uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 863 563
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 659

Peter Robinson - Alan Banks 20 - Ukryte w mroku

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Peter Robinson - Alan Banks 20 - Ukryte w mroku.pdf

uzavrano EBooki P Peter Robinson
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 467 stron)

Tytuł oryginału: WATCHING THE DARK Copyright © 2013 by Eastvale Enterprises, Inc. Copyright © 2014 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2014 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Mariusz Kula Redakcja: Grzegorz Krzymianowski Korekta: Aneta Iwan, Barbara Meisner ISBN: 978-83-7999-221-8 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2014 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.

Nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazały się następujące książki tego autora: Kameleon Niebezpieczny chłopak Podpalacz Skrawek mego serca Trucicielka W mogile ciemnej

Dla Sheili

Rozdział 1 W dni, kiedy ból nie pozwalał jej zasnąć, Lorraine Jenson wstawała przed świtem i wychodziła na dwór, jeszcze zanim cały ośrodek zaczął budzić się do życia. Siadała na wiklinowym krześle, ciasno owinięta kocem w szkocką kratę, i wsłuchiwała się w śpiew ptaków, popijając earl greya i wdychając unoszący się znad filiżanki aromat. Zapalała wtedy swojego pierwszego papierosa – już żaden kolejny w ciągu dnia nie smakował równie dobrze. Czasem o tej porze sztuczne jeziorko pod trawiastym wzniesieniem pokrywała mgiełka, spowijająca także drzewa na drugim brzegu. W inne dni tafla tworzyła gładkie, ciemne zwierciadło, w którym idealnie odbijała się każda gałąź i każdy liść. W tamten pogodny kwietniowy poranek obraz był nieco pofalowany, ponieważ przejrzystą wodę lekko marszczył chłodny wiatr. Kiedy proszki zaczęły działać, Lorraine poczuła, jak schodzi z niej ból, odpada z jej ciała niczym warstwa martwego naskórka, podczas gdy herbata i papieros koiły jej skołatane nerwy. Odstawiła filiżankę na niski stolik z kutego żelaza i poprawiła koc okrywający jej ramiona. Była zwrócona twarzą na południe i po lewej stronie widziała, jak słońce wolno wyłania się zza porośniętego drzewami wzgórza. Niedługo czar pryśnie. W budynku za swoimi plecami słyszała już pierwsze odgłosy poranka: ludzie wstawali z łóżek, nawoływali się wzajemnie, otwierali drzwi, wchodzili pod prysznic, spuszczali wodę w toalecie. Zaczynał się kolejny dzień, który trzeba było jakoś przetrwać. Niebo robiło się coraz jaśniejsze i w pewnym momencie Lorraine dostrzegła coś na skraju lasu po drugiej stronie jeziora, coś jakby leżącą na ziemi stertę ubrań. Wydało jej się to dość

dziwne, ponieważ Barry, tutejszy dozorca i konserwator, był szalenie dumny ze swojego sztucznego jeziora i otaczających go lasów. Niektórzy narzekali nawet, że zamiast spędzać tyle czasu nad wodą, mógłby czasem zadbać o porządek również w innych częściach rozległego terenu ośrodka. Lorraine zmrużyła oczy, ale obraz nadal był niewyraźny. Jej wzrok wciąż jeszcze nie odzyskał dawnej ostrości. Mocno chwyciła za poręcze i podniosła się z krzesła. Pomimo dawki oksykodonu ból przeszył jej lewą nogę niczym rozgrzane do czerwoności igły, ale zacisnęła zęby, oparła się na swojej kuli i wolno ruszyła w dół wzniesienia. Trawa ciągle była mokra od rosy; chłodne, wilgotne źdźbła ocierały się o jej gołe kostki. Kiedy dotarła nad wodę, wstąpiła na wysypaną żużlem ścieżkę biegnącą naokoło jeziora. Wkrótce była już po drugiej stronie, na skraju lasu, który zaczynał się zaledwie kilka kroków od brzegu. Jeszcze zanim doszła do celu, zdała sobie sprawę, czym był leżący tam tajemniczy kształt. Wprawdzie widywała już wcześniej martwych ludzi, ale nigdy dotąd nie natknęła się przypadkiem na czyjeś zwłoki. Teraz jednak znalazła się sam na sam z trupem po raz pierwszy, odkąd stała przy trumnie swojego ojca w domu pogrzebowym. Lorraine wstrzymała oddech. Wokół panowała cisza. Nagle wydało jej się, że słyszy jakiś szelest w głębi lasu, i ciarki przeszły jej po plecach. Jeśli ten człowiek został zamordowany, to zabójca nadal mógł być w pobliżu i ją obserwować. Przez jakąś minutę stała zupełnie bez ruchu, aż stwierdziła, że w lesie chyba jednak nie ma nikogo. Po chwili dobiegł ją kolejny szelest i dostrzegła lisa przemykającego między drzewami. Ponieważ znajdowała się na miejscu zbrodni, odezwały się w niej dawno temu wyuczone odruchy. Choć bardzo chciała podejść bliżej do ciała i przyjrzeć mu się z bliska, sprawdzić, czy to ktoś, kogo zna, umiała się przed tym powstrzymać – wiedziała, że musi zachować bezpieczną odległość, aby niechcący czegoś nie poruszyć. Mężczyzna – bo z całą pewnością był to mężczyzna –

