yn y po nim jak� � � �
statki z adunkiem deszczu.�
- Bariera... znikn a - powiedzia Trziska.� �
Ludzie krzyczeli, podskakiwali, cieszyli si . Opad a z� �
nich groza ostatnich dni i teraz dawali upust rado ci.�
- Nasi tu b d lada chwila - zauwa y Havel. - Chyba� � � �
e...�
- Co... chyba e?�
- Chyba e si zdecydowali na jaki powolny program� � �
adaptacyjny. eby tych biedak w uchroni przed kolejnym� � �
szokiem, rozumiesz?
- Jak bym ich... - mrukn Trziska, kt ry najwyra niej z�� � �
tymi biedakami mia niemi e do wiadczenia, ale nie sko czy .� � � � �
Zast pi im drog s dzia w towarzystwie dw ch halabardnik w.� � � � � �
Inni zbrojni kot owali si ze wszystkich stron.� �
- Ja... my... - zacz Havel, ale s dzia trzasn w�� � ��
powietrze trzymanym w r ku biczem.�
- Ty jeste tym przyjacielem Mistrza Jana, a ciebie te� �
sk d znam - powiedzia . - Pewno te z ciebie niez e zi ko.� � � � � �
Ale niech wam b dzie. Przyjechali o nierze ksi cia i pan� � � �
kapitan og osi generaln amnesti . Mo ecie i , jeste cie� � � � � �� �
wolni. Macie piekielne szcz cie.�
- Sk d przyjechali ci o nierze? - spyta doktor Havel.� � � �
Wypowiedzenie tych s w kosztowa o go wiele trudu, zacz�� � ��
bowiem przeczuwa , co si sta o: razem z m odocianym� � � �
wielmo znikn a r wnie anomalia czasowa. A oni dwaj�� � � �
zostali po tej gorszej stronie ju nie istniej cej Bariery!� �
S dzia si u miechn .� � � ��
- Sk d by, jak nie z atca? No biegnijcie, biegnijcie,� �
aska pa ska na pstrym koniu je dzi, jeszcze pan kapitan si� � � �
rozmy li i powplata was w ko o. Biegnijcie, dop ki los wam� � �
sprzyja!
Pos uchali i biegli, ale nie do atca, ale w odwrotnym� �
kierunku, do Pragi, gdzie dotarli po trzydniowej podr y i�
zaraz po przyj ciu, na Mo cie Karola mogli podziwia pow z� � � �
Jego Cesarskiej Mo ci Rudolfa II, jad cy w stron Star wki,� � � �
do ydowskiego Miasta, gdzie Jego Wysoko zamierza� �� �
odwiedzi mieszkanie uczonego rabina Jehudy Lowe, syna�
Bezalela, gdzie - jak p niej powiadano - rabin dokonywa� �
pr b z camera obscura, poprzednikiem aparatu�
fotograficznego. A doktor Havel i doktor Trziska przy tym
byli, przynajmniej jako widzowie na mo cie!�
Po prostu mieli szcz cie.�
Epilog
atecka anomalia znikn a tak samo nieoczekiwanie, jak si� � �
pojawi a, a jej powstania i zaniku jeszcze nikt przekonuj co� �
nie wyja ni . Dzisiaj ju tylko my wiemy, co si w rodku� � � � �
dzia o i jakie losy spotka y dw ch obiecuj cych naukowc w,� � � � �
Jana Havla i Ivana Trzisk . I r wnie tylko my wiemy, e� � � �
powstanie anomalii absolutnie nie by o przypadkowe: przecie� �
wed ug praw fizyki niekauzalnej wszystkie parasyngularno ci� �
s ze sob w kontakcie, bez wzgl du na r nice w czasie i� � � �
przestrzeni.
Je li chodzi o Havla i Trzisk , w foyer Instytutu Fizyki� �
Niekauzalnej ods oni to ich p yt pami tkow . Je li tam� � � � � � �
kiedy traficie, by oby mi o z waszej strony, gdyby cie� � � �
po o yli na niej cho by ma y kwiatek.� � � �
Prze o y a Joanna Czapli ska� � � �
ONDREJ NEFF
Autor nie tylko znakomity, ale i p odny, nic wi c dziwnego,� �
e cz sto go ci na naszych amach ("Fantastyka" nr 5/86,� � � �
12/88, 10/89; "Nowa Fantastyka" nr 6/90). Opowiadanie
"Brama numer 13" zdoby o na konwencie "Parcon 90" nagrod� �
Ludvika. Neff zwyci y tam r wnie w kategorii powie ci (za� � � � �
"Mesic meho zivota"). Gratulujemy!
L.J.
Autor: Ondrej Neff Tytul: Brama numer 13 (Brana cislo trinact) Z "NF" 1/91 Prolog Kosmiczna rolka by a najdonio lejszym wynalazkiem� � dwudziestego pierwszego wieku i obok odkrycia ognia i ko a� najwspanialsz zdobycz ducha w ca ych dziejach ludzko ci.� � � � Rozw j fizyki niekauzalnej prowadzi do stworzenia pierwszej� � parasyngularno ci, kt ra sta a si prawdziw bram do� � � � � � gwiazd. Jak ob kane wyda y si wobec tego mrzonki o�� � � rakietach mi dzygwiezdnych! Tylko stworzenie� parasyngularno ci jest przepustk do gwiazd. Ka da� � � rozwini ta cywilizacja, bez wzgl du na to gdzie i na kt rym� � � poziomie Kosmosu istnieje, wcze niej czy p niej musi� � dorosn do fizyki niekauzalnej, a gdy skonstruuje�� parasyngularno , chc c nie chc c nawi zuje kontakt ze�� � � � wszystkimi pozosta ymi cywilizacjami, kt re ju swoje� � � parasyngularno ci posiadaj . To bardzo proste: poszczeg lne� � � parasyngularno ci s jakby rolkami gwiezdnej kolejki. Bez� � parasyngularno ci nie mo na nawi za mi dzygwiezdnego� � � � � kontaktu, a cywilizacja, kt ra stworzy parasyngularno , nie� �� mo e takiego kontaktu nie nawi za .� � � Skonstruowanie parasyngularno ci na Ziemi otworzy o now� � � kart w historii ludzko ci. Wiele epizod w tej historii� � � mia o dos ownie awanturniczy przebieg i warte s tego, by� � � kolejno o nich opowiada . Wi kszo z nich mia a miejsce w� � �� � kosmosie, na planetach zamieszkiwanych przez istoty, w kt rych istnienie ludzie onegdaj nie chcieli wierzy , a� � kt re teraz wesz y do ich codziennego ycia. Niekt re� � � � zdarzenia rozegra y si jednak tu, na Ziemi, a o jednym z� � nich w a nie teraz opowiemy. Dosz o do niego wkr tce po� � � � wybudowaniu parasyngularno ci czyli rolki, jak zacz to� � potocznie m wi . Wyr nia si ono tym, e mia o miejsce w� � � � � � Czechach, na terenie by ego poligonu wojskowego niedaleko� atca. Tam powsta a pierwsza anomalia czasowa, w wczas� � � nowo , z kt r naukowcy nie potrafili sobie da rady.�� � � � Pierwszy znalaz si w obszarze anomalii doktor Ivan� � Trziska. Kiedy d ugo nie wraca , wyruszy mu na pomoc doktor� � � Jan Havel, jego przyjaciel. A oto relacja z ich przyg d.� Nareszcie! Niecierpliwie wygl da em twojego przybycia,� � Mistrzu. Tak d uga podr musia a ci zm czy . Nim� � � � � � po pieszysz dalej, wejd wi c, prosz .� � � � S owa te wypowiedzia m czyzna na oko� � � sze dziesi cioletni, niewysoki, ale o barczystych�� � ramionach, a klatka piersiowa i wielkie spracowane r ce� mog y nale e do atlety. Czarne k dzierzawe w osy i broda� � � � � by y poprzetykane siwymi nitkami. W wietle dziennym� � wygl da chyba sympatycznie, nawet dobrotliwie, poniewa� � � mia wielkie ywe oczy, a zmarszczki wiadczy y o tym, e� � � � � lubi si mia . Lecz w zielonej po wiacie wygl da� � � � � � � potwornie - zreszt jak wszyscy w tym mie cie grozy. Poda� � � przybyszowi r k , prosz c o ostro no przy przekraczaniu� � � � �� le cego na progu trupa.�� Havla troch zaskoczy a yczliwo tego nieznanego� � � �� m czyzny, ale naprawd tylko troch . Po kilku godzinach� � � sp dzonych za Barier jego zdolno zdumiewania si zosta a� � �� � � powa nie st piona. Starannie omin zw oki (ju dawno� � �� � � przesta je liczy ) i pozwoli si prowadzi przez nisko� � � � � sklepiony korytarz o wietlony kilkoma kopc cymi uczywami.� � �
Po drodze min li drzwi. By y uchylone, a w szparze b yska y� � � � bia ka przera onych oczu.� � By o tu czu st chlizn , ale r wnie wyziewami� � � � � � laboratorium chemicznego. W por wnaniu z trupim odorem na� zewn trz by a to przyjemna zmiana.� � Pan domu, gdy nie by o w tpliwo ci, e do niego nale a a� � � � � � � ta wysoka kamienica o krytym dach wk spadzistym dachu,� � wyr niaj ce si tym, e wszystkie okna na ulic mia a� � � � � � zamurowane, zaprowadzi Havla do przestronnej sali,� wy o onej porz dnie sfatygowanymi p ytami z piaskowca.� � � � Panowa tu przejmuj cy zi b, mimo e na dworze by o ciep o,� � � � � � jak przysta o na prawdziw lipcow noc. Troch przyjemniej� � � � by o przy samym kominku, w kt rym strzela o kilka na wp� � � � spalonych polan. Gospodarz posadzi Havla w niewygodnym� d bowym fotelu, a sam usadowi si na niskim, bogato� � � rze bionym sto ku, zapewne florenty skiego pochodzenia.� � � - S ucham - powiedzia z r koma pokornie z o onymi na� � � � � kolanach - i czekam na rozkazy, Mistrzu. Havel troch si zmiesza , poniewa m czyzna, z� � � � � pewno ci dwukrotnie starszy od niego, patrzy na niego� � � przenikliwie a zarazem ulegle. "Diabli wiedz z kim mnie� pomyli i czego si po mnie spodziewa. Gdybym mu kaza wzi� � � �� do r ki rozpalone polano, zrobi by to bez mrugni cia" -� � � pomy la i wpad o mu do g owy, e m g by starego wypr bowa .� � � � � � � � � Odchrz kn z zak opotaniem. Nie, profesor Lippert na pewno� �� � nie po to go tu wys a , a major Pospiszil r wnie nie by by� � � � � zachwycony jego wybrykami. "Musz mu m wi po imieniu" - uzmys owi sobie.� � � � � - Jeste Jan Mateusz Vohrubka, alchemik - powiedzia� � staraj c si , by s owa te zabrzmia y najpewniej, jak� � � � przysta o na... w a ciwie kogo? Na pierwszego asystenta� � � dyrektora Instytutu Fizyki Niekauzalnej, na specjalnego wys annika osiemnastego departamentu ministerstwa spraw� wewn trznych czy na jakiego Mistrza?� � Jan Mateusz Vohrubka skromnie spu ci wzrok. Mia� � � zaczerwienione powieki, zapewne od kilku nocy nie spa .� - Ucze Szymona Tadeusza Budka z Leszyna i Falkenbergu -� cicho doda . Potem ponownie podni s swoje ywe spojrzenie.� � � � - S ucham. Trzynasta brama si otworzy a. Co dalej, Mistrzu?� � � Jestem bezradny. R ce na kolanach mu si trz s y.� � � � - Nie odwiedzi ci w ostatnich dniach jaki� � � cudzoziemiec? Uczony zamruga oczyma.� - Cudzoziemiec? Masz na my li tego z odziejaszka?� � "Wreszcie" - pomy la Havel. Trzy dni chodzi po� � � miasteczku, zanim wpad na trop Trziski. W ko cu pom g mu� � � � ebrak, kt ry nie chcia uwierzy w to, o czym byli� � � � przekonani wszyscy mieszka cy - e nasta koniec wiata.� � � � Ci gle siedzia na schodach ko cio a i obserwowa , co si� � � � � � wok dzieje.� - Nazywa si Ivan Trziska.� Powinien doda "doktor nauk cis ych". A poza tym owca� � � � przyg d. Albo wariat.� Uczony przepraszaj co wzruszy ramionami.� � - Pojmali go moi ludzie - powiedzia - i przekazali� halabardnikom s dziego. W tej chwili najpewniej ju piewa� � � na torturach. Wzi li go do ratusza z samego rana.� Doktor Ivan Trziska na torturach! Alchemik zauwa y , e jego go si przerazi i� � � �� � � po piesznie doda :� � - Ale mo liwe, e jeszcze nie przysz a na niego kolej. W� � � mie cie dopust bo y, jak sam raczy e widzie , zbrodniczy� � � � � mot och opu ci bar ogi i morduje, i upi, i ca a noc zesz a,� � � � � � �
nim dotarli tu s dziowscy pomocnicy. Mo e go tylko wepchn li� � � do kom rki - maj na ratuszu tak , gdzie sp dzaj wszystkie� � � � � szumowiny i inne zaka y, i k pi rzezimieszk w w a ni.� � � � � � Havel wsta .� - Zaprowadzisz mnie do ratusza - rozkaza alchemikowi - i� uwolnisz tego cz owieka.� - Jak bym m g , Mistrzu...� � - Ty? Cz owiek tak bogaty w z oto?� � By to tak zwany strza z biodra, ale celny. Alchemik� � przestraszy si , jego k dzierzawa broda zacz a dr e . Mia� � � � � � � solidn brod , jakby drucian .� � � - Jak ka esz, Mistrzu, ale wynik Wielkiego Dzie a... na� � wieckie cele...� "Ten oszust chce mi wm wi , e sam wyprodukowa to z oto"� � � � � - uzmys owi sobie Havel. By zm czony i - co tu ukrywa - na� � � � � mier przestraszony, g boko wstrz ni ty okropno ciami,� � �� �� � � kt re widzia w mie cie: szubienice i wolno stoj ce drzewa� � � � obwieszone trupami; bijatyki, przy kt rych la a si krew;� � � kobieta skopana do nieprzytomno ci; poch d wzajemnie� � biczuj cych si fanatyk w; ko cio y nabite t umem� � � � � � niewyobra alnie biednych n dzarzy; dzieci porzucone w� � brudnym rynsztoku i umieraj ce z g odu; chmary szczur w� � � okupuj ce ka dy ciemny zakamarek, kt rym zapewne tylko� � � watahy sparszywia ych ps w uniemo liwia y przej cie w adzy w� � � � � � tym oszala ym mie cie; a do tego zielona po wiata Bariery,� � � to zimne wiat o, kt re swoj natarczywo ci potrafi oby� � � � � � � doprowadzi do ob du najwi kszego stoika. Nasta koniec� �� � � wiata, w to wierzyli wszyscy mieszka cy miasta, i ka dy� � � reagowa po swojemu. Jeden szed zamordowa s siada, inny w� � � � miejscu publicznym sp kowa , ten si modli , w targa si� � � � � � � na ycie. Gdzieniegdzie p on y ognie, gdzie indziej� � � rozlega y si pie ni dzi kczynienia Panu, kt ry zst pi na� � � � � � � Ziemi , by ostatecznie os dzi grzechy ywych i umar ych.� � � � � Anomalia czasowa... R wnania Prusa, no i pierwsze eksperymenty laboratoryjne� w dziedzinie fizyki niekauzalnej dopuszcza y mo liwo� � �� powstania anomalii czasowych, ale nikt nie potrafi sobie� wyobrazi , e w praktyce dojdzie do czego takiego.� � � Westchn . Nie by nastrojony do d ugich dyskusji z�� � � tym starym oszustem. Da mu do zrozumienia, e jest zirytowany, a stary - jak� � na te warunki nawet bardzo stary m czyzna - niemal rozerwa� � si w s u alczej gorliwo ci, mimo e w aluzjach, chocia� � � � � � bardzo poczciwie, wyra a pewne niezadowolenie czy raczej� � zdziwienie wobec polecenia, jakie mu wydawa ten, kt rego� � uwa a za jakiego Mistrza. Nagle si podni s i u miech� � � � � � � rozja ni jego zmartwion twarz. Zawo a :� � � � � - Mistrzu, ten cz owiek... w Trziska, jest twoim� � pomocnikiem, prawda? - Owszem - ponagli go Havel - chod my ju !� � � - Czemu si nie ujawni ! Czemu przemilcza swoje...� � � chyba e zakaz...� Teraz, kiedy zrozumia , czy chocia przypuszcza , e� � � � zrozumia zamiary Mistrza, kipia zapa em. Przywo a dw ch� � � � � � pomocnik w, ponurych m odzie c w, jednego z urwanymi palcami� � � � lewej r ki, drugiego niemego, poniewa , jak si p niej� � � � okaza o, kiedy kat odci mu j zyk. Rozkaza im, by� � �� � � uzbroili si w halabardy, a na wszelki wypadek r wnie w� � � pistolety; mimo e s dzia ju pi lat temu zakaza� � � �� � posiadania broni palnej, w okresie tak niezwyk ym przesta o� � obowi zywa niejedno zarz dzenie nie tylko s dziego, ale i� � � � cesarza. Droga do ratusza, gdzie w podziemiach mie ci y si sale� � � tortur i miejskie wi zienie, min a bez przyg d, co ze� � �
