uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 855 647
  • Obserwuję812
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 099 225

Rebecca Brandewyn - Papierowe małżeństwo

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :814.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Rebecca Brandewyn - Papierowe małżeństwo.pdf

uzavrano EBooki R Rebecca Brandewyn
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

Rebecca Brandewyne Papierowemałżeństwo

PROLOG Waszyngton, dystrykt Kolumbii - Ależ Misiaczku! - zamruczał w słuchawce niski gardłowy głos. - Mając tak rozległe znajomości, musisz znać jedną czy dwie osoby pracujące w urzędzie imigra- cyjnym. A ja chciałam cię prosić o drobną, naprawdę ma­ lusieńką przysługę, która ani dla ciebie, ani dla nich nie wiązałaby się z żadnym ryzykiem. W końcu kogo to ob­ chodzi, że jakiemuś Rosjaninowi odbierze się zieloną kar­ tę? Możesz po prostu powiedzieć znajomemu, że na pod­ stawie informacji otrzymanych od anonimowego roz­ mówcy doszedłeś do wniosku, że doktor Nicolai Valkov jest byłym współpracownikiem KGB albo że ma powią­ zania z działającą w Stanach rosyjską mafią. Wszystko jedno, co wymyślisz. Ważne, aby Valkova uznano za oso­ bę niepożądaną i żeby go stąd deportowano. Nikt w urzę­ dzie imigracyjnym nie będzie poddawał twoich słów w wątpliwość. Bądź co bądź jesteś jednym z najbardziej wpływowych senatorów. No, Misiaczku? Zrobisz to dla mnie? Pozbędziesz się Valkova? Oczywiście, nie muszę ci chyba mówić, że moja wdzięczność nie miałaby granic. Szybciutko przyleciałabym do Waszyngtonu, żeby ci oso­ biście podziękować. Urządzilibyśmy sobie małą, intymną

6 uroczystość. Dobrze, Misiaczku? Taką dwuosobową. Przyniosłabym szampana i ten czarny koronkowy kom­ plecik, który tak bardzo ci się podoba. Rozparłszy się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu stojącym przy pięknym dębowym biurku z osiemnastego wieku, senator Donald Devane zamknął oczy i zatonął we wspomnieniach. Oddech miał szybki, urywany. Serce biło mu szybko. Na samą myśl o poprzedniej intymnej „uroczystości" i czarnym koronkowym kompleciku po­ czuł, jak żar obejmuje jego ciało. Podniecony, z trudem przeczyścił gardło, ale i tak jeszcze przez kilka długich sekund nie był w stanie wydobyć w siebie głosu. - Is... istotnie - powiedział wreszcie. - Mam paru przyjaciół w Urzędzie Imigracji i Naturalizacji, sądzę więc, że... mógłbym ci wyświadczyć tę drobną przysługę. Wystarczy, że właściwej osobie szepnę słówko. Nie po­ winno to stanowić żadnego problemu. Zanim się spostrze- żesz, Nick Valkov będzie w drodze do Rosji. - Och, Misiaczku! Wiedziałam, że mogę na ciebie li­ czyć! Jak tylko to załatwisz, natychmiast do mnie za­ dzwoń. Wsiądę w pierwszy samolot do Waszyngtonu. A na razie grzej moją połowę łóżka i myśl o mnie czule. Może się sobie przyśnimy? Do zobaczenia, mój mężny, prężny Misiaczku. W słuchawce rozległ się cichy, zmysłowy śmiech, a po chwili - sygnał ciągły. Senator Donald Devane odczekał parę minut. Dopiero kiedy oddech mu się wyrównał i serce przestało łomotać, skontaktował się z sekretarką i polecił jej, aby połączyła go z Urzędem Imigracji i Naturalizacji.

7 Kilka minut później komputer w urzędzie imigracyj- nym zawierał nowe, choć fałszywe informacje. Na ich podstawie rozpoczęto proces mający na celu pozbawienie zielonej karty doktora Nicka Valkova, pełniącego funkcję dyrektora działu badań i rozwoju w Fortune Cosmetics. Valkov, sam o tym nie wiedząc, najprawdopodobniej był komuś solą w oku.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Minneapolis, Minnesota Eleganckie granatowe volvo wjechało w podziemny parking wielkiego nowoczesnego gmachu, w którym mieściła się siedziba Fortune Cosmetics. Siedząca za kie­ rownicą Caroline Fortune spojrzała nerwowo na złoty ze­ garek marki Piaget. Wypadek na zaśnieżonej autostradzie w godzinach porannego szczytu sprawił, że samochody poruszały się w żółwim tempie. Z tego też powodu mog­ ła nie zdążyć na zebranie, które jej babka, Kate Winfield Fortune, wyznaczyła na dziewiątą rano. Kate Winfield Fortune nie znosiła ponad wszystko jednej rzeczy: bu- melanctwa i niesumienności, czyli lekceważącego sto­ sunku do pracy. Spóźnianie się zaś było tego najbardziej jaskrawym przejawem. Caroline odruchowo skuliła się na myśl o gniewie starszej pani. Lekko uniesionym brwiom i spojrzeniu peł­ nym potępienia towarzyszyłaby surowa reprymenda wy­ powiedziana ze stoickim spokojem. Zimny ton i wyniosła postawa szacownej damy zawsze odnosiły natychmiasto­ wy skutek: nie tylko zwykli pracownicy, ale również ci na kierowniczych stanowiskach płaszczyli się, przepra­ szali, błagali o przebaczenie, a niektórzy wręcz zaczynali

