uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 758 580
  • Obserwuję767
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 277

Philip Athans - Cykl-Wrota Baldura (2) Cienie Amnu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :893.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Philip Athans - Cykl-Wrota Baldura (2) Cienie Amnu.pdf

uzavrano EBooki P Philip Athans
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 124 osób, 104 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 164 stron)

Philip Athans Wrota Baldura II: Cienie Amnu Baldur's Gate II: Shadows of Amn Przełożył Piotr Kucharski Wydanie oryginalne: 2000 Wydanie polskie: 2000

Dla grupy: Gordona Laury Mike’a Andy’ego Erica Carla i Julie

Rozdział pierwszy Późnym latem Roku Sztandaru Abdel Adrian, syn boga mordu, wrócił do Candlekeep jako bohater. Bramy, które zaledwie kilka tygodni temu przed nim zamknięto, tym razem były otwarte. Człowiek, którego znał przez całe życie, który oskarżył go o morderstwo, który zamknął go jak zwierzę, który wręcz przekazał go w szpony Żelaznego Tronu, objął go z uśmiechem ulgi oraz pewności siebie. – Abdelu – powiedział Tethtoril ze łzami napływającymi do oczu. – Abdelu, tak się cieszę, że do nas wróciłeś. Mogę mieć jedynie nadzieję, że tym razem twój pobyt będzie długi i... – Abdel! – rozległ się za nim cienki, przenikliwy głos. Abdel odwrócił się, by ujrzeć twarz, której nie widział od... jak dawna? Roku? – Imoen – wydyszał Abdel, idąc na spotkanie gwałtownemu uściskowi dziewczyny. – Imoen, wyrosła z ciebie... – Nie mów tego, Abdelu – przerwała, jej głos złagodził uśmiech. – Jesteś cudem dla oczu pełnych bólu – powiedział jej i znów się uścisnęli. Przytrzymała go i powiedziała – Przykro mi z powodu Goriona. Tak mi przykro. Abdelowi dech uwiązł w gardle i zmusił się do znużonego westchnienia. – Nie zginął na próżno – pocieszył Tethtoril. Abdel podniósł wzrok i zdumiał się, widząc, że Tethtoril wydaje się być jeszcze bardziej oddalony. Po niebie nad tajemniczą twierdzą Candlekeep przelewały się zielono-szare obłoki. Abdel mógł wyczuć błyskawicę, lecz jej nie widział. Był uradowany, mogąc wrócić do domu z wysoko uniesioną głową, powietrze było jednak ciężkie i kogoś brakowało – nie, więcej niż tylko kogoś, zbyt wielu osób. Gdzie była Jaheira? Przecież miała wrócić z nim z Wrót Baldura, i był też Xan, ale czy nie zagubił się gdzieś po drodze? Abdel pamiętał, jak Xan kłócił się z ghulem Korakiem, a potem coś się stało... – Abel – wyszeptała Imoen i mężczyzna poczuł na nagiej piersi jej chłodny oddech. Abdel nie pamiętał, by zdejmował koszulę. Imoen zatrzęsła się z zimna, a on spojrzał na nią.

Był wyższy od dziewczyny o mniej więcej pół metra. Imoen zaczynała nabierać kształtów, jej dziecięce, wydłużone kończyny nabierały proporcji, biodra zaokrąglały się, a żebra pokrywały gładką, białą skórą. Miała długie włosy, które powiewały Abdelowi w twarz, kłując go w oczy. Zaśmiał się cicho i spróbował odsunąć ją delikatnie, ale nie chciała puścić. Jej lekki uścisk na jego silnych rękach zacieśnił się, a później jeszcze bardziej, gdy wyszeptała – Co się ze mną dzieje? Znów wypowiedział jej imię, po czym skrzywił się, gdy jej paznokieć przebił mu skórę. Z rany wypłynęła krew, ściekając po czubku jej palca na nadgarstek. – Coś się ze mną dzieje – wyszeptała, a jej głos zniekształcił się w gardłowy, nieludzki pomruk. Wręcz warknęła, spryskując Abdela zimną jak lód śliną. – Imoen – powiedział, a gdy nie odpowiedziała, odepchnął ją z większą siłą. Mógł być jedynym człowiekiem na Wybrzeżu Mieczy, zdolnym zmierzyć się z jej nagle ponadludzką siłą, nie miał jednak czasu, by cieszyć się swym fizycznym męstwem. Syknął na widok twarzy młodej dziewczyny. Jej subtelne rysy były wykrzywione i paskudne, usta zaś stawały się rozwartą, najeżoną kłami otchłanią. Wystrzelił z nich język, rozdwojony i długi jak u żmii, liżąc nagą pierś Abdela. Jego dotyk był tak mroźny, że ogromny najemnik zadrżał. Istota, która była niegdyś Imoen, wydała z siebie taki odgłos, że Abdel wrzasnął z przerażenia. Czerwieniejące oczy Imoen wybałuszyły się do wielkości przekraczającej kilkakrotnie ich naturalny rozmiar i w równym stopniu było w nich widać przerażenie i zakłopotanie, co głód i niegodziwość. Z jej drżących ust, krwawiących w miejscach, gdzie ostre jak brzytwy kły naciskały na purpurową masę warg, wylał się strumień przekleństw. Abdel odepchnął ją dalej. Jej naga skóra była lodowata pod dotykiem, szorstka, prawie jak łuski. Abdel sięgnął za siebie i znalazł rękojeść miecza. Miecz wydostał się ze zgrzytem metalu o metal, który harmonizował z przenikliwym skowytem Imoen-bestii. Abdel nie myślał o tym, co zamierza zrobić tej dziewczynie, którą znał od dziecka, która przez ich spędzone w odosobnieniu Candlekeep dzieciństwo tolerowała jego posępne nastroje, a czasami okrutne wyszydzanie, dziecku, które chciało mu towarzyszyć w jego przygodach i za każdym razem było odtrącane. Abdel szybko i mocno skierował miecz w dół. Odciął jej głowę i wrzasnął, opadając na łamliwą, brązową trawę Candlekeep, i wciąż wrzeszczał, gdy się obudził, w kolejnym, zbyt rzeczywistym koszmarze. * * * Abdel mógł być bohaterem, jednak nie wrócił do Candlekeep. Najpierw ujrzał światło dochodzące od paleniska, następnie zamknął oczy i poczuł ciepło. Miedziana misa, pełna rozpalonych do czerwoności węgli, była dla niego zbyt blisko. Próbował się od niej odsunąć. Jego nagi grzbiet przesunął się o centymetr, zanim natrafił na szorstką, chłodną, kamienną ścianę. Abdel wzdrygnął się i znów wyprostował. Choć w tych pierwszych kilku chwilach

pomiędzy snem a rzeczywistością starał się jak mógł, nie mógł odnaleźć szczęśliwego środowiska, jakiego żądało jego ciało. Nie znające przebaczenia, żelazne kajdany ściskały mu nadgarstki, a odgłos łańcuchów, kiedy się poruszał, szydził z niego. Abdel warknął, wydając z głębi gardła niski, zwierzęcy odgłos, i zacisnął pięści. Otworzył oczy i ujrzał, jak do celi wchodzi mężczyzna. Był niski i gruby, ze smrodliwym nadmiarem owłosienia na ciele, zlepionym potem ponad czarnym skórzanym pasem. Zwisały z niego na węższych paskach narzędzia, większości których Abdel nie rozpoznawał. Dziwny mężczyzna napotkał wzrok Abdela i uśmiechnął się, odsłaniając pojedynczy żółty ząb, wiszący z górnego dziąsła. Jego broda była nierówna, przedzielona blizną od oparzenia, która ani trochę nie dodawała atrakcyjności albo chociaż charakteru jego okrągłej twarzy. – Obudziłeś się – mężczyzna powiedział powoli, wymawiając ostrożnie każde słowo, jakby język był dla niego nowy, a przynajmniej bardzo trudny. – Klawisz... – zaczął mówić Abdel, po czym jego zaschnięte gardło zacisnęło się, a oczy zwilgotniały. Zassał powietrze i zaczął kaszleć od dymu z paleniska, odwodnienia oraz bólu z rany, której do tej pory nie pamiętał. – Władca lochów – mruknął mężczyzna, odwracając wzrok od Abdela, po czym przystając, jakby po raz pierwszy zobaczył palenisko. Sięgając po pogrzebacz wiszący na ścianie na prawo od Abdela powiedział – Władca lochów, nie klawisz. To nie jest więzienie, to loch. Abdel westchnął, starając się uchwycić puste, szkliste spojrzenie mężczyzny, jednak bezskutecznie. Ten człowiek był idiotą. – Jak... – zaskrzeczał Abdel, gdy mężczyzna wsunął pogrzebacz między płonące węgle i przytrzymał go tam. – Jak się nazywasz, władco lochów? Mężczyzna uśmiechnął się, lecz nie spojrzał na Abdela. – Zgrywus – powiedział. – Nazywam się Zgrywus. – Gdzie jestem? – spytał Abdel, któremu zaczynał tak naprawdę wracać głos. – Jak się tu znalazłem? – U mojego szefa – wycedził Zgrywus, skrobiąc czubkiem żelaznego pogrzebacza o dno miedzianej misy. – Mój szef cię zabrał. Nie wiem, skąd cię zabrał. – Kim jest twój szef? – zapytał Abdel, zerkając podejrzliwie na pogrzebacz. Czuł, jak gromadzi się gniew i choć zaczynał przypominać sobie, że próbował wyrwać łańcuchy ze ściany i nie udało mu się, starał się utrzymać głos tak spokojnym, jak tylko mógł. – Kim jest twój szef? – powtórzył Abdel, gdy Zgrywus wyciągnął pogrzebacz z gorących węgli i przeciągnął nim w poprzek klatki piersiowej Abdela. Wrzasnął, czując jak pali mu się skóra i włosy, czując każdy pojawiający się pęcherz i każdy spalony centymetr skóry, czując ból, który wydawał się niemal żyjącą istotą. Jego wrzask zagłuszył większość odpowiedzi

Zgrywusa na jego ostatnie pytanie, jednak Abdel był pewien, że usłyszał, jak mężczyzna mówi Złodzieje Cienia. Nie był chyba w Amn, prawda? * * * Abdel widział, jak Jaheira została zamordowana przez Sarevoka. Kiedy przeszedł do rozlewania niegodziwej krwi swego przyrodniego brata, Jaheira została przywrócona światu żyjących poprzez modlitwy kapłanów Gonda na prośbę przyszłego wielkiego księcia Angelo z Wrót Baldura. Minął pełen dzień od śmierci Sarevoka, gdy Abdel znów ujrzał Jaheirę żywą. Płakała w jego ramionach, a Abdel, wysączony ze zdolności odczuwania czegokolwiek, po prostu ją trzymał. Mało spali, jednak istniało uczucie ulgi. Tak wiele się skończyło, jednak też tak wiele zostało stracone. Zamiast spać, chodzili na długie spacery ciemnymi ulicami Wrót Baldura. Mieszkańcy, kupcy i żołnierze rozpoznawali Abdela i kiwali podbródkami, wyrażając milczące podziękowania. Wieści o śmiercionośnych planach Sarevoka rozniosły się szybko we Wrotach Baldura, mieście, które, tak jak wiele innych, opierało się na plotkach. Znów szli razem, tej ostatniej nocy żadne z nich się nie odzywało. Ręka Jaheiry zwisała bezwładnie w zagięciu łokcia Abdela. Każde jej dwa kroki równały się jednemu długiemu jego i choć zmęczone walką kolana bolały go, gdy musiał iść tak wolno, był szczęśliwy, będąc przy niej. Co jakiś czas spoglądał na nią, a ona tylko się uśmiechała. Ci mężczyźni wyłonili się z cieni niczym zawodowi porywacze. Zanim się ukazali, już otoczyli Abdela i Jaheirę. Abdelowi zajęło jedynie mgnienie oka uświadomienie sobie, co się dzieje, a nie więcej wyciągnięcie miecza. W tym samym czasie trzech porywaczy podeszło. Abdel zakręcił mieczem nad głową i został zaskoczony przez przenikliwy zgrzyt metalu o metal, a później przez mocne szarpnięcie, które zdołało wyrwać mu ostrze z rąk. Jego ręce wciąż posuwały się szybko i z impetem do przodu – jeszcze szybciej, bowiem nie obciążał już ich miecz – i niezbyt trudne było zmienienie kierunku tego zamachu w wystarczający sposób, by wbić ciężką prawą pięść w zamaskowaną twarz mężczyzny. Rozległo się głośne chrupnięcie i Abdel poczuł, jak nos napastnika zapada się pod ciosem. Jaheira jęknęła, a gdy Abdel spojrzał na nią, zauważył, że zamaskowany mężczyzna trzyma głowę półelfki w bolesnym chwycie pod ramieniem. – Złamię jej... – zaczął mówić mężczyzna, lecz dokończył na gwałtownym wydechu, gdy Jaheira wbiła mu mocno łokieć w żebra. Jego chwyt został dostatecznie rozluźniony, by mogła się wyrwać, a Abdel zerknął za siebie. Kolejny zamaskowany mężczyzna odwijał długi łańcuch z czarnej stali z ciężkiego miecza Abdela. Abdel pokonał dwa dzielące go od niego długie kroki, a mężczyzna uchylił się przed pierwszym kopnięciem z podziwu godną szybkością. Ślizgając się na mokrym bruku, by uniknąć lewej pięści Abdela, napastnik przesunął łańcuch na bok i zmrużył ostrzegawczo oczy.

Ogromny najemnik uśmiechnął się tylko i zamarkował atak. Zamaskowany mężczyzna dał się oszukać i zamachnął się łańcuchem wysoko, w poprzek twarzy Abdela, jednak nie wystarczająco daleko. Abdel ugodził go mocno w żebra lewą dłonią i z płuc zamaskowanego wyleciało całe powietrze. Złoczyńca padł na kolana. Abdel powalił go kopnięciem w głowę. Jaheira znów uderzyła łokciem, tym razem wyżej, w twarz przeciwnika. Ten mężczyzna również padł na ziemię, a Jaheira uśmiechnęła się do Abdela i niemal puściła oko, gdy kolejny zamaskowany napastnik złapał ją od tyłu. – Dość tego – z cieni zawołał głos z wyraźnym akcentem. – Po prostu ich schwytajcie. – Głos był władczy i niecierpliwy, jednak zamaskowani mężczyźni wydawali się w ogóle na niego nie reagować. Jaheira została pociągnięta w tył i podniesiona przez znacznie większego mężczyznę, który uchwycił ją od tyłu, a w Abdelu krew zagotowała się na ten widok. Ktoś złapał go szorstko z tyłu, a Abdel pochylił się szybko w przód, ciskając napastnika na ulicę z trzaskiem, przekleństwem oraz zgrzytem metalu o kamień, gdy sztylet odzianego na ciemno mężczyzny wyślizgnął mu się z garści. Abdel podniósł stopę, by przygnieść mężczyznę, wtem usłyszał – Pomiot Bhaala! Ciało Abdela obróciło się niemal tak szybko jak jego głowa i udało mu się stanąć przed człowiekiem, który ośmielił się tak go nazwać po tym wszystkim, co przeszedł, by uwolnić Faerun od swego brata. Coś suchego i zaskakująco lekkiego uderzyło Abdela w pierś i w powietrzu przed nim rozsypał się proszek, tak lekki, że niemal był dymem. Abdel wciągnął powietrze, by pozwolić sobie na odpowiednie przekleństwo i w jego ustach pojawił się ostry, gorzki smak, a oczy zacisnęły się mocno. – Abdel! – zawołała Jaheira. Abdel warknął i odwrócił głowę. Przesunął stopę na bok, by nie odczuwać tak bardzo ogromnych wstrząsów lodzi, na której był – ale zaraz, on nie był przecież na żadnej łodzi... Rozległo się następne lekkie puknięcie i gdy Abdel rozsunął oczy, ujrzał, że Jaheira odgarnia sprzed twarzy podobną chmurę. Zdołała na niego spojrzeć, jednak jej oczy schowały się w głąb głowy i osunęła się w ramiona stojącego za nią mężczyzny. Abdel próbował znów warknąć, lecz poczuł jedynie mdłości. Czuł, że ktoś dotyka jego ręki i wiedział, że to nie Jaheira, próbował więc zwinąć pieść. Palce nie chciały mu się zgiąć i miał tylko jedną czystą myśl – To dziwne – zanim nie ugięły się pod nim kolana i nie stracił przytomności, zanim ujrzał, jak kamienie bruku ruszają mu na spotkanie. * * * Abdel ryczał z wściekłości, frustracji i żądzy krwi, jednak nie z bólu, nawet wtedy gdy Zgrywus zabrał się za drugi paznokieć swymi szczypcami o końcówkach cieniutkich jak igła.

– To też będzie bolało – mruknął samozwańczy władca lochów, po czym pociągnął mocno, odrywając paznokieć jednym szybkim, okrutnym ruchem. Abdel zacisnął mocno zęby i przysiągł większej ilości bogów niż sądził, że mogą go słuchać, że zabije tego władcę lochów i zrobi to wkrótce.

Rozdział drugi Jaheira zacisnęła zęby pod ciasną, metalową opaską, dzięki której musiała trzymać zamknięte usta. Mogła oddychać i pić wodę, nie mogła jednak mówić, i choć z tego co jej się wydawało, byli tu przynajmniej od dwóch dni, nie była w stanie jeść. Przez zamaskowanych porywaczy została zidentyfikowana jako czarodziejka, nie była to jednak prawda. Jaheira była druidką w służbie pani lasu, Mielikki, i mogła przyzywać tę boską moc, by wywoływać małe cuda, zwane przez ludzi czarami, nie była jednak czarodziejką. Mimo to musiała przyznać, że mieli rację uniemożliwiając jej mówienie. Mogłaby wypaczyć drewno w drzwiach, które trzymały ją w tej ciemnej, cuchnącej komnacie, przemówić do korzeni oplatających źle dopasowane kamienne bloki, z których składały się ściany, albo po prostu usunąć zgniliznę i zarazki z odstałej, gorzkiej wody, którą jej dawano. Musiałaby mówić, aby zrobić którąś z tych rzeczy. Pamiętała, jak została porwana, gdy spacerowała z Abdelem we Wrotach Baldura, i uznała, że została zabrana do tego samego miejsca co on, choć nie widziała go, odkąd odzyskała przytomność w klatce. Kiedy się obudziła, poznała dwóch innych. Każde z nich miało własną klatkę. Mogli się widzieć, a tamci mogli mówić, byli jednak trzymani oddzielnie. Jednym z pozostałych był dziwaczny, krępy, dobrze zbudowany mężczyzna o długich, rudych włosach i kępkowatej, pomarańczowej brodzie. Najwyraźniej wziął sobie za towarzysza jakiegoś małego szczura albo dużą mysz. Jaheira spoglądała na bełkoczącego lunatyka z mieszaniną strachu i litości. Nie obawiała się, że mógłby ją zranić albo wykorzystać – byli w końcu w oddzielnych klatkach. Nie, Jaheira bała się, że może skończyć tak jak on. Czy będzie tu trzymana, więziona, nie będzie się do niej mówić, aby jej umysł, jak tego biednego głupca, mógł się rozplątać? – Wszystko w porządku, Boo – rudowłosy mruknął do swego szczurzego towarzysza. Zauważył, że Jaheira na niego patrzy i zanim zdała sobie sprawę, że on czuje się z tego powodu niezręcznie, pochylił głowę w dół i na bok, odsłaniając poszarpaną bliznę biegnącą wzdłuż prawej strony głowy.

A więc myśli musiał mu zmącić ciężki cios, miała nadzieję Jaheira. Może nie przebywał tu długo. – Miłą grupkę tu mamy, prawda? – spytał ją drugi więzień, dostrzegając najwyraźniej jej zmieszanie w stosunku do rudowłosego. – Milczący gryzoń, szaleniec, ja i pani. Spojrzała na niego bez wyrazu, nie będąc w stanie określić, jakich słów po niej oczekiwał, nawet gdyby była w stanie mówić. Wyglądał dziwnie, jego rysy przypominały elfa, ale nie całkiem. Wcześniej widziała tylko jedną osobę taką jak on: kobietę Tamoko, kochankę Sarevoka. Abdel powiedział jej, że Tamoko przybyła z Kozakury, po drugiej stronie świata, na wschód od nie kończących się ziem Hordy. Ten był oczywiście mężczyzną, jednak różnił się także od Tamoko w innych względach. Jego twarz była okrąglejsza, delikatniejsza, podobnie jak reszta ciała. Wydawał się być dobrze odżywiony, ale nie gruby, silny, ale nie muskularny. Miał na sobie prostą, czarną bluzę oraz luźne, czarne spodnie, uniform niewiele odbiegający od tych, które nosili jej porywacze. Jaheira nie ufała mu z tego powodu oraz z innych, mniej konkretnych. – Gdybym nazywał się Boo – próbował żartować Kozakurczyk – byłbym w lepszej sytuacji, jak sądzę. Starała się uśmiechnąć, zdała sobie jednak sprawę, że wygląda to bardziej jak szydercze spojrzenie. Zresztą może w końcu właśnie tak chciała wyglądać. – Chcę się stąd wydostać, Boo – rudowłosy odezwał się do swego małego przyjaciela. Gryzoń nie odpowiedział, jednak zrobił to Kozakurczyk. – Istotnie, Boo – rzekł zbyt głośno. – Wydostań nas z... Zamek cofnął się gwałtownie i drzwi zawibrowały, wzbudzając głośne, niemal bolesne fale dźwiękowe w ciasnej komnacie. Drzwi rozwarły się i Jaheira zamrugała w jaśniejszym świetle dochodzącym z kapiącej pochodni w wąskim korytarzu. Ten sam gruby, nie podnoszący głosu półork w skórzanej uprzęży, który od czasu do czasu przynosił im wodę, wczłapał się z czymś przewieszonym przez ramię. Wielki klawisz walczył wyraźnie z ciężkim brzemieniem i Jaheira szybko zdała sobie sprawę, że to Abdel. Chciała wykrzyczeć jego imię, mogła jednak tylko jęknąć pod żelazną opaską. Klawisz zatrzymał się i przeniósł ciężar na jedną stopę, a oczy Jaheiry stały się szerokie, gdy ujrzała nagły wybuch aktywności. Tym co dostrzegła najpierw, były włosy Abdela. Długie, czarne i zlepione czymś, co wyglądało jak krew i pot. Jego stanowcza, zdeterminowana twarz pojawiła się równie szybko. Klawisz zaczął upadać w tył, gdy spory ciężar Abdela przemieścił się nagle, a Abdel podciągnął barki, oddalając swą pierś od włochatych łopatek klawisza, jednocześnie kopiąc stopą w przód. W efekcie gruby klawisz przewrócił się na szeroki tyłek, a Abdel stanął pewnie w stercie kurzu, szczurzych odchodów i słomy. Dłonie Abdela były związane mocno przed nim, jednak Jaheira była świadoma, że nie spowolni go to na tyle, by uratować klawiszowi życie. Jaheira nie dostrzegała z początku oparzeń i ran kwitnących na ciele Abdela. Mężczyzna cofnął prawą stopę w tył i przyklęknął

obok klawisza. Jaheira zdała sobie sprawę, jak bardzo Abdel był torturowany, i westchnęła, w równym stopniu na tę myśl, jak i na widok podnoszących się dłoni Abdela, jego łokcia przelatującego obok głowy klawisza i dwóch wielkich niczym u boga rąk, zaciskających się wokół szyi wciąż oszołomionego półorka. Dlaczego Jaheira chciała, żeby Abdel przestał? Nie wiedziała, po prostu nie chciała, by zabijał, nie ze złości, nie gdy nie musiał. Czy musiał? Abdel wydawał się dostrzec Jaheirę po raz pierwszy, dopiero gdy zaczął wykręcać klawiszowi głowę. Ich spojrzenia zetknęły się i Jaheira mogła zobaczyć ogień – dosłownie słaby żółty blask – rozgorzały nagle w oczach Abdela. Zdała sobie sprawę, że zauważył żelazną opaskę na jej głowie. Nie miała pojęcia, przez co przeszedł, nie mogła więc wiedzieć, co wyobrażał sobie na temat tego, przez co ona przeszła. Rozszerzyła oczy i próbowała wrzeszczeć do niego za pomocą umysłu. Chciała, żeby przestał. Nie mógł słyszeć jej myśli, jednak jej twarz, zmieniona w maskę, była wystarczająco wyrazista i Abdel przestał. Ścisnął mężczyźnie szyję, jednak nie wykręcił jej i klawisz obudził się akurat, by wziąć ostatni oddech, po czym znowu stracił przytomność. – Jaheiro – wyszeptał Abdel, napinając sznur, który utrzymywał jego nadgarstki razem. Zamknęła oczy i szarpnęła raz głową do tyłu w nadziei, że zrozumie. Przestał próbować uwolnić ręce i podszedł do niej. Oparzenia na jego piersi i udach były purpurowymi pręgami, a krew ciekła mu z ponad dwóch tuzinów drobnych ran. Zbliżył się do jej klatki i wyciągnął ręce. Nie myśląc, przysunęła się bliżej niego, przyciskając ciało do prętów. Po jej policzku spłynęła łza i musiała zamknąć oczy, gdy nachylił się bliżej niej. Czuła, jak jego nagie ciało ociera się o jej ramię i słyszała głośny brzęk metalu o metal, gdy grzebał przy zamku jej maski, dziwnie ignorując fakt, że wciąż była w klatce. Zaklął i pociągnął, boleśnie wyciągając jej kark. Rozległo się skrzypienie, trzask, i opaska wokół podbródka spadła. Wstał szybko i przeszedł do masywnego zamka klatki. Mięśnie nabrzmiały na masywnych ramionach i drzwi ustąpiły po jednym mocnym pociągnięciu. O kamienną podłogę zadudniły kawałki metalu, po nich zaś rozległ się głośniejszy brzęk drzwi, które Abdel z łatwością odrzucił na bok. – Kyoutendouchi! – uradował się Kozakurczyk. – Teraz uwolnij resztę z nas! Abdel zignorował go, biorąc delikatnie podbródek Jaheiry w swoje związane dłonie. – Czy on...? – spytał i na pół uderzenia serca do jego wyrazistych oczu wróciło żółte światło. Jaheira, choć szczęka mocno ją bolała, powiedziała – Nie, nie, po prostu zostawił mnie z tymi dwoma. Nie znam ich. Abdel spojrzał na pozostałych więźniów, po czym z powrotem na Jaheirę. – Weź klucze – Jaheira rzekła do Abdela. – Weź klucze od klawisza. Abdel uśmiechnął się i powiedział – Od władcy lochów – i wziął klucze.

Zabrał się do otwierania zamka Kozakurczyka, zatrzymał się jednak, mijając Jaheirę. Abdel zamierzał ją objąć, jednak odepchnęła go. Zamknęła oczy i powiedziała – W imieniu pani lasu, wolą najwyższej tropicielki, na dotyk córki Silvanusa. Abdel poczuł, jakby zaczęły go smagać zimne pokrzywy, a gdy dotknął swej piersi, ból z ran zniknął – zaleczyły się. – Nie wiedziałem, że potrafisz coś takiego – wyszeptał zszokowany. – Nie wołałam wystarczająco dużo do Mielikki – przyznała Jaheira, czerwieniąc się – ani nie słuchałam uważnie jej wezwań. – To bardzo interesujące, młoda damo – powiedział Kozakurczyk – jednak ja oraz mój drogi współwięzień wciąż mamy nadzieję dokończyć to, co jak na razie jedynie w moich domniemaniach jest bardzo pożądaną ucieczką. Abdel spojrzał na Jaheirę, która uśmiechnęła się, po czym otworzył klatkę Kozakurczyka. – Liczne oraz zróżnicowane dzięki, szanowny panie rzekł mężczyzna. – Jestem Yoshimo z Dalekiego Wschodu, a ty jesteś moim najnowszym przyjacielem. Abdel jedynie warknął na mężczyznę, który stał na zadziwiająco stabilnych nogach, sięgając wzrostem niemal sześćdziesiąt centymetrów niżej niż czubek głowy Abdela. – Jaheira – powiedziała druidka, stojąc i rozciągając obolałe, osłabione głodem mięśnie. – A to jest Abdel. Nie trudziła się obserwowaniem reakcji na swoje imię lub Abdela. Była zbyt zajęta oddychaniem, poruszaniem bolącą szczęką oraz rozciąganiem zasiedziałych nóg. – Wszystko w porządku, prawda Boo? – rudowłosy mruczał raz za razem, gdy Abdel otwierał jego klatkę. Wielki najemnik został najwyraźniej zbity z tropu przez szalone zachowanie więźnia. – Czy ktoś z was wie, jak się stąd wydostać? – spytał Abdel. Jaheira musiała wzruszyć ramionami, a Yoshimo spojrzał na rudowłosego, jakby będąc pewien, że otrzyma odpowiedź. Mężczyzna wzruszył ramionami, wskazał na jedyne drzwi i rzekł – Tędy? Jaheira pozwoliła sobie na śmiech i podążyła za wychodzącymi Abdelem oraz rudowłosym. * * * Weszli prosto w walkę. Czworo zbiegłych więźniów podążało za odgłosami bitwy, bowiem wydawały się one jedyną rzeczą, za którą można było podążać, poprzez zakręty i zakosy w wąskich tunelach, które wprawiały w obłęd nawet poczucie kierunku Jaheiry. Rudowłosy wydawał się nie zwracać uwagi na nic poza gryzoniem, którego trzymał w złączonych dłoniach. Pytał zwierzę, czy słusznie będzie skręcić za ten róg, bezpiecznie wejść po tamtych schodach, rozsądnie

przejść przez jakieś drzwi. Nikt poza nim nie słyszał nigdy odpowiedzi, zawsze jednak podążał za resztą zbiegów. Dotarli do szerokiej komnaty o niskim stropie, zdominowanej przez wielkie, podobne do róż klomby pomarańczowego kryształu. Odziani na czarno mężczyźni byli zaangażowani w walkę z innymi odzianymi na czarno mężczyznami i żadna ze stron nie wydawała się wygrywać. Z początku nikt ich nawet nie zauważył i choć paru w końcu zerknęło w ich stronę, wszyscy byli zbyt zajęci walką, by coś zrobić, bądź powiedzieć. – Nie wiem, czy to jest lepsze od tych klatek – powiedział sucho Kozakurczyk. – Tam! – wrzasnęła Jaheira, wskazując na drzwi po drugiej stronie komnaty. – Wszystko w porządku, Boo? – rudowłosy spytał gryzonia. – To jedyna droga na zewnątrz – rzekł Yoshimo, kładąc dłoń na ramieniu szaleńca. – Boo mówi, że w porządku – powiedział mężczyzna, po raz pierwszy zwracając się do któregoś z nich. Mężczyzna w czarnych szatach padł z wrzaskiem na ziemię zaledwie tuzin kroków od nich. Dwaj skrytobójcy, którzy go zabili, spojrzeli ostro na małą grupkę i rzucili się na nią z wyciągniętymi mieczami. Jaheira wezwała Mielikki, zamykając oczy zaraz po tym, jak ujrzała, że wciąż nagi Abdel rusza naprzód, by zetrzeć się z nadciągającymi skrytobójcami. Wzięła mały kawałek korzenia, który wyrwała ze ściany w komnacie z klatkami i schowała pod podartą, mokrą od potu bluzę. Korzeń urósł jej w dłoniach i uśmiechnęła się, czując go. Po czasie nie dłuższym niż dwa uderzenia serca stał się mieczem z wypolerowanego drewna o lśniącej klindze, po której widać było, że jest ostra jak brzytwa. – Z boku! – rudowłosy wrzasnął akurat na czas i Jaheira uchyliła się przed młotem bojowym atakującym ją z lewej. Trzymał go odziany na czarno skrytobójca ze zbyt ludzkimi oczyma przepełnionymi paniką i żądzą krwi. Cofnęła się dwa kroki, co dało jej wystarczająco czasu, by się otrząsnąć, po czym podniosła swój drewniany miecz akurat na czas, by sparować kolejny silny cios młotem. Prześlizgnęła swą broń nisko i przejechała skrytobójcę po lewym kolanie, a następnie po prawym, i mężczyzna opadł niczym worek mokrego ryżu. – Poznasz cenę swojej porażki, ty... – chrapliwy męski głos wrzasnął ponad harmidrem, a reszta stwierdzenia zagubiła się w brzęku stali o stal. Jaheira usłyszała, że ktoś rzuca czar, akurat gdy inny skrytobójca nacierał na nią z podniesioną wysoko pałką. Rzuciła w niego swym mieczem i skupiła na nim wzrok. Mężczyźnie udało się uniknąć lecącego ostrza, zdumiał się jednak, kiedy niezwykła broń zatrzymała się i zmieniła kierunek, mierząc w jego gardło, jakby była trzymana przez jakiegoś niewidzialnego miecznika. – Poznasz naszą cenę! – przenikliwy męski głos krzyknął nad ogólnym zamieszaniem. – Daj nam naszą zapłatę, nekromanto!

Skrytobójca parował każde pchnięcie danego przez boginię miecza, wkrótce jednak został przyparty do ściany z kamiennych bloków. Jaheira musiała koncentrować się na ostrzu, używając swej woli na odległość, tak jak robiłaby to, gdyby trzymała ostrze. Zastanawiała się, co robią Yoshimo i rudowłosy mężczyzna, co się dzieje z Abdelem i czy te pojedyncze drzwi naprawdę są drogą na zewnątrz kiedy słowo – Zaśnij! – wykrzyczane skądś na prawo od niej, spowodowało, że to zrobiła. * * * Abdel wiedział, że wbiegnięcie w zieloną chmurę będzie złym pomysłem, ruszył już jednak w jej kierunku, kiedy pojawiła się nagle przed nim, otaczając dwóch odzianych na czarno mężczyzn, przed którymi próbował się bronić. Obłok był najwyraźniej przywołany przez jakiegoś maga, wymieszanego z szeregami skrytobójców. Odgłos mruczących głosów przez cały czas był częścią ogólnej kakofonii. Abdel i dwaj skrytobójcy zostali przytłoczeni potężnym odorem śmierci i rozkładu. Chcieli pozabijać się nawzajem, wszystkim, co mogli jednak zrobić, były wymioty. Gdyby Abdel miał coś w żołądku, wypróżniłby się na podłogę. Zamiast tego stał tam tylko i krztusił się, dopóki jakiś mężczyzna nie wpadł na jego plecy i pociągnął... niemal wyniósł z obłoku. – Zniszczę was wszystkich! – wrzasnął dziwny mężczyzna, osobnik którego Abdel nie mógł dostrzec. – Wasza krew posłuży mi lepiej, niż mogły wasze żałosne wysiłki! Abdel spojrzał zawilgoconymi oczyma, akurat by ujrzeć, jak Jaheira pada bezładnie na podłogę, a Yoshimo stoi bezsilnie u jej boku, cofając się, gdy sięgają po nią dwaj odziani na czarno mężczyźni. Nagle obok Abdela znalazł się mężczyzna z rudymi włosami, mający przyklejone do twarzy coś, co bardziej przytomny Abdel nazwałby zupełnie nie pasującym do sytuacji uśmieszkiem. – Abdel! – krzyknął do niego kobiecy głos, cienki i słaby. Był bardziej zdziwiony, że Jaheira wydawała się zdumiona, widząc go, niż że w ogóle mogła krzyczeć, po czym uświadomił sobie, że to nie jest głos Jaheiry. – Imoen? – wysapał po kolejnych targających jego ciałem suchych wymiotach. Podniósł wzrok i ujrzał twarz, którą widział niedawno we śnie, jednak od wielu miesięcy nie na jawie. Nieprawdopodobność jej obecności zalała Abdela niczym chłodny deszcz i najemnik był po prostu dość speszony. – Musimy iść! – rudowłosy wrzasnął niemal radosnym tonem. – Boo nalega. – Najpierw cię zabijemy, nekromanto – wrzasnął mężczyzna gdzieś ze środka bitwy. – Po czym zabierzemy to, co jesteś nam winien... zabierzemy syna... – głos znów zagubił się w hałasie walki. Wszystko zalała fala jasnej purpury i Abdel został rzucony na szorstką podłogę. W całej podziemnej komnacie ludzie byli porozrzucani. Ze stropu, ścian, podłogi wyleciały kawałki pomarańczowego kryształu, broń wysunęła się z rąk i przynajmniej jeden but został ściągnięty

ze stopy i trafił Abdela w twarz. Wszędzie latały niebezpieczne, ciężkie, ostre przedmioty, a ludzie dryfowali do góry nogami, uderzając o strop, ściany, podłogę i siebie nawzajem. – Jaheira! – zawołał Abdel. – Imoen! Co tu robiła Imoen? Kiedy Abdel widział ostatnim razem tę młodą kobietę – małą dziewczynkę – znajdowała się za chronionymi murami Candlekeep. Była irytującym dzieciakiem, który nigdy nie brał Abdela wystarczająco poważnie, wyrażała otwarty brak szacunku oraz złośliwość i należała do nielicznego grona przyjaciół, jakich Abdel miał kiedykolwiek w ufortyfikowanym opactwie, w którym dorastał. Nie był w stanie zgłębić, co mogła robić w tym miejscu. Była więźniarką tych ludzi, którzy mogli być Złodziejami Cienia, ale jak, kiedy i dlaczego zabrali ją z Candlekeep? Grupka walczących skrytobójców zapłonęła w wyniku dziwacznej, zrodzonej z magii eksplozji. Pojawił się gęsty odór dymu, spalonych włosów i krwi. Garstka ludzi podnosiła się na nogi. Niektórzy czołgali się, szukając broni. Inni już zaczęli zabijać się nawzajem. Widok na większość pomieszczenia blokował Abdelowi powiększający się opar dymu, mimo to ruszył tam. – Imoen! – zawołał ostro i był pewien, że usłyszał jej odpowiedź, choć teraz w komnacie znów narastała kakofonia stali brzęczącej o stal. Spadł przed nim fragment stropu i musiał cofnąć się o krok. Ktoś chwycił go szorstko od tyłu i Abdel obrócił się z uniesioną prawą pięścią. Rudowłosy mężczyzna warknął i cofnął się szybko. Abdel był wystarczająco zdumiony, by chybić w szaleńca. – Trzeba iść! – rzekł obłąkaniec. – Boo żąda tego! Boo żąda... Przerwał widząc, że Abdel znów podnosi pięść i wzdrygnął się, gdy wyglądało na to, że najemnik zamierzą go uderzyć. Zamiast tego wielki mężczyzna pchnął go w dół, ratując mu w ten sposób życie. Połyskujące stalowe ostrze zatoczyło łuk w powietrzu w miejscu, gdzie mgnienie oka temu znajdowała się ruda czupryna szaleńca. Abdel sam musiał pochylić się pięć czy dziesięć centymetrów w tył, by uchylić się przed świszczącym czubkiem. Abdel poczekał, pół sekundy, aby ostrze miecza zakończyło swój łuk, po czym wymierzył cios lewą pięścią w skróconym ruchu. Krwawiąc z paskudnie rozciętej wargi, mężczyzna padł na ziemię, mrugając po drodze. Kiedy przewracał się, Abdel zwinnie wysunął mu miecz z ręki i kiedy żołnierz uderzył w brukowaną podłogę, Abdel podniósł już broń, by sparować niepewny atak kolejnego napastnika. Żołnierze w krótkich płaszczach, których Abdel rozpoznał natychmiast jako Amnijczyków, wlewali się do komnaty przez drzwi, których najemnik nie zauważył wcześniej. W dymie, wrzaskach i zamieszaniu Abdel nie mógł odróżnić, kto jest kto, podobnie jak żołnierze, którzy wchodząc atakowali po prostu każdego, kto był wewnątrz. – Trzeba iść! – powiedział rudowłosy mężczyzna, stając teraz przed Abdelem.

Abdel sparował następny zamach zdumionego żołnierza, który spoglądał na nagie ciało Abdela i czerwienił się. Syn Bhaala odtrącił miecz Amnijczyka i uderzył go pięścią w twarz wystarczająco mocno, by dołączył do swego przyjaciela na podłodze. – Imoen – rzekł Abdel. Nie mógł zgłębić, jak ci porywacze zdołali wydostać Imoen z Candlekeep. Była sierotą, która wylądowała pod opieką Winthropa, dobrze znanego i lubianego właściciela gospody w Candlekeep. Winthrop był łatwiejszym człowiekiem niż Gorion, mniej wymagającym, i frywolne zwyczaje oraz niedbałe zachowanie Imoen były łatwe do wytłumaczenia. Była dobrym dzieciakiem i nie zasługiwała na to, by być tutaj. – Boo – powiedział rudowłosy, kopiąc odzianego w czerń skrytobójcę w pachwinę i zabierając mu miecz, gdy się przewracał, tak jak zrobił to Abdel – mówi, że trzeba iść!

Rozdział trzeci Nawet pomniejszy wampir jest wystarczająco silny, by złamać człowiekowi kark. Zostało to dowiedzione trzykrotnie w przeciągu jednej minuty, gdy dwaj słudzy Bodhi chronili ją przed pospiesznym atakiem strażników. Bodhi spojrzała przez wypełnioną dymem komnatę i westchnęła w głębokim rozczarowaniu. Pojawili się Złodzieje Cienia, najwyraźniej rozwścieczeni załatwianiem sprawy tego Abdela i dziewczyny. Nigdy nawet nie widziała tego człowieka. Złodzieje Cienia poprosili Bodhi i Irenicusa o złapanie go, jednak Irenicus wydawał się równie zainteresowany nim oraz dziewczyną którą opisywał jako siostrę przyrodnią Abdela, jak Złodzieje Cienia. To właśnie dlatego trzymali więźniów dłużej, niż chcieli tego od nich Złodzieje. Odpowiedź ze strony skrytobójców była przejawem zarówno ich zniecierpliwienia, jak i stopnia w jakim pragnęli przynajmniej dwojga z tych więźniów. Bodhi miała nadzieję, że gildia skrytobójców, którą sama zebrała – na rozkaz Irenicusa – będzie równie oddana. Teraz pojawiła się milicja, choć Bodhi nie była pewna, co ją przyciągnęło. Może hałas i trzęsienie ziemi były czymś, co można było usłyszeć lub wyczuć na powierzchni. Może, Bodhi pomyślała z paskudnym uśmiechem, sąsiedzi się skarżyli. Zacisnęła uchwyt na długich, delikatnych włosach dziewczyny i kopnęła przebiegającego żołnierza w pachwinę, posyłając go pół metra w górę i śmiejąc się, gdy spadł na podłogę ze łzami lejącymi się z oczu i krwią nasączającą powoli skórzany woreczek przy spodniach. – Imoen! – pewny, głęboki głos zawołał gdzieś ze środka zamieszania i Bodhi podniosła wzrok, by dostrzec jego źródło. Nieomal pozwoliła sobie na westchnienie na widok wielkiego mężczyzny, nagiego i opierającego się o rudowłosego człowieka, który próbował wyciągnąć go z pomieszczenia. Ten nagi był piękny. Wydawał się niemal błyszczeć. Bodhi poczuła coś, czego nie czuła od dawna, odkąd osiągnęła stan nieumarłej. Uczucie to spowodowało, że się uśmiechnęła. – Abdel! zaskamlała dziewczyna, którą trzymała za włosy. Teraz uśmiech Bodhi stał się jeszcze szerszy.

– To jest Abdel? – wyszeptała wampirzyca, nie dbając o to, że Imoen nie mogła jej usłyszeć przez odgłosy bitwy. Żołnierz zatrzymał się gwałtownie przed nią, wycelował kuszę w jej twarz i wrzasnął przenikliwym głosem – Puść dziewczynę i odsuń... Głos urwał się, gdy wystąpił jeden z jej sług. Pomniejszy wampir obrócił kuszę w stronę gardła żołnierza. Stalowy czubek przebił skórę i żołnierz szarpnął się gwałtownie, naciskając spust i posyłając bełt we własne gardło z siłą wystarczającą niemal do tego, by pozbawić się głowy. Mężczyzna zakaszlał raz, a sługa otworzył usta, wyciągając je do szyi wyższego mężczyzny. Oczy żołnierza skierowały się na sługę z przerażeniem, po czym mrugnęły, gdy strumień krwi zalał mu twarz. Sługa Bodhi żywił się, a ona mu na to pozwalała. Spojrzała tam, gdzie mała grupa żołnierzy walczyła z parą lepiej wyszkolonych Złodziei Cienia. Bili się nad nieruchomą sylwetką młodej kobiety – tej, która została pojmana we Wrotach Baldura z Abdelem. – Ta też? – Bodhi spytała na głos. – Och, tak – głos Irenicusa odpowiedział jej w głowie – ta też. – Gdzie jesteś? – spytała go. – Odszedłem stąd – odparł – co sugerowałbym również tobie. Ci żołnierze są niezliczeni niczym krople deszczu i jeszcze bardziej irytujący. Całe dnie zajęłoby ci zabijanie ich jednego po drugim. – Po jednym w każdej ręce – pomyślała z uśmiechem, po czym powiedziała na głos – Abdelu, kiedy znów się spotkamy... * * * Abdel wyszarpnął się z trzymających go rąk przyjaciela i odwrócił z powrotem w stronę spowitego chaosem pomieszczenia. Dostrzegł kolejny przebłysk twarzy Imoen. Ktoś, kogo nie mógł zobaczyć, ciągnął ją za włosy. Abdel obrócił głowę. Co ona tu robiła? Warknął z wściekłością i frustracją, kiedy dwaj żołnierze naciągnęli strzały, wymierzyli je w niego i jeden z nich wrzasnął – Stój! Stój tam, gdzie jesteś! Abdel rzucił się w przód, starając się zbliżyć, zanim łucznicy zdołają zareagować, jednak pełzający dym utrudniał określenie, gdzie był, a sama obecność Imoen uderzyła go tak mocno, że wylądował w śmiertelnej pułapce. Usłyszał wibrowanie cięciw i w mgnieniu oka poczuł jeden, a zaraz potem następny ból w piersi. Wciągnął głęboko powietrze i próba ta spowodowała, że wzdrygnął się i kaszlnął, co wywołało jeszcze większy ból. Jego stopa poślizgnęła się na kawałku połamanego kryształu. Usłyszał, jak jeden z żołnierzy śmieje się, po czym dołączył do niego drugi. Abdel przewrócił się, wykręcając sobie boleśnie kostkę. Głowa Abdela uderzyła w bruk i odgłosy bitwy zostały zastąpione wstydliwie pustym łupnięciem. Wewnątrz głowy rozległ się ryk, a światło przygasło, po czym zmniejszyło się do

małej, zamglonej plamki w środku pola widzenia. Abdel próbował zamrugać, ale bolały go powieki. Stracił przytomność. * * * Następną rzeczą, jakiej Abdel był świadomy, było słowo potrzeba, a drugą ból. W jego głowie wciąż rozbrzmiewał ryk, a w ciele pojawiały się kolejne punkty bólu, gdy jego nerwy wydawały się powracać do życia, centymetr po centymetrze. Owe punkty nabierały intensywności i słabły w ogólnym tępym pulsowaniu. Z wciąż zamkniętymi oczyma Abdel starał się przyłożyć dłoń do skroni, jednak poruszenie łokcia spowodowało, że głowa w jakiś sposób zabolała jeszcze bardziej, tak więc pozwolił po prostu ręce opaść, czując pod sobą szorstkie kamienie. – Wiem, Boo – powiedział obcy głos. – Wiem. – Wstawaj, mój przyjacielu – zażądał inny głos. Rozkaz ten wydał się Abdelowi całkowicie śmieszny. Mężczyzna zdecydowanie zamierzał pozostać tam, gdzie był, do końca swojego życia. – Boo! – Abdel przypomniał sobie rude włosy i silny dotyk, gdy ten mężczyzna wyciągał go skądś. – Wstawaj, no już! – drugi głos należał do Yo-cośtam. – Yo... sho... yo... – mruknął Abdel, a dźwięk ten przejechał mu po wnętrzu głowy niczym mały rydwan tępego bólu. – Tak, proszę pana, tak, to Yoshimo – odezwał się głos. To niemożliwe, pomyślał Abdel. Odciągali mnie od Jaheiry i... – Imoen – Abdel powiedział na głos i otworzył oczy na przyjemny pomarańczowy blask oraz twarze mężczyzn, którzy powstrzymali go przed uratowaniem życia dwóch kobiet, o które bardzo mocno się troszczył. Abdel usiadł, choć było to nieprzyjemne, i zaczął pracowicie obmyślać śmierć dla tych dwóch mężczyzn. – Jestem Minsc – rzekł rudowłosy, uśmiechając się przez krew, która sączyła się z poszarpanej rany na jego prawym policzku. – To przyjemność walczyć u twojego boku. Boo mówi mi, że nazywasz się Abdel. – Boo? – Abdel spytał, zanim tak naprawdę o tym pomyślał. Minsc miał na sobie prostą znoszoną tunikę, którą ściskał lewą dłonią przy piersi. Uśmiechnął się i rozsunął fałdy brudnego materiału, by ukazać malutkiego, brązowo-białego gryzonia z oczyma niczym czarne guziczki. Spiczasty nosek i wąsy poruszyły się, węsząc powietrze przed Abdelem. – To jest Boo – oznajmił Minsc z uśmiechem zadowolonego dzieciaka. – Chroni mnie swoją inteligencją. Abdel przebiegł szybko przez kilka możliwych odpowiedzi, zanim zdecydował się na – To dobrze.

