uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 860 341
  • Obserwuję815
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 101 795

R.A.Salvatore - Cykl-Pięcioksiąg Cadderly ego (1) Kantyczka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

R.A.Salvatore - Cykl-Pięcioksiąg Cadderly ego (1) Kantyczka.pdf

uzavrano EBooki R R.A.Salvatore
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 255 stron)

R.A. Salvatore Pięcioksiąg Cadderlyego Tom 1 - Kantyczka ( Przekład R.Lipski )

Prolog Aballister Bonaduce wpatrywał się dtugo i zawzięcie w migoczące odbicie w swoim zwierciadle. Przed nim rozciągały się góry pokryte lodem i naniesionym przez wiatr śniegiem. Zaiste, najbardziej zakazane miejsce we wszystkich Krainach. Jedyne co musiał zrobić, to przejść przez lustro na Wielki Lodowiec. - Idziesz, Druzil? - zwrócił się czarnoksiężnik do nietoperzo-skrzydlego impa. Druzil owinął się błoniastymi skrzydłami, jakby się zastanawiał. - Nie lubię zimna - stwierdził, najwyraźniej nie mając ochoty na udział w tych szczególnych łowach. - Ja również - rzekł Aballister wsuwając na palec magiczny pierścień, ochraniający przed zabójczym zimnem. - Ale yote rosną tylko na Wielkim Lodowcu. Obejrzał się, by rzucić okiem na krajobraz malujący się na tafli magicznego zwierciadła - ostatnią przeszkodę w jego poszukiwaniach, poprzedzającą początek podbojów. Ośnieżony masyw górski był teraz cichy, choć n£ niebie wisiały złowieszcze czarne chmury zwiastujące nadchodzącą burzę, która być może na wiele dni opóźni ich poszukiwania. - Tam musimy się udać - ciągnął Aballister, bardziej do siebie niż do impa. Urwał nagle, pogrążając się we wspomnieniach, powracając do punktu zwrotnego w swoim życiu, który miał miejsce ponad dwa lata temu, jeszcze w Trudnych Czasach. Nawet wówczas był potężny, ale błądził po omacku. Awatar bogini Talony wskazał mu drogę. Aballister uśmiechnął się szerzej i zachichotał, odwracając się i przyglądając bacznie Druzilowi, który podał mu sposób, w jaki mógł najpełniej zdowolić Panią Trucizn. - Pójdź, drogi Druzilu - rzeki. - Przyniosłeś ze sobą przepis nj| klątwę chaosu. Musisz tni towarzyszyć i pomóc w odnalezie~ ostatniej ingrediencji. Imp wyprostował się i na wzmiankę o klątwie chaosu roz skrzydła. Tym razem nie usiłował się sprzeciwiać. Podfrunął . Aballistera i przysiadł mu na ramieniu. W chwilę potem obaj znaleźli li się po drugiej stronie magicznego zwierciadła, gdzie omiótł ie silny podmuch wiatru. Zgarbiony włochaty stwór, przypominający bardziej prymityv formę człowieka, chrząknął, warknął i cisnął toporną włócznią pomimo iż z całą pewnością Aballister i Druzil znajdowali się data ko poza jej zasięgiem. Mimo to stwór ponownie zawył triumfalnie,! jakby

tym rzutem odniósł symboliczne zwycięstwo, po czym wyć fał się do większej gromadki jemu podobnych, pokrytych białyn futrem osobników. - Nie sądzę, aby mieli ochotę pohandlować - rzekł Druzil, j stępując na ramieniu Aballistera z jednej szponiastej łapy na drugą. | Czarnoksiężnik pojął naturę jego znajomego podniecenia. Druzfll był istotą z niższych światów, stworzeniem chaosu, i rozpaczliwiff| pragnął ujrzeć, jak jego pan - czarnoksiężnik rozprawia się z ; wałymi półgłówkami - aby w ten sposób ów z dawna oczekiwany,! zwycięski dzień stał się jeszcze przyjemniejszy. - To taerowie - wyjaśnił Aballister, rozpoznając plemię. -dzicy i brutalni. Masz całkowitą rację. Nie będą handlować. Jego oczy zapłonęły gwałtownie, a Druzil ponownie podsko i klasnął w dłonie. - Nie zdają sobie sprawy z mocy, jaką mają przed sobą! - wrzaski nął Aballister, a jego głos podobnie jak gniew przybierał na sil< Oczyma duszy ujrzał w ciągu kilku sekund wszystkie upiorne zda-. rżenia ostatnich dwóch długich, brutalnych lat. Stu ludzi poniosło | śmierć w poszukiwaniu ulotnych ingrediencji klątwy chaosu; sfifl ludzi oddało życie, aby zadowolić Talonę. Aballister również wyszedł z tego bez szwanku. Zrealizowanie klątwy stało się je obsesją, siłą napędową życia, i starzał się z każdym kolejnym' kiem, wyrywając sobie garściami włosy z głowy za każdym razem; | kiedy klątwa zdawała mu się wymykać. Teraz był już blisko, tak blisko, że nieomal widział ciemne połacie yote za niewielkim pagór- kiem, w którym znajdowała się jaskinia zamieszkiwana przez tae-rów. Tak blisko, a jednak te nieszczęsne kretyńskie stworzenia stanęły mu na drodze. Słowa Aballistera sprawiły, że taerowie drgnęli. Mamrocząc i bełkocząc uwijali się w cieniu postrzępionej góry, przepychając się jeden przez drugiego, jakby usiłowali wytypować przywódcę, który poprowadzi natarcie. - Zrób coś szybko - zasugerował siedzący na ramieniu czarnoksiężnika Druzil. Aballister spojrzał nań z ukosa i omal nie wybuchnął śmiechem. - Zaatakują - wyjaśnił Druzil, usiłując zachować obojętny ton. - A co gorsza, na tym mrozie drętwieją mi skrzydła. Aballister pokiwał głową, słysząc tę trzeźwą uwagę. Zwłoka mogła go drogo kosztować, zwłaszcza jeśli czarne chmury zwiasto-waty oślepiającą śnieżycę, która nie tylko ukryłaby przed nimi miej-ce, gdzie rosły yote, ale i migoczące wrota, którymi mieli powrócić do jego przytulnej komnaty. Wyjął niewielką kulkę, mieszaninę nie-toperzego guana i siarki, zgniótł w ręku, po czym wymierzył jeden palec w grupkę taerów. Echo jego pieśni odbiło się od górskiego zbocza i przemknęło z powrotem poprzez pustą połać lodowej równiny.

Uśmiechnął się, uznając za nader ironiczne, że ci głupi taerowie nie mieli pojęcia, co właściwie zrobił. Dowiedzieli się w chwilę później. Tuż przed aktywizacją zaklęcia przez mózg Aballistera przemknęła okrutna myśl; czarnoksiężnik uniósł nieznacznie zakrzywiony palec wskazujący. Ognista kula eksplodowała nad głowami kompletnie zaskoczonych taerów, roztapiając zamarznięte okowy lodowej góry. Ogromne bryły posypały się w dół, a tych, którzy nie zostali zmiażdżeni, porwały potoki rwącej wody. Kilku członków plemienia usiłowało wygramolić się z grząskiej lodowo- błotnistej brei, ale byli zbyt oszołomieni i pochłonięci próbą podniesienia się na nogi - gdy nagle, ni stąd, ni zowąd - niepewny grunt wokół nich ponownie został skuty lodem. Jedno z nieszczęsnych stworzeń zdołało się uwolnić, lecz Druzil poderwał się z ramienia Aballistera i spikował w dół, atakując taera. Zakończony ostrym szponem ogon impa przeciął powietrze, gdy mały stworek mijał chwiejącą się na nogach istotę, a Aballister gromko zaklaskał w dłonie. Taer schwycił się za zranione kolcem ramię, spojrzał ze zdumieniem na odlatującego impa, po czym padł martwy na lód. - A co z pozostałymi? - zapytał Druzil, ponownie przycupnąwszy na swoim stałym miejscu. Aballister zamyślił się nad losem ocalałych taerów; większość z nich nie żyła - kilku jednak szamotało się bezradnie, uwięzionych w okowach bezlitosnego, zamykającego się wokół nich lodu. - Niechaj umrą powolną śmiercią - odrzekł i ponownie roześmiał się złowieszczo. Druzil spojrzał nań z niedowierzaniem. - Pani Trucizn nie pochwaliłaby tego - stwierdził, machając przed sobą zabójczym ogonem, który przytrzymywał w jednym ręku. - No dobrze - mruknął Aballister, aczkolwiek domyślał się, iż Druzil w ten sposób zamierzał sprawić większą przyjemność sobie niż Talonie. Niemniej jednak argument uznał za przekonujący; trucizna była ogólnie przyjętą metodą wieńczącą wszystkie dzieła Talony. - Leć i skończ to - rzekł Aballister, zwracając się do impa. - Ja pójdę po yote. Niebawem czarnoksiężnik wyrwał ostatni szarobiały grzybek rosnący na lodowcu i wrzucił go do torby. Zawołał Druzila, który igrał z ostatnim, zawodzącym płaczliwie taerem, śmigając ogonem w przód i w tył wokół głowy istoty, jedynej części ciała taera wystającej ponad powierzchnię lodowej pułapki. Stwór konwulsyjnie targał nią z boku na bok. - Dość - rzekł stanowczo Aballister.