9 płakać. Caroline nieraz była świadkiem takich scen, cho­ ciaż sama na szczęście rzadko dawała swojej babce po­ wód do złości. Postanowiła, że dziś też uczyni wszystko, aby dotrzeć na czas. Nie chciała rozpoczynać nowego roku od nie­ przyjemnej scysji w pracy. Chwyciwszy leżącą obok na siedzeniu płócienną torbę od Louisa Vuittona oraz czarną skórzaną aktówkę, wy­ sunęła z samochodu nogi obute w piękne, drogie koza­ czki od Maud Frizon, po czym wysiadła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Stukając głośno obcasami o betonową posa­ dzkę, minęła schody i pośpiesznie skierowała się do wind: zebranie odbywało się na ostatnim piętrze wieżow­ ca. Wcisnęła przycisk i mrucząc gniewnie pod nosem, czekała z niecierpliwością co najmniej ze dwie lub trzy minuty, zanim wreszcie rozległ się cichy dzwonek zna­ mionujący przyjazd windy. Wkrótce wędrowała długim korytarzem w stronę sali konferencyjnej, w której miało się odbyć zebranie. Otworzyła aktówkę, chcąc jeszc2;e raz rzucić okiem na notatki, które przygotowała do swojej prezentacji. Szła po miękkiej wykładzinie, z pochyloną głową, przegląda­ jąc zapiski, toteż nie zauważyła zbliżającego się z na­ przeciwka doktora Valkova. Podobnie jak ona, on również szedł z pochyloną głową i wzrokiem utkwionym w pa­ pierach. Stało się to, co musiało się stać: zderzyli się, aktówki wypadły im z rąk, dokumenty rozsypały się po korytarzu. Caroline straciła równowagę i niechybnie wylądowa­ łaby na podłodze, gdyby nie błyskawiczna reakcja Nicka,

10 który instynktownie pochwycił ją w ramiona. Łapiąc gwałtownie powietrze, Caroline, przerażona i oszołomio­ na, nagle poczuła, jak przywiera do czyjejś szerokiej klat­ ki piersiowej. Twarz mężczyzny dzieliły może dwa cen­ tymetry od jej twarzy. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, śmiało mógłby uznać, że są parą kochanków, których usta za chwilę złączą się w pocałunku. Caroline rozpoznała Nicka. Może dlatego, że nigdy wcześniej nie stała w jego objęciach, nie widziała w nim mężczyzny, a jedynie pracownika Fortune Cosmetics. Te­ raz po raz pierwszy w życiu zwróciła na niego uwagę: że jest wysoki i przystojny; że ma na sobie elegancki czarny garnitur skrojony według najnowszej europejskiej mody, śnieżnobiałą koszulę, fularowy krawat oraz buty od Cole'a Haana; że jego ciemne włosy są gęste i lśniące, oczy głęboko osadzone, brwi niemal kruczoczarne; że biel jego ładnych, prostych zębów cudownie kontrastuje z opalenizną twarzy; że lekko ironiczny uśmiech błąka się po jego pełnych, zmysłowych wargach; że... - Panna Caroline Fortune! Co za miła niespodzianka. Od samego rana mam ochotę na jakieś pyszne ciasteczko, ale nie spodziewałem się, że wpadnie mi w ręce aż tak wspaniały przysmak - rzekł Nick Valkov niskim i jedwa­ bistym głosem, w którym słychać było leciutki obcy akcent. Ale nic dziwnego, skoro to rosyjski, a nie angielski, był językiem ojczystym przystojnego doktora. Caroline, speszona, lecz i zirytowana, oblała się ja­ skrawym rumieńcem. Doktor Nicolai Valkov należał do osób, które zwykle starała się omijać z daleka. Po rozpadzie Związku Radzieckiego Valkov wyemi-

11 grował do Stanów Zjednoczonych. Tu znalazł pracę w fir­ mie Kate Winfield Fortune, która powierzyła mu kiero­ wanie działem do spraw badań i rozwoju. Od początku wykazywał zdecydowanie konserwatywne, wręcz szo­ winistyczne poglądy. Zdaniem Caroline, nie tylko nie wierzył w równość płci, ale gdyby mógł, to najchętniej cofnąłby zegar do czasów, gdy kobiety nie miały prawa głosu. Uważała, że właśnie takie wypowiedzi jak ta, którą przed chwilą wygłosił, najlepiej odzwierciedlają jego sto­ sunek do płci pięknej. Facet był zarozumiałym, aroganc­ kim kabotynem. Nie cierpiała ludzi tego pokroju! Często zastanawiała się, co podkusiło jej babkę, by przyjąć do pracy Valkova, w dodatku na tak wysokie sta­ nowisko, i płacić mu tak ogromną pensję? Chociaż nie, nieprawda. Znała odpowiedź na to py­ tanie. Nicolai Valkov uchodził za najlepszego chemika na całej kuli ziemskiej. W głębi duszy więc Caroline wcale nie dziwiła się babce; zdawała sobie sprawę, że bez względu na jego poglądy, firma Fortune Cosmetics miała ogromne szczęście, pozyskując człowieka o tak ogromnych zdolnościach. No dobrze. Może facet jest geniuszem, ale to mu nie daje prawa, żeby ją obejmować i obrażać! - Zapewniam pana, doktorze, że nie jestem żadnym słodkim ciasteczkiem - oświadczyła chłodno, bezsku­ tecznie usiłując oswobodzić się z jego objęć. - Już słod­ sza byłaby łyżka dziegciu. Trzymał ją w żelaznym uścisku, tak blisko siebie, że czuła rytmiczne bicie jego serca - i wiedziała, że on musi czuć głośny łomot jej serca.

