uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 878 839
  • Obserwuję822
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 121 681

Raymond E.Feist - Cykl-Opowieść o wojnie z Wężowym Ludem (4) Odpryski strzaskanej koro

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Raymond E.Feist - Cykl-Opowieść o wojnie z Wężowym Ludem (4) Odpryski strzaskanej koro.pdf

uzavrano EBooki R Raymond E.Feist
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 479 stron)

Raymond E. Feist ODPRYSKI STRZASKANEJ KORONY (Tłumaczył Andrzej Sawicki)

Jonowi i Anicie Eversonom, którzy byli ze mną od samego początku.

Podziękowania Jak zwykle w takich przypadkach jestem dłużnikiem wielu ludzi, bez pomocy których ta książka nie powstałaby. Dziękuję więc: Pierwotnym twórcom Midkemii, Steve'owi Abramsowi i Jonowi Eversonowi, oraz reszcie Bandy Marków Nocy Czwartkowo-Piątkowych. Bez ich pomysłowości i kreatywności kraina ta byłaby znacznie uboższa. Moim wydawcom za niezachwianą wiarę i ciężką pracę. Entuzjazm i pomoc „przekraczające zwykłe granice” okazała zwłaszcza Jennifer Brehl, dzięki należą się jej w równej mierze za pracę i przyjaźń. Mojemu dobremu przyjacielowi i agentowi, Jonathanowi Matsonowi, za to, że zawsze był. Mojej żonie, Kathlyn S. Starbuck, za więcej, niż mógłbym wymienić, i za to, że jest najlepszą pierwszą czytelniczką, o jakiej można byłoby marzyć. I tym wszystkim, którzy przysłali listy z zarzutami lub pochwałami, dając mi znak, że gdzieś tam ktoś czyta moją pracę. Czas nie pozwala mi na to, by na wszystkie odpowiadać, ale wszystkie czytam. I Seanowi Tate'owi, twórcy postaci Malara.

Postaci występujące w naszej opowieści: Acaila - przywódca eldarów z dworu Królowej Elfów Adelin - elf z Elvandaru Aglaranna - Królowa Elfów w Elvandarze, żona Tomasa, matka Calina i Calisa Akee - góral Hadati Akier - porucznik z „Królewskiego Buldoga” Aleta - młoda kapłanka Świątyni Arch-Indar Asham Ibin Al-Tuk - generał keshański Avery Karli - żona Roo Avery Rupert „Roo” - kupiec z Krondoru Boyse - kapitan z oddziałów Duko Brian - Diuk Silden Calhern Thomas - pełniący obowiązki porucznika gwardii przybocznej Calin - dziedzic tronu Królestwa Elfów, brat przyrodni Calisa, syn Aglaranny i Aidana Calis - „Orzeł Krondoru”, osobisty agent i wysłannik Księcia Krondoru, Diuk Dworu, syn Aglaranny i Tomasa, brat przyrodni Calina Chalmes - przywódca magów ze Stardock Chapac - bliźniaczy brat Tilaca, syn Ellii d'Lyes Robert - mag ze Stardock de Savon Luis - weteran, współpracownik Roo Delwin - Konstabl z Krondoru Desgarden - fechmistrz z Krondoru Dokins Kirby - drobny złodziejaszek i informator ceklarzy z Krondoru Dominik - opat opactwa Ishapa w Sarth Duga - kapitan najemników z Novindusa Duko - generał armii Szmaragdowej Królowej Ellia - elfka z Elvandaru, matka Chapaca i Tilaca Enares Malar - sługa znaleziony w dziczy Erland - brat Króla, stryj Księcia Patricka Fadawah - generał, dawny wódz naczelny armii Szmaragdowej Królowej, samozwańczy Król Morza Goryczy Francine „Francie” - córka Diuka Silden

Greylock Owen - Konetabl Rycerstwa w armii Księcia Hammond - porucznik armii królewskiej Herbert z Rutherwood - skryba z Port Vykor Jacoby Helen - wdowa po Randolphie Jacobym, matka Natally i Willema Jallom - kapitan z armii Duko Jameson Dashel „Dash” - młodszy syn Aruthy, wnuk Jamesa Jameson James „Jimmy” - starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa Kahil - szef służby wywiadowczej Fadawaha Kaleid - mag, członek starszyzny Stardock Leland - syn Richarda z Mukerlic Livia - córka Lorda Vasariusa Mackey - sierżant gwardii pałacowej Matak - stary żołnierz służący pod rozkazami Duko Milo - właściciel gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu, ojciec Rosalyn Miranda - czarodziejka, przyjaciółka Calisa i żona Puga Nakor Isalańczyk - szuler, mag, przyjaciel Puga i Calisa Nardini - kapitan zdobytego okrętu quegańskiego Nordan - generał armii Fadawaha Pahaman - Tropiciel z Natalu w Elvandarze Patrick - Książę Krondoru, syn Księcia Erlanda, bratanek Króla i Księcia Nicholasa Pickney - urzędnik miejski z Krondoru Pug - mistrz magii, Diuk Stardock, kuzyn Króla, dziadek Aruthy, prapradziadek Jimmy'ego i Dasha Reese - złodziej z Krondoru Richard - Earl Mukerlic Riggers Lysle - przywódca Szyderców Rosalyn - córka Mila, żona Rudolpha, matka Gerda Rudolph - piekarz z Ravensburga, mąż Rosalyn, przybrany ojciec Gerda Runcor - kapitan z armii Duko Ryana - smocza panna, mogąca zmieniać kształt w ludzki, przyjaciółka Tomasa i Puga Shati Jadów - porucznik z kompanii Erika Sho Pi - dawny towarzysz Erika i Roo, uczeń Nakora Songti - kapitan z armii Duko Styles - kapitan „Królewskiego Buldoga”

Subai - kapitan Królewskich Krondorskich Tropicieli Talwin - szpieg i wywiadowca pracujący dla Aruthy Tilac - syn Ellii, bliźniaczy brat Chapaca Tinker Gustaf - więzień i towarzysz Dasha, późniejszy stróż prawa i Konstabl Tomas - wojenny wódz Elvandaru, małżonek Aglaranny, ojciec Calisa, dziedzic mocy Ashen-Shugar Trina - złodziejka, Mistrzyni Dnia Szyderców Tuppin John - złodziej, szef krondorskich opryszków Vasarius - quegański szlachcic i kupiec von Darkmoor Erik - kapitan Szkarłatnych Orłów Calisa von Darkmoor Gerd - Baron Darkmoor, syn Rosalyn i Stefana von Darkmoor, bratanek Erika von Darkmoor Mathilda - Baronowa Darkmoor, babka Gerda Wendell - kapitan z Krondoru Wiggins - ochmistrz dworu Patricka Wilkes - żołnierz armii Erika Zaltais - ?