Druzil westchnął i spojrzał ze smutkiem na nadchodzącego czarnoksiężnika. Surowy wyraz twarzy Aballistera nie zmienił się ani na jotę. - Dość - powtórzył. Imp pochylił się i pocałował taera w nos. Stworzenie przestało skomleć i spojrzało nań z zaciekawieniem, ale Druzil tylko wzruszył ramionami i wbił ociekające trucizną żądło w sam środek łzawiącego oka taera, po czym gorliwie powrócił na swoje miejsce na ramieniu Aballistera. Czarnoksiężnik pozwolił mu potrzymać woreczek z yote, aby w ten sposób przypomnieć nieco rozkojarzonemu chochlikowi, że po drugiej stronie migoczących wrót oczekiwały ich ważniejsze sprawy.

Biała Wiewiórka Druid w zielonej szacie wydał serię cmoknięć, ale biała wiewiórka przyjęła to zgoła obojętnie, siedząc na gałęzi ogromnego dębu wysoko nad trzema mężczyznami. - Cóż, wygląda na to, że straciłeś zdolności - mruknął jeden z pozostałych mężczyzn - brodaty leśny kapłan o łagodnych rysach i gęstych blond włosach, sięgających daleko poza jego ramiona. - Potrafisz przywołać zwierzątko lepiej ode mnie? - rzucił gniewnie druid w zielonej szacie. - Obawiam się, że to stworzenie jest dużo dziwniejsze i nie tylko pod względem koloru futra. Dwaj pozostali wybuchnęli śmiechem, słysząc w jaki sposób ich towarzysz stara się wytłumaczyć swoje niepowodzenie. - Przyznaję - rzekł trzeci, kapłan najwyższej rangi - barwa wiewiórki jest nader osobliwa, ale przemawianie do zwierząt należy do najłatwiejszych spośród naszych umiejętności. Z całą pewnością do tej pory... - Z całym szacunkiem - przerwał sfrustrowany druid - nawiązałem kontakt ze zwierzątkiem. Ono po prostu nie chce odpowiedzieć. Spróbuj sam. Zapraszam. " - Wiewiórka nie chce rozmawiać? - zapytał drugi z druidów i cmoknął. - Niewątpliwie są one jednymi z najbardziej rozmownych... - Nie ta - rozległa się odpowiedź z tyłu. Trzej druidzi odwrócili się, by zobaczyć kapłana schodzącego szeroką gruntową drogą od strony porośniętego bluszczem budynku; z jego kroków emanowała rześkość młodości. Był przeciętnego wzrostu i budowy, choć może nieco bardziej muskularny niż jego rówieśnicy - kąciki szarych oczu wędrowały do góry, gdy się uśmiechał, a spod szeroko-skrzydłego kapelusza wychodziły kędziory kasztanowatych włosów. Sądząc po piaskowobiałej tunice i spodniach był kapłanem! Deneira, boga jednej z głównych sekt gospodarzy Biblioteki* Naukowej. Jednakże w przeciwieństwie do większości przedstaw_ cieli swego zakonu młodzieniec ów nosił również ozdobną jedwabną jasnoniebieską pelerynę i szerokoskrzydły kapelusz z czerwoną wstążką i piórkiem po prawej stronie. Pośrodku wstążki na wysokości czoła znajdował się porcelanowo-złoty pendent przedstawiający płonącą świecę nad otwartym okiem - symbol Deneira. J - Ta wiewiórka jest małomówna, chyba że sama ma ochotę, j pogadać - ciągnął miody kapłan. Zdumiony wyraz twarzy zazwy-' czaj niewzruszonych kapłanów rozbawił go, toteż

postanowił zaskoczyć ich jeszcze bardziej. - Miło mi was spotkać, Arcite,] Newanderze i Cleo. Gratulacje, Cleo, z powodu awansu do rangi 1 - Skąd nas znasz? - zapytał główny druid, Arcite. - Nie zgłosiliśmy się jeszcze do biblioteki i nie powiadomiliśmy nikogo o naszym przybyciu. - Arcite i jasnowłosy kapłan Newander wymienili podejrzliwe spojrzenia, a głos Arcite'a stał się surowy. - Czyżby twoi mistrzowie szpiegowali nas przy użyciu magu? - Nie, nic z tych rzeczy - odrzekł natychmiast młody kapłan, wiedząc, że uwielbiający sekrety druidzi żywili otwartą awersję do podobnych praktyk. - Pamiętam was trzech z waszej ostatniej wizyty w bibliotece. - Absurd! - wtrącił piskliwie Cleo. - To było czternaście lato temu! Musiałeś być wówczas zaledwie... ; - Chłopcem - odparł młody kapłan. - Fakt, miałem wtedy się-' dem lat. Było was wówczas czworo, o ile sobie przypominam,' czwartą była starsza dama o ogromnej mocy. Zdaje się, że miała na] imię Shannon. l - Niewiarygodne - mruknął Arcite. - Masz rację, młody kapłanie. : Druidzi ponownie wymienili niepewne spojrzenia, _ jakąś podstępną sztuczkę. Ogólnie rzecz biorąc, nie przepadali kapłanami nie należącymi do ich zakonu. Rzadko przybywali stawnej Biblioteki Naukowej, znajdującej się wysoko wśród odl __ łych szczytów Gór Śnieżnych i czynili to zazwyczaj tylko wtedy gdy dowiadywali się o jakimś szczególnie interesującym rzadkim woluminie dotyczącym roślin lub zwierząt czy wywarze powodującym szybsze gojenie ran bądź lepszy w roślin w ogródku. Zaczęli odwracać się obcesowo, gdy wtem Newander, wiedziony jakimś impulsem, obrócił się na pięcie i uważnie spojrzał w twarz młodzieńcowi. Ten stał opierając się nonszalancko na lasce, której srebrna główka wyrzeźbiona była w kształcie baraniego łba. - Cadderly? - zapytał, a jego usta zwolna rozszerzyły się w uśmiechu. Arcite również go rozpoznał i przypomniał sobie niecodzienną historię nader niezwykłego dziecka. Cadderly zamieszkał w bibliotece już jako pięciolatek, choć zwykle nie przyjmowano tam dzieci poniżej dziesiątego roku życia. Jego matka zmarła kilka miesięcy wcześniej, a ojciec, pochłonięty własnymi badaniami zupełnie nie zajmował się synem. Thobicus, dziekan Biblioteki Naukowej usłyszał o rokującym wielkie nadzieje chłopcu i zdecydował się go przyjąć. - Cadderly - zawtórował Arcite - czy to naprawdę ty? - Do waszych usług - odrzekł kłaniając się nisko Cadderly. - Miło mi was widzieć. To zaszczyt, że mnie pamiętacie, zacny Newanderze i czcigodny Arcite.

- Kto? - wyszeptał Cleo, spoglądając porozumiewawczo na Newandera. W chwilę później on również rozpoznał młodzieńca, a jego oblicze pojaśniało. - Tak, byłeś jeszcze wtedy chłopcem - rzekł Newander. - O ile dobrze pamiętam, trochę nazbyt ciekawskim! - Wybacz mi - powiedział Cadderly i ponownie się skłonił. -Nieczęsto ma się możliwość prowadzenia dysputy z grupą druidów! - Mało kto ma na to ochotę - zauważył Arcite. - Ale ty... wszystko wskazuje na to, że należysz do tych nielicznych. Cadderly skinął głową, ale jego uśmiech nagle zniknął. - Mniemam, że Shannon nic się nie stało. W każdym razie mam taką nadzieję - powiedział, szczerze zatroskany. Pokazała mu lecznicze rośliny, jadalne korzenie i na jego oczach wyczarowywała z powietrza barwne, wonne kwiaty. Ku zdumieniu Cadderry'ego dokonała również przemiany - co należało do umiejętności najpotężniejszych druidów - w ogromnego, pięknego łabędzia i wzte-ciala ku czystemu porannemu niebu. Cadderly z cafego serca pragnął do niej dołączyć - pamiętał, jak bardzo go to nurtowało, ale ona nie byla w stanie przemienić' również i jego. - Jeżeli o to chodzi, nic strasznego - odrzekł Annie. - Umarła przed kfllmna laty. Spokojnie. Cadderly pokiwał głową. Miał już złożyć im wyrazy współczucia, kiedy przypomniał sobie, że druidzi nie lękali się ani nie opłakiwali śmierci, uważając ją za naturalną konkluzję życia i raczej niezbyt istotny element w ogólnym schemacie porządku wszechświata. ; - Znasz tę wiewiórkę? - zapytał nagle Cleo, usiłując uratować swoją reputację. - Percival - odrzekł Cadderly - to mój przyjaciel. - Twoje zwierzątko? - spytał Newander, a jego żywe jasne oczy zwęziły się podejrzliwie. Druidzi nie aprobowali ludzi, którzy hodowali zwierzęta. Cadderly roześmiał się serdecznie. - Jeżeli ktokolwiek jest w tym związku czyimś zwierzątkiem czy pupilem, to chyba raczej ja - stwierdził bez urazy. - Percival toleruje, gdy go głaszczę, czasami przyjmuje ode mnie jedzenie - i to nader chętnie - ale z pewnością ja interesuję się nim bardziej niż on mną i to on decyduje, kiedy i gdzie mam go głaskać czy karmić. Druidzi roześmieli się, dołączając do Cadderly'ego. - Doprawdy, zmyślna bestia - rzekł Arcite, po czym serią cmoknięć i klaśnięć pogratulował Percivalowi.

