Heraldyczne Bestie z Eldu
Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotn ˛a przygod˛e z kobiet ˛a z ludu.
W wyniku tej˙ze urodził si˛e Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czar-
ne. Gdy Myk dorósł, odezwało si˛e w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld,
najwy˙zszym szczycie w krainie Eldwold, Myk zacz ˛ał moc ˛a czarnoksi˛esk ˛a kom-
pletowa´c kolekcj˛e niezwykłych zwierz ˛at. Kolekcj˛e, któr ˛a uzupełniał syn Myka,
Ogam. Ogam za´s spłodził z córk ˛a lorda Horsta z Hilt córk˛e, Sybel, pi˛ekn ˛a i zdol-
n ˛a w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sybel miała lat szesna´scie, zostawiaj ˛ac
jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromn ˛a bibliotek˛e i kolekcj˛e bestii zapo-
mnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widziało. I moc, dzi˛eki której mogła nad
bestiami panowa´c.
W´sród Zapomnianych Bestii z Eldu s ˛a wi˛ec: złotooki Łab˛ed´z Tirlith, Dzik
Cyrin, znaj ˛acy odpowied´z na wszystkie zagadki — prócz jednej, zielonoskrzydły
Smok Gyld, Lew Gules, znaj ˛aca magi˛e czarna Kocica Moriah, Pani Nocy. I słynny
Sokół Ter, który pom´scił czarodzieja Aera, rozszarpuj ˛ac na strz˛epy siedmiu jego
zabójców.
Bestie z Eldu, o czym wiedzie´c nie zaszkodzi, to zwierz˛eta heraldyczne,
wszystkie, co do jednego, stanowi ˛a wyst˛epuj ˛ace na tarczach herbowych tzw. mo-
bilia herbowe figury zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie maj ˛a swoj ˛a heraldycz-
n ˛a symbolik˛e. Lew, b˛ed ˛acy heraldycznym symbolem pot˛egi, wielko´sci, majesta-
tu i nieustraszonego m˛estwa, u McKillip nosi do tego imi˛e Gules. Gules (wym.
gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, kolor ognia, sam w sobie b˛ed ˛acy symbo-
lem oczyszczenia, dynamizmu ˙zycia, a tak˙ze wojny, gniewu i nienawi´sci.
Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii te˙z wyja´snia heraldyka. Smok —
to czujno´s´c, wierno´s´c, bojowo´s´c. Dzik — wolno´s´c, zuchwało´s´c, ´slepa siła, bru-
talno´s´c, walka do upadłego. Sokół symbolizuje szlachetn ˛a rycersko´s´c, pogo´n za
upragnionym celem, duch triumfuj ˛acy nad materi ˛a. Kot to niezale˙zno´s´c i indywi-
dualizm, odwaga, przebiegło´s´c. Łab˛ed´z to czysto´s´c i wzniosło´s´c, wiedza i harmo-
nia.
Wracamy jednak do fabuły ksi ˛a˙zki. Oto pewnego dnia pod bram ˛a domu Sybel
na szczycie góry Eld pojawia si˛e m˛e˙zczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym
odruchu rozkazuje Sokołowi Terowi zrzuci´c intruza do przepa´sci, powstrzymuje
4
si˛e jednak i zgadza go wysłucha´c. Przybysz okazuje si˛e by´c krewniakiem Sy-
bel, podobnie jak niesione przez niego niemowl˛e, chłopiec o imieniu Tamlorn.
Dziecko, które trzeba ukry´c, ocali´c, albowiem rodowa wendetta grozi mu ´smier-
ci ˛a. Sybel pocz ˛atkowo wzbrania si˛e, ale wreszcie bierze małego krewniaka na
wychowanie...
Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domy´sla si˛e ju˙z zapewne
dalszego ci ˛agu.
Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone — jak
Perseusz, Jazon, Edyp, Moj˙zesz — musi by´c dzieckiem niezwykłym, kim´s, ko-
mu los gotuje niezwykł ˛a przyszło´s´c. Czytelnika nie zdziwi wi˛ec, gdy dwunasto-
letni Tamlorn okazuje si˛e ksi˛eciem i nast˛epc ˛a tronu. Nie b˛edzie dla Czytelnika
zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni si˛e jego ojciec, Drede, król Eldwoldu. Nie
zdziwi, ˙ze Sybel broni´c si˛e b˛edzie przed oddaniem „jej małego Tama”, chłopca,
którego pokochała jak własnego syna. Nie zdziwi nawet i to, ˙ze król Drede zako-
cha si˛e w Sybel...
Szanowny Czytelnik nie powinien si˛e niepokoi´c — oprócz rzeczy dla fanta-
sy klasycznych i daj ˛acych si˛e przewidzie´c, do´s´c jest w „Zapomnianych Bestiach
z Eldu” rzeczy zaskakuj ˛acych. B˛edzie miło´s´c zła i egoistyczna, b˛edzie miło´s´c do-
bra i prawdziwa. B˛edzie tajemniczy ptak Liralen. B˛edzie przyczajony w ciemno-
´sciach demon Blammor. B˛edzie zły czarownik. B˛ed ˛a Zapomniane Bestie ratowa´c
Sybel z opresji. Słowem, b˛edzie du˙ze tego, co czyni powie´s´c Patricii McKillip
wart ˛a przeczytania klasyk ˛a gatunku.
* * *
˙Zyciorys Patricii Ann McKillip do´s´c dokładnie przedstawiłem w przedmowie
do „Mistrza Zagadek z Hed”, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek”. Dla
tych PT Czytelników, którzy — robi ˛ac bł ˛ad — ksi ˛a˙zki owej nie nabyli, powtórz˛e
tu tylko skrótowo: pisarka urodziła si˛e Salem w stanie Oregon jako córka oficera
lotnictwa, całe dzieci´nstwo migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air
Force na całym ´swiecie. Studiowała literatur˛e w college’u Notre Dame w Belmont
i na uniwersytecie San Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork.
Urodziła si˛e, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fan-
tastyki szczególnie korzystny, przyszła bowiem wówczas na ´swiat cała wataha
pó´zniejszych mistrzów i koryfeuszy gatunku, ˙ze wymieni˛e tylko takie nazwiska
jak George R.R. Martin, Vonda N. McIntyre, Nancy Kress, David A. Gemmel,
Terry Pratchett, Robert Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Joan D. Vinge,
Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan Simmons. Brian Stableford, Robert Jordan
i Rebecca Ore. W tym samym roku urodził si˛e — co stwierdza nie bez dumy —
pisz ˛acy te słowa, ni˙zej podpisany Andrzej Sapkowski.
5
Patricia debiutowała maj ˛ac lat dwadzie´scia sze´s´c, w roku 1974, niewielczut-
k ˛a powie´sci ˛a „The Throme of Erril of Sherill”, jednak prawdziwie błyskotliwym
sukcesem była ksi ˛a˙zka, któr ˛a wła´snie trzymasz w r˛eku, Szanowny Czytelniku.
Napisane równie˙z w 1974 „Zapomniane bestie z Eldu”. Ksi ˛a˙zka, która w cuglach
wygrała współzawodnictwo o World Fantasy Award 1975, została przez Davi-
da Pringle’a ulokowana po´sród stu najlepszych powie´sci fantasy wszech czasów
i absolutnie zasłu˙zyła na pozycj˛e w kanonie gatunku.
Gdy ksi ˛a˙zk˛e t˛e nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jako´s tak w la-
tach osiemdziesi ˛atych, wcale o powy˙zszych splendorach nie wiedziałem, a prze-
czytałem „The Forgotten Beasts...” jednym, jak to mówi ˛a, tchem. I wcale nie
dlatego, ˙ze maj ˛ac wreszcie dost˛ep do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem
podówczas zaległo´sci w fantasy i wszystko mi si˛e podobało, tak jak głodnemu
wszystko smakuje. Nie było tak.
* * *
W „Zapomnianych Bestiach z Eldu” wyczuwa si˛e fascynacj˛e autorki twórczo-
´sci ˛a pisz ˛acych fantasy pa´n, na której Patricia McKillip musiała si˛e wychowa´c —
Andre Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynuj ˛ac si˛e „wielkimi”, wyka-
zała jednak Patricia na tyle talentu i pisarskiej indywidualno´sci, by umie´c zna-
le´z´c swój własny sposób na fantasy. Pisz ˛ac łagodn ˛a, poetyczn ˛a i bardzo kobiec ˛a
fantasy, nie b˛ed ˛aca przy tym — przesłodzon ˛a do obrzydzenia, a grzech przesła-
dzania jest niestety powszechny w´sród pa´n fantastek, zwłaszcza pisz ˛acych tzw.
young adult fantasy, obliczon ˛a głównie na wielki i kochaj ˛acy fantasy elektorat
nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fantasy”, pisz ˛ac zreszt ˛a o „Zapomnia-
nych bestiach...” w samych superlatywach, znajduje dla ksi ˛a˙zki okre´slenie, z któ-
rym nigdy i nigdzie si˛e nie spotkałem: menarche fantasy. Menarche jest terminem
medycznym, oznaczaj ˛acym cezur˛e, jak ˛a w ˙zyciu kobiety stanowi pierwsza men-
struacja. Nic doda´c, nic uj ˛a´c. Panowie nie powinni si˛e tu jednak płoszy´c. Ja sam
czytałem „Zapomniane bestie...” maj ˛ac pod czterdziestk˛e, uwa˙zam si˛e za stupro-
centowego m˛e˙zczyzn˛e, a ksi ˛a˙zka niezwykle mi si˛e podobała. I podoba do dzi´s.
* * *
Pisz ˛ac w roku 1998 przedmow˛e do „Mistrza Zagadek z Hed”, dorobek lite-
racki Patricii McKillip zamkn ˛ałem nominowan ˛a do nagrody „Locusa” powie´sci ˛a
„A Song for the Basilisk”. Od tamtego czasu Patricia napisała nast˛epn ˛a fantasy,
interesuj ˛ac ˛a „The Tower at Stony Wood” — ksi ˛a˙zk˛e na tyle interesuj ˛ac ˛a, ˙ze mam
nadziej˛e zachwala´c j ˛a Czytelnikowi w ramach niniejszej serii.
6
Popełniła te˙z Patricia od tamtego czasu dwa opowiadania — oba warte, by je
odnotowa´c. Pierwsze to „A Gift to Be Simple”, w słynnej ju˙z, poruszaj ˛acej spra-
wy sztucznego kreowania ˙zycia antologii „Not of Woman Born”, zredagowanej
przez Constance Ash. Drugim opowiadaniem jest „Toad”, zamieszczone w „Si-
lver Birch, Blood Moon”, kolejnej antologii „ba´sniowej” w cyklu powołanym do
˙zycia przez Ellen Datlow i Terri Windling. Patricia Ann McKillip z cał ˛a pewno-
´sci ˛a nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. I to jest bardzo dobra wiadomo´s´c.
Rozdział 1
Mag Heald poł ˛aczył si˛e kiedy´s z ubog ˛a kobiet ˛a w królewskim mie´scie Mon-
dor, a ona zrodziła mu syna, który miał jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald,
o oczach czarnych jak bagna Fyrbolgu, pojawił si˛e w ˙zyciu tej kobiety i znikn ˛ał
jak wiatr, ale syn, Myk, pozostał w Mondorze, dopóki nie sko´nczył pi˛etnastu lat.
Dobrze zbudowany i silny, trafił do terminu u kowala, a ludzie, którzy przyby-
wali tam, aby naprawi´c swoje powozy lub podku´c konie, zwykle przeklinali jego
powolno´s´c i pos˛epno´s´c — dopóki nie poruszyło si˛e w nim co´s oci˛e˙załego jak ba-
gienny potwór budz ˛acy si˛e pod mułem. Odwracał wtedy głow˛e i spogl ˛adał na nich
czarnym okiem, a oni si˛e odsuwali i milkli. Tliła si˛e w nim odrobina magii, jak
ogie´n si˛e tli w wilgotnym dymi ˛acym drewnie. Rzadko odzywał si˛e do ludzi swym
szorstkim głosem, ale kiedy dotykał konia, głodnego psa czy goł˛ebia w klatce
w dzie´n targowy, ten ogie´n rozbłyskiwał w czarnym oku, a głos stawał si˛e słodki
jak rozmarzony szept rzeki Slinoon.
Pewnego dnia Myk opu´scił Mondor i ruszył na Eld. Była to najwy˙zsza góra
w Eldwoldzie, wyrastaj ˛aca za Mondorem, rzucaj ˛aca czarny cie´n na miasto przed
zmierzchem, gdy zagubione we mgle sło´nce zsuwało si˛e w dół. Znad granicy
mgieł pasterze i młodzi chłopcy na polowaniu spogl ˛adali poza Mondor, ku rów-
ninie Terbrec na zachodzie, na ziemie władców Sirle, na północ ku polom Fal-
low, gdzie duch trzeciego króla Eldwoldu wci ˛a˙z wspominał sw ˛a ostatni ˛a bitw˛e
i gdzie pod jego niespokojnymi, bezgło´snymi stopami nie rosło nic ˙zywego. Tam,
w g˛estych mrocznych lasach Eldu, w´sród białej ciszy, Myk zacz ˛ał kolekcjonowa´c
cudowne, legendarne zwierz˛eta.
Z dzikiej krainy jezior na północy Eldwoldu przywołał do siebie Czarnego Ła-
b˛edzia z Tirlith, szerokoskrzydłego, złotookiego ptaka, który na swym grzbiecie
uniósł trzecia córk˛e króla Merroca z kamiennej wie˙zy, gdzie była wi˛eziona. Potem
wysłał bezgło´sn ˛a, pot˛e˙zn ˛a sie´c swego wezwania w gł˛ebokie g˛este lasy po drugiej
stronie Eldu, sk ˛ad ˙zaden człowiek jeszcze nie powrócił, i niczym łososia schwy-
tał czerwonookiego, białokłego ody´nca Cyrina, który jak harfiarz ´spiewał ballad)
i znał odpowiedzi na wszystkie zagadki prócz jednej. Z mrocznego i cichego serca
samej góry Myk sprowadził Gylda, zielonoskrzydłego smoka, od stuleci ´sni ˛acego
o zimnym płomieniu złota. Smok zbudził si˛e z rozkosznego snu na d´zwi˛ek swego
8
imienia w niemal zapomnianej pie´sni, któr ˛a Myk posłał w ciemno´s´c. Mag wyłu-
dził od Gylda gar´s´c staro˙zytnych klejnotów i zbudował dom z białego gładkiego
kamienia po´sród wysokich sosen, i wielki ogród dla zwierz ˛at otoczony kr˛egiem
kamiennych murów. Do tego domu sprowadził kiedy´s dziewczyn˛e z gór. znaj ˛a-
c ˛a tylko kilka słów, lecz nie czuj ˛ac ˛a l˛eku ani przed zwierz˛etami, ani przed ich
stra˙znikiem. Pochodziła z biednej rodziny, miała spl ˛atane włosy i silne ramio-
na. W domostwie Myka zobaczyła rzeczy, które inni poznali mo˙ze raz w ˙zyciu,
w wersie dawnego poematu lub w opowie´sci harfiarza.
Dziewczyna powiła Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, który potrafił
sta´c nieruchomo jak martwe drzewo kiedy ojciec posyłał wołanie. Myk nauczył go
czyta´c stare ballady i legendy w ksi˛egach, które zebrał; nauczył woła´c zapomniane
imi˛e poprzez cały Eldwold i ku krainom poza nim; nauczył czeka´c w milczeniu,
cierpliwie, przez tygodnie, miesi ˛ace i lata — na chwil˛e, kiedy to imi˛e rozpali si˛e
w dziwnym, pot˛e˙znym, zaskoczonym umy´sle zwierz˛ecia. Kiedy Myk opu´scił swe
ciało ju˙z na zawsze, siedz ˛ac w milczeniu w ´swietle ksi˛e˙zyca, jego syn, Ogam,
przej ˛ał kolekcj˛e.
Z południowych pusty´n poza gór ˛a Eld Ogam przywabił lwa Gulesa, który
swym futrem w kolorze królewskiego skarbu wielu nieostro˙znych skłonił do nie-
chcianej przygody. Sprzed kominka wied´zmy z dala od Eldwoldu wykradł wielk ˛a
czarn ˛a kocic˛e Moriah, której wiedza o zakl˛eciach i tajemnych urokach była kie-
dy´s legend ˛a. Bł˛ekitnooki sokół Ter, który rozerwał na strz˛epy siedmiu morderców
maga Aera, jak błyskawica run ˛ał z czystego nieba i usiadł Ogamowi na ramieniu.
Po krótkiej, w´sciekłej walce, gdy niebieskie oczy patrzyły prosto w czarne, ucisk
szponów zel˙zał; sokół zdradził swoje imi˛e i poddał si˛e mocy maga.
Z krzywym, kpi ˛acym, odziedziczonym po Myku u´smiechem Ogam przywołał
te˙z do siebie najstarsz ˛a córk˛e ksi˛ecia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przeje˙z-
d˙zała zbyt blisko góry. Była kruchym, pi˛eknym dzieckiem, l˛ekaj ˛acym si˛e ciszy
i dziwnych, wspaniałych zwierz ˛at, które przypominały rysunki na starych gobeli-
nach w domu jej ojca. Bała si˛e te˙z Ogarn ˛a, jego skrywanej i nieugi˛etej mocy, jego
nieprzeniknionych oczu. Powiła mu jedno dziecko i zmarła. Dzieckiem tym, co
trudno wytłumaczy´c, była dziewczynka. Gdy Ogam opanował swoje zdumienie,
nazwał j ˛a Sybel.
Wyrosła wysoka i silna po´sród pustkowi; miała smukł ˛a sylwetk˛e matki, wło-
sy jak ko´s´c słoniowa i czarne, nieul˛ekłe oczy ojca. Opiekowała si˛e zwierz˛etami,
pilnowała ogrodu i wcze´snie nauczyła si˛e panowa´c nad niespokojnymi bestiami
wbrew ich woli, posyła´c pradawne imi˛e, w ciszy swego umysłu bada´c ukryte i za-
pomniane miejsca. Ogam, dumny z córki, zbudował jej pokój z wielk ˛a kryszta-
łow ˛a kopuł ˛a, cienk ˛a jak szkło, a tward ˛a jak kamie´n; mogła tam siedzie´c pod bar-
wami nocnego ´swiata i przywoływa´c w spokoju. Zmarł, kiedy sko´nczyła szesna-
´scie lat; zostawił j ˛a sam ˛a z pi˛eknym białym domem, ogromn ˛a bibliotek ˛a ci˛e˙zkich,
9
okutych ˙zelazem ksi ˛a˙zek, stadem zwierz ˛at, jakich nie ogl ˛ada si˛e nawet w snach,
i moc ˛a, by nad nimi panowa´c.
Pewnej nocy, wkrótce potem, przeczytała w jednej z najstarszych ksi ˛ag o wiel-
kim białym ptaku ze skrzydłami, które sun˛eły jak ´snie˙zne proporce rozwini˛ete na
wietrze — ptaku, który za dawnych dni nosił na grzbiecie jedyn ˛a królow ˛a El-
dwoldu. Cicho wymówiła do siebie jego imi˛e: Liralen. Siedz ˛ac na podłodze pod
kopuł ˛a, z wci ˛a˙z otwart ˛a ksi˛eg ˛a na kolanach, posłała w rozległ ˛a noc Eldwoldu swe
pierwsze wołanie, wezwanie ptaka, którego imienia nikt nie wymawiał od stuleci.
Wołanie przerwał krzyk kogo´s, kto stan ˛ał przed zamkni˛et ˛a bram ˛a.
Dotkni˛eciem my´sli zbudziła lwa ´spi ˛acego w ogrodzie i posłała do bramy, by
swym złocistym okiem spojrzał ostrzegawczo na intruza. Ale wołanie nie cichło,
nagl ˛ace i niezrozumiałe. Westchn˛eła zniech˛econa i wysłała sokołowi Terowi po-
lecenie, by porwał przybysza i zrzucił go ze szczytu góry Eld. Po chwili krzyki
ucichły nagle, lecz w ciszy rozległ si˛e rozpaczliwy płacz, dziecka. Zaskoczył j ˛a;
wstała wreszcie i przeszła boso przez marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierz˛eta
w ciemno´sci poruszały si˛e niespokojnie. Dotarła do bramy z cienkich ˙zelaznych
pr˛etów i złotych spoje´n i wyjrzała na zewn ˛atrz.
Zbrojny m˛e˙zczyzna stał tam z dzieckiem na r˛ekach i sokołem Terem na ra-
mieniu. Milczał, stoj ˛ac nieruchomo w u´scisku Tera; dziecko w jego okrytych kol-
czug ˛a ramionach płakało, nie zwa˙zaj ˛ac na nic. Sybel przesun˛eła wzrok od jego
nieruchomej, skrytej w cieniu twarzy, i spojrzała w oczy sokoła.
Mówiłam ci, powiedziała w my´slach, ˙zeby´s zrzucił go ze szczytu Eldu.
Bł˛ekitne nieprzeniknione oczy zwróciły si˛e ku niej.
Jeste´s młoda, odparł Ter, ale bez w ˛atpienia pot˛e˙zna. Uczyni˛e to, je´sli naka˙zesz
mi po raz drugi. Ale najpierw musz˛e ci˛e ostrzec: znam ludzi od niezliczonych
hit: je˙zeli zaczniesz ich zabija´c, pewnego dnia, wiedzeni strachem, przyjd ˛a tutaj,
a b˛edzie ich wielu. Zniszcz ˛a twój dom i wypuszcz ˛a zwierz˛eta. Tak po wielekro´c
powtarzał nam mistrz Ogam.
Sybel przez chwil˛e tupała bos ˛a stop ˛a o ziemi˛e. Spojrzała w twarz m˛e˙zczyzny.
— Kim jeste´s? — zapytała — Dlaczego krzyczysz u moich bram?
— Pani — odparł ostro˙znie, gdy˙z twarde pióra Tera musn˛eły go po twarzy. —
Czy jeste´s córk ˛a Laran, córki Horsta, władcy Hiltu?
— Laran była moj ˛a matk ˛a — przyznała Sybel, niecierpliwie przest˛epuj ˛ac z no-
gi na nog˛e. — Kim jeste´s?
— Jestem Coren z Sirle. Mój brat ma dziecko z twoj ˛a ciotk ˛a, najmłodsz ˛a sio-
str ˛a twojej matki. — Urwał, gwałtownie wci ˛agaj ˛ac oddech przez zaci´sni˛ete z˛eby.
Sybel skin˛eła r˛ek ˛a na sokoła.
Pu´s´c go, bo inaczej b˛ed˛e tu stała przez cał ˛a noc. Ale nie oddalaj si˛e, na wypa-
dek gdyby był szalony.
Sokół wzleciał i usiadł na niskim konarze drzewa, tu˙z nad głow ˛a przyby-
sza. M˛e˙zczyzna na chwil˛e przymkn ˛ał oczy; male´nkie krople krwi s ˛aczyły si˛e jak
10
łzy przez kolczug˛e. W ´swietle ksi˛e˙zyca wydawał si˛e młody, a włosy miał bar-
wy ognia. Sybel przygl ˛adała mu si˛e z ciekawo´sci ˛a, gdy˙z metalowe ogniwa zbroi
l´sniły niby woda w´sród nocy.
— Dlaczego tak si˛e ubrałe´s? — spytała.
Wtedy otworzył oczy.
— Byłem na Terbrec. — Zerkn ˛ał na ciemn ˛a sylwetk˛e ptaka nad sob ˛a. — Sk ˛ad
wzi˛eła´s takiego sokola? Przebił si˛e przez ˙zelazo, skór˛e i jedwab...
— Zabił siedmiu ludzi — wyja´sniła Sybel — którzy zabili maga Aera, dla
klejnotów na jego ksi˛egach m ˛adro´sci.
— Ter — szepn ˛ał m˛e˙zczyzna, a ona w zdumieniu uniosła brwi.
— Kim jeste´s?
— Ju˙z mówiłem. Coren z Sirle.
— Ale to dla mnie nic nie znaczy. Co robisz z dzieckiem przed moj ˛a bram ˛a?
Coren z Sirle odpowiedział wolno i cierpliwie:
— Laran, twoja matka, miała siostr˛e Riann˛e. Twoja ciotka trzy lata temu po-
´slubiła króla Eldwoldu, mojego....
— Kto jest teraz królem? — spytała zaciekawiona.
Młody człowiek zdziwił si˛e.
— Drede. Drede jest królem Eldwoldu, od pi˛etnastu lat.
— Aha. Mów dalej. Drede po´slubił Riann˛e. To bardzo ciekawe, ale musz˛e
przywoła´c Liralena.
— Prosz˛e! — Spojrzał na sokoła i zni˙zył głos. — Prosz˛e walczyłem od trzech
dni, potem wuj rzucił mi dziecko w ramiona i kazał odda´c czarodziejce z góry
Eld. Zapytałem: A je´sli nie zechce go wzi ˛a´c? Po co jej dziecko? Ale on spojrzał
tylko na mnie i odparł: Nie wrócisz z tej góry z dzieckiem, nie pragniesz chyba
´smierci syna swojego brata?
— A dlaczego chce odda´c go mnie?
— Poniewa˙z to dziecko Rianny i Norrela, a oni oboje nie ˙zyj ˛a.
Sybel zamrugała. Czego´s nie mogła zrozumie´c.
— Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze Rianna po´slubiła Drede’a.
— Tak.
— Wi˛ec dlaczego to dziecko jest synem Norrela? Nie rozumiem.
Głos Corena wzniósł si˛e niebezpiecznie.
— Poniewa˙z Norrel i Rianna byli kochankami. A Drede zabił Norrela trzy dni
temu na równinie Terbrec. Czy we´zmiesz to dziecko, abym mógł wróci´c i zabi´c
Drede’a?
Sybel spojrzała na niego nieruchomym wzrokiem.
— Nie krzycz na mnie — powiedziała bardzo cicho.
Coren zaciskał i prostował palce w pancernych r˛ekawicach. W ´swietle ksi˛e-
˙zyca zrobił krok w jej stron˛e, a delikatne ´swiatło cieniami podkre´sliło rysy jego
twarzy, ujawniło linie zm˛eczenia pod oczami.
11
— Wybacz mi — szepn ˛ał. — Prosz˛e. Spróbuj zrozumie´c. Jechałem cały dzie´n
i pół nocy. Mój brat i wielu krewnych nie ˙zyj ˛a. Władca Nicconu swymi siłami
wsparł Drede’a, a Sirle nie mogło si˛e oprze´c im obu. Rianna zmarła przy poro-
dzie. Je´sli Drede znajdzie chłopca, zabije go. Nie ma dla dziecka bezpiecznego
miejsca v. tym Sirle. Nie ma dla niego bezpiecznej kryjówki na całym ´swiecie...
Tylko tutaj Drede nie b˛edzie go szukał. Drede zabił Norrela, ale przysi˛egam, ˙ze
nie dostanie tego dziecka. Prosz˛e, zaopiekuj si˛e nim. Jego matka była z twojej
rodziny.
Sybel przyjrzała si˛e dziecku. Przestało ptak kół panowała cisza nocy. Dziec-
ko machn˛eło male´nk ˛a r˛ek ˛a w powietrzu, próbowało odepchn ˛a´c koc, którym było
okryte. Sybel dotkn˛eła jego bladej pulchnej twarzy, a dziecko zwróciło ku niej
oczy migocz ˛ace jak gwiazdy.
— Moja matka umarła, wydaj ˛ac mnie na ´swiat — powiedziała. — Jak ma na
imi˛e?
— Tamlorn.
— Tamlorn. Bardzo ładnie. Wolałabym, ˙zeby to była dziewczynka.
— Wtedy nie musiałbym jecha´c tak daleko, by go ukry´c. Drede boi si˛e, ˙ze
kiedy dziecko doro´snie, za˙z ˛ada tronu i stanie do walki z jego dziedzicem. Sirle go
poprze; moja rodzina próbowała zdoby´c tron Eldwoldu, odk ˛ad król Harth zgin ˛ał
na polu Fallow, a Tarn z Sirle nosił koron˛e przez dwana´scie lat, nim znów j ˛a
stracił.
— Ale je´sli wszyscy wiedz ˛a, ˙ze to nie jest dziecko Drede’a...
— Tylko Drede, Rianna i Norrel znali prawd˛e, a Rianna i Norrel nie ˙zyj ˛a.
Królewscy bastardzi mog ˛a by´c bardzo niebezpieczni.
— Nie wygl ˛ada gro´znie. — Smukłymi bladymi palcami musn˛eła policzek
chłopca. U´smiech przemkn ˛ał po jej twarzy. — B˛edzie mi pasował do kolekcji.
Coren mocniej obj ˛ał dziecko.
— To syn Norrela, nie zwierz˛e. Sybel uniosła głow˛e.
— Czy˙z nie jest czym´s mniej? Je, ´spi, nie my´sli, wymaga opieki. Tylko... nie
wiem, jak opiekowa´c si˛e dzieckiem. Nie potrafi mi powiedzie´c, czego potrzebuje.
Coren zamilkł na chwil˛e. Gdy znów si˛e odezwał, usłyszała cie´n znu˙zenia w je-
go głosie.
— Jeste´s dziewczyn ˛a; powinna´s wiedzie´c takie rzeczy.
— Dlaczego?
— Dlatego... Dlatego ˙ze sama kiedy´s b˛edziesz mie´c dzieci i... i b˛edziesz
musiała si˛e nimi opiekowa´c.
— Nie opiekowała si˛e mn ˛a ˙zadna kobieta — odparła Sybel. — Ojciec kar-
mił mnie kozim mlekiem i uczył czyta´c swoje ksi˛egi. Pewnie b˛ed˛e kiedy´s miała
dziecko, które naucz˛e, jak po mojej ´smierci opiekowa´c si˛e zwierz˛etami.
Coren spojrzał na ni ˛a i rozchylił wargi.
12
— Gdyby nie chodziło o mojego wuja — powiedział cicho — raczej zabrał-
bym dziecko z powrotem do domu, ni˙z zostawiał syna Norrela tutaj, z tob ˛a, twoja
niewiedz ˛a i twoim sercem z lodu.
Twarz Sybel znieruchomiała niczym ksi˛e˙zyc w pełni.
— To ty nic nie wiesz — szepn˛eła. — Mogłabym kaza´c Terowi rozerwa´c ci˛e
na siedem kawałków i zrzuci´c zakrwawion ˛a głow˛e na równin˛e Terbrec, ale panuj˛e
nad sob ˛a. Spójrz!
Otworzyła bram˛e palcami dr˙z ˛acymi z gniewu, który ogarn ˛ał j ˛a niczym zimny
wiatr od gór. Rzuciła bezgło´sne wołania do oszołomionych snem umysłów wokół
siebie i zwierz˛eta przybyły niczym odpryski snu. Coren szedł u jej boku. Rami˛e
w kolczudze ochraniało plecy malca, dło´n podpierała głow˛e, a szeroko otwarte
i wpatrywały si˛e w ruchom ˛a, szeleszcz ˛ac ˛a ciemno´s´c.
Wielki odyniec dotarł do nich pierwszy — biały jak płomie´n w ciemno´sci,
z kłami jak marmur, o których marzyli łowcy. Z krtani Corena wydobył si˛e niear-
tykułowany d´zwi˛ek. Sybel oparła Cyrinowi dło´n na czole ponad małymi czerwo-
nymi oczkami.
— My´slisz, ˙ze nie mog˛e si˛e zaj ˛a´c dzieckiem? Przecie˙z opiekuj˛e si˛e tymi zwie-
rz˛etami. S ˛a pradawne, pot˛e˙zne jak ksi ˛a˙z˛eta, m ˛adre, niespokojne i niebezpieczne,
ale daj˛e im to, czego potrzebuj ˛a. Dziecku te˙z dam to, czego mu trzeba. Lecz je-
´sli nie tego chcesz, to odejd´z. Nie prosiłam, ˙zeby´s przybył tu z chłopcem; nie
obchodzi mnie, czy z nim odejdziesz. By´c mo˙ze, nic nie wiem o two-
im ´swiecie, ale tutaj znalazłe´s si˛e w moim i tutaj ty jeste´s głupcem.
Coren wpatrywał si˛e w ody´nca, z trudem znajduj ˛ac słowa.
— Cyrin — szepn ˛ał. — Cyrin. Masz go... — Urwał znowu i przez chwil˛e
oddychał gł˛eboko. Potem przemówił powoli, jakby szukał w pami˛eci. — Ron-
dar... władca Runriru schwytał ody´nca Cyrina, którego nie pojmał wcze´sniej ˙za-
den człowiek... nieuchwytnego Cyrina, Stra˙znika Zagadek i... za˙z ˛adał albo jego
˙zycia, albo całej m ˛adro´sci ´swiata. I wtedy Cyrin przewrócił kamie´n u stóp Ron-
dara, a Rondar powiedział, ˙ze taka m ˛adro´s´c nie ma dla niego warto´sci, i odjechał,
wci ˛a˙z poszukuj ˛ac...
— Sk ˛ad znasz t˛e histori˛e? — spytała zdumiona Sybel. — Nie pochodzi z El-
dwoldu.
— Znam j ˛a. Znam. — Uniósł głow˛e i mocniej obj ˛ał dziecko, gdy spłyn ˛ał ku
nim wielki kształt, bezgło´sny jak cie´n nocy.
Przed nimi łagodnie wyl ˛adował łab˛ed´z z grzbietem szerokim jak u ody´nca
i oczami złotymi jak dwie gwiazdy.
— Łab˛ed´z z Tirlith... to on, tak, Sybel?
— Sk ˛ad znasz moje imi˛e? — szepn˛eła.
— Znam.
Patrzył, jak dwa koty sun ˛a przez noc, nadchodz ˛ac z dwóch stron budynku.
Nawet nie drgn ˛ał, cho´c Tamlorn poruszył si˛e w jego ramionach. Kocica Moriah
13
podeszła, wsun˛eła czarn ˛a płask ˛a głow˛e pod dło´n Sybel, a potem uło˙zyła si˛e u jej
stóp i ziewn˛eła, ukazuj ˛ac Corenowi z˛eby podobne do wyostrzonych, polerowa-
nych kamieni.
— Moriah, Pani Nocy. która zdradziła magowi Takowi zakl˛ecie otwieraj ˛ace
wie˙z˛e bez drzwi, gdzie był wi˛eziony... Nie znam... nie znam lwa.
Lew Gules o oczach z płynnego złota zatoczył kr ˛ag wokół kolan Corena, po-
tem uło˙zył si˛e przed nim, a mi˛e´snie poruszały si˛e leniwie pod l´sni ˛acym futrem.
Coren potrz ˛asn ˛ał głow ˛a.
— Zaczekaj... Był taki lew z Południowych Pusty´n, który ˙zył na dworach
wielkich władców, dzielił si˛e m ˛adro´sci ˛a, ˙zywił najlepszym mi˛esem, nosił ich ob-
ro˙ze i ła´ncuchy z ˙zelaza i złota, tylko dopóki miał na to ochot˛e... Gules.
— Sk ˛ad wiesz takie rzeczy?
Wielka głowa lwa zwróciła si˛e w stron˛e Sybel.
Gdzie go znalazła´s? — spytał zaciekawiony Gules.
Przyniósł mi dziecko, odparła z roztargnieniem Sybel. Zna moje imi˛e, ale nie
wiem sk ˛ad.
— Kiedy´s umiał mówi´c — dodał Coren.
— Kiedy´s wszystkie umiały. Tak długo ˙zyły w dziczy, z dala od ludzi, ˙ze ju˙z
zapomniały... wszystkie z wyj ˛atkiem Cyrina. Podobnie ludzie zapomnieli ich
imiona. Sk ˛ad ty...
Coren drgn ˛ał, a Sybel podniosła głow˛e. Rozwini˛ete skrzydła przesłoniły ksi˛e-
˙zyc i ocieniły ich twarze, potem spłyn˛eły ni˙zej, a ka˙zdy ruch zasysał jedno ude-
rzenie serca wiatru. Tamlorn kopał niespokojnie w u´scisku Corena i wyj˛eczał mu
w ucho jak ˛a´s skarg˛e. Smok opadł leniwie przed nimi, jaskrawym zielonym spoj-
rzeniem mierz ˛ac Corena. Cie´n si˛egał a˙z do ich stóp, a glos my´sli gada brzmiał
w głowie Sybel niczym stary i suchy pergamin.
Jest w górach jaskinia, gdzie nigdy nie znajd ˛a jego ko´sci.
Nie. Wezwałam ci˛e, bo byłam rozgniewana, ale teraz ju˙z nie jestem. Nie nale˙zy
go krzywdzi´c.
To m˛e˙zczyzna, uzbrojony.
Nie zrób mu nic złego.
Zwróciła si˛e do Corena, który przygl ˛adał si˛e smokowi; zapomniany Tamlorn
wiercił si˛e i szarpał w jego ramionach. Oczy Sybel błysn˛eły nagle w lekkim
u´smiechu.
— Znasz go.