12 - Podejrzewam, że sama pani nie wie, ile w pani sło­ dyczy, panno Fortune... Nagle zaniemówiła z wrażenia; ku swojemu najwyż­ szemu oburzeniu poczuła, jak ręka Valkova przesuwa się po jej plecach, dociera do szyi i wreszcie zatrzymuje na włosach, które przed wyjściem z domu upięła w modny kok. - Jednego nie potrafię zrozumieć... - kontynuował cicho, przyglądając się jej uważnie i nic sobie nie robiąc ani z jej oburzonej miny, ani prób uwolnienia się z jego ramion. - Ma pani doskonale wyczucie stylu, dlaczego więc czesze się pani w ten sposób? Powinna pani nosie rozpuszczone włosy, luźno opadające wokół twarzy. By­ łoby znacznie lepiej. A tak... aż kusi, żeby wyciągnąć spinki i zobaczyć, dokąd sięgają te czarne pasma. Do ra­ mion? Niżej? - Z łobuzerskim uśmiechem na wargach uniósł pytająco brwi. Nawet nie starał się ukryć, że bawi go zmieszanie malujące się w jej oczach. - Nie powie mi pani, prawda? Szkoda. Bo moim zdaniem sięgają do łopatek, a lubię wiedzieć, czy mam rację. Hm, no i te okulary... - Wskazał brodą na duże kwadratowe szkła w szylkretowych oprawkach. - Bardziej służą do cho­ wania się za nimi niż do patrzenia. Idę o zakład, że w ogóle ich pani nie potrzebuje. Caroline poczuła, jak rumieniec na policzkach pogłę­ bia się, promieniując ciepłem na całe ciało. Psiakość! Szlag by trafił tego zarozumialca! Czy musi być tak do­ ciekliwy? I tak piekielnie spostrzegawczy? Bo oczywi­ ście jego przypuszczenia były w stu procentach trafne: włosy istotnie sięgały jej do połowy pleców, a szkła miała

13 tak słabe, że właściwie mogłaby ich nie nosić. I kok, i okulary służyły wyłącznie jednemu celowi: dzięki nim wyglądała poważniej. Całkiem świadomie starała się utrzymać wizerunek osoby zasadniczej oraz pryncypial­ nej i przed nikim, zwłaszcza przed mężczyznami, nie od­ krywać swojej prawdziwej natury, która była wrażliwa i romantyczna. - Doktorze Valkov - rzekła chłodno, próbując zapa­ nować nad emocjami. - Po pierwsze, nie interesuje mnie pańskie zdanie na mój temat. A po drugie, nie mam czasu stać tu i słuchać tych bzdur. Spieszę się na zebranie; są­ dzę, że pan również, więc oboje powinniśmy czym prę­ dzej skierować się w stronę sali konferencyjnej. Chyba że lubi pan być publicznie besztany przez moją babcię. Ja wolałabym tego uniknąć, dlatego proszę mnie puścić, abym mogła dotrzeć na miejsce o czasie. Do rozpoczęcia zebrania zostało niecałe pięć minut... - Ach tak, zebranie. - Nick pokręcił ze zdziwieniem głową. - W pani towarzystwie zupełnie o nim zapomnia­ łem! Opuścił ręce, po czym schyliwszy się, zaczął zbierać z podłogi papiery, które wypadły z obu aktówek. Gdy wreszcie posortowali dokumenty i weszli do sali konferencyjnej, Caroline ku swemu niezadowoleniu spo­ strzegła, że wszyscy pozostali są już na miejscu. Kate Fortune siedziała u szczytu ogromnego mahoniowego stołu. Po jej prawej ręce siedział ojciec Caroline, Jacob Fortune, najstarszy syn Kate, a zarazem wiceprezes fir­ my, po lewej zaś Sterling Foster, prawnik Kate i jej naj­ bliższy przyjaciel. Czwartą osobą w pokoju był kuzyn

14 Caroline, znany playboy Kyle Fortune, który zdążył już zdjąć marynarkę, rozwiązać krawat i rozpiąć pod szyja koszulę, i który miał taką minę, jakby doskwiera! mu po­ tężny kac. Kate Fortune, chociaż skończyła siedemdziesiąt lat nie była ani stara, ani niedołężna. Miała wyjątkowej uro­ dy twarz, ledwo poznaczoną zmarszczkami, co częściowo było zasługą genów, a częściowo najlepszych na świecie kremów oraz drogich zabiegów kosmetycznych. Zacze­ sane do tyłu gęste, kasztanowe włosy, z lekka tylko po- przetykane siwizną, podkreślały jej szlachetne rysy oraz gładką, brzoskwiniową cerę, którą zresztą Caroline po niej odziedziczyła. Mimo że była szczupłej budowy i niewielkiego wzro­ stu, to jednak dzięki swemu niezwykłemu temperamen­ towi dominowała nad otoczeniem. Energia, żywotność, a także bystre, przenikliwe spojrzenie lśniących niebie­ skich oczu bardziej pasowały do kobiety o połowę młod­ szej, świadczyły zaś o trzeźwym, wytrawnym umyśle, którego nie sposób uśpić lub stępić. Kate Fortune zawsze trzymała rękę na pulsie. Zarządzała majątkiem rodziny, w którego skład wcho­ dziła nie tylko założona przez nią firma kosmetyczna, ale również przedsiębiorstwo budowlane, udziały w to­ warzystwach naftowych oraz liczne rancza. Spośród wszystkich członków licznej i dość rozgałęzionej rodziny Caroline najbardziej kochała właśnie babkę. Marzyła o tym, żeby być taka jak ona. Ale w głębi duszy wiedziała, że nie dorasta jej do pięt; nie miała dobroci Kate, jej ciepła, poczucia humoru,

15 zapału, umiłowania życia i ciekawości świata. Jeżeli kie­ dykolwiek miała którąś z tych cech, człowiek, z którym była przed laty zaręczona, skutecznie ją ich pozbawił, a zwłaszcza ufności do ludzi, optymizmu, beztroski. Była taka młoda i tak bardzo zakochana w koledze z pracy, Paulu Andersenie. Przeżyła straszny cios, kiedy niespodziewanie wyszło na jaw, że to nie ją Paul kocha, lecz pieniądze jej rodziny, i nie jej pożąda, lecz luksusów oraz dużego konta. Zgorzkniała i boleśnie upokorzona, podjęła decyzję, że odtąd będzie wystrzegała się mężczyzn. Zamiast flir­ tować i romansować jak inne młode kobiety, postanowiła wziąć przykład z ukochanej babki i skupić się na karie­ rze. Dzięki inteligencji, pracowitości, poświęceniu oraz determinacji zdobywała doświadczenie, powoli awanso­ wała coraz wyżej, aż wreszcie została wiceprezesem do spraw marketingu. Wiedziała, że jest dobra w tym, co robi, i że zasłużyła na obecną pozycję w firmie. Kate nie uznawała nepotyzmu; nikogo nie faworyzowała, nawet najbliższych członków rodziny. Uważała, że do wszyst­ kiego należy dojść ciężką pracą. - Dzień dobry - powiedziała Caroline, pośpiesznie zdejmując drogie skórzane rękawiczki i elegancki płaszcz z wielbłądziej wełny. Serce wciąż jej mocno biło, ciało drżało. Próbowała zapanować nad nerwami, ale taksujące spojrzenie Nicka skutecznie jej to uniemożliwiało. - Mam nadzieję, że nie czekacie zbyt długo. Z powodu padającego w nocy śniegu był rano wypadek na auto­ stradzie, samochody utknęły w korku i niestety, nie mo­ głam dotrzeć wcześniej.

16 - A potem nastąpił drugi wypadek. Panna Fortune i ja zderzyliśmy się na korytarzu - dodał z lekko ironicznym uśmiechem Nick. Ledwo dostrzegalnym ruchem pokręcił głową; domy­ śliła się, że ma zastrzeżenia nie tylko do jej uczesania i okularów, ale również do klasycznego kostiumu od Chanel i spokojnej beżowej bluzki z jedwabiu. Miała wrażenie, że Nick Valkov poddaje ją lustracji i wolno rozbiera w myślach. Chcąc ukryć rumieniec, któ­ ry znów zakwitł na jej policzkach, otworzyła aktówkę i zaczęła wykładać na stół dokumenty. Nagle naszła ją nieprzeparta ochota, by podejść do Nicka i trzepnąć go w twarz, wytargać za uszy, zmusić, by przestał patrzeć na nią tak drwiąco. Z najwyższym trudem powstrzymywała ten odruch. Boże, co się z nią dzieje? Zawsze w pracy była opa­ nowana i skupiona. Rzadko cokolwiek wyprowadzało ją z równowagi, zwłaszcza mężczyzna. Za swój stan psy­ chiczny winiła koszmarne korki na autostradzie - przez całą drogę je w duchu przeklinała. No dobrze, ale teraz nie jesteś na autostradzie, powiedziała sama do siebie. Jesteś w pracy, więc weź się w garść, bo inaczej ucierpi twoja prezentacja. Z przerażeniem spostrzegła, że Kyle zasnął, a przy­ najmniej takie sprawiał wrażenie. Poczuła, jak ogarnia ją złość. Nie wiedziała, co ją podkusiło parę miesięcy temu, by awansować Kyle'a na stanowisko swojego asy­ stenta. Owszem, bardzo go lubiła, ale niczym nie różnił się od innych mężczyzn, jakich znała - tak samo jak oni był próżny, leniwy, totalnie bezużyteczny.

17 - Na szczęście, mimo różnych niespodziewanych przeszkód, możemy punktualnie rozpocząć zebranie - oznajmiła rześkim tonem Kate. - Skoro wszyscy jeste­ śmy już na miejscu, proponuję, abyśmy przystąpili do... Kyle? Kyle! Czy byłbyś łaskaw obudzić się i dotrzymać nam towarzystwa? Marszcząc z dezaprobatą czoło, wpatrywała się kry­ tycznym wzrokiem w swojego niesfornego wnuka, który po chwili podskoczył na krześle, dźgnięty łokciem w że­ bra przez Sterlinga Fostera. - Coś mi się zdaje, Kyle - ciągnęła babka, gdy Kyle przetarł już oczy - że nie jesteś stworzony do pracy w na­ szej firmie. Moim zdaniem, powinieneś pracować w ta­ kim miejscu, gdzie musiałbyś wstawać o świcie i do wie­ czora harować na świeżym powietrzu, tak by w nocy nie mieć siły na nic, a zwłaszcza na te szalone rozrywki, które ostatnimi czasy wywierają na ciebie niezbyt ko­ rzystny wpływ. - Na miłość boską, babciu! Oddychanie czystym po­ wietrzem i budzenie się z kurami? Chyba nie ma nic gorszego! Wstał ziewając, i wolnym krokiem podszedł do barku, gdzie nalał sobie filiżankę czarnej kawy. Obok ekspresu do kawy stał kryształowy dzban ze świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy oraz srebrna taca pełna owoców, rogalików i słodkich bułeczek. - Zresztą - dodał po chwili - pracowałem wczoraj do późna. Słysząc to, Kate prychnęła pogardliwie, uznała jednak, że nie warto ciągnąć tematu.

18 - Nick - zwróciła się do Valkova - zacznijmy od cie­ bie. Wyjaśnij, proszę, na jakim jesteś etapie. Jak się po­ suwa praca nad moim wspaniałym kremem młodości? - Dość dobrze, Kate. Nick wstał od stołu i podszedł do biurka, na którym znajdowała się aparatura elektroniczna, między innymi najnowszej generacji komputer z ogromnym płaskim mo­ nitorem. Wsunął do stacji dyskietkę. Po chwili na mo­ nitorze ukazał się skomplikowany diagram oraz równania chemiczne, które dla Caroline były czarną magią. Uży­ wając laserowego wskaźnika, Nick przystąpił do udzie­ lania szczegółowych wyjaśnień. - Na pewno pamiętacie z naszych poprzednich ze­ brań, jak wiele różnorodnych działań musieliśmy podjąć. Cieszę się, mogąc was dziś poinformować, że po latach badań powoli zbliżamy się do ustalenia końcowej recep­ tury. Na razie wygląda to tak jak na ekranie. Zaraz wam pokażę, co się dzieje ze skórą po zastosowaniu kremu... Kliknięcie myszą sprawiło, że obraz na ekranie ożył. Zebrani w sali konferencyjnej obejrzeli półgodzinny film tłumaczący prostym językiem, zrozumiałym dla laika, od­ działywanie nowego kremu na skórę człowieka. Pod ko­ niec prezentacji na ekranie pojawił się ten sam diagram co na początku. - Jak widzicie - kontynuował Nick - tu, w tym miej­ scu, łańcuch molekularny pozostaje otwarty. - Wskazał miejsce laserową pałeczką. - To brakujące ogniwo na­ zywam składnikiem iks. Wierzę, że jest to ostatni ele­ ment, jakiego nam potrzeba. Jeszcze nie wiemy, czym jest ów tajemniczy iks, ale w ciągu ostatnich kilku mie-

19 sięcy udało nam się znacznie zawęzić możliwości. Sądzę, że już wkrótce znajdziemy odpowiedź. Kiedy to się sta­ nie, receptura będzie gotowa. I można będzie przystąpić do produkcji. Czy są jakieś pytania? Głos zabrał Jacob Fortune, nazywany przez wszy­ stkich Jakiem. - A zatem twierdzisz, że nasz krem będzie miał po­ dobne właściwości co kremy zawierające na przykład re- tinol czy kwasy owocowe, ale będzie bez porównania od nich lepszy? Że zrewolucjonizuje cały przemysł kos­ metyczny? Że przedtem, chcąc skutecznie odmłodzić skó­ rę, należało udać się do gabinetu dermatologa lub chirurga plastycznego i poddać chemicznemu złuszczaniu skóry, a teraz taki sam głęboki peeling będzie można wykonać w domu, za nieduże pieniądze? Że będzie to zabieg pro­ sty i całkowicie bezpieczny? W dodatku że nasz nowy krem będzie miał działanie kumulacyjne, czyli korzyści będą rosły proporcjonalnie do czasu używania produktu? - Wszystko się zgadza - potwierdził Nick. Jego ciem­ ne oczy lśniły z podniecenia. - Staranna kompozycja i dobór substancji gwarantujących komfort i bezpieczeń­ stwo sprawi, że jeśli krem będzie używany prawidłowo i systematycznie, to w ciągu zaledwie kilku miesięcy na­ wet najbardziej zniszczonej skórze przywróci gładkość i jędrność, jaką odznaczała się w wieku dwudziestu paru lat. Oczywiście bez trądziku młodzieńczego, jeśli akurat ktoś w wieku dwudziestu paru lat cierpiał na tę przykrą dolegliwość. Salę wypełnił śmiech. Nick odczekał chwilę, a kiedy zapadła cisza, ciągnął:

20 - Kiedy już się osiągnie pożądany efekt, dalsze re­ gularne stosowanie kremu kilka razy na tydzień sprawi, że skóra pozostanie na tym młodzieńczym poziomie, gładka, nawilżona, elastyczna. Oznacza to, że większość osób, które raz kupią krem, będą go stale kupować. Po­ nieważ działanie kremu jest podobne do działania che­ micznego peelingu, jego skład będzie musiała zatwierdzić FDA, rządowa komisja do spraw żywności i leków. Ale nie powinno być z tym żadnych problemów. Jak wiecie, od samego początku blisko współpracujemy z FDA; na bieżąco informujemy komisję o naszych postępach i cały czas ściśle trzymamy się stawianych przez nią wymagań. Aha, jeszcze jedna ważna rzecz. Powinniśmy otrzymać kilka patentów. To z pewnością opóźni nieco naszych ry­ wali, jeżeli będą chcieli wypuścić na rynek podobny pro­ dukt. Myślę, że dzięki temu zdołamy odebrać im spory procent klienteli i utrwalić swoje miejsce w branży kos­ metycznej. Gdy Nick, zadowolony z siebie, pokazał w uśmiechu zęby, Caroline skrzywiła się. To niesprawiedliwe, pomy­ ślała, żeby mężczyzna był tak piekielnie przystojny. A je­ szcze bardziej niesprawiedliwe, żeby atrakcyjność fi­ zyczna szła w parze z denerwującą pewnością siebie oraz niezaprzeczalną inteligencją. Facet jest geniuszem, nie miała co do tego wątpliwości. Otworzył aktówkę, wyjął z niej kilka identycznych skoroszytów i rozdał je siedzącym przy stole osobom. - Przygotowałem dla was pisemne streszczenie mojej prezentacji - rzekł. - Doskonale. - Kate z aprobatą skinęła głową. - Wy-

21 konałeś kawał porządnej roboty, Nick. Jestem przekona­ na, że wkrótce odnajdziesz brakujący składnik. Myślę, że wszyscy tu obecni doceniają twoje poświęcenie, pra­ cowitość oraz niezwykły talent. Oby tak dalej, mój chłop­ cze. I proszę, informuj mnie na bieżąco o wszystkich po­ stępach. A teraz, jeśli chodzi o naszą pozycję na rynku... Caroline, czy przygotowałaś już kampanię reklamową, która poprzedzi wejście na rynek naszego cudownego kremu? - Tak, babciu. Wygładziwszy spódnicę, Caroline wolnym krokiem - dając Nickowi czas na wyjęcie dyskietki ze stacji dysków - podeszła do biurka, na którym stał sprzęt komputerowy. Nick tymczasem schował dyskietkę do aktówki, po czym skierował się do barku. - Co ja widzę? Słodkie bułeczki! I inne przysmaki! - zawołał, posyłając Caroline szelmowskie spojrzenie. Ku swojej ogromnej irytacji poczuła, jak po raz trzeci w dniu dzisiejszym płomienny rumieniec rozpala jej po­ liczki. Zdenerwowana, drżącą ręką zaczęła wsuwać dys­ kietkę do stacji, lecz dyskietka spadła na podłogę. Kiedy schyliła się, by ją podnieść, niechcący strąciła z blatu aktówkę z dokumentami. Tak jak wcześniej w korytarzu, kiedy wpadła na Nicka, tak i teraz papiery rozsypały się po podłodze. Przeklinając pod nosem, popatrzyła na Nicka z wście­ kłością, jakby miała ochotę go udusić. Odpowiedział jej promiennym uśmiechem. - Pomogę pani, panno Fortune - rzekł, po czym kuc­ nąwszy koło niej, zaczął zbierać papiery.

22 W ustach trzymał bułeczkę, którą zdążył wziąć ze srebrnej tacy. Caroline korciło, by wepchnąć mu tę bułkę do gardła. Z trudem się pohamowała. Zdawała sobie spra­ wę, że babka, ojciec, kuzyn oraz Sterling obserwują ją i Nicka z zaciekawieniem, zastanawiając się, czy przy­ padkiem nic ich nie łączy. Wprawdzie w firmie nie istniały żadne pisane lub nie­ pisane reguły zabraniające pracownikom bratania się, jed­ nakże Caroline nie potrafiła zapomnieć swojego niefor­ tunnego związku z Paulem. Nie potrafiła też zapomnieć reakcji babki i ojca. Jej zaślepienie, a co za tym idzie - błędna ocena człowieka spowodowały, że zarówno oj­ ciec, jak i babka przez wiele miesięcy nie mieli zaufania do podejmowanych przez nią decyzji i wszystko po niej dokładnie sprawdzali. Było to niezwykle krępujące. O czym myślą, siedząc teraz przy stole i patrząc, jak ona z Nickiem zbierają z podłogi papiery? Paula szybko przejrzeli na wylot; niemal od samego początku wiedzieli, że poluje na bogatą żonę. Czy to samo wiedzą o Nicku? Czy uważają, że jest łasy na pieniądze lub z jakiegoś innego powodu nieodpowiedni dla ich córki i wnuczki? Czy znów poddają w wątpliwość jej zdolność oceny ludzi i motywów ich postępowania? Na myśl o tym, że mogłoby tak być, zalała ją bezsilna złość. Właśnie dlatego, by nie sprawić sobie bólu, a ro­ dzinie zawodu, unikała Nicka, jak również wszystkich innych mężczyzn pracujących w firmie. Ukryta pod blatem stołu, Caroline łypnęła groźnie na Valkova. W odpowiedzi wyciągnął do niej rękę, w której trzymał połowę bułki; drugą połowę zjadał, oblizując się