Księga czwarta Opowieść o braciach Obowiązek musi się opierać na ufności. Benijamin Disraeli Earl of Beaconsfield Tancred, księga II, rozdz. l

Prolog Generał zapukał. - Wejść - odezwał się samozwańczy Król Morza Goryczy, podnosząc wzrok znad pospiesznie napisanej notatki, którą podał mu właśnie szef jego wywiadu, kapitan Kahil. Do komnaty, strząsając śnieg z płaszcza, wszedł generał Nordan. - Wasza Królewska Mość znalazł sobie zimny kraj do władania - rzekł z uśmiechem. Kahila powitał krótkim kiwnięciem głowy. - Ale przynajmniej jest tu pod dostatkiem żywności i drewna na opał - odpowiedział Fadawah, dawny naczelny wódz armii Szmaragdowej Królowej, obecny władca Ylith i okolic. Machnął niedbale dłonią na południe. - Wciąż jeszcze docierają do nas aż z Darkmoor maruderzy, którzy w bardzo mrocznych barwach odmalowują sytuację w Zachodnich Dziedzinach. Nordan wskazał dłonią krzesło i Fadawah przytaknął przyzwalająco. Choć byli starymi towarzyszami broni, w czasie gdy Fadawah przygotowywał się do wiosennej kampanii, obaj przestrzegali formalności. Policzki generała wciąż jeszcze pokrywały rytualne blizny, pozostałe po przysiędze lojalności Pantathianom. Zastanawiał się, czy nie poprosić o pomoc jakiegoś uzdrawiacza lub kapłana, aby pomogli mu pozbyć się tych znaków, ponieważ kiedy się zorientował, że Wężowi Kapłani byli tak samo oszukiwani jak i on, zabił ich ostatniego najwyższego kapłana. Uważał, że nie jest już nikomu niczego winien. Był panem samego siebie i własnej woli, stał na czele własnej armii, stacjonującej w bogatym kraju. Kahil jednak przypomniał mu, że blizny - choć były upokarzające - budziły strach i szacunek jego łudzi. Szef wywiadu służył Szmaragdowej Pani, zanim ta padła ofiarą demona, a później, po zmianie dowództwa w armii najeźdźców, udowodnił, że jest wiernym i godnym zaufania doradcą. Wedle ostatnich szacunków ponad trzydzieści tysięcy ludzi dotarło na południe prowincji Yabon. Zorganizował ich, znalazł dla nich kwatery, porozsyłał oddziały, a teraz kontrolował wszystkie ziemie od Ylith na południe po Questor View, na północ do Zun i ku zachodowi po miasto Natal, przejęte w większej części przez jego ludzi. Zajął też Hawks Hollow, niewielkie miasteczko nad ważnym przejściem przez góry na wschód. - Niektórym nie podoba się myśl o zostaniu tutaj - stwierdził Nordan. Krępy wojak potarł dłonią pokryty szczeciną podbródek i odchrząknął. - Mówią o znalezieniu statku i powrocie za morze.

- Powrocie do czego? •- spytał Fadawah. - Do spalonych ziem, gdzie grasują barbarzyńcy ze stepów? Poza warowniami krasnoludów w Górach Ratn'Gar i kilkoma plemionami Jeshandi, którym udało się jakoś przetrwać na północy, co tam zostało z cywilizowanych krajów? Ostało się choć jedno miasto? Jakieś zapasy żywności? - Podrapał się w głowę. Miał na niej jeden długi kosmyk włosów, resztę czerepu golił, co też stanowiło pozostałość po kulcie Szmaragdowej Królowej. - Powiedz tym, co gadają o powrocie, że jeśli wiosną znajdą jakiś statek, mogą odpłynąć wedle woli. - Zapatrzył się w przestrzeń przed sobą. - Nie będę zatrzymywał nikogo, kto nie jest gotów mi służyć. Czekają nas ciężkie boje. - Z królewskimi? - A co, sądzisz, że będą siedzieli z założonymi rękoma? Że nie będą próbowali odbić tych ziem? - Nie, ale w Krondorze i pod Darkmoor ponieśli ciężkie straty. Jeńcy mówią, że w polu nie zostało im zbyt wielu ludzi. - To byłoby prawdą, gdyby nie ściągnęli tutaj Armii Wschodu - odparł Fadawah. - Ale jeżeli ją tu sprowadzą, musimy być gotowi. - Cóż - odpowiedział Nordan. - Nie dowiemy się aż do wiosny. - To tylko trzy miesiące. Musimy się przygotować. - Macie jakiś plan? - Zawsze mam jakiś plan - odpowiedział stary wyga. - Nie życzę sobie prowadzić wojny na dwa fronty, jeżeli tylko da się tego uniknąć. Gdybym był dostatecznie głupi i nie uważał, miałbym wojnę na cztery fronty. - Wskazał dłonią rozwieszoną na ścianie komnaty mapę. Rozłożył się kwaterą w majątku Earla Ylith, wedle ostatnich raportów zabitego razem z Diukiem Yabonu i Earlem LaMut. - Potarł dłonią podbródek. - Trzeba nam wziąć LaMut, jak tylko zaczną się wiosenne roztopy, a w lecie musimy zająć Yabon. - Uśmiechnął się. - Poślij wieści do wodza z Natalu... - zwrócił się do Kahila. - Jaki on ma tytuł? - Pierwszego Radcy - podsunął szef wywiadu. - Poślijcie temu Pierwszemu Radcy wyrazy podziękowania za jego pomoc w zabezpieczeniu naszych zimowych kwater i trochę złota. Tysiąc sztuk powinno wystarczyć... - Tysiąc? - upewnił się Nordan. - Stać nas na to - odparł niedawny generał. - Będziemy mieli jeszcze więcej. A potem wycofajcie ludzi i sprowadźcie ich tutaj. - Spojrzał na swego starego towarzysza spod oka. - To podtrzyma przyjazne nastawienie tego Pierwszego Radcy... dopóki nie wrócimy do Natalu, zajmiemy go i uczynimy naszym. - Wskazał na mapę. - Chcę, by do tego czasu Duko i jego ludzie zajęli Krondor.