— Jego imi˛e nie jest tak stare, by ludzie o nim zapomnieli. Był kiedy´s ksi ˛a-
˙z˛e Eldwoldu, wioz ˛acy przez masyw Eldu bogate dary dla władcy południa, aby
kupi´c bro´n i ludzi. Nigdy nie znaleziono jego ko´sci ani skarbów... Ludzie jesz-
cze wci ˛a˙z powtarzaj ˛a opowie´sci o ogniu spadaj ˛acym na Mondor z letniego nieba,
o płon ˛acych plonach i rzece Silnoon wrz ˛acej w korycie.
14
— Jest ju˙z stary i zm˛eczony — rzekła Sybel. — Te dni min˛eły. Znam jego
imi˛e; nie mo˙ze si˛e ode mnie uwolni´c, by znów robi´c podobne rzeczy.
Coren poprawił koc na Tamlornie. Mroczne cienie znu˙zenia znikn˛eły z jego
twarzy — na chwil˛e stała si˛e zadziwiaj ˛aco młoda. Spojrzał na Sybel.
— S ˛a pi˛ekne. Tak, pi˛ekne. — Patrzył na ni ˛a przez chwil˛e i znów przemówił: —
Musz˛e jecha´c. Do Mondoru dotarły ju˙z pewnie wie´sci o bitwie. Nie znios˛e my´sli,
˙ze moi bracia mo˙ze nie ˙zyj ˛a, a ja nic o tym nie wiem. Czy we´zmiesz Tamlorna?
B˛edzie bezpieczny z tak ˛a stra˙z ˛a. Czy b˛edziesz go kocha´c? Tego... tego potrzebuje
najbardziej.
Sybel bez słowa kiwn˛eła głow ˛a i niezgrabnie wzi˛eła od niego dziecko. Malec
z zaciekawieniem poci ˛agn ˛ał j ˛a za włosy.
— Ale sk ˛ad wiesz o tak wielu sprawach? Sk ˛ad znasz moje imi˛e?
— Och, spytałem star ˛a kobiet˛e mieszkaj ˛ac ˛a przy drodze kawałek st ˛ad. Ona mi
je zdradziła.
— Nie znam ˙zadnych starych kobiet.
— U´smiechn ˛ał si˛e do swoich wspomnie´n.
— T˛e powinna´s pozna´c. My´sl˛e... my´sl˛e, ˙ze je´sli b˛edziesz potrzebowała po-
mocy przy Tamlornie, ona ci jej udzieli. — Urwał i spojrzał na chłopca. Dotkn ˛ał
mi˛ekkiego kr ˛agłego policzka i u´smiech znikn ˛ał z jego twarzy, nagle ot˛epiałej z ˙za-
lu. — Do widzenia. Dzi˛ekuj˛e — szepn ˛ał i odwrócił si˛e.
Sybel szła za nim do bramy.
— Do widzenia — rzuciła przez kraty, kiedy dosiadł konia. — Nic nie wiem
o wojnach, ale wiem to i owo o ˙zalu. A to, jak mi si˛e zdaje, dawali´scie sobie
nawzajem na Terbrec.
Spojrzał na ni ˛a z siodła.
— To prawda — przyznał. — Wiem.
Kiedy odwróciła si˛e od bramy, spojrzała w małe, okr ˛agłe oczka srebrzystego
ody´nca. Pochwyciła my´sli wokół siebie i z wysiłkiem obj˛eła je swym spokojem.
Mo˙zecie ju˙z odej´s´c. Przepraszam, ˙ze was zbudziłam, ale straciłam panowanie
nad sob ˛a.
Odyniec nie drgn ˛ał.
Nie mo˙zesz dawa´c miło´sci, zauwa˙zył, póki jej wpierw nie dostaniesz.
Niezbyt mi pomagasz, odparła z irytacj ˛a Sybel, a wielki odyniec wydał z siebie
ciche parskni˛ecie, co było jego ´smiechem.
Ta stara kobieta przeszła kiedy´s przez ogrodzenie; szukała ziół. Prychn ˛ałem na
ni ˛a, a ona prychn˛eła na mnie. Mogłaby ci pomóc. Co by´s mi dała za cał ˛a m ˛adro´s´c
tego ´swiata?
Nic, poniewa˙z jej nie chce. Daj j ˛a Corenowi. Powiedział, ˙ze mam serce z lodu.
Cyrin prychn ˛ał znowu, łagodnie.
Istotnie, potrzebuje m ˛adro´sci.
Te˙z mu to powiedziałam.
15
Nast˛epnego ranka Sybel pobiegła górska ´scie˙zk ˛a prowadz ˛ac ˛a do miasta w do-
le. Wielkie stare sosny kołysały si˛e na wietrze, trzeszcz ˛ac i j˛ecz ˛ac o nadchodz ˛acej
zimie. Głaskane tu i tam promieniami sło´nca igły były mi˛ekkie i zimne pod bo-
symi stopami. Niosła ´spi ˛acego Tamlorna owini˛etego białym wełnianym kocem.
Był ciepły i ci˛e˙zki w jej ramionach. Pachniał miło. Przygl ˛adała si˛e jego długim
jasnym rz˛esom i rumianej buzi. Raz zatrzymała si˛e, by musn ˛a´c policzkiem jego
mi˛ekkie jasne włoski.
— Tamlorn — szepn˛eła, — Tamlorn. Mój Tam.
W´sród drzew dostrzegła niewielk ˛a chatk˛e; z komina unosił si˛e dym. Bury kot
spał na dachu, a czarny kruk przysiadł na parze rogów wisz ˛acych nad drzwia-
mi. Dziobi ˛ace na podwórzu goł˛ebie zatrzepotały wokół niej, kiedy podeszła do
wej´scia. Kruk spojrzał z ukosa jednym okiem, wydał z siebie krzyk brzmi ˛acy jak
pytanie: Kto? Nie zwróciła na niego uwagi i otworzyła drzwi. Potem stan˛eła nie-
ruchomo; zaraz za progiem nie było podłogi, tylko mgła faluj ˛aca niespokojnie
u stóp. Sybel rozejrzała si˛e zaskoczona i zobaczyła, ˙ze ´sciany domu spogl ˛adaj ˛a na
ni ˛a, maj ˛a oczy i okr ˛agłe ciemne usta. Drzwi wy´slizgn˛eły si˛e jej z r˛eki i zamkn˛eły,
a mgła zawirowała, wezbrała, okryła nawet sufit. Spoza tej mgły sfrun ˛ał kruk i raz
jeszcze zapytał: Kto?
Tamlorn poskar˙zył si˛e płaczliwie. Ucałowała go odruchowo. Potem powie-
działa, stoj ˛ac w tym dziwnym, czujnym domu:
— W czyim jestem sercu?
Mgła znikn˛eła, a obserwuj ˛ace j ˛a oczy stwardniały w sosnowe s˛eki. Chuda sta-
rucha w sukni koloru li´sci, z siwymi włosami zwini˛etymi w tysi ˛ace zwichrzonych
loczków wokół twarzy, wstała z fotela na biegunach i zło˙zyła upier´scienione r˛ece.
— Dziecko!
Odebrała od Sybel chłopca, wydaj ˛ac przy tym d´zwi˛ek niczym gruchaj ˛ace go-
ł˛ebie. Tamlorn przygl ˛adał si˛e jej przez chwil˛e, a potem nagle chwycił za długi
nos. Cmokn˛eła do niego, a on u´smiechn ˛ał si˛e bezz˛ebnie. Spojrzała na Sybel ocza-
mi szarymi jak ˙zelazo i ostrzejszymi ni˙z królewski miecz.
— To ty.
— Ja — odparła Sybel. — Potrzebuje rady. je´sli zechcesz mi jej udzieli´c.
— Mimo ody´nca Cyrina i lwa Gulesa, którzy ci doradzaj ˛a, moje dziecko, przy-
chodzisz jednak do mnie? Masz pi˛ekne włosy, takie długie i gładkie... Czy jaki´s
m˛e˙zczyzna ju˙z ci to powiedział?
— Ani Cyrin, ani Gules nie potrafi nia´nczy´c dziecka. Musz˛e małemu da´c to,
czego potrzebuje, a sam nie mo˙ze mi powiedzie´c. Cyrin twierdzi, ˙ze mo˙zesz mi
pomóc, poniewa˙z prychn˛eła´s na niego. Czasami mówi bez sensu. Pomo˙zesz mi?
— Cebule — powiedziała starucha.
Sybel mrugn˛eła niepewnie.
— Stara kobieto, stałam w oku twego serca, kiedy na mnie patrzyła´s, a nikt,
kto ma takie wewn˛etrzne oko, nie mo˙ze by´c głupcem. Pomo˙zesz mi?
16
— Oczywi´scie, dziecko. Wpu´sciłam ci˛e przecie˙z. Cebule... hodujesz je
w ogrodzie. Próbowałam sobie przypomnie´c. Pozwolisz mi czasem wzi ˛a´c kilka
cebul?
— Oczywi´scie.
— Lubi˛e je doda´c do gulaszu. Siadaj... tam, na tej skórze przy kominku.
Dostałam j ˛a od pewnego człowieka z miasta. Nienawidził swojej ˙zony i chciał si˛e
jej pozby´c.
— Ludzie w mie´scie s ˛a dziwni. Nie rozumiem miło´sci i nienawi´sci, tylko
istnienie i wiedz˛e. Ale teraz musz˛e si˛e nauczy´c kocha´c to dziecko. — Przerwała
na moment i zmarszczyła lekko brwi barwy ko´sci słoniowej. — My´sl˛e, ˙ze go
kocham. Jest mi˛ekki, pasuje do moich ramion. Gdyby Coren z Sirle przyjechał po
małego, ci˛e˙zko byłoby mi si˛e z nim rozsta´c.
— A wi˛ec...
— A wi˛ec co?
— Wi˛ec to jest syn Drede’a. Słyszałam o nim od moich ptaków.
— Coren twierdzi, ˙ze to syn Norrela.
W˛askie wargi rozci ˛agn˛eły si˛e w u´smiechu.
— Nie wydaje mi si˛e. My´sl˛e, ˙ze jest synem króla Drede’a. W królewskim
pałacu jest kruk, którego oczy nigdy si˛e nie zamykaj ˛a...
Sybel przygl ˛adała si˛e jej z rozchylonymi ustami. Odetchn˛eła ostro˙znie i po-
woli.
— Nie znam si˛e na takich sprawach. Ale teraz jest mój, ja b˛ed˛e go kocha´c. To
dziwne. Mam swoje zwierz˛eta od szesnastu lat, a to dziecko dopiero jedn ˛a noc,
lecz gdybym miała wybiera´c, nie wiem, czy nie wybrałabym tego male´nstwa, tak
bezradnego i głupiego. Mo˙ze dlatego ˙ze zwierz˛eta mog ˛a odej´s´c i od nikogo nic
nie wymaga´c, a Tam potrzebuje wszystkiego ode mnie.
Kobieta obserwowała j ˛a, kołysz ˛ac si˛e w fotelu. Pier´scienie błyskały na jej pal-
cach niczym ogniki. — Jeste´s dziwnym dzieckiem... Nieul˛ekłym i pot˛e˙znym,
skoro trzymasz te wielkie, władcze bestie. Czy czasem nie czujesz si˛e samotna?
— Samotna? Dlaczego? Z wieloma istotami mog˛e rozmawia´c. Ojciec nigdy
du˙zo nie mówił. Od niego nauczyłam si˛e milczenia, milczenia umysłu, które jest
jak czysta, nieruchoma woda, gdzie nic si˛e nie ukryje. To pierwsza rzecz jakiej
mnie nauczył, bo je´sli nie potrafisz milcze´c, nie usłyszysz odpowiedzi na wołanie.
Ostatniej nocy, kiedy przybył Coren, próbowałam przywoła´c Liralena.
— Liralen... — Twarz starej kobiety rozja´sniła si˛e; wydała si˛e rozmarzona
i młoda mimo siwych loków. — Ze skrzydłami jak proporce koloru ksi˛e˙zyca...
Och, dziecko, kiedy wreszcie schwytasz Liralena, pozwól mi go zobaczy´c.
— Pozwol˛e. Ale bardzo trudno go znale´z´c, zwłaszcza kiedy przerywaj ˛a mi
ludzie z dzie´cmi. Ja si˛e wychowałam na mleku, ale Tam chyba go nie lubi.
Starucha westchn˛eła.
17
— Chciałabym go sama karmi´c, ale lepsza b˛edzie krowa, dopóki nie znajd˛e
jakiej´s miejscowej kobiety z gór na mamk˛e.
— Jest mój — przypomniała Sybel. — Nie chc˛e, ˙zeby jaka´s inna kobieta za-
cz˛eła go kocha´c.
— Oczywi´scie, dziecko, ale... Czy pozwolisz i mnie go pokocha´c? Tylko tro-
ch˛e? Tak wiele czasu min˛eło, odk ˛ad miałam dzieci do kochania. Ukradn˛e komu´s
krow˛e i zostawi˛e na jej miejscu klejnot.
— Mog˛e przywoła´c krow˛e.
— Nie, dziecko. Je´sli kto´s musi by´c złodziejem, niech to b˛ed˛e ja. Ty musisz
my´sle´c o sobie. Co si˛e stanie, gdy ludzie zaczn ˛a podejrzewa´c, ˙ze przywołujesz ich
zwierz˛eta?
— Nie boj˛e si˛e ludzi. S ˛a głupi.
— O tak, ale potrafi ˛a by´c bardzo pot˛e˙zni w swej miło´sci i nienawi´sci. Czy
ojciec nadał ci jakie´s imi˛e?
— Jestem Sybel. Chyba nie musiała´s mnie o to pyta´c.
Szare oczy u´smiechn˛eły si˛e lekko.
— Oczywi´scie. Moje ptaki s ˛a wsz˛edzie. Ale jest ró˙znica mi˛edzy imieniem
poznanym a imieniem zdradzonym przez wła´sciciela. Sama wiesz. Ja mam na
imi˛e Maelga. A imi˛e dziecka? Czy dasz mi jego imi˛e jako dar?
Sybel u´smiechn˛eła si˛e.
— Tak. Chciałabym da´c ci jego imi˛e. To Tamlorn. — Spojrzała na malca,
a włosy barwy ko´sci słoniowej połaskotały go po pulchnej twarzyczce. — Tam-
lorn. Mój Tam — szepn˛eła i Tamlorn za´smiał si˛e gło´sno.
I tak Maelga ukradła krow˛e, ale w zamian podło˙zyła pier´scie´n z klejnotem,
a ludzie przez długie miesi ˛ace z nadziej ˛a zostawiali otwarte wrota do obór. Tam-
lorn rósł silny, jasnowłosy i szarooki; ´smiał si˛e i krzyczał w´sród nieruchomych
białych hal, dra˙znił cierpliwe zwierz˛eta i je karmił. Mijały lata; stał si˛e smukły
i smagły; poznawał gór˛e z synami pasterzy, wspinał si˛e w´sród mgieł, przeszuki-
wał gł˛ebokie jaskinie, przynosił do domu rude lisy, ptaki i dziwne zioła dla Mael-
gi. Sybel nie przerywała swych poszukiwa´n Liralena; przywoływała go nocami,
czasem znikała na całe dnie i wracała ze starymi, zdobionymi w klejnoty ksi˛egami
o ˙zelaznych okuciach — ksi˛egami, które mogły przechowywa´c jego imi˛e. Maelga
kpiła z niej, ˙ze kradnie, ale Sybel odpowiadała z roztargnieniem:
— Od małych magików, którzy nie wiedz ˛a, jak z nich korzysta´c. Musz˛e mie´c
Liralena. To moja obsesja.
— Pewnego dnia nie odró˙znisz wielkiego maga od małego magika — ostrze-
gła Maelga.
— I co? Ja tez jestem wielka. Musz˛e mie´c Liralena. Pewnego wieczoru, dwa-
na´scie lat od dnia. kiedy Coren przyniósł jej Tamlorna, Sybel zeszła do gł˛ebokiej
zimnej jaskini, któr ˛a Myk zbudował dla smoka Gylda. Jaskinia le˙zała za wst ˛a˙zk ˛a
rzeki, a drzewa wokół niej rosły ogromne i nieruchome jak kolumny podpieraj ˛ace
18
hale ciszy. Przeszła po trzech kamieniach do wodospadu i wsun˛eła si˛e za kurtyn˛e
wody, która spływała jej po twarzy jak łzy. W jaskini było ciemno i wilgotno ni-
czym w sercu góry; zielone oczy Gylda błyszczały jak klejnoty. Wielkie zwini˛ete
cielsko tworzyło cie´n na tle bardziej mrocznego cienia. Sybel stała przed nim jak
smukły biały płomie´n w ciemno´sci. Spojrzała w nieruchome oczy.
Tak?
My´sli powstały powolne i bezkształtne niby b ˛abel w umy´sle smoka; b ˛abel p˛ekł
w suchym, pergaminowym szele´scie jego głosu.
Min˛eło ju˙z tysi ˛ac lat, odk ˛ad zasn ˛ałem na złocie, które odebrałem ksi˛eciu Sir-
kelowi. Zasn ˛ałem, patrz ˛ac w jego otwarte oczy, patrz ˛ac na jego krew spływaj ˛ac ˛a
powoli na monet˛e, potem drug ˛a, i kolejn ˛a zbieraj ˛ac ˛a si˛e na szyjce pucharu. Szept
ucichł. Zapadła cisza, a˙z kolejny b ˛abel uformował si˛e i p˛ekł. ´Sni˛e o tym złocie,
budz˛e si˛e, ˙zeby je zobaczy´c, i nie ma go... Budz˛e si˛e na zimnym kamieniu. Pozwól
mi odlecie´c i zebra´c je znowu.
Sybel wstała bezgło´snie, jak kamie´n wyrastaj ˛acy z kamienia. Po chwili odpo-
wiedziała:
Polecisz, a ludzie ci˛e zauwa˙z ˛a i ze zgroz ˛a przypomn ˛a sobie twoje czyny. Przyj-
d ˛a, aby zniszczy´c mój dom. i zobacz ˛a złoto płon ˛ace w sło´ncu, a wtedy nic ju˙z ich
nie powstrzyma.
Nie, odparł Gyld. Polec˛e noc ˛a i zbior˛e je w tajemnicy, a je´sli kto´s mnie zobaczy,
w tajemnicy zabij˛e.
Wtedy przyjd ˛a i zabij ˛a nas oboje. A co b˛edzie z Tamem? Nie.
Wielkie cielsko si˛e poruszyło. Poczuła ciepłe tchnienie oddechu.
