Kosik Rafał
Partyline
Z „Science Fiction”
Kruuz stał na najniższym stopniu brudnych betonowych schodów. U jego stóp leżał zdechły ptak.
Spod resztek piór wystawały szare kości i wyschnięte, nadjedzone wnętrzności. W świetle mglistego,
bezbarwnego popołudnia sponiewierany ptak wyglądał jak kolejny śmieć porzucony wśród oślizgłych
kamieni na brzegu rzeki.
Leżące dwa metry dalej zwłoki kobiety były w niewiele lepszym stanie. Fotograf kończył robić
zdjęcia. Błyski jego flesza nakładały się na nieregularne odbicia niebieskich świateł pojazdów
policyjnych stojących wyżej, na ulicy.
- To ona, to musi być ta dziewczyna - powiedział mundurowy, schodząc po schodach. - Sarah
Freeman, 24 lata. Zaginięcie zgłoszono tydzień temu. Na pierwszy rzut oka - policjant skrzywił się -
wszystko pasuje. Zabierać ciało?
Kruuz milczał. Patrzył dłuższą chwilę na ciało, potem przeniósł wzrok na przeciwległy brzeg rzeki:
jadący samochodami ludzie, wędkarze, kilku smętnych spacerowiczów. Szare domy pod niskim
pułapem szarych chmur.
Mundurowy prawie już stracił nadzieję na odpowiedź i nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
- Tak - powiedział Kruuz, nie przestając patrzeć przed siebie. Miał 40 lat i dorobił się już siwych
włosów. Zaczesywał je do tyłu. Ręce trzymał w kieszeniach nieco wymiętego prochowca
nieokreślonego koloru. Jego szczupła twarz pozostawała bez wyrazu.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk zasuwanego zamka przy worku na zwłoki. Rzucił przelotne
spojrzenie na zdechłego ptaka i nie wyjmując rąk z kieszeni, zaczął wspinać się po schodach.
* * *
- Przyczyną śmierci nie było, niestety, utonięcie. Niestety dla niej.
Stevenson zdjął foliowy fartuch ze swojego cielska i wraz z jednorazowymi rękawiczkami wyrzucił
do wielkiego kosza na odpadki. Odgłos opadającej klapy odbił się echem od metalowych szuflad i
wyłożonych białymi kafelkami ścian prosektorium. Patolog spojrzał na Kruuza.
- Nie miałem wiele pracy. Jej wnętrzności zostały usunięte przed wrzuceniem ciała do wody. -
Zrobił krótką pauzę i dodał ciszej: - Możliwe, że wtedy jeszcze żyła.
Jak pozostałe.
* * *
Kruuz siedział w drewnianym fotelu w swoim gabinecie. To był zwykły, mały pokoik z dużym,
solidnym biurkiem, na którym stał czarny telefon. Bardzo stary, jeszcze z kręconą tarczą. Obok
lampka z mosiężnym reflektorem, kilka teczek, dwa długopisy, popielniczka dla gości i stojące w
metalowej ramce, pożółkłe zdjęcie młodej kobiety. Czarno-białe.
Jedno okno i jedna szafa. I kurz.
* * *
- Jakie kroki zostały przedsięwzięte, by nie dopuścić do następnych ofiar?
- Co robi policja, by ująć szaleńca?
- Co pan ma do powiedzenia rodzinie dziewiątej ofiary?
Błyskały flesze, ze wszystkich stron padały kolejne pytania. Wilgotny wieczorny wiatr poruszał
rzadkimi włosami na głowie generała Hearna, szefa Scotland Yardu. Mężczyzna przez chwilę miał
zamiar coś powiedzieć, ale zacisnął zęby, spojrzał wymownie na rzecznika prasowego i ruszył w
kierunku drzwi. Rzecznik zastąpił drogę dziennikarzom, sprawnie skupiając na sobie ich uwagę i
zaczął udzielać wymijających odpowiedzi.
* * *
Twarze zebranych oświetlone od dołu wyglądały nieco makabrycznie, ale nikomu to nie
przeszkadzało. Środek pomieszczenia zajmował stół z podświetlanym ekranem ciekłokrystalicznym, o
wymiarach dwa na dwa metry, otoczonym przyciskami i mniejszymi ekranami kontrolnymi.
Mężczyźni wpatrywali się w wyświetlaną mapę Londynu. Pulsowało na niej dziewięć czerwonych
ponumerowanych punktów i dziewięć znaków zapytania, także ponumerowanych.
- Dotychczas nie znaleźliśmy w tym żadnego sensu - powiedział Kruuz. - Ofiary nie mają ze sobą
nic wspólnego poza tym, że są atrakcyjnymi kobietami...
- Tyle problemów przez zwykłego zboka? - zapytał ze złością Hearn.
- Nie dobiera kobiet podług klasycznych typów - wtrącił się Gordon, psycholog. - Dla niego nie ma
znaczenia, czy ofiarą jest młoda i delikatna brunetka, czy czterdziestoletnia... Szwedka. Okoliczności
zaginięcia też nic o nim nie mówią. Raz atakuje ostrożnie w ciemnym zaułku, kiedy indziej porywa
ofiarę z gabinetu na dwudziestym piętrze biurowca. Wspólne jest jedynie okrucieństwo z jakim je
zabija.
- Wypatroszenie...
- Właśnie, ale i to jest dziwne. Tnie szybko i spokojnie - najwyraźniej cierpienie ofiary nie jest jego
celem. Robi to bez emocji, jakby ciął fotel. Cięcia są równe, ale niewprawne. Nie jest więc zapewne
chirurgiem... Gdybym oglądał tak pocięty fotel, to powiedziałbym, że ktoś czegoś w nim szukał. Tyle,
że to nie są fotele... Szczegółowa charakterystyka osobowości...
- Stek bzdur! Narzędzie?
- Nóż do krojenia mięsa - odezwał się natychmiast Stevenson, patolog. - Do kupienia w każdym
supermarkecie. Kilka szczerb, ale to nam i tak pomoże dopiero, jak już go znajdziemy. Wiem na
pewno, że facet jest silny.
Patolog odstawił na brzeg stołu kubek z resztką kawy.
- Wiesz ile kosztuje taki stół? - zapytał Hearn przez zaciśnięte zęby.
Stevenson natychmiast podniósł kubek. Wszyscy wiedzieli, że stół jest wodoodporny, bo nieraz
lądowała na nim kawa.
- Co jeszcze?
- Nie wiadomo gdzie wrzucił do wody ciało znalezione w rzece - powiedział Kruuz. - Na miejscach,
gdzie znaleziono pozostałe zwłoki, nie znaleźliśmy żadnych śladów. Mamy jeszcze jedną zaginioną,
której ciała nie odnaleźliśmy.
- Od razu zakładasz, że znajdziemy ciało? Może i lepiej zakładać najgorsze... Co jeszcze?
- Żadna kamera nie obejmowała miejsc porwania, ani porzucenia ciał. Nie mógł to być nikt ze
skazanych już za podobne czyny w Europie, Kanadzie ani USA. Nie mamy nic.
- Czekamy na następną ofiarę?
- Jeśli teraz przestanie - nie znajdziemy go.
- A ofiarą może być każda kobieta w wieku od szesnastu do czterdziestu pięciu lat?
- O ile jest ładna.
- Co za ulga! Lekko licząc pół miliona potencjalnych ofiar. I co ja mam powiedzieć burmistrzowi?
Że kluby fitness będą puste? - Hearn obrócił się na pięcie, obrzucając Kruuza wściekłym spojrzeniem i
wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Raczej, że może się nie martwić o żonę - powiedział cicho Stevenson za oddalającymi się krokami.
Nikt się nie śmiał.
* * *
Mary Lou szła opustoszałą po pomocy Queens Way. Wysokie obcasy wybijały równy rytm
powracający echem od budynków po przeciwnej stronie ulicy. Od stacji metra do domu miała do
przejścia jakieś czterysta metrów. Pokonywała tę trasę nocą trzy razy w tygodniu od ponad roku, ale
dziś po raz pierwszy pomyślała z lekkim rozbawienie o tym, że za każdym razem robi spory hałas
takimi butami. Jeszcze tylko dwieście metrów i jej kroki ucichną na miękkiej wykładzinie klatki
schodowej. Gdy minie drzwi swojego mieszkania, zamieni się w pannę Mary Stowe powszechnie
szanowaną, skromną asystentkę dyrektora jednego z domów towarowych. Nudna, biurowa praca, choć
wszyscy od niej oczekiwali, że podobnie jak jej koleżanki bez reszty odda się karierze. Kariera
businesswoman? Jak umierać powoli, to już lepiej od razu wskoczyć pod autobus! Mary Lou nocami
tańczyła przy rurze w klubie „Electric Star" i kochała tę pracę. Do tego zarabiała trzy razy więcej od
koleżanek i za dziesięć lat, w przeciwieństwie do nich, nie będzie miała obwisłego ciała, sflaczałego i
nudnego męża, ani świdrującej pustki w głowie, w miejscu gdzie kiedyś był sens życia.
Uśmiechnęła się, przypominając sobie dzisiejsze występy. Dzięki niej wielu mężczyzn będzie miało
dziś przyjemne sny.
Nagle przeszedł ją zimny dreszcz. Odruchowo obejrzała się za siebie i choć ulica była pusta jej
dobry nastrój prysł. Przyspieszyła kroku, czując na karku lodowe igiełki czyjegoś spojrzenia.
Obejrzała się jeszcze raz i zaczęła biec. Irracjonalny strach wyparł z jej umysłu wszystko poza czysto
zwierzęcymi odruchami obronnymi. Z nieprawdopodobną szybkością pokonała resztę drogi, dopadła
drzwi wejściowych i zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu kluczy. Serce waliło jej jakby
przebiegła kilometr. Znalazła klucze, ale zaraz wypadły jej z rąk. Podniosła je i próbowała kilka razy,
nim trafiła na właściwy. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wbiegła na pierwsze piętro, pokonując ostatnie
kilka stopni na czworakach. Oparła się plecami o swoje drzwi i oddychając ciężko, patrzyła w dół
schodów. Prawie krzyknęła, gdy automat wyłączył światło. Wpatrywała się w ginące w półmroku
słabej żarówki schody.
Nikt nie mógł wejść - pomyślała. - Zatrzasnęłam drzwi.
Powoli wsunęła klucz do zamka, ale nie mogła powstrzymać drżenia ręki. Pozostałe klucze
dzwoniły i Mary Lou pomyślała, że przynajmniej jeden z jej sąsiadów obserwuje ją przez wizjer.
Poczuła się bezpieczniej, dopiero gdy zamknęła za sobą wszystkie zamki. Usiadła na podłodze i
zaczęła płakać.
* * *
Kruuz i Stevenson siedzieli w stołówce na pierwszym piętrze i jedli śniadanie. Porcja inspektora
była trzykrotnie mniejsza, więc szybciej skończył. Patolog przez grzeczność zaczął mówić dopiero
teraz, choć sam nadal jadł.
- Z czysto biologicznego punktu widzenia ciało człowieka prawie w całości jest jadalne. - Spojrzał
na Kruuza badawczo, ale ten nie sprawiał wrażenia, jakby chciał zwrócić śniadanie. Ciągnął więc
dalej: - Kanibalizm nie był przecież czymś niezwykłym w historii ludzkości. Tyle że, jakby to
powiedzieć...
- Nasz najlepsze zostawia?
- Właśnie... Człowiek mający do wyboru: zjeść ludzkie ciało lub umrzeć z głodu ostatecznie
wybierze to pierwsze, ale zacznie od ramienia, może łydki. Będzie czuł do siebie odrazę, ale będzie
jadł, a raczej ukryte w nim zwierzę będzie jadło, by przeżyć. Kiedyś wspomniałem o tym mojej żonie
- paw długi jak stół i tydzień u mamusi. Nieważne... Zmierzam do tego, że człowiek, jakby nie był
głodny - nie ruszyłby wnętrzności.
- Dlaczego więc sądzisz, że nasz żywi się ofiarami?
- Kiedyś Marshall złapał faceta wyjadającego ludzkie wątróbki.
- Smakosz?
- Precedens.
- To było na Akademii Medycznej, a on był nocnym stróżem. Właściciele tych wątróbek już nie
żyli.
- Zgadza się - przyznał patolog. - Odpowiadał tylko za kradzież... Jedni kolekcjonują zużyte wkłady
od długopisów, inni skaczą na linie z helikoptera. Im większa presja cywilizacji, tym silniejsza chęć
odreagowania. Facet uwielbiał wykwintne kolacje w cieciówie przy świecach, z winem i surową
wątróbką w roli dania głównego. Smakosz... - Stevenson włożył do ust porcję zimnej już jajecznicy. -
Ale przyznasz, że zjeść wątróbkę, a jelito grube to jednak co innego.
Patolog z rozczarowaniem przyjął brak jakiegokolwiek grymasu na twarzy rozmówcy. Kruuz
pociągnął łyk herbaty i zapytał:
- Więc odreagowuje?
- Wymyślił najbardziej obrzydliwą, odrażającą rzecz jaka mu przeszła do głowy i ją realizuje...
- Mówiłeś o tym pomyśle Gordonowi?
- Jeszcze nie... ale może to bardziej śmierdząca sprawa? Może ktoś nas chce wprowadzić na boczny
tor, chroniąc bogatego faceta, któremu wydaje się, że jest czymś w rodzaju wampira? Środki
techniczne i ludzkie, użyte do zatarcia śladów musiały być znaczne. Ale zaraz! - Patolog w połowie
parówki doznał olśnienia. - Dlaczego zakładasz, że to musi być mężczyzna?
- Wcale nie zakładam, ale jeśli ktoś głośno wyrazi wątpliwość, to radykalne pisma kobiece rzucą się
na nas jednym frontem.
* * *
- Zadzwoniłam do pana, bo mam wrażenie, że zrozumie pan to, co mi się przydarzyło. To może
mieć związek z tym... porywaczem.
- Media rozdmuchały sprawę.
Dziewczyna pokręciła głową. Była drobna, bardzo zgrabna i wysportowana. Obcisłe ubranie, szary
żakiet i spódniczka do kolan doskonale podkreślały figurę. Miała czarne oczy, opaloną skórę i proste,
czarne włosy do ramion. Odgarnęła z twarzy pojedyncze kosmyki i spojrzała na Kruuza.
- Być może marnuję pana czas, ale jeśli już pan tu jest, proszę mnie wysłuchać.
Francuska knajpka była prawie pusta o tej porze. Kruuz i Mary Lou siedzieli przy jednym z kilku
małych stolików wystawionych na chodnik wśród zielonych roślin doniczkowych. Słoneczne, ale
chłodne południe zwiastowało bliski koniec lata.
- Nie bagatelizuję tego, co pani mówi - powiedział inspektor, gdy dziewczyna skończyła opowiadać.
- Ale mi pan nie wierzy?
- Nic pani nie widziała. Przeczucie to za mało.
Mary Lou westchnęła, wstała i zaczęła rozpinać guziki żakietu. Potem wyciągnęła na wierzch białą
bluzkę i ją również rozpięła, ukazując fragment czarnego, koronkowego biustonosza. Mężczyzna w
milczeniu przyglądał się jej. Dziewczyna szerzej rozchyliła bluzkę. Na gładkiej skórze brzucha, po
lewej stronie widniała prosta blizna zaczynająca się pod pasem spódniczki i biegnąca aż do żeber.
- Blizna - powiedziała drżącym głosem. - Wczoraj wieczorem jeszcze jej nie było.
* * *
- Głęboka rana cięta, bez śladów szycia - stwierdził Stevenson. - Gdyby nie to, że z panią
rozmawiamy... powiedziałbym, że to rana śmiertelna. Zresztą - nie miała prawa sama się zagoić. A na
pewno nie w ciągu doby.
Kruuz wpatrywał się w wydruk USG.
- Nie wierzy mi pan? - zapytała dziewczyna, siedząc na kozetce. Kończyła zapinać bluzkę.
- Ktoś może potwierdzić, że nie miała pani tego wcześniej? Mary Lou zaśmiała się i lekko
zeskoczyła na podłogę.
- Kilkuset bywalców klubu „Electric Star". - Napotkawszy ich pytające spojrzenia, wyjaśniła: -
Pracuję tam na drugi etat. Tańczę. Wielu zna na pamięć lokalizację każdego pieprzyka na moim ciele.
Stevenson westchnął i powiedział:
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to jeszcze chciałbym wyciągnąć z pani trochę krwi. Skończyła mi
się cola.
Dziewczyna też westchnęła, podwinęła rękaw i, zamknąwszy oczy, teatralnym gestem rozpaczy
wyciągnęła odsłonięte ramię.
- Jak się pan zapewne domyśla ta blizna poważnie utrudni mi pracę - powiedziała do inspektora, gdy
wyszli na ulicę. - Jak ją zobaczyłam z samego rana, to najpierw mnie zatkało, ale chwilę potem się
wściekłam. Operacja plastyczna to co najmniej dwa miesiące przerwy. Nie mówię już nawet o
kosztach. Jeśli pan mi nie wierzy to agencja ubezpieczeniowa tym bardziej nie uwierzy. Zresztą, co
asystentce dyrektora szkodzi blizna na brzuchu? Poprawka: byłej asystentce, bo wywalą mnie z pracy,
jak się wyda, co robię po nocach.
Zaczęło się chmurzyć, a słońce wyraźnie zbladło. Przez dłuższą chwilę szli obok siebie w milczeniu,
aż Kruuz zapytał:
- Co pani robi dziś wieczorem?
- Na razie wszystkie wieczory mam wolne.
- Poświęci mi pani trochę czasu?
- Prywatny taniec dla pana, któremu nie przeszkadzają blizny? - uśmiechnęła się do niego i
porozumiewawczo poruszyła brwiami, ale po chwili dodała: - Żartowałam.
- Chodzi o mały spacerek. Jakieś czterysta metrów.
* * *
- Może się pani jeszcze wycofać - powiedział Kruuz. - Pewne ryzyko istnieje.
- Lepiej umrzeć tak, niż z nudów.
- Wsiądzie pani do tego samego pociągu co zwykle, do trzeciego wagonu - spojrzał na zegarek - to
za pięć minut. Będą tam nasi ludzie, ale nie rozpozna ich pani. Potem proszę robić to samo, co zwykle.
Wkroczymy tylko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia.
- A jeśli nic się nie stanie?
- Położy się pani spać. Proszę nie zasłaniać okien - będziemy panią obserwować.
- Śpię nago. - Uśmiechnęła się i zmrużyła oczy.
- Zostały pani cztery minuty.
W wagonie było jeszcze pięć osób, ale Mary Lou nie potrafiła rozpoznać jej opiekunów. Zaczynała
nawet podejrzewać, że tak naprawdę to nie ma tu żadnego policjanta.
Mechaniczny głos odczytywał nazwy kolejnych stacji. Przy każdym zamknięciu drzwi odliczała ile
jeszcze dzieli ją od Queens i co chwilę łapała się na mimowolnym pocieraniu dłoni.
W końcu drzwi otworzyły się na jej stacji. Wysiadając, potknęła się o brzeg peronu. Upadłaby,
gdyby jakiś mężczyzna nie złapał jej za łokieć. Podziękowała szybko i pobiegła w stronę schodów.
Gdy była w połowie, obejrzała się, ale mężczyzna zniknął. Na stacji nie było nikogo poza nią. W głębi
tunelu cichł wizg pociągu. Stała prawie minutę, nasłuchując, ale wokół panowała cisza. Jedynie gdzieś
w górze buczała uszkodzona jarzeniówka. Żółtawe kafelki na prostych ścianach stacji ginęły w mroku
przy drugim końcu peronu, a stalowe konstrukcje nośne naznaczone guzami nitów nadawały stacji
wygląd wnętrza ładowni statku towarowego. Dziewczyna wzdrygnęła się i zaczęła wchodzić dalej,
słuchając echa własnych kroków. Gdy mijała bramki wejściowe, oklapnięty Murzyn w dyżurce nawet
nie uniósł głowy znad książki.
Pokonywała tę samą trasę co zwykle, ale teraz wydawała się jej znacznie dłuższa. Nagle stwierdziła,
że pamięta wszystkie mijane po drodze witryny i że jest ich naprawdę dużo. Wiedziała, że jest
chroniona, ale i tak przyspieszała kroku i nerwowo oglądała się za siebie. Jednak ten paniczny,
pierwotny strach z poprzedniej nocy nie pojawił się ponownie. Doszła do domu nie niepokojona przez
nikogo.
* * *
Obraz na monitorze był niewyraźny, czarno-biały a do tego delikatnie drżał. Stop-klatka z kamery
pod sufitem uchwyciła ubranego na czarno mężczyznę idącego przez prawie pusty podziemny garaż.
- Zobacz poprzednią klatkę.
Kliknięcie i obraz przeskoczył. Mężczyzna znajdował się metr wcześniej i był mniej wyraźny.
- Jeszcze poprzednią...
Klik... Tym razem postać była jakby poruszona, w części przezroczysta. Klik... Zamiast człowieka
widać było już tylko półprzeźroczysty cień bez nóg unoszący się w powietrzu.
- Zastanowiło nas to - powiedział Dekert, szef pracowni obróbki obrazu, odsuwając się od monitora
i zapalając lampkę na biurku. W niewielkim stopniu rozproszyło to ciemność pomieszczenia. - Bardzo
stare kamery, filmujące przez wiele lat to samo mogły dawać efekt w rodzaju powidoków. Podobnie
jak oko ludzkie po dłuższym patrzeniu w jasny przedmiot. Widzielibyśmy w takiej kamerze obiekty
ruchome, jako półprzeźroczyste, bo te stałe byłyby wypalone jak na kineskopach pierwszych
telewizorów...
Kruuz patrzył na niego, nie mając zamiaru się odzywać. Znał go od kilku lat i wiedział, że wykładu
nie da się pominąć.
- Ale w tym wypadku tak nie jest - ciągnął Dekert. -To nowoczesna kamera. Stać ją na wiele więcej
niż widzimy na tym skompresowanym filmie. Element światłoczuły może przez sto lat obserwować
otwór pieca hutniczego i nic mu to nie zaszkodzi.
- Facet biegł i zwolnił? - zapytał Kruuz, gdy tamten zrobił dłuższą pauzę.
- Ten film został nagrany z prędkością sześciu klatek na sekundę. Patrząc na odległość, jaką obiekt
pokonuje między kolejnymi klatkami - informatyk tłumaczył powoli, niemal jakby dyktował -
wnioskuję, że szedł wolnym krokiem, nie zmieniając prędkości przez cały czas.
- Więc?
Dekert teatralnie wydął wargi i uniósł ramiona, ale zaraz nachylił się do inspektora i lekko
konspiracyjnym tonem powiedział:
- To jeszcze nie wszystko, Vincent. Przeprowadziliśmy komputerową analizę materiałów, jakie nam
dałeś. Na nagraniach z różnych miejsc nie powtarza się żadna osoba. Oczywiście porównanie
przeprowadza komputer, a nie ludzie. Nasz program wyszukuje cechy charakterystyczne twarzy i
wzmacnia je, usuwając jednocześnie zanieczyszczenia. Interpolujemy obraz z kilku klatek, co pozwala
w znacznym stopniu go wyczyścić. To samo z każdą kolejną osobą, którą udaje się wyodrębnić. -
Kruuz znał zasadę, ale nie chciał urazić rozmówcy pozbawieniem go przyjemności wytłumaczenia
tego samego po raz dziesiąty. - Powstaje częściowy obraz 3D, który choćby w przypadku tego
parkingu podziemnego doskonale wyłapał te same osoby, gdy pod koniec dnia szły w przeciwną
stronę. „Przezroczysty" facet nie pojawił się niegdzie więcej. W jego przypadku program zaczął
wariować. - Dekert zrobił efektowną pauzę. - W tym wypadku mamy do dyspozycji tylko cztery
klatki, gdzie, powiedzmy, w miarę wyraźnie go widać. Każda próba stworzenia jego modelu dawała
jednak zupełnie inne wyniki. Pierwsza klatka z drugą stworzyły coś takiego. - Nacisnął kilka klawiszy
i na ekranie pojawiła się nalana twarz bruneta. - Trzecia z czwartą dały to. -Twarz zmieniła się na
szczupłą. - Inne kombinacje i metody filtracji dały nam coś koło piętnastu zupełnie różnych modeli.
To zdarza się niezwykle rzadko, na przykład, jak ktoś robi miny do kamery, nadyma policzki, naciąga
skórę obok oczu itd. W dziewięćdziesięciu procentach wypadków powstają dwa, góra trzy podobne do
siebie modele, z których program później sam odrzuca te zbędne...
Kruuz przestał go słuchać i myślami wybiegł gdzie indziej.
- To jedyna osoba, która zwróciła naszą uwagę - zakończył Dekert. - Popracujemy jeszcze nad tym,
ale szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby wyszło coś więcej.
Stuknął w klawiaturę i półtorasekundowy film zaczął się odtwarzać w zapętleniu szarpanym
ruchem. Mężczyzna ubrany na czarno materializował się z powietrza i wolnym krokiem wychodził
poza kadr.
Kruuz patrzył na film przez dłuższą chwilę, po czym w zamyśleniu przerzucił wzrok na zasłaniające
wszystkie ściany metalowe regały. Zastawione były pracującym sprzętem i tekturowymi pudłami.
Oddzielnie od innych stały ponumerowane od jednego do piętnastu mniejsze pudełka przygotowane
do tej sprawy. Hearn wściekłby się za tę nadgorliwość - pomyślał i zbierając się do wyjścia,
powiedział:
- Jutro czeka was przeglądanie nagrań ze wszystkich budynków w promieniu pół kilometra od
miejsc zaginięć.
Dekert uśmiechnął się. Uwielbiał swoją pracę.
* * *
- Miał doskonałą okazję. Co mu przeszkodziło? - zapytała Mary Lou.
- Nie było go tam.
- Więc po co to całe zamieszanie?
- Na wypadek, gdyby był.
Do stolika podszedł kelner. Mary Lou zamówiła carpaccio z łososia i białe wino, a Kruuz zwykłą
kanapkę z serem.
- Od jakiegoś czasu smakują mi dziwne rzeczy - stwierdziła dziewczyna. - Tydzień temu kupiłam w
polskim sklepie kiszone ogórki. Wie pan, co to jest? Zamyka się ogórki w słoiku pełnym wody i
czeka, aż się zepsują. Obrzydlistwo, ale jak powąchałam, nie mogłam się powstrzymać. Mają tam parę
innych śmiesznych rzeczy i zamierzam je wypróbować.
- Jesteś w ciąży.
- Znamy się dopiero dwa dni - zażartowała, ale po chwili spoważniała. - Nie może pan wiedzieć. Nie
robiłam testu... zresztą... - zaczęła liczyć coś na palcach - nie, to niemożliwe.
- Proszę zrobić test. Stevenson pokazał wydruk USG ginekologowi. Dla pewności zrobił badanie
beta-HCG.
Zaczęła się nerwowo śmiać.
- O nie! Tego mi pan nie wmówi. Ta blizna to ma być ślad po... zapłodnieniu? Znam przyjemniejsze
sposoby zachodzenia w ciążę. - Szybko starła pojedynczą łzę z policzka.
- Jesteś w trzecim, może w czwartym tygodniu. Sądzę, że dzięki temu cię nie zabił.
Mary Lou patrzyła na niego z mieszanką złości i zdziwienia.
- Pozostałe ofiary prawdopodobnie nie były w ciąży - kontynuował Kruuz. - To jedyna wyraźna
różnica.
- Rozumiem. Facet kocha dzieci. Rozciął mi brzuch, stwierdził, że jestem w ciąży i skleił go
ponownie. Widziałam to w telewizji. Haiti i wyciąganie flaków przez pępek. Mam tylko nadzieję, że
nie wpadła mu do środka guma do żucia. Przecież to idiotyczne! Gdzie ja wtedy byłam, skoro nic nie
pamiętam?!
- A co ty o tym myślisz?
- Że nie mam szans na rolę w reklamie prezerwatyw - odpowiedziała i wbiła wzrok w stolik..
- Dostaniesz stałą ochronę.
- Doceniam troskę, ale chcę uratować z mojego życia to, co jeszcze jest na swoim miejscu. Nie chcę
ochrony... A teraz wolałabym zostać sama.
Kruuz rzucił na stół banknot i wyszedł. Dziewczyna siedziała jeszcze pół godziny, popijając wino i
próbowała ułożyć sobie w głowie wszystkie sprawy.
Potem zadzwoniła do pracy, prosząc o wolny dzień i spacerkiem poszła wzdłuż Park Lane w
kierunku stacji metra. Zeszła schodami na dół i wsiadła do pierwszego pociągu, który nadjechał. W
wagonie było koło dziesięciu osób. Usiadła w kącie i wyjęła z torebki kieszonkową książkę. Gdy
pociąg przejechał jedną stację, przypomniała sobie tamten wieczór. Nie mogła skupić się na czytaniu.
Schowała książkę i zaczęła obserwować ludzi. Niepokój wzrastał. Już nie chodziło o tamten wieczór,
tylko o ten przedział! Czuła obecność tego, który ją tak przerażał. Nerwowo sprawdzała wzrokiem
wszystkich, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Wstała i z trudem opanowując drżenie nóg, podeszła do
drzwi, by wysiąść na najbliższej stacji.
* * *
Na ten telefon Kruuz czekał od kilku dni. Wysłuchał rozmówcy w milczeniu i odłożył słuchawkę.
Wstał, założył wymięty prochowiec i zbiegł do parkingu podziemnego, gdzie stał jego wielki
poobijany chrysler. Dotarcie na miejsce zajęło mu kilka minut.
Cały, ogromny budynek domu towarowego, został opróżniony z klientów.
- Coś się zmieniło - powiedział technik z aparatem w ręku.
Kruuz przytaknął. W toalecie pracowało intensywnie kilku mężczyzn w policyjnych uniformach. Z
ostatniej kabiny wypływała kałuża krwi. Spod drzwi wystawała biała jak kreda dłoń. Inspektor wrócił
na korytarz i rozejrzał się. Kilka metrów dalej pod sufitem obracała się skokami o czterdzieści pięć
stopni półkula wyglądająca jak odwrócona głowa robota R2D2. Czworo czarnych oczu obserwowało
potencjalnych złodziei z czterech stron. Tylko jedno oko było prawdziwe.
- Czysto, można wejść.
Kruuz podszedł do ostatniej kabiny i końcem pióra uchylił drzwi. Półnagie zwłoki kobiety leżały
skręcone na podłodze. Twarz wykrzywiona w grymasie niewyobrażalnego cierpienia przypominała
eksponat z gabinetu figur woskowych. Dookoła porozrzucane były skrawki materiału, krwawe
strzępki tkanek i drobiazgi z rozdartej torebki. Wśród nich migający zieloną diodą telefon komórkowy
- Kruuz miał nadzieję, że nie zadzwoni. Ściany kabiny były czerwone od wysychających kropel
rozbryzganej krwi. Na drzwiach widać było krwawe ślady palców, a nawet zadrapania paznokciami,
jakby ofiara próbowała wydostać się na zewnątrz z jakiś przyczyn, zapominając otworzyć zamek..
Kobieta nie miała brzucha. Skóra oderwana była poniżej żeber ukazując krwawe resztki narządów
wewnętrznych usuniętych aż do kręgosłupa. Niżej bielały kości miednicy, spod których wystawały
pojedyncze żyły i strzępki mięśni.
- Żadnych śladów męskich butów - stwierdził technik, kładąc nacisk na słowo „męskich". Stał tak,
by nie widzieć zwłok.
Kruuz znów przytaknął.
- Hearn chce, żebym przyjrzał się twojemu dochodzeniu. - Do toalety wszedł wysoki, grubawy
mężczyzna dobrze po pięćdziesiątce i przywitał się, podając dłoń Kruuzowi.
Kruuz znał inspektora Clarka. Lubił go, ale wiedział, że włączenie go do sprawy oznacza skrajne
zniecierpliwienie szefa.
- Trudno - odparł, wywołując lekki uśmiech na twarzy kolegi.
- Coś nowego? - zapytał Clark, dając w ten sposób do zrozumienia, że jest wtajemniczony we
wszystkie akta.
- Nie zabrał ciała.
Clark zerknął do wnętrza i skrzywił się.
- Boże! Broniła się do ostatka. - Wyjął z kieszeni chustkę i przytknął do twarzy. Zapach krwi i
surowego mięsa nie był silny. Ale był. - Ślady jej paznokci są na drzwiach... na wysokości stu
osiemdziesięciu centymetrów.
Przyjrzał się dokładniej wewnętrznej powierzchni drzwi.
- Mamy małą zagadeczkę...
Kruuz przytaknął głową. Z przykrością stwierdził, że smutek nagle ustępuje miejsca ciekawości.
Ciekawości poznania zakończenia historii, zobaczenia człowieka, którego umysł był zdolny do takich
rzeczy.
- Człowiek pozbawiony mięśni brzucha nie może stać - powiedział.
- A kabina jest za mała, by napastnik mógł wewnątrz zrobić to, co zrobił - dokończył Clark. - Jeśli
ofiara została zaatakowana przed zamknięciem, to w jaki sposób rozmazywała własną krew na
wysokości stu osiemdziesięciu centymetrów; jeśli później, to gdzie są ślady butów napastnika? -
Pokręcił głową. - Wiesz, co ci powiem? To się po prostu nie zdarza. Ktoś nie może ot tak zabijać
kolejno ludzi. Od tego jesteśmy, żeby go złapać.
Obaj dłuższą chwilę patrzyli na kabinę i ciało wewnątrz.
- Wyniósł flaki w reklamówce, czy jak? - zapytał w końcu Clark. - Chyba ich nie spuścił w kiblu?
Kruuz obrzucił wszystko jeszcze raz wzrokiem i wyszedł na korytarz.
- Chciałbym zobaczyć nagrania - powiedział do stojącego obok ochroniarza.
Ten skinął głową i ruszył przodem w kierunku schodów.
* * *
Ciemny pokoik, dwa głębokie skórzane fotele, prosta konsola i dwa tuziny monitorów. Niebieska
poświata i cichy szum wentylatorów.
- Przejrzałem już nagranie z tej kamery - powiedział młody operator, gdy Kruuz usiadł w drugim
fotelu. -Tylko jeden facet zagubił mi się tam w ciągu pół godziny przed... tym.
- Zagubił się?
- Niech pan spojrzy. - Wskazał jeden z monitorów i wcisnął kilka przycisków bez patrzenia na
konsolę.
Na monitorze trzydziestoletni mężczyzna szedł w kierunku kamery, obrót na inny korytarz,
piętnaście sekund bez ruchu i znów obrót. Mężczyzny nie było.
- Sprawdziłem sąsiednie korytarze. - Znów wcisnął kilka przycisków. Obraz na trzech wyższych
monitorach przeskoczył. - Inni ludzie są, jego nie ma. Prawdopodobnie wszedł do toalety. Może do
damskiej.
-Jakie jest prawdopodobieństwo, że odszedł dalej, mijając wszystkie kamery od tyłu.
- Małe. Zawsze podejrzanego wychwycę dwie, trzy kamery dalej. Ale żeby to na pewno sprawdzić,
trzeba by przejrzeć wszystkie taśmy z kamer na tym piętrze i na schodach. Jeszcze nie zdążyłem tego
zrobić. Zaraz... proszę spojrzeć. - Na ostatnim z prawej monitorze widać było odległą postać
mężczyzny znikającą za niewidocznymi drzwiami.
- Opuścił piętro?
- Nie, to wejście do tego kibla widoczne z innej kamery. Ale mógł to być też męski kibel.
- Macie jakieś kamery, czujniki, cokolwiek, w tej toalecie?
- Wszystko jest skomputeryzowane. Czujniki temperatury i dymu są wszędzie. - Szybko wstukał coś
w klawiaturę laptopa stojącego z boku konsoli. - Jest. Na pół minuty przed... tym temperatura w
toalecie spadła prawie o dziesięć stopni... Musi być jakiś błąd odczytu.
Spojrzał na Kruuza pytająco, ale ten właśnie wstawał.
- Będę potrzebował nagrań z całego budynku, od momentu jak weszli tu pierwsi pracownicy rannej
zmiany. Proszę też zrobić wydruk zmian temperatur z całego dnia ze wszystkich czujników.
- Jedno jest w tym wszystkim pewne - powiedział niechętnie Clark, gdy Kruuz wrócił - brukowce
podwoją nakłady. „Kolejna ofiara znaleziona w toalecie na trzecim piętrze Harrodsa."
* * *
- Facet wszedł, a nie wyszedł - powiedział Dekert. - Nie drzwiami. Tego jestem pewien.
- Nie ma tam żadnych okien, kratki wentylacyjne są za małe i nie otwierane od dawna.
- Znikł?
- Mógł się przebrać za kobietę.
- Nie. Wszyscy, którzy weszli potem wyszli za wyjątkiem ofiary i naszego podejrzanego. Nikt też
nie wynosił worka pełnego wnętrzności. Ktoś nas robi w balona.
- Dlaczego?
Dekert odchylił się do tyłu, splótł ręce na brzuchu i zrobił jedną ze swoich dramatycznie sztucznych
min.
- Materializacja, dematerializacja, zmiany temperatury - wyliczył powoli. - Z czym ci się to kojarzy?
- Nie odrzucam żadnych ewentualności.
- A wierzysz w nie?
- Mogę myśleć tak, jakbym wierzył.
* * *
- Zmieniłam decyzję - powiedziała śmiertelnie poważna Mary Lou, siedząc na krześle na wprost
biurka Kruuza. - Chcę panu pomóc. Pomóc go złapać. - Przerwała na chwilę, by wytrzeć nos, po czym
kontynuowała: - Myślę, że on mnie śledzi. Jechałam metrem i... poczułam to samo, co tamtego
wieczora. Wzięłam taksówkę i natychmiast tu przyjechałam. Nie było pana, ale bałam się stąd wyjść.
Podczas naszej ostatniej rozmowy odniosłam wrażenie, że pan czegoś ode mnie oczekuje...
Kruuz przytaknął. Napisał coś w notesie i wyrwał stronę.
- Przyjdź o dziewiątej pod ten adres. - Podał jej kartkę. - Będziesz się mogła w każdej chwili
wycofać, ale nie wolno ci nikomu o niczym mówić.
* * *
Mężczyzna obracający w zębach wykałaczkę niedbałym ruchem głowy pokazał, gdzie ma iść. Stary
hall z szerokimi schodami pilnowanymi przez dwóch potężnych ochroniarzy przechodził w ciemną
klatkę schodową rozświetlaną słabymi jarzeniówkami. Mary Lou ostrożnie zapukała do
nieoznaczonych drzwi na półpiętrze,
Otworzyła elegancka kobieta koło czterdziestki. Ładna twarz o ostrych rysach, krótkie ciemne włosy
i wysportowana sylwetka.
- Mary Lou? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, zaprosiła ją do środka.
Na ścianach widać było ślady po zdjętych obrazach i wyniesionych szafach. Biurko na stalowych
nogach z szufladami, telefon, laptop i dwa fotele. Nic więcej.
- Mów mi Joan. - Kobieta wyciągnęła do niej wypielęgnowaną rękę. - Vincent powiedział ci, że ten
projekt jest tajny?
Mary Lou przytaknęła.
- Usiądź, proszę. Napijesz się czegoś? Kawa, herbata? Dopuszczamy nawet coś mocniejszego w
rozsądnych ilościach.
- Nie, dziękuje...
Joan obrzuciła Mary Lou badawczym spojrzeniem. Spódniczka mini, wysokie buty i obcisła
bluzeczka.
- Tańczyłaś w klubie nocnym? To dobrze. Śmiałość ci się przyda. - Wyciągnęła z szuflady kartkę
papieru przypiętą na clipboardzie i podała dziewczynie wraz z długopisem. - To nasze zabezpieczenie,
że nic nie powiesz. Oczywiście w każdej chwili będziesz się mogła wycofać. Pensja... na pewno
będzie wyższa niż tam, gdzie pracowałaś.
Mary Lou podpisała dokument, nie czytając go nawet. Nie spodziewała się, że dostanie jakieś
pieniądze.
- Co... mam robić?
- Vincent nic ci nie wyjaśnił? To do niego podobne. - Kobieta uśmiechnęła się i usiadła na drugim
fotelu. - Będziesz pracować w sekstelefonie.
- Partyline? - zapytała ze zdziwieniem.
- Nie używajmy eufemizmów. Żadnego party nie będzie. Seksu zresztą też. Będziesz rozmawiać.
Mary Lou miała przez chwilę wrażenie, że Kruuz postanowił jej z dobrego serca załatwić nową
posadę.
- Czemu to ma służyć?
- Och, nie robimy tego dla przyjemności! - Joan zaśmiała się gardłowo. - Ani nawet dla pieniędzy.
Próbujemy złapać tego, który zrobił ci ten ślad na brzuchu.
Mary Lou patrzyła na nią pytająco. Joan przysiadła na biurku i przypaliła złotym Ronsonem
wyciągniętego z kieszeni papierosa. Dziewczyny nie poczęstowała. Wiedziała, że nie pali.
- Wyjaśnię ci to w skrócie - kontynuowała, wydmuchując miętowy dym. - Facet, któremu nie
dogadza żona, czuje się niespełniony. Jeśli ma ikrę i możliwości, to szuka kochanki, która robi to,
czego nie chce żona. Innym, łatwiejszym, ale bardziej kosztownym sposobem jest wynajęcie dziwki.
Nie każdemu to odpowiada. Skrajne przypadki owocują przestępstwami na tle seksualnym. Nas
interesuje tylko to. Odkryliśmy już jakiś czas temu, że taki tematyczny sekstelefon zmniejsza liczbę
gwałtów. Facet pogada sobie i wyładuje się w ten sposób. Przynajmniej do tego stopnia, że zaczynają
mu wystarczać inne sposoby zaspokajania, czy nawet własna żona.
- I sądzicie, że ten nasz przestanie zabijać, jak sobie pogada?
- Celem tego projektu jest złapanie Smakosza. Chodź. - Wstała i zaprowadziła dziewczynę do
sąsiedniego pomieszczenia za dźwiękoszczelnymi drzwiami.
Specjalny strój Mary Lou okazał się niepotrzebny. Inne dziewczyny były ubrane normalnie.
Wyglądały na zupełnie wyluzowane. Część z nich była zresztą niezbyt piękna. Siedziały w
obszernym, wyciszonym perforowanymi płytami pokoju przy ustawionych wzdłuż ścian stołach z
telefonami i laptopami. Wszystkie miały na głowie słuchawki sprzężone z mikrofonami, jak
telefonistki. W pokoju panował półmrok - jedynym oświetleniem były halogenowe lampki stojące
przy każdym ze stanowisk. Kilka dziewczyn przelotnie zerknęło na nową, ale szybko wróciły do
swoich zajęć.
- Twój pseudonim to „Lilian" i tylko jego używaj - powiedziała Joan, gdy zeszły po kilku stopniach
na poziom podłogi pokoju. - Także w rozmowach z innymi dziewczynami. Gdy zadzwoni twój
telefon, odbierzesz i zaczniesz rozmawiać, lub na życzenie klienta przełączysz do innej. Staraj się
mówić to, co on, lub ona, bo i kobiety dzwonią, chce usłyszeć. To powinno być brutalne, bo będą
dzwonić sadyści. Ty masz byś ofiarą. Pod żadnym pozorem nie rozmawiaj o swoim życiu prywatnym.
Zmyślaj. Masz do dyspozycji kilkanaście pisemek. Zapoznaj się z nimi pobieżnie, ale nie czytaj ich
rozmówcom, bo pewnie mają takie same. - Wskazała jej stanowisko z miękkim, odchylanym fotelem.
- Na ekranie masz otwarte dwa okienka do komunikacji z opiekunem podczas rozmowy. W górnym ty
piszesz, w dolnym pojawia się to, co on pisze. Obok dwa przyciski: żółty wciskasz, gdy podejrzewasz,
że rozmówca może być poszukiwanym, czerwony, gdy jesteś pewna. Za pół godziny twój telefon się
uaktywni. Kuchnia i toaleta jest tam.
Mary Lou usiadła, włączyła lampkę i spojrzała na swoje miejsce pracy.
- Co miałaś na myśli mówiąc „opiekun"? - zapytała. Joan spojrzała na nią dziwnie.
- Ach, prawda, nic nie wiesz. Vince jest taki lakoniczny. Piętro wyżej siedzą psychologowie, wyżej
spece od łączności, a na trzecim piętrze cała reszta. Ze trzydzieści osób. To duży projekt. Każde twoje
słowo jest rejestrowane, a rozmówca jest namierzany. Jak wciśniesz czerwony przycisk to brygada
antyterrorystyczna będzie u niego za kilka minut. Powodzenia...
Joan wyszła. Mary Lou oparła się i odchyliła fotel do tyłu. Przestrzeń wokół niej była wypełniona
monotonnym gwarem kilkunastu kobiecych głosów. Co ćwierć minuty cichą melodyjką odzywał się
czyjś telefon. Dziewczyna spojrzała w słabo widoczny sufit i westchnęła.
To będzie prawie jak strip-tease - pomyślała i zmusiła się do przeglądania pisemek pełnych
krwawych zdjęć.
* * *
Kruuz wraz z kilkoma innymi policjantami, teraz również z Clarkiem, skończył przetrząsać kolejny
dom kolejnego podejrzanego. Nie wierzył, że to do czegokolwiek doprowadzi.
Inne samochody odjechały i inspektor został sam na ciemnej ulicy. Mimo że siąpił drobny deszcz,
stał z postawionym kołnierzem płaszcza, dłuższy czas opierając się o maskę chryslera. Patrzył w
przestrzeń i słuchał odległych odgłosów głównej ulicy. W końcu wsiadł do samochodu, wyciągnął
telefon komórkowy i wybrał numer.
- Cześć! Miło, że dzwonisz... - zaczął nagrany głos po drugiej stronie. Kruuz odczekał, aż monolog
się skończy i ktoś odbierze. Trwało prawie minutę nim usłyszał aksamitny głos dziewczyny. - Cześć,
tu Monique. Miło, że dzwonisz. O czym chcesz porozmawiać?
- Daj mi Lilian.
- Do twoich usług, panie. Już łączę. Krótki sygnał.
- Witaj. Jestem Lilian... Czym mogę służyć?
- Kruuz. Jak ci idzie?
- Dobrze. Myślałam, że będzie gorzej. Wcisnęłam żółty przycisk, bo facet powiedział, że załatwi
mnie tak, jak poprzednie. Potem mi powiedzieli, że dzwoni sporo udających Smakosza.
- Dzisiaj powiedziałaś, że jadąc metrem zaczęłaś się bać. Kiedy i gdzie to było?
- Jakieś czterdzieści minut po tym, jak skończyliśmy rozmowę. Przestraszyłam się i wysiadłam na
South Kensington. Dlaczego pan pyta?
* * *
- Media domagają się wyników! - niemal krzyczał Hearn. - Dzwonią już nawet do mnie do domu.
Aha, MacDowell... Sprawdź wszystkie licencje i przewal do góry nogami samochód tych gnojków z
CBC, którzy obudzili w nocy moją żonę. Jak znajdziesz choćby miligram cukru pudru albo torebkę
herbaty, zatrzymaj ich od wyjaśnienia - wstał i ruszył do wyjścia, mrucząc: - Jakieś zasady chyba
obowiązują.
* * *
Oklapnięty Murzyn w dyżurce siedział nieruchomo, czytając książkę w białym świetle jarzeniówki.
Mary Lou wyszła na pustą ulicę i ruszyła w kierunku domu. Deszcz przestał padać, ale chmury nadal
całkowicie zasłaniały gwiazdy. Smutne klosze latarni i sporadyczne neony odbijały się koślawo w
mokrym chodniku.
Stuk, stuk, stuk, stuk. Może powinnam poprosić o ochronę - pomyślała, stawiając kołnierz kurtki. -
Człowiek jest mądry poniewczasie. Stuk, stuk, stuk, stuk. Zrobiło się jej trochę zimniej i stwierdziła,
że mimowolnie przyspiesza kroku. W oddali przejeżdżały samochody, ale jak na złość jej ulica była
całkiem martwa.
Obejrzała się. Nic. Zmusiła się z trudem, żeby nie zacząć biec. Lodowe igiełki strachu znów zaczęły
kłuć ją w plecy. Każdy stojący samochód omijała dużym łukiem. Wyjęła z torebki klucze i ostatnie sto
metrów przemaszerowała, ściskając je w dłoni. Ból zranionej skóry dotarł do niej dopiero gdy
otwierała drzwi wejściowe na klatkę schodową. Gdy zatrzasnęła je za sobą, poczuła się tylko odrobinę
lepiej. Weszła schodami na piętro i oparła się plecami o swoje drzwi. Widziała stąd nad balustradą
przeszklone drzwi wejściowe z szarą naklejką i słabo oświetlony krawężnik.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej to, co widzi. Klucze wypadły jej z dłoni. Serce na chwilę
się zatrzymało, po czym zaczęło bić mocniej. Na drzwiach nie było żadnej naklejki.
To była twarz kogoś stojącego tuż za szybą.
* * *
- Duch!? Duch? Odpierdoliło wam z braku dowodów albo opierdzielacie się zamiast pracować! Nie
ważcie się o tym wspominać nikomu, bo prasa nas zeżre żywcem. Macie złapać tego faceta! Nie,
kurwa, ducha, nie, broń Boże, kobietę. Macie złapać tego faceta, nawet, jeśli miałby się potem
wywinąć. Ciśnienie jest takie, że połowa dupków z władz miasta poleci, jak nic się nie ruszy w tej
pieprzonej sprawie!
Kruuz, Clark i Dekert patrzyli na Hearna, czekając na ciąg dalszy. Ten jednak nie nastąpił. Generał
usiadł na krześle, a czerwony odcień na jego twarzy powoli bladł.
- Też z początku nie wierzyłem - informatyk zaryzykował uwagę po dłuższej chwili milczenia -
ale... widział pan nagranie...
- Wy nie musicie się babrać w gównie polityki - odpowiedział spokojniej Hearn. - Nic o tym nie
wiecie. I dobrze, bo byście nie mogli pracować. Jeśli zatrzymacie czarnego, lub gorzej - kobietę...
Duch, duch... Jaja sobie robicie?...
- Duch to jedna z możliwości.
- W myśl teorii, że dobry policjant sprawdza nawet najbardziej idiotyczne tropy?
- Rozebraliśmy spory kawałek kanalizacji - powiedział Kruuz. - Nie spuścił jej wnętrzności w
sedesie i nie wyszedł z nimi na zewnątrz.
- Sam też nie wyszedł... Panowie - powiedział całkiem już spokojny Hearn, patrząc w monitor. -
Odkryjcie prawdę, jakakolwiek by ona była. Nie dam się zastraszyć pismakom ani politykom. Tylko
nie używajcie słowa „duch".
* * *
Monitor wyświetlał po raz kolejny ten sam urywek filmu: obraz kilkupiętrowej kamienicy nocą.
Kamera umieszczona na dachu przeciwległego budynku wycelowana była w przeszklone drzwi. Z
lewej strony kadru szybkim krokiem szła kobieta w błyszczącej kurtce skórzanej i spódniczce mini.
Kilka metrów za nią sunęło w powietrzu coś wyglądającego jak niewyraźny, wydłużony pionowo
drgający obłok gorącego powietrza. Gdy kobieta znikła wewnątrz domu, obłok zaczął przybierać
wyraźniejszy kształt. Po kilku sekundach wyglądał jak korpus mężczyzny unoszący się na
widmowych nogach, rozmywających się całkiem gdzieś poniżej kolan.
* * *
- Duch? Mamy złapać ducha?
- Nie wiem, co to jest. Na wideo nagrywa się jak duch z filmu grozy, więc nazwałem go duchem.
- A w rzeczywistości?
- W rzeczywistości nikt go nie widział. - MacDowell kręcił głową, oglądając nagranie. Od
kwadransa Clark próbował mu bezskutecznie wyjaśnić, że cała sprawa to nie dowcip. Kruuz siedział
obok i nic nie mówił.
- A jeśli ktoś sobie robi żarty? - nie dawał za wygraną MacDowell.
- To złap tego, co sobie robi żarty! Vincent uparł się, żeby sprawdzić trop, prawda?
Kruuz przytaknął.
- OK - MacDowell poddał się. - Do końca życia bym sobie nie darował, gdyśmy odpuścili, mając
szansę go złapać. Macie jakieś dodatkowe informacje?
- Wiemy tylko, że ubiera się na czarno i ma... problemy z nogami.
- Jakiego rodzaju problemy?
- Widziałeś. Są przezroczyste.
- Nie no, kurwa! Panowie! Co ja mam ludziom powiedzieć? Złapcie faceta z przezroczystymi
nogami?
- Załóżmy dla uproszczenia, że nikt z nas nie wierzy w duchy - odezwał się po raz pierwszy Kruuz -
oraz, że łapiemy faceta, który chce, żebyśmy myśleli, że jest duchem.
- Lepiej brzmi. Widziałem kiedyś film o facecie, który na K2 odmroził sobie nogi. Musieli mu je
amputować poniżej kolan. Ma teraz protezy z cienkich tytanowych rurek. W nocy, w słabym
oświetleniu to mogłoby tak wyglądać... Wzrost, włosy, kolor oczu, waga?
- Niestety - odparł Clark. - Na każdym nagraniu wygląda inaczej.
- Jak można zmieniać wzrost?'
- Wyobraź sobie, że on zmienia. Może ma teleskopowe rury zamiast nóg i sprężarkę w dupie... - Po
dokładniejszym przeanalizowaniu nagrań z Harrodsa wyszło, że facet na początku korytarza miał metr
osiemdziesiąt, a piętnaście sekund później o dziesięć centymetrów mniej. Zupełnie, jakby nagranie
zostało zmontowane i ktoś pomylił perspektywę postaci i korytarza. Tego nie widać gołym okiem -
dopiero komputer to wyliczył.
MacDowell wypuścił z sykiem powietrze.
- Na kilku klatkach widać też - ciągnął Clark - że przez nogawki spodni i przez buty prześwituje
listwa podłogowa... Nad czym się tak zastanawiasz?
MacDowell wolno pokręcił głową i powiedział:
- Ja to wszystko przyjmuję do wiadomości, ale zastanawiam się, jak to wytłumaczyć ludziom.
- Powiedz im, że może być niebezpieczny, że nie wiemy, jak on wygląda - odparł Kruuz - i że
potrafi się szybko kamuflować. Powiedz też, że tym razem dziewczyna nie wie, że będzie przynętą.
* * *
Mary Lou wstała koło południa. Wzięła tydzień zaległego urlopu i mogła się teraz spokojnie
wylegiwać. Wczoraj długo nie potrafiła zasnąć. Leżała przy zapalonej lampce i słuchała odgłosów z
zewnątrz. Postanowiła sobie wtedy, że rano poprosi o ochronę, ale teraz, gdy za oknem było jasno,
stwierdziła, że woli spokój - wczorajszy strach był zbyt odległy. Gdy wezwała policję, było straszne
zamieszanie, a ten kto stał za drzwiami i tak dawno zdążył uciec. Najwyżej będę jeździć taksówkami -
skwitowała w myślach.
Wstała i nie bacząc na odsłonięte okna, nago poszła wziąć prysznic. Gorące strumienie wody
drażniące skórę rozbudziły ją do końca. Wytarła się i również nago wróciła do sypialni. Przeszukując
szafę, spojrzała przelotnie w kierunku okna. Jeśli ktoś w domu naprzeciwko akurat patrzyłby w tę
stronę, z pewnością miałby niezły widok. Uśmiechnęła się i pomyślała: Wierny podglądacz
przynajmniej zawiadomi policję, gdy cię będą mordować. Ubrała się i stwierdziła, że właściwie skoro
nie idzie do pracy, to nie ma żadnych pomysłów na spędzenie czasu.
Co można robić o tej porze poza zakupami? I poza szukaniem nowego narzeczonego, oczywiście.
Spacerować po parku?
Wilgotny i chłodny podmuch przywitał ją, gdy tylko stanęła na chodniku. Ochota na spacer odeszła
jej błyskawicznie. Szybkim krokiem przeszła do najbliższej kawiarenki, wcisnęła się w ciepły kącik i
zamówiła śniadanie, choć reszta nielicznych klientów jadła już lunch.
Spojrzała na zegarek. No tak... Zamiast swojego ulubionego złotego tissota miała na ręku coś
wyglądające jak Casio Baby-G - połączenie końcówki prysznica z ustnikiem od aqualungu. Wczoraj
przy wyjściu z pracy kazali jej to założyć. Prócz funkcji zegarka to coś mierzyło jej tętno, temperaturę
ciała i parę innych rzeczy. Nie miała pojęcia, czemu to ma służyć, ale kazali jej nie zdejmować tego
zegarka nawet do snu. Oczywiście już pierwszej nocy się zapomniała.
Jestem w ciąży - pomyślała po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni, ale nie powstrzymało jej to
przed wypiciem kawy. Pochłonęła również podwójnego sandwicza z serem i szynką oraz szarlotkę.
Przełomie pomyślała, że nadwaga, a nie blizna już niedługo może jej przeszkadzać w pracy.
Wyszła na ulicę i stwierdziła, że chłód nie doskwiera jej tak, jak wcześniej. Rzuciła okiem na swoje
okna, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku stacji metra. Mimo wczesnej pory czuła się
zdecydowanie bardziej jak Mary Lou niż jak panna Mary Stowe.
* * *
Półmrok rozjaśniany jedynie niebieskawą poświatą kilkudziesięciu monitorów. Ciche odgłosy
klikania klawiatur, niewyraźne szczeknięcia krótkofalówek. Co jakiś czas skrzypnięcie fotela
obrotowego i czyjeś westchnienie.
Biedronka wychodzi z zasięgu.
* * *
Zeszła po schodach na peron, akurat gdy podjeżdżał pociąg. Podbiegła i wskoczyła do niego.
Przemknęło jej przez myśl, że za cztery miesiące będzie miała wielki brzuch i nie będzie mogła
podbiegać. Potem... Potem co? Poród? Wychowywanie dziecka? Czy chce tego? Uśmiechnęła się.
Instynkt załatwi to za ciebie - pomyślała. - Będziesz kochać to dziecko zanim pierwszy raz kopnie. O
ile z tą ciążą to prawda... Czy to prawda? Wolne żarty! Wiedziała, że to prawda. Była pewna! Tylko...
właśnie. Dziecko jest moje tylko w połowie. Kto jest ojcem? Było wprawdzie dwóch facetów, ale...
Chronologia wydarzeń się nie zgadzała.
Wysiadła na Victoria Station. Nie wiedzieć czemu, wchodząc po schodach na górę, już wczuwała
się w rolę ciężarnej kobiety, która musi robić przystanki co kilkanaście stopni. Przyłapała się na tym,
że wciąga głęboko powietrze, choć wyjście na powierzchnię wcale jej nie zmęczyło. W końcu taniec
przy chromowanej rurze wymaga kondycji.
Może to spóźniony szok? - pomyślała, idąc szybko przed siebie.
Po pięciu minutach spaceru dotarła do przystanku końcowego autokarów turystycznych Green Line.
Podeszła do kasy i kupiła za piętnaście funtów bilet na pierwszy odjeżdżający autokar. Nie pytała
dokąd jedzie. Wzięła bilet i wsiadła do autokaru Leyland stojącego przy stanowisku numer pięć.
Zapięła pas. Mimo wypitej pół godziny wcześniej kawy, zasnęła nim autokar ruszył.
* * *
Obudziło ją bujanie. Przeciągnęła się i rozejrzała. Wjeżdżali na spory parking... w środku pola. Stało
tu kilkadziesiąt autokarów i koło setki samochodów osobowych. Wokół były niemal wyłącznie
łagodne trawiaste pagórki. Autokar stęknął zaciąganym hamulcem i ucichł w lekkim przechyle. Mary
Lou odpięła pas i wysiadła za innymi.
Udeptana ziemia doprowadziła ją do kasy. Nie rozbudzona do końca zapłaciła cztery funty i
chodnikiem dotarła do tunelu pod drogą. Gdy wyszła z drugiej strony na powierzchnię, ujrzała na
niewielkim wzniesieniu terenu stare, chropowate głazy poustawiane pionowo jak klocki.
Stonehenge?... - pomyślała zaskoczona. Spojrzała na trzymany w dłoni bilet. Faktycznie,
Stonehenge. Od dziecka chciała się tu wybrać, ale nie było okazji.
- Przypadek? Mogłam równie dobrze wylądować w Glasgow...
Ale to nie był przypadek. Poczuła, że musi podejść bliżej. Uczucie, które ją ogarnęło przypominało
odkopane z najgłębszych pokładów pamięci radosne wspomnienie z dzieciństwa. Szła, jak w transie
ścieżką wytyczoną dwiema linami przymocowanymi do słupków. Przestała słyszeć ludzi wokół i
samochody na pobliskiej szosie. Pozostał tylko szum wiatru pchającego nisko sunące chmury.
* * *
Starsza pani przestawiała słupki połączone linką, by kolejne wycieczki nie wydeptały trawy w
jednym miejscu. Mary Lou przekroczyła linę i minęła zewnętrzny krąg kamieni. Nikt nie zwrócił na
nią uwagi. Znalazła się w wewnętrznym kręgu. Pozostając od dziecka wewnątrz kultury
chrześcijańskiej, nie wiedziała, co należy zrobić, więc po prostu stanęła w miejscu, które wydawało
się leżeć w centrum kręgu. Nic się nie działo i już była gotowa na kolejny atak depresji, gdy... poczuła
zawrót głowy.
Czuła moc pogańskiej wiary nie do końca jeszcze wyssanej przez setki tysięcy turystów
odwiedzających to miejsce co roku. Kobieta przestawiająca słupki uniosła głowę i zauważyła Mary
Lou. Zerwała się gotowa wszcząć alarm, ale zamarła w miejscu. Wypuściła z ręki metalowy słupek i
patrzyła, nie wierząc. Ciało młodej, czarnowłosej dziewczyny zdawało się być otoczone niewidzialną
energią. Powietrze wokół niej drgało.
Mary Lou spojrzała w górę. Uniosła ręce. Chmury przyspieszyły bieg i w sekundę zostały
zepchnięte za horyzont. Zamglone słońce zabarwiło świat na szaro. Znikli turyści, znikła lina, parking
i szosa. Dziewczyna obróciła się wolno o trzysta sześćdziesiąt stopni. Kamienie wokół niej nie były
tak zniszczone i było ich więcej. Po szarym niebie szybował wielki ptak. Słyszała delikatny szum
lotek. Znów zakręciło się jej w głowie. Pochyliła się i oparła o najbliższy głaz. Chmury wyskoczyły
zza widnokręgu i momentalnie pokryły niebo.
* * *
- Biedronka, brak pulsu.
Ciche sapnięcie i stłumione przekleństwo.
- Skoczek dwa, widzisz ją?
Trzask krótkofalówki.
- Nie.
Biały szum tła z głośnika.
- Wkraczamy?
Skrzypnięcie fotela. Kilka stuknięć długopisu o ginący w półmroku blat. Jednostajny szum
wentylatorów.
- Temperatura?
- Brak odczytu.
- Może jest w tunelu. Dajmy jej dwie minuty.
* * *
Szybko płynące, brudne postrzępione chmury. Powrócił dźwięk rozmów i opon samochodów na
szosie. W lewym górnym rogu kadru pojawiła się wystraszona twarz starszej kobiety.
- Nic ci nie jest, dziecko?
Mary Lou usiadła. Nadal kręciło się jej w głowie, ale było już lepiej. Poprawiał się kontakt z
rzeczywistością. Poczuła chłód ziemi.
- Przepraszam, że tu weszłam...
- Nie szkodzi... Potrzebujesz pomocy?
- Dziękuję. Jestem w ciąży - to dlatego.
Kilku turystów zatrzymało się, widząc dodatkową atrakcję. Gdy Mary Lou wstała, otrzepując się z
trawy; stracili zainteresowanie i na powrót przytknęli do uszu elektroniczne przewodniki.
Obie kobiety wróciły na właściwą stronę liny.
- Dziękuję. Już mi lepiej. - Mary Lou uśmiechnęła się z wdzięcznością. Miała zamiar odejść, ale
tamta przytrzymała ją za rękaw.
- Kim jesteś? Dlaczego tu przyjechałaś?
- Nie rozumiem...
Twarz starszej kobiety była blada. Ona się bała.
- Kiedy byłaś wewnątrz kręgu... mogę przysiąc... znikłaś na kilka sekund!
* * *
Zbliżał się wieczór. Mary Lou wysiadła z metra kilka stacji wcześniej, by dotlenić się nieco. Lubiła
spacerować po Hyde Parku. Znała tu każdy kamyk.
Wciąż odczuwała lekkie zawroty głowy, więc wybierała szersze i bardziej uczęszczane alejki. Do
rozpoczęcia pracy zostało jej jeszcze sporo czasu.
* * *
- Zaczyna się. Spadek temperatury o trzy stopnie w D-5. Co z Biedronką? Jest odczyt?
- Wyraźny. Wszystkie parametry w normie.
- Nie spuszczajcie jej z oczu.
- Skoczek pięć do bazy. Ona właśnie znikła!
- Czy ktoś ją widzi?
- Skoczek siedem. Wcięło ją naprawdę. Po prostu znikła.
- Idźcie w to samo miejsce! Co z odczytem?
- Silnie ekranowany, ale czytelny. Powinna być... pięć metrów przed tobą.
- Tu jest pusto...
Nerwowe sapnięcie i odgłos pospiesznego klawiszowania.
- Sprawdź, czy na ziemi nie leży nadajnik.
- Sprawdziłem. Nic tu nie ma. Coś...
- Co widzisz?
- Powietrze jakby drgało...
* * *
Chmury znów odleciały za horyzont, pozostawiając ją samą z szarym niebem i zamglonym słońcem.
Asfaltowa alejka znikła, ale drzewa i ogrodzenie z kutych prętów zostało. Za nim nie było jednak
Londynu, tylko wielka łąka i daleka ściana lasu, jak cienka ciemnozielona linia.
Stała nieruchomo przez długą chwilę wsłuchana w ciszę. Spojrzała na prawo i zobaczyła leżące na
trawie ciało kobiety w jeansowej bluzie. Bluza była mokra od krwi. Poczuła czyjś wzrok na plecach i
odwróciła się. Krzyknęła.
Patrzył na nią z odległości stu metrów.
Poczuła ciarki na plecach. Lodowe igiełki wędrujące wzdłuż kręgosłupa aż do szyi, unoszące
wszystkie małe włoski po drodze. Jej prześladowca przerażał ją jeszcze bardziej w środku dnia, gdy
stał najnormalniej w świecie na trawie. Nogi ugięły się pod nią i usiadła na ziemi.
Jego nogi stawały się przezroczyste, jak dym z gasnącego ogniska w świetle latarki. Czarny płaszcz
unosił się kilkanaście centymetrów nad trawą. Patrzyła jak zahipnotyzowana z rozchylonymi ustami,
jak tamten sunie w jej kierunku, nie zadając sobie trudu, by wzbogacić iluzję o poruszające się w rytm
niewidzialnych nóg poły płaszcza. Leciał jak poduszkowiec prosto na nią.
Odważyła się spojrzeć na jego twarz...
* * *
- Znów brak odczytu.
- Przecież jest w środku miasta! Zdjęła nadajnik?
- Nie. Nie ma sygnału. Czy ktoś ją widzi?
- Kolejne zaprzeczenia z trzeszczącego głośnika.
Nerwowe stukanie długopisem w blat.
- Ruszcie dupy i ją znajdźcie!
* * *
Wstała i zmusiła się do biegu, choć wiedziała, że to nic nie da. Była zbyt wolna. Mimo to biegła w
kierunku kutego ogrodzenia, próbując z całych sił wyczarować prawdziwy świat. Dopadła prętów i
odwróciła się, przyciskając do nich plecy. Nie miała siły wspinać się na górę. Tamten, nie zatrzymując
się, wyciągnął przed siebie rękę. Mary Lou poczuła jego palce, odległe o dobrych dwadzieścia
metrów, na swoim brzuchu. Potem poczuła je w środku.
* * *
- Puls sto sześćdziesiąt. Słaby sygnał, nadal jakby ekranowany.
-Widzicie ją? - Nie.
Przeskakujące szybko obrazy na monitorach. Przyspieszone, ale spokojne oddechy. Chwila
oczekiwania.
- Cztery stopnie zimniej niż dookoła. Mamy tylko mżawkę. Minimalne wahania pola
magnetycznego.
- Wszyscy natychmiast do sektorów sąsiadujących!
Tupot kilku par nóg nałożony na biały szum z głośnika.
* * *
Ruch uliczny wrócił z hukiem, ale tamten nie przestał biec. Wyglądał teraz inaczej. Miał wielką
czarną głowę... Było ich kilku. Dopadli ją i przewrócili na ziemię. Zaczęła krzyczeć.
- Spokojnie, nic pani nie grozi - powiedział pierwszy z antyterrorystów.
Wyswobodziła się z jego objęć i zarzuciła ręce na ramiona mężczyzny w szarym prochowcu.
- Już dobrze - powiedział Kruuz. - Cały czas byłaś pod ochroną.
- O nie, nie byłam... Nigdy nie będę.
* * *
Z piskiem opon podjechał jaguar szefa Scotland Yardu. Nim się całkiem zatrzymał już otwierały się
tylne drzwi. Generał wydostał się ze środka i od razu przeszedł do rzeczy, czyli do opieprzania
podwładnych.
- Kilkunastu wyszkolonych ludzi nie jest w stanie jej upilnować w centrum Londynu w środku
dnia?! - Znów poczerwieniał na twarzy.
Był nad wyraz dobrze (i szybko) poinformowany.
- Ona znikła moim ludziom z oczu - powiedział MacDowell.
- Mógłbyś to łaskawie sprecyzować?
- Była, a chwilę potem już jej nie było. Nie schowała się za krzaczek, nie wpadła do studzienki. Po
prostu, bez używania przenośni, rozpłynęła się w powietrzu, by po trzydziestu sekundach pojawić się
dwieście jardów dalej.
- Nadal nie możemy używać słowa na „d"? - zapytał nieśmiało Clark.
* * *
- Zrobiłaś sobie pasemko? - zapytał Kruuz, kątem oka obserwując zamieszanie przy limuzynie szefa.
Był to pierwszy i ostatni przejaw poczucia humoru, wprawdzie czarnego, jaki Mary Lou u niego
zauważyła. Nad lewą skronią miała wyraźne, siwe pasmo włosów. Siedziała na progu tylnych drzwi
ambulansu i wpatrywała się w białe włosy w lusterku puderniczki. Inspektor ponownie przeniósł
wzrok na dziewczynę. Poczuła, że mimo pozornej obojętności, martwi się o nią.
- Pasemko to nic... - Włożyła dłoń pod bluzkę. Gdy ją wyciągnęła na palcach miała krew. - Blizna
otworzyła się. On dotykał mojego brzucha... od środka też, a jednocześnie był daleko.
Sanitariusz podwinął jej bluzkę i spojrzał zdziwiony na ranę. Przed chwilą sprawdzał ją dokładnie.
Starł wacikiem krew. Blizna znów wyglądała, jak zagojona dawno temu.
- On nie porywa kobiet z naszego świata - ciągnęła, wycierając rękawem łzy i rozmazany tusz z
policzka. - On tworzy własny, uproszczony świat i zwabia je tam podstępem. Otwiera przejście, w
które one wchodzą. W jego świecie nie ma policji. Możecie go złapać tylko, jak jest tutaj.
- Byłaś tam?
- Tak. - Pokiwała przesadnie głową. - Widziałam tam martwą kobietę. Nie przyglądałam się. Mogę
tylko powiedzieć, że miała na sobie niebieską bluzę jeansową. Czy on... porwał kogoś jeszcze? Jest
dwunasta ofiara?
Kruuz nie odpowiedział, ale wiedziała, że to prawda.
- Będzie musiał oddać to ciało - mówiła dalej. - Wiem to. Gdy tam byłam w jakiś sposób poznałam
zasadę istnienia tamtego świata. Smakosz... niech będzie, skoro tak nazwała go prasa. Smakosz traci
dużo energii na utrzymanie tamtego świata, więc gdy nie jest potrzebny zamyka go. Przedtem musi
pozbyć się tego ciała. Chodzi o równowagę... Musi też sam go opuścić. To ważne...
- Wiem. Możemy go złapać.
- To chciałam powiedzieć.
- Ale jak złapać ducha? - zapytał Clark, podchodząc do nich w tym momencie. Musiał usłyszeć
kilka ostatnich sekund rozmowy.
* * *
- Satelita wykazuje nieznaczny spadek temperatury w rejonie South Hempstet. Tym razem to nie
samochód chłodnia.
- Może znów wentylacja metra?
- Zmodyfikowaliśmy filtr. Komputer odrzuca już takie zmyłki.
- Powiększ.
Klikanie klawiatury.
- Nie wiem, może ktoś odkręcił hydrant. To tylko dwa stopnie.
- Wysyłam jednostkę.
- Dyskretnie.
* * *
Mary Lou nie miała chęci siedzieć w domu i wbrew troskliwym prośbom znającej ostatnie
wydarzenia Joan, żeby wzięła sobie wolne, postanowiła oddać się pracy. Zrobiła sobie dużą kawę i
popijając ją, usiadła na swoim fotelu. Włączyła lampkę i terminal. Prawie od razu zadzwonił telefon.
Poznała po głosie faceta, który dzwonił już kilka razy. W pewien sposób lubiła go. Był bardzo
nieśmiały i wiedziała, że wiele trudu kosztuje go otwarcie się przed kimś, nawet przez telefon. Żona,
jeśli takowa istniała, prawdopodobnie nie miała pojęcia o jego ukrytych pragnieniach. Facet niewiele
mówił, wolał słuchać. Mary Lou wymyślała następną historię i stwierdziła po raz kolejny, że czerpie z
tego pewną przyjemność. Nie tyle z samego opowiadania, co z faktu, że komuś pomaga.
Sekstelefon, strip-tease... - pomyślała z pewnym rozbawieniem. - Pomagam potrzebującym. Jestem
taką nowoczesną zakonnicą. Tyle, że mi za to płacą.
W słuchawce rozległ się trzask, jakby facet się rozłączył. Cichy szum zamiast sygnału świadczył o
tym, że połączenie jest aktywne. Ikona na monitorze laptopa wciąż przedstawiała telefon z
podniesioną słuchawką.
- Halo... - powiedziała do mikrofonu.
Szum.
- Halo... jesteś tam jeszcze?
Znów szum. Wpisała do laptopa trzy znaki zapytania. Po dwóch sekundach w dolnym okienku
pojawiła się odpowiedź opiekuna: Nie rozłączaj się.
- Halo... - szepnęła niepewnie. - Odezwij się, jeśli tam jesteś.
Poczuła gęsią skórkę. Jednostajny szum dawał złudzenia odległych szeptów, kroków. Rozejrzała się,
ale wnętrze pomieszczenia nie zmieniło się. Dziewczyny wciąż siedziały na swoich miejscach. Dwie
były w trakcie rozmowy i Mary Lou słyszała urywane słowa „krew... ból... uciekam... ostry...
rozpruty... "
Podskoczyła, słysząc w słuchawce chropowaty głos:
- Nosisz moje dziecko.
- Słucham?
- Nie zawiedź mnie, bo cała policja świata ci nie pomoże.
- Kim jesteś?
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?
- Tak!
- Zatem dowiesz się jeszcze dzisiaj.
Trzask odkładanej słuchawki. Tym razem na dobre. Mary Lou zawahała się, po czym nacisnęła
czerwony przycisk.
* * *
- Skoczek dwa, co widzisz?
- Stoi tu jakiś facet w płaszczu. Grzebie przy łączu telefonicznym. Nie... zaraz. To niemożliwe...
- Wyrażaj się konkretniej.
- Wygląda, jakby wbił ręce w metalową obudowę. Zauważył mnie...
- Zaczekaj. Mamy czerwony alarm z tego rejonu. Posiłki dotrą za dwie minuty.
- Za późno...
- Dlaczego?
- Idzie do nas... Boże!
Odgłos wystrzałów w głośniku. Trzask i cisza.
* * *
Mary Lou nie mogła dłużej pracować - wcześniej przeceniła swoje siły. Wyszła na ulicę i złapała
pierwszą z brzegu taksówkę. Gdy przejechali kilka przecznic, wyjrzała przez tylną szybę. Jej ochrona
dyskretnie trzymała dystans. Czuła, że potrzebuje mężczyzny. Tak, wtedy wszystko byłoby proste.
Wiedziała też, że musi z tym poczekać, aż ta sprawa się zakończy. Po raz kolejny sprawdzała bliznę
na brzuchu, ale krew nie pojawiła się więcej. Ojciec dziecka... tak, była w stanie uwierzyć prawie we
wszystko.
Latarnie, rozświetlone witryny sklepów i roześmiani ludzie przesuwali się za szybą. Wcale się jej
nie spieszyło do domu. Najchętniej położyłaby się spać w tej taksówce.
* * *
Krótkie serie z automatów przeszyły wilgotny mrok. Płaszcz obcego załopotał od dziurawiących go
kul. Kolejne stłumione puknięcia odrywały strzępki materiału, ale on szedł wprost na strzelających
antyterrorystów. Rozbłyski wydobyły z ciemności dwa rozszarpane ciała leżące przy krawężniku obok
otwartego samochodu.
Policjanci zaczęli się cofać.
* * *
Kolejny radiowóz na sygnale wyprzedził inne samochody. Po minucie taksówka Mary Lou stanęła
na końcu korka. Rzadki widok o tej porze. Dziewczyna zapłaciła i wysiadła. Opatuliła się szczelniej
kurtką. W powietrzu latały drobne kropelki wody, od których błyszczał chodnik i ściany budynków.
Nie było bardzo zimno, ale przy takiej pogodzie chłód zawsze dawał się we znaki.
Daleko z przodu migały niebieskie światła wozów policyjnych. Mary Lou zawahała się chwilę, po
czym ruszyła w ich kierunku. Daleko od centrum sklepy były już pozamykane. Zimne światła
jarzeniówek oświetlały co kilka sekund połowę jej twarzy, gdy szła w kierunku policyjnej blokady.
Słysząc strzały, nie zwolniła, lecz przyspieszyła kroku. Kątem oka zarejestrowała idących w pewnej
odległości za nią dwóch mężczyzn. Jeden z policjantów wstrzymujących ruch na chodniku rozpoznał
ją i po chwili wahania zaprowadził do stojących kilkanaście metrów dalej radiowozów blokujących
boczną uliczkę.
Kruuz nie okazał zdziwienia na jej widok. Wziął ją za łokieć i wprowadził między samochody.
- Powiedz mi tylko, czy coś teraz czujesz? Czy to on? - Wskazał na stojącą trzysta metrów od nich,
w głębi wąskiej uliczki ciemną postać. Z obu stron za szpalerami drzew stały szeregowe domy. Ich
mieszkańcy zabarykadowali się w środku. Na drugim końcu uliczki stały dwa policyjne range rovery i
kilku policjantów gotowych w razie strzelaniny ukryć się za załomem budynku.
- Boję się, ale nie wiem... - stwierdziła. - Ostatnio boję się cały czas.
- OK. Zawieziemy cię w bezpieczne miejsce.
- Nie ma dla mnie bezpiecznego miejsca. Równie dobrze mogę zostać tu... Wolę zostać tu.
Patrzyła na postać w ciemnej ulicy i zastanawiała się, co zrobi, gdy tamten zacznie iść w jej stronę.
- Dlaczego się zatrzymał?
- Może szkoda mu płaszcza... bo jemu samemu pociski chyba nie przeszkadzają.
- Próbowaliście srebrnych kul? - Nie sposób było stwierdzić, czy dziewczyna mówi poważnie.
- Nie mamy na składzie.
- On walczy ze sobą. Z jednej strony próbuje mnie dopaść, a jednocześnie nie jest w stanie mnie
zabić.
- Twierdzi, że jest ojcem twojego dziecka? - zapytał Kruuz.
- Sama nie wiem, co o tym myśleć. - Pokręciła głową. - Być może to miał na myśli. On tam zdaje się
czekać na mnie...
- Mówisz to, jakbyś chciała iść tam, mówiąc: „Weź mnie, ale zostaw inne" - powiedział ironicznie
Clark.
- Chciałby pan, żeby to było takie proste?
- Nawet jeśli, to nie możemy cię tam puścić, drogie dziecko. Równie dobrze moglibyśmy wyrzucić
nasze odznaki i zacząć pisać pamiętniki.
Patrzyli na nieruchomą, ledwie widoczną w ciemności postać. Oparci o maski radiowozów
antyterroryści ani na chwilę nie opuszczali broni. Wszyscy zastanawiali się, co zrobią, jak tamten
ruszy.
- Traci sporo energii na pozostawanie w tej postaci - mruknął Clark. - Dlaczego?
Mżawka przybrała na sile. Miliardy drobnych kropelek falowały matowymi kotarami ginącymi w
ciemności za drzewami.
Podjechał kolejny radiowóz. Z ty mych miejsc wysiadł szczupły siwiejący facet pod pięćdziesiątkę.
- Nasz negocjator, Walter Gossett - przedstawił go Kruuz.
- Mary Lou, dziesiąta ofiara - dziewczyna ukłoniła się jak aktor po przedstawieniu.
- Jak na ofiarę jest pani bardzo żywa, a do tego nie opuszcza pani poczucie humoru - powiedział i od
razu przeszedł do rzeczy. - Co my tu mamy?
- To jest Smakosz. - Kruuz ruchem głowy pokazał postać. - Zabił dwóch naszych.
- Nie znoszę rozmawiać z zabójcami policjantów. Nie mam im już co obiecać... Traktujecie
poważnie te plotki o duchu?
- Sami je wymyśliliśmy - odparł Clark
- OK... Zaczęliście jakieś rozmowy?
- Kule przelatują przez niego jak przez hologram. O czym mamy z nim rozmawiać?
Gossett postawił kołnierz płaszcza i wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Na jego siwych
włosach osadzały się drobne kropelki wody.
- Księdza wam chyba potrzeba, nie negocjatora... Macie lornetkę?
Stojący dotychczas na uboczu MacDowell podał mu lornetkę. Gossett wyregulował ostrość i dłuższą
chwilę przyglądał się postaci. Gdy w końcu opuścił lornetkę, znacznie spuścił z tonu.
- Jezus... Gość ma niesamowitą twarz.
- Wygląda trochę niecodziennie - przytaknął MacDowell, odbierając lornetkę. - I tak się zachowuje.
Zabił gołymi rękoma dwóch uzbrojonych ludzi. Rozszarpał ich.
- Mam negocjować z duchem, żeby dał się aresztować?
- Może to nie jest duch - odezwał się MacDowell. -Są zjawy i poltergeisty, czyli duchy stukające.
Zjawy nie nawiązują żadnego kontaktu z otoczeniem, a poltergeistów nie widać. Ten ma cechy
obydwu.
- A skąd ty wiesz, że nie może?
- Czytałem gdzieś. - MacDowell wzruszył ramionami.
- OK. Kim więc jest?
- Jest bogiem.
Wszystkie oczy zwróciły się na niego i zapadło milczenie. Pierwszy odezwał się Gossett:
- Bóg istnieje na tyle, na ile ludzie w niego wierzą...
MacDowell przytaknął i dodał:
- Ale jego działania nie ograniczają się tylko do wiernych... Ten jest bogiem pogańskim.
- Znasz jego imię? - zapytał Kruuz. MacDowell pokręcił głową.
- Bóstwa staroceltyckie ewoluowały, zmieniały imiona, nawet płeć - powiedział Gossett.
- Na północy stare kulty miały się dobrze jeszcze w piątym wieku naszej ery - uzupełnił MacDowell.
- MacDowell! - Clark podniósł głos. - Przecież ty świata poza futbolem nie widzisz.
Antyterrorysta mruknął coś niewyraźnie, a Gossett mówił dalej:
- Pisałem z tego pracę dyplomową. Trochę jeszcze pamiętam. Ciężko jest dojść czy na różnych
terenach i w różnych okresach mamy do czynienia z tym samym, czy z innym bóstwem. W kontakcie
z nową kulturą Celtowie asymilowali nowe obrzędy i atrybuty obcych bóstw. Ten tam, jeśli przyjąć
teorię MacDowella, może nawet mieć sporo cech Jezusa Chrystusa.
- Przecież facet nawet nie istnieje - powiedział Clark.
- To kto tam stoi?
- Po stroju ciężko wywnioskować. Płaszcz od Burberry'ego... - ocenił Gossett, znów biorąc od
antyterrorysty lornetkę.
- Nieco zmechacony... - dokończył Clark.
- Zamknijcie się! - MacDowell wyraźnie się zdenerwował. - Mówię całkiem poważnie. -
Próbowaliście wmówić mi, że to duch, a ja wam mówię, że to jest bóg. Bożek... Zróbcie z tą wiedzą,
co chcecie.
- Oglądamy pieprzoną projekcję mentalną kogoś, kto jest w zupełnie innym miejscu - powiedział
Clark. - Czytałem o tym kiedyś. To jest lepsza teoria niż te bzdury z bożkiem.
- Wy nawet księdza nie potrzebujecie, tylko druida - podsumował Gossett. - Panowie! Bóg ma tylko
taką moc, jaką dają mu wierzący w niego ludzie. Kto może w środku Londynu czcić celtyckich
bogów? Mitologia mitologią, ale co my tu robimy? Nie ma żadnych zakładników to idźcie po niego,
załóżcie mu kajdanki i dokończymy naszą dyskusję na komisariacie.
- Jeśli nie zauważyłeś, to jesteśmy w defensywie - powiedział Clark.
- Szefie... - jeden z antyterrorystów wskazał ręką ulicę.
* * *
Mary Lou szła w kierunku nieruchomej postaci. Pasma mżawki co chwila zasłaniały bladymi
firankami widok. Któraś kolejna odsłona ukazała jej pustą ulicę. Zatrzymała się. Jej determinacja
osłabła.
- Boi się ciebie - stwierdził stojący kilka kroków za nią Kruuz.
- O nie... Raczej boi się tego, co mógłby mi zrobić. Walczy ze swoją naturą.
Odwróciła się i stwierdziła, że przeszła ponad sto metrów od policyjnej blokady. Kilku
antyterrorystów stało w połowie drogi od radiowozów. Opuścili broń.
Od strony City nadleciał helikopter. Hucząc, przeleciał nisko, niemal muskając wierzchołki drzew.
Zaczął przeczesywać szperaczem sąsiednie uliczki. Podmuch wiatru rozwiał włosy dziewczyny i
załopotał płaszczem inspektora. Mżawka zawirowała wokół nich jak śnieżyca. Dziewczyna nie miała
pończoch i dotkliwiej odczuła chłód.
- Jakie jest zakończenie tej historii? - zapytała cicho.
Inspektor podszedł do niej i objął ją ramieniem. Przytuliła twarz do mokrego płaszcza i zamknęła
oczy. Pogładził ją po włosach.
Drzwi dwupiętrowego domu obok otworzyły się z hukiem, ukazując mroczne wnętrze hallu.
Dziewczyna zacisnęła palce na ramieniu mężczyzny. Inspektor nieznacznym gestem wezwał do siebie
antyterrorystów. Podbiegli i stanęli przed Kruuzem i Mary Lou, mierząc z karabinków w czarny
prostokąt i lustrując wzrokiem martwe okna i dach.
- Mamy wejść, Vince? - zapytał MacDowell, podbiegając do stojących. Za nim podjechały dwa
radiowozy wcześniej tworzące blokadę.
- Czy on tam jest? - Kruuz spojrzał na dziewczynę.
- Myślę, że tak... Boże, muszę tam iść...
- Nie musisz.
- Muszę. Tam jest zakończenie tej historii.
- Wyjaśnienie...
Otwarte drzwi zapraszały jak trumna czekająca na lokatora. W ciemności majaczyły schody na
piętro. Nic więcej nie było widać,
- Jeśli nie wejdę to się nie skończy - powiedziała dziewczyna, puszczając ramię inspektora. - Ani dla
mnie, ani dla następnych.
Policjanci wyprowadzali ludzi z sąsiednich budynków. Teraz już cała ulica błyskała niebieskimi
stroboskopami. Pierwszy wóz transmisyjny pojawił się na głównej ulicy i dodatkowo oświetlił
wszystko silnym reflektorem. Ludzie rzucali długie, pajęcze cienie nim ktoś kazał operatorowi
wyłączyć światło. Chwilę później technicy włączyli policyjne reflektory oświetlające fasadę budynku,
jakby to był zabytek wart szczególnej uwagi.
- Mam nadzieję, że nie będzie miał pan z tego powodu kłopotów...
- Weź latarkę. - Kruuz wyciągnął z kieszeni małą latarkę i włączył ją, sprawdzając czy działa.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i schowała ją do kieszeni.
* * *
Ciemną ścieżką przeszła przez zimny ogród do betonowych schodów.
* * *
Nerwowe klikanie myszką i zduszone przekleństwo. Trzask krótkofalówki.
- Kruuz! Zrób coś, na Boga! Biedronka zniknęła całkiem. Sto procent ekranowania.
* * *
Przekroczyła próg i po omacku zaczęła szukać kontaktu. Wyczuła obły kształt starego, obrotowego
włącznika. Przekręciła go, ale hall pozostał ciemny. Stało tu kilka mebli: dwa fotele, stolik, jakaś
szafka, nieczynny zegar z ciężarkami, tremo z przybladłym lustrem. Czuła, jak trzęsą się jej nogi i
łomocze serce. Patrzyła na własny cień na pożółkłej tapecie. Drobna postać w krótkiej spódniczce
zdawała się drżeć z każdym rozbłyskiem policyjnego koguta. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i
zrobiła dwa kroki w kierunku ledwo widocznych schodów.
Dlaczego właśnie tam? - pomyślała. - Skąd wiem, co mam robić?
Wyciągnęła latarkę i włączyła ją, ale żarówka żarzyła się tylko, jakby baterie właśnie umierały.
Stuknęła obudową w dłoń, ale nic to nie dało. Wiedziała, że jak pójdzie po drugą latarkę to już tu nie
wróci.
Migające światła policyjnych samochodów traciły realność. Podobnież odgłosy z ulicy: kroki,
rozmowy i szczekanie krótkofalówek.
Dotknęła zimnej poręczy i spojrzała w górę. Najwyższe stopnie ledwo majaczyły w ciemności.
Czuła na twarzy delikatny, zimny przeciąg. Postawiła nogę na pierwszym stopniu. Zatrzeszczał cicho.
Krzyknęła, gdy drzwi wejściowe zamknęły się z hukiem. Odwróciła się, siadając na schodach.
Wpatrywała się w ciemność, widząc jedynie zarysy drzwi i mebli. Rozgorączkowana wyobraźnia
dorabiała każdemu przedmiotowi głowę i ręce. I płaszcz. Słabe światło sączyło się jedynie przez
szczeliny w grubych kotarach. Wiedziała, że za nic nie zbliży się do nich, by je odsłonić. W filmach,
które pamiętała była to ulubiona kryjówka... kogokolwiek.
Z zewnątrz nie dochodził już żaden dźwięk świadczący o obecności kilkunastu ludzi. Słabło nawet
światło reflektorów. Zaczekała, aż wzrok przystosuje się do ciemności i wstała obracając się powoli.
Moim największym wrogiem jest teraz wyobraźnia - pomyślała, dodając sobie otuchy. - Tylko w
niej najwięcej dzieje się za moimi plecami.
Schody wyglądały jak poprzednio z tą różnicą, że były jeszcze ciemniejsze. Drugi krok, trzeci.
Każdy stopień trzeszczał na swój sposób. Dotarła na górę i spojrzała za siebie. Teraz dół schodów
wyglądał, jak czarna studnia.
Na dole skrzypnęły jakieś drzwi. Dziewczyna zacisnęła dłoń na poręczy i próbowała przeniknąć
wzrokiem ciemność. Wstała i odwróciła się gwałtownie, czując czyjś oddech na karku. Nie... to tylko
przeciąg.
Dolny stopień schodów zatrzeszczał cicho.
Nie potrafiła przebić wzrokiem ciemności. Czuła się coraz słabsza.
Zatrzeszczał drugi stopień.
- Jest tu ktoś? - zapytała słabym głosem. Cisza wokół stawała się gęsta. Trzask trzeciego stopnia
zabrzmiał jak wystrzał. Mary Lou zaczęła cofać się w głąb ciemnego korytarza. Widziała ledwo
jaśniejszą linię listew podłogowych.
Serce zamarło jej w piersi, gdy dotknęła plecami czegoś miękkiego. Zbadała dłońmi przeszkodę.
Kotara zasłaniała dalszą część korytarza. Odchyliła ją.
Dwie blade kobiety mimo młodego wieku miały siwe włosy. Były niesamowicie piękne i świeciły
delikatnym, wewnętrznym światłem. Były identyczne i miały na sobie takie same białe togi. Każda z
kobiet obejmowała prawą dłonią powyginany trzonek kosy. Pierwsza kobieta odezwała się, patrząc na
wylot przez Mary Lou:
- Ja jestem Śmierć Kliniczna. Ona to Śmierć Biologiczna. Jest nieco małomówna. Którą z nas
wybierasz?
Jej głos zdawał się dochodzić z dużej odległości, z głębi ciemnego tunelu. Dziewczyna nie była w
stanie wydusić słowa. Zrobiła krok do przodu, pozwalając, by kotara zamknęła się za nią.
- Wolałabym Omdlenie Chwilowe...
- Niestety... albo któraś z nas, albo wieczna ucieczka.
Ściany korytarza za obiema Śmierciami urywały się gwałtownie fragmentami połamanej lamperii i
pokruszonego tynku. Porwana końcówka dywanu falowała w stanie nieważkości.
Kotara za Mary Lou rozchyliła się i pchnął ją prąd zimnego powietrza. Zachwiała się, robiąc krok w
stronę Śmierci. Odwróciła głowę. Za łopoczącą kotarą ktoś stał. Spojrzała znów na Śmierci. Mimo
silnego przeciągu, ich włosy falowały jak leniwe wodorosty. Za nimi łopotała przerwana końcówka
dywanu. Dalej była bezgwiezdna i bezksiężycowa noc, odległe pagórki i ciemna ścieżka wijąca się
między nimi. Zbocza gór.
Dziewczyna sięgnęła ręką w bok, natrafiając na klamkę. Skąd wiedziałam?... Nacisnęła ją i pchnęła
drzwi. Wskoczyła za nie i zatrzasnęła za sobą. Oparła się plecami o zimne drewno i odetchnęła z ulgą.
Przeszła przez zakurzoną bibliotekę, po schodach weszła na most nad podziemnym strumieniem i
znalazła się w pokoju o ścianach zastawionych metalowymi regałami wypełnionymi sprzętem
elektronicznym. Minęła pudełka ponumerowane od jednego do piętnastu. Spojrzała na monitor
wyświetlający urywany film. Kilka klatek przeskakiwało w zapętleniu, pokazując mężczyznę idącego
przez podziemny parking. Rozpoznała go. Wtedy zatrzymał się i spojrzał na nią z ekranu. Cofnęła się
szybko, wybiegając z pokoju. Przeszła przez jasny korytarz odprowadzana wzrokiem zdziwionych
ludzi. Skręciła do toalety, mijając mężczyznę czyszczącego mopem podłogę.
Otworzyła drzwi do jednej z kabin i zbiegła po schodach na stację metra. Przez szczelinę w ścianie
weszła za kulisy nocnego klubu. Rozmyte twarze śmiały się do niej, a giętkie dłonie popychały w
stronę jasnego światła. Rozkołysała biodra, idąc po wybiegu w kierunku chromowanej rury. Oczy
znów się jej świeciły, a ruchy odzyskały sprężystość. Zmrużyła powieki w silnym świetle reflektorów.
Wczuła się w spowolnioną, rytmiczną muzykę pełną niskich tonów. Zwolniła krok i wyciągnęła rękę
na spotkanie chłodnego metalu. Wprawnym ruchem objęła rurę i klinując o jej podstawę obcas,
wykonała obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Odbiła się, chwytając rurę oburącz, uniosła się metr nad
ziemię i objęła metal udami. Odchyliła się do tyłu, wyginając plecy w łuk. Z kieszeni kurtki z
brzękiem wyleciało kilka monet. Dotknęła dłońmi śliskiej podłogi i oplatając nogami rurę, zjechała na
ziemię. Uklękła, na przemian prężąc grzbiet, to wypychając biodra do przodu. Położyła się na
brzuchu, unosząc i opuszczając pośladki. Nagle odbiła się, chwytając jedną ręką wysoko rurę, a drugą
zataczając krąg po widowni. Znów opadła na ziemię. Ściągnęła kurtkę i rzuciła ją w górę, śmiejąc się
głośno. Telefon komórkowy poleciał między stoliki.
Tańcząc w rytm muzyki, ściągnęła bluzkę i falując biodrami, zaczęła odpinać suwak z boku
spódniczki. Zrzuciła ją po chwili i tańczyła w bieliźnie, umiejętnie budując napięcie.
Znów opadła na ziemię. Przetoczyła się i nieruchomiejąc na plecach, zdjęła buty.
Wstała tyłem do widowni i opierając się o rurę, rozpięła biustonosz. Odrzuciła go, zasłaniając piersi
dłońmi. Wykonała skłon, pozwalając, by metal wcisnął się między jej pośladki. Odsłoniła piersi,
chwytając rurę nad głową. Znów zakręciła się, udając kariatydę.
Zrolowała figi i zsunęła je, pomagając sobie ruchami bioder. Ruchem stopy wysłała ostatnią część
garderoby w widownię. Zasłoniła się dłonią i opuściła głowę, udając wstydliwą dziewczynkę.
Szybkim ruchem wykonała przewrót w tył z wybiciem z wyprostowanych ramion. Przyklęknęła na
jedno kolano jak sportowiec szykujący się do biegu.
Muzyka ucichła. Dziewczyna opadła zmęczona na wybieg. Oddychała ciężko, czując, że na powrót
staje się sobą. Reflektory przygasły i ujrzała teraz widownię. Była pusta. Tylko przy barze siedziała
tyłem do niej jakaś kobieta w jeansowej kurtce i popijała drinka. Ten klub to zdecydowanie nie był
„Electric Star". Przypominał jakiś lokal z lat sześćdziesiątych... Mary Lou wstała, rozglądając się
niepewnie. Euforia związana z tańcem odpłynęła. Zdała sobie sprawę, że jest naga, ale w zasięgu
wzroku leżały tylko buty i skórzana kurtka. Założyła ją i zeskoczyła z wybiegu. Podpierając się o
najbliższe rattanowe krzesło, nasunęła też buty.
Przeszła kilka kroków w kierunku kobiety, ale zatrzymała się, gdy tamta się odwróciła.
Kobieta nie miała brzucha. Spod strzępów białej koszuli wystawały zakrwawione żebra i kręgosłup.
Kobieta spojrzała martwymi oczami na przerażoną dziewczynę i wlała do ust resztę drinka ze
szklanki. Napój chlapnął z rozerwanego przełyku na krwawą masę wewnątrz bioder i spłynął na
podłogę. Była tam już spora kałuża mętnych płynów.
- To był ostatni taniec, Mary Lou - wychrypiała gardłowo dwunasta ofiara. Krwiste bąble wypłynęły
jej z ust.
Mary Lou zasłoniła dłonią usta i zaczęła się cofać. Odwróciła się, porwała leżącą na podłodze
spódniczkę i wybiegła z sali.
Oparła się rękoma o tapetę na ścianie korytarza i pochylając głowę, ciężko oddychała. Opanowała
mdłości i nałożyła spódniczkę.
Wiszący na ścianie automat telefoniczny dzwonił od dłuższej chwili. Podeszła do niego i
wyciągnęła rękę. Zawahała się. Słuchawka z trzaskiem wskoczyła jej w dłoń. Dziewczyna krzyknęła i
cofnęła rękę. Telefon nadal dzwonił, mimo słuchawki dyndającej na przewodzie. Przemogła się i
uniosła ją do ucha.
- Halo?...
- Odwróć się, Lilian.
Zrobiła to. Pod niskim pułapem chmur rozciągało się morze wysokich do pasa traw. Noc była czarna
jak smoła, ale Mary Lou widziała łagodne pagórki falujące łodygami po horyzont.
- Odwróć się.
Krzyknęła, słysząc głos tuż za uchem. Odwróciła się ponownie. Postać w czarnym płaszczu stała na
szczycie sąsiedniego wzniesienia.
- Dlaczego do mnie przyszłaś? - Chropowaty głos zdawał się dochodzić z odległości zaledwie metra.
- Chcę, żeby to się skończyło. Chcę wiedzieć kim jesteś.
- Sądzisz, że twoja wizyta coś zmieni?
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?
- Jeszcze się nie domyśliłaś?
Delikatnie, w prawie niewidoczny sposób postać zaczęła się przybliżać. Dziewczyna cofnęła się o
jeden krok i zerknęła za siebie. Na łące pojawiły się drzwi.
- Chyba nie chcesz mnie teraz opuścić?
- Dlaczego mnie męczysz?...
- Taką mam naturę. Nic na to nie poradzę. Ja najnormalniej w świecie nie mogę się powstrzymać,
ale wiesz przecież, że cię nie zabiję.
- Wiem...
Mary Lou uniosła wzrok, rozganiając chmury. Zimne światło księżyca i gwiazd zalało kołyszące się
łany. Odległy Big Ben wybijał północ.
Jedna z traw w pobliżu Smakosza zaczęła rosnąć. Łodyga zgrubła, brązowiejąc i dzieląc się na
gałązki. Pokryte liśćmi konary pięły się w górę. Nie minęła minuta i na zboczu pagórka stał
dwustuletni dąb.
- Umiem modyfikować twój świat - powiedziała.
- Tania sztuczka.
Dąb drgnął i przesunął się w stronę Smakosza, ryjąc korzeniami ziemię. Konary, trzeszcząc,
wyciągnęły się w jego kierunku, Smakosz uniósł rękę i drzewo rozsypało się z hukiem na sto
milionów drzazg.
- Umiesz modyfikować mój świat, ale czy wiesz, jak go opuścić?
Została sama. Burzowe chmury nadciągały ze wszystkich stron i nie potrafiła ich zatrzymać.
Odwróciła się i pobiegła w kierunku drzwi. Jednych z tysiąca.
Pioruny uderzały w kolejne drzwi, niszcząc je. Możliwości wyboru było coraz mniej.
Drzwi nie były identyczne - miały numery. Wypolerowane mosiężne cyfry były wyraźnie widoczne
w migotliwym świetle błyskawicy
Biegała od drzwi do drzwi. Zdecydowała się na numer trzysta trzydzieści trzy. Nim sięgnęła do
klamki, ta opadła i drzwi otworzyły się. Za nimi stał mężczyzna w płaszczu.
- Chodź ze mną - powiedział Kruuz.
* * *
Mary Lou leżała w szpitalnym łóżku. Za oknem lał deszcz - od dwóch godzin monotonnie stukał w
szyby. Aparatura kontrolna pikała cicho w tle, rejestrując sygnały z elektrod przyklejonych do jej
skóry.
- Zostaniesz tu kilka dni - powiedział Kruuz. - Na obserwacji. Wychłodziłaś organizm i
przeforsowałaś się.
Siedział obok i patrzył na dziewczynę. Zdawał się mieć nieskończone pokłady cierpliwości.
- Dziękuję, że pozwolił mi pan tam wejść - powiedziała. - Dziękuję też, że wyciągnął mnie pan z
tego. To było jak koszmarny sen, z którego nie można się obudzić.
Nic nie odpowiedział. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłoń, zaciskając ją na jego dłoni. Powolnie
płynął czas. Telefon inspektora piknął kilka razy, oznajmiając przyjście SMS-u. Kruuz zerknął na
wyświetlacz i ponownie umieścił telefon w kieszeni płaszcza.
- Czy TO się skończyło? - zapytała.
- Znalazłem dwunastą ofiarę. Smakosz na razie nie będzie więcej zabijał. Ale to jest historia bez
happy endu. Zrobiliśmy badanie krwi jedenastej ofiary, tej z Harrodsa. Tylko jej ciało znaleźliśmy
dość szybko, by wykonać testy. Była w ciąży. To pozwala przypuszczać, że pozostałe również były.
Mary Lou zamknęła oczy.
- W kilka minut po wejściu do tego domu widziano cię w biurze Scotland Yardu - kontynuował
inspektor. -Widział cię też nocny sprzątacz w Harrodsie. Namiary z twojego zegarka to potwierdzają.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie potrafię tego wyjaśnić.
- Ja też nie, ale znam kogoś, kto wie na ten temat więcej od nas. Profesor Miles Chadwick jest
badaczem kultury celtyckiej. Chciałem, żeby osobiście wyjaśnił ci kilka spraw. Chcesz go teraz
wysłuchać?
- Jest tutaj?
- Właśnie przyjechał. Czeka na korytarzu, jak sądzę.
- Jestem zbyt niecierpliwa i zbyt kulturalna, by kazać mu przychodzić ponownie.
Kruuz wyszedł i po chwili wrócił z otyłym mężczyzną w zatłuszczonych okularach i powycieranej
welwetowej marynarce.
Nie robią takich marynarek od lat siedemdziesiątych - pomyślała dziewczyna. Przywitała się z
gościem.
- Smakosz nie jest tu właściwym adresatem skarg - zaczął profesor, sadowiąc się na wolnym krześle
- ale o tym za chwilę... Uważam, że doskonale się odnalazł w naszym świecie. Postęp technologiczny
tylko ułatwił mu działanie, a do tego nie ma już druidów znających odpowiednie zaklęcia mogące
powstrzymać brata.
- Mogę prosić nieco wolniej...
- Dobrze, już zwalniam. Teraz w Europie panuje chrześcijaństwo. Nie było tak zawsze. Przedtem
czczono tu bóstwa romańskie przemieszane z tymi jeszcze wcześniejszymi, celtyckimi.
- Słyszałam co mówił ten negocjator...
- Nie wiem, niestety, co mówił... Kolejne religie obejmujące swym zasięgiem Europę nie były w
stanie całkowicie zniszczyć poprzednich. Dzięki temu mamy halloween, czy choinkę na Boże
Narodzenie. Kult dwunastu braci najpewniej wywodzi się jeszcze z czasów przedceltyckich.
- Nic nie rozumiem.
- Powoli... Mówię o wierzeniach wczesno - lub przedceltyckich. Nie było wtedy pojęcia
monoteistycznego Boga. Było wielu bogów i półbogów, choć dwunastu braci można by dziś nazwać
raczej demonami. Smakosz jest sługą jednego z nich. Bracia odradzają się jednego dnia co 333 lata, by
walczyć o władzę do następnego cyklu. Ich imion dziś nikt już nie pamięta, a wielu badaczy wręcz
przeczy istnieniu tego kultu. W czasach przedromańskich walka wyglądała tak, że osiągający, po kilku
dniach od urodzenia, dorosłość bracia spotykali się wyznaczonym miejscu i toczyli ze sobą bitwę.
Każdy przeciw wszystkim. Ten, który pozostawał przy życiu był zwycięzcą i władał niepodzielnie
przez 333 lata, kiedy to nieodmiennie umierał ze starości. Przez te 333 lata był zamieszany w połowę
nieszczęść jakie spotykały kraje Zachodu.
Każdy z braci zamieszkiwał ciało człowieka, którego udało mu się opętać jeszcze przed
narodzeniem. Każdy posługiwał się biegle inną bronią: łukiem, wiatrem, chorobą czy władzą nad
dzikimi zwierzętami. Z każdym kolejnym cyklem walki były coraz zacieklejsze i bardziej podstępne.
333 lata temu jeden z braci wyznaczył na miejsce spotkania niewielką karczmę w Londynie. Przybyli
pozostali bracia, lecz on, zamiast walczyć uczciwie, podpalił drewniany budynek. Jego bronią był
bowiem ogień. Jedenastu braci zginęło. Wraz z nimi spłonął niemal cały Londyn.. Zakończyła się era
brata morowego i wielkich epidemii dziesiątkujących Europę, ale był to też początek ery broni palnej i
innych sposobów wykorzystywania ognia do masowego zabijania. Kolejny cykl zaczął się cztery
tygodnie temu. Nie potrafię sobie wyobrazić co nas czeka z ręki brata, który obejmie teraz władzę...
- Smakosz jest sługą jednego z braci?
- Postać nazywana przez nas Smakoszem jest wytworzonym przez niego fantomem-opiekunem. Jest
jego mentalną projekcją czy też wirtualnym wojownikiem. Jakkolwiek to zwać. Bronią tego brata jest
nóż, stąd też i Smakosz się nim posługuje.
- Zabije pozostałych nożem? Wygra?
- Już wygrał, choć ani on, ani pozostałych jedenastu braci jeszcze się nie narodziło.
- Kim zatem jest ten brat?
Profesor zdjął okulary i przetarł je rąbkiem swetra, co w żaden sposób nie poprawiło ich
przejrzystości.
- Jakby to powiedzieć... Na razie jest płodem. Za pomocą Smakosza zabił jedenastu konkurentów w
łonach ich matek, wyrwał ich razem z wnętrznościami... Umiesz poruszać się drogami ostatniego
brata, czasem nawet widzieć to, co on widzi. Twoje życie jest z nim nierozerwalnie związane - jesteś
jego matką... Jeśli wierzyć przekazom to przerwanie ciąży oznacza śmierć, lub w najlepszym wypadku
śpiączkę. Jeśli jednak urodzisz, będziesz przed nim uciekać całe życie.
Mary Lou patrzyła na niego długo.
Potem przeniosła wzrok na swój brzuch.
Rafał Kosik
Kosik Rafał Partyline Z „Science Fiction” Kruuz stał na najniższym stopniu brudnych betonowych schodów. U jego stóp leżał zdechły ptak. Spod resztek piór wystawały szare kości i wyschnięte, nadjedzone wnętrzności. W świetle mglistego, bezbarwnego popołudnia sponiewierany ptak wyglądał jak kolejny śmieć porzucony wśród oślizgłych kamieni na brzegu rzeki. Leżące dwa metry dalej zwłoki kobiety były w niewiele lepszym stanie. Fotograf kończył robić zdjęcia. Błyski jego flesza nakładały się na nieregularne odbicia niebieskich świateł pojazdów policyjnych stojących wyżej, na ulicy. - To ona, to musi być ta dziewczyna - powiedział mundurowy, schodząc po schodach. - Sarah Freeman, 24 lata. Zaginięcie zgłoszono tydzień temu. Na pierwszy rzut oka - policjant skrzywił się - wszystko pasuje. Zabierać ciało? Kruuz milczał. Patrzył dłuższą chwilę na ciało, potem przeniósł wzrok na przeciwległy brzeg rzeki: jadący samochodami ludzie, wędkarze, kilku smętnych spacerowiczów. Szare domy pod niskim pułapem szarych chmur. Mundurowy prawie już stracił nadzieję na odpowiedź i nerwowo przestąpił z nogi na nogę. - Tak - powiedział Kruuz, nie przestając patrzeć przed siebie. Miał 40 lat i dorobił się już siwych włosów. Zaczesywał je do tyłu. Ręce trzymał w kieszeniach nieco wymiętego prochowca nieokreślonego koloru. Jego szczupła twarz pozostawała bez wyrazu. Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk zasuwanego zamka przy worku na zwłoki. Rzucił przelotne spojrzenie na zdechłego ptaka i nie wyjmując rąk z kieszeni, zaczął wspinać się po schodach. * * * - Przyczyną śmierci nie było, niestety, utonięcie. Niestety dla niej. Stevenson zdjął foliowy fartuch ze swojego cielska i wraz z jednorazowymi rękawiczkami wyrzucił do wielkiego kosza na odpadki. Odgłos opadającej klapy odbił się echem od metalowych szuflad i wyłożonych białymi kafelkami ścian prosektorium. Patolog spojrzał na Kruuza. - Nie miałem wiele pracy. Jej wnętrzności zostały usunięte przed wrzuceniem ciała do wody. - Zrobił krótką pauzę i dodał ciszej: - Możliwe, że wtedy jeszcze żyła. Jak pozostałe. * * * Kruuz siedział w drewnianym fotelu w swoim gabinecie. To był zwykły, mały pokoik z dużym, solidnym biurkiem, na którym stał czarny telefon. Bardzo stary, jeszcze z kręconą tarczą. Obok lampka z mosiężnym reflektorem, kilka teczek, dwa długopisy, popielniczka dla gości i stojące w metalowej ramce, pożółkłe zdjęcie młodej kobiety. Czarno-białe. Jedno okno i jedna szafa. I kurz. * * * - Jakie kroki zostały przedsięwzięte, by nie dopuścić do następnych ofiar? - Co robi policja, by ująć szaleńca? - Co pan ma do powiedzenia rodzinie dziewiątej ofiary? Błyskały flesze, ze wszystkich stron padały kolejne pytania. Wilgotny wieczorny wiatr poruszał rzadkimi włosami na głowie generała Hearna, szefa Scotland Yardu. Mężczyzna przez chwilę miał zamiar coś powiedzieć, ale zacisnął zęby, spojrzał wymownie na rzecznika prasowego i ruszył w kierunku drzwi. Rzecznik zastąpił drogę dziennikarzom, sprawnie skupiając na sobie ich uwagę i zaczął udzielać wymijających odpowiedzi.
* * * Twarze zebranych oświetlone od dołu wyglądały nieco makabrycznie, ale nikomu to nie przeszkadzało. Środek pomieszczenia zajmował stół z podświetlanym ekranem ciekłokrystalicznym, o wymiarach dwa na dwa metry, otoczonym przyciskami i mniejszymi ekranami kontrolnymi. Mężczyźni wpatrywali się w wyświetlaną mapę Londynu. Pulsowało na niej dziewięć czerwonych ponumerowanych punktów i dziewięć znaków zapytania, także ponumerowanych. - Dotychczas nie znaleźliśmy w tym żadnego sensu - powiedział Kruuz. - Ofiary nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że są atrakcyjnymi kobietami... - Tyle problemów przez zwykłego zboka? - zapytał ze złością Hearn. - Nie dobiera kobiet podług klasycznych typów - wtrącił się Gordon, psycholog. - Dla niego nie ma znaczenia, czy ofiarą jest młoda i delikatna brunetka, czy czterdziestoletnia... Szwedka. Okoliczności zaginięcia też nic o nim nie mówią. Raz atakuje ostrożnie w ciemnym zaułku, kiedy indziej porywa ofiarę z gabinetu na dwudziestym piętrze biurowca. Wspólne jest jedynie okrucieństwo z jakim je zabija. - Wypatroszenie... - Właśnie, ale i to jest dziwne. Tnie szybko i spokojnie - najwyraźniej cierpienie ofiary nie jest jego celem. Robi to bez emocji, jakby ciął fotel. Cięcia są równe, ale niewprawne. Nie jest więc zapewne chirurgiem... Gdybym oglądał tak pocięty fotel, to powiedziałbym, że ktoś czegoś w nim szukał. Tyle, że to nie są fotele... Szczegółowa charakterystyka osobowości... - Stek bzdur! Narzędzie? - Nóż do krojenia mięsa - odezwał się natychmiast Stevenson, patolog. - Do kupienia w każdym supermarkecie. Kilka szczerb, ale to nam i tak pomoże dopiero, jak już go znajdziemy. Wiem na pewno, że facet jest silny. Patolog odstawił na brzeg stołu kubek z resztką kawy. - Wiesz ile kosztuje taki stół? - zapytał Hearn przez zaciśnięte zęby. Stevenson natychmiast podniósł kubek. Wszyscy wiedzieli, że stół jest wodoodporny, bo nieraz lądowała na nim kawa. - Co jeszcze? - Nie wiadomo gdzie wrzucił do wody ciało znalezione w rzece - powiedział Kruuz. - Na miejscach, gdzie znaleziono pozostałe zwłoki, nie znaleźliśmy żadnych śladów. Mamy jeszcze jedną zaginioną, której ciała nie odnaleźliśmy. - Od razu zakładasz, że znajdziemy ciało? Może i lepiej zakładać najgorsze... Co jeszcze? - Żadna kamera nie obejmowała miejsc porwania, ani porzucenia ciał. Nie mógł to być nikt ze skazanych już za podobne czyny w Europie, Kanadzie ani USA. Nie mamy nic. - Czekamy na następną ofiarę? - Jeśli teraz przestanie - nie znajdziemy go. - A ofiarą może być każda kobieta w wieku od szesnastu do czterdziestu pięciu lat? - O ile jest ładna. - Co za ulga! Lekko licząc pół miliona potencjalnych ofiar. I co ja mam powiedzieć burmistrzowi? Że kluby fitness będą puste? - Hearn obrócił się na pięcie, obrzucając Kruuza wściekłym spojrzeniem i wyszedł, trzaskając drzwiami. - Raczej, że może się nie martwić o żonę - powiedział cicho Stevenson za oddalającymi się krokami. Nikt się nie śmiał. * * * Mary Lou szła opustoszałą po pomocy Queens Way. Wysokie obcasy wybijały równy rytm powracający echem od budynków po przeciwnej stronie ulicy. Od stacji metra do domu miała do przejścia jakieś czterysta metrów. Pokonywała tę trasę nocą trzy razy w tygodniu od ponad roku, ale dziś po raz pierwszy pomyślała z lekkim rozbawienie o tym, że za każdym razem robi spory hałas takimi butami. Jeszcze tylko dwieście metrów i jej kroki ucichną na miękkiej wykładzinie klatki schodowej. Gdy minie drzwi swojego mieszkania, zamieni się w pannę Mary Stowe powszechnie szanowaną, skromną asystentkę dyrektora jednego z domów towarowych. Nudna, biurowa praca, choć wszyscy od niej oczekiwali, że podobnie jak jej koleżanki bez reszty odda się karierze. Kariera businesswoman? Jak umierać powoli, to już lepiej od razu wskoczyć pod autobus! Mary Lou nocami tańczyła przy rurze w klubie „Electric Star" i kochała tę pracę. Do tego zarabiała trzy razy więcej od
koleżanek i za dziesięć lat, w przeciwieństwie do nich, nie będzie miała obwisłego ciała, sflaczałego i nudnego męża, ani świdrującej pustki w głowie, w miejscu gdzie kiedyś był sens życia. Uśmiechnęła się, przypominając sobie dzisiejsze występy. Dzięki niej wielu mężczyzn będzie miało dziś przyjemne sny. Nagle przeszedł ją zimny dreszcz. Odruchowo obejrzała się za siebie i choć ulica była pusta jej dobry nastrój prysł. Przyspieszyła kroku, czując na karku lodowe igiełki czyjegoś spojrzenia. Obejrzała się jeszcze raz i zaczęła biec. Irracjonalny strach wyparł z jej umysłu wszystko poza czysto zwierzęcymi odruchami obronnymi. Z nieprawdopodobną szybkością pokonała resztę drogi, dopadła drzwi wejściowych i zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu kluczy. Serce waliło jej jakby przebiegła kilometr. Znalazła klucze, ale zaraz wypadły jej z rąk. Podniosła je i próbowała kilka razy, nim trafiła na właściwy. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wbiegła na pierwsze piętro, pokonując ostatnie kilka stopni na czworakach. Oparła się plecami o swoje drzwi i oddychając ciężko, patrzyła w dół schodów. Prawie krzyknęła, gdy automat wyłączył światło. Wpatrywała się w ginące w półmroku słabej żarówki schody. Nikt nie mógł wejść - pomyślała. - Zatrzasnęłam drzwi. Powoli wsunęła klucz do zamka, ale nie mogła powstrzymać drżenia ręki. Pozostałe klucze dzwoniły i Mary Lou pomyślała, że przynajmniej jeden z jej sąsiadów obserwuje ją przez wizjer. Poczuła się bezpieczniej, dopiero gdy zamknęła za sobą wszystkie zamki. Usiadła na podłodze i zaczęła płakać. * * * Kruuz i Stevenson siedzieli w stołówce na pierwszym piętrze i jedli śniadanie. Porcja inspektora była trzykrotnie mniejsza, więc szybciej skończył. Patolog przez grzeczność zaczął mówić dopiero teraz, choć sam nadal jadł. - Z czysto biologicznego punktu widzenia ciało człowieka prawie w całości jest jadalne. - Spojrzał na Kruuza badawczo, ale ten nie sprawiał wrażenia, jakby chciał zwrócić śniadanie. Ciągnął więc dalej: - Kanibalizm nie był przecież czymś niezwykłym w historii ludzkości. Tyle że, jakby to powiedzieć... - Nasz najlepsze zostawia? - Właśnie... Człowiek mający do wyboru: zjeść ludzkie ciało lub umrzeć z głodu ostatecznie wybierze to pierwsze, ale zacznie od ramienia, może łydki. Będzie czuł do siebie odrazę, ale będzie jadł, a raczej ukryte w nim zwierzę będzie jadło, by przeżyć. Kiedyś wspomniałem o tym mojej żonie - paw długi jak stół i tydzień u mamusi. Nieważne... Zmierzam do tego, że człowiek, jakby nie był głodny - nie ruszyłby wnętrzności. - Dlaczego więc sądzisz, że nasz żywi się ofiarami? - Kiedyś Marshall złapał faceta wyjadającego ludzkie wątróbki. - Smakosz? - Precedens. - To było na Akademii Medycznej, a on był nocnym stróżem. Właściciele tych wątróbek już nie żyli. - Zgadza się - przyznał patolog. - Odpowiadał tylko za kradzież... Jedni kolekcjonują zużyte wkłady od długopisów, inni skaczą na linie z helikoptera. Im większa presja cywilizacji, tym silniejsza chęć odreagowania. Facet uwielbiał wykwintne kolacje w cieciówie przy świecach, z winem i surową wątróbką w roli dania głównego. Smakosz... - Stevenson włożył do ust porcję zimnej już jajecznicy. - Ale przyznasz, że zjeść wątróbkę, a jelito grube to jednak co innego. Patolog z rozczarowaniem przyjął brak jakiegokolwiek grymasu na twarzy rozmówcy. Kruuz pociągnął łyk herbaty i zapytał: - Więc odreagowuje? - Wymyślił najbardziej obrzydliwą, odrażającą rzecz jaka mu przeszła do głowy i ją realizuje... - Mówiłeś o tym pomyśle Gordonowi? - Jeszcze nie... ale może to bardziej śmierdząca sprawa? Może ktoś nas chce wprowadzić na boczny tor, chroniąc bogatego faceta, któremu wydaje się, że jest czymś w rodzaju wampira? Środki techniczne i ludzkie, użyte do zatarcia śladów musiały być znaczne. Ale zaraz! - Patolog w połowie parówki doznał olśnienia. - Dlaczego zakładasz, że to musi być mężczyzna?
- Wcale nie zakładam, ale jeśli ktoś głośno wyrazi wątpliwość, to radykalne pisma kobiece rzucą się na nas jednym frontem. * * * - Zadzwoniłam do pana, bo mam wrażenie, że zrozumie pan to, co mi się przydarzyło. To może mieć związek z tym... porywaczem. - Media rozdmuchały sprawę. Dziewczyna pokręciła głową. Była drobna, bardzo zgrabna i wysportowana. Obcisłe ubranie, szary żakiet i spódniczka do kolan doskonale podkreślały figurę. Miała czarne oczy, opaloną skórę i proste, czarne włosy do ramion. Odgarnęła z twarzy pojedyncze kosmyki i spojrzała na Kruuza. - Być może marnuję pana czas, ale jeśli już pan tu jest, proszę mnie wysłuchać. Francuska knajpka była prawie pusta o tej porze. Kruuz i Mary Lou siedzieli przy jednym z kilku małych stolików wystawionych na chodnik wśród zielonych roślin doniczkowych. Słoneczne, ale chłodne południe zwiastowało bliski koniec lata. - Nie bagatelizuję tego, co pani mówi - powiedział inspektor, gdy dziewczyna skończyła opowiadać. - Ale mi pan nie wierzy? - Nic pani nie widziała. Przeczucie to za mało. Mary Lou westchnęła, wstała i zaczęła rozpinać guziki żakietu. Potem wyciągnęła na wierzch białą bluzkę i ją również rozpięła, ukazując fragment czarnego, koronkowego biustonosza. Mężczyzna w milczeniu przyglądał się jej. Dziewczyna szerzej rozchyliła bluzkę. Na gładkiej skórze brzucha, po lewej stronie widniała prosta blizna zaczynająca się pod pasem spódniczki i biegnąca aż do żeber. - Blizna - powiedziała drżącym głosem. - Wczoraj wieczorem jeszcze jej nie było. * * * - Głęboka rana cięta, bez śladów szycia - stwierdził Stevenson. - Gdyby nie to, że z panią rozmawiamy... powiedziałbym, że to rana śmiertelna. Zresztą - nie miała prawa sama się zagoić. A na pewno nie w ciągu doby. Kruuz wpatrywał się w wydruk USG. - Nie wierzy mi pan? - zapytała dziewczyna, siedząc na kozetce. Kończyła zapinać bluzkę. - Ktoś może potwierdzić, że nie miała pani tego wcześniej? Mary Lou zaśmiała się i lekko zeskoczyła na podłogę. - Kilkuset bywalców klubu „Electric Star". - Napotkawszy ich pytające spojrzenia, wyjaśniła: - Pracuję tam na drugi etat. Tańczę. Wielu zna na pamięć lokalizację każdego pieprzyka na moim ciele. Stevenson westchnął i powiedział: - Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to jeszcze chciałbym wyciągnąć z pani trochę krwi. Skończyła mi się cola. Dziewczyna też westchnęła, podwinęła rękaw i, zamknąwszy oczy, teatralnym gestem rozpaczy wyciągnęła odsłonięte ramię. - Jak się pan zapewne domyśla ta blizna poważnie utrudni mi pracę - powiedziała do inspektora, gdy wyszli na ulicę. - Jak ją zobaczyłam z samego rana, to najpierw mnie zatkało, ale chwilę potem się wściekłam. Operacja plastyczna to co najmniej dwa miesiące przerwy. Nie mówię już nawet o kosztach. Jeśli pan mi nie wierzy to agencja ubezpieczeniowa tym bardziej nie uwierzy. Zresztą, co asystentce dyrektora szkodzi blizna na brzuchu? Poprawka: byłej asystentce, bo wywalą mnie z pracy, jak się wyda, co robię po nocach. Zaczęło się chmurzyć, a słońce wyraźnie zbladło. Przez dłuższą chwilę szli obok siebie w milczeniu, aż Kruuz zapytał: - Co pani robi dziś wieczorem? - Na razie wszystkie wieczory mam wolne. - Poświęci mi pani trochę czasu? - Prywatny taniec dla pana, któremu nie przeszkadzają blizny? - uśmiechnęła się do niego i porozumiewawczo poruszyła brwiami, ale po chwili dodała: - Żartowałam. - Chodzi o mały spacerek. Jakieś czterysta metrów. * * * - Może się pani jeszcze wycofać - powiedział Kruuz. - Pewne ryzyko istnieje.
- Lepiej umrzeć tak, niż z nudów. - Wsiądzie pani do tego samego pociągu co zwykle, do trzeciego wagonu - spojrzał na zegarek - to za pięć minut. Będą tam nasi ludzie, ale nie rozpozna ich pani. Potem proszę robić to samo, co zwykle. Wkroczymy tylko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. - A jeśli nic się nie stanie? - Położy się pani spać. Proszę nie zasłaniać okien - będziemy panią obserwować. - Śpię nago. - Uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. - Zostały pani cztery minuty. W wagonie było jeszcze pięć osób, ale Mary Lou nie potrafiła rozpoznać jej opiekunów. Zaczynała nawet podejrzewać, że tak naprawdę to nie ma tu żadnego policjanta. Mechaniczny głos odczytywał nazwy kolejnych stacji. Przy każdym zamknięciu drzwi odliczała ile jeszcze dzieli ją od Queens i co chwilę łapała się na mimowolnym pocieraniu dłoni. W końcu drzwi otworzyły się na jej stacji. Wysiadając, potknęła się o brzeg peronu. Upadłaby, gdyby jakiś mężczyzna nie złapał jej za łokieć. Podziękowała szybko i pobiegła w stronę schodów. Gdy była w połowie, obejrzała się, ale mężczyzna zniknął. Na stacji nie było nikogo poza nią. W głębi tunelu cichł wizg pociągu. Stała prawie minutę, nasłuchując, ale wokół panowała cisza. Jedynie gdzieś w górze buczała uszkodzona jarzeniówka. Żółtawe kafelki na prostych ścianach stacji ginęły w mroku przy drugim końcu peronu, a stalowe konstrukcje nośne naznaczone guzami nitów nadawały stacji wygląd wnętrza ładowni statku towarowego. Dziewczyna wzdrygnęła się i zaczęła wchodzić dalej, słuchając echa własnych kroków. Gdy mijała bramki wejściowe, oklapnięty Murzyn w dyżurce nawet nie uniósł głowy znad książki. Pokonywała tę samą trasę co zwykle, ale teraz wydawała się jej znacznie dłuższa. Nagle stwierdziła, że pamięta wszystkie mijane po drodze witryny i że jest ich naprawdę dużo. Wiedziała, że jest chroniona, ale i tak przyspieszała kroku i nerwowo oglądała się za siebie. Jednak ten paniczny, pierwotny strach z poprzedniej nocy nie pojawił się ponownie. Doszła do domu nie niepokojona przez nikogo. * * * Obraz na monitorze był niewyraźny, czarno-biały a do tego delikatnie drżał. Stop-klatka z kamery pod sufitem uchwyciła ubranego na czarno mężczyznę idącego przez prawie pusty podziemny garaż. - Zobacz poprzednią klatkę. Kliknięcie i obraz przeskoczył. Mężczyzna znajdował się metr wcześniej i był mniej wyraźny. - Jeszcze poprzednią... Klik... Tym razem postać była jakby poruszona, w części przezroczysta. Klik... Zamiast człowieka widać było już tylko półprzeźroczysty cień bez nóg unoszący się w powietrzu. - Zastanowiło nas to - powiedział Dekert, szef pracowni obróbki obrazu, odsuwając się od monitora i zapalając lampkę na biurku. W niewielkim stopniu rozproszyło to ciemność pomieszczenia. - Bardzo stare kamery, filmujące przez wiele lat to samo mogły dawać efekt w rodzaju powidoków. Podobnie jak oko ludzkie po dłuższym patrzeniu w jasny przedmiot. Widzielibyśmy w takiej kamerze obiekty ruchome, jako półprzeźroczyste, bo te stałe byłyby wypalone jak na kineskopach pierwszych telewizorów... Kruuz patrzył na niego, nie mając zamiaru się odzywać. Znał go od kilku lat i wiedział, że wykładu nie da się pominąć. - Ale w tym wypadku tak nie jest - ciągnął Dekert. -To nowoczesna kamera. Stać ją na wiele więcej niż widzimy na tym skompresowanym filmie. Element światłoczuły może przez sto lat obserwować otwór pieca hutniczego i nic mu to nie zaszkodzi. - Facet biegł i zwolnił? - zapytał Kruuz, gdy tamten zrobił dłuższą pauzę. - Ten film został nagrany z prędkością sześciu klatek na sekundę. Patrząc na odległość, jaką obiekt pokonuje między kolejnymi klatkami - informatyk tłumaczył powoli, niemal jakby dyktował - wnioskuję, że szedł wolnym krokiem, nie zmieniając prędkości przez cały czas. - Więc? Dekert teatralnie wydął wargi i uniósł ramiona, ale zaraz nachylił się do inspektora i lekko konspiracyjnym tonem powiedział: - To jeszcze nie wszystko, Vincent. Przeprowadziliśmy komputerową analizę materiałów, jakie nam dałeś. Na nagraniach z różnych miejsc nie powtarza się żadna osoba. Oczywiście porównanie
przeprowadza komputer, a nie ludzie. Nasz program wyszukuje cechy charakterystyczne twarzy i wzmacnia je, usuwając jednocześnie zanieczyszczenia. Interpolujemy obraz z kilku klatek, co pozwala w znacznym stopniu go wyczyścić. To samo z każdą kolejną osobą, którą udaje się wyodrębnić. - Kruuz znał zasadę, ale nie chciał urazić rozmówcy pozbawieniem go przyjemności wytłumaczenia tego samego po raz dziesiąty. - Powstaje częściowy obraz 3D, który choćby w przypadku tego parkingu podziemnego doskonale wyłapał te same osoby, gdy pod koniec dnia szły w przeciwną stronę. „Przezroczysty" facet nie pojawił się niegdzie więcej. W jego przypadku program zaczął wariować. - Dekert zrobił efektowną pauzę. - W tym wypadku mamy do dyspozycji tylko cztery klatki, gdzie, powiedzmy, w miarę wyraźnie go widać. Każda próba stworzenia jego modelu dawała jednak zupełnie inne wyniki. Pierwsza klatka z drugą stworzyły coś takiego. - Nacisnął kilka klawiszy i na ekranie pojawiła się nalana twarz bruneta. - Trzecia z czwartą dały to. -Twarz zmieniła się na szczupłą. - Inne kombinacje i metody filtracji dały nam coś koło piętnastu zupełnie różnych modeli. To zdarza się niezwykle rzadko, na przykład, jak ktoś robi miny do kamery, nadyma policzki, naciąga skórę obok oczu itd. W dziewięćdziesięciu procentach wypadków powstają dwa, góra trzy podobne do siebie modele, z których program później sam odrzuca te zbędne... Kruuz przestał go słuchać i myślami wybiegł gdzie indziej. - To jedyna osoba, która zwróciła naszą uwagę - zakończył Dekert. - Popracujemy jeszcze nad tym, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby wyszło coś więcej. Stuknął w klawiaturę i półtorasekundowy film zaczął się odtwarzać w zapętleniu szarpanym ruchem. Mężczyzna ubrany na czarno materializował się z powietrza i wolnym krokiem wychodził poza kadr. Kruuz patrzył na film przez dłuższą chwilę, po czym w zamyśleniu przerzucił wzrok na zasłaniające wszystkie ściany metalowe regały. Zastawione były pracującym sprzętem i tekturowymi pudłami. Oddzielnie od innych stały ponumerowane od jednego do piętnastu mniejsze pudełka przygotowane do tej sprawy. Hearn wściekłby się za tę nadgorliwość - pomyślał i zbierając się do wyjścia, powiedział: - Jutro czeka was przeglądanie nagrań ze wszystkich budynków w promieniu pół kilometra od miejsc zaginięć. Dekert uśmiechnął się. Uwielbiał swoją pracę. * * * - Miał doskonałą okazję. Co mu przeszkodziło? - zapytała Mary Lou. - Nie było go tam. - Więc po co to całe zamieszanie? - Na wypadek, gdyby był. Do stolika podszedł kelner. Mary Lou zamówiła carpaccio z łososia i białe wino, a Kruuz zwykłą kanapkę z serem. - Od jakiegoś czasu smakują mi dziwne rzeczy - stwierdziła dziewczyna. - Tydzień temu kupiłam w polskim sklepie kiszone ogórki. Wie pan, co to jest? Zamyka się ogórki w słoiku pełnym wody i czeka, aż się zepsują. Obrzydlistwo, ale jak powąchałam, nie mogłam się powstrzymać. Mają tam parę innych śmiesznych rzeczy i zamierzam je wypróbować. - Jesteś w ciąży. - Znamy się dopiero dwa dni - zażartowała, ale po chwili spoważniała. - Nie może pan wiedzieć. Nie robiłam testu... zresztą... - zaczęła liczyć coś na palcach - nie, to niemożliwe. - Proszę zrobić test. Stevenson pokazał wydruk USG ginekologowi. Dla pewności zrobił badanie beta-HCG. Zaczęła się nerwowo śmiać. - O nie! Tego mi pan nie wmówi. Ta blizna to ma być ślad po... zapłodnieniu? Znam przyjemniejsze sposoby zachodzenia w ciążę. - Szybko starła pojedynczą łzę z policzka. - Jesteś w trzecim, może w czwartym tygodniu. Sądzę, że dzięki temu cię nie zabił. Mary Lou patrzyła na niego z mieszanką złości i zdziwienia. - Pozostałe ofiary prawdopodobnie nie były w ciąży - kontynuował Kruuz. - To jedyna wyraźna różnica. - Rozumiem. Facet kocha dzieci. Rozciął mi brzuch, stwierdził, że jestem w ciąży i skleił go ponownie. Widziałam to w telewizji. Haiti i wyciąganie flaków przez pępek. Mam tylko nadzieję, że
nie wpadła mu do środka guma do żucia. Przecież to idiotyczne! Gdzie ja wtedy byłam, skoro nic nie pamiętam?! - A co ty o tym myślisz? - Że nie mam szans na rolę w reklamie prezerwatyw - odpowiedziała i wbiła wzrok w stolik.. - Dostaniesz stałą ochronę. - Doceniam troskę, ale chcę uratować z mojego życia to, co jeszcze jest na swoim miejscu. Nie chcę ochrony... A teraz wolałabym zostać sama. Kruuz rzucił na stół banknot i wyszedł. Dziewczyna siedziała jeszcze pół godziny, popijając wino i próbowała ułożyć sobie w głowie wszystkie sprawy. Potem zadzwoniła do pracy, prosząc o wolny dzień i spacerkiem poszła wzdłuż Park Lane w kierunku stacji metra. Zeszła schodami na dół i wsiadła do pierwszego pociągu, który nadjechał. W wagonie było koło dziesięciu osób. Usiadła w kącie i wyjęła z torebki kieszonkową książkę. Gdy pociąg przejechał jedną stację, przypomniała sobie tamten wieczór. Nie mogła skupić się na czytaniu. Schowała książkę i zaczęła obserwować ludzi. Niepokój wzrastał. Już nie chodziło o tamten wieczór, tylko o ten przedział! Czuła obecność tego, który ją tak przerażał. Nerwowo sprawdzała wzrokiem wszystkich, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Wstała i z trudem opanowując drżenie nóg, podeszła do drzwi, by wysiąść na najbliższej stacji. * * * Na ten telefon Kruuz czekał od kilku dni. Wysłuchał rozmówcy w milczeniu i odłożył słuchawkę. Wstał, założył wymięty prochowiec i zbiegł do parkingu podziemnego, gdzie stał jego wielki poobijany chrysler. Dotarcie na miejsce zajęło mu kilka minut. Cały, ogromny budynek domu towarowego, został opróżniony z klientów. - Coś się zmieniło - powiedział technik z aparatem w ręku. Kruuz przytaknął. W toalecie pracowało intensywnie kilku mężczyzn w policyjnych uniformach. Z ostatniej kabiny wypływała kałuża krwi. Spod drzwi wystawała biała jak kreda dłoń. Inspektor wrócił na korytarz i rozejrzał się. Kilka metrów dalej pod sufitem obracała się skokami o czterdzieści pięć stopni półkula wyglądająca jak odwrócona głowa robota R2D2. Czworo czarnych oczu obserwowało potencjalnych złodziei z czterech stron. Tylko jedno oko było prawdziwe. - Czysto, można wejść. Kruuz podszedł do ostatniej kabiny i końcem pióra uchylił drzwi. Półnagie zwłoki kobiety leżały skręcone na podłodze. Twarz wykrzywiona w grymasie niewyobrażalnego cierpienia przypominała eksponat z gabinetu figur woskowych. Dookoła porozrzucane były skrawki materiału, krwawe strzępki tkanek i drobiazgi z rozdartej torebki. Wśród nich migający zieloną diodą telefon komórkowy - Kruuz miał nadzieję, że nie zadzwoni. Ściany kabiny były czerwone od wysychających kropel rozbryzganej krwi. Na drzwiach widać było krwawe ślady palców, a nawet zadrapania paznokciami, jakby ofiara próbowała wydostać się na zewnątrz z jakiś przyczyn, zapominając otworzyć zamek.. Kobieta nie miała brzucha. Skóra oderwana była poniżej żeber ukazując krwawe resztki narządów wewnętrznych usuniętych aż do kręgosłupa. Niżej bielały kości miednicy, spod których wystawały pojedyncze żyły i strzępki mięśni. - Żadnych śladów męskich butów - stwierdził technik, kładąc nacisk na słowo „męskich". Stał tak, by nie widzieć zwłok. Kruuz znów przytaknął. - Hearn chce, żebym przyjrzał się twojemu dochodzeniu. - Do toalety wszedł wysoki, grubawy mężczyzna dobrze po pięćdziesiątce i przywitał się, podając dłoń Kruuzowi. Kruuz znał inspektora Clarka. Lubił go, ale wiedział, że włączenie go do sprawy oznacza skrajne zniecierpliwienie szefa. - Trudno - odparł, wywołując lekki uśmiech na twarzy kolegi. - Coś nowego? - zapytał Clark, dając w ten sposób do zrozumienia, że jest wtajemniczony we wszystkie akta. - Nie zabrał ciała. Clark zerknął do wnętrza i skrzywił się. - Boże! Broniła się do ostatka. - Wyjął z kieszeni chustkę i przytknął do twarzy. Zapach krwi i surowego mięsa nie był silny. Ale był. - Ślady jej paznokci są na drzwiach... na wysokości stu osiemdziesięciu centymetrów.
Przyjrzał się dokładniej wewnętrznej powierzchni drzwi. - Mamy małą zagadeczkę... Kruuz przytaknął głową. Z przykrością stwierdził, że smutek nagle ustępuje miejsca ciekawości. Ciekawości poznania zakończenia historii, zobaczenia człowieka, którego umysł był zdolny do takich rzeczy. - Człowiek pozbawiony mięśni brzucha nie może stać - powiedział. - A kabina jest za mała, by napastnik mógł wewnątrz zrobić to, co zrobił - dokończył Clark. - Jeśli ofiara została zaatakowana przed zamknięciem, to w jaki sposób rozmazywała własną krew na wysokości stu osiemdziesięciu centymetrów; jeśli później, to gdzie są ślady butów napastnika? - Pokręcił głową. - Wiesz, co ci powiem? To się po prostu nie zdarza. Ktoś nie może ot tak zabijać kolejno ludzi. Od tego jesteśmy, żeby go złapać. Obaj dłuższą chwilę patrzyli na kabinę i ciało wewnątrz. - Wyniósł flaki w reklamówce, czy jak? - zapytał w końcu Clark. - Chyba ich nie spuścił w kiblu? Kruuz obrzucił wszystko jeszcze raz wzrokiem i wyszedł na korytarz. - Chciałbym zobaczyć nagrania - powiedział do stojącego obok ochroniarza. Ten skinął głową i ruszył przodem w kierunku schodów. * * * Ciemny pokoik, dwa głębokie skórzane fotele, prosta konsola i dwa tuziny monitorów. Niebieska poświata i cichy szum wentylatorów. - Przejrzałem już nagranie z tej kamery - powiedział młody operator, gdy Kruuz usiadł w drugim fotelu. -Tylko jeden facet zagubił mi się tam w ciągu pół godziny przed... tym. - Zagubił się? - Niech pan spojrzy. - Wskazał jeden z monitorów i wcisnął kilka przycisków bez patrzenia na konsolę. Na monitorze trzydziestoletni mężczyzna szedł w kierunku kamery, obrót na inny korytarz, piętnaście sekund bez ruchu i znów obrót. Mężczyzny nie było. - Sprawdziłem sąsiednie korytarze. - Znów wcisnął kilka przycisków. Obraz na trzech wyższych monitorach przeskoczył. - Inni ludzie są, jego nie ma. Prawdopodobnie wszedł do toalety. Może do damskiej. -Jakie jest prawdopodobieństwo, że odszedł dalej, mijając wszystkie kamery od tyłu. - Małe. Zawsze podejrzanego wychwycę dwie, trzy kamery dalej. Ale żeby to na pewno sprawdzić, trzeba by przejrzeć wszystkie taśmy z kamer na tym piętrze i na schodach. Jeszcze nie zdążyłem tego zrobić. Zaraz... proszę spojrzeć. - Na ostatnim z prawej monitorze widać było odległą postać mężczyzny znikającą za niewidocznymi drzwiami. - Opuścił piętro? - Nie, to wejście do tego kibla widoczne z innej kamery. Ale mógł to być też męski kibel. - Macie jakieś kamery, czujniki, cokolwiek, w tej toalecie? - Wszystko jest skomputeryzowane. Czujniki temperatury i dymu są wszędzie. - Szybko wstukał coś w klawiaturę laptopa stojącego z boku konsoli. - Jest. Na pół minuty przed... tym temperatura w toalecie spadła prawie o dziesięć stopni... Musi być jakiś błąd odczytu. Spojrzał na Kruuza pytająco, ale ten właśnie wstawał. - Będę potrzebował nagrań z całego budynku, od momentu jak weszli tu pierwsi pracownicy rannej zmiany. Proszę też zrobić wydruk zmian temperatur z całego dnia ze wszystkich czujników. - Jedno jest w tym wszystkim pewne - powiedział niechętnie Clark, gdy Kruuz wrócił - brukowce podwoją nakłady. „Kolejna ofiara znaleziona w toalecie na trzecim piętrze Harrodsa." * * * - Facet wszedł, a nie wyszedł - powiedział Dekert. - Nie drzwiami. Tego jestem pewien. - Nie ma tam żadnych okien, kratki wentylacyjne są za małe i nie otwierane od dawna. - Znikł? - Mógł się przebrać za kobietę. - Nie. Wszyscy, którzy weszli potem wyszli za wyjątkiem ofiary i naszego podejrzanego. Nikt też nie wynosił worka pełnego wnętrzności. Ktoś nas robi w balona. - Dlaczego?
Dekert odchylił się do tyłu, splótł ręce na brzuchu i zrobił jedną ze swoich dramatycznie sztucznych min. - Materializacja, dematerializacja, zmiany temperatury - wyliczył powoli. - Z czym ci się to kojarzy? - Nie odrzucam żadnych ewentualności. - A wierzysz w nie? - Mogę myśleć tak, jakbym wierzył. * * * - Zmieniłam decyzję - powiedziała śmiertelnie poważna Mary Lou, siedząc na krześle na wprost biurka Kruuza. - Chcę panu pomóc. Pomóc go złapać. - Przerwała na chwilę, by wytrzeć nos, po czym kontynuowała: - Myślę, że on mnie śledzi. Jechałam metrem i... poczułam to samo, co tamtego wieczora. Wzięłam taksówkę i natychmiast tu przyjechałam. Nie było pana, ale bałam się stąd wyjść. Podczas naszej ostatniej rozmowy odniosłam wrażenie, że pan czegoś ode mnie oczekuje... Kruuz przytaknął. Napisał coś w notesie i wyrwał stronę. - Przyjdź o dziewiątej pod ten adres. - Podał jej kartkę. - Będziesz się mogła w każdej chwili wycofać, ale nie wolno ci nikomu o niczym mówić. * * * Mężczyzna obracający w zębach wykałaczkę niedbałym ruchem głowy pokazał, gdzie ma iść. Stary hall z szerokimi schodami pilnowanymi przez dwóch potężnych ochroniarzy przechodził w ciemną klatkę schodową rozświetlaną słabymi jarzeniówkami. Mary Lou ostrożnie zapukała do nieoznaczonych drzwi na półpiętrze, Otworzyła elegancka kobieta koło czterdziestki. Ładna twarz o ostrych rysach, krótkie ciemne włosy i wysportowana sylwetka. - Mary Lou? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, zaprosiła ją do środka. Na ścianach widać było ślady po zdjętych obrazach i wyniesionych szafach. Biurko na stalowych nogach z szufladami, telefon, laptop i dwa fotele. Nic więcej. - Mów mi Joan. - Kobieta wyciągnęła do niej wypielęgnowaną rękę. - Vincent powiedział ci, że ten projekt jest tajny? Mary Lou przytaknęła. - Usiądź, proszę. Napijesz się czegoś? Kawa, herbata? Dopuszczamy nawet coś mocniejszego w rozsądnych ilościach. - Nie, dziękuje... Joan obrzuciła Mary Lou badawczym spojrzeniem. Spódniczka mini, wysokie buty i obcisła bluzeczka. - Tańczyłaś w klubie nocnym? To dobrze. Śmiałość ci się przyda. - Wyciągnęła z szuflady kartkę papieru przypiętą na clipboardzie i podała dziewczynie wraz z długopisem. - To nasze zabezpieczenie, że nic nie powiesz. Oczywiście w każdej chwili będziesz się mogła wycofać. Pensja... na pewno będzie wyższa niż tam, gdzie pracowałaś. Mary Lou podpisała dokument, nie czytając go nawet. Nie spodziewała się, że dostanie jakieś pieniądze. - Co... mam robić? - Vincent nic ci nie wyjaśnił? To do niego podobne. - Kobieta uśmiechnęła się i usiadła na drugim fotelu. - Będziesz pracować w sekstelefonie. - Partyline? - zapytała ze zdziwieniem. - Nie używajmy eufemizmów. Żadnego party nie będzie. Seksu zresztą też. Będziesz rozmawiać. Mary Lou miała przez chwilę wrażenie, że Kruuz postanowił jej z dobrego serca załatwić nową posadę. - Czemu to ma służyć? - Och, nie robimy tego dla przyjemności! - Joan zaśmiała się gardłowo. - Ani nawet dla pieniędzy. Próbujemy złapać tego, który zrobił ci ten ślad na brzuchu. Mary Lou patrzyła na nią pytająco. Joan przysiadła na biurku i przypaliła złotym Ronsonem wyciągniętego z kieszeni papierosa. Dziewczyny nie poczęstowała. Wiedziała, że nie pali. - Wyjaśnię ci to w skrócie - kontynuowała, wydmuchując miętowy dym. - Facet, któremu nie dogadza żona, czuje się niespełniony. Jeśli ma ikrę i możliwości, to szuka kochanki, która robi to,
czego nie chce żona. Innym, łatwiejszym, ale bardziej kosztownym sposobem jest wynajęcie dziwki. Nie każdemu to odpowiada. Skrajne przypadki owocują przestępstwami na tle seksualnym. Nas interesuje tylko to. Odkryliśmy już jakiś czas temu, że taki tematyczny sekstelefon zmniejsza liczbę gwałtów. Facet pogada sobie i wyładuje się w ten sposób. Przynajmniej do tego stopnia, że zaczynają mu wystarczać inne sposoby zaspokajania, czy nawet własna żona. - I sądzicie, że ten nasz przestanie zabijać, jak sobie pogada? - Celem tego projektu jest złapanie Smakosza. Chodź. - Wstała i zaprowadziła dziewczynę do sąsiedniego pomieszczenia za dźwiękoszczelnymi drzwiami. Specjalny strój Mary Lou okazał się niepotrzebny. Inne dziewczyny były ubrane normalnie. Wyglądały na zupełnie wyluzowane. Część z nich była zresztą niezbyt piękna. Siedziały w obszernym, wyciszonym perforowanymi płytami pokoju przy ustawionych wzdłuż ścian stołach z telefonami i laptopami. Wszystkie miały na głowie słuchawki sprzężone z mikrofonami, jak telefonistki. W pokoju panował półmrok - jedynym oświetleniem były halogenowe lampki stojące przy każdym ze stanowisk. Kilka dziewczyn przelotnie zerknęło na nową, ale szybko wróciły do swoich zajęć. - Twój pseudonim to „Lilian" i tylko jego używaj - powiedziała Joan, gdy zeszły po kilku stopniach na poziom podłogi pokoju. - Także w rozmowach z innymi dziewczynami. Gdy zadzwoni twój telefon, odbierzesz i zaczniesz rozmawiać, lub na życzenie klienta przełączysz do innej. Staraj się mówić to, co on, lub ona, bo i kobiety dzwonią, chce usłyszeć. To powinno być brutalne, bo będą dzwonić sadyści. Ty masz byś ofiarą. Pod żadnym pozorem nie rozmawiaj o swoim życiu prywatnym. Zmyślaj. Masz do dyspozycji kilkanaście pisemek. Zapoznaj się z nimi pobieżnie, ale nie czytaj ich rozmówcom, bo pewnie mają takie same. - Wskazała jej stanowisko z miękkim, odchylanym fotelem. - Na ekranie masz otwarte dwa okienka do komunikacji z opiekunem podczas rozmowy. W górnym ty piszesz, w dolnym pojawia się to, co on pisze. Obok dwa przyciski: żółty wciskasz, gdy podejrzewasz, że rozmówca może być poszukiwanym, czerwony, gdy jesteś pewna. Za pół godziny twój telefon się uaktywni. Kuchnia i toaleta jest tam. Mary Lou usiadła, włączyła lampkę i spojrzała na swoje miejsce pracy. - Co miałaś na myśli mówiąc „opiekun"? - zapytała. Joan spojrzała na nią dziwnie. - Ach, prawda, nic nie wiesz. Vince jest taki lakoniczny. Piętro wyżej siedzą psychologowie, wyżej spece od łączności, a na trzecim piętrze cała reszta. Ze trzydzieści osób. To duży projekt. Każde twoje słowo jest rejestrowane, a rozmówca jest namierzany. Jak wciśniesz czerwony przycisk to brygada antyterrorystyczna będzie u niego za kilka minut. Powodzenia... Joan wyszła. Mary Lou oparła się i odchyliła fotel do tyłu. Przestrzeń wokół niej była wypełniona monotonnym gwarem kilkunastu kobiecych głosów. Co ćwierć minuty cichą melodyjką odzywał się czyjś telefon. Dziewczyna spojrzała w słabo widoczny sufit i westchnęła. To będzie prawie jak strip-tease - pomyślała i zmusiła się do przeglądania pisemek pełnych krwawych zdjęć. * * * Kruuz wraz z kilkoma innymi policjantami, teraz również z Clarkiem, skończył przetrząsać kolejny dom kolejnego podejrzanego. Nie wierzył, że to do czegokolwiek doprowadzi. Inne samochody odjechały i inspektor został sam na ciemnej ulicy. Mimo że siąpił drobny deszcz, stał z postawionym kołnierzem płaszcza, dłuższy czas opierając się o maskę chryslera. Patrzył w przestrzeń i słuchał odległych odgłosów głównej ulicy. W końcu wsiadł do samochodu, wyciągnął telefon komórkowy i wybrał numer. - Cześć! Miło, że dzwonisz... - zaczął nagrany głos po drugiej stronie. Kruuz odczekał, aż monolog się skończy i ktoś odbierze. Trwało prawie minutę nim usłyszał aksamitny głos dziewczyny. - Cześć, tu Monique. Miło, że dzwonisz. O czym chcesz porozmawiać? - Daj mi Lilian. - Do twoich usług, panie. Już łączę. Krótki sygnał. - Witaj. Jestem Lilian... Czym mogę służyć? - Kruuz. Jak ci idzie? - Dobrze. Myślałam, że będzie gorzej. Wcisnęłam żółty przycisk, bo facet powiedział, że załatwi mnie tak, jak poprzednie. Potem mi powiedzieli, że dzwoni sporo udających Smakosza. - Dzisiaj powiedziałaś, że jadąc metrem zaczęłaś się bać. Kiedy i gdzie to było?
- Jakieś czterdzieści minut po tym, jak skończyliśmy rozmowę. Przestraszyłam się i wysiadłam na South Kensington. Dlaczego pan pyta? * * * - Media domagają się wyników! - niemal krzyczał Hearn. - Dzwonią już nawet do mnie do domu. Aha, MacDowell... Sprawdź wszystkie licencje i przewal do góry nogami samochód tych gnojków z CBC, którzy obudzili w nocy moją żonę. Jak znajdziesz choćby miligram cukru pudru albo torebkę herbaty, zatrzymaj ich od wyjaśnienia - wstał i ruszył do wyjścia, mrucząc: - Jakieś zasady chyba obowiązują. * * * Oklapnięty Murzyn w dyżurce siedział nieruchomo, czytając książkę w białym świetle jarzeniówki. Mary Lou wyszła na pustą ulicę i ruszyła w kierunku domu. Deszcz przestał padać, ale chmury nadal całkowicie zasłaniały gwiazdy. Smutne klosze latarni i sporadyczne neony odbijały się koślawo w mokrym chodniku. Stuk, stuk, stuk, stuk. Może powinnam poprosić o ochronę - pomyślała, stawiając kołnierz kurtki. - Człowiek jest mądry poniewczasie. Stuk, stuk, stuk, stuk. Zrobiło się jej trochę zimniej i stwierdziła, że mimowolnie przyspiesza kroku. W oddali przejeżdżały samochody, ale jak na złość jej ulica była całkiem martwa. Obejrzała się. Nic. Zmusiła się z trudem, żeby nie zacząć biec. Lodowe igiełki strachu znów zaczęły kłuć ją w plecy. Każdy stojący samochód omijała dużym łukiem. Wyjęła z torebki klucze i ostatnie sto metrów przemaszerowała, ściskając je w dłoni. Ból zranionej skóry dotarł do niej dopiero gdy otwierała drzwi wejściowe na klatkę schodową. Gdy zatrzasnęła je za sobą, poczuła się tylko odrobinę lepiej. Weszła schodami na piętro i oparła się plecami o swoje drzwi. Widziała stąd nad balustradą przeszklone drzwi wejściowe z szarą naklejką i słabo oświetlony krawężnik. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej to, co widzi. Klucze wypadły jej z dłoni. Serce na chwilę się zatrzymało, po czym zaczęło bić mocniej. Na drzwiach nie było żadnej naklejki. To była twarz kogoś stojącego tuż za szybą. * * * - Duch!? Duch? Odpierdoliło wam z braku dowodów albo opierdzielacie się zamiast pracować! Nie ważcie się o tym wspominać nikomu, bo prasa nas zeżre żywcem. Macie złapać tego faceta! Nie, kurwa, ducha, nie, broń Boże, kobietę. Macie złapać tego faceta, nawet, jeśli miałby się potem wywinąć. Ciśnienie jest takie, że połowa dupków z władz miasta poleci, jak nic się nie ruszy w tej pieprzonej sprawie! Kruuz, Clark i Dekert patrzyli na Hearna, czekając na ciąg dalszy. Ten jednak nie nastąpił. Generał usiadł na krześle, a czerwony odcień na jego twarzy powoli bladł. - Też z początku nie wierzyłem - informatyk zaryzykował uwagę po dłuższej chwili milczenia - ale... widział pan nagranie... - Wy nie musicie się babrać w gównie polityki - odpowiedział spokojniej Hearn. - Nic o tym nie wiecie. I dobrze, bo byście nie mogli pracować. Jeśli zatrzymacie czarnego, lub gorzej - kobietę... Duch, duch... Jaja sobie robicie?... - Duch to jedna z możliwości. - W myśl teorii, że dobry policjant sprawdza nawet najbardziej idiotyczne tropy? - Rozebraliśmy spory kawałek kanalizacji - powiedział Kruuz. - Nie spuścił jej wnętrzności w sedesie i nie wyszedł z nimi na zewnątrz. - Sam też nie wyszedł... Panowie - powiedział całkiem już spokojny Hearn, patrząc w monitor. - Odkryjcie prawdę, jakakolwiek by ona była. Nie dam się zastraszyć pismakom ani politykom. Tylko nie używajcie słowa „duch". * * * Monitor wyświetlał po raz kolejny ten sam urywek filmu: obraz kilkupiętrowej kamienicy nocą. Kamera umieszczona na dachu przeciwległego budynku wycelowana była w przeszklone drzwi. Z lewej strony kadru szybkim krokiem szła kobieta w błyszczącej kurtce skórzanej i spódniczce mini. Kilka metrów za nią sunęło w powietrzu coś wyglądającego jak niewyraźny, wydłużony pionowo
drgający obłok gorącego powietrza. Gdy kobieta znikła wewnątrz domu, obłok zaczął przybierać wyraźniejszy kształt. Po kilku sekundach wyglądał jak korpus mężczyzny unoszący się na widmowych nogach, rozmywających się całkiem gdzieś poniżej kolan. * * * - Duch? Mamy złapać ducha? - Nie wiem, co to jest. Na wideo nagrywa się jak duch z filmu grozy, więc nazwałem go duchem. - A w rzeczywistości? - W rzeczywistości nikt go nie widział. - MacDowell kręcił głową, oglądając nagranie. Od kwadransa Clark próbował mu bezskutecznie wyjaśnić, że cała sprawa to nie dowcip. Kruuz siedział obok i nic nie mówił. - A jeśli ktoś sobie robi żarty? - nie dawał za wygraną MacDowell. - To złap tego, co sobie robi żarty! Vincent uparł się, żeby sprawdzić trop, prawda? Kruuz przytaknął. - OK - MacDowell poddał się. - Do końca życia bym sobie nie darował, gdyśmy odpuścili, mając szansę go złapać. Macie jakieś dodatkowe informacje? - Wiemy tylko, że ubiera się na czarno i ma... problemy z nogami. - Jakiego rodzaju problemy? - Widziałeś. Są przezroczyste. - Nie no, kurwa! Panowie! Co ja mam ludziom powiedzieć? Złapcie faceta z przezroczystymi nogami? - Załóżmy dla uproszczenia, że nikt z nas nie wierzy w duchy - odezwał się po raz pierwszy Kruuz - oraz, że łapiemy faceta, który chce, żebyśmy myśleli, że jest duchem. - Lepiej brzmi. Widziałem kiedyś film o facecie, który na K2 odmroził sobie nogi. Musieli mu je amputować poniżej kolan. Ma teraz protezy z cienkich tytanowych rurek. W nocy, w słabym oświetleniu to mogłoby tak wyglądać... Wzrost, włosy, kolor oczu, waga? - Niestety - odparł Clark. - Na każdym nagraniu wygląda inaczej. - Jak można zmieniać wzrost?' - Wyobraź sobie, że on zmienia. Może ma teleskopowe rury zamiast nóg i sprężarkę w dupie... - Po dokładniejszym przeanalizowaniu nagrań z Harrodsa wyszło, że facet na początku korytarza miał metr osiemdziesiąt, a piętnaście sekund później o dziesięć centymetrów mniej. Zupełnie, jakby nagranie zostało zmontowane i ktoś pomylił perspektywę postaci i korytarza. Tego nie widać gołym okiem - dopiero komputer to wyliczył. MacDowell wypuścił z sykiem powietrze. - Na kilku klatkach widać też - ciągnął Clark - że przez nogawki spodni i przez buty prześwituje listwa podłogowa... Nad czym się tak zastanawiasz? MacDowell wolno pokręcił głową i powiedział: - Ja to wszystko przyjmuję do wiadomości, ale zastanawiam się, jak to wytłumaczyć ludziom. - Powiedz im, że może być niebezpieczny, że nie wiemy, jak on wygląda - odparł Kruuz - i że potrafi się szybko kamuflować. Powiedz też, że tym razem dziewczyna nie wie, że będzie przynętą. * * * Mary Lou wstała koło południa. Wzięła tydzień zaległego urlopu i mogła się teraz spokojnie wylegiwać. Wczoraj długo nie potrafiła zasnąć. Leżała przy zapalonej lampce i słuchała odgłosów z zewnątrz. Postanowiła sobie wtedy, że rano poprosi o ochronę, ale teraz, gdy za oknem było jasno, stwierdziła, że woli spokój - wczorajszy strach był zbyt odległy. Gdy wezwała policję, było straszne zamieszanie, a ten kto stał za drzwiami i tak dawno zdążył uciec. Najwyżej będę jeździć taksówkami - skwitowała w myślach. Wstała i nie bacząc na odsłonięte okna, nago poszła wziąć prysznic. Gorące strumienie wody drażniące skórę rozbudziły ją do końca. Wytarła się i również nago wróciła do sypialni. Przeszukując szafę, spojrzała przelotnie w kierunku okna. Jeśli ktoś w domu naprzeciwko akurat patrzyłby w tę stronę, z pewnością miałby niezły widok. Uśmiechnęła się i pomyślała: Wierny podglądacz przynajmniej zawiadomi policję, gdy cię będą mordować. Ubrała się i stwierdziła, że właściwie skoro nie idzie do pracy, to nie ma żadnych pomysłów na spędzenie czasu.
Co można robić o tej porze poza zakupami? I poza szukaniem nowego narzeczonego, oczywiście. Spacerować po parku? Wilgotny i chłodny podmuch przywitał ją, gdy tylko stanęła na chodniku. Ochota na spacer odeszła jej błyskawicznie. Szybkim krokiem przeszła do najbliższej kawiarenki, wcisnęła się w ciepły kącik i zamówiła śniadanie, choć reszta nielicznych klientów jadła już lunch. Spojrzała na zegarek. No tak... Zamiast swojego ulubionego złotego tissota miała na ręku coś wyglądające jak Casio Baby-G - połączenie końcówki prysznica z ustnikiem od aqualungu. Wczoraj przy wyjściu z pracy kazali jej to założyć. Prócz funkcji zegarka to coś mierzyło jej tętno, temperaturę ciała i parę innych rzeczy. Nie miała pojęcia, czemu to ma służyć, ale kazali jej nie zdejmować tego zegarka nawet do snu. Oczywiście już pierwszej nocy się zapomniała. Jestem w ciąży - pomyślała po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni, ale nie powstrzymało jej to przed wypiciem kawy. Pochłonęła również podwójnego sandwicza z serem i szynką oraz szarlotkę. Przełomie pomyślała, że nadwaga, a nie blizna już niedługo może jej przeszkadzać w pracy. Wyszła na ulicę i stwierdziła, że chłód nie doskwiera jej tak, jak wcześniej. Rzuciła okiem na swoje okna, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku stacji metra. Mimo wczesnej pory czuła się zdecydowanie bardziej jak Mary Lou niż jak panna Mary Stowe. * * * Półmrok rozjaśniany jedynie niebieskawą poświatą kilkudziesięciu monitorów. Ciche odgłosy klikania klawiatur, niewyraźne szczeknięcia krótkofalówek. Co jakiś czas skrzypnięcie fotela obrotowego i czyjeś westchnienie. Biedronka wychodzi z zasięgu. * * * Zeszła po schodach na peron, akurat gdy podjeżdżał pociąg. Podbiegła i wskoczyła do niego. Przemknęło jej przez myśl, że za cztery miesiące będzie miała wielki brzuch i nie będzie mogła podbiegać. Potem... Potem co? Poród? Wychowywanie dziecka? Czy chce tego? Uśmiechnęła się. Instynkt załatwi to za ciebie - pomyślała. - Będziesz kochać to dziecko zanim pierwszy raz kopnie. O ile z tą ciążą to prawda... Czy to prawda? Wolne żarty! Wiedziała, że to prawda. Była pewna! Tylko... właśnie. Dziecko jest moje tylko w połowie. Kto jest ojcem? Było wprawdzie dwóch facetów, ale... Chronologia wydarzeń się nie zgadzała. Wysiadła na Victoria Station. Nie wiedzieć czemu, wchodząc po schodach na górę, już wczuwała się w rolę ciężarnej kobiety, która musi robić przystanki co kilkanaście stopni. Przyłapała się na tym, że wciąga głęboko powietrze, choć wyjście na powierzchnię wcale jej nie zmęczyło. W końcu taniec przy chromowanej rurze wymaga kondycji. Może to spóźniony szok? - pomyślała, idąc szybko przed siebie. Po pięciu minutach spaceru dotarła do przystanku końcowego autokarów turystycznych Green Line. Podeszła do kasy i kupiła za piętnaście funtów bilet na pierwszy odjeżdżający autokar. Nie pytała dokąd jedzie. Wzięła bilet i wsiadła do autokaru Leyland stojącego przy stanowisku numer pięć. Zapięła pas. Mimo wypitej pół godziny wcześniej kawy, zasnęła nim autokar ruszył. * * * Obudziło ją bujanie. Przeciągnęła się i rozejrzała. Wjeżdżali na spory parking... w środku pola. Stało tu kilkadziesiąt autokarów i koło setki samochodów osobowych. Wokół były niemal wyłącznie łagodne trawiaste pagórki. Autokar stęknął zaciąganym hamulcem i ucichł w lekkim przechyle. Mary Lou odpięła pas i wysiadła za innymi. Udeptana ziemia doprowadziła ją do kasy. Nie rozbudzona do końca zapłaciła cztery funty i chodnikiem dotarła do tunelu pod drogą. Gdy wyszła z drugiej strony na powierzchnię, ujrzała na niewielkim wzniesieniu terenu stare, chropowate głazy poustawiane pionowo jak klocki. Stonehenge?... - pomyślała zaskoczona. Spojrzała na trzymany w dłoni bilet. Faktycznie, Stonehenge. Od dziecka chciała się tu wybrać, ale nie było okazji. - Przypadek? Mogłam równie dobrze wylądować w Glasgow... Ale to nie był przypadek. Poczuła, że musi podejść bliżej. Uczucie, które ją ogarnęło przypominało odkopane z najgłębszych pokładów pamięci radosne wspomnienie z dzieciństwa. Szła, jak w transie
ścieżką wytyczoną dwiema linami przymocowanymi do słupków. Przestała słyszeć ludzi wokół i samochody na pobliskiej szosie. Pozostał tylko szum wiatru pchającego nisko sunące chmury. * * * Starsza pani przestawiała słupki połączone linką, by kolejne wycieczki nie wydeptały trawy w jednym miejscu. Mary Lou przekroczyła linę i minęła zewnętrzny krąg kamieni. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Znalazła się w wewnętrznym kręgu. Pozostając od dziecka wewnątrz kultury chrześcijańskiej, nie wiedziała, co należy zrobić, więc po prostu stanęła w miejscu, które wydawało się leżeć w centrum kręgu. Nic się nie działo i już była gotowa na kolejny atak depresji, gdy... poczuła zawrót głowy. Czuła moc pogańskiej wiary nie do końca jeszcze wyssanej przez setki tysięcy turystów odwiedzających to miejsce co roku. Kobieta przestawiająca słupki uniosła głowę i zauważyła Mary Lou. Zerwała się gotowa wszcząć alarm, ale zamarła w miejscu. Wypuściła z ręki metalowy słupek i patrzyła, nie wierząc. Ciało młodej, czarnowłosej dziewczyny zdawało się być otoczone niewidzialną energią. Powietrze wokół niej drgało. Mary Lou spojrzała w górę. Uniosła ręce. Chmury przyspieszyły bieg i w sekundę zostały zepchnięte za horyzont. Zamglone słońce zabarwiło świat na szaro. Znikli turyści, znikła lina, parking i szosa. Dziewczyna obróciła się wolno o trzysta sześćdziesiąt stopni. Kamienie wokół niej nie były tak zniszczone i było ich więcej. Po szarym niebie szybował wielki ptak. Słyszała delikatny szum lotek. Znów zakręciło się jej w głowie. Pochyliła się i oparła o najbliższy głaz. Chmury wyskoczyły zza widnokręgu i momentalnie pokryły niebo. * * * - Biedronka, brak pulsu. Ciche sapnięcie i stłumione przekleństwo. - Skoczek dwa, widzisz ją? Trzask krótkofalówki. - Nie. Biały szum tła z głośnika. - Wkraczamy? Skrzypnięcie fotela. Kilka stuknięć długopisu o ginący w półmroku blat. Jednostajny szum wentylatorów. - Temperatura? - Brak odczytu. - Może jest w tunelu. Dajmy jej dwie minuty. * * * Szybko płynące, brudne postrzępione chmury. Powrócił dźwięk rozmów i opon samochodów na szosie. W lewym górnym rogu kadru pojawiła się wystraszona twarz starszej kobiety. - Nic ci nie jest, dziecko? Mary Lou usiadła. Nadal kręciło się jej w głowie, ale było już lepiej. Poprawiał się kontakt z rzeczywistością. Poczuła chłód ziemi. - Przepraszam, że tu weszłam... - Nie szkodzi... Potrzebujesz pomocy? - Dziękuję. Jestem w ciąży - to dlatego. Kilku turystów zatrzymało się, widząc dodatkową atrakcję. Gdy Mary Lou wstała, otrzepując się z trawy; stracili zainteresowanie i na powrót przytknęli do uszu elektroniczne przewodniki. Obie kobiety wróciły na właściwą stronę liny. - Dziękuję. Już mi lepiej. - Mary Lou uśmiechnęła się z wdzięcznością. Miała zamiar odejść, ale tamta przytrzymała ją za rękaw. - Kim jesteś? Dlaczego tu przyjechałaś? - Nie rozumiem... Twarz starszej kobiety była blada. Ona się bała. - Kiedy byłaś wewnątrz kręgu... mogę przysiąc... znikłaś na kilka sekund!
* * * Zbliżał się wieczór. Mary Lou wysiadła z metra kilka stacji wcześniej, by dotlenić się nieco. Lubiła spacerować po Hyde Parku. Znała tu każdy kamyk. Wciąż odczuwała lekkie zawroty głowy, więc wybierała szersze i bardziej uczęszczane alejki. Do rozpoczęcia pracy zostało jej jeszcze sporo czasu. * * * - Zaczyna się. Spadek temperatury o trzy stopnie w D-5. Co z Biedronką? Jest odczyt? - Wyraźny. Wszystkie parametry w normie. - Nie spuszczajcie jej z oczu. - Skoczek pięć do bazy. Ona właśnie znikła! - Czy ktoś ją widzi? - Skoczek siedem. Wcięło ją naprawdę. Po prostu znikła. - Idźcie w to samo miejsce! Co z odczytem? - Silnie ekranowany, ale czytelny. Powinna być... pięć metrów przed tobą. - Tu jest pusto... Nerwowe sapnięcie i odgłos pospiesznego klawiszowania. - Sprawdź, czy na ziemi nie leży nadajnik. - Sprawdziłem. Nic tu nie ma. Coś... - Co widzisz? - Powietrze jakby drgało... * * * Chmury znów odleciały za horyzont, pozostawiając ją samą z szarym niebem i zamglonym słońcem. Asfaltowa alejka znikła, ale drzewa i ogrodzenie z kutych prętów zostało. Za nim nie było jednak Londynu, tylko wielka łąka i daleka ściana lasu, jak cienka ciemnozielona linia. Stała nieruchomo przez długą chwilę wsłuchana w ciszę. Spojrzała na prawo i zobaczyła leżące na trawie ciało kobiety w jeansowej bluzie. Bluza była mokra od krwi. Poczuła czyjś wzrok na plecach i odwróciła się. Krzyknęła. Patrzył na nią z odległości stu metrów. Poczuła ciarki na plecach. Lodowe igiełki wędrujące wzdłuż kręgosłupa aż do szyi, unoszące wszystkie małe włoski po drodze. Jej prześladowca przerażał ją jeszcze bardziej w środku dnia, gdy stał najnormalniej w świecie na trawie. Nogi ugięły się pod nią i usiadła na ziemi. Jego nogi stawały się przezroczyste, jak dym z gasnącego ogniska w świetle latarki. Czarny płaszcz unosił się kilkanaście centymetrów nad trawą. Patrzyła jak zahipnotyzowana z rozchylonymi ustami, jak tamten sunie w jej kierunku, nie zadając sobie trudu, by wzbogacić iluzję o poruszające się w rytm niewidzialnych nóg poły płaszcza. Leciał jak poduszkowiec prosto na nią. Odważyła się spojrzeć na jego twarz... * * * - Znów brak odczytu. - Przecież jest w środku miasta! Zdjęła nadajnik? - Nie. Nie ma sygnału. Czy ktoś ją widzi? - Kolejne zaprzeczenia z trzeszczącego głośnika. Nerwowe stukanie długopisem w blat. - Ruszcie dupy i ją znajdźcie! * * * Wstała i zmusiła się do biegu, choć wiedziała, że to nic nie da. Była zbyt wolna. Mimo to biegła w kierunku kutego ogrodzenia, próbując z całych sił wyczarować prawdziwy świat. Dopadła prętów i odwróciła się, przyciskając do nich plecy. Nie miała siły wspinać się na górę. Tamten, nie zatrzymując się, wyciągnął przed siebie rękę. Mary Lou poczuła jego palce, odległe o dobrych dwadzieścia metrów, na swoim brzuchu. Potem poczuła je w środku. * * *
- Puls sto sześćdziesiąt. Słaby sygnał, nadal jakby ekranowany. -Widzicie ją? - Nie. Przeskakujące szybko obrazy na monitorach. Przyspieszone, ale spokojne oddechy. Chwila oczekiwania. - Cztery stopnie zimniej niż dookoła. Mamy tylko mżawkę. Minimalne wahania pola magnetycznego. - Wszyscy natychmiast do sektorów sąsiadujących! Tupot kilku par nóg nałożony na biały szum z głośnika. * * * Ruch uliczny wrócił z hukiem, ale tamten nie przestał biec. Wyglądał teraz inaczej. Miał wielką czarną głowę... Było ich kilku. Dopadli ją i przewrócili na ziemię. Zaczęła krzyczeć. - Spokojnie, nic pani nie grozi - powiedział pierwszy z antyterrorystów. Wyswobodziła się z jego objęć i zarzuciła ręce na ramiona mężczyzny w szarym prochowcu. - Już dobrze - powiedział Kruuz. - Cały czas byłaś pod ochroną. - O nie, nie byłam... Nigdy nie będę. * * * Z piskiem opon podjechał jaguar szefa Scotland Yardu. Nim się całkiem zatrzymał już otwierały się tylne drzwi. Generał wydostał się ze środka i od razu przeszedł do rzeczy, czyli do opieprzania podwładnych. - Kilkunastu wyszkolonych ludzi nie jest w stanie jej upilnować w centrum Londynu w środku dnia?! - Znów poczerwieniał na twarzy. Był nad wyraz dobrze (i szybko) poinformowany. - Ona znikła moim ludziom z oczu - powiedział MacDowell. - Mógłbyś to łaskawie sprecyzować? - Była, a chwilę potem już jej nie było. Nie schowała się za krzaczek, nie wpadła do studzienki. Po prostu, bez używania przenośni, rozpłynęła się w powietrzu, by po trzydziestu sekundach pojawić się dwieście jardów dalej. - Nadal nie możemy używać słowa na „d"? - zapytał nieśmiało Clark. * * * - Zrobiłaś sobie pasemko? - zapytał Kruuz, kątem oka obserwując zamieszanie przy limuzynie szefa. Był to pierwszy i ostatni przejaw poczucia humoru, wprawdzie czarnego, jaki Mary Lou u niego zauważyła. Nad lewą skronią miała wyraźne, siwe pasmo włosów. Siedziała na progu tylnych drzwi ambulansu i wpatrywała się w białe włosy w lusterku puderniczki. Inspektor ponownie przeniósł wzrok na dziewczynę. Poczuła, że mimo pozornej obojętności, martwi się o nią. - Pasemko to nic... - Włożyła dłoń pod bluzkę. Gdy ją wyciągnęła na palcach miała krew. - Blizna otworzyła się. On dotykał mojego brzucha... od środka też, a jednocześnie był daleko. Sanitariusz podwinął jej bluzkę i spojrzał zdziwiony na ranę. Przed chwilą sprawdzał ją dokładnie. Starł wacikiem krew. Blizna znów wyglądała, jak zagojona dawno temu. - On nie porywa kobiet z naszego świata - ciągnęła, wycierając rękawem łzy i rozmazany tusz z policzka. - On tworzy własny, uproszczony świat i zwabia je tam podstępem. Otwiera przejście, w które one wchodzą. W jego świecie nie ma policji. Możecie go złapać tylko, jak jest tutaj. - Byłaś tam? - Tak. - Pokiwała przesadnie głową. - Widziałam tam martwą kobietę. Nie przyglądałam się. Mogę tylko powiedzieć, że miała na sobie niebieską bluzę jeansową. Czy on... porwał kogoś jeszcze? Jest dwunasta ofiara? Kruuz nie odpowiedział, ale wiedziała, że to prawda. - Będzie musiał oddać to ciało - mówiła dalej. - Wiem to. Gdy tam byłam w jakiś sposób poznałam zasadę istnienia tamtego świata. Smakosz... niech będzie, skoro tak nazwała go prasa. Smakosz traci dużo energii na utrzymanie tamtego świata, więc gdy nie jest potrzebny zamyka go. Przedtem musi pozbyć się tego ciała. Chodzi o równowagę... Musi też sam go opuścić. To ważne... - Wiem. Możemy go złapać.
- To chciałam powiedzieć. - Ale jak złapać ducha? - zapytał Clark, podchodząc do nich w tym momencie. Musiał usłyszeć kilka ostatnich sekund rozmowy. * * * - Satelita wykazuje nieznaczny spadek temperatury w rejonie South Hempstet. Tym razem to nie samochód chłodnia. - Może znów wentylacja metra? - Zmodyfikowaliśmy filtr. Komputer odrzuca już takie zmyłki. - Powiększ. Klikanie klawiatury. - Nie wiem, może ktoś odkręcił hydrant. To tylko dwa stopnie. - Wysyłam jednostkę. - Dyskretnie. * * * Mary Lou nie miała chęci siedzieć w domu i wbrew troskliwym prośbom znającej ostatnie wydarzenia Joan, żeby wzięła sobie wolne, postanowiła oddać się pracy. Zrobiła sobie dużą kawę i popijając ją, usiadła na swoim fotelu. Włączyła lampkę i terminal. Prawie od razu zadzwonił telefon. Poznała po głosie faceta, który dzwonił już kilka razy. W pewien sposób lubiła go. Był bardzo nieśmiały i wiedziała, że wiele trudu kosztuje go otwarcie się przed kimś, nawet przez telefon. Żona, jeśli takowa istniała, prawdopodobnie nie miała pojęcia o jego ukrytych pragnieniach. Facet niewiele mówił, wolał słuchać. Mary Lou wymyślała następną historię i stwierdziła po raz kolejny, że czerpie z tego pewną przyjemność. Nie tyle z samego opowiadania, co z faktu, że komuś pomaga. Sekstelefon, strip-tease... - pomyślała z pewnym rozbawieniem. - Pomagam potrzebującym. Jestem taką nowoczesną zakonnicą. Tyle, że mi za to płacą. W słuchawce rozległ się trzask, jakby facet się rozłączył. Cichy szum zamiast sygnału świadczył o tym, że połączenie jest aktywne. Ikona na monitorze laptopa wciąż przedstawiała telefon z podniesioną słuchawką. - Halo... - powiedziała do mikrofonu. Szum. - Halo... jesteś tam jeszcze? Znów szum. Wpisała do laptopa trzy znaki zapytania. Po dwóch sekundach w dolnym okienku pojawiła się odpowiedź opiekuna: Nie rozłączaj się. - Halo... - szepnęła niepewnie. - Odezwij się, jeśli tam jesteś. Poczuła gęsią skórkę. Jednostajny szum dawał złudzenia odległych szeptów, kroków. Rozejrzała się, ale wnętrze pomieszczenia nie zmieniło się. Dziewczyny wciąż siedziały na swoich miejscach. Dwie były w trakcie rozmowy i Mary Lou słyszała urywane słowa „krew... ból... uciekam... ostry... rozpruty... " Podskoczyła, słysząc w słuchawce chropowaty głos: - Nosisz moje dziecko. - Słucham? - Nie zawiedź mnie, bo cała policja świata ci nie pomoże. - Kim jesteś? - Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? - Tak! - Zatem dowiesz się jeszcze dzisiaj. Trzask odkładanej słuchawki. Tym razem na dobre. Mary Lou zawahała się, po czym nacisnęła czerwony przycisk. * * * - Skoczek dwa, co widzisz? - Stoi tu jakiś facet w płaszczu. Grzebie przy łączu telefonicznym. Nie... zaraz. To niemożliwe... - Wyrażaj się konkretniej. - Wygląda, jakby wbił ręce w metalową obudowę. Zauważył mnie...
- Zaczekaj. Mamy czerwony alarm z tego rejonu. Posiłki dotrą za dwie minuty. - Za późno... - Dlaczego? - Idzie do nas... Boże! Odgłos wystrzałów w głośniku. Trzask i cisza. * * * Mary Lou nie mogła dłużej pracować - wcześniej przeceniła swoje siły. Wyszła na ulicę i złapała pierwszą z brzegu taksówkę. Gdy przejechali kilka przecznic, wyjrzała przez tylną szybę. Jej ochrona dyskretnie trzymała dystans. Czuła, że potrzebuje mężczyzny. Tak, wtedy wszystko byłoby proste. Wiedziała też, że musi z tym poczekać, aż ta sprawa się zakończy. Po raz kolejny sprawdzała bliznę na brzuchu, ale krew nie pojawiła się więcej. Ojciec dziecka... tak, była w stanie uwierzyć prawie we wszystko. Latarnie, rozświetlone witryny sklepów i roześmiani ludzie przesuwali się za szybą. Wcale się jej nie spieszyło do domu. Najchętniej położyłaby się spać w tej taksówce. * * * Krótkie serie z automatów przeszyły wilgotny mrok. Płaszcz obcego załopotał od dziurawiących go kul. Kolejne stłumione puknięcia odrywały strzępki materiału, ale on szedł wprost na strzelających antyterrorystów. Rozbłyski wydobyły z ciemności dwa rozszarpane ciała leżące przy krawężniku obok otwartego samochodu. Policjanci zaczęli się cofać. * * * Kolejny radiowóz na sygnale wyprzedził inne samochody. Po minucie taksówka Mary Lou stanęła na końcu korka. Rzadki widok o tej porze. Dziewczyna zapłaciła i wysiadła. Opatuliła się szczelniej kurtką. W powietrzu latały drobne kropelki wody, od których błyszczał chodnik i ściany budynków. Nie było bardzo zimno, ale przy takiej pogodzie chłód zawsze dawał się we znaki. Daleko z przodu migały niebieskie światła wozów policyjnych. Mary Lou zawahała się chwilę, po czym ruszyła w ich kierunku. Daleko od centrum sklepy były już pozamykane. Zimne światła jarzeniówek oświetlały co kilka sekund połowę jej twarzy, gdy szła w kierunku policyjnej blokady. Słysząc strzały, nie zwolniła, lecz przyspieszyła kroku. Kątem oka zarejestrowała idących w pewnej odległości za nią dwóch mężczyzn. Jeden z policjantów wstrzymujących ruch na chodniku rozpoznał ją i po chwili wahania zaprowadził do stojących kilkanaście metrów dalej radiowozów blokujących boczną uliczkę. Kruuz nie okazał zdziwienia na jej widok. Wziął ją za łokieć i wprowadził między samochody. - Powiedz mi tylko, czy coś teraz czujesz? Czy to on? - Wskazał na stojącą trzysta metrów od nich, w głębi wąskiej uliczki ciemną postać. Z obu stron za szpalerami drzew stały szeregowe domy. Ich mieszkańcy zabarykadowali się w środku. Na drugim końcu uliczki stały dwa policyjne range rovery i kilku policjantów gotowych w razie strzelaniny ukryć się za załomem budynku. - Boję się, ale nie wiem... - stwierdziła. - Ostatnio boję się cały czas. - OK. Zawieziemy cię w bezpieczne miejsce. - Nie ma dla mnie bezpiecznego miejsca. Równie dobrze mogę zostać tu... Wolę zostać tu. Patrzyła na postać w ciemnej ulicy i zastanawiała się, co zrobi, gdy tamten zacznie iść w jej stronę. - Dlaczego się zatrzymał? - Może szkoda mu płaszcza... bo jemu samemu pociski chyba nie przeszkadzają. - Próbowaliście srebrnych kul? - Nie sposób było stwierdzić, czy dziewczyna mówi poważnie. - Nie mamy na składzie. - On walczy ze sobą. Z jednej strony próbuje mnie dopaść, a jednocześnie nie jest w stanie mnie zabić. - Twierdzi, że jest ojcem twojego dziecka? - zapytał Kruuz. - Sama nie wiem, co o tym myśleć. - Pokręciła głową. - Być może to miał na myśli. On tam zdaje się czekać na mnie... - Mówisz to, jakbyś chciała iść tam, mówiąc: „Weź mnie, ale zostaw inne" - powiedział ironicznie Clark.
- Chciałby pan, żeby to było takie proste? - Nawet jeśli, to nie możemy cię tam puścić, drogie dziecko. Równie dobrze moglibyśmy wyrzucić nasze odznaki i zacząć pisać pamiętniki. Patrzyli na nieruchomą, ledwie widoczną w ciemności postać. Oparci o maski radiowozów antyterroryści ani na chwilę nie opuszczali broni. Wszyscy zastanawiali się, co zrobią, jak tamten ruszy. - Traci sporo energii na pozostawanie w tej postaci - mruknął Clark. - Dlaczego? Mżawka przybrała na sile. Miliardy drobnych kropelek falowały matowymi kotarami ginącymi w ciemności za drzewami. Podjechał kolejny radiowóz. Z ty mych miejsc wysiadł szczupły siwiejący facet pod pięćdziesiątkę. - Nasz negocjator, Walter Gossett - przedstawił go Kruuz. - Mary Lou, dziesiąta ofiara - dziewczyna ukłoniła się jak aktor po przedstawieniu. - Jak na ofiarę jest pani bardzo żywa, a do tego nie opuszcza pani poczucie humoru - powiedział i od razu przeszedł do rzeczy. - Co my tu mamy? - To jest Smakosz. - Kruuz ruchem głowy pokazał postać. - Zabił dwóch naszych. - Nie znoszę rozmawiać z zabójcami policjantów. Nie mam im już co obiecać... Traktujecie poważnie te plotki o duchu? - Sami je wymyśliliśmy - odparł Clark - OK... Zaczęliście jakieś rozmowy? - Kule przelatują przez niego jak przez hologram. O czym mamy z nim rozmawiać? Gossett postawił kołnierz płaszcza i wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Na jego siwych włosach osadzały się drobne kropelki wody. - Księdza wam chyba potrzeba, nie negocjatora... Macie lornetkę? Stojący dotychczas na uboczu MacDowell podał mu lornetkę. Gossett wyregulował ostrość i dłuższą chwilę przyglądał się postaci. Gdy w końcu opuścił lornetkę, znacznie spuścił z tonu. - Jezus... Gość ma niesamowitą twarz. - Wygląda trochę niecodziennie - przytaknął MacDowell, odbierając lornetkę. - I tak się zachowuje. Zabił gołymi rękoma dwóch uzbrojonych ludzi. Rozszarpał ich. - Mam negocjować z duchem, żeby dał się aresztować? - Może to nie jest duch - odezwał się MacDowell. -Są zjawy i poltergeisty, czyli duchy stukające. Zjawy nie nawiązują żadnego kontaktu z otoczeniem, a poltergeistów nie widać. Ten ma cechy obydwu. - A skąd ty wiesz, że nie może? - Czytałem gdzieś. - MacDowell wzruszył ramionami. - OK. Kim więc jest? - Jest bogiem. Wszystkie oczy zwróciły się na niego i zapadło milczenie. Pierwszy odezwał się Gossett: - Bóg istnieje na tyle, na ile ludzie w niego wierzą... MacDowell przytaknął i dodał: - Ale jego działania nie ograniczają się tylko do wiernych... Ten jest bogiem pogańskim. - Znasz jego imię? - zapytał Kruuz. MacDowell pokręcił głową. - Bóstwa staroceltyckie ewoluowały, zmieniały imiona, nawet płeć - powiedział Gossett. - Na północy stare kulty miały się dobrze jeszcze w piątym wieku naszej ery - uzupełnił MacDowell. - MacDowell! - Clark podniósł głos. - Przecież ty świata poza futbolem nie widzisz. Antyterrorysta mruknął coś niewyraźnie, a Gossett mówił dalej: - Pisałem z tego pracę dyplomową. Trochę jeszcze pamiętam. Ciężko jest dojść czy na różnych terenach i w różnych okresach mamy do czynienia z tym samym, czy z innym bóstwem. W kontakcie z nową kulturą Celtowie asymilowali nowe obrzędy i atrybuty obcych bóstw. Ten tam, jeśli przyjąć teorię MacDowella, może nawet mieć sporo cech Jezusa Chrystusa. - Przecież facet nawet nie istnieje - powiedział Clark. - To kto tam stoi? - Po stroju ciężko wywnioskować. Płaszcz od Burberry'ego... - ocenił Gossett, znów biorąc od antyterrorysty lornetkę. - Nieco zmechacony... - dokończył Clark.
- Zamknijcie się! - MacDowell wyraźnie się zdenerwował. - Mówię całkiem poważnie. - Próbowaliście wmówić mi, że to duch, a ja wam mówię, że to jest bóg. Bożek... Zróbcie z tą wiedzą, co chcecie. - Oglądamy pieprzoną projekcję mentalną kogoś, kto jest w zupełnie innym miejscu - powiedział Clark. - Czytałem o tym kiedyś. To jest lepsza teoria niż te bzdury z bożkiem. - Wy nawet księdza nie potrzebujecie, tylko druida - podsumował Gossett. - Panowie! Bóg ma tylko taką moc, jaką dają mu wierzący w niego ludzie. Kto może w środku Londynu czcić celtyckich bogów? Mitologia mitologią, ale co my tu robimy? Nie ma żadnych zakładników to idźcie po niego, załóżcie mu kajdanki i dokończymy naszą dyskusję na komisariacie. - Jeśli nie zauważyłeś, to jesteśmy w defensywie - powiedział Clark. - Szefie... - jeden z antyterrorystów wskazał ręką ulicę. * * * Mary Lou szła w kierunku nieruchomej postaci. Pasma mżawki co chwila zasłaniały bladymi firankami widok. Któraś kolejna odsłona ukazała jej pustą ulicę. Zatrzymała się. Jej determinacja osłabła. - Boi się ciebie - stwierdził stojący kilka kroków za nią Kruuz. - O nie... Raczej boi się tego, co mógłby mi zrobić. Walczy ze swoją naturą. Odwróciła się i stwierdziła, że przeszła ponad sto metrów od policyjnej blokady. Kilku antyterrorystów stało w połowie drogi od radiowozów. Opuścili broń. Od strony City nadleciał helikopter. Hucząc, przeleciał nisko, niemal muskając wierzchołki drzew. Zaczął przeczesywać szperaczem sąsiednie uliczki. Podmuch wiatru rozwiał włosy dziewczyny i załopotał płaszczem inspektora. Mżawka zawirowała wokół nich jak śnieżyca. Dziewczyna nie miała pończoch i dotkliwiej odczuła chłód. - Jakie jest zakończenie tej historii? - zapytała cicho. Inspektor podszedł do niej i objął ją ramieniem. Przytuliła twarz do mokrego płaszcza i zamknęła oczy. Pogładził ją po włosach. Drzwi dwupiętrowego domu obok otworzyły się z hukiem, ukazując mroczne wnętrze hallu. Dziewczyna zacisnęła palce na ramieniu mężczyzny. Inspektor nieznacznym gestem wezwał do siebie antyterrorystów. Podbiegli i stanęli przed Kruuzem i Mary Lou, mierząc z karabinków w czarny prostokąt i lustrując wzrokiem martwe okna i dach. - Mamy wejść, Vince? - zapytał MacDowell, podbiegając do stojących. Za nim podjechały dwa radiowozy wcześniej tworzące blokadę. - Czy on tam jest? - Kruuz spojrzał na dziewczynę. - Myślę, że tak... Boże, muszę tam iść... - Nie musisz. - Muszę. Tam jest zakończenie tej historii. - Wyjaśnienie... Otwarte drzwi zapraszały jak trumna czekająca na lokatora. W ciemności majaczyły schody na piętro. Nic więcej nie było widać, - Jeśli nie wejdę to się nie skończy - powiedziała dziewczyna, puszczając ramię inspektora. - Ani dla mnie, ani dla następnych. Policjanci wyprowadzali ludzi z sąsiednich budynków. Teraz już cała ulica błyskała niebieskimi stroboskopami. Pierwszy wóz transmisyjny pojawił się na głównej ulicy i dodatkowo oświetlił wszystko silnym reflektorem. Ludzie rzucali długie, pajęcze cienie nim ktoś kazał operatorowi wyłączyć światło. Chwilę później technicy włączyli policyjne reflektory oświetlające fasadę budynku, jakby to był zabytek wart szczególnej uwagi. - Mam nadzieję, że nie będzie miał pan z tego powodu kłopotów... - Weź latarkę. - Kruuz wyciągnął z kieszeni małą latarkę i włączył ją, sprawdzając czy działa. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i schowała ją do kieszeni. * * * Ciemną ścieżką przeszła przez zimny ogród do betonowych schodów. * * *
Nerwowe klikanie myszką i zduszone przekleństwo. Trzask krótkofalówki. - Kruuz! Zrób coś, na Boga! Biedronka zniknęła całkiem. Sto procent ekranowania. * * * Przekroczyła próg i po omacku zaczęła szukać kontaktu. Wyczuła obły kształt starego, obrotowego włącznika. Przekręciła go, ale hall pozostał ciemny. Stało tu kilka mebli: dwa fotele, stolik, jakaś szafka, nieczynny zegar z ciężarkami, tremo z przybladłym lustrem. Czuła, jak trzęsą się jej nogi i łomocze serce. Patrzyła na własny cień na pożółkłej tapecie. Drobna postać w krótkiej spódniczce zdawała się drżeć z każdym rozbłyskiem policyjnego koguta. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i zrobiła dwa kroki w kierunku ledwo widocznych schodów. Dlaczego właśnie tam? - pomyślała. - Skąd wiem, co mam robić? Wyciągnęła latarkę i włączyła ją, ale żarówka żarzyła się tylko, jakby baterie właśnie umierały. Stuknęła obudową w dłoń, ale nic to nie dało. Wiedziała, że jak pójdzie po drugą latarkę to już tu nie wróci. Migające światła policyjnych samochodów traciły realność. Podobnież odgłosy z ulicy: kroki, rozmowy i szczekanie krótkofalówek. Dotknęła zimnej poręczy i spojrzała w górę. Najwyższe stopnie ledwo majaczyły w ciemności. Czuła na twarzy delikatny, zimny przeciąg. Postawiła nogę na pierwszym stopniu. Zatrzeszczał cicho. Krzyknęła, gdy drzwi wejściowe zamknęły się z hukiem. Odwróciła się, siadając na schodach. Wpatrywała się w ciemność, widząc jedynie zarysy drzwi i mebli. Rozgorączkowana wyobraźnia dorabiała każdemu przedmiotowi głowę i ręce. I płaszcz. Słabe światło sączyło się jedynie przez szczeliny w grubych kotarach. Wiedziała, że za nic nie zbliży się do nich, by je odsłonić. W filmach, które pamiętała była to ulubiona kryjówka... kogokolwiek. Z zewnątrz nie dochodził już żaden dźwięk świadczący o obecności kilkunastu ludzi. Słabło nawet światło reflektorów. Zaczekała, aż wzrok przystosuje się do ciemności i wstała obracając się powoli. Moim największym wrogiem jest teraz wyobraźnia - pomyślała, dodając sobie otuchy. - Tylko w niej najwięcej dzieje się za moimi plecami. Schody wyglądały jak poprzednio z tą różnicą, że były jeszcze ciemniejsze. Drugi krok, trzeci. Każdy stopień trzeszczał na swój sposób. Dotarła na górę i spojrzała za siebie. Teraz dół schodów wyglądał, jak czarna studnia. Na dole skrzypnęły jakieś drzwi. Dziewczyna zacisnęła dłoń na poręczy i próbowała przeniknąć wzrokiem ciemność. Wstała i odwróciła się gwałtownie, czując czyjś oddech na karku. Nie... to tylko przeciąg. Dolny stopień schodów zatrzeszczał cicho. Nie potrafiła przebić wzrokiem ciemności. Czuła się coraz słabsza. Zatrzeszczał drugi stopień. - Jest tu ktoś? - zapytała słabym głosem. Cisza wokół stawała się gęsta. Trzask trzeciego stopnia zabrzmiał jak wystrzał. Mary Lou zaczęła cofać się w głąb ciemnego korytarza. Widziała ledwo jaśniejszą linię listew podłogowych. Serce zamarło jej w piersi, gdy dotknęła plecami czegoś miękkiego. Zbadała dłońmi przeszkodę. Kotara zasłaniała dalszą część korytarza. Odchyliła ją. Dwie blade kobiety mimo młodego wieku miały siwe włosy. Były niesamowicie piękne i świeciły delikatnym, wewnętrznym światłem. Były identyczne i miały na sobie takie same białe togi. Każda z kobiet obejmowała prawą dłonią powyginany trzonek kosy. Pierwsza kobieta odezwała się, patrząc na wylot przez Mary Lou: - Ja jestem Śmierć Kliniczna. Ona to Śmierć Biologiczna. Jest nieco małomówna. Którą z nas wybierasz? Jej głos zdawał się dochodzić z dużej odległości, z głębi ciemnego tunelu. Dziewczyna nie była w stanie wydusić słowa. Zrobiła krok do przodu, pozwalając, by kotara zamknęła się za nią. - Wolałabym Omdlenie Chwilowe... - Niestety... albo któraś z nas, albo wieczna ucieczka. Ściany korytarza za obiema Śmierciami urywały się gwałtownie fragmentami połamanej lamperii i pokruszonego tynku. Porwana końcówka dywanu falowała w stanie nieważkości. Kotara za Mary Lou rozchyliła się i pchnął ją prąd zimnego powietrza. Zachwiała się, robiąc krok w stronę Śmierci. Odwróciła głowę. Za łopoczącą kotarą ktoś stał. Spojrzała znów na Śmierci. Mimo
silnego przeciągu, ich włosy falowały jak leniwe wodorosty. Za nimi łopotała przerwana końcówka dywanu. Dalej była bezgwiezdna i bezksiężycowa noc, odległe pagórki i ciemna ścieżka wijąca się między nimi. Zbocza gór. Dziewczyna sięgnęła ręką w bok, natrafiając na klamkę. Skąd wiedziałam?... Nacisnęła ją i pchnęła drzwi. Wskoczyła za nie i zatrzasnęła za sobą. Oparła się plecami o zimne drewno i odetchnęła z ulgą. Przeszła przez zakurzoną bibliotekę, po schodach weszła na most nad podziemnym strumieniem i znalazła się w pokoju o ścianach zastawionych metalowymi regałami wypełnionymi sprzętem elektronicznym. Minęła pudełka ponumerowane od jednego do piętnastu. Spojrzała na monitor wyświetlający urywany film. Kilka klatek przeskakiwało w zapętleniu, pokazując mężczyznę idącego przez podziemny parking. Rozpoznała go. Wtedy zatrzymał się i spojrzał na nią z ekranu. Cofnęła się szybko, wybiegając z pokoju. Przeszła przez jasny korytarz odprowadzana wzrokiem zdziwionych ludzi. Skręciła do toalety, mijając mężczyznę czyszczącego mopem podłogę. Otworzyła drzwi do jednej z kabin i zbiegła po schodach na stację metra. Przez szczelinę w ścianie weszła za kulisy nocnego klubu. Rozmyte twarze śmiały się do niej, a giętkie dłonie popychały w stronę jasnego światła. Rozkołysała biodra, idąc po wybiegu w kierunku chromowanej rury. Oczy znów się jej świeciły, a ruchy odzyskały sprężystość. Zmrużyła powieki w silnym świetle reflektorów. Wczuła się w spowolnioną, rytmiczną muzykę pełną niskich tonów. Zwolniła krok i wyciągnęła rękę na spotkanie chłodnego metalu. Wprawnym ruchem objęła rurę i klinując o jej podstawę obcas, wykonała obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Odbiła się, chwytając rurę oburącz, uniosła się metr nad ziemię i objęła metal udami. Odchyliła się do tyłu, wyginając plecy w łuk. Z kieszeni kurtki z brzękiem wyleciało kilka monet. Dotknęła dłońmi śliskiej podłogi i oplatając nogami rurę, zjechała na ziemię. Uklękła, na przemian prężąc grzbiet, to wypychając biodra do przodu. Położyła się na brzuchu, unosząc i opuszczając pośladki. Nagle odbiła się, chwytając jedną ręką wysoko rurę, a drugą zataczając krąg po widowni. Znów opadła na ziemię. Ściągnęła kurtkę i rzuciła ją w górę, śmiejąc się głośno. Telefon komórkowy poleciał między stoliki. Tańcząc w rytm muzyki, ściągnęła bluzkę i falując biodrami, zaczęła odpinać suwak z boku spódniczki. Zrzuciła ją po chwili i tańczyła w bieliźnie, umiejętnie budując napięcie. Znów opadła na ziemię. Przetoczyła się i nieruchomiejąc na plecach, zdjęła buty. Wstała tyłem do widowni i opierając się o rurę, rozpięła biustonosz. Odrzuciła go, zasłaniając piersi dłońmi. Wykonała skłon, pozwalając, by metal wcisnął się między jej pośladki. Odsłoniła piersi, chwytając rurę nad głową. Znów zakręciła się, udając kariatydę. Zrolowała figi i zsunęła je, pomagając sobie ruchami bioder. Ruchem stopy wysłała ostatnią część garderoby w widownię. Zasłoniła się dłonią i opuściła głowę, udając wstydliwą dziewczynkę. Szybkim ruchem wykonała przewrót w tył z wybiciem z wyprostowanych ramion. Przyklęknęła na jedno kolano jak sportowiec szykujący się do biegu. Muzyka ucichła. Dziewczyna opadła zmęczona na wybieg. Oddychała ciężko, czując, że na powrót staje się sobą. Reflektory przygasły i ujrzała teraz widownię. Była pusta. Tylko przy barze siedziała tyłem do niej jakaś kobieta w jeansowej kurtce i popijała drinka. Ten klub to zdecydowanie nie był „Electric Star". Przypominał jakiś lokal z lat sześćdziesiątych... Mary Lou wstała, rozglądając się niepewnie. Euforia związana z tańcem odpłynęła. Zdała sobie sprawę, że jest naga, ale w zasięgu wzroku leżały tylko buty i skórzana kurtka. Założyła ją i zeskoczyła z wybiegu. Podpierając się o najbliższe rattanowe krzesło, nasunęła też buty. Przeszła kilka kroków w kierunku kobiety, ale zatrzymała się, gdy tamta się odwróciła. Kobieta nie miała brzucha. Spod strzępów białej koszuli wystawały zakrwawione żebra i kręgosłup. Kobieta spojrzała martwymi oczami na przerażoną dziewczynę i wlała do ust resztę drinka ze szklanki. Napój chlapnął z rozerwanego przełyku na krwawą masę wewnątrz bioder i spłynął na podłogę. Była tam już spora kałuża mętnych płynów. - To był ostatni taniec, Mary Lou - wychrypiała gardłowo dwunasta ofiara. Krwiste bąble wypłynęły jej z ust. Mary Lou zasłoniła dłonią usta i zaczęła się cofać. Odwróciła się, porwała leżącą na podłodze spódniczkę i wybiegła z sali. Oparła się rękoma o tapetę na ścianie korytarza i pochylając głowę, ciężko oddychała. Opanowała mdłości i nałożyła spódniczkę. Wiszący na ścianie automat telefoniczny dzwonił od dłuższej chwili. Podeszła do niego i wyciągnęła rękę. Zawahała się. Słuchawka z trzaskiem wskoczyła jej w dłoń. Dziewczyna krzyknęła i
cofnęła rękę. Telefon nadal dzwonił, mimo słuchawki dyndającej na przewodzie. Przemogła się i uniosła ją do ucha. - Halo?... - Odwróć się, Lilian. Zrobiła to. Pod niskim pułapem chmur rozciągało się morze wysokich do pasa traw. Noc była czarna jak smoła, ale Mary Lou widziała łagodne pagórki falujące łodygami po horyzont. - Odwróć się. Krzyknęła, słysząc głos tuż za uchem. Odwróciła się ponownie. Postać w czarnym płaszczu stała na szczycie sąsiedniego wzniesienia. - Dlaczego do mnie przyszłaś? - Chropowaty głos zdawał się dochodzić z odległości zaledwie metra. - Chcę, żeby to się skończyło. Chcę wiedzieć kim jesteś. - Sądzisz, że twoja wizyta coś zmieni? - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - Jeszcze się nie domyśliłaś? Delikatnie, w prawie niewidoczny sposób postać zaczęła się przybliżać. Dziewczyna cofnęła się o jeden krok i zerknęła za siebie. Na łące pojawiły się drzwi. - Chyba nie chcesz mnie teraz opuścić? - Dlaczego mnie męczysz?... - Taką mam naturę. Nic na to nie poradzę. Ja najnormalniej w świecie nie mogę się powstrzymać, ale wiesz przecież, że cię nie zabiję. - Wiem... Mary Lou uniosła wzrok, rozganiając chmury. Zimne światło księżyca i gwiazd zalało kołyszące się łany. Odległy Big Ben wybijał północ. Jedna z traw w pobliżu Smakosza zaczęła rosnąć. Łodyga zgrubła, brązowiejąc i dzieląc się na gałązki. Pokryte liśćmi konary pięły się w górę. Nie minęła minuta i na zboczu pagórka stał dwustuletni dąb. - Umiem modyfikować twój świat - powiedziała. - Tania sztuczka. Dąb drgnął i przesunął się w stronę Smakosza, ryjąc korzeniami ziemię. Konary, trzeszcząc, wyciągnęły się w jego kierunku, Smakosz uniósł rękę i drzewo rozsypało się z hukiem na sto milionów drzazg. - Umiesz modyfikować mój świat, ale czy wiesz, jak go opuścić? Została sama. Burzowe chmury nadciągały ze wszystkich stron i nie potrafiła ich zatrzymać. Odwróciła się i pobiegła w kierunku drzwi. Jednych z tysiąca. Pioruny uderzały w kolejne drzwi, niszcząc je. Możliwości wyboru było coraz mniej. Drzwi nie były identyczne - miały numery. Wypolerowane mosiężne cyfry były wyraźnie widoczne w migotliwym świetle błyskawicy Biegała od drzwi do drzwi. Zdecydowała się na numer trzysta trzydzieści trzy. Nim sięgnęła do klamki, ta opadła i drzwi otworzyły się. Za nimi stał mężczyzna w płaszczu. - Chodź ze mną - powiedział Kruuz. * * * Mary Lou leżała w szpitalnym łóżku. Za oknem lał deszcz - od dwóch godzin monotonnie stukał w szyby. Aparatura kontrolna pikała cicho w tle, rejestrując sygnały z elektrod przyklejonych do jej skóry. - Zostaniesz tu kilka dni - powiedział Kruuz. - Na obserwacji. Wychłodziłaś organizm i przeforsowałaś się. Siedział obok i patrzył na dziewczynę. Zdawał się mieć nieskończone pokłady cierpliwości. - Dziękuję, że pozwolił mi pan tam wejść - powiedziała. - Dziękuję też, że wyciągnął mnie pan z tego. To było jak koszmarny sen, z którego nie można się obudzić. Nic nie odpowiedział. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłoń, zaciskając ją na jego dłoni. Powolnie płynął czas. Telefon inspektora piknął kilka razy, oznajmiając przyjście SMS-u. Kruuz zerknął na wyświetlacz i ponownie umieścił telefon w kieszeni płaszcza. - Czy TO się skończyło? - zapytała.
- Znalazłem dwunastą ofiarę. Smakosz na razie nie będzie więcej zabijał. Ale to jest historia bez happy endu. Zrobiliśmy badanie krwi jedenastej ofiary, tej z Harrodsa. Tylko jej ciało znaleźliśmy dość szybko, by wykonać testy. Była w ciąży. To pozwala przypuszczać, że pozostałe również były. Mary Lou zamknęła oczy. - W kilka minut po wejściu do tego domu widziano cię w biurze Scotland Yardu - kontynuował inspektor. -Widział cię też nocny sprzątacz w Harrodsie. Namiary z twojego zegarka to potwierdzają. Dziewczyna pokręciła głową. - Nie potrafię tego wyjaśnić. - Ja też nie, ale znam kogoś, kto wie na ten temat więcej od nas. Profesor Miles Chadwick jest badaczem kultury celtyckiej. Chciałem, żeby osobiście wyjaśnił ci kilka spraw. Chcesz go teraz wysłuchać? - Jest tutaj? - Właśnie przyjechał. Czeka na korytarzu, jak sądzę. - Jestem zbyt niecierpliwa i zbyt kulturalna, by kazać mu przychodzić ponownie. Kruuz wyszedł i po chwili wrócił z otyłym mężczyzną w zatłuszczonych okularach i powycieranej welwetowej marynarce. Nie robią takich marynarek od lat siedemdziesiątych - pomyślała dziewczyna. Przywitała się z gościem. - Smakosz nie jest tu właściwym adresatem skarg - zaczął profesor, sadowiąc się na wolnym krześle - ale o tym za chwilę... Uważam, że doskonale się odnalazł w naszym świecie. Postęp technologiczny tylko ułatwił mu działanie, a do tego nie ma już druidów znających odpowiednie zaklęcia mogące powstrzymać brata. - Mogę prosić nieco wolniej... - Dobrze, już zwalniam. Teraz w Europie panuje chrześcijaństwo. Nie było tak zawsze. Przedtem czczono tu bóstwa romańskie przemieszane z tymi jeszcze wcześniejszymi, celtyckimi. - Słyszałam co mówił ten negocjator... - Nie wiem, niestety, co mówił... Kolejne religie obejmujące swym zasięgiem Europę nie były w stanie całkowicie zniszczyć poprzednich. Dzięki temu mamy halloween, czy choinkę na Boże Narodzenie. Kult dwunastu braci najpewniej wywodzi się jeszcze z czasów przedceltyckich. - Nic nie rozumiem. - Powoli... Mówię o wierzeniach wczesno - lub przedceltyckich. Nie było wtedy pojęcia monoteistycznego Boga. Było wielu bogów i półbogów, choć dwunastu braci można by dziś nazwać raczej demonami. Smakosz jest sługą jednego z nich. Bracia odradzają się jednego dnia co 333 lata, by walczyć o władzę do następnego cyklu. Ich imion dziś nikt już nie pamięta, a wielu badaczy wręcz przeczy istnieniu tego kultu. W czasach przedromańskich walka wyglądała tak, że osiągający, po kilku dniach od urodzenia, dorosłość bracia spotykali się wyznaczonym miejscu i toczyli ze sobą bitwę. Każdy przeciw wszystkim. Ten, który pozostawał przy życiu był zwycięzcą i władał niepodzielnie przez 333 lata, kiedy to nieodmiennie umierał ze starości. Przez te 333 lata był zamieszany w połowę nieszczęść jakie spotykały kraje Zachodu. Każdy z braci zamieszkiwał ciało człowieka, którego udało mu się opętać jeszcze przed narodzeniem. Każdy posługiwał się biegle inną bronią: łukiem, wiatrem, chorobą czy władzą nad dzikimi zwierzętami. Z każdym kolejnym cyklem walki były coraz zacieklejsze i bardziej podstępne. 333 lata temu jeden z braci wyznaczył na miejsce spotkania niewielką karczmę w Londynie. Przybyli pozostali bracia, lecz on, zamiast walczyć uczciwie, podpalił drewniany budynek. Jego bronią był bowiem ogień. Jedenastu braci zginęło. Wraz z nimi spłonął niemal cały Londyn.. Zakończyła się era brata morowego i wielkich epidemii dziesiątkujących Europę, ale był to też początek ery broni palnej i innych sposobów wykorzystywania ognia do masowego zabijania. Kolejny cykl zaczął się cztery tygodnie temu. Nie potrafię sobie wyobrazić co nas czeka z ręki brata, który obejmie teraz władzę... - Smakosz jest sługą jednego z braci? - Postać nazywana przez nas Smakoszem jest wytworzonym przez niego fantomem-opiekunem. Jest jego mentalną projekcją czy też wirtualnym wojownikiem. Jakkolwiek to zwać. Bronią tego brata jest nóż, stąd też i Smakosz się nim posługuje. - Zabije pozostałych nożem? Wygra? - Już wygrał, choć ani on, ani pozostałych jedenastu braci jeszcze się nie narodziło. - Kim zatem jest ten brat?
Profesor zdjął okulary i przetarł je rąbkiem swetra, co w żaden sposób nie poprawiło ich przejrzystości. - Jakby to powiedzieć... Na razie jest płodem. Za pomocą Smakosza zabił jedenastu konkurentów w łonach ich matek, wyrwał ich razem z wnętrznościami... Umiesz poruszać się drogami ostatniego brata, czasem nawet widzieć to, co on widzi. Twoje życie jest z nim nierozerwalnie związane - jesteś jego matką... Jeśli wierzyć przekazom to przerwanie ciąży oznacza śmierć, lub w najlepszym wypadku śpiączkę. Jeśli jednak urodzisz, będziesz przed nim uciekać całe życie. Mary Lou patrzyła na niego długo. Potem przeniosła wzrok na swój brzuch. Rafał Kosik