PROLOG
Waszyngton, dystrykt Kolumbii
- Ależ Misiaczku! - zamruczał w słuchawce niski
gardłowy głos. - Mając tak rozległe znajomości, musisz
znać jedną czy dwie osoby pracujące w urzędzie imigra-
cyjnym. A ja chciałam cię prosić o drobną, naprawdę ma
lusieńką przysługę, która ani dla ciebie, ani dla nich nie
wiązałaby się z żadnym ryzykiem. W końcu kogo to ob
chodzi, że jakiemuś Rosjaninowi odbierze się zieloną kar
tę? Możesz po prostu powiedzieć znajomemu, że na pod
stawie informacji otrzymanych od anonimowego roz
mówcy doszedłeś do wniosku, że doktor Nicolai Valkov
jest byłym współpracownikiem KGB albo że ma powią
zania z działającą w Stanach rosyjską mafią. Wszystko
jedno, co wymyślisz. Ważne, aby Valkova uznano za oso
bę niepożądaną i żeby go stąd deportowano. Nikt w urzę
dzie imigracyjnym nie będzie poddawał twoich słów
w wątpliwość. Bądź co bądź jesteś jednym z najbardziej
wpływowych senatorów. No, Misiaczku? Zrobisz to dla
mnie? Pozbędziesz się Valkova? Oczywiście, nie muszę
ci chyba mówić, że moja wdzięczność nie miałaby granic.
Szybciutko przyleciałabym do Waszyngtonu, żeby ci oso
biście podziękować. Urządzilibyśmy sobie małą, intymną
6
uroczystość. Dobrze, Misiaczku? Taką dwuosobową.
Przyniosłabym szampana i ten czarny koronkowy kom
plecik, który tak bardzo ci się podoba.
Rozparłszy się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu
stojącym przy pięknym dębowym biurku z osiemnastego
wieku, senator Donald Devane zamknął oczy i zatonął
we wspomnieniach. Oddech miał szybki, urywany. Serce
biło mu szybko. Na samą myśl o poprzedniej intymnej
„uroczystości" i czarnym koronkowym kompleciku po
czuł, jak żar obejmuje jego ciało. Podniecony, z trudem
przeczyścił gardło, ale i tak jeszcze przez kilka długich
sekund nie był w stanie wydobyć w siebie głosu.
- Is... istotnie - powiedział wreszcie. - Mam paru
przyjaciół w Urzędzie Imigracji i Naturalizacji, sądzę
więc, że... mógłbym ci wyświadczyć tę drobną przysługę.
Wystarczy, że właściwej osobie szepnę słówko. Nie po
winno to stanowić żadnego problemu. Zanim się spostrze-
żesz, Nick Valkov będzie w drodze do Rosji.
- Och, Misiaczku! Wiedziałam, że mogę na ciebie li
czyć! Jak tylko to załatwisz, natychmiast do mnie za
dzwoń. Wsiądę w pierwszy samolot do Waszyngtonu.
A na razie grzej moją połowę łóżka i myśl o mnie czule.
Może się sobie przyśnimy? Do zobaczenia, mój mężny,
prężny Misiaczku.
W słuchawce rozległ się cichy, zmysłowy śmiech, a po
chwili - sygnał ciągły.
Senator Donald Devane odczekał parę minut. Dopiero
kiedy oddech mu się wyrównał i serce przestało łomotać,
skontaktował się z sekretarką i polecił jej, aby połączyła
go z Urzędem Imigracji i Naturalizacji.
7
Kilka minut później komputer w urzędzie imigracyj-
nym zawierał nowe, choć fałszywe informacje. Na ich
podstawie rozpoczęto proces mający na celu pozbawienie
zielonej karty doktora Nicka Valkova, pełniącego funkcję
dyrektora działu badań i rozwoju w Fortune Cosmetics.
Valkov, sam o tym nie wiedząc, najprawdopodobniej był
komuś solą w oku.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Minneapolis, Minnesota
Eleganckie granatowe volvo wjechało w podziemny
parking wielkiego nowoczesnego gmachu, w którym
mieściła się siedziba Fortune Cosmetics. Siedząca za kie
rownicą Caroline Fortune spojrzała nerwowo na złoty ze
garek marki Piaget. Wypadek na zaśnieżonej autostradzie
w godzinach porannego szczytu sprawił, że samochody
poruszały się w żółwim tempie. Z tego też powodu mog
ła nie zdążyć na zebranie, które jej babka, Kate Winfield
Fortune, wyznaczyła na dziewiątą rano. Kate Winfield
Fortune nie znosiła ponad wszystko jednej rzeczy: bu-
melanctwa i niesumienności, czyli lekceważącego sto
sunku do pracy. Spóźnianie się zaś było tego najbardziej
jaskrawym przejawem.
Caroline odruchowo skuliła się na myśl o gniewie
starszej pani. Lekko uniesionym brwiom i spojrzeniu peł
nym potępienia towarzyszyłaby surowa reprymenda wy
powiedziana ze stoickim spokojem. Zimny ton i wyniosła
postawa szacownej damy zawsze odnosiły natychmiasto
wy skutek: nie tylko zwykli pracownicy, ale również ci
na kierowniczych stanowiskach płaszczyli się, przepra
szali, błagali o przebaczenie, a niektórzy wręcz zaczynali
9
płakać. Caroline nieraz była świadkiem takich scen, cho
ciaż sama na szczęście rzadko dawała swojej babce po
wód do złości.
Postanowiła, że dziś też uczyni wszystko, aby dotrzeć
na czas. Nie chciała rozpoczynać nowego roku od nie
przyjemnej scysji w pracy.
Chwyciwszy leżącą obok na siedzeniu płócienną torbę
od Louisa Vuittona oraz czarną skórzaną aktówkę, wy
sunęła z samochodu nogi obute w piękne, drogie koza
czki od Maud Frizon, po czym wysiadła i zatrzasnęła za
sobą drzwi. Stukając głośno obcasami o betonową posa
dzkę, minęła schody i pośpiesznie skierowała się do
wind: zebranie odbywało się na ostatnim piętrze wieżow
ca. Wcisnęła przycisk i mrucząc gniewnie pod nosem,
czekała z niecierpliwością co najmniej ze dwie lub trzy
minuty, zanim wreszcie rozległ się cichy dzwonek zna
mionujący przyjazd windy.
Wkrótce wędrowała długim korytarzem w stronę sali
konferencyjnej, w której miało się odbyć zebranie.
Otworzyła aktówkę, chcąc jeszc2;e raz rzucić okiem
na notatki, które przygotowała do swojej prezentacji. Szła
po miękkiej wykładzinie, z pochyloną głową, przegląda
jąc zapiski, toteż nie zauważyła zbliżającego się z na
przeciwka doktora Valkova. Podobnie jak ona, on również
szedł z pochyloną głową i wzrokiem utkwionym w pa
pierach. Stało się to, co musiało się stać: zderzyli się,
aktówki wypadły im z rąk, dokumenty rozsypały się po
korytarzu.
Caroline straciła równowagę i niechybnie wylądowa
łaby na podłodze, gdyby nie błyskawiczna reakcja Nicka,
10
który instynktownie pochwycił ją w ramiona. Łapiąc
gwałtownie powietrze, Caroline, przerażona i oszołomio
na, nagle poczuła, jak przywiera do czyjejś szerokiej klat
ki piersiowej. Twarz mężczyzny dzieliły może dwa cen
tymetry od jej twarzy. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył,
śmiało mógłby uznać, że są parą kochanków, których usta
za chwilę złączą się w pocałunku.
Caroline rozpoznała Nicka. Może dlatego, że nigdy
wcześniej nie stała w jego objęciach, nie widziała w nim
mężczyzny, a jedynie pracownika Fortune Cosmetics. Te
raz po raz pierwszy w życiu zwróciła na niego uwagę:
że jest wysoki i przystojny; że ma na sobie elegancki
czarny garnitur skrojony według najnowszej europejskiej
mody, śnieżnobiałą koszulę, fularowy krawat oraz buty
od Cole'a Haana; że jego ciemne włosy są gęste i lśniące,
oczy głęboko osadzone, brwi niemal kruczoczarne; że
biel jego ładnych, prostych zębów cudownie kontrastuje
z opalenizną twarzy; że lekko ironiczny uśmiech błąka
się po jego pełnych, zmysłowych wargach; że...
- Panna Caroline Fortune! Co za miła niespodzianka.
Od samego rana mam ochotę na jakieś pyszne ciasteczko,
ale nie spodziewałem się, że wpadnie mi w ręce aż tak
wspaniały przysmak - rzekł Nick Valkov niskim i jedwa
bistym głosem, w którym słychać było leciutki obcy akcent.
Ale nic dziwnego, skoro to rosyjski, a nie angielski,
był językiem ojczystym przystojnego doktora.
Caroline, speszona, lecz i zirytowana, oblała się ja
skrawym rumieńcem. Doktor Nicolai Valkov należał do
osób, które zwykle starała się omijać z daleka.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego Valkov wyemi-
11
grował do Stanów Zjednoczonych. Tu znalazł pracę w fir
mie Kate Winfield Fortune, która powierzyła mu kiero
wanie działem do spraw badań i rozwoju. Od początku
wykazywał zdecydowanie konserwatywne, wręcz szo
winistyczne poglądy. Zdaniem Caroline, nie tylko nie
wierzył w równość płci, ale gdyby mógł, to najchętniej
cofnąłby zegar do czasów, gdy kobiety nie miały prawa
głosu. Uważała, że właśnie takie wypowiedzi jak ta, którą
przed chwilą wygłosił, najlepiej odzwierciedlają jego sto
sunek do płci pięknej. Facet był zarozumiałym, aroganc
kim kabotynem. Nie cierpiała ludzi tego pokroju!
Często zastanawiała się, co podkusiło jej babkę, by
przyjąć do pracy Valkova, w dodatku na tak wysokie sta
nowisko, i płacić mu tak ogromną pensję?
Chociaż nie, nieprawda. Znała odpowiedź na to py
tanie. Nicolai Valkov uchodził za najlepszego chemika
na całej kuli ziemskiej. W głębi duszy więc Caroline
wcale nie dziwiła się babce; zdawała sobie sprawę, że
bez względu na jego poglądy, firma Fortune Cosmetics
miała ogromne szczęście, pozyskując człowieka o tak
ogromnych zdolnościach.
