Raymond Chandler Długie pożegnanie tłumaczył Krzysztof Klinger „KB” Rozdział pierwszy Po raz pierwszy zobaczyłem Terry’ego Lennoxa pijanego w Rolls-Roysie Silver Wraith obok tarasu „The Dancers”. Dozorca parkingu właśnie przyprowadził tego Rollsa, nie był jednak w stanie zatrzasnąć drzwi, bowiem lewa noga Terry’ego zwisała na zewnątrz, sprawiając wrażenie jakby o niej całkowicie zapomniał. Twarz miał młodą, ale włosy śnieżnobiałe. Tylko z wyrazu oczu można było poznać, że był mocno podcięty. Poza tym wyglądał tak jak każdy młody facet w wieczorowym ubraniu, który wydał dużo pieniędzy w knajpie; istnieją one przecież głównie w tym celu. Obok niego siedziała dziewczyna o pięknych, ciemnorudych włosach, ze sztucznym uśmiechem, jakby przylepionym do twarzy. Na ramionach miała etolę z norek, przy której Rolls-Royce sprawiał wrażenie niemalże przeciętnego wozu. No, może niezupełnie. Z Rolls-Royce’em jest rzeczywiście trudno konkurować. Dozorca, ubrany w biały fartuch z nazwą restauracji wyszytą czerwoną nitką, był typowym przedstawicielem swego gatunku - taki na pół twardy cwaniak. Widać było, że go trzęsie ze złości. - Hej, szefie - zwrócił się do Lennoxa - czy nie sprawia oby panu kłopotu, gdyby pan wciągnął nogę do środka pozwolił mi zatrzasnąć drzwi? Czy też mam otworzyć je la oścież i pozwolić panu wypaść z wozu? Dziewczyna spojrzała na niego”, jakby go chciała przebić nożem. Nie wywołało to większego wrażenia. W „The Dancers” zatrudniano personel, na który obcowanie nawet z dużą ilością zamożnych ludzi bynajmniej nie wpływało dodatnio. W tym momencie na parking zajechał nisko zawieszony wóz sportowy, zagranicznej marki. Wysiadł z niego jakiś mężczyzna i wyciągnął z tablicy rozdzielczej zapalniczkę, by przypalić bardzo długiego papierosa. Miał na sobie koszulkę polo w kratkę, żółte szorty i buty do konnej jazdy. Odszedł wolnym krokiem, ciągnąc za sobą smugę kadzidlanego dymu, zupełnie nie zwracając uwagi na Rolls-Royce’a. Sądził zapewne, że ktoś dla kawału zmontował taką gablotę. Przystanął przy schodach na taras i założył monokl. Z nagłym przypływem wdzięku dziewczyna odezwała się do swego towarzysza: - Mam świetny pomysł, kochanie. Pojedziemy do ciebie taksówką i przesiądziemy się w twój wóz. Noc jest taka cudowna, moglibyśmy się przejechać wzdłuż wybrzeża do Montecito. Znam tam ludzi, którzy dziś urządzają wieczorek taneczny koło swego basenu. Siwowłosy gość odparł grzecznie: - Strasznie mi przykro, ale nie mam już wozu. Musiałem go sprzedać. - Sądząc z jego głosu i sposobu wysławiania się można by mniemać, że nie pił nic mocniejszego niż sok pomarańczowy. Sprzedałeś go, kochanie? Co chcesz przez to powiedzieć? - Odsunęła się od niego nieco, a w głosie jej zabrzmiał chłód.
Raymond Chandler - Dlugie pozegnanie
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 1.2 MB |
Rozszerzenie: |
Gość • 20 miesiące temu
bardzo niechlujne tłumaczenie