1
Zmierzch już zapadał, kiedy przyszedł ostatni list — ekspres do Grace Hough. Panowała
cudowna, ciepła pogoda, a w powietrzu unosił się upajający zapach kwitnących bzów. Można
było pomyśleć, że to już czerwiec, chociaż był dopiero maj. Studenci i studentki kręcili się po
parku, flirtując i gawędząc wśród szybko zapadającego mroku. Ot, wieczór jak wiele innych w
koedukacyjnym college'u w Wentworth, gdzie studiowałam już prawie od czterech lat.
A jednak... nie był to taki zwyczajny wieczór, bo nasz kolega, uroczy Steve Carteris, gwiazda
drugiego roku, obchodził dzisiaj uroczyście urodziny i zaprosił między innymi i mnie na
zorganizowany z tej okazji wieczorek w nowojorskim klubie Amber. Biegłam właśnie do
pawilonu studentek, czyli Pigot Hall, żeby się przebrać, gdy dopędził mnie listonosz.
— Ekspres dla panny Grace Hough — zawołał za mną.
— Dobrze, oddam go jej — rzuciłam, trochę niezadowolona ze zwłoki, i podpisałam na
zatłuszczonej liście doręczeń „wz. Lee Lovering”.
Parę sekund później gnałam już po schodach, biorąc po trzy stopnie na raz, i wpadłam jak
burza do pokoiku, który zajmowałyśmy wspólnie z Grace.
Gdy sobie teraz to wszystko przypominam, widzę jasno, jak mało wagi przywiązywałam
wówczas do listu, który przecież był zwiastunem śmierci. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że już
od kilku tygodni ekspresowe listy do Grace przychodziły w tempie przynajmniej jednego czy
dwóch dziennie — porównać można je było wręcz do chmary much w lecie i choć niektóre nasze
koleżanki mocno zaintrygowane były tym dowodem czyjegoś gwałtownego zainteresowania się
osobą Grace, dla mnie straciły one całkowicie urok nowości i przyznam się, że nawet mnie trochę
denerwowały.
Zastałam moją współlokatorkę ubierającą się przed lustrem i zdziwiłam się w duchu, że i ona
była zaproszona na wieczorek Carterisa, bo wiedziałam o niesnaskach pomiędzy Steve'em a
Grace, i jej bratem, Jerrym. Ledwie rzuciwszy okiem na suknię Grace, spostrzegłam, że wybór
jasnoróżowego jedwabiu był dla niej bardzo niefortunny — jej blada, anemiczna cera wymagała
czegoś znacznie żywszego.
— Moje gratulacje, Grace — rzekłam, podając jej list. — Ten adorator, jak widać, nie ustaje
w zabiegach o twoje względy. To chyba przyjemne być tak uwielbianą...
Grace spojrzała szybko na kopertę i jej wyblakłe niebieskie oczy ożywiły się. Wyrwała mi
niemal ten list z ręki i zniknęła z nim za drzwiami łazienki.
Milczenie mojej koleżanki było trochę drażniące. Grace miała do mnie żal za kilka
krytycznych uwag wypowiedzianych niedawno pod jej adresem. Wprawdzie jej nieśmiały flirt ze
Steve'em Carterisem — zanim się z nim chwilowo czy na dłużej pokłóciła — wydał mi się
całkiem niewinny i wtedy tylko się w duchu uśmiechałam, ale zupełnie co innego było, gdy
Grace poważnie zajęła się naszym czarującym profesorem języka francuskiego, Robertem
Hudnuttem. Zresztą nie ona jedna w naszym college'u uległa jego urokowi... ja sama nawet... Ale
później, kiedy ku ogólnemu zdumieniu ożenił się z bardzo chłodną i surową Angielką, dopiero co
przybyłą z Oksfordu, dziekanem naszego wydziału, nie mogłam się powstrzymać od zrobienia
uwagi Grace, że profesor Hudnutt jest dla nas definitywnie stracony i jeśli ona w dalszym ciągu
będzie go prześladowała swymi względami, narazi się tylko na pośmiewisko całego college'u.
Grace obraziła się za tę uwagę i odtąd nie wtajemniczała mnie już w swoje sprawy sercowe. Nic
więc nie wiedziałam o autorze listów, którego wyraźne, okrągłe, atramentowe pismo prawie
zupełnie przestało mnie interesować.
Skąd mogło mi przyjść do głowy, że listy te zawierają wyrok śmierci dla Grace? W
następnych miesiącach, a nawet latach, gorzko sobie wyrzucałam, że nie starałam się bardziej
zrozumieć i zbliżyć do koleżanki, z którą dzieliłam pokój przez długie cztery lata. Czyż nie była
siostrą mojego przyjaciela z lat dziecięcych, Jerry'ego, który stawał mi się z każdym dniem
droższy? Może trzeba było zająć się tą dziewczyną... Kto wie? Biedna Grace, której ojciec po
stracie fortuny popełnił samobójstwo!
Ale nie... ani tej majowej środy, ani nigdy przedtem nie domyślałam się nawet, że obok mnie
rozgrywa się tragedia.
Słyszałam, że w sąsiednim pokoju Norma i Elaine Sayler przygotowują się także do tej
zabawy. Norma miała nas zawieźć do miasta swoim samochodem, a znałam ją na tyle, iż byłam
pewna, że nie zawaha się pojechać beze mnie, gdybym się spóźniła. Zaczęłam się więc szybko
ubierać.
Perspektywa spędzenia wieczoru w klubie Amber na Manhattanie Uli zwykle nas fascynowała
i podniecała, tym bardziej że wszystko miało się odbyć w głębokiej tajemnicy. Odkąd dziekanem
żeńskiego wydziału była Penelope Hudnutt, regulamin college'u surowo zabraniał studentkom
wyjazdów do Nowego Jorku, o ile nie wiązało się to ściśle z nauką. Zadziwiające, jak bardzo
rozmnożyły się odtąd okazje nauczenia się czegoś w tym mieście!
Dzisiaj wieczorem występowała w „Fedrze” Racine'a słynna aktorka francuska, Roxana, a że
Racine był w programie wykładów Hudnutta, Penelope nie mogła odmówić nam pozwolenia na
obejrzenie tego spektaklu Pobłażliwość jej posunęła się nawet tak daleko, że sama kupiła dla nas
bilety. Obie siostry Sayler i ja opracowałyśmy jednak pewien plan, jak to pokazać się w
Cambridge Theatre na krótko, a resztę wieczoru przetańczyć w klubie Amber.
Wreszcie, szeleszcząc jedwabną suknią, zjawiła się Elaine Sayler, bardzo jasnowłosa, bardzo
uwodzicielska i zrobiona na wampa — choć nie w tym stopniu, co jej siostra Norma, znacznie
mniej zresztą od Elaine sympatyczna.
— Norma wyjeżdża za dziesięć minut — oświadczyła, poprawiając długie jasne loki,
zaczesane do góry. —Jej suknia jest obłędna! Ale gdzie Grace? Pewnie siedzi rozmarzona w
łazience?
— Grace znowu dostała ekspres — powiedziałam — rozumiesz więc...
— Znowu? Wiesz, że wprost umieram z ciekawości, kto, u licha, mógł do tego stopnia
zadurzyć się w Grace?!
— Z pewnością ktoś, kto ma taki sam krótki wzrok jak Grace — wmieszała się nagle do
rozmowy Norma, która swoim zwyczajem pojawiła się przy nas cichym krokiem pantery.
Przystanęła w drzwiach, a ja, po raz nie wiem który, nie mogłam się powstrzymać od uczucia
szczerego zachwytu. Jej wspaniałą, smukłą figurę opinała elegancka, wieczorowa suknia z
jasnoróżowej tafty, z przypiętą u szyi wiązanką białych orchidei. Jej platynowe włosy, o
nieporównanej miękkości i blasku, spływały bujnymi falami na obnażone ramiona.
Norma podeszła leniwym, wystudiowanym krokiem do lustra, odsuwając stamtąd siostrę.
— Lee, skarbie — rzekła — dzisiaj po obiedzie wpadłam do izby chorych, bo teraz, kiedy
zniesiono kwarantannę, można już chorych odwiedzać. Noga Jerry'ego jest już prawie w
porządku i za parę dni Jerry będzie mógł wstawać. Prosił, by ci powiedzieć, że zrobisz mu wielką
przyjemność, jeśli go odwiedzisz. Ty i Grace. Może więc pójdziesz do niego, co? W końcu
wychowywaliście się razem prawie od dziecka i znacie się niemal jak brat i siostra...
Zauważyłam w lustrze, że Norma obserwuje, jak zareaguję na jej słowa — robiła tak zresztą
zawsze, kiedy chodziło o Jerry'ego.
— Kwarantannę zniesiono dopiero dzisiaj — odparłam spokojnie. — Widzę, że nie traciłaś
czasu...
— Przecież musiałam, moja droga, podziękować Jerry'emu za orchidee. — Przy tych słowach
Norma musnęła lakierowanym szkarłatnym paznokciem sztywne, białe płatki kwiatów. —
Proponował mi nawet, bym je przypięła jego odznaką studencką, ale odmówiłam. To musi być
coś solidniejszego. Może ty, Lee, mogłabyś mi pożyczyć jakąś staroświecką broszę?
— Niesłusznie zrobiłaś, odmawiając — powiedziałam, nadal bardzo spokojnie. — Przydałaby
ci się jeszcze jedna odznaka do kolekcji.
Jej bezczelna pewność siebie wcale mi nie imponowała — byłam przekonana, że Jerry
niebawem będzie jej miał dosyć, o ile to już nie nastąpiło. Nie znaczyło to oczywiście, że Jerry
przestanie mnie wówczas traktować jak małą przyjaciółkę z lat dziecięcych — czułam jednak, że
choć szanse zdobycia go były minimalne, sytuacja Normy nie wyglądała wcale korzystniej.
— Biedny Jerry — ciągnęła Norma, nie zwracając absolutnie uwagi na moje słowa — był
wyraźnie speszony moją odmową, ale sama wiesz, co znaczy w college'u taka wymiana odznak.
A ja, hm, nie mogę sobie wiązać rąk. Jerry to bardzo miły chłopak, ale bez grosza przy duszy, a
już sama myśl o tym, że Grace mogłaby zostać moją...
Urwała w pół zdania, bo w tej właśnie chwili otworzyły się drzwi łazienki i stanęła w nich
Grace, z listem w ręku.
Utkwiwszy w Normie przenikliwe spojrzenie swych bladoniebieskich oczu, powiedziała
zimno:
— Spokojnie, Norma! Nie ma obawy, byśmy oboje z Jerrym weszli do twej rodziny!
Wolałabym raczej wybrać dla nas śmierć!
Wiedziałam, że Grace nie znosi Normy jeszcze bardziej niż ja! Czuła ilu niej odrazę z powodu
jej pychy, wyzywającej elegancji i powodzenia u mężczyzn, a przede wszystkim jej bezczelnego
samochwalstwa.
Słysząc tę obelgę, wypowiedzianą tak ostro i spokojnie zarazem, nie mogłam się nie ucieszyć,
zwłaszcza że Norma zaniemówiła z wrażenia. W ciszy, jaka nagle zapadła, wszystkie cztery
poczułyśmy dziwne zażenowanie. Tymi kilkoma słowami Grace, ta gwałtowna i nieopanowana
dziewczyna, zmieniła niewinną studencką rywalizację w otwartą wojnę, mogącą doprowadzić do
poważnego dramatu. Na szczęście Elaine jakoś rozładowała sytuację, przypominając, że czas już
jechać. Mamy się pocieszyć, jeśli nie chcemy stracić najciekawszej części wieczoru. Ale Grace
nagle oświadczyła:
— Ja nie pójdę z wami do klubu Amber. — A zwracając się już tylko do mnie, dodała: —
Lee, bądź tak dobra i wytłumacz mnie przed Steve'em, o ile on w ogóle zauważy moją
nieobecność. Dowiedziałam się przed chwilą, że jeden z naszych przyjaciół będzie dziś
wieczorem w Nowym Jorku; jasne, że chcielibyśmy ten czas spędzić we dwoje...
— O...! — zawołała Elaine. — To te listy, prawda? Jakież to pasjonujące!
— Chcę obejrzeć „Fedrę" razem z nim — ciągnęła Grace, nie zwracając uwagi na Elaine. —
A skoro ty, Lee, nie wykorzystujesz biletu, Może oddałabyś go mnie?
Zaskoczyła mnie trochę, ale bez ceregieli podałam jej bilet. Kiedy Grace chowała go do swej
małej wieczorowej torebki, stwierdziłam ze zdziwieniem (w dalszym rozwoju wypadków ten
drobny fakt miał nabrać — podobnie jak wiele innych — doniosłego, tragicznego znaczenia), że
jej twarz i wargi były pokryte grubą warstwą szminki. Zbyt mocno uróżowane policzki nadawały
jej wygląd osoby trawionej gorączką. A przecież Grace nie używała nigdy szminki, zdradzając
przy każdej okazji przesadny, surowy purytanizm. Skąd więc ta nagła zmiana?
Nie rozstając się ani na chwilę ze swym tajemniczym listem, Grace teraz z kolei podeszła do
lustra i po paru próbach przypięła do sukni brylantową broszę, jedyny klejnot, jaki jej pozostał z
minionej świetności. Potem wyjęła z szafy swój jedyny wieczorowy płaszcz z wytartym
futrzanym kołnierzem.
Na widok tego płaszcza ścisnęło mi się serce... Przecież to dla Grace niezwykle doniosła
chwila... Idzie na spotkanie, które może odegrać w jej życiu bardzo ważną rolę! I wtedy to, pod
wpływem dziwnego impulsu, zaproponowałam coś, co miało pociągnąć za sobą tak poważne
konsekwencje.
— Skoro ta randka jest dla ciebie tak ważna, Grace — powiedziałam — to może włożysz
mój płaszcz futrzany. Nie będzie mi dzisiaj wieczorem potrzebny.
Grace, która od czasu bankructwa ojca nie przyjmowała od nikogo żadnych przysług,
zawahała się chwilę, widocznie starając się zwalczyć pokusę.
— Naprawdę, Lee? Nie włożysz go dzisiaj?
Zapewniłam ją raz jeszcze, że nie, i — pod ironicznym spojrzeniem Normy — Grace
narzuciła na ramiona mój popielicowy płaszcz, który mimo śladów noszenia wyglądał jeszcze
całkiem nieźle. Wsunęła do jego kieszeni ten sekretny list, który do tej pory ściskała w dłoni. Z
mocno uszminkowanymi wargami i rozmarzonym wzrokiem, ocierając różowy policzek o miękki
kołnierz futra — wydawała się bardzo ładna. Choć była to taka sztuczna, porcelanowa uroda
lalki.
— Dzięki, Lee — rzekła na koniec. — Przyrzekam, że będę się obchodzić z twoim
płaszczem bardzo ostrożnie.
Mocno bym się zdziwiła, gdyby mi ktoś powiedział w tym momencie, że minie sporo dni
pełnych grozy i błyskawicznie zmieniających się wypadków — nim znowu zobaczę swój
popielicowy płaszcz.
2
Cambridge Theatre, gdzie grano „Fedrę", stał dokładnie na wprost klubu Amber, na co
właśnie, przy obmyślaniu naszej wyprawy z siostrami Sayler, liczyłyśmy. Odległość trzydziestu
mil z college'u do Nowego Jorku wydala się nam nieskończenie duża. Przykra scena między
Normą a Grace jakoś tak zmroziła nastrój, że przez całą drogę żadna z nas nie przemówiła ani
słowa.
Kiedy wreszcie dotarłyśmy pod teatr, Grace szybko wyskoczyła z auta i poszła w stronę
wejścia, a Norma odjechała na bok, by zaparkować wóz. My obie z Elaine pospieszyłyśmy za
Grace, by rzucić okiem na publiczność i zorientować się, kto jeszcze z college'u oprócz nas jest
obecny.
W głębi duszy miałyśmy też nadzieję, że uda się nam wreszcie wykryć tajemniczego
wielbiciela Grace.
— Jak ci się zdaje — spytała Elaine — czy on już na nią czeka? Oddałabym dziesięć lat życia,
żeby móc go zobaczyć!
— Nie licz na to — odparłam. — O ile znam Grace...
W tym momencie Elaine schwyciła mnie kurczowo za ramię i rzuciła:
— Lee! Katastrofa! Jesteśmy zgubione! Popatrz! Penelope Hudnutt z mężem i... Wielkie
nieba! Do tego jeszcze Marcia Parrish i gruby Appel... Jednym słowem cały nasz wydział! Klops
totalny!
Istotnie, była to katastrofa. Mowy nie było, żeby się wycofać; nie pozostawało więc nic
innego, jak wmieszać się w tłum i wejść do teatru. A ja przecież odstąpiłam swój bilet Grace!
Nasza pani dziekan, majestatyczna w swej wieczorowej sukni z czerwonego aksamitu, z
wysoko podniesioną, siwiejącą chyba trochę głową, już szła nam na spotkanie. Tuż za nią
kroczyli Robert Hudnutt, Harold Appel, dziekan chłopców, i Marcia Parrish, kierownik katedry
języka angielskiego. Ta ostatnia, ze względu na młody wiek i bardzo miłe usposobienie, cieszyła
się największą sympatią młodzieży. Panowało nawet ogólne zdziwienie, a nawet oburzenie, że
Robert Hudnutt, mając obie do wyboru, ożenił się z Penelope.
— No, moje dziewczyny — rzekła pani dziekan — widzę, że wszyscy przybiliśmy
szczęśliwie do portu. Ale nie widzę Normy i Grace? (Zdumiewające, jak Penelope pamiętała
nasze imiona). Bąknęłam, że właśnie na nie czekamy.
Pani dziekan skinęła nam lekko głową i poszła przodem, a jej świeżo upieczony małżonek
obdarzył nas konwencjonalnym uśmiechem, nie bardzo swoim zwyczajem odróżniając jedną od
drugiej. Gruby Appel, którego ojciec był doradcą prawnym rodziny Hough i mojej w New—
Hampton, głupawo dowcipkował, jak to wspaniale nasze rodzinne miasto jest reprezentowane
dzisiaj na klasycznej sztuce Racine'a. Marcia Parrish za plecami kolegów zrobiła do nas
porozumiewawczą minę, jakby chcąc nam dać do zrozumienia, co to za piekielna nuda ten
spektakl i że jeśli się na tę udrękę zdecydowała, to tylko z poczucia obowiązku i dla świętego
spokoju.
— No! Teraz będą nas szukać na każdej przerwie! — lamentowała Elaine, ledwie kwartet
profesorski zniknął nam z oczu. — I co my zrobimy, Lee...? Zaraz! Mam chyba pomysł!
Twarz jej się rozpromieniła. Zostawiła mnie, podbiegła do portiera i o czymś z nim
rozmawiała. Tymczasem pojawiła się trochę zdyszana Grace, mówiąc, że jej przyjaciel zaraz tu
będzie. Czułam, że chciałaby się nas jak najprędzej pozbyć. Po chwili wróciła Elaine,
oświadczając, że sprawa została uratowana. Wiedziała już, kiedy będą przerwy, wystarczy więc,
że zjawimy się dwukrotnie w ciągu wieczoru w foyer teatru i wmieszamy nonszalancko w
krążący tłum widzów.
— Hudnuttowie mają miejsca na balkonie — dodała — nie będą więc widzieli za dużo.
— Hudnuttowie?! — wykrzyknęła wstrząśnięta do głębi Grace. — Nie chcecie chyba
powiedzieć, że w teatrze jest Penelope?! O Robercie oczywiście wiedziałam, ale... Penelope! Nie,
doprawdy, nigdy bym nie przypuszczała...
Nie dokończyła i pożegnała się z nami szybko, pod pretekstem, że nie może pozwolić, aby
„przyjaciel" na nią czekał. I w jednej chwili zniknęła nam z oczu.
Elaine wzruszyła ramionami.
— Idiotka do kwadratu! — rzekła. — Zostawmy ją z tym jej facetem w teatrze i chodźmy
potańczyć!
Po przeciwnej stronie ulicy błyszczał kolorowy neon: Amber Club. Drogę od teatru do klubu
przebyłyśmy niemal biegiem. Kelner zaprowadził nas do ozdobionego kwiatami stołu, tuż przy
parkiecie. Steve Carteris jak zwykle wszystko wspaniale zorganizował. Z kilku kubełków z
lodem wystawały szyjki markowych szampanów. Do tego egzotyczne przystawki rozstawione ze
smakiem, otaczały wspaniały urodzinowy tort, ozdobiony kręgiem dwudziestu jeden świeczek.
Na nasz widok Carteris wstał i przywitał nas w swój zwykły, wytworny i pełen wrodzonego
wdzięku sposób. Miał dar odpowiedniego zachowania się w każdej życiowej sytuacji.
Podziwiałam jego elegancką sylwetkę w znakomicie skrojonym ciemnogranatowym smokingu,
który z pewnością był dziełem mistrza igły.
— Lee — zaznaczył — zarezerwowałem dla ciebie honorowe miejsce.
Steve mówił z ledwie dostrzegalnym południowym akcentem. Należą! do bardzo starej,
znakomitej rodziny z Południa, a jego ojciec, gubernator Carteris, miał kandydować na
stanowisko prezydenta.
Zajęłam więc miejsce po prawej stronie Steve'a, nie mogąc oprzeć się pokusie rzucenia lekko
złośliwego spojrzenia Normie, która zresztą została natychmiast otoczona chmarą wielbicieli.
Elaine wmieszała się w grupę studentów przedkładających jej szczerość i prostotę nad
wyrafinowany i sztuczny sposób bycia jej pięknej siostry.
Podczas gdy kelnerzy rozlewali szampana, objaśniłam naszemu solenizantowi powód
nieobecności Grace. Steve zmarszczył zabawnie nos i zdawał się chyba niemile zaskoczony.
— Nie powiem, że to lojalne z jej strony— rzekł. — Dzisiaj mieliśmy laką wspaniałą okazję,
by zakończyć to głupie nieporozumienie z rodzeństwem Hough. Rozumiem, że Jerry nie mógł
przyjść ze względu na swoją nogę, ale Grace... — Urwał nagle, a w jego ciemnoniebieskich
oczach mignął jakiś twardy błysk. — Czy nie wydaje ci się, Lee, że Grace użyła po prostu tej
randki jako pretekstu, żeby nie przyjść na moje urodziny?
— Ależ nic podobnego! — obruszyłam się szczerze i opowiedziałam mu całą historię
ekspresowych listów do Grace, dodając, że ten ostatni, dzisiejszy, widocznie pokrzyżował jej
plany.
— To dziwne — dodał wtedy, wyraźnie zamyślony. — Ale powiem ci, że przeczuwałem, iż
Grace nie przyjdzie.
Po chwili ujął mnie za rękę i poprowadził na parkiet. Tu podjął zaczęty temat:
— Nie wiem, czy Grace mówiła ci kiedykolwiek o powodzie tego „dyplomatycznego
zerwania" stosunków pomiędzy rodzeństwem Hough a mną...?
Nie, Grace nic mi o tym nie mówiła i, szczerze mówiąc, wcale nie pragnęłam się dowiedzieć
prawdy z obawy, że musiałabym wówczas zająć wyraźne stanowisko po jednej lub po drugiej
stronie.
— Ależ, Steve — odpowiedziałam —jasne, że wszyscy, cały college nie pochwala twojego
postępowania i nie wyobrażasz sobie nawet, jaką masz fatalną opinię! Co jednak wcale nie
przeszkadza, że wszyscy cię uwielbiamy!
Uścisnął mi rękę i w milczeniu poddaliśmy się rytmowi tańca. Obecność Steve'a zawsze miała
na mnie jakiś dobroczynny wpływ i gdybym nie była tak idiotycznie zakochana w Jerrym,
starałabym się odbić Steve'a jego licznym wielbicielkom. Na razie jednak byliśmy tylko
przyjaciółmi, a taniec z nim to była naprawdę przyjemność!
Orkiestra przestała grać, kończąc głośnym uderzeniem w czynel, a ja wykorzystałam ten
moment, żeby wsunąć w rękę mojego partnera małą zapalniczkę, urodzinowy upominek.
Widziałam, że Steve był tym bardzo wzruszony.
Niebawem przygaszono światła, a estradę rozświetliły barwne reflektory. Czas na występy
estradowe. Piosenkarka w czarnej, obcisłej sukni zaczęła śpiewać niskim, trochę ochrypłym
głosem najmodniejszy przebój. Po chwili zeszła ze sceny, by spacerować wśród stolików. Gdy
stanęła przed naszym, pochyliła się lekko i zdawała się śpiewać ostatnią zwrotkę wyłącznie dla
Steve'a. Wydobywała z gardła rozdzierające, niskie tony, przy których jeszcze bardziej napinał
się jedwab na jej mocno odsłoniętych piersiach. Jednak Steve wydawał się wyraźnie
zażenowany. Czyżby się bał, że fiszbinki podtrzymujące jej obcisłą szatkę, całkowicie
pozbawioną ramiączek, nagle zawiodą? Widziałam, że bawi się nerwowo zapalniczką ode mnie i
uparcie patrzy w dół, nie podnosząc oczu na piosenkarkę. Kiedy odsunęła się od nas, Steve
odetchnął z widoczną ulgą.
— Lee, zaraz będzie pierwsza przerwa — przypomniała Elaine, dotykając lekko mego
ramienia widelcem. — Idziemy!
Zostawiłyśmy Normę, zaabsorbowaną uwodzeniem opiekuna naszego Kółka Dramatycznego
(czy chodziło jej o wzbogacenie zbioru odznak czy też o rolę gwiazdy w naszej nowej sztuce?) i
wyszłyśmy pośpiesznie z klubu. Przy schodkach Elaine pozostawiła mnie na chwilę samą, a
kiedy wróciła, oczy jej błyszczały z rozbawienia.
— Lee, wyobraź sobie, że w toalecie zaczepiła mnie ta piosenkarka i zaczęła rozpytywać o
Steve'a! Z tego, co zrozumiałam, pojawiła się tutaj cała grupa znajomych Steve'a, którzy szykują
jakiś numer, żeby uczcić jego urodziny!
— Mam nadzieję, Elaine, że nie wtajemniczałaś jej w osobiste sprawy Steve'a —
zaniepokoiłam się.
— Wprost przeciwnie! —wykrzyknęła Elaine, której szampan trochę uderzył do głowy. —
Powiedziałam jej, że ojciec Steve'a zostanie pewnie prezydentem Stanów Zjednoczonych, że jego
rodzinka finansowo nie ustępuje Rockefellerom i... co tam jeszcze? Och! Prawda! Ona pytała też
o ciebie! O „tę młodą pannę o zielonych oczach”. Chciała wiedzieć, czy jesteś narzeczoną
Steve'a...
— Elaine, przestań pleść bzdury! Chyba nie powiedziałaś jej, że...
— Ależ tak! Zgadłaś! Powiedziałam, że Steve ma zamiar dziś obwieścić światu o zaręczynach
z tobą i że przy naszym stole siedzi pewne nieszczęsne, opuszczone przez Steve'a stworzenie,
które pod bukiecikiem pięknych orchidei ukrywa kompletnie zdruzgotane serce! I co ty na to? O
Boże! — zaniepokoiła się nagle. — Co sobie pomyśli Penelope, gdy zobaczy, że się lekko
zataczam?! Ech! Gwiżdżę na Penelope! Wszystko mi jedno! Powiem jej, że to ta nieśmiertelna
namiętność Fedry tak mi uderzyła do głowy.
Przebiegłyśmy szybko ulicę na ukos. W naszych długich, wieczorowych sukniach, bez
płaszczy, z rozwianymi włosami, musiałyśmy wyglądać jak dwie bardzo wesołe uciekinierki z
nocnego baru.
Elaine, oszołomiona szampanem, tłumem i jaskrawymi światłami, była całkiem
zdezorientowana i mimo protestów wciągnęła mnie siłą do innego, sąsiadującego z teatrem
Cambridge teatrzyku, gdzie grano, jak głosił afisz, operetkę Gilberta i Sullivana „H.M.S.
Pinafore” oraz wodewil „Hox i Cox”. Kiedy się zorientowała w pomyłce i wpadłyśmy nareszcie
do foyer Cambridge, przerwa już się kończyła i publiczność powoli wracała na salę.
Można było oczywiście przewidzieć, że natkniemy się na kogoś z college'u, stanowczo jednak
wolałybyśmy, żeby to nie była nasza ulubiona Marcia Parrish, którą przykro byłoby nam tak
bezczelnie okłamywać. Niestety! Ona to właśnie do nas podchodziła, rozradowana,
przypominająca swą białą suknią i wdziękiem — narcyz. Piękne, ciemne włosy upięte miała
nisko na karku.
— A gdzie jest Grace Hough? — spytała z wyraźnym niepokojem
w głosie, co bardzo mnie uderzyło.
— Ona chyba... — zaczęła mocno zmieszana Elaine. — Grace to już pewnie wróciła na
miejsce... Mamy ją odszukać, chce pani?
— O, tak! tak! — odparła Marcia, lekko zaciskając wargi. — Muszę z nią zaraz
porozmawiać... To naprawdę pilna sprawa.
Elaine nie traciła czasu na dociekanie, cóż to za pilną sprawę ma panna Parrish do Grace w
teatrze — pociągnęła mnie zaraz za sobą przez tłum smokingów i wydekoltowanych kreacji.
Upłynęło jednak trochę czasu, nim wyśledziłyśmy Grace, po jej bladoróżowej sukni. Stała pod
ścianą w foyer, obok odwróconego do nas plecami wysokiego czarnowłosego mężczyzny, który z
nią o czymś gwałtownie dyskutował.
— Autor listów — szepnęła przejmująco Elaine. — Nareszcie go mamy!
W tej samej chwili rozmówca Grace odwrócił się i osłupiałe ze zdumienia poznałyśmy w nim
naszego profesora literatury francuskiej, Roberta Hudnutta!
— O nieba! — krzyknęła Elaine — Robert Hudnutt! A cóż on tu z nią robi?!
I ogarnięta paniką, czmychnęła nagle pośród tłumu, zostawiając mnie samą. Ani Grace, ani
Hudnutt dotychczas mnie nie zauważyli. Natomiast ja widziałam wyraźnie jego dziwnie, nie do
poznania wręcz zmieniony profil twarzy, wyrażającej zmieszanie czy zakłopotanie. Byłam tak
blisko nich, że słyszałam też wyraźnie głos Hudnutta:
— Już pani mówiłem dzisiaj, tam, w kamieniołomach, że narobiła pani szalonego
zamieszania. Czyż pani nie rozumie, że gubiąc mnie, gubi pani równocześnie i siebie!?
Czy z moich ust wyrwał się mimochodem okrzyk zdumienia, czy też Hudnutt odczuł
instynktownie obecność kogoś obcego, dość, że urwał, rozejrzał się wokoło, a ja przy tej okazji
odkryłam na jego lewej skroni sporą bliznę, której dotychczas nigdy nie zauważyłam. Potem, z
najbardziej żałosną imitacją uśmiechu, jaką w życiu widziałam, odszedł szybko, zostawiając
Grace samą i ani razu nie oglądając się za siebie.
Podeszłam do niej. Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy, na której malowało się coś
jakby wyzwanie, a równocześnie głęboki ból. Cóż miała wspólnego ta młoda, wyzywająco
uszminkowana dziewczyna, która —jak się zdawało — przekroczyła wszelki umiar, z moją
przesadnie, purytańsko niemal skromną koleżanką z lat dziecięcych? Która z nich jest prawdziwą
Grace?
— Co się tu dzieje, Grace? — spytałam cicho, ale stanowczo, gotowa wymusić na niej choćby
siłą jakieś wyjaśnienie tego postępku.
Grace jednak nic nie odpowiedziała, przyłożyła tylko do ust chusteczkę, żeby stłumić łkanie.
Odepchnęła mnie gwałtownie i odwróciwszy się plecami, wcisnęła w tłum widzów, powracając
na salę.
Przez chwilę chciałam pójść za nią, ale zaraz jednak wydało mi się to zbyteczne i bezcelowe.
Widocznie podczas naszej nieobecności zaszło coś nowego. Kto wie? Może ten, z którym Grace
się umówiła, sprawił jej zawód, a ona, oburzona i zgnębiona, szukała pociechy u Roberta
Hudnutta, swego dawnego amanta? Ale ten usłyszany fragment rozmowy wskazy—wał raczej na
dość daleko posuniętą zażyłość między moją koleżanką a naszym profesorem francuskiego —
zażyłość, jakiej bym nigdy w życiu nie podejrzewała. Czyżby...
Tkwiła w tym niewątpliwie jakaś tajemnica, którą wolałam na razie zachować dla siebie.
Kiedy więc zjawiła się Elaine i spytała, o czym to mogli rozmawiać przybierając tak dziwne
miny Grace i Robert, skłamałam umyślnie, zapewniając ją, że dyskutowali nad sposobem
interpretacji przez słynną Roxanę roli Fedry. Musiałam i później upierać się przy tym kłamstwie,
co — jak się okazało — było najtragiczniejszą pomyłką popełnioną przeze mnie w całej tej
sprawie.
Od tej właśnie chwili wydarzenia owego pamiętnego wieczora zaczęły przybierać coraz
dziwniejszy obrót. Dziś jeszcze, kiedy je wspominam, Wydają mi się niemal halucynacją...
Steve, tańcząc ze mną po przerwie, nie mógł ukryć głębokiego niezadowolenia z powodu
bzdur, jakich naopowiadała Elaine (bo mu się szczerze do wszystkiego przyznała) o nim i o jego
rodzinie.
— Elaine albo ma źle w głowie, albo jest kompletnie zalana — mówił / oburzeniem. — Po co
w ogóle plotła te głupstwa o mojej rodzinie I o rzekomych zaręczynach z tobą!...
Ta ostatnia uwaga trochę mnie zabolała.
— Zaraz, Steve! — powiedziałam. — Nie uważam, żeby małżeństwo ze mną tak bardzo
uwłaczało rodzinie Carterisów...
Steve zaczerwienił się i zaczął się gęsto tłumaczyć.
— Ależ... ja zupełnie nie to miałem na myśli, Lee —jąkał się zmieszany. — Sama przecież
wiesz, że...
Nie skończył jednak tego zdania, bo podszedł do nas kelner i oświadczył, że jakaś pani prosi
pana Carterisa do telefonu.
Kiedy po dwudziestu minutach Steve wrócił do naszego stolika, widać było, że jest czymś
głęboko wstrząśnięty.
— Lee — rzekł, pochylając się ku mnie —jest mi niesłychanie przykro, ale będę musiał zaraz
wyjść...
— Czy stało się coś niedobrego, Steve?
— Nie... ale jeśli zaraz nie wyjdę, może się stać coś najgorszego... to byłoby straszne! Lee,
wytłumaczysz mnie przed resztą towarzystwa?
Przystałam na to, rzecz jasna, choć wydało mi się nie do wiary, żeby Steve, ten dżentelmen,
tak zawsze stosujący się do zasad i form, mógł z jakiegoś tajemniczego powodu opuścić gości w
trakcie urządzonego przez siebie przyjęcia. Sama nie wiem dlaczego, skojarzyłam sobie zaraz tę
nagłą decyzję Steve'a z osobą Grace.
— Steve, błagam cię, powiedz mi tylko jedno... Czy to ma coś wspólnego z Grace?
— Z Grace? Co też ci przyszło do głowy, Lee!
— Nie wiem... ja...
— Posłuchaj, Lee! — przerwał mi Steve. — Zaufaj mi i o nic nie pytaj! I jeszcze chciałbym
cię o coś prosić. Nie mów nic o tym Grace. Ta dziewczyna już i tak sprawiła mi mnóstwo
kłopotów. A zresztą... — urwał i roześmiał się w trochę nieprzyjemny sposób. — Zresztą wcale
by mnie teraz nie zdziwiła wieść, że Grace tragicznie skończyła...
Po tych słowach, nie żegnając się już ze mną specjalnie, Steve przecisnął się przez tłum
tańczących i znikł w drzwiach sali. Przyjaciele, których przeprosiłam w jego imieniu, przyjęli tę
wiadomość dość filozoficznie, podejrzewając, że w grę wchodzić musi... kobieta. Pojawiło się
mnóstwo przypuszczeń i domysłów, któż jest tą nową „ofiarą” Steve'a. Dla mnie osobiście cały
ten, tak niecierpliwie oczekiwany wieczór, stracił po wyjściu Steve'a swój urok i marzyłam, by
jak najprędzej nadeszła pora drugiej przerwy, aby móc wrócić do teatru. Elaine tym razem nie
mogła mi towarzyszyć, nadmiar wypitego szampana zrobił swoje. A co do Normy, to
niemożliwością było wyrwać ją spośród grona wielbicieli.
Poszłam więc sama; ledwie znalazłam się u wejścia do foyer, ujrzałam Grace. Miała
narzucony na ramiona mój płaszcz popielicowy, jakby się szykowała do wyjścia. W pierwszej
chwili zdawało mi się, że jest sama, i dopiero podchodząc bliżej dostrzegłam obok niej jakiegoś
mężczyznę. I muszę tu przyznać, że setki razy wyobrażając sobie tajemniczego wielbiciela
Grace, nigdy bym nie posądziła, że będzie to piekielnie wysoki oficer marynarki, którego
nowiutki mundur aż lśnił od złotych galonów i błyszczących guzików. Była to dla mnie jedna z
największych niespodzianek, jakie przeżyłam owego pamiętnego wieczora. Grace była wyraźnie
odmieniona — bardzo wesoła i pełna życia. Ta sama Grace, która nie dalej jak godzinę temu
uciekła przede mną i zdawała się gotowa do najbardziej szalonych wybryków...
— David — powiedziała, biorąc pod ramię towarzysza — pozwól... To Lee Lovering, moja
współlokatorka w college'u. Zdaje się, że już ci o niej wspominałam.
Oficer uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy olśniewająco białych zębów. Zauważyłam, nie bez
odrobiny zazdrości, że jego gęste włosy mają właśnie ten rudawomahoniowy odcień, o jakim
zawsze marzyłam dla siebie, bo tak pięknie harmonizowałyby z moimi zielonymi oczami. Choć
te jego włosy wydały mi się trochę za długie i zbyt przesadnie ułożone. Także rysy adoratora
Grace, chociaż bardzo zwracające uwagę i piękne, były zanadto regularne i pozbawione
indywidualności. Niewątpliwie czarujący młody człowiek, ale zbyt kontrastowo odbijający się od
Grace i od całej tej inteligentnej publiczności, która przyszła tu oglądać klasyczną tragedię
Racine'a. Ale może to dlatego, że był w mundurze? Albo przez to, miał wyraźnie zażenowaną
minę i tylko monosylabami odpowiadał na nerwową paplaninę Grace? Te dociekania przerwał mi
dzwonek oznajmiający koniec przerwy. Oficer ostentacyjnie i szybko poprowadził Grace w
stronę widowni, a na jego twarzy dostrzegłam jakby wyraz ulgi. I tak rozdzielił mnie z
koleżanką.
Kiedy zobaczyłam ją znowu po spektaklu, była już sama. Norma podjechała akurat pod teatr
swym wozem. Elaine prawie już w nim spała.
Jedźcie same — rzekła Grace. — David obiecał odwieźć mnie swoim nutem. Muszę cię
jednak poprosić, Lee, o małą przysługę. — To mówiąc, Grace otworzyła wieczorową torebkę i
wyjęła z niej trzy zaklejone koperty. — Czy nie zechciałabyś zabrać tych listów do Wentworth?
Zależy mi mocno na tym, żeby jak najprędzej dotarły do rąk adresatów. możliwe, że wrócę
bardzo późno, ale nie kłopoczcie się o mnie.
Kiedy podawała mi listy, zobaczyłam, że pierwsza koperta, opisana |i | ładnym, trochę
pochyłym pismem, zaadresowana była do brata Jerry'ego, przebywającego w izbie chorych. W
tym samym momencie Grace jednak się zawahała — jakby zastanawiając się nad czymś.
— Albo nie! Może lepiej będzie... Och, Lee! — zawołała niespodziewanie, a jej szczupła
twarz zmieniła się nagle i oczy rozbłysły. — Gdybyś ty wiedziała, jaka jestem szczęśliwa! I
powiem ci jeszcze coś, czego nie wyznałabym ci nigdy przedtem. Bo chodzi o Jerry'ego i... o
ciebie!
Moje zdumienie z każdą chwilą rosło. Grace nigdy dotychczas nie zrobiła najlżejszej nawet
aluzji do moich uczuć względem jej brata.
— Tak, Lee — mówiła dalej — nie powinnaś się przejmować tą odznaką, którą Jerry jako by
zaoferował Normie, ani podobnymi historiami. Jerry może nawet sądzić, że jest pod jej
wrażeniem, ale to bzdura. < H worzę Jerry'emu oczy na Normę. On ciebie kocha, słonko, i to od
dawna… od zawsze...
Podeszła bliżej i uścisnęła mi rękę.
— Dowiodę mu, jaka Norma jest perfidna i przewrotna. I zapewniam cię, że mimo całej
arogancji Norma dozna niebawem tak gorzkiego upokorzenia, o jakim się tu nikomu nie śniło.
Ta krótka scenka obudziłaby we mnie gorące uczucie wdzięczności dla Grace, gdyby nie
świadomość, że kierowała nią nie tyle przyjaźń do mnie, ile niechęć, a wręcz nienawiść do
Normy.
— Tak... tak — dodała Grace, śmiejąc się nerwowo. — Wkrótce wszyscy się przekonacie, jak
gorzko zapłacą ci, co ściągnęli na siebie nienawiść albo nieżyczliwość Grace... Jak gorzko tego
pożałują...
Długo jeszcze patrzyłam za nią, gdy po schodach zeszła do swojego oficera marynarki. Stał
tam z gołą głową, bez płaszcza. Grace wzięła go pod rękę i tak się oddalili. Jej drobna,
niepozorna figurka dziwnie kontrastowała z imponującym wzrostem i mundurem przyjaciela.
Odchodząc, Grace obejrzała się jeszcze i pomachała mi ręką na pożegnanie.
Zaiste, dziwny to był wieczór! Jakaś nieokreślona groza zdawała się wisieć nad Grace i nad
nami wszystkimi. Miałam wrażenie, że biorę udział w niesamowitej grze, której nici trzyma w
rękach Grace. Ta sama Grace, traktowana przez nas jak ktoś bez znaczenia, prawie nie
zwracająca na siebie uwagi, a która jednak owego wieczora uwikłała w swoje życie wiele osób z
naszego grona.
Przypomniałam sobie zaniepokojoną twarz Marcii Parrish, kiedy prosiła mnie i Elaine o
szybkie odszukanie i przysłanie do niej Grace. I wyraz przestrachu na twarzy Roberta Hudnutta
podczas pierwszej przerwy. Wreszcie naleganie Steve'a, żebym nic nie wspominała Grace o jego
ucieczce z klubu. Albo to nagłe, tak nienaturalne i nieoczekiwane pojawienie się w życiu Grace
owego oficera marynarki? Jego dziwne zachowanie, pełne rezerwy i wyraźnego zażenowania...
A w końcu sama Grace, kierująca do mnie te dziwne słowa, których całego sensu i znaczenia
nie potrafiłam wówczas zrozumieć i ocenić... Wreszcie jej zapowiedź, że może wrócić bardzo
późno.
Już nigdy nie miałam zobaczyć Grace żywej.
3
Gdy półtorej godziny później zostawiłyśmy beżowy kabriolet Normy w garażu college'u i
wróciłyśmy do Pigot Hall, moje zmęczenie przeważyło wszystkie inne uczucia. Nawet Norma w
swej zmiętej balowej sukni, z wiązanką zwiędłych orchidei na ramieniu, była zupełnie
wykończona. Sennym głosem powiedziała mi dobranoc i razem z siostrą znikły w swoim pokoju.
Elaine ledwie trzymała się na nogach.
Rozebrałam się szybko i wsunęłam do łóżka; prawie natychmiast zasnęłam, ukołysana słodką,
tajemną myślą, że Jerry mnie kocha... przecież Grace mnie o tym zapewniła, a ona musi
wiedzieć...
Gdyby nie moje spartańskie przyzwyczajenie sypiania przy otwartym oknie bez względu na
temperaturę i pogodę, nie usłyszałabym na pewno niezwykłego ruchu, jaki panował tej w nocy w
parku Wentworth, co byłoby lepsze i dla mnie, i dla innych. W nocy rozpętała się ulewa, a
ponieważ okno znajdowało się tuż nad moim łóżkiem, zbudziłam się w ciemnościach z twarzą
mokrą od deszczu. Nie zadając sobie trudu zapalenia lampki, zaczęłam po omacku szukać klamki
od okna, by je zamknąć. I wtedy usłyszałam warkot samochodu, a po nim mrok rozpruły dwa
snopy świateł reflektorów. Usiadłam na łóżku i wyjrzałam, ale zdążyłam tylko dostrzec długi,
niski wóz, oddalający się od Wentworth tak szybko, jakby był gnany przez Furie. Chociaż nie
otrząsnęłam się jeszcze całkowicie ze snu, rozpoznałam samochód od razu i zastanawiałam się
tylko co też może robić o tej porze nasza dziekan, Penelope Hudnutt, w swym żółtym
kabriolecie?
Zaraz jednak położyłam się z powrotem i zdawało mi się, że zasnęłam ale kolejne wypadki
pokazały, że ani na chwilę nie straciłam świadomości. Usłyszałam teraz wyraźnie, że drzwi
pokoju cicho się otwierają i ktoś ostrożnie stąpa po dywanie. „Nareszcie wróciła Grace” —
pomyślałam, zastanawiając się tylko w stanie półświadomości, dlaczego to moja krótkowzroczna
koleżanka nie potyka się w ciemności o meble. Po chwili jakaś twarz pochyliła się nade mną. Nie
byłam pewna, czy to jawa, czy jeszcze może senne majaki. Później dojrzałam zarys postaci, która
posunęła się bez szmeru aż do łóżka Grace. Na próżno czekałam na odgłos odrzuconej kołdry —
nie nastąpiło nic podobnego. Wytrzeźwiona już ze snu usiadłam w łóżku i wstrzymując oddech,
dociekałam, co się dzieje w pokoju. Kroki zmierzały z powrotem do drzwi. Czyżby Grace
zapomniała je zamknąć?
— Grace — zawołałam cicho, ogarnięta jakąś paniką — czy to ty?
Żadnej odpowiedzi. Na tle jaśniejszej ściany dostrzegłam zarys wysokiej postaci, która żadną
miarą nie mogła być Grace. Zdałam sobie sprawę, że ktoś obcy musiał wejść do pokoju. Drzwi
znowu cicho się otworzyły i tajemniczy gość wyszedł.
Przychodziły mi do głowy najróżniejsze interpretacje tego faktu, a wszystkie najzupełniej
proste i zrozumiałe. Mogła to być Norma czy Elaine, albo wreszcie którakolwiek z koleżanek z
Pigot Hall i nie było żadnego powodu do paniki. Mimo to jednak siedziałam jeszcze dłuższą
chwilę nieruchomo w łóżku, nie mogąc się zdecydować na zapalenie lampki i rozejrzenie się po
pokoju. Pomyślałam, że może powinnam zapalić papierosa, żeby się uspokoić, bo serce waliło mi
jak młotem. Wreszcie zmobilizowałam całą siłę woli i wstałam.
Kiedy byłam już przy toaletce, ciszę nocy zmącił powtórny warkot mc toru i silniejszy plusk
deszczu. W pewnością Penelope wróciła i wstawi; auto do garażu. Ale gdy się wychyliłam przez
okno, stwierdziłam, że si< mylę. Umieszczona nad bramą latarnia oświetliła na chwilę
wyjeżdżając z garażu ciemnozielony, lśniący od deszczu wóz Marcii Parrish!
Spojrzałam na zegarek, czwarta dwadzieścia. Zapaliłam papierosa którego jednak nie
podnosiłam do ust, ale pozwoliłam, by się wypala w mych palcach. Wyjazd Penelope w środku
nocy, a teraz znowu Marcia Jakiś obcy gość w moim pokoju... Co się tu dzieje, na litość boską?
Może się wydać nieprawdopodobne, że — wbrew tym wszystkim wydarzeniom — po chwili
znowu jakoś zasnęłam.
Obudziłam się, kiedy było już zupełnie widno, i pierwsze spojrzenie skierowałam na łóżko
Grace. Było nie rozesłane na noc. Rzecz niesłychana w dziejach college'u takiego jak Wentworth,
gdzie panowała surowa dyscyplina, a regulamin był święty! Grace spędziła noc poza college'em!
Ale gdzie i jak? Na Boga! Przypomniałam sobie jej dziwne zachowanie w ciągu całego ubiegłego
wieczora... ta chłodna pewność w stosunku do Normy, której się normalnie trochę bała... i ta
szminka grubo nałożona na twarz; trzy listy, które chciała początkowo powierzyć mnie... jej
złowieszczo brzmiące słowa... wreszcie ten oficer marynarki!
Po co szukać dalej? Nie miałam już żadnych wątpliwości, że Grace, której romantyczne
pomysły i pewną skłonność do teatralnych scen dobrze znałam od czasów dzieciństwa,
zaaranżowała ucieczkę z college'u. Po prostu uciekła ze swoim Davidem! Przestała mnie już
teraz dziwić scena z Robertem Hudnuttem w foyer teatru i melodramatyczne pożegnanie. To było
bardzo w stylu Grace. Stojąc u progu nowego okresu życia, zapragnęła wysączyć do ostatniej
kropli słodycz pierwszej miłości.
Zadowolona z tej logicznej dedukcji, ubrałam się spokojnie i byłam już w drodze do sali
jadalnej, na śniadanie, kiedy to pewna okoliczność całkowicie wywróciła gmach mojego
pięknego rozumowania. Bo czy ta obowiązkowa, sumienna Grace wyjechałaby tak zwyczajnie z
Wentworth, nie oddawszy mi popielicowego płaszcza?! Zawróciłam w pół drogi, żeby sprawdzić
w Pigot Hall, czy ktoś tymczasem z polecenia Grace nie powiesił mojego futra w szafie. Płaszcza
jednak nigdzie nie było. Ten drobny szczegół zupełnie obalał moją teorię. Teraz dopiero
poczułam prawdziwy niepokój.
Co robić? Nie miałam wątpliwości, że tymczasem zauważono już w college'u nieobecność
Grace. A może Jerry będzie coś wiedział, jeśli otrzymał już list od Grace? Najlepiej od razu go o
to spytać.
Znalazłam go w izbie chorych; siedział w rozpiętej pod szyją kurtce Od piżamy, wsparty o
stos poduszek. Był bardzo mizerny i w nie najlepszym humorze. Aż nazbyt dobrze znałam ten
grymas w kącikach ust nadąsanego dziecka...
— Hej, jak się masz, Lee! — zawołał dość przyjacielskim tonem. — Co się stało, że raczyłaś
mnie w końcu odwiedzić?
Przysiadłam ostrożnie na brzegu łóżka, żeby nie trącić gipsowego Opatrunku, w którym
unieruchomiona była jego kostka.
— Jerry — zaczęłam — muszę ci coś powiedzieć o Grace. Czy wiesz, l i ma dotąd nie wróciła
do college'u? Jestem o nią trochę niespokojna. Nie sądzisz, że Grace... uciekła? I... może nie
sama?
— Uciekła? — powtórzył z nieukrywanym zdumieniem Jerry. — Z kim miałaby, twoim
zdaniem, uciec?
Opowiedziałam mu wszystko o wczorajszym wieczorze i dziwnym zachowaniu Grace.
Opisałam mu także tajemniczego oficera marynarki.
— Oficer marynarki? — krzyknął zdziwiony. — Nie?! Coś podobnego. Nigdy w życiu nie
podejrzewałem Grace o zażyłość z marynarzami, a zresztą o jakąkolwiek zażyłość z jakimś
facetem. I myślisz, że to właśnie on jest autorem tych listów, o których mówiła?
Jerry był bardzo poruszony. Dobrze znałam jego głębokie przywiązanie do siostry, zwłaszcza
od tragicznej śmierci ich ojca, i wiedziałam, jak mu leży na sercu los Grace.
— Lee — powiedział wreszcie, ściskając w obu dłoniach moją rękę zapewniam cię, że bez
względu na wszystko Grace nie zdecydowałaby na taki poważny krok, nie uprzedzając mnie o
tym.
— Może nie miała już na to czasu? — zaryzykowałam.
— Nie. Mylisz się, Lee — odparł. — Grace napisała do mnie wczoraj list, który ktoś musiał
widocznie wsunąć w nocy pod drzwi, bo rano mi go podali. Gdyby więc, jak podejrzewasz, miała
zamiar uciec, coś by w tym liście wspomniała, prawda? — Policzki Jerry'ego pokryły się lekkim
rumieńcem. — Zresztą... to bardzo dziwny list. Nie chciałem go nikomu pokazywać, ale może ty
potrafisz mi wytłumaczyć jego sens.
Wyjął spod poduszki arkusik zwykłego szkolnego papieru, zapisanego ręką mojej przyjaciółki
i podał mi go.
Grace pisała:
Jerry, kochanie.
Znasz mnie dobrze i wiesz, jak trudno mi przychodzi coś wyznać. Wolałam do Ciebie napisać,
żeby Cię ostrzec przed wielkim niebezpieczeństwem. Chodzi o Normę Sayler. Wiem, że jesteś pod
jej wrażeniem, ale ona na pewno Cię nie kocha. To dziewczyna do cna zepsuta i wyrachowana i
może zrobić Ci wiele złego. Będziesz z jej powodu cierpiał i czuł się nieszczęśliwy. Nie ma nic
gorszego na świecie, jak pokochać kogoś, kto nie odwzajemnia twego uczucia. Nie mogę znieść
myśli, że mógłbyś z tego powodu cierpieć tak jak ja. Poza tym Norma mnie nienawidzi i nie omija
żadnej okazji, żeby mnie upokorzyć. Podobnie zresztą postępuje wobec innych. Ona nigdy nie
kochała i nie pokocha nikogo na świecie prócz samej siebie. Wybacz mi te moje słowa, Jerry, ale
tak jest lepiej.
Twoja kochająca siostra Grace.
Przyznam, że list Grace wcale mnie nie zdziwił. Uprzedziła mnie przecież, mówiąc „otworzę
Jerry'emu oczy na Normę... wszyscy... co ściągnęli na siebie nienawiść Grace... gorzko tego
pożałują...”
Wsunęłam kartkę z powrotem do koperty i oddałam Jerry'emu.
— Spodziewałam się czegoś w tym rodzaju — przyznałam. — Grace początkowo chciała
oddać ten list i jeszcze dwa inne mnie z prośbą o doręczenie w college'u. Wtedy też wyraziła się
o Normie tak, jak to pisze w liście.
Rumieniec na twarzy Jerry'ego stał się jeszcze wyraźniejszy.
— Przyznam ci się, że mało mnie wzrusza, co Grace myśli o Normie — rzekł twardo. —
Zawsze była w stosunku do niej bardzo stronnicza i surowa. A zresztą jestem już dorosły i sam
najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie. Jedno tylko mnie w tym wszystkim zastanawia.
Dlaczego podrzucono ten list w nocy? Czyżby Grace sama wróciła po to do college'u albo prosiła
kogoś, żeby wsunął list pod drzwi? Jak myślisz, Lee? Czy nie wydaje ci się to niepokojące?
Patrzył na mnie, jakby czekał, że go uspokoję, co zresztą zwykle robiłam w takich
okolicznościach. Fakt, że dzielę wspólną troskę z tym chłopakiem, który był mi tak drogi i
znajdował się w tej chwili tak blisko mnie, dziwnie mnie wzruszał.
— Wydaje mi się, Jerry, że wytłumaczenie jest bardzo proste i że niepotrzebnie się trapimy...
— W głębi duszy nie uwierzyłam ani na chwilę w moje własne słowa. — Chcesz, żebym
pomówiła w tej sprawie z Penelope?
— Jasne — zgodził się Jerry szybko. — Trzeba zaraz...
Urwał, wpatrzony w drzwi. —— Cześć, Norma! — zawołał.
Odwróciłam się i zobaczyłam Normę zbliżającą się do nas wystudiowanym, kołyszącym się
krokiem. Ubrana była w zielony costume tailleur, bardzo dopasowany. Platynowe loki ukryła pod
małym, filcowym, równie zielonym kapelusikiem.
— Witaj, kochanie! — rzuciła, jak gdyby Jerry był jej prywatną własnością i jak gdyby jej
zależało, żeby to wobec mnie wyraźnie podkreślić. Nie mam dzisiaj przed południem wykładów,
więc przed wyjściem do fryzjera wpadłam, żeby ci przynieść ostatnie wydanie naszej plotkarskiej
gazetki.
Norma położyła na kołdrze ostatni numer „Głosu Wentworthu”, którego żółte kartki lekko się
przy tym rozchyliły. Udała, że teraz dopiero zauważyła mnie.
— O, Lee! Przyszłaś, jak cię o to prosiłam... To ładnie z twojej strony, że odwiedziłaś
chorego.
Następnie odwróciła się do Jerry'ego, ignorując mnie kompletnie.
Po krótkiej chwili pożegnałam się więc z przyjacielem i już będąc przy drzwiach, zobaczyłam,
że Jerry rzucił mi długie, wymowne spojrzenie i że — co podkreślam z satysfakcją — Norma to
zauważyła.
4
Odwiedziny u Jerry'ego ani trochę nie uspokoiły mnie co do losów Grace Wprost przeciwnie,
fakt, że nie wtajemniczyła brata w swe plany, jeszcze bardziej mnie zatrwożył. Zaraz po wyjściu
z izby chorych natknęłam się na Elaine, której ładna twarzyczka nosiła jeszcze lekkie ślady
wczorajszej libacji.
— Och, to ty! — Elaine podbiegła do mnie. — Co za niesamowita noc! Steve pojawił się
podobno dopiero o czwartej nad ranem. A co do Grace, to sama przecież wiesz, że w ogóle nie
wróciła na noc do college’u. Nasza opiekunka zaraz doniosła o tym Penelope, która osobiście to
sprawdziła. I teraz chce, żebyś przyszła do jej biura. Coś czuję, że tym razem już po nas! Nasz
wypad do tego Ambera, moje zalanie się szampanem — wszystko wyjdzie na jaw!... Chcesz,
żebym cię podwiozła do pawilonu administracyjnego? Mamy tu wóz Normy...
Próbowała otworzyć drzwi kabrioletu, ale na próżno.
— Przecież Norma nigdy go nie zamyka — burknęła niezadowolą na. — No trudno! Musisz
iść pieszo! Powodzenia!
Kilka minut później zastałam Penelope Hudnutt stojącą przy oknie swojego gabinetu, palącą
nerwowo papierosa. Towarzyszył jej jakiś obcy mężczyzna, mniej więcej trzydziestoletni, ubrany
ze smakiem w szary garnitur, koszulę z surowego jedwabiu i beżowy krawat.
— Wiesz zapewne, że Grace Hough nie wróciła na noc do college'u — powiedziała chłodno
nasza pani dziekan, unikając mego wzroku.
— Tak — odparłam.
— Lee Lovering, a to porucznik Trant... — Urwała, a po chwili do kończyła wolno: — Z
Nowojorskiej Policji Kryminalnej. No cóż, obawiam się, że mam bardzo smutną wiadomość dla
ciebie, Lee. Staraj się przyjąć ją spokojnie, z opanowaniem. Pan porucznik Trant otrzymał raport
z posterunku w Greyville, niewielkiej mieściny oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów od
Wentworth, w kierunku na Albany. Wydobyto tam z rzeki zwłoki młodej dziewczyny, której
bielizna oznaczona jest inicjałami naszego college'u. Nie mamy jeszcze pewności, że chodzi o
Grace Hough, ale porucznik Trant chce, żeby któraś z naszych wychowanek udała się z nim do
Greyville i zidentyfikowała zwłoki.
Poczułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie, a twarz Penelope Hudnutt zmienia się w jakąś
niewyraźną plamę i mnóstwo tych plam tańczy mi przed oczami.
Porucznik Trant pośpieszył mi na ratunek i chwycił za ramiona — w przeciwnym razie
byłabym upadła.
Kiedy się trochę uspokoiłam, Penelope rzekła:
— Jak wiemy, Grace Hough poza bratem nie ma nikogo z bliskiej rodziny. Doktor Barker nie
pozwala jednak, żeby Jerry opuścił dzisiaj izbę chorych. Oczywiście, że ja sama czy ktoś z
członków zarządu college’u mógłby pojechać z porucznikiem Trantem, ale pomyślałam, że skoro
ty mieszkałaś z Grace i jesteś jej oddaną przyjaciółką, a do tego byłyście wczoraj wieczorem
razem... Choć rozumie się, Lee Lovering, że nie jesteś zobowiązana do tego i możesz odmówić...
— Pojadę — odparłam stanowczym tonem, sama zdziwiona tą decyzją. I zaraz odwróciłam
się do policjanta: — Czy ma pan jakieś podstawy, by przypuszczać, że te wyłowione zwłoki to
właśnie Grace Hough? — spytałam, drżąc na całym ciele.
Porucznik Trant rzucił szybkie spojrzenie na Penelope, a później popatrzył uważnie na mnie,
jak gdyby chciał ocenić stopień mojej wytrzymałości.
— Skoro panna Lovering i tak wcześniej czy później dowie się prawdy oświadczył, zwracając
się do Penelope — może lepiej powiedzieć jej wszystko od razu... No cóż, panno Lovering,
muszę pani z przykrością powiedzieć, że młoda osoba, której ciało dzisiaj wyciągnięto z wody,
nie utopiła się, jak to na pierwszy rzut oka nam się wydawało. Zmarła wskutek mocnego ciosu w
tył głowy.
— To znaczy... że... — bąkałam przerażona — że to nie mogło być... samobójstwo?
— Na pewno nie. Mówiąc otwarcie, chodzi tu niewątpliwie o morderstwo.
5
Policjant nie potrzebował mi opisywać wyglądu ofiary, bo i tak byłam głęboko przekonana, że
chodzi o Grace. Wydało mi się, że z mych oczu opada jakaś zasłona, a dramat, jaki się rozegrał
tej nocy, uznałam za jedyne logiczne zakończenie wydarzeń ubiegłego wieczoru. Siedząc obok
porucznika Tranta i mknąc w stronę Greyville, mówiłam sobie, że przez cały ten wieczór miałam
jakieś złe przeczucia, choć może nie zdawałam sobie tego jasno sprawy.
Porucznik zdawał się koncentrować całą uwagę na drodze i nie zerkał nawet na mnie. Po
jakimś czasie zaczął mnie wypytywać o Grace, a robił to tak spokojnie i naturalnie, jak gdyby
chodziło o którąś z moich żyjących koleżanek.
Powiedziałam mu, że ojciec Grace, dyrektor wielkiego towarzystwa asekuracyjnego, wdał się
w oszukańcze spekulacje powierzonymi sobie funduszami, a później, chcąc uniknąć hańby i
więzienia, popełnił samobójstwo, pozostawiając dzieci bez środków do życia. Ściślej mówiąc,
Jerry i Grace posiadali jedynie kwotę potrzebną do ukończenia studiów w Wentworth plus polisę
ubezpieczeniową na życie na nazwisko Grace którą niewątpliwie zmuszeni będą wycofać przed
terminem płatności najbliższej składki.
— Po śmierci ojca moja przyjaciółka cierpiała na głęboką depresję nerwową — dodałam —
zmarnowała cały trymestr, a kiedy zobaczyłyśmy ją znowu, była całkiem odmieniona.
— Jak to pani rozumie?
— Że była spragniona zabaw i przyjemności, jak gdyby odczuwała potrzebę nadrobienia
straconego czasu.
Opowiedziałam o flircie Grace ze Steve'em, potem o romantycznej miłości do naszego
profesora literatury francuskiej, a w końcu o epizodzie z oficerem marynarki.
Trant słuchał mojego opowiadania życzliwie i ze współczuciem. Kiedy przyjechaliśmy do
kostnicy, ponurego betonowego budynku na przedmieściu Greyville, pomógł mi wysiąść i
słowami dodawał otuchy.
— Niechże się pani trzyma — powiedział — to nie potrwa długo.
Mimo to myślę, że gdyby nie ujął mnie mocno pod ramię i nie prowadził, uległabym
impulsowi paniki i uciekła. Sama nie wiem, jak zdołałam wejść na górę i znalazłam się raptem
przed marmurowym stołem, na którym leżała młoda dziewczyna w zabłoconej, mokrej różowej
sukience; na jej twarzy malował się wyraz głębokiego spokoju, a może nawet szczęścia. Nie
mogło być żadnych wątpliwości... To była Grace Hough.
Daremnie jednak szukałam wzrokiem mojego popielicowego płaszcza, Grace miała na sobie
nieprzemakalny płaszcz nylonowy jaskrawo—czerwonego koloru, ostro kontrastujący z
pastelowym kolorem sukni. O ile mi było wiadomo, ani Grace, ani żadna z naszych koleżanek
nie miała podobnego płaszcza.
— Poznaje pani Grace Hough? — spytał łagodnie porucznik Trant. A kiedy skinęłam głową,
niezdolna wymówić słowa, dodał: — Natomiast ten płaszcz, który ma na sobie, nie jest pani
własnością, prawda?
Miał tyle taktu, że nie zadręczał mnie pytaniami, bo —jak mówił — musiałam zachować siły
na przesłuchanie u koronera, które wyznaczono na wczesne godziny popołudniowe. Potem
zaprowadził mnie do najprzyzwoitszej restauracji w całym Greyville i oświadczył, że wróci po
mnie po lunchu.
Przesłuchanie odbywało się w niewielkim ponurym pokoju przylegającym do kostnicy.
Czekając na swoją kolej, wysłuchałam zeznań świadka o tym, w jaki sposób znaleziono zwłoki.
Okazało się, że spostrzegło je wczesnym rankiem dwoje dzieci bawiących się na brzegu rzeki w
pobliżu mostu. Potem swój raport przedstawił lekarz sądowy. Według niego śmierć musiała
nastąpić między godziną drugą a piątą rano, zaś między momentem śmierci a pogrążeniem ciała
w rzece musiało upłynąć dobre pół godziny. Hipoteza samobójstwa została wykluczona, bo
ofiara nie była w stanie zadać sobie ciosu w tył głowy, a upadek do wody (przyjąwszy, że ciało
spadło z mostu do rzeki) nie spowodowałby tego rodzaju rany. Pewne obrażenia na ciele zmarłej
mogły wskazywać na to, że śmierć nastąpiła pod kołami samochodu, ale i ta wersja nie
wyjaśniała powstania rany na głowie, której nie mogło spowodować uderzenie którejkolwiek
części samochodu. Lekarz sądowy nie chciał się wypowiedzieć co do rodzaju narzędzia, które
spowodowało zgon. Ten punkt pozostał niewyjaśniony.
Następnie koroner wezwał mnie do swego stołu i poprosił o podpisanie oświadczenia, że
rozpoznałam zwłoki Grace Hough. Zadał mi jeszcze kilka pytań: Czy moja przyjaciółka miała
jakichś wrogów? Czy wiadomo mi coś o oficerze marynarki, który był z Grace w teatrze? Jaka
była wartość mojego futra i czy Grace miała przy sobie większą sumę pieniędzy? Pytania te
miały zapewne na celu ustalenie, czy powodem morderstwa mógł być rabunek.
— Jedynym wartościowym przedmiotem, jaki miała przy sobie Grace Hough —
odpowiedziałam na koniec — była diamentowa brosza, którą pan widział na jej sukni. Wartość
jej wielokrotnie przekracza wartość mojego futra.
Na koniec odbyła się dłuższa i zawiła dyskusja fachowa, w rezultacie której postanowiono
zawiesić śledztwo do chwili, kiedy zostanie definitywnie ustalone, w którym hrabstwie nastąpił
zgon Grace Hough. Wydano tylko suche oświadczenie, że „śmierć nastąpiła z ręki osoby lub
osób nieznanych".
6
W drodze powrotnej do Wentworth przyświecało nam jaskrawe słońce, które jak gdyby
urągało mojemu żałobnemu nastrojowi. Była już prawie piąta i wszystkie wykłady się skończyły.
Studenci i studentki rozproszeni grupkami po całym terenie college'u żywo o czymś dyskutowali.
Widocznie doszła ich już wiadomość o tragicznym wypadku Grace. Porucznik Trant zatrzymał
wóz przed prywatnym mieszkaniem Hudnuttów.
— Proszę ze mną — powiedział — potrzebne nam będą pani zeznania.
Pokojówka wprowadziła nas do wytwornie umeblowanego, obszerne go salonu, gdzie
przygotowano już herbatę. Penelope Hudnutt, mimo tej tragedii w naszym college'u, nie straciła
nic ze swego czarującego spokoju i opanowania. Rozlewała herbatę ze srebrnego imbryka, a
Marcii Parrish, wsparta o kominek, spokojnie paliła papierosa.
— No i cóż się okazało? — spytała po chwili nasza pani dziekan.
— Niestety! Obawy pani okazały się aż nadto uzasadnione — odparł porucznik Trant. —
Panna Lovering bez trudu zidentyfikowała zwłoki To Grace Hough.
Wzrok Penelope Hudnutt lekko się zmącił, pozostała jednak spoko; na. Marcia podeszła i
położyła jej dłoń na ramieniu, a następnie spojrzała swoim szczerym, otwartym wzrokiem na
policjanta.
— Przypuszczam, poruczniku — odezwała się do niego — że chciałby pan teraz nam zadać
kilka pytań. Doktor Hudnutt i dziekan są w swych gabinetach. Czy mam ich tu poprosić?
— Jeśli byłaby pani tak uprzejma, panno Parrish — poprosił porucznik Trant.
Marcia wyszła i po chwili wróciła, wiodąc ze sobą Roberta Hudnutta, który wydał się chudy i
wątły na tle atletycznej, krępej sylwetki dziekana Appela.
Ukośny promień zachodzącego słońca oświetlał łagodnie salon, dodając mu jakiejś miłej
intymności. W kryształowym wazonie złocił się pęk żółtych tulipanów. Można by przypuścić, że
zebrało się tutaj kilka osób na forum intelektualistów i zasiadło przy wytwornie zastawionym
stoliku herbacianym. Ale gdzieś w głębi, pod powierzchnią, wyczuwało się nerwowe napięcie.
Przenikliwy wzrok Tranta, zamaskowany pozorną obojętnością, budził we mnie niezrozumiały
strach.
Gdy porucznik wyjął z kieszeni notes, poprosił mnie o dokładne zrelacjonowanie wszystkich
poczynań i słów Grace Hough w ciągu ubiegłego wieczoru.
Znalazłam się w dość kłopotliwej sytuacji. Nie mogłam pominąć milczeniem naszej wyprawy
do klubu Amber, a obawiałam się — całkiem zresztą niepotrzebnie, bo pani dziekan nawet okiem
nie mrugnęła w tym miejscu mojej relacji — że wynikną z tego dla mnie i obu sióstr Sayler ostre
sankcje karne. Prócz tego byłam bardzo skrępowana, czując się obserwowana z pięciu stron
równocześnie. Nie wiedziałam tylko, czy mam wspomnieć o rozmowie Hudnutta z Grace,
podsłuchanej mimo woli w czasie pierwszej przerwy. Czułam, że tu właśnie tkwi największy
szkopuł. Wreszcie zdecydowałam się:
— Kiedy przyszłam podczas pierwszej przerwy do Cambridge Theatre widziałam Grace...
— Czy była sama? — przerwał mi porucznik Trant, którego chłodne, szare oczy przez cały
czas wpatrywały się we mnie uważnie.
— Nie — odpowiedziałam, nie wiedząc jeszcze, jak ostatecznie wybrnę z tej sytuacji. — Była
w towarzystwie doktora Hudnutta. — I dodałam rezolutnie: — Rozmawiali o przedstawieniu.
Tak więc po raz drugi skłamałam co do pewnej okoliczności, której mogłam przecież nie
doceniać. Byłabym w prawdziwym kłopocie, gdyby mnie spytano, dlaczego to zrobiłam. Może
powodował mną ów dziwny instynkt solidarności z kimś, kto jest tropiony? Albo po prostu
strach, że gdy powiem wszystko, co wiem, ściągnę na siebie szereg przykrości? Tak czy inaczej,
poczułam, że po moich ostatnich słowach nastąpiło jakieś odprężenie, i gratulowałam sobie w
duchu przebiegłości. Ciekawa byłam tylko, czy porucznik Trant zauważył lekkie drżenie mojego
głosu? Chyba tak, bo jego pytania stawały się coraz krótsze, a wyrazista twarz jak gdyby się
zamknęła. Notował każde słowo, gdy opowiadałam drugim spotkaniu z Grace, o rudowłosym
oficerze marynarki i trzech listach, których mi moja przyjaciółka w końcu nie powierzyła. Co do
tego ostatniego wątku, porucznik Trant spytał tylko, czy nie zauważyłam, do kogo listy były
adresowane. Odpowiedziałam, że jeden na pewno był do brata Grace, Jerry'ego, który otrzymał
go dziś rano w izbie chorych
— Dziękuję pani, panno Lovering — rzekł wtedy Trant.
Potem, jak gdyby na stronie, dodał tonem zupełnie obojętnym:
— A więc prócz pewnych drobnych szczegółów, takich jak zniknięcie futrzanego płaszcza
panny Lovering i podrzucenie tego listu do brata ofiary — co zapewne wyjaśni się w toku
dalszego śledztwa — sprawa wydaje się całkiem jasna, prawda?
Miałam wrażenie, że porucznik zastawia jakąś pułapkę. I istotnie wpadła w nią nasza pani
dziekan.
— Oczywiście — powiedziała, chyba trochę zbyt pospiesznie. — Bardzo żałuje, że nie
zostałam poinformowana wcześniej o tych listach, bo byłabym zrobiła z nimi od razu porządek.
Grace była dziewczyną bardzo egzaltowaną, co mnie często napawało niepokojem o jej losy. Nie
mogłam jednak ani przez chwilę przypuszczać, że wda się w jakąś romantyczną awanturę i
nawiąże stosunki, które doprowadzają do... no, tam, gdzie się ostatecznie znalazła...
— To znaczy — podjął Trant — że podejrzewa pani autora listów, że to on zamordował pannę
Hough, i że ten oficer marynarki jest właśnie...
Penelope Hudnutt gwałtownie się zaczerwieniła.