No dobrze. Może facet jest geniuszem, ale to mu nie
daje prawa, żeby ją obejmować i obrażać!
- Zapewniam pana, doktorze, że nie jestem żadnym
słodkim ciasteczkiem - oświadczyła chłodno, bezsku
tecznie usiłując oswobodzić się z jego objęć. - Już słod
sza byłaby łyżka dziegciu.
Trzymał ją w żelaznym uścisku, tak blisko siebie, że
czuła rytmiczne bicie jego serca - i wiedziała, że on musi
czuć głośny łomot jej serca.
12
- Podejrzewam, że sama pani nie wie, ile w pani sło
dyczy, panno Fortune...
Nagle zaniemówiła z wrażenia; ku swojemu najwyż
szemu oburzeniu poczuła, jak ręka Valkova przesuwa się
po jej plecach, dociera do szyi i wreszcie zatrzymuje na
włosach, które przed wyjściem z domu upięła w modny
kok.
- Jednego nie potrafię zrozumieć... - kontynuował
cicho, przyglądając się jej uważnie i nic sobie nie robiąc
ani z jej oburzonej miny, ani prób uwolnienia się z jego
ramion. - Ma pani doskonale wyczucie stylu, dlaczego
więc czesze się pani w ten sposób? Powinna pani nosie
rozpuszczone włosy, luźno opadające wokół twarzy. By
łoby znacznie lepiej. A tak... aż kusi, żeby wyciągnąć
spinki i zobaczyć, dokąd sięgają te czarne pasma. Do ra
mion? Niżej? - Z łobuzerskim uśmiechem na wargach
uniósł pytająco brwi. Nawet nie starał się ukryć, że bawi
go zmieszanie malujące się w jej oczach. - Nie powie
mi pani, prawda? Szkoda. Bo moim zdaniem sięgają do
łopatek, a lubię wiedzieć, czy mam rację. Hm, no i te
okulary... - Wskazał brodą na duże kwadratowe szkła
w szylkretowych oprawkach. - Bardziej służą do cho
wania się za nimi niż do patrzenia. Idę o zakład, że
w ogóle ich pani nie potrzebuje.
Caroline poczuła, jak rumieniec na policzkach pogłę
bia się, promieniując ciepłem na całe ciało. Psiakość!
Szlag by trafił tego zarozumialca! Czy musi być tak do
ciekliwy? I tak piekielnie spostrzegawczy? Bo oczywi
ście jego przypuszczenia były w stu procentach trafne:
włosy istotnie sięgały jej do połowy pleców, a szkła miała
13
tak słabe, że właściwie mogłaby ich nie nosić. I kok,
i okulary służyły wyłącznie jednemu celowi: dzięki nim
wyglądała poważniej. Całkiem świadomie starała się
utrzymać wizerunek osoby zasadniczej oraz pryncypial
nej i przed nikim, zwłaszcza przed mężczyznami, nie od
krywać swojej prawdziwej natury, która była wrażliwa
i romantyczna.
- Doktorze Valkov - rzekła chłodno, próbując zapa
nować nad emocjami. - Po pierwsze, nie interesuje mnie
pańskie zdanie na mój temat. A po drugie, nie mam czasu
stać tu i słuchać tych bzdur. Spieszę się na zebranie; są
dzę, że pan również, więc oboje powinniśmy czym prę
dzej skierować się w stronę sali konferencyjnej. Chyba
że lubi pan być publicznie besztany przez moją babcię.
Ja wolałabym tego uniknąć, dlatego proszę mnie puścić,
abym mogła dotrzeć na miejsce o czasie. Do rozpoczęcia
zebrania zostało niecałe pięć minut...
- Ach tak, zebranie. - Nick pokręcił ze zdziwieniem
głową. - W pani towarzystwie zupełnie o nim zapomnia
łem!
Opuścił ręce, po czym schyliwszy się, zaczął zbierać
z podłogi papiery, które wypadły z obu aktówek.
Gdy wreszcie posortowali dokumenty i weszli do sali
konferencyjnej, Caroline ku swemu niezadowoleniu spo
strzegła, że wszyscy pozostali są już na miejscu. Kate
Fortune siedziała u szczytu ogromnego mahoniowego
stołu. Po jej prawej ręce siedział ojciec Caroline, Jacob
Fortune, najstarszy syn Kate, a zarazem wiceprezes fir
my, po lewej zaś Sterling Foster, prawnik Kate i jej naj
bliższy przyjaciel. Czwartą osobą w pokoju był kuzyn
14
Caroline, znany playboy Kyle Fortune, który zdążył już
zdjąć marynarkę, rozwiązać krawat i rozpiąć pod szyja
koszulę, i który miał taką minę, jakby doskwiera! mu po
tężny kac.
Kate Fortune, chociaż skończyła siedemdziesiąt lat
nie była ani stara, ani niedołężna. Miała wyjątkowej uro
dy twarz, ledwo poznaczoną zmarszczkami, co częściowo
było zasługą genów, a częściowo najlepszych na świecie
kremów oraz drogich zabiegów kosmetycznych. Zacze
sane do tyłu gęste, kasztanowe włosy, z lekka tylko po-
przetykane siwizną, podkreślały jej szlachetne rysy oraz
gładką, brzoskwiniową cerę, którą zresztą Caroline po
niej odziedziczyła.
Mimo że była szczupłej budowy i niewielkiego wzro
stu, to jednak dzięki swemu niezwykłemu temperamen
towi dominowała nad otoczeniem. Energia, żywotność,
a także bystre, przenikliwe spojrzenie lśniących niebie
skich oczu bardziej pasowały do kobiety o połowę młod
szej, świadczyły zaś o trzeźwym, wytrawnym umyśle,
którego nie sposób uśpić lub stępić. Kate Fortune zawsze
trzymała rękę na pulsie.
Zarządzała majątkiem rodziny, w którego skład wcho
dziła nie tylko założona przez nią firma kosmetyczna,
ale również przedsiębiorstwo budowlane, udziały w to
warzystwach naftowych oraz liczne rancza. Spośród
wszystkich członków licznej i dość rozgałęzionej rodziny
Caroline najbardziej kochała właśnie babkę. Marzyła
o tym, żeby być taka jak ona.
Ale w głębi duszy wiedziała, że nie dorasta jej do
pięt; nie miała dobroci Kate, jej ciepła, poczucia humoru,
15
zapału, umiłowania życia i ciekawości świata. Jeżeli kie
dykolwiek miała którąś z tych cech, człowiek, z którym
była przed laty zaręczona, skutecznie ją ich pozbawił,
a zwłaszcza ufności do ludzi, optymizmu, beztroski.
Była taka młoda i tak bardzo zakochana w koledze
z pracy, Paulu Andersenie. Przeżyła straszny cios, kiedy
niespodziewanie wyszło na jaw, że to nie ją Paul kocha,
lecz pieniądze jej rodziny, i nie jej pożąda, lecz luksusów
oraz dużego konta.
Zgorzkniała i boleśnie upokorzona, podjęła decyzję,
że odtąd będzie wystrzegała się mężczyzn. Zamiast flir
tować i romansować jak inne młode kobiety, postanowiła
wziąć przykład z ukochanej babki i skupić się na karie
rze. Dzięki inteligencji, pracowitości, poświęceniu oraz
determinacji zdobywała doświadczenie, powoli awanso
wała coraz wyżej, aż wreszcie została wiceprezesem do
spraw marketingu. Wiedziała, że jest dobra w tym, co
robi, i że zasłużyła na obecną pozycję w firmie. Kate nie
uznawała nepotyzmu; nikogo nie faworyzowała, nawet
najbliższych członków rodziny. Uważała, że do wszyst
kiego należy dojść ciężką pracą.
- Dzień dobry - powiedziała Caroline, pośpiesznie
zdejmując drogie skórzane rękawiczki i elegancki płaszcz
z wielbłądziej wełny. Serce wciąż jej mocno biło, ciało
drżało. Próbowała zapanować nad nerwami, ale taksujące
spojrzenie Nicka skutecznie jej to uniemożliwiało. -
Mam nadzieję, że nie czekacie zbyt długo. Z powodu
padającego w nocy śniegu był rano wypadek na auto
stradzie, samochody utknęły w korku i niestety, nie mo
głam dotrzeć wcześniej.
16
- A potem nastąpił drugi wypadek. Panna Fortune i ja
zderzyliśmy się na korytarzu - dodał z lekko ironicznym
uśmiechem Nick.
Ledwo dostrzegalnym ruchem pokręcił głową; domy
śliła się, że ma zastrzeżenia nie tylko do jej uczesania
i okularów, ale również do klasycznego kostiumu od
Chanel i spokojnej beżowej bluzki z jedwabiu.
Miała wrażenie, że Nick Valkov poddaje ją lustracji
i wolno rozbiera w myślach. Chcąc ukryć rumieniec, któ
ry znów zakwitł na jej policzkach, otworzyła aktówkę
i zaczęła wykładać na stół dokumenty. Nagle naszła ją
nieprzeparta ochota, by podejść do Nicka i trzepnąć go
w twarz, wytargać za uszy, zmusić, by przestał patrzeć
na nią tak drwiąco.
Z najwyższym trudem powstrzymywała ten odruch.
Boże, co się z nią dzieje? Zawsze w pracy była opa
nowana i skupiona. Rzadko cokolwiek wyprowadzało ją
z równowagi, zwłaszcza mężczyzna. Za swój stan psy
chiczny winiła koszmarne korki na autostradzie - przez
całą drogę je w duchu przeklinała. No dobrze, ale teraz
nie jesteś na autostradzie, powiedziała sama do siebie.
Jesteś w pracy, więc weź się w garść, bo inaczej ucierpi
twoja prezentacja.
Z przerażeniem spostrzegła, że Kyle zasnął, a przy
najmniej takie sprawiał wrażenie. Poczuła, jak ogarnia
ją złość. Nie wiedziała, co ją podkusiło parę miesięcy
temu, by awansować Kyle'a na stanowisko swojego asy
stenta. Owszem, bardzo go lubiła, ale niczym nie różnił
się od innych mężczyzn, jakich znała - tak samo jak oni
był próżny, leniwy, totalnie bezużyteczny.