23 ze smakiem. O dziwo, nie mogła oderwać od niego oczu; wpatrywała się w jego kształtne, zmysłowe usta, w język zlizujący lukier z długich palców. Ni stąd, ni zowąd ocza­ mi wyobraźni ujrzała te usta i język pieszczące jej drżące z pożądania ciało. Opanuj się, głupia! - zganiła się w du­ chu, płonąc ze wstydu. Potrząsnęła głową, dziękując za poczęstunek, po czym ze wzmożoną energią zaczęła zbierać rozsypane kartki. I nagle naszło ją straszliwe podejrzenie, że jakimś cudem Nick zdołał dojrzeć obraz, który przed chwilą zrodził się w jej myślach. Zrobiło się jej słabo. Nie wiedziała, jak ma się zachować, dokąd uciec. Zerknęła na niego spod długich, czarnych rzęs. Już nie szczerzył zębów, co powinno było ją ucieszyć - i z pewnością by ucieszyło, gdyby nie to, że przyglądał się jej z namysłem i z zainteresowaniem, jakby po raz pierwszy w życiu tak naprawdę ją widział. - Proszę, oto pani dokumenty - powiedział cicho, wręczając jej plik papierów. Moment później poczuła, jak jego dłoń zaciska się na jej ramieniu i pomaga wstać. Zaskoczona niespodziewa­ nym kontaktem fizycznym, ledwo powstrzymała się, żeby nie otrząsnąć się i nie czmychnąć na drugi koniec sali. - Dziękuję, panie Valkov - odrzekła najchłodniej, jak potrafiła. Wsuwając dyskietkę do stacji, zauważyła z irytacją, że ręka jej drży. Zdenerwowana, odchrząknęła, po czym świadomie ignorując Nicka, zaczęła prezentację. - Jak wiecie, rozważaliśmy kilka różnych nazw dla nowego kremu. Po przeprowadzeniu szczegółowych ba-

25 i kupią nasz krem o magicznej odmładzającej formule, mogą mieć twarz jak marzenie. Doskonała nazwa. „Ma­ rzenie". Sterling, pamiętaj, żebyśmy jeszcze dziś ją za­ strzegli. A ty, moje dziecko, spisałaś się na medal. Film jest ładny, zmysłowy, zawiera element tajemniczości, a jednocześnie dokładnie przedstawia najważniejsze wła­ ściwości produktu. Przygotowany przez ciebie projekt reklamy prasowej też jest znakomity; zdjęcia ukazują kobiety piękne, a zarazem zwyczajne, takie, z którymi inne mogą się identyfikować. Jestem zachwycona, Caro­ line. I bardzo z ciebie dumna. Wspaniale, naprawdę wspaniale! Nawet bardziej niż pochwały babki ucieszyły Caroline ciepłe, krzepiące słowa ojca. Jake świadom był swej po­ zycji i w firmie, i w rodzinie. Wiele lat temu zrezygno­ wał ze swych marzeń oraz ambicji, żeby zająć się Fortune Cosmetics; odtąd robił wszystko, by firma odniosła osza­ łamiający sukces. Ponieważ poświęcał pracy mnóstwo czasu i energii, tego samego oczekiwał od innych. Pra­ cownikom stawiał niezwykle wysokie wymagania. Ca­ roline już dawno temu zrozumiała, że w sercu ojca zaj­ muje drugie miejsce. I że bardziej niż ją ojciec wolałby widzieć w firmie jej starszego brata, Adama. Adam jednak od dziecka toczył boje z ojcem i nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z którymkolwiek z rodzin­ nych interesów. W wieku osiemnastu lat zbuntował się i opuściwszy dom, wstąpił do wojska. Ojciec przeżył go­ rzkie rozczarowanie. Chociaż od tamtej pory Caroline usilnie starała się wynagrodzić ojcu dezercję brata i zy­ skać jego aprobatę, dziś po raz pierwszy odniosła wra-

26 żenie, że jej się udało. Podejrzewała, że Jake najlepiej ze wszystkich w firmie zdaje sobie sprawę, jak wiele za­ leży od tajemniczej receptury. Sukces nowego kremu był­ by bowiem kulminacją marzeń Kate Winfield Fortune. Po kilkuminutowej dyskusji zebranie zakończono. Uczestnicy wstawali od stołu przekonani, że wszystko jest na dobrej drodze: „Marzenie" wkrótce ujrzy światło dzienne, zrewolucjonizuje przemysł kosmetyczny i za­ wojuje świat. - Zanim się rozejdziemy, pragnę wam przypomnieć, że żadna, choćby najdrobniejsza informacja na temat na­ szego nowego kremu nie może wydostać się poza ten budynek - oznajmiła Kate, wsuwając pod pachę pisemne kopie obu prezentacji. - Szpiegostwo przemysłowe ist­ nieje nie od dziś i musimy być świadomi jego zagrożeń. Nie chcę, żeby nasi rywale cokolwiek zwietrzyli. „Ma­ rzenie" ma wejść na rynek przebojem i zwalić konku­ rencję z nóg. Czuję, że tym razem się nam uda. Boże, chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy klientki rzucą się na nasz produkt! - Zachichotała niczym niegrzeczne dziecko, które knuje coś w tajemnicy przed dorosłymi. Pół minuty później opuściła salę. Sterling natychmiast ruszył jej śladem, a za nim Jake. Bojąc się pozostać choć przez chwilę sama z doktorem Valkovem, Caroline zwró­ ciła się szybko do kuzyna: - Kyle, chodź do mojego gabinetu. Musimy poroz­ mawiać. Na myśl o tym, co musi biedakowi zakomunikować, ogarnął ją smutek. Na przestrzeni lat nauczyła się czytać między wierszami, ilekroć Kate coś mówiła. Z pozoru

27 niewinne obserwacje babki na temat wnuka - że powi­ nien wstawać z kurami i oddychać świeżym powietrzem - w rzeczywistości były zawoalowanym poleceniem dla niej, Caroline, by Kyle'a zwolnić. W głębi serca wiedziała, że babka ma racę: Kyle nie nadawał się do pracy w Fortune Cosmetics; po prostu nie należał do ludzi, którzy dobrze czują się w bezlitos­ nym świecie biznesu. Więcej czasu poświęcał rozrywkom niż pracy w firmie. W dodatku miał na swoim koncie mnóstwo romansów, dłuższych, krótszych, a nawet jednonocnych, z modelkami, które firma zatrudniała na wyłączność i z którymi podpisała wielomilionowe kon­ trakty. Niedawno jedna z nich, Danielle Duvalier, której twarz i nazwisko były na rynku niemal równie dobrze znane, co Allison Fortune, przeżyła załamanie nerwowe, kiedy Kyle ją rzucił. Caroline musiała wysłać dziewczynę na Bahamy, żeby odzyskała siły i równowagę emocjo­ nalną. Drzemka Kyle'a podczas dzisiejszego zebrania prze­ sądziła sprawę. Było jej żal kuzyna, wiedziała jednak, że nie ma wyjścia - po prostu musi go zwolnić. Wcho­ dząc do gabinetu, próbowała nastawić się psychicznie na czekające ją zadanie. Boże, jak strasznie nie lubiła wy­ rzucania ludzi z pracy! - Zamknij drzwi, Kyle, i usiądź, proszę - powiedzia­ ła, wieszając płaszcz w szafie. Zajmowała piękny narożny gabinet z wielkimi okna­ mi wychodzącymi na kompleks dwóch miast, często na­ zywanych bliźniaczymi, Minneapolis i St. Paul, oraz rze-

28 kę Missisipi, która w tym miejscu zlewała się z Minne­ sotą. Kyle powiesił marynarkę na oparciu krzesła, po czym usiadł w jednym z dwóch miękkich foteli stojących przed eleganckim wiśniowym biurkiem wykonanym w stylu mebli z epoki królowej Anny. Stając za biurkiem, Caroline wzięła głęboki oddech. - Kyle - zaczęła - wiesz, że ze wszystkich moich kuzynów ciebie lubię najbardziej... - Ale - przerwał jej, uśmiechając się drwiąco - nie spełniłem pokładanych we mnie oczekiwań. Zawiodłem cię wielokrotnie, choćby dziś, kiedy zasnąłem przy stole konferencyjnym, i nie pozostało ci nic innego, jak tylko wylać mnie z roboty. Och, nie smuć się, Caro. I nie miej takiej zdziwionej miny. Ja też potrafię rozszyfrować sens słów naszej kochanej babki. Wiem, o co jej chodziło, kie­ dy mnie dziś strofowała. Prawdę mówiąc, czułem, że prę­ dzej czy później ten dzień nadejdzie. I cieszę się, że w końcu mam to za sobą. Przynajmniej nie muszę składać podania o zwolnienie. Na moment umilkł. Przeczesawszy ręką spalone słoń­ cem włosy, popatrzył z powagą na Caroline. W jego nie­ bieskich oczach naprawdę dojrzała ulgę. - Dałaś mi szansę, Caro, ale nie sprawdziłem się w ro­ li twojego asystenta. Babcia ma rację, nie nadaję się do pracy w Fortune Cosmetics. Swoją drogą, nie wiem, czy się nadaję do jakiejkolwiek pracy. Jakoś nie umiem sobie znaleźć miejsca. Znudziło mi się życie nocne, cały ten blichtr, świat sławnych i bogatych, lecz nie mam pomy­ słu, czym go zastąpić. Nie mam na nic ochoty. Czasem