wzgl du na okoliczno ci mo na by o uzna za cud. Havel� � � � � jednak z niepokojem zauwa y , e dzia anie stymulatora� � � � psychicznego, w kt ry zaopatrzono go na podr przez Barier� � � i kt ry pom g mu zachowa zdrowe zmys y w tych� � � � � przera aj cych warunkach, szybko s abnie.� � � Kiedy wchodzili do budynku ratusza, strze onego przez� oddzia niezbyt trze wych halabardnik w, zda sobie spraw ,� � � � � e wszystkie okropno ci, kt rych by dot d wiadkiem� � � � � � zdarzy y si jakby niepostrze enie, e by y jakby integraln� � � � � � cz ci codziennego ycia mieszka c w miasteczka czy raczej� � � � � miasta, jak z dum nazywali t aglomeracj , natomiast sala� � � tortur to miejsce odmienne, stworzone po to, by niecodziennymi rodkami budzi trwog w ludziach, kt rzy z� � � � groz obcowali niemal od dziecka.� Spodziewa si wszystkiego, ale nie tego, e z sali� � � tortur nie b d dobiega j ki katowanych i nie b dzie tu� � � � � cuchn zepsut krwi , moczem i ajnem: przywita ich gwar�� � � � � gospody i zapach piwa. Troch go to uspokoi o i pomy la , e� � � � � mo e te wszystkie historyjki o katach i torturach s� � wymys em pismak w jak Zikmund Winter czy Josef Svatek i e� � � jednak prawo pocz tku siedemnastego wieku nie kroczy o� � cie kami tak drastycznymi, jak si powszechnie s dzi. Potem� � � � jednak przypomnia sobie szubienice i drzewa ozdobione� wisielcami, kt re widzia w mie cie i niepok j ponownie� � � � cisn mu serce.� �� J k w torturowanych nie by o s ycha po prostu dlatego,� � � � � e kat i jego pomocnicy mieli pauz lub - u ywaj c� � � � wsp czesnego j zyka - przerw technologiczn . O efekty� � � � d wi kowe postarali si widzowie, kt rych zebra o si tu� � � � � � dzisiaj sporo. Przy d bowym stole kr lowa miejski s dzia,� � � � obok niego spa m czyzna w bogatym, acz niemi osiernie� � � powalanym ubraniu, jaki mnich wpycha w siebie pieczyste, a� � pozostali m czy ni, jak poinformowa Havla jego przewodnik,� � � byli miejskimi rajcami. Wlewali w siebie znakomite miejscowe piwo z olbrzymich cynkowych kufli. Pod sto em mieli latryn :� � nap j przerobiony przez przew d pokarmowy wypuszczali prosto� � pod siebie na s om . Wszyscy, opr cz pi cego wielmo y i� � � � � � ucztuj cego mnicha, krzyczeli jeden przez drugiego, jedni� si miali, inni spierali. Mistrzowi katowskiemu i jego� � pomocnikom wydarzy si bowiem niecodzienny wypadek: kiedy� � naci gali torturowanego na ko o zwane czeladniczym� � ko owrotem, kt re by o, w przeciwie stwie do normalnego� � � � ko a, wyposa one w przek adni i korb , cia o ofiary nie� � � � � � wytrzyma o naci gu i zosta o rozerwane. Jedni - ci, kt rzy� � � � si z tego miali, uwa ali zdarzenie za zabawne, ci drudzy� � � ajali kata, e jest niezdar i g upcem. Nie zwracali uwagi� � � � na jego wyja nienia, e facet by jaki mi kki i nie� � � � � wytrzyma nawet po owy tego, co znosi ka dy nasz ch op,� � � � zreszt , trudno si dziwi - cudzoziemiec.� � � Na ten widok pod Havlem za ama y si nogi i by by upad ,� � � � � gdyby go Jan Mateusz Vohrubka nie podtrzyma .� - Przyszli my za p no - zauwa y szeptem.� � � � Kolega Trziska zachowa si nieodpowiedzialnie. Nie� � potrafi opanowa profesjonalnej ciekawo ci naukowca. Gdyby� � � wr ci , czeka yby go ci kie chwile na dywaniku w gabinecie� � � � profesora Lipperta. Nie wymiga by si od kary, na pewno by� � si nie wymiga ...� � Kat sta obok resztek tego, co jeszcze przed kilkoma� dniami uwa ane by o za enfant terrible fizyki niekauzalnej i� � wzrusza ramionami: "Czy to moja wina? Taki mi czak... tylko� � poci gn li my i ju p k ... g wno wytrzyma ". R wnie jego� � � � � � � � � � pierwszy s ugus wygl da na zak opotanego. W r ku trzyma� � � � � � jeszcze wieczk , kt r zamierza osma y boki� � � � � � � torturowanego. Nie pomy la , e powinien j zgasi . Jeden z� � � � �
rajc w, z oczyma zalanymi zami miechu, zauwa y ten� � � � � komiczny szczeg i chc c zwr ci na to uwag pozosta ych,� � � � � � eby te si rozerwali, pokazywa g upiego s ugusa palcem.� � � � � � Poniewa jednak by pijany, nie zdoby si na wi cej ni na� � � � � � be kotliwe "nie... nie... nie...".� Doktor Havel wyrwa si Vohrubce i podszed do sto u,� � � � przy kt rym biesiadowali dostojni m owie.� � Ci, chocia byli pijani, a w sali tortur panowa p mrok,� � � zauwa yli przyj cie alchemika towarzysz cego cudzoziemcowi w� � � przedziwnym ubraniu. Z wyj tkiem pi cego szlachcica byli to� � � tylko piastuj cy wysokie urz dy kmiotkowie, natomiast Jan� � Mateusz Vohrubka by doradc ksi cia, w wielu sprawach jego� � � praw r k i, gdyby mia taki kaprys, m g by wys a na� � � � � � � � tortury nawet s dziego i burmistrza. Dlatego kiedy Havel� podszed do ich sto u, piesznie przywdziali na swoje g by� � � � wyuczone grymasy t pej s u alczo ci, ju od wiek w najlepiej� � � � � � si sprawdzaj cej w kontaktach ni szych z wy szymi. Troch� � � � � wprawdzie si nastroszyli, gdy doktor nauk cis ych zwr ci� � � � � si do nich per "wy bydl ta", ale siedzieli bez ruchu, ten z� � g ow przechylon w prawo, w w lewo i ani mrugn li. Tylko� � � � � rajca, kt ry poprzednio tak si mia z zapalonej wieczki w� � � � � r ku pomocnika, dawa oznaki ycia, poniewa z k cik w ust� � � � � � wycieka mu cienki strumyczek wymiocin.� Havel podszed do sto u, opar si pi ciami o drewniany� � � � � blat i zacz im wykrzykiwa w twarze s owa gniewu i�� � � pogardy. - Wy bydl ta! - krzycza . - Siedzicie tu i nie wiecie, co� � si wok was dzieje! Jeste cie bydl tami o bydl cych� � � � � m zgach i nie potraficie my le inaczej ni bydl ta, ale ju� � � � � � jutro b dzie inaczej, jutro...� Zaci si .