klęczał zgięty wpół, z głową przy ziemi. Wyglądało to jak karykatura pozy modlącego się muzułmanina. Lorraine powtarzała sobie, że nie jest w stanie mu już pomóc. Nie było najmniejszej szansy, aby mógł jeszcze żyć. Najlepsze, co mogła w tej sytuacji zrobić, to zostać tu i zabezpieczyć miejsce zbrodni. Morderstwo czy nie, sprawa zdecydowanie wydawała się podejrzana i trzeba było stanąć teraz na wysokości zadania. Przeklinając ból w nodze, który dawał o sobie znać przy każdym ruchu, Lorraine namacała w kieszeni jeansów telefon komórkowy i zadzwoniła na posterunek policji w Eastvale. Jeszcze tego samego ranka, niedługo po wschodzie słońca, nadinspektor Alan Banks wyjechał ze swojego domu w Gratly w kierunku Policyjnego Ośrodka Leczenia i Rekonwalescencji St. Peter’s, położonego sześć kilometrów na północ od Eastvale. Po drodze stwierdził, że z jakiegoś powodu muzyka Bacha idealnie pasuje do wczesnych godzin porannych. Potrzebne mu było coś, co go skutecznie rozbudzi i pomoże rozruszać zastałe szare komórki, ale nic przesadnie głośnego, gwałtownego czy emocjonalnie wyczerpującego. Płyta Aliny Ibragimovej z sonatami i partitami Bacha na skrzypce okazała się strzałem w dziesiątkę. Bach potrafił jednocześnie pobudzić umysł i ukoić myśli. Banks znał ośrodek St. Peter’s. Kilka razy odwiedził tam Annie Cabbot podczas jej niedawnej rekonwalescencji. Zaledwie kilka miesięcy temu oglądał ją całą we łzach, gdy próbowała nauczyć się chodzić o kulach, a teraz w najbliższy poniedziałek miała być z powrotem w pracy. Nie mógł się już doczekać jej powrotu; w ciągu tych ostatnich tygodni życie bez Annie było dość nudne. Zjechał z ronda, po jakichś stu metrach jazdy wzdłuż ogrodzenia dotarł do zwieńczonej łukiem bramy i skręcił w lewo na asfaltowy podjazd. Przy wjeździe nie było żadnej stróżówki, ale funkcjonariusze, którzy jako pierwsi zjawili się na miejscu, słusznie otoczyli teren taśmą policyjną. Młody posterunkowy zatrzymał Banksa, żeby sprawdzić jego legitymację i zanotować

nazwisko oraz godzinę przyjazdu, po czym uniósł taśmę i wpuścił go na teren ośrodka. Po drodze na parking Banks po raz kolejny uległ złudzeniu, że przyjechał do luksusowego hotelu typu SPA. Zawsze miał takie wrażenie, kiedy odwiedzał tu Annie. Placówka St. Peter’s mieściła się w pokaźnych rozmiarów budynku na szczycie wzniesienia otoczonego przez lasy i jezioro. Gmach został zaprojektowany przez architektów z Leeds, wyraźnie zainspirowanych Vanbrughiem, i zbudowany z miejscowego kamienia pod koniec dziewiętnastego wieku. Miał dwa piętra, wschodnie i zachodnie skrzydło, a od frontu zdobił go portyk z prostymi doryckimi kolumnami. Teren ośrodka, choć nie tak rozległy jak inne posiadłości w regionie, zaplanowano w stylu Capability’ego Browna, czego dowodem było zarówno sztuczne jeziorko, jak i falujące trawniki. Stał tam nawet dekoracyjny zameczek. Od zachodu, za lasami i trawnikami, dało się dostrzec zarysy wzgórz i wrzosowisk Swainsdale, tworzących naturalne tło dla ogrodu. Ten sposób projektowania, w którym przyroda łączy się ze sztuką, Japończycy określają mianem „pożyczonego krajobrazu”. Ekipa techników kryminalistyki przybyła na miejsce przed Banksem. Z początku wydało mu się to dziwne, ale po chwili sobie przypomniał, że zgłoszenia dokonała przecież funkcjonariuszka wydziału śledczego. Banks widział, jak się krzątają, ubrani w swoje jednorazowe białe kombinezony. Peter Darby, fotograf miejsc zbrodni, też już pracował ze swoim starym, wysłużonym nikonem SLR oraz ultranowoczesną kamerą cyfrową. Większość techników kryminalistyki również robiła własnym sprzętem zdjęcia i nagrania podczas badania miejsca zbrodni. Peter Darby wprawdzie akceptował cyfrowe zapisy wideo, ale uparcie stronił od cyfrowej fotografii, uznając ją za stanowczo zbyt podatną na błędy i manipulacje. Wychodził przez to na dinozaura i niektórzy z młodszych techników wyśmiewali się z niego za jego plecami. Zawsze mógłby im jednak przypomnieć, że z jego materiałami dowodowymi nigdy nie było żadnych problemów w sądzie ani też