Nordan uniósł brew, zdradzając zaciekawienie. - Duko mnie niepokoi - stwierdził Fadawah. - Jest bardzo ambitny. - Zmarszczył brwi. - Tylko przypadek sprawił, że w planach Pantathian wyznaczono mi pierwszą, a jemu drugą rolę... gdyby nie ów przypadek, moglibyśmy teraz wykonywać rozkazy Duko. - Ale jest dobrym wodzem. - Kiwnął głową Nordan. - A rozkazy zawsze wykonywał bez dyskusji. - Nie przeczę... dlatego chcę, by był na froncie. I chcę, byś był za nim... w Sarth. - Dlaczego w Krondorze? - Generał potrząsnął głową. - Tam nic niema... - Ale będzie - odpowiedział Fadawah. - To stolica Dziedzin Zachodu, miasto ich Księcia, i wrócą tam tak szybko, jak tylko się da. - Kiwnął głową, jakby potakując samemu sobie. - Jeżeli Duko da im zajęcie, dopóki nie zajmiemy Yabonu, to możemy się potem zainteresować Wolnymi Miastami, które są częścią Dalekiego Wybrzeża. - Wskazał na zachodnią część Królestwa. - Ponownie zajmiemy Krondor i wrócimy na starą linię frontu. Co to za miejsce? - Grzbiet Koszmarów. - Dobra nazwa. - Westchnął. - Nie jestem pyszałkiem. Królestwo Morza Goryczy... to obszar na miarę moich ambicji. Pozwolimy tym z Królestwa Wysp zachować Darkmoor i ziemie na wschód od niego. - Uśmiechnął się. - Na razie... - Ale pierwej musimy ponownie zająć Krondor. - Nie - odpowiedział Fadawah. - Przede wszystkim trzeba nam sprawić, by zaczęli myśleć, że chcemy odzyskać Krondor. Szlachta Królestwa to nie durnie... nie są też tak krótkowzroczni i zadufani w sobie jak nasi... - Przypomniał sobie, jakim oburzeniem zapłonął Król-Kapłan Lanady, kiedy on i jego armia nie zechcieli za rozkazem opuścić miasta. - Ci tu to ludzie przebiegli, obowiązkowi, na pewno na nas uderzą, a natarcie będzie ciężkie. Nie wolno nam ich lekceważyć. Nie... niech zaczną myśleć, że chodzi nam o Krondor. A kiedy się zorientują, że dobrze się obwarowaliśmy w Yabonie, może zechcą negocjować, a może nie... ale w jednym i drugim wypadku, kiedy przejmiemy kontrolę nad Yabonem, to już się stąd nie damy wyrzucić. Niech Duko zapłaci za swe ambicje... bo za bardzo uderzą mu do głowy... Nordan wstał. - Za pozwoleniem Waszej Wysokości, powiadomię tych, co chcą odpłynąć, że mogą ruszyć z wiosną. Fadawah kiwnięciem dłoni pozwolił mu się oddalić. - Wasza Królewska Mość... - Generał skłonił się i wyszedł. Po jego wyjściu Fadawah zwrócił się do Kahila:

- Poczekaj, a potem idź za Nordanem i zobacz, z kim rozmawia. Zapamiętaj sobie ludzi, którzy są przywódcami niezadowolonych. Trzeba się nimi zająć... przed nastaniem odwilży, a będziemy mogli zapomnieć o tych bzdurnych pomysłach dotyczących powrotu na Novindus. - Oczywiście, Wasza Królewska Mość - potwierdził szef wywiadu. - I oczywiście, zgadzam się z zamysłem, jaki kryje się za wysłaniem Nordana do Sarth. - Z jakim zamysłem? Kahil pochylił się, obejmując ramieniem barki Fadawaha, i szepnął mu do ucha: - Wyślij wszystkich swoich nielojalnych podwładnych na południe, a kiedy trzeba się będzie targować, by utrzymać podbite tereny, oddamy tych, na których najmniej nam zależy. Wzrok Fadawaha skupił się na czymś ogromnie dalekim, jakby słuchał kogoś, kto mówi doń z wielkiej odległości. - Owszem... to brzmi mądrze. - Musisz otoczyć się zaufanymi ludźmi - ciągnął Kahil. - Tymi, których lojalność nie poddaje się żadnym wątpliwościom. Trzeba ci przywrócić dawne miejsce Nieśmiertelnym... - Nie! - żachnął się Fadawah. - Ci szaleńcy służyli siłom mroku! - Żadnym siłom mroku, Wasza Wysokość - przerwał mu Kahil. - Służyli siłom, które mogą ci zapewnić władzę nie tylko tu, w Yabonie, ale i w Krondorze. - W Krondorze... - powtórzył Fadawah. Kapitan klasnął w dłonie i drzwi stanęły otworem. Do komnaty weszli dwaj wojownicy oznakowani na policzkach rytualnymi bliznami, takimi samymi, jakie miał Fadawah. - Strzeżcie Króla, choćby za cenę własnego życia - polecił im. - W Krondorze... - powtórzył raz jeszcze Fadawah. Kahil wstał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zanim się odwrócił i ruszył za Nordanem, by odnaleźć i odnotować w pamięci na śmiertelnej liście ludzi okazujących najlżejsze choćby oznaki nielojalności, na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Fadawah spojrzał na dwu wojowników i skinieniem dłoni kazał im trzymać się od siebie z daleka. Blizny na ich policzkach przypominały mu ponure i odległe czasy, kiedy był bezwolnym więźniem Szmaragdowej Wiedźmy, i minione miesiące, podczas których jej armią władał demon. Nienawidził myśli o tym, że ktoś się nim posługiwał... i zabiłby każdego, kto zechciałby powtórzyć ów wyczyn, jaki tylko raz udał się Szmaragdowej Królowej. Podszedłszy do wiszącej na ścianie mapy, zajął się planowaniem wiosennej kampanii.

Rozdział l ZIMA Wiatr ucichł. Dash odczekał jeszcze chwilę, ale mimo to zimne podmuchy wyciskały mu łzy z oczu, gdy patrzył na leżącą w dole drogę. Odbudowa Darkmoor następowała powoli. Hamowały ją liczne zamiecie śnieżne i deszcze, zima bowiem okazała się kapryśna. Oblodzone schody i drabiny utrudniały podejście robotnikom trudzącym się przy odbudowie zachodniej części miasta, a wozy z materiałami budowlanymi stale grzęzły w głębokim błocie. Teraz znów wszystko pokryło się lodem, ale Dash cieszył się, że nie spadły śniegi. Na czystym, przejrzystym niebie słońce świeciło tak, że powinno być ciepło - ale nie było. Wiedział, że jego zły nastrój wynika po części z pogody, choćby dlatego, że nigdy wcześniej nie przeżył tak długiej zimy. W miarę upływu czasu, w chłodnym, czystym powietrzu rozlegały się coraz liczniejsze odgłosy życia miasta. Przy odrobinie szczęścia prace przy nowej bramie zostaną zakończone do zachodu słońca i do wielu rzeczy, które trzeba było zrobić „na wczoraj”, dojdzie zapewnienie wszystkim choć odrobiny bezpieczeństwa. Dash nie umiałby sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w swoim krótkim, dwudziestoletnim życiu czuł się równie znużony jak teraz. Część jego zmęczenia wynikała ze świadomości, że do czegokolwiek by się wziął, lista tego, co jeszcze zostało do zrobienia, wcale się nie skraca, a reszta - z troski i zmartwienia, gdyż jego brat Jimmy wyraźnie się spóźniał. Jimmy podjął się roli wywiadowcy, i wyruszył, aby penetrować siły nieprzyjaciela za linią frontu. Książę Patrick postanowił, że z wiosną Królestwo zapobiegnie groźbie natarcia Kesh na południowe rubieże - co oznaczało, że odbicie ziem straconych podczas ostatniej letniej inwazji spadnie na barki Owena Greylocka, Konetabla Krondoru, i Erika von Darkmoor, kapitana rycerstwa i dowódcy Szkarłatnych Orłów, elitarnej jednostki składającej się z wyjątkowo starannie dobranych łudzi. W związku z tym Książę potrzebował informacji o tym, jak wiedzie się najeźdźcom pomiędzy Darkmoor a Krondorem. A Jimmy prawdopodobnie zgłosił się na ochotnika. Ale już trzy dni temu powinien był wrócić. Dash przeszedł na obrzeże patrolowanego obszaru, gdzie rząd wypalonych ścian znaczył zachodnie przedmieścia Darkmoor. Obecność książęcej armii w mieście zapewniała

w zasadzie bezpieczeństwo - przynajmniej w odległości dnia jazdy od miejskich murów - ale sterty rumowisk i potrzaskanych cegieł okazały się doskonałym miejscem na zasadzki i dawały schronienie rozmaitym zbiegom, łupieżcom i ludziom wyjętym spod prawa. Powiódł wzrokiem po horyzoncie, szukając brata. Z dołu od czasu do czasu dobiegały go odgłosy zimowego, puszczańskiego życia. Można było usłyszeć trzask ustępującej pod ciężarem śniegu gałęzi lub odgłos pękania lodu, gdzieś, gdzie zaczęła się odwilż. Niekiedy zaśpiewał jakiś ptak lub w krzakach poruszył się zwierzak. W zimnym, górskim powietrzu dźwięki niosły się daleko. I nagle usłyszał coś innego. Oddalony, cichy dźwięk. Nie był to tętent kopyt, jakiego z nadzieją oczekiwał, ale odgłos zgniatanego podeszwami butów śniegu - ten, kto się zbliżał, stawiał kroki równo i metodycznie, jakby mu się wcale nie spieszyło. Dash kilkakrotnie zgiął i wyprostował palce obu obleczonych w rękawice dłoni, potem powoli i ostrożnie wyjął miecz z pochwy. Niedawny konflikt i walki nauczyły go paru rzeczy, między innymi tego, by zawsze być gotowym - zwłaszcza że poza murami fortecy, w ruinach przedmieść grodu zwanego Darkmoor, nie było miejsc, w których człek mógłby się czuć naprawdę bezpiecznie. W dali spostrzegł jakiś poruszający się kształt i przypatrzył mu się uważnie. Wzdłuż drogi brnął samotny człowiek. Szedł powoli, ale po chwili zaczaj biec truchtem. Dash wiedział, że nieznajomy przebiegnie sto kroków i znów przejdzie do marszu - takiego poruszania się, naprzemiennym biegiem i marszem, nauczono ich w armii, gdzie przeszli z bratem szkolenie jako młodzi chłopcy. Poruszający się w ten sposób człowiek mógł dziennie pokonać odległość nie mniejszą niż jeździec na koniu, a podczas tygodnia nawet większą. Dash patrzył uważnie. Zbliżający się przybysz okazał się mężem owiniętym w grubą opończę, której barwa była specjalnie dobrana tak, by niełatwo ją było dostrzec z daleka w zimowym półmroku. Noszącego tę opończę zdradzało tylko słońce przy przejrzystym powietrzu. Kiedy nieznajomy podszedł bliżej, Dash przekonał się, że zamiast czapki nosi on kawałek grubego sukna, oddartego z innej części odzieży, a na dłoniach rękawice takie jak on. U jego boku dostrzegł zwisający miecz, a na brudnych butach zakrzepły lód. Chrzęst śniegu stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu przybysz stanął przed Dashem. Zatrzymał się, podniósł wzrok i wysapał: - Stoisz mi na drodze... Dash zjechał na bok drogi i zawrócił konia ku Darkmoor. Schowawszy miecz, spiął wierzchowca i zrównał go z idącym uparcie piechurem.

- Zostawiłeś konia? - spytał. Jimmy podniósł dłoń i kciukiem wskazał przestrzeń za sobą. - Gdzieś tam, po drodze. - Bardzo niedobrze - stwierdził młodszy z braci. - Był dość drogi. - Wiem - odpowiedział Jimmy. - Ale nie chciało mi się go nieść, kiedy zdechł. - O... doprawdy szkoda. To był bardzo dobry koń. - Na pewno nie żałujesz go bardziej ode mnie - mruknął Jimmy. - Chciałbyś może... przejechać się? Jimmy zatrzymał się, odwrócił i spojrzał na Dasha. Bracia, synowie Aruthy, Diuka Krondoru, nie byli do siebie podobni. James - szczupły, jasnowłosy, o pięknie rzeźbionych rysach twarzy i przepastnie niebieskich oczach - podobny był do babki. Dash kasztanowymi włosami, ciemnymi oczami i nieco drwiącym wyrazem twarzy przypominał dziadka. Obaj jednak cechowali się takimi samymi zawadiackimi charakterami. - Propozycja w samą porę - odpowiedział, chwytając wyciągniętą dłoń brata. Zręcznie wskoczył na koński grzbiet, sadowiąc się za jeźdźcem, i obaj ruszyli wolno ku miastu. - Jak tam jest? - spytał Dash. - Gorzej - odpowiedział Jimmy. - Gorzej niż myśleliśmy? - Gorzej niż moglibyśmy sobie to wyobrazić. Dash nie pytał już o nic więcej, wiedząc, że Jimmy i tak złoży raport Księciu, on zaś będzie się temu przysłuchiwał. *** Jimmy wziął kubek gorącej kawy, dosłodził ją miodem, dodał dużo śmietany i dopiero wtedy podziękował. Sługa szybko wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jimmy siedział za stołem w prywatnych książęcych apartamentach, a Książę, Konetabl Owen Greylock, Diuk Arutha z Krondoru i Erik von Darkmoor cierpliwie czekali na przyniesione przezeń wieści. - No dobrze - nie wytrzymał wreszcie Patrick, Książę Krondoru i władca Zachodnich Dziedzin Królestwa Wysp. - Czegoś się dowiedział? - Jest znacznie gorzej, niż się obawialiśmy - odpowiedział Jimmy, po czym napił się gorącego napoju. Patrick wysłał pięciu ludzi na zachód, do swej niedawnej stolicy, Krondoru, i jak dotąd, wróciło tylko trzech. Obraz, jaki mu odmalowano, nie był jednoznaczny.

- Mów dalej. Jimmy odstawił kubek na stół i zaczął zdejmować ciężką opończę. - Dotarłem do Krondoru - oznajmił. - Trwało to trochę, bo żołnierze, jacy ostali się pomiędzy Darkmoor i Krondorem, to zwykli rabusie i bandyci. Po kilku miesiącach śnieżyc siedzą w wykopanych naprędce ziemiankach, kulą się wokół ognisk i usiłują ocalić życie. - A co z Krondorem? - spytał Patrick. - Prawie opustoszały. Znalazłem tam kilku ludzi, ale żaden nie chciał ze mną gadać, a i mnie, prawdę rzekłszy, nie bardzo zależało na konwersacji. Ci, których widziałem, byli wygłodniałymi żołdakami, szukającymi w ruinach czegokolwiek do zjedzenia. - Przeciągnął się jak człowiek czujący w kościach zmęczenie i znów upił trochę kawy. - Nie mam pojęcia, co mogliby tam znaleźć. - Spojrzał na Patricka. - Wasza Wysokość, Krondor wygląda jak najgorszy z nocnych koszmarów. Każdy kamień czy cegła zostały osmalone. Nie masz tam jednej deski nie pokrytej sadzą. W powietrzu wciąż czuć smród spalenizny, a przecie od wygaśnięcia pożarów minęły już miesiące. Deszcze i śniegi nie zdołały oczyścić miasta. Pałac... - Co z pałacem? - spytał Patrick głosem zdradzającym głęboki niepokój. - Nie masz już pałacu, Wasza Książęca Mość. Zewnętrzne mury stoją na miejscu, choć przecinają je głębokie pęknięcia, ale wewnątrz została tylko kupa osmalonych gruzów - żar był tak intensywny, że przepaliły się belki stropowe i pozapadały posadzki. Przetrwała tylko stara cytadela - o ile to słowo da się tu zastosować. Wygląda jak osmalona skorupa. Wspiąłem się po wewnętrznych schodach, bo belki zostały nietknięte, i dotarłem aż na dach. Mogłem stamtąd przyjrzeć się całemu miastu... widziałem też tereny ku północy i zachodowi. Port jest pełen zatopionych okrętów - z wody wystają tylko osmalone i gnijące maszty. Znikły pomosty i przystań. Spora część domów przy ulicach przyległych do nabrzeża została zrównana z ziemią. Wszystkie budynki w trzeciej, zachodniej części miasta runęły albo rozsypały się, jakby tu właśnie szalał największy żar. Arutha kiwnął głową. Jego ojciec, poprzedni Diuk Krondoru, podpalił miasto, by uwięzić najeźdźców wśród płomieni - i zginął w nich z żoną. Wiedział i to, że w lochach podmiejskich ścieków rozmieszczono baryłki quegańskiego oleju, ustawiając je tam, gdzie ich wybuch - wedle mniemania Jamesa - wyrządziłby największe szkody, to znaczy nieopodal przystani, w dokach, przy wysadzających ze swych kadłubów całe kompanie i pułki statkach transportowych, oraz w labiryncie, który wycięto w skałach pod dzielnicami biedaków i kupców.

- Choć trzecia część miasta została niemal zmieciona z powierzchni ziemi, w zasadzie na każdej ulicy ocalał budynek lub dwa, które można będzie odbudować. Resztę przed rozpoczęciem prac trzeba będzie wyburzyć. Wschodnie połacie miasta też ucierpiały, ale wiele domów da się odbudować bez specjalnych nakładów. - A co z posiadłościami poza miastem? - spytał Erik, który cały czas myślał o dworku, jaki w odległości dnia drogi na wschód od Krondoru wybudował sobie jego przyjaciel Rupert Avery. - Wiele spłonęło, inne ograbiono i zostawiono na pastwę losu. W kilku znajdują się siedziby najemników i rozmaitych band, wolałem się więc za bardzo im nie przyglądać i nie podjeżdżałem za blisko. Miałem już wyjeżdżać, kiedy zaczęły się dziać ciekawe rzeczy. - Patrick i Arutha wbili w mówiącego płonące ciekawością spojrzenia. Jimmy łyknął kawy i podjął wątek. - Nieopodal miejsca, gdzie urządziłem sobie tymczasową kwaterę, pokazała się setka jezdnych... - Spojrzał na Dasha. - Pamiętasz tę małą oberżę na końcu ulicy Tkaczy, gdzie się kiedyś wdałeś w bójkę? - Dash wzruszył ramionami. W dawnym Krondorze znajdowało się niewiele oberży, gdzie przy takiej czy innej okazji nie wdał się swego czasu w jakąś bijatykę. - No, mniejsza o to. Stoi na wzgórzu. Ostały się na niej dach i poddasze, czemu byłem rad, a jeszcze bardziej cieszyło mnie to, że rozciągał się stamtąd doskonały widok na ulice Wysoką i Pałacową, a także kilka innych uliczek odchodzących od północnej bramy. - Dobrze, dobrze - sarknął Owen - ale mów nam o tych ludziach, nie o miejscowych atrakcjach. - O ile znam się na oznakach tych najemnych kompanii, do Krondoru ciągnie generał Duko albo już tam jest. Erik zaklął siarczyście. Potem spojrzał na Patricka, zaczerwienił się i wymamrotał: - Przepraszam Waszą Wysokość... - Nie ma za co, sam mam ochotę kląć niczym stajenny - stwierdził Patrick. - Wedle wszelkich raportów, jakie czytałem, ten Duko to trudny przeciwnik. - Owszem, nawet bardzo - przytaknął Erik. - Napiera na nasze północne skrzydło wzdłuż Grzbietu Koszmarów, nie tracąc ludzi. Wśród tamtej zgrai jest jednym z bardzo niewielu, którzy nie ustępują naszym generałom w sprawach taktyki, sztuki operacyjnej, a także znajomości spraw kwatermistrzowskich. - Jeśli dotarł do Krondoru i dostał rozkaz utrzymania miasta, nasze zadanie będzie znacznie trudniejsze - stwierdził Greylock.

Patrick przez chwilę wyglądał na zaniepokojonego, ale nie odezwał się. Potem zapytał: - Po co tamci mieliby ponownie osadzać w Krondorze swoje oddziały? Nic tam nie zostało, a nie muszą wcale osłaniać swoich południowych rubieży. Czyżby dowiedzieli się czegoś o naszej nowej bazie operacyjnej w Port Vykor? - Może - odpowiedział Owen. - Albo chcą nam przeszkodzić w zajęciu Krondoru i użyciu go jako wysuniętej bazy. Jimmy pomyślał, że Patrick wygląda na znużonego i strapionego. Książę odezwał się dopiero po kolejnej, długiej chwili milczenia. - Potrzebujemy więcej informacji niż te, które mamy. Bracia spojrzeli na siebie. Obaj wiedzieli, że są pierwszymi na liście możliwych kandydatów na „ochotników” do tej niemal samobójczej misji. - Jak długo ich obserwowałeś? - spytał Patrick Jamesa. - Dostatecznie długo, by stwierdzić, że nie zamierzają szybko opuścić Krondoru. Ruszyłem ku wschodniej bramie, bo nie chciałem, by mnie spostrzegli. Z miasta wydostałem się bez przeszkód, ale później natknąłem się na ich patrol. Zgubiłem ich w kniei, ale zabili pode mną konia. - Patrol? - zdziwił się Patrick. - Zaniosło ich aż tak daleko na wschód? Owen kiwnął głową. - Co o tym sądzisz, Eriku? Na twarzy młodego kapitana malowało się zaskoczenie dokładnie takie samo jak na twarzach pozostałych słuchaczy. - Zbiegowie donoszą, że faktycznie Fadawah może spróbować przesunąć się na południe albo przynajmniej próbować przestraszyć nas demonstracją siły. To, że Duko jest w Krondorze, znaczy, iż te pogłoski są prawdziwe. Ale wysyłanie grup szperaczy tak daleko na wschód oznacza też, że szybko przemieszczają siły, by powitać nas, jeśli ruszymy na Krondor. - Ależ tam jest lodowe piekło! - żachnął się Patrick. - Co oni znów wymyślili? - Może stwierdzili - rzekł nie bez kpiny w głosie Dash - że jeśli o tym wiemy, nie będzie nam się chciało ruszać tyłków i wlec przez to lodowe piekło. Owen uśmiechnął się lekko. Arutha też nie mógł ukryć rozbawienia. - To może być prawda - stwierdził Patrick, nie zwróciwszy uwagi na pogwałcenie protokołu, który nie pozwalał odzywać się do Księcia bez pozwolenia. Dzieląc wspólne

pomieszczenia podczas mroźnej zimy, stali się niemal grupą przyjaciół - tak też się zachowywali poza, oczywiście, oficjalnymi uroczystościami. Najeźdźcy zostali pokonani w bitwie pod Grzbietem Koszmarów, ale zniszczenia Zachodnich Dziedzin Królestwa Wysp były ogromne. Z nadejściem wiosny, kiedy pojawiła się możliwość ruszenia w pole, Patrick zaczął niemal boleśnie odczuwać potrzebę dowiedzenia się o stan księstwa. - Ile czasu minie, zanim ruszymy? - zwrócił się teraz do Greylocka. - Słucham, Wasza Książęca Mość? - spytał Owen, jakby nie zrozumiał pytania. - Ile czasu minie, zanim będziemy mogli odbić miasto? - W ciągu tygodnia mogę zebrać ludzi i wyprawić ich w drogę - odpowiedział Konetabl Krondoru. - Wzdłuż gór i w Dolinie Marzeń stacjonuje kilka garnizonów, ale trzeba nam poczynić nowe zaciągi, bo straciliśmy prawie połowę ludzi... choć gdybym miał wyciągnąć wnioski z tego, co widziałem, przydałoby się jeszcze trochę informacji o nieprzyjacielu. - Liczyłem na to, że dysponujemy lepszym wywiadem - mruknął Patrick, rozsiadając się wygodniej. Jimmy zerknął na ojca, który nieznacznie potrząsnął głową, jakby chciał ostrzec syna przed wygłaszaniem jakichkolwiek komentarzy. Dash nieznacznie uniósł brwi, potwierdzając domysły brata, że uwaga Księcia była głupia i bezmyślna. - Mamy szeroką linię frontu na południu i wszystkie większe jednostki Armii Wschodu gotowe do odparcia inwazji z Kesh, ale nie możemy przeznaczyć zbyt wielu sił do odzyskania Dziedzin Zachodu. Jimmy milczał. W końcu Książę raczył zauważyć znużenie specjalnego wysłannika i kiwnąwszy głową, rzekł: - Możecie odejść. Jimmy, wykąp się przy okazji i zmień odzież. Porozmawiamy jeszcze o tym przy kolacji. Jimmy wyszedł, a zaraz za nim podążyli ojciec i brat. Zatrzymali się za drzwiami. - Muszę tam wrócić - stwierdził Arutha - ale tymczasem chciałem się upewnić, że nic ci nie jest. - Nie, czuję się całkiem dobrze - odparł Jimmy, kwitując ojcowską troskę uśmiechem. Po śmierci rodziców na twarzy Aruthy pojawiły się nowe cienie i zmarszczki, świadczące o tym, że Diuk ma zbyt dużo obowiązków i zażywa za mało snu. - Trochę mi tylko zmarzły paluchy.

Arutha kiwnął głową i na moment mocno przytulił syna.

- Zjedz coś i odpocznij. Cała sprawa szybko się nie skończy i jeżeli Patrick szykuje się do uderzenia na Szmaragdowych, trzeba nam znacznie więcej wiadomości o nieprzyjacielu. - Otworzywszy drzwi, Diuk wrócił do komnaty narad. - Pójdę z tobą do kuchni - ofiarował się Dash. - Doskonale - stwierdził Jimmy. Bracia zgodnie ruszyli długim korytarzem. *** Erik wszedł do kuchni. Po drugiej stronie rozległej kamiennej izby zobaczył Mila, którego pozdrowił skinieniem dłoni. Oberżystę z jego rodzinnego Ravensburga wespół z żoną skierowano do pracy w pałacowej kuchni, żeby oboje mogli widywać się z córką, Rosalyn, ta zaś, ze swoim małżonkiem, piekarzem Rudolphem, opiekowała się maleńkim dziedzicem tytułu i Baronii. Matka Erika zamieszkała w jednym z domostw nieopodal zamku - dawna wrogość, jaką żywiły wobec siebie z wdową po starym Baronie, nakazywała trzymać obie kobiety z daleka od siebie. Baronową upokarzały rokrocznie i publicznie powtarzane w przeszłości żądania matki Erika, Freidy, by Baron uznał młodzieńca za swego syna. Przybrany ojciec Erika i mąż Freidy pracował obecnie gorączkowo w darkmoorskiej kuźni, przygotowując broń na wiosenną kampanię. Sytuacja bywała niekiedy niezręczna, ale Erik rad był, mając całą rodzinę w pobliżu. - Dobrze się czujesz? - spytał Jimmy'ego, siadając obok. - Owszem, jestem tylko zmęczony. Niewiele brakło, a dostaliby mnie, ale w zasadzie nie ma o czym opowiadać. Straciłem konia, musiałem się kryć przed patrolem i omal nie zamarzłem na śmierć, leżąc pod jakimś pniem. Na szczęście padał śnieg, który zatarł moje ślady, więc nie mogli mnie po nich odnaleźć, ale jak się stamtąd wynieśli, to ledwie mogłem się ruszyć. - Nie odmroziłeś sobie czegoś? - spytał Erik. - Nie wiem, nie ściągałem butów - odpowiedział Jimmy. - Ale palce u rąk mam w porządku. - Poruszył nimi, aby to zademonstrować. - Mamy tu kapłana uzdrowiciela. Przysłano go ze świątyni Dali w Rillanonie jako książęcego doradcę. - Chcesz powiedzieć - uśmiechnął się Dash - że Król wymusił na nich przysłanie jednego z braciszków na wypadek, gdyby Patrick został ranny. - Można by i tak rzec - odparł Erik, również się uśmiechając. - Niech obejrzy twoje stopy. Nie będzie dobrze, jeżeli zaczną ci odpadać paluchy.

Jimmy przeżuł i przełknął kolejny kęs. - Czy możesz mi wyjaśnić, dzielny kapitanie, dlaczego mam wrażenie, że bardziej troszczysz się o mój ą przydatność do służby niż o moje zdrowie? Erik wzruszył ramionami, jak postać z dramatu. - Sam wiesz, jak to jest na dworze... W tej chwili na twarzy Jimmy'ego odmalowało się ogromne zmęczenie. - Kiedy? - zapytał z rezygnacją. - Pod koniec tygodnia - odpowiedział Erik ze współczuciem w głosie. - Za trzy, może cztery dni... Młodzieniec kiwnął głową i wstał. - Lepiej poszukam tego kapłana... - Od kwater księcia korytarzem, zaraz za moją komnatą. Ma na imię Herbert. Przedstaw mu się. Wyglądasz jak obdartus. Dash patrzył przez chwilę za oddalającym się bratem. - Jak mu odtajały stopy, to ledwo mógł chodzić. Ten kapłan będzie się musiał postarać... Erik wziął kubek kawy z rąk Mila, podziękował przyjacielowi, a potem zwrócił się do młodszego z braci: - Już się okazał pomocny. Mam przynajmniej kilkunastu ludzi, którzy parcieliby jeszcze w betach, gdyby nie ten kapłan. I Nakor. - A właśnie, co z tym chudym postrzeleńcem? - spytał Dash. - Nie widziałem go od tygodnia. - A... myszkuje po mieście i szuka nowych wiernych. - Jak mu idzie rekrutacja Błogosławionych, którzy mają głosić Dobrą Nowinę? Erik parsknął śmiechem. - Mogę powiedzieć jedno: nawet takiemu krętaczowi i przecherze jak on ciężko jest znaleźć chętnych do zbożnego dzieła głoszenia pochwały dobra pośrodku zimy, kiedy w wyniku wojny ludzie głodują. - Nawrócił kogoś? - Owszem, paru. Kilku ze szczerej wiary, reszta szuka okazji do darmowej wyżerki. Dash kiwnął głową. - A w sprawie tej kolejnej misji... nie mógłbym ruszyć ja? Jimmy powinien odpocząć. - Wszyscy powinniśmy - stwierdził Erik i potrząsnął głową. - Ale nie myśl, że tobie się upiecze... Wszyscy wyruszamy w pole.

- Dokąd? - Do Krondoru. Książę nie będzie do końca życia siedział w Darkmoor. A nawet jeśli meldunki twojego brata przeczą temu, co wiemy z innych źródeł, im dłużej będziemy tu tkwili, tym większe siły Fadawah osadzi w Krondorze. Może trzeba będzie na nich ruszyć z tym, co mamy, i wcześniej, niż chcielibyśmy. Kesh zagraża naszym południowym granicom i Patrick nie będzie miał ochoty odesłać żołnierzy Armii Wschodu tam, gdzie ich miejsce. Co prawda Król rozkazał, by część jednostek wróciła. Wygląda na to, że kilku wschodnich sąsiadów Królestwa zaczyna zachowywać się podejrzanie, teraz, kiedy nie mamy tak silnej armii i licznej floty, które przywróciłyby ich do porządku. Tak więc Patrick nie ma wyboru... musi pospieszyć się z odbiciem Krondoru, bo wkrótce Król Borric może wezwać wszystkie jednostki na Wschód. - To ilu z nas rusza do Krondoru? - spytał Dash. - Pójdą Orły - powiedział Erik, wymieniając nazwę specjalnej jednostki, składającej się z wybranych i wyszkolonych na polecenie dziadka Jimmy'ego, Lorda Jamesa, poprzedniego Diuka Krondoru, żołnierzy. - Dojdą posiłki. Oddziały Dugi - silnie okryta chorągiew byłych najemników, zwerbowana podczas inwazji na stronę Królestwa - oraz Tropiciele kapitana Subai. - To wszystko? - spytał Dash. - To na początek - odpowiedział Erik. - Nie będziemy próbowali odbić całego Księstwa w tydzień. - Łyknął kawy. - Najpierw znajdziemy dobre miejsce na bazę operacyjną, gdzie będziemy się mogli utrzymać, a potem ruszymy i zajmiemy Krondor. - Gdy to mówisz, zadanie wydaje się proste - rzekł Dash z sarkazmem w głosie. - Sęk w tym, że ktoś już wcześniej wpadł na ten pomysł i wysłał tam sporo wojska. - Spojrzał uważnie na Erika. - Czekajże, chodzi o coś jeszcze. Czemuż to Patrickowi tak spieszno do zajęcia tego miasta? Potrafię od ręki wskazać ci tuzin równie dobrych miejsc, od których można by zacząć odbijanie Dziedzin Zachodu. Krondor nie jest wcale tak ważny... Możemy go odciąć od reszty kraju tak, że ci, co tam się umocnili, pozdychają z głodu. - Wiem - odpowiedział Erik. - Ale pamiętaj o urażonej dumie. To miasto Patricka, stolica. Rządził Krondorem dość krótko... i stracił go wraz z tytułem. A przedtem jego stanowisko zajmował człowiek, który uczynił Krondor legendą... Dash kiwnął głową. - Ja i Jimmy wyrośliśmy tam i spotkaliśmy Aruthę tylko kilka razy. Byłem już dostatecznie dojrzały, by go podziwiać, on jednak miał już swoje lata... Ale to, co mówili o

nim ojciec i matka, wystarczyło... - Spojrzał na Erika. - Uważasz, że Patrick jest przekonany, iż Arutha obroniłby miasto? - Coś w tym guście. - Erik kiwnął głową. - Książę nie mówi mi wszystkiego, co myśli. Ale w tym wszystkim tkwi coś więcej niż tylko urażona duma. Reszta to problemy zaopatrzenia i kwatermistrzostwa. Krondorski port będzie przez kilka najbliższych lat bezużyteczny. Nawet gdybyśmy mieli tylu łudzi, ilu było pod naszymi rozkazami przed wojną, gdybyśmy mieli nietknięte wszystkie machiny i kilku magów do pomocy, oczyszczenie portu zajęłoby rok, a może i dłużej. W tej sytuacji nie mam pojęcia, jak Krondor może ponownie stać się morskim ośrodkiem handlu, jakim był przedtem. - Ale mamy nowy port, tam na południu, w Shadon Bay. Port Vykor... Jeżeli chcemy mieć z niego jakikolwiek pożytek, trzeba nam zabezpieczyć szlak pomiędzy nim a resztą Zachodu, co oznacza, że musimy pozbyć się wszelkiego zagrożenia z Krondoru. Nie jest nam za bardzo potrzebny, ale z pewnością nie chcemy, by zajął go Fadawah, który mógłby nam stamtąd niezgorzej zaleźć za skórę. - Zniżył głos, jakby nie chciał, by usłyszał go jakiś złośliwy bóg. - Jeśli zostaniemy odcięci od Port Vykor, możemy już nie odbić dziedzin Zachodu, aby przywrócić je Królestwu. - To brzmi sensownie. - Dash kiwnął głową. Erik odstawił pusty kubek. - I to byłoby wszystko. Dash raz jeszcze kiwnął głową i Erik wstał. - Nie widziałem ostatnio mojego tymczasowego pracodawcy - stwierdził wnuk Jimmy'ego Rączki, zerknąwszy na potężnie zbudowanego młodego oficera. - Co słychać u twego przyjaciela Ruperta? - Roo wlecze przez lody i śniegi jakieś zdumiewające ilości rozmaitych dóbr, bo chce być pierwszym w Darkmoor, który zaspokoi nasze najpilniejsze potrzeby. - Erik uśmiechnął się. A potem parsknął szczerym śmiechem. - Wiesz... powiedział mi, że z jego ksiąg wynika, iż jest najbogatszym człowiekiem na świecie, ale stracił prawie całą gotówkę, więc musi wspierać istnienie Królestwa, tak by Korona mogła mu się wypłacić... - Dość osobliwy patriotyzm, prawda? Erik znów się uśmiechnął i kiwnął głową. - Gdybyś znał Roo tak dobrze jak ja, nie sądziłbyś go wedle jego słów, tylko wedle czynów. - Młody oficer umilkł i nie bez żalu zerknął na pusty kubek, jakby zastanawiając się, czy nie zamówić jeszcze jednej kawy. Po chwili milczenia stwierdził jednak: - Lepiej pójdę i sprawdzę, czy Owen nie ma dla mnie jakiejś roboty... Kiedy wyszedł, Dash został jeszcze przez chwilę w kuchni, rozważając wszystko, co usłyszał, a potem poszedł zobaczyć, co dzieje się z Jimmym.