17
- Na szczęście, mimo różnych niespodziewanych
przeszkód, możemy punktualnie rozpocząć zebranie -
oznajmiła rześkim tonem Kate. - Skoro wszyscy jeste
śmy już na miejscu, proponuję, abyśmy przystąpili do...
Kyle? Kyle! Czy byłbyś łaskaw obudzić się i dotrzymać
nam towarzystwa?
Marszcząc z dezaprobatą czoło, wpatrywała się kry
tycznym wzrokiem w swojego niesfornego wnuka, który
po chwili podskoczył na krześle, dźgnięty łokciem w że
bra przez Sterlinga Fostera.
- Coś mi się zdaje, Kyle - ciągnęła babka, gdy Kyle
przetarł już oczy - że nie jesteś stworzony do pracy w na
szej firmie. Moim zdaniem, powinieneś pracować w ta
kim miejscu, gdzie musiałbyś wstawać o świcie i do wie
czora harować na świeżym powietrzu, tak by w nocy nie
mieć siły na nic, a zwłaszcza na te szalone rozrywki,
które ostatnimi czasy wywierają na ciebie niezbyt ko
rzystny wpływ.
- Na miłość boską, babciu! Oddychanie czystym po
wietrzem i budzenie się z kurami? Chyba nie ma nic
gorszego!
Wstał ziewając, i wolnym krokiem podszedł do barku,
gdzie nalał sobie filiżankę czarnej kawy. Obok ekspresu
do kawy stał kryształowy dzban ze świeżo wyciśniętym
sokiem z pomarańczy oraz srebrna taca pełna owoców,
rogalików i słodkich bułeczek.
- Zresztą - dodał po chwili - pracowałem wczoraj
do późna.
Słysząc to, Kate prychnęła pogardliwie, uznała jednak,
że nie warto ciągnąć tematu.
18
- Nick - zwróciła się do Valkova - zacznijmy od cie
bie. Wyjaśnij, proszę, na jakim jesteś etapie. Jak się po
suwa praca nad moim wspaniałym kremem młodości?
- Dość dobrze, Kate.
Nick wstał od stołu i podszedł do biurka, na którym
znajdowała się aparatura elektroniczna, między innymi
najnowszej generacji komputer z ogromnym płaskim mo
nitorem. Wsunął do stacji dyskietkę. Po chwili na mo
nitorze ukazał się skomplikowany diagram oraz równania
chemiczne, które dla Caroline były czarną magią. Uży
wając laserowego wskaźnika, Nick przystąpił do udzie
lania szczegółowych wyjaśnień.
- Na pewno pamiętacie z naszych poprzednich ze
brań, jak wiele różnorodnych działań musieliśmy podjąć.
Cieszę się, mogąc was dziś poinformować, że po latach
badań powoli zbliżamy się do ustalenia końcowej recep
tury. Na razie wygląda to tak jak na ekranie. Zaraz wam
pokażę, co się dzieje ze skórą po zastosowaniu kremu...
Kliknięcie myszą sprawiło, że obraz na ekranie ożył.
Zebrani w sali konferencyjnej obejrzeli półgodzinny film
tłumaczący prostym językiem, zrozumiałym dla laika, od
działywanie nowego kremu na skórę człowieka. Pod ko
niec prezentacji na ekranie pojawił się ten sam diagram
co na początku.
- Jak widzicie - kontynuował Nick - tu, w tym miej
scu, łańcuch molekularny pozostaje otwarty. - Wskazał
miejsce laserową pałeczką. - To brakujące ogniwo na
zywam składnikiem iks. Wierzę, że jest to ostatni ele
ment, jakiego nam potrzeba. Jeszcze nie wiemy, czym
jest ów tajemniczy iks, ale w ciągu ostatnich kilku mie-
19
sięcy udało nam się znacznie zawęzić możliwości. Sądzę,
że już wkrótce znajdziemy odpowiedź. Kiedy to się sta
nie, receptura będzie gotowa. I można będzie przystąpić
do produkcji. Czy są jakieś pytania?
Głos zabrał Jacob Fortune, nazywany przez wszy
stkich Jakiem.
- A zatem twierdzisz, że nasz krem będzie miał po
dobne właściwości co kremy zawierające na przykład re-
tinol czy kwasy owocowe, ale będzie bez porównania
od nich lepszy? Że zrewolucjonizuje cały przemysł kos
metyczny? Że przedtem, chcąc skutecznie odmłodzić skó
rę, należało udać się do gabinetu dermatologa lub chirurga
plastycznego i poddać chemicznemu złuszczaniu skóry,
a teraz taki sam głęboki peeling będzie można wykonać
w domu, za nieduże pieniądze? Że będzie to zabieg pro
sty i całkowicie bezpieczny? W dodatku że nasz nowy
krem będzie miał działanie kumulacyjne, czyli korzyści
będą rosły proporcjonalnie do czasu używania produktu?
- Wszystko się zgadza - potwierdził Nick. Jego ciem
ne oczy lśniły z podniecenia. - Staranna kompozycja
i dobór substancji gwarantujących komfort i bezpieczeń
stwo sprawi, że jeśli krem będzie używany prawidłowo
i systematycznie, to w ciągu zaledwie kilku miesięcy na
wet najbardziej zniszczonej skórze przywróci gładkość
i jędrność, jaką odznaczała się w wieku dwudziestu paru
lat. Oczywiście bez trądziku młodzieńczego, jeśli akurat
ktoś w wieku dwudziestu paru lat cierpiał na tę przykrą
dolegliwość.
Salę wypełnił śmiech. Nick odczekał chwilę, a kiedy
zapadła cisza, ciągnął:
20
- Kiedy już się osiągnie pożądany efekt, dalsze re
gularne stosowanie kremu kilka razy na tydzień sprawi,
że skóra pozostanie na tym młodzieńczym poziomie,
gładka, nawilżona, elastyczna. Oznacza to, że większość
osób, które raz kupią krem, będą go stale kupować. Po
nieważ działanie kremu jest podobne do działania che
micznego peelingu, jego skład będzie musiała zatwierdzić
FDA, rządowa komisja do spraw żywności i leków. Ale
nie powinno być z tym żadnych problemów. Jak wiecie,
od samego początku blisko współpracujemy z FDA; na
bieżąco informujemy komisję o naszych postępach i cały
czas ściśle trzymamy się stawianych przez nią wymagań.
Aha, jeszcze jedna ważna rzecz. Powinniśmy otrzymać
kilka patentów. To z pewnością opóźni nieco naszych ry
wali, jeżeli będą chcieli wypuścić na rynek podobny pro
dukt. Myślę, że dzięki temu zdołamy odebrać im spory
procent klienteli i utrwalić swoje miejsce w branży kos
metycznej.
Gdy Nick, zadowolony z siebie, pokazał w uśmiechu
zęby, Caroline skrzywiła się. To niesprawiedliwe, pomy
ślała, żeby mężczyzna był tak piekielnie przystojny. A je
szcze bardziej niesprawiedliwe, żeby atrakcyjność fi
zyczna szła w parze z denerwującą pewnością siebie oraz
niezaprzeczalną inteligencją. Facet jest geniuszem, nie
miała co do tego wątpliwości.
Otworzył aktówkę, wyjął z niej kilka identycznych
skoroszytów i rozdał je siedzącym przy stole osobom.
- Przygotowałem dla was pisemne streszczenie mojej
prezentacji - rzekł.
- Doskonale. - Kate z aprobatą skinęła głową. - Wy-
21
konałeś kawał porządnej roboty, Nick. Jestem przekona
na, że wkrótce odnajdziesz brakujący składnik. Myślę,
że wszyscy tu obecni doceniają twoje poświęcenie, pra
cowitość oraz niezwykły talent. Oby tak dalej, mój chłop
cze. I proszę, informuj mnie na bieżąco o wszystkich po
stępach. A teraz, jeśli chodzi o naszą pozycję na rynku...
Caroline, czy przygotowałaś już kampanię reklamową,
która poprzedzi wejście na rynek naszego cudownego
kremu?
- Tak, babciu.
Wygładziwszy spódnicę, Caroline wolnym krokiem -
dając Nickowi czas na wyjęcie dyskietki ze stacji dysków
- podeszła do biurka, na którym stał sprzęt komputerowy.
Nick tymczasem schował dyskietkę do aktówki, po czym
skierował się do barku.
- Co ja widzę? Słodkie bułeczki! I inne przysmaki!
- zawołał, posyłając Caroline szelmowskie spojrzenie.
Ku swojej ogromnej irytacji poczuła, jak po raz trzeci
w dniu dzisiejszym płomienny rumieniec rozpala jej po
liczki. Zdenerwowana, drżącą ręką zaczęła wsuwać dys
kietkę do stacji, lecz dyskietka spadła na podłogę. Kiedy
schyliła się, by ją podnieść, niechcący strąciła z blatu
aktówkę z dokumentami. Tak jak wcześniej w korytarzu,
kiedy wpadła na Nicka, tak i teraz papiery rozsypały się
po podłodze.
Przeklinając pod nosem, popatrzyła na Nicka z wście
kłością, jakby miała ochotę go udusić. Odpowiedział jej
promiennym uśmiechem.
- Pomogę pani, panno Fortune - rzekł, po czym kuc
nąwszy koło niej, zaczął zbierać papiery.
22
W ustach trzymał bułeczkę, którą zdążył wziąć ze
srebrnej tacy. Caroline korciło, by wepchnąć mu tę bułkę
do gardła. Z trudem się pohamowała. Zdawała sobie spra
wę, że babka, ojciec, kuzyn oraz Sterling obserwują ją
i Nicka z zaciekawieniem, zastanawiając się, czy przy
padkiem nic ich nie łączy.
Wprawdzie w firmie nie istniały żadne pisane lub nie
pisane reguły zabraniające pracownikom bratania się, jed
nakże Caroline nie potrafiła zapomnieć swojego niefor
tunnego związku z Paulem. Nie potrafiła też zapomnieć
reakcji babki i ojca. Jej zaślepienie, a co za tym idzie
- błędna ocena człowieka spowodowały, że zarówno oj
ciec, jak i babka przez wiele miesięcy nie mieli zaufania
do podejmowanych przez nią decyzji i wszystko po niej
dokładnie sprawdzali. Było to niezwykle krępujące.
O czym myślą, siedząc teraz przy stole i patrząc, jak
ona z Nickiem zbierają z podłogi papiery? Paula szybko
przejrzeli na wylot; niemal od samego początku wiedzieli,
że poluje na bogatą żonę. Czy to samo wiedzą o Nicku?
Czy uważają, że jest łasy na pieniądze lub z jakiegoś
innego powodu nieodpowiedni dla ich córki i wnuczki?
Czy znów poddają w wątpliwość jej zdolność oceny ludzi
i motywów ich postępowania?
Na myśl o tym, że mogłoby tak być, zalała ją bezsilna
złość. Właśnie dlatego, by nie sprawić sobie bólu, a ro
dzinie zawodu, unikała Nicka, jak również wszystkich
innych mężczyzn pracujących w firmie.
Ukryta pod blatem stołu, Caroline łypnęła groźnie na
Valkova. W odpowiedzi wyciągnął do niej rękę, w której
trzymał połowę bułki; drugą połowę zjadał, oblizując się
23
ze smakiem. O dziwo, nie mogła oderwać od niego oczu;
wpatrywała się w jego kształtne, zmysłowe usta, w język
zlizujący lukier z długich palców. Ni stąd, ni zowąd ocza
mi wyobraźni ujrzała te usta i język pieszczące jej drżące
z pożądania ciało. Opanuj się, głupia! - zganiła się w du
chu, płonąc ze wstydu.
Potrząsnęła głową, dziękując za poczęstunek, po czym
ze wzmożoną energią zaczęła zbierać rozsypane kartki.
I nagle naszło ją straszliwe podejrzenie, że jakimś cudem
Nick zdołał dojrzeć obraz, który przed chwilą zrodził się
w jej myślach. Zrobiło się jej słabo. Nie wiedziała, jak
ma się zachować, dokąd uciec.
Zerknęła na niego spod długich, czarnych rzęs. Już
nie szczerzył zębów, co powinno było ją ucieszyć - i
z pewnością by ucieszyło, gdyby nie to, że przyglądał
się jej z namysłem i z zainteresowaniem, jakby po raz
pierwszy w życiu tak naprawdę ją widział.
- Proszę, oto pani dokumenty - powiedział cicho,
wręczając jej plik papierów.
Moment później poczuła, jak jego dłoń zaciska się na
jej ramieniu i pomaga wstać. Zaskoczona niespodziewa
nym kontaktem fizycznym, ledwo powstrzymała się, żeby
nie otrząsnąć się i nie czmychnąć na drugi koniec sali.
- Dziękuję, panie Valkov - odrzekła najchłodniej, jak
potrafiła.
Wsuwając dyskietkę do stacji, zauważyła z irytacją,
że ręka jej drży. Zdenerwowana, odchrząknęła, po czym
świadomie ignorując Nicka, zaczęła prezentację.
- Jak wiecie, rozważaliśmy kilka różnych nazw dla
nowego kremu. Po przeprowadzeniu szczegółowych ba-
25
i kupią nasz krem o magicznej odmładzającej formule,
mogą mieć twarz jak marzenie. Doskonała nazwa. „Ma
rzenie". Sterling, pamiętaj, żebyśmy jeszcze dziś ją za
strzegli. A ty, moje dziecko, spisałaś się na medal. Film
jest ładny, zmysłowy, zawiera element tajemniczości,
a jednocześnie dokładnie przedstawia najważniejsze wła
ściwości produktu. Przygotowany przez ciebie projekt
reklamy prasowej też jest znakomity; zdjęcia ukazują
kobiety piękne, a zarazem zwyczajne, takie, z którymi
inne mogą się identyfikować. Jestem zachwycona, Caro
line. I bardzo z ciebie dumna. Wspaniale, naprawdę
wspaniale!
Nawet bardziej niż pochwały babki ucieszyły Caroline
ciepłe, krzepiące słowa ojca. Jake świadom był swej po
zycji i w firmie, i w rodzinie. Wiele lat temu zrezygno
wał ze swych marzeń oraz ambicji, żeby zająć się Fortune
Cosmetics; odtąd robił wszystko, by firma odniosła osza
łamiający sukces. Ponieważ poświęcał pracy mnóstwo
czasu i energii, tego samego oczekiwał od innych. Pra
cownikom stawiał niezwykle wysokie wymagania. Ca
roline już dawno temu zrozumiała, że w sercu ojca zaj
muje drugie miejsce. I że bardziej niż ją ojciec wolałby
widzieć w firmie jej starszego brata, Adama.
Adam jednak od dziecka toczył boje z ojcem i nigdy
nie chciał mieć nic wspólnego z którymkolwiek z rodzin
nych interesów. W wieku osiemnastu lat zbuntował się
i opuściwszy dom, wstąpił do wojska. Ojciec przeżył go
rzkie rozczarowanie. Chociaż od tamtej pory Caroline
usilnie starała się wynagrodzić ojcu dezercję brata i zy
skać jego aprobatę, dziś po raz pierwszy odniosła wra-
26
żenie, że jej się udało. Podejrzewała, że Jake najlepiej
ze wszystkich w firmie zdaje sobie sprawę, jak wiele za
leży od tajemniczej receptury. Sukces nowego kremu był
by bowiem kulminacją marzeń Kate Winfield Fortune.
Po kilkuminutowej dyskusji zebranie zakończono.
Uczestnicy wstawali od stołu przekonani, że wszystko
jest na dobrej drodze: „Marzenie" wkrótce ujrzy światło
dzienne, zrewolucjonizuje przemysł kosmetyczny i za
wojuje świat.
- Zanim się rozejdziemy, pragnę wam przypomnieć,
że żadna, choćby najdrobniejsza informacja na temat na
szego nowego kremu nie może wydostać się poza ten
budynek - oznajmiła Kate, wsuwając pod pachę pisemne
kopie obu prezentacji. - Szpiegostwo przemysłowe ist
nieje nie od dziś i musimy być świadomi jego zagrożeń.
Nie chcę, żeby nasi rywale cokolwiek zwietrzyli. „Ma
rzenie" ma wejść na rynek przebojem i zwalić konku
rencję z nóg. Czuję, że tym razem się nam uda. Boże,
chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy klientki rzucą się
na nasz produkt! - Zachichotała niczym niegrzeczne
dziecko, które knuje coś w tajemnicy przed dorosłymi.
Pół minuty później opuściła salę. Sterling natychmiast
ruszył jej śladem, a za nim Jake. Bojąc się pozostać choć
przez chwilę sama z doktorem Valkovem, Caroline zwró
ciła się szybko do kuzyna:
- Kyle, chodź do mojego gabinetu. Musimy poroz
mawiać.
Na myśl o tym, co musi biedakowi zakomunikować,
ogarnął ją smutek. Na przestrzeni lat nauczyła się czytać
między wierszami, ilekroć Kate coś mówiła. Z pozoru
27
niewinne obserwacje babki na temat wnuka - że powi
nien wstawać z kurami i oddychać świeżym powietrzem
- w rzeczywistości były zawoalowanym poleceniem dla
niej, Caroline, by Kyle'a zwolnić.
W głębi serca wiedziała, że babka ma racę: Kyle nie
nadawał się do pracy w Fortune Cosmetics; po prostu
nie należał do ludzi, którzy dobrze czują się w bezlitos
nym świecie biznesu. Więcej czasu poświęcał rozrywkom
niż pracy w firmie. W dodatku miał na swoim koncie
mnóstwo romansów, dłuższych, krótszych, a nawet
jednonocnych, z modelkami, które firma zatrudniała na
wyłączność i z którymi podpisała wielomilionowe kon
trakty.
Niedawno jedna z nich, Danielle Duvalier, której
twarz i nazwisko były na rynku niemal równie dobrze
znane, co Allison Fortune, przeżyła załamanie nerwowe,
kiedy Kyle ją rzucił. Caroline musiała wysłać dziewczynę
na Bahamy, żeby odzyskała siły i równowagę emocjo
nalną.
Drzemka Kyle'a podczas dzisiejszego zebrania prze
sądziła sprawę. Było jej żal kuzyna, wiedziała jednak,
że nie ma wyjścia - po prostu musi go zwolnić. Wcho
dząc do gabinetu, próbowała nastawić się psychicznie na
czekające ją zadanie. Boże, jak strasznie nie lubiła wy
rzucania ludzi z pracy!
- Zamknij drzwi, Kyle, i usiądź, proszę - powiedzia
ła, wieszając płaszcz w szafie.
Zajmowała piękny narożny gabinet z wielkimi okna
mi wychodzącymi na kompleks dwóch miast, często na
zywanych bliźniaczymi, Minneapolis i St. Paul, oraz rze-
28
kę Missisipi, która w tym miejscu zlewała się z Minne
sotą.
Kyle powiesił marynarkę na oparciu krzesła, po czym
usiadł w jednym z dwóch miękkich foteli stojących
przed eleganckim wiśniowym biurkiem wykonanym
w stylu mebli z epoki królowej Anny. Stając za biurkiem,
Caroline wzięła głęboki oddech.
- Kyle - zaczęła - wiesz, że ze wszystkich moich
kuzynów ciebie lubię najbardziej...
- Ale - przerwał jej, uśmiechając się drwiąco - nie
spełniłem pokładanych we mnie oczekiwań. Zawiodłem
cię wielokrotnie, choćby dziś, kiedy zasnąłem przy stole
konferencyjnym, i nie pozostało ci nic innego, jak tylko
wylać mnie z roboty. Och, nie smuć się, Caro. I nie miej
takiej zdziwionej miny. Ja też potrafię rozszyfrować sens
słów naszej kochanej babki. Wiem, o co jej chodziło, kie
dy mnie dziś strofowała. Prawdę mówiąc, czułem, że prę
dzej czy później ten dzień nadejdzie. I cieszę się, że
w końcu mam to za sobą. Przynajmniej nie muszę składać
podania o zwolnienie.
Na moment umilkł. Przeczesawszy ręką spalone słoń
cem włosy, popatrzył z powagą na Caroline. W jego nie
bieskich oczach naprawdę dojrzała ulgę.
- Dałaś mi szansę, Caro, ale nie sprawdziłem się w ro
li twojego asystenta. Babcia ma rację, nie nadaję się do
pracy w Fortune Cosmetics. Swoją drogą, nie wiem, czy
się nadaję do jakiejkolwiek pracy. Jakoś nie umiem sobie
znaleźć miejsca. Znudziło mi się życie nocne, cały ten
blichtr, świat sławnych i bogatych, lecz nie mam pomy
słu, czym go zastąpić. Nie mam na nic ochoty. Czasem
Rebecca Brandewyne Papierowemałżeństwo
PROLOG Waszyngton, dystrykt Kolumbii - Ależ Misiaczku! - zamruczał w słuchawce niski gardłowy głos. - Mając tak rozległe znajomości, musisz znać jedną czy dwie osoby pracujące w urzędzie imigra- cyjnym. A ja chciałam cię prosić o drobną, naprawdę ma lusieńką przysługę, która ani dla ciebie, ani dla nich nie wiązałaby się z żadnym ryzykiem. W końcu kogo to ob chodzi, że jakiemuś Rosjaninowi odbierze się zieloną kar tę? Możesz po prostu powiedzieć znajomemu, że na pod stawie informacji otrzymanych od anonimowego roz mówcy doszedłeś do wniosku, że doktor Nicolai Valkov jest byłym współpracownikiem KGB albo że ma powią zania z działającą w Stanach rosyjską mafią. Wszystko jedno, co wymyślisz. Ważne, aby Valkova uznano za oso bę niepożądaną i żeby go stąd deportowano. Nikt w urzę dzie imigracyjnym nie będzie poddawał twoich słów w wątpliwość. Bądź co bądź jesteś jednym z najbardziej wpływowych senatorów. No, Misiaczku? Zrobisz to dla mnie? Pozbędziesz się Valkova? Oczywiście, nie muszę ci chyba mówić, że moja wdzięczność nie miałaby granic. Szybciutko przyleciałabym do Waszyngtonu, żeby ci oso biście podziękować. Urządzilibyśmy sobie małą, intymną
6 uroczystość. Dobrze, Misiaczku? Taką dwuosobową. Przyniosłabym szampana i ten czarny koronkowy kom plecik, który tak bardzo ci się podoba. Rozparłszy się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu stojącym przy pięknym dębowym biurku z osiemnastego wieku, senator Donald Devane zamknął oczy i zatonął we wspomnieniach. Oddech miał szybki, urywany. Serce biło mu szybko. Na samą myśl o poprzedniej intymnej „uroczystości" i czarnym koronkowym kompleciku po czuł, jak żar obejmuje jego ciało. Podniecony, z trudem przeczyścił gardło, ale i tak jeszcze przez kilka długich sekund nie był w stanie wydobyć w siebie głosu. - Is... istotnie - powiedział wreszcie. - Mam paru przyjaciół w Urzędzie Imigracji i Naturalizacji, sądzę więc, że... mógłbym ci wyświadczyć tę drobną przysługę. Wystarczy, że właściwej osobie szepnę słówko. Nie po winno to stanowić żadnego problemu. Zanim się spostrze- żesz, Nick Valkov będzie w drodze do Rosji. - Och, Misiaczku! Wiedziałam, że mogę na ciebie li czyć! Jak tylko to załatwisz, natychmiast do mnie za dzwoń. Wsiądę w pierwszy samolot do Waszyngtonu. A na razie grzej moją połowę łóżka i myśl o mnie czule. Może się sobie przyśnimy? Do zobaczenia, mój mężny, prężny Misiaczku. W słuchawce rozległ się cichy, zmysłowy śmiech, a po chwili - sygnał ciągły. Senator Donald Devane odczekał parę minut. Dopiero kiedy oddech mu się wyrównał i serce przestało łomotać, skontaktował się z sekretarką i polecił jej, aby połączyła go z Urzędem Imigracji i Naturalizacji.
7 Kilka minut później komputer w urzędzie imigracyj- nym zawierał nowe, choć fałszywe informacje. Na ich podstawie rozpoczęto proces mający na celu pozbawienie zielonej karty doktora Nicka Valkova, pełniącego funkcję dyrektora działu badań i rozwoju w Fortune Cosmetics. Valkov, sam o tym nie wiedząc, najprawdopodobniej był komuś solą w oku.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Minneapolis, Minnesota Eleganckie granatowe volvo wjechało w podziemny parking wielkiego nowoczesnego gmachu, w którym mieściła się siedziba Fortune Cosmetics. Siedząca za kie rownicą Caroline Fortune spojrzała nerwowo na złoty ze garek marki Piaget. Wypadek na zaśnieżonej autostradzie w godzinach porannego szczytu sprawił, że samochody poruszały się w żółwim tempie. Z tego też powodu mog ła nie zdążyć na zebranie, które jej babka, Kate Winfield Fortune, wyznaczyła na dziewiątą rano. Kate Winfield Fortune nie znosiła ponad wszystko jednej rzeczy: bu- melanctwa i niesumienności, czyli lekceważącego sto sunku do pracy. Spóźnianie się zaś było tego najbardziej jaskrawym przejawem. Caroline odruchowo skuliła się na myśl o gniewie starszej pani. Lekko uniesionym brwiom i spojrzeniu peł nym potępienia towarzyszyłaby surowa reprymenda wy powiedziana ze stoickim spokojem. Zimny ton i wyniosła postawa szacownej damy zawsze odnosiły natychmiasto wy skutek: nie tylko zwykli pracownicy, ale również ci na kierowniczych stanowiskach płaszczyli się, przepra szali, błagali o przebaczenie, a niektórzy wręcz zaczynali
9 płakać. Caroline nieraz była świadkiem takich scen, cho ciaż sama na szczęście rzadko dawała swojej babce po wód do złości. Postanowiła, że dziś też uczyni wszystko, aby dotrzeć na czas. Nie chciała rozpoczynać nowego roku od nie przyjemnej scysji w pracy. Chwyciwszy leżącą obok na siedzeniu płócienną torbę od Louisa Vuittona oraz czarną skórzaną aktówkę, wy sunęła z samochodu nogi obute w piękne, drogie koza czki od Maud Frizon, po czym wysiadła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Stukając głośno obcasami o betonową posa dzkę, minęła schody i pośpiesznie skierowała się do wind: zebranie odbywało się na ostatnim piętrze wieżow ca. Wcisnęła przycisk i mrucząc gniewnie pod nosem, czekała z niecierpliwością co najmniej ze dwie lub trzy minuty, zanim wreszcie rozległ się cichy dzwonek zna mionujący przyjazd windy. Wkrótce wędrowała długim korytarzem w stronę sali konferencyjnej, w której miało się odbyć zebranie. Otworzyła aktówkę, chcąc jeszc2;e raz rzucić okiem na notatki, które przygotowała do swojej prezentacji. Szła po miękkiej wykładzinie, z pochyloną głową, przegląda jąc zapiski, toteż nie zauważyła zbliżającego się z na przeciwka doktora Valkova. Podobnie jak ona, on również szedł z pochyloną głową i wzrokiem utkwionym w pa pierach. Stało się to, co musiało się stać: zderzyli się, aktówki wypadły im z rąk, dokumenty rozsypały się po korytarzu. Caroline straciła równowagę i niechybnie wylądowa łaby na podłodze, gdyby nie błyskawiczna reakcja Nicka,
10 który instynktownie pochwycił ją w ramiona. Łapiąc gwałtownie powietrze, Caroline, przerażona i oszołomio na, nagle poczuła, jak przywiera do czyjejś szerokiej klat ki piersiowej. Twarz mężczyzny dzieliły może dwa cen tymetry od jej twarzy. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, śmiało mógłby uznać, że są parą kochanków, których usta za chwilę złączą się w pocałunku. Caroline rozpoznała Nicka. Może dlatego, że nigdy wcześniej nie stała w jego objęciach, nie widziała w nim mężczyzny, a jedynie pracownika Fortune Cosmetics. Te raz po raz pierwszy w życiu zwróciła na niego uwagę: że jest wysoki i przystojny; że ma na sobie elegancki czarny garnitur skrojony według najnowszej europejskiej mody, śnieżnobiałą koszulę, fularowy krawat oraz buty od Cole'a Haana; że jego ciemne włosy są gęste i lśniące, oczy głęboko osadzone, brwi niemal kruczoczarne; że biel jego ładnych, prostych zębów cudownie kontrastuje z opalenizną twarzy; że lekko ironiczny uśmiech błąka się po jego pełnych, zmysłowych wargach; że... - Panna Caroline Fortune! Co za miła niespodzianka. Od samego rana mam ochotę na jakieś pyszne ciasteczko, ale nie spodziewałem się, że wpadnie mi w ręce aż tak wspaniały przysmak - rzekł Nick Valkov niskim i jedwa bistym głosem, w którym słychać było leciutki obcy akcent. Ale nic dziwnego, skoro to rosyjski, a nie angielski, był językiem ojczystym przystojnego doktora. Caroline, speszona, lecz i zirytowana, oblała się ja skrawym rumieńcem. Doktor Nicolai Valkov należał do osób, które zwykle starała się omijać z daleka. Po rozpadzie Związku Radzieckiego Valkov wyemi-
11 grował do Stanów Zjednoczonych. Tu znalazł pracę w fir mie Kate Winfield Fortune, która powierzyła mu kiero wanie działem do spraw badań i rozwoju. Od początku wykazywał zdecydowanie konserwatywne, wręcz szo winistyczne poglądy. Zdaniem Caroline, nie tylko nie wierzył w równość płci, ale gdyby mógł, to najchętniej cofnąłby zegar do czasów, gdy kobiety nie miały prawa głosu. Uważała, że właśnie takie wypowiedzi jak ta, którą przed chwilą wygłosił, najlepiej odzwierciedlają jego sto sunek do płci pięknej. Facet był zarozumiałym, aroganc kim kabotynem. Nie cierpiała ludzi tego pokroju! Często zastanawiała się, co podkusiło jej babkę, by przyjąć do pracy Valkova, w dodatku na tak wysokie sta nowisko, i płacić mu tak ogromną pensję? Chociaż nie, nieprawda. Znała odpowiedź na to py tanie. Nicolai Valkov uchodził za najlepszego chemika na całej kuli ziemskiej. W głębi duszy więc Caroline wcale nie dziwiła się babce; zdawała sobie sprawę, że bez względu na jego poglądy, firma Fortune Cosmetics miała ogromne szczęście, pozyskując człowieka o tak ogromnych zdolnościach. No dobrze. Może facet jest geniuszem, ale to mu nie daje prawa, żeby ją obejmować i obrażać! - Zapewniam pana, doktorze, że nie jestem żadnym słodkim ciasteczkiem - oświadczyła chłodno, bezsku tecznie usiłując oswobodzić się z jego objęć. - Już słod sza byłaby łyżka dziegciu. Trzymał ją w żelaznym uścisku, tak blisko siebie, że czuła rytmiczne bicie jego serca - i wiedziała, że on musi czuć głośny łomot jej serca.
12 - Podejrzewam, że sama pani nie wie, ile w pani sło dyczy, panno Fortune... Nagle zaniemówiła z wrażenia; ku swojemu najwyż szemu oburzeniu poczuła, jak ręka Valkova przesuwa się po jej plecach, dociera do szyi i wreszcie zatrzymuje na włosach, które przed wyjściem z domu upięła w modny kok. - Jednego nie potrafię zrozumieć... - kontynuował cicho, przyglądając się jej uważnie i nic sobie nie robiąc ani z jej oburzonej miny, ani prób uwolnienia się z jego ramion. - Ma pani doskonale wyczucie stylu, dlaczego więc czesze się pani w ten sposób? Powinna pani nosie rozpuszczone włosy, luźno opadające wokół twarzy. By łoby znacznie lepiej. A tak... aż kusi, żeby wyciągnąć spinki i zobaczyć, dokąd sięgają te czarne pasma. Do ra mion? Niżej? - Z łobuzerskim uśmiechem na wargach uniósł pytająco brwi. Nawet nie starał się ukryć, że bawi go zmieszanie malujące się w jej oczach. - Nie powie mi pani, prawda? Szkoda. Bo moim zdaniem sięgają do łopatek, a lubię wiedzieć, czy mam rację. Hm, no i te okulary... - Wskazał brodą na duże kwadratowe szkła w szylkretowych oprawkach. - Bardziej służą do cho wania się za nimi niż do patrzenia. Idę o zakład, że w ogóle ich pani nie potrzebuje. Caroline poczuła, jak rumieniec na policzkach pogłę bia się, promieniując ciepłem na całe ciało. Psiakość! Szlag by trafił tego zarozumialca! Czy musi być tak do ciekliwy? I tak piekielnie spostrzegawczy? Bo oczywi ście jego przypuszczenia były w stu procentach trafne: włosy istotnie sięgały jej do połowy pleców, a szkła miała
13 tak słabe, że właściwie mogłaby ich nie nosić. I kok, i okulary służyły wyłącznie jednemu celowi: dzięki nim wyglądała poważniej. Całkiem świadomie starała się utrzymać wizerunek osoby zasadniczej oraz pryncypial nej i przed nikim, zwłaszcza przed mężczyznami, nie od krywać swojej prawdziwej natury, która była wrażliwa i romantyczna. - Doktorze Valkov - rzekła chłodno, próbując zapa nować nad emocjami. - Po pierwsze, nie interesuje mnie pańskie zdanie na mój temat. A po drugie, nie mam czasu stać tu i słuchać tych bzdur. Spieszę się na zebranie; są dzę, że pan również, więc oboje powinniśmy czym prę dzej skierować się w stronę sali konferencyjnej. Chyba że lubi pan być publicznie besztany przez moją babcię. Ja wolałabym tego uniknąć, dlatego proszę mnie puścić, abym mogła dotrzeć na miejsce o czasie. Do rozpoczęcia zebrania zostało niecałe pięć minut... - Ach tak, zebranie. - Nick pokręcił ze zdziwieniem głową. - W pani towarzystwie zupełnie o nim zapomnia łem! Opuścił ręce, po czym schyliwszy się, zaczął zbierać z podłogi papiery, które wypadły z obu aktówek. Gdy wreszcie posortowali dokumenty i weszli do sali konferencyjnej, Caroline ku swemu niezadowoleniu spo strzegła, że wszyscy pozostali są już na miejscu. Kate Fortune siedziała u szczytu ogromnego mahoniowego stołu. Po jej prawej ręce siedział ojciec Caroline, Jacob Fortune, najstarszy syn Kate, a zarazem wiceprezes fir my, po lewej zaś Sterling Foster, prawnik Kate i jej naj bliższy przyjaciel. Czwartą osobą w pokoju był kuzyn
14 Caroline, znany playboy Kyle Fortune, który zdążył już zdjąć marynarkę, rozwiązać krawat i rozpiąć pod szyja koszulę, i który miał taką minę, jakby doskwiera! mu po tężny kac. Kate Fortune, chociaż skończyła siedemdziesiąt lat nie była ani stara, ani niedołężna. Miała wyjątkowej uro dy twarz, ledwo poznaczoną zmarszczkami, co częściowo było zasługą genów, a częściowo najlepszych na świecie kremów oraz drogich zabiegów kosmetycznych. Zacze sane do tyłu gęste, kasztanowe włosy, z lekka tylko po- przetykane siwizną, podkreślały jej szlachetne rysy oraz gładką, brzoskwiniową cerę, którą zresztą Caroline po niej odziedziczyła. Mimo że była szczupłej budowy i niewielkiego wzro stu, to jednak dzięki swemu niezwykłemu temperamen towi dominowała nad otoczeniem. Energia, żywotność, a także bystre, przenikliwe spojrzenie lśniących niebie skich oczu bardziej pasowały do kobiety o połowę młod szej, świadczyły zaś o trzeźwym, wytrawnym umyśle, którego nie sposób uśpić lub stępić. Kate Fortune zawsze trzymała rękę na pulsie. Zarządzała majątkiem rodziny, w którego skład wcho dziła nie tylko założona przez nią firma kosmetyczna, ale również przedsiębiorstwo budowlane, udziały w to warzystwach naftowych oraz liczne rancza. Spośród wszystkich członków licznej i dość rozgałęzionej rodziny Caroline najbardziej kochała właśnie babkę. Marzyła o tym, żeby być taka jak ona. Ale w głębi duszy wiedziała, że nie dorasta jej do pięt; nie miała dobroci Kate, jej ciepła, poczucia humoru,
15 zapału, umiłowania życia i ciekawości świata. Jeżeli kie dykolwiek miała którąś z tych cech, człowiek, z którym była przed laty zaręczona, skutecznie ją ich pozbawił, a zwłaszcza ufności do ludzi, optymizmu, beztroski. Była taka młoda i tak bardzo zakochana w koledze z pracy, Paulu Andersenie. Przeżyła straszny cios, kiedy niespodziewanie wyszło na jaw, że to nie ją Paul kocha, lecz pieniądze jej rodziny, i nie jej pożąda, lecz luksusów oraz dużego konta. Zgorzkniała i boleśnie upokorzona, podjęła decyzję, że odtąd będzie wystrzegała się mężczyzn. Zamiast flir tować i romansować jak inne młode kobiety, postanowiła wziąć przykład z ukochanej babki i skupić się na karie rze. Dzięki inteligencji, pracowitości, poświęceniu oraz determinacji zdobywała doświadczenie, powoli awanso wała coraz wyżej, aż wreszcie została wiceprezesem do spraw marketingu. Wiedziała, że jest dobra w tym, co robi, i że zasłużyła na obecną pozycję w firmie. Kate nie uznawała nepotyzmu; nikogo nie faworyzowała, nawet najbliższych członków rodziny. Uważała, że do wszyst kiego należy dojść ciężką pracą. - Dzień dobry - powiedziała Caroline, pośpiesznie zdejmując drogie skórzane rękawiczki i elegancki płaszcz z wielbłądziej wełny. Serce wciąż jej mocno biło, ciało drżało. Próbowała zapanować nad nerwami, ale taksujące spojrzenie Nicka skutecznie jej to uniemożliwiało. - Mam nadzieję, że nie czekacie zbyt długo. Z powodu padającego w nocy śniegu był rano wypadek na auto stradzie, samochody utknęły w korku i niestety, nie mo głam dotrzeć wcześniej.
16 - A potem nastąpił drugi wypadek. Panna Fortune i ja zderzyliśmy się na korytarzu - dodał z lekko ironicznym uśmiechem Nick. Ledwo dostrzegalnym ruchem pokręcił głową; domy śliła się, że ma zastrzeżenia nie tylko do jej uczesania i okularów, ale również do klasycznego kostiumu od Chanel i spokojnej beżowej bluzki z jedwabiu. Miała wrażenie, że Nick Valkov poddaje ją lustracji i wolno rozbiera w myślach. Chcąc ukryć rumieniec, któ ry znów zakwitł na jej policzkach, otworzyła aktówkę i zaczęła wykładać na stół dokumenty. Nagle naszła ją nieprzeparta ochota, by podejść do Nicka i trzepnąć go w twarz, wytargać za uszy, zmusić, by przestał patrzeć na nią tak drwiąco. Z najwyższym trudem powstrzymywała ten odruch. Boże, co się z nią dzieje? Zawsze w pracy była opa nowana i skupiona. Rzadko cokolwiek wyprowadzało ją z równowagi, zwłaszcza mężczyzna. Za swój stan psy chiczny winiła koszmarne korki na autostradzie - przez całą drogę je w duchu przeklinała. No dobrze, ale teraz nie jesteś na autostradzie, powiedziała sama do siebie. Jesteś w pracy, więc weź się w garść, bo inaczej ucierpi twoja prezentacja. Z przerażeniem spostrzegła, że Kyle zasnął, a przy najmniej takie sprawiał wrażenie. Poczuła, jak ogarnia ją złość. Nie wiedziała, co ją podkusiło parę miesięcy temu, by awansować Kyle'a na stanowisko swojego asy stenta. Owszem, bardzo go lubiła, ale niczym nie różnił się od innych mężczyzn, jakich znała - tak samo jak oni był próżny, leniwy, totalnie bezużyteczny.
17 - Na szczęście, mimo różnych niespodziewanych przeszkód, możemy punktualnie rozpocząć zebranie - oznajmiła rześkim tonem Kate. - Skoro wszyscy jeste śmy już na miejscu, proponuję, abyśmy przystąpili do... Kyle? Kyle! Czy byłbyś łaskaw obudzić się i dotrzymać nam towarzystwa? Marszcząc z dezaprobatą czoło, wpatrywała się kry tycznym wzrokiem w swojego niesfornego wnuka, który po chwili podskoczył na krześle, dźgnięty łokciem w że bra przez Sterlinga Fostera. - Coś mi się zdaje, Kyle - ciągnęła babka, gdy Kyle przetarł już oczy - że nie jesteś stworzony do pracy w na szej firmie. Moim zdaniem, powinieneś pracować w ta kim miejscu, gdzie musiałbyś wstawać o świcie i do wie czora harować na świeżym powietrzu, tak by w nocy nie mieć siły na nic, a zwłaszcza na te szalone rozrywki, które ostatnimi czasy wywierają na ciebie niezbyt ko rzystny wpływ. - Na miłość boską, babciu! Oddychanie czystym po wietrzem i budzenie się z kurami? Chyba nie ma nic gorszego! Wstał ziewając, i wolnym krokiem podszedł do barku, gdzie nalał sobie filiżankę czarnej kawy. Obok ekspresu do kawy stał kryształowy dzban ze świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy oraz srebrna taca pełna owoców, rogalików i słodkich bułeczek. - Zresztą - dodał po chwili - pracowałem wczoraj do późna. Słysząc to, Kate prychnęła pogardliwie, uznała jednak, że nie warto ciągnąć tematu.
18 - Nick - zwróciła się do Valkova - zacznijmy od cie bie. Wyjaśnij, proszę, na jakim jesteś etapie. Jak się po suwa praca nad moim wspaniałym kremem młodości? - Dość dobrze, Kate. Nick wstał od stołu i podszedł do biurka, na którym znajdowała się aparatura elektroniczna, między innymi najnowszej generacji komputer z ogromnym płaskim mo nitorem. Wsunął do stacji dyskietkę. Po chwili na mo nitorze ukazał się skomplikowany diagram oraz równania chemiczne, które dla Caroline były czarną magią. Uży wając laserowego wskaźnika, Nick przystąpił do udzie lania szczegółowych wyjaśnień. - Na pewno pamiętacie z naszych poprzednich ze brań, jak wiele różnorodnych działań musieliśmy podjąć. Cieszę się, mogąc was dziś poinformować, że po latach badań powoli zbliżamy się do ustalenia końcowej recep tury. Na razie wygląda to tak jak na ekranie. Zaraz wam pokażę, co się dzieje ze skórą po zastosowaniu kremu... Kliknięcie myszą sprawiło, że obraz na ekranie ożył. Zebrani w sali konferencyjnej obejrzeli półgodzinny film tłumaczący prostym językiem, zrozumiałym dla laika, od działywanie nowego kremu na skórę człowieka. Pod ko niec prezentacji na ekranie pojawił się ten sam diagram co na początku. - Jak widzicie - kontynuował Nick - tu, w tym miej scu, łańcuch molekularny pozostaje otwarty. - Wskazał miejsce laserową pałeczką. - To brakujące ogniwo na zywam składnikiem iks. Wierzę, że jest to ostatni ele ment, jakiego nam potrzeba. Jeszcze nie wiemy, czym jest ów tajemniczy iks, ale w ciągu ostatnich kilku mie-
19 sięcy udało nam się znacznie zawęzić możliwości. Sądzę, że już wkrótce znajdziemy odpowiedź. Kiedy to się sta nie, receptura będzie gotowa. I można będzie przystąpić do produkcji. Czy są jakieś pytania? Głos zabrał Jacob Fortune, nazywany przez wszy stkich Jakiem. - A zatem twierdzisz, że nasz krem będzie miał po dobne właściwości co kremy zawierające na przykład re- tinol czy kwasy owocowe, ale będzie bez porównania od nich lepszy? Że zrewolucjonizuje cały przemysł kos metyczny? Że przedtem, chcąc skutecznie odmłodzić skó rę, należało udać się do gabinetu dermatologa lub chirurga plastycznego i poddać chemicznemu złuszczaniu skóry, a teraz taki sam głęboki peeling będzie można wykonać w domu, za nieduże pieniądze? Że będzie to zabieg pro sty i całkowicie bezpieczny? W dodatku że nasz nowy krem będzie miał działanie kumulacyjne, czyli korzyści będą rosły proporcjonalnie do czasu używania produktu? - Wszystko się zgadza - potwierdził Nick. Jego ciem ne oczy lśniły z podniecenia. - Staranna kompozycja i dobór substancji gwarantujących komfort i bezpieczeń stwo sprawi, że jeśli krem będzie używany prawidłowo i systematycznie, to w ciągu zaledwie kilku miesięcy na wet najbardziej zniszczonej skórze przywróci gładkość i jędrność, jaką odznaczała się w wieku dwudziestu paru lat. Oczywiście bez trądziku młodzieńczego, jeśli akurat ktoś w wieku dwudziestu paru lat cierpiał na tę przykrą dolegliwość. Salę wypełnił śmiech. Nick odczekał chwilę, a kiedy zapadła cisza, ciągnął:
20 - Kiedy już się osiągnie pożądany efekt, dalsze re gularne stosowanie kremu kilka razy na tydzień sprawi, że skóra pozostanie na tym młodzieńczym poziomie, gładka, nawilżona, elastyczna. Oznacza to, że większość osób, które raz kupią krem, będą go stale kupować. Po nieważ działanie kremu jest podobne do działania che micznego peelingu, jego skład będzie musiała zatwierdzić FDA, rządowa komisja do spraw żywności i leków. Ale nie powinno być z tym żadnych problemów. Jak wiecie, od samego początku blisko współpracujemy z FDA; na bieżąco informujemy komisję o naszych postępach i cały czas ściśle trzymamy się stawianych przez nią wymagań. Aha, jeszcze jedna ważna rzecz. Powinniśmy otrzymać kilka patentów. To z pewnością opóźni nieco naszych ry wali, jeżeli będą chcieli wypuścić na rynek podobny pro dukt. Myślę, że dzięki temu zdołamy odebrać im spory procent klienteli i utrwalić swoje miejsce w branży kos metycznej. Gdy Nick, zadowolony z siebie, pokazał w uśmiechu zęby, Caroline skrzywiła się. To niesprawiedliwe, pomy ślała, żeby mężczyzna był tak piekielnie przystojny. A je szcze bardziej niesprawiedliwe, żeby atrakcyjność fi zyczna szła w parze z denerwującą pewnością siebie oraz niezaprzeczalną inteligencją. Facet jest geniuszem, nie miała co do tego wątpliwości. Otworzył aktówkę, wyjął z niej kilka identycznych skoroszytów i rozdał je siedzącym przy stole osobom. - Przygotowałem dla was pisemne streszczenie mojej prezentacji - rzekł. - Doskonale. - Kate z aprobatą skinęła głową. - Wy-
21 konałeś kawał porządnej roboty, Nick. Jestem przekona na, że wkrótce odnajdziesz brakujący składnik. Myślę, że wszyscy tu obecni doceniają twoje poświęcenie, pra cowitość oraz niezwykły talent. Oby tak dalej, mój chłop cze. I proszę, informuj mnie na bieżąco o wszystkich po stępach. A teraz, jeśli chodzi o naszą pozycję na rynku... Caroline, czy przygotowałaś już kampanię reklamową, która poprzedzi wejście na rynek naszego cudownego kremu? - Tak, babciu. Wygładziwszy spódnicę, Caroline wolnym krokiem - dając Nickowi czas na wyjęcie dyskietki ze stacji dysków - podeszła do biurka, na którym stał sprzęt komputerowy. Nick tymczasem schował dyskietkę do aktówki, po czym skierował się do barku. - Co ja widzę? Słodkie bułeczki! I inne przysmaki! - zawołał, posyłając Caroline szelmowskie spojrzenie. Ku swojej ogromnej irytacji poczuła, jak po raz trzeci w dniu dzisiejszym płomienny rumieniec rozpala jej po liczki. Zdenerwowana, drżącą ręką zaczęła wsuwać dys kietkę do stacji, lecz dyskietka spadła na podłogę. Kiedy schyliła się, by ją podnieść, niechcący strąciła z blatu aktówkę z dokumentami. Tak jak wcześniej w korytarzu, kiedy wpadła na Nicka, tak i teraz papiery rozsypały się po podłodze. Przeklinając pod nosem, popatrzyła na Nicka z wście kłością, jakby miała ochotę go udusić. Odpowiedział jej promiennym uśmiechem. - Pomogę pani, panno Fortune - rzekł, po czym kuc nąwszy koło niej, zaczął zbierać papiery.
22 W ustach trzymał bułeczkę, którą zdążył wziąć ze srebrnej tacy. Caroline korciło, by wepchnąć mu tę bułkę do gardła. Z trudem się pohamowała. Zdawała sobie spra wę, że babka, ojciec, kuzyn oraz Sterling obserwują ją i Nicka z zaciekawieniem, zastanawiając się, czy przy padkiem nic ich nie łączy. Wprawdzie w firmie nie istniały żadne pisane lub nie pisane reguły zabraniające pracownikom bratania się, jed nakże Caroline nie potrafiła zapomnieć swojego niefor tunnego związku z Paulem. Nie potrafiła też zapomnieć reakcji babki i ojca. Jej zaślepienie, a co za tym idzie - błędna ocena człowieka spowodowały, że zarówno oj ciec, jak i babka przez wiele miesięcy nie mieli zaufania do podejmowanych przez nią decyzji i wszystko po niej dokładnie sprawdzali. Było to niezwykle krępujące. O czym myślą, siedząc teraz przy stole i patrząc, jak ona z Nickiem zbierają z podłogi papiery? Paula szybko przejrzeli na wylot; niemal od samego początku wiedzieli, że poluje na bogatą żonę. Czy to samo wiedzą o Nicku? Czy uważają, że jest łasy na pieniądze lub z jakiegoś innego powodu nieodpowiedni dla ich córki i wnuczki? Czy znów poddają w wątpliwość jej zdolność oceny ludzi i motywów ich postępowania? Na myśl o tym, że mogłoby tak być, zalała ją bezsilna złość. Właśnie dlatego, by nie sprawić sobie bólu, a ro dzinie zawodu, unikała Nicka, jak również wszystkich innych mężczyzn pracujących w firmie. Ukryta pod blatem stołu, Caroline łypnęła groźnie na Valkova. W odpowiedzi wyciągnął do niej rękę, w której trzymał połowę bułki; drugą połowę zjadał, oblizując się
23 ze smakiem. O dziwo, nie mogła oderwać od niego oczu; wpatrywała się w jego kształtne, zmysłowe usta, w język zlizujący lukier z długich palców. Ni stąd, ni zowąd ocza mi wyobraźni ujrzała te usta i język pieszczące jej drżące z pożądania ciało. Opanuj się, głupia! - zganiła się w du chu, płonąc ze wstydu. Potrząsnęła głową, dziękując za poczęstunek, po czym ze wzmożoną energią zaczęła zbierać rozsypane kartki. I nagle naszło ją straszliwe podejrzenie, że jakimś cudem Nick zdołał dojrzeć obraz, który przed chwilą zrodził się w jej myślach. Zrobiło się jej słabo. Nie wiedziała, jak ma się zachować, dokąd uciec. Zerknęła na niego spod długich, czarnych rzęs. Już nie szczerzył zębów, co powinno było ją ucieszyć - i z pewnością by ucieszyło, gdyby nie to, że przyglądał się jej z namysłem i z zainteresowaniem, jakby po raz pierwszy w życiu tak naprawdę ją widział. - Proszę, oto pani dokumenty - powiedział cicho, wręczając jej plik papierów. Moment później poczuła, jak jego dłoń zaciska się na jej ramieniu i pomaga wstać. Zaskoczona niespodziewa nym kontaktem fizycznym, ledwo powstrzymała się, żeby nie otrząsnąć się i nie czmychnąć na drugi koniec sali. - Dziękuję, panie Valkov - odrzekła najchłodniej, jak potrafiła. Wsuwając dyskietkę do stacji, zauważyła z irytacją, że ręka jej drży. Zdenerwowana, odchrząknęła, po czym świadomie ignorując Nicka, zaczęła prezentację. - Jak wiecie, rozważaliśmy kilka różnych nazw dla nowego kremu. Po przeprowadzeniu szczegółowych ba-
25 i kupią nasz krem o magicznej odmładzającej formule, mogą mieć twarz jak marzenie. Doskonała nazwa. „Ma rzenie". Sterling, pamiętaj, żebyśmy jeszcze dziś ją za strzegli. A ty, moje dziecko, spisałaś się na medal. Film jest ładny, zmysłowy, zawiera element tajemniczości, a jednocześnie dokładnie przedstawia najważniejsze wła ściwości produktu. Przygotowany przez ciebie projekt reklamy prasowej też jest znakomity; zdjęcia ukazują kobiety piękne, a zarazem zwyczajne, takie, z którymi inne mogą się identyfikować. Jestem zachwycona, Caro line. I bardzo z ciebie dumna. Wspaniale, naprawdę wspaniale! Nawet bardziej niż pochwały babki ucieszyły Caroline ciepłe, krzepiące słowa ojca. Jake świadom był swej po zycji i w firmie, i w rodzinie. Wiele lat temu zrezygno wał ze swych marzeń oraz ambicji, żeby zająć się Fortune Cosmetics; odtąd robił wszystko, by firma odniosła osza łamiający sukces. Ponieważ poświęcał pracy mnóstwo czasu i energii, tego samego oczekiwał od innych. Pra cownikom stawiał niezwykle wysokie wymagania. Ca roline już dawno temu zrozumiała, że w sercu ojca zaj muje drugie miejsce. I że bardziej niż ją ojciec wolałby widzieć w firmie jej starszego brata, Adama. Adam jednak od dziecka toczył boje z ojcem i nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z którymkolwiek z rodzin nych interesów. W wieku osiemnastu lat zbuntował się i opuściwszy dom, wstąpił do wojska. Ojciec przeżył go rzkie rozczarowanie. Chociaż od tamtej pory Caroline usilnie starała się wynagrodzić ojcu dezercję brata i zy skać jego aprobatę, dziś po raz pierwszy odniosła wra-
26 żenie, że jej się udało. Podejrzewała, że Jake najlepiej ze wszystkich w firmie zdaje sobie sprawę, jak wiele za leży od tajemniczej receptury. Sukces nowego kremu był by bowiem kulminacją marzeń Kate Winfield Fortune. Po kilkuminutowej dyskusji zebranie zakończono. Uczestnicy wstawali od stołu przekonani, że wszystko jest na dobrej drodze: „Marzenie" wkrótce ujrzy światło dzienne, zrewolucjonizuje przemysł kosmetyczny i za wojuje świat. - Zanim się rozejdziemy, pragnę wam przypomnieć, że żadna, choćby najdrobniejsza informacja na temat na szego nowego kremu nie może wydostać się poza ten budynek - oznajmiła Kate, wsuwając pod pachę pisemne kopie obu prezentacji. - Szpiegostwo przemysłowe ist nieje nie od dziś i musimy być świadomi jego zagrożeń. Nie chcę, żeby nasi rywale cokolwiek zwietrzyli. „Ma rzenie" ma wejść na rynek przebojem i zwalić konku rencję z nóg. Czuję, że tym razem się nam uda. Boże, chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy klientki rzucą się na nasz produkt! - Zachichotała niczym niegrzeczne dziecko, które knuje coś w tajemnicy przed dorosłymi. Pół minuty później opuściła salę. Sterling natychmiast ruszył jej śladem, a za nim Jake. Bojąc się pozostać choć przez chwilę sama z doktorem Valkovem, Caroline zwró ciła się szybko do kuzyna: - Kyle, chodź do mojego gabinetu. Musimy poroz mawiać. Na myśl o tym, co musi biedakowi zakomunikować, ogarnął ją smutek. Na przestrzeni lat nauczyła się czytać między wierszami, ilekroć Kate coś mówiła. Z pozoru
27 niewinne obserwacje babki na temat wnuka - że powi nien wstawać z kurami i oddychać świeżym powietrzem - w rzeczywistości były zawoalowanym poleceniem dla niej, Caroline, by Kyle'a zwolnić. W głębi serca wiedziała, że babka ma racę: Kyle nie nadawał się do pracy w Fortune Cosmetics; po prostu nie należał do ludzi, którzy dobrze czują się w bezlitos nym świecie biznesu. Więcej czasu poświęcał rozrywkom niż pracy w firmie. W dodatku miał na swoim koncie mnóstwo romansów, dłuższych, krótszych, a nawet jednonocnych, z modelkami, które firma zatrudniała na wyłączność i z którymi podpisała wielomilionowe kon trakty. Niedawno jedna z nich, Danielle Duvalier, której twarz i nazwisko były na rynku niemal równie dobrze znane, co Allison Fortune, przeżyła załamanie nerwowe, kiedy Kyle ją rzucił. Caroline musiała wysłać dziewczynę na Bahamy, żeby odzyskała siły i równowagę emocjo nalną. Drzemka Kyle'a podczas dzisiejszego zebrania prze sądziła sprawę. Było jej żal kuzyna, wiedziała jednak, że nie ma wyjścia - po prostu musi go zwolnić. Wcho dząc do gabinetu, próbowała nastawić się psychicznie na czekające ją zadanie. Boże, jak strasznie nie lubiła wy rzucania ludzi z pracy! - Zamknij drzwi, Kyle, i usiądź, proszę - powiedzia ła, wieszając płaszcz w szafie. Zajmowała piękny narożny gabinet z wielkimi okna mi wychodzącymi na kompleks dwóch miast, często na zywanych bliźniaczymi, Minneapolis i St. Paul, oraz rze-
28 kę Missisipi, która w tym miejscu zlewała się z Minne sotą. Kyle powiesił marynarkę na oparciu krzesła, po czym usiadł w jednym z dwóch miękkich foteli stojących przed eleganckim wiśniowym biurkiem wykonanym w stylu mebli z epoki królowej Anny. Stając za biurkiem, Caroline wzięła głęboki oddech. - Kyle - zaczęła - wiesz, że ze wszystkich moich kuzynów ciebie lubię najbardziej... - Ale - przerwał jej, uśmiechając się drwiąco - nie spełniłem pokładanych we mnie oczekiwań. Zawiodłem cię wielokrotnie, choćby dziś, kiedy zasnąłem przy stole konferencyjnym, i nie pozostało ci nic innego, jak tylko wylać mnie z roboty. Och, nie smuć się, Caro. I nie miej takiej zdziwionej miny. Ja też potrafię rozszyfrować sens słów naszej kochanej babki. Wiem, o co jej chodziło, kie dy mnie dziś strofowała. Prawdę mówiąc, czułem, że prę dzej czy później ten dzień nadejdzie. I cieszę się, że w końcu mam to za sobą. Przynajmniej nie muszę składać podania o zwolnienie. Na moment umilkł. Przeczesawszy ręką spalone słoń cem włosy, popatrzył z powagą na Caroline. W jego nie bieskich oczach naprawdę dojrzała ulgę. - Dałaś mi szansę, Caro, ale nie sprawdziłem się w ro li twojego asystenta. Babcia ma rację, nie nadaję się do pracy w Fortune Cosmetics. Swoją drogą, nie wiem, czy się nadaję do jakiejkolwiek pracy. Jakoś nie umiem sobie znaleźć miejsca. Znudziło mi się życie nocne, cały ten blichtr, świat sławnych i bogatych, lecz nie mam pomy słu, czym go zastąpić. Nie mam na nic ochoty. Czasem