nigdy w życiu nie stracił żadnego zdjęcia z powodu awarii komputera. Inspektor Lorraine Jenson stała z dwojgiem innych ludzi nad brzegiem jeziora, jakieś pięć metrów od ciała. Przygarbiona i wsparta na kuli zapisywała coś w notatniku. Banks poznał ją pobieżnie przy okazji dochodzenia, którym zajmował się kilka miesięcy temu i które objęło także teren hrabstwa Humberside, gdzie pracowała Jenson. Z tego, co słyszał, całkiem niedawno starła się z dwójką handlarzy narkotyków w jakimś wieżowcu, co skończyło się tym, że wypadła z balkonu na drugim piętrze i złamała lewą nogę w kilku miejscach. Przeszła już operację, założono jej gips i była w trakcie fizykoterapii. Podobno niedługo miała wrócić do pracy. – Kto by pomyślał – odezwała się – że znajdę tutaj ciało. Banks wskazał na kryminalistyków. – Widzę, że już wezwałaś chłopaków. – Wydało mi się to rozsądne. Uznałam, że lepiej nie tracić ani chwili. Wszystkie decyzje podjął oficer dyżurny. – Odwróciła się, żeby przedstawić pozostałych. – Przy okazji, to Barry Sadler, zarządca ośrodka, i Mandy Pemberton, pielęgniarka z nocnej zmiany. Banks przywitał się i spytał, czy nie mają nic przeciwko, żeby wrócić do głównego budynku i złożyć tam zeznania. Oboje ruszyli w górę zbocza, wyraźnie nadal w szoku po tym, co się stało. – Kto jest koordynatorem miejsca zbrodni? – Banks zapytał Lorraine. – Stefan Nowak. – Doskonale. – Stefan Nowak był jednym z ich najlepszych ludzi. Gdyby zaszła taka potrzeba, broniłby miejsca zbrodni własną piersią, ale wbrew pozorom bardzo dobrze się z nim pracowało. Banks zawsze uważał go za uroczego, zabawnego i bardzo inteligentnego faceta. Zerknął w stronę ciała skulonego na skraju

lasu. – Wiadomo kto to? – Jeszcze nie – odparła Lorraine. – Ale być może go rozpoznam, gdy tylko zobaczę jego twarz. Oczywiście jeżeli jest stąd. Było za wcześnie, żeby na miejsce przyjechał doktor Glendenning, lekarz sądowy z ministerstwa spraw wewnętrznych, który mieszkał aż w Saltburn, dlatego nad ciałem klęczał teraz doktor Burns, chirurg policyjny, robiąc notatki w swoim czarnym notesie. Banks przykucnął obok niego z rękami na kolanach i obserwował. – Ach, Alan – zauważył go Burns. – Jeśli to możliwe, chciałbym go odwrócić. – Peter Darby skończył już robić zdjęcia? – Tak. Banks przez chwilę lustrował ciało, ale nie zauważył nic niezwykłego z wyjątkiem nietypowej pozycji, w jakiej leżało. Pomógł Burnsowi ostrożnie przewrócić denata na plecy. Natychmiast spojrzeli po sobie, zaskoczeni tym, co ujrzeli. Banks się wyprostował, a stojąca za nimi Lorraine Jenson głośno wciągnęła powietrze. Z piersi mężczyzny wystawało coś, co na pierwszy rzut oka przypominało drewniany kołek, taki jak ten, którym Van Helsing zabijał wampiry w starych horrorach z wytwórni Hammer. Dopiero po chwili uwagę przykuwały zamocowane na końcu lotki. Pocisk wbił się jednak w ciało zbyt głęboko jak na zwykłą strzałę. – Wygląda na bełt z kuszy – stwierdził Banks. – Chyba masz rację – zgodził się dr Burns. – W tych stronach nie zdarza się to zbyt często. – Szczerze mówiąc, Banks nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej badał morderstwo z użyciem kuszy.

– Ja też nie mogę powiedzieć, że to moja specjalność – dodał dr Burns. – Z pewnością doktor Glendenning będzie w stanie powiedzieć coś więcej, kiedy ciało trafi już do niego na stół. – Lekarz wstał, a jego kolana zatrzeszczały. – Zważywszy na punkt i kąt wbicia pocisku, powiedziałbym, że prawie na pewno zostało przebite serce. Prawdopodobnie śmierć nastąpiła niemal natychmiast. Oczywiście ofiara mogła najpierw zostać otruta, ale nie ma widocznych śladów uduszenia ani sińców czy innych urazów fizycznych. – Został zabity tutaj czy przeniesiono go po śmierci? Dr Burns rozpiął koszulę mężczyzny i obejrzał ramiona oraz klatkę piersiową. – Te plamy opadowe oznaczają, że ciało znajdowało się w tej pozycji od dłuższego czasu i krew zdążyła zebrać się w tym miejscu. Ale nie da się tego stwierdzić na sto procent, dopóki doktor Glendenning nie przeprowadzi sekcji. Wygląda na to, że upadł na kolana, zgiął się wpół i poleciał do przodu, głową ku ziemi. Tutaj, na trawie, widać ślady krwi, mniej więcej na tej wysokości powinno się znajdować jego serce. Takie wyjaśnienie pasowałoby do obrażeń. Krwi nie jest dużo, krwawienie musiało być głównie wewnętrzne. – Dr Burns wskazał ręką w kierunku lasu. – Strzał oddano zapewne stamtąd, z miejsca, gdzie teraz pracują technicy, jakieś piętnaście, dwadzieścia metrów stąd. Z takiej odległości trudno chybić, a poza tym nasz strzelec mógł skryć się między drzewami na wypadek, gdyby ktoś w ośrodku akurat wyglądał przez okno. Banks spojrzał na Lorraine Jenson, która wciąż przerażonymi oczami wpatrywała się w bełt kuszy tkwiący w piersi mężczyzny. – Wydaje mi się dziwnie znajomy – powiedział do niej Banks – ale poznałem w życiu bardzo wielu gliniarzy. Rozpoznajesz go teraz, Lorraine? Kobieta pokiwała wolno głową. Była trochę blada na twarzy. – To Bill – odpowiedziała. – Inspektor Bill Quinn. On też był

tutaj pacjentem. – Cholera – rzucił Banks. – Bill Quinn. Tak myślałem, że wygląda znajomo. – Też go znałeś? – Z widzenia. Pracował na Millgarth, w Leeds, z inspektorem Kenem Blackstone’em. – Banks przerwał i zwrócił się ponownie do doktora Burnsa, który właśnie sprawdzał termometrem temperaturę ciała zmarłego. – Czas zgonu? – Jak zwykle nie mogę tego określić zbyt dokładnie. Widziałeś plamy opadowe. Zaczęło się stężenie pośmiertne, ale jeszcze nie jest pełne. Sądząc po temperaturze, powiedziałbym, że nie żyje od siedmiu albo ośmiu godzin. Według mnie został zabity nie wcześniej niż o jedenastej wieczorem i nie później niż o pierwszej w nocy. Oczywiście to tylko wstępna ocena. Może dowiesz się więcej, jeśli uda ci się na przykład ustalić, kiedy widziano go po raz ostatni. W takim miejscu to nie powinno być zbyt trudne. – Miałem nadzieję, że oszczędzisz nam trochę czasu. – Przykro mi. Może… – Właściwie i tak mi pomogłeś – wszedł mu w słowo Banks. – Dwie godziny to całkiem niezły przedział czasowy, jest od czego zacząć. Ale nie byłoby o tej porze za ciemno, żeby strzelać z kuszy? – Jak mówię, zabójca musiał stać dość blisko – odparł dr Burns. – Może jeszcze bliżej niż to oszacowałem. Noc była bezchmurna, zbliża się pełnia, więc księżyc świecił jasno. Na tle budynków ofiara była raczej łatwym celem, zwłaszcza jeśli zabójca umiał dobrze strzelać z kuszy. Myślę, że to wcale nie było takie trudne. Banks ponownie kucnął, żeby przeszukać kieszenie zabitego mężczyzny. Nic w nich nie znalazł, co samo w sobie wydało mu się dość podejrzane. Kiedy o tym wspomniał, dr Burns powiedział: – Może zostawił swoje rzeczy w pokoju? Zwykle nie zabiera

się przecież portfela i komórki na krótki spacer przed snem. – O ile rzeczywiście to był zwyczajny spacer. A w dzisiejszych czasach ludzie nigdzie się nie ruszają bez komórki, jakby ani na chwilę nie mogli znaleźć się poza zasięgiem. No i zostają jeszcze klucze. – Co z kluczami? – Nie ma ich tu. – Może ich nie potrzebował. – Może. A może ktoś je zabrał. Dowiemy się tego. Funkcjonariusze przy bramie skontrolowali i przepuścili czarną toyotę, z której po chwili wyłoniła się wysoka sylwetka sierżant Winsome Jackman. – To do ciebie niepodobne, żeby tak się spóźniać, Winsome – odezwał się Banks, zerkając na zegarek. – Zaszalałaś wczoraj w nocy? Kobieta w pierwszej chwili wyglądała na przerażoną, ale zaraz się uśmiechnęła. – Nie, panie inspektorze. Ja nigdy nie szaleję po nocy. Powinien pan to wiedzieć. – Oczywiście – odparł Banks, po czym wyjaśnił jej sytuację. – Możesz podejść do ośrodka i zacząć wszystko organizować? Centrum operacyjne w głównym budynku, linie telefoniczne, personel cywilny, to co zwykle. – Tak jest – odpowiedziała Winsome. – Trzeba też jak najszybciej zacząć gruntowne przeszukanie wszystkich budynków i całego terenu, zanim rozejdzie się wieść o tym, co się stało. Mogłabyś się tym zająć? Szukamy kuszy. Czegoś takiego nie da się łatwo ukryć. – Przeszukać też pokoje pacjentów? – Przede wszystkim pokoje pacjentów. Nie będą zadowoleni. Są glinami jak my. Ale powinni przynajmniej zrozumieć, że to

konieczne. Zabito jednego z nas. To mogła być robota kogoś stąd, zwłaszcza jeśli to miejsce jest faktycznie tak ogólnodostępne, jak się wydaje, i każdy może tu przychodzić, kiedy mu się podoba. Zorganizuj też pierwsze przesłuchania. Możesz zacząć od tej dwójki, która była tu wcześniej. Barry… – Banks spojrzał na Lorraine Jenson. – Barry Sadler i Mandy Pemberton. Winsome odeszła w stronę ośrodka. Lorraine ruszyła za nią i Banks zauważył, że pomimo kuli porusza się sprawnie. Musiała powiedzieć coś zabawnego, bo Winsome spojrzała na nią przez ramię i roześmiała się. Banks jeszcze raz spojrzał na ciało mężczyzny. Chociaż spotkali się tylko raz, na imprezie z okazji jego przejścia na emeryturę, na którą Banks poszedł razem z Kenem Blackstone’em, pamiętał Billa Quinna – chudego, przedwcześnie osiwiałego, z krzywymi, pożółkłymi zębami, siedzącego z małą whisky w ręku i uśmiechem na ustach, cierpliwie wysłuchującego rubasznych przemówień swoich kolegów. – Bill Quinn… – mruknął pod nosem. – W co ty się wpakowałeś, chłopie? Rozejrzał się naokoło, omiatając spojrzeniem jezioro, las i wielki dom na wzgórzu. Wciągnął głęboko powietrze i ruszył w ślad za Winsome i Lorraine, drogą wiodącą do głównego budynku. – A więc przeszukacie teraz mój pokój i będziecie mnie traktować jak podejrzaną? – zapytała Lorraine, odkładając kule i rozsiadając się w swoim fotelu. Banks stwierdził, że pomieszczenie przypomina przyjemny pokój hotelowy z własną łazienką i toaletą. Oprócz pojedynczego łóżka w rogu znajdowało się tam biurko, przestronna szafa, trzy fotele ustawione wokół owalnego stołu i komoda, na której stało wszystko, co potrzebne do zrobienia herbaty i kawy. Wyposażenia dopełniał płaski telewizor zawieszony na ścianie oraz radio z odtwarzaczem płyt

kompaktowych i wejściem na iPoda. – Nie wygłupiaj się – powiedział Banks. – Skąd ci to przyszło do głowy? – To ja znalazłam ciało. Winny jest zawsze ten, kto znajduje ciało. – Albo ktoś z najbliższej rodziny – dorzucił Banks. – Widzę, że naczytałaś się za dużo Agathy Christie. – To chyba całkiem sensowne. – Zabiłaś go? – Nie, oczywiście, że nie. – No to dobrze, że mamy to już z głowy. – Powinieneś mieć wobec mnie podejrzenia. Ja bym miała na twoim miejscu. Wszyscy tu jesteśmy podejrzani. Banks wpatrywał się w nią lekko przymrużonymi oczami. Była nieco po czterdziestce, ale od czasu wypadku wyglądała na starszą, pomyślał, patrząc na jej obwisłą, bladą skórę, na jej podkrążone, choć wciąż bystre oczy pod postrzępioną ciemną grzywką, na jej pulchne niegdyś ciało, dziś osłabione i wyniszczone przez proces rekonwalescencji. – O tym jeszcze pomówimy – powiedział. – Póki co jesteś tylko świadkiem. Oczywiście później będziemy potrzebować pełnego pisemnego oświadczenia, ale teraz wystarczą mi podstawowe fakty: twoje pierwsze wrażenia, wszystko, co wiedziałaś o ofierze, tego typu rzeczy. Widziałem, że robiłaś sobie notatki, więc pewnie masz całą sytuację świeżo w pamięci. Zacznijmy od tego, co robiłaś na zewnątrz o tak wczesnej porze i dlaczego postanowiłaś zejść nad jezioro. – Nie sypiam dobrze z powodu bólu – odparła Lorraine po chwili wahania. – Najczęściej wstaję wcześnie, kiedy zaczyna się robić widno, i dostaję takiego napadu klaustrofobii, że muszę wyjść na dwór. Lubię siedzieć w ciszy przed domem, gdy wszyscy jeszcze śpią. I mogę sobie wtedy spokojnie zapalić.

– Co cię sprowadziło nad jezioro? – Po prostu zobaczyłam coś na skraju lasu. Jakiś kształt. Od razu pomyślałam, że to dziwne, bo teren ośrodka jest zwykle utrzymywany w idealnym porządku. – A gdy zorientowałaś się, co to takiego? – Od razu to zgłosiłam. Nie podchodziłam bliżej. – Niczego nie dotykałaś? – Nie. – Zauważyłaś coś jeszcze? – Na przykład? – Coś niezwykłego, pomijając same zwłoki. – Nie, raczej nie. Przez chwilę stałam i nasłuchiwałam. Zobaczyłam przebiegającego lisa i ten odgłos trochę mnie przestraszył. Myślałam, że zabójca może ciągle być gdzieś w lesie, ale to był tylko lis. – Wtedy nie widziałaś jeszcze, że ten człowiek ma w piersi bełt z kuszy? – Nie. Leżał praktycznie z twarzą przy ziemi. Sam widziałeś. – Ale użyłaś słowa „zabójca”. Dlaczego założyłaś, że został zabity, a nie, dajmy na to, zmarł na atak serca? – Nie wiem. To chyba przez to, w jakiej pozycji go znalazłam – był skulony, na kolanach. Wyglądało to podejrzanie. Kwestia instynktu, intuicji. Nie przychodzi mi do głowy żadne logiczne wytłumaczenie. Banks wiedział, jak często naocznym świadkom mieszają się fakty i jak łatwo można to wykorzystać podczas przesłuchania, by wytrącić ich z równowagi i zepchnąć do defensywy. Po pięciu minutach dociekliwych pytań każdy zaczyna brzmieć, jakby kłamał. Najwyraźniej gliniarze wcale się pod tym względem nie różnili od innych. – Po prostu zastanawiam się, czy coś konkretnego sprawiło, że

odniosłaś takie, a nie inne wrażenie. Nie widziałaś ani nie słyszałaś, żeby ktoś stamtąd uciekał? Może na ulicy ktoś uruchomił samochód albo coś w tym stylu? – Nie, był tylko ten lis. I oczywiście ptaki. Zaczęły już śpiewać. Dlaczego o to pytasz? Kiedy według was został zabity? Musiał tam leżeć przez jakiś czas. Przecież chyba nie mógł zginąć na chwilę przed tym, jak go znalazłam. – Jak dobrze znałaś Billa Quinna? – Niezbyt dobrze. Zdarzyło mi się z nim rozmawiać, na przykład w barze, kiedy szłam na drinka przed snem, ale nie mogę powiedzieć, że go znałam. Oboje paliliśmy, więc czasami spotykaliśmy się przypadkiem na dworze i razem zabijaliśmy czas. Wszyscy tutaj zachowujemy się wobec siebie uprzejmie, ale nie utrzymujemy jakichś intensywnych kontaktów. – Nie istniały między wami żadne głębsze relacje? – Dobry Boże, nie. – Lorraine uniosła lewą dłoń. – Jedyni ludzie, z którymi mam jakiekolwiek relacje, to mój mąż i dwoje dzieci. – Widziałaś kiedyś, żeby inspektor Quinn kłócił się z jakimś innym pacjentem albo żeby ktoś mu groził? – Nie. Tu jest bardzo spokojnie, jak pewnie zauważyłeś. Zazwyczaj był bardzo cichy, zamyślony. Nie widywałam go zbyt często. I nic mi nie wiadomo, żeby się z kimś kłócił. – Czy kręcił się tu ktoś z zewnątrz? Ktoś, kogo nie powinno tu być? – Nie. – Kiedy ostatni raz widziałaś Quinna żywego? – Wczoraj wieczorem, na kolacji. – O której to było? Jak to u was wygląda? – Kolacja z reguły zaczyna się o wpół do siódmej, potem trzy razy w tygodniu jest wieczór quizów. Później, około wpół do

dziesiątej, ludzie albo idą na drinka do biblioteki, albo rozchodzą się do swoich pokojów oglądać telewizję. – A w pozostałe wieczory? – Czasami w sali gimnastycznej jest wyświetlany film, z reguły dość nowy, albo ludzie sami organizują sobie czas, grają w karty, czytają, robią cokolwiek. – Nie macie tu karaoke? – Skąd – odparła Lorraine ze śmiechem. – Chociaż to by faktycznie trochę ożywiło to miejsce. – Jak Bill Quinn wyglądał wczoraj przy kolacji? Wydawał się podenerwowany, rozkojarzony? Lorraine zmarszczyła czoło, wytężając pamięć. – Może trochę. Nie jestem pewna. Niewiele mówił, ale on w ogóle mało się odzywał. Zawsze był lekko roztargniony i nieobecny. Nie tyle nerwowy, ile jakby myślami był gdzieś indziej, jakby dźwigał jakiś ciężar. Teraz, po fakcie, bardzo łatwo doszukiwać się takich rzeczy i wyciągać daleko idące wnioski. – Mimo to jakbyś zinterpretowała jego wczorajsze zachowanie? – Powiedziałabym tylko, że wydawał się bardziej podminowany niż zwykle, jakby miał dużo na głowie. Na przykład nie został po kolacji na kawę i pogaduchy ani nie poszedł do baru w bibliotece na wieczornego drinka. – Z reguły zostawał na kawę i drinka? – Tak. Pił małą szkocką, zawsze tylko jedną, taką miał zasadę. Przegapił także wieczór quizów, a to było zupełnie nie w jego stylu. Bardzo to lubił. – Lorraine umilkła na chwilę. – Nie było łatwo go poznać ani tym bardziej rozgryźć. – Masz jakiś pomysł, kto mógł go zabić? – Wątpię, żeby zrobił to ktoś stąd – odparła Lorraine. – Wszyscy znaleźliśmy się tutaj w wyniku zrządzenia losu i nie

mamy tu zanadto okazji, żeby sobie narobić wrogów i wdawać się w jakieś prywatne wojny. Poza tym – skinęła na swoje kule – większość z nas nie jest w pełni sprawna. – To jeszcze niczego nie przesądza – stwierdził Banks. – A może niespodziewanie spotkał tu jakiegoś dawnego wroga? – Nie uważasz, że to byłby zbyt duży zbieg okoliczności? Chyba bardziej sensownie będzie sprawdzić drani, których powsadzał do więzienia niż gliniarzy, z którymi spędził raptem kilka tygodni na rehabilitacji. – Słuszna uwaga – przyznał Banks, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. – Całkiem przyjemny pokoik. I do tego mówisz, że można tu dostać przyzwoitą szkocką? – Pewnie. To nie SPA ani centrum fitnessu. Jak wyjaśniła Annie Cabbot, ośrodek St. Peter’s to instytucja charytatywna służąca jako centrum rekonwalescencyjne dla policjantów, którzy dochodzą do siebie po operacji albo zmagają się ze stresem i stanami lękowymi, nie tylko związanymi bezpośrednio z pracą. Placówka oferowała szeroki zakres usług, od fizykoterapii po zabiegi reiki. Można tu było skorzystać z masaży, sauny, hydroterapii i konsultacji psychologicznych. Zwykły pobyt trwał dwa tygodnie, ale w niektórych wypadkach dało się go wydłużyć. Annie spędziła w ośrodku trzy tygodnie i choć wróciła już do domu, wciąż regularnie przyjeżdżała na masaże i fizykoterapię. – Słyszałaś coś tamtej nocy? – Banks zapytał Lorraine. – Mówiłaś, że nie sypiasz dobrze. – Zazwyczaj biorę tabletkę nasenną, po której padam na kilka godzin. Potem się budzę i nie mogę już z powrotem zasnąć, więc wstaję bardzo wcześnie. Ale od dziesiątej, kiedy z reguły się kładę, do mniej więcej trzeciej czy czwartej rano śpię jak zabita. – Nic więc nie słyszałaś po tym, jak obudziłaś się nad ranem? – Nie. Tylko ptaki.

– Dokąd mógł pójść Bill Quinn, skoro nie został na drinka i konkursy? – Nie mam pojęcia. Nie kontrolowałam go. Pewnie wrócił do swojego pokoju. Albo wyszedł na późnego papierosa. Wiem tylko, że więcej go już nie widziałam. – I nie słyszałaś, jak opuszcza budynek, kiedy już leżałaś w łóżku? – Nie. Jak widzisz, mój pokój znajduje się z tyłu budynku, na pierwszym piętrze, a on mieszkał na drugim piętrze od frontu. Na parterze są tylko biura i gabinety zabiegowe, poza tym jadalnia i biblioteka z barem. No i piwnica, a w niej siłownia i basen. Nic bym nie usłyszała, nawet gdyby Bill Quinn urządził sobie w pokoju dziką orgię. Mogłam też wcale nie usłyszeć, że ktoś wychodzi przez główne wejście. Równie dobrze mógł wyjść z budynku podczas quizów. Jak mówiłam, po kolacji już go nie widziałam. – Brałaś udział w quizach? – Tak. – Dobrze, wypytamy innych. Może ktoś coś zauważył. Jakie macie tutaj zabezpieczenia? Łatwo dostać się na teren ośrodka? Lorraine parsknęła. – Zabezpieczenia? Właściwie nie ma żadnych. W końcu to nie więzienie ani nawet nie szpital. Ośrodek bardziej przypomina ekskluzywny hotel. Niby jest tu trochę drogiego sprzętu treningowego i lekarskiego, ale obsługa nie trzyma w budynku leków ani gotówki. Na zewnątrz, jak widziałeś, stoi pokaźny mur, ale nie ma strzeżonej bramy, więc chyba każdy może tu wejść czy wjechać, kiedy chce. W każdym razie my możemy. Nie byłoby zbyt trudno wśliznąć się ukradkiem do lasu i po prostu tam zaczekać. Do najbliższej wioski jest dwa i pół kilometra i czasami niektórzy pacjenci wyskakują na piwo do pubu. Nie ma żadnej stróżówki, nie zamyka się drzwi na noc, nie trzeba wpisywać się do księgi przy wejściu. Jest tylko pielęgniarka na nocnej zmianie, zresztą poznałeś już Mandy, i niewykluczone, że ona coś

zauważyła, ale do tego czasu pewnie i ona zdążyła już zasnąć. Wchodzimy i wychodzimy, kiedy nam się podoba. – Czy Bill Quinn miał w zwyczaju nocne spacery po lesie? – Nic mi o tym nie wiadomo. Jeżeli go widziałam na dworze, to tylko jak palił papierosa przed głównym wejściem. – Są tu zamontowane kamery? – Nie sądzę. Lepiej zapytaj o to kogoś z personelu. Ale po co miałyby tu być kamery? W końcu wszyscy jesteśmy uczciwymi gliniarzami, prawda? – Hmm – zamyślił się Banks, wstając. – Pójdę już. Dzięki za rozmowę, Lorraine. Być może jeszcze się do ciebie zgłoszę. Gdy wyszedł, do pokoju wkroczyły dwie umundurowane policjantki. – Cholera – usłyszał za sobą głos Lorraine. – Jeżeli już musicie przetrząsać moją szufladę z bielizną, postarajcie się przynajmniej nie narobić zbytniego bałaganu. Banks zszedł po szerokich drewnianych schodach do recepcji, przesuwając dłonią po ciemnej wypolerowanej balustradzie. Po jednej stronie zainstalowano windę schodową dla pacjentów mogących mieć problemy z pokonywaniem stopni. Pamiętał, że korzystała z niej także Annie. W całym budynku roiło się już od policji. Banks dostrzegł posterunkowego Douga Wilsona i spytał go, czy Winsome nadal przeszukuje pokój Billa Quinna na górze. – Z tego, co wiem, ciągle tam jest – odpowiedział Wilson. – Pokój 22B, zachodnie skrzydło. Właśnie organizuję przesłuchania wszystkich gości ośrodka. To trochę potrwa. Na centrum operacyjne zaanektowaliśmy jeden z pokoi socjalnych personelu. W tej chwili nasi ludzie się tym zajmują. – Doskonale. Ilu mamy w sumie pacjentów? – Tylko dwunastu. Do tego dochodzi obsługa, głównie pracująca na pół etatu. Przesłuchania chcemy przeprowadzać w bibliotece, w biurach i w gabinetach na parterze. W ten sposób

będziemy mogli przepytać kilka osób naraz i szybciej się z tym uporamy. – W porządku – odparł Banks. – Masz wystarczające wsparcie? – Pomaga mi Gerry, to znaczy posterunkowa Masterson. Geraldine Masterson dopiero co zakończyła okres próbny i zapowiadała się całkiem nieźle. Była młoda i wciąż musiała się dużo nauczyć, ale to przecież nic złego. Najważniejsze, że była inteligentna, sumienna i zadziwiająco łatwo przyswajała sobie wszelką nową wiedzę. Poza tym miała dyplom z informatyki. – Zobaczę, czy uda mi się załatwić jeszcze kogoś do pomocy – zadeklarował Banks. – Na razie musicie sobie jakoś poradzić. – Tak jest. – Wyślij też kilku ludzi, żeby popytali w okolicy, w wiosce. Niech się dowiedzą, czy ostatnio nie kręcił się tutaj ktoś obcy, szczególnie wczoraj wieczorem. Może widziano tu jakiś samochód albo cokolwiek innego, co mogło wyglądać podejrzanie. – Miejsce wydaje się dość odosobnione. – Właśnie dlatego komuś mogło się coś rzucić w oczy. Możecie też dać cynk mediom. Ani słowa o zabójstwie inspektora Quinna, zwłaszcza o tym, jak zginął, ale rozgłoście, że chcemy porozmawiać z każdym, kto wczoraj przechodził obok St. Peter’s, powiedzmy między dziesiątą wieczorem a drugą w nocy. Dziennikarze niedługo tu będą, więc nie zapomnij ostrzec naszych ludzi przy bramie, żeby trzymali ich na dystans. Czy sierżant Jackman wspominała coś o przeszukiwaniu pokoi i terenu ośrodka? – Tak, panie inspektorze. Staramy się to załatwić jak najszybciej i jak najbardziej dyskretnie. – Wracaj do pracy, Doug – pożegnał policjanta Banks. – Tak jest – odpowiedział Doug Wilson i odszedł żwawym krokiem.