*** Kiedy pojawił się w kwaterze brata, kapłan właśnie wychodził. - Szybko to poszło - stwierdził Dash, siadając na łóżku obok okrytego ciężkim, grubym kocem Jimmy'ego. - Dał mi coś do picia, posmarował stopy jakąś maścią i kazał dobrze się wyspać. - W jakim stanie są twoje stopy? - Gdybym nie dotarł tu w porę, straciłbym paluchy... w najlepszym razie. Ale dzięki niemu - kiwnięciem głowy wskazał drzwi, przez które wyszedł kapłan - jakoś się z tego wykaraskam. - Nakreśliłeś dość ponury obraz tego, co nas tam czeka... - Widziałem - westchnął Jimmy - ludzi, którzy odzierają korę z drzew, by uwarzyć na niej zupę. Dash aż się cofnął. - Patrick nie będzie z tego zadowolony. - Co tu się wydarzyło pod moją nieobecność? - spytał Jimmy, tłumiąc ziewnięcie. - Donoszono nam - odpowiedział Dash - że na północy sytuacja ustabilizowała się, choć ostatnio nikt nie widział tego skurwysyna, Duko. - Jeżeli Fadawah wyśle Duko na południe, niełatwo będzie odbić Krondor - mruknął Jimmy. - Owszem. Na dworze keshańskim nie są zadowoleni z tego, co się stało ze Stardock, a i my mamy oddziały garnizonu Ran i Królewskich Przybocznych nieopodal Landreth, które tylko czekają na dogodną wymówkę, by ruszyć na południe. Keshanie wycofali się z Shamaty, ale znajdują się znacznie bliżej, niż chciałby tego Patrick, a Dolina znów stała się ziemią niczyją. Wciąż trwają o nią spory i prowadzone są negocjacje, nawet teraz, gdy o tym mówimy. - A wschód? - spytał Jimmy, tym razem nie opanowawszy ziewnięcia. - Nie dowiemy się tego wcześniej niż na wiosnę, ale sądzę, że niektóre małe królestwa mogą znów rozpocząć swoje dawne zabawy. Król i Patrick wymienili wiadomości... a ja odniosłem wrażenie, że Borric chce, by przynajmniej część armii wróciła na Wschód, jak tylko zaczną się odwilże. - A co mówi o tym wszystkim ojciec? - Mnie mówi? - spytał Dash. Jimmy kiwnął głową. - Nie za wiele - odpowiedział Dash z uśmiechem, który przypomniał bratu żartobliwy uśmiech ich dziadka. - W pewnych sprawach potrafi być zaskakująco małomówny...

- Matka... - podsunął Jimmy. Dash ponownie kiwnął głową. - Odnoszę wrażenie, że minie sporo czasu, zanim mateczka nas tu odwiedzi. Z pewnością woli dworskie życie w Roldem niż siedzenie w namiocie pośrodku ruin spalonego Krondoru... choć tu byłaby Diuszesa... Jimmy zamknął oczy. - Razem z cioteczką Poliną najpewniej robią teraz jakieś zakupy albo przymiarki sukien przed kolejnym balem lub bankietem. - Najpewniej - zgodził się Dash. - Ale ojcu niełatwo z tym żyć. Nie było cię prawie całą zimę, a te kilka razy, kiedy go widziałeś, był zajęty rozmaitymi sprawami. - Dziadek i babka... - stwierdził Jimmy. - Owszem - odparł Dash. - Kiedy jest sam i sądzi, że go nie widzę, bardzo się męczy i silnie przeżywa ich stratę. Wie, że nic nie mógł zrobić, ale w głębi duszy bardzo cierpi z tego powodu. Mam nadzieję, że otrząśnie się z tego, kiedy nadejdzie wiosna i będzie trzeba ruszyć w pole, ale teraz pije więcej niż kiedykolwiek przedtem i zamyka się w sobie. Jimmy nie odpowiedział. Kiedy Dash zerknął na brata, ujrzał, że ten oparł podbródek na piersi i przymknął oczy, jakby wbrew samemu sobie starał się zachować resztki przytomności. Wstał cicho i podszedł do drzwi. Obejrzawszy się, ujrzał w rysach śpiącego wyraz, jaki przybierało niekiedy oblicze ich babki, mającej jasną cerę i złote włosy. Wytarł kułakiem łzę, która nagle pojawiła się nieproszona w kąciku jego lewego oka, i zamknął cicho drzwi, składając jednocześnie milczące dzięki Pani Szczęścia, Ruthii, za bezpieczny powrót brata. *** - Eriku! Dash odwrócił się i ujrzawszy biegnącą korytarzem Rosalyn, usunął się na bok, aby ją przepuścić. Wiedział, że dziewczyna niekiedy nie jest w stanie sprostać obowiązkom, wynikającym z faktu, że jest matką obecnego Barona Darkmoor - będącego owocem gwałtu, jakiego dopuścił się na niej przyrodni brat Erika, ten ostatni zaś od dawna cieszył się przyjaźnią i zaufaniem dziewczyny. W dzieciństwie wychowywali się niemal jak brat i siostra. Młody kapitan był pierwszą osobą, do której Rosalyn zwracała się, gdy coś wytrąciło jaz równowagi. Dash patrzył, jak młoda kobieta podbiega do drzwi i uderza w nie piąstkami. - Co się stało? - spytał Erik, otwierając drzwi. Dash zawahał się przez chwilę, ale ruszył dalej. Rosalyn tymczasem rzuciła oskarżycielsko: