wyjątkową skuteczność podczas akcji. Najwyższym wyróżnieniem jest koszulka
CZARNA, przyznawana za profesjonalizm i znakomite wyniki osiągnięte podczas
wielu operacji. Agenci, którzy zakończyli służbę, otrzymują koszulki BIAŁE,
jakie nosi także część kadry.
1. FORSA
Kentish Town, północny Londyn
Chodnik był śliski od udeptanego, kilkudniowego śniegu, a wiatr kąsał
chłodem tak zjadliwie, że Craig Willlow naciągnął sobie szalik Tottenham
Hotspur na uszy. Był potężnym mężczyzną ze spłaszczonym nosem boksera, ale
od czasu jego największych triumfów na ringu minęły już dwie dekady.
Po obu stronach ulicy stały jednakowe wiktoriańskie domy, w większości
odnowione przez snobistycznych bogaczy, ale ten pod numerem szesnastym był
wyjątkowo obskurny. Garaż się walił, a zmętniałe szyby w podnoszonych oknach
przez lata nabrały zielonkawego odcienia przypominającego coś, czym kaszlą
chorzy na grypę.
Craig sięgnął do kieszeni brudnych spodni od dresu i wyszperał klucz od
frontowych drzwi. Jeszcze kilka lat temu dom wykorzystywano na kwatery
studenckie. W przedpokoju, tuż za drzwiami, wciąż straszyły dystrybutory prądu i
gazu na monety, skrzynka na listy z przegródkami oraz nieczynny od dawna
automat telefoniczny.
Ogrzewanie nie działało, ale w domu i tak było cieplej niż na zewnątrz. Craig
ściągnął futrzane rękawice i zatarł dłonie, zanim załomotał pięścią w stalowe
drzwi. Po drugiej stronie rozległ się tupot nóg na schodach, a potem ktoś zapytał z
nerwowym walijskim akcentem:
- To ty, Craig?
9
- Nie - zirytował się Craig. - Pieprzony Święty Mikołaj przyszedł o tydzień za
wcześnie. Przecież widać mnie przez kamerkę, nie?
- Hagar mówi, że macie podawać hasło. Bez tego nikt nie wejdzie ani nie
wyjdzie.
- Dobra, żeby cię... - Craig zaczerpnął haust powietrza i zacisnął pięści. - Hasło
brzmi: „Otwieraj drzwi, ty wredny mały sukinsynu, albo rozklepię ci czaszkę na
ścianie”.
Po krótkiej chwili dało się słyszeć szczękanie rygli w ciężkich, wzmocnionych
drzwiach. Kiedy wreszcie się otworzyły, Craig zrobił trzy kroki i szturchnął w
bok chudego nastolatka, który czekał za progiem.
- Hasło... - prychnął. - Normalnie prosisz się o manto, Jake.
Jake nie potraktował groźby poważnie.
- E tam, nie ruszyłbyś synka szefa - droczył się, gdy wchodzili po schodach
przykrytych wystrzępionym chodnikiem. -Pewnego dnia będziesz musiał mówić
do mnie „sir”.
-Jesteś pasierbem Hagara, nie synem - poprawił go Craig. - Jak straci
zainteresowanie twoją matką, wywali cię na zbity pysk.
Rozmowa ucichła, kiedy osiągnęli szczyt schodów i weszli do obszernego
pokoju, którego wszystkie okna były zaciemnione światłoszczelnymi roletami. W
jednym końcu pomieszczenia stały dwa długie stoły i elektroniczna li-czarka
banknotów, w drugim urządzono kącik rekreacyjny z wysłużonymi kanapami i
wielkim telewizorem, nastawionym na Sky Sports bez głosu.
W pokoju czekali dwaj mężczyźni. Obaj zbliżali się do pięćdziesiątki i
wyglądali na przerażonych bliskością potężnego przybysza, który zawisł nad nimi
złowrogo.
- Co się działo? - spytał Craig.
- Trzysta szesnaście tysięcy - odpowiedział wyższy z mężczyzn, wskazując na
duży sejf. - Zapakowane próż-
10
niowo w pliki po dziesięć patoli. W drugim sejfie jest dwieście dwanaście. A, i
mamy osiemnaście kilo koki. O tam, w torbie. - Skinął głową w strofę dużej
sportowej torby pod stołem.
Brew Craiga wystrzeliła w górę, a mężczyzna cofnął się
0 krok z lękiem w oczach.
-Jaja se ze mnie robicie? - parsknął gniewnie bokser. -Kto kazał przysłać tu
dragi? Czego nikt do mnie nie zadzwonił?
Odpowiedział Jake:
-Jakiś dii poszedł nie tak. Awaryjna sytuacja znaczy. Hagar powiedział, że to
kupa towaru i że tu będzie najbezpieczniej.
Craig potrząsnął głową wzgardliwie. To była przecież fundamentalna zasada
narkotykowej dilerki, obowiązująca wszystkich, od grubych ryb branży po szczyli
rozprowadzających dziesięciofuntowe porcje po ulicach: pieniądze
1 towar trzyma się oddzielnie. Zawsze.
-Jakieś odbiory ustawione?
- Nic nie wiem. Macie z Jakiem pilnować stafu, aż coś się zmieni.
- No dobra - westchnął Craig, tocząc wzrokiem po stołach. - Wynocha do
żonek i żeby któremu nie przyszło do łba chwalić się, że mamy tu osiemnaście
paczek proszku.
- Kilka załóg ma zaległości - powiedział jeden z mężczyzn, wskazując na
notatnik na stole. - Chłopaki z Arch-way, jak zwykle. Wszystko jest w rejestrze.
- Parę machnięć baseballem zwykle rozluźnia im kieszenie - powiedział Craig,
ciesząc się na myśl o odrobinie przemocy.
Jake wykonał gest uderzania pałką jak w głupawej pantomimie, a dwaj
mężczyźni zaczęli szykować się do wyjścia. Kiedy zniknęli za pancernymi
drzwiami u stóp schodów, Craig, patrząc przez kamerę nadzoru, upewnił się,
11
że opuścili budynek, po czym poczłapał na dół i pozamykał zamki.
Kiedy wrócił na górę, ponownie zirytował go widok sportowej torby
wypchanej osiemnastoma kilogramami kokainy, tkwiącej pod jednym ze stołów.
Jeśli nie liczyć kilku spraw o napad, Craig do tej pory unikał zatargów z prawem i
nigdy nie siedział w więzieniu. Wpadka podczas pilnowania domu pełnego
nielegalnych pieniędzy oznaczałaby od trzech do pięciu lat za kratkami. Dom
pełen pieniędzy i narkotyków podniósłby wyrok do dziesięciu lat i ta niepokojąca
myśl kołatała mu się po głowie, kiedy rozbierał się i rzucał kurtkę na kanapę.
Jake wyjrzał z kuchni.
- Zaraz będzie mecz z City na Skaju. Chcesz coś do żarcia? Jest curry z
mikrofali, hot dogi albo mogę usmażyć jajka na bekonie i frytki.
Craig chrząknął niezdecydowanie.
- Potem se zajrzę do lodówki. Idę na górę się wysrać.
- Mógłbym już zacząć gotować - powiedział Jake.
Craig cmoknął niecierpliwie.
- Mamy tu siedzieć przez następne dwanaście godzin, dzieciaku. Co ci za
różnica, czy wpierw postawię kloca?
Zgarnął ze stolika egzemplarz „Sun” i poczłapał do łazienki na najwyższym
piętrze. Za drzwiami uderzył go w nozdrza fetor moczu. Jedynym środkiem
czyszczącym była tu pusta butelka po WC kaczce, więc cisnął ją ze złością do
wanny.
- Mam powyżej uszu brudnych łachmytów, co nie umieją nawet po sobie
sprzątnąć! - ryknął, opuszczając spodnie od dresu i sadowiąc się na sedesie.
- Mówiłeś coś, szefieodkrzyknął Jake.
- Nic, kurde, takiego! - huknął Craig, a potem mruknął do siebie, potrząsając
głową: - Dwanaście godzin z tym świszczypałą... Normalnie nie zdzierżę.
12
Łazienka była zupełnie zwyczajna, jeśli nie liczyć ciekłokrystalicznego ekranu
na ścianiey wyświetlającego kolejno obrazy z ośmiu kamer nadzoru.
Obserwowały wszystko, od pokoju z sejfem i schodów po niezamieszkane pokoje
na parterze, ogródek za domem i ulicę przed nim. Obok ekranu był pulpit z
manipulatorem pozwalającym na obracanie każdej kamery oraz powiększanie i
zmniejszanie obrazu.
Craig zainaugurował posiedzenie tubalnym pierdnięciem, a za chwilę zamarł,
słysząc dziwny szelest za swoją głową. Sądząc, że to mysz albo insekt, zrolował
gazetę z zamiarem zatłuczenia intruza, ale kiedy wziął zamach, rozległo się
łupnięcie i pięść w rękawiczce przebiła gipsową ściankę za sedesem.
Zanim osłupiały Craig zdążył wykonać następny ruch, ręka wbiła mu igłę w
fałdę tłuszczu między łopatkami, wtłaczając w sadło pełną strzykawkę szybko
działającego środka nasennego. Kiedy zwisł bezwładnie na sedesie, ze spodniami
przy kostkach, kobieta w masce hokejowej zaczęła pośpiesznie, choć bez
nadmiernego hałasu, wyłamywać ze ściany kawały gipsu.
W ciągu minuty dziura po pięści stała się wystarczająco duża, by kobieta
mogła się przez nią przecisnąć. Aby to zrobić, musiała zepchnąć bezwładne
cielsko z sedesu. Kiedy Kirsten - tak miała na imię włamywaczka - przyklękła
obok Craiga, aby przyciskając dwa palce do szyi, sprawdzić mu puls, przez otwór
przedostała się jej trzynastoletnia siostrzenica Fay.
- Będzie żył? - spytała.
Kirsten i jej siostrzenica były podobnego wzrostu i miały identyczne ubrania:
maski hokejowe, czarne dżinsy, po-larowe bluzy z kapturem i czarne conversy Ali
Star - teraz wszystko pokryte gipsowym pyłem.
- Za parę godzin ocknie się z paskudnym bólem głowy i przykrą koniecznością
wytłumaczenia się szefowi - odparła Kirsten ze śmiechem. - Nie zapomnij o
torbach.
Łazienka była zupełnie zwyczajna, jeśli nie liczyć ciekłokrystalicznego ekranu
na ścianie, wyświetlającego kolejno obrazy z ośmiu kamer nadzoru. Obserwowały
wszystko, od pokoju z sejfem i schodów po niezamieszkane pokoje na parterze,
ogródek za domem i ulicę przed nim. Obok ekranu był pulpit z manipulatorem
pozwalającym na obracanie każdej kamery oraz powiększanie i zmniejszanie
obrazu.
Craig zainaugurował posiedzenie tubalnym pierdnięciem, a za chwilę zamarł,
słysząc dziwny szelest za swoją głową. Sądząc, że to mysz albo insekt, zrolował
gazetę z zamiarem zatłuczenia intruza, ale kiedy wziął zamach, rozległo się
łupnięcie i pięść w rękawiczce przebiła gipsową ściankę za sedesem.
Zanim osłupiały Craig zdążył wykonać następny ruch, ręka wbiła mu igłę w
fałdę tłuszczu między łopatkami, wtłaczając w sadło pełną strzykawkę szybko
działającego środka nasennego. Kiedy zwisł bezwładnie na sedesie, ze spodniami
przy kostkach, kobieta w masce hokejowej zaczęła pośpiesznie, choć bez
nadmiernego hałasu, wyłamywać ze ściany kawały gipsu.
W ciągu minuty dziura po pięści stała się wystarczająco duża, by kobieta
mogła się przez nią przecisnąć. Aby to zrobić, musiała zepchnąć bezwładne
cielsko z sedesu. Kiedy Kirsten - tak miała na imię włamywaczka - przyklękła
obok Craiga, aby przyciskając dwa palce do szyi, sprawdzić mu puls, przez otwór
przedostała się jej trzynastoletnia siostrzenica Fay.
- Będzie żył? - spytała.
Kirsten i jej siostrzenica były podobnego wzrostu i miały identyczne ubrania:
maski hokejowe, czarne dżinsy, po-larowe bluzy z kapturem i czarne conversy Ali
Star - teraz wszystko pokryte gipsowym pyłem.
- Za parę godzin ocknie się z paskudnym bólem głowy i przykrą koniecznością
wytłumaczenia się szefowi - odparła Kirsten ze śmiechem. - Nie zapomnij o
torbach.
13
Fay przyklękła na desce klozetowej i sięgnęła przez dziurę do sąsiedniego
domu. Tymczasem Kirsten wyszarpnęła zza pasa pistolet i odsunęła zasuwkę na
drzwiach.
- Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, wiej, jakby się paliło -pouczyła dziewczynę. -
Choć nie wydaje mi się, żeby Jake mógł przysporzyć nam jakichś poważniejszych
problemów.
Fay skinęła głową, a Kirsten otworzyła drzwi i zaczęła skradać się na dół.
Stojąc na górnym podeście schodów, nastolatka patrzyła, jak jej ciotka w kuchni
terroryzuje zaskoczonego Jake’a.
- Na kolana albo odstrzelę ci łeb! - wrzasnęła Kirsten.
Fay wróciła po plecaki i zbiegła na dół, co zajęło jej tyle
czasu, ile ciotka poświęciła na przeprowadzenie Jake’a pod lufą do pokoju z
sejfem i zmuszenie go do uklęknięcia z dłońmi złożonymi z tyłu głowy.
- Wyciągaj gacie - rzuciła do niej Kirsten, nie opuszczając pistoletu, który
trzymała wycelowany w głowę chłopca.
Przeniosła wzrok na Jake’a.
- Umiesz otworzyć sejfy?
- Są na zamku czasowym - wykrztusił Jake, zapamiętale potrząsając głową. -
Nie otworzę ich przed dziesiątą rano.
Kirsten prychnęła drwiąco.
- Tak? A to zabawne. - Uśmiechnęła się niewinnie. - Bo widzisz, wpięliśmy się
w kable waszego podglądu wideo. Obserwuję was od dwóch tygodni i widziałam,
jak otwierasz ten sejf na zawołanie. O każdej porze dnia i nocy.
Na te słowa z Jake’a jakby uszło powietrze. Fay pomachała mu przyjaźnie
sztuką dziwacznej gumowej bielizny, którą dopiero co wyciągnęła z plecaka.
- Byłeś kiedyś w Teksasie? - spytała go Kirsten.
- N-nie... - odpowiedział ostrożnie.
- Chłopaki rosną tam po byku. - Kirsten pokiwała głową w zadumie. - Moja
dziewczynka, o tam, trzyma w ręce oryginalne, zatwierdzone przez teksaski
departament
14
więziennictwa, elektryczne majciochy. Zdalnie sterowane. Kiedy dostają tam
takiego napi&wdę groźnego, stupięć-dziesięciokilowego gościa i muszą jakoś nad
nim zapanować, zakładają mu takie gatki. Gdyby chciał fikać, wystarczy włączyć
na parę cyknięć i majty przepuszczają przez niego tyle prądu, że zaczyna skamleć
jak skopany szczeniak.
- Za ile wchodzi poranna zmiana? - spytała Fay zgodnie ze scenariuszem, który
ćwiczyła z ciotką.
- Za jedenaście i pół godziny - oznajmiła Kirsten. - Te kostiumiki zrobione są
tak, żeby jednym, góra dwoma strzałami łamać największych, najtwardszych
bysiorów, jacy chodzą po ziemi. Teraz, młody człowieku, wstrzyknę ci coś na sen,
potem obudzisz się w tej bieliźnie, a ja będę miała całą noc na ugotowanie ci tych
twoich biednych, tycich jajeczek na twardo. No, chyba że okażesz się rozsądnym
chłopcem i otworzysz sejfy już teraz.
Jake skrzywił się i pokazał Kirsten środkowy palec.
- Nie przestraszę się dwóch głupich lasek - prychnął.
Fay zareagowała błyskawicznie, pierwszym ruchem rozkładając teleskopową
pałkę, a drugim prawie łamiąc ją Jake’owi na karku. Kiedy padł twarzą na brudny
dywan, dziewczyna przycisnęła go do podłogi piętą trampka wtłoczoną między
łopatki, złapała za rękę i wprawnym ruchem wykręciła mu ją za plecami.
-Jezu... nie! - wrzasnął Jake.
- Jedenaście godzin - powiedziała Kirsten, a oczy w otworach jej maski
zwęziły się w ciemne szparki. - Głupie laski też lubią się ostro zabawić.
- Przestań... - sapnął Jake bez tchu.
- Otworzysz sejfy? - spytała Fay.
- Jak tylko mnie puścisz.
Fay puściła i patrzyła, jak Jake pełznie na czworakach w stronę dwóch sejfów.
Kiedy uchyliły się drzwi pierwszego,
15
zaczęła ładować zapakowane próżniowo pliki banknotów do reklamówki.
- Pięćset dwadzieścia osiem tysięcy w gotówce - powiedziała Kirsten. - Plus
osiemnaście kilo kokainy, czyli kolejnych osiemset kafli.
- Ponad milion trzysta tysięcy - podsumowała Fay i usta rozciągnęły się jej w
szerokim uśmiechu. - Niezła dniówka.
Kiedy towar i pieniądze były już spakowane, Kirsten zaaplikowała
młodzieńcowi dość środka nasennego, by wyłączyć go na kilka godzin.
Odjechały astrą Jake’a, którą porzuciły za stacją metra St Pancras. Pozbyły się
czarnych przebrań, wsiadły do taksówki na pobliskim postoju i po krótkiej
przejażdżce dotarły do mieszkania w St John’s Wood.
t
2. APARTAMENT
Fay wyglądała wspaniale, biegnąc po zewnętrznym kręgu Regent’s Park,
wśród trawników wciąż skrzących się porannym przymrozkiem. Szczupła, ale nie
chuda, miała orzechowe włosy i jasnozielone oczy. Poruszała się zwinnie w
swoich sfatygowanych asicsach, którymi uklepywała tę trasę pewnie ze sto razy.
Zamknąwszy drugie okrążenie, wcisnęła przycisk stopera i sprawdziła wynik. Był
o minutę gorszy od jej rekordu, ale i tak niezły, jeśli wziąć pod uwagę stres
poprzedniego wieczoru.
St John’s Wood to jedna z najlepszych dzielnic centralnego Londynu.
Luksusowe apartamentowce zajmują tu bankierzy i zamożni artyści, podczas gdy
domy należą do multimilionerów i gwiazd kultury popularnej. W dzielnicy
mieszka sporo cudzoziemców, dzięki czemu Fay mogła biegać wokół parku w
dzień powszedni niezaczepiana przez nikogo, kto chciałby wiedzieć, dlaczego o
tej porze nie jest w szkole.
Fay wstąpiła do piekarni po croissanty i chleb z orzechami, a w chwilę później
portier otworzył jej drzwi do eleganckiego westybulu apartamentowca, w którym
mieszkała z ciotką już od kilku miesięcy. Ich przestronne mieszkanie typu open
space mieściło się na dwunastym piętrze i miało wielkie okna, z których rozciągał
się przepiękny widok na park.
17
Kirsten przywitała siostrzenicę uśmiechem, ale ton jej głosu był twardy:
- Porozciągaj się. Tylko porządnie! A potem marsz pod prysznic.
Fay rzuciła zakupy na blat kuchenny i zsunęła buty.
- Zrobię ci gorącą czekoladę - powiedziała Kirsten. -A potem siadasz do
matmy.
Po serii ćwiczeń rozciągających Fay wrzuciła przepocone ubranie do kosza na
pranie i weszła do kabiny prysznicowej. Policzki i palce wciąż miała zdrętwiałe
od biegania na zimnie. Jej ciało było jędrne i muskularne, ale szpeciło je kilka
sińców - pozostałości po regularnych treningach kickboxingowych z ciotką.
- Tylko nie siedź tam cały dzień - zawołała Kirsten.
Fay wyjrzała zza zaparowanych drzwi kabiny i upewniwszy się, że zasuwka
jest zamknięta, postanowiła zostać pod prysznicem, dopóki się jej nie znudzi.
Wychodząc z łazienki w czystej koszulce i spodniach od dresu, Fay
spodziewała się reprymendy. Zamiast tego znalazła chleb orzechowy, ser i
pokrojone jabłko, czekające na stole obok gorącej czekolady, w której pływały
cukrowe pianki. Obok piętrzył się stos wydruków, spiętych zszywaczami.
- Co to jest, ciociu? - spytała, choć widziała, że to kopie stron internetowych
rozmaitych szkół.
- Miałyśmy szczęście, że obrobiłyśmy sejfy, kiedy były w nich pieniądze i
dragi - powiedziała Kirsten.
Fay w zamyśleniu pokiwała głową, nadziewając na widelec kostkę cheddara.
- Hagar dostanie paranoi, że to wewnętrzna robota. Będzie szukał wtyczki, co
powinno odwrócić jego uwagę od nas.
- Miejmy nadzieję - zgodziła się Kirsten. - Forsę wypierzemy normalną drogą,
a w Manchesterze mam kontakt,
18
#• .
#
który da nam przyzwoitą cenę na prochy. No i tym samym dotarłyśmy do
mety.
-Jakiej znowu mety?
- Mam kilka robótek w fazie planowania, które chciałabym jeszcze pociągnąć,
ale z nimi dam sobie radę sama -wyjaśniła Kirsten.
Fay opadła szczęka.
- Pracujemy razem, odkąd umarła mama.
Kirsten postukała palcem w stertę wydruków.
- To kilka z najlepszych prywatnych szkół w tym kraju. A przynajmniej
najlepszych z tych, które przyjmą trzynastolatkę z historią szkolną pełną białych
plam.
- Dotąd uczyłaś mnie w domu i było dobrze - naburmuszyła się Fay. - Nie
rozumiem, po co mi jakaś wypasiona prywatna szkoła.
- Serdeńko... wiem, ile trzeba materiałów wybuchowych, żeby otworzyć sejf.
Znam nawet ludzi, którzy sprzedadzą mi parę lasek dynamitu. Ale to nie znaczy,
że znam się na chemii na tyle, żeby przygotować cię z niej do małej matury. Poza
tym jest też kwestia towarzyska. Nie możesz spędzić całego życia ze swoją starszą
o dwadzieścia trzy lata ciotką. Powinnaś zadawać się z ludźmi w swoim wieku.
Fay na chybił trafił wybrała stronę z pliku i z niechęcią spojrzała na fotografię,
na której uśmiechały się szeregi zadowolonych z siebie uczniaków.
- Jak byłam mała, mama posłała mnie raz do szkoły -wymamrotała drętwo. -
Inne dzieci tylko mnie wpieniały.
Fay zaliczyła zaledwie kilka semestrów podstawówki, ale była zbyt harda, by
przyznać, że perspektywa przebywania w jednym pomieszczeniu z całą bandą
obcych dzieci zwyczajnie ją przerażała.
-Jestem samotną wilczycą! - krzyknęła, strącając plik papierów ze stołu i
podrywając się na nogi. - Kiedy mama umarła, przyrzekłaś, że będziesz się mną
opiekować!
19
Kirsten nie dała się wyprowadzić z równowagi tym napadem gniewu i zaczęła
spokojnie zbierać porozrzucane kartki z podłogi.
-Właśnie się tobą opiekuję - powiedziała rzeczowo, układając z powrotem
stertę wydruków przed Fay. - Twoja mama i ja poznałyśmy się jako nastolatki.
Dorastałyśmy w domach dziecka i zaczynałyśmy od skubania ulicznych dilerów
za dwie dychy od skoku. Potem wzięłyśmy się za grubsze ryby. Później
zaczęłyśmy czyścić sortownie pieniędzy i duże transporty towaru. Dziś mamy
dwa miliony w czystej gotówce, której żadna z nas nie zdoła wydać, jeżeli
skończymy w więzieniu.
- I co ty będziesz robić całymi dniami? - zadrwiła Fay. -Nie wyobrażam sobie
ciebie siedzącej na tyłku przed telewizorem.
Kirsten wzruszyła ramionami.
- Myślałam o szkole kick boxingu. Mogłabym kupić jakąś kafejkę, podszkolić
się w golfie, pograć na banjo...
Fay parsknęła.
- A co z dreszczem emocji, ucieczką, ryzykiem?
- Prędzej czy później fart zawsze się kończy, Fay. Będziemy mogły mówić o
szczęściu, jeśli złapią nas gliny i skończymy za kratkami, bo jak dorwie nas
handlarz, czekają nas tortury i śmierć.
- Aleś ty dziś melodramatyczna. - Fay wydęła usta z pogardą.
- Twoja matka myślała, że będzie żyć wiecznie, ale Fła-gar w końcu ją dopadł.
-Ja nie wiem... Dlaczego w ogóle mam iść do jakieś głupiej szkoły?! -
krzyknęła Fay, podnosząc jeden z wydruków. - Spójrz na nie: małe damulki w
plisowanych spódniczkach i podkolanówkach.
-Jeśli żadnej nie wyWerzesz, ja to zrobię - oświadczyła Kirsten. - Czy tego
chcesz, czy nie, idziesz do szkoły.
20
- Obleję egzamin wstępny.
- A wtedy ja wyślę cię do państwowego ogólniaka. To nie podlega dyskusji,
Fay. Zarobiłyśmy więcej pieniędzy, niż potrzebujemy, i już czas, żebyś zaczęła
normalne życie.
*
Dwa poranki później Fay leżała na swoim łóżku w różowym szlafroku.
Odbębniła już codzienne dwa okrążenia wokół Regent’s Park, ale tym razem
zakończyła je godzinnym treningiem kickboxingowym z ciotką. W jej pokoju
było dość szaf na ubrania, ale ponieważ przeprowadzały się co kilka miesięcy,
Fay z przyzwyczajenia trzymała wszystko w dwóch walizkach na kółkach. Ich
zawartość rozprzestrzeniała się wokół niczym wielobarwny grzyb podłogowy.
Kirsten zastukała do drzwi i weszła, nie czekając na odpowiedź.
- Manchester - rzuciła. - Ubieraj się.
- Co? Teraz? - zdziwiła się Fay.
- Kupcy już ustawieni. Szesnaście kilo po czterdzieści pięć tysięcy.
Fay zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że ukradłyśmy osiemnaście.
- Także ptaszki ćwierkają na ulicy, że Hagarowi rąbnięto osiemnaście. Dlatego
teraz opchnę szesnaście, a dwa zachowam na deszczowe dni.
Fay wyglądała na podekscytowaną. Podczas gdy gmera-ła wśród ciuchów na
podłodze w poszukiwaniu dżinsów i koszulki, Kirsten z zadowoleniem
zauważyła, że wydruki ze szkolnych serwisów internetowych noszą ślady
intensywnego przeglądania. Fay upstrzyła marginesy komentarzami w stylu
„obleśny mundurek” albo „straszne zadupie”. Kirsten zachichotała na widok
fotografii chłopca ze słowem CIACHO wypisanym czerwonym długopisem na
szkolnej bluzie.
21
- Cztery szkoły na wierzchu to moje faworytki - powiedziała Fay.
Kirsten roześmiała się.
- Wszystkie koedukacyjne, jak widzę.
- Wiesz, skoro już mnie zmuszasz, żebym poszła do szkoły, to niech chociaż
będą tam jacyś chłopcy.
- Szkoły tylko dla dziewcząt są trochę straszne - przyznała Kirsten. - Ale cieszę
się, że zaczynasz oswajać się z pomysłem.
- To co teraz? - spytała Fay.
- Teraz podzwonię do sekretariatów i zorientuję się w sytuacji - odpowiedziała
Kirsten. - Jeżeli mają wolne miejsca, być może uda się wcisnąć cię zaraz po
świętach.
Fay przełknęła ślinę.
- To już za trzy tygodnie. Myślałam, że mówimy o wrześniu, kiedy zaczyna się
nowy rok szkolny.
- Wolałabym, żebyś przywykła do szkolnego życia jeszcze przed małą maturą.
Fay uśmiechnęła się szelmowsko.
- Jak przyniosę dobrą cenzurkę, będziemy mogły skroić kogoś w wakacje?
Kirsten parsknęła śmiechem.
- Fay, przerażasz mnie!
-Jak to?
- Ja kroję dilerów dla pieniędzy - powiedziała Kirsten. -Ty za to jesteś taka
sama jak twoja matka: chcesz to robić dla czystej frajdy.
3. KOMÓRKA
Kirsten pojechała z Londynu do Manchesteru srebrnym mercedesem kombi,
wynajętym za pomocą prawa jazdy i karty kredytowej wystawionych na nazwisko
Tamary Cole. Fay spędziła podróż na tylnej kanapie, czytając książkę o
człowieku, który pożeglował dookoła świata. Wizja samotności w maleńkiej
łupince zdanej na łaskę rozjuszonych fal przypadła jej do gustu.
- Chcę iść na kurs żeglarski - oświadczyła, podczas gdy srebrny merc
wyprzedzał leniwie autokar pełen emerytów.
-Jeśli tylko dobrze się sprawisz w nowej szkole - powiedziała Kirsten.
Fay wydawała się usatysfakcjonowana odpowiedzią i wróciła do lektury.
Celem ich podróży był Belfont, jeden z najnowszych hoteli w Manchesterze o
szpanerskim, wyłożonym czarnym marmurem westybulu, gdzie unosiła się
delikatna woń jaśminu, zaś oświetlenie było tak nastrojowe, że z trudem dało się
dostrzec własną dłoń przed twarzą.
Szesnaście kilo kokainy podróżowało w aluminiowej skrzynce na kółkach i
Kirsten musiała odpędzić odźwiernego w eleganckim cylindrze, który uparł się, że
pomoże jej wnieść bagaże. W recepcji zapytała o salę konferencyjną o nazwie The
Windermere i skierowano ją na dziewiąte piętro.
Odwróciwszy się od kontuaru, Kirsten spojrzała na Fay i odezwała się
szeptem:
23
- Dziecka nie wpuszczą na spotkanie, więc musisz poczekać tutaj. Będą chcieli
sprawdzić czystość każdej cegły, co znaczy, że nie będzie mnie przez co najmniej
czterdzieści minut. Nie odchodź daleko.
Fay nie wyglądała na zadowoloną.
- A mogę skoczyć do Starbucksa naprzeciwko na frap-puccino?
Zielony rondel Starbucksa był widoczny po drugiej stronie ulicy. Kirsten
kiwnęła głową.
- Ale nie chodź nigdzie dalej. Kiedy załatwię sprawę, znajdziemy sobie jakieś
fajne miejsce na późny lunch i zakupy, w porządku?
Fay nie była entuzjastką zakupów, ale potrzebowała nowych butów do
biegania i pomyślała, że mogłaby poszukać jakichś kolejnych książek o
żeglarstwie.
Podczas gdy Kirsten czekała na windę, Fay wyszła z westybulu przez obrotowe
drzwi i przeszła przez ulicę. Na zewnątrz wciąż było chłodno, więc gdy przyszła
na nią kolej przy kasie, zamówiła gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Fotele w
Starbucksie wydawały się wygodniejsze od tych w hotelowym westybulu. Fay
rozsiadła się wygodnie obok lady, poszperała w płóciennej torbie na ramię i
wyłowiła z niej książkę.
Jej ciotka wydawała się pewna, że bez problemu uda się upłynnić towar
skradziony Hagarowi, ale z tą załogą z Manchesteru robiły interesy po raz
pierwszy, dlatego choć książka była wciągająca, Fay nie potrafiła się na niej
skupić. Wciąż myślała o tym, że po drugiej stronie ulicy, w hotelu Belfont jej
ciotka ubija narkotykowy interes za siedemset tysięcy funtów.
Podniosła kubek do usf, kiedy przechodząca kobieta potknęła się o jej
wyciągniętą nogę. Zamiast przeprosić, zgromiła Fay wzrokiem.
- Możesz uważać, gdzie trzymasz nogi? - warknęła.
24
-A może pani zacznie uważać, jak chodzi? - odparła poirytowana Fay.
Ale kobieta nie zwracała już na nią uwagi. Zgarnęła z kontuaru tekturową
wytłoczkę z sześcioma kawami i ruszyła do wyjścia. Odprowadzając ją
niechętnym spojrzeniem, Fay zwróciła uwagę na dziwnie szeroką talię kobiety i
czarne buty, jakie często nosili gliniarze.
Fay pociągnęła łyk czekolady i uznała, że wpada w paranoję. Wtedy uderzyło
ją coś jeszcze: kobieta mówiła z londyńskim akcentem. A zatem babka z Londynu
w gli-niarskich butach, z kamizelką rozdętą w pasie, jakby skrywała kajdanki i
pistolet, kupowała sześć napojów, których przecież nie wypije sama...
„Czy ja mam jakieś zwidy?” - pomyślała Fay.
Człowiek pod wpływem emocji zaczyna czasem dostrzegać rzeczy, które w
rzeczywistości wcale nie istnieją. Gdyby Fay nie miała żadnych wątpliwości,
zadzwoniłaby do ciotki natychmiast, ale miała je, dlatego parząc sobie usta,
opróżniła kubek, wrzuciła książkę do torby i ruszyła do wyjścia.
Kobieta z sześcioma kawami przeszła przez ulicę i właśnie przeciskała się
przez wejście do hotelu Belfont. Fay odprodzała ją wzrokiem, gdy dostrzegła
charakterystyczny błysk kajdanków, niepokojąco wystających spod nylonowego
bezrękawnika.
Natychmiast wyjęła telefon i zadzwoniła do cioci.
- No, odbieraj... - wyszeptała prawie bezgłośnie i wydychając białe obłoczki
pary, ruszyła szybkim krokiem w stronę obrotowych drzwi hotelu.
Nareszcie w słuchawce coś kliknęło.
Witam. Dodzwoniłeś się do Tamary Cole. W tej chwili nie mogę odebrać
telefonu. Jeśli chcesz zostawić mi wiadomość, poczekaj na sygnał.
25
Fay jęknęła z rozpaczy i nagrała wiadomość, przechodząc przez obrotowe
drzwi.
- Ciociu, w hotelu są gliny. Rzuć to wszystko i wynoś się stamtąd.
Fay wytężyła wzrok w nastrojowym oświetleniu westybulu i dostrzegła
policjantkę z napojami, znikającą za zamykającymi się drzwiami windy.
Podbiegła do wind i wcisnęła guzik ze strzałką w górę. Czekając, nerwowo
wystukała esemesa:
Gliny wszędzie. Znikaj stąd!!!!!
Weszła do windy owładnięta strasznym, mdlącym przeczuciem. Chciała
pojechać na ósme i wejść po schodach piętro wyżej, ale rozpaczliwie pragnęła dać
ciotce każdą możliwą szansę, więc zdecydowała się zaryzykować i pojechać
prosto na dziewiąte.
Winda otworzyła się na szeroki korytarz z szeregiem drzwi do sal
konferencyjnych o szumnych nazwach. Fay wyszła z kabiny na krok i od razu
dostrzegła zamieszanie. Sala The Windermere znajdowała się na końcu korytarza.
Przez otwarte podwójne drzwi widać było grupę uzbrojonych policjantów
stojących w kłębach dymu prochowego. Na dywanie leżało co najmniej trzech
mężczyzn skutych kajdankami, a kolejny, rozpostarty na długim stole
konferencyjnym, był właśnie poddawany rewizji.
Telefon Fay dźwięknął cichym ding-dong - nadeszła wiadomość od ciotki.
NIE wjeżdżaj na górę!
Policjant wyglądający na dowódcę pieklił się:
-Jak mogliście pozwolić jej uciec?! Wszyscy mają szukać, jasne?!
26
Fay szybko wskoczyła z powrotem do windy, wcisnęła parter, a potem guzik
zamykający drzwi. Miała wrażenie, że zasuwają się tydzień, ale w końcu kabina
ruszyła w dół, a Fay szybko wystukała esemesa do cioci.
Gdzie jesteś?
W westybulu było spokojnie. Fay zaczerpnęła tchu i ruszyła żwawo do
wyjścia, ale nie za szybko, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Serce w niej zamarło,
kiedy w obrotowych drzwiach mijała umundurowanego policjanta wchodzącego
właśnie do hotelu.
Fay nie znała okolicy i nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby zrobić,
aby pomóc cioci. Jedynym logicznym wyjściem wydawało się jak najszybsze
powiększenie dystansu pomiędzy sobą a hotelem, a dopiero potem zajęcie się
aranżowaniem spotkania z Kirsten - pod warunkiem, że wydostała się z kotła.
Jeżeli się nie wydostała... Fay nie miała pojęcia, co wtedy zrobi.
Przechodząc przez ulicę, uświadomiła sobie, że dygoce. W kieszeni
zabrzęczała jej kolejna wiadomość od ciotki:
Wyłącz komórkę. Gliny mogą ją namierzać.
Fay zatrzymała się z zamiarem natychmiastowego odpisania, ale nagle ogarnął
ją dziwny lęk, jakby instynktownie wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo, a
kiedy obejrzała się za siebie, ujrzała dwóch tęgich gliniarzy.
-Nie zrobiłaś nic złego - powiedział jeden z nich. -Chcemy tylko zadać ci kilka
pytań o twoją ciocię.
- Walcie się - rzuciła Fay i wystrzeliła sprintem przed siebie.
Z rozpędu wpadła na starszego pana na elektrycznym skuterze. Odzyskawszy
równowagę, przebiegła pięćdziesiąt
27
Fay szybko wskoczyła z powrotem do windy, wcisnęła parter, a potem guzik
zamykający drzwi. Miała wrażenie, że zasuwają się tydzień, ale w końcu kabina
ruszyła w dół, a Fay szybko wystukała esemesa do cioci.
Gdzie jesteś?
W westybulu było spokojnie. Fay zaczerpnęła tchu i ruszyła żwawo do
wyjścia, ale nie za szybko, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Serce w niej zamarło,
kiedy w obrotowych drzwiach mijała umundurowanego policjanta wchodzącego
właśnie do hotelu.
Fay nie znała okolicy i nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby zrobić,
aby pomóc cioci. Jedynym logicznym wyjściem wydawało się jak najszybsze
powiększenie dystansu pomiędzy sobą a hotelem, a dopiero potem zajęcie się
aranżowaniem spotkania z Kirsten - pod warunkiem, że wydostała się z kotła.
Jeżeli się nie wydostała... Fay nie miała pojęcia, co wtedy zrobi.
Przechodząc przez ulicę, uświadomiła sobie, że dygoce. W kieszeni
zabrzęczała jej kolejna wiadomość od ciotki:
Wyłącz komórkę. Gliny mogą ją namierzać.
Fay zatrzymała się z zamiarem natychmiastowego odpisania, ale nagle ogarnął
ją dziwny lęk, jakby instynktownie wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo, a
kiedy obejrzała się za siebie, ujrzała dwóch tęgich gliniarzy.
- Nie zrobiłaś nic złego - powiedział jeden z nich. -Chcemy tylko zadać ci kilka
pytań o twoją ciocię.
- Walcie się - rzuciła Fay i wystrzeliła sprintem przed siebie.
Z rozpędu wpadła na starszego pana na elektrycznym skuterze. Odzyskawszy
równowagę, przebiegła pięćdziesiąt
27
metrów od Starbucksa i skręciła w ruchliwą ulicę handlową. Na chodnikach
kłębił się tłum przedgwiazdkowych za-kupowiczów, więc przeskoczyła na tory
tramwajowe.
Kilkaset metrów dalej odważyła się zerknąć za siebie i odkryła, że powiększyła
dystans między sobą a jednym z policjantów do ponad siedemdziesięciu metrów,
podczas gdy drugi całkowicie zrezygnował z pościgu. Największym problemem
był tramwaj, skręcający właśnie na tor, którym biegła. Motorniczy dzwonił
opętańczo, próbując przepłoszyć ją z drogi.
Przeskakując z powrotem na chodnik, Fay źle postawiła stopę na szynie,
poślizgnęła się i wpadła głową naprzód w tłum przechodniów.
- Łapcie ją! - krzyknął policjant.
Fay upadła na beton, raniąc sobie kolano i przy okazji powalając czarnoskórą
kobietę obwieszoną firmowymi reklamówkami.
- Przepraszam - sapnęła Fay.
Kobieta była wściekła, ponieważ stłukło się jej kilka kubków.
- Trzymać ją! - wrzasnął policjant, podczas gdy tłum rozstępował się, aby dać
mu wolną drogę.
Jakiś mężczyzna złapał Fay w pasie i próbował unieruchomić, ale uwolniła się,
wbijając mu łokieć w żebra. Jakimś cudem zdołała znów poderwać się do biegu.
Ulica była zatłoczona, więc Fay pognała na ukos przez zamknięty dla
samochodów plac z wielką choinką na środku.
Gliniarza udało się zgubić, ale Fay wciąż znajdowała się w obcym mieście, nie
mając pojęcia, gdzie jest ani czy jej ciotka wpadła w ręce policji. Sprintem
przebiegła na drugą stronę placu, gdzie yznała, że będzie mniej zwracać na siebie
uwagę, jeżeli zwolni do szybkiego marszu.
Idąc, sięgnęła do torby i spojrzała na wyświetlacz telefonu, ale nie było
żadnych nowych wiadomości od Kirsten.
28
Skręciła w obskurną uliczkę, pełną salonów fryzjerskich, barów z kebabami i
serwisów odblokowujących telefony. Jej dłoń wciąż tkwiła w torbie, kiedy na
drugim końcu ulicy zmaterializowała się umundurowana policjantka. Fay
zawróciła na pięcie tylko po to, by ujrzeć zbliżającego się od tyłu gliniarza, który
ścigał ją od hotelu.
- Nie ruszaj się, to nic ci się nie stanie! - zawołała policjantka, wyciągając
pałkę z kabury.
Dłoń Fay gorączkowo szperała w torbie, dopóki nie natrafiła na rękojeść
małego scyzoryka. Uznawszy, że większe szanse ma w starciu z kobietą,
rozłożyła ostrze i ruszyła do szarży.
Widząc przed sobą tylko szczupłą nastolatkę, funkcjonariuszka stanęła na
szeroko rozstawionych nogach i niezdarnie zamachnęła się pałką. Robiąc użytek z
kickboxin-gowych treningów, Fay szybkim obrotem uchyliła się przed ciosem i
natychmiast zaatakowała kopnięciem w tył.
Za sprawą kamizelki ochronnej cios okazał się mniej skuteczny, niż
dziewczyna miała nadzieję, ale policjantka straciła równowagę i wpadła z
łomotem na aluminiową roletę knajpki z daniami balti.
W tym momencie biegnący policjant dogonił Fay i zamierzył się na nią pałką,
celując w ramię, aby wytrącić jej broń z dłoni. Fay, widząc to, cofnęła się o krok i
natychmiast cięła z dołu nożem, dokładnie w chwili, gdy mężczyzna z rozpędu
poleciał do przodu.
Czubek ostrza drasnął grdykę policjanta i w tym samym zamaszystym cięciu
rozpłatał mu prawy policzek. Fay odskoczyła do tyłu, odsuwając się od rannego,
który zatoczył się na nią, dławiąc się krwią. Jeśli cios był śmiertelny, miała prze-
chlapane. Jeśli jej ciotkę aresztowano, miała przechlapane. Było prawie tak źle jak
wtedy, kiedy znalazły jej mamę, związaną i skatowaną przez jednego z dilerów,
których obrobiły.
„Ale przynajmniej dobrze biegam” - pomyślała Fay.
29
4. PLAN
Fay wciąż miała przed oczami ostrze i krew. Nie pamiętała, jak długo biegła,
na wpół spodziewając się terkotu policyjnego śmigłowca nad głową i syren
radiowozów, zaganiających ją w pułapkę. A jednak udało jej się oddalić o dwa
kilometry od centrum, do dzielnicy zabudowanej niskimi, zaniedbanymi domami.
Zanurkowała między ścianę budynku a przerośnięty żywopłot. Jej buty
zachrzęściły na zmrożonych foliowych workach na śmieci, a po chwili przysiadła
na krótkich schodkach przed zabitymi dyktą drzwiami wejściowymi.
Wyjęła swojego samsunga i sprawdziła wiadomości. W skrzynce odbiorczej
nie pojawiło się nic nowego.
Wcześniej nie wyłączyła telefonu w nadziei na więcej informacji, ale teraz
przytrzymała przycisk "on/off”, aż ekran powlekł się czernią. Fay miała sporo
spraw do przemyślenia. Kto je wystawił? Czy Kirsten udało się uciec? Czy
gliniarz przeżył? Dokąd teraz pójść?
Fay uświadomiła sobie, że nie ma sensu tracić nerwów, głowiąc się nad
ogólnym obrazem sytuacji. W tej chwili musiała skupić się na maksymalnym
powiększeniu dystansu pomiędzy sobą a miejscem przestępstwa. Zaczęła układać
plan, którego pierwszym punktem było wyjęcie chusteczki z kieszeni kurtki,
zwilżenie jej na mokrej poręczy schodków i użycie do wyczyszczenia
zakrwawionego noża.
30
Kiedy pozbyła się zaplamionej ctyustki i rozruszała zmarznięte palce, Fay
wyjęła z kieszeni dżinsów portfel zapinany na rzep. Miała dwadzieścia pięć
funtów oraz kartę płatniczą, którą policja namierzyłaby w sekundę, gdyby
odważyła się jej użyć.
Uznała, że najlepszym wyjściem będzie powrót na własne śmieci w północnym
Londynie. Policja mogła wiedzieć
0 apartamencie w St John’s Wood, ale Kirsten miała mieszkanie i kilka skrytek
w mniej ekskluzywnych okolicach, a poza tym, jeśli udało jej się uciec glinom, z
pewnością szukała schronienia właśnie tam.
Kłopot polegał na tym, że policja dysponowała nagraniami z hotelowych
kamer, które na pewno zarejestrowały, jak wygląda Fay i w co jest ubrana.
Dworce kolejowe z całą pewnością obstawiono już gliniarzami. Latem Fay
rozważyłaby opcję spędzenia kilku nocy w jakimś opuszczonym domu, dopóki
kurz nie opadnie, ale był grudzień
1 zamarzłaby tam na śmierć.
Fay postanowiła, że przede wszystkim musi postarać się o nowe ciuchy,
pieniądze i - jeśli się uda - smartfon. Jej pierwsza myśl pobiegła ku napadowi, ale
w ten sposób mogłaby zdobyć ubranie, tylko zdzierając je z ofiary, więc
ostatecznie zdecydowała się na włamanie.
Okolica wyglądała surowo, ale z zewnętrznego wyglądu domów można
wywnioskować zaskakująco wiele. Koronkowe firanki i schludny ogródek od
frontu oznacza starszych ludzi, którzy prawdopodobnie będą w domu i nie będą
mieli odpowiednich ubrań ani smartfonu. Minivan na podjeździe to rodzina z
dziećmi, a zakratowane okna sugerują, że zostali już kiedyś obrabowani.
Fay prawie straciła nadzieję, kiedy natknęła się na dom ze staromodnymi
podnoszonymi oknami i śmietnikiem pełnym pudełek po pizzy i puszek po tanim
piwie z supermarketu. Tu musieli mieszkać studenci.
Fay zajrzała do środka przez szczelinę na listy i zobaczyła rowery w
przedpokoju. Potem przekradła się za dom, pod duże okno, które zaoferowało jej
widok na zapuszczoną kuchnię, gdzie w zlewie i na blatach piętrzyły się brudne
naczynia z co najmniej tygodnia.
Poruszyła klamką tylnych drzwi w nadziei, że lokatorzy pozostawili je otwarte.
Niestety, nie poszło jej aż tak łatwo, ale małe okienko obok wejścia było dość
duże, by mogła włożyć w nie rękę. Rozejrzała się czujnie, cofnęła się
0 krok i kopnięciem wybiła szybę, po czym natychmiast przycupnęła pod
ścianą.
Upewniwszy się, że nikt nie usłyszał hałasu, ostrożnie wsunęła rękę pomiędzy
ostre odłamki szyby i sięgnęła do zasuwki po wewnętrznej stronie drzwi. Gdy
przestąpiła próg kuchni, szkło chrupnęło jej pod nogami. Ciepło wnętrza
przyniosło jej ulgę, ale w powietrzu unosił się przykry zapach starego curry i
zapleśniałych warzyw.
Napis na lodówce głosił: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu
wchodzicie”. Fay zignorowała ostrzeżenie
1 jej odwaga została nagrodzona przyjemną niespodzianką: butelką soku ze
świeżych pomarańczy, którego data przydatności do spożycia wciąż należała do
przyszłości. Popijając sok, wyszła do przedpokoju.
U stóp schodów zaalarmowało ją ciche dudnienie. W miarę jak skradała się po
kolejnych stopniach, linia basowa stawała się czymś z grubsza rozpoznawalnym.
Minęła otwartą łazienkę, o której najlepiej było nie myśleć, oraz zamknięte drzwi,
zza których dochodziła muzyka Fay zajrzała do pozostałych dwóch sypialni na
piętrze. Pierwsza należała do chłopaka, który porzucił przepocony strój do rugby
na podłodze i którego pomysłem na udekorowanie pokoju było wywieszenie w
oknie jaskrawożółtej flagi Norwich City. Kolejna sypialnia wyglądała o wiele
bardziej obiecująco.
32
Lokatorką była dziewczyna. Sącząc po porozrzucanych wszędzie ciuchach,
była gotką z pogranicznym zaburzeniem osobowości, o wzroście i rozmiarze
stopy zbliżonym do Fay, ale też znacznie tęższej. Fay przebrała się pośpiesznie,
zamieniając poplamioną krwią kurtkę i dżinsy na czarną pikowaną katanę, czarne
skórzane glany i legginsy w zielono-czarne pasy.
Zgarnęła z biurka dziesięciofuntowy banknot i pięć funtów w drobnych. Nie
mogła liczyć na to, że lokatorka, wychodząc, zostawiła telefon, ale na blacie leżał
otwarty laptop. Kiedy Fay stuknęła w spację i komputer ożył, nie żądając hasła,
mruknęła z zadowolenia.
Ekran powitalny sugerował, że właścicielką laptopa jest niejaka Chloe. Fay
uruchomiła przeglądarkę i wstukała w mapy Google nazwę ulicy, na której się
znajdowała, aby zorientować się w swoim położeniu. Potem przejrzała połączenia
kolejowe z Londynem. Podróż z Manchester Pic-cadilly w centrum miasta byłaby
zbyt ryzykowna, ale odkryła, że z jednej z sąsiednich ulic może pojechać
autobusem do Stockport i tam złapać pociąg do Londynu.
Szkopuł tkwił w pieniądzach: Fay miała około czterdziestu funtów, zaś bilet do
Londynu kosztował sześćdziesiąt pięć. Ubrana w za duże gockie ciuchy,
dziewczyna weszła na drugie piętro. Był tam tylko jeden pokój zajmujący całe
poddasze.
Pokój wyglądał tak, jakby mieszkała w nim para. Fay zaczęła przetrząsać
szuflady w poszukiwaniu pieniędzy. Znalazła kilka euro i martwą mysz,
zesztywniałą między szafami. Studenci zwykle nie grzeszą nadmiarem pieniędzy,
a jeśli jakieś mają, raczej noszą je przy sobie, kiedy wychodzą z domu.
Fay schodziła już na dół, kiedy usłyszała odgłos spuszczanej wody,
dobiegający z toalety na pierwszym piętrze. Natychmiast zawpflili gje chłopak,
który słuchał muzyki
w swoim pokoju, zatrzymał ją spojrzeniem, zanim dotarła do połowy schodów.
- A ty kto? - spytał młodzieniec.
Dom dzieliło wielu współlokatorów, więc w głosie chłopaka - o wyraźnym
północno-zachodnim akcencie - pobrzmiewała raczej ciekawość niż niepokój.
- Przyjaźnię się z Chloe - powiedziała Fay lekkim tonem. - Dała mi klucz i
powiedziała, żebym tu na nią zaczekała. Uczymy się razem.
Fay uniosła brwi w grymasie absolutnej szczerości i wsparła swoje słowa
gestem naśladującym pisanie.
- Uczycie się? A czego dokładnie?
- N-no, naszego... przedmiotu - zająknęła się Fay.
- No to będzie wam ciężko. Chloe rzuciła studia i zasuwa na kasie w Tesco. A
teraz gadaj, coś ty za jedna i czemu pałętasz się po naszym domu?
Mówiąc to, chłopak wszedł na schody i wyciągnął rękę, próbując złapać Fay za
ramię. Był dobrze zbudowany, więc Fay postawiła na element zaskoczenia.
Pozwoliła, by zacisnął rękę na jej ramieniu, ale skontrowała ruch podstępnym
ciosem nasadą dłoni w podbródek. Kiedy student zatoczył się do tyłu, Fay wbiła
mu w żołądek jeden ze swoich świeżo zdobytych glanów, po czym zeskoczyła ze
schodów i pozbawiła go przytomności, kopiąc kolanem w twarz.
- To cię oduczy zadawania kłopotliwych pytań - wysyczała Fay, przykucając
nad studentem, aby przeszukać mu kieszenie.
Z kieszeni spodni wygrzebała tylko trochę drobnych, ale jej twarz rozjaśnił
uśmiech, kiedy w pokoju chłopaka znalazła portfel zawierający ponad pięćdziesiąt
funtów. Oznaczało to, że stać ją na bilet do Londynu i coś do jedzenia po drodze.
W sypialni był też iPhone, który jednak po włączeniu poprosił o kod PIN, więc
zostawiła go w spokoju.
5. EUSTON
Fay spodziewała się glin za każdym razem, kiedy otwierały się drzwi wagonu,
na każdym postoju, a także potem, kiedy przybyła na dworzec Euston w
Londynie. Była ósma wieczór; panował przejmujący chłód i padał deszcz ze
śniegiem. Przekąsiwszy coś szybko w Burger Kingu, Fay pojechała autobusem do
Islington.
Kawalerka Kirsten znajdowała się na samej górze sześciopiętrowego bloku.
Winda była nieczynna, a Fay została nazwana chudą zdzirą przez bandę
wyrostków, urzędujących na klatce schodowej. Kiedy nareszcie zamknęła się w
mieszkaniu, przede wszystkim włączyła bojler. W szufladzie znalazła worki
foliowe, oderwała jeden i wrzuciła doń nóż i wszystko, w co tego dnia była
ubrana.
Po kąpieli wytarła się i otworzyła szafę. Była pełna zapasowych ubrań, ale Fay
urosła od czasu, kiedy je tu pozostawiły, więc ostatecznie wybrała sobie coś z
ciuchów ciotki. Czysta i przebrana, wysunęła fotel z kąta, zrolowała część
dywanu i uniosła deskę podłogi.
Na widok skrytki poczuła się trochę bezpieczniej. Było tam dwadzieścia
tysięcy funtów w gotówce, dwie nieduże kostki kokainy, telefony komórkowe,
kamizelka kuloodporna i wybór broni, w tym dwa pistolety i pistolet maszynowy.
Fay wyjęła ze skrytki nóż i kilkaset funtów. Jedynym meblem do spania była
kanapa, więc rozłożyła ją i po krótkich
35
poszukiwaniach znalazła kołdrę i poduszki schowane w szafce w przedpokoju.
Już w łóżku naszła ją ochota, aby włączyć telefon i sprawdzić, czy przyszły jakieś
wiadomości od ciotki, ale powstrzymała się, bo wiedziała, że zdradziłaby w ten
sposób swoje położenie.
Zagrzebała się pod kołdrą, próbując wypchnąć ze świadomości wizję noża
tnącego twarz policjanta. Miała nadzieję, że jej ciotka ma jakiś plan.
*
Fay obudziła się wcześnie, ale poza ukrywaniem się nie miała nic do roboty.
Był ponury grudniowy poranek i doskwierała jej samotność, więc wystawiwszy
stopę spod kołdry, przesunęła ją po obudowie prastarego przenośnego telewizorka
i dużym palcem wcisnęła guzik włącznika. Sygnał rwał się nieznośnie, ale Fay
siedziała przed ekranem jak zahipnotyzowana, oglądając ugrzeczniony wywiad z
bandą młodzieży z jakiegoś nowego reality show, a potem występ pogodynki
Carol.
Kolejne wydanie wiadomości o siódmej było dla niej ciężkim szokiem.
Manchesterska policja poszukuje trzynastolatki, która
zraniła nożem jednego z funkcjonariuszy podczas
ucieczki z miejsca nieudanej transakcji narkotykowej.
Policjant w stanie krytycznym trafił do szpitala.
Fay zobaczyła siebie na ekranie. Pierwszy obraz był ziarnistą stopklatką z
kamery nadzoru w westybulu hotelu Belfont; drugi barwnym skanem wysokiej
rozdzielczości z fotografii wykonanej podczas wyjazdu do Francji poprzedniego
lata. Gliny 4nogły ją zdobyć, jedynie przeszukując apartament w St John’s Wood.
Zdjęcie odjechało w róg ekranu, robiąc miejsce dla relacji z konferencji
prasowej policji.
36
Po długiej i pracochłonnej inwigilacji policja z Manchesteru, we współpracy z
policją stołeczną, przygotowała zasadzkę w celu udaremnienia dużej transakcji
narkotykowej. Aresztowano kilku członków gangu z Manchesteru oraz kobietę
zamieszkałą w Londynie.
W wyniku operacji przejęto szesnaście kilogramów kokainy, jak również dużą
ilość gotówki. Sądzimy, że jedna z zatrzymanych osób przyprowadziła ze sobą
poszukiwaną nastolatkę. Podczas próby zatrzymania dziewczyna zaatakowała
dwoje funkcjonariuszy, poważnie raniąc jednego z nich. Stan policjanta jest
ciężki, ale stabilny. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że nastolatka jest osobą
skrajnie niebezpieczną, dlatego podkreślamy: jeżeli ktoś ją zobaczy, nie wolno
próbować zatrzymać jej samodzielnie. W takim wypadku najlepiej natychmiast
zawiadomić policję.
Obraz zmienił się, ukazując reportera stojącego przed hotelem Belfont.
W ciągu kilku ostatnich godzin wyszło na jaw, że dziewczyna pasująca do
rysopisu policji obrabowała dom w dzielnicy Ardwick w Manchesterze. Wkrótce
potem, jak sugerują zdjęcia z kamer nadzoru stacji kolejowej w Stockport, udała
się pociągiem do Londynu.
Fay usiadła na łóżku, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Ciocię
schwytano, gliniarz znajdował się w stanie krytycznym, a jej zdjęcie można było
zobaczyć na ekranie każdego telewizora w kraju.
- Fay... masz przerąbane - szepnęła do siebie.
Na razie miała schronienie. Miała też pieniądze i broń, ale kiedy poczłapała do
kuchni, odkryła pustą lodówkę.
37
Przypomniała sobie sklep całodobowy, który minęła poprzedniego wieczoru, i
uznała, że na zakupy najlepiej będzie wybrać się od razu, póki ulice są jeszcze
ciemne i puste.
Winda wciąż nie działała, więc Fay ukryła głowę pod kapturem jednej z bluz
ciotki, zbiegła sześć pięter po schodach i weszła do Dinesh’s Food & Wine po
drugiej stronie ulicy. W pośpiechu napełniła koszyk owocami, batonami
czekoladowymi, daniami z ryżem do podgrzania w mikrofalówce i wystarczającą
ilością konserw, by nie zaznać głodu przez tydzień.
Przy kasie ogarnęły ją mdłości na widok własnej twarzy gapiącej się na nią z
połowy porannych dzienników. Pomyślała, że może powinna była przegłodować
jeden dzień w domu w nadziei, że tymczasem jej temat zejdzie z pierwszych stron
gazet.
Po powrocie do mieszkania Fay zaczęła rozmyślać o swojej przyszłości. Miała
pieniądze i broń. Wszystko, co potrafiła, to okradanie dilerów narkotykowych,
więc uznała, że mogłaby się z tego utrzymać. Może po tygodniu lub dwóch
sprawa przyschnie, a ona odzyska trochę swobody? Ale, myśląc realistycznie, czy
naprawdę potrafiłaby żyć jako ścigana, czy tylko odsuwałaby w czasie
nieuchronny moment, w którym powinie jej się noga i poniesie konsekwencje
tego, co zrobiła?
Fay potrzebowała czegoś, co odwróciłoby jej uwagę od problemów i dało
odrobinę wytchnienia, ale mieszkanko nie oferowało zbyt wielu rozrywek. Zrobiła
sobie tosty z fasolą z puszki, a potem położyła się na kanapie, by obsesyjnie
śledzić rozwój wydarzeń na News 24. Co pół godziny głos z telewizorń powtarzał
historię o gliniarzu w stanie krytycznym, zaś korespondent sprzed hotelu Bel-font,
coraz bardziej przemarznięty, opowiadał mniej więcej to samo co poprzednio.
38
Co chwila Fay wracała myślą do cioci w więzieniu i zbierało się jej na płacz.
Czasem martwiła się stanem policjanta, bo wiedziała, że jeśli umrze,
konsekwencje będą o wiele poważniejsze. Tuż po dziesiątej rozpacz wzięła górę i
Fay rozszlochała się na dobre. Podniosła telefon, na wpół pogodzona z myślą, że
włączy go i zadzwoni na policję, aby po nią przyjechali.
W tym właśnie momencie drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem.
- Policja!
Z korytarza buchnęła chmura gazu łzawiącego. Fay instynktownie skoczyła w
stronę szklanych drzwi balkonowych. Otworzyła je szarpnięciem i zaciągnęła się
mieszaniną świeżego powietrza i gazu, który palił jej płuca.
Wypadła na balkon i poczuła, jak jej skarpetki nasiąkają zimną wodą z na wpół
zamarzniętej kałuży. Do mieszkania wsypali się policjanci w czarnych strojach
szturmowych, z twarzami ukrytymi za maskami przeciwgazowymi. Fay spojrzała
w górę, ale dach bloku był poza jej zasięgiem. Opuściła wzrok, by ocenić szansę
śmierci na bruku sześć pięter poniżej. Pomysł skoku wydał się jej kuszący, ale
wtedy jeden z gliniarzy sięgnął przez drzwi balkonowe i złapał ją za kaptur.
Wciągnął ją do środka tak brutalnie, że coś strzeliło jej w szyi. Wnętrze
kawalerki wypełniał gaz łzawiący. Fay za-krztusiła się i zgięła wpół w nagłym
odruchu wymiotnym. Ręka na karku niby przypadkowo cisnęła ją na ścianę, po
czym wielki bucior podciął jej nogi.
Fay uderzyła głową o róg stolika z telewizorem, kiedy zwalisty gliniarz powalił
ją na podłogę. Policjant gwałtownie wykręcił jej ręce za plecami i skrępował
nadgarstki plastikową opaską.
- Fay Hoyt, jesteś aresztowana pod zarzutem próby zabójstwa. Masz prawo
zachować milczenie, a wszystko, co
powiesz, może zostać zarejestrowane i wykorzystane jako dowód przeciwko
tobie.
Policjant poderwał na nogi załzawioną od gazu dziewczynę i pchnął w stronę
wyjścia.
- Nie lubimy takich, co podnoszą rękę na naszych kolegów - wycedził
złowrogo. - Wdepnęłaś w wielkie gówno, mała.
6. POLIGON
Kampus CHERUBA
- Szlag by was, team Sharma! - pieklił się instruktor Speaks, wsuwając głowę
do szatni pełnej śladów paintbal-lowych bitew. - Widziałem jednonogich
emerytów ruszających się żwawiej od was. Jeżeli za dwie minuty nie zobaczę was
ubranych, uzbrojonych i ustawionych na baczność do inspekcji, biegniecie pięć
okrążeń wokół ośrodka szkoleniowego.
Do ćwiczenia treningowego szykowały się dwie czteroosobowe drużyny.
Piętnastoletni Ryan Sharma został wywleczony z łóżka półtorej godziny
wcześniej. Dano mu dziesięć minut na ubranie się i zjedzenie śniadania, po czym
kazano biec na kampusowy napowietrzny tor przeszkód. Po trzech
wycieńczających rundach na siatkach wspinaczkowych, słupach i linach czarna
koszulka CHERUBA, mokra od potu, przywarła mu do skóry.
W drużynie Ryana byli jego trzej bracia: dwunastoletnie bliźniaki Leon i
Daniel oraz dziewięcioletni Theo.
- Ugotujemy się, jeśli każe nam latać w tym szajsie - jęknął Leon, zapinając
watowany kombinezon na swoim stroju do biegania i biorąc się do wciągania
glanów z powrotem na nogi.
Podczas gdy Leon się skarżył, Theo dostał ataku histerii z powodu zaciętego
zamka błyskawicznego w kombinezonie, z którym nie mógł sobie poradzić.
43
- Co za cholerne gówno! - ryknął, szarpiąc wściekle za uchwyt.
- Uspokój się - skarcił go Ryan. - Jak zamierzasz wytrzymać sto dni szkolenia
podstawowego, skoro wyprowadza cię z równowagi głupi suwak?
- Ale z ciebie miękisz, Theo - dodał niekonstruktywnie Leon.
Ryan rzucił mu pogardliwe spojrzenie, po czym podszedł do Theo i położył
dłoń na jego ramieniu.
- Pokaż, ja spróbuję.
- Nie da się ruszyć, patrz! - wypalił Theo, ciągnąc z całej siły.
- Nic na siłę, bo urwiesz - powiedział spokojnie Ryan.
Instruktor Speaks huknął przez drzwi:
- Trzydzieści sekund.
Ryan przykląkł na jedno kolano. Złapał za uchwyt długiego zamka, biegnącego
pionowo z przodu kombinezonu brata, i kilkakrotnie poruszywszy nim w dół i w
górę, gładko przesunął suwak pod samą brodę Theo.
- Już - powiedział, a jego młodszy brat uśmiechnął się z wdzięcznością. -
Panikowanie nie zaprowadzi cię daleko, prawda?
Ciepło słonecznego poranka spłynęło na czterech ciemnowłosych braci, kiedy
wyszli z szatni, ubrani w identyczne zielone kombinezony koloru wojskowej
zieleni, grube rękawice i czarne kaski paintballowe.
- Aaach, nareszcie - powiedział instruktor Speaks, klasnąwszy w swe
olbrzymie czarne dłonie.
Drużyna rywali braci Sharma czekała już w gotowości na asfaltowym
podjeździe prowadzącym na paintballowy poligon. Składała się z czworga
przyjaciół Ryana: piętnastoletniej Fu Ning, jego dawnej dziewczyny Grace
Vullia-my oraz jego dwóch najlepszych kumpli: Maksa Blacka i Alfiego
DuBoissona.
- Rozniesiemy was w drobny f?ył! - zaśpiewał Alfie.
- Może jesteśmy młodsi i mniejsi, ale mamy to, co najważniejsze - krzyknął
Daniel i poklepał się po głowie. -Głowy na karku!
- Co to za drużyna: dwie grube laski i para durnych kołków? - prychnął Leon.
Ning i Grace najeżyły się.
- Powiedz mi to prosto w twarz i zobaczymy, gdzie skończysz! - krzyknęła
Grace.
Pan Speaks wypiął muskularną pierś, splótł palce i strzelił knykciami.
- Taaa, uroczy z was kabarecik, panienki, ale ja mam trzymać te serduszka w
ruchu, więc słuchajcie uważnie, bo nie zamierzam się powtarzać. Na poligonie
znajdziecie osiem markerów, osiem butli ze sprężonym powietrzem oraz osiem
magazynków zawierających po sto pięćdziesiąt kulek. Są także tarcze oraz inny
sprzęt, który może zwiększyć wasze szanse na zdobycie wymienionych
przedmiotów.
-Jak w Igrzyskach śmierci - szepnął Theo do brata.
- Celem gry jest odnalezienie i zmontowanie broni, a następnie
wyeliminowanie za jej pomocą wszystkich członków drużyny przeciwnej. Każde
trafienie oznacza śmierć i przymus natychmiastowego zejścia z poligonu. Jeśli w
ciągu trzech godzin żadna z drużyn nie wygra, zostanie ogłoszony remis i w
nagrodę pobiegacie sobie wokół kampusu z workami z piaskiem na głowach.
Obowiązują normalne zasady bezpieczeństwa. Żadnego walenia po oczach ani w
krocze. Nie muszę dodawać, że na poligonie przez cały czas poruszacie się w
kaskach i nie próbujecie zdjąć kasku przeciwnikowi. Wasze działania będą
oceniane indywidualnie. Każdy, kto mnie wkurzy niedostatkiem inicjatywy lub
ogólnym tumiwisizmem, zgłosi się do działu szkolenia na indywidualny trening
kondycyjny sam na sam z niżej podpisanym. Jakieś pytania?
45
Max Black podniósł rękę i pan Speaks wycelował w niego palec.
- Trzy okrążenia dookoła szkoleniówki po ćwiczeniu.
Max wytrzeszczył oczy.
-Co?
- Wyjaśniłem wszystko, co było do wyjaśnienia! - ryknął pan Speaks. - Skoro
masz pytania, znaczy, że nie słuchałeś.
Max zaklął pod maską po cichu, ale wiedział, że próbując się wykłócać, zarobi
tylko więcej okrążeń.
-Jest jedenaście po dziewiątej - zawołał pan Speaks. -Czyli macie czas do
jedenaście po dwunastej. Ruchy!
Pan Speaks otworzył bramę i obie drużyny potruchtały na poligon. Około stu
metrów dalej stał w trawie czarny foliowy wór na śmieci. Ryan dostrzegł go
pierwszy i bez namysłu puścił się sprintem w jego stronę, lecz szybko odkrył, że
Max i Alfie z drużyny przeciwnej depczą mu po piętach.
Ryan złapał worek i natychmiast uświadomił sobie, że jest zbyt lekki, aby
zawierał sprzęt do paintballu. Max zdołał chwycić bok pakunku i pociągnął go w
swoją stronę, rozrywając folię. Na trawę wysypał się kolorowy kłąb lin i innego
sprzętu wspinaczkowego. Ryan schylił się, by zagarnąć część skarbu dla siebie,
ale w tej samej chwili został staranowany masywnym ciałem czternastoletniego
Alfiego.
- Oddawaj, królowo balu! - rozkazał Alfie, próbując wyrwać pęk lin, który
Ryan przyciskał do piersi.
Ryan nie był pewien, do czego ten sprzęt mógłby mu się przydać, ale
postanowił zatrzymać przynajmniej część dla swojej drużyny. Obejrzał się przez
ramię w nadziei, że jeden z bliźniaków przyjdzie mu z pomocą, ale wyglądało na
to, że Grace i Ning poczuły się dotknięte nazwaniem ich grubymi i nie mogąc
ocłfóżnić jednego bliźniaka od drugiego, postanowiły pogonić obu.
Po krótkiej szamotaninie Ryan leżał na wznak, a Alfie siedział mu okrakiem na
piersi. tyax stanął nad nim, trzymając kłąb lin.
- A może go zwiążemy? - zaproponował. - Zostaną nam tylko trzy małe gnojki
do załatwienia.
- Żadnego wiązania - zaprotestował Ryan.
-A kto mi zabroni? - Max uniósł brwi, przygotowując pętlę do skrępowania
kostek przeciwnika.
Alfie pokiwał głową.
- Był standardowy wykład o strzałach w krocze i głowę, ale nie przypominam
sobie niczego o krępowaniu.
Ryan szarpnął się rozpaczliwie.
- Zabieraj ten swój tłusty zad, Alfie - stęknął.
Alfie uśmiechnął się krzywo.
- Morda w kubeł, bo postawię ci klocka na klacie.
- Śmierć frajerom! - krzyknął Theo, który wystrzelił zza drzewa, wymachując
przed sobą plastikowym wiekiem od śmietnika.
Kilkoma susami dotarł do Alfiego, ominął go zgrabnym zwodem i staranował
Maksa, który był znacznie lżejszej budowy. Theo ważył niecałe dwie trzecie tego
co Max, ale wystarczyło mu impetu, aby powalić przeciwnika na ziemię.
Alfie poderwał się w górę. Ryan, kiedy tylko odzyskał nieco swobody ruchów,
gwałtownie podciągnął kolano.
- Ouu! - stęknął Alfie i zgiął się wpół, łapiąc się za krocze. - Nie po jajach!
Tymczasem Max, pchnięty przez Theo, zatoczył się w bok i potknąwszy się o
wierzgającego Ryana, runął w trawę. Alfie spróbował złapać Theo w pasie, ale
zdziałał tylko tyle, że oberwał pokrywą od śmietnika w głowę.
Ryan zaczął uciekać na czworakach, ale szybko poderwał się na równe nogi.
Max złapał go za but i zdołał rozwiązać sznurówkę, ale Ryan wyrwał się i pobiegł
przed siebie.
47
m
- Ocaliłeś mi tyłek - wysapał do młodszego brata, który biegł tuż za nim.
Theo pękał z dumy.
Alfie wciąż jęczał i trzymał się za krocze, a Max nie miał ochoty ścigać Ryana
i Theo sam. Bracia bez przeszkód oddalili się od przeciwników i dwieście metrów
dalej zniknęli w zagajniku.
- Wiesz, co się stało z Leonem i Danielem? - spytał Ryan.
- Widziałem, że dziewczyny za nimi poleciały.
Ryan pokiwał głową.
- Nie daję im wielkich szans, zwłaszcza z Ning.
- To jest nie fair - poskarżył się Theo. - w drugiej drużynie są same
piętnastolatki. To znaczy Alfie ma czternaście, ale on jest ogromny.
- Zycie jest nie fair - odparł Ryan. - Tego starają się nas nauczyć.
- No i co teraz? - spytał Theo. - Spróbujemy pomóc bliźniakom?
Ryan potrząsnął głową.
- Nawet jeśli ich dogonimy, mamy marne szanse. Moim zdaniem powinniśmy
trzymać się razem i przeszukać jak największy teren. Przeciwnicy są więksi i
silniejsi, więc naszą jedyną szansą jest dorwanie się do jakiejś broni i amunicji,
zanim oni to zrobią.
7. PRALNIA
Ośrodek Karno-Wychowawczy Idris
- To nie jest trudne - powiedziała Chloe Cohen, wtaczając się do pralni w
koszulce reprezentacji Anglii w rugby, spodniach od dresu marki Adidas i
plastikowych klapkach.
Czternaście przeżytych przez Chloe lat było ciągiem udręk i katastrof,
zwieńczonym zamknięciem jej w poprawczaku po tym, jak w desperacji naćpała
się i podpaliła dom swojego ojczyma. Jej towarzyszka, Izzy, miała trzynaście lat,
ale wyglądała na jedenaście. Odsiadywała wyrok za kradzież chemikaliów ze
szkolnej pracowni i użycie ich do przyrządzenia trującej herbatki dla swoich
rodziców i starszej siostry.
Kiedy Izzy postawiła plastikowy kosz z praniem na podłodze, Chloe zanurzyła
miarkę w ogromnym pudle z proszkiem.
- Otwórz szufladkę z przodu.
Izzy wysunęła szufladkę, a Chloe wsypała do niej proszek tak energicznie, że
trochę wysypało się na podłogę.
- Teraz ciuchy - zarządziła Chloe. - Zamknij drzwiczki i ustaw na trzydzieści
stopni. Wciśnij start.
Izzy wcisnęła guzik i nerwowo odsunęła się od pralki. Kiedy rozległ się szum
napływającej wody, spojrzała na koleżankę i uśmiechnęła się z ulgą.
- Pranie potrwa godzinę - powiedziała Chloe. - Jak się skończy, wrócę i pokażę
ci, jak się nastawia suszarki.
- Heloł, heloł! - zaśpiewała Fay Hoyt.
Piętnastoletnia już Fay była ubrana w zszargane dżinsy
i czarną koszulkę opinającą muskularne ramiona. Chloe cofnęła się pod jedną z
pralek, a Izzy, wyczuwając jej lęk, zrobiła to samo.
- To ta nowa dziewczyna? - spytała Fay, podchodząc do Izzy i patrząc na nią z
góry. - Ta, co mówili w wiadomościach o szóstej? Powiedzieli, że próbowała
otruć całą swoją rodzinę.
Chloe rzuciła jej wrogie spojrzenie.
- Wiesz, ty próbowałaś zabić glinę.
- Próbowałam mu uciec - poprawiła ją Fay. - Gdybym naprawdę chciała zabić
konstabla Dupogłowa, to byłby trupem.
- Udajesz taką twardzielkę - parsknęła Chloe. - Ale ja się ciebie nie boję.
Fay uśmiechnęła się i nagle zamarkowała cios. Pięść zatrzymała się spory
kawałek przed policzkiem Chloe, ale ta odskoczyła w tył, co skłoniło Fay do
szyderczego rechotu.
- Gdzie tam, wcale a wcale nie masz pietra, co?
Kiedy Fay zbliżyła się znowu, Chloe wzięła niezdarny
zamach. Fay złapała nadlatującą pięść i wygięła jej palce, drugą ręką
wymierzając dziewczynie mocny policzek. Chloe zatoczyła się w tył, wpadając na
pralkę, ale Fay natychmiast przyciągnęła ją do siebie i cisnęła głową naprzód
między suszarki.
- Nie ruszaj się stamtąd albo wkopię ci twarz w czaszkę -ostrzegła i odwróciła
się do Izzy.
ODWET Robert Muchamore Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski EGMONT Tytuł oryginalny serii: Cherub Tytuł oryginału: Lone Wolf Copyright © 2014 Robert Muchamore First published in Great Britain 2014 by Hodder Children’s Books www.cherubcampus.com © for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2014 Redakcja: Anna Sidorek Korekta: Rafał Sarna, Paulina Potrykus, Joanna Szulczewska Projekt typograficzny i łamanie: Mariusz Brusiewicz Produkcja: Jolanta Powierza Wydawca prowadzący: Agnieszka Betlejewska Wydanie pierwsze, Warszawa 2014 Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa teł. 22 838 41 00 www.egmont.pl/ksiazki ISBN 978-83-237-7029-9^ Druk: COLONEL, Kraków CZYM JEST CHERUB? CHERUB to supertajna komórka brytyjskiego wywiadu, zatrudniająca agentów w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Cherubini są przeważnie sierotami, którym zaoferowano nową szansę zamiast życia w domu dziecka i których wyszkolono na profesjonalnych szpiegów. Mieszkają w kampusie CHERUBA, tajnym ośrodku ukrytym na angielskiej prowincji. JAKI POŻYTEK MA WYWIAD Z DZIECI? Całkiem spory. Ponieważ nikomu nie przychodzi do głowy, że dzieci mogą brać udział w tajnych operacjach szpiegowskich, nieletni agenci działają ze swobodą, na jaką nie mogą sobie pozwolić dorośli. Najważniejsze cechy, których wymaga się od rekruta, to wysoki poziom inteligencji, znakomita kondycja fizyczna oraz umiejętność sprawnego działania i samodzielnego myślenia w warunkach silnego stresu. Cherubini są werbowani do organizacji w wieku od sześciu do dwunastu lat, zaś prawo do samodzielnego wykonywania zadań wywiadowczych uzyskują najwcześniej w wieku dziesięciu lat, pod warunkiem przejścia studniowego szkolenia podstawowego. 5 KOD KOSZULKOWY Rangę cherubina można rozpoznać po kolorze koszulki, >* jaką nosi w kampusie. POMARAŃCZOWE są dla gości. CZERWONE noszą dzieci, które mieszkają i uczą się w kampusie, ale są jeszcze za małe, by zostać agentami. NIEBIESKIE są dla nieszczęśników przechodzących torturę studniowego szkolenia podstawowego. Koszulka SZARA oznacza agenta uprawnionego do udziału w operacjach, a GRANATOWA jest nagrodą za
wyjątkową skuteczność podczas akcji. Najwyższym wyróżnieniem jest koszulka CZARNA, przyznawana za profesjonalizm i znakomite wyniki osiągnięte podczas wielu operacji. Agenci, którzy zakończyli służbę, otrzymują koszulki BIAŁE, jakie nosi także część kadry. 1. FORSA Kentish Town, północny Londyn Chodnik był śliski od udeptanego, kilkudniowego śniegu, a wiatr kąsał chłodem tak zjadliwie, że Craig Willlow naciągnął sobie szalik Tottenham Hotspur na uszy. Był potężnym mężczyzną ze spłaszczonym nosem boksera, ale od czasu jego największych triumfów na ringu minęły już dwie dekady. Po obu stronach ulicy stały jednakowe wiktoriańskie domy, w większości odnowione przez snobistycznych bogaczy, ale ten pod numerem szesnastym był wyjątkowo obskurny. Garaż się walił, a zmętniałe szyby w podnoszonych oknach przez lata nabrały zielonkawego odcienia przypominającego coś, czym kaszlą chorzy na grypę. Craig sięgnął do kieszeni brudnych spodni od dresu i wyszperał klucz od frontowych drzwi. Jeszcze kilka lat temu dom wykorzystywano na kwatery studenckie. W przedpokoju, tuż za drzwiami, wciąż straszyły dystrybutory prądu i gazu na monety, skrzynka na listy z przegródkami oraz nieczynny od dawna automat telefoniczny. Ogrzewanie nie działało, ale w domu i tak było cieplej niż na zewnątrz. Craig ściągnął futrzane rękawice i zatarł dłonie, zanim załomotał pięścią w stalowe drzwi. Po drugiej stronie rozległ się tupot nóg na schodach, a potem ktoś zapytał z nerwowym walijskim akcentem: - To ty, Craig? 9 - Nie - zirytował się Craig. - Pieprzony Święty Mikołaj przyszedł o tydzień za wcześnie. Przecież widać mnie przez kamerkę, nie? - Hagar mówi, że macie podawać hasło. Bez tego nikt nie wejdzie ani nie wyjdzie. - Dobra, żeby cię... - Craig zaczerpnął haust powietrza i zacisnął pięści. - Hasło brzmi: „Otwieraj drzwi, ty wredny mały sukinsynu, albo rozklepię ci czaszkę na ścianie”. Po krótkiej chwili dało się słyszeć szczękanie rygli w ciężkich, wzmocnionych drzwiach. Kiedy wreszcie się otworzyły, Craig zrobił trzy kroki i szturchnął w bok chudego nastolatka, który czekał za progiem. - Hasło... - prychnął. - Normalnie prosisz się o manto, Jake. Jake nie potraktował groźby poważnie. - E tam, nie ruszyłbyś synka szefa - droczył się, gdy wchodzili po schodach przykrytych wystrzępionym chodnikiem. -Pewnego dnia będziesz musiał mówić do mnie „sir”. -Jesteś pasierbem Hagara, nie synem - poprawił go Craig. - Jak straci zainteresowanie twoją matką, wywali cię na zbity pysk.
Rozmowa ucichła, kiedy osiągnęli szczyt schodów i weszli do obszernego pokoju, którego wszystkie okna były zaciemnione światłoszczelnymi roletami. W jednym końcu pomieszczenia stały dwa długie stoły i elektroniczna li-czarka banknotów, w drugim urządzono kącik rekreacyjny z wysłużonymi kanapami i wielkim telewizorem, nastawionym na Sky Sports bez głosu. W pokoju czekali dwaj mężczyźni. Obaj zbliżali się do pięćdziesiątki i wyglądali na przerażonych bliskością potężnego przybysza, który zawisł nad nimi złowrogo. - Co się działo? - spytał Craig. - Trzysta szesnaście tysięcy - odpowiedział wyższy z mężczyzn, wskazując na duży sejf. - Zapakowane próż- 10 niowo w pliki po dziesięć patoli. W drugim sejfie jest dwieście dwanaście. A, i mamy osiemnaście kilo koki. O tam, w torbie. - Skinął głową w strofę dużej sportowej torby pod stołem. Brew Craiga wystrzeliła w górę, a mężczyzna cofnął się 0 krok z lękiem w oczach. -Jaja se ze mnie robicie? - parsknął gniewnie bokser. -Kto kazał przysłać tu dragi? Czego nikt do mnie nie zadzwonił? Odpowiedział Jake: -Jakiś dii poszedł nie tak. Awaryjna sytuacja znaczy. Hagar powiedział, że to kupa towaru i że tu będzie najbezpieczniej. Craig potrząsnął głową wzgardliwie. To była przecież fundamentalna zasada narkotykowej dilerki, obowiązująca wszystkich, od grubych ryb branży po szczyli rozprowadzających dziesięciofuntowe porcje po ulicach: pieniądze 1 towar trzyma się oddzielnie. Zawsze. -Jakieś odbiory ustawione? - Nic nie wiem. Macie z Jakiem pilnować stafu, aż coś się zmieni. - No dobra - westchnął Craig, tocząc wzrokiem po stołach. - Wynocha do żonek i żeby któremu nie przyszło do łba chwalić się, że mamy tu osiemnaście paczek proszku. - Kilka załóg ma zaległości - powiedział jeden z mężczyzn, wskazując na notatnik na stole. - Chłopaki z Arch-way, jak zwykle. Wszystko jest w rejestrze. - Parę machnięć baseballem zwykle rozluźnia im kieszenie - powiedział Craig, ciesząc się na myśl o odrobinie przemocy. Jake wykonał gest uderzania pałką jak w głupawej pantomimie, a dwaj mężczyźni zaczęli szykować się do wyjścia. Kiedy zniknęli za pancernymi drzwiami u stóp schodów, Craig, patrząc przez kamerę nadzoru, upewnił się, 11 że opuścili budynek, po czym poczłapał na dół i pozamykał zamki. Kiedy wrócił na górę, ponownie zirytował go widok sportowej torby wypchanej osiemnastoma kilogramami kokainy, tkwiącej pod jednym ze stołów. Jeśli nie liczyć kilku spraw o napad, Craig do tej pory unikał zatargów z prawem i nigdy nie siedział w więzieniu. Wpadka podczas pilnowania domu pełnego
nielegalnych pieniędzy oznaczałaby od trzech do pięciu lat za kratkami. Dom pełen pieniędzy i narkotyków podniósłby wyrok do dziesięciu lat i ta niepokojąca myśl kołatała mu się po głowie, kiedy rozbierał się i rzucał kurtkę na kanapę. Jake wyjrzał z kuchni. - Zaraz będzie mecz z City na Skaju. Chcesz coś do żarcia? Jest curry z mikrofali, hot dogi albo mogę usmażyć jajka na bekonie i frytki. Craig chrząknął niezdecydowanie. - Potem se zajrzę do lodówki. Idę na górę się wysrać. - Mógłbym już zacząć gotować - powiedział Jake. Craig cmoknął niecierpliwie. - Mamy tu siedzieć przez następne dwanaście godzin, dzieciaku. Co ci za różnica, czy wpierw postawię kloca? Zgarnął ze stolika egzemplarz „Sun” i poczłapał do łazienki na najwyższym piętrze. Za drzwiami uderzył go w nozdrza fetor moczu. Jedynym środkiem czyszczącym była tu pusta butelka po WC kaczce, więc cisnął ją ze złością do wanny. - Mam powyżej uszu brudnych łachmytów, co nie umieją nawet po sobie sprzątnąć! - ryknął, opuszczając spodnie od dresu i sadowiąc się na sedesie. - Mówiłeś coś, szefieodkrzyknął Jake. - Nic, kurde, takiego! - huknął Craig, a potem mruknął do siebie, potrząsając głową: - Dwanaście godzin z tym świszczypałą... Normalnie nie zdzierżę. 12 Łazienka była zupełnie zwyczajna, jeśli nie liczyć ciekłokrystalicznego ekranu na ścianiey wyświetlającego kolejno obrazy z ośmiu kamer nadzoru. Obserwowały wszystko, od pokoju z sejfem i schodów po niezamieszkane pokoje na parterze, ogródek za domem i ulicę przed nim. Obok ekranu był pulpit z manipulatorem pozwalającym na obracanie każdej kamery oraz powiększanie i zmniejszanie obrazu. Craig zainaugurował posiedzenie tubalnym pierdnięciem, a za chwilę zamarł, słysząc dziwny szelest za swoją głową. Sądząc, że to mysz albo insekt, zrolował gazetę z zamiarem zatłuczenia intruza, ale kiedy wziął zamach, rozległo się łupnięcie i pięść w rękawiczce przebiła gipsową ściankę za sedesem. Zanim osłupiały Craig zdążył wykonać następny ruch, ręka wbiła mu igłę w fałdę tłuszczu między łopatkami, wtłaczając w sadło pełną strzykawkę szybko działającego środka nasennego. Kiedy zwisł bezwładnie na sedesie, ze spodniami przy kostkach, kobieta w masce hokejowej zaczęła pośpiesznie, choć bez nadmiernego hałasu, wyłamywać ze ściany kawały gipsu. W ciągu minuty dziura po pięści stała się wystarczająco duża, by kobieta mogła się przez nią przecisnąć. Aby to zrobić, musiała zepchnąć bezwładne cielsko z sedesu. Kiedy Kirsten - tak miała na imię włamywaczka - przyklękła obok Craiga, aby przyciskając dwa palce do szyi, sprawdzić mu puls, przez otwór przedostała się jej trzynastoletnia siostrzenica Fay. - Będzie żył? - spytała.
Kirsten i jej siostrzenica były podobnego wzrostu i miały identyczne ubrania: maski hokejowe, czarne dżinsy, po-larowe bluzy z kapturem i czarne conversy Ali Star - teraz wszystko pokryte gipsowym pyłem. - Za parę godzin ocknie się z paskudnym bólem głowy i przykrą koniecznością wytłumaczenia się szefowi - odparła Kirsten ze śmiechem. - Nie zapomnij o torbach. Łazienka była zupełnie zwyczajna, jeśli nie liczyć ciekłokrystalicznego ekranu na ścianie, wyświetlającego kolejno obrazy z ośmiu kamer nadzoru. Obserwowały wszystko, od pokoju z sejfem i schodów po niezamieszkane pokoje na parterze, ogródek za domem i ulicę przed nim. Obok ekranu był pulpit z manipulatorem pozwalającym na obracanie każdej kamery oraz powiększanie i zmniejszanie obrazu. Craig zainaugurował posiedzenie tubalnym pierdnięciem, a za chwilę zamarł, słysząc dziwny szelest za swoją głową. Sądząc, że to mysz albo insekt, zrolował gazetę z zamiarem zatłuczenia intruza, ale kiedy wziął zamach, rozległo się łupnięcie i pięść w rękawiczce przebiła gipsową ściankę za sedesem. Zanim osłupiały Craig zdążył wykonać następny ruch, ręka wbiła mu igłę w fałdę tłuszczu między łopatkami, wtłaczając w sadło pełną strzykawkę szybko działającego środka nasennego. Kiedy zwisł bezwładnie na sedesie, ze spodniami przy kostkach, kobieta w masce hokejowej zaczęła pośpiesznie, choć bez nadmiernego hałasu, wyłamywać ze ściany kawały gipsu. W ciągu minuty dziura po pięści stała się wystarczająco duża, by kobieta mogła się przez nią przecisnąć. Aby to zrobić, musiała zepchnąć bezwładne cielsko z sedesu. Kiedy Kirsten - tak miała na imię włamywaczka - przyklękła obok Craiga, aby przyciskając dwa palce do szyi, sprawdzić mu puls, przez otwór przedostała się jej trzynastoletnia siostrzenica Fay. - Będzie żył? - spytała. Kirsten i jej siostrzenica były podobnego wzrostu i miały identyczne ubrania: maski hokejowe, czarne dżinsy, po-larowe bluzy z kapturem i czarne conversy Ali Star - teraz wszystko pokryte gipsowym pyłem. - Za parę godzin ocknie się z paskudnym bólem głowy i przykrą koniecznością wytłumaczenia się szefowi - odparła Kirsten ze śmiechem. - Nie zapomnij o torbach. 13 Fay przyklękła na desce klozetowej i sięgnęła przez dziurę do sąsiedniego domu. Tymczasem Kirsten wyszarpnęła zza pasa pistolet i odsunęła zasuwkę na drzwiach. - Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, wiej, jakby się paliło -pouczyła dziewczynę. - Choć nie wydaje mi się, żeby Jake mógł przysporzyć nam jakichś poważniejszych problemów. Fay skinęła głową, a Kirsten otworzyła drzwi i zaczęła skradać się na dół. Stojąc na górnym podeście schodów, nastolatka patrzyła, jak jej ciotka w kuchni terroryzuje zaskoczonego Jake’a. - Na kolana albo odstrzelę ci łeb! - wrzasnęła Kirsten.
Fay wróciła po plecaki i zbiegła na dół, co zajęło jej tyle czasu, ile ciotka poświęciła na przeprowadzenie Jake’a pod lufą do pokoju z sejfem i zmuszenie go do uklęknięcia z dłońmi złożonymi z tyłu głowy. - Wyciągaj gacie - rzuciła do niej Kirsten, nie opuszczając pistoletu, który trzymała wycelowany w głowę chłopca. Przeniosła wzrok na Jake’a. - Umiesz otworzyć sejfy? - Są na zamku czasowym - wykrztusił Jake, zapamiętale potrząsając głową. - Nie otworzę ich przed dziesiątą rano. Kirsten prychnęła drwiąco. - Tak? A to zabawne. - Uśmiechnęła się niewinnie. - Bo widzisz, wpięliśmy się w kable waszego podglądu wideo. Obserwuję was od dwóch tygodni i widziałam, jak otwierasz ten sejf na zawołanie. O każdej porze dnia i nocy. Na te słowa z Jake’a jakby uszło powietrze. Fay pomachała mu przyjaźnie sztuką dziwacznej gumowej bielizny, którą dopiero co wyciągnęła z plecaka. - Byłeś kiedyś w Teksasie? - spytała go Kirsten. - N-nie... - odpowiedział ostrożnie. - Chłopaki rosną tam po byku. - Kirsten pokiwała głową w zadumie. - Moja dziewczynka, o tam, trzyma w ręce oryginalne, zatwierdzone przez teksaski departament 14 więziennictwa, elektryczne majciochy. Zdalnie sterowane. Kiedy dostają tam takiego napi&wdę groźnego, stupięć-dziesięciokilowego gościa i muszą jakoś nad nim zapanować, zakładają mu takie gatki. Gdyby chciał fikać, wystarczy włączyć na parę cyknięć i majty przepuszczają przez niego tyle prądu, że zaczyna skamleć jak skopany szczeniak. - Za ile wchodzi poranna zmiana? - spytała Fay zgodnie ze scenariuszem, który ćwiczyła z ciotką. - Za jedenaście i pół godziny - oznajmiła Kirsten. - Te kostiumiki zrobione są tak, żeby jednym, góra dwoma strzałami łamać największych, najtwardszych bysiorów, jacy chodzą po ziemi. Teraz, młody człowieku, wstrzyknę ci coś na sen, potem obudzisz się w tej bieliźnie, a ja będę miała całą noc na ugotowanie ci tych twoich biednych, tycich jajeczek na twardo. No, chyba że okażesz się rozsądnym chłopcem i otworzysz sejfy już teraz. Jake skrzywił się i pokazał Kirsten środkowy palec. - Nie przestraszę się dwóch głupich lasek - prychnął. Fay zareagowała błyskawicznie, pierwszym ruchem rozkładając teleskopową pałkę, a drugim prawie łamiąc ją Jake’owi na karku. Kiedy padł twarzą na brudny dywan, dziewczyna przycisnęła go do podłogi piętą trampka wtłoczoną między łopatki, złapała za rękę i wprawnym ruchem wykręciła mu ją za plecami. -Jezu... nie! - wrzasnął Jake. - Jedenaście godzin - powiedziała Kirsten, a oczy w otworach jej maski zwęziły się w ciemne szparki. - Głupie laski też lubią się ostro zabawić. - Przestań... - sapnął Jake bez tchu.
- Otworzysz sejfy? - spytała Fay. - Jak tylko mnie puścisz. Fay puściła i patrzyła, jak Jake pełznie na czworakach w stronę dwóch sejfów. Kiedy uchyliły się drzwi pierwszego, 15 zaczęła ładować zapakowane próżniowo pliki banknotów do reklamówki. - Pięćset dwadzieścia osiem tysięcy w gotówce - powiedziała Kirsten. - Plus osiemnaście kilo kokainy, czyli kolejnych osiemset kafli. - Ponad milion trzysta tysięcy - podsumowała Fay i usta rozciągnęły się jej w szerokim uśmiechu. - Niezła dniówka. Kiedy towar i pieniądze były już spakowane, Kirsten zaaplikowała młodzieńcowi dość środka nasennego, by wyłączyć go na kilka godzin. Odjechały astrą Jake’a, którą porzuciły za stacją metra St Pancras. Pozbyły się czarnych przebrań, wsiadły do taksówki na pobliskim postoju i po krótkiej przejażdżce dotarły do mieszkania w St John’s Wood. t 2. APARTAMENT Fay wyglądała wspaniale, biegnąc po zewnętrznym kręgu Regent’s Park, wśród trawników wciąż skrzących się porannym przymrozkiem. Szczupła, ale nie chuda, miała orzechowe włosy i jasnozielone oczy. Poruszała się zwinnie w swoich sfatygowanych asicsach, którymi uklepywała tę trasę pewnie ze sto razy. Zamknąwszy drugie okrążenie, wcisnęła przycisk stopera i sprawdziła wynik. Był o minutę gorszy od jej rekordu, ale i tak niezły, jeśli wziąć pod uwagę stres poprzedniego wieczoru. St John’s Wood to jedna z najlepszych dzielnic centralnego Londynu. Luksusowe apartamentowce zajmują tu bankierzy i zamożni artyści, podczas gdy domy należą do multimilionerów i gwiazd kultury popularnej. W dzielnicy mieszka sporo cudzoziemców, dzięki czemu Fay mogła biegać wokół parku w dzień powszedni niezaczepiana przez nikogo, kto chciałby wiedzieć, dlaczego o tej porze nie jest w szkole. Fay wstąpiła do piekarni po croissanty i chleb z orzechami, a w chwilę później portier otworzył jej drzwi do eleganckiego westybulu apartamentowca, w którym mieszkała z ciotką już od kilku miesięcy. Ich przestronne mieszkanie typu open space mieściło się na dwunastym piętrze i miało wielkie okna, z których rozciągał się przepiękny widok na park. 17 Kirsten przywitała siostrzenicę uśmiechem, ale ton jej głosu był twardy: - Porozciągaj się. Tylko porządnie! A potem marsz pod prysznic. Fay rzuciła zakupy na blat kuchenny i zsunęła buty. - Zrobię ci gorącą czekoladę - powiedziała Kirsten. -A potem siadasz do matmy. Po serii ćwiczeń rozciągających Fay wrzuciła przepocone ubranie do kosza na pranie i weszła do kabiny prysznicowej. Policzki i palce wciąż miała zdrętwiałe
od biegania na zimnie. Jej ciało było jędrne i muskularne, ale szpeciło je kilka sińców - pozostałości po regularnych treningach kickboxingowych z ciotką. - Tylko nie siedź tam cały dzień - zawołała Kirsten. Fay wyjrzała zza zaparowanych drzwi kabiny i upewniwszy się, że zasuwka jest zamknięta, postanowiła zostać pod prysznicem, dopóki się jej nie znudzi. Wychodząc z łazienki w czystej koszulce i spodniach od dresu, Fay spodziewała się reprymendy. Zamiast tego znalazła chleb orzechowy, ser i pokrojone jabłko, czekające na stole obok gorącej czekolady, w której pływały cukrowe pianki. Obok piętrzył się stos wydruków, spiętych zszywaczami. - Co to jest, ciociu? - spytała, choć widziała, że to kopie stron internetowych rozmaitych szkół. - Miałyśmy szczęście, że obrobiłyśmy sejfy, kiedy były w nich pieniądze i dragi - powiedziała Kirsten. Fay w zamyśleniu pokiwała głową, nadziewając na widelec kostkę cheddara. - Hagar dostanie paranoi, że to wewnętrzna robota. Będzie szukał wtyczki, co powinno odwrócić jego uwagę od nas. - Miejmy nadzieję - zgodziła się Kirsten. - Forsę wypierzemy normalną drogą, a w Manchesterze mam kontakt, 18 #• . # który da nam przyzwoitą cenę na prochy. No i tym samym dotarłyśmy do mety. -Jakiej znowu mety? - Mam kilka robótek w fazie planowania, które chciałabym jeszcze pociągnąć, ale z nimi dam sobie radę sama -wyjaśniła Kirsten. Fay opadła szczęka. - Pracujemy razem, odkąd umarła mama. Kirsten postukała palcem w stertę wydruków. - To kilka z najlepszych prywatnych szkół w tym kraju. A przynajmniej najlepszych z tych, które przyjmą trzynastolatkę z historią szkolną pełną białych plam. - Dotąd uczyłaś mnie w domu i było dobrze - naburmuszyła się Fay. - Nie rozumiem, po co mi jakaś wypasiona prywatna szkoła. - Serdeńko... wiem, ile trzeba materiałów wybuchowych, żeby otworzyć sejf. Znam nawet ludzi, którzy sprzedadzą mi parę lasek dynamitu. Ale to nie znaczy, że znam się na chemii na tyle, żeby przygotować cię z niej do małej matury. Poza tym jest też kwestia towarzyska. Nie możesz spędzić całego życia ze swoją starszą o dwadzieścia trzy lata ciotką. Powinnaś zadawać się z ludźmi w swoim wieku. Fay na chybił trafił wybrała stronę z pliku i z niechęcią spojrzała na fotografię, na której uśmiechały się szeregi zadowolonych z siebie uczniaków. - Jak byłam mała, mama posłała mnie raz do szkoły -wymamrotała drętwo. - Inne dzieci tylko mnie wpieniały.
Fay zaliczyła zaledwie kilka semestrów podstawówki, ale była zbyt harda, by przyznać, że perspektywa przebywania w jednym pomieszczeniu z całą bandą obcych dzieci zwyczajnie ją przerażała. -Jestem samotną wilczycą! - krzyknęła, strącając plik papierów ze stołu i podrywając się na nogi. - Kiedy mama umarła, przyrzekłaś, że będziesz się mną opiekować! 19 Kirsten nie dała się wyprowadzić z równowagi tym napadem gniewu i zaczęła spokojnie zbierać porozrzucane kartki z podłogi. -Właśnie się tobą opiekuję - powiedziała rzeczowo, układając z powrotem stertę wydruków przed Fay. - Twoja mama i ja poznałyśmy się jako nastolatki. Dorastałyśmy w domach dziecka i zaczynałyśmy od skubania ulicznych dilerów za dwie dychy od skoku. Potem wzięłyśmy się za grubsze ryby. Później zaczęłyśmy czyścić sortownie pieniędzy i duże transporty towaru. Dziś mamy dwa miliony w czystej gotówce, której żadna z nas nie zdoła wydać, jeżeli skończymy w więzieniu. - I co ty będziesz robić całymi dniami? - zadrwiła Fay. -Nie wyobrażam sobie ciebie siedzącej na tyłku przed telewizorem. Kirsten wzruszyła ramionami. - Myślałam o szkole kick boxingu. Mogłabym kupić jakąś kafejkę, podszkolić się w golfie, pograć na banjo... Fay parsknęła. - A co z dreszczem emocji, ucieczką, ryzykiem? - Prędzej czy później fart zawsze się kończy, Fay. Będziemy mogły mówić o szczęściu, jeśli złapią nas gliny i skończymy za kratkami, bo jak dorwie nas handlarz, czekają nas tortury i śmierć. - Aleś ty dziś melodramatyczna. - Fay wydęła usta z pogardą. - Twoja matka myślała, że będzie żyć wiecznie, ale Fła-gar w końcu ją dopadł. -Ja nie wiem... Dlaczego w ogóle mam iść do jakieś głupiej szkoły?! - krzyknęła Fay, podnosząc jeden z wydruków. - Spójrz na nie: małe damulki w plisowanych spódniczkach i podkolanówkach. -Jeśli żadnej nie wyWerzesz, ja to zrobię - oświadczyła Kirsten. - Czy tego chcesz, czy nie, idziesz do szkoły. 20 - Obleję egzamin wstępny. - A wtedy ja wyślę cię do państwowego ogólniaka. To nie podlega dyskusji, Fay. Zarobiłyśmy więcej pieniędzy, niż potrzebujemy, i już czas, żebyś zaczęła normalne życie. * Dwa poranki później Fay leżała na swoim łóżku w różowym szlafroku. Odbębniła już codzienne dwa okrążenia wokół Regent’s Park, ale tym razem zakończyła je godzinnym treningiem kickboxingowym z ciotką. W jej pokoju było dość szaf na ubrania, ale ponieważ przeprowadzały się co kilka miesięcy,
Fay z przyzwyczajenia trzymała wszystko w dwóch walizkach na kółkach. Ich zawartość rozprzestrzeniała się wokół niczym wielobarwny grzyb podłogowy. Kirsten zastukała do drzwi i weszła, nie czekając na odpowiedź. - Manchester - rzuciła. - Ubieraj się. - Co? Teraz? - zdziwiła się Fay. - Kupcy już ustawieni. Szesnaście kilo po czterdzieści pięć tysięcy. Fay zmarszczyła brwi. - Myślałam, że ukradłyśmy osiemnaście. - Także ptaszki ćwierkają na ulicy, że Hagarowi rąbnięto osiemnaście. Dlatego teraz opchnę szesnaście, a dwa zachowam na deszczowe dni. Fay wyglądała na podekscytowaną. Podczas gdy gmera-ła wśród ciuchów na podłodze w poszukiwaniu dżinsów i koszulki, Kirsten z zadowoleniem zauważyła, że wydruki ze szkolnych serwisów internetowych noszą ślady intensywnego przeglądania. Fay upstrzyła marginesy komentarzami w stylu „obleśny mundurek” albo „straszne zadupie”. Kirsten zachichotała na widok fotografii chłopca ze słowem CIACHO wypisanym czerwonym długopisem na szkolnej bluzie. 21 - Cztery szkoły na wierzchu to moje faworytki - powiedziała Fay. Kirsten roześmiała się. - Wszystkie koedukacyjne, jak widzę. - Wiesz, skoro już mnie zmuszasz, żebym poszła do szkoły, to niech chociaż będą tam jacyś chłopcy. - Szkoły tylko dla dziewcząt są trochę straszne - przyznała Kirsten. - Ale cieszę się, że zaczynasz oswajać się z pomysłem. - To co teraz? - spytała Fay. - Teraz podzwonię do sekretariatów i zorientuję się w sytuacji - odpowiedziała Kirsten. - Jeżeli mają wolne miejsca, być może uda się wcisnąć cię zaraz po świętach. Fay przełknęła ślinę. - To już za trzy tygodnie. Myślałam, że mówimy o wrześniu, kiedy zaczyna się nowy rok szkolny. - Wolałabym, żebyś przywykła do szkolnego życia jeszcze przed małą maturą. Fay uśmiechnęła się szelmowsko. - Jak przyniosę dobrą cenzurkę, będziemy mogły skroić kogoś w wakacje? Kirsten parsknęła śmiechem. - Fay, przerażasz mnie! -Jak to? - Ja kroję dilerów dla pieniędzy - powiedziała Kirsten. -Ty za to jesteś taka sama jak twoja matka: chcesz to robić dla czystej frajdy. 3. KOMÓRKA Kirsten pojechała z Londynu do Manchesteru srebrnym mercedesem kombi, wynajętym za pomocą prawa jazdy i karty kredytowej wystawionych na nazwisko Tamary Cole. Fay spędziła podróż na tylnej kanapie, czytając książkę o
człowieku, który pożeglował dookoła świata. Wizja samotności w maleńkiej łupince zdanej na łaskę rozjuszonych fal przypadła jej do gustu. - Chcę iść na kurs żeglarski - oświadczyła, podczas gdy srebrny merc wyprzedzał leniwie autokar pełen emerytów. -Jeśli tylko dobrze się sprawisz w nowej szkole - powiedziała Kirsten. Fay wydawała się usatysfakcjonowana odpowiedzią i wróciła do lektury. Celem ich podróży był Belfont, jeden z najnowszych hoteli w Manchesterze o szpanerskim, wyłożonym czarnym marmurem westybulu, gdzie unosiła się delikatna woń jaśminu, zaś oświetlenie było tak nastrojowe, że z trudem dało się dostrzec własną dłoń przed twarzą. Szesnaście kilo kokainy podróżowało w aluminiowej skrzynce na kółkach i Kirsten musiała odpędzić odźwiernego w eleganckim cylindrze, który uparł się, że pomoże jej wnieść bagaże. W recepcji zapytała o salę konferencyjną o nazwie The Windermere i skierowano ją na dziewiąte piętro. Odwróciwszy się od kontuaru, Kirsten spojrzała na Fay i odezwała się szeptem: 23 - Dziecka nie wpuszczą na spotkanie, więc musisz poczekać tutaj. Będą chcieli sprawdzić czystość każdej cegły, co znaczy, że nie będzie mnie przez co najmniej czterdzieści minut. Nie odchodź daleko. Fay nie wyglądała na zadowoloną. - A mogę skoczyć do Starbucksa naprzeciwko na frap-puccino? Zielony rondel Starbucksa był widoczny po drugiej stronie ulicy. Kirsten kiwnęła głową. - Ale nie chodź nigdzie dalej. Kiedy załatwię sprawę, znajdziemy sobie jakieś fajne miejsce na późny lunch i zakupy, w porządku? Fay nie była entuzjastką zakupów, ale potrzebowała nowych butów do biegania i pomyślała, że mogłaby poszukać jakichś kolejnych książek o żeglarstwie. Podczas gdy Kirsten czekała na windę, Fay wyszła z westybulu przez obrotowe drzwi i przeszła przez ulicę. Na zewnątrz wciąż było chłodno, więc gdy przyszła na nią kolej przy kasie, zamówiła gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Fotele w Starbucksie wydawały się wygodniejsze od tych w hotelowym westybulu. Fay rozsiadła się wygodnie obok lady, poszperała w płóciennej torbie na ramię i wyłowiła z niej książkę. Jej ciotka wydawała się pewna, że bez problemu uda się upłynnić towar skradziony Hagarowi, ale z tą załogą z Manchesteru robiły interesy po raz pierwszy, dlatego choć książka była wciągająca, Fay nie potrafiła się na niej skupić. Wciąż myślała o tym, że po drugiej stronie ulicy, w hotelu Belfont jej ciotka ubija narkotykowy interes za siedemset tysięcy funtów. Podniosła kubek do usf, kiedy przechodząca kobieta potknęła się o jej wyciągniętą nogę. Zamiast przeprosić, zgromiła Fay wzrokiem. - Możesz uważać, gdzie trzymasz nogi? - warknęła. 24
-A może pani zacznie uważać, jak chodzi? - odparła poirytowana Fay. Ale kobieta nie zwracała już na nią uwagi. Zgarnęła z kontuaru tekturową wytłoczkę z sześcioma kawami i ruszyła do wyjścia. Odprowadzając ją niechętnym spojrzeniem, Fay zwróciła uwagę na dziwnie szeroką talię kobiety i czarne buty, jakie często nosili gliniarze. Fay pociągnęła łyk czekolady i uznała, że wpada w paranoję. Wtedy uderzyło ją coś jeszcze: kobieta mówiła z londyńskim akcentem. A zatem babka z Londynu w gli-niarskich butach, z kamizelką rozdętą w pasie, jakby skrywała kajdanki i pistolet, kupowała sześć napojów, których przecież nie wypije sama... „Czy ja mam jakieś zwidy?” - pomyślała Fay. Człowiek pod wpływem emocji zaczyna czasem dostrzegać rzeczy, które w rzeczywistości wcale nie istnieją. Gdyby Fay nie miała żadnych wątpliwości, zadzwoniłaby do ciotki natychmiast, ale miała je, dlatego parząc sobie usta, opróżniła kubek, wrzuciła książkę do torby i ruszyła do wyjścia. Kobieta z sześcioma kawami przeszła przez ulicę i właśnie przeciskała się przez wejście do hotelu Belfont. Fay odprodzała ją wzrokiem, gdy dostrzegła charakterystyczny błysk kajdanków, niepokojąco wystających spod nylonowego bezrękawnika. Natychmiast wyjęła telefon i zadzwoniła do cioci. - No, odbieraj... - wyszeptała prawie bezgłośnie i wydychając białe obłoczki pary, ruszyła szybkim krokiem w stronę obrotowych drzwi hotelu. Nareszcie w słuchawce coś kliknęło. Witam. Dodzwoniłeś się do Tamary Cole. W tej chwili nie mogę odebrać telefonu. Jeśli chcesz zostawić mi wiadomość, poczekaj na sygnał. 25 Fay jęknęła z rozpaczy i nagrała wiadomość, przechodząc przez obrotowe drzwi. - Ciociu, w hotelu są gliny. Rzuć to wszystko i wynoś się stamtąd. Fay wytężyła wzrok w nastrojowym oświetleniu westybulu i dostrzegła policjantkę z napojami, znikającą za zamykającymi się drzwiami windy. Podbiegła do wind i wcisnęła guzik ze strzałką w górę. Czekając, nerwowo wystukała esemesa: Gliny wszędzie. Znikaj stąd!!!!! Weszła do windy owładnięta strasznym, mdlącym przeczuciem. Chciała pojechać na ósme i wejść po schodach piętro wyżej, ale rozpaczliwie pragnęła dać ciotce każdą możliwą szansę, więc zdecydowała się zaryzykować i pojechać prosto na dziewiąte. Winda otworzyła się na szeroki korytarz z szeregiem drzwi do sal konferencyjnych o szumnych nazwach. Fay wyszła z kabiny na krok i od razu dostrzegła zamieszanie. Sala The Windermere znajdowała się na końcu korytarza. Przez otwarte podwójne drzwi widać było grupę uzbrojonych policjantów stojących w kłębach dymu prochowego. Na dywanie leżało co najmniej trzech mężczyzn skutych kajdankami, a kolejny, rozpostarty na długim stole konferencyjnym, był właśnie poddawany rewizji.
Telefon Fay dźwięknął cichym ding-dong - nadeszła wiadomość od ciotki. NIE wjeżdżaj na górę! Policjant wyglądający na dowódcę pieklił się: -Jak mogliście pozwolić jej uciec?! Wszyscy mają szukać, jasne?! 26 Fay szybko wskoczyła z powrotem do windy, wcisnęła parter, a potem guzik zamykający drzwi. Miała wrażenie, że zasuwają się tydzień, ale w końcu kabina ruszyła w dół, a Fay szybko wystukała esemesa do cioci. Gdzie jesteś? W westybulu było spokojnie. Fay zaczerpnęła tchu i ruszyła żwawo do wyjścia, ale nie za szybko, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Serce w niej zamarło, kiedy w obrotowych drzwiach mijała umundurowanego policjanta wchodzącego właśnie do hotelu. Fay nie znała okolicy i nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby zrobić, aby pomóc cioci. Jedynym logicznym wyjściem wydawało się jak najszybsze powiększenie dystansu pomiędzy sobą a hotelem, a dopiero potem zajęcie się aranżowaniem spotkania z Kirsten - pod warunkiem, że wydostała się z kotła. Jeżeli się nie wydostała... Fay nie miała pojęcia, co wtedy zrobi. Przechodząc przez ulicę, uświadomiła sobie, że dygoce. W kieszeni zabrzęczała jej kolejna wiadomość od ciotki: Wyłącz komórkę. Gliny mogą ją namierzać. Fay zatrzymała się z zamiarem natychmiastowego odpisania, ale nagle ogarnął ją dziwny lęk, jakby instynktownie wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo, a kiedy obejrzała się za siebie, ujrzała dwóch tęgich gliniarzy. -Nie zrobiłaś nic złego - powiedział jeden z nich. -Chcemy tylko zadać ci kilka pytań o twoją ciocię. - Walcie się - rzuciła Fay i wystrzeliła sprintem przed siebie. Z rozpędu wpadła na starszego pana na elektrycznym skuterze. Odzyskawszy równowagę, przebiegła pięćdziesiąt 27 Fay szybko wskoczyła z powrotem do windy, wcisnęła parter, a potem guzik zamykający drzwi. Miała wrażenie, że zasuwają się tydzień, ale w końcu kabina ruszyła w dół, a Fay szybko wystukała esemesa do cioci. Gdzie jesteś? W westybulu było spokojnie. Fay zaczerpnęła tchu i ruszyła żwawo do wyjścia, ale nie za szybko, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Serce w niej zamarło, kiedy w obrotowych drzwiach mijała umundurowanego policjanta wchodzącego właśnie do hotelu. Fay nie znała okolicy i nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby zrobić, aby pomóc cioci. Jedynym logicznym wyjściem wydawało się jak najszybsze powiększenie dystansu pomiędzy sobą a hotelem, a dopiero potem zajęcie się aranżowaniem spotkania z Kirsten - pod warunkiem, że wydostała się z kotła. Jeżeli się nie wydostała... Fay nie miała pojęcia, co wtedy zrobi.
Przechodząc przez ulicę, uświadomiła sobie, że dygoce. W kieszeni zabrzęczała jej kolejna wiadomość od ciotki: Wyłącz komórkę. Gliny mogą ją namierzać. Fay zatrzymała się z zamiarem natychmiastowego odpisania, ale nagle ogarnął ją dziwny lęk, jakby instynktownie wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo, a kiedy obejrzała się za siebie, ujrzała dwóch tęgich gliniarzy. - Nie zrobiłaś nic złego - powiedział jeden z nich. -Chcemy tylko zadać ci kilka pytań o twoją ciocię. - Walcie się - rzuciła Fay i wystrzeliła sprintem przed siebie. Z rozpędu wpadła na starszego pana na elektrycznym skuterze. Odzyskawszy równowagę, przebiegła pięćdziesiąt 27 metrów od Starbucksa i skręciła w ruchliwą ulicę handlową. Na chodnikach kłębił się tłum przedgwiazdkowych za-kupowiczów, więc przeskoczyła na tory tramwajowe. Kilkaset metrów dalej odważyła się zerknąć za siebie i odkryła, że powiększyła dystans między sobą a jednym z policjantów do ponad siedemdziesięciu metrów, podczas gdy drugi całkowicie zrezygnował z pościgu. Największym problemem był tramwaj, skręcający właśnie na tor, którym biegła. Motorniczy dzwonił opętańczo, próbując przepłoszyć ją z drogi. Przeskakując z powrotem na chodnik, Fay źle postawiła stopę na szynie, poślizgnęła się i wpadła głową naprzód w tłum przechodniów. - Łapcie ją! - krzyknął policjant. Fay upadła na beton, raniąc sobie kolano i przy okazji powalając czarnoskórą kobietę obwieszoną firmowymi reklamówkami. - Przepraszam - sapnęła Fay. Kobieta była wściekła, ponieważ stłukło się jej kilka kubków. - Trzymać ją! - wrzasnął policjant, podczas gdy tłum rozstępował się, aby dać mu wolną drