uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 757 909
  • Obserwuję766
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 027 978

Richard Castle - 02 - Wsciekly sztorm

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :972.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Richard Castle - 02 - Wsciekly sztorm.pdf

uzavrano EBooki R Richard Castle
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 41 osób, 47 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 78 stron)

RICHARD CASTLE WŚCIEKŁY SZTORM Thriller o Derricku Stormie ROZDZIAŁ PIERWSZY Tego samego dnia, godzina 19.15, Waszyngton Trzymał w ramionach ciało martwego senatora Stanów Zjednoczonych. Derrick Storm dopadł do niego pierwszy i jako jedyny słyszał słowa umierającego:

„Midas - Jedidiah wie”. Kilka sekund wcześniej senator Thurston Windslow był jeszcze żywy i wściekły. Wyskoczył ze swojego fotela i miał właśnie zamiar wyjawić, kto porwał i zamordował jego pasierba, kiedy powalił go pocisk. Kucając na podłodze, Storm dostrzegł otwór po kuli w dużym oknie usytuowanym bezpośrednio za biurkiem starszego męża stanu. Na zewnątrz zapadał zmrok. Okno zamieniło się w lustro, uniemożliwiając Stormowi dostrzeżenie zabójcy. Był teraz łatwym celem, tak samo jak trzy kobiety znajdujące się wraz z nim w biurze budynku Senatu Dirksena. - Padnij! - krzyknął do Glorii Windslow. Żona senatora, która właśnie została wdową, tkwiła na środku pokoju całkowicie zszokowana. Storm musiał działać, zanim snajper znowu wystrzeli. Zerwał się na równe nogi i płynnym ruchem okrążył biurko. Skoczył na Glorię jak atakujący lew, otoczył jej talię prawym ramieniem i ściągnął ją w dół na gruby dywan, z dala od linii strzału. Agentka FBI April Showers i Samantha Toppers leżały już na podłodze twarzami do ziemi. Showers w jednej ręce ściskała kurczowo swojego półautomatycznego glocka kalibru 40. Drugą zacisnęła wokół kajdanek ze stali nierdzewnej, w które zakuła Toppers przed strzelaniną. Biuro senatora, podobnie jak wszystkie inne budynki Kapitolu, zostało ostatnio wyposażone w okna ze szkła kuloodpornego, które miały chronić przed tego rodzaju zabójstwami, jakiego właśnie byli świadkami. Producent gwarantował, że wykonane z pięciu grubych kawałków nietłukącego się szkła okna są w stanie zatrzymać kule wystrzelone z broni tak potężnej, jak rewolwer magnum kalibru 44 - nawet jeśli strzały padłyby z bliskiej odległości. Ale okno nie dawało praktycznie żadnej ochrony przed profesjonalnym zabójcą używającym specjalistycznej broni snajperskiej. Warstwy szkła pancernego przypuszczalnie trochę zmieniły trajektorię lotu pocisku, ponieważ uderzył on w lewe ramię senatora, a nie w jego serce, w które z pewnością celował snajper. To przesunięcie zapobiegło natychmiastowej

śmierci senatora i dało mu kilka sekund na wyszeptanie ostatnich słów. Sformułowanie „Jedidiah wie” odnosiło się w oczywisty sposób do Jedidiaha Jonesa, nawiedzonego dyrektora wydziału CIA o nazwie National Clandestine Service, człowieka odpowiedzialnego za wciągnięcie Storma w ten cały bajzel. Mniej jasne było znaczenie słowa „Midas”, ale ponieważ Jones był w to zamieszany, Storm podejrzewał, że to kryptonim tajnej misji CIA. - Zasłony! - krzyknęła agentka April Showers. Storm podążył za jej wzrokiem i dostrzegł czerwony przycisk na ścianie tuż obok okna. Rozluźniając uchwyt wokół talii Glorii Windslow, skoczył naprzód i uderzył przycisk otwartą dłonią, padając na dywan w momencie, gdy następna kula przebiła szkło. Ta była wycelowana w jego głowę. Pocisk prześlizgnął się obok lewego ucha Storma i uderzył w biurko senatora, sprawiając, że drzazgi polerowanego mahoniu rozprysnęły się w powietrzu. Było blisko. Ile razy człowiek może oszukać śmierć? - Jesteś cały? - zawołała zaniepokojona agentka Showers. - Drobnostka - odpowiedział. - Ale dzięki za troskę. - Jeśli ktoś miałby cię zabić, to raczej ja, za to, że ładujesz się z kopytami w moje śledztwo - rzuciła z uśmiechem. - Ale mamy przy tym niezłą zabawę, nie? - odkrzyknął. Ciężkie zasłony zakrywały teraz okno, więc agentka Showers podniosła się, ciągnąc za sobą Toppers. - Nie ruszaj się! - poleciła dwudziestoparoletniej studentce, która cała się trzęsła. Storm ruszył w kierunku drzwi wejściowych dokładnie w momencie, kiedy wpadł przez nie umundurowany oficer policji Kongresu, a zaraz za nim następny. Obaj trzymali w rękach broń i instynktownie podzielili się celami. Jeden wymierzył w Showers, drugi w Storma. - Stać! - krzyknął pierwszy glina. - Jestem z FBI! - zawołała Showers. - Agentka specjalna April Showers. Strzał padł z zewnątrz, nie tutaj. Senator nie żyje.

Policjanci byli zdezorientowani. Jeden z oficerów wciąż trzymał Showers na muszce, a drugi podbiegł, aby zbadać ciało Windslowa. - Nie żyje! - potwierdził oficer. - Właśnie to powiedziała - rzucił Storm. - Proszę pokazać legitymację! - rozkazał policjant, który mierzył z broni w agentkę Showers. - Spokojnie - odpowiedziała Showers, bez pośpiechu wkładając broń do kabury i wyciągając odznakę FBI. - A pan? - zapytał Storma drugi funkcjonariusz. - Proszę się mną nie przejmować. Ja jestem nikim. Niech pan ją zapyta. - On jest ze mną - potwierdziła Showers. - To prywatny detektyw Steve Mason, wynajęty do pomocy senatorowi. Jedidiah Jones nadał Stormowi pseudonim Steve Mason, gdy ściągnął go do Waszyngtonu, aby ten pomógł mu rozwiązać tajemniczą sprawę. - Czy to temu senatorowi miał pan pomagać? - zapytał policjant, patrząc na martwe ciało Windslowa, a potem spoglądając na Storma. Storm krzywo się uśmiechnął i odparł: - Właściwie sprawy szły w dobrym kierunku, dopóki nie trafiła go kula. - Ta kobieta jest aresztowana - powiedziała Showers, wskazując głową na przerażoną Toppers. - Proszę jej pilnować, zabezpieczyć miejsce zbrodni i zadzwonić pod ten numer telefonu. - Energicznym ruchem wcisnęła oficerowi wizytówkę FBI. - Proszę powiedzieć osobie, która odbierze telefon, że senator został zamordowany. - Jakie budynki znajdują się naprzeciwko tego okna? - zapytał Storm. - Tam jest tylko jeden budynek - odpowiedział stojący w drzwiach oficer. - Gmach policji Kongresu, nasza siedziba. - To stamtąd musiał paść strzał - rzekł Storm, kierując się w stronę wyjścia. - Proszę zadzwonić do dyspozytora - poleciła Showers, idąc za nim. - Niech wyda polecenie zamknięcia całej kwatery głównej policji. Niech zatrzymają każdego, kto schodziłby z dachu. Po twarzy oficera przemknęło zdumienie. - Już! - krzyknęła Showers. - I wezwijcie lekarza do pani Windslow. Jest w szoku. - Proszę zaczekać - powiedział policjant, gdy go mijała. - Wy dwoje nie powinniście

opuszczać tego miejsca. Jesteście świadkami. Ale ona i Storm byli już w połowie korytarza. Zabójstwo nosiło wszelkie znamiona roboty zawodowca. Każda upływająca sekunda działała na korzyść zabójcy. Storm pierwszy wyszedł na Ulicę C, Showers podążała zaraz za nim. Ośmiopiętrowy budynek kwatery głównej policji znajdował się przed nimi w odległości jakichś czterystu metrów. Stał w samym centrum rozległego parkingu i był jedyną na tyle wysoką budowlą, żeby snajper mógł oddać z niej strzał. Zabójca musiał mieć na sobie przebranie. Jak inaczej dostałby się na dach kwatery policji niezauważony? Gdy Storm i Showers doszli do wejścia do kwatery, przez podwójne szklane drzwi wypadła ekipa CERT, odpowiednik policyjnej jednostki SWAT, kierująca się w stronę budynku Dirksena. - Snajper strzelał z waszego dachu! - krzyknęła Showers, pokazując odznakę. Dowódca wydał polecenia przez mikrofon połączony ze słuchawkami umieszczonymi na głowie: - Wysłać drugą grupę na dach. Uzbrojony podejrzany wciąż może tam być. Nikt nie ma prawa wejść do naszego budynku ani z niego wyjść. Zamknąć obiekt. Natychmiast! - Po czym zwrócił się do Showers i powiedział: - My tu rządzimy. Proszę się odsunąć. Zanim zdołała odpowiedzieć, jego ekipa już biegła przez parking. W tym samym czasie Storm przeczesywał wzrokiem okolicę przekonany, że strzelec zdążył już uciec z budynku. Po ich lewej stronie znajdował się park miejski, który oddzielał wzgórze Kapitolu od Union Station, głównego węzła kolejowego w Waszyngtonie. Dworzec obsługiwał zarówno pociągi Amtrak, jak i linie metra, i był zawsze wypełniony podróżnymi. Właśnie tam udałby się Storm, gdyby chciał wtopić się w tłum i zniknąć. - Tam! - krzyknął, wskazując palcem na północ, w kierunku ronda Columbus, rozjazdu znajdującego się bezpośrednio przed dworcem kolejowym. Showers zauważyła samotną postać, gdy ta przechodziła pod latarnią uliczną. Z tej odległości nie mogli dostrzec

twarzy, ale widzieli, że ma na sobie niebieską koszulę i czarne spodnie - mundur policji Kongresu. Wszyscy inni oficerowie albo byli zamknięci w siedzibie policji, albo biegli najszybciej jak mogli w kierunku budynku Senatu. Ale ten oficer spokojnie odchodził z miejsca akcji. - To musi być on - powiedział Storm i puścił się biegiem w pościg. Showers waliła pięściami w zamknięte drzwi kwatery głównej i przyciskała do szyby swoją odznakę FBI. - Snajper ucieka! Dzwońcie do jednostki policji z Union Station! Jest ubrany jak jeden z waszych oficerów! Funkcjonariusze trzymający wartę patrzyli na nią przez szybę wzrokiem bez wyrazu. Poirytowana, sama zadzwoniła z komórki do wydziału stołecznej policji. Gdy był w najlepszej formie, Storm mógł bez trudu przebiec kilometr w czasie poniżej trzech i pół minuty, nawet w wyjściowych butach. Ale mimo to podejrzany dotarł na Union Station, zanim Storm zdołał do niego dobiec. Gdy tylko wpadł do przestronnego holu dworca, zlustrował znajdujący się tam tłum. Ani śladu żadnego mundurowego z Kapitolu. Mam do czynienia z profesjonalistą, pomyślał. Obok wejścia do strefy biletowej linii Amtrak kręcił się stołeczny policjant. Storm pospieszył w jego kierunku. - Na Kapitolu była strzelanina - powiedział. - Sprawca nosi mundur policji Kongresu i właśnie tutaj wszedł. Czy widział go pan? - A pan to kto? Ma pan odznakę? - zapytał glina, patrząc na niego sceptycznie. - Jestem prywatnym detektywem. - Proszę mi pokazać legitymację. Dyskusja z tym tępakiem była stratą czasu. Męska toaleta - tam na pewno poszedł snajper, aby się przebrać. Chciał wyjść jako ktoś inny. Ktoś, kto się nie wyróżniał: turysta, biznesmen, dozorca albo pracownik budowlany. Każdy, tylko nie oficer policji Kongresu. Po lewej stronie widniał duży znak „TOALETY”. Storm przebiegł obok niego i wpadł do środka. Zaskoczeni mężczyźni stojący w długim rzędzie przy pisuarach odwrócili głowy w jego stronę. Kiedy Storm wyciągnął broń, rzucili się w panice do wyjścia. Niektórzy z nich

nie zadali sobie nawet trudu, aby zapiąć spodnie. Naprzeciwko pisuarów było siedem kabin. Storm widział pod drzwiami, że tylko trzy z nich były zajęte. Walnął pięścią w drzwi pierwszej kabiny, a kiedy usłyszał w odpowiedzi przekleństwo, cofnął się i otworzył drzwi kopniakiem. - Co, do… - wykrzyknął zaskoczony mężczyzna siedzący na sedesie, ale urwał, widząc glocka w ręku Storma. - Przepraszam - powiedział Storm. - Wracaj do swoich spraw. Przesunął się do następnej kabiny, ale kiedy zastukał w drzwi, te się otworzyły i stanął w nich nastoletni chłopiec, który natychmiast podniósł ręce. Ostatnią kabinę zajmował starszy mężczyzna. Żaden z nich nie zdejmował z siebie munduru policji Kongresu. Żaden z nich nie wyglądał podejrzanie. - Rzuć to! - krzyknął głos za Stormem. Był to stołeczny policjant z holu. Unosząc glocka nad głowę, Storm odwrócił się powoli w jego stronę. - Człowieku, czyś ty oszalał? - zapytał glina. - Co ty, do diabła, wyprawiasz? Wpadasz tutaj i wymachujesz bronią? Masz szczęście, że nie wpakowałem ci kulki. - Szukam snajpera - odpowiedział Storm. - Jak już mówiłem, jest ubrany w mundur policji Kongresu. Musimy zamknąć wszystkie wyjścia, zanim ucieknie. - W takim razie naprawdę pan oszalał - odparł policjant. - Nawet gdybym chciał, nie ma żadnego sposobu, aby zamknąć w porę cały budynek. Mamy tu wyjścia na ulicę, zejścia w dół na perony metra, a z tyłu na perony pociągów dalekobieżnych. Do środka wbiegł drugi funkcjonariusz stołecznej policji z odbezpieczoną bronią w ręku. - Co się dzieje? - zapytał partnera. - On mówi, że jest prywatnym detektywem i szuka zabójcy. - Naćpał się pan? - zapytał Storma nowo przybyły oficer. - Zabierz mu broń - polecił jego kolega. Chowając broń do kabury, funkcjonariusz podszedł do Storma, zabrał mu glocka i polecił mu, aby „zajął pozycję”. Storm oparł obie ręce płasko o ścianę i rozstawił nogi.

- Nie łaskocz - powiedział zrezygnowanym głosem. Do toalety wbiegła agentka Showers. - FBI! - powiedziała, wymachując odznaką. - Macie nie tego człowieka. On jest ze mną. - W takim razie niech go pani zabiera - odparł oficer, opuszczając pistolet. Drugi policjant przestał obszukiwać Storma, który odwrócił się od ściany i powiedział: - Poproszę moją broń. Policjant oddał mu glocka. Storm podszedł do najbliższego pojemnika na śmieci i podniósł jego pokrywę. Ale w środku nie było nic oprócz zmiętych ręczników papierowych i śmieci. Sprawdził drugi. Tam też nie było munduru policji. - Sprawdzimy w holu - oznajmił pierwszy funkcjonariusz. - Świetnie - odpowiedział Storm, doskonale zdając sobie sprawę, że zabójca przypuszczalnie dawno uciekł. - Czego dokładnie szukamy? - zapytał drugi policjant. - W tym momencie? - odparł Storm. - Ducha. Storm i Showers wyszli razem z męskiej toalety. Trzeci pojemnik na śmieci znajdował się kilka kroków dalej, między wejściami do męskiej i damskiej toalety. Storm zajrzał do środka. Wewnątrz leżała zgnieciona niebieska koszula, będąca częścią munduru policjanta Kongresu, a tuż przy niej odznaka i czarne spodnie. Wyciągając koszulę, Storm powiedział: - Jest mała. Szukamy mężczyzny o wzroście około metra osiemdziesięciu, ważącego jakieś siedemdziesiąt kilogramów. Wspólnie przeczesali wzrokiem falujący tłum ludzi spiesznie przechodzących obok nich w ogromnym holu dworca. Dziesiątki mężczyzn pasowały do tego opisu. Strzelec mógł być kimkolwiek i znajdować się gdziekolwiek. - Skąd wiedziałaś, że jestem w męskiej toalecie? - zapytał Storm. - Sądzisz, że tylko ty potrafisz myśleć jak uciekający przestępca? - odpowiedziała. - Mogłoby to być dla ciebie cokolwiek zawstydzające, gdyby mnie tam nie było. - Storm się uśmiechnął.

- Nie przypuszczam - odparowała Showers. - Och, czyżbyś była w wielu męskich toaletach? Showers uśmiechnęła się tylko i powiedziała: - Chodźmy. Musimy schwytać zabójcę. ROZDZIAŁ DRUGI Stacja metra Majakowskaja, Moskwa, Rosja - Jesteśmy nową Rosją! - ogłosił prezydent Oleg Barkowski na zakończenie swojego trzygodzinnego przemówienia. Tłum poderwał się na nogi. Ludzie tupali w podłogę, krzyczeli, gwizdali. Nikt nie grymasił z powodu późnej godziny. Nikt nie narzekał, że minęło ponad pięć godzin, odkąd ze stołów uprzątnięto kolację. Wódka lała się strumieniami przez całą noc. Dopilnował tego asystent Barkowskiego, Michaił Sokołow. Liczne toasty i wcześniejsze mowy były starannie przygotowane, aby nadać rozmach tej właśnie chwili. Owacja na cześć Barkowskiego była wielkim finałem tego wieczoru. Prezydent Rosji nawet nie próbował uspokoić rozszalałego tłumu. W geście chrystusowym wyciągnął ramiona zza podium i chłonął atmosferę. W jego własnym mniemaniu zasłużył na to. Barkowski zmieniał Rosję. Reformy z przeszłości - głasnost i pierestrojka (jawność i przebudowa) - były martwe. Odeszły w niebyt razem z przywódcami, którzy zdradzili Matuszkę Rosję, niszcząc wielką Partię Komunistyczną. Odeszli oligarchowie, którzy zgwałcili naród, kradnąc miliardy rubli. Niczym mityczny Feniks z popiołów Barkowski powstał z chaosu, jaki wytworzył się po rozpadzie dawnego supermocarstwa. Przepędził żądnych pieniędzy zagranicznych kapitalistów, którzy przybyli, obiecując reformy, ale napełniali tylko własne kieszenie. Jako człowiek błyskotliwy i bezlitosny szybko dotarł na sam szczyt, wygrywając wybory prezydenckie i przywracając władzę Kremla nad wszystkimi aspektami życia Rosjan. Reporterzy, którzy ośmielali się kwestionować jego poczynania, padali ofiarą bandytów. Znajdowano ich na ulicy zakrwawionych i umierających. Wrogów politycznych aresztowano i osadzano w więzieniach; niektórzy z nich znikali. Wyniki wyborów sfałszowano. Po latach niestabilności przeciętni Rosjanie po cichu ustawiali się karnie w szeregu. Nikt nie narzekał, gdy Barkowski zaczął ograniczać swobody obywatelskie,

uzyskane wcześniej w wyniku rewolty przeciwko dawnemu reżimowi. Żelazna pięść Barkowskiego zaprowadziła porządek. Po raz pierwszy od dziesięcioleci można było bezpiecznie spacerować wieczorem ulicami Moskwy. Sklepy były dobrze zaopatrzone, mieszkania ogrzewane, ludzie mieli chleb, a Rosja ponownie domagała się międzynarodowego szacunku. - Barkowski! - krzyknęła ciemnowłosa piękność nieopodal podium. Wywołało to chóralne okrzyki „Barkowski! Barkowski! Barkowski!”, które rozlały się falą w pomieszczeniu. Spoglądając ze sceny na kobietę, Barkowski uniósł palce do ust i przesłał jej całusa. Kobieta zemdlała. Prezydent był niczym polityczna gwiazda rocka. Ten wieczorny wiec nie został zorganizowany w sali bankietowej jednego z nowych olśniewających hoteli w zachodnim stylu, którymi był upstrzony krajobraz Moskwy, ale na stacji metra Majakowskaja, na linii Zamoskworieckiej. Postronnym ta decyzja mogła się wydawać dziwaczna. Ale dla tego tłumu był to genialny wybór. W 1932 roku, kiedy rozpoczęła się budowa moskiewskiego metra, Józef Stalin obiecał, że stacje będą artystycznymi dziełami sztuki, codziennie przypominającymi mieszkańcom o wyższości systemu komunistycznego. Otwarta w 1938 roku stacja Majakowskaja była klejnotem w koronie metra. Okazała się tak wspaniałym wytworem inżynierii, że otrzymała główną nagrodę na Wystawie Światowej w Nowym Jorku. Została zaprojektowana w taki sposób, aby uspokoić nawet najbardziej klaustrofobicznego pasażera. Stacja była ulokowana ponad trzydzieści metrów pod ziemią, a na suficie znajdowało się trzydzieści pięć pojedynczych okrągłych wnęk z ukrytym w nich strumieniowym światłem. Paliło się ono w tak niezwykły sposób, że miało się wrażenie, że przez szkło prześwituje letnie słońce. Stalowe belki podtrzymujące strop stacji były pokryte różowym rodonitem. Ściany zdobiły cztery różne odcienie granitu i marmuru. Artyści stworzyli na suficie trzydzieści cztery mozaiki, a każda z nich gloryfikowała imperium sowieckie. Podczas II wojny światowej stacja służyła jako schron w czasie nalotów i przetrwała wojenną zawieruchę w stanie nienaruszonym. Ale o tym, że Barkowski wybrał tę właśnie stację na zorganizowanie bankietu tego wieczoru, zdecydowało inne wydarzenie historyczne. Gdy w

1941 roku Moskwę oblegały wojska Hitlera, Stalin zwołał przywódców partii i mieszkańców Moskwy do tej właśnie stacji metra i wygłosił w niej swoje słynne przemówienie, znane potem jako „Bracia i Siostry”. W przemówieniu tym Stalin przewidywał, że chociaż naziści wydają się niezwyciężeni, to jednak zostaną pokonani. Wieczorne przemówienie Barkowskiego naśladowało słynne słowa Stalina. Prezydent atakował „najeźdźców zewnętrznych”, którzy stanowili zagrożenie dla nowej Rosji - tak jak niegdyś hitlerowcy. Pozwolił sobie na lekko zawoalowane ataki pod adresem Stanów Zjednoczonych i NATO. Stalin obiecywał, że Ojczyzna powstanie triumfująca, ale tylko jeśli pozostanie „w zgodzie z zasadami moralnymi”, które przyświecały rewolucji komunistycznej. Barkowski powtórzył tę samą suchą formułkę. Celem Barkowskiego i jego partii Nowa Rosja, znanej po prostu jako NRP, był zwrot w polityce o sto osiemdziesiąt stopni, przywracający w ten sposób Rosji status światowego supermocarstwa, zdolnego bronić swoich obywateli przed zagrożeniem ze strony Stanów Zjednoczonych i nowych rywali: Chin oraz Indii. Założenia były proste - podejrzewać każdego, zniszczyć wszystkich wrogów, używając do tego wszelkich środków, jakie ma się do dyspozycji. Na peronie stacji metra rozstawiono drewniane krzesła i stoły, a ruch pociągów został wstrzymany na czas wieczornego wiecu. Z sufitu zwisały krwistoczerwone i jasnożółte flagi - identyczne z kolorami flagi dawnego imperium sowieckiego. Na całej stacji panowała atmosfera komunistycznego wiecu z dawnych czasów. Wszystko było doskonale zaplanowane. W tłumie czterystu osób większość stanowili aparatczycy - członkowie aparatu Partii Komunistycznej. Czerpali oni korzyści z przynależności do nomenklatury - systemu nagradzania przez partię ludzi będących w łaskach politycznych. Będąc dzieckiem, Barkowski zazdrościł tym uprzywilejowanym członkom partii, desperacko pragnąc stać się jednym z nich. Ale jego rodziców nie zaproszono do tego grona. Byli biednymi pracownikami

fabryki na południe od Leningradu. Ponieważ nie należeli do partii, skazani byli na życie w zapomnieniu i biedzie. Ich jedyny syn doświadczyłby tego samego ponurego losu, ale Barkowski znalazł sposób, aby wyrwać się z nędzy. Dysponując potężną determinacją, przy całkowitym braku sumienia i towarzyszącej mu nienasyconej żądzy władzy stał się najpotężniejszym przywódcą w Rosji od czasów Józefa Stalina. A teraz wykorzystywał niskie pochodzenie na swoją korzyść. Stał się bohaterem mas, udając, że jest jednym z nich. Kochali go, nawet jeśli wyciągał im z kieszeni ostatni grosz i budował dla siebie na wybrzeżu Morza Czarnego pałace, które kosztowały miliardy dolarów. Zdarzało się, że w nocy, gdy był sam, Barkowski zastanawiał się, czy jest żywym wcieleniem Stalina. Bywały momenty, kiedy zdawało mu się, że czuje krew Stalina pulsującą w swoich żyłach. Stojąc przed tłumem, kontemplując otaczający go zgiełk, Barkowski poczuł, jak czyjaś ręka delikatnie dotyka jego ramienia, a zaraz potem usłyszał znajomy głos swojego najbliższego współpracownika, który szepnął mu do ucha: - Senator Windslow nie żyje. Nie okazując nawet cienia emocji, Barkowski przekrzywił głowę lekko w prawo i zapytał: - Gdzie jest Pietrow? - W Londynie. - Dlaczego on nadal żyje? ROZDZIAŁ TRZECI Posiadłość księcia Madisonu, hrabstwo Somerset, Anglia Spłoszony bażant obrożny wyfrunął nagle ze swojej kryjówki w wysokiej do kolan trawie, trzepocząc skrzydłami, aby zwiększyć prędkość. Przekrwione obwódki oczu nadawały ptakowi przerażający wygląd. Spłoszył go cockerspaniel o sierści w białobrązowe plamy. Tak jak wiele ptaków łownych w Anglii, bażant był hodowany i tresowany przez profesjonalnego leśniczego, który potem uwolnił ptaka, aby ten wędrował po falistych pagórkach ogromnej

posiadłości księcia Madisonu, dopóki jej właściciel nie wyruszy na polowanie. Bażant uniósł się już jakieś dziesięć metrów nad ziemią, gdy huk wystrzału ze strzelby kalibru 12 przerwał poranną ciszę. Dziesiątki kosów z pobliskich drzew poderwało się do lotu, rozpraszając się w różnych kierunkach. Gruby śrut uszkodził prawe skrzydło bażanta, powodując jego upadek na ziemię. Desperacko trzepotał skrzydłami, a pies gnał w jego kierunku. Spaniel wprawnie pochwycił rannego ptaka w pysk i gwałtownie nim potrząsnął, łamiąc mu kark i kończąc jego męczarnie. - Dobry pies, Rasputin - zawołał właściciel zwierzęcia, Iwan Siergiejewicz Pietrow. Spaniel upuścił bażanta u jego stóp. Mężczyzna poklepał psa po łbie i nagrodził go smakołykiem. Jeden z osobistych goryli Pietrowa podniósł ptaka i włożył do torby myśliwskiej. Była to pierwsza zdobycz tego ranka. - Niezły strzał, Iwanie Siergiejewiczu - powiedział Georgij Iwanowicz Lebiediew. Był najlepszym przyjacielem Pietrowa i jego towarzyszem podczas porannych łowów. Pietrow otworzył zamek swojej strzelby i załadował nowy nabój. Był wyznawcą teorii, że niehonorowo jest polować przy użyciu innej broni niż jednostrzałowa strzelba. Jeśli nie byłby w stanie zabić ptaka za pierwszym razem, stworzenie zasługiwało na szansę ucieczki. - Następny ptak, jakiego zobaczymy, jest twój - obiecał Pietrow. Lebiediew był wystarczająco inteligentny, aby zawsze dawać Pietrowowi możliwość zdobycia pierwszego łupu. To był główny powód, dla którego obaj mężczyźni przez tyle lat pozostawali bliskimi przyjaciółmi. Lebiediew zadowalał się graniem drugich skrzypiec. Tak było od czasów ich dzieciństwa, gdy obaj dorastali w północnowschodniej części Moskwy, w dzielnicy Sołncewo, jednej z najniebezpieczniejszych części miasta. Gdy nastoletni Pietrow zainteresował się niespodziewanie dziewczyną o imieniu Jelena, Lebiediew zszedł mu z drogi, mimo że dziewczyna mu się podobała. Kiedy Pietrow został najlepszym przyjacielem prezydenta Rosji Barkowskiego, Lebiediew bez protestu przystał na rolę piątego koła u wozu.

Gdy Pietrow i Barkowski stali się zaciekłymi wrogami, Lebiediew stanął po stronie Pietrowa, ostatecznie wyjeżdżając razem z nim do Londynu. Podczas gdy Lebiediew doskonale odgrywał rolę petenta, Pietrow wcale jej nie grał. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie rezygnował ze swoich zachcianek czy potrzeb na rzecz kogoś innego. Mógł sobie pozwolić na ten luksus, dysponując majątkiem wartym sześć miliardów dolarów. Fakt, że jego fortuna nie zrodziła się z ciężkiej pracy ani nie była wynikiem geniuszu, a jedynie doskonałego wyczucia czasu i sieci kontaktów, nie miał wpływu na jego rozbuchane ego. To właśnie przesadnie wysokie poczucie własnej wartości doprowadziło ostatecznie do starcia Pietrowa z prezydentem Barkowskim. Aby uniknąć aresztowania i wtrącenia do więzienia, Pietrow musiał uciekać z Moskwy pod osłoną nocy, schowany w skrytce wewnątrz rosyjskiego SUVa. Jego ucieczkę zorganizował wywiad brytyjski, który zażądał w zamian, aby Pietrow donosił na swoich przyjaciół na Kremlu. Pietrow uczynił to z rozkoszą. Znał wiele skrywanych kremlowskich tajemnic. W istocie jedynie duże pieniądze sprawiały, że Pietrow był atrakcyjny dla młodych kobiet, które często towarzyszyły mu w wyprawach do najbardziej ekskluzywnych klubów Londynu. Był mężczyzną o ogromnej posturze, miał prawie dwa metry wzrostu i ważył niemal sto pięćdziesiąt kilogramów. Jego twarz była okrągła, blada i nalana. W wieku czterdziestu dwóch lat zaczynał już łysieć, chociaż jego stylistka czyniła cuda, aby to ukryć, zaczesując długie kosmyki włosów z jednej strony głowy na drugą, w poprzek gołej skóry. Lubił się ubierać w luźne, szyte na miarę ubrania, a wszystkie jego stroje miały kolor czarny albo biały, gdyż był daltonistą. Tego ranka na jego nosie tkwiła para ręcznie zdobionych platyną okularów przeciwsłonecznych, skopiowanych ze zdjęcia Johnny’ego Deppa. Jego partner do polowań był niższego wzrostu, mierzył około metra osiemdziesięciu i był zdecydowanie szczuplejszy. Lebiediew miał gęstą czarną czuprynę, a jego brwi wyglądały jak gąsienice. Był zarówno prawnikiem, jak i księgowym, i oba te zawody niezwykle mu się przydawały jako najbardziej zaufanemu słudze i doradcy Pietrowa.

Tuż przed brzaskiem dwaj mężczyźni opuścili posiadłość o powierzchni prawie trzech tysięcy siedmiuset metrów kwadratowych, którą Pietrow kupił od ubogich potomków księcia Madisonu. Idąc ramię w ramię, przecięli bujnie porośnięte pola i pofałdowane pagórki Cotswolds. Wraz z Rasputinem biegnącym kilka metrów przed nimi weszli na teren porośnięty wysoką trawą niedaleko strumienia i drzew. W tym miejscu Pietrow zabił pierwszego ptaka. Wkrótce potem uczcił to, otwierając termos z kawą zmieszaną z wódką, likierem Kahlúa i amaretto. Lebiediew również miał z sobą kawę, ale nie zawierała ona alkoholu. Gdy obaj gasili pragnienie, ochroniarze Pietrowa krążyli wokół, pozostając w zasięgu ich głosu, i lustrowali wzrokiem okolicę w poszukiwaniu możliwych odblasków promieni słonecznych, odbitych od celownika broni zakamuflowanego strzelca. - Amerykanie przyślą ludzi, aby przesłuchać cię w sprawie senatora Windslowa - powiedział poważnie Lebiediew. - Powinienem się z nimi spotkać? - zapytał Pietrow. - Czy udać się na „Darię”? - Miał na myśli swój stutrzydziestotrzymetrowy jacht, którego budowa kosztowała go miliard dolarów i który został tak nazwany na cześć jego matki. Jacht był zacumowany na Morzu Śródziemnym, niedaleko Lazurowego Wybrzeża. - O wiele trudniej będzie im mnie tam przesłuchać. - Myślę, że powinieneś się z nimi spotkać. Inaczej będzie wyglądało na to, że masz coś do ukrycia. - Bo mam - zachichotał Pietrow. - Powinienem ci towarzyszyć jako twój prawnik. - Może popełniłem błąd, mówiąc o złocie CIA, a nie moim brytyjskim przyjaciołom - zastanowił się Pietrow. - Nie zgadzam się z tym - odpowiedział Lebiediew. - Amerykanie mają większe wpływy i nie są tak płochliwi jak MI6. Należało im powiedzieć. Mogą też więcej zyskać, pomagając nam. Rasputin, który do tej pory czekał cierpliwie u stóp Pietrowa, zaczął głośno dyszeć i skowyczeć. - Masz trop, prawda, piesku? - odezwał się Pietrow. Skończył swojego drinka, po

czym zapytał Lebiediewa: - Jesteś gotowy? Ten wylał resztkę kawy, włożył kubek ze stali nierdzewnej do plecaka i powiedział: - Jestem gotowy. Pietrow schylił się i wydał psu komendę: - Ptak. Spaniel rzucił się wzdłuż rzędu krzewów i drzew z pyskiem tuż przy ziemi. Odgłos szeleszczących piór i krzyk ptaka spowodowały, że mężczyźni zarzucili broń na ramię. Drugi bażant wystrzelił w niebo, tym razem mniejszy i szybszy od poprzedniego. Pietrow wypalił z broni. Jego strzał zatrzymał ptaka w locie. Z piersi bażanta posypały się fragmenty piór. Ptak spadł martwy. Otwierając strzelbę, Pietrow powiedział: - Obiecałem ci drugi strzał, mój przyjacielu, ale instynkt przezwyciężył moje zobowiązanie. - Nie szkodzi. Znajdzie się dla mnie następny. - Lebiediew wzruszył ramionami. Rasputin przybiegł do nich, trzymając w pysku martwego ptaka. Pietrow poklepał psa po łbie. - Masz kogoś, kto obserwuje Amerykanów? - zapytał. - Oczywiście. Jeden z naszych najlepszych ludzi. - Lebiediew przeładował strzelbę i zatrzasnął ją. - Myślisz, że Jedidiah Jones powiedział FBI, co wie? - Nie jesteśmy tego pewni - odpowiedział Lebiediew. - Dlatego musisz spotkać się z Amerykanami. Pietrow wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Myślą, że przyjdą przesłuchiwać mnie, ale to ja będę ich przesłuchiwał. ROZDZIAŁ CZWARTY Kwatera główna CIA, Langley, Wirginia Z ilu warstw składa się cebula? Co przywiodło Storma do tego właśnie momentu? Dwa tygodnie wcześniej Jedidiah Jones sprowadził Storma do Waszyngtonu, aby pomógł mu rozwiązać sprawę „prostego” porwania. Okazało się jednak, że uprowadzenie stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej i zbrodnia wcale nie była taka prosta. Matthew Dulla, pasierba senatora Windslowa, uprowadzono, gdy razem ze swoją narzeczoną, Samanthą Toppers, spacerował w pobliżu kampusu Uniwersytetu

Georgetown. Czterech zamaskowanych mężczyzn obezwładniło go, wpakowało do vana i błyskawicznie odjechało, pozostawiając na chodniku rozhisteryzowaną Toppers. Gdy FBI nie udało się odnaleźć Dulla, Windslow poprosił Jonesa, aby sprowadził „naprawiacza” - kogoś, kto wiedział, jak wyśledzić zaginione osoby, i myślał niesztampowo. Jones zwrócił się do Storma, przypominając mu, że ma u niego dług wdzięczności. Duży. Storm łowił akurat pstrągi na muchę w Montanie, gdy przybył po niego helikopter. Na pozór nie doświadczał żadnych trosk. A to dlatego, że był martwy - przynajmniej dla świata. Cztery lata wcześniej sfingował własną śmierć i zniknął z powierzchni ziemi. Zrobił to, aby uciec od Jonesa i tajemnego świata, który próbował go zabić, i to nie jeden raz, ale kilkakrotnie. Był taki czas w życiu Derricka Storma - zanim poznał Jonesa - kiedy egzystował jako jeszcze jeden pechowy prywatny detektyw, ze zbyt dużą ilością rachunków do zapłacenia i niewystarczającą liczbą klientów. Spędzał dnie i noce, zaglądając przez okna anonimowych moteli, fotografując niewiernych małżonków i szpiegując krzepkich facetów, którzy występowali o odszkodowania pracownicze, oszukując pracodawców i powołując się na „kłopoty z kręgosłupem”. Storm sobie radził. Ledwo. Ale wtedy w jego życiu pojawiła się Clara Strike i wywróciła wszystko do góry nogami. Czynna agentka CIA zwerbowała Storma do pomocy przy tajnej operacji prowadzonej na terenie Stanów Zjednoczonych. Oficjalnie CIA nie wolno było działać na terenie Stanów, potrzebowała więc Storma, aby firmował akcję swoim nazwiskiem. Wykorzystała jego fachowe umiejętności śledcze, duszę patrioty i ufną - jeszcze wtedy - naturę. Przedstawiła go Jonesowi, i to właśnie Jones wciągał go coraz głębiej w struktury CIA. Jedna z jego misji zupełnie się nie powiodła. Tangier! Skończyła się tym, że Storm leżał ciężko ranny na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi. Jones go uratował. Storm przeżył, ale Tangier go zmienił. Po tym doświadczeniu zdecydował, że chce odejść, a jedynym sposobem, aby Derrick Storm - szelmowski detektyw

i zwerbowany agent CIA - zniknął, była śmierć. Opuścił świat Jonesa w taki sam poetycki sposób, w jaki do niego wszedł. Storm zginął w ramionach Clary Strike. Patrzyła w oszołomieniu i z niedowierzaniem, jak gaśnie światło w jego oczach. Wyciągnął do niej rękę, chwyciła ją i ścisnęła po raz ostatni. Jego śmierć wydawała się rzeczywista, ponieważ naprawdę wyglądała na prawdziwą - dzięki specom z Dyrektoriatu Nauki i Techniki CIA. Tamtejsi naukowcy użyli swoich magicznych sztuczek, aby zatrzymać pracę jego serca i pokazać brak aktywności fal mózgowych. Storm nie wiedział, jak to zrobili. Nie obchodziło go to. Śmierć go uwolniła. Przynajmniej tak mu się wydawało. Jones sprowadził go z powrotem, przywołując Tangier. Storm zawdzięczał Jonesowi życie, wrócił więc, rzekomo aby wykonać ostatnią misję. Czas zatoczył pełne koło. Storm siedział naprzeciw Jonesa w jego biurze w Langley następnego dnia po zabójstwie senatora Windslowa. - Ostrzegałem cię, że to może być skomplikowane - odezwał się Jones. - Tak, ale dziwnym trafem zapomniałeś wspomnieć o Rosjanach, gdy pierwszy raz o tym rozmawialiśmy - odpowiedział Storm. - Najwyraźniej wyleciało mi to z pamięci. - Jones uśmiechnął się chytrze. Ale Storm wiedział swoje. Nic nie wylatywało z pamięci Jonesa. - Jako że wtedy przeoczyłeś tę część historii - powiedział do Jedidiaha - to może teraz opowiesz mi o Rosjanach? - Mam lepszy pomysł - odrzekł Jones. - Ty mi powiedz, czego się dowiedziałeś o porwaniu i Rosjanach. Tak właśnie Jones rozgrywał partię. Zadaj mu pytanie, a on odpowie ci, zadając dwa własne. Zadaj mu dwa pytania, a on zada ci tuzin. - W rzeczywistości były dwie grupy porywaczy - powiedział Storm. - Porywacze, którzy faktycznie uprowadzili Matthew Dulla, to dawni oficerowie KGB. - A ci drudzy? - Okazało się, że to Samantha Toppers i jej brat. - To ta niska blondynka z dużymi… - zaczął Jones. - Tak, Toppers jest hojnie obdarzona przez naturę - przerwał mu Storm. - Ona i jej brat próbowali skorzystać na porwaniu, wysyłając do senatora Windslowa i jego żony listy z

żądaniem okupu, mimo że nie mieli Dulla. To było całkiem sprytne oszustwo. - Które udało ci się rozgryźć - powiedział Jones. W jego ustach zabrzmiało to prawie jak komplement. - Niestety, nie udało ci się uratować Dulla - mówił dalej Jones. - Prawdziwi sprawcy porwania zabili go, a teraz ktoś zamordował senatora Stanów Zjednoczonych. - Chwileczkę, to nie ja pociągałem za spusty - zaprotestował Storm. - To prawda, ale nie wiesz też, dlaczego ktoś za nie pociągnął. - Ludzie, którzy dokonali tych morderstw, to profesjonaliści. Domyślam się, że zostali wynajęci do tej roboty. Pytanie, kto im za to zapłacił? Jest dwóch potencjalnych kandydatów: Iwan Pietrow i Oleg Barkowski. Storm podejrzewał, że Jones już wiedział o jednym i drugim. Jones zawsze wiedział więcej, niż mówił Stormowi, ale ujawniał tylko te informacje, które były konieczne. Słuchał swoich agentów i oczekiwał, że wykonają własne śledztwo, znajdą wskazówki i wyciągną własne wnioski. Liczył na to, że Storm zacznie zadawać własne pytania. W ten sposób Jones upewniał się, że niczego nie przeoczono. - Agentka specjalna FBI April Showers myśli, że Pietrow dał Windslowowi sześć milionów dolarów łapówki - kontynuował Storm. - Ale w którymś momencie Windslow zmienił zdanie i nie doprowadził sprawy do końca. Wtedy Pietrow kazał go zabić. - Zgadzasz się z tym? - Jestem pewien, że Windslow wziął łapówkę, ale nie mam pewności, czy to Pietrow wydał polecenie, aby zabić jego i Dulla. Równie dobrze mógł to być Barkowski. - Dlaczego? - Aby powstrzymać senatora Windslowa przed udzieleniem pomocy Pietrowowi. Problem w tym, że nie wiem, czego oni od niego chcieli. Każde morderstwo ma zawsze jakiś motyw. Dopóki nie ustalę motywu, nie jestem w stanie wskazać zabójcy. Jones zagłębił się w fotelu, który wydał z siebie skrzypiący dźwięk. Fotel wymagał naoliwienia, odkąd Storm znał Jonesa. Szef siatki szpiegowskiej CIA przeciągnął prawą ręką po twarzy, jak gdyby próbował zetrzeć z niej problem. Zbudowany jak buldog i w doskonałej

kondycji fizycznej, zwłaszcza jak na człowieka, który przekroczył sześćdziesiąty rok życia, Jones był zarówno mentorem, jak i dręczycielem Storma. Jako jedyny człowiek na świecie był w stanie ściągnąć Storma z powrotem do pełnego dymu i luster świata CIA. - Snajper porzucił swoją broń na dachu budynku siedziby policji Kongresu - powiedział Jones. Wychylił się do przodu, wywołując kolejne skrzypnięcie fotela, i wyjął fotografię z szuflady biurka, po czym podał ją Stormowi. Storm przyjrzał się zdjęciu i powiedział: - To karabin snajperski SWD, zwany karabinem Dragunowa. Egzemplarz wojskowy, nie żadna tania podróbka z Chin albo Iranu przeznaczona na sprzedaż poza terenem Rosji. - Mów dalej. - Jones się uśmiechnął. - Czy media wiedzą, że do zabójstwa użyto rosyjskiej broni? - zapytał Storm. - Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. Wiesz, jak to jest w Waszyngtonie, jeśli chodzi o przecieki i sekrety. Storm wiedział. Najlepiej wyraził to Benjamin Franklin ponad dwieście lat temu: „Trzy osoby mogą dotrzymać tajemnicy tylko wtedy, gdy dwie z nich nie żyją”. - Matthew Dulla zastrzelono kulami wyprodukowanymi w Rosji - ciągnął Storm. - A teraz snajper zabija Windslowa z rosyjskiego karabinu snajperskiego. Zabójcy najwyraźniej nie przejmują się zacieraniem śladów. - Dlatego Biały Dom jest zaniepokojony - powiedział Jones. - Amerykańskiej opinii publicznej nie obchodzi wojna, jaką toczą między sobą Pietrow i Barkowski. Kogo interesuje, czy miliarder oligarcha i jego były najlepszy przyjaciel pozabijają się wzajemnie? Ale jeśli wyjdzie na jaw, że jeden z nich zlecił porwanie i morderstwo Amerykanina oraz zabójstwo senatora Stanów Zjednoczonych, wtedy grozi nam międzynarodowy skandal. - W jaki sposób można temu zapobiec? - zapytał Storm. - Prezydent zwołał na dzisiaj konferencję prasową. Zapewni amerykańską opinię publiczną, że ataki nie były aktami terroryzmu. Poinformuje, że FBI podejrzewa, że porwanie i morderstwa są dziełem gangu bezwzględnych kryminalistów z Europy Wschodniej. Ale nie

wymieni nazwiska Pietrowa, a już z całą pewnością nie wspomni o prezydencie Rosji Barkowskim. - Który z nich jest gorszy? - zadał retoryczne pytanie Storm. - Pietrow jest skrajnym egocentrykiem, a Barkowski jest tak samo postrzelony jak Kaddafi, tyle że bez wysokich obcasów i różu. - Biały Dom bardziej niepokoi się Barkowskim. Nie możemy siedzieć bezczynnie i pozwolić, aby prezydent Rosji mordował senatora Stanów Zjednoczonych. Dlatego musimy być dyskretni. - Dyskretni? - powtórzył Storm. - Kongres już wyznaczył terminy posiedzeń komisji, która będzie prowadzić dochodzenie, a media szaleją. Jones westchnął ciężko. - Tak, to będzie trudne zadanie, ale nie niemożliwe. - Przy tobie nie ma rzeczy niemożliwych - odparł Storm. - Ale ciekawi mnie jedna kwestia. Jak długo potrwa, zanim ktoś zainteresuje się Steve’em Masonem? Ile czasu trzeba, zanim jakiś wścibski reporter zacznie pytać, dlaczego do sprawy porwania przydzieliłeś prywatnego detektywa? Kiedy ktoś wreszcie odkryje, że Steve Mason nie istnieje? - Dobrze byłoby, żebyś zniknął - powiedział Jones. - Wrócił do Wyoming. - Do Montany - poprawił go Storm. - Wszystko jedno - wzruszył ramionami Jones. - Ale prawda jest taka, że potrzebuję cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, kto będzie w tym śledztwie o jeden krok do przodu. - Potrzebujesz mnie, bo chcesz poznać prawdę? Czy potrzebujesz mnie, bym pomógł ci ją ukryć? - Przypuszczalnie jedno i drugie. Jones wyglądał na wykończonego. Stresy wywołane jego pracą dawały mu się we znaki. Na jego twarzy rysowała się mapa zmarszczek mimicznych. Nie było wątpliwości, że gdyby nie był łysy, miałby całkowicie siwe włosy. W przeciwieństwie do Jonesa, Storm cały czas był przystojny w ten surowy męski sposób, chociaż jego ciało również nosiło ślady z przeszłości. Pięć blizn na podbrzuszu wskazywało, gdzie został postrzelony. Na plecach

miał bliznę od ciosu nożem, który został zadany od tyłu. Ostatnio kula prześlizgnęła się po jego ramieniu, zostawiając brzydką powierzchowną bliznę. Ale najgorsze rany zostały zadane w Tangierze - zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Jedną z przyczyn, dla których Storm sfingował własną śmierć, było to, że po wydarzeniach w Tangierze zaczął po cichu podawać w wątpliwość własne możliwości. Para, która mu tam pomagała, została zastrzelona na jego oczach. Zostawiono go na pewną śmierć. Lekarze nie mogli uwierzyć, że udało mu się wyzdrowieć. Ale w czasie rekonwalescencji naszły go wątpliwości. Czy coś przeoczył? Czy można go było w jakiś sposób winić za to, co się stało? Dopiero po „śmierci”, gdy przebywał samotnie w Montanie, łowiąc ryby, zaczął rozważać inną możliwość. Ktoś go zdradził. Osoba z agencji. Przeanalizował ponownie wydarzenia z Tangieru minuta po minucie i za każdym razem dochodził do tego samego wniosku, niezależnie od tego, na jakie sposoby rozważał tę sytuację. Nie ulegało wątpliwości, że wpadł w pułapkę. Pierwszą reakcją Storma było skontaktowanie się z Jonesem i szukanie zemsty. Ale nie miał żadnego dowodu. Przebywając w Montanie, był poza rozgrywką. Mógł wrócić, lecz za jaką cenę? Sytuacja uległa jednak zmianie. Teraz wpuścili lisa z powrotem do kurnika. Teraz mógł sprawdzić swoje domysły i zdemaskować zdrajcę, który ponosił odpowiedzialność za blizny Storma - te fizyczne i psychiczne. Jeśli w organizacji naprawdę działał zdrajca, Storm musiał go ujawnić. Ale żeby poznać prawdę, musiał pracować od wewnątrz. - Naprawdę nie masz żadnego pomysłu, dlaczego Pietrow albo Barkowski mogli chcieć śmierci senatora Windslowa? - Jones przerwał rozmyślania Storma. - Ostatnie słowa senatora to „Jedidiah wie” i „Midas”. Storm pozwolił, aby jego odpowiedź zawisła w powietrzu, prosząc się o wyjaśnienie. Ale Jones nie od razu pochwycił przynętę. Zamiast tego wyprostował się w swoim skrzypiącym fotelu i wpatrzył się martwym wzrokiem w młodszego protegowanego. A

potem, po kilku sekundach niezręcznej ciszy, powiedział: - W porządku, zgadzam się. Najwyższy czas, abym powiedział ci coś więcej. Tu w Waszyngtonie jedynie niewielkie grono urzędników państwowych wie o tym, o czym za chwilę usłyszysz. Senator Windslow był jednym z nich i zapłacił za to życiem. Ciebie też może to kosztować życie. Zanim przejdę dalej, muszę zadać pytanie: Czy chcesz ponieść to ryzyko? - Zapominasz, że już jestem martwy - odrzekł Storm. ROZDZIAŁ PIĄTY Jedidiah Jones podszedł do znajdującego się w ścianie sejfu, na którym widniał pasek magnetyczny z napisem „ZAMKNIĘTE” przyklejony w poprzek wzmocnionych stalowych drzwiczek. Jones odwrócił pasek, ukazując jasnoczerwone litery tworzące słowo „OTWARTE”, i wystukał kombinację cyfr na elektronicznym ekranie, który jednocześnie zweryfikował jego odcisk palca. Wyjął z sejfu grubą czerwoną kopertę z napisem „PROJEKT MIDAS”. Zamknął drzwiczki sejfu, odwrócił pasek magnetyczny, aby widniało na nim słowo „ZAMKNIĘTE”, i ponownie sprawdził dla pewności, że drzwiczki są zamknięte. Usiadł ponownie w fotelu, w rejestrze przyczepionym do ściśle tajnego pliku dokumentów wpisał wielkimi literami nazwisko „STEVE MASON” i ujął je w cudzysłów. Następnie zapisał datę, godzinę, swoje imię i nazwisko oraz notatkę, że zezwolił Masonowi na obejrzenie czterech fotografii znajdujących się w dokumentach. Zdjęcia były ponumerowane i opisane: MIDAS 001, 002, 003 i 004. Polecił Stormowi, aby podpisał rejestr pseudonimem. Gdy Storm to zrobił, Jones wręczył mu trzy fotografie, ale ostatnią zatrzymał dla siebie. - Powiedz mi, co widzisz na zdjęciach - polecił Jones. Storm już wcześniej grał w tę grę. Gdy został zwerbowany przez Clarę Strike, Jones posłał go na kurs w legendarnym ośrodku szkoleniowym CIA zwanym Farmą, znajdującym się pod Williamsburgiem w Wirginii. Tam pokazywano mu fotografie, proszono o ich zwrot,

a potem zadawano pytania na ich temat: Co na nich widziałeś? Dlaczego to jest ważne? Co przeoczyłeś? Co to znaczy? Doświadczenie Storma jako prywatnego detektywa uczyniło go ekspertem w tej dziedzinie. - Trzy fotografie pokazują kilogramową sztabkę złota - odpowiedział. - To tysiąc gramów złota albo dwa funty i dwadzieścia jeden uncji. Według oznaczeń na sztabce zawiera ona 99,9 procent czystego złota, co oznacza, że jest bardzo wysokiej jakości. Ale ta sztabka ma swoją unikalną wartość z powodu miejsca, w którym została wybita, i jej przeznaczenia. Jones aprobująco pokiwał głową. - A kto jest jej właścicielem? - Znak w dolnej części sztabki to sierp i młot, czyli symbol używany w dawnym Związku Radzieckim. Napis cyrylicą pod symbolem tworzy akronim????, co w tłumaczeniu na angielski oznacza Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego. Sztabka na zdjęciu została wybita specjalnie dla partii i należała do jej majątku. - To naprawdę dziwne, jak mało Amerykanie wiedzą o Związku Radzieckim, nawet jeśli byli wychowywani w przeświadczeniu, że było to imperium zła, a jego przywódcy planowali ich zniszczyć - stwierdził Jones. - Zaledwie tydzień temu musiałem tłumaczyć na posiedzeniu Senatu, że za czasów sowieckich tylko nielicznym Rosjanom zezwalano na wstąpienie do Partii Komunistycznej i że partia miała swój własny majątek, całkowicie odrębny od zasobów państwowych Związku Radzieckiego. Storm nie przerywał. Był jakiś powód, dla którego Jones wygłaszał ten wykład historyczny. - Nie mogłem uwierzyć, że senatorowie Stanów Zjednoczonych nie wiedzieli, że Partia Komunistyczna obciążała swoich członków składkami, tak jak tutaj robią to związki zawodowe - mówił Jones. - Partia zabierała do swojego skarbca część miesięcznych wypłat każdego ze swoich członków. Jones zamilkł i zaczął stukać palcem o biurko, zupełnie jakby wybijał rytm marszu.