– Przepraszam pana, mogę prosić na minutkę? To pan tym wszystkim dowodzi? Banks odwrócił się w stronę głosu, który należał do recepcjonistki stojącej za kontuarem. Jak w prawdziwym hotelu na ścianie za jej plecami znajdowały się rzędy przegródek na klucze i listy, przed sobą miała laptopa na wyciąganej spod blatu półce, obok stała szafka na dokumenty, drukarka, faks i kserokopiarka. Kobieta wyglądała na nieco starszą od Banksa, była siwa i raczej przy kości. Na jej czerwonym identyfikatorze widniało imię „Mary”. – Nadinspektor Banks – powiedział, wyciągając rękę. – Przepraszam za to całe zamieszanie. Co mogę dla ciebie zrobić, Mary? – Zastanawiałam się, jak ma teraz wyglądać nasz rozkład dnia. Chodzi mi o pacjentów, o zaplanowane zabiegi, masaże i całą resztę. Mamy ustalony harmonogram. – Zamordowano funkcjonariusza policji – odparł Banks. – Chyba się ze mną zgodzisz, że wszystkie normalne zajęcia są od tej chwili zawieszone. Dam ci znać, kiedy będzie można spokojnie wrócić do pracy. Recepcjonistka poczerwieniała. – Przepraszam. Ale co mam mówić ludziom? Jedna z naszych fizjoterapeutek dojeżdża aż ze Skipton, a pierwszego pacjenta ma dopiero o czternastej. Mam zadzwonić i ją odwołać? – Niestety nie – powiedział Banks. – Chcemy jak najszybciej porozmawiać z każdym, kto ma jakiś związek z ośrodkiem, łącznie z całym personelem. To oznacza, że musimy mieć też nazwiska i adresy wszystkich pracowników, którzy dzisiaj nie przyjeżdżają. Byłaś tu całą noc? – Nie, panie inspektorze. Mieszkam w Eastvale. Recepcja nie jest czynna całą dobę. Nie ma takiej potrzeby. Zwykle wychodzę około szóstej, najpóźniej o siódmej, zależnie od tego, ile mam zaległych rzeczy do zrobienia. Zaczynam pracę codziennie

o ósmej. Właściwie dopiero przed chwilą przyjechałam i jeszcze nie mogę uwierzyć w to, co się tu dzieje. – Jesteś policjantką, Mary? – Nie, panie inspektorze. Dyplomowaną pielęgniarką. Na emeryturze. – W takim razie nie musisz mnie tytułować. – Ach tak, oczywiście. – Wiem, że ta sprawa to dla was spory wstrząs – kontynuował Banks. – Czy ktoś jeszcze oprócz pacjentów i pielęgniarki przebywa na terenie ośrodka przez całą noc? – Barry. – Barry Sadler? – Tak. Nasz dozorca i człowiek od wszystkiego. Zajmuje mieszkanie nad starymi stajniami i zawsze jest pod ręką, kiedy trzeba coś przenieść czy naprawić. Większość drobnych prac wykonuje sam. Oczywiście ma do dyspozycji kilku ludzi, z których pomocy korzysta w razie potrzeby: sprzątacze, ogrodnicy, człowiek od koszenia trawników, strzyżenia żywopłotów i tak dalej. Ale oni tutaj nie mieszkają. – Chciałbym dostać listę z nazwiskami ich wszystkich – powiedział Banks. – Macie tu jakiś system zabezpieczeń? Mary umilkła na chwilę. – Cóż, tak, w pewnym sensie… – No więc? – Zgodnie z regulaminem drzwi frontowe mają być zamykane o północy i uruchamia się wtedy alarm antywłamaniowy. – Ale? Mary wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Wie pan, jak to jest. Panuje u nas dość luźna atmosfera. Jeśli ktoś chce wyjść na papierosa albo zasiedzi się do późna w pubie,

to przecież nie ma sensu w kółko włączać i wyłączać alarmu. – Jasne – odparł Banks, który sam był kiedyś palaczem, w dawnych czasach, kiedy wolno było palić niemal wszędzie. Dziś jednak stało się to strasznie kłopotliwe. Nie wyobrażał sobie, że miałby z każdym papierosem wychodzić na dwór, nawet w środku zimy. To kolejny powód, dla którego warto było rzucić palenie. – Jednym słowem, środki bezpieczeństwa są tu raczej marne. – Chyba można tak powiedzieć. – I nie ma kamer? – Niestety nie. St. Peter’s to instytucja charytatywna i zarząd uznał, że instalowanie monitoringu to zbyt duży koszt. Poza tym ludzie nie lubią, kiedy się ich szpieguje. Zwłaszcza policjanci. Banks uprzejmie podziękował za rozmowę, a Mary ponownie się zarumieniła. Wycofując się z recepcji, pomyślał, że chyba udało mu się dokonać małego podboju. Jak zdążył się już zorientować, ostatnimi czasy jego urok osobisty szczególnie dobrze działał na kobiety po sześćdziesiątce. Banks wdrapał się po schodach na drugie piętro i od razu skręcił w prawo, gdzie według tabliczki na ścianie znajdowały się pokoje od numeru 20 do 30B. Drzwi do pokoju Billa Quinna były otwarte, a w środku Winsome wciąż metodycznie przeszukiwała wszystkie półki i szuflady. Banks stanął w wejściu. – Jest coś ciekawego dla nas? – Jeszcze nic – odpowiedziała Winsome i potrząsnęła pękiem kluczy na kółku. – Tylko to. Były na biurku. W szafie jest trochę ubrań. Przybory toaletowe. Nie ma komórki, nie ma portfela, nie ma klucza do pokoju. Pomieszczenie stanowiło niemalże kopię tego, który zajmowała Lorraine Jenson. Banks zauważył w rogu wędkę i inny sprzęt do łowienia ryb, a na stoliku stertę czasopism: „Poradnik wędkarza”, „Pstrąg i łosoś”, „Świat ogrodnika” i „Wiadomości