uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 878 839
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 121 681

Patrick Lynch - Polisa

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :855.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Patrick Lynch - Polisa.pdf

uzavrano EBooki P Patrick Lynch
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

Patrick Lynch Polisa Przek ad Marek Mastalerz� Tytu orygina u� � THE POLICY nieg zasypywa kraw niki i ko owa nad ciemn jezdni .� � � � � � � Pada po raz pierwszy tej zimy, drobny i twardy jak bia y piach.� � Kierowca taks wki zakaszla i zaci gn pod szyj suwak� � � �� � kurtki. - Pi stopni mrozu - odezwa si . - Wiatr z p nocnego�� � � � zachodu, od bieguna. Skulony na tylnym siedzeniu Michael Eliot otuli si� � cia niej p aszczem przeciwdeszczowym. Powinien by za o y� � � � � � cieplejsze ubranie. Popo udnie sp dzi w salonie swego domu,� � � pracuj c w pocie czo a. Stara si sko czy przed przyjazdem ojca� � � � � � Margaret na weekend, poniewa na pewno nas ucha by si od niego,� � � � co zrobi nie tak. Godzin po kolacji zadzwoni jednak telefon.� � � Harold Tate powiedzia , e musi si natychmiast zobaczy z� � � � Michaelem. Twierdzi , e to sprawa nie cierpi ca zw oki i� � � � zaproponowa , by spotka si u niego w biurze. Nie powiedzia ,� � � � dlaczego.. - Pi stopni mrozu - powt rzy kierowca i szturchn d oni�� � � �� � � nagrzewnic . -Wsz dzie go oled .� � � � By o wp do jedenastej. Uliczki na East Side, jakby� � przeniesione tu prosto z Europy, wieci y pustkami. Uczniowie� � collegeu Browna rozjechali si na weekend; jedn , pozosta o ci� � � � � po ich wi cie by y rz dy dekoracyjnych lampek, zawieszone nad� � � � wej ciem na Dziedziniec Wristona. W radio pogodny g os� � komunikowa w a nie, i z siedemdziesi cio-sze cio procentowym� � � � � � prawdopodobie stwem, na Bo e Narodzenie w Providence i jego� � okolicach b dzie le a nieg.� � � � Jak gdyby wszyscy tylko o to si modlili. Podczas gdy� taks wka zje d a a w limaczym tempie w stron Benefit Street,� � � � � � Eliot pomy la przez chwil , co rzeczywi cie oznacza o bia e Bo e� � � � � � � Narodzenie: wypadki drogowe, ko cz ce si kalectwem upadki, zgony� � � starszych os b na skutek zapalenia p uc i hipotermii, nie� � wspominaj c o nie ugaszonych na czas po arach i y wiarzach,� � � � wpadaj cych pod l d. W firmie na pewno znajdowa y si odpowiednie� � � � statystyki na ten temat. Dzia aktuariuszy mia dane, dotycz ce� � � wszelkich mo liwych zdarze , a kieruj cy nim pracownik zna� � � � wi kszo na pami . Eliot doskonale zdawa sobie spraw , e� �� �� � � � bia e Bo e Narodzenie oznacza przede wszystkim lawin czek w do� � � � wyp acenia przez jego dzia . A ka dy czek oznacza czyj mier .� � � � �� � � Taks wka przejecha a przez most na ko cu College Street i� � � ruszy a wzd u r wnych granitowych nadbrze y na po udnie, w� � � � � � stron autostrady mi dzystanowej. K by pary unosi y si nad� � �� � � rz dem niskich budynk w na Friendship, zas aniaj c skupisko� � � � pod wietlonych punktowc w, uchodz cych za centrum finansowe� � � miasta. Kierowca sprawia wra enie pracuj cego w tym fachu od� � � niedawna. Ci gle pochyla si naprz d i mru y oczy, jak gdyby nie� � � � � � rozpoznawa drogi.� Obok niego na siedzeniu le a roz o ony plan miasta. Eliot� � � � zastanawia si , czy kierowca wie, jak dojecha do celu. Biuro� � � Tatea znajdowa o si dziesi kilometr w dalej, w Warwick, na� � �� � skraju nowoczesnej dzielnicy przemys owej.�

Michael jeszcze tam nie by , ale Tate m wi , e pracuje� � � � blisko szpitala Kent County Memorial. Eliot mia nadziej , e przynajmniej nie b d musieli� � � � � przystawa i pyta o drog .� � � Chcia dotrze na miejsce jak najszybciej i dowiedzie si ,� � � � o co chodzi. Dwadzie cia pi lat temu, podczas nauki w collegeu mieszka� �� � z Haroldem Tateem w jednym pokoju. Po przeprowadzce Eliota do Providance jeszcze przez jaki czas, wraz ze swoimi onami� � regularnie urz dzali wsp lne kolacje, jednak sko czy o si to ju� � � � � � kilka lat temu. Eliot jeszcze nie widzia nowej ony Tatea, Suzy.� � Harold pozna j w pracy - by a przez pewien czas laborantk .� � � � Suzy najwidoczniej nie spotka a si z ciep ym przyj ciem w r d� � � � � � ma onek z East Side. Malowa a przesadnie usta i nosi a zbyt kuse�� � � stroje - tak przynajmniej s ysza Eliot.� � Mo e Harold ma k opoty ma e skie i dlatego zadzwoni ,� � �� � � pomy la Michael. Zorientowa si , e Tate m wi dziwnym, troch� � � � � � � dr cym g osem, jak gdyby pi alkohol. By mo e Suzy zbiesi a si�� � � � � � � i porzuci a m a. Margaret zawsze twierdzi a, e ma e stwo Tatea� � � � �� � si nie utrzyma, e Suzy zale y tylko na poczuciu finansowego� � � bezpiecze stwa. Trudno by o spodziewa si , e taka dziewczyna� � � � � mog a zakocha si w Haroldzie. By a g o na i p ytka, podczas gdy� � � � � � � Tatea cechowa a rozwaga i spok j. By przecie biologiem, na� � � � mi o bosk Mo e chodzi o jedynie o domowy kryzys; mo e Tate� �� � � � � chcia si wy ali . Nie byli ju tak bliskimi przyjaci mi jak� � � � � � dawniej, lecz prawd m wi c Harold nigdy nie zawiera bliskich� � � � przyja ni. Nie by te gadu , a Warwick trudno by oby nazwa� � � �� � � t tni c yciem metropoli . By mo e Eliot nie powinien mie� � � � � � � � powod w do zmartwienia. Mo e nie mia o to nic wsp lnego z� � � � testami. Gdy taks wka dojecha a do zjazdu numer dziesi z� � �� autostrady, nieg zaczyna ju zalega na drodze. Nad po o onym� � � � � � p tora kilometra dalej lotniskiem ja nia a przyp aszczona,� � � � pomara czowa una lamp sodowych.� � Nale a o spodziewa si zamkni cia lotniska w ci gu� � � � � � najbli szych paru godzin. W dolnej cz ci drogi zjazdowej� � taks wka min a w z policyjny z obracaj cymi si bezg o nie� � � � � � � czerwono - niebieskimi wiat ami. Nieco dalej pontiac w adowa� � � � si w barierk .� � Prowadz ca go kobieta sta a w wietle reflektor w radiowozu,� � � � obejmuj c si ramionami i wpatruj c w pogniecion karoseri , jak� � � � � gdyby nie mog a uwierzy w asnym oczom.� � � Powinna by a za o y zimowe opony - powiedzia kierowca,� � � � � potrz saj c g ow . - Ludzie zawsze o tym zapominaj , a si ma o� � � � � � � � nie zabij .� Pewnie my l , e nic z ego im si nie mo e przytrafi , nie?� � � � � � � * * * Laboratorium Medan Diagnostic zajmowa o anonimowy, pi trowy� � budynek o prostok tnych oknach w g bokich wn kach, stoj cy przy� �� � � du ym pustym dziedzi cu. Podobnie jak wi kszo s siednich� � � �� � dzia ek, by o otoczone wysokim ogrodzeniem z siatki, jednak� � otwartej g wnej bramy nikt nie pilnowa .�� � Tate czeka na Eliota w holu. Przez szklane drzwi wida� � by o, jak chodzi powoli w t i z powrotem. Wci mia na sobie� � �� � bia y fartuch. Eliot zap aci taks wkarzowi i wszed do rodka.� � � � � � Tate stara si udawa , e jest w dobrym humorze. Powita� � � � � serdecznie Eliota i potrz sn jego r k , jak gdyby by a to� �� � � � zwyk a towarzyska wizyta, lecz na widok miny przyjaciela przesta� � si u miecha .� � � - Mike, przepraszam, e ci ...� � - Nie powinienem tutaj przyje d a , Harold - powiedzia� � � � Eliot, spogl daj c na umundurowanego stra nika za biurkiem w� � � recepcji. - Och, nie przejmuj si tym, na mi o bosk . - Tate zamkn� � �� � ��

drzwi. - M j gabinet jest w g bi korytarza.� �� Wn trze budynku zaprojektowano w nowoczesnym stylu, nie� zapominaj c jednak o kosztach. Meble w jaskrawych kolorach� wykonano z metalowych rur, a na bia ych cianach wisia y� � � powi kszone fotografie mikroorganizm w. Eliot w milczeniu ruszy� � � za Tateem. - Straszna noc - powiedzia Harold. - A m wi , e to dopiero� � � � pocz tek.� Tate mia czterdzie ci sze lat i by o rok m odszy od� � �� � � Michaela, chocia wygl da o wiele starzej od niego. Nosi kr tk� � � � � � szpakowat brod , a jego wysokie czo o by o silnie pobru d one,� � � � � � podobnie jak delikatna sk ra wok oczu. Na pierwszy rzut oka� � m g by bez trudu uchodzi za marynarza. Eliot mia znacznie� � � � g adsz cer i wygl da bardziej elegancko. Br zowe oczy o� � � � � � przyjaznym wyrazie dawa y z udne wra enie, e jest ma o odporny� � � � � na wstrz sy, co szczeg lnie poci ga o w nim kobiety.� � � � Przeszli d ugim, o wietlonym lampami neonowymi korytarzem.� � Za szeregiem pomalowanych na to drzwi po prawej stronie�� znajdowa y si gabinety pracownik w. Podw jne, jaskrawoczerwone� � � � drzwi po lewej prowadzi y do w a ciwego laboratorium. Eliot� � � zobaczy przez szyby sto y laboratoryjne, zlewy, terminal� � komputera i g sto zastawione buteleczkami i innymi naczyniami� p ki. Tabliczka pod jedn z szyb g osi a:� � � � RYZYKO SKA ENIA OD TEGO MIEJSCA OBOWI ZKOWE U YWANIE� � � MASECZEK I R KAWICZEK� - To m j gabinet - powiedzia Tate, wystukuj c kod na� � � klawiaturze przy jednych z to pomalowanych drzwi. - Jak si�� � miewa Margaret? Eliot nie odpowiedzia od razu. Wci zastanawia si ,� �� � � dlaczego Tate zachowuje si tak osobliwie. Ba si , e zostanie� � � � pods uchany? Je eli tak, to przez kogo? Wydawa o si , e z� � � � � wyj tkiem stra nika budynek jest opustosza y.� � � - Dobrze - powiedzia wreszcie. - A jak Suzy?� - Och, wietnie. Nie mo e doczeka si wi t. Uwielbia t� � � � � � � por roku, zw aszcza je li pada nieg. Zachowuje si wtedy jak� � � � � dziecko. Tate zamkn drzwi. Gabinet by obszerny, wzd u dw ch cian�� � � � � � ustawiono stoliki i szafki. Po przeciwleg ej stronie od wej cia� � znajdowa o si biurko. Ro liny doniczkowe, segregatory, kubki po� � � kawie i sterty komputerowych wydruk w walczy y ze sob o miejsce� � � na ka dej poziomej powierzchni. Przez okno wida by o parking, a� � � za nim - ciemn plam jakiego terenu. Eliot oceni , e jest tam� � � � � pewnie park lub boisko. - O ni ci chodzi, Harold?� - O kogo? - zapyta zdezorientowany Tate.� - O Suzy Macie jakie problemy?� - Och, rany boskie, nie. Dlaczego tak s dzi e ? - Tate,� � � zdziwiony pytaniem, wskaza Eliotowi proste, wysokie krzes o przy� � swoim biurku. - Prosz , siadaj.� Michael, przykro mi, e... Popsu em ci ca y wiecz r. Mo e� � � � � napijemy si czego , co ty na to?� � Eliot zdj p aszcz i usiad . Zrozumia , e czekaj go z e�� � � � � � � wiadomo ci, w dodatku dotycz ce go osobi cie. Popatrzy na pliki� � � � wynik w na biurku Tatea i nagle zda sobie spraw , e nic wi cej� � � � � nie chce wiedzie . Jeszcze nie teraz.� - Pracowa em w a nie w salonie - powiedzia i popatrzy na� � � � � swoje pochlapane farb r ce. - Staram si wreszcie sko czy� � � � � remont. Wiesz, e zamierza em upora si z tym ju prawie rok� � � � � temu, a najp niej na wiosn . My la em o wynaj ciu fachowc w -� � � � � � wiesz, e aden ze mnie majsterkowicz - ale nie da by wiary, ile� � � � oni kosztuj . Zrujnowa bym si na samo malowanie i wymian� � � � przewod w. O posadzkach m g bym wtedy zapomnie . Nie dalej jak� � � � wczoraj facet powiedzia mi, e chce za to pi tna cie tysi cy� � � � � dolar w. Zreszt sam wiesz...� �

Tate poda mu szklank whisky i usiad przy biurku.� � � - To pewnie mn stwo forsy - powiedzia , zmuszaj c si do� � � � u miechu.� Eliot przytakn i nabra w usta odrobin whisky. Prze kn .�� � � � �� Zapad o niezr czne milczenie. Tate otworzy wreszcie jedn z� � � � teczek na biurku. Kolejne wydruki. Zielone i bia e kartki, poziome paski. Na teczce czerwony� nadruk: POUFNE. - Michael, przepraszam, e ci gn em ci tutaj tak� � � �� � niespodziewanie, ale nie mog em... uzna em, e tak b dzie� � � � najlepiej. Nie chcia by chyba, eby Margaret...� � � Mieszkam przecie jeszcze dalej. Uzna em, e najlepiej� � � b dzie, je eli porozmawiamy tutaj i wszystko ci wyt umacz . Nikt� � � � nie b dzie nam tu przeszkadza , wi c b dziemy mogli otwarcie i� � � � szczeg owo podyskutowa , rozwa y wszystkie mo liwo ci.� � � � � � Eliot poczu skurcz w o dku. Pali a go whisky.� � �� � - Podyskutowa o czym, Harold?� - C ...� - O badaniach przesiewowych? - B d potrzebowa kolejn pr bk twojego D.N.A, to po� � � � � � pierwsze - zacz nagle m wi Tate. - Wykonanie drugiego testu ma�� � � ogromne znaczenie, je eli mamy by pewni. Chc t pr b pobra od� � � � � � � razu. Przygotowa em wszystko w laboratorium. To w a nie dlatego� � � musieli my spotka si tutaj, rozumiesz? Nie b dziemy mieli� � � � pewno ci, dop ki nie przeprowadz powt rnego badania.� � � � Oczywi cie, w zwyk ych warunkach nie zawracaliby my sobie� � � tym g owy.� Normalnie to po prostu... sprawa zawodowa. W tym przypadku jest inaczej. Jeste przecie moim przyjacielem, Michael. - Eliot� � popatrzy na pod og . Doznawa nieprzyjemnego uczucia� � � � niewa ko ci. Nie mia ochoty zadawa kolejnych pyta . Niech� � � � � doktor Harold Tate si tym zajmie - przecie to jego cholerne� � badania, jego technologia. - Tak czy inaczej, masz wszelkie prawo dowiedzie si , co stwierdzili my do tej pory. - Tate si gn do� � � � �� teczki i zacz rozk ada papiery na biurku. Po chwili urwa ,�� � � � przytrzymuj c je d oni , jak gdyby ba si , e zdmuchnie je� � � � � � wiatr. -Bardzo mi przykro, Michael, ale obawiam si , e na� � chromosomie czwartym znale li my co nie adnego. Bardzo� � � � nie adnego.� * * * Dwie i p godziny p niej Eliot wraca na East Side. Tate� � � zaproponowa , e go odwiezie, lecz w ko cu wypi wi cej szkockiej� � � � � od Michaela i nie m g prowadzi samochodu. Eliot powiedzia mu,� � � � e nie ma sensu nara a ycia, eby zaoszcz dzi par groszy na� � � � � � � � taks wce. Tate potrz sn ze smutkiem g ow i wlepi wzrok w� � �� � � � swoje buty. Eliot zd y zapomnie , e Tate upija si na smutno.�� � � � � Eliot wr ci my lami do czas w collegeu. Usi owa przypomnie� � � � � � � sobie wszystko, co mu si przez te dwadzie cia pi lat� � �� przydarzy o, co zdo a osi gn .� � � � �� Jednak opr cz paru wybijaj cych si na pierwszy plan zdarze� � � � reszt zdawa a si spowija szara mg a. y z roku na rok bez� � � � � � � szczeg lnych dokona , nie mia szcz liwych wspomnie . Zmarnowa� � � � � � zbyt wiele czasu. nieg przesta pada , wiatr zel a . Eliot mia� � � � � � wra enie, e wysoko nad kopu siedziby w adz stanowych� � �� � niewyra nie majacz gwiazdy. Mo e mimo wszystko lotnisko� � � pozostanie otwarte. Tym razem kierowc taks wki by Murzyn po czterdziestce, o� � � byczym karku i kr conych siwych w osach. Nie odezwa si ani� � � � jednym s owem od wyjazdu z Warwick.� - Mog pana o co zapyta ? - rzek Eliot. Kierowca oboj tnie� � � � � popatrzy we wsteczne lusterko. By pewnie bardzo zm czony. - Co� � �

by pan zrobi , gdyby okaza o si , e zosta o panu tylko kilka lat� � � � � ycia, cztery, mo e pi , i mia by pan tyle forsy, ile tylko by� � �� � si panu marzy o?� � Kierowca mrukn co na po y z rozbawieniem, na po y z�� � � � lekcewa eniem.� Przystan li przed wiat ami na Memorial Boulevard. Min ich� � � �� samotny pick-up, zmierzaj cy w kierunku r dmie cia.� � � � - O jakiej forsie pan my li? - spyta wreszcie taks wkarz.� � � - Bez adnych ogranicze .� � - Bez adnych ogranicze ? Nawet milion dolar w?� � � Kierowca popatrzy w stron East Side. Naturalnie, by a to� � � zamo na dzielnica starych, drewnianych rezydencji zamieszkana� przez dumnych absolwent w Iry League, ale wiele jeszcze� brakowa o, by mo na by o j uzna za dzielnic samych milioner w.� � � � � � � - Pi , dziesi milion w. Niech b dzie dziesi .�� �� � � �� Zapali o si zielone wiat o. Taks wka powoli skr ci a w� � � � � � � prawo, jedno z k przez chwil zabuksowa o na pochy o ci.� � � � � - Cz owieku, wiem, co bym robi , gdybym mia dziesi� � � �� milion w dolar w zachichota kierowca.� � � -Niech mi pan powie - rzek Eliot, wpatruj c si w twarz� � � Murzyna, widoczn we wstecznym lusterku.� - Dok adnie to, na co mia bym ochot .� � � * * * Margaret zostawi a zapalone wiat o na zewn trz, ale parter� � � � by pogr ony w ciemno ciach. Eliot wrzuci klucze do misy z� �� � � drewna r anego i ruszy przez hol, gdy us ysza g os z pi tra:� � � � � � - Michael? Michael, to ty? Znu enie. Wyzuty Cie gniewu. Prawdopodobnie spa a.� � � Wystarczy o skrzypni cie deski w pod odze, eby si obudzi a, a w� � � � � � tym starym domu skrzypia y wszystkie deski.� - Tak, ja. - Kt ra godzina?� Wiedzia a doskonale. Chcia a, eby sam to powiedzia .� � � � - Druga. - Nie mia ochoty na rozmow . Nie teraz. Nie z ni .� � � - Stracili my mn stwo danych z komputera. W biurze. Musia em� � � zosta , dop ki sobie z tym nie poradzili my.� � � - Idziesz ju spa ?� � Podszed do podn a schod w.� � � - Musz jeszcze co zrobi . Zaraz si k ad .� � � � � � Zobaczy jej cie na cianie p pi tra i us ysza� � � � � � � westchnienie. Po chwili cie znikn .� �� Przeszed do swojego gabinetu i osun si na fotel za� �� � biurkiem. Alkohol wci szumia mu w g owie, jednak siedz c w�� � � � p mroku,. Otoczony znan , na wylot graciarni swojego ycia -� � � � nie przeczytanymi ksi kami, obrazami, kt re znudzi y si mu lata�� � � � temu, starymi meblami - zacz doznawa osobliwego uczucia�� � oderwania i spokoju. Ju nic go nie powstrzymywa o. Tysi ce razy� � � przemy liwa nad zmian swojego ycia.� � � � Marzy o tym wiat mia o wiele wi cej do zaoferowania ni� � � � � widok z smego pi tra, miertelnie nudni koledzy w pracy,� � � pi dziesi t godzin tygodniowo za biurkiem. Marzy o pozbyciu si�� � � � tego wszystkiego i rozpocz ciu od nowa. Nigdy jednak nie zrobi� � nic w tym kierunku - przynajmniej nic powa nego. Ba si� � � konsekwencji, ba si , e je eli z amie zasady, wcze niej czy� � � � � � p niej za to zap aci.� � Si gn do kieszeni po zwitek wetkni tych tam papier w.� �� � � Komputerowe wydruki: bladozielone i bia e poziome paski, takie� same, jak wydruki w gabinecie Tatea. Eliot roz o y arkusze. Na� � � ka dej kartce znajdowa y si kolumny cyfr i liter. Jeden z kod w� � � � na pierwszym z arkuszy zosta zakre lony na czerwono.� � Mniej wi cej p godziny przed odjazdem z laboratorium Tatea� � Eliot poczu , e wszystko nagle staje si dla niego jasne. Zda� � � � sobie spraw , czego chce.�

W tej samej chwili zrozumia r wnie , e musi dzia a� � � � � � szybko, bowiem pewne osoby b d bardzo niezadowolone, gdy� � dowiedz si o wynikach bada .� � � Kiedy mocno ju podpity Tate wyszed z gabinetu do azienki,� � � Eliot zabra wydruki z jednej z teczek. Oczywi cie, Tate w ko cu� � � zda sobie spraw , e czego brakuje. Doda dwa do dw ch i� � � � zorientuje si , kto zabra papiery. Wtedy b dzie ju jednak za� � � � p no. Poza tym byli kiedy bliskimi przyjaci mi. Mo e zrozumie.� � � � Eliot z o y wydruki i schowa je do najni szej szuflady� � � � � biurka. Sprawdzi , kt ra godzina. Wp do trzeciej nad ranem, czyli� � � wp do dziewi tej w Europie.� � W banku na pewno kto ju o tej porze urz duje.� � � Podni s s uchawk i wybra numer Po trzech sygna ach� � � � � � odebra a kobieta.� Eliot poprosi o po czenie z dzia em kont osobistych. Przez� �� � chwil ws uchiwa si w elektroniczn , cisz , w ko cu odezwa si� � � � � � � � � m czyzna. Wymienili par s w powitania. Eliot przedstawi si ,� � �� � � po czym wyda dyspozycje:� - Chc zlikwidowa moje konto - powiedzia . - Zgadza si ,� � � � ca e dziesi milion w dolar w.� �� � � Cz pierwsza�� WIARA W OPATRZNO�� Dwie cie trzydzie ci dziewi dolar w - powiedzia Mark� � �� � � Ferulli, wyci gaj c zmi t kopert ze schowka na r kawiczki. -� � � � � � Wyobra asz to sobie? - Alexandra Tynan wzi a kopert do r ki.� � � � Nad adresem w Hartford przybito piecz o grubych, czarnych�� literach: CENTRALNE BIURO DS. WYKROCZE . Wyj a mandat i� � zmarszczy a brwi. - Ma pa nawet nie umie pisa - doda Ferulli.� � � � Nabazgrane w polu oznaczonym "do zap aty" cyfry by y jednak� � dostatecznie czytelne: dwie cie trzydzie ci dziewi dolar w.� � �� � Alex popatrzy a na Marka i u miechn a si .� � � � - Wychodzi z ciebie twoje nastawienie. - Zje d a em w a nie ze wzg rza. Mog em mie na liczniku� � � � � � � � najwy ej sto dziesi kilometr w.� �� � - Tutaj jest napisane, e sto dwadzie cia pi . A w tej� � �� chwili jedziesz dziewi dziesi t pi na godzin .�� � �� � Mark zmniejszy nacisk na peda gazu. Jechali na p noc� � � drog I -95, omijaj c przemys owe obrze a Providence. By� � � � � pierwszy dzie roboczy nowego roku, temperatura zaledwie� przekracza a zero. Na popo udnie zapowiadano silne opady niegu.� � � -No dobrze, jecha em sto dwadzie cia pi na godzin . Droga� � �� � by a pusta, do cholery. Idealne warunki do jazdy. Jezu, przecie� � zaraz mia em przekroczy granic z Massachusetts, gdzie wolno� � � je dzi sto pi na godzin .� � �� � Gliniarz schowa si za wzg rzem i kiedy go mija em, up,� � � � � skasowa mnie radarem.� Opu cili autostrad zjazdem numer dwadzie cia. Mark musia� � � � gwa townie zahamowa przed czerwonym wiat em. Popatrzy na Alex,� � � � � apeluj c o sprawiedliwo swoim u miechem niewini tka. Mark� �� � � Ferulli mia oko o trzydziestu pi ciu lat, grzyw g stych� � � � � czarnych w os w - nazywa je sycylijsk czupryn - i by� � � � � � przystojny niemal jak gwiazdor filmowy. Jego badawcze, zazwyczaj nieruchome i zdaj ce si poch ania wiat o oczy przypomina y� � � � � � � Alex Ala Pacino. Kiedy Mark si u miecha , tworz ce si wok nich fa dki� � � � � � � nadawa y im ciep y, sympatyczny wyraz, lecz czasami, jak na� � przyk ad w tej chwili, kojarzy y si Alex raczej z oczyma� � � polityka - zdawa y si szczere, pe ne ludzkich uczu , lecz nieco� � � � zbyt czujne, jak gdyby ich w a ciciel wyczekiwa na w a ciw� � � � � �

reakcj lub dogodny dla siebie moment. U miechn a si mimo woli.� � � � Mark by wyra nie zdenerwowany mandatem, ale r wnocze nie i� � � � zadowolony z siebie - na pewno nie zmartwiony tym, e z ama� � � przepisy. Ta odmiana braku rozs dku by a dla niego typowa i� � wydawa a si Alex mimo wszystko poci gaj ca. W por wnaniu z� � � � � rutyn pracy w Providence Life, dok d w a nie jechali,� � � � bezczelno Marka by a jak haust wie ego powietrza.�� � � � - Nie twierdz , e nie jecha em troch za szybko, ale p aci� � � � � � za to dwie cie trzydzie ci dziewi dolar w? - powiedzia Mark.� � �� � � - Zrobi e sobie dro szy prezent, ni my la e - stwierdzi a� � � � � � � � Alex, stukaj c kopert w kierownic .� � � Nie dowiedzia a si jeszcze, ile zap aci za samoch d. W� � � � � Wigili po egna si z ni jeszcze jako kierowca dwuletniej� � � � � toyoty, natomiast w Nowy Rok pojawi si w nowiute kim� � � kabriolecie BMW Powiedzia , e przejecha ca drog z New Jersey� � � �� � z opuszczonym dachem. Pa a y mu policzki i u miecha si od ucha� � � � � do ucha jak dzieciak, kt ry dosta nowy rower Alex wiedzia a� � � jednak, e to nie rodzice kupili mu samoch d. Ojciec Marka� � prowadzi ci ar wk dla firmy dor czycielskiej, a matka pakowa a� � � � � � ciasteczka Oreos dla Nabisco. wiat o zmieni o si na zielone.� � � � Mark nacisn gaz do deski.�� Wyprysn li ze skrzy owania z piskiem opon.� � - Powiesz mi wreszcie? - spyta a z uporem Alex.� - Co takiego? - Popatrzy we wsteczne lusterko i u miechn� � �� si .� - Ile da e ?� � -Alex, czy musisz wszystko sprowadza do liczb? - przeni s� � � spojrzenie na dziewczyn . - Czy jeste przekonana, e to jest� � � najwa niejsze?� Alex wyd a doln warg , udaj c, e si boczy. Zdawa a sobie� � � � � � � spraw ze swojego zami owania do liczb, wi c nie mog a odeprze� � � � � zarzutu. - Wiesz, co Bernard Shaw powiedzia o aktuariuszach? -� spyta Mark, przenosz c spojrzenie z powrotem na drog . -� � � Stwierdzi , e to ludzie, kt rzy znaj cen wszystkiego, ale nie� � � � � znaj warto ci niczego.� � - Dla cis o ci by to Wilde. Oskar Wilde. Poza tym� � � � dotyczy o to ksi gowych.� � - Ksi gowi, aktuariusze, co to za r nica? - wzruszy� � � ramionami Mark. R nica by a kolosalna, z czego Mark powinien ju zdawa� � � � sobie spraw .� W ci gu dwunastu miesi cy, przez kt re chodzili ze sob ,� � � � Alex t umaczy a mu to wystarczaj co cz sto. Uwa a a, e ksi gowi� � � � � � � � to istotnie zaledwie liczykrupy, prowadz cy swoich klient w przez� � fiskalny labirynt, wytykaj cy b dy w rachunkowo ci i udzielaj cy� �� � � porad. Wiedzia a, e niewielu z nich poradzi oby sobie z� � � matematyk , jakiej u ywa a na codzie - rachunkiem� � � � prawdopodobie stwa i statystyk . Ludzie zwykle nie mieli do tego� � cierpliwo ci. Dlatego w a nie w ca ych Stanach Zjednoczonych by o� � � � � tylko dziesi tysi cy aktuariuszy. Alex uko czy a matematyk na�� � � � � Politechnice Massachusetts. Pocz tkowo chcia a pracowa na Wall Street; widzia a siebie� � � � przy obs udze informatycznej prowadzonych tam transakcji, jako� obstawionego komputerami konsultanta w jakim dziale, gdzie� mog aby wykorzysta swoje umiej tno ci tworzenia cyfrowych� � � � modeli. Zniech ci y j jednak do tego opowie ci o przedwczesnym� � � � wypalaniu si i bezwzgl dnych pracodawcach. Letnia praca w firmie� � ubezpieczeniowej John Hancock w Bostonie otworzy a jej oczy na� korzy ci z pracy aktuariusza: p aca w wysoko ci prawie� � � czterdziestu tysi cy dolar w rocznie na wej cie, a po pi ciu� � � � latach umo liwiaj cych dostanie si do Stowarzyszenia� � � Aktuariuszy, zmierzaj ca w kierunku warto ci sze ciocyfrowych.� � � Nie tylko rodzaj wykorzystywanej matematyki odr nia� �

przedstawicieli tej specjalno ci. Aktuariusze byli... inni.� Alex podnios a wzrok na niebo; w jej oczach barwy wilgotnego� upku odbi a si r wna, szara pow oka chmur. Dziewczyna mia a� � � � � � naturalnie ciemne brwi i rz sy - zaskakuj ce u blondynki.� � Zmarszczy a nieco czo o, pr buj c obmy li , co takiego odr nia� � � � � � � jej specjalno od wszystkich innych.�� - mier - powiedzia a po chwili.� � � - S ucham?� Mark doda gazu, by zd y przed zmian wiate na Exchange� �� � � � � Street. I tak jecha o wiele za szybko. Wyje d aj ca z bocznej� � � � ulicy ci ar wka przyhamowa a gwa townie, by unikn zderzenia.� � � � �� mier we wszystkich postaciach, pomy la a Alex. Zn w, mimo� � � � � wysi k w, by wyrzuci go z pami ci stan jej przed oczyma� � � � �� Michael Eliot. Wstawiony, z cuchn cym alkoholem oddechem, poca owa j na� � � � przyj ciu w biurze firmy nieca e dwa tygodnie temu, a teraz ju� � � nie y . Zamkn usta na zawsze.� � �� - Daj spok j, kochanie, rozchmurz si . Tylko artowa em. -� � � � Mark szturchn j okciem.�� � � Alex wychyli a si do przodu i wepchn a kopert z powrotem� � � � do schowka na r kawiczki.� - Zabijesz kogo swoj now zabawk - stwierdzi a powa nie.� � � � � � - Trza sie czego przytrzyma , jak sie s ucha artu -� � � powiedzia z akcentem z New Jersey. - Skoro se o tym m wimy...� � - O czym? - O arteluszkach, mali ka. Jaka jest r nica mi dzy� � � � aktuariuszem - introwertykiem a aktuariuszem - ekstrawertykiem? - spyta i wcisn si g biej w siedzenie, przygotowuj c do� �� � �� � puenty. - Aktuariusz - ekstrawertyk patrzy na twoje buty - odpar a� Alex. Zna a ten dowcip na pami .� �� - Do diab a, wiedzia a !� � � - Znam wszystkie dowcipy o aktuariuszach. * * * Dzieciak pojawi si zupe nie znik d. Chwil wcze niej mieli� � � � � � przed sob pust drog , a w moment p niej peda uj cy z zapa em� � � � � � � ch opak na g rskim rowerze zjecha z chodnika. Michael szarpn� � � �� kierownic , ale by o ju za p no.� � � � Prawa d o dzieciaka uderzy a w przedni szyb i znik a z� � � � � � pola widzenia; bransoletka z imieniem zadrapa a zgrzytliwie o� szk o.� - Jezu Chryste! Mark zahamowa , na u amek sekundy straci kontrol nad� � � � samochodem i wpad na kraw nik. W z zatrzyma si ukosem do� � � � � ulicy. S ycha by o wycie klakson w pojazd w staraj cych si� � � � � � � omin BMW Jakim cudem Markowi i Alex nic si nie sta o.�� � � � - Jezu! - Najechali my na niego? - zapyta a Alex. Serce omota o jej� � � � w piersi jak szalone. - Zabili my go?� Mark bez s owa wysiad z samochodu. Ludzie zbierali si na� � � chodniku dooko a przewr conego pojemnika na mieci. Starszy� � � m czyzna wskaza w g b bocznej ulicy i powiedzia do Marka co ,� � �� � � czego Alex nie dos ysza a.� � Gdy Mark wr ci do samochodu, wida by o, e jest bardzo� � � � � wstrz ni ty, ale ulga, e nikogo nie zabi , zaczyna a�� � � � � przemienia si w gniew.� � - Jezusie! Widzia a ? Po prostu wypad ...� � � - To by a twoja wina - powiedzia a Alex. Dygota a mimo� � � wysi k w, by zachowa kontrol nad sob . - Jecha e za szybko,� � � � � � � eby w por zareagowa .� � � Zawsze chcesz... Chwyci a si za serce i z zaskoczeniem stwierdzi a, e jest� � � � nie tyle z a, co doszcz tnie wyczerpana. By a to zas uga wie ci o� � � � �

mierci Eliota, z kt r ci gle nie potrafi a si upora . W jej� � � � � � � emocjach nadal panowa nie ad.� � - Nic ci si nie sta o? - spyta Mark. Poblad , a mimo zimna� � � � na jego g rnej wardze perli y si kropelki potu.� � � - Pewnie. W a nie mia am pierwszy w yciu atak serca. - Alex� � � � unios a brew. -Wiesz, ten, kt rego trzydzie ci procent ludzi nie� � � prze ywa.� Odczeka a, a Mark wsi dzie do samochodu. Przez chwil� � � � siedzieli w milczeniu, ws uchuj c si w odg osy mijaj cych ich� � � � � samochod w. Na szybie w miejscu, gdzie ch opak uderzy r k ,� � � � � widnia a plama. Alex mia a nadziej , e nie sta o si mu nic� � � � � � powa nego.� - Mark? Wytr cony z zadumy, Mark przechyli si i poca owa� � � � � dziewczyn ch odnymi ustami.� � - O co chodzi?. - My lisz, e cierpia ? - Przez chwil Mark wygl da na� � � � � � zdezorientowanego. Alex u cisn a jego d o . - Chodzi mi o� � � � Michaela Eliota. Jak my lisz, czy...� Nie zdo a a doko czy . O tym, co si sta o, dowiedzia a si� � � � � � � � dopiero w sylwestra. Kilka dni wcze niej dosz o do strasznego� � wypadku. Michael Eliot wierci dziury, by zawiesi p ki w domu,� � � i trafi na przew d elektryczny.� � Zgin na miejscu, pora ony pr dem.�� � � - Pos uchaj, Alex...� Dziewczyna ponownie u cisn a jego d o , staraj c si� � � � � � okaza , e nie potrzebuje pociechy. By a to prawda: zna a� � � � Michaela Eliota wy cznie z pracy, nie na gruncie towarzyskim.�� Nie by a gotowa przyzna si nawet sama przed sob , e przez� � � � � jaki czas my la a o czym wi cej. Tak czy inaczej, nigdy nie� � � � � zrobi a adnego kroku w tym kierunku. Gdy Eliot poca owa j na� � � � � przyj ciu - nieca e dwa tygodnie temu, ostatni raz, kiedy go� � widzia a - by a zaszokowana i zak opotana. Obecnie r wnie czu a� � � � � � szok, nie za al czy cho by smutek.� � � Wstrz s, wywo any gwa towno ci i ostateczno ci tego, co� � � � � � � si sta o.� � - Wiem, e to straszne - powiedzia Mark. - Po prostu� � absurdalne. Nic na to nie poradzisz. - Potrz sn g ow . - Takie jest� �� � � ycie. Stale zdarzaj si bezsensowne wypadki.� � � - Pi i siedem dziesi tych procenta. - Alex otar a z�� � � � � grzbietem d oni. - Tyle wynosi odsetek pora e pr dem w r d� � � � � � miertelnych wypadk w w warunkach domowych.� � Mark zamruga oczyma i spr bowa si u miechn , ale� � � � � �� zorientowa si , e Alex nie artuje.� � � � * * * Siedziba Providence Life mie ci a si na rogu Dorrance i� � � Westminster, w samym centrum r dmie cia. Podobnie jak w� � � przypadku wi kszo ci zabudowy, gmach nosi pi tno stylu� � � � europejskiego - w tym wypadku pos pnej trze wo ci pa acu� � � � Medyceuszy we Florencji. ciany no ne orygina u by y jednak� � � � skazane na d wiganie zaledwie paru pi ter, natomiast projektant� � tego budynku spi trzy na sobie a dwana cie kondygnacji i� � � � uwie czy ca o kunsztown sztukateri .� � � �� � � Ronald McMtyre uwielbia ten stary budynek. Pracowa w� � firmie od wielkiej powodzi w trzydziestym smym i podobnie jak� upami tniaj ca to wydarzenie mosi na tabliczka przy g wnym� � � �� wej ciu, pami ta lepsze czasy.� � � Przez lata zosta zepchni ty nieco na ubocze przez� � zatrudnienie oddanej ekipy sprz taczy, konserwator w i� � stra nik w, ale zawsze pojawia si w biurze jako pierwszy. Nowi� � � � pracownicy ProvLife zastanawiali si , w jakim w a ciwie� � � charakterze Mac by zatrudniony, ale wkr tce znudzi y si im� � � � pr by odgadni cia tej tajemnicy. Mac pojawia si w r nych� � � � �

miejscach i wykonywa najr niejsze czynno ci.� � � Pracownicy zak adali w ko cu, e zapewne ma co wsp lnego z� � � � � segregowaniem poczty albo obs ug klimatyzacji czy starego, lecz� � ci gle dzia aj cego bojlera, pono mieszcz cego si w� � � � � � podziemiach. Gdy Alex Isnan przesz a przez parking ocieraj c oczy,� � w a nie Mac przywita j przy bocznym wej ciu.� � � � � - Alexandra! - zawo a , odk adaj c pud o z aktami. -� � � � � Szcz liwego Nowego... Co si sta o? - Dziewczyna bezskutecznie� � � � spr bowa a si u miechn . -Poblad a , jakby zobaczy a ducha -� � � � �� � � � � stwierdzi Mac.� - Och, bo ja wiem? - Alex dotkn a policzka i poczu a, e� � � jest gor cy. - Nie czuj si najlepiej.� � � Wydmucha a nos w postrz pion chusteczk higieniczn i� � � � � popatrzy a na ogorza twarz Maca. Mia smug sadzy na czole i� �� � � paj czyn we w osach ostrzy onych na je a w stylu wczesnych lat� � � � � pi dziesi tych. Przez chwil Alex mia a ochot porozmawia z nim�� � � � � � o mierci Eliota, ale si rozmy li a. Nie orientowa a si , czy� � � � � � Mac o niej wie, i nie mia a ochoty przekazywa mu tak donios ej� � � wiadomo ci.� - O w os unikn am wypadku po drodze - powiedzia a. - Nic� � � powa nego, ale jestem troch wstrz ni ta.� � �� � - To przez tego starego grata - odpar Mac, mru c oczy i� �� zaciskaj c usta. -M wi em ci, e powinna wymieni tylne wiat a.� � � � � � � � Staruszek od lat namawia Alex na pozbycie si toyoty camary� � z tysi c dziewi set osiemdziesi tego pi tego roku. Dziewczyna� �� � � twierdzi a, e samoch d ma dla niej warto sentymentaln , ale� � � �� � prawda by a taka, e narobi a mn stwo d ug w i nie sta jej by o� � � � � � � � na kupno nowego wozu. - Nie chodzi o o wiat a, Mac, wymieni am je w zesz ym� � � � � miesi cu. Poza tym przyjecha am z Markiem.� � Mac zmru y oczy i popatrzy nad jej ramieniem na Ferullego,� � � wyjmuj cego akt wk z baga nika BMW. Nie lubi Marka. Sam niegdy� � � � � � by przystojny i dlatego nie ufa przystojnym m odym m czyznom.� � � � Poza tym widzia , jak Ferulli zachowuje si wobec sekretarek z� � dzia u finans w. Zdaniem Maca, Mark pozwala sobie na zbytnie� � � poufa o ci:� � - Rozumiem - powiedzia . - W tych sportowych w zkach trzeba� � zachowywa wyj tkow ostro no , zw aszcza przy tak fatalnych� � � � �� � drogach. Powiedzia to dono nie i wyra nie pod adresem Marka, kt ry� � � � min go z ra nym pozdrowieniem, kieruj c si do g wnego�� � � � �� wej cia. Ferulli wiedzia doskonale, co Mac o nim s dzi, i� � � dlatego stara si go omija z daleka.� � � Alex opu ci a wzrok na pud o z aktami, usi uj c ukry� � � � � � u miech.� - Do czego doszed e ? Do "F"?� � Przez kilka ubieg ych tygodni Mac wraz z grup� � zaanga owanych w tym celu wyrostk w trudni si wynoszeniem� � � � starych akt z podziemi i ekspediowaniem ich do firmy w Iron Mountain w Massachusetts, trudni cej si magazynowaniem� � dokumentacji. ProvLife przestawi o si na komputery w ko cu lat� � � osiemdziesi tych, ale dopiero teraz zacz o rozwi zywa problem� � � � starych papier w.� By a to powolna, brudna praca, kt rej Mac serdecznie� � nienawidzi .� Sytuacj pogarsza jeszcze fakt, e firma skorzysta a z� � � � okazji, by dokona w podziemiach cz ciowej wymiany azbestowej� � izolacji. Powa ni m czy ni w zakrywaj cych ca e twarze maskach� � � � � kr cili si po piwnicy z wielkimi, plastykowymi pojemnikami,� � traktowali izolacj , jak gdyby by y to odpady radioaktywne i� � m wili Macowi oraz jego pomocnikom, kiedy wolno, a kiedy nie� wolno im wchodzi do rodka.� � - Chcia bym - odpar Mac z rozdra nieniem. - Wci jeste my� � � �� �

przy "E". Dzisiaj i jeszcze przez reszt tygodnia. Od "Ebbsworth" do� "Eyot" przez "Ewing" i wszystkich, kt rzy jeszcze zaczynaj si� � � na t liter . Stare przebitki, ple niej ce teczki, zakurzone� � � � pud a z papierami, a wszystko trzeba zaksi gowa .� � � B d najszcz liwszym cz owiekiem na wiecie, kiedy si to� � � � � � wreszcie sko czy.� - Nie w tpi .� � Alex ruszy a w stron wej cia. Wiedzia a, e gdy zacznie si� � � � � � ju rozmawia ze staruszkiem, trudno sko czy . By mo e dla Maca� � � � � � niezobowi zuj ca pogaw dka, punktuj ca kolejny dzie w ProvLife,� � � � � stanowi a jedyny pow d, dla kt rego jeszcze pracowa . Cz sto� � � � � powtarza jej, e kiedy ludzie w firmie mieli wi cej czasu dla� � � � siebie nawzajem. Uwa a , e panowa a tu wtedy inna, bardziej� � � � przyjacielska atmosfera. Na sz stym pi trze by o jeszcze pusto. W kuchence obok� � � schod w ewakuacyjnych Alex. Nastawi a ekspres do kawy i przez� � minut przygl da a si , jak br zowy, aromatyczny p yn zaczyna� � � � � � przecieka przez filtr Ci gle wraca o do niej wspomnienie� � � poca unku. Mia a ju zbiera si do wyj cia, nawet za o y a� � � � � � � � � p aszcz, gdy przyszed Eliot. Zapewne mimowolnie okaza a� � � zainteresowanie, poniewa podszed prosto do niej. Zanim zd y a� � �� � cokolwiek powiedzie , otoczy j r k w pasie i poczu a jego usta� � � � � � na swoich. Dopiero po chwili zda a sobie spraw , co si dzieje.� � � Popatrzy na ni wtedy z u miechem, jak gdyby nie potrzebowali� � � adnej innej formy komunikacji. Jak gdyby doskonale si� � rozumieli. Takim samym spojrzeniem obdarza j zawsze, gdy� � zamieniali par s w w windzie czy na korytarzu.� �� Podesz a do biurka i przek ada a przez chwil papiery,� � � � staraj c si zebra si y do pracy, w gruncie rzeczy niezbyt� � � � pilnej. Przez ostatnie tygodnie mia a do du o luzu. Poprzedni� �� � � cz egzamin w dla uzyskania tytu u aktuariusza zako czy a w�� � � � � listopadzie, a dopiero w lutym zamierza a zacz przygotowywa� �� � si do nast pnej, majowej. W tym czasie mia a opracowa dane,� � � � dotycz ce realizowanych w bran y ubezpiecze zdrowotnych i� � � zmodyfikowa ich za o enia tak, by odpowiada y potrzebom� � � � klienteli, kt r stara o si pozyska ProvLife. by a to� � � � � � teoretyczna przygrywka do o wiele wi kszego planu: po stuleciu� sprzedawania indywidualnych polis na ycie, firma rozwa a a� � � wej cie na rynek systemowych ubezpiecze zdrowotnych. Gdyby� � dosz o do tego posuni cia - a zdania w radzie zarz dzaj cej by y� � � � � podzielone - oznacza oby to gigantyczn zmian skali i zasi gu� � � � dzia alno ci ProvLife. Na razie uruchomiono program pilota owy,� � � obejmuj cy pracownik w firmy i ich rodziny. Zach cano wszystkich� � � do wzi cia w nim udzia u i z o enia wniosk w w tym samym trybie� � � � � co zwykli klienci, w cznie z wype nieniem i nades aniem�� � � kwestionariuszy. Plan w mia umo liwi sprecyzowanie niezb dnych� � � � � dodatkowych dzia a administracyjnych i analitycznych.� � Jedyna r nica opr cz liczby wystawionych polis polega a na� � � tym, e sk adki mia o op aca ProvLife.� � � � � Namawianiem pracownik w do wzi cia udzia u w programie� � � pilota owym zajmowa si szef dzia u Alex, Randal White. By on� � � � � okre lany w ProvLife mianem "aktuariusza doskona ego" i cieszy� � � si opini osoby nios cej wiat o tam, gdzie panowa y ciemno ci.� � � � � � � Dopuszcza do realizacji wszystkie plany perspektywiczne i� zatwierdza prognozy w oparciu o dane z samej firmy oraz ca o ci� � � bran y, publikowane w r nych pracach i raportach. ProvLife� � szczyci a si rozmiarami zapewnianej przez siebie asekuracji - co� � z kolei by o mo liwe dzi ki wiedzy, jakiego rodzaju ryzyka nale y� � � � unika , a jakie mo na podj . Dzi ki temu firma mog a wystawia� � �� � � � polisy na kwoty od dwudziestu pi ciu tysi cy do pi ciu milion w� � � � dolar w. Poniewa za strategia asekuracyjna firmy, rodzaje� � � rozprowadzanych polis i marketing opiera y si na rzetelno ci� � � prognoz dzia u aktuariuszy, Randal White by wa n postaci .� � � � �

Richard Goebert, lubi cy wymy la dowcipy prezes ProvLife, zwyk� � � � by mawia , e firma ufa a nie Opatrzno ci, ale Randalowi� � � � � Whiteowi. Nic dziwnego, e wp ywy Whitea si ga y daleko poza kierowany� � � � przez niego dzia . By on jednym z trzech dyrektor w firmy z� � � prawem podejmowania decyzji w dwunastoosobowej radzie zarz dzaj cej. Dwoma pozosta ymi byli Walter Neumann, g wny� � � �� radca prawny i Newton T. Brady, kieruj cy finansami.� W dziale aktuariuszy kr y a plotka, e kiedy Goebert�� � � przejdzie na emerytur , w a nie White obejmie jego gabinet na� � � si dmym pi trze. Gabinet ten mia wielki balkon - papieski, jak� � � go artobliwie okre lano - z kt rego roztacza si widok na� � � � � Westminster Street. Popijaj c kaw , Alex uruchomi a poczt elektroniczn i z� � � � � zaskoczeniem stwierdzi a, e istotnie otrzyma a wiadomo . Przez� � � �� chwil mia a niesamowite uczucie, e to przes anie od Eliota z� � � � za wiat w. Wzdrygn a si i powiedzia a sobie, e zachowuje si� � � � � � � jak idiotka. Biedaczysko nie y , i to wszystko. Otworzy a� � � wiadomo , nie sprawdziwszy w ko cu, czy zosta a nadana przed,�� � � czy po jego zgonie. S.S.S PI DZIESI T JEDEN TYSI Cy DOLAR W lSSS Informacja�� � � � kr tka i do rzeczy. Alex u miechn a si , pokr ci a g ow i� � � � � � � � wybra a numer Marka.� - Nie wierz .� - To nie wierz. - Naprawd ci nie wierz .� � - Doskonale. - Mark, to mn stwo pieni dzy.� � - To wietny samoch d, kochanie.� � - Ale... - Przez chwil nie wiedzia a, co powiedzie -...� � � nie sta ci na niego.� � - Najwidoczniej jednak sta .� Alex zamruga a oczyma. Nie orientowa a si dok adnie,� � � � przypuszcza a jednak, e po opodatkowaniu Mark zarabia oko o� � � � pi dziesi ciu tysi cy rocznie.�� � � Ju sp aca dom w Cranston wraz z umeblowaniem. Po dodaniu� � � do tego paru przyzwoitych urlop w rocznie - Mark uwielbia� � nurkowanie; wi c musia y to by Karaiby - nie mog o mu wiele� � � � zostawa .� - Jakim cudem? - Kochanie, powtarzam ci przez ostatnich par tygodni -� szkoda, e nie zada a sobie trudu, eby mnie pos ucha - moja� � � � � � sytuacja tu, w maszynowni, kszta tuje si coraz pomy lniej.� � � Dla Marka dzia finans w stanowi serce ProvLife.� � � - Tak, ale... - Newton by dla mnie bardzo... - urwa , po czym wyszepta w� � � s uchawk : -Alex, dosta em zach t .� � � � � - Tak, ale nie musisz od razu wyrzuca kupy pieni dzy na� � samoch d.� - Nie s uchasz mnie, Alex. My la em o innym rodzaju zach ty.� � � � Dziewczyna wyprostowa a si na krze le i zacz a zwraca� � � � � pilniejsz uwag na s owa Marka.� � � - O co ci chodzi? - M wili my o tym, e mam perspektywy na zaj cie wy ej.� � � � � - Awansujesz? - Na wi-ce-pre-ze-sa - powiedzia Mark, syc c si ka d� � � � � sylab .� - Wiceprezesa? - Alex rozszerzy a oczy ze zdumienia. - Mark,� nie wierz .� Jakim cudem? - Zatka a sobie d oni usta, poniewa nagle� � � � u wiadomi a sobie, o co chodzi o. - M j Bo e, nie chcesz chyba� � � � � powiedzie ... - Mark za mia si cicho. - Przecie umar dopiero� � � � � � par dni temu - wyszepta a Alex.� � Czu a gonitw my li, stara a si poj , co si dzia o.� � � � � �� � �

Przyszed jej do g owy okropny pomys . -Mark, kiedy kupi e� � � � � samoch d?� Zapad a d uga chwila ciszy, po kt rej Mark odpowiedzia :� � � � - Oczywi cie, tu po tym, jak zabi em Eliota. - Roze mia� � � � � si znowu.� - Daj spok j, nie wymy laj idiotyzm w. Odpowiadaj c na� � � � kolejne twoje pytanie: nie, nie obejmuj od razu stanowiska po� nieboszczyku, ale... sam nie wiem, co si dok adnie stanie.� � Mia em tylko interesuj c rozmow z Newtonem par tygodni temu.� � � � � Powiedzia mi, e jak zwolni si jakie stanowisko, b dzie chcia� � � � � � to ze mn przedyskutowa , bo orientuje si , co mam do� � � zaoferowania firmie, i tak dalej, i tym podobnie. Wiesz, wtedy pomy la em, e to po prostu zach ta, ale teraz...� � � � - Och, Mark! - westchn a Alex, opu ciwszy ramiona. - Nie� � cierpisz przypadkiem na nadmiar optymizmu? Na pewno nie zechc ,� eby kierowa ca ym dzia em finans w. Jeszcze nie teraz. To� � � � � � wielka odpowiedzialno . - Na chwil zapad a ca kowita cisza. -�� � � � Mark, jeste tam?� - Jestem. Alex zastanowi a si , czy powiedzia a co niew a ciwego. Nie� � � � � � chcia a sugerowa , e Mark nie poradzi by sobie na stanowisku� � � � kierownika dzia u. Wydawa o si jej jednak wyj tkowo ma o� � � � � prawdopodobne, e zostanie na nie awansowany. Postanowi a obr ci� � � � spraw w art:� � - Skoro pniesz si tak szybko do g ry, mog ci tylko� � � doradzi , eby wzi udzia w naszym programie ubezpiecze� � � �� � � zdrowotnych. - S ucham?� - Przecie czekaj ci wielkie stresy, a do tego jeszcze ten� � � tw j diabelski samoch d. Wymarzone czynniki, eby dosta zawa u w� � � � � m odym wieku.� - O ile sobie przypominam, to ty mia a atak serca.� � - Nie, ale b d mia a, daj mi tylko troch czasu. Radzi abym� � � � � ci jednak unika s onych posi k w.� � � � - Przykro mi, e tak ma o we mnie wierzysz. S uchaj, musz� � � � ju i -powiedzia Mark wynios ym, niemal gniewnym g osem, co� �� � � � stanowi o dow d na krucho m skiego ego.� � �� � - Mark, nie chcia am...� By o ju jednak za p no; roz czy si .� � � �� � � Alex natychmiast wybra a jego numer. Odpowiedzia jej� � ch odny, aksamitny g os. Alex od razu pozna a, e to Catherine� � � � Pell, najnowsza pracownica dzia u finans w, i zesztywnia a w� � � krze le. Catherine by a w firmie dopiero od miesi ca, lecz� � � wszyscy zd yli ju zda sobie spraw z jej obecno ci.�� � � � � Dotar o to nawet do Briana Slatera, najbardziej� wymoczkowatego z matematyk w w dziale aktuariuszy. Catherine nie� by a obdarzona specjalnie pi kn twarz czy kusz c sylwetk , nie� � � � � � � by a nawet zbyt bystra, przepe nia a j jednak trudna do opisania� � � � cecha, kt r mo na by o nazwa "klas ". Kry a si ona w jej� � � � � � � � sposobie ubierania, w uczesaniu, w tym, jak si nosi a. Alex� � czu a si w por wnaniu z ni jak prostaczka. W dodatku Pellowie� � � � byli jednym z najstarszych i najznamienitszych rod w w stanie,� wi c Catherine stanowi a godny uwagi obiekt, jakie rzadko� � widywa o si w t tni cej prac siedzibie Providence Mutual Life� � � � � Insurance Company Alex a owa a; e nowa pracownica zaj a biurko� � � � � o par metr w od Marka.� � - Przykro mi, Alexandro, ale Mark jest w tej chwili nieosi galny. Ma narad - powiedzia a Catherine.� � � - Narad ?� - Z Newtonem Bradym. - Mo esz go poprosi , eby do mnie oddzwoni , je li nie� � � � � zrobi ci to k opotu?� - Oczywi cie.� Alex od o y a s uchawk i patrzy a przez chwil na aparat.� � � � � � �

Zastanawia a si , co Mark s dzi o Catherine. Zachowywa na jej� � � � temat podejrzane milczenie. Alex zastanowi a si z kolei, co� � Catherine s dzi o Marku. I co pomy li o jego nowym samochodzie...� � Zacz li pojawia si pracownicy. Wiele os b rozmawia o� � � � � ciszonymi g osami o Michaelu Eliocie. O wp do dziesi tej� � � � nadszed komunikat od Goeberta, oficjalnie zawiadamiaj cy� � wszystkich o mierci kierownika dzia u finans w Stwierdzano w� � � nim, e Michael Eliot by oddanym, lubianym przez koleg w� � � wsp pracownikiem. Znalaz o si w nim i takie niezdarne� � � sformu owanie:� "W pewnym sensie w naszej pracy zajmujemy si mierci� � � codziennie, lecz gdy spotyka ona jednego z nas, boli wyj tkowo� mocno." Kiedy Alex zadzwoni a o jedenastej do Marka, telefon� odebra a Kelly Davidson, Alex przyj a to z ulg . Chodzi y razem� � � � do szko y. Kelly mia a "puszyst " sylwetk , i by a jedn z� � � � � � najwi kszych palaczek w firmie.� Porozmawia y przez chwil o mierci Eliota.� � � - Bo e, nie wyobra asz sobie, co si tu dzieje - powiedzia a� � � � Kelly. - Jakby... no, jakby kto umar . Daj s owo, kiedy Newton� � � � przyszed dzi rano, by blady jak ciana. Jeszcze nigdy nie� � � � widzia am go tak wytr conego z r wnowagi. Liz nawet si nie� � � � pokaza a.� Alex raptownie przy o y a d o do czo a. Mia a zje obiad z� � � � � � � �� Liz Foster, ale kompletnie o tym zapomnia a.� - Nie ma jej? - Nie. Catherine odbiera za ni telefony. Pewnie Liz� dowiedzia a si , co si sta o, i tak ni to wstrz sn o, e nie� � � � � � � � przysz a do pracy. W gruncie rzeczy to zrozumia e, by a przecie� � � � jego sekretark .� - Chyba tak. Nie pomy la am o tym.� � - Zna a Michaela, prawda? To znaczy...� � - Raczej nie - odpar a Alex. - Wiesz, jak to jest. Czasami� wpada do naszego dzia u. Wci nie potrafi uwierzy . Nie wiem,� � �� � � jak si do tego odnie .� �� -Niesamowite, prawda? Zajmujemy si ubezpieczeniami na ycie� � i nagle kto z nas umiera. Czyta a komunikat Goeberta?� � � Alex zmarszczy a czo o. Kelly mia a sk onno do� � � � �� dopatrywania si w biegu zdarze regularno ci oraz og lniejszego� � � � sensu. By o to wyj tkowo irytuj ce dla osoby, zajmuj cej si� � � � � zawodowo analizowaniem chaosu i przydawaniem mu w asnych,� poddaj cych si testom znacze .� � � - Jest tam Mark? - spyta a Alex.� - Niestety nie. Jest u Newtona Bradyego. - Niemo liwe. Dzwoni am godzin temu, by u niego wtedy. Nad� � � � czym mogliby tyle siedzie ?� - Nie mam poj cia. Ca e rano wchodzi i wychodzi z gabinetu� � � � Newtona. Par minut temu przyszed Neumann. Tak samo nie wiem, czego� � on tu szuka. Kelly powiedzia a "Neumann", jak gdyby chodzi o o O lizg e� � � � Monstrum z Czarnej Laguny. Nikt w firmie nie trawi Neumanna.� - No trudno. Powiedz Markowi, e dzwoni am.� � Alex od o y a s uchawk i wyprostowa a si , rozmy laj c o� � � � � � � � � Marku i tym, czego si od niego dowiedzia a. Po paru minutach� � zadumy zacz a czu si fatalnie. Nie powinna by a z niego drwi .� � � � � Dlaczego nie mia by dosta awansu? A teraz by zbyt zaj ty, eby� � � � � odpowiedzie na jej telefon.� Chodzili ze sob od roku i dla obydwojga ten zwi zek by� � � r d em prawdziwej rado ci. Osi gn li taki moment, w kt rym� � � � � � � kolejny krok wydawa si oczywisty. Nie ma e stwo - adne z nich� � �� � � nie rozwa a o takiej mo liwo ci.� � � � Alex mia a dopiero dwadzie cia pi lat i nie czu a si� � �� � � gotowa do sakramentalnych wi z w, za Mark w wieku lat� � �

trzydziestu czterech przywyk do kawalerskiego stanu. Alex� mieszka a z kotem Oskarem na ostatnim pi trze podupad ego domu na� � � Philips Street, p tora kilometra od collegeu imienia Browna. Za� dwa miesi ce wygasa a jej umowa najmu. Mia a mo liwo odnowienia� � � � �� jej, ale przy wy szym czynszu, na kt ry nie bardzo by o j sta .� � � � � Mog a te zrezygnowa z wynajmu. Mark wiedzia o tym i od� � � � jakiego czasu zachwala zalety Cranston jako coraz modniejszej� � dzielnicy, o wiele przyjemniejszej od nad tej East Side. W� powietrzu wisia o oczywiste pytanie: czy Alex zdecyduje si do� � niego wprowadzi ? Zbli aj cy si termin sprawia , e obydwoje� � � � � � przygl dali si sobie uwa niej ni do tej pory. Odkryli w sobie� � � � wady, co by o nieuniknione. Alex stwierdzi a, e popada w okresy� � � nadmiernego krytycyzmu, po kt rych nast powa y fazy wyrzut w� � � � sumienia. Doskonale zna a ten stan - zniszczy co najmniej dwa z� � jej dotychczasowych zwi zk w. Niestety, zachowywa a si w ten� � � � spos b po raz kolejny.� - Rzeczywi cie wygl dasz na dotkni t do ywego - powiedzia� � � � � � nagle Mel Hartman nad uchem Alex. By jednym z nowych pracownik w, matematycznym geniuszem.� � Mia o sobie wyg rowane mnniemanie i od pierwszego dnia zacz� � �� dzia a Alex na nerwy.� � - S ucham?� Alex utkwi a spojrzenie w niewielkiej plamce na jego� krawacie. Ka dego ranka Mel zjada stos nale nik w w knajpce "Gino" za� � � � rogiem, z mn stwem syropu klonowego i mas a. Alex widzia a to na� � � w asne oczy.� - Czyta a przecie komunikat?� � � - Oczywi cie.� - Uwielbiam firmowe wyrazy wsp czucia, a ty? - Mel uni s� � � brew Alex zorientowa a si , e winna podziwia jego przenikliwe� � � � poczucie humoru, stwierdzi a jednak, e nie jest w stanie si� � � u miechn . - No, rozchmurz si - doda .� �� � � - Przepraszam. Alex wymin a go i wymkn a si do toalety. "Rozchmurz si "� � � � - wszyscy jej to m wili. Naprawd by a tak pozbawiona poczucia� � � humoru? Stoj c przed lustrem, spr bowa a u miechn si ciep o i� � � � �� � � serdecznie. Popatrzy a na sw j zielony, we niany akiet. Musia a� � � � � przyzna , e nie kojarzy si z kim , maj cym poczucie humoru.� � � � � � Zsun a go z ramion i powiesi a na haczyku przy drzwiach. Pod� � spodem mia a szary sweter, tak ci ki, e opada na biodra.� � � � Wiedzia a, e ma niez e cia o. By a mo e nieco zbyt chuda; Mark� � � � � � artowa czasem, e wygl da jak Rosemary przed urodzeniem� � � � dziecka. Zastanawia a si , jakich zmian powinna dokona w swojej� � � garderobie, gdy przyszed jej do g owy nowy pomys .� � � Wr ci a do swojego biurka, chichocz c przez ca drog .� � � �� � Rozchmurzy si ? Jeszcze im poka e. Poka e Markowi. W czy a� � � � �� � komputer i wesz a do gigantycznej bazy danych Sekcji Wypadk w� � Stowarzyszenia Aktuariuszy. Szybko ustali a, e posiadacze� � kabriolet w i sportowych samochod w stanowi cztery i dwie� � � dziesi te procenta populacji ubezpieczonych. Dawa o to cztery� � osoby na sto - oczywi cie, przewa nie m czyzn. Ludzi, kt rzy� � � � dostaj mandaty i str caj dzieciaki z rower w. Zacz a� � � � � por wnywa statystyki, by uchwyci zale no mi dzy posiadaniem� � � � �� � kabrioletu a miertelno ci . Bo o nieszcz cie przecie� � � � � nietrudno. Jad c zbyt szybko z odkrytym dachem, cz owiek sam si� � � prosi o wypadek. Zaje d a na przyk ad drog innym kierowcom, gdy� � � � � w osy siedz cej obok dziewczyny zas oni y mu twarz. To prowokuje� � � � u facet w w zwyk ych samochodach wybuchy niekontrolowanego� � gniewu. Spychaj wi c cz owieka na pobocze i strzelaj mu prosto� � � � w serce. Albo jad tak, e samoch d obok wywraca si i l duje si� � � � � � razem z dziewczyn w rowie. W dodatku z obci tymi g owami. Do� � � tego dochodzi o zanieczyszczenie. W kabriolecie siedzi si� � znacznie ni ej ni w bronco, jeepie cherokee czy ramie, i wdycha� �

znacznie wi cej o owiu. Czyhaj na cz owieka guzy m zgu, rak� � � � � p uc, nie wspominaj c o czerniakach od s o ca czy atakach serca� � � � po niedosz ych zderzeniach.� Czuj c przepe niaj c j pasj do liczb, Alex por wnywa a,� � � � � � � � kojarzy a, dopasowywa a i korelowa a. Gdy nie wystarcza y jej� � � � dane z komputer w firmy, wchodzi a do Internetu, a stamt d� � � dociera a do informacji firm zajmuj cych si sprzeda samochod w� � � �� � i ci ganiem wrak w, do producent w, klub w aktuariuszy oraz� � � � � konsument w.� Mrucz c pod nosem, ledzi a na ekranie komputera nieustaj c� � � � � lawin nieszcz . By a zachwycona ka dym nieoczekiwanym� �� � � stwierdzeniem. Po r d m czyzn w grupie wiekowej Marka,� � � osiemna cie procent zgon w by o wynikiem zab jstw, czyli prawie� � � � jedna pi ta. Wi cej ludzi gin o zamordowanych ni umiera o na� � � � � raka, kt ry pokazywa co potrafi g wnie w starszych grupach� � �� wiekowych. Z ludzi wchodz cych w wiek redni najwi cej umiera o w� � � � wyniku morderstw, wypadk w drogowych i - Alex u miechn a si -� � � � atak w serca.� - Wed ug najobszerniejszych bada , zawa y powodowa y jeden� � � � zgon na pi .�� By o to dla niej nieco zaskakuj ce. My la a, e trzydzie ci� � � � � � par lat to za m odo, by umiera na atak serca. K ania a si� � � � � � jaka wada produkcyjna - zapewne spartaczony gen. Na kondycji� fizycznej tych ludzi po prostu nie mo na by o polega .� � � Alex odchyli a si w krze le i upi a troch wystyg ej ju� � � � � � � kawy. Nadszed czas zaw zi pole poszukiwa i przej do bardziej� � � � �� konkretnych danych. Kabriolety i zawa y. Podoba o si jej� � � po czenie tych dw ch s w.�� � �� Oczywi cie nie by o pomi dzy nimi adnego zwi zku, ale na� � � � � tym w a nie polega o pi kno jej pracy - by a pewna, e zdo a� � � � � � � znale korelacj , jak wyci gaj cy kr lika z kapelusza magik.�� � � � � W nast pnym stadium. Zaj a si najbardziej szczeg owymi z� � � � dost pnych danych: rejestrami roszcze os b ubezpieczanych przez� � � ProvLife. Dokona a rozdzia u roszcze zale nie od przyczyny zgonu i� � � � sprawdza a, czy odsetek posiadaczy kabriolet w w kt rejkolwiek� � � kategorii by wy szy ni zaczarowane cztery i dwie dziesi te� � � � procenta. Nie potrzebowa a niczego wi cej. Je eli ponad cztery i� � � dwie dziesi te procenta ofiar morderstw by oby w a cicielami� � � � takich aut, w wczas mia aby prawo o wiadczy na podstawie danych,� � � � e kupienie kabrioletu zwi ksza o prawdopodobie stwo, e zostanie� � � � � si zabitym. To samo odnosi o si do atak w serca. Musia a tylko� � � � � odnale w a ciwy okres - rok, dwa lata, pi -lub w a ciw�� � � �� � � � kategori , wed ug p ci czy wieku. Oczywi cie takie stwierdzenie� � � � nie by oby prawd , ale r wnie niezupe nie k amstwem.� � � � � � Przypada oby na luk pomi dzy nienasycon ludzk potrzeb� � � � � � konkretnych informacji a zdolno ci do oceny, czy maj one� � � jakikolwiek sens. Do wiadczenie podpowiada o Alex, e pole to� � � okazywa o si zdumiewaj co szerokie. Zamierza a przes a wyniki� � � � � � swoich poszukiwa Markowi poczt elektroniczn . Mo e przez� � � � ironiczne wykorzystanie zasad swojego fachu zdo a aby wywo a� � � � jego u miech i sprawi , by zapomnia , jak czasami bywa a� � � � � idiotk .� Zadanie, jakie przed sob postawi a, okaza o si trudniejsze� � � � ni podejrzewa a. Komputery Centralnej Dokumentacji zdawa y si� � � � odnosi niech tnie do wykorzystywania ich w tak frywolnym celu.� � Kiedy wreszcie zdo a a zmusi je do wsp pracy, rezultat j� � � � � rozczarowa . Z jakiego powodu - czy mo e bez powodu - wyniki� � � by y ca kowicie losowe. Odsetek chorych na raka posiadaj cych� � � kabriolety by nieco mniejszy ni w populacji og em. To samo� � � odnosi o si do samob jc w. Ludzie, kt rzy gin li w katastrofach� � � � � � lotniczych, byli w a cicielami takich aut nieco cz ciej ni� � � � przeci tnie, ale na niewiele si to Alex przydawa o.� � �

Co do ofiar zawa w - grupy, od kt rej Alex zacz a�� � � poszukiwania - stosunek ten by identyczny, jak dla reszty� populacji: cztery i dwie dziesi te procenta zawa owc w je dzi o� � � � � kabrioletami. Alex zmarszczy a czo o i spr bowa a sprawdzi , jak� � � � � odsetek ten kszta towa si przez ostatnich sze lat. Na ekranie� � � �� pojawi si rz d cyfr: 4,2%, 4,2%, 4,2%, 4,2%, 4,2%, 4,2%.� � � Alex zrazu pomy la a, e to usterka monitora. Tak sztywny� � � zwi zek mi dzy dwoma w istocie absolutnie nie powi zanymi� � � zjawiskami w tak licznym zbiorze by praktycznie niemo liwy.� � Wy czy a monitor i w czy a go ponownie, ale liczby pozosta y te�� � �� � � same. Stwierdzi a, e sama musia a pope ni omy k .� � � � � � � Cofn a si do pocz tku oblicze , zapami tuj c, z jakich baz� � � � � � danych korzysta a.� Ponownie przeprowadzi a ca analiz . Zn w pojawi si ten� �� � � � � sam nieprawdopodobny rz d identycznych warto ci. Wed ug� � � Centralnej Dokumentacji, cztery i dwie dziesi te procenta� ubezpieczanych przez ProvLife ofiar zawa w by o w a cicielami�� � � � kabriolet w - i tak samo rzecz si mia a co rok.� � � Alex zmarszczy a brwi i postuka a palcami w brzeg biurka.� � Gdzie w Centralnej Dokumentacji nast pi a usterka, lecz jak� � � powa na? Zaj a si samob jcami. W okresie dziesi ciu lat w� � � � � grupie tej odsetek posiadaczy kabriolet w r s i mala , tak jak� � � � nale a o si tego spodziewa : 3,1 %, 5,4%, 4,0%...� � � � - Cholera. Mia a zacz wszystko od pocz tku, gdy zadzwoni telefon. Na� �� � � linii by a Liz Foster. Alex popatrzy a na zegarek. Wp do� � � pierwszej. Pora na obiad! By a tak pogr ona w pracy, e straci a� �� � � rachub czasu.� - M j Bo e, Liz, przepraszam ci bardzo!... Liz?� � � - Tak? Za co mnie przepraszasz? - Zapomnia am na mier , e mia y my zje razem obiad.� � � � � � �� - W a nie dlatego dzwoni . Chcia am ci powiedzie , e nie� � � � � � przyjd .� Nie dam rady. -No trudno. Co si sta o? - Na d ug chwil zapad o� � � � � � � milczenie, po czym rozleg si p acz. - Liz? Co ci jest, moja� � � droga? - Nie, nic... po prostu... - Nic si nie sta o, kochanie, wszystko rozumiem.� � - Co rozumiesz? - Wiem, e chodzi o Michaela. Musi by ci naprawd ci ko,� � � � wsp pracowali cie ze sob tak blisko...� � � Liz nagle rozp aka a si prosto w s uchawk . Zanosi a si� � � � � � � szlochem, z trudem api c oddech.� � - Przepraszam... - zdo a a wreszcie wyst ka . -� � � � Przepraszam... Chodzi o to... o to... Nie zdo a a doko czy , bo znowu si rozp aka a.� � � � � � � Alex rozejrza a si po sali. Pozostali aktuariusze pochylali� � si nad swoj prac . Alex przysz o do g owy, e by mo e Liz� � � � � � � � podkochiwa a si w Eliocie -cz sto przytrafia o si to� � � � � sekretarkom. By to skutek wsp lnego harowania do p nej nocy w� � � biurze, gonienia termin w, niezrozumienia m w przez ony.� �� � Eliot nie nale a za do m czyzn, kt rzy unikali flirt w,� � � � � � co Alex wiedzia a z w asnego do wiadczenia.� � � - Chcesz, ebym do ciebie przyjecha a? - powiedzia a.� � � - Mog aby ? Naprawd ? By abym ci wdzi czna. Musz z kim� � � � � � � pogada .� - O Michaelu? - O wszystkim. * * * Ronald Grant wkroczy na sal sekcyjn , jak gdyby by jej� � � � w a cicielem.� � Zsun z ramion p aszcz, rzuci go na jedno z czystych�� � �

stalowych krzese i przysiad na sto ku o metr od wykonuj cej sw� � � � � prac Sally Rudnick, patologa okr gowego. Lekarka unios a g ow w� � � � � odpowiedzi na powitanie Granta, nie przerywaj c miarowego� dyktowania protoko u sekcji: ... Plamy opadowe nie uleg y� � utrwaleniu. Zlokalizowane przede wszystkim na tylnej powierzchni cia a. Brak sinicy. Brak oznak obrz k w obwodowych.� � � Stan higieniczny dobry.... Grant niedawno sko czy pi dziesi t lat, mia ch opi c ,� � �� � � � � � rumian twarz i przekrwione oczy o uderzaj co chabrowych� � t cz wkach. G boka szrama na jego lewej skroni wygl da a, jak� � �� � � gdyby kiedy ledwo uszed z yciem i zmusza a do zastanowienia,� � � � na co napatrzy y si te niebieskie oczy, nim Grant zrezygnowa z� � � pracy w ochronie i zosta g wnym inspektorem roszczeniowym� �� ProvLife. W firmie powszechnie domy lano si , e by wcze niej� � � � � zawodowym o nierzem lub policjantem - sugerowa to cho by jego� � � � spos b ubierania si - lecz opr cz cz onk w zarz du i� � � � � � niewielkiego zespo u dochodzeniowego Granta nikt nigdy nie mia� � okazji go o to zapyta . Wiadomo by o tylko, e prowadzi ma ,� � � � �� firm ochroniarsk w okolicach Bostonu, zanim Watter Neumann� � ci gn go w osiemdziesi tym czwartym do ProvLife.� � �� � Grant przypali papierosa i przygl da si pracy Sally� � � � Rudnick, a tak e jej w skim ramionom i szerokim biodrom. Za� � lekark m g dojrze praw stop Michaela Eliota z przywi zan do� � � � � � � � du ego palca niebiesk tabliczk .� � � - Zimno dzi , Sally.� - Owszem. - Lekarka wtuli a g ow w ramiona. Nie cierpia a� � � � Granta, z czego on doskonale zdawa sobie spraw .� � -... Ow osienie o typowym dla m czyzny rozmieszczeniu.� � renice okr g e, prawid owego kszta tu, r wne, zw one.� � � � � � � Odsun a si , ods aniaj c bardziej zw oki. Grant poprawi� � � � � � si na sto ku i gwizdn cicho.� � �� - Jezu Chryste! - O co chodzi? - Mia wyposa enie wielkie jak u cholernego os a.� � � Sally Rudnick przerwa a sekcj , wy Czy a magnetofon,� � �� � odwr ci a si i zmierzy a Granta pe nym niech ci spojrzeniem zza� � � � � � doskonale wypolerowanych okular w.� - Wykonuj tu swoj prac , je eli pan tego nie zauwa y ,� � � � � � panie Grant. - Przepraszam, po prostu... Sally Rudnick wr ci a do wykonywanego zaj cia, wydobywszy� � � cieniutk latark z kieszeni fartucha.� � - Ile b dzie was kosztowa ? - rzuci a ch odno, zagl daj c w� � � � � � martwe oko Eliota. - S ucham, Sal?� - Pani doktor, je li aska. Ile ProvLife b dzie musia o� � � � wyp aci ? Wiem przecie , e przychodzi pan tylko wtedy, kiedy� � � � firma stara si wykr ci od p acenia.� � � � - Daj spok j, Sally. - Grant potar gard o. - Po prostu� � � wykonuj swoj prac , tak Jak ty.� � � - I to w a nie jest tragiczne.� � Grant zaci gn si g boko papierosem. W sali sekcyjnej� �� � �� by o ch odno, lecz i tak cieplej ni na zewn trz. Sally Rudnick� � � � by a w wyj tkowo pod ym nastroju.� � � Patrz c, jak kontynuuje sekcj , Grant zaduma si nad� � � � widokiem martwego m czyzny By ciekaw, co dziwki s dzi y o� � � � hojnym wyposa eniu Eliota, lecz w ko cu uzna , e pewnie i tak� � � � nie sprawia o im to r nicy. Eliot cz sto wpada do Holiday Inn� � � � po pracy. Od czasu wybudowania centrum konferencyjnego w rodku� Providence w mie cie nie brakowa o profesjonalistek. Nie le� � � zarabia y na obs ugiwaniu dentyst w, prawnik w i komiwoja er w, a� � � � � � pewnie wcale nie gorzej na zaspokajaniu potrzeb Michaela Eliota. Hotel Holiday Inn znajdowa si tu obok centrum konferencyjnego,� � � a obydwa budynki dzieli o najwy ej pi minut drogi od siedziby� � ��

ProvLife. Lekarka zbada a jam ustn trupa i podyktowa a d ugi ci g� � � � � � fachowych okre le . Eliot przygryz sobie lewy policzek w� � � przed miertnym skurczu.� Fa d b ony luzowej wielko ci wier dolar wki wisia jedynie� � � � � � � � na cienkim pa mie delikatnej tkanki. Zaci ni cie szcz k� � � � doprowadzi o r wnie do wyszczerbienia jednego z z b w� � � � � trzonowych. Na twarzy Eliota wci malowa si grymas cierpienia.�� � � Skurczone mi nie uwypukla y policzki; ju nic nie mog o ich� � � � rozlu ni . Grant usi owa wyobrazi sobie, jak to jest: nie m c� � � � � � wypu ci kabla z r k i p on jak lampki na bo onarodzeniowym� � � � �� � drzewku. - Dwie cie tysi cy dolar w - stwierdzi rzeczowo Grant, gdy� � � � lekarka odsun a si od sto u. - Standardowa polisa dla� � � pracownik w Pieni dze dostanie ona.� � � - Mo ecie ju porozumie si z bankiem, bo to przypadkowe� � � � pora enie pr dem - odpar a Sally Rudnick, kiwaj c g ow .� � � � � � - Sk d masz tak pewno ?� � �� - Sk d? - prychn a lekarka. - Lata do wiadczenia i kilka� � � podobnych przypadk w. Przypomina pan sobie dentyst , w zesz ym� � � roku? - Grant obdarzy j pustym spojrzeniem. - Powinien pan,� � skoro kosztowa was p miliona, o ile dobrze sobie przypominam.� � Zgin dok adnie w ten sam spos b, ale wtedy te pan w szy .�� � � � � � - W szy em?� � - Wie pan doskonale, e tak by o. - Lekarka potrz sn a� � � � g ow z niesmakiem. - I tak musieli cie zap aci , poniewa by to� � � � � � � wypadek. - Podnios a praw d o trupa. - Widzi pan to znami ? -� � � � � Grant pochyli si i zmru y oczy.� � � � Na opuszce kciuka widnia wysuszony ubytek sk ry, okolony� � szaro tym wa em uwypuklonego nask rka. Inspektor pokiwa g ow .�� � � � � � - To lad po wiertle; t dy w a nie pr d przenikn do wn trza� � � � � �� � cia a.� - Naprawd ? Widzia a to wiert o?� � � � - Oczywi cie, e nie. Wszystko to sobie zmy li am. - Lekarka� � � � u miechn a si kwa no, ukazuj c z by pociemnia e od cz stego� � � � � � � � picia kawy. Wyci gn a d o , wskazuj c le ce na awie w drugim� � � � � �� � ko cu sali ma e metalowe wiert o w plastykowej torebce. Grant� � � wsta , by je obejrze . - Nie rozumiem, jak mo ecie by tak� � � � podejrzliwi wobec w asnego kolegi - powiedzia a Sally Rudnick za� � jego plecami, - Oczywi cie mo ecie tak traktowa zwyk ych ludzi,� � � � klient w regularnie p ac cych raty, z kt rych bior si wasze� � � � � � pensje. Chcecie ich wyrolowa , bo taka jest natura firm� ubezpieczeniowych. Ale podejrzewa tego go cia?� � Przecie mia u was wysokie stanowisko. Zna go pan, prawda?� � � - Pewnie. - Nie odnosi pan wra enia, e to kanibalizm?� � - Nie zamierzamy go zje , Sally. Po prostu chcemy si�� � upewni , e nie by o adnej dziury w ca ym, Zawsze tak robimy.� � � � � - Chce pan zasugerowa , e macie powody przypuszcza , i� � � � m g odebra sobie ycie? - spyta a lekarka, wspar szy d onie na� � � � � � � biodrach i obr ciwszy si w jego stron .� � � - Wiem, e nie najlepiej uk ada o si mu w domu. - Grant� � � � wzi do r ki torebk z wiert em.�� � � � - Co ma pan dok adnie na my li? - Grant wzruszy ramionami.� � � Sally Rudnick nie odrywa a od niego wzroku, nie staraj c si� � � ukry swojej wzgardy. - Rozumiem - powiedzia a wreszcie. - Mog� � � tylko powiedzie , e je li chce si pope ni samob jstwo,� � � � � � � istnieje na to mn stwo atwiejszych sposob w.� � � - Mo e atwiejszych, ale niekoniecznie tak bardzo� � przypominaj cych wypadek - odpar Grant, skin wszy powoli g ow .� � � � � Lekarka westchn a. - Wygl da na stare - doda inspektor,� � � wymachuj c wiert em.� � - Wyprodukowane oko o tysi c dziewi set sze dziesi tego� � �� �� �

roku. Firma ju dawno splajtowa a. Nic dziwnego, e Grant zgin ,� � � �� skoro nawali a izolacja. -Lekarka uj a skalpel, szykuj c si do� � � � wykonania pierwszego ci cia w kszta cie litery Y - Przykro mi,� � Grant, ale z mojej oceny wynika, e ProvLife b dzie musia o� � � buli .� Zapad o d ugie milczenie: Sally Rudnick wci gn a powietrze� � � � w p uca i wstrzyma a dech.� � Grant zwykle odwraca si przy pierwszym ci ciu. Nie� � � wzrusza go widok rozcz onkowanych trup w, lecz rozpoczynaj ce� � � � sekcj ci cie od bark w po mostek - nag e ujawnienie wn trza� � � � � ludzkiego cia a, jego pogwa cenie - zawsze wytr ca o go z� � � � r wnowagi. Tym razem nie odwr ci jednak g owy. Przygl da si ,� � � � � � � jak z Michaela Eliota, wiceprezesa Providence Life, g owy� rodziny, podpory spo eczno ci i amatora dziwek, wywlekano serce i� � p uca.� * * * Na zewn trz temperatura spad a poni ej zera. Pozlepiane� � � p atki niegu lecia y spiralnie z burego nieba. Grant otuli� � � � gard o klapami p aszcza i rozejrza si za pontiakiem. Nim zszed� � � � � ze schod w, samoch d przeci jezdni i zatrzyma si obok niego.� � �� � � � Grant wsiad do rodka i zatrzasn drzwi. Na ko cu ulicy� � �� � nawali y wiat a; ruchem kierowa policjant.� � � � - Jak posz o? - spyta kierowca, szczup y m czyzna z� � � � zapadni tymi oczami i fataln cer .� � � Grant z o y palec wskazuj cy i kciuk w kszta t litery O.� � � � � - Doskonale. * * * Mieszkanie Liz znajdowa o si p tora kilometra od biura� � � ProvLife, po drugiej stronie autostrady mi dzystanowej. W� dzielnicy tej dominowa y du e, pude kowate domy z szalunkiem,� � � pozbawione podw rek i ciasno upchni te przy wiecznie brudnych� � ulicach. Z okien mo na by o zagl da do dom w s siad w przez� � � � � � � w skie zau ki, pogr one w wiecznym cieniu. Do dzielnicy,� � �� wybudowanej pod koniec ubieg ego wieku, by pomie ci wielodzietne� � � rodziny nowej pod wczas klasy redniej w Providence, idealnie� � pasowa y koronkowe firanki i aluzje.� � Oczywi cie, nowa klasa rednia ju dawno wyprowadzi a si na� � � � � East Side lub na przedmie cia, lecz Alex mimowolnie czu a powiew� � przesz o ci: przenikni tej wyrzutami sumienia pobo no ci,� � � � � czujno ci, przyt aczaj cego brzemienia nowoangielskiej� � � szacowno ci. Dlatego te wola a wynajmowa mieszkanie na wzg rzu� � � � � w pobli u collegeu Browna. Uniwersytet promieniowa aur� � � liberalizmu i otwarto ci, kt rej nigdy nie zdo a a zdusi� � � � � puryta ska historia.� Mieszkanie Liz znajdowa o si w g bi domu przy Brighton� � �� Street 7. Typowy budynek pomalowano na nietypowy kolor: ciany by y� � r owe, a wn ki okien i drzwi - czerwone. Kojarzy o si to Alex z� � � � cz sto przygotowywanymi przez jej matk truskawkowymi� � galaretkami. W oknie na parterze wisia a nawet dzieci ca zabawka� � poruszana wiatrem, co podkre la o efekt sielsko ci.� � � Alex wspi a si po betonowych schodkach do frontowych drzwi� � i nacisn a dzwonek. W kt rym z mieszka rozszczeka si pies.� � � � � � Po drugiej stronie ulicy m czyzna w niebieskiej kurtce zdrapywa� � l d z szyby samochodu i przygl da si dziewczynie spod� � � � futrzanego kaptura. Od czasu rozmowy telefonicznej z Liz Alex zastanawia a si , jaki zwi zek czy jej przyjaci k z� � � �� � � � Michaelem Eliotem. Stoj c teraz pod jej drzwiami, automatycznie� wyobrazi a sobie elegancki, czterodrzwiowy samoch d Eliota� � skr caj cy zza rogu i parkuj cy przed domem, samego Eliota� � � przecinaj cego chodnik i mijaj cego niebieskie plastykowe� � pojemniki na odpadki. Zastanawia a si , czy Liz i Michael� �

kiedykolwiek wymkn li si tutaj podczas przerwy obiadowej, tak� � jak ona uczyni a obecnie.� -Alex! Przez chwil dziewczyna nie pozna a Liz. Znikn elegancki� � �� kostium i bi uteria, ich miejsce zaj y d insy i stara, siwa� � � bluza od dresu. Czesane w kunsztowne loki w osy Liz zwisa y teraz w� � przet uszczonych str kach. Mia a ci gni t ze zm czenia twarz,� � � � � � � � podkr one oczy i obrzmia e powieki.�� � - Liz, na mi o bosk ...� �� � Przyjaci ka poci gn a nosem i otar a go r kawem bluzy.� � � � � - Przepraszam, nie mia am czasu si ogarn - Gdy odsun a� � �� � si od drzwi, Alex zobaczy a, e Liz ma na stopach tenis wki i� � � � jest bez skarpet. - Pewnie okropnie dzi wygl dam?� � - Co si z tob dzieje? Dobrze si czujesz?� � � Liz przytakn a i wprowadzi a Alex do s abo o wietlonego� � � � holu. U podn a schod w sta dziecinny rowerek z brakuj cym� � � � k kiem.� - Raczej tak, chocia troch boli mnie g owa.� � � - Grypa? - Whisky glenfiddich. - Liz wysili a si na blady u miech. -� � � Zawsze mia am s abo do dobrych rzeczy. Chod , zrobi kaw .� � �� � � � Alex posz a za Liz do jej mieszkania, staraj c si nie� � � okazywa zdumienia.� Pok j, podobnie jak Liz, by w op akanym stanie. Stolik do� � � kawy przepchni to pod telewizor, na rodku pokoju sta y trzy� � � wielkie walizki marki Delsey oraz blaszany neseser. Z wyj tkiem� neseseru wszystko by o pootwierane, po pod odze poniewiera y si� � � � sztuki ubrania. - Przepraszam za ten bajzel. - Liz powiod a wok siebie� � bezradnym gestem. - Nie chcia am ci tak przyj ... Kawa z� � �� mlekiem, bez cukru, zgadza si ?� Przesz a do miniaturowej kuchenki. Alex przysiad a na skraju� � sofy, zbyt oszo omiona, by odpowiedzie . Okaza o si , e Liz nie� � � � � powiedzia a jej o czym jeszcze - Alex by a zdumiona, e jej� � � � przyjaci ka nie podzieli a si z ni planami przeprowadzki.� � � � - Co si dzieje? Wyprowadzasz si ?� � Liz za mia a si lekcewa co. W jej oczach zd y y ju� � � �� �� � � pojawi si zy.� � � Musia a si czu naprawd fatalnie - i by bliska za amania.� � � � � � - Nie mam poj cia, co poczn - powiedzia a po chwili. - Nie� � � mam ochoty nic robi : Wszystko wydaje mi si ... Przepraszam,� � Alex, zamierza am ci powiedzie . Chcia am ci wszystko wyt umaczy� � � � � i... i po egna si . Ale nie mog am.� � � � Michael powiedzia , e nie wolno mi o tym rozpowiada , a� � � zw aszcza m wi komukolwiek w firmie.� � � Alex spojrza a na stert ubra i ze wstrz sem zda a sobie� � � � � spraw , e z sukienkami i sp dnicami przemieszane by y m skie� � � � � cz ci garderoby.� - Nic z tego nie rozumiem - powiedzia a. Liz, kt ra mia a� � � w a nie nala kawy, znieruchomia a i popatrzy a na swoj d o na� � � � � � � � uchwycie dzbanka, jak gdyby nagle zapomnia a, jak zabra si do� � � tak prostej czynno ci. - Od jak dawna z nim by a ? - spyta a� � � � Alex. - Z kim? - Z Michaelem? - W lutym min oby p tora roku. - Liz zaszlocha a. -� � � Pami tasz?� Pracowa am na nowym miejscu dopiero par tygodni, w a nie� � � � przenios am si z dzia u roszcze . Osiemna cie najszcz liwszych� � � � � � miesi cy mojego ycia. - Podnios a wzrok. - Kocha am go, Alex. -� � � � Rozp aka a si i ukry a twarz w d oniach, jej ramiona zadygota y.� � � � � � Alex przytuli a j do siebie. Sta y tak przez par chwil; Liz� � � �

zanios a si niskim, przeci g ym szlochaniem. - Nie mog am� � � � � powiedzie nikomu, to by o najgorsze - rzek a przez zy. -� � � � Wszyscy m wili, jaki z niego oddany, kochaj cy m . Mieszka� � �� � przecie na East Side. Zbieraj si teraz u tej suki, jego ony,� � � � kt ra nigdy go nie kocha a, nawet przez chwil przez ca e ich� � � � ma e stwo, i chc j pociesza w godzinie smutku. A ja musz�� � � � � � siedzie tu i udawa , e nic si nie sta o, e to nie moja� � � � � � sprawa. Przecie to ja go straci am, Alex! To ja go kocha am,� � � nikt inny. Nikt na wiecie.� Zn w si rozp aka a. Liz Foster, arcyopanowana,� � � � arcyskuteczna asystentka, o kt rej wszyscy twierdzili, e wkr tce� � � b dzie kierowa dzia em, bo ze wszystkim potrafi a sobie� � � � poradzi . Nawet za milion lat nikt by si nie domy li , e za jej� � � � � profesjonalizmem i niezmiernym oddaniem pracy kry a si w istocie� � mi o .� �� Staromodna, szczera mi o .� �� Alex usadzi a Liz na sofie, przesz a do kuchni i� � stwierdzi a, e kawa wystyg a zupe nie. Zacz a zaparza j od� � � � � � � nowa. - Alex, nie powiesz o tym nikomu? Prosz , zachowaj to dla� siebie. - Oczywi cie, Liz, przysi gam ci, e nikomu nie pisn ani� � � � s owa.� - Widzisz, nie mia oby to adnego sensu. Ludzie� � powiedzieliby, e kalam jego pami . M wiliby, e jestem m ciwa,� �� � � � e chc pieni dzy czy czego .� � � � Wszyscy stan liby po jej stronie.� Mia a racj . By o nieco zbyt p no na ujawnienie� � � � niewierno ci Michaela.� Cokolwiek zamierza , nie zrobi nic, by zalegalizowa romans� � � z Liz. Ani rodzina, ani pracownicy firmy, nikt na wiecie nie� uzna by jej prawa do a oby. Traktowano by j w najlepszym� � � � wypadku jako dow d ludzkich s abo ci Michaela, w najgorszym -� � � jako niszczycielk ogniska domowego.� - Czy... - Alex prze kn a. - Czy ona Eliota ma poj cie, co� � � � si dzia o?� � - Nie s dz - potrz sn a g ow Liz. - Jest bez reszty� � � � � � pogr ona w swoim zamkni tym wiatku. Michael zamierza z�� � � � pocz tku jej o tym powiedzie , ale w ko cu uzna , e to nie� � � � � mia oby sensu. I tak domy li aby si wszystkiego, kiedy zosta aby� � � � � sama. Alex pokiwa a g ow , zmarszczywszy czo o. Uwa a a, e s owa� � � � � � � � Liz dowodz jej naiwnego podej cia do Michaela Eliota: Czy� � � niewierni m owie nie przysi gali zawsze, e opuszcz swe ony?� � � � � Czy nie planowali ucieczki z kochankami w dalekie, przytulne� strony, gdzie nikt by ich nie odnalaz ? Kiedy jednak stawali� przed ostatecznym wyborem, zawsze okazywa o si , e nie byli w� � � stanie znie perspektywy po egnania z domem, a na dodatek po ow�� � � � dochod w i wi kszo ci przyjaci , wobec czego pozostawali u boku� � � � � swoich on.� Alex przynios a z kuchenki kubek paruj cej kawy i usiad a� � � obok Liz na sofie. Neseser le a obok jej st p, walizki� � � naprzeciwko, przed kominkiem. - Liz, czy to znaczy, e zd yli cie wszystko ustali ? -� �� � � Wskaza a gestem baga e. - Czy rzeczywi cie byli cie gotowi� � � � wyjecha ?� - Tak. - Michael naprawd by got w zostawi on ?� � � � � � - Przecie powiedzia am. - Liz spojrza a na Alex� � � rozdra niona. - My lisz, e to sobie wyduma am?� � � � - Nie, oczywi cie, e nie. Po prostu my la am...� � � � Liz wzi a ze stolika dwa bilety lotnicze i podsun a je� � przyjaci ce pod oczy.� - Byli my ju spakowani. Michael trzyma tu walizki, eby� � � �

Margaret ich nie zobaczy a. Nast pnego dnia mieli my wyjecha na� � � � zawsze. - Dok d?� Liz popatrzy a w kubek, jak gdyby na jego dnie mia a� � dostrzec swoje g boko skrywane marzenia.�� - Do Pary a, a potem na po udnie Francji. Wyobra asz sobie?� � � Na Lazurowe Wybrze e.� Alex zmru y a oczy. Nie by a w stanie do ko ca uwierzy� � � � � w asnym uszom.� Michael Eliot by kierownikiem dzia u finans w w olbrzymiej� � � firmie ubezpieczeniowej, nastawionej na maksymaln liczb� � klient w i minimalny zysk jednostkowy, w firmie, kt ra mog a� � � sobie pozwoli nawet na wyp acanie ni szych od redniej� � � � odszkodowa . Eliot zajmowa si skarbowo ci : wyp atami,� � � � � � funduszami kr tkoterminowymi, rynkami finansowymi. Otrzymywa� � sowite, sze ciocyfrowe wynagrodzenie i premi w postaci prowizji� � od zysk w.� Wed ug Marka, cznie by o to oko o dwustu tysi cy dolar w,� �� � � � � je li rok by udany. Kto taki nie m g po prostu uciec na drugi� � � � � koniec wiata, bo zosta by ukrzy owany przez prawnik w. Kiedy by� � � � z nim sko czyli, mia by szcz cie, gdyby zachowa ostatni� � � � � koszul na grzbiecie.� - Czy wiedzia o tym ktokolwiek w firmie? Michael musia� � powiedzie komu o planach wyjazdu. Nie m g by przecie po prostu� � � � � opu ci kraju.� � - Nikt o tym nie wiedzia , zw aszcza w firmie. - Liz� � pokr ci a kategorycznie g ow , a na jej ustach pojawi si s aby� � � � � � � u miech. - Gdyby Newton Brady wjecha w przysz y poniedzia ek na� � � � sme pi tro, zasta by pusty gabinet. Ani Michaela, ani Liz. Wtedy� � � dopiero dosta by niestrawno ci, prawda? ywiona przez Michaela� � � Eliota niech wobec swojego prze o onego stanowi a dla Alex�� � � � kolejne zaskoczenie. Newton Brady by weteranem korporacyjnych� boj w. Kr y po dziale finans w z wiecznym marsem na twarzy i� �� � � pomi dzy kr tkimi uwagami rzucanymi personelowi, wk ada sobie do� � � � ust tabletki przeciw nadkwasocie o owocowym smaku. Z drugiej strony kr y a opinia, e szef finans w firmy jest w istocie�� � � � czaruj cym cz owiekiem, je eli go bli ej pozna .� � � � � Niejednokrotnie Alex sama widzia a, jak Brady wybiera si� � � na obiad z Michaelem Eliotem do "Federal Reserve" lub gaw dzi z� � nim dobrodusznie spaceruj c po wyk adanych marmurami korytarzach� � i p pi trach. Prawdopodobnie by a to tylko biurowa dyplomacja,� � � po co jednak przestrzega jej zasad, skoro zamierza o si pewnego� � � dnia da nog nie czekaj c, a pracodawca wy le w pogo prawnik w� � � � � � � z pozwami o z amanie kontraktu? W takiej sytuacji trudno by o� � liczy na miejsce w radzie zarz dzaj cej.� � � - Co mam pocz , Alex? Nie mog tam wr ci . Nie mog pokaza�� � � � � � si w biurze i pracowa dalej, jak gdyby nic si nie sta o.� � � � - Nikt si tego po tobie nie spodziewa - Alex otoczy a Liz� � ramieniem. - Zrozumiej , e byli cie... no wiesz, bliscy sobie.� � � Mo e najlepiej b dzie, je eli poprosisz o urlop? Na pewno nikt ci� � � go nie odm wi.� - I co dalej? B d sekretark nast pnego szefa dzia u� � � � � finans w?� Ciekawe, kogo? Alex zastanowi a si , czy nie powinna powiedzie jej o� � � wie ciach od Marka, o "zach cie", jak otrzyma od Newtona� � � � Bradyego. Natychmiast jednak uzna a, e by oby to nieodpowiednie.� � � - Nie mam poj cia.� - Nie mog , Alex. Kiedy po raz ostatni stamt d wychodzi am,� � � kiedy wyobra a am sobie, e ju nigdy tam nie wr c , czu am si� � � � � � � � cudownie. To zabawne, wiesz? Nigdy nie by am w firmie� nieszcz liwa. Zawsze jako sobie radzi am, ale kiedy� � � zrozumia am, e nie b d musia a si ju tam pokazywa , poczu am,� � � � � � � � �

e znowu yj . - Alex u miechn a si , staraj c zrozumie . Liz� � � � � � � � podnios a wzrok. - Wiem, e czujesz si tam inaczej. Lubisz swoj� � � � prac i ze wszystkim wietnie sobie radzisz. Zaplanowa a sobie,� � � � e daleko zajdziesz.� Ja jednak jestem tylko asystentk , a asystentki robi to, co� � im si ka e.� � Chcia am by wolna, Alex.� � - Na Lazurowym Wybrze u? - U cisn a silniej Liz. - Musz� � � � przyzna , e brzmi to bajecznie... A co z pieni dzmi? Z czego� � � zamierzali cie si utrzyma ?� � � Mo e chcieli cie hodowa warzywa czy kr liki, jak w Jeanie� � � � de Florette? Liz roze mia a si , upi a g boki yk kawy i otar a usta� � � � �� � � mankietem. - Pewnie, dlaczego nie? A mo e go dziki, jak przysta o na� � � pospolitych ch op w. - Podci gn a pod siebie nogi i ciasno� � � � obj a ramionami kolana.� Wygl da a przez to jak ma a dziewczynka, kt ra nie chce� � � � stawi czo a doros emu wiatu. -Nie wiem, co w ko cu by my� � � � � � robili, ale Michael m wi , e z pieni dzmi nie b dziemy mieli� � � � � adnych problem w. M wi , e b dziemy musieli y na uboczu, ,� � � � � � � � nie utrzymywa licznych kontakt w, by nikt nie m g nas odszuka .� � � � � Twierdzi jednak, e ma do pieni dzy, by nam wystarczy o� � �� � � do ko ca ycia.� � - No c ... gdyby cie yli naprawd skromnie...� � � � - Nie o to mu chodzi o. Powiedzia , e kupimy d .� � � �� � Zamierza trzyma j w Antibes. Dwudziesto metrowy jacht,� � � wystarczaj co du y, by eglowa nim po Morzu r dziemnym. Zawsze� � � � � � o nim marzy . Par razy wybrali my si do Newport, eby na niego� � � � � popatrze .� - Jacht? - zapyta a Alex. - Dwudziesto metrowy jacht?� Naprawd ?� - Chyba tak. Przecie m wi mi, e z pieni dzmi nie b dzie� � � � � � adnych problem w. Twierdzi , e ju nigdy nie b dziemy musieli� � � � � � pracowa .� - M j Bo e. - Alex popatrzy a na baga e i pokr ci a g ow .� � � � � � � � Po chwili znieruchomia a. - Powiedz, co jest w neseserze?� Alex sp dzi a reszt popo udnia w stanie totalnego� � � � oszo omienia. Nie potrAfi a si w og le skupi . Powtarza a sobie,� � � � � � e sekretarki cz sto sypia y ze swoimi szefami, ale nie by o w� � � � tym nic nadzwyczajnego. Przypomina a sobie sonda z� � "Cosmopolitan", wed ug kt rego osiemna cie procent sekretarek� � � przyzna o si , e mia o w ci gu pracy romans z szefem, a kolejne� � � � � dwadzie cia pi procent fantazjowa o na ten temat. Liz by a� �� � � jednak inna - a przynajmniej tak wydawa o si Alex do tej pory.� � O wp do pi tej zadzwoni Mark z przeprosinami, e nie� � � � odpowiada wcze niej na jej telefony. Alex poczu a ulg , e Mark� � � � � si nie boczy.� Um wili si , e razem zjedz kolacj . O sz stej by a ju w� � � � � � � � windzie. W "Hemenway" by o pe no, gdy tam dotar a. Wesz a po schodach� � � � do baru i zasta a Marka z paroma kolegami z dzia u finans w,� � � popijaj cych martini. Wygl dali na nie le wstawionych. Na blacie� � � baru sta a karafka z drinkiem. Ed Bergen, kulturalny� po udniowiec, zajmuj cy si w ProvLife inwestycjami o sta ym� � � � oprocentowaniu, u miechn si na widok Alex.� �� � - Nareszcie kto , kto nas pocieszy - powiedzia .� � - Mamy tu ma , nieformaln styp - stwierdzi Mark. -�� � � � Przy czysz si do nas?�� � - Cz sto przychodzili my tutaj z Michaelem - powiedzia� � � Bergen, gdy tylko Alex usadowi a si na sto ku. - By taki... -� � � � Popatrzy na oliwk na dnie szklanki, u miech znik z jego� � � � twarzy. - Wci nie mog w to uwierzy .�� � � - Piekielnie ci ki dzie - powiedzia Mark, unosz c� � � �

znacz co brwi.� Art Reinebeck, nerwowy rudzielec, pracuj cy wraz z Markiem w� dziale finans w, po o y Edowi Bergenowi d o na ramieniu. Alex� � � � � � spostrzeg a, e Bergen jest naprawd mocno pijany, - Ca y dzia� � � � � stan na g owie - powiedzia Reinebeck. - Musimy upora si z�� � � � � emocjonalnym wstrz sem i obmy li , kto zajmie miejsce Michaela.� � � - Stale tu przychodzili my - rzuci Bergen.� � - Tak, minie troch czasu, nim si z tym uporamy - rzek� � � Mark. - Poradzimy sobie - stwierdzi Reinebeck, stukaj c si po� � � nosie. - Szefem zostanie pewnie Drew Coghill. - Naprawd ? - Alex popatrzy a na Marka, marszcz c czo o.� � � � - Oczywi cie - odpar Reinebeck. - Cz sto zast powa� � � � � Michaela, gdy ten wyje d a . Pracuje w dziale od prawie� � � dwudziestu lat. Wspania y facet. Poza tym to on da mi prac .� � � - Dwadzie cia lat? - spyta a Alex, nadal patrz c na Marka.� � � - Tak - potwierdzi Reinebeck. - Jestem got w za o y si o� � � � � � ka de pieni dze, e Newt wybierze Coghilla. Musi to jednak zrobi� � � � szybko, bo czego jak czego, ale finans w nie mo na pozostawia� � � od ogiem.� Alex zam wi a wino i odwr ci a si ponownie w stron Marka.� � � � � � - Co o tym s dzisz? - zapyta a.� � - Coghill jest w porz dku, chocia troch za bardzo� � � przykr ca rub - powiedzia Bergen.� � � � Alex czeka a na odpowied Marka.� � - Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuj , e to b dzie� � � Coghill - upar si Reinebeck.� � - Oczywi cie - wzruszy w ko cu ramionami Mark. - Po prostu� � � nie wiem, co Newt sobie umy li . -- Za bardzo przykr ca rub -� � � � � powt rzy niewyra nie Bergen.� � � - Widzia em was dzisiaj razem - powiedzia Reinebeck, nie� � zwracaj c uwagi na Eda. - Da do zrozumienia, co planuje?� � - W a ciwie nie. Oczywi cie, jest wytr cony z r wnowagi� � � � � mierci Michaela. Ale jak sam powiedzia e , Arty, b dzie musia� � � � � � szybko podj decyzj .�� � - Nie wolno dopuszcza , eby dzia tkwi w niepewno ci, kto� � � � � b dzie kolejnym szefem, bo ani si ktokolwiek spostrze e, a� � � ludzie zaczn wyra a w asne zdanie - orzek Reinebeck.� � � � � - Kurewska polityka - st kn Bergen.� �� - Spokojnie, mistrzu. - Mark poklepa Eda po ramieniu.� - Ma racj - popar Bergena Reinebeck. - Mo e doj do walki� � � �� frakcji, ale jak powiedzia em, chyba nie w tym przypadku.� - Mam wra enie, e ju wytworzy a si solidna frakcja -� � � � � powiedzia a Alex, zastanawiaj c si , dlaczego Mark nie wspomina� � � � o swoich szansach. Reinebeck u miechn si , po czym jego twarz znieruchomia a.� �� � � Wszyscy si odwr cili. Przez t umek przy barku torowa a sobie� � � � drog Catherine Pell z kieliszkiem bia ego wina w d oni. Mia a na� � � � sobie drogi tweedowy akiet o je dzieckim kroju, opinaj cy j� � � � prowokuj co w talii. Wydawa a si by nie na miejscu w r d� � � � � � redniego stopnia pracownik w zarz du firmy ubezpieczeniowej,� � � odzianych w wymi te, ta mowo szyte garnitury - a raczej to oni� � wydawali si by nie na miejscu przy niej.� � - Catherine zapowiedzia a, e mo e si do nas przy czy -� � � � �� stwierdzi Mark i otoczy Alex ramieniem w chwili, gdy nowo� � przyby a przeciska a si obok Eda Bergena. - Catherine, znasz� � � Alex? Alex u cisn a podan sobie d o i usi owa a si u miechn .� � � � � � � � � �� - Rozmawia y my przez telefon - powiedzia a Catherine,� � � ukazuj c rz d idealnie bia ych z b w. Alex zastanowi a si , czy� � � � � � � by y takie od urodzenia, czy to rezultat ortodoncji.� - Tak, naturalnie - rzek a i u wiadomi a sobie, e Mark� � � � pochyla si lekko naprz d.� � - Catherine pomaga a dzisiaj zast powa Liz - powiedzia . -� � � �