Byłem ju˙z stary i zapomniany, kiedy Mistrz zbudził mnie mym imieniem w´sród
pustych ˙zył Eldu. wyrwał z marze´n pie´sni ˛a o moich czynach... Przyjemnie było
znowu by´c tematem pie´sni... Przyjemnie jest słysze´c swoje imi˛e od ciebie, ale
musz˛e odzyska´c moje słodkie złoto...
My´sli odleciały, pr˛edkie i zwinne jak w ˛a˙z, zsun˛eły si˛e w jaskini˛e ´swiadomo´sci,
w ciemny labirynt umysłu. Szybki jak woda wsi ˛akaj ˛aca w ziemi˛e, ukradkowo jak
człowiek grzebi ˛acy człowieka w blasku ksi˛e˙zyca, smok poniósł swoje imi˛e w re-
giony zapomniane, gdzie był bezimienny nawet dla siebie. Ale była tam przed
nim, czekała przed ostatnimi wrotami umysłu. Stała mi˛edzy fragmentami wspo-
mnie´n, zabójstw, ˙z ˛adz, na wpół zjedzonych posiłków.
Je´sli chcesz tego tak mocno, wymy´sle jaki´s sposób. Nic nie rób. ale b ˛ad´z cier-
pliwy. Pomy´sl˛e.
Oddech musn ˛ał j ˛a raz jeszcze i my´sli raz jeszcze wezbrały w ciemnej jaskini.
Zrób dla mnie to jedno. B˛ed˛e cierpliwy.
Wyszła z groty, a krople wody błyszczały w jej włosach. Wci ˛agn˛eła do płuc
chłodne nocne powietrze. Pomy´slała o smoku w locie — gładkim płomieniu w ru-
chu, o gł˛ebokich, spokojnych jeziorach oczu Czarnego Łab˛edzia, o wspomnie-
niach rozbitego umysłu smoka, o połamanych głowniach jego ˙z ˛adz, stopionych
19
z jej własnymi. Wtedy, w ciemno´sci, usłyszała za sob ˛a szelest. Wyczuła, ˙ze kto´s
j ˛a obserwuje.
— Maelga?
Ale ˙zaden głos, ˙zaden umysł jej nie odpowiedział. Czarne drzewa wyrastały
wokół jak monolity i przesłaniały gwiazdy. Szelest wtopił si˛e w cisz˛e jak oddech
wiatru. Wróciła do domu ze zmarszczk ˛a mi˛edzy brwiami.
Kilka dni pó´zniej odwiedziła Maelg˛e. Usiadła na skórze przy kominku i obj˛eła
kolana r˛ekami, a staruszka wpatrywała si˛e w jej twarz, mieszaj ˛ac zup˛e.
— W lesie jest co´s bez imienia.
— Boisz si˛e tego? — spytała Maelga.
Sybel spojrzała na ni ˛a zaskoczona.
— Oczywi´scie, ˙ze nie. Ale jak mog˛e to przywoła´c, skoro nie ma imienia? To
dziwne. Nie przypominam sobie, ˙zebym gdzie´s czytała o bezimiennej bestii. Co
gotujesz? Gdybym ju˙z nie była głodna, zgłodniałabym od samego zapachu.
— Grzyby — odparła Maelga. — Cebul˛e, szałwi˛e, rzep˛e, kapust˛e, pietruszk˛e,
buraki i co´s, co przyniósł mi Tam, a co nie ma nazwy.
— Pewnego dnia Tam otruje nas wszystkich — mrukn˛eła Sybel.
Oparła l´sni ˛ac ˛a głow˛e o kamie´n i westchn˛eła. Maelga zerkn˛eła na ni ˛a.
— Co to jest? Czy to ma nazw˛e?
Sybel zadr˙zała.
— Nie wiem. Ostatnio jestem bardzo niespokojna, ale sama nie wiem, czego
chc˛e. Czasami lec˛e z Terem w jego my´slach, kiedy poluje. Nie potrafi lecie´c tak
wysoko, jak bym chciała, ani tak pr˛edko, chocia˙z ziemia ucieka pod nami, a on
wznosi si˛e wy˙zej ni˙z szczyt Eldu... Jestem z nim, kiedy zabija. Dlatego tak bar-
dzo pragn˛e Liralena. Mogłabym wsi ˛a´s´c na jego grzbiet i polecieliby´smy daleko,
daleko w zachodz ˛ace sło´nce, w ´swiat gwiazd. Chc˛e... Chc˛e czego´s wi˛ecej ni˙z
mój ojciec, a nawet mój dziadek, ale nie wiem, co to jest.
Maelga spróbowała zupy, na jej chudych palcach zamrugały klejnoty.
— Pieprz — stwierdziła. — I tymianek. Ledwie wczoraj przyszła do mnie
młoda kobieta. Chciała zastawi´c pułapk˛e na m˛e˙zczyzn˛e o słodkim u´smiechu i gib-
kich ramionach. Była głupia. Nie dlatego ˙ze go pragn˛eła, ale dlatego ˙ze pragn˛eła
czego´s wi˛ecej.
— Pomogła´s jej?
— Dałam je j szkatułk˛e słodkiego zapachu. A teraz przez reszt˛e swego ˙zycia
b˛edzie nieszcz˛e´sliwa i zazdrosna.
Przyjrzała si˛e opartej o kamienie Sybel z czarnymi oczami ukrytymi pod po-
wiekami; westchn˛eła.
— Moje dziecko, czy mog˛e co´s dla ciebie zrobi´c?
Sybel otworzyła oczy i u´smiechn˛eła si˛e lekko.
— Czy powinnam doda´c do swojej kolekcji m˛e˙zczyzn˛e? Mogłabym. Potrafi˛e
przywoła´c ka˙zdego, kogo zechc˛e. Ale nie ma takiego, którego bym chciała. Cza-
20
sami zwierz˛eta robi ˛a si˛e niespokojne, ´sni ˛a o dniach ucieczek, przygód, o zdoby-
waniu m ˛adro´sci, o d´zwi˛eku swych imion wymawianych z podziwem i lekiem. Te
dni min˛eły. Niewielu pami˛eta ich imiona, ale one wci ˛a˙z o tym ´sni ˛a... A ja wspo-
minam, jak si˛e uczyłam, jak mój ojciec, a potem ty i Tam zwracali´scie si˛e do mnie
moim imieniem... My´sl˛e... My´sl˛e, ˙ze na par˛e dni chciałabym pod ˛a˙zy´c t ˛a górsk ˛a
´scie˙zk ˛a w dziwny, niezrozumiały, ´swiat.
— Wi˛ec id´z, dziecko — zach˛eciła j ˛a Maelga. — Id´z.
— Mo˙ze pójd˛e. Ale kto b˛edzie dogl ˛adał zwierz ˛at?
— Wynajmij jakiego´s magika.
— Dla Tera? ˙Zaden magik go nie utrzyma. Ja umiałam to zrobi´c ju˙z w wie-
ku Tama. Szkoda, ˙ze Tam nie jest w połowie magiem. Ale jest tylko w połowie
królem.
— Mam nadziej˛e, ˙ze nigdy mu tego nie powiedziała´s.
— Czy jestem głupia? Co by mu przyszło z tej wiedzy? Takie marzenie uczy-
niłoby go nieszcz˛e´sliwym. W ´swiecie na dole mogłoby go nawet zabi´c. Lepiej
dla niego, kiedy bawi si˛e z chłopcami pasterzy, poluje na lisy, a kiedy doro´snie,
po´slubi jak ˛a´s pi˛ekn ˛a dziewczyn˛e z gór.
Westchn˛eła znowu. Zmarszczyła lekko białe brwi, a potem wyprostowała si˛e
nagle, zaskoczona, kiedy drzwi odskoczyły. Tam patrzył na ni ˛a w napi˛eciu; pot
błyszczał mu na czole, a jasne włosy lepiły si˛e kosmykami do zarumienionej twa-
rzy.
— Sybel... Smok... zranił człowieka... Chod´z szybko...
I umkn ˛ał jak zaj ˛ac.
Sybel wybiegła za nim, stan˛eła przed chat ˛a nieruchomo jak drzewo i jednym
szybkim błyskiem imienia smoka pochwyciła jego my´sli.
Gyld.
Poczuła go — zwini˛etego w ciemno´sci w wilgotnej jaskini; w jego umy´sle wi-
rowały my´sli o locie, o skarbie, o bladej twarzy człowieka wpatrzonego z otwarty-
mi ustami w lec ˛ac ˛a besti˛e, a potem nagle ukrytej za wzniesionymi r˛ekami. Mruk-
n˛eła co´s, zdziwiona.
— O co chodzi? — spytała Maelga, niespokojnie składaj ˛ac r˛ece.
Sybel odzyskała swoje my´sli.
— Gyld poleciał, by odzyska´c złoto, zobaczył go jaki´s człowiek i Gyld go
zaatakował.
— Och, nie. Kochanie... — Maelga wbiła w twarz bel swe czujne spojrze-
nie. — Znasz go.
— Znam — odparła powoli Sybel i niepokój błysn ˛ał w jej oczach. — To Coren
z Sirle.
Rozdział 2
Sybel i Tam przenie´sli Corena do domu z białego kamienia, a Maelga pod ˛a˙za-
ła za nimi, niespokojnie szarpi ˛ac długimi palcami splatane loki. Wokół zwierz˛e-
ta przesuwały si˛e, pomrukiwały, patrzyły... Tam paplał bez tchu, podtrzymuj ˛ac
ci˛e˙zkie ramiona Corena.
— Schodziłem z domu Nyla, p˛edzili´smy owce do zagrody, a one tłoczyły si˛e
przy płocie i patrzyły w gór˛e przera˙zone. Nie wiedzieli´smy czemu, dopóki nie uj-
rzeli´smy Gylda; był jak wielki ognisty li´s´c, zielony płomie´n ze zlotem i klejnotami
w szponach. Pobiegłem do domu, ale ciebie nie było, wi˛ec p˛edziłem ju˙z do domu
Maelgi, kiedy zobaczyłem, ˙ze kto´s przygl ˛ada si˛e Gyldowi, patrzy na niego. Gyld
zatoczył kr ˛ag i run ˛ał w dół. Ten człowiek rzucił si˛e na ziemi˛e, a Gyld przejechał
mu po plecach pazurami. My´sl˛e, ˙ze Nyl widział Gylda... Gdzie go poło˙zymy?
— Nie wiem — odparła Sybel. — Przykro mi, ˙ze jest ranny, ale nie powinien
tu przyje˙zd˙za´c. To cz˛e´sciowo moja wina, bo mogłam Gyldowi pozwoli´c zebra´c
swoje złoto. Połó˙zmy go na stole, ˙zeby Maelga mogła obejrze´c mu plecy. Przynie´s
poduszk˛e.
Z gładkiego polerowanego blatu zrzuciła swoje hafty i tam uło˙zyli Corena.
Otworzył oczy, gdy Tam wsuwał mu poduszk˛e pod głow˛e. Plecy, okryte skórza-
na kamizel ˛a, miał poszarpane i poznaczone ´sladami szponów; płomienne włosy
pokrywały strumyczki krwi. Tam przygl ˛adał mu si˛e, marszcz ˛ac brwi na smagłej
twarzy.
— B˛edzie ˙zył? — szepn ˛ał.
— Nie wiem — powiedziała Sybel.
Coren odnalazł wzrokiem jej twarz i zobaczyła w jego oczach jaskrawy bł˛ekit,
taki sam jak w oczach Tera. U´smiechn ˛ał si˛e do niej lekko. Szepn ˛ał co´s, a Tam
zarumienił.
— Co on powiedział?
Tam milczał przez chwil˛e, zaciskaj ˛ac usta.
— ˙Ze jeste´s okrutna, bo wypu´sciła´s na niego smoka — wyja´snił w ko´ncu.
Przecie˙z to nieprawda. Nie ma prawa tak mówi´c.
— Có˙z, mo˙ze ma — stwierdziła z namysłem Sybel. — W ko´ncu, kiedy przy-
był tu pierwszy raz, wypu´sciłam na niego sokoła Tera.
22
— Był ju˙z tutaj? Kiedy?
Sybel delikatnie przesuwała r˛ekami po plecach Corena, rozchylała porwane
ubranie.
— Przyniósł tutaj ciebie, po ´smierci twoich rodziców. I za to zawsze b˛ed˛e jego
dłu˙zniczk ˛a. Przynie´s troch˛e wody i kł ˛ab lnianej prz˛edzy, a potem zosta´n i rób, co
ci ka˙ze Maelga.
Maelga mruczała co´s z tyłu, obracaj ˛ac pier´scienie na palcach.
— Jagody czarnego bzu. Ogie´n, woda, tłuszcz i wino.
— Wino?
— Moje nerwy nie s ˛a ju˙z takie jak kiedy´s — wyja´sniła zakłopotana.
— Moje te˙z nie — szepn ˛ał bole´snie Coren, le˙z ˛ac bezwładnie pod r˛ekami Sy-
bel.
Razem opró˙zniły butelk˛e wina, obmywaj ˛ac i banda-˙zuj ˛ac rannego, przycina-
j ˛ac mu włosy. Uło˙zyły Corena w dawno nie u˙zywanym ło˙zu Ogama. Maelga, ze
spl ˛atanymi lokami, opadła na fotel przy kominku. Sybel mru˙zyła czarne oczy,
wpatrzona w zielone płomienie.
— Po co tu przy jechał? — spytała cicho. — Na pewno po Tama. Ale to ja
wychowałam Tama. kocham go i nie oddam teraz ludziom, którzy chc ˛a go wy-
korzysta´c w swych rozgrywkach, powodowani nienawi´sci ˛a. Nie! Nie jest tak m ˛a-
dry, jak my´slałam, skoro przybył, by mnie o to prosi´c. Je´sli cho´c jednym słowem
wspomni Tamowi o wojnie albo tronie, ja... Nie, nie nakarmi˛e nim Gylda, ale co´s
zrobi˛e.
Umilkła, a zielone płomienie ta´nczyły i migotały w gł˛ebinach jej oczu, długie
włosy opadały niczym srebrzysty, przetykany ogniem płaszcz. Maelga zasłoniła
palcami oczy.
— Stara ju˙z jestem i zm˛eczona... — mrukn˛eła. — Taki pi˛ekny, prawdziwe
ksi ˛a˙z ˛atko w´sród ludzi, z niebieskimi oczami i czarnymi rz˛esami dawnego władcy
Sirle. Na ramionach miał bitewne blizny.
Sybel zadr˙zała.
— Nie pozwol˛e, ˙zeby Tam został ranny w bitwie — szepn˛eła. Odwróciła si˛e
i spojrzała prosto w ˙zywe, przenikliwe oczy Maelgi.
— Mógłby by´c cenn ˛a figur ˛a w ich rozgrywkach. Je´sli bardzo im na nim zale˙zy,
nie zrezygnuj ˛a tak łatwo.
— Wtedy b˛ed ˛a mieli ze mn ˛a do czynienia. Poprowadz˛e własn ˛a gr˛e na wła-
snych zasadach. Mo˙ze min ˛a´c wiele lat, nim władca Sirle znów zobaczy swego
syna.
— Stary władca ju˙z nie ˙zyje. Najstarszy brat Corena, Rok, jest teraz władc ˛a
Sirle, władc ˛a bogatej ziemi, obronnych twierdz i armii, która od stuleci zagra˙za
królom Eldwoldu. Moje dziecko — dodała Maelga zdziwiona — nigdy przedtem
nie płakała´s.
23
— Och, jestem zła. — Sybel niecierpliwie otarła dłoni ˛a oczy. Potem spojrzała
na l´sni ˛ace od łez palce. — To dziwne... Ojciec mówił, ˙ze jeszcze przed moim
urodzeniem matka płakała, wygl ˛adaj ˛ac przez okno, ale nie wiedziałam, o co mu
chodzi. Dlaczego nie mog˛e po prostu rzuci´c Corena Gyldowi i zako´nczy´c tej spra-
wy? Ale znam jego imi˛e, d´zwi˛ek jego głosu, porz ˛adek jego słów. Jest głupcem,
ale ˙zyje, ma oczy do patrzenia i do płakania, r˛ece do noszenia dziecka i zabijania,
serce do miło´sci i nienawi´sci, umysł, którego u˙zywa na swój sposób. W swoim
´swiecie z pewno´sci ˛a jest podziwiany.
— Dziecko — szepn˛eła Maelga. — Wszyscy jeste´smy z jednego ´swiata.
Sybel umilkła.
Przed snem zajrzała jeszcze do Corena. Tam ju˙z spał; wokół siebie czuła
w ciemno´sciach nocy niejasne sny zwierz ˛at, barwne i niezwykłe jak odpryski
dawnych zapomnianych opowie´sci. Podparty białymi kolumnami hol milczał pod
jej cichymi krokami. Ogie´n przysn ˛ał, skulony po´sród zw˛eglonych pulsuj ˛acych
głowni. Cicho otworzyła drzwi i usłyszała, ˙ze Coren bredzi w gor ˛aczce.
Odwrócił głow˛e, by spojrze´c na ni ˛a w ´swietle zgarbionej ´swiecy obok łó˙zka.
Oczy migotały mu jak oczy Tera.
— Lodowa Pani — szepn ˛ał. — On był tak pi˛ekny z ametystami i złotem
w szponach, ale mówi ˛a, ˙ze nigdy, nigdy nie wolno spogl ˛ada´c w twarz pi˛eknu. Ty
te˙z jeste´s pi˛ekna, biała jak ko´s´c słoniowa i diament, jak ogie´n. z oczami czarnymi
jak serce Drede’a... bardziej... Czarnymi jak czarne drzewa lasu Mirkon, gdzie
królewski syn Arn zagin ˛ał na trzy dni i trzy noce i powrócił z białymi włosami...
Czarne...
— Arn — powtórzyła cicho Sybel. — Sk ˛ad znasz t˛e histori˛e? Jest zapisana
tylko w jednym miejscu, a ja mam klucz do tej ksi˛egi.
— Znam. — Zamrugał, jakby falowała przed nim niby płomie´n. Wyci ˛agn ˛ał do
niej r˛ek˛e i zaraz opu´scił, sycz ˛ac z bólu. — Jestem ranny — stwierdził zdziwiony.
Po czym krzykn ˛ał: — Rok! Ceneth!
— Cicho. Obudzisz Tama.
— Rok!
Poruszył si˛e niespokojnie, odwrócił od niej głow˛e i usłyszała jak gwałtow-
nie wci ˛aga powietrze. Potem umilkł. Pochyliła si˛e nad nim, odgarn˛eła mu włosy
z twarzy. Zmoczyła winem r˛ecznik i ocierała mu wilgotne czoło raz za razem,
dopóki nie rozlu´znił zaci´sni˛etych pi˛e´sci. Po oddechu poznała, ˙ze zasn ˛ał.
Rankiem spała do pó´zna; nadal zm˛eczona wstała, by zajrze´c do zwierz ˛at. Szła
przez rozległe podwórze otoczone murami, w stron˛e niewielkiego jeziorka, które
Myk zbudował dla Czarnego Łab˛edzia. Dumny ptak pływał po nim bezgło´snie
pod bł˛ekitnoszarym niebem. Dzikie g˛esi i kaczki, uciekaj ˛ace przez góry przed zi-
m ˛a, l ˛adowały tutaj, aby si˛e po˙zywi´c. Wielki łab˛ed´z podpłyn ˛ał do niej, gdy stan˛eła
na brzegu. Jego oczy były niczym płynne złoto, a my´sli poszybowały ku niej jak
d´zwi˛ek fletu.
24
PATRICIA A. MCKILLIP ZAPOMNIANE BESTIE Z ELDU Tytuł oryginału: The Forgotten Beasts of Eld Wydawnictwo MAG Wydanie I
SPIS TRE´SCI SPIS TRE´SCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 Heraldyczne Bestie z Eldu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4 Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8 Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34 Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 46 Rozdział 5 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 Rozdział 6 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 67 Rozdział 7 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76 Rozdział 8 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 86 Rozdział 9 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 100 Rozdział 10 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 111 Rozdział 11 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 124 Rozdział 12 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137 2
Moim rodzicom — z podzi˛ekowaniem
Heraldyczne Bestie z Eldu Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotn ˛a przygod˛e z kobiet ˛a z ludu. W wyniku tej˙ze urodził si˛e Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czar- ne. Gdy Myk dorósł, odezwało si˛e w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld, najwy˙zszym szczycie w krainie Eldwold, Myk zacz ˛ał moc ˛a czarnoksi˛esk ˛a kom- pletowa´c kolekcj˛e niezwykłych zwierz ˛at. Kolekcj˛e, któr ˛a uzupełniał syn Myka, Ogam. Ogam za´s spłodził z córk ˛a lorda Horsta z Hilt córk˛e, Sybel, pi˛ekn ˛a i zdol- n ˛a w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sybel miała lat szesna´scie, zostawiaj ˛ac jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromn ˛a bibliotek˛e i kolekcj˛e bestii zapo- mnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widziało. I moc, dzi˛eki której mogła nad bestiami panowa´c. W´sród Zapomnianych Bestii z Eldu s ˛a wi˛ec: złotooki Łab˛ed´z Tirlith, Dzik Cyrin, znaj ˛acy odpowied´z na wszystkie zagadki — prócz jednej, zielonoskrzydły Smok Gyld, Lew Gules, znaj ˛aca magi˛e czarna Kocica Moriah, Pani Nocy. I słynny Sokół Ter, który pom´scił czarodzieja Aera, rozszarpuj ˛ac na strz˛epy siedmiu jego zabójców. Bestie z Eldu, o czym wiedzie´c nie zaszkodzi, to zwierz˛eta heraldyczne, wszystkie, co do jednego, stanowi ˛a wyst˛epuj ˛ace na tarczach herbowych tzw. mo- bilia herbowe figury zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie maj ˛a swoj ˛a heraldycz- n ˛a symbolik˛e. Lew, b˛ed ˛acy heraldycznym symbolem pot˛egi, wielko´sci, majesta- tu i nieustraszonego m˛estwa, u McKillip nosi do tego imi˛e Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, kolor ognia, sam w sobie b˛ed ˛acy symbo- lem oczyszczenia, dynamizmu ˙zycia, a tak˙ze wojny, gniewu i nienawi´sci. Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii te˙z wyja´snia heraldyka. Smok — to czujno´s´c, wierno´s´c, bojowo´s´c. Dzik — wolno´s´c, zuchwało´s´c, ´slepa siła, bru- talno´s´c, walka do upadłego. Sokół symbolizuje szlachetn ˛a rycersko´s´c, pogo´n za upragnionym celem, duch triumfuj ˛acy nad materi ˛a. Kot to niezale˙zno´s´c i indywi- dualizm, odwaga, przebiegło´s´c. Łab˛ed´z to czysto´s´c i wzniosło´s´c, wiedza i harmo- nia. Wracamy jednak do fabuły ksi ˛a˙zki. Oto pewnego dnia pod bram ˛a domu Sybel na szczycie góry Eld pojawia si˛e m˛e˙zczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odruchu rozkazuje Sokołowi Terowi zrzuci´c intruza do przepa´sci, powstrzymuje 4
si˛e jednak i zgadza go wysłucha´c. Przybysz okazuje si˛e by´c krewniakiem Sy- bel, podobnie jak niesione przez niego niemowl˛e, chłopiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, które trzeba ukry´c, ocali´c, albowiem rodowa wendetta grozi mu ´smier- ci ˛a. Sybel pocz ˛atkowo wzbrania si˛e, ale wreszcie bierze małego krewniaka na wychowanie... Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domy´sla si˛e ju˙z zapewne dalszego ci ˛agu. Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone — jak Perseusz, Jazon, Edyp, Moj˙zesz — musi by´c dzieckiem niezwykłym, kim´s, ko- mu los gotuje niezwykł ˛a przyszło´s´c. Czytelnika nie zdziwi wi˛ec, gdy dwunasto- letni Tamlorn okazuje si˛e ksi˛eciem i nast˛epc ˛a tronu. Nie b˛edzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni si˛e jego ojciec, Drede, król Eldwoldu. Nie zdziwi, ˙ze Sybel broni´c si˛e b˛edzie przed oddaniem „jej małego Tama”, chłopca, którego pokochała jak własnego syna. Nie zdziwi nawet i to, ˙ze król Drede zako- cha si˛e w Sybel... Szanowny Czytelnik nie powinien si˛e niepokoi´c — oprócz rzeczy dla fanta- sy klasycznych i daj ˛acych si˛e przewidzie´c, do´s´c jest w „Zapomnianych Bestiach z Eldu” rzeczy zaskakuj ˛acych. B˛edzie miło´s´c zła i egoistyczna, b˛edzie miło´s´c do- bra i prawdziwa. B˛edzie tajemniczy ptak Liralen. B˛edzie przyczajony w ciemno- ´sciach demon Blammor. B˛edzie zły czarownik. B˛ed ˛a Zapomniane Bestie ratowa´c Sybel z opresji. Słowem, b˛edzie du˙ze tego, co czyni powie´s´c Patricii McKillip wart ˛a przeczytania klasyk ˛a gatunku. * * * ˙Zyciorys Patricii Ann McKillip do´s´c dokładnie przedstawiłem w przedmowie do „Mistrza Zagadek z Hed”, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek”. Dla tych PT Czytelników, którzy — robi ˛ac bł ˛ad — ksi ˛a˙zki owej nie nabyli, powtórz˛e tu tylko skrótowo: pisarka urodziła si˛e Salem w stanie Oregon jako córka oficera lotnictwa, całe dzieci´nstwo migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air Force na całym ´swiecie. Studiowała literatur˛e w college’u Notre Dame w Belmont i na uniwersytecie San Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork. Urodziła si˛e, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fan- tastyki szczególnie korzystny, przyszła bowiem wówczas na ´swiat cała wataha pó´zniejszych mistrzów i koryfeuszy gatunku, ˙ze wymieni˛e tylko takie nazwiska jak George R.R. Martin, Vonda N. McIntyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Joan D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan Simmons. Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym roku urodził si˛e — co stwierdza nie bez dumy — pisz ˛acy te słowa, ni˙zej podpisany Andrzej Sapkowski. 5
Patricia debiutowała maj ˛ac lat dwadzie´scia sze´s´c, w roku 1974, niewielczut- k ˛a powie´sci ˛a „The Throme of Erril of Sherill”, jednak prawdziwie błyskotliwym sukcesem była ksi ˛a˙zka, któr ˛a wła´snie trzymasz w r˛eku, Szanowny Czytelniku. Napisane równie˙z w 1974 „Zapomniane bestie z Eldu”. Ksi ˛a˙zka, która w cuglach wygrała współzawodnictwo o World Fantasy Award 1975, została przez Davi- da Pringle’a ulokowana po´sród stu najlepszych powie´sci fantasy wszech czasów i absolutnie zasłu˙zyła na pozycj˛e w kanonie gatunku. Gdy ksi ˛a˙zk˛e t˛e nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jako´s tak w la- tach osiemdziesi ˛atych, wcale o powy˙zszych splendorach nie wiedziałem, a prze- czytałem „The Forgotten Beasts...” jednym, jak to mówi ˛a, tchem. I wcale nie dlatego, ˙ze maj ˛ac wreszcie dost˛ep do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem podówczas zaległo´sci w fantasy i wszystko mi si˛e podobało, tak jak głodnemu wszystko smakuje. Nie było tak. * * * W „Zapomnianych Bestiach z Eldu” wyczuwa si˛e fascynacj˛e autorki twórczo- ´sci ˛a pisz ˛acych fantasy pa´n, na której Patricia McKillip musiała si˛e wychowa´c — Andre Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynuj ˛ac si˛e „wielkimi”, wyka- zała jednak Patricia na tyle talentu i pisarskiej indywidualno´sci, by umie´c zna- le´z´c swój własny sposób na fantasy. Pisz ˛ac łagodn ˛a, poetyczn ˛a i bardzo kobiec ˛a fantasy, nie b˛ed ˛aca przy tym — przesłodzon ˛a do obrzydzenia, a grzech przesła- dzania jest niestety powszechny w´sród pa´n fantastek, zwłaszcza pisz ˛acych tzw. young adult fantasy, obliczon ˛a głównie na wielki i kochaj ˛acy fantasy elektorat nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fantasy”, pisz ˛ac zreszt ˛a o „Zapomnia- nych bestiach...” w samych superlatywach, znajduje dla ksi ˛a˙zki okre´slenie, z któ- rym nigdy i nigdzie si˛e nie spotkałem: menarche fantasy. Menarche jest terminem medycznym, oznaczaj ˛acym cezur˛e, jak ˛a w ˙zyciu kobiety stanowi pierwsza men- struacja. Nic doda´c, nic uj ˛a´c. Panowie nie powinni si˛e tu jednak płoszy´c. Ja sam czytałem „Zapomniane bestie...” maj ˛ac pod czterdziestk˛e, uwa˙zam si˛e za stupro- centowego m˛e˙zczyzn˛e, a ksi ˛a˙zka niezwykle mi si˛e podobała. I podoba do dzi´s. * * * Pisz ˛ac w roku 1998 przedmow˛e do „Mistrza Zagadek z Hed”, dorobek lite- racki Patricii McKillip zamkn ˛ałem nominowan ˛a do nagrody „Locusa” powie´sci ˛a „A Song for the Basilisk”. Od tamtego czasu Patricia napisała nast˛epn ˛a fantasy, interesuj ˛ac ˛a „The Tower at Stony Wood” — ksi ˛a˙zk˛e na tyle interesuj ˛ac ˛a, ˙ze mam nadziej˛e zachwala´c j ˛a Czytelnikowi w ramach niniejszej serii. 6
Popełniła te˙z Patricia od tamtego czasu dwa opowiadania — oba warte, by je odnotowa´c. Pierwsze to „A Gift to Be Simple”, w słynnej ju˙z, poruszaj ˛acej spra- wy sztucznego kreowania ˙zycia antologii „Not of Woman Born”, zredagowanej przez Constance Ash. Drugim opowiadaniem jest „Toad”, zamieszczone w „Si- lver Birch, Blood Moon”, kolejnej antologii „ba´sniowej” w cyklu powołanym do ˙zycia przez Ellen Datlow i Terri Windling. Patricia Ann McKillip z cał ˛a pewno- ´sci ˛a nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. I to jest bardzo dobra wiadomo´s´c.
Rozdział 1 Mag Heald poł ˛aczył si˛e kiedy´s z ubog ˛a kobiet ˛a w królewskim mie´scie Mon- dor, a ona zrodziła mu syna, który miał jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald, o oczach czarnych jak bagna Fyrbolgu, pojawił si˛e w ˙zyciu tej kobiety i znikn ˛ał jak wiatr, ale syn, Myk, pozostał w Mondorze, dopóki nie sko´nczył pi˛etnastu lat. Dobrze zbudowany i silny, trafił do terminu u kowala, a ludzie, którzy przyby- wali tam, aby naprawi´c swoje powozy lub podku´c konie, zwykle przeklinali jego powolno´s´c i pos˛epno´s´c — dopóki nie poruszyło si˛e w nim co´s oci˛e˙załego jak ba- gienny potwór budz ˛acy si˛e pod mułem. Odwracał wtedy głow˛e i spogl ˛adał na nich czarnym okiem, a oni si˛e odsuwali i milkli. Tliła si˛e w nim odrobina magii, jak ogie´n si˛e tli w wilgotnym dymi ˛acym drewnie. Rzadko odzywał si˛e do ludzi swym szorstkim głosem, ale kiedy dotykał konia, głodnego psa czy goł˛ebia w klatce w dzie´n targowy, ten ogie´n rozbłyskiwał w czarnym oku, a głos stawał si˛e słodki jak rozmarzony szept rzeki Slinoon. Pewnego dnia Myk opu´scił Mondor i ruszył na Eld. Była to najwy˙zsza góra w Eldwoldzie, wyrastaj ˛aca za Mondorem, rzucaj ˛aca czarny cie´n na miasto przed zmierzchem, gdy zagubione we mgle sło´nce zsuwało si˛e w dół. Znad granicy mgieł pasterze i młodzi chłopcy na polowaniu spogl ˛adali poza Mondor, ku rów- ninie Terbrec na zachodzie, na ziemie władców Sirle, na północ ku polom Fal- low, gdzie duch trzeciego króla Eldwoldu wci ˛a˙z wspominał sw ˛a ostatni ˛a bitw˛e i gdzie pod jego niespokojnymi, bezgło´snymi stopami nie rosło nic ˙zywego. Tam, w g˛estych mrocznych lasach Eldu, w´sród białej ciszy, Myk zacz ˛ał kolekcjonowa´c cudowne, legendarne zwierz˛eta. Z dzikiej krainy jezior na północy Eldwoldu przywołał do siebie Czarnego Ła- b˛edzia z Tirlith, szerokoskrzydłego, złotookiego ptaka, który na swym grzbiecie uniósł trzecia córk˛e króla Merroca z kamiennej wie˙zy, gdzie była wi˛eziona. Potem wysłał bezgło´sn ˛a, pot˛e˙zn ˛a sie´c swego wezwania w gł˛ebokie g˛este lasy po drugiej stronie Eldu, sk ˛ad ˙zaden człowiek jeszcze nie powrócił, i niczym łososia schwy- tał czerwonookiego, białokłego ody´nca Cyrina, który jak harfiarz ´spiewał ballad) i znał odpowiedzi na wszystkie zagadki prócz jednej. Z mrocznego i cichego serca samej góry Myk sprowadził Gylda, zielonoskrzydłego smoka, od stuleci ´sni ˛acego o zimnym płomieniu złota. Smok zbudził si˛e z rozkosznego snu na d´zwi˛ek swego 8
imienia w niemal zapomnianej pie´sni, któr ˛a Myk posłał w ciemno´s´c. Mag wyłu- dził od Gylda gar´s´c staro˙zytnych klejnotów i zbudował dom z białego gładkiego kamienia po´sród wysokich sosen, i wielki ogród dla zwierz ˛at otoczony kr˛egiem kamiennych murów. Do tego domu sprowadził kiedy´s dziewczyn˛e z gór. znaj ˛a- c ˛a tylko kilka słów, lecz nie czuj ˛ac ˛a l˛eku ani przed zwierz˛etami, ani przed ich stra˙znikiem. Pochodziła z biednej rodziny, miała spl ˛atane włosy i silne ramio- na. W domostwie Myka zobaczyła rzeczy, które inni poznali mo˙ze raz w ˙zyciu, w wersie dawnego poematu lub w opowie´sci harfiarza. Dziewczyna powiła Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, który potrafił sta´c nieruchomo jak martwe drzewo kiedy ojciec posyłał wołanie. Myk nauczył go czyta´c stare ballady i legendy w ksi˛egach, które zebrał; nauczył woła´c zapomniane imi˛e poprzez cały Eldwold i ku krainom poza nim; nauczył czeka´c w milczeniu, cierpliwie, przez tygodnie, miesi ˛ace i lata — na chwil˛e, kiedy to imi˛e rozpali si˛e w dziwnym, pot˛e˙znym, zaskoczonym umy´sle zwierz˛ecia. Kiedy Myk opu´scił swe ciało ju˙z na zawsze, siedz ˛ac w milczeniu w ´swietle ksi˛e˙zyca, jego syn, Ogam, przej ˛ał kolekcj˛e. Z południowych pusty´n poza gór ˛a Eld Ogam przywabił lwa Gulesa, który swym futrem w kolorze królewskiego skarbu wielu nieostro˙znych skłonił do nie- chcianej przygody. Sprzed kominka wied´zmy z dala od Eldwoldu wykradł wielk ˛a czarn ˛a kocic˛e Moriah, której wiedza o zakl˛eciach i tajemnych urokach była kie- dy´s legend ˛a. Bł˛ekitnooki sokół Ter, który rozerwał na strz˛epy siedmiu morderców maga Aera, jak błyskawica run ˛ał z czystego nieba i usiadł Ogamowi na ramieniu. Po krótkiej, w´sciekłej walce, gdy niebieskie oczy patrzyły prosto w czarne, ucisk szponów zel˙zał; sokół zdradził swoje imi˛e i poddał si˛e mocy maga. Z krzywym, kpi ˛acym, odziedziczonym po Myku u´smiechem Ogam przywołał te˙z do siebie najstarsz ˛a córk˛e ksi˛ecia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przeje˙z- d˙zała zbyt blisko góry. Była kruchym, pi˛eknym dzieckiem, l˛ekaj ˛acym si˛e ciszy i dziwnych, wspaniałych zwierz ˛at, które przypominały rysunki na starych gobeli- nach w domu jej ojca. Bała si˛e te˙z Ogarn ˛a, jego skrywanej i nieugi˛etej mocy, jego nieprzeniknionych oczu. Powiła mu jedno dziecko i zmarła. Dzieckiem tym, co trudno wytłumaczy´c, była dziewczynka. Gdy Ogam opanował swoje zdumienie, nazwał j ˛a Sybel. Wyrosła wysoka i silna po´sród pustkowi; miała smukł ˛a sylwetk˛e matki, wło- sy jak ko´s´c słoniowa i czarne, nieul˛ekłe oczy ojca. Opiekowała si˛e zwierz˛etami, pilnowała ogrodu i wcze´snie nauczyła si˛e panowa´c nad niespokojnymi bestiami wbrew ich woli, posyła´c pradawne imi˛e, w ciszy swego umysłu bada´c ukryte i za- pomniane miejsca. Ogam, dumny z córki, zbudował jej pokój z wielk ˛a kryszta- łow ˛a kopuł ˛a, cienk ˛a jak szkło, a tward ˛a jak kamie´n; mogła tam siedzie´c pod bar- wami nocnego ´swiata i przywoływa´c w spokoju. Zmarł, kiedy sko´nczyła szesna- ´scie lat; zostawił j ˛a sam ˛a z pi˛eknym białym domem, ogromn ˛a bibliotek ˛a ci˛e˙zkich, 9
okutych ˙zelazem ksi ˛a˙zek, stadem zwierz ˛at, jakich nie ogl ˛ada si˛e nawet w snach, i moc ˛a, by nad nimi panowa´c. Pewnej nocy, wkrótce potem, przeczytała w jednej z najstarszych ksi ˛ag o wiel- kim białym ptaku ze skrzydłami, które sun˛eły jak ´snie˙zne proporce rozwini˛ete na wietrze — ptaku, który za dawnych dni nosił na grzbiecie jedyn ˛a królow ˛a El- dwoldu. Cicho wymówiła do siebie jego imi˛e: Liralen. Siedz ˛ac na podłodze pod kopuł ˛a, z wci ˛a˙z otwart ˛a ksi˛eg ˛a na kolanach, posłała w rozległ ˛a noc Eldwoldu swe pierwsze wołanie, wezwanie ptaka, którego imienia nikt nie wymawiał od stuleci. Wołanie przerwał krzyk kogo´s, kto stan ˛ał przed zamkni˛et ˛a bram ˛a. Dotkni˛eciem my´sli zbudziła lwa ´spi ˛acego w ogrodzie i posłała do bramy, by swym złocistym okiem spojrzał ostrzegawczo na intruza. Ale wołanie nie cichło, nagl ˛ace i niezrozumiałe. Westchn˛eła zniech˛econa i wysłała sokołowi Terowi po- lecenie, by porwał przybysza i zrzucił go ze szczytu góry Eld. Po chwili krzyki ucichły nagle, lecz w ciszy rozległ si˛e rozpaczliwy płacz, dziecka. Zaskoczył j ˛a; wstała wreszcie i przeszła boso przez marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierz˛eta w ciemno´sci poruszały si˛e niespokojnie. Dotarła do bramy z cienkich ˙zelaznych pr˛etów i złotych spoje´n i wyjrzała na zewn ˛atrz. Zbrojny m˛e˙zczyzna stał tam z dzieckiem na r˛ekach i sokołem Terem na ra- mieniu. Milczał, stoj ˛ac nieruchomo w u´scisku Tera; dziecko w jego okrytych kol- czug ˛a ramionach płakało, nie zwa˙zaj ˛ac na nic. Sybel przesun˛eła wzrok od jego nieruchomej, skrytej w cieniu twarzy, i spojrzała w oczy sokoła. Mówiłam ci, powiedziała w my´slach, ˙zeby´s zrzucił go ze szczytu Eldu. Bł˛ekitne nieprzeniknione oczy zwróciły si˛e ku niej. Jeste´s młoda, odparł Ter, ale bez w ˛atpienia pot˛e˙zna. Uczyni˛e to, je´sli naka˙zesz mi po raz drugi. Ale najpierw musz˛e ci˛e ostrzec: znam ludzi od niezliczonych hit: je˙zeli zaczniesz ich zabija´c, pewnego dnia, wiedzeni strachem, przyjd ˛a tutaj, a b˛edzie ich wielu. Zniszcz ˛a twój dom i wypuszcz ˛a zwierz˛eta. Tak po wielekro´c powtarzał nam mistrz Ogam. Sybel przez chwil˛e tupała bos ˛a stop ˛a o ziemi˛e. Spojrzała w twarz m˛e˙zczyzny. — Kim jeste´s? — zapytała — Dlaczego krzyczysz u moich bram? — Pani — odparł ostro˙znie, gdy˙z twarde pióra Tera musn˛eły go po twarzy. — Czy jeste´s córk ˛a Laran, córki Horsta, władcy Hiltu? — Laran była moj ˛a matk ˛a — przyznała Sybel, niecierpliwie przest˛epuj ˛ac z no- gi na nog˛e. — Kim jeste´s? — Jestem Coren z Sirle. Mój brat ma dziecko z twoj ˛a ciotk ˛a, najmłodsz ˛a sio- str ˛a twojej matki. — Urwał, gwałtownie wci ˛agaj ˛ac oddech przez zaci´sni˛ete z˛eby. Sybel skin˛eła r˛ek ˛a na sokoła. Pu´s´c go, bo inaczej b˛ed˛e tu stała przez cał ˛a noc. Ale nie oddalaj si˛e, na wypa- dek gdyby był szalony. Sokół wzleciał i usiadł na niskim konarze drzewa, tu˙z nad głow ˛a przyby- sza. M˛e˙zczyzna na chwil˛e przymkn ˛ał oczy; male´nkie krople krwi s ˛aczyły si˛e jak 10
łzy przez kolczug˛e. W ´swietle ksi˛e˙zyca wydawał si˛e młody, a włosy miał bar- wy ognia. Sybel przygl ˛adała mu si˛e z ciekawo´sci ˛a, gdy˙z metalowe ogniwa zbroi l´sniły niby woda w´sród nocy. — Dlaczego tak si˛e ubrałe´s? — spytała. Wtedy otworzył oczy. — Byłem na Terbrec. — Zerkn ˛ał na ciemn ˛a sylwetk˛e ptaka nad sob ˛a. — Sk ˛ad wzi˛eła´s takiego sokola? Przebił si˛e przez ˙zelazo, skór˛e i jedwab... — Zabił siedmiu ludzi — wyja´sniła Sybel — którzy zabili maga Aera, dla klejnotów na jego ksi˛egach m ˛adro´sci. — Ter — szepn ˛ał m˛e˙zczyzna, a ona w zdumieniu uniosła brwi. — Kim jeste´s? — Ju˙z mówiłem. Coren z Sirle. — Ale to dla mnie nic nie znaczy. Co robisz z dzieckiem przed moj ˛a bram ˛a? Coren z Sirle odpowiedział wolno i cierpliwie: — Laran, twoja matka, miała siostr˛e Riann˛e. Twoja ciotka trzy lata temu po- ´slubiła króla Eldwoldu, mojego.... — Kto jest teraz królem? — spytała zaciekawiona. Młody człowiek zdziwił si˛e. — Drede. Drede jest królem Eldwoldu, od pi˛etnastu lat. — Aha. Mów dalej. Drede po´slubił Riann˛e. To bardzo ciekawe, ale musz˛e przywoła´c Liralena. — Prosz˛e! — Spojrzał na sokoła i zni˙zył głos. — Prosz˛e walczyłem od trzech dni, potem wuj rzucił mi dziecko w ramiona i kazał odda´c czarodziejce z góry Eld. Zapytałem: A je´sli nie zechce go wzi ˛a´c? Po co jej dziecko? Ale on spojrzał tylko na mnie i odparł: Nie wrócisz z tej góry z dzieckiem, nie pragniesz chyba ´smierci syna swojego brata? — A dlaczego chce odda´c go mnie? — Poniewa˙z to dziecko Rianny i Norrela, a oni oboje nie ˙zyj ˛a. Sybel zamrugała. Czego´s nie mogła zrozumie´c. — Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze Rianna po´slubiła Drede’a. — Tak. — Wi˛ec dlaczego to dziecko jest synem Norrela? Nie rozumiem. Głos Corena wzniósł si˛e niebezpiecznie. — Poniewa˙z Norrel i Rianna byli kochankami. A Drede zabił Norrela trzy dni temu na równinie Terbrec. Czy we´zmiesz to dziecko, abym mógł wróci´c i zabi´c Drede’a? Sybel spojrzała na niego nieruchomym wzrokiem. — Nie krzycz na mnie — powiedziała bardzo cicho. Coren zaciskał i prostował palce w pancernych r˛ekawicach. W ´swietle ksi˛e- ˙zyca zrobił krok w jej stron˛e, a delikatne ´swiatło cieniami podkre´sliło rysy jego twarzy, ujawniło linie zm˛eczenia pod oczami. 11
— Wybacz mi — szepn ˛ał. — Prosz˛e. Spróbuj zrozumie´c. Jechałem cały dzie´n i pół nocy. Mój brat i wielu krewnych nie ˙zyj ˛a. Władca Nicconu swymi siłami wsparł Drede’a, a Sirle nie mogło si˛e oprze´c im obu. Rianna zmarła przy poro- dzie. Je´sli Drede znajdzie chłopca, zabije go. Nie ma dla dziecka bezpiecznego miejsca v. tym Sirle. Nie ma dla niego bezpiecznej kryjówki na całym ´swiecie... Tylko tutaj Drede nie b˛edzie go szukał. Drede zabił Norrela, ale przysi˛egam, ˙ze nie dostanie tego dziecka. Prosz˛e, zaopiekuj si˛e nim. Jego matka była z twojej rodziny. Sybel przyjrzała si˛e dziecku. Przestało ptak kół panowała cisza nocy. Dziec- ko machn˛eło male´nk ˛a r˛ek ˛a w powietrzu, próbowało odepchn ˛a´c koc, którym było okryte. Sybel dotkn˛eła jego bladej pulchnej twarzy, a dziecko zwróciło ku niej oczy migocz ˛ace jak gwiazdy. — Moja matka umarła, wydaj ˛ac mnie na ´swiat — powiedziała. — Jak ma na imi˛e? — Tamlorn. — Tamlorn. Bardzo ładnie. Wolałabym, ˙zeby to była dziewczynka. — Wtedy nie musiałbym jecha´c tak daleko, by go ukry´c. Drede boi si˛e, ˙ze kiedy dziecko doro´snie, za˙z ˛ada tronu i stanie do walki z jego dziedzicem. Sirle go poprze; moja rodzina próbowała zdoby´c tron Eldwoldu, odk ˛ad król Harth zgin ˛ał na polu Fallow, a Tarn z Sirle nosił koron˛e przez dwana´scie lat, nim znów j ˛a stracił. — Ale je´sli wszyscy wiedz ˛a, ˙ze to nie jest dziecko Drede’a... — Tylko Drede, Rianna i Norrel znali prawd˛e, a Rianna i Norrel nie ˙zyj ˛a. Królewscy bastardzi mog ˛a by´c bardzo niebezpieczni. — Nie wygl ˛ada gro´znie. — Smukłymi bladymi palcami musn˛eła policzek chłopca. U´smiech przemkn ˛ał po jej twarzy. — B˛edzie mi pasował do kolekcji. Coren mocniej obj ˛ał dziecko. — To syn Norrela, nie zwierz˛e. Sybel uniosła głow˛e. — Czy˙z nie jest czym´s mniej? Je, ´spi, nie my´sli, wymaga opieki. Tylko... nie wiem, jak opiekowa´c si˛e dzieckiem. Nie potrafi mi powiedzie´c, czego potrzebuje. Coren zamilkł na chwil˛e. Gdy znów si˛e odezwał, usłyszała cie´n znu˙zenia w je- go głosie. — Jeste´s dziewczyn ˛a; powinna´s wiedzie´c takie rzeczy. — Dlaczego? — Dlatego... Dlatego ˙ze sama kiedy´s b˛edziesz mie´c dzieci i... i b˛edziesz musiała si˛e nimi opiekowa´c. — Nie opiekowała si˛e mn ˛a ˙zadna kobieta — odparła Sybel. — Ojciec kar- mił mnie kozim mlekiem i uczył czyta´c swoje ksi˛egi. Pewnie b˛ed˛e kiedy´s miała dziecko, które naucz˛e, jak po mojej ´smierci opiekowa´c si˛e zwierz˛etami. Coren spojrzał na ni ˛a i rozchylił wargi. 12
— Gdyby nie chodziło o mojego wuja — powiedział cicho — raczej zabrał- bym dziecko z powrotem do domu, ni˙z zostawiał syna Norrela tutaj, z tob ˛a, twoja niewiedz ˛a i twoim sercem z lodu. Twarz Sybel znieruchomiała niczym ksi˛e˙zyc w pełni. — To ty nic nie wiesz — szepn˛eła. — Mogłabym kaza´c Terowi rozerwa´c ci˛e na siedem kawałków i zrzuci´c zakrwawion ˛a głow˛e na równin˛e Terbrec, ale panuj˛e nad sob ˛a. Spójrz! Otworzyła bram˛e palcami dr˙z ˛acymi z gniewu, który ogarn ˛ał j ˛a niczym zimny wiatr od gór. Rzuciła bezgło´sne wołania do oszołomionych snem umysłów wokół siebie i zwierz˛eta przybyły niczym odpryski snu. Coren szedł u jej boku. Rami˛e w kolczudze ochraniało plecy malca, dło´n podpierała głow˛e, a szeroko otwarte i wpatrywały si˛e w ruchom ˛a, szeleszcz ˛ac ˛a ciemno´s´c. Wielki odyniec dotarł do nich pierwszy — biały jak płomie´n w ciemno´sci, z kłami jak marmur, o których marzyli łowcy. Z krtani Corena wydobył si˛e niear- tykułowany d´zwi˛ek. Sybel oparła Cyrinowi dło´n na czole ponad małymi czerwo- nymi oczkami. — My´slisz, ˙ze nie mog˛e si˛e zaj ˛a´c dzieckiem? Przecie˙z opiekuj˛e si˛e tymi zwie- rz˛etami. S ˛a pradawne, pot˛e˙zne jak ksi ˛a˙z˛eta, m ˛adre, niespokojne i niebezpieczne, ale daj˛e im to, czego potrzebuj ˛a. Dziecku te˙z dam to, czego mu trzeba. Lecz je- ´sli nie tego chcesz, to odejd´z. Nie prosiłam, ˙zeby´s przybył tu z chłopcem; nie obchodzi mnie, czy z nim odejdziesz. By´c mo˙ze, nic nie wiemo two-
im ´swiecie, ale tutaj znalazłe´s si˛e w moim i tutaj ty jeste´s głupcem.
Coren wpatrywał si˛e w ody´nca, z trudem znajduj ˛ac słowa.
— Cyrin — szepn ˛ał. — Cyrin. Masz go... — Urwał znowu i przez chwil˛e
oddychał gł˛eboko. Potem przemówił powoli, jakby szukał w pami˛eci. — Ron-
dar... władca Runriru schwytał ody´nca Cyrina, którego nie pojmał wcze´sniej ˙za-
den człowiek... nieuchwytnego Cyrina, Stra˙znika Zagadek i... za˙z ˛adał albo jego
˙zycia, albo całej m ˛adro´sci ´swiata. I wtedy Cyrin przewrócił kamie´n u stóp Ron-
dara, a Rondar powiedział, ˙ze taka m ˛adro´s´c nie ma dla niego warto´sci, i odjechał,
wci ˛a˙z poszukuj ˛ac...
— Sk ˛ad znasz t˛e histori˛e? — spytała zdumiona Sybel. — Nie pochodzi z El-
dwoldu.
— Znam j ˛a. Znam. — Uniósł głow˛e i mocniej obj ˛ał dziecko, gdy spłyn ˛ał ku
nim wielki kształt, bezgło´sny jak cie´n nocy.
Przed nimi łagodnie wyl ˛adował łab˛ed´z z grzbietem szerokim jak u ody´nca
i oczami złotymi jak dwie gwiazdy.
— Łab˛ed´z z Tirlith... to on, tak, Sybel?
— Sk ˛ad znasz moje imi˛e? — szepn˛eła.
— Znam.
Patrzył, jak dwa koty sun ˛a przez noc, nadchodz ˛ac z dwóch stron budynku.
Nawet nie drgn ˛ał, cho´c Tamlorn poruszył si˛e w jego ramionach. Kocica Moriah
13
podeszła, wsun˛eła czarn ˛a płask ˛a głow˛e pod dło´n Sybel, a potem uło˙zyła si˛e u jej stóp i ziewn˛eła, ukazuj ˛ac Corenowi z˛eby podobne do wyostrzonych, polerowa- nych kamieni. — Moriah, Pani Nocy. która zdradziła magowi Takowi zakl˛ecie otwieraj ˛ace wie˙z˛e bez drzwi, gdzie był wi˛eziony... Nie znam... nie znam lwa. Lew Gules o oczach z płynnego złota zatoczył kr ˛ag wokół kolan Corena, po- tem uło˙zył si˛e przed nim, a mi˛e´snie poruszały si˛e leniwie pod l´sni ˛acym futrem. Coren potrz ˛asn ˛ał głow ˛a. — Zaczekaj... Był taki lew z Południowych Pusty´n, który ˙zył na dworach wielkich władców, dzielił si˛e m ˛adro´sci ˛a, ˙zywił najlepszym mi˛esem, nosił ich ob- ro˙ze i ła´ncuchy z ˙zelaza i złota, tylko dopóki miał na to ochot˛e... Gules. — Sk ˛ad wiesz takie rzeczy? Wielka głowa lwa zwróciła si˛e w stron˛e Sybel. Gdzie go znalazła´s? — spytał zaciekawiony Gules. Przyniósł mi dziecko, odparła z roztargnieniem Sybel. Zna moje imi˛e, ale nie wiem sk ˛ad. — Kiedy´s umiał mówi´c — dodał Coren. — Kiedy´s wszystkie umiały. Tak długo ˙zyły w dziczy, z dala od ludzi, ˙ze ju˙z zapomniały... wszystkie z wyj ˛atkiem Cyrina. Podobnie ludzie zapomnieli ich imiona. Sk ˛ad ty... Coren drgn ˛ał, a Sybel podniosła głow˛e. Rozwini˛ete skrzydła przesłoniły ksi˛e- ˙zyc i ocieniły ich twarze, potem spłyn˛eły ni˙zej, a ka˙zdy ruch zasysał jedno ude- rzenie serca wiatru. Tamlorn kopał niespokojnie w u´scisku Corena i wyj˛eczał mu w ucho jak ˛a´s skarg˛e. Smok opadł leniwie przed nimi, jaskrawym zielonym spoj- rzeniem mierz ˛ac Corena. Cie´n si˛egał a˙z do ich stóp, a glos my´sli gada brzmiał w głowie Sybel niczym stary i suchy pergamin. Jest w górach jaskinia, gdzie nigdy nie znajd ˛a jego ko´sci. Nie. Wezwałam ci˛e, bo byłam rozgniewana, ale teraz ju˙z nie jestem. Nie nale˙zy go krzywdzi´c. To m˛e˙zczyzna, uzbrojony. Nie zrób mu nic złego. Zwróciła si˛e do Corena, który przygl ˛adał si˛e smokowi; zapomniany Tamlorn wiercił si˛e i szarpał w jego ramionach. Oczy Sybel błysn˛eły nagle w lekkim u´smiechu. — Znasz go. — Jego imi˛e nie jest tak stare, by ludzie o nim zapomnieli. Był kiedy´s ksi ˛a- ˙z˛e Eldwoldu, wioz ˛acy przez masyw Eldu bogate dary dla władcy południa, aby kupi´c bro´n i ludzi. Nigdy nie znaleziono jego ko´sci ani skarbów... Ludzie jesz- cze wci ˛a˙z powtarzaj ˛a opowie´sci o ogniu spadaj ˛acym na Mondor z letniego nieba, o płon ˛acych plonach i rzece Silnoon wrz ˛acej w korycie. 14
— Jest ju˙z stary i zm˛eczony — rzekła Sybel. — Te dni min˛eły. Znam jego imi˛e; nie mo˙ze si˛e ode mnie uwolni´c, by znów robi´c podobne rzeczy. Coren poprawił koc na Tamlornie. Mroczne cienie znu˙zenia znikn˛eły z jego twarzy — na chwil˛e stała si˛e zadziwiaj ˛aco młoda. Spojrzał na Sybel. — S ˛a pi˛ekne. Tak, pi˛ekne. — Patrzył na ni ˛a przez chwil˛e i znów przemówił: — Musz˛e jecha´c. Do Mondoru dotarły ju˙z pewnie wie´sci o bitwie. Nie znios˛e my´sli, ˙ze moi bracia mo˙ze nie ˙zyj ˛a, a ja nic o tym nie wiem. Czy we´zmiesz Tamlorna? B˛edzie bezpieczny z tak ˛a stra˙z ˛a. Czy b˛edziesz go kocha´c? Tego... tego potrzebuje najbardziej. Sybel bez słowa kiwn˛eła głow ˛a i niezgrabnie wzi˛eła od niego dziecko. Malec z zaciekawieniem poci ˛agn ˛ał j ˛a za włosy. — Ale sk ˛ad wiesz o tak wielu sprawach? Sk ˛ad znasz moje imi˛e? — Och, spytałem star ˛a kobiet˛e mieszkaj ˛ac ˛a przy drodze kawałek st ˛ad. Ona mi je zdradziła. — Nie znam ˙zadnych starych kobiet. — U´smiechn ˛ał si˛e do swoich wspomnie´n. — T˛e powinna´s pozna´c. My´sl˛e... my´sl˛e, ˙ze je´sli b˛edziesz potrzebowała po- mocy przy Tamlornie, ona ci jej udzieli. — Urwał i spojrzał na chłopca. Dotkn ˛ał mi˛ekkiego kr ˛agłego policzka i u´smiech znikn ˛ał z jego twarzy, nagle ot˛epiałej z ˙za- lu. — Do widzenia. Dzi˛ekuj˛e — szepn ˛ał i odwrócił si˛e. Sybel szła za nim do bramy. — Do widzenia — rzuciła przez kraty, kiedy dosiadł konia. — Nic nie wiem o wojnach, ale wiem to i owo o ˙zalu. A to, jak mi si˛e zdaje, dawali´scie sobie nawzajem na Terbrec. Spojrzał na ni ˛a z siodła. — To prawda — przyznał. — Wiem. Kiedy odwróciła si˛e od bramy, spojrzała w małe, okr ˛agłe oczka srebrzystego ody´nca. Pochwyciła my´sli wokół siebie i z wysiłkiem obj˛eła je swym spokojem. Mo˙zecie ju˙z odej´s´c. Przepraszam, ˙ze was zbudziłam, ale straciłam panowanie nad sob ˛a. Odyniec nie drgn ˛ał. Nie mo˙zesz dawa´c miło´sci, zauwa˙zył, póki jej wpierw nie dostaniesz. Niezbyt mi pomagasz, odparła z irytacj ˛a Sybel, a wielki odyniec wydał z siebie ciche parskni˛ecie, co było jego ´smiechem. Ta stara kobieta przeszła kiedy´s przez ogrodzenie; szukała ziół. Prychn ˛ałem na ni ˛a, a ona prychn˛eła na mnie. Mogłaby ci pomóc. Co by´s mi dała za cał ˛a m ˛adro´s´c tego ´swiata? Nic, poniewa˙z jej nie chce. Daj j ˛a Corenowi. Powiedział, ˙ze mam serce z lodu. Cyrin prychn ˛ał znowu, łagodnie. Istotnie, potrzebuje m ˛adro´sci. Te˙z mu to powiedziałam. 15
Nast˛epnego ranka Sybel pobiegła górska ´scie˙zk ˛a prowadz ˛ac ˛a do miasta w do- le. Wielkie stare sosny kołysały si˛e na wietrze, trzeszcz ˛ac i j˛ecz ˛ac o nadchodz ˛acej zimie. Głaskane tu i tam promieniami sło´nca igły były mi˛ekkie i zimne pod bo- symi stopami. Niosła ´spi ˛acego Tamlorna owini˛etego białym wełnianym kocem. Był ciepły i ci˛e˙zki w jej ramionach. Pachniał miło. Przygl ˛adała si˛e jego długim jasnym rz˛esom i rumianej buzi. Raz zatrzymała si˛e, by musn ˛a´c policzkiem jego mi˛ekkie jasne włoski. — Tamlorn — szepn˛eła, — Tamlorn. Mój Tam. W´sród drzew dostrzegła niewielk ˛a chatk˛e; z komina unosił si˛e dym. Bury kot spał na dachu, a czarny kruk przysiadł na parze rogów wisz ˛acych nad drzwia- mi. Dziobi ˛ace na podwórzu goł˛ebie zatrzepotały wokół niej, kiedy podeszła do wej´scia. Kruk spojrzał z ukosa jednym okiem, wydał z siebie krzyk brzmi ˛acy jak pytanie: Kto? Nie zwróciła na niego uwagi i otworzyła drzwi. Potem stan˛eła nie- ruchomo; zaraz za progiem nie było podłogi, tylko mgła faluj ˛aca niespokojnie u stóp. Sybel rozejrzała si˛e zaskoczona i zobaczyła, ˙ze ´sciany domu spogl ˛adaj ˛a na ni ˛a, maj ˛a oczy i okr ˛agłe ciemne usta. Drzwi wy´slizgn˛eły si˛e jej z r˛eki i zamkn˛eły, a mgła zawirowała, wezbrała, okryła nawet sufit. Spoza tej mgły sfrun ˛ał kruk i raz jeszcze zapytał: Kto? Tamlorn poskar˙zył si˛e płaczliwie. Ucałowała go odruchowo. Potem powie- działa, stoj ˛ac w tym dziwnym, czujnym domu: — W czyim jestem sercu? Mgła znikn˛eła, a obserwuj ˛ace j ˛a oczy stwardniały w sosnowe s˛eki. Chuda sta- rucha w sukni koloru li´sci, z siwymi włosami zwini˛etymi w tysi ˛ace zwichrzonych loczków wokół twarzy, wstała z fotela na biegunach i zło˙zyła upier´scienione r˛ece. — Dziecko! Odebrała od Sybel chłopca, wydaj ˛ac przy tym d´zwi˛ek niczym gruchaj ˛ace go- ł˛ebie. Tamlorn przygl ˛adał si˛e jej przez chwil˛e, a potem nagle chwycił za długi nos. Cmokn˛eła do niego, a on u´smiechn ˛ał si˛e bezz˛ebnie. Spojrzała na Sybel ocza- mi szarymi jak ˙zelazo i ostrzejszymi ni˙z królewski miecz. — To ty. — Ja — odparła Sybel. — Potrzebuje rady. je´sli zechcesz mi jej udzieli´c. — Mimo ody´nca Cyrina i lwa Gulesa, którzy ci doradzaj ˛a, moje dziecko, przy- chodzisz jednak do mnie? Masz pi˛ekne włosy, takie długie i gładkie... Czy jaki´s m˛e˙zczyzna ju˙z ci to powiedział? — Ani Cyrin, ani Gules nie potrafi nia´nczy´c dziecka. Musz˛e małemu da´c to, czego potrzebuje, a sam nie mo˙ze mi powiedzie´c. Cyrin twierdzi, ˙ze mo˙zesz mi pomóc, poniewa˙z prychn˛eła´s na niego. Czasami mówi bez sensu. Pomo˙zesz mi? — Cebule — powiedziała starucha. Sybel mrugn˛eła niepewnie. — Stara kobieto, stałam w oku twego serca, kiedy na mnie patrzyła´s, a nikt, kto ma takie wewn˛etrzne oko, nie mo˙ze by´c głupcem. Pomo˙zesz mi? 16
— Oczywi´scie, dziecko. Wpu´sciłam ci˛e przecie˙z. Cebule... hodujesz je w ogrodzie. Próbowałam sobie przypomnie´c. Pozwolisz mi czasem wzi ˛a´c kilka cebul? — Oczywi´scie. — Lubi˛e je doda´c do gulaszu. Siadaj... tam, na tej skórze przy kominku. Dostałam j ˛a od pewnego człowieka z miasta. Nienawidził swojej ˙zony i chciał si˛e jej pozby´c. — Ludzie w mie´scie s ˛a dziwni. Nie rozumiem miło´sci i nienawi´sci, tylko istnienie i wiedz˛e. Ale teraz musz˛e si˛e nauczy´c kocha´c to dziecko. — Przerwała na moment i zmarszczyła lekko brwi barwy ko´sci słoniowej. — My´sl˛e, ˙ze go kocham. Jest mi˛ekki, pasuje do moich ramion. Gdyby Coren z Sirle przyjechał po małego, ci˛e˙zko byłoby mi si˛e z nim rozsta´c. — A wi˛ec... — A wi˛ec co? — Wi˛ec to jest syn Drede’a. Słyszałam o nim od moich ptaków. — Coren twierdzi, ˙ze to syn Norrela. W˛askie wargi rozci ˛agn˛eły si˛e w u´smiechu. — Nie wydaje mi si˛e. My´sl˛e, ˙ze jest synem króla Drede’a. W królewskim pałacu jest kruk, którego oczy nigdy si˛e nie zamykaj ˛a... Sybel przygl ˛adała si˛e jej z rozchylonymi ustami. Odetchn˛eła ostro˙znie i po- woli. — Nie znam si˛e na takich sprawach. Ale teraz jest mój, ja b˛ed˛e go kocha´c. To dziwne. Mam swoje zwierz˛eta od szesnastu lat, a to dziecko dopiero jedn ˛a noc, lecz gdybym miała wybiera´c, nie wiem, czy nie wybrałabym tego male´nstwa, tak bezradnego i głupiego. Mo˙ze dlatego ˙ze zwierz˛eta mog ˛a odej´s´c i od nikogo nic nie wymaga´c, a Tam potrzebuje wszystkiego ode mnie. Kobieta obserwowała j ˛a, kołysz ˛ac si˛e w fotelu. Pier´scienie błyskały na jej pal- cach niczym ogniki. — Jeste´s dziwnym dzieckiem... Nieul˛ekłym i pot˛e˙znym, skoro trzymasz te wielkie, władcze bestie. Czy czasem nie czujesz si˛e samotna? — Samotna? Dlaczego? Z wieloma istotami mog˛e rozmawia´c. Ojciec nigdy du˙zo nie mówił. Od niego nauczyłam si˛e milczenia, milczenia umysłu, które jest jak czysta, nieruchoma woda, gdzie nic si˛e nie ukryje. To pierwsza rzecz jakiej mnie nauczył, bo je´sli nie potrafisz milcze´c, nie usłyszysz odpowiedzi na wołanie. Ostatniej nocy, kiedy przybył Coren, próbowałam przywoła´c Liralena. — Liralen... — Twarz starej kobiety rozja´sniła si˛e; wydała si˛e rozmarzona i młoda mimo siwych loków. — Ze skrzydłami jak proporce koloru ksi˛e˙zyca... Och, dziecko, kiedy wreszcie schwytasz Liralena, pozwól mi go zobaczy´c. — Pozwol˛e. Ale bardzo trudno go znale´z´c, zwłaszcza kiedy przerywaj ˛a mi ludzie z dzie´cmi. Ja si˛e wychowałam na mleku, ale Tam chyba go nie lubi. Starucha westchn˛eła. 17
— Chciałabym go sama karmi´c, ale lepsza b˛edzie krowa, dopóki nie znajd˛e jakiej´s miejscowej kobiety z gór na mamk˛e. — Jest mój — przypomniała Sybel. — Nie chc˛e, ˙zeby jaka´s inna kobieta za- cz˛eła go kocha´c. — Oczywi´scie, dziecko, ale... Czy pozwolisz i mnie go pokocha´c? Tylko tro- ch˛e? Tak wiele czasu min˛eło, odk ˛ad miałam dzieci do kochania. Ukradn˛e komu´s krow˛e i zostawi˛e na jej miejscu klejnot. — Mog˛e przywoła´c krow˛e. — Nie, dziecko. Je´sli kto´s musi by´c złodziejem, niech to b˛ed˛e ja. Ty musisz my´sle´c o sobie. Co si˛e stanie, gdy ludzie zaczn ˛a podejrzewa´c, ˙ze przywołujesz ich zwierz˛eta? — Nie boj˛e si˛e ludzi. S ˛a głupi. — O tak, ale potrafi ˛a by´c bardzo pot˛e˙zni w swej miło´sci i nienawi´sci. Czy ojciec nadał ci jakie´s imi˛e? — Jestem Sybel. Chyba nie musiała´s mnie o to pyta´c. Szare oczy u´smiechn˛eły si˛e lekko. — Oczywi´scie. Moje ptaki s ˛a wsz˛edzie. Ale jest ró˙znica mi˛edzy imieniem poznanym a imieniem zdradzonym przez wła´sciciela. Sama wiesz. Ja mam na imi˛e Maelga. A imi˛e dziecka? Czy dasz mi jego imi˛e jako dar? Sybel u´smiechn˛eła si˛e. — Tak. Chciałabym da´c ci jego imi˛e. To Tamlorn. — Spojrzała na malca, a włosy barwy ko´sci słoniowej połaskotały go po pulchnej twarzyczce. — Tam- lorn. Mój Tam — szepn˛eła i Tamlorn za´smiał si˛e gło´sno. I tak Maelga ukradła krow˛e, ale w zamian podło˙zyła pier´scie´n z klejnotem, a ludzie przez długie miesi ˛ace z nadziej ˛a zostawiali otwarte wrota do obór. Tam- lorn rósł silny, jasnowłosy i szarooki; ´smiał si˛e i krzyczał w´sród nieruchomych białych hal, dra˙znił cierpliwe zwierz˛eta i je karmił. Mijały lata; stał si˛e smukły i smagły; poznawał gór˛e z synami pasterzy, wspinał si˛e w´sród mgieł, przeszuki- wał gł˛ebokie jaskinie, przynosił do domu rude lisy, ptaki i dziwne zioła dla Mael- gi. Sybel nie przerywała swych poszukiwa´n Liralena; przywoływała go nocami, czasem znikała na całe dnie i wracała ze starymi, zdobionymi w klejnoty ksi˛egami o ˙zelaznych okuciach — ksi˛egami, które mogły przechowywa´c jego imi˛e. Maelga kpiła z niej, ˙ze kradnie, ale Sybel odpowiadała z roztargnieniem: — Od małych magików, którzy nie wiedz ˛a, jak z nich korzysta´c. Musz˛e mie´c Liralena. To moja obsesja. — Pewnego dnia nie odró˙znisz wielkiego maga od małego magika — ostrze- gła Maelga. — I co? Ja tez jestem wielka. Musz˛e mie´c Liralena. Pewnego wieczoru, dwa- na´scie lat od dnia. kiedy Coren przyniósł jej Tamlorna, Sybel zeszła do gł˛ebokiej zimnej jaskini, któr ˛a Myk zbudował dla smoka Gylda. Jaskinia le˙zała za wst ˛a˙zk ˛a rzeki, a drzewa wokół niej rosły ogromne i nieruchome jak kolumny podpieraj ˛ace 18
hale ciszy. Przeszła po trzech kamieniach do wodospadu i wsun˛eła si˛e za kurtyn˛e wody, która spływała jej po twarzy jak łzy. W jaskini było ciemno i wilgotno ni- czym w sercu góry; zielone oczy Gylda błyszczały jak klejnoty. Wielkie zwini˛ete cielsko tworzyło cie´n na tle bardziej mrocznego cienia. Sybel stała przed nim jak smukły biały płomie´n w ciemno´sci. Spojrzała w nieruchome oczy. Tak? My´sli powstały powolne i bezkształtne niby b ˛abel w umy´sle smoka; b ˛abel p˛ekł w suchym, pergaminowym szele´scie jego głosu. Min˛eło ju˙z tysi ˛ac lat, odk ˛ad zasn ˛ałem na złocie, które odebrałem ksi˛eciu Sir- kelowi. Zasn ˛ałem, patrz ˛ac w jego otwarte oczy, patrz ˛ac na jego krew spływaj ˛ac ˛a powoli na monet˛e, potem drug ˛a, i kolejn ˛a zbieraj ˛ac ˛a si˛e na szyjce pucharu. Szept ucichł. Zapadła cisza, a˙z kolejny b ˛abel uformował si˛e i p˛ekł. ´Sni˛e o tym złocie, budz˛e si˛e, ˙zeby je zobaczy´c, i nie ma go... Budz˛e si˛e na zimnym kamieniu. Pozwól mi odlecie´c i zebra´c je znowu. Sybel wstała bezgło´snie, jak kamie´n wyrastaj ˛acy z kamienia. Po chwili odpo- wiedziała: Polecisz, a ludzie ci˛e zauwa˙z ˛a i ze zgroz ˛a przypomn ˛a sobie twoje czyny. Przyj- d ˛a, aby zniszczy´c mój dom. i zobacz ˛a złoto płon ˛ace w sło´ncu, a wtedy nic ju˙z ich nie powstrzyma. Nie, odparł Gyld. Polec˛e noc ˛a i zbior˛e je w tajemnicy, a je´sli kto´s mnie zobaczy, w tajemnicy zabij˛e. Wtedy przyjd ˛a i zabij ˛a nas oboje. A co b˛edzie z Tamem? Nie. Wielkie cielsko si˛e poruszyło. Poczuła ciepłe tchnienie oddechu. Byłem ju˙z stary i zapomniany, kiedy Mistrz zbudził mnie mym imieniem w´sród pustych ˙zył Eldu. wyrwał z marze´n pie´sni ˛a o moich czynach... Przyjemnie było znowu by´c tematem pie´sni... Przyjemnie jest słysze´c swoje imi˛e od ciebie, ale musz˛e odzyska´c moje słodkie złoto... My´sli odleciały, pr˛edkie i zwinne jak w ˛a˙z, zsun˛eły si˛e w jaskini˛e ´swiadomo´sci, w ciemny labirynt umysłu. Szybki jak woda wsi ˛akaj ˛aca w ziemi˛e, ukradkowo jak człowiek grzebi ˛acy człowieka w blasku ksi˛e˙zyca, smok poniósł swoje imi˛e w re- giony zapomniane, gdzie był bezimienny nawet dla siebie. Ale była tam przed nim, czekała przed ostatnimi wrotami umysłu. Stała mi˛edzy fragmentami wspo- mnie´n, zabójstw, ˙z ˛adz, na wpół zjedzonych posiłków. Je´sli chcesz tego tak mocno, wymy´sle jaki´s sposób. Nic nie rób. ale b ˛ad´z cier- pliwy. Pomy´sl˛e. Oddech musn ˛ał j ˛a raz jeszcze i my´sli raz jeszcze wezbrały w ciemnej jaskini. Zrób dla mnie to jedno. B˛ed˛e cierpliwy. Wyszła z groty, a krople wody błyszczały w jej włosach. Wci ˛agn˛eła do płuc chłodne nocne powietrze. Pomy´slała o smoku w locie — gładkim płomieniu w ru- chu, o gł˛ebokich, spokojnych jeziorach oczu Czarnego Łab˛edzia, o wspomnie- niach rozbitego umysłu smoka, o połamanych głowniach jego ˙z ˛adz, stopionych 19
z jej własnymi. Wtedy, w ciemno´sci, usłyszała za sob ˛a szelest. Wyczuła, ˙ze kto´s j ˛a obserwuje. — Maelga? Ale ˙zaden głos, ˙zaden umysł jej nie odpowiedział. Czarne drzewa wyrastały wokół jak monolity i przesłaniały gwiazdy. Szelest wtopił si˛e w cisz˛e jak oddech wiatru. Wróciła do domu ze zmarszczk ˛a mi˛edzy brwiami. Kilka dni pó´zniej odwiedziła Maelg˛e. Usiadła na skórze przy kominku i obj˛eła kolana r˛ekami, a staruszka wpatrywała si˛e w jej twarz, mieszaj ˛ac zup˛e. — W lesie jest co´s bez imienia. — Boisz si˛e tego? — spytała Maelga. Sybel spojrzała na ni ˛a zaskoczona. — Oczywi´scie, ˙ze nie. Ale jak mog˛e to przywoła´c, skoro nie ma imienia? To dziwne. Nie przypominam sobie, ˙zebym gdzie´s czytała o bezimiennej bestii. Co gotujesz? Gdybym ju˙z nie była głodna, zgłodniałabym od samego zapachu. — Grzyby — odparła Maelga. — Cebul˛e, szałwi˛e, rzep˛e, kapust˛e, pietruszk˛e, buraki i co´s, co przyniósł mi Tam, a co nie ma nazwy. — Pewnego dnia Tam otruje nas wszystkich — mrukn˛eła Sybel. Oparła l´sni ˛ac ˛a głow˛e o kamie´n i westchn˛eła. Maelga zerkn˛eła na ni ˛a. — Co to jest? Czy to ma nazw˛e? Sybel zadr˙zała. — Nie wiem. Ostatnio jestem bardzo niespokojna, ale sama nie wiem, czego chc˛e. Czasami lec˛e z Terem w jego my´slach, kiedy poluje. Nie potrafi lecie´c tak wysoko, jak bym chciała, ani tak pr˛edko, chocia˙z ziemia ucieka pod nami, a on wznosi si˛e wy˙zej ni˙z szczyt Eldu... Jestem z nim, kiedy zabija. Dlatego tak bar- dzo pragn˛e Liralena. Mogłabym wsi ˛a´s´c na jego grzbiet i polecieliby´smy daleko, daleko w zachodz ˛ace sło´nce, w ´swiat gwiazd. Chc˛e... Chc˛e czego´s wi˛ecej ni˙z mój ojciec, a nawet mój dziadek, ale nie wiem, co to jest. Maelga spróbowała zupy, na jej chudych palcach zamrugały klejnoty. — Pieprz — stwierdziła. — I tymianek. Ledwie wczoraj przyszła do mnie młoda kobieta. Chciała zastawi´c pułapk˛e na m˛e˙zczyzn˛e o słodkim u´smiechu i gib- kich ramionach. Była głupia. Nie dlatego ˙ze go pragn˛eła, ale dlatego ˙ze pragn˛eła czego´s wi˛ecej. — Pomogła´s jej? — Dałam je j szkatułk˛e słodkiego zapachu. A teraz przez reszt˛e swego ˙zycia b˛edzie nieszcz˛e´sliwa i zazdrosna. Przyjrzała si˛e opartej o kamienie Sybel z czarnymi oczami ukrytymi pod po- wiekami; westchn˛eła. — Moje dziecko, czy mog˛e co´s dla ciebie zrobi´c? Sybel otworzyła oczy i u´smiechn˛eła si˛e lekko. — Czy powinnam doda´c do swojej kolekcji m˛e˙zczyzn˛e? Mogłabym. Potrafi˛e przywoła´c ka˙zdego, kogo zechc˛e. Ale nie ma takiego, którego bym chciała. Cza- 20
sami zwierz˛eta robi ˛a si˛e niespokojne, ´sni ˛a o dniach ucieczek, przygód, o zdoby- waniu m ˛adro´sci, o d´zwi˛eku swych imion wymawianych z podziwem i lekiem. Te dni min˛eły. Niewielu pami˛eta ich imiona, ale one wci ˛a˙z o tym ´sni ˛a... A ja wspo- minam, jak si˛e uczyłam, jak mój ojciec, a potem ty i Tam zwracali´scie si˛e do mnie moim imieniem... My´sl˛e... My´sl˛e, ˙ze na par˛e dni chciałabym pod ˛a˙zy´c t ˛a górsk ˛a ´scie˙zk ˛a w dziwny, niezrozumiały, ´swiat. — Wi˛ec id´z, dziecko — zach˛eciła j ˛a Maelga. — Id´z. — Mo˙ze pójd˛e. Ale kto b˛edzie dogl ˛adał zwierz ˛at? — Wynajmij jakiego´s magika. — Dla Tera? ˙Zaden magik go nie utrzyma. Ja umiałam to zrobi´c ju˙z w wie- ku Tama. Szkoda, ˙ze Tam nie jest w połowie magiem. Ale jest tylko w połowie królem. — Mam nadziej˛e, ˙ze nigdy mu tego nie powiedziała´s. — Czy jestem głupia? Co by mu przyszło z tej wiedzy? Takie marzenie uczy- niłoby go nieszcz˛e´sliwym. W ´swiecie na dole mogłoby go nawet zabi´c. Lepiej dla niego, kiedy bawi si˛e z chłopcami pasterzy, poluje na lisy, a kiedy doro´snie, po´slubi jak ˛a´s pi˛ekn ˛a dziewczyn˛e z gór. Westchn˛eła znowu. Zmarszczyła lekko białe brwi, a potem wyprostowała si˛e nagle, zaskoczona, kiedy drzwi odskoczyły. Tam patrzył na ni ˛a w napi˛eciu; pot błyszczał mu na czole, a jasne włosy lepiły si˛e kosmykami do zarumienionej twa- rzy. — Sybel... Smok... zranił człowieka... Chod´z szybko... I umkn ˛ał jak zaj ˛ac. Sybel wybiegła za nim, stan˛eła przed chat ˛a nieruchomo jak drzewo i jednym szybkim błyskiem imienia smoka pochwyciła jego my´sli. Gyld. Poczuła go — zwini˛etego w ciemno´sci w wilgotnej jaskini; w jego umy´sle wi- rowały my´sli o locie, o skarbie, o bladej twarzy człowieka wpatrzonego z otwarty- mi ustami w lec ˛ac ˛a besti˛e, a potem nagle ukrytej za wzniesionymi r˛ekami. Mruk- n˛eła co´s, zdziwiona. — O co chodzi? — spytała Maelga, niespokojnie składaj ˛ac r˛ece. Sybel odzyskała swoje my´sli. — Gyld poleciał, by odzyska´c złoto, zobaczył go jaki´s człowiek i Gyld go zaatakował. — Och, nie. Kochanie... — Maelga wbiła w twarz bel swe czujne spojrze- nie. — Znasz go. — Znam — odparła powoli Sybel i niepokój błysn ˛ał w jej oczach. — To Coren z Sirle.
Rozdział 2 Sybel i Tam przenie´sli Corena do domu z białego kamienia, a Maelga pod ˛a˙za- ła za nimi, niespokojnie szarpi ˛ac długimi palcami splatane loki. Wokół zwierz˛e- ta przesuwały si˛e, pomrukiwały, patrzyły... Tam paplał bez tchu, podtrzymuj ˛ac ci˛e˙zkie ramiona Corena. — Schodziłem z domu Nyla, p˛edzili´smy owce do zagrody, a one tłoczyły si˛e przy płocie i patrzyły w gór˛e przera˙zone. Nie wiedzieli´smy czemu, dopóki nie uj- rzeli´smy Gylda; był jak wielki ognisty li´s´c, zielony płomie´n ze zlotem i klejnotami w szponach. Pobiegłem do domu, ale ciebie nie było, wi˛ec p˛edziłem ju˙z do domu Maelgi, kiedy zobaczyłem, ˙ze kto´s przygl ˛ada si˛e Gyldowi, patrzy na niego. Gyld zatoczył kr ˛ag i run ˛ał w dół. Ten człowiek rzucił si˛e na ziemi˛e, a Gyld przejechał mu po plecach pazurami. My´sl˛e, ˙ze Nyl widział Gylda... Gdzie go poło˙zymy? — Nie wiem — odparła Sybel. — Przykro mi, ˙ze jest ranny, ale nie powinien tu przyje˙zd˙za´c. To cz˛e´sciowo moja wina, bo mogłam Gyldowi pozwoli´c zebra´c swoje złoto. Połó˙zmy go na stole, ˙zeby Maelga mogła obejrze´c mu plecy. Przynie´s poduszk˛e. Z gładkiego polerowanego blatu zrzuciła swoje hafty i tam uło˙zyli Corena. Otworzył oczy, gdy Tam wsuwał mu poduszk˛e pod głow˛e. Plecy, okryte skórza- na kamizel ˛a, miał poszarpane i poznaczone ´sladami szponów; płomienne włosy pokrywały strumyczki krwi. Tam przygl ˛adał mu si˛e, marszcz ˛ac brwi na smagłej twarzy. — B˛edzie ˙zył? — szepn ˛ał. — Nie wiem — powiedziała Sybel. Coren odnalazł wzrokiem jej twarz i zobaczyła w jego oczach jaskrawy bł˛ekit, taki sam jak w oczach Tera. U´smiechn ˛ał si˛e do niej lekko. Szepn ˛ał co´s, a Tam zarumienił. — Co on powiedział? Tam milczał przez chwil˛e, zaciskaj ˛ac usta. — ˙Ze jeste´s okrutna, bo wypu´sciła´s na niego smoka — wyja´snił w ko´ncu. Przecie˙z to nieprawda. Nie ma prawa tak mówi´c. — Có˙z, mo˙ze ma — stwierdziła z namysłem Sybel. — W ko´ncu, kiedy przy- był tu pierwszy raz, wypu´sciłam na niego sokoła Tera. 22
— Był ju˙z tutaj? Kiedy? Sybel delikatnie przesuwała r˛ekami po plecach Corena, rozchylała porwane ubranie. — Przyniósł tutaj ciebie, po ´smierci twoich rodziców. I za to zawsze b˛ed˛e jego dłu˙zniczk ˛a. Przynie´s troch˛e wody i kł ˛ab lnianej prz˛edzy, a potem zosta´n i rób, co ci ka˙ze Maelga. Maelga mruczała co´s z tyłu, obracaj ˛ac pier´scienie na palcach. — Jagody czarnego bzu. Ogie´n, woda, tłuszcz i wino. — Wino? — Moje nerwy nie s ˛a ju˙z takie jak kiedy´s — wyja´sniła zakłopotana. — Moje te˙z nie — szepn ˛ał bole´snie Coren, le˙z ˛ac bezwładnie pod r˛ekami Sy- bel. Razem opró˙zniły butelk˛e wina, obmywaj ˛ac i banda-˙zuj ˛ac rannego, przycina- j ˛ac mu włosy. Uło˙zyły Corena w dawno nie u˙zywanym ło˙zu Ogama. Maelga, ze spl ˛atanymi lokami, opadła na fotel przy kominku. Sybel mru˙zyła czarne oczy, wpatrzona w zielone płomienie. — Po co tu przy jechał? — spytała cicho. — Na pewno po Tama. Ale to ja wychowałam Tama. kocham go i nie oddam teraz ludziom, którzy chc ˛a go wy- korzysta´c w swych rozgrywkach, powodowani nienawi´sci ˛a. Nie! Nie jest tak m ˛a- dry, jak my´slałam, skoro przybył, by mnie o to prosi´c. Je´sli cho´c jednym słowem wspomni Tamowi o wojnie albo tronie, ja... Nie, nie nakarmi˛e nim Gylda, ale co´s zrobi˛e. Umilkła, a zielone płomienie ta´nczyły i migotały w gł˛ebinach jej oczu, długie włosy opadały niczym srebrzysty, przetykany ogniem płaszcz. Maelga zasłoniła palcami oczy. — Stara ju˙z jestem i zm˛eczona... — mrukn˛eła. — Taki pi˛ekny, prawdziwe ksi ˛a˙z ˛atko w´sród ludzi, z niebieskimi oczami i czarnymi rz˛esami dawnego władcy Sirle. Na ramionach miał bitewne blizny. Sybel zadr˙zała. — Nie pozwol˛e, ˙zeby Tam został ranny w bitwie — szepn˛eła. Odwróciła si˛e i spojrzała prosto w ˙zywe, przenikliwe oczy Maelgi. — Mógłby by´c cenn ˛a figur ˛a w ich rozgrywkach. Je´sli bardzo im na nim zale˙zy, nie zrezygnuj ˛a tak łatwo. — Wtedy b˛ed ˛a mieli ze mn ˛a do czynienia. Poprowadz˛e własn ˛a gr˛e na wła- snych zasadach. Mo˙ze min ˛a´c wiele lat, nim władca Sirle znów zobaczy swego syna. — Stary władca ju˙z nie ˙zyje. Najstarszy brat Corena, Rok, jest teraz władc ˛a Sirle, władc ˛a bogatej ziemi, obronnych twierdz i armii, która od stuleci zagra˙za królom Eldwoldu. Moje dziecko — dodała Maelga zdziwiona — nigdy przedtem nie płakała´s. 23
— Och, jestem zła. — Sybel niecierpliwie otarła dłoni ˛a oczy. Potem spojrzała na l´sni ˛ace od łez palce. — To dziwne... Ojciec mówił, ˙ze jeszcze przed moim urodzeniem matka płakała, wygl ˛adaj ˛ac przez okno, ale nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego nie mog˛e po prostu rzuci´c Corena Gyldowi i zako´nczy´c tej spra- wy? Ale znam jego imi˛e, d´zwi˛ek jego głosu, porz ˛adek jego słów. Jest głupcem, ale ˙zyje, ma oczy do patrzenia i do płakania, r˛ece do noszenia dziecka i zabijania, serce do miło´sci i nienawi´sci, umysł, którego u˙zywa na swój sposób. W swoim ´swiecie z pewno´sci ˛a jest podziwiany. — Dziecko — szepn˛eła Maelga. — Wszyscy jeste´smy z jednego ´swiata. Sybel umilkła. Przed snem zajrzała jeszcze do Corena. Tam ju˙z spał; wokół siebie czuła w ciemno´sciach nocy niejasne sny zwierz ˛at, barwne i niezwykłe jak odpryski dawnych zapomnianych opowie´sci. Podparty białymi kolumnami hol milczał pod jej cichymi krokami. Ogie´n przysn ˛ał, skulony po´sród zw˛eglonych pulsuj ˛acych głowni. Cicho otworzyła drzwi i usłyszała, ˙ze Coren bredzi w gor ˛aczce. Odwrócił głow˛e, by spojrze´c na ni ˛a w ´swietle zgarbionej ´swiecy obok łó˙zka. Oczy migotały mu jak oczy Tera. — Lodowa Pani — szepn ˛ał. — On był tak pi˛ekny z ametystami i złotem w szponach, ale mówi ˛a, ˙ze nigdy, nigdy nie wolno spogl ˛ada´c w twarz pi˛eknu. Ty te˙z jeste´s pi˛ekna, biała jak ko´s´c słoniowa i diament, jak ogie´n. z oczami czarnymi jak serce Drede’a... bardziej... Czarnymi jak czarne drzewa lasu Mirkon, gdzie królewski syn Arn zagin ˛ał na trzy dni i trzy noce i powrócił z białymi włosami... Czarne... — Arn — powtórzyła cicho Sybel. — Sk ˛ad znasz t˛e histori˛e? Jest zapisana tylko w jednym miejscu, a ja mam klucz do tej ksi˛egi. — Znam. — Zamrugał, jakby falowała przed nim niby płomie´n. Wyci ˛agn ˛ał do niej r˛ek˛e i zaraz opu´scił, sycz ˛ac z bólu. — Jestem ranny — stwierdził zdziwiony. Po czym krzykn ˛ał: — Rok! Ceneth! — Cicho. Obudzisz Tama. — Rok! Poruszył si˛e niespokojnie, odwrócił od niej głow˛e i usłyszała jak gwałtow- nie wci ˛aga powietrze. Potem umilkł. Pochyliła si˛e nad nim, odgarn˛eła mu włosy z twarzy. Zmoczyła winem r˛ecznik i ocierała mu wilgotne czoło raz za razem, dopóki nie rozlu´znił zaci´sni˛etych pi˛e´sci. Po oddechu poznała, ˙ze zasn ˛ał. Rankiem spała do pó´zna; nadal zm˛eczona wstała, by zajrze´c do zwierz ˛at. Szła przez rozległe podwórze otoczone murami, w stron˛e niewielkiego jeziorka, które Myk zbudował dla Czarnego Łab˛edzia. Dumny ptak pływał po nim bezgło´snie pod bł˛ekitnoszarym niebem. Dzikie g˛esi i kaczki, uciekaj ˛ace przez góry przed zi- m ˛a, l ˛adowały tutaj, aby si˛e po˙zywi´c. Wielki łab˛ed´z podpłyn ˛ał do niej, gdy stan˛eła na brzegu. Jego oczy były niczym płynne złoto, a my´sli poszybowały ku niej jak d´zwi˛ek fletu. 24