- Cudownie - rozległa się sarkastyczna odpowiedź Cadderly'ego - jeszcze go zachęcaj. Druidzi roześmieli się ponownie, a Percival, obserwując to wszystko z gałęzi powyżej, rzucił Cadderly'emu wyniosłe spojrzenie. - No, zejdź na dół i przywitaj się - zawołał Cadderly uderzając w najniższą gałąź drzewa swoją laską. - Miej choć odrobinę uprzejmości. Percival nie uniósł łebka znad żołędzia, który chrupał. - Obawiam się, że nie rozumie - stwierdził Cleo. - Może jeżeli przetłumaczę... - Rozumie - rzekł z naciskiem Cadderly - tak samo, jak ty czy ja. Po prostu jest uparty i mogę to udowodnić. - Ponownie przeniósł wzrok na wiewiórkę. - Hej, Percival, kiedy znajdziesz chwilę czasu - rzucił chytrze -możesz zajrzeć do mojego pokoju; zostawiłem tam dla ciebie talerz z orzechem kokosowym i masłem... - Zanim Cadderly dokończył, wiewiórka smyknęła po gałęzi, przeskoczyła na drugą, a stamtąd na sąsiednie drzewo rosnące przy drodze. W kilka chwil znalazła się przy rynnie na dachu biblioteki, nie zwalniając przemknęła po grubej drabince z bluszczu i przez otwarte okno wpadła do komnaty na drugim piętrze północnego skrzydła budowli. - Percival ma słabość do masła i orzechów kokosowych - rzekł Cadderly, kiedy śmiech druidów ucichł. - Doprawdy, niezwykle zmyślna bestia! - powtórzył Arcite. - A co do ciebie, Cadderly, dobrze jest widzieć, że nie porzuciłeś nauki. Mistrzowie mówili sporo dobrego o twoich możliwościach przed czternastu laty, ale nie zdawałem sobie sprawy, że masz tak doskonałą pamięć ani że my, druidzi, wywarliśmy na tobie tak silne i ogólnie rzecz biorąc, dobre wrażenie. - To prawda - odrzekł półgłosem Cadderly. - Tak było. I cieszę się, że wróciliście. Ostatnio odkryłem rozprawę na temat leśnych mchów. W każdym razie tak mi się zdaje. Jeszcze jej nie widziałem. Wielcy mistrzowie zabezpieczyli ją, dopóki nie zjawią się tu bar- dziej biegli w tych sprawach, którzy będą mogli oszacować i docenić jej wartość. Widzicie, druidzi wcale nie są tu niespodziewanymi gośćmi, choć nie wiemy kto, kiedy i w jakiej liczbie zawita w nasze progi. Trzej druidzi pokiwali głowami, podziwiając obrośniętą bluszczem budowlę. Biblioteka Naukowa została wzniesiona przed sześciuset laty i przez ten czas jej podwoje stały otworem dla wszystkich, prócz wyznawców religii zła. Budynek był ogromny, praktycznie wielkości miasta (musiał taki być, skoro wzniesiono go w odludnej i wysokiej części Gór Śnieżnych), mierzył ponad czterysta stóp po przekątnej i na blisko dwieście... wbudowany był w masyw litej skały. Dobrze utrzymany i doskonale zaopatrzony - plotki

głosiły o milach tuneli magazynowych i katakumb znajdujących się pod ziemią - przetrwał ataki orków, głazy 'ciskane przez olbrzymy i najbardziej brutalne górskie zimy. Nawet mijające wieki nie zdołały naruszyć jego potężnych murów. Zbiór znajdujących się tu ksiąg, pergaminów i artefaktów był zaiste godny podziwu, zajmując prawie cały parter, zasadniczą bibliotekę i większość pomniejszych komnant- pracowni na pierwszym piętrze oraz kompleks, gdzie znajdowały się niektóre unikalne i prastare dzieła. Pomimo iż nie dorównywała wielkością potężnym bibliotekom znajdującym się w innych Krainach, takim jak bezcenne zbiory Silverymoon na pomocy czy muzeum artefaktów w Calimport na południu, Biblioteka Naukowa była najdogodniejszym miejscem dla zachodnio-środkowych Krain oraz regionu Cormyru i stała otworem dla wszystkich poszukujących wiedzy - pod warunkiem iż nie zamierzają jej wykorzystywać w niegodziwych celach. W budynku znajdowały się pracownie, w których można było prowadzić badania związane np. z zielarstwem czy alchemią, a zapierające dech w piersiach górskie widoki dodawały zachęty do pracy - podobnie jak wspaniale utrzymany ogródek z ozdobnie poprzycinanymi krzewami, rozciągający się nie opodal. Biblioteka Naukowa stawiała sobie za cel nie tylko przechowywanie cennych woluminów - było to również miejsce deklamowania poezji, czytania, malowania i rzeźby, miejsce dysput na tematy poruszane powszechnie przez wszystkie inteligentne rasy. Niewątpliwie biblioteka była doskonałym hołdem złożonym Deneirowi i Oghmie, zjednoczonym bóstwom nauki, literatury i sztuki. - Z tego, co mi mówiono, ten traktat to wielkie dzieło - rzekł Arcite. - Aby właściwie je zbadać, trzeba będzie poświęcić sporo czasu. Modlę się, by opłaty za kwaterunek nie były tu zbyt wygórowane. Nie należymy do ludzi, dla których rzeczy materialne mają większe znaczenie. - Przypuszczam, że dziekan Thobicus zakwateruje was za darmo - odparł Cadderly. - Wasza pomoc będzie wszak nieoceniona. Nie wolno tego pomijać. - Mrugnął do Arcite'a. - Jeżeli nie, przyjdźcie do mnie. Przepisałem ostanio pewną księgę dla znajomego maga -ściślej mówiąc, magiczną księgę, która została zniszczona podczas pożaru. Człek ów okazał się nader hojny. To ja mu ją przepisywałem, a czarnoksiężnik, jak oni wszyscy mający skłonność do zapominania, przez przeoczenie nie zrobił kopii. - To była jakaś szczególna księga? - zapytał Cleo, potrząsając z niedowierzaniem głową, że jakiś mag mógł postąpić równie nieroztropnie wobec najcenniejszej rzeczy, jaką posiadał.

- O tak - odrzekł Cadderly, stukając się palcem w skroń -zwłaszcza że znajdowała się tutaj. - Byłeś w stanie zapamiętać treść czarnoksięskiej księgi na tyle dobrze, by móc odtworzyć ją z pamięci? - zapytał zdumiony Cleo. Cadderly wzruszył ramionami. - Czarnoksiężnik był hojny. - Jesteś doprawdy zdumiewający, młody Cadderly - rzekł Arcite. - Doprawdy zdumiewająca bestia? - rzucił z nadzieją w głosie młody kapłan, powodując, że tamci trzej mimowolnie się uśmiechnęli. - Niewątpliwie! - rzucił Arcite. - Musimy się jeszcze spotkać w najbliższych dniach. Zważywszy, że druidzi byli z natury odludkami i samotnikami, Cadderly zrozumiał, jak wielki zaszczyt uczyniono mu tym stwierdzeniem. Skłonił się nisko, druidzi odpowiedzieli w ten sam sposób, po czym pożegnali się i ruszyli w kierunku biblioteki. Cadderly obserwował ich, po czym uniósł wzrok w stronę otwartego okna swego pokoju. Percival siedział na parapecie zawzięcie zlizując resztki kokosa i masła z maleńkich łapek. Niewielka kropla spłynęła z końca rurki, dotykając mokrego skrawka materiału sięgającego dna małej zlewki. Cadderly pokręcił głową i położył dłoń na kurku regulującym dopływ cieczy. - Zabierz rękę! - zawołał nerwowo alchemik od stołu z drugiego końca pracowni. Poderwał się gwałtownie i podbiegł do nazbyt ciekawskiego młodego kapłana. - Okropnie wolno spływa - zauważył Cadderly. - Tak musi być - wyjaśnił chyba po raz setny Yicero Belago. - Nie jesteś głupcem, Cadderly. Trzeba zachować cierpliwość. To Olej Gromów, pamiętasz? Najbardziej lotna substancja. Silniejszy strumień mógłby spowodować kataklizm w pracowni, gdzie wręcz roi się od niestabilnych wywarów! Cadderly westchnął i przyjął naganę z pokornym skinieniem głowy. » - Ile masz dla mnie? - zapytał, sięgając do jednej z wielu sakiewek przy pasku i wyjmując z niej niewielką fiolkę. - Jesteś bardzo niecierpliwy - zaczął Belago, ale Cadderly wiedział, że tamten tak naprawdę wcale się na niego nie gniewa. Cadderly był jego głównym klientem i wielokrotnie dokonywał ważnych przekładów archaicznych alchemicznych zapisków. - Obawiam się, że tylko tyle co w zlewce. Musiałem czekać na dostarczenie niektórych ingrediencji, takich jak paznokcie górskiego olbrzyma i sproszkowany bawoli róg.

Młodzieniec delikatnie podniósł mokry strzęp nateriału i przechylił zlewkę. Znajdowało się w niej tylko kilka kropli płynu; starczy na napełnienie zaledwie jednej fiolki. - To razem będzie sześć - powiedział i przy pomocy materiału przesączył płyn do naczyńka. - Jeszcze czterdzieści cztery. - Na pewno chcesz aż tyle? - zapytał go nie po raz pierwszy Belago. - Pięćdziesiąt - oznajmił Cadderly. -Cena... - To jest tego warte! - Młody kapłan uśmiechnął się, zamknął fiolkę i wyszedł z pracowni. Jego nastrój nie pogorszył się, gdy przeszedł korytarzem do południowego skrzydła drugiego piętra budynku i wszedł do komnaty Histry, wędrownej kapłanki Sunę, Bogini Miłości. - Drogi Cadderly - powitała go kapłanka, starsza od niego o dwanaście lat, ale nadal niczego sobie. Nosiła ciemnokarmazynowy habit ze sporym wycięciem z przodu i długimi rozcięciami po bokach, które odsłaniały większość jej krągłych, powabnych kształtów. Cadderly musiał upomnieć się by zachować właściwe maniery i patrzeć jej w oczy, a nie gdzie indziej. - Wejdź - zamruczała Histra. Schwyciła Cadderly'ego za przód tuniki i gwałtownie wciągnęła do pokoju, błyskawicznie zatrzaskując za nim drzwi. Zdołał oderwać wzrok od Histry na dostatecznie długą chwilę, by ujrzeć jasno świecący przedmiot wydzielający silny blask nawet przez gruby materiał koca. - Skończone? - zapyta} ochryple Cadderly. Chrząknął nieco zakłopotany. Histra delikatnie przesunęła palcem po jego ręku, a gdy mimowolnie zadrżał, uśmiechnęła się. - Zaklęcie dweomeru zostało rzucone - odpada. - Pozostaje kwestia zapłaty. - Dwieście... sztuk złota. - wykrztusił Cadderly. - Jak było w umowie. - Sięgnął do sakiewki, ale dłoń Histry zacisnęła się na jego nadgarstku. - To było trudne zaklęcie - powiedziała. - Inne niż zwykle. - Przerwała i uśmiechnęła się znacząco. - Ale ja lubię odmienności - zamruczała kusząco. - Wiesz, że dla ciebie mogłabym obniżyć cenę. Cadderly nie wątpił, że odgłos przełykania przez niego śliny < słychać było w całym korytarzu. Był zdyscyplinowanym uczniem i zjawił się tu w konkretnym celu. Miał sporo pracy, ale powab Histry zdawał się wręcz nie do odparcia, a jej perfumy były takie kuszące. Przypomniał sobie o oddechu.

- Moglibyśmy zupełnie zapomnieć o zapłacie w złocie - zaproponowała Histra wodząc delikatnie palcem po małżowinie usznej Cadderły'ego. Młody uczeń miał wrażenie, że za chwilę upadnie. Koniec końców jednak wizja uduchowionej Daniki siedzącej na karku Histry i metodycznie rozsmarowującej jej twarz po podłodze przywróciła go do porządku. Pokój Daniki znajdował się niedaleko stąd, kilka drzwi dalej w głąb korytarza. Stanowczo odsunął dłoń Histry od ucha, podał jej sakiewkę z należnością i skwapliwie zgarnął owinięty kocem świecący przedmiot. Pomimo iż był człowiekiem praktycznym, Cadderly wychodząc z komnaty Histry uboższy o dwieście sztuk złota obawiał się, że jego oblicze lśni niemal równie mocno, jak dostarczony przez kapłankę zaczarowany dysk. Miał inne sprawy na głowie -jak zwykle zresztą- nie chciał jednak wzbudzać podejrzeń wałęsając się po bibliotece z dziwnie świecącą sakiewką, toteż czym prędzej udał się do północnego skrzydła i do swojej komnaty. Kiedy wszedł do środka, Percival nadal siedział na parapecie prażąc się w promieniach przedpołudniowego słońca. - Mam to! - rzucił z podnieceniem w głosie, wyjmując dysk. W pokoju natychmiast pojaśniało jak w upalny, słoneczny dzień, a zaskoczona wiewiórka skryła się w cieniu pod łóżkiem. Cadderly bynajmniej nie zamierzał jej uspokajać. Podszedł do swego biurka i z wypełnionej rozmaitymi szpargałami bocznej szuflady wyjął cylinder długości jednej stopy i mierzący dwa cale średnicy. Lekkim skrętem nadgarstka zdjął nakrętkę z jednego końca, odsłaniając otwór wielkości dysku. Wsunął go do środka, po czym ponownie nałożył nakrętkę zamykając dostęp światła. - Wiem, że jesteś tam, w środku - rzucił zaczepnie r-zdjął metalową pokrywę z przedniego końca cylindra; z urządzenia popłynął strumień światła. Percivalowi bynajmniej nie przypadło to do gustu. Biegał w tę i z powrotem pod łóżkiem, a Cadderly, śmiejąc się, że w końcu zdołał podejść sprytną wiewiórkę, pilnie wodził za nią świetlnym promieniem. Trwało to kilka chwil, aż wreszcie Percival wyprysnął spod łóżka i wyskoczył przez otwarte okno. Wrócił jednak już w chwilę później, aby zgarnąć orzech i miseczkę z resztą masła, a także by rzucić Cadderly^mu kilka niezbyt pochlebnych uwag. Nie przestając się śmiać młody kapłan nałożył pokrywę na otwarty koniec swojej nowej zabawki i powiesił ją sobie przy pasku, poczym podszedł do drewnianej szafy. Większość kapłanów - gospodarzy biblioteki - miała szafy zapchane odzieżą, pragnąc zawsze wyglądać jak najlepiej dla nie kończącej się, stale napływającej rzeszy nowych adeptów.

Jednak w szafie Cadderly'ego ułożona starannie odzież zajmowała niewiele miejsca. Podłogę zaścielały stosy notatek i jeszcze większe sterty rozmaitych wynalazków, zaś większą część wieszaka zajmowały robione na zamówienie skórzane pasy i sprzączki. Na wewnętrznej stronie drzwi wisiało lustro, wyraz ekstrawagancji przekraczający znacznie możliwości kies większości innych kapłanów w bibliotece - zwłaszcza zaś tych młodszych i podobnie jak Cadderly niższych rangą. Młody uczeń wyjął szeroki bandolier i podszedł do łóżka. Na skórzanym pasie znajdowało się pięćdziesiąt wykonanych na zamówienie specjalnych strzałek i przy pomocy fiolki, którą przyniósł z pracowni alchemika, Cadderly zamierzał zająć się szóstą. Strzałki były małe, smukłe, wykonane z żelaza, z wyjątkiem srebrnych końcówek. Otwory wydrążone wewnątrz miały idealnie wielkość fiolek. Cadderly skrzywił się, wsuwając fiolkę do strzałki i usiłując wywrzeć dostatecznie duży nacisk, by umieścić ją na miejscu nie tłukąc przy tym szklanego pojemnika. - Olej Gromów - upomniał się w duchu, przywołując wizję poczerniałych końców palców. Młody uczeń odetchnął swobodniej, kiedy pojemniczek z niestałym płynem znalazł się we właściwym miejscu. Zdjął jedwabną pelerynę zamierzając nałożyć bandolier, podejść do lustra i przyjrzeć się sobie, ale gwałtowne pukanie do drzwi sprawiło, że zdążył jedynie schować skórzany pas za plecami, gdy do pokoju wkroczył Przełożony Na Księgach Avery Schell, otyły mężczyzna o rumianej twarzy. - Co to za wezwanie do uiszczenia opłat? - zawołał kapłan, wymachując plikiem pergaminów w stronę Cadderly'ego. Czytał, przez kogo zostały wystawione, po czym gniewnie jeden po drugim ciskał na ziemie. - Rymarz, złotnik, zbrojmistrz... Roztrwaniasz swoje złoto! Ponad ramieniem Avery'ego Cadderly dostrzegł filuterny uśmiech Kierkana Rufo i domyślił się, skąd przełożony otrzymał informację, która spowodowała jego gniew. Ten wysoki mężczyzna o ostrych rysach był o rok starszy od Cadderly'ego. Byli przyjaciółmi, ale zarazem rywalami w pięciu się na wyżyny hierarchii zakonu, a być może również i w innych kwestiach, zważywszy, że Cadderly miał okazję widzieć Rufa rzucającego tęskne spojrzenia w kierunku Daniki. Wzajemne wplątywanie się w kłopoty stało się dla nich swego rodzaju grą, nader uciążliwą, zwłaszcza dla przełożonego Avery'ego. - Pieniądze zostały dobrze wydane, mistrzu - zaczął niepewnie Cadderly, świadom, że określenie „dobrze wydane" w rozumieniu jego i Avery'ego było diametralnie różne. - W poszukiwaniu wiedzy.

,- W poszukiwaniu rozrywki - mruknął od drzwi Rufo, a młody kapłan zauważył na jego twarzy wyraz satysfakcji. Cadderly otrzymał najwyższą pochwałę ze strony Avery'ego za swoją pracę nad utraconą czarodziejską księgą, co dla Rufa było potężnym ciosem i najwyraźniej w ten właśnie sposób starał się mu odpłacić. - Jesteś zbyt nieodpowiedzialny, aby dysponować takimi sumami! - ryknął Avery, ciskając w powietrze resztę pergaminów. - Brak ci mądrości. - Zatrzymałem jedynie część zysków - przypomniał mu Cadderly - i wydałem je tak jak Denek... - Nie! - przerwał mu Avery. - Nie osłaniaj Jego imieniem tego, czego nie pojmujesz! Deneir. Co wiesz o Deneirze, młody wynalazco? Przebywasz w Bibliotece Naukowej od najmłodszych lat, ale nie znasz za grosz naszych dogmatów i obyczajów. Jedź ze swoimi zabawkami na południe, do Lantan, jeżeli to cię zadowoli - i igraj z kapłanami Gonda! - Nie rozumiem! - Niewątpliwie - odparł niemal z rezygnacją Avery. Przerwał na dłuższą chwilę, a Cadderly stwierdził, że tamten stara się ostrożnie dobierać słowa. - Stanowimy centrum nauk - zaczął Przełożony Na Księgach. - Tych, którzy tu przybywają, obejmuje jedynie kilka ścisłych zakazów... nawet Gondyjczykom zdarza się zawitać w nasze progi. Widywałeś ich, ale czy zauważyłeś, że zawsze przyjmujemy ich chłodno? Cadderly zamyślił się przez chwiię, po czym pokiwał głową. Fakt, doskonale pamiętał, że Avery robił wszystko, by młody kapłan nigdy nie spotykał się Gondyjczykami, kiedy odwiedzali bibliotekę. - Masz rację, a ja nie rozumiem - odrzekł Cadderly. - Moim zdaniem kapłani Deneira i Gonda poświęcający się nauce i wiedzy powinni współpracować! Avery zdecydowanie pokręcił głową. - Tu popełniasz błąd - stwierdził. - Postawiliśmy na tę gałąź, która Gondyjczyków nie interesuje. - Przerwał i ponownie pokręcił głową; to dziwne, ale ów prosty gest ubódł Cadderly'ego bardziej niż jakikolwiek wybuch wściekłości ze strony Avery'ego. - Dlaczego tu jesteś? - spytał cicho Avery w pełni kontrolując swój głos. - Czy kiedykolwiek zadawałeś sobie to pytanie? Wprowadzasz mnie w stan frustracji, chłopcze. Jesteś najprawdopodobniej najinteligentniejszą osobą, jaką poznałem - a znałem wielu uczniów, ale masz odruchy i emocje dziecka. Wiedziałem, że tak będzie. Kiedy Thobicus powiedział, że cię przyjmiemy... - Avery urwał, jakby zastanawiał się, co powinien powiedzieć, ale tylko westchnął przeciągle.

Cadderly miał wrażenie, że przełożony zawsze urywał swój monolog na temat moralności, nim przeradzał się on w uciążliwe kazanie, jakby chciał w ten sposób dać młodzieńcowi możliwość na samodzielne wyciągniecie wniosków, toteż bynajmniej nie zdziwił się, kiedy w chwilę późraej Avery ponownie zmienił temat. - Jakie masz obowiązki do wypełnienia, podczas gdy siedzisz tu teraz i zajmujesz się „poszukiwaniem prawdy"? - zapytał Przełożony Na Księgach, a jego głos pozornie przepełnił się gniewem. - Czy zapaliłeś dziś rano świece w komnatach pracowni? Cadderly skrzywił się. Wiedział, że o czymś zapomniał. - Nie sądzę - stwierdzi! Avery. - Jesteś cennym nabytkiem dla naszego zakonu, Cadderly, i niewątpliwie posiadasz wielki talent zarówno jako uczeń i jako skryba, ale ostrzegam cię, że twoje zachowanie jest nie do przyjęcia. - Oblicze Avery'ego pokraśniało, gdy Cadderly, w dalszym ciągu zastanawiając się o co mogło chodzić staremu przełożonemu, odpowiedział na jego spojrzenie nawet nie mrugnąwszy powieką. Młodzieniec nieomal przywykł do takich połajanek - Avery zawsze reagował na wszelkie informacje od Rufa. Cadderly nie uważał tego za złe - Avery, pomimo iż szybko wpadał w złość, był z całą pewnością bardziej wyrozumiały niż inni, starsi od niego mistrzowie. Przełożony odwrócił się gwałtownie, nieomal przewracając przy tym Rufa i wypadł na korytarz, odsuwając gwałtownym gestem stojącego mu na drodze, szczupłego mężczyznę. Cadderly wzruszył ramionami, usiłując uznać cały incydent za jeszcze jeden z fatalnych wybuchów Avery'ego. Mistrz najwyraźniej go nie rozumiał. Młody kapłan nie przejmował się rym zbytnio -jego umiejętności jako skryby przysporzyły mu sporych pieniędzy, którymi dzielił się równo po połowie z biblioteką. Faktycznie nie należał do fanatycznych wyznawców Deneira, zaniedbywał swoje obowiązki, przez co niejeden już raz napytał sobie biedy. Cadderly wiedział jednak, że większość mistrzów zdawała sobie sprawę, iż jego zaniedbania nie wywodziły się z braku szacunku wobec zakonu, lecz z natłoku zajęć; był wręcz pochłonięty uczeniem się i tworzeniem, dwoma podstawowymi elementami w naukach Deneira, przynoszącymi zarazem największe zyski dla wymagającej znacznych funduszy na swoje utrzymanie biblioteki. Cadderly domyślał się, że kapłani Deneira i większości innych zakonów gotowi byli wybaczać drobne uchybienia, jeżeli tylko przynosiły one stosowne zyski. - Och, Rufo - zawołał sięgając dłonią do pasa. W drzwiach pojawiło się pociągłe oblicze Rufa - jego małe czarne oczka błyszczały w wyrazie triumfu. - Tak? - zamruczał wysoki mężczyzna.

- Tym razem wygrałeś. Uśmiech Rufa poszerzył się. Cadderly skierował promień światła prosto w jego twarz, a zaskoczony i nieco przestraszony Rufo cofnął się gwałtownie, uderzając plecami o ścianę korytarza. - Miej oczy szeroko otwarte - rzucił Cadderly uśmiechając się szeroko. - Teraz moja kolej - mrugnął, ale Rufo uświadomiwszy sobie, iż najnowszy wynalazek Cadderly'ego jest najwyraźniej nieszkodliwy, tylko prychnął i skrzywił się ironicznie, po czym przeczesał palcami zmierzwione czarne włosy i oddalił się biegiem. Tupot podeszew jego czarnych butów na wyłożonej płytkami posadzce przypominał grzechot końskich kopyt na brukowanej ulicy. Trzej druidzi otrzymali pokój w odległym skrzydle na trzecim piętrze, z dala od biblioteki, zgodnie z życzeniem Arcite'a. Rozgościli się w nim bez trudu, jako że mieli niewiele rzeczy a Arcite zasugerował, aby jak najszybciej udali się, by obejrzeć nowo znaleziony wolumin traktujący o leśnych mchach. - Zostanę tutaj - odrzekł Newander. - Droga była długa i jestem skonany. Raczej niewiele bym wam pomógł. Oczy same mi się zamykają. - Jak sobie życzysz - rzekł Arcite. - Niedługo wrócimy. Może zmienisz nas, kiedy już skończymy. Kiedy jego przyjaciele wyszli, Newander podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz, lustrując majestatyczne pasmo Gór Śnieżnych. Jak dotąd, tylko raz odwiedził to miejsce, wtedy gdy po raz pierwszy spotkał Cadderly'ego. Newander był wówczas młodzieńcem, mniej więcej w tym samym wieku, co Cadderly obecnie, i biblioteka z krzątającymi się w niej ludźmi, cennymi artefaktami i pradawnymi woluminami wywarła na nim ogromne wrażenie. Zanim tu przybył, znał tylko spokojne leśne ostępy, którymi władały zwierzęta, i gdzie praktycznie rzadko widywało się ludzi. Po opuszczeniu biblioteki Newander skrzętnie upewnił się co do swego powołania. Wiedział, że woli przebywać w leśnej głuszy, ale cywilizacja nieodparcie go przyciągała, zżerało pragnienie zaspokojenia ciekawości na temat rozwoju architektury i wiedzy. Pozostał jednak druidem, sługą Silvanusa, Dębu Ojca, i jeżeli chodziło o naukę, bynajmniej nie próżnował. Podstawową i najważniejszą rzeczą był, jego zdaniem, naturalny porządek, niemniej jednak... Newander powrócił do Biblioteki Naukowej nie bez powodu. Ponownie spojrzał na majestatyczne góry i zapragnął znaleźć się teraz tam, na zewnątrz, gdzie świat był prosty i bezpieczny.

Agent Talony Z daleka kamienisty grzbiet górski północno-wschodniego krańca masywu Gór Śnieżnych wydawał się całkiem zwyczajny, ot, stosy głazów zaścielające zbocza, pokryte mniejszymi, ciasno zbitymi kamieniami. Było to jednak złudzenie, równie niebezpieczne, jak przypuszczenie, że rosomak to niegroźne, miłe zwierzątko. Pod owym kamienistym zboczem wydrążonych było tuzin odrębnych tuneli, z których żaden nie oferował zbłąkanemu podróżnikowi, szukającemu tu schronienia na noc, niczego prócz rychłej i gwałtownej śmierci. Wewnątrz tego szczególnego górskiego szczytu, który bynajmniej nie był oryginalnym tworem natury, mieściło się Zamczysko Trójcy, warownia w litej skale, forteca złego bractwa, którego jedynym pragnieniem było zdobycie władzy i potęgi. Wędrowcy w Krainach muszą być nader ostrożni, gdyż często tak bywa, iż wraz z wejściem w obręb murów kończy się cywilizacja. - Czy to zadziała? - wyszeptał nerwowo Aballister miętosząc w palcach drogocenny pergamin. Całkiem racjonalnie wierzył w przepis - wszak poleciła mu go sama Talona - ale po tylu udrękach i kłopotach, kiedy chwila zwycięstwa stawała się bliższa, ogarniał go coraz większy niepokój. Uniósł wzrok znad zwoju i wyjrzał przez maleńkie okienko w ścianie fortecy. Na wschodzie rozciągały się płaskie i mroczne Lśniące Równiny, a promienie zachodzącego słońca wyglądały jak płomienie na pokrytych białym puchem szczytach Gór Śnieżnych na zachodzie. Maty imp złożył przed sobą skórzaste skrzydła, skrzyżował łapki i niecierpliwie tupał jedną szponiastą stopą. - Quiesta bene tellemara - wymamrotał pod nosem. - Coś ty powiedział? - rzucił Aballister. Odwracając się gwałtownie i wznosząc jedną brew spojrzał z ukosa na niezbyt dobrze wychowanego towarzysza. - Mówiłeś coś, Druzil? - Zadziała - powiedziałem, że to zadziała - odrzekł ochrypłym, zdyszanym głosem Druzil. - Wątpisz w słowa lady Talony? Wątpiłbyś w jej mądrość, która nas połączyła? Aballister wymamrotał coś podejrzliwie, przyjmując domniemaną obelgę jako niefortunną, acz nieuniknioną konsekwencję posiadania tak przemądrzałego i ogólnie rzecz biorąc paskudnego znajomka. Szczupły czarnoksiężnik wiedział, że tłumaczenie Druzila było mniej niż dokładne i że ąuiesta bene tellemara oznaczało jakiś niezbyt wyszukany

impertynencki przytyk. Nie miał wątpliwości co do szacunków impa, jeżeli chodziło o potężny magiczny napój i jakimś trafem to najbardziej go denerwowało. Jeżeli, tak jak twierdził Druzil, klątwa chaosu poskutkuje, Aballister i jego kompani zła otrzymają na swój użytek potęgę, o jakiej nigdy dotąd nie śniło się żadnemu magowi. Przez wiele lat Zamczysko Trójcy żywiło aspiracje do błyskotliwego podboju Gór Śnieżnych, puszczy elfów Shilmista i ludzkiej osady o nazwie Carradoon. Teraz przy pomocy klątwy chaosu stawało się to wreszcie realne. Aballister spojrzał na stojący przy małym oknie złoty kosz koksowy na trójnogu, w którym zawsze palił się ogień. To była jego brama do niższych światów, ta sama, przez którą sprowadził tu Druzila. Czarnoksiężnik doskonale pamiętał te chwile, dzień, kiedy wręcz płonął z niepokoju i zniecierpliwienia wywołanego oczekiwaniem. Awatar bogini Talony polecił mu, by wykorzystał swe magiczne moce i podał imię Druzila, obiecując, że imp dostarczy mu najwspanialszy z istniejących przepisów na entropię. Nie wiedział wówczas, że realizacja skrzętnego planu impa pociągnie za sobą dwa lata żmudnych i kosztownych wysiłków, niemal pozbawiających czarnoksiężnika wszelkich zasobów materialnych, i że zginie przy tym wielu ludzi. Aballister uznał, że recepta Druzila, przepis na klątwę chaosu był tego wart. Obecne zadanie i osobiste poszukiwania Talony stały się wielkim dziełem jego życia, a zarazem darem dla bogini, który wyniesie go ponad innych kapłanów. Międzywymiarowa brama była obecnie zamknięta; Aballister miał proszki, które otwierały i zamykały ją równie łatwo, jakby używało się do tego klamki. Proszki znajdowały się w małych, starannie oznakowanych sakiewkach - połowa do otwarcia i połowa do zamknięcia wrót - leżących na przemian na pobliskim stoliku. Oprócz Aballistera wiedział o nich jedynie imp, ale chochlik nigdy nie sprzeciwiał się żądaniom czarnoksiężnika i nie próbował manipulować przy wrotach. Druzil mógł być impertynentem i często sprawiał nieliche pro- blemy , ale jeżeli chodziło o ważne sprawy, można było na nim polegać. Aballister rozejrzał się i dostrzegł swoje odbicie w zwierciadle po drugiej stronie pokoju. Niegdyś był przystojnym mężczyzną o przenikliwych oczach i jasnym promiennym uśmiechu. Zmiana była diametralna. Obecnie był zniszczonym, wychudłym, pustym wrakiem, strzępem człowieka - paranie się czarną magią, oddawanie czci wymagającej bogini i sprawowanie kontroli nad pochodzącymi z chaosu stworzeniami takimi jak Druzil, wycisnęło na nim srogie piętno. Przed wieloma laty czarnoksiężnik porzucił rodzinę, przyja- ciół i wszystko, co niegdyś napawało go radością i było mu drogie

- wiedziony pragnieniem wiedzy i potęgi, a ta obsesja jedynie przybrała na sile, odkąd spotkał na swej drodze Talonę. Niejednokrotnie zarówno przed, jak i po ich spotkaniu Aballister zastanawiał się, czy to było tego warte. Druzil uczynił realnym spełnienie jego długoletnich poszukiwań, oferował mu moc przekraczającą wszelkie wyobrażenia, ale rzeczywistość okazała się rozczarowująca. Obecnie potęga wydawała się równie pustym dźwiękiem, jak jego wynędzniałe, smętne, tępe oblicze. - Ale te składniki! - ciągnął czarnoksiężnik usiłując, a raczej łudząc się, że znajdzie jakieś słabe punkty w logicznym planie impa. - Oczy umber bulka? Krew druida? A po co to... maski pozapłasz-czyznowca? - Klątwa chaosu - odparł Druzil, jakby same słowa powinny rozproszyć wszelkie wątpliwości czarnoksiężnika. - To co zamierzasz przyrządzić, to potężny wywar, mój panie. - Widok obnażonych w uśmiechu zębów Druzila sprawił, że Aballister momowolnie się wzdrygnął. Czarnoksiężnik nigdy nie czuł się swobodnie w towarzystwie okrutnego impa. - Del ąuiniera cas ciem-pa - rzekł Druzil przez długie ostre zęby. - Doprawdy potężny napój! - przetłumaczył fałszywie. W rzeczywistości bowiem powiedział: - Nawet pomimo iż jesteś tak ograniczony! - ale Aballister nie musiał o tym wiedzieć. - Tak - mruknął ponownie czarnoksiężnik stukając kościstym palcem w koniuszek swego orlego nosa. - Naprawdę muszę poświęcić trochę czasu i nauczyć się twego języka, mój drogi Druzilu. - Tak - zawtórował imp, poruszając spiczastymi uszami. - lye ąuiesta pas tellemara - co oznaczało - Gdybyś tylko nie byl taki glupi. Druzil powiedział to bardzo cicho, ale tylko upewnił Aballistera, że najzwyczajniej w świecie sobie z niego pokpiwa. - Te ingrediencje były bardzo drogie - rzekł czarnoksiężnik, wracając do tematu. -1 przyrządzone nie dość dokładnie - dorzucił z jawnym sarkazmem Druzil. - Niewątpliwie, gdybyśmy zaczęli szukać, natrafilibyśmy też na sto innych problemów, ale zapewniam cię, że zyski są tego warte. Te zyski! Twoje bractwo nie jest zbyt potężne, w każdym razie nie za bardzo. Raczej nie sądzę, aby przetrwało! Nie bez wywaru. - Boskie dzieło? - zamyślił się Aballister. - Można to tak nazwać - odrzekł Druzil. - Może faktycznie nim jest, skoro właśnie Talona popchnęła cię do tego i to jej wolę realizujesz. Chwytliwa nazwa, w każdym razie dla Barjina i jego nikczemnych kapłanów. Będą bardziej oddani i wierni, jeżeli zrozumieją, że tworzą prawdziwego agenta Talony, moc samą w sobie, której powinni składać cześć, a ich

wierność i poświęcenie pomoże utrzymać w ryzach orkogłowego Ragnora i jego prymitywnych wojowników. Aballister roześmiał się w głos na myśl o trzech klerykach drugiego zakonu triumwiratu Zła, klękających i modlących się przed prostym magicznym artefaktem. - Nazwałbym to Tuanta Miancay - Zabójcza Zgroza - zaporo-ponował Druzil, jego cmoknięcia były jawnie sarkastyczne. - To spodoba się Barjinowi. - Zamyślił się przez chwilę, po czym dodał: - Nie, nie Zabójcza Zgroza - Tuanta Quiro Miancay - Najbardziej Zabójcza Zgroza. Śmiech Aballistera zafalował, jakby czarnoksiężnik nagle się zaniepokoił. Najbardziej Zabójcza Zgroza było tytułem nadawanym najwyższym rangą i najbardziej oddanym kapłanom Talony. Barjin, przywódca kleryków Zamczyska Trójcy, nie dostąpił jeszcze tego zaszczytu, chlubiąc się jedynie tytułem Najbardziej Ostabiającej Świątobliwości. Perspektywa, że klątwa chaosu pozwoli mu uzyskać najwyższe zaszczyty i ubodzie aroganckiego kleryka, napawała Aballistera przejmującą radością. Czarnoksiężnik nie mógł się już tego doczekać. Barjin i jego grupa byli w Zamczysku zaledwie od roku. Kapłan przywędrował tu aż z Danary, bezdomny, załamany i pozbawiony boga, do którego mógłby zanosić modły, odkąd nowy zakon kró-lów-paladynów przegnał jego złowrogie bóstwo z powrotem do niższych światów. Podobnie jak AbaDister, Barjin oznajmił, że spotkał się z Awatarem Talony i że to on wskazał mu drogę do Zamczyska Trójcy. Dynamizm i moce Barjina były dość znaczne, a towarzyszący mu uczniowie dysponowali ogromnym majątkiem. Kiedy przybyli do warowni, rządzący triumwirat, a w szczególności Aballister powitał ich z otwartymi ramionami, dziękując Talonie, że umożliwiła to spotkanie. Liczył bowiem, że stworzą wspólnie silny, zgrany zespół, który wzmocni siły fortecy i zapewni środki finansowe na realizację przepisu Druzila. Obecnie, wiele miesięcy później, Aballister zaczął żywić pewne obawy co do trwałości ich dalszego związku, a w szczególności co do kapłana. Barjin miał charyzmatyczną osobowość, coś co jest niezbyt mile widziane w zakonie zajmującym się chorobami i truciznami. Wielu kapłanów Talony pokrywało swe ciała nacięciami lub groteskowymi tatuażami. Barjin tego nie czynił - nie poświecił niczego nowej bogini, ale dzięki swemu bogactwu i niewiarygodnej sile perswazji bardzo szybko osiągnął status przywódcy zamkowych kleryków. Aballister nie starał się przeszkodzić mu w pięciu się po szczeblach kariery, uważając, iż taka była wola Talony - niemniej jednak z czasem zaczął mieć wątpliwości co do

słuszności swego postępowania. Teraz potrzebował pomocy Barjina, aby zjednoczyć i scalić Zamczysko Trójcy, a fundusze kapłana miały dopomóc mu w ostatecznym stworzeniu klątwy chaosu. - Muszę zająć się przygotowywaniem i warzeniem ingrediencji do boskiego dzieła - rzekł w zamyśleniu - ale w wolnej chwili chciałbym nauczyć się odrobinę tego twojego kwiecistego języka, którym mnie hojnie raczysz, Druzilu. - Jak sobie życzysz, panie - odrzekł imp skłaniając się, podczas gdy Aballister wyszedł z niewielkiej komnaty, zamykając za sobą drzwi. Druzil wypowiedział następne słowa w swoim osobistym języku, jeżyku niższych światów, obawiając się, że czarnoksiężnik może podsłuchiwać pod drzwiami. - Quiesta bene tellemara, Aballister! - Złośliwy imp nie mógł się powstrzymać, by nie wyszeptać: - Ale jesteś na to za glupi. - Uczynił to tylko dlatego, że chciał usłyszeć te słowa wypowiedziane w obu językach. Pomimo obelg, jakimi dość często z nader błahych powodów obrzucał swego pana, Druzil niewątpliwie szanował czarnoksiężnika. Aballister był niewiarygodnie inteligentny jak na człowieka i najpotężniejszy z trzyosobowego zakonu trójcy, a zgodnie z oceną Druzila ci trzej czarnoksiężnicy stanowili najpotężniejszą z odnóg triumwiratu. Aballister uwarzy przeklęty napój i wykona urządzenie, które zajmie się jego rozprowadzeniem, a za to Druzil, który czekał na ten dzień od dziesięcioleci, będzie mu piekielnie wdzięczny. Druzil był sprytniejszy niż większość impów i mądrzejszy niż większość ludzi, a kiedy przed wiekiem natknął się na stary, zapomniany manuskrypt, skrzętnie ukrył go przed swoim poprzednim panem, również człowiekiem. Tamten czarnoksiężnik nie miał środków ani dość oleju w głowie, by zrealizować skomplikowany plan, a potem właściwie rozprzestrzenić klątwę chaosu. Aballister był takim człowiekiem. Aballister czuł mieszaninę nadziei i niepokoju, gdy z uwagą wpatrywał się w czerwoną poświatę emanującą z wnętrza przezroczystej butelki. To była pierwsza próba klątwy chaosu, a wszelkie nadzieje czarnoksiężnika zależały teraz od umiejętnego połączenia poszczególnych elementów planu w zwartą całość. - Jeszcze jeden składnik - wyszeptał strwożony imp, nie podzielając wątpliwości swego pana. - Dodaj yote, a potem będziemy mogli wypuścić dym. - Nie jest przyswajalny? - spytał Aballister. Druzil wyraźnie pobladł. - Nie panie, nie ten - wychrypiał. - Rezultaty są zbyt potworne. Zbyt potworne! Czarnoksiężnik przez dłuższą chwilę wpatrywał się w impa. Przez dwa lata, odkąd był on przy nim, nigdy jeszcze nie widział go w stanie takiego wzburzenia. Czarnoksiężnik podszedł do szafki i wyjął drugą buteleczkę, mniejszą niż ta z płynem, ale ozdobioną

niezliczonymi runicznymi znakami. Kiedy wyjął korek, z wnętrza wypłynęła chmura jasnego dymu. - Dymiąca butelka - wyjaśnił. - Pomniejszy magiczny artefakt. - .Wiem - przerwał Druzil. - I wiem już, że ta butelka będzie doskonale pasować do naszego wywaru. Aballister miał ochotę zapytać, skąd imp mógł o tym wiedzieć, skąd w ogóle wiedział o jego dymiącej butelce, ale zatrzymał to dla siebie, przypominając sobie, że złośliwy chochlik miał kontakt z wieloma światami i to mogło być odpowiedzią na jego pytania. - Mógłbyś zrobić więcej takich? - zapytał Druzil wskazując czarnoksięską butelkę. Aballister zgrzytnął zębami - jeszcze jeden wydatek - ale wyraz jego twarzy wystarczył za słowną odpowiedź. - Klątwa chaosu najlepiej rozprzestrzenia się we mgle, a przy pomocy czarów ta butelka będzie to czynić przez wiele lat, choć na znacznie ograniczonym obszarze - wyjaśnił Druzil. - Będzie potrzebne drugie naczynie, jeżeli mamy właściwie rozprzestrzenić trunek. - Trunek? - rzucił bliski wściekłości Aballister. Druzil szybkim machnięciem skrzydeł przeleciał na drugi koniec pokoju, z dala od Aballistera, choć w przypadku potężnego maga praktycznie żadna odległość nie odgrywała większej roli. - Trunek? - powtórzył Aballister. - Mój drogi, drogi Druzilu, czy chcesz mi powiedzieć, że wydałem fortunę w złocie i płaszczyłem się przed Barjinem i jego paskudnymi kapłanami tylko po to, by sporządzić odrobinę wina elfów? - Bene tellemara - padła ochrypła, gniewna odpowiedź impa. -Nadal nie pojmujesz, co tu stworzyliśmy? Wino elfów? - A więc może okowitę krasnoludów? - prychnął sarkastycznie Aballister. Wziął do ręki swoją laskę i postąpił groźnie krok naprzód. - Nie zdajesz sobie sprawy, co się stanie, kiedy to się rozpęta - warknął szyderczo imp. - No to mi powiedz. Druzil smagnął skrzydłami przed twarzą i z tyłu głowy; ruch ten miał odzwierciedlać jego głęboką frustrację. - To zaatakuje serca naszych celów - wyjaśnił. - I wzmocni do przesady ich pragnienia. Proste bodźce staną się rozkazami otrzymanymi bezpośrednio od bogów. Nikt nie zostanie dotknięty w identyczny sposób, podobne efekty dla każdej z ofiar będą stosunkowo różne. Czysty chaos. Ci, którzy padną ofiarą.. . Aballister uniósł dłoń, by go uciszyć; miał już dość wszelkich wyjaśnień. - Dam ci potęgę przekraczającą twoje najśmielsze oczekiwania!

- warknął imp. - Czyżbyś zapomniał już o obietnicy Talony? - Awatar sugerował jedynie, abym cię wezwał - odparował Aballister - i delikatnie dał mi do zrozumienia, że możesz posiadać coś cennego. - Nie masz pojęcia, czym naprawdę jest klątwa chaosu i jaką posiada moc - odparł złośliwie imp. - Wszystkie rasy z całego regionu będą na twoje rozkazy, kiedy zostaną zniszczone ich wewnętrzne ośrodki samokontroli. Chaos to wspaniała rzecz, śmiertelniku, mój panie, moc zniszczeń i podbojów, ostateczny pomór, Najbardziej Zabójcza Zgroza. Władza nad chaosem daje potęgę temu, kto znajduje się poza jego morderczym zasięgiem. Aballister oparł się na lasce i odwrócił wzrok. Musiał wierzyć Druzilowi, a jednak bał się mu zaufać. Tyle poświęcił, by zdobyć ten nieznany przepis. - Musisz się przekonać - stwierdził imp, widząc, że nie zdołał przekonać Aballistera. - Jeżeli ma się nam udać, musisz wierzyć. - Na chwilę złożył błoniaste skrzydła nad głową, pogrążając się w zamyśleniu. - Ten miody wojownik... arogancki...? - zapytał nagle. - Haverly - podsunął Aballister. - Uważa się za lepszego od Ragnora - kontynuował Druzil, a jego oblicze rozjaśnił złowrogi, obnażający zęby uśmiech. -Pragnie śmierci Ragnora, żeby zostać kapitanem wojowników. Aballister nie sprzeciwiał się. Już kilkakrotnie Haverly wypiwszy zbyt dużo ujawniał swoje skryte pragnienia, choć nigdy nie posunął się do tego, by otwarcie zagrozić ogrillionowi. Nawet arogancki Haverly nie był aż tak głupi. - Wezwij go tu - poprosił Druzil. - Niech dokończy nasz sprawdzian. Powiedz mu, że ten płyn wzmocni jego pozycję w triumwira-cie. Powiedz, że dzięki niemu stanie się potężniejszy od Ragnora. Czarnoksiężnik zastanawiał się przez chwilę. Barjin szczerze powątpiewał w powodzenie całego projektu, pomimo iż Aballister zarzekał się, że jego celem jest przede wszystkim służenie Talonie. Kapłan wyłoży! pieniądze na dzieło Aballistera jedynie pod warunkiem, że czarnoksiężnik na oczach tuzina świadków zarzeknie się, iż zwróci całą kwotę, co do miedziaka, w razie gdyby Barjin nie był zadowolony z efektów jego pracy. Kapłan sporo stracił podczas swej ucieczki z pomocnego królestwa Danary - prestiż armię, oraz wiele cennych i potężnych przedmiotów, w tym sporo czarnoksięskich. Majątek, jakim jeszcze dysponował, pełnił główną rolę w zachowaniu pozorów jego poprzedniej pozycji' i władzy.

Obecnie, po wielu długich tygodniach, w trakcie których rosły koszty, a nie było widać efektów, Barjin coraz bardziej zaczynał się niecierpliwić. - Sprowadzę Haverly'ego. Natychmiast - odparł nagle zaintrygowany Aballister. Ani czarnoksiężnik, ani kapłan nie przepadali zarówno za Ragno-rem, którego uważali za zbyt niebezpiecznego, by można mu było zaufać, ani za Haverlym mającym opinię tepaka i kretyna, i jeżeli wynik testu przeprowadzony nawet kosztem tych dwóch pomoże usunąć w cień wątpliwości Barjina, to doskonale. Poza tym, stwierdził w myślach Aballister, to może być interesujące i zabawne widowisko. Druzil siedział bez ruchu na biurku Aballistera, obserwując z najwyższym zainteresowaniem wydarzenia rozgrywające się w drugim końcu pokoju. Imp żałował, że nie może odegrać większej roli w tej części testu, ale jedynie inni czarnoksiężnicy wiedzieli o jego istnieniu czy też fakcie, iż był od pewnego czasu nieodłącznym towarzyszem Aballistera. Wojownicy triumwiratu, a nawet klerycy uważali impa jedynie za ozdobną statuetkę, bo kiedy któryś z nich wchodził do prywatnych apartamentów czarnoksiężnika (co nie zdarzało się zbyt często), Druzil natychmiast zastygał w bezruchu na skraju biurka. - Pochyl się nisko nad zlewką i wlej ostatnią kroplę - polecił Haverly'emu Aballister, spoglądając w celu potwierdzenia na Druzila. Imp prawie niedostrzegalnie pokiwał głową i wydął nozdrza w wyrazie zniecierpliwienia. - Tak jest - rzekł Aballister do Haverly'ego - kiedy ją wlejesz, weź głęboki wdech. Haverly stał sztywno i podejrzliwie przyglądał się czarnoksiężnikowi. Najwyraźniej nie ufał Aballisterowi - do tej pory nie wykazał się on wobec niego nadrobniejszym nawet gestem przyjaźni. - Mam wielkie plany - rzucił groźnie - ale wcale nie pragpe, abyś zmienił mnie w traszke czy inne paskudztwo. - Wątpisz? - ryknął nagle Aballister, wiedząc, że musi bez wahania obalić wszelkie wątpliwości nurtujące młodego wojownika. - Odejdź wiec! Każdy może dokończyć przygotowywanie tego wywaru. Sądziłem, że ktoś tak ambitny, jak ty... - Dość - uciął Haverly i Aballister wiedział już, że rybka chwyciła przynętę. Podejrzliwość Haverly'ego nie mogła się równać jego żądzy władzy. - Zaufam ci, czarowniku, choć nie dałeś mi dotąd po temu powodu - dokończył Haverly. - Ale nie masz również powodu, by mi nie ufać - upomniał go Aballister. Haverly jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Aballistera - jego grymas nie zelżał - po czym pochylony nad zlewką wylał do niej ostatnie krople płynu. Kiedy tylko