�� � M wi dalej, ale w po owie zdania zrezygnowa z� � � � pierwotnego zamiaru, przerzuci zwrotnic i zamiast wyja ni� � � � tym skretynia ym bydl tom sens Bariery i jej pochodzenie,� � zamiast wyt umaczy im, e niedaleko st d, tylko pi� � � � �� kilometr w w linii prostej, zaczyna si dwudziesty pierwszy� � wiek, wiek biotroniki, kreatologii i fizyki niekauzalnej, e� zespo y naukowc w i technik w szykuj si do przej cia przez� � � � � � Barier i e przyjd tu za dob , i e ich, bydl ta o� � � � � � bydl cych m zgach, czeka niemi a niespodzianka i gruntowna� � � reedukacja i programy adaptacyjne, kt re wyp dz bydl ctwo z� � � � ich bydl cych b w, zamiast im to wszystko wy uszcza i� � � � � wyja nia , da si ponie gniewowi, rozpaczy i grozie i� � � � �� krzycza im w t pe twarze ma o oryginalne, przychodz ce mu� � � � do g owy wyzwiska.� Patrzyli na niego gapiowato i tylko s dzia podni s r k ,� � � � � kiedy Havel chwyci kufel, eby trzasn nim w bydl cy pysk� � �� � najbli szego bydl cia o bydl cym m zgu, kt re siedzia o� � � � � � przed nim. Piwo wytrysn o i obficie skropi o ciemi� � � pi cego szlachcica.� � Havel krzycza dalej, ale w g bi wzburzonych my li� �� � zapali o si jakie ostrzegawcze wiate ko. Nawet w tym� � � � � momencie nie straci pewno ci znanego naukowca,� � przedstawiciela dwudziestego pierwszego wieku w tej bezsensownej oazie g upoty, kt ra wpad a w dwudziesty� � � pierwszy wiek w spos b niejasno wyja niony nie do ko ca� � � rozwi zanymi r wnaniami przedwcze nie zmar ego geniusza� � � � Tadeusza Prusa. Doskonale zdawa sobie spraw , e ci tutaj� � � ju jutro strac ca y sw j tupet, e burmistrz i s dzia� � � � � � sko cz urz dowanie, e wszystkich zebranych w podziemiach� � � � ratusza, co do jednego, w cznie z katem i jego pomocnikami,�� czeka bli sza znajomo z takimi dyscyplinami nauki jak� �� u ywanie szczoteczki do z b w i papieru toaletowego, e b d� � � � � � "tacy maluczcy", jeszcze bardziej bezradni ni pi cioletnie� �
dzieci, poniewa one w dwudziestym pierwszym wieku s w� � domu, natomiast oni na zawsze pozostan obcymi. Nie straci� � pewno ci siebie, ale u wiadomi sobie, e osiemna cie godzin� � � � � to szmat czasu i e te bydl ta z bydl cymi m zgami zd� � � � ��� pope ni jeszcze mn stwo g upstw i e on, pierwszy asystent� � � � � profesora Lipperta, dyrektora Instytutu Fizyki Niekauzalnej i specjalny wys annik osiemnastego departamentu ministerstwa� spraw wewn trznych mo e w mgnieniu oka sko czy tak samo jak� � � � doktor Trziska, kt ry za jego plecami cz ciowo le y,� � � cz ciowo wisi, przerwany na p jak s omka.� � � Rozlane piwo sch odzi o kark pi cego wielmo y.� � � � � Bydl ta o bydl cych m zgach nie spuszcza y szalej cego� � � � � cudzoziemca z oczu, ale jakim sz stym zmys em wyczu y, e� � � � � szlachcic si budzi, a razem z jego wiadomo ci wst puje do� � � � � ponurego wn trza sali nowy autorytet.� Jan Mateusz Vohrubka ruszy w prz d, by stan u boku� � �� doktora Havla i przyj mu z pomoc , gdy wielmo a przebudzi�� � � si ca kowicie.� � Nast pi o to po kilku chwilach.� � Dostojny pijak, z twarz stale przyci ni t do sto u,� � � � � kilkakrotnie powoli pokr ci g ow , jakby chcia nosem� � � � � wywierci dziur w drewnianym blacie.Wszyscy, kt rzy byli w� � � miar trze wi, zdawali sobie spraw , e rozpoczyna si nowy� � � � � akt albo przynajmniej nowa ods ona tego mo e dramatu, mo e� � � komedii - tego nikt nie by pewien. Przebudzony kr ci si� � � � jak niemowl w ko ysce, chcia si przeci gn i gdyby by w� � � � � �� � stanie, zacz by ssa kciuk, tylko e fizycznie by o to�� � � � niemo liwe, poniewa opiera si ramionami na stole. Wyda z� � � � � siebie kilka mrukliwych protest w, potem powolutku uni s� � � g ow - na tyle, eby rozejrze si , co si wok niego� � � � � � � dzieje, ale nie na tyle, by odklei g ow od pod o a.� � � � � Havel westchn zdumiony. Facet nie m g mie wi cej ni�� � � � � � siedemna cie lat.� S dzia poruszy si , zerkn na m odzika, a potem zn w� � � �� � � wbi wzrok w Havla - wzrok arogancki i ironiczny. Jego� bezczelna rado przeskoczy a na wsp biesiadnik w i dosz a�� � � � � nawet do kata i jego pos ugaczy, zw aszcza do tego g wnego,� � �� kt ry jeszcze nie zgasi wieczki.� � � M odzieniec mia zapyzia y wygl d i na razie uda o mu si� � � � � � otworzy tylko jedno, lewe oko. Spojrza na Havla, potem na� � Jana Mateusza Vohrubk , ale zaraz zainteresowa a go inna� � scenka, za ich plecami. Wpatrzy si w ni , a poniewa jego� � � � zaciekawienie ros o, oku lewemu po pieszy o z pomoc� � � � siostrzane oko prawe. Nad skrajem blatu, pi d od uszu� � stercz cych z k bowiska przes czonych piwem w os w,� �� � � � pojawi y si d ugie palce, chwyci y si mocno drewna jak� � � � � pazury drapie nika, a potem wielmo a - o ile mo na tak� � � tytu owa jeszcze sk po opierzonego na brodzie i pod nosem� � � ch opca - wyprostowa si .� � � - Ha! - rykn .�� S dzia i jego towarzysze skulili si . M odzieniec na� � � razie niewiele powiedzia a, ale ton owego "ha!" bez� w tpienia wyra a niezadowolenie.� � � - Ha! I co e cie nawyrabiali, wy bydl ta o rozumie wo u?� � � � Wy cie tego cz owieka zupe nie przerwali! A co ty, durniu� � � bekaj cy, czego tu stoisz ze wieczk jak pokutnik?� � � Pomocnik, zupe nie s usznie nazwany bekaj cym durniem,� � � spr bowa zdmuchn wieczk , lecz bez powodzenia. cisn� � �� � � � �� wi c knot opuszkami palc w, oparzy si i sykn . Mistrz� � � � �� katowski rozsierdzi si i bez po piechu zd awi p omie� � � � � � � d oni , popisuj c si pogard dla b lu. Gderliwie przem wi :� � � � � � � � - Poci gn li my tylko troch , Wasza Mi o . To by jaki� � � � � �� � � mi czak. Niczego nie wytrzyma .� � - Odpowiecie za to! - krzykn Havel. Ul y o mu, kiedy�� � �
naprzeciw siebie zobaczy ch opca, kt remu w knajpie nie� � � powinni nawet poda piwa.� Jego Mi o zwr ci si do s dziego.� �� � � � � - Kto to? Jan Mateusz Vohrubka pad na kolana.� - Spr buj si nie unosi , Wasza Mi o i nie sprowadzaj� � � � �� na nas wszystkich zag ady.Ten cz owiek jest silniejszy ni� � � wszyscy cesarze i kr lowie, silniejszy nawet od Ojca� wi tego! Ten cz owiek, panie, jest jednym z Dwunastu!� � � Ostatnie zdanie wypowiedzia g bokim, zamieraj cym� �� � g osem i doko czy je z czo em przyci ni tym do pod ogi.� � � � � � � M odzieniec przewr ci pijackimi oczyma.S dzia pochyli� � � � � si ku niemu.� - Przyszli razem, Wasza Mi o , wykrzykiwali spro ne� �� � rzeczy, wymy la nam od bydl t. To nie byle kto.� � � - Czy jest tak, jak m wi alchemik? - spyta m odzieniec.� � � - Nie - odpowiedzia g o no Havel. Doszed do wniosku, e� � � � � najwy szy czas sko czy z t maskarad . - Pan jest� � � � � najwy szym autorytetem w mie cie?� � M odzieniec zdumia si , jak mo na zadawa tak g upie� � � � � � pytanie, ale nim zd y cokolwiek powiedzie uprzedzi go�� � � � s dzia.� - Nie wiesz, e Jego Mi o ...� � �� - To niewa ne - przerwa mu Havel. - Wszyscy musicie zda� � � sobie spraw , e nasta czas wielkich przemian.� � � - Ma racj , Wasza Mi o . Trzynasta brama si otworzy a -� � �� � � wymamrota przy ziemi alchemik.� - A ty te sko cz ple bzdury. Ju od czterech dni� � �� � oddziela was od wiata ciana zielonego wiat a. W swojej� � � � nie wiadomo ci uwa ali cie to zapewne za jaki cud...� � � � � - Dzie o szatana! - surowo powiedzia szlachcic.� � - Cud czy dzie o szatana, to nieistotne. Rzeczywisto� �� jest zupe nie inna.� Alchemik pokr ci tyln cz ci cia a wyra aj c aprobat .� � � � � � � � � - Ta ciana zielonego wiat a to... jak by to wyja ni ...� � � � � Za ni zaczyna si wiat zupe nie inny ni potraficie sobie� � � � � wyobrazi . Wy tutaj yjecie na pocz tku wieku siedemnastego.� � � Ale tam za cian jest wiek dwudziesty pierwszy, tam jest rok� � dwa tysi ce trzydziesty pierwszy!� Havel nie mia z udze , e ta informacja wywrze na� � � � s uchaczach jakiekolwiek wra enie. Nie mogli zrozumie nic z� � � tego, co im opowiada . Tak wiadomo mieli wszyscy� � � �� cz onkowie konsylium, kt re zwo ano na gruncie Akademii Nauk� � � wkr tce po tym, kiedy w p nocnych Czechach pojawi a si� � � � pierwsza anomalia czasowa o nie znanym dot d rozmiarze. Do� tej pory by y to mikroanomalie wielko ci nie nej kulki, ale� � � � teraz, po raz pierwszy od rozpocz cia pr b z� � parasyngularno ci , powsta a anomalia o rednicy ponad� � � � dziesi ciu kilometr w. Jak to tym ludziom wyja ni ? Czy� � � � potrafi zrozumie , e znale li si cztery wieki p niej w� � � � � � strumieniu czasu? Konsylium, kt re zapewne obraduje r wnie� � � w tej chwili, podzieli o si na dwa obozy. Cz jego� � �� cz onk w proponowa a radykalne ci cie. Trzeba przedosta si� � � � � � do anomalii, wyprowadzi uwi zionych w niej ludzi i bez� � skrupu w adaptowa . Przedstawiciele r nych dziedzin nauk�� � � spo ecznych ostro zaprotestowali, odwo uj c si przy tym do� � � � zasad etyki. Twierdzili, e trzeba stworzy takie warunki,� � eby ludzie wewn trz anomalii w spokoju dokonali ywota tak,� � � jak do tego przywykli. Adaptacja oznacza aby ujm w ich� � wolno ci osobistej, skrzywi aby ich osobowo . Mo e tylko� � �� � dzieci, w odpowiednich warunkach, da oby si wyprowadzi na� � � zewn trz i stopniowo przystosowywa do ycia dwudziestego� � � pierwszego wieku. Trzeba wi c infiltrowa w rodku anomalii� � � zesp specjalist w, kt rzy stopniowo, krok po kroku, w� � �
spos b kontrolowany b d zmienia warunki ycia tak, aby w� � � � � ci gu kilkudziesi ciu lat... Ach, Bo e, pomy la Havel,� � � � � kt ry sam by zwolennikiem tej drugiej koncepcji, dop ki nie� � � przekroczy Bariery i nie przekona si , jak faktycznie� � � wygl da ycie w rodku anomalii, m j Bo e, czy kto potrafi� � � � � � wyobrazi sobie groz sali tortur? Groz lipy obwieszonej� � � trupami? Odchrz kn i nawi za do przerwanego wyk adu.� �� � � � - Za cian zielonego wiat a, nazywamy j Barier , jest� � � � � � zupe nie inne ycie. Szybko do niego przywykniecie. Jest o� � wiele pi kniejsze, wygodniejsze, przyjemniejsze ni to� � tutaj. Ludzie pracuj tam bez wysi ku...� � M odociany szlachcic ze znudzeniem wzruszy ramionami i� � rozejrza si za najbli szym kuflem. Troch to Havla� � � � zdopingowa o, ale zarazem mu przypomnia o, jak wielka� � przepa dzieli jego my lenie od my lenia tych ciemniak w.�� � � � - Zapewniam was, e mamy tam r wnie to piwo, kt re sobie� � � � tak upodobali cie. Starczy go dla wszystkich. Przyzwyczaicie� si .� Szlachcic si napi . Nie le sobie poczyna jak na� � � siedemnastoletniego go ow sa, pomy la Havel. I emanowa z� � � � � niego autorytet, jakiego m g by mu pozazdro ci nawet� � � � profesor Lippert. - M w e - powiedzia m odzieniec. To oznacza o: masz� � � � � ostatni szans , do tej pory s uchali my samych bzdur.� � � � - Nasi naukowcy... nasi alchemicy - poprawi si Havel -� � przeprowadzili eksperyment. W swoich... pracowniach... sztucznie stworzyli zarodek wszech wiata. jest to jajko, z� kt rego rodz si gwiazdy, planety, wszelka energia i� � � materia kosmosu. Co by powiedzieli jego koledzy, gdyby us yszeli tak� � teori parasyngularno ci... pop kaliby ze miechu! "Ale� � � � chcia bym ich widzie na moim miejscu" - my la Havel. "A� � � � czy mam inne wyj cie? Musz si przystosowa do ich� � � � my lenia".� - Ci alchemicy... - kontynuowa , ale szlachcic, wreszcie� zainteresowany jego wyk adem, przerwa mu pytaniem.� � - Cesarscy alchemicy? Pan Filip Lang z Lagenfels? Pan Johannes Frank z Frankhenfels? "Ci ko b dzie" - pomy la Havel.� � � � - S to zupe nie inni m drcy, kt rych imion nie znacie.� � � � - Dlaczego Jego Wysoko Cesarz nie powo a ich do swoich�� � � s u b?� � - Cesarz nie yje, nie rozumiecie tego? Ju od ponad� � czterystu lat! Ludzie, prosz , wys uchajcie mnie.� � Zapomnijcie o kszta cie wiata, jaki znali cie. Ju od jutra� � � � wszystko b dzie inaczej. Przyjd moi przyjaciele...� � - Co zrobili ci... nieznani alchemicy? "Musz ich wzi na patetyzm" - zdecydowa Havel.� �� � Roz o y r ce i z czo em wzniesionym w g r z czci� � � � � � � � przem wi .� � - Otworzyli bram do gwiazd.� - Nie! Jan Mateusz Vohrubka j kn i podni s si na kolana.� �� � � � - Nie! Niech Wasza Mi o go nie s ucha! Ju to� �� � � poj em... On... - wskaza palcem Havla - on nie jest jednym�� � z Dwunastu. - Czy to prawda? - spyta ostro szlachcic.� Havel wzruszy ramionami.� - Nigdy nie twierdzi em, e tak jest. Tylko ten stary� � wariat sobie ubzdura , e jestem jakim magiem czy� � � Mistrzem... - To wsp lnik tego... - alchemik pokaza za siebie, na� � udr czone resztki biednego doktora Ivana Trziski.�
- Owszem - powiedzia Havel. - To m j przyjaciel doktor� � Ivan Trziska. Jego mier jest tragiczna, ale nie obawiajcie� � si , nie b dziecie za ni ukarani. Na terenie anomalii� � � jeszcze przez jaki czas b d obowi zywa nadzwyczajne prawa� � � � � i zasady... - Czyli wsp lnik - powiedzia m odzieniec, mn c sobie� � � � brod poro ni t cienkimi bladymi k aczkami. Z zadum� � � � � � spojrza na mistrza egzekucji, kt ry pochyli g ow w� � � � � pok onie - uciele nienie gorliwo ci. Potem spojrza na� � � � alchemika. Ten ci gle jeszcze kl cza obok domniemanego Mistrza,� � � patrzy na niego, ale ju nie z szacunkiem i pokor , ale z� � � nienawi ci .� � - W wiecie, z kt rego pochodz i w kt rym wkr tce wy� � � � � r wnie si znajdziecie, ka de dziecko ma wi cej wiadomo ci� � � � � � ni ten oszust - rzuci Havel wskazuj c Jana Mateusza� � � Vohrubk .� - Oszust! - powt rzy pot piony uczony. - Mnie b dzie� � � � wyzywa od oszust w, on, kt ry przed chwil twierdzi , e� � � � � � nieznani alchemicy... - Oczywi cie - Havel z satysfakcj wbi mu szpileczk . -� � � � Tobie nieznani alchemicy. Ju jako dzieci przewy szali ci� � � wiedz .� - Do - powiedzia Jan Mateusz Vohrubka, wsta i zrobi�� � � � krok do przodu. Doktor nauk cis ych Havel znalaz si za� � � � jego plecami. - Ju do . Moja cierpliwo jest przeogromna,� �� �� ale nie niesko czona. Wasza Mi o , przyczyn wszystkich� � �� � wydarze ostatnich dni jestem ja, i zwracam si do ciebie� � jako najwy szego przedstawiciela w adzy wieckiej, z pro b� � � � � o ochron przed utrat honoru.� � Kr tko spojrza na Havla i ci gn .� � � �� - Ten oszust twierdzi, e jacy - pozw lcie, e si� � � � � za miej - nieznani alchemicy otworzyli bram do gwiazd.� � � Wasza Mi o , trzynast bram otworzy em ja.� �� � � � Havel przypomnia sobie, e ten kud aty szaleniec pl t� � � � � co o trzynastej bramie ju w pierwszych chwilach spotkania.� � - Pole , panie, tym pacho kom, by odeszli.� � Teraz, kiedy wyzby si pokory, z ca pewno ci� � �� � � udawanej, emanowa z niego autorytet, w kt rym gubi o si� � � � powa anie tego dostojnego m odzieniaszka, chocia by on,� � � � jak powiedzia uczony, najwy szym przedstawicielem w adzy� � � wieckiej. M odociany wielmo a natychmiast us ucha i� � � � � niecierpliwymi, troch zniewie cia ymi gestami wygoni� � � � wszystkich z sali jak gospodyni wyp dzaj ca gniewnymi "a� � sio" dr b z sieni. Exodus nie obszed si bez drobnych� � � incydent w, jak upadki ze schod w, bolesne kolizje z ostrymi� � narz dziami tortur i podobne - wszak z wyj tkiem mistrza� � katowskiego, pisarza i pomocnik w wszyscy byli pijani. Lecz� wreszcie zapanowa spok j i przedstawiciel w adzy wieckiej� � � � m g si po wi ci temu przedziwnemu przypadkowi.� � � � � � - Jak Waszej Mi o ci wiadomo, do Ogrodu Filozof w� � � prowadzi brama potr jnie zamkni ta i opatrzona ryglem.� � M odzieniec skin i zerkn jak na to reaguje ten� �� �� podejrzany cz ek, najpierw rzekomy Mistrz, jeden z Dwunastu,� potem samozwa czy emisariusz Nieznanych Alchemik w, a w� � rzeczywisto ci zapewne kanciarz i z odziej.� � Havel w og le nie reagowa , tylko gor czkowo rozmy la� � � � � jak si wydosta z tej kaba y. Przypomnia sobie rad majora� � � � � Pospiszila, kt rej jednak nie wys ucha - jaka szkoda!� � � Naprawd , ze wszystkich zdobyczy wiedzy i techniki� dwudziestego pierwszego wieku w tej sytuacji najbardziej by mu si przyda a stara, niezawodna spluwa.� � Alchemik kontynuowa wywody.� - Dwana cie bram nale y otworzy i przej przez nie, nie� � � ��
bez niema ych cierpie . Materi nale y najpierw oczy ci ,� � � � � � potem rozpu ci . Po rozdzieleniu ywio w trzeba je ponownie� � � �� po czy , zostawi , by przegni y, a po zg stnieniu i�� � � � � przenikni ciu przedestylowa , i wierz mi, Wasza Mi o , e� � � �� � jest to praca mudna i niewdzi czna. Po oczyszczeniu, czyli� � sublimacji nast puje zakwaszenie, czyli fermentacja, a po� uszlachetnieniu i rozmno eniu po dany cel mamy na� �� wyci gni cie r ki. Lew zostaje ukoronowany. Wielkie dzie o� � � � dope nione, zwyci zca nad materi jest witany w Ogrodzie� � � Filozof w i zaproszony na uczt , na kt rej cz stuj go� � � � � z otymi jab kami.� � - To wszystko wie ka dy ucze nauk hermetycznych -� � warkn m odzieniec. Gadania alchemika s ucha nie po raz�� � � � pierwszy i, jak Havel m g wywnioskowa z jego energicznego� � � potakiwania, uwa a si za znawc nauk tajemnych.� � � � - Ja przeszed em przez dwana cie bram - powiedzia cicho� � � alchemik. M odzieniec skrzywi si i spojrza na Havla, kt ry si� � � � � � u miechn . Alchemik mia wzrok wbity w pop kan� �� � � � powierzchni sto u i patrzy na nieapetyczne resztki arcia� � � � jakby to by y skarby w sercu Galaktyki.� - Ja przez nie przeszed em, ale nie spocz em w� �� ocienionej altanie Ogrodu Filozof w, nie okaza em� � zainteresowania kusz cymi jab kami. Opatrzno boska� � �� pozwoli a mi zrozumie , e jest to ukryta pokusa, subtelna� � � pu apka zastawiona na adepta. O wiecony kroczy em dalej i w� � � ciemnym k cie ogrodu, gdzie poza chwastami i zio ami nic nie� � ros o, znalaz em na wp po amane, zwyk ym haczykiem� � � � � zamkni te wrota. Wystarczy o leciutko pchn palcem i� � �� zawiasy pu ci y, wrota si otworzy y, a ja wszed em i� � � � � zrozumia em, e to Trzynasta Brma, o kt rej istnieniu nie� � � mia poj cia ani Hermes Trismegistos, ani Raymundus Julius,� � ani Albertus Magnus. By a to brama do gwiazd.� M odzieniec najwyra niej traci zainteresowanie i by� � � � ciekawy raczej cudzoziemca, kt rego wprawdzie r wnie uwa a� � � � � za oszusta, ale przynajmniej zabawnego. Havel wzruszy� ramionami i nie prosz c o pozwolenie przysiad na� � przewr conej, le cej opodal beczce zak adaj c nog na nog .� �� � � � � - Stworzy e Kamie Filozoficzny? - oboj tnie spyta� � � � � ch opak.� - Kamie to drobnostka, jedynie prolog - odpowiedzia� � uczony. - Trzynasta Brama prowadzi do stworzenia Punktu Pocz tku.� Doktor Havel cichutko westchn . Ju si zdecydowa :�� � � � poczeka na pomoc z zewn trz. Sam, cho by posiada dar wymowy� � � spikera plastywizyjnego, nie przekona tych ludzi. Adaptacja potrwa d ugo. I kto wie ilu z nich psychicznie podo a� � przej ciu przez przepa czterech stuleci! Maj g boko� �� � �� zakorzenione przes dy... stosunki spo eczne... system� � warto ci moralnych. Nie, nie b dzie sobie ama tym g owy.� � � � � Jest przecie fizykiem, umys em cis ym. To problem dla� � � � pedagog w, socjolog w, psycholog w.� � � Alchemik spojrza na Havla.� - Wiem, e nie jeste zwyk ym cz owiekiem - powiedzia� � � � � cicho. - Nazwa e mnie oszustem.� � - Nie... nie jeste oszustem. To pr ba, prawda? Jeste� � � Mistrzem, jeste jednym z Dwunastu, a jedenastu pozosta ych� � czeka na twoje rozkazy? - Niech ci b dzie, stary. jestem Mistrzem.� Alchemik si gn za pazuch i wyci gn podniszczony� �� � � �� sk rzany mieszek.� - Punkt Pocz tku. Jest tutaj.�
Ju poprzednio, w trakcie jego przemowy, doktor Havel� zrozumia , e w "Punkt Pocz tku" jest zapewne czym w� � � � � rodzaju parasyngularno ci.Czemu takie poj cie nie mog oby� � � si pojawi w popl tanej, zabobonnej terminologii alchemik w?� � � � Przecie s owo "atom" te ma dwa i p tysi ca lat.� � � � � Uczony u miechn si do niego i dopiero teraz w pe ni� �� � � rozwin y si wachlarzyki zmarszczek w k cikach jego ywych� � � � oczu. Delikatnie potrz sn woreczkiem. Mam go tutaj,� �� oznacza gest alchemika.� Doktor Havel histerycznie si roze mia .� � � Do stworzenia parasyngularno ci musia y si po czy� � � �� � potencja y naukowe i techniczne ca ego wiata. Na g boko ci� � � �� � pi tnastu kilometr w pod Mont Blanc wydr ono jam wielko ci� � �� � � kilometra sze ciennego. Akumulatory elektrowni� termonuklearnych zasila y kolosa zdolnego rozp ta moce� � � trzykrotnie wi ksze ni znane we wszech wiecie. Tylko w� � � warunkach tego niewyobra alnego Inferna mo na przej z� � �� poziomu energii na poziom stosunk w niekauzalnych, jak ju w� � roku 1951 przewidzia nieznany profesor gimnazjum w Tallinie� Tadeusz Prus. Parasyngularno tam powsta a, y a swoim nie�� � � � do ko ca wyja nionym yciem, przejawia a swoje istnienie,� � � � mo e niedozwolone, pulsowa a, nawi zywa a kontakty, kt rym� � � � � nie sta y na przeszkodzie nawet gwiezdne mg awice, a tutaj� � ten brodacz trzyma j w woreczku na tyto !� � mia si i mia , rozbola go brzuch, w oczach zalanych� � � � � � zami rozmaza mu si obraz, upad , ale mia si dalej,� � � � � � � poniewa nie m g si nie mia . Opad o z niego napi cie,� � � � � � � � wszystkie przera aj ce doznania ostatnich dni w nim� � eksplodowa y, nie potrafi utrzyma moczu, m ci wok� � � �� � � siebie r koma, kopa , wali d o mi w kamienn posadzk i si� � � � � � � � mia .� � Na m odzie cu nie zrobi o to wi kszego wra enia. Cz sto� � � � � � bywa go ciem w sali tortur, przychodzi tak sobie, z� � � przyjaci mi, dla rozrywki, i gwa towne wybuchy uczu by y� � � � tu na porz dku dziennym. Po wi ci wi c uwag uczonemu i� � � � � � jego mieszkowi. Alchemik cofn si i przycisn woreczek do�� � �� serca. - Co to potrafi? - zainteresowa si m odzieniec.� � � - Wszystko... i nic - niejasno odpowiedzia mag. - Robi z oto?� - R wnie .� � Doktor Havel, rzekomy Mistrz, jeden z Dwunastu, bezsilnie zwija si na ziemi w histerycznym ataku. M odzieniec wsta ,� � � � zatoczy si obchodz c st , ale w sam por podpar si� � � � � � � � lew r k . Praw po o y na pochwie wielkiego miecza.� � � � � � � - Poka .� "Panie, pom mi" b aga y oczy maga, ale bezsuktecznie� � � wbija y si w miej cego si Havla. M odzieniec stan w� � � � � � �� rozkroku i da do zrozumienia, e miecz nosi nie od parady.� � - Wasza Mi o raczy si odsun , eksperyment mo e by� �� � �� � � niebezpieczny - poprosi uczony z nadziej , e zyska na� � � czasie. M ody szlachcic pos ucha , ale odst pi tylko p� � � � � � kroku. Alchemik znalaz na p ce o owian kul , kt ra,� � � � � � odpowiednio rozgrzana, bywa a wk adana do ust z oczy com,� � � � kt rzy dopu cili si kradzie y kur, g si i kaczek. Po o y� � � � � � � � j na d oni i lekko potar woreczkiem.� � � Kula natychmiast si zaz oci a.� � � - To z oto? - nie dowierza m odzieniec.� � � - Najczystsze. - Poka !� - Nie dotykaj, panie. Jest rozpalona. M odzian si skrzywi , si gn po z ot kul , rykn i� � � � �� � � � �� odskoczy . Oparzy si , a zasycza o, na chwil do smrodu� � � � � � sali tortur do czy sw d spalonej sk ry.�� � � �
- Ostrzega em - powiedzia alchemik z agodnym u miechem.� � � � M odzieniec wytrzeszczy na niego oczy. Uczonemu to� � pochlebi o i, licz c na to, e lada chwila Mistrz, jeden z� � � Dwunastu, opanuje ten niechlubny sw j stan ducha, a mo e z� � zupe nie innego powodu zadecydowa , e poka e jeszcze jeden� � � � numer. Podszed do ko a tortur, na kt rym ca y czas wisia y� � � � � n dzne szcz tki doktora Ivana Trziski, obluzowa przek adni� � � � � i nie bez widocznego obrzydzenia, ale bez widocznego wysi ku fizycznego przysun obie cz ci udr czonego cia a� �� � � � do siebie. Potem potar mieszkiem czo o, serce, p pek i� � � przyrodzenie trupa. Trup si poruszy .� � M ody szlachcic znowu krzykn , jeszcze g o niej ni� �� � � � poprzednio, gdy si oparzy .� � Doktor Trziska usiad , potoczy wok siebie� � � nieprzytomnym wzrokiem, a kiedy rozpozna ponure rekwizyty� sali tortur, j rozpaczliwie j cze b agaj c o lito .�� � � � � �� Doktor Havel uspokoi si . Czkaj c i post kuj c� � � � � przewr ci si na bok, potem usiad , a kiedy ujrza� � � � � o ywionego koleg zamar bez oddechu, przesta czka i� � � � � zawi , i chyba nawet serce w nim zamar o.� � � - Taka jest moc Punktu Pocz tku, Mistrzu, jak ci zapewne� wiadomo. Czy mog uzna pr b za sko czon ?� � � � � � Alchemik ukl k i z o y g boki uk on.� � � � � �� � - Dwana cie bram, dwunastu mistrz w. Jak odkry em� � � Trzynast . Czy jestem wi c... - zaci si - tym Trzynastym?� � �� � Doktor Trziska przesta j cze nie widz c nigdzie swoich� � � � oprawc w, doktor Havel r wnie z apa oddech. Obaj� � � � � przedstawiciele nauki dwudziestego pierwszego wieku nie prezentowali si najlepiej. Doktor Trziska by nagi, brudny,� � skatowany, pokryty guzami, siniakami, krwiakami i szramami. Doktor Havel, wytarzany w brudzie posadzki, lepki od w asnego moczu, wygl da jeszcze gorzej - strasznie, a na� � � dodatek komicznie. No, a Jan Mateusz Vohrubka kl cza i� � prosi jak ch opiec, eby wpuszczono go gdzie , gdzie go nie� � � � chc . Tak rozmy la w pijanym widzie przedstawiciel w adzy� � � � wieckiej o siedemnastu wiosnach ycia, co prawda� � zahartowany wychowaniem i dotychczasowymi prze yciami,� kt rych, wierzajcie, nie by o ma o. "To gnojki" - pomy la -� � � � � "i nie musz si ich ba ".� � � - Daj mi to - powiedzia i wyci gn miecz.� � �� - Nie - odpar Jan Mateusz Vohrubka. Przycisn mieszek� �� do serca i zamkn oczy. Miecz wisn , t po chrupn o,�� � �� � � kiedy trafi na szyj , ale poniewa by to druzgoc cy cios,� � � � � g owa odskoczy a, a mistrz katowski m g by pozazdro ci .� � � � � � � Korpus jednak nie zwali si na ziemi , zachowa� � � � poprzedni pozycj .� � M odzieniec odrzuci miecz, zawaha si , prze kn lin ,� � � � � �� � � ale po chwili si przem g , podszed do trupa i z wysi kiem� � � � � rozwar palce zaci ni te na mieszku.� � � Doktor Trziska w og le nie rozumia , co si dzieje, ale� � � jego towarzysz lepiej si orientowa .� � - Lepiej tego nie rusza - ostrzeg m odego zab jc ,� � � � � kt ry podejrzliwie na niego spojrza . Doktor Havel wsta i� � � podszed do niego. - Niech mi pan... niech mu pan wr ci� � ycie. Musi pan to zrobi !� � Szlachcic, dzier c w lewej r ce woreczek, niech tnie�� � � po o y wyprostowane cia o na plecy, wyprostowa mu nogi i� � � � � przysun g ow do szyi. Dotkn czo a, okolicy serca, p pka�� � � �� � � i cz onka, ale nic si nie sta o. "Tak to jest z tymi� � � szarlatanami" - pomy la z gniewem Havel. Same szwindle,� � salonowe zabawy. Ale potem sobie u wiadomi , e trik z� � � reanimacj na p przerwanego cia a graniczy z cudem. A� � �
niepowtarzalno jest podstawow zasad fizyki niekauzalnej,�� � � podszeptywa mu g os wewn trzny.� � � - Nie da rady - wychrypia m odziek. - Niech to diabli� � wezm !� Zakl , eby doda sobie odwagi. Potem rozwi za troczek,�� � � � � otworzy mieszek i zajrza do rodka.� � � Havel uleg ciekawo ci i r wnie zajrza .� � � � � Wewn trz mieszka zia a przepa , wobec kt rej jama w� � �� � masywach skalnych Mont Blanc by a szuflad dzieci cego� � � stolika. By a ciemna, a jednak obszerna, przestronnie� konkretna, jakby wion o z niej przeczuciem odleg o ci. A w� � � rodku, chocia wydawa o si to niezrozumia e, ciemno� � � � � wieci Punkt Pocz tku. W czerni dysz cej przestrzeni� � � � � wydziela a si energia. Havel bezskutecznie przekonywa� � � samego siebie, e w woreczku niczego nie ma, e to zwyk a� � � halucynacja, omam, przywidzenie. Nie potrafi oderwa wzroku od tego widoku.� � - To niemo liwe - j kn m odzieniec i zanim Havel zd y� � �� � �� � mu przeszkodzi , odwr ci mieszek dnem do g ry, nastawiwszy� � � � pod niego d o .� � Czarny diament zab ysn na d oni zbrukanej zbrodni .� �� � � Havlowi zakr ci o si w g owie.� � � � W okamgnieniu m odzieniec si sp aszczy , pozby si� � � � � � jednego wymiaru, zosta lustrzanym odbiciem kogo , kto mo e� � � gdzie kiedy y , podobny do wci ni tego mi dzy dwie szyby� � � � � � � kartonowego manekina; zjawa zafalowa a w powietrzu,� powi kszy a si , czy mo e skurczy a - tego Havel nie zd y� � � � � �� � dostrzec, i w czasie kr tszym ni b ysk iskry znikn a.� � � � Havel us ysza westchnienie.� � Obejrza si .� � Jego kolega Trziska sta tam i spogl da na niego ze� � � zdumieniem. - Co to by o? Co tu si dzieje?� � - Musimy zwiewa ... zanim tamci wr c .� � � - Tak nie mog - zaprotestowa Trziska.� � Przez chwil szperali, a wreszcie znale li jakie� � � � odzienie, zapewne zerwane z cia a kt rego z nieszcz nik w.� � � � � Trziska wygl da w nim jak strach na wr ble, ale chyba mu to� � � nie przeszkadza o. Chcia st d znikn jak najszybciej.� � � �� Zwia , zwia st d, to by a jedyna my l, kt r by w tej� � � � � � � � chwili w stanie wyartyku wa . Havel niepokoi k opotliwy�� � � � ch d w nogawkach, ale zdecydowanie nie mia zamiaru�� � odwleka ucieczki przez tak b ahostk .� � � � Schody, po kt rych panowie prosto z gospody schodzili do� sali tortur, na szcz cie nie by y strze one, nie by o na� � � � nich nawet krat czy drzwi i z przera aj cego pomieszczenia� � wydostali si bez przyg d, kt re bez w tpienia by yby� � � � � fatalne w skutkach. Gospoda by a pusta, nawet karczmarz� opu ci swoje strategiczne miejsce przy beczce, sta teraz� � � przy wej ciu i przygl da si czemu , co si dzia o na� � � � � � � ulicy. A by to zapewne widok nie byle jaki, poniewa z� � dworu dobiega wrzask, wywo uj cy brz czenie szyb w oknach.� � � � Uciekaj cy naukowcy zamarli, kiedy ujrzeli roz o yste plecy� � � karczmarza, ale potem nabrali odwagi, odepchn li go i nie� zwracaj c uwagi na przekle stwa wy lizn li si na ulic ,� � � � � � gdzie szybko zmieszali si z t umem.� � - Patrz! - krzykn Havel pokazuj c na niebo.�� � By o niebieskie, tylko ci kie chmury p yn y po nim jak� � � � statki z adunkiem deszczu.� - Bariera... znikn a - powiedzia Trziska.� � Ludzie krzyczeli, podskakiwali, cieszyli si . Opad a z� � nich groza ostatnich dni i teraz dawali upust rado ci.� - Nasi tu b d lada chwila - zauwa y Havel. - Chyba� � � � e...�
- Co... chyba e?� - Chyba e si zdecydowali na jaki powolny program� � � adaptacyjny. eby tych biedak w uchroni przed kolejnym� � � szokiem, rozumiesz? - Jak bym ich... - mrukn Trziska, kt ry najwyra niej z�� � � tymi biedakami mia niemi e do wiadczenia, ale nie sko czy .� � � � � Zast pi im drog s dzia w towarzystwie dw ch halabardnik w.� � � � � � Inni zbrojni kot owali si ze wszystkich stron.� � - Ja... my... - zacz Havel, ale s dzia trzasn w�� � �� powietrze trzymanym w r ku biczem.� - Ty jeste tym przyjacielem Mistrza Jana, a ciebie te� � sk d znam - powiedzia . - Pewno te z ciebie niez e zi ko.� � � � � � Ale niech wam b dzie. Przyjechali o nierze ksi cia i pan� � � � kapitan og osi generaln amnesti . Mo ecie i , jeste cie� � � � � �� � wolni. Macie piekielne szcz cie.� - Sk d przyjechali ci o nierze? - spyta doktor Havel.� � � � Wypowiedzenie tych s w kosztowa o go wiele trudu, zacz�� � �� bowiem przeczuwa , co si sta o: razem z m odocianym� � � � wielmo znikn a r wnie anomalia czasowa. A oni dwaj�� � � � zostali po tej gorszej stronie ju nie istniej cej Bariery!� � S dzia si u miechn .� � � �� - Sk d by, jak nie z atca? No biegnijcie, biegnijcie,� � aska pa ska na pstrym koniu je dzi, jeszcze pan kapitan si� � � � rozmy li i powplata was w ko o. Biegnijcie, dop ki los wam� � � sprzyja! Pos uchali i biegli, ale nie do atca, ale w odwrotnym� � kierunku, do Pragi, gdzie dotarli po trzydniowej podr y i� zaraz po przyj ciu, na Mo cie Karola mogli podziwia pow z� � � � Jego Cesarskiej Mo ci Rudolfa II, jad cy w stron Star wki,� � � � do ydowskiego Miasta, gdzie Jego Wysoko zamierza� �� � odwiedzi mieszkanie uczonego rabina Jehudy Lowe, syna� Bezalela, gdzie - jak p niej powiadano - rabin dokonywa� � pr b z camera obscura, poprzednikiem aparatu� fotograficznego. A doktor Havel i doktor Trziska przy tym byli, przynajmniej jako widzowie na mo cie!� Po prostu mieli szcz cie.� Epilog atecka anomalia znikn a tak samo nieoczekiwanie, jak si� � � pojawi a, a jej powstania i zaniku jeszcze nikt przekonuj co� � nie wyja ni . Dzisiaj ju tylko my wiemy, co si w rodku� � � � � dzia o i jakie losy spotka y dw ch obiecuj cych naukowc w,� � � � � Jana Havla i Ivana Trzisk . I r wnie tylko my wiemy, e� � � � powstanie anomalii absolutnie nie by o przypadkowe: przecie� � wed ug praw fizyki niekauzalnej wszystkie parasyngularno ci� � s ze sob w kontakcie, bez wzgl du na r nice w czasie i� � � � przestrzeni. Je li chodzi o Havla i Trzisk , w foyer Instytutu Fizyki� � Niekauzalnej ods oni to ich p yt pami tkow . Je li tam� � � � � � � kiedy traficie, by oby mi o z waszej strony, gdyby cie� � � � po o yli na niej cho by ma y kwiatek.� � � � Prze o y a Joanna Czapli ska� � � � ONDREJ NEFF Autor nie tylko znakomity, ale i p odny, nic wi c dziwnego,� � e cz sto go ci na naszych amach ("Fantastyka" nr 5/86,� � � � 12/88, 10/89; "Nowa Fantastyka" nr 6/90). Opowiadanie "Brama numer 13" zdoby o na konwencie "Parcon 90" nagrod� �
Ludvika. Neff zwyci y tam r wnie w kategorii powie ci (za� � � � � "Mesic meho zivota"). Gratulujemy! L.J.