Wielki najemnik rozejrzał się, szukając Kozakurczyka, jednak on i Minsc byli teraz sami w pomieszczeniu. – Yoshimo! – zawołał, lecz nie było odpowiedzi. – Jeśli tak mówisz, Boo – wyszeptał Minsc, po czym powiedział do Abdela – Musiał już wyjść. To znaczy, Boo my... mówi, że już wyszedł. Abdel wzruszył ramionami i starł żwir oraz pył z ciała. Nagle uświadomił sobie, że wciąż jest nagi, nie trudził się jednak czerwienieniem w obecności szaleńca. – Boo mówi, że tędy – powiedział mu Minsc, po czym ruszył jednym z korytarzy. – To droga z powrotem? – spytał Abdel, zdeterminowany, by odnaleźć Jaheirę i Imoen. – Obawiam się, że nie, mój przyjacielu – z ciemności bocznego korytarza dobiegł głos Yoshimo. – Yoshimo? – zawołał Abdel, szykując miecz. Kozakurczyk wyłonił się z mroku, uśmiechając się pewnie. – Istotnie to ja, proszę pana – odparł Yoshimo. – Znalazłem drogę na zewnątrz. – Nie chcę wychodzić na zewnątrz – stwierdził beznamiętnie Abdel. – Muszę wrócić tam, gdzie zostawiliśmy Jaheirę. – Gdyby to było możliwe – rzekł Yoshimo – pochwaliłbym twoją odwagę i posłałbym cię w drogę. Niestety jednak, ten korytarz zawalił się, zaraz gdy przez niego przeszliśmy. – Boo mówi, że tędy – powtórzył Minsc. Yoshimo zignorował szaleńca i przyjrzał się Abdelowi od góry do dołu. – Nie jesteś w stanie w tej chwili jej pomóc – rzekł do Abdela. – Powinniśmy chyba wyjść stąd, przegrupować się i wrócić po twoją przyjaciółkę. Znam ją dopiero od niedawna, twierdzę jednak, że będzie w stanie zadbać o siebie przez tę chwilkę, prawda? Abdel zagryzł zęby, by powstrzymać gniewną odpowiedź. Niczego nienawidził bardziej, niż przyznać, że Kozakurczyk ma rację. Yoshimo skinął głową i skierował się z powrotem do bocznego korytarza. Abdel podniósł się i podążył za nim, nie mając lepszego pomysłu. * * * Było możliwe, że wykształceni ludzie, wśród których Abdel dorastał w ufortyfikowanej bibliotece w Candlekeep, znali określenie na ten szczególny rodzaj rozpoznania, ale jeśli tak było, Abdel o tym nie wiedział. – Na balustradzie na końcu rampy wydrapany jest brudny rysunek – powiedział Abdel Minscowi i Yoshimo. Obydwaj spojrzeli na niego pytająco. Z tuneli, wspinając się po zardzewiałych żelaznych drabinach, weszli do zakurzonego, pustego pomieszczenia, równie wielkiego jak stodoła. Na obydwu krótszych krańcach prostokątnego budynku znajdowały się szerokie wrota, a po jednej stronie zwyczajne drzwi. Małe drzwi były bliżej drewnianej zapadni, przez którą przeszli, tak więc przedostali się tą drogą w zamglone światło wczesnego wieczora.

Za drzwiami znajdowała się prosta, drewniana platforma. Otaczała ją niska drewniana balustrada, schodząca wzdłuż pomostu z wypaczonych desek na twardy, suchy piach, na którym stał magazyn. Wokół nich słychać było przytłumiony rozgardiasz miasta będącego już zdecydowanie w trakcie uspokajania się pod koniec dnia. Minsc, wzdychając ze zmęczenia, zszedł w dół rampy i spojrzał na miejsce, które pokazał opierający się o balustradę Abdel. Rudowłosy mężczyzna uśmiechnął się, pokazując przechodzące w szarość żółte zęby i powiedział – Skąd wiedziałeś? – Byłem tu wcześniej – rzekł Abdel, rozglądając się i będąc zmuszony do mrużenia oczu nawet w przyćmionym świetle. – Strzegłem kiedyś tego miejsca z mężczyzną o imieniu Kamon, którego później musiałem zabić. – Wiesz więc, gdzie jesteśmy? – spytał go Yoshimo. – Gdzie jesteśmy? – Minsc zapytał małego gryzonia, którego niósł. – W Athkatli – odpowiedział Abdel za zwierzę. – Jesteśmy w mieście Athkatla, w krainie Amn. Minsc podniósł wzrok, zachichotał i rzekł – Jesteś nagi. Spojrzał z powrotem na zwierzątko i powiedział ze śmiechem – On jest nagi, Boo. Abdel westchnął i spojrzał na swoje brudne, posiniaczone ciało. Rany po strzałach nie tylko przestały krwawić, lecz zaczęły już się zamykać i nie bolały. Popatrzył na dwa oderwane paznokcie i ujrzał, z niemałym zdumieniem, że obydwa zaczynały odrastać. Dopiero teraz Abdel czuł, że ma chwilę czasu, by pomyśleć, i zdumiewała go nagła prędkość, z jaką wydawał się być zdolny zaleczać. – Musimy znaleźć dla ciebie jakieś ubrania, mój przyjacielu, a może też jakąś pomoc – zaproponował Yoshimo. – Pomoc? – spytał z roztargnieniem Abdel, po czym skierował wzrok na miasto, które zapamiętał jako szorstkie i nie przebaczające, lecz wciąż rządzone przez prawo. – Dobry pomysł. * * * Abdel wypróbował wielu różnych ustawień dłoni, różnych sposobów chodu albo też kombinacji obydwu, by postarać się ukryć fakt, że idzie ulicą zupełnie nagi, w końcu musiał się jednak pogodzić z tym, że niezależnie od tego, gdzie kładł ręce, szedł ulicą zupełnie nagi. Ulice były dość puste i gdy posuwali się dalej, Abdel zaczął orientować się w terenie. Odwiedzał to miasto nie raz. Byli na północ od rzeki Alandor, która przecinała środek miasta, płynąc do Morza Mieczy z jakichś gór na wschodzie. Magazyn ustawiony był na szerokim obszarze, który miejscowi nazywali – z typową dla Amnu wyobraźnią – Dzielnicą Rzeczną. Większość miejskiej aktywności, nawet o tej porze dnia, koncentrowała się wokół spiętrzonego targowiska nazywanego Promenadą Waukeen. Było to za rzeką. Abdel chciał

znaleźć jakieś ubranie, zanim będzie próbował tam dotrzeć. Gdy pomyślał o czasach, kiedy strzegł magazynu, przypomniał sobie miejscowy szynk niedaleko stąd na wschód, po drodze do mostu spinającego rzekę pomiędzy Dzielnicą Rzeczną na północnym brzegu i odpowiednio nazwaną Dzielnicą Mostową na południu. – Niedaleko stąd jest tawerna – powiedział Yoshimo. – Miedziane coś? – spytał Abdel. – Miedziana Mitra – odparł Kozakurczyk. – Znasz ją? – Znam tawerny – przyznał Abdel.

Rozdział czwarty – Dobrze – powiedziała cicho blada kobieta, ciągnąc Jaheirę i drugą dziewczynę przez ulewną burzę. – On lubi długie włosy. Jaheira walczyła z podobnym imadłu chwytem kobiety, jednak udało jej się jedynie wyrwać sobie trochę włosów. Potykała się i jęczała z bólu, gdy szarpano jej głową, jednak odzyskała równowagę. Trudno było uwierzyć, jak ta kobieta jest w stanie ciągnąć jedną, nie mówiąc już o dwóch, za włosy przez tunel, w którym nie może się nawet wyprostować, jednak owa obca właśnie to robiła. Jaheira przy nie jednej okazji starała się ją podciąć, jednak kobieta z łatwością unikała jej stóp, nawet nie wydając się zauważać tych prób. Drugą więźniarką była ładna, młoda kobieta, nie licząca chyba nawet dwudziestu lat. Jej twarz była poplamiona kurzem i łzami, a oczy miała zapadnięte i wyczerpane. Wisiała na skraju przytomności, jakby lunatykowała. Podobnie jak w przypadku Jaheiry, dłonie drugiej porwanej były skrępowane na plecach szorstką, drapiącą liną. – Kim jesteś? – Jaheira spytała potężną kobietę po raz trzeci, odkąd odzyskała przytomność pod jej niezbyt czułą kuratelą. – Cisza – powiedziała kobieta. Jaheira była mgliście świadoma, że ktoś za nimi idzie, nie mogła jednak odwrócić wystarczająco głowy, by spojrzeć za siebie. – Dlaczego to robisz? – zapytała, ignorując rozkaz kobiety. Blada obca zaśmiała się – zadziwiająco, był to dość przyjemny odgłos – i powiedziała – Mogę wyrwać ci język z ust i nakarmić nim moje szczury, jeśli sobie życzysz. – Tylko... – zaczęła protestować Jaheira, przerwała jednak, kiedy potężna dłoń kobiety odsunęła się z jej włosów i druidka przewróciła się na śliski, wilgotny kamień. Kobieta uderzyła ją w twarz grzbietem dłoni i Jaheira padła do tyłu. Jej głowa obróciła się i była świadoma odrętwienia rozchodzącego się po jej twarzy oraz chłodnej wilgoci, wsączającej się w podartą koszulę. Ktoś o zimnych jak lód dłoniach chwycił Jaheirę szorstko od tyłu. Jego ręce odnalazły jej piersi i zesztywniała pod chłodem tego dotyku. Podniósł ją z ziemi, by spojrzała na patrzącą

na nią spode łba kobietę. Jaheira odwróciła głowę, starając się ujrzeć mężczyznę, który trzymał ją w ten sposób, ten przesunął jednak uchwyt, popychając ją do przodu. Usłyszała chrzęst koło prawego ucha, niczym tarcie kością o kość. – Nie! – odezwała się ostro kobieta, a Jaheira zdała sobie sprawę, że mówi ona do znajdującego się za nią mężczyzny. – Ale ona jest taka ciepła – rzekł mężczyzna niskim i syczącym głosem koło szyi Jaheiry. – Taka słodka. Jaheira wciągnęła gwałtownie powietrze i spojrzała na kobietę, która popatrzyła jej w oczy i uśmiechnęła się w taki sposób, że Jaheira zaczerwieniła się. – Jest taka – powiedziała kobieta – ale potrzebuję jej dla czegoś więcej niż krwi... na razie. – Dostanę ją później? – spytał ochoczo mężczyzna. – Nie – rzekła kobieta, pozwalając, by jej wzrok przebiegł w dół ciała Jaheiry. – Sądzę, że chcę ją dla siebie. W głowie Jaheiry niczym wybuch pojawiło się słowo wampir i zebrało się jej na wymioty, gdy poczuła na sobie chłodny oddech tej istoty. – Gdzie nas zabierasz? – Jaheira usłyszała swoje pytanie. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezsilna, ale nie mogła się podporządkować. Kobieta uśmiechnęła się, wydając się niemal oczarowana uporem Jaheiry. – Obracasz się w bardzo wyjątkowym towarzystwie – powiedziała. – Przypuszczam, że o tym wiesz. Jaheira spojrzała na kobietę, wciąż wiszącą za włosy w żelaznym uchwycie szczupłej wampirzycy, i rzekła – Nie znam jej. – Nie mówię o niej – odparła wampirzyca. Nietrudno było Jaheirze zdać sobie sprawę, że mówiła o Abdelu. W związku z tym, że był synem Bhaala, zabójcą Sarevoka oraz wrogiem Żelaznego Tronu, Jaheira nie miała większych problemów z uwierzeniem, dlaczego Abdel miał przeciwników, o których nie wiedział, nie mogła jednak zgłębić, dlaczego ta wampirzyca, dlaczego Złodzieje Cienia. – Uciekł, prawda? – spytała Jaheira, odnajdując przebłysk nadziei. – Uciekł ci. Wampirzyca wzięła głęboki oddech i Jaheira zdumiała się, kiedy jej kształtna pierś poruszyła się, zaskoczyło ją, że ta niemartwa istota naprawdę nabrała powietrza albo że w ogóle potrzebowała oddychać. – Przyjdzie po ciebie? – spytała ją wampirzyca, choć po wyrazie jej oczu Jaheira mogła powiedzieć, że zna już odpowiedź. – Tak – odparła zwyczajnie Jaheira. – A jeśli nie po ciebie – rzekła wampirzyca, zerkając na młodą kobietę, która straciła przytomność na mokrych kamieniach u jej stóp – to po nią.

– Kim ona jest? – zapytała Jaheira, po czym wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy mężczyzna chwycił ją mocniej, wywołując ból, nachylając jej plecy ku sobie. Wampirzyca uderzyła ją znów grzbietem dłoni, a odgłos ciosu rozbrzmiał w głowie Jaheiry trzaskiem, który ostrzegł o złamanej żuchwie. Oczy półelfki zamgliły się i poczuła, jakby opadała, choć zimny mężczyzna wciąż trzymał ją mocno. Tracąc znów przytomność, usłyszała, jak wampirzyca mówi – Wysączę cię powoli, suko. Mężczyzna z tyłu wzruszył ramionami, a wampirzyca powiedziała do niego – Wiesz co robić. Muszę się znaleźć w innym miejscu. * * * Nazywała się Miedziana Mitra i wyglądała oraz pachniała tak źle, jak Abdel ją zapamiętał. Był tu kilkakrotnie, jednak nie zaprzyjaźnił się z nikim. Nie miał ani jednej monety, niczego co mógłby przehandlować, wiedział więc, że musi polegać na czymś, czego zawsze brakowało w miejscach takich jak to: na dobroczynności. – Oj – oznajmił pijany starzec siedzący przy drzwiach, kiedy Abdel wkroczył pewnie do tawerny, za nim zaś weszli Minsc i Yoshimo. – Kogo my tu mamy? – Hej tam – warknął barman, a jego wyjątkowo paskudną twarz przeciął wyraz stanowczej dezaprobaty. – Myślicie, że co to za miejsce? – Zostaliśmy zaskoczeni – powiedział Abdel, spoglądając barmanowi prosto w oczy. – Ukradli wszystko. – Nauczyłeś się kiedykolwiek, jak używać tych mięśni? – spytał niedowierzająco starzec, po czym wykaszlał serię gardłowych chrząknięć, które miały być śmiechem. Abdel zignorował starego pijaka, lecz szturchnął Minsca, kiedy szaleniec zaczął znów mówić do swego zwierzaka. Rudowłosy wojownik podniósł wzrok, jednak z zaciekawieniem, nie wstydem. – Niestety – wtrącił się Yoshimo, mówiąc najpierw do starca, później do ciemnego, śniadego barmana – nasi wrogowie też mieli mięśnie oraz pomoc niejednego wujen. – Potrzebuję ubrania – rzekł Abdel, chrząkając niezręcznie. – Potrzebuję ubrania, może coś do jedzenia oraz trochę wody i muszę porozmawiać z kapitanem Belarsem Orhotekiem, zaraz gdy któryś z twoich chłopaków go tu sprowadzi. Barman spoglądał przez długi czas pusto na najemnika. Trwało to tak długo, że Abdel zmrużył oczy, by przyjrzeć mu się i sprawdzić, czy jeszcze żyje, czy też umarł, patrząc i stojąc. – Czy... – zaczął mówić Abdel, przerwał mu jednak donośny wybuch śmiechu barmana. Z oczu mężczyzny polały się łzy, szybko stracił rytm oddechu i gwałtownie wciągał powietrze pomiędzy targającymi ciałem porykiwaniami. Nie uczyniło to Abdela szczęśliwym, lecz nie licząc uduszenia lub uderzenia rękojeścią miecza karczmarza, nie miał pojęcia, co robić.