— Jak pan może nawet przypuszczać — zaprotestowała gorąco — że mogę kogokolwiek
podejrzewać o tak potworną zbrodnię! Twierdzę tylko, że ten oficer miał — jak nam to
powiedziała panna Lovering — odwieźć Grace do college'u, a zamiast tego... W każdym razie
fakt, że nie zgłosił się dotychczas na policję, nie świadczy o nim korzystnie i policja powinna jak
najszybciej się nim zainteresować.
— Niech pani będzie spokojna — odpowiedział Trant z lekkim uśmiechem. — Znajdziemy go
bez najmniejszych trudności, a to, że ma tak rzucający się w oczy kolor włosów, bardzo nam
poszukiwania ułatwi. Ale jeszcze jedno pytanie, panno Lovering... Czy pani przyjaciółka
przechowywała pisane do niej listy?
— Chyba nie — odparłam po krótkim namyśle. — W każdym razie wiem, że ostatni list,
który sama oddałam jej wczoraj wieczorem, wsunęła do kieszeni mojego płaszcza.
— Taak — rzekł w zamyśleniu porucznik Trant — ale pani płaszcz zniknął...
Jego szare oczy spoczęły teraz na grupie profesorskiej.
— Jeśli dobrze zapamiętałem, wszyscy państwo tu obecni byli wczoraj na spektaklu w
Cambridge Theatre? Czy ktoś z państwa miałby mi jeszcze coś do powiedzenia?
— Ja osobiście w ogóle nie widziałam Grace Hough w teatrze — odpowiedziała trochę
sztywno Penelope Hudnutt. — Właściwie nie ruszałam się przez cały czas z miejsca na balkonie.
Nie czułam się wczoraj najlepiej i dopiero po usilnych naleganiach męża zdecydowałam się
towarzyszyć mu do teatru.
— Ze mną było trochę inaczej — odezwała się z kolei Marcia Parrish, której piękna, blada
twarz żywo odbijała się od złotawego tła tapety. — Miałam okazję w trakcie spektaklu rzucić
kilka razy okiem na Grace. Siedziała na parterze i muszę podkreślić, że przez pierwsze trzy akty
była sama. Oficer marynarki zjawił się dopiero w czwartym akcie, to znaczy po drugiej przerwie.
— Aha — rzucił, jakby z roztargnieniem, porucznik Trant. — A z jakiego to powodu, panno
Parrish, pani tak się interesowała Grace Hough?
W jego tonie można było odczuć leciutką nutkę bezczelności — co nie uszło uwadze
obecnych. Ale Marcia Parrish nie dała się zbić z tropu.
— Może dlatego — wyjaśniła — że to była jedyna znajoma mi twarz na całym parterze i poza
tym dziwiłam się, czemu nie widzę przy niej koleżanek
— Rozumiem — powiedział krótko Trant.
Zajrzał znów do notesu i tym razem zatrzymał wzrok na dziekanie.
— A pan, profesorze Appel — rzekł — czy pan widział w teatrze Grace Hough?
— Prawdę mówiąc, to nie widziałem — odparł gruby Appel, którego różowe policzki wydały
mi się jeszcze pulchniejsze. Zwrócił się do doktora Hudnutta, jak gdyby szukając u niego
pomocy. — Oczywiście — zdecydował się nagle — nie mogę przed panem zataić, że kolega
Hudnutt i ja spotkaliśmy tę młodą damę wczoraj po lunchu w okolicznościach dosyć dziwnych.
Ale może Hudnutt będzie mógł dokładniej zrelacjonować tę sprawę.
Zauważyłam, że Marcia Parrish ciężko opuściła ramiona, jakby z rezygnacją, a i porucznik
Trant zauważył ten szczegół.
— Nie — odparł krótko doktor Hudnutt, zwracając się do policjanta.
— Skoro kolega dziekan uważał za stosowne wspomnieć o tym incydencie, niech sam panu
opowie.
Gruby Appel zrobił minę trochę obrażoną, ale zaczął wyjaśniać, że doktor Hudnutt i on sam
wchodzą w skład komisji wybranej przez dyrekcję college'u, mającej zająć się przygotowaniem
miejsca dla nowego laboratorium. Wybór obu członków komisji padł na teren opuszczonego i
kamieniołomu, oddalonego mniej więcej o dwa kilometry od autostrady wiodącej do Nowego
Jorku. Poprzedniego dnia, zaraz po lunchu, dziekan odbywał codzienną przechadzkę właśnie w
tamtą stronę i zobaczył doktora Hudnutta wychodzącego z kamieniołomów, gdzie — według
jego własnych słów — robił jakieś pomiary.
— Tak to było, prawda? — Appel odwrócił się do profesora języka francuskiego.
Doktor Hudnutt skinął w milczeniu głową.
— Wtedy też — ciągnął gruby Appel — zobaczyłem Grace Hough Siedziała na pryzmie
kamieni u wejścia do kamieniołomu, a jej twarz była lekko nabrzmiała, jak gdyby od płaczu.
— Przepraszam, panie kolego! — przerwał sarkastycznie Hudnutt — Może pan porucznik
nabierze właściwego pojęcia o tym incydencie jeżeli ja skończę. Tak, ma pan rację... Grace
Hough istotnie płakała, ja mimowolnie przyczyniłem się do jej łez.
— Czy mam przez to rozumieć, profesorze, że miał pan umówione spotkanie z Grace Hough
w kamieniołomach? — wtrącił Trant.
— Może niedosłownie tak — odpowiedział Hudnutt przez zaciśnięte zęby. — Kiedy mam coś
do zakomunikowania którejś z moich uczeń nic, to najwłaściwszym miejscem jest mój gabinet. A
panna Hough poszła za mną z własnej inicjatywy, bez mojej wiedzy. Mam wrażenie — mówił
dalej, patrząc na Penelope i nie spuszczając z niej oczu przez cały czas swej opowieści — że
zbliżający się termin egzaminów trochę pannę Hough, hm, rozstrajał. Robiła mi wyrzuty, że w
zeszłym tygodniu postawiłem jej zbyt surową ocenę za rozprawkę, i zarzucała, że jestem w ogóle
dla niej nieuprzejmy, uprzedzony i stronniczy. Istotnie, panna Hough była studentką bardzo
zdolną i obiecującą i nieraz radziłem jej, by się zapisała na specjalny, wyższy kurs, ale od
pewnego czasu, nie wiem z jakiego powodu, zaczęła wyraźnie opuszczać się w nauce.
Robert Hudnutt przesunął szczupłą, długą dłoń po skroni, odrzucając w tył lekko siwiejące
włosy.
— Niełatwo jest kierować młodymi wrażliwymi dziewczętami — ciągnął dalej. — Starałem
się przekonać pannę Hough, że moje słabe oceny były jak najbardziej uzasadnione i zachęcałem
ją do wzmożonej pracy. Widziałem jednak, że te słowa, zamiast ją uspokoić, odniosły skutek
wręcz przeciwny i że stawała się coraz bardziej podniecona i zdenerwowana. Uznałem, że
najlepiej będzie, gdy zostawię ją samą, i wtedy właśnie spotkałem kolegę dziekana, który
zauważył, iż panna Hough płakała.
— Czy panna Hough wiedziała, że pan ma być wieczorem w teatrze? — spytał pozornie bez
związku Trant.
Wszyscy obecni spojrzeli na siebie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, co to może mieć
wspólnego ze sprawą.
— Możliwe, że coś o tym wspomniałem, ale pewny nie jestem.
— A... czy pan rozmawiał z nią w czasie przerwy?
Jasne było, że to kulminacyjny punkt przesłuchania profesora Hudnutta i że to w całej tej
sytuacji napięty moment. Przez krótką chwilę spojrzenie Roberta Hudnutta skrzyżowało się z
moim. Marcia przeszła przez salon i oparła się o parapet okienny. Penelope siedziała bez ruchu.
— Owszem — odparł Hudnutt sucho. — Rozmawiałem z Grace w czasie pierwszej przerwy.
— Czy napomknęła wówczas coś o rozmowie w kamieniołomach?
— Nie — odparł Robert Hudnutt i zwilżył językiem suche wargi. — Jak już powiedziała tu
panna Lovering, rozmawialiśmy o spektaklu. Przypominam sobie teraz, że panna Hough prosiła
mnie o objaśnienie pewnego fragmentu „Fedry”, który był dla niej mało zrozumiały.
Hudnutt kłamał. Dobrze mi utkwiły w pamięci jego ostre słowa: „Już pani mówiłem dzisiaj,
tam, w kamieniołomach, że narobiła pani szalonego zamieszania. Czyż pani nie rozumie, że
gubiąc mnie, gubi pani równocześnie i siebie?!" Jeśli nawet nie oglądałam „Fedry” na scenie, to
na pewno czytałam tę tragedię i wiedziałam, że nie ma tam takiego tekstu.
— Pytam teraz z prostej ciekawości — nalegał porucznik Trant. — Ale o jaki to fragment
tragedii chodziło pannie Hough?
— Ja... — zaczął Hudnutt i zwrócił zrozpaczoną twarz w moją stronę. — Ja nie pamiętam już
tak dobrze. Ale panna Lovering słyszała naszą rozmowę... Może ona lepiej zapamiętała, o co
chodziło pannie Hough?
A więc Hudnutt prosi mnie o ratunek. Miał nadzieję, że wbrew wszelkiemu
prawdopodobieństwu będę się upierała przy moim kłamstwie. Nie wahając się ani chwili, nie
zastanawiając, jak mam wybrnąć z tej sytuacji, usiłowałam rozpaczliwie odgrzebać w pamięci
jakikolwiek fragment „Fedry”. I nagle, jakby jakimś cudem, przyszedł mi do głowy jeden z
najsłynniejszych cytatów z tej nieśmiertelnej tragedii Racine'a. Zaczęłam deklamować
patetycznie, nie zwracając uwagi na mój fatalny akcent francuski:
Dieu, que ne suìs-je assise a l'ombre des forêts! Quand
pourrai-je, su travers d'une noble poussière Suivre de
l'oeil un char fuyant dansla carriere...
Od razu pojęłam, że mój wybór był fatalny. Stało się to jednak przez zaskoczenie... nie
miałam czasu do namysłu... zdałam sobie sprawę, że „carriere” (franc. kamieniołomy) może się
stać powodem kłopotliwego qui pro quo. To samo musiało przyjść do głowy Robertowi
Hudnuttowi, bo twarz mu się zachmurzyła, a na pobladłej skroni ukazała się po raz drugi w ciągu
ostatnich czterdziestu ośmiu godzin mała blizna.
Po mojej gafie zapadła chwila pełnego napięcia milczenia. Czułam że te trzy zebrane tu ze
mną osoby: Penelope, Marcia i Robert Hudnutt ogarnięte wspólnym niepokojem, wiją się pod
bezlitosnym spojrzenie porucznika Tranta.
On jednak wsparty wygodnie o fotel, z nogą założoną na nos uśmiechał się z zadowoleniem,
jak gdyby załamanie się Roberta Hudnutta było ukoronowaniem jego dzieła, a całe śledztwo
zmierzało wyłącznie do tego celu. Wreszcie rozplótł swoje długie nogi, wstał i powiedział
uprzejmie, przerywając nieznośne milczenie:
— Bardzo wszystkim państwu dziękuję. Byliście mi państwo bardzo ale to baardzo pomocni!
7
Trant stał się teraz znowu banalnym i uprzejmym policjantem, wypełniającym konieczne
formalności.
— Słyszałem — rzekł, zwracając się do doktora — że pański ojciec był doradcą prawnym
rodziny Houghów. Czy mógłbym pana prosić o udzielenie mi kilku informacji o stanie
majątkowym tej rodziny?
— Bardzo chętnie — odparł gruby Appel. — Obawiam się jednak że niewiele będę mógł panu
powiedzieć.
Porucznik spytał też Hudnutta, czy nie mógłby mu pozostawić do dyspozycji na kilka minut
swego gabinetu, i otrzymawszy odpowiedź twierdzącą wyszedł, zabierając dziekana, który miał
minę trochę strapioną Wkrótce po nich i Penelope Hudnutt wyszła z salonu; musiała przygotować
raport dla dyrekcji college'u. Pozostałam więc jedynie z Marcia Parrish i Robertem Hudnuttem.
Zaległo między nami pełne skrępowani; milczenie. Wreszcie Marcia rzuciła pytające spojrzenie
na Hudnutta który w milczeniu skinął głową i wyszedł. Kiedy i ja chciałam pójść jego śladem,
Marcia powstrzymała mnie.
— Nie, Lee. Proszę, zostań jeszcze chwilę — powiedziała, wyciągając ku mnie papierośnicę z
onyksu. —Jakaż ty musisz być wyczerpana, moje dziecko! Wszystko to razem było dla nas
okropne, a już specjalnie… dla ciebie.
— Tak — przyznałam, czując się bardzo niewyraźnie. — Ale w takich sytuacjach najgorszą
rzeczą jest to, że człowiek powinien mówić prawdę I tylko prawdę...
Marcia spojrzała na mnie badawczo swymi pięknymi ciemnymi oczami.
— Są w życiu sytuacje — zauważyła — że ujawnienie prawdy może powodować wielkie
nieszczęście i jakaś nieznana siła nakazuje nam zachować milczenie. Gdybyś powtórzyła
porucznikowi to, co mówił Robert Hudnutt w rozmowie z Grace, naraziłabyś go na nieopisane i
niezasłużone nieszczęście. Bo te słowa nie mają nic wspólnego ze śmiercią Grace.
Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć, i tylko wpatrywałam się uparcie w koniec mojego
papierosa.
— Odgaduję twoje myśli, Lee — mówiła dalej Marcia. — Zapewne podejrzewasz, że
Hudnuttowie i ja mamy coś do ukrycia. I stąd to Robert pozwolił, bym cię wtajemniczyła w
pewną sprawę. Znane ci były z pewnością uczucia, jakie Grace żywiła do niego...?
— Tak — odparłam. — Wiem, że się w nim podkochiwała, ale nie mogła przecież liczyć na
wzajemność. Nigdy mi nawet nie przyszło do głowy, że doktor Hudnutt może coś takiego ze
strony Grace zauważyć.
— I miałaś rację. Robert jest człowiekiem niesłychanie roztargnionym. Dla niego słuchacze to
wyłącznie istoty mniej czy więcej uzdolnione i absolutnie nie przychodzi mu do głowy, że każdy
z nich może mieć jakieś życie osobiste. Możesz więc sobie wyobrazić jego zdumienie i
przerażenie, kiedy wczoraj po lunchu Grace wyrosła nagle przed nim jak spod ziemi w tych
kamieniołomach i literalnie obrzuciła go stekiem wymysłów. Zarzucała mu, że Robert absolutnie
nie interesuje się jej pracą I nie zadaje sobie trudu, aby ją zrozumieć, że się na nią specjalnie
zawziął, że ją prześladuje — i inne tego rodzaju głupstwa. Posunęła się nawet do groźby, że
poskarży się pani dziekan, jego własnej żonie, na jakoby rażącą niesprawiedliwość wobec niej.
W ogóle Grace znajdowała się w stanie niemal ataku histerycznego...
Marcia Parrish wstała i zaczęła spacerować po salonie.
— Robert — ciągnęła dalej swoją opowieść — nie jest mężczyzną, który by potrafił sprostać
podobnej sytuacji. Każdy inny, przypuszczalnie, znalazłby odpowiednie słowa, żeby uspokoić tę
dziewczynę, nie raniąc jej równocześnie, on jednak myślał wyłącznie o jednym: położyć kres tej
przykrej rozmowie i za wszelką cenę pozbyć się Grace. Jego odpowiedzi były więc trochę
niezręczne. Wspomniał też, że będzie wieczorem w teatrze, mając nadzieję zyskania na czasie i
odłożenia na później całej, przykrej rozmowy. Była to fatalna taktyka z jego strony i kiedy mi
opowiedział o scenie w kamieniołomach, od razu przewidziałam, że dalszy ciąg odbędzie się w
teatrze. A tego właśnie pragnęłam uniknąć, bo z przyczyn, których nie mogę ci na razie zdradzić,
byłoby lepiej, żeby Penelope nie dowiedziała się o tym. Dlatego też prosiłam w teatrze ciebie i
Elaine Sayler o sprowadzenie do mnie Grace. Chciałam przemówić jej do rozsądku — ale,
niestety, było już za późno. Gdy odszukałam Grace Hough w foyer teatru, już rozmawiała z
Robertem i...
— Przepraszam panią — przerwałam jej — ale nie mogę zrozumieć jednej rzeczy: jakim
sposobem Grace pozwoliła sobie na tak przykrą scenę z doktorem Hudnuttem jedynie pod
pretekstem, że, jej zdaniem, postawił jej niedostateczną ocenę?
Marcia Parrish musiała się spodziewać podobnego pytania, bo od razu odparowała atak, i to z
takim przejęciem, jak gdyby swoją odpowiedzi chciała zrównoważyć niedostatek argumentacji.
— Musisz uwzględnić trochę wyjątkowy charakter młodej panny Hough — powiedziała — i
trudne warunki, w jakich się znalazła. Po tragicznej śmierci ojca Grace doznała gwałtownego
szoku, który obudził w niej w następstwie instynkty dojrzałej kobiety. Sama musiałaś zauważyć,
jak bardzo się zmieniła. Mam wrażenie, że zatraciła wszelką godność i zdecydowana była
postawić wszystko na jedną kartę. A kiedy kobieta dochodzi do takiego punktu, może się stać
nader niebezpieczna.
Nic jej na to nie odpowiedziałam, ale przypomniałam sobie ostre słowa Hudnutta, które
wydały mi się niewspółmierne do wyrzutów studentki, rozżalonej na niesprawiedliwość
profesora.
Marcia widocznie odgadła bieg moich myśli, bo powzięła raptem jakąś nową decyzję.
— Wierz mi, Lee — rzekła — że wiele mnie kosztuje wyjawienie ci tego, co mam zamiar
teraz powiedzieć. Bo nie mówi się źle o zmarłych. Musisz jednak wiedzieć, że Grace objawiała w
stosunku do innych ludzi niezdrową i ponurą ciekawość. Otóż, jakimś niewytłumaczonym trafem
dowiedziała się o pewnym niezmiernie przykrym incydencie z przeszłości Roberta, o którym
wiem ja jedna w całym Wentworth... Z jakiego to szatańskiego powodu zagroziła mu wczoraj
wieczorem, iż rozpowie o tym po całym college'u, nie mam jeszcze pojęcia. Może spóźnienie się
jej, przyjaciela obudziło w niej uczucie samotności i opuszczenia i wtedy, na złość, straciwszy
panowanie nad sobą, postanowiła odegrać się na Robercie, do którego żywiła jeszcze niewygasłą,
dziecinną miłość? Nie widzę innego wyjaśnienia. Ujawnienie tego incydentu załamałoby Roberta
i zwichnęło całą jego karierę w Wentworth, więc przez chwilę uważał, że jest zgubiony. Dlatego
też widziałaś go tak zmienionego na twarzy podczas rozmowy z Grace.
Widać było, że Marcia Parrish dokłada wszelkich możliwych wysiłków, żeby mnie przekonać.
Ja jednak nie mogłam zapomnieć o tym dziwnym wyjeździe z college'u dwu samochodów w
środku nocy... Dokąd tak bardzo się spieszyły?
— Rozumiesz więc, Lee — kontynuowała Marcia, której uwagi nie uszło moje zmieszanie —
dlaczego policja nie może się o tym dowiedzieć? Wiemy obie, że musi się to wydawać dziwne,
gdy kadra namawia studentkę, by się przyłączyła do konspiracji, mającej na celu wprowadzenie
w błąd policji; mogę ci jednak przysiąc, że cała ta sprawa nie ma najmniejszego związku ze
śmiercią Grace. Teraz więc zadaję ci szczerze i otwarcie pytanie: czy chcesz stanąć po naszej
stronie?
Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu i widziałam, że blade policzki jakby się zapadły z
głębokiego niepokoju.
— Chcę — szepnęłam, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co mówię.
— Dziękuję ci, Lee. — Marcia pochyliła się, żeby mnie pocałować. Twarz jej od razu się
odprężyła. — Zastanawiasz się na pewno w duchu, dlaczego tak się przejmuję losem Roberta,
prawda? Nie sądź, że kieruje mną wielkoduszność, musisz jednak wiedzieć, jak mu jestem
oddana. Byliśmy nawet kiedyś zaręczeni... ale potem... człowiek nie zawsze robi to, co chce.
Penelope jest także moją od wieków najlepszą przyjaciółką. Pomogła mi bardzo i okazała wiele
życzliwości w Oksfordzie, kiedy byłam jeszcze zahukaną studentką, źle ubraną i nie wiedzącą, co
mam zrobić z długimi rękami i nogami. W późniejszych latach to ja zrobiłam wszystko, żeby ją
sprowadzić tutaj. A ona, no cóż... — W tym miejscu Marcia roześmiała się z lekką goryczą. —
Penelope potrafiła zdobyć jedynego godnego uwagi mężczyznę w całym college'u...
Spojrzała na mnie trochę przestraszona, jakby się obawiała, że powiedziała za wiele. Potem
odsunęła się ode mnie i zapaliła kolejnego papierosa.
Zwiesiłam głowę, przytłoczona obietnicą, jaką dałam wbrew własnej woli, i świadoma faktu,
że odtąd za cenę kłamstwa, które muszę podtrzymywać, mam w rękach los trzech osób.
W tym momencie otworzyły się drzwi i stanął w nich porucznik Trant obrzucając nas obie
chłodnym, spokojnym wzrokiem. Usiłowałam zachowywać się tak, by odniósł wrażenie, że
podczas jego nieobecności nie zaszło nic ważnego, ale nie do końca mi się to udało.
— Jak to, panno Lovering — zawołał — pani jeszcze tutaj?! To bardzo ładnie z pani strony.
Czyżby pani wyczuła, że będę jej jeszcze potrzebował...?
8
Zmierzch złocił już wierzchołki ogromnych klonów, otaczających do Hudnuttów, kiedy
wsiadłam do wozu Tranta, żeby wrócić z nim do college'u. Wydało mi się zupełnie
nieprawdopodobne, że rosły tu te sam klomby tulipanów, które wczoraj jeszcze tak podziwiałam,
lekka i wesół nieświadoma okropności, jakie miały na mnie spaść. Zauważyłam, że sprzedawcy
gazet kręcili się między grupami studentów, którzy wyrywał sobie wieczorne wydania. Ta
niezdrowa ciekawość wstrząsnęła mną, ale porucznik Trant zdawał się nie zwracać na to
najmniejszej uwagi. Zapytał, gdzie jest izba chorych, więc zrozumiałam, że chce się zobaczyć z
Jerrym.
Biedny Jerry! Z pewnością nikt jeszcze nie odważył się obwieścić mu okropnej prawdy i ma
się jej dowiedzieć z ust policjanta! Poprosiła Tranta, żeby mi pozwolił porozmawiać przedtem
sam na sam z Jerrym
Uśmiechnął się, trochę ubawiony.
— Ależ oczywiście! — rzekł. — Nawet z tego powodu panią tu przy-wiozłem!
Weszliśmy do środka. Unoszący się w powietrzu zapach antyseptyków przypomniał mi
okropny moment, kiedy znalazłam się w kostnicy Greyville przed zwłokami mojej koleżanki,
ubranej w ten upiorny czerwony płaszcz nieprzemakalny, o którym nikt dotychczas nie umiał nic
powiedzieć. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam Jerry'ego wyciągniętego pod kołdrą,
uniesioną w górę przez gruby opatrunek gipsowy, jego młode ciało osłabione i wyniszczone tym
wypadkiem, jego jasną czuprynę opadającą na czoło, przecięte głęboką bruzdą niepokoju i troski.
Podniósł na innie jasnoniebieskie oczy, tak podobne do oczu Grace; wyczytałam w nich głęboką
rozterkę.
Usiadłam na brzegu łóżka i ujęłam w ręce obie jego dłonie. Czyż przeznaczeniem moim było
odgrywanie roli świadka największych katastrof w jego życiu? Przypomniałam sobie ów wieczór
wigilijny, osiemnaście miesięcy temu, kiedy to przyszłam do Houghów, obładowana
podarunkami gwiazdkowymi. W kącie salonu paliła się pięknie ustrojona choinka, na stole lśniła
wytworna zastawa, przygotowana do kolacji wigilijnej. Zastałam samego tylko Jerry'ego, z
pobladłymi wargami i mocno zaciśniętymi szczękami. Ojciec jego właśnie przed chwilą się
zastrzelił, pozostawiając dzieciom list, w którym donosił im o swej całkowitej ruinie.
Przypuszczam, że od tamtej chwili datuje się moja miłość do Jerry'ego. jego nieszczęście zbliżyło
nas do siebie. A teraz znowu będę musiała dodawać mu otuchy...
— Powiedz jeszcze, Lee — wykrztusił, kiedy już usłyszał ode mnie 0 wszystkim — czy
znaleziono jakieś ślady, poszlaki? Czy policja podejrzewa kogoś?
— Chyba poszukują tego oficera marynarki. Dotychczas jeszcze się nie ujawnił. A do
Wentworth przyjechał porucznik z Nowego Jorku, zjawi się za chwilę u ciebie. Chce, żebyś mu
pokazał list Grace, który otrzymałeś dzisiaj rano.
— No, to go nie zobaczy! — oświadczył nagle Jerry. Rysy jego twarzy wyraźnie się
ściągnęły.
— Ależ, Jerry, nie możesz go ukryć przed policjantem. To niesłychanie ważne. Nie chcesz
pokazać tego listu, bo Grace pisze tak o Normie?
— Nie! Po prostu już go nie mam. Zresztą, to był drugi list, który mi przysłała Grace — na ten
sam temat, w zeszłym tygodniu, kiedy jeszcze obowiązywała kwarantanna. Uznałem, że
powinienem pokazać obydwa Normie. Przeczytała je dzisiaj rano i oba podarła.
— Podarła?!
— Błagam cię, Lee — prosił Jerry — nie mów o tym temu typowi. Norma nie wiedziała, że
Grace nie żyje, i oczywiście nie zdawała sobie sprawy, że te listy mogą być takie ważne. Jak
mnie ten porucznik spyta, to powiem, że ja sam je podarłem.
— Ale on zażąda podartych kawałeczków!
— No, to mu powiem, że je spaliłem...
PATRICK QUENTIN Śmierć i dziewczyna Toruń 2002
1 Zmierzch już zapadał, kiedy przyszedł ostatni list — ekspres do Grace Hough. Panowała cudowna, ciepła pogoda, a w powietrzu unosił się upajający zapach kwitnących bzów. Można było pomyśleć, że to już czerwiec, chociaż był dopiero maj. Studenci i studentki kręcili się po parku, flirtując i gawędząc wśród szybko zapadającego mroku. Ot, wieczór jak wiele innych w koedukacyjnym college'u w Wentworth, gdzie studiowałam już prawie od czterech lat. A jednak... nie był to taki zwyczajny wieczór, bo nasz kolega, uroczy Steve Carteris, gwiazda drugiego roku, obchodził dzisiaj uroczyście urodziny i zaprosił między innymi i mnie na zorganizowany z tej okazji wieczorek w nowojorskim klubie Amber. Biegłam właśnie do pawilonu studentek, czyli Pigot Hall, żeby się przebrać, gdy dopędził mnie listonosz. — Ekspres dla panny Grace Hough — zawołał za mną. — Dobrze, oddam go jej — rzuciłam, trochę niezadowolona ze zwłoki, i podpisałam na zatłuszczonej liście doręczeń „wz. Lee Lovering”. Parę sekund później gnałam już po schodach, biorąc po trzy stopnie na raz, i wpadłam jak burza do pokoiku, który zajmowałyśmy wspólnie z Grace. Gdy sobie teraz to wszystko przypominam, widzę jasno, jak mało wagi przywiązywałam wówczas do listu, który przecież był zwiastunem śmierci. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że już od kilku tygodni ekspresowe listy do Grace przychodziły w tempie przynajmniej jednego czy dwóch dziennie — porównać można je było wręcz do chmary much w lecie i choć niektóre nasze koleżanki mocno zaintrygowane były tym dowodem czyjegoś gwałtownego zainteresowania się osobą Grace, dla mnie straciły one całkowicie urok nowości i przyznam się, że nawet mnie trochę denerwowały. Zastałam moją współlokatorkę ubierającą się przed lustrem i zdziwiłam się w duchu, że i ona była zaproszona na wieczorek Carterisa, bo wiedziałam o niesnaskach pomiędzy Steve'em a Grace, i jej bratem, Jerrym. Ledwie rzuciwszy okiem na suknię Grace, spostrzegłam, że wybór jasnoróżowego jedwabiu był dla niej bardzo niefortunny — jej blada, anemiczna cera wymagała czegoś znacznie żywszego. — Moje gratulacje, Grace — rzekłam, podając jej list. — Ten adorator, jak widać, nie ustaje w zabiegach o twoje względy. To chyba przyjemne być tak uwielbianą... Grace spojrzała szybko na kopertę i jej wyblakłe niebieskie oczy ożywiły się. Wyrwała mi niemal ten list z ręki i zniknęła z nim za drzwiami łazienki. Milczenie mojej koleżanki było trochę drażniące. Grace miała do mnie żal za kilka krytycznych uwag wypowiedzianych niedawno pod jej adresem. Wprawdzie jej nieśmiały flirt ze Steve'em Carterisem — zanim się z nim chwilowo czy na dłużej pokłóciła — wydał mi się całkiem niewinny i wtedy tylko się w duchu uśmiechałam, ale zupełnie co innego było, gdy Grace poważnie zajęła się naszym czarującym profesorem języka francuskiego, Robertem Hudnuttem. Zresztą nie ona jedna w naszym college'u uległa jego urokowi... ja sama nawet... Ale później, kiedy ku ogólnemu zdumieniu ożenił się z bardzo chłodną i surową Angielką, dopiero co przybyłą z Oksfordu, dziekanem naszego wydziału, nie mogłam się powstrzymać od zrobienia uwagi Grace, że profesor Hudnutt jest dla nas definitywnie stracony i jeśli ona w dalszym ciągu będzie go prześladowała swymi względami, narazi się tylko na pośmiewisko całego college'u. Grace obraziła się za tę uwagę i odtąd nie wtajemniczała mnie już w swoje sprawy sercowe. Nic więc nie wiedziałam o autorze listów, którego wyraźne, okrągłe, atramentowe pismo prawie
zupełnie przestało mnie interesować. Skąd mogło mi przyjść do głowy, że listy te zawierają wyrok śmierci dla Grace? W następnych miesiącach, a nawet latach, gorzko sobie wyrzucałam, że nie starałam się bardziej zrozumieć i zbliżyć do koleżanki, z którą dzieliłam pokój przez długie cztery lata. Czyż nie była siostrą mojego przyjaciela z lat dziecięcych, Jerry'ego, który stawał mi się z każdym dniem droższy? Może trzeba było zająć się tą dziewczyną... Kto wie? Biedna Grace, której ojciec po stracie fortuny popełnił samobójstwo! Ale nie... ani tej majowej środy, ani nigdy przedtem nie domyślałam się nawet, że obok mnie rozgrywa się tragedia. Słyszałam, że w sąsiednim pokoju Norma i Elaine Sayler przygotowują się także do tej zabawy. Norma miała nas zawieźć do miasta swoim samochodem, a znałam ją na tyle, iż byłam pewna, że nie zawaha się pojechać beze mnie, gdybym się spóźniła. Zaczęłam się więc szybko ubierać. Perspektywa spędzenia wieczoru w klubie Amber na Manhattanie Uli zwykle nas fascynowała i podniecała, tym bardziej że wszystko miało się odbyć w głębokiej tajemnicy. Odkąd dziekanem żeńskiego wydziału była Penelope Hudnutt, regulamin college'u surowo zabraniał studentkom wyjazdów do Nowego Jorku, o ile nie wiązało się to ściśle z nauką. Zadziwiające, jak bardzo rozmnożyły się odtąd okazje nauczenia się czegoś w tym mieście! Dzisiaj wieczorem występowała w „Fedrze” Racine'a słynna aktorka francuska, Roxana, a że Racine był w programie wykładów Hudnutta, Penelope nie mogła odmówić nam pozwolenia na obejrzenie tego spektaklu Pobłażliwość jej posunęła się nawet tak daleko, że sama kupiła dla nas bilety. Obie siostry Sayler i ja opracowałyśmy jednak pewien plan, jak to pokazać się w Cambridge Theatre na krótko, a resztę wieczoru przetańczyć w klubie Amber. Wreszcie, szeleszcząc jedwabną suknią, zjawiła się Elaine Sayler, bardzo jasnowłosa, bardzo uwodzicielska i zrobiona na wampa — choć nie w tym stopniu, co jej siostra Norma, znacznie mniej zresztą od Elaine sympatyczna. — Norma wyjeżdża za dziesięć minut — oświadczyła, poprawiając długie jasne loki, zaczesane do góry. —Jej suknia jest obłędna! Ale gdzie Grace? Pewnie siedzi rozmarzona w łazience? — Grace znowu dostała ekspres — powiedziałam — rozumiesz więc... — Znowu? Wiesz, że wprost umieram z ciekawości, kto, u licha, mógł do tego stopnia zadurzyć się w Grace?! — Z pewnością ktoś, kto ma taki sam krótki wzrok jak Grace — wmieszała się nagle do rozmowy Norma, która swoim zwyczajem pojawiła się przy nas cichym krokiem pantery. Przystanęła w drzwiach, a ja, po raz nie wiem który, nie mogłam się powstrzymać od uczucia szczerego zachwytu. Jej wspaniałą, smukłą figurę opinała elegancka, wieczorowa suknia z jasnoróżowej tafty, z przypiętą u szyi wiązanką białych orchidei. Jej platynowe włosy, o nieporównanej miękkości i blasku, spływały bujnymi falami na obnażone ramiona. Norma podeszła leniwym, wystudiowanym krokiem do lustra, odsuwając stamtąd siostrę. — Lee, skarbie — rzekła — dzisiaj po obiedzie wpadłam do izby chorych, bo teraz, kiedy zniesiono kwarantannę, można już chorych odwiedzać. Noga Jerry'ego jest już prawie w porządku i za parę dni Jerry będzie mógł wstawać. Prosił, by ci powiedzieć, że zrobisz mu wielką przyjemność, jeśli go odwiedzisz. Ty i Grace. Może więc pójdziesz do niego, co? W końcu wychowywaliście się razem prawie od dziecka i znacie się niemal jak brat i siostra... Zauważyłam w lustrze, że Norma obserwuje, jak zareaguję na jej słowa — robiła tak zresztą zawsze, kiedy chodziło o Jerry'ego. — Kwarantannę zniesiono dopiero dzisiaj — odparłam spokojnie. — Widzę, że nie traciłaś
czasu... — Przecież musiałam, moja droga, podziękować Jerry'emu za orchidee. — Przy tych słowach Norma musnęła lakierowanym szkarłatnym paznokciem sztywne, białe płatki kwiatów. — Proponował mi nawet, bym je przypięła jego odznaką studencką, ale odmówiłam. To musi być coś solidniejszego. Może ty, Lee, mogłabyś mi pożyczyć jakąś staroświecką broszę? — Niesłusznie zrobiłaś, odmawiając — powiedziałam, nadal bardzo spokojnie. — Przydałaby ci się jeszcze jedna odznaka do kolekcji. Jej bezczelna pewność siebie wcale mi nie imponowała — byłam przekonana, że Jerry niebawem będzie jej miał dosyć, o ile to już nie nastąpiło. Nie znaczyło to oczywiście, że Jerry przestanie mnie wówczas traktować jak małą przyjaciółkę z lat dziecięcych — czułam jednak, że choć szanse zdobycia go były minimalne, sytuacja Normy nie wyglądała wcale korzystniej. — Biedny Jerry — ciągnęła Norma, nie zwracając absolutnie uwagi na moje słowa — był wyraźnie speszony moją odmową, ale sama wiesz, co znaczy w college'u taka wymiana odznak. A ja, hm, nie mogę sobie wiązać rąk. Jerry to bardzo miły chłopak, ale bez grosza przy duszy, a już sama myśl o tym, że Grace mogłaby zostać moją... Urwała w pół zdania, bo w tej właśnie chwili otworzyły się drzwi łazienki i stanęła w nich Grace, z listem w ręku. Utkwiwszy w Normie przenikliwe spojrzenie swych bladoniebieskich oczu, powiedziała zimno: — Spokojnie, Norma! Nie ma obawy, byśmy oboje z Jerrym weszli do twej rodziny! Wolałabym raczej wybrać dla nas śmierć! Wiedziałam, że Grace nie znosi Normy jeszcze bardziej niż ja! Czuła ilu niej odrazę z powodu jej pychy, wyzywającej elegancji i powodzenia u mężczyzn, a przede wszystkim jej bezczelnego samochwalstwa. Słysząc tę obelgę, wypowiedzianą tak ostro i spokojnie zarazem, nie mogłam się nie ucieszyć, zwłaszcza że Norma zaniemówiła z wrażenia. W ciszy, jaka nagle zapadła, wszystkie cztery poczułyśmy dziwne zażenowanie. Tymi kilkoma słowami Grace, ta gwałtowna i nieopanowana dziewczyna, zmieniła niewinną studencką rywalizację w otwartą wojnę, mogącą doprowadzić do poważnego dramatu. Na szczęście Elaine jakoś rozładowała sytuację, przypominając, że czas już jechać. Mamy się pocieszyć, jeśli nie chcemy stracić najciekawszej części wieczoru. Ale Grace nagle oświadczyła: — Ja nie pójdę z wami do klubu Amber. — A zwracając się już tylko do mnie, dodała: — Lee, bądź tak dobra i wytłumacz mnie przed Steve'em, o ile on w ogóle zauważy moją nieobecność. Dowiedziałam się przed chwilą, że jeden z naszych przyjaciół będzie dziś wieczorem w Nowym Jorku; jasne, że chcielibyśmy ten czas spędzić we dwoje... — O...! — zawołała Elaine. — To te listy, prawda? Jakież to pasjonujące! — Chcę obejrzeć „Fedrę" razem z nim — ciągnęła Grace, nie zwracając uwagi na Elaine. — A skoro ty, Lee, nie wykorzystujesz biletu, Może oddałabyś go mnie? Zaskoczyła mnie trochę, ale bez ceregieli podałam jej bilet. Kiedy Grace chowała go do swej małej wieczorowej torebki, stwierdziłam ze zdziwieniem (w dalszym rozwoju wypadków ten drobny fakt miał nabrać — podobnie jak wiele innych — doniosłego, tragicznego znaczenia), że jej twarz i wargi były pokryte grubą warstwą szminki. Zbyt mocno uróżowane policzki nadawały jej wygląd osoby trawionej gorączką. A przecież Grace nie używała nigdy szminki, zdradzając przy każdej okazji przesadny, surowy purytanizm. Skąd więc ta nagła zmiana? Nie rozstając się ani na chwilę ze swym tajemniczym listem, Grace teraz z kolei podeszła do lustra i po paru próbach przypięła do sukni brylantową broszę, jedyny klejnot, jaki jej pozostał z minionej świetności. Potem wyjęła z szafy swój jedyny wieczorowy płaszcz z wytartym
futrzanym kołnierzem. Na widok tego płaszcza ścisnęło mi się serce... Przecież to dla Grace niezwykle doniosła chwila... Idzie na spotkanie, które może odegrać w jej życiu bardzo ważną rolę! I wtedy to, pod wpływem dziwnego impulsu, zaproponowałam coś, co miało pociągnąć za sobą tak poważne konsekwencje. — Skoro ta randka jest dla ciebie tak ważna, Grace — powiedziałam — to może włożysz mój płaszcz futrzany. Nie będzie mi dzisiaj wieczorem potrzebny. Grace, która od czasu bankructwa ojca nie przyjmowała od nikogo żadnych przysług, zawahała się chwilę, widocznie starając się zwalczyć pokusę. — Naprawdę, Lee? Nie włożysz go dzisiaj? Zapewniłam ją raz jeszcze, że nie, i — pod ironicznym spojrzeniem Normy — Grace narzuciła na ramiona mój popielicowy płaszcz, który mimo śladów noszenia wyglądał jeszcze całkiem nieźle. Wsunęła do jego kieszeni ten sekretny list, który do tej pory ściskała w dłoni. Z mocno uszminkowanymi wargami i rozmarzonym wzrokiem, ocierając różowy policzek o miękki kołnierz futra — wydawała się bardzo ładna. Choć była to taka sztuczna, porcelanowa uroda lalki. — Dzięki, Lee — rzekła na koniec. — Przyrzekam, że będę się obchodzić z twoim płaszczem bardzo ostrożnie. Mocno bym się zdziwiła, gdyby mi ktoś powiedział w tym momencie, że minie sporo dni pełnych grozy i błyskawicznie zmieniających się wypadków — nim znowu zobaczę swój popielicowy płaszcz. 2 Cambridge Theatre, gdzie grano „Fedrę", stał dokładnie na wprost klubu Amber, na co właśnie, przy obmyślaniu naszej wyprawy z siostrami Sayler, liczyłyśmy. Odległość trzydziestu mil z college'u do Nowego Jorku wydala się nam nieskończenie duża. Przykra scena między Normą a Grace jakoś tak zmroziła nastrój, że przez całą drogę żadna z nas nie przemówiła ani słowa. Kiedy wreszcie dotarłyśmy pod teatr, Grace szybko wyskoczyła z auta i poszła w stronę wejścia, a Norma odjechała na bok, by zaparkować wóz. My obie z Elaine pospieszyłyśmy za Grace, by rzucić okiem na publiczność i zorientować się, kto jeszcze z college'u oprócz nas jest obecny. W głębi duszy miałyśmy też nadzieję, że uda się nam wreszcie wykryć tajemniczego wielbiciela Grace. — Jak ci się zdaje — spytała Elaine — czy on już na nią czeka? Oddałabym dziesięć lat życia, żeby móc go zobaczyć! — Nie licz na to — odparłam. — O ile znam Grace... W tym momencie Elaine schwyciła mnie kurczowo za ramię i rzuciła: — Lee! Katastrofa! Jesteśmy zgubione! Popatrz! Penelope Hudnutt z mężem i... Wielkie nieba! Do tego jeszcze Marcia Parrish i gruby Appel... Jednym słowem cały nasz wydział! Klops totalny! Istotnie, była to katastrofa. Mowy nie było, żeby się wycofać; nie pozostawało więc nic
innego, jak wmieszać się w tłum i wejść do teatru. A ja przecież odstąpiłam swój bilet Grace! Nasza pani dziekan, majestatyczna w swej wieczorowej sukni z czerwonego aksamitu, z wysoko podniesioną, siwiejącą chyba trochę głową, już szła nam na spotkanie. Tuż za nią kroczyli Robert Hudnutt, Harold Appel, dziekan chłopców, i Marcia Parrish, kierownik katedry języka angielskiego. Ta ostatnia, ze względu na młody wiek i bardzo miłe usposobienie, cieszyła się największą sympatią młodzieży. Panowało nawet ogólne zdziwienie, a nawet oburzenie, że Robert Hudnutt, mając obie do wyboru, ożenił się z Penelope. — No, moje dziewczyny — rzekła pani dziekan — widzę, że wszyscy przybiliśmy szczęśliwie do portu. Ale nie widzę Normy i Grace? (Zdumiewające, jak Penelope pamiętała nasze imiona). Bąknęłam, że właśnie na nie czekamy. Pani dziekan skinęła nam lekko głową i poszła przodem, a jej świeżo upieczony małżonek obdarzył nas konwencjonalnym uśmiechem, nie bardzo swoim zwyczajem odróżniając jedną od drugiej. Gruby Appel, którego ojciec był doradcą prawnym rodziny Hough i mojej w New— Hampton, głupawo dowcipkował, jak to wspaniale nasze rodzinne miasto jest reprezentowane dzisiaj na klasycznej sztuce Racine'a. Marcia Parrish za plecami kolegów zrobiła do nas porozumiewawczą minę, jakby chcąc nam dać do zrozumienia, co to za piekielna nuda ten spektakl i że jeśli się na tę udrękę zdecydowała, to tylko z poczucia obowiązku i dla świętego spokoju. — No! Teraz będą nas szukać na każdej przerwie! — lamentowała Elaine, ledwie kwartet profesorski zniknął nam z oczu. — I co my zrobimy, Lee...? Zaraz! Mam chyba pomysł! Twarz jej się rozpromieniła. Zostawiła mnie, podbiegła do portiera i o czymś z nim rozmawiała. Tymczasem pojawiła się trochę zdyszana Grace, mówiąc, że jej przyjaciel zaraz tu będzie. Czułam, że chciałaby się nas jak najprędzej pozbyć. Po chwili wróciła Elaine, oświadczając, że sprawa została uratowana. Wiedziała już, kiedy będą przerwy, wystarczy więc, że zjawimy się dwukrotnie w ciągu wieczoru w foyer teatru i wmieszamy nonszalancko w krążący tłum widzów. — Hudnuttowie mają miejsca na balkonie — dodała — nie będą więc widzieli za dużo. — Hudnuttowie?! — wykrzyknęła wstrząśnięta do głębi Grace. — Nie chcecie chyba powiedzieć, że w teatrze jest Penelope?! O Robercie oczywiście wiedziałam, ale... Penelope! Nie, doprawdy, nigdy bym nie przypuszczała... Nie dokończyła i pożegnała się z nami szybko, pod pretekstem, że nie może pozwolić, aby „przyjaciel" na nią czekał. I w jednej chwili zniknęła nam z oczu. Elaine wzruszyła ramionami. — Idiotka do kwadratu! — rzekła. — Zostawmy ją z tym jej facetem w teatrze i chodźmy potańczyć! Po przeciwnej stronie ulicy błyszczał kolorowy neon: Amber Club. Drogę od teatru do klubu przebyłyśmy niemal biegiem. Kelner zaprowadził nas do ozdobionego kwiatami stołu, tuż przy parkiecie. Steve Carteris jak zwykle wszystko wspaniale zorganizował. Z kilku kubełków z lodem wystawały szyjki markowych szampanów. Do tego egzotyczne przystawki rozstawione ze smakiem, otaczały wspaniały urodzinowy tort, ozdobiony kręgiem dwudziestu jeden świeczek. Na nasz widok Carteris wstał i przywitał nas w swój zwykły, wytworny i pełen wrodzonego wdzięku sposób. Miał dar odpowiedniego zachowania się w każdej życiowej sytuacji. Podziwiałam jego elegancką sylwetkę w znakomicie skrojonym ciemnogranatowym smokingu, który z pewnością był dziełem mistrza igły. — Lee — zaznaczył — zarezerwowałem dla ciebie honorowe miejsce. Steve mówił z ledwie dostrzegalnym południowym akcentem. Należą! do bardzo starej, znakomitej rodziny z Południa, a jego ojciec, gubernator Carteris, miał kandydować na
stanowisko prezydenta. Zajęłam więc miejsce po prawej stronie Steve'a, nie mogąc oprzeć się pokusie rzucenia lekko złośliwego spojrzenia Normie, która zresztą została natychmiast otoczona chmarą wielbicieli. Elaine wmieszała się w grupę studentów przedkładających jej szczerość i prostotę nad wyrafinowany i sztuczny sposób bycia jej pięknej siostry. Podczas gdy kelnerzy rozlewali szampana, objaśniłam naszemu solenizantowi powód nieobecności Grace. Steve zmarszczył zabawnie nos i zdawał się chyba niemile zaskoczony. — Nie powiem, że to lojalne z jej strony— rzekł. — Dzisiaj mieliśmy laką wspaniałą okazję, by zakończyć to głupie nieporozumienie z rodzeństwem Hough. Rozumiem, że Jerry nie mógł przyjść ze względu na swoją nogę, ale Grace... — Urwał nagle, a w jego ciemnoniebieskich oczach mignął jakiś twardy błysk. — Czy nie wydaje ci się, Lee, że Grace użyła po prostu tej randki jako pretekstu, żeby nie przyjść na moje urodziny? — Ależ nic podobnego! — obruszyłam się szczerze i opowiedziałam mu całą historię ekspresowych listów do Grace, dodając, że ten ostatni, dzisiejszy, widocznie pokrzyżował jej plany. — To dziwne — dodał wtedy, wyraźnie zamyślony. — Ale powiem ci, że przeczuwałem, iż Grace nie przyjdzie. Po chwili ujął mnie za rękę i poprowadził na parkiet. Tu podjął zaczęty temat: — Nie wiem, czy Grace mówiła ci kiedykolwiek o powodzie tego „dyplomatycznego zerwania" stosunków pomiędzy rodzeństwem Hough a mną...? Nie, Grace nic mi o tym nie mówiła i, szczerze mówiąc, wcale nie pragnęłam się dowiedzieć prawdy z obawy, że musiałabym wówczas zająć wyraźne stanowisko po jednej lub po drugiej stronie. — Ależ, Steve — odpowiedziałam —jasne, że wszyscy, cały college nie pochwala twojego postępowania i nie wyobrażasz sobie nawet, jaką masz fatalną opinię! Co jednak wcale nie przeszkadza, że wszyscy cię uwielbiamy! Uścisnął mi rękę i w milczeniu poddaliśmy się rytmowi tańca. Obecność Steve'a zawsze miała na mnie jakiś dobroczynny wpływ i gdybym nie była tak idiotycznie zakochana w Jerrym, starałabym się odbić Steve'a jego licznym wielbicielkom. Na razie jednak byliśmy tylko przyjaciółmi, a taniec z nim to była naprawdę przyjemność! Orkiestra przestała grać, kończąc głośnym uderzeniem w czynel, a ja wykorzystałam ten moment, żeby wsunąć w rękę mojego partnera małą zapalniczkę, urodzinowy upominek. Widziałam, że Steve był tym bardzo wzruszony. Niebawem przygaszono światła, a estradę rozświetliły barwne reflektory. Czas na występy estradowe. Piosenkarka w czarnej, obcisłej sukni zaczęła śpiewać niskim, trochę ochrypłym głosem najmodniejszy przebój. Po chwili zeszła ze sceny, by spacerować wśród stolików. Gdy stanęła przed naszym, pochyliła się lekko i zdawała się śpiewać ostatnią zwrotkę wyłącznie dla Steve'a. Wydobywała z gardła rozdzierające, niskie tony, przy których jeszcze bardziej napinał się jedwab na jej mocno odsłoniętych piersiach. Jednak Steve wydawał się wyraźnie zażenowany. Czyżby się bał, że fiszbinki podtrzymujące jej obcisłą szatkę, całkowicie pozbawioną ramiączek, nagle zawiodą? Widziałam, że bawi się nerwowo zapalniczką ode mnie i uparcie patrzy w dół, nie podnosząc oczu na piosenkarkę. Kiedy odsunęła się od nas, Steve odetchnął z widoczną ulgą. — Lee, zaraz będzie pierwsza przerwa — przypomniała Elaine, dotykając lekko mego ramienia widelcem. — Idziemy! Zostawiłyśmy Normę, zaabsorbowaną uwodzeniem opiekuna naszego Kółka Dramatycznego (czy chodziło jej o wzbogacenie zbioru odznak czy też o rolę gwiazdy w naszej nowej sztuce?) i
wyszłyśmy pośpiesznie z klubu. Przy schodkach Elaine pozostawiła mnie na chwilę samą, a kiedy wróciła, oczy jej błyszczały z rozbawienia. — Lee, wyobraź sobie, że w toalecie zaczepiła mnie ta piosenkarka i zaczęła rozpytywać o Steve'a! Z tego, co zrozumiałam, pojawiła się tutaj cała grupa znajomych Steve'a, którzy szykują jakiś numer, żeby uczcić jego urodziny! — Mam nadzieję, Elaine, że nie wtajemniczałaś jej w osobiste sprawy Steve'a — zaniepokoiłam się. — Wprost przeciwnie! —wykrzyknęła Elaine, której szampan trochę uderzył do głowy. — Powiedziałam jej, że ojciec Steve'a zostanie pewnie prezydentem Stanów Zjednoczonych, że jego rodzinka finansowo nie ustępuje Rockefellerom i... co tam jeszcze? Och! Prawda! Ona pytała też o ciebie! O „tę młodą pannę o zielonych oczach”. Chciała wiedzieć, czy jesteś narzeczoną Steve'a... — Elaine, przestań pleść bzdury! Chyba nie powiedziałaś jej, że... — Ależ tak! Zgadłaś! Powiedziałam, że Steve ma zamiar dziś obwieścić światu o zaręczynach z tobą i że przy naszym stole siedzi pewne nieszczęsne, opuszczone przez Steve'a stworzenie, które pod bukiecikiem pięknych orchidei ukrywa kompletnie zdruzgotane serce! I co ty na to? O Boże! — zaniepokoiła się nagle. — Co sobie pomyśli Penelope, gdy zobaczy, że się lekko zataczam?! Ech! Gwiżdżę na Penelope! Wszystko mi jedno! Powiem jej, że to ta nieśmiertelna namiętność Fedry tak mi uderzyła do głowy. Przebiegłyśmy szybko ulicę na ukos. W naszych długich, wieczorowych sukniach, bez płaszczy, z rozwianymi włosami, musiałyśmy wyglądać jak dwie bardzo wesołe uciekinierki z nocnego baru. Elaine, oszołomiona szampanem, tłumem i jaskrawymi światłami, była całkiem zdezorientowana i mimo protestów wciągnęła mnie siłą do innego, sąsiadującego z teatrem Cambridge teatrzyku, gdzie grano, jak głosił afisz, operetkę Gilberta i Sullivana „H.M.S. Pinafore” oraz wodewil „Hox i Cox”. Kiedy się zorientowała w pomyłce i wpadłyśmy nareszcie do foyer Cambridge, przerwa już się kończyła i publiczność powoli wracała na salę. Można było oczywiście przewidzieć, że natkniemy się na kogoś z college'u, stanowczo jednak wolałybyśmy, żeby to nie była nasza ulubiona Marcia Parrish, którą przykro byłoby nam tak bezczelnie okłamywać. Niestety! Ona to właśnie do nas podchodziła, rozradowana, przypominająca swą białą suknią i wdziękiem — narcyz. Piękne, ciemne włosy upięte miała nisko na karku. — A gdzie jest Grace Hough? — spytała z wyraźnym niepokojem w głosie, co bardzo mnie uderzyło. — Ona chyba... — zaczęła mocno zmieszana Elaine. — Grace to już pewnie wróciła na miejsce... Mamy ją odszukać, chce pani? — O, tak! tak! — odparła Marcia, lekko zaciskając wargi. — Muszę z nią zaraz porozmawiać... To naprawdę pilna sprawa. Elaine nie traciła czasu na dociekanie, cóż to za pilną sprawę ma panna Parrish do Grace w teatrze — pociągnęła mnie zaraz za sobą przez tłum smokingów i wydekoltowanych kreacji. Upłynęło jednak trochę czasu, nim wyśledziłyśmy Grace, po jej bladoróżowej sukni. Stała pod ścianą w foyer, obok odwróconego do nas plecami wysokiego czarnowłosego mężczyzny, który z nią o czymś gwałtownie dyskutował. — Autor listów — szepnęła przejmująco Elaine. — Nareszcie go mamy! W tej samej chwili rozmówca Grace odwrócił się i osłupiałe ze zdumienia poznałyśmy w nim naszego profesora literatury francuskiej, Roberta Hudnutta! — O nieba! — krzyknęła Elaine — Robert Hudnutt! A cóż on tu z nią robi?!
I ogarnięta paniką, czmychnęła nagle pośród tłumu, zostawiając mnie samą. Ani Grace, ani Hudnutt dotychczas mnie nie zauważyli. Natomiast ja widziałam wyraźnie jego dziwnie, nie do poznania wręcz zmieniony profil twarzy, wyrażającej zmieszanie czy zakłopotanie. Byłam tak blisko nich, że słyszałam też wyraźnie głos Hudnutta: — Już pani mówiłem dzisiaj, tam, w kamieniołomach, że narobiła pani szalonego zamieszania. Czyż pani nie rozumie, że gubiąc mnie, gubi pani równocześnie i siebie!? Czy z moich ust wyrwał się mimochodem okrzyk zdumienia, czy też Hudnutt odczuł instynktownie obecność kogoś obcego, dość, że urwał, rozejrzał się wokoło, a ja przy tej okazji odkryłam na jego lewej skroni sporą bliznę, której dotychczas nigdy nie zauważyłam. Potem, z najbardziej żałosną imitacją uśmiechu, jaką w życiu widziałam, odszedł szybko, zostawiając Grace samą i ani razu nie oglądając się za siebie. Podeszłam do niej. Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy, na której malowało się coś jakby wyzwanie, a równocześnie głęboki ból. Cóż miała wspólnego ta młoda, wyzywająco uszminkowana dziewczyna, która —jak się zdawało — przekroczyła wszelki umiar, z moją przesadnie, purytańsko niemal skromną koleżanką z lat dziecięcych? Która z nich jest prawdziwą Grace? — Co się tu dzieje, Grace? — spytałam cicho, ale stanowczo, gotowa wymusić na niej choćby siłą jakieś wyjaśnienie tego postępku. Grace jednak nic nie odpowiedziała, przyłożyła tylko do ust chusteczkę, żeby stłumić łkanie. Odepchnęła mnie gwałtownie i odwróciwszy się plecami, wcisnęła w tłum widzów, powracając na salę. Przez chwilę chciałam pójść za nią, ale zaraz jednak wydało mi się to zbyteczne i bezcelowe. Widocznie podczas naszej nieobecności zaszło coś nowego. Kto wie? Może ten, z którym Grace się umówiła, sprawił jej zawód, a ona, oburzona i zgnębiona, szukała pociechy u Roberta Hudnutta, swego dawnego amanta? Ale ten usłyszany fragment rozmowy wskazy—wał raczej na dość daleko posuniętą zażyłość między moją koleżanką a naszym profesorem francuskiego — zażyłość, jakiej bym nigdy w życiu nie podejrzewała. Czyżby... Tkwiła w tym niewątpliwie jakaś tajemnica, którą wolałam na razie zachować dla siebie. Kiedy więc zjawiła się Elaine i spytała, o czym to mogli rozmawiać przybierając tak dziwne miny Grace i Robert, skłamałam umyślnie, zapewniając ją, że dyskutowali nad sposobem interpretacji przez słynną Roxanę roli Fedry. Musiałam i później upierać się przy tym kłamstwie, co — jak się okazało — było najtragiczniejszą pomyłką popełnioną przeze mnie w całej tej sprawie. Od tej właśnie chwili wydarzenia owego pamiętnego wieczora zaczęły przybierać coraz dziwniejszy obrót. Dziś jeszcze, kiedy je wspominam, Wydają mi się niemal halucynacją... Steve, tańcząc ze mną po przerwie, nie mógł ukryć głębokiego niezadowolenia z powodu bzdur, jakich naopowiadała Elaine (bo mu się szczerze do wszystkiego przyznała) o nim i o jego rodzinie. — Elaine albo ma źle w głowie, albo jest kompletnie zalana — mówił / oburzeniem. — Po co w ogóle plotła te głupstwa o mojej rodzinie I o rzekomych zaręczynach z tobą!... Ta ostatnia uwaga trochę mnie zabolała. — Zaraz, Steve! — powiedziałam. — Nie uważam, żeby małżeństwo ze mną tak bardzo uwłaczało rodzinie Carterisów... Steve zaczerwienił się i zaczął się gęsto tłumaczyć. — Ależ... ja zupełnie nie to miałem na myśli, Lee —jąkał się zmieszany. — Sama przecież wiesz, że... Nie skończył jednak tego zdania, bo podszedł do nas kelner i oświadczył, że jakaś pani prosi
pana Carterisa do telefonu. Kiedy po dwudziestu minutach Steve wrócił do naszego stolika, widać było, że jest czymś głęboko wstrząśnięty. — Lee — rzekł, pochylając się ku mnie —jest mi niesłychanie przykro, ale będę musiał zaraz wyjść... — Czy stało się coś niedobrego, Steve? — Nie... ale jeśli zaraz nie wyjdę, może się stać coś najgorszego... to byłoby straszne! Lee, wytłumaczysz mnie przed resztą towarzystwa? Przystałam na to, rzecz jasna, choć wydało mi się nie do wiary, żeby Steve, ten dżentelmen, tak zawsze stosujący się do zasad i form, mógł z jakiegoś tajemniczego powodu opuścić gości w trakcie urządzonego przez siebie przyjęcia. Sama nie wiem dlaczego, skojarzyłam sobie zaraz tę nagłą decyzję Steve'a z osobą Grace. — Steve, błagam cię, powiedz mi tylko jedno... Czy to ma coś wspólnego z Grace? — Z Grace? Co też ci przyszło do głowy, Lee! — Nie wiem... ja... — Posłuchaj, Lee! — przerwał mi Steve. — Zaufaj mi i o nic nie pytaj! I jeszcze chciałbym cię o coś prosić. Nie mów nic o tym Grace. Ta dziewczyna już i tak sprawiła mi mnóstwo kłopotów. A zresztą... — urwał i roześmiał się w trochę nieprzyjemny sposób. — Zresztą wcale by mnie teraz nie zdziwiła wieść, że Grace tragicznie skończyła... Po tych słowach, nie żegnając się już ze mną specjalnie, Steve przecisnął się przez tłum tańczących i znikł w drzwiach sali. Przyjaciele, których przeprosiłam w jego imieniu, przyjęli tę wiadomość dość filozoficznie, podejrzewając, że w grę wchodzić musi... kobieta. Pojawiło się mnóstwo przypuszczeń i domysłów, któż jest tą nową „ofiarą” Steve'a. Dla mnie osobiście cały ten, tak niecierpliwie oczekiwany wieczór, stracił po wyjściu Steve'a swój urok i marzyłam, by jak najprędzej nadeszła pora drugiej przerwy, aby móc wrócić do teatru. Elaine tym razem nie mogła mi towarzyszyć, nadmiar wypitego szampana zrobił swoje. A co do Normy, to niemożliwością było wyrwać ją spośród grona wielbicieli. Poszłam więc sama; ledwie znalazłam się u wejścia do foyer, ujrzałam Grace. Miała narzucony na ramiona mój płaszcz popielicowy, jakby się szykowała do wyjścia. W pierwszej chwili zdawało mi się, że jest sama, i dopiero podchodząc bliżej dostrzegłam obok niej jakiegoś mężczyznę. I muszę tu przyznać, że setki razy wyobrażając sobie tajemniczego wielbiciela Grace, nigdy bym nie posądziła, że będzie to piekielnie wysoki oficer marynarki, którego nowiutki mundur aż lśnił od złotych galonów i błyszczących guzików. Była to dla mnie jedna z największych niespodzianek, jakie przeżyłam owego pamiętnego wieczora. Grace była wyraźnie odmieniona — bardzo wesoła i pełna życia. Ta sama Grace, która nie dalej jak godzinę temu uciekła przede mną i zdawała się gotowa do najbardziej szalonych wybryków... — David — powiedziała, biorąc pod ramię towarzysza — pozwól... To Lee Lovering, moja współlokatorka w college'u. Zdaje się, że już ci o niej wspominałam. Oficer uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy olśniewająco białych zębów. Zauważyłam, nie bez odrobiny zazdrości, że jego gęste włosy mają właśnie ten rudawomahoniowy odcień, o jakim zawsze marzyłam dla siebie, bo tak pięknie harmonizowałyby z moimi zielonymi oczami. Choć te jego włosy wydały mi się trochę za długie i zbyt przesadnie ułożone. Także rysy adoratora Grace, chociaż bardzo zwracające uwagę i piękne, były zanadto regularne i pozbawione indywidualności. Niewątpliwie czarujący młody człowiek, ale zbyt kontrastowo odbijający się od Grace i od całej tej inteligentnej publiczności, która przyszła tu oglądać klasyczną tragedię Racine'a. Ale może to dlatego, że był w mundurze? Albo przez to, miał wyraźnie zażenowaną minę i tylko monosylabami odpowiadał na nerwową paplaninę Grace? Te dociekania przerwał mi
dzwonek oznajmiający koniec przerwy. Oficer ostentacyjnie i szybko poprowadził Grace w stronę widowni, a na jego twarzy dostrzegłam jakby wyraz ulgi. I tak rozdzielił mnie z koleżanką. Kiedy zobaczyłam ją znowu po spektaklu, była już sama. Norma podjechała akurat pod teatr swym wozem. Elaine prawie już w nim spała. Jedźcie same — rzekła Grace. — David obiecał odwieźć mnie swoim nutem. Muszę cię jednak poprosić, Lee, o małą przysługę. — To mówiąc, Grace otworzyła wieczorową torebkę i wyjęła z niej trzy zaklejone koperty. — Czy nie zechciałabyś zabrać tych listów do Wentworth? Zależy mi mocno na tym, żeby jak najprędzej dotarły do rąk adresatów. możliwe, że wrócę bardzo późno, ale nie kłopoczcie się o mnie. Kiedy podawała mi listy, zobaczyłam, że pierwsza koperta, opisana |i | ładnym, trochę pochyłym pismem, zaadresowana była do brata Jerry'ego, przebywającego w izbie chorych. W tym samym momencie Grace jednak się zawahała — jakby zastanawiając się nad czymś. — Albo nie! Może lepiej będzie... Och, Lee! — zawołała niespodziewanie, a jej szczupła twarz zmieniła się nagle i oczy rozbłysły. — Gdybyś ty wiedziała, jaka jestem szczęśliwa! I powiem ci jeszcze coś, czego nie wyznałabym ci nigdy przedtem. Bo chodzi o Jerry'ego i... o ciebie! Moje zdumienie z każdą chwilą rosło. Grace nigdy dotychczas nie zrobiła najlżejszej nawet aluzji do moich uczuć względem jej brata. — Tak, Lee — mówiła dalej — nie powinnaś się przejmować tą odznaką, którą Jerry jako by zaoferował Normie, ani podobnymi historiami. Jerry może nawet sądzić, że jest pod jej wrażeniem, ale to bzdura. < H worzę Jerry'emu oczy na Normę. On ciebie kocha, słonko, i to od dawna… od zawsze... Podeszła bliżej i uścisnęła mi rękę. — Dowiodę mu, jaka Norma jest perfidna i przewrotna. I zapewniam cię, że mimo całej arogancji Norma dozna niebawem tak gorzkiego upokorzenia, o jakim się tu nikomu nie śniło. Ta krótka scenka obudziłaby we mnie gorące uczucie wdzięczności dla Grace, gdyby nie świadomość, że kierowała nią nie tyle przyjaźń do mnie, ile niechęć, a wręcz nienawiść do Normy. — Tak... tak — dodała Grace, śmiejąc się nerwowo. — Wkrótce wszyscy się przekonacie, jak gorzko zapłacą ci, co ściągnęli na siebie nienawiść albo nieżyczliwość Grace... Jak gorzko tego pożałują... Długo jeszcze patrzyłam za nią, gdy po schodach zeszła do swojego oficera marynarki. Stał tam z gołą głową, bez płaszcza. Grace wzięła go pod rękę i tak się oddalili. Jej drobna, niepozorna figurka dziwnie kontrastowała z imponującym wzrostem i mundurem przyjaciela. Odchodząc, Grace obejrzała się jeszcze i pomachała mi ręką na pożegnanie. Zaiste, dziwny to był wieczór! Jakaś nieokreślona groza zdawała się wisieć nad Grace i nad nami wszystkimi. Miałam wrażenie, że biorę udział w niesamowitej grze, której nici trzyma w rękach Grace. Ta sama Grace, traktowana przez nas jak ktoś bez znaczenia, prawie nie zwracająca na siebie uwagi, a która jednak owego wieczora uwikłała w swoje życie wiele osób z naszego grona. Przypomniałam sobie zaniepokojoną twarz Marcii Parrish, kiedy prosiła mnie i Elaine o szybkie odszukanie i przysłanie do niej Grace. I wyraz przestrachu na twarzy Roberta Hudnutta podczas pierwszej przerwy. Wreszcie naleganie Steve'a, żebym nic nie wspominała Grace o jego ucieczce z klubu. Albo to nagłe, tak nienaturalne i nieoczekiwane pojawienie się w życiu Grace owego oficera marynarki? Jego dziwne zachowanie, pełne rezerwy i wyraźnego zażenowania... A w końcu sama Grace, kierująca do mnie te dziwne słowa, których całego sensu i znaczenia
nie potrafiłam wówczas zrozumieć i ocenić... Wreszcie jej zapowiedź, że może wrócić bardzo późno. Już nigdy nie miałam zobaczyć Grace żywej. 3 Gdy półtorej godziny później zostawiłyśmy beżowy kabriolet Normy w garażu college'u i wróciłyśmy do Pigot Hall, moje zmęczenie przeważyło wszystkie inne uczucia. Nawet Norma w swej zmiętej balowej sukni, z wiązanką zwiędłych orchidei na ramieniu, była zupełnie wykończona. Sennym głosem powiedziała mi dobranoc i razem z siostrą znikły w swoim pokoju. Elaine ledwie trzymała się na nogach. Rozebrałam się szybko i wsunęłam do łóżka; prawie natychmiast zasnęłam, ukołysana słodką, tajemną myślą, że Jerry mnie kocha... przecież Grace mnie o tym zapewniła, a ona musi wiedzieć... Gdyby nie moje spartańskie przyzwyczajenie sypiania przy otwartym oknie bez względu na temperaturę i pogodę, nie usłyszałabym na pewno niezwykłego ruchu, jaki panował tej w nocy w parku Wentworth, co byłoby lepsze i dla mnie, i dla innych. W nocy rozpętała się ulewa, a ponieważ okno znajdowało się tuż nad moim łóżkiem, zbudziłam się w ciemnościach z twarzą mokrą od deszczu. Nie zadając sobie trudu zapalenia lampki, zaczęłam po omacku szukać klamki od okna, by je zamknąć. I wtedy usłyszałam warkot samochodu, a po nim mrok rozpruły dwa snopy świateł reflektorów. Usiadłam na łóżku i wyjrzałam, ale zdążyłam tylko dostrzec długi, niski wóz, oddalający się od Wentworth tak szybko, jakby był gnany przez Furie. Chociaż nie otrząsnęłam się jeszcze całkowicie ze snu, rozpoznałam samochód od razu i zastanawiałam się tylko co też może robić o tej porze nasza dziekan, Penelope Hudnutt, w swym żółtym kabriolecie? Zaraz jednak położyłam się z powrotem i zdawało mi się, że zasnęłam ale kolejne wypadki pokazały, że ani na chwilę nie straciłam świadomości. Usłyszałam teraz wyraźnie, że drzwi pokoju cicho się otwierają i ktoś ostrożnie stąpa po dywanie. „Nareszcie wróciła Grace” — pomyślałam, zastanawiając się tylko w stanie półświadomości, dlaczego to moja krótkowzroczna koleżanka nie potyka się w ciemności o meble. Po chwili jakaś twarz pochyliła się nade mną. Nie byłam pewna, czy to jawa, czy jeszcze może senne majaki. Później dojrzałam zarys postaci, która posunęła się bez szmeru aż do łóżka Grace. Na próżno czekałam na odgłos odrzuconej kołdry — nie nastąpiło nic podobnego. Wytrzeźwiona już ze snu usiadłam w łóżku i wstrzymując oddech, dociekałam, co się dzieje w pokoju. Kroki zmierzały z powrotem do drzwi. Czyżby Grace zapomniała je zamknąć? — Grace — zawołałam cicho, ogarnięta jakąś paniką — czy to ty? Żadnej odpowiedzi. Na tle jaśniejszej ściany dostrzegłam zarys wysokiej postaci, która żadną miarą nie mogła być Grace. Zdałam sobie sprawę, że ktoś obcy musiał wejść do pokoju. Drzwi znowu cicho się otworzyły i tajemniczy gość wyszedł. Przychodziły mi do głowy najróżniejsze interpretacje tego faktu, a wszystkie najzupełniej proste i zrozumiałe. Mogła to być Norma czy Elaine, albo wreszcie którakolwiek z koleżanek z Pigot Hall i nie było żadnego powodu do paniki. Mimo to jednak siedziałam jeszcze dłuższą chwilę nieruchomo w łóżku, nie mogąc się zdecydować na zapalenie lampki i rozejrzenie się po
pokoju. Pomyślałam, że może powinnam zapalić papierosa, żeby się uspokoić, bo serce waliło mi jak młotem. Wreszcie zmobilizowałam całą siłę woli i wstałam. Kiedy byłam już przy toaletce, ciszę nocy zmącił powtórny warkot mc toru i silniejszy plusk deszczu. W pewnością Penelope wróciła i wstawi; auto do garażu. Ale gdy się wychyliłam przez okno, stwierdziłam, że si< mylę. Umieszczona nad bramą latarnia oświetliła na chwilę wyjeżdżając z garażu ciemnozielony, lśniący od deszczu wóz Marcii Parrish! Spojrzałam na zegarek, czwarta dwadzieścia. Zapaliłam papierosa którego jednak nie podnosiłam do ust, ale pozwoliłam, by się wypala w mych palcach. Wyjazd Penelope w środku nocy, a teraz znowu Marcia Jakiś obcy gość w moim pokoju... Co się tu dzieje, na litość boską? Może się wydać nieprawdopodobne, że — wbrew tym wszystkim wydarzeniom — po chwili znowu jakoś zasnęłam. Obudziłam się, kiedy było już zupełnie widno, i pierwsze spojrzenie skierowałam na łóżko Grace. Było nie rozesłane na noc. Rzecz niesłychana w dziejach college'u takiego jak Wentworth, gdzie panowała surowa dyscyplina, a regulamin był święty! Grace spędziła noc poza college'em! Ale gdzie i jak? Na Boga! Przypomniałam sobie jej dziwne zachowanie w ciągu całego ubiegłego wieczora... ta chłodna pewność w stosunku do Normy, której się normalnie trochę bała... i ta szminka grubo nałożona na twarz; trzy listy, które chciała początkowo powierzyć mnie... jej złowieszczo brzmiące słowa... wreszcie ten oficer marynarki! Po co szukać dalej? Nie miałam już żadnych wątpliwości, że Grace, której romantyczne pomysły i pewną skłonność do teatralnych scen dobrze znałam od czasów dzieciństwa, zaaranżowała ucieczkę z college'u. Po prostu uciekła ze swoim Davidem! Przestała mnie już teraz dziwić scena z Robertem Hudnuttem w foyer teatru i melodramatyczne pożegnanie. To było bardzo w stylu Grace. Stojąc u progu nowego okresu życia, zapragnęła wysączyć do ostatniej kropli słodycz pierwszej miłości. Zadowolona z tej logicznej dedukcji, ubrałam się spokojnie i byłam już w drodze do sali jadalnej, na śniadanie, kiedy to pewna okoliczność całkowicie wywróciła gmach mojego pięknego rozumowania. Bo czy ta obowiązkowa, sumienna Grace wyjechałaby tak zwyczajnie z Wentworth, nie oddawszy mi popielicowego płaszcza?! Zawróciłam w pół drogi, żeby sprawdzić w Pigot Hall, czy ktoś tymczasem z polecenia Grace nie powiesił mojego futra w szafie. Płaszcza jednak nigdzie nie było. Ten drobny szczegół zupełnie obalał moją teorię. Teraz dopiero poczułam prawdziwy niepokój. Co robić? Nie miałam wątpliwości, że tymczasem zauważono już w college'u nieobecność Grace. A może Jerry będzie coś wiedział, jeśli otrzymał już list od Grace? Najlepiej od razu go o to spytać. Znalazłam go w izbie chorych; siedział w rozpiętej pod szyją kurtce Od piżamy, wsparty o stos poduszek. Był bardzo mizerny i w nie najlepszym humorze. Aż nazbyt dobrze znałam ten grymas w kącikach ust nadąsanego dziecka... — Hej, jak się masz, Lee! — zawołał dość przyjacielskim tonem. — Co się stało, że raczyłaś mnie w końcu odwiedzić? Przysiadłam ostrożnie na brzegu łóżka, żeby nie trącić gipsowego Opatrunku, w którym unieruchomiona była jego kostka. — Jerry — zaczęłam — muszę ci coś powiedzieć o Grace. Czy wiesz, l i ma dotąd nie wróciła do college'u? Jestem o nią trochę niespokojna. Nie sądzisz, że Grace... uciekła? I... może nie sama? — Uciekła? — powtórzył z nieukrywanym zdumieniem Jerry. — Z kim miałaby, twoim zdaniem, uciec? Opowiedziałam mu wszystko o wczorajszym wieczorze i dziwnym zachowaniu Grace.
Opisałam mu także tajemniczego oficera marynarki. — Oficer marynarki? — krzyknął zdziwiony. — Nie?! Coś podobnego. Nigdy w życiu nie podejrzewałem Grace o zażyłość z marynarzami, a zresztą o jakąkolwiek zażyłość z jakimś facetem. I myślisz, że to właśnie on jest autorem tych listów, o których mówiła? Jerry był bardzo poruszony. Dobrze znałam jego głębokie przywiązanie do siostry, zwłaszcza od tragicznej śmierci ich ojca, i wiedziałam, jak mu leży na sercu los Grace. — Lee — powiedział wreszcie, ściskając w obu dłoniach moją rękę zapewniam cię, że bez względu na wszystko Grace nie zdecydowałaby na taki poważny krok, nie uprzedzając mnie o tym. — Może nie miała już na to czasu? — zaryzykowałam. — Nie. Mylisz się, Lee — odparł. — Grace napisała do mnie wczoraj list, który ktoś musiał widocznie wsunąć w nocy pod drzwi, bo rano mi go podali. Gdyby więc, jak podejrzewasz, miała zamiar uciec, coś by w tym liście wspomniała, prawda? — Policzki Jerry'ego pokryły się lekkim rumieńcem. — Zresztą... to bardzo dziwny list. Nie chciałem go nikomu pokazywać, ale może ty potrafisz mi wytłumaczyć jego sens. Wyjął spod poduszki arkusik zwykłego szkolnego papieru, zapisanego ręką mojej przyjaciółki i podał mi go. Grace pisała: Jerry, kochanie. Znasz mnie dobrze i wiesz, jak trudno mi przychodzi coś wyznać. Wolałam do Ciebie napisać, żeby Cię ostrzec przed wielkim niebezpieczeństwem. Chodzi o Normę Sayler. Wiem, że jesteś pod jej wrażeniem, ale ona na pewno Cię nie kocha. To dziewczyna do cna zepsuta i wyrachowana i może zrobić Ci wiele złego. Będziesz z jej powodu cierpiał i czuł się nieszczęśliwy. Nie ma nic gorszego na świecie, jak pokochać kogoś, kto nie odwzajemnia twego uczucia. Nie mogę znieść myśli, że mógłbyś z tego powodu cierpieć tak jak ja. Poza tym Norma mnie nienawidzi i nie omija żadnej okazji, żeby mnie upokorzyć. Podobnie zresztą postępuje wobec innych. Ona nigdy nie kochała i nie pokocha nikogo na świecie prócz samej siebie. Wybacz mi te moje słowa, Jerry, ale tak jest lepiej. Twoja kochająca siostra Grace. Przyznam, że list Grace wcale mnie nie zdziwił. Uprzedziła mnie przecież, mówiąc „otworzę Jerry'emu oczy na Normę... wszyscy... co ściągnęli na siebie nienawiść Grace... gorzko tego pożałują...” Wsunęłam kartkę z powrotem do koperty i oddałam Jerry'emu. — Spodziewałam się czegoś w tym rodzaju — przyznałam. — Grace początkowo chciała oddać ten list i jeszcze dwa inne mnie z prośbą o doręczenie w college'u. Wtedy też wyraziła się o Normie tak, jak to pisze w liście. Rumieniec na twarzy Jerry'ego stał się jeszcze wyraźniejszy. — Przyznam ci się, że mało mnie wzrusza, co Grace myśli o Normie — rzekł twardo. — Zawsze była w stosunku do niej bardzo stronnicza i surowa. A zresztą jestem już dorosły i sam najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie. Jedno tylko mnie w tym wszystkim zastanawia. Dlaczego podrzucono ten list w nocy? Czyżby Grace sama wróciła po to do college'u albo prosiła kogoś, żeby wsunął list pod drzwi? Jak myślisz, Lee? Czy nie wydaje ci się to niepokojące? Patrzył na mnie, jakby czekał, że go uspokoję, co zresztą zwykle robiłam w takich okolicznościach. Fakt, że dzielę wspólną troskę z tym chłopakiem, który był mi tak drogi i znajdował się w tej chwili tak blisko mnie, dziwnie mnie wzruszał.
— Wydaje mi się, Jerry, że wytłumaczenie jest bardzo proste i że niepotrzebnie się trapimy... — W głębi duszy nie uwierzyłam ani na chwilę w moje własne słowa. — Chcesz, żebym pomówiła w tej sprawie z Penelope? — Jasne — zgodził się Jerry szybko. — Trzeba zaraz... Urwał, wpatrzony w drzwi. —— Cześć, Norma! — zawołał. Odwróciłam się i zobaczyłam Normę zbliżającą się do nas wystudiowanym, kołyszącym się krokiem. Ubrana była w zielony costume tailleur, bardzo dopasowany. Platynowe loki ukryła pod małym, filcowym, równie zielonym kapelusikiem. — Witaj, kochanie! — rzuciła, jak gdyby Jerry był jej prywatną własnością i jak gdyby jej zależało, żeby to wobec mnie wyraźnie podkreślić. Nie mam dzisiaj przed południem wykładów, więc przed wyjściem do fryzjera wpadłam, żeby ci przynieść ostatnie wydanie naszej plotkarskiej gazetki. Norma położyła na kołdrze ostatni numer „Głosu Wentworthu”, którego żółte kartki lekko się przy tym rozchyliły. Udała, że teraz dopiero zauważyła mnie. — O, Lee! Przyszłaś, jak cię o to prosiłam... To ładnie z twojej strony, że odwiedziłaś chorego. Następnie odwróciła się do Jerry'ego, ignorując mnie kompletnie. Po krótkiej chwili pożegnałam się więc z przyjacielem i już będąc przy drzwiach, zobaczyłam, że Jerry rzucił mi długie, wymowne spojrzenie i że — co podkreślam z satysfakcją — Norma to zauważyła. 4 Odwiedziny u Jerry'ego ani trochę nie uspokoiły mnie co do losów Grace Wprost przeciwnie, fakt, że nie wtajemniczyła brata w swe plany, jeszcze bardziej mnie zatrwożył. Zaraz po wyjściu z izby chorych natknęłam się na Elaine, której ładna twarzyczka nosiła jeszcze lekkie ślady wczorajszej libacji. — Och, to ty! — Elaine podbiegła do mnie. — Co za niesamowita noc! Steve pojawił się podobno dopiero o czwartej nad ranem. A co do Grace, to sama przecież wiesz, że w ogóle nie wróciła na noc do college’u. Nasza opiekunka zaraz doniosła o tym Penelope, która osobiście to sprawdziła. I teraz chce, żebyś przyszła do jej biura. Coś czuję, że tym razem już po nas! Nasz wypad do tego Ambera, moje zalanie się szampanem — wszystko wyjdzie na jaw!... Chcesz, żebym cię podwiozła do pawilonu administracyjnego? Mamy tu wóz Normy... Próbowała otworzyć drzwi kabrioletu, ale na próżno. — Przecież Norma nigdy go nie zamyka — burknęła niezadowolą na. — No trudno! Musisz iść pieszo! Powodzenia! Kilka minut później zastałam Penelope Hudnutt stojącą przy oknie swojego gabinetu, palącą nerwowo papierosa. Towarzyszył jej jakiś obcy mężczyzna, mniej więcej trzydziestoletni, ubrany ze smakiem w szary garnitur, koszulę z surowego jedwabiu i beżowy krawat. — Wiesz zapewne, że Grace Hough nie wróciła na noc do college'u — powiedziała chłodno nasza pani dziekan, unikając mego wzroku. — Tak — odparłam. — Lee Lovering, a to porucznik Trant... — Urwała, a po chwili do kończyła wolno: — Z
Nowojorskiej Policji Kryminalnej. No cóż, obawiam się, że mam bardzo smutną wiadomość dla ciebie, Lee. Staraj się przyjąć ją spokojnie, z opanowaniem. Pan porucznik Trant otrzymał raport z posterunku w Greyville, niewielkiej mieściny oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów od Wentworth, w kierunku na Albany. Wydobyto tam z rzeki zwłoki młodej dziewczyny, której bielizna oznaczona jest inicjałami naszego college'u. Nie mamy jeszcze pewności, że chodzi o Grace Hough, ale porucznik Trant chce, żeby któraś z naszych wychowanek udała się z nim do Greyville i zidentyfikowała zwłoki. Poczułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie, a twarz Penelope Hudnutt zmienia się w jakąś niewyraźną plamę i mnóstwo tych plam tańczy mi przed oczami. Porucznik Trant pośpieszył mi na ratunek i chwycił za ramiona — w przeciwnym razie byłabym upadła. Kiedy się trochę uspokoiłam, Penelope rzekła: — Jak wiemy, Grace Hough poza bratem nie ma nikogo z bliskiej rodziny. Doktor Barker nie pozwala jednak, żeby Jerry opuścił dzisiaj izbę chorych. Oczywiście, że ja sama czy ktoś z członków zarządu college’u mógłby pojechać z porucznikiem Trantem, ale pomyślałam, że skoro ty mieszkałaś z Grace i jesteś jej oddaną przyjaciółką, a do tego byłyście wczoraj wieczorem razem... Choć rozumie się, Lee Lovering, że nie jesteś zobowiązana do tego i możesz odmówić... — Pojadę — odparłam stanowczym tonem, sama zdziwiona tą decyzją. I zaraz odwróciłam się do policjanta: — Czy ma pan jakieś podstawy, by przypuszczać, że te wyłowione zwłoki to właśnie Grace Hough? — spytałam, drżąc na całym ciele. Porucznik Trant rzucił szybkie spojrzenie na Penelope, a później popatrzył uważnie na mnie, jak gdyby chciał ocenić stopień mojej wytrzymałości. — Skoro panna Lovering i tak wcześniej czy później dowie się prawdy oświadczył, zwracając się do Penelope — może lepiej powiedzieć jej wszystko od razu... No cóż, panno Lovering, muszę pani z przykrością powiedzieć, że młoda osoba, której ciało dzisiaj wyciągnięto z wody, nie utopiła się, jak to na pierwszy rzut oka nam się wydawało. Zmarła wskutek mocnego ciosu w tył głowy. — To znaczy... że... — bąkałam przerażona — że to nie mogło być... samobójstwo? — Na pewno nie. Mówiąc otwarcie, chodzi tu niewątpliwie o morderstwo. 5 Policjant nie potrzebował mi opisywać wyglądu ofiary, bo i tak byłam głęboko przekonana, że chodzi o Grace. Wydało mi się, że z mych oczu opada jakaś zasłona, a dramat, jaki się rozegrał tej nocy, uznałam za jedyne logiczne zakończenie wydarzeń ubiegłego wieczoru. Siedząc obok porucznika Tranta i mknąc w stronę Greyville, mówiłam sobie, że przez cały ten wieczór miałam jakieś złe przeczucia, choć może nie zdawałam sobie tego jasno sprawy. Porucznik zdawał się koncentrować całą uwagę na drodze i nie zerkał nawet na mnie. Po jakimś czasie zaczął mnie wypytywać o Grace, a robił to tak spokojnie i naturalnie, jak gdyby chodziło o którąś z moich żyjących koleżanek. Powiedziałam mu, że ojciec Grace, dyrektor wielkiego towarzystwa asekuracyjnego, wdał się w oszukańcze spekulacje powierzonymi sobie funduszami, a później, chcąc uniknąć hańby i więzienia, popełnił samobójstwo, pozostawiając dzieci bez środków do życia. Ściślej mówiąc,
Jerry i Grace posiadali jedynie kwotę potrzebną do ukończenia studiów w Wentworth plus polisę ubezpieczeniową na życie na nazwisko Grace którą niewątpliwie zmuszeni będą wycofać przed terminem płatności najbliższej składki. — Po śmierci ojca moja przyjaciółka cierpiała na głęboką depresję nerwową — dodałam — zmarnowała cały trymestr, a kiedy zobaczyłyśmy ją znowu, była całkiem odmieniona. — Jak to pani rozumie? — Że była spragniona zabaw i przyjemności, jak gdyby odczuwała potrzebę nadrobienia straconego czasu. Opowiedziałam o flircie Grace ze Steve'em, potem o romantycznej miłości do naszego profesora literatury francuskiej, a w końcu o epizodzie z oficerem marynarki. Trant słuchał mojego opowiadania życzliwie i ze współczuciem. Kiedy przyjechaliśmy do kostnicy, ponurego betonowego budynku na przedmieściu Greyville, pomógł mi wysiąść i słowami dodawał otuchy. — Niechże się pani trzyma — powiedział — to nie potrwa długo. Mimo to myślę, że gdyby nie ujął mnie mocno pod ramię i nie prowadził, uległabym impulsowi paniki i uciekła. Sama nie wiem, jak zdołałam wejść na górę i znalazłam się raptem przed marmurowym stołem, na którym leżała młoda dziewczyna w zabłoconej, mokrej różowej sukience; na jej twarzy malował się wyraz głębokiego spokoju, a może nawet szczęścia. Nie mogło być żadnych wątpliwości... To była Grace Hough. Daremnie jednak szukałam wzrokiem mojego popielicowego płaszcza, Grace miała na sobie nieprzemakalny płaszcz nylonowy jaskrawo—czerwonego koloru, ostro kontrastujący z pastelowym kolorem sukni. O ile mi było wiadomo, ani Grace, ani żadna z naszych koleżanek nie miała podobnego płaszcza. — Poznaje pani Grace Hough? — spytał łagodnie porucznik Trant. A kiedy skinęłam głową, niezdolna wymówić słowa, dodał: — Natomiast ten płaszcz, który ma na sobie, nie jest pani własnością, prawda? Miał tyle taktu, że nie zadręczał mnie pytaniami, bo —jak mówił — musiałam zachować siły na przesłuchanie u koronera, które wyznaczono na wczesne godziny popołudniowe. Potem zaprowadził mnie do najprzyzwoitszej restauracji w całym Greyville i oświadczył, że wróci po mnie po lunchu. Przesłuchanie odbywało się w niewielkim ponurym pokoju przylegającym do kostnicy. Czekając na swoją kolej, wysłuchałam zeznań świadka o tym, w jaki sposób znaleziono zwłoki. Okazało się, że spostrzegło je wczesnym rankiem dwoje dzieci bawiących się na brzegu rzeki w pobliżu mostu. Potem swój raport przedstawił lekarz sądowy. Według niego śmierć musiała nastąpić między godziną drugą a piątą rano, zaś między momentem śmierci a pogrążeniem ciała w rzece musiało upłynąć dobre pół godziny. Hipoteza samobójstwa została wykluczona, bo ofiara nie była w stanie zadać sobie ciosu w tył głowy, a upadek do wody (przyjąwszy, że ciało spadło z mostu do rzeki) nie spowodowałby tego rodzaju rany. Pewne obrażenia na ciele zmarłej mogły wskazywać na to, że śmierć nastąpiła pod kołami samochodu, ale i ta wersja nie wyjaśniała powstania rany na głowie, której nie mogło spowodować uderzenie którejkolwiek części samochodu. Lekarz sądowy nie chciał się wypowiedzieć co do rodzaju narzędzia, które spowodowało zgon. Ten punkt pozostał niewyjaśniony. Następnie koroner wezwał mnie do swego stołu i poprosił o podpisanie oświadczenia, że rozpoznałam zwłoki Grace Hough. Zadał mi jeszcze kilka pytań: Czy moja przyjaciółka miała jakichś wrogów? Czy wiadomo mi coś o oficerze marynarki, który był z Grace w teatrze? Jaka była wartość mojego futra i czy Grace miała przy sobie większą sumę pieniędzy? Pytania te miały zapewne na celu ustalenie, czy powodem morderstwa mógł być rabunek.
— Jedynym wartościowym przedmiotem, jaki miała przy sobie Grace Hough — odpowiedziałam na koniec — była diamentowa brosza, którą pan widział na jej sukni. Wartość jej wielokrotnie przekracza wartość mojego futra. Na koniec odbyła się dłuższa i zawiła dyskusja fachowa, w rezultacie której postanowiono zawiesić śledztwo do chwili, kiedy zostanie definitywnie ustalone, w którym hrabstwie nastąpił zgon Grace Hough. Wydano tylko suche oświadczenie, że „śmierć nastąpiła z ręki osoby lub osób nieznanych". 6 W drodze powrotnej do Wentworth przyświecało nam jaskrawe słońce, które jak gdyby urągało mojemu żałobnemu nastrojowi. Była już prawie piąta i wszystkie wykłady się skończyły. Studenci i studentki rozproszeni grupkami po całym terenie college'u żywo o czymś dyskutowali. Widocznie doszła ich już wiadomość o tragicznym wypadku Grace. Porucznik Trant zatrzymał wóz przed prywatnym mieszkaniem Hudnuttów. — Proszę ze mną — powiedział — potrzebne nam będą pani zeznania. Pokojówka wprowadziła nas do wytwornie umeblowanego, obszerne go salonu, gdzie przygotowano już herbatę. Penelope Hudnutt, mimo tej tragedii w naszym college'u, nie straciła nic ze swego czarującego spokoju i opanowania. Rozlewała herbatę ze srebrnego imbryka, a Marcii Parrish, wsparta o kominek, spokojnie paliła papierosa. — No i cóż się okazało? — spytała po chwili nasza pani dziekan. — Niestety! Obawy pani okazały się aż nadto uzasadnione — odparł porucznik Trant. — Panna Lovering bez trudu zidentyfikowała zwłoki To Grace Hough. Wzrok Penelope Hudnutt lekko się zmącił, pozostała jednak spoko; na. Marcia podeszła i położyła jej dłoń na ramieniu, a następnie spojrzała swoim szczerym, otwartym wzrokiem na policjanta. — Przypuszczam, poruczniku — odezwała się do niego — że chciałby pan teraz nam zadać kilka pytań. Doktor Hudnutt i dziekan są w swych gabinetach. Czy mam ich tu poprosić? — Jeśli byłaby pani tak uprzejma, panno Parrish — poprosił porucznik Trant. Marcia wyszła i po chwili wróciła, wiodąc ze sobą Roberta Hudnutta, który wydał się chudy i wątły na tle atletycznej, krępej sylwetki dziekana Appela. Ukośny promień zachodzącego słońca oświetlał łagodnie salon, dodając mu jakiejś miłej intymności. W kryształowym wazonie złocił się pęk żółtych tulipanów. Można by przypuścić, że zebrało się tutaj kilka osób na forum intelektualistów i zasiadło przy wytwornie zastawionym stoliku herbacianym. Ale gdzieś w głębi, pod powierzchnią, wyczuwało się nerwowe napięcie. Przenikliwy wzrok Tranta, zamaskowany pozorną obojętnością, budził we mnie niezrozumiały strach. Gdy porucznik wyjął z kieszeni notes, poprosił mnie o dokładne zrelacjonowanie wszystkich poczynań i słów Grace Hough w ciągu ubiegłego wieczoru. Znalazłam się w dość kłopotliwej sytuacji. Nie mogłam pominąć milczeniem naszej wyprawy do klubu Amber, a obawiałam się — całkiem zresztą niepotrzebnie, bo pani dziekan nawet okiem nie mrugnęła w tym miejscu mojej relacji — że wynikną z tego dla mnie i obu sióstr Sayler ostre sankcje karne. Prócz tego byłam bardzo skrępowana, czując się obserwowana z pięciu stron
równocześnie. Nie wiedziałam tylko, czy mam wspomnieć o rozmowie Hudnutta z Grace, podsłuchanej mimo woli w czasie pierwszej przerwy. Czułam, że tu właśnie tkwi największy szkopuł. Wreszcie zdecydowałam się: — Kiedy przyszłam podczas pierwszej przerwy do Cambridge Theatre widziałam Grace... — Czy była sama? — przerwał mi porucznik Trant, którego chłodne, szare oczy przez cały czas wpatrywały się we mnie uważnie. — Nie — odpowiedziałam, nie wiedząc jeszcze, jak ostatecznie wybrnę z tej sytuacji. — Była w towarzystwie doktora Hudnutta. — I dodałam rezolutnie: — Rozmawiali o przedstawieniu. Tak więc po raz drugi skłamałam co do pewnej okoliczności, której mogłam przecież nie doceniać. Byłabym w prawdziwym kłopocie, gdyby mnie spytano, dlaczego to zrobiłam. Może powodował mną ów dziwny instynkt solidarności z kimś, kto jest tropiony? Albo po prostu strach, że gdy powiem wszystko, co wiem, ściągnę na siebie szereg przykrości? Tak czy inaczej, poczułam, że po moich ostatnich słowach nastąpiło jakieś odprężenie, i gratulowałam sobie w duchu przebiegłości. Ciekawa byłam tylko, czy porucznik Trant zauważył lekkie drżenie mojego głosu? Chyba tak, bo jego pytania stawały się coraz krótsze, a wyrazista twarz jak gdyby się zamknęła. Notował każde słowo, gdy opowiadałam drugim spotkaniu z Grace, o rudowłosym oficerze marynarki i trzech listach, których mi moja przyjaciółka w końcu nie powierzyła. Co do tego ostatniego wątku, porucznik Trant spytał tylko, czy nie zauważyłam, do kogo listy były adresowane. Odpowiedziałam, że jeden na pewno był do brata Grace, Jerry'ego, który otrzymał go dziś rano w izbie chorych — Dziękuję pani, panno Lovering — rzekł wtedy Trant. Potem, jak gdyby na stronie, dodał tonem zupełnie obojętnym: — A więc prócz pewnych drobnych szczegółów, takich jak zniknięcie futrzanego płaszcza panny Lovering i podrzucenie tego listu do brata ofiary — co zapewne wyjaśni się w toku dalszego śledztwa — sprawa wydaje się całkiem jasna, prawda? Miałam wrażenie, że porucznik zastawia jakąś pułapkę. I istotnie wpadła w nią nasza pani dziekan. — Oczywiście — powiedziała, chyba trochę zbyt pospiesznie. — Bardzo żałuje, że nie zostałam poinformowana wcześniej o tych listach, bo byłabym zrobiła z nimi od razu porządek. Grace była dziewczyną bardzo egzaltowaną, co mnie często napawało niepokojem o jej losy. Nie mogłam jednak ani przez chwilę przypuszczać, że wda się w jakąś romantyczną awanturę i nawiąże stosunki, które doprowadzają do... no, tam, gdzie się ostatecznie znalazła... — To znaczy — podjął Trant — że podejrzewa pani autora listów, że to on zamordował pannę Hough, i że ten oficer marynarki jest właśnie... Penelope Hudnutt gwałtownie się zaczerwieniła. — Jak pan może nawet przypuszczać — zaprotestowała gorąco — że mogę kogokolwiek podejrzewać o tak potworną zbrodnię! Twierdzę tylko, że ten oficer miał — jak nam to powiedziała panna Lovering — odwieźć Grace do college'u, a zamiast tego... W każdym razie fakt, że nie zgłosił się dotychczas na policję, nie świadczy o nim korzystnie i policja powinna jak najszybciej się nim zainteresować. — Niech pani będzie spokojna — odpowiedział Trant z lekkim uśmiechem. — Znajdziemy go bez najmniejszych trudności, a to, że ma tak rzucający się w oczy kolor włosów, bardzo nam poszukiwania ułatwi. Ale jeszcze jedno pytanie, panno Lovering... Czy pani przyjaciółka przechowywała pisane do niej listy? — Chyba nie — odparłam po krótkim namyśle. — W każdym razie wiem, że ostatni list, który sama oddałam jej wczoraj wieczorem, wsunęła do kieszeni mojego płaszcza. — Taak — rzekł w zamyśleniu porucznik Trant — ale pani płaszcz zniknął...
Jego szare oczy spoczęły teraz na grupie profesorskiej. — Jeśli dobrze zapamiętałem, wszyscy państwo tu obecni byli wczoraj na spektaklu w Cambridge Theatre? Czy ktoś z państwa miałby mi jeszcze coś do powiedzenia? — Ja osobiście w ogóle nie widziałam Grace Hough w teatrze — odpowiedziała trochę sztywno Penelope Hudnutt. — Właściwie nie ruszałam się przez cały czas z miejsca na balkonie. Nie czułam się wczoraj najlepiej i dopiero po usilnych naleganiach męża zdecydowałam się towarzyszyć mu do teatru. — Ze mną było trochę inaczej — odezwała się z kolei Marcia Parrish, której piękna, blada twarz żywo odbijała się od złotawego tła tapety. — Miałam okazję w trakcie spektaklu rzucić kilka razy okiem na Grace. Siedziała na parterze i muszę podkreślić, że przez pierwsze trzy akty była sama. Oficer marynarki zjawił się dopiero w czwartym akcie, to znaczy po drugiej przerwie. — Aha — rzucił, jakby z roztargnieniem, porucznik Trant. — A z jakiego to powodu, panno Parrish, pani tak się interesowała Grace Hough? W jego tonie można było odczuć leciutką nutkę bezczelności — co nie uszło uwadze obecnych. Ale Marcia Parrish nie dała się zbić z tropu. — Może dlatego — wyjaśniła — że to była jedyna znajoma mi twarz na całym parterze i poza tym dziwiłam się, czemu nie widzę przy niej koleżanek — Rozumiem — powiedział krótko Trant. Zajrzał znów do notesu i tym razem zatrzymał wzrok na dziekanie. — A pan, profesorze Appel — rzekł — czy pan widział w teatrze Grace Hough? — Prawdę mówiąc, to nie widziałem — odparł gruby Appel, którego różowe policzki wydały mi się jeszcze pulchniejsze. Zwrócił się do doktora Hudnutta, jak gdyby szukając u niego pomocy. — Oczywiście — zdecydował się nagle — nie mogę przed panem zataić, że kolega Hudnutt i ja spotkaliśmy tę młodą damę wczoraj po lunchu w okolicznościach dosyć dziwnych. Ale może Hudnutt będzie mógł dokładniej zrelacjonować tę sprawę. Zauważyłam, że Marcia Parrish ciężko opuściła ramiona, jakby z rezygnacją, a i porucznik Trant zauważył ten szczegół. — Nie — odparł krótko doktor Hudnutt, zwracając się do policjanta. — Skoro kolega dziekan uważał za stosowne wspomnieć o tym incydencie, niech sam panu opowie. Gruby Appel zrobił minę trochę obrażoną, ale zaczął wyjaśniać, że doktor Hudnutt i on sam wchodzą w skład komisji wybranej przez dyrekcję college'u, mającej zająć się przygotowaniem miejsca dla nowego laboratorium. Wybór obu członków komisji padł na teren opuszczonego i kamieniołomu, oddalonego mniej więcej o dwa kilometry od autostrady wiodącej do Nowego Jorku. Poprzedniego dnia, zaraz po lunchu, dziekan odbywał codzienną przechadzkę właśnie w tamtą stronę i zobaczył doktora Hudnutta wychodzącego z kamieniołomów, gdzie — według jego własnych słów — robił jakieś pomiary. — Tak to było, prawda? — Appel odwrócił się do profesora języka francuskiego. Doktor Hudnutt skinął w milczeniu głową. — Wtedy też — ciągnął gruby Appel — zobaczyłem Grace Hough Siedziała na pryzmie kamieni u wejścia do kamieniołomu, a jej twarz była lekko nabrzmiała, jak gdyby od płaczu. — Przepraszam, panie kolego! — przerwał sarkastycznie Hudnutt — Może pan porucznik nabierze właściwego pojęcia o tym incydencie jeżeli ja skończę. Tak, ma pan rację... Grace Hough istotnie płakała, ja mimowolnie przyczyniłem się do jej łez. — Czy mam przez to rozumieć, profesorze, że miał pan umówione spotkanie z Grace Hough w kamieniołomach? — wtrącił Trant. — Może niedosłownie tak — odpowiedział Hudnutt przez zaciśnięte zęby. — Kiedy mam coś
do zakomunikowania którejś z moich uczeń nic, to najwłaściwszym miejscem jest mój gabinet. A panna Hough poszła za mną z własnej inicjatywy, bez mojej wiedzy. Mam wrażenie — mówił dalej, patrząc na Penelope i nie spuszczając z niej oczu przez cały czas swej opowieści — że zbliżający się termin egzaminów trochę pannę Hough, hm, rozstrajał. Robiła mi wyrzuty, że w zeszłym tygodniu postawiłem jej zbyt surową ocenę za rozprawkę, i zarzucała, że jestem w ogóle dla niej nieuprzejmy, uprzedzony i stronniczy. Istotnie, panna Hough była studentką bardzo zdolną i obiecującą i nieraz radziłem jej, by się zapisała na specjalny, wyższy kurs, ale od pewnego czasu, nie wiem z jakiego powodu, zaczęła wyraźnie opuszczać się w nauce. Robert Hudnutt przesunął szczupłą, długą dłoń po skroni, odrzucając w tył lekko siwiejące włosy. — Niełatwo jest kierować młodymi wrażliwymi dziewczętami — ciągnął dalej. — Starałem się przekonać pannę Hough, że moje słabe oceny były jak najbardziej uzasadnione i zachęcałem ją do wzmożonej pracy. Widziałem jednak, że te słowa, zamiast ją uspokoić, odniosły skutek wręcz przeciwny i że stawała się coraz bardziej podniecona i zdenerwowana. Uznałem, że najlepiej będzie, gdy zostawię ją samą, i wtedy właśnie spotkałem kolegę dziekana, który zauważył, iż panna Hough płakała. — Czy panna Hough wiedziała, że pan ma być wieczorem w teatrze? — spytał pozornie bez związku Trant. Wszyscy obecni spojrzeli na siebie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, co to może mieć wspólnego ze sprawą. — Możliwe, że coś o tym wspomniałem, ale pewny nie jestem. — A... czy pan rozmawiał z nią w czasie przerwy? Jasne było, że to kulminacyjny punkt przesłuchania profesora Hudnutta i że to w całej tej sytuacji napięty moment. Przez krótką chwilę spojrzenie Roberta Hudnutta skrzyżowało się z moim. Marcia przeszła przez salon i oparła się o parapet okienny. Penelope siedziała bez ruchu. — Owszem — odparł Hudnutt sucho. — Rozmawiałem z Grace w czasie pierwszej przerwy. — Czy napomknęła wówczas coś o rozmowie w kamieniołomach? — Nie — odparł Robert Hudnutt i zwilżył językiem suche wargi. — Jak już powiedziała tu panna Lovering, rozmawialiśmy o spektaklu. Przypominam sobie teraz, że panna Hough prosiła mnie o objaśnienie pewnego fragmentu „Fedry”, który był dla niej mało zrozumiały. Hudnutt kłamał. Dobrze mi utkwiły w pamięci jego ostre słowa: „Już pani mówiłem dzisiaj, tam, w kamieniołomach, że narobiła pani szalonego zamieszania. Czyż pani nie rozumie, że gubiąc mnie, gubi pani równocześnie i siebie?!" Jeśli nawet nie oglądałam „Fedry” na scenie, to na pewno czytałam tę tragedię i wiedziałam, że nie ma tam takiego tekstu. — Pytam teraz z prostej ciekawości — nalegał porucznik Trant. — Ale o jaki to fragment tragedii chodziło pannie Hough? — Ja... — zaczął Hudnutt i zwrócił zrozpaczoną twarz w moją stronę. — Ja nie pamiętam już tak dobrze. Ale panna Lovering słyszała naszą rozmowę... Może ona lepiej zapamiętała, o co chodziło pannie Hough? A więc Hudnutt prosi mnie o ratunek. Miał nadzieję, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu będę się upierała przy moim kłamstwie. Nie wahając się ani chwili, nie zastanawiając, jak mam wybrnąć z tej sytuacji, usiłowałam rozpaczliwie odgrzebać w pamięci jakikolwiek fragment „Fedry”. I nagle, jakby jakimś cudem, przyszedł mi do głowy jeden z najsłynniejszych cytatów z tej nieśmiertelnej tragedii Racine'a. Zaczęłam deklamować patetycznie, nie zwracając uwagi na mój fatalny akcent francuski: Dieu, que ne suìs-je assise a l'ombre des forêts! Quand
pourrai-je, su travers d'une noble poussière Suivre de l'oeil un char fuyant dansla carriere... Od razu pojęłam, że mój wybór był fatalny. Stało się to jednak przez zaskoczenie... nie miałam czasu do namysłu... zdałam sobie sprawę, że „carriere” (franc. kamieniołomy) może się stać powodem kłopotliwego qui pro quo. To samo musiało przyjść do głowy Robertowi Hudnuttowi, bo twarz mu się zachmurzyła, a na pobladłej skroni ukazała się po raz drugi w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin mała blizna. Po mojej gafie zapadła chwila pełnego napięcia milczenia. Czułam że te trzy zebrane tu ze mną osoby: Penelope, Marcia i Robert Hudnutt ogarnięte wspólnym niepokojem, wiją się pod bezlitosnym spojrzenie porucznika Tranta. On jednak wsparty wygodnie o fotel, z nogą założoną na nos uśmiechał się z zadowoleniem, jak gdyby załamanie się Roberta Hudnutta było ukoronowaniem jego dzieła, a całe śledztwo zmierzało wyłącznie do tego celu. Wreszcie rozplótł swoje długie nogi, wstał i powiedział uprzejmie, przerywając nieznośne milczenie: — Bardzo wszystkim państwu dziękuję. Byliście mi państwo bardzo ale to baardzo pomocni! 7 Trant stał się teraz znowu banalnym i uprzejmym policjantem, wypełniającym konieczne formalności. — Słyszałem — rzekł, zwracając się do doktora — że pański ojciec był doradcą prawnym rodziny Houghów. Czy mógłbym pana prosić o udzielenie mi kilku informacji o stanie majątkowym tej rodziny? — Bardzo chętnie — odparł gruby Appel. — Obawiam się jednak że niewiele będę mógł panu powiedzieć. Porucznik spytał też Hudnutta, czy nie mógłby mu pozostawić do dyspozycji na kilka minut swego gabinetu, i otrzymawszy odpowiedź twierdzącą wyszedł, zabierając dziekana, który miał minę trochę strapioną Wkrótce po nich i Penelope Hudnutt wyszła z salonu; musiała przygotować raport dla dyrekcji college'u. Pozostałam więc jedynie z Marcia Parrish i Robertem Hudnuttem. Zaległo między nami pełne skrępowani; milczenie. Wreszcie Marcia rzuciła pytające spojrzenie na Hudnutta który w milczeniu skinął głową i wyszedł. Kiedy i ja chciałam pójść jego śladem, Marcia powstrzymała mnie. — Nie, Lee. Proszę, zostań jeszcze chwilę — powiedziała, wyciągając ku mnie papierośnicę z onyksu. —Jakaż ty musisz być wyczerpana, moje dziecko! Wszystko to razem było dla nas okropne, a już specjalnie… dla ciebie. — Tak — przyznałam, czując się bardzo niewyraźnie. — Ale w takich sytuacjach najgorszą rzeczą jest to, że człowiek powinien mówić prawdę I tylko prawdę... Marcia spojrzała na mnie badawczo swymi pięknymi ciemnymi oczami. — Są w życiu sytuacje — zauważyła — że ujawnienie prawdy może powodować wielkie nieszczęście i jakaś nieznana siła nakazuje nam zachować milczenie. Gdybyś powtórzyła porucznikowi to, co mówił Robert Hudnutt w rozmowie z Grace, naraziłabyś go na nieopisane i niezasłużone nieszczęście. Bo te słowa nie mają nic wspólnego ze śmiercią Grace.
Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć, i tylko wpatrywałam się uparcie w koniec mojego papierosa. — Odgaduję twoje myśli, Lee — mówiła dalej Marcia. — Zapewne podejrzewasz, że Hudnuttowie i ja mamy coś do ukrycia. I stąd to Robert pozwolił, bym cię wtajemniczyła w pewną sprawę. Znane ci były z pewnością uczucia, jakie Grace żywiła do niego...? — Tak — odparłam. — Wiem, że się w nim podkochiwała, ale nie mogła przecież liczyć na wzajemność. Nigdy mi nawet nie przyszło do głowy, że doktor Hudnutt może coś takiego ze strony Grace zauważyć. — I miałaś rację. Robert jest człowiekiem niesłychanie roztargnionym. Dla niego słuchacze to wyłącznie istoty mniej czy więcej uzdolnione i absolutnie nie przychodzi mu do głowy, że każdy z nich może mieć jakieś życie osobiste. Możesz więc sobie wyobrazić jego zdumienie i przerażenie, kiedy wczoraj po lunchu Grace wyrosła nagle przed nim jak spod ziemi w tych kamieniołomach i literalnie obrzuciła go stekiem wymysłów. Zarzucała mu, że Robert absolutnie nie interesuje się jej pracą I nie zadaje sobie trudu, aby ją zrozumieć, że się na nią specjalnie zawziął, że ją prześladuje — i inne tego rodzaju głupstwa. Posunęła się nawet do groźby, że poskarży się pani dziekan, jego własnej żonie, na jakoby rażącą niesprawiedliwość wobec niej. W ogóle Grace znajdowała się w stanie niemal ataku histerycznego... Marcia Parrish wstała i zaczęła spacerować po salonie. — Robert — ciągnęła dalej swoją opowieść — nie jest mężczyzną, który by potrafił sprostać podobnej sytuacji. Każdy inny, przypuszczalnie, znalazłby odpowiednie słowa, żeby uspokoić tę dziewczynę, nie raniąc jej równocześnie, on jednak myślał wyłącznie o jednym: położyć kres tej przykrej rozmowie i za wszelką cenę pozbyć się Grace. Jego odpowiedzi były więc trochę niezręczne. Wspomniał też, że będzie wieczorem w teatrze, mając nadzieję zyskania na czasie i odłożenia na później całej, przykrej rozmowy. Była to fatalna taktyka z jego strony i kiedy mi opowiedział o scenie w kamieniołomach, od razu przewidziałam, że dalszy ciąg odbędzie się w teatrze. A tego właśnie pragnęłam uniknąć, bo z przyczyn, których nie mogę ci na razie zdradzić, byłoby lepiej, żeby Penelope nie dowiedziała się o tym. Dlatego też prosiłam w teatrze ciebie i Elaine Sayler o sprowadzenie do mnie Grace. Chciałam przemówić jej do rozsądku — ale, niestety, było już za późno. Gdy odszukałam Grace Hough w foyer teatru, już rozmawiała z Robertem i... — Przepraszam panią — przerwałam jej — ale nie mogę zrozumieć jednej rzeczy: jakim sposobem Grace pozwoliła sobie na tak przykrą scenę z doktorem Hudnuttem jedynie pod pretekstem, że, jej zdaniem, postawił jej niedostateczną ocenę? Marcia Parrish musiała się spodziewać podobnego pytania, bo od razu odparowała atak, i to z takim przejęciem, jak gdyby swoją odpowiedzi chciała zrównoważyć niedostatek argumentacji. — Musisz uwzględnić trochę wyjątkowy charakter młodej panny Hough — powiedziała — i trudne warunki, w jakich się znalazła. Po tragicznej śmierci ojca Grace doznała gwałtownego szoku, który obudził w niej w następstwie instynkty dojrzałej kobiety. Sama musiałaś zauważyć, jak bardzo się zmieniła. Mam wrażenie, że zatraciła wszelką godność i zdecydowana była postawić wszystko na jedną kartę. A kiedy kobieta dochodzi do takiego punktu, może się stać nader niebezpieczna. Nic jej na to nie odpowiedziałam, ale przypomniałam sobie ostre słowa Hudnutta, które wydały mi się niewspółmierne do wyrzutów studentki, rozżalonej na niesprawiedliwość profesora. Marcia widocznie odgadła bieg moich myśli, bo powzięła raptem jakąś nową decyzję. — Wierz mi, Lee — rzekła — że wiele mnie kosztuje wyjawienie ci tego, co mam zamiar teraz powiedzieć. Bo nie mówi się źle o zmarłych. Musisz jednak wiedzieć, że Grace objawiała w
stosunku do innych ludzi niezdrową i ponurą ciekawość. Otóż, jakimś niewytłumaczonym trafem dowiedziała się o pewnym niezmiernie przykrym incydencie z przeszłości Roberta, o którym wiem ja jedna w całym Wentworth... Z jakiego to szatańskiego powodu zagroziła mu wczoraj wieczorem, iż rozpowie o tym po całym college'u, nie mam jeszcze pojęcia. Może spóźnienie się jej, przyjaciela obudziło w niej uczucie samotności i opuszczenia i wtedy, na złość, straciwszy panowanie nad sobą, postanowiła odegrać się na Robercie, do którego żywiła jeszcze niewygasłą, dziecinną miłość? Nie widzę innego wyjaśnienia. Ujawnienie tego incydentu załamałoby Roberta i zwichnęło całą jego karierę w Wentworth, więc przez chwilę uważał, że jest zgubiony. Dlatego też widziałaś go tak zmienionego na twarzy podczas rozmowy z Grace. Widać było, że Marcia Parrish dokłada wszelkich możliwych wysiłków, żeby mnie przekonać. Ja jednak nie mogłam zapomnieć o tym dziwnym wyjeździe z college'u dwu samochodów w środku nocy... Dokąd tak bardzo się spieszyły? — Rozumiesz więc, Lee — kontynuowała Marcia, której uwagi nie uszło moje zmieszanie — dlaczego policja nie może się o tym dowiedzieć? Wiemy obie, że musi się to wydawać dziwne, gdy kadra namawia studentkę, by się przyłączyła do konspiracji, mającej na celu wprowadzenie w błąd policji; mogę ci jednak przysiąc, że cała ta sprawa nie ma najmniejszego związku ze śmiercią Grace. Teraz więc zadaję ci szczerze i otwarcie pytanie: czy chcesz stanąć po naszej stronie? Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu i widziałam, że blade policzki jakby się zapadły z głębokiego niepokoju. — Chcę — szepnęłam, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co mówię. — Dziękuję ci, Lee. — Marcia pochyliła się, żeby mnie pocałować. Twarz jej od razu się odprężyła. — Zastanawiasz się na pewno w duchu, dlaczego tak się przejmuję losem Roberta, prawda? Nie sądź, że kieruje mną wielkoduszność, musisz jednak wiedzieć, jak mu jestem oddana. Byliśmy nawet kiedyś zaręczeni... ale potem... człowiek nie zawsze robi to, co chce. Penelope jest także moją od wieków najlepszą przyjaciółką. Pomogła mi bardzo i okazała wiele życzliwości w Oksfordzie, kiedy byłam jeszcze zahukaną studentką, źle ubraną i nie wiedzącą, co mam zrobić z długimi rękami i nogami. W późniejszych latach to ja zrobiłam wszystko, żeby ją sprowadzić tutaj. A ona, no cóż... — W tym miejscu Marcia roześmiała się z lekką goryczą. — Penelope potrafiła zdobyć jedynego godnego uwagi mężczyznę w całym college'u... Spojrzała na mnie trochę przestraszona, jakby się obawiała, że powiedziała za wiele. Potem odsunęła się ode mnie i zapaliła kolejnego papierosa. Zwiesiłam głowę, przytłoczona obietnicą, jaką dałam wbrew własnej woli, i świadoma faktu, że odtąd za cenę kłamstwa, które muszę podtrzymywać, mam w rękach los trzech osób. W tym momencie otworzyły się drzwi i stanął w nich porucznik Trant obrzucając nas obie chłodnym, spokojnym wzrokiem. Usiłowałam zachowywać się tak, by odniósł wrażenie, że podczas jego nieobecności nie zaszło nic ważnego, ale nie do końca mi się to udało. — Jak to, panno Lovering — zawołał — pani jeszcze tutaj?! To bardzo ładnie z pani strony. Czyżby pani wyczuła, że będę jej jeszcze potrzebował...? 8 Zmierzch złocił już wierzchołki ogromnych klonów, otaczających do Hudnuttów, kiedy
wsiadłam do wozu Tranta, żeby wrócić z nim do college'u. Wydało mi się zupełnie nieprawdopodobne, że rosły tu te sam klomby tulipanów, które wczoraj jeszcze tak podziwiałam, lekka i wesół nieświadoma okropności, jakie miały na mnie spaść. Zauważyłam, że sprzedawcy gazet kręcili się między grupami studentów, którzy wyrywał sobie wieczorne wydania. Ta niezdrowa ciekawość wstrząsnęła mną, ale porucznik Trant zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Zapytał, gdzie jest izba chorych, więc zrozumiałam, że chce się zobaczyć z Jerrym. Biedny Jerry! Z pewnością nikt jeszcze nie odważył się obwieścić mu okropnej prawdy i ma się jej dowiedzieć z ust policjanta! Poprosiła Tranta, żeby mi pozwolił porozmawiać przedtem sam na sam z Jerrym Uśmiechnął się, trochę ubawiony. — Ależ oczywiście! — rzekł. — Nawet z tego powodu panią tu przy-wiozłem! Weszliśmy do środka. Unoszący się w powietrzu zapach antyseptyków przypomniał mi okropny moment, kiedy znalazłam się w kostnicy Greyville przed zwłokami mojej koleżanki, ubranej w ten upiorny czerwony płaszcz nieprzemakalny, o którym nikt dotychczas nie umiał nic powiedzieć. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam Jerry'ego wyciągniętego pod kołdrą, uniesioną w górę przez gruby opatrunek gipsowy, jego młode ciało osłabione i wyniszczone tym wypadkiem, jego jasną czuprynę opadającą na czoło, przecięte głęboką bruzdą niepokoju i troski. Podniósł na innie jasnoniebieskie oczy, tak podobne do oczu Grace; wyczytałam w nich głęboką rozterkę. Usiadłam na brzegu łóżka i ujęłam w ręce obie jego dłonie. Czyż przeznaczeniem moim było odgrywanie roli świadka największych katastrof w jego życiu? Przypomniałam sobie ów wieczór wigilijny, osiemnaście miesięcy temu, kiedy to przyszłam do Houghów, obładowana podarunkami gwiazdkowymi. W kącie salonu paliła się pięknie ustrojona choinka, na stole lśniła wytworna zastawa, przygotowana do kolacji wigilijnej. Zastałam samego tylko Jerry'ego, z pobladłymi wargami i mocno zaciśniętymi szczękami. Ojciec jego właśnie przed chwilą się zastrzelił, pozostawiając dzieciom list, w którym donosił im o swej całkowitej ruinie. Przypuszczam, że od tamtej chwili datuje się moja miłość do Jerry'ego. jego nieszczęście zbliżyło nas do siebie. A teraz znowu będę musiała dodawać mu otuchy... — Powiedz jeszcze, Lee — wykrztusił, kiedy już usłyszał ode mnie 0 wszystkim — czy znaleziono jakieś ślady, poszlaki? Czy policja podejrzewa kogoś? — Chyba poszukują tego oficera marynarki. Dotychczas jeszcze się nie ujawnił. A do Wentworth przyjechał porucznik z Nowego Jorku, zjawi się za chwilę u ciebie. Chce, żebyś mu pokazał list Grace, który otrzymałeś dzisiaj rano. — No, to go nie zobaczy! — oświadczył nagle Jerry. Rysy jego twarzy wyraźnie się ściągnęły. — Ależ, Jerry, nie możesz go ukryć przed policjantem. To niesłychanie ważne. Nie chcesz pokazać tego listu, bo Grace pisze tak o Normie? — Nie! Po prostu już go nie mam. Zresztą, to był drugi list, który mi przysłała Grace — na ten sam temat, w zeszłym tygodniu, kiedy jeszcze obowiązywała kwarantanna. Uznałem, że powinienem pokazać obydwa Normie. Przeczytała je dzisiaj rano i oba podarła. — Podarła?! — Błagam cię, Lee — prosił Jerry — nie mów o tym temu typowi. Norma nie wiedziała, że Grace nie żyje, i oczywiście nie zdawała sobie sprawy, że te listy mogą być takie ważne. Jak mnie ten porucznik spyta, to powiem, że ja sam je podarłem. — Ale on zażąda podartych kawałeczków! — No, to mu powiem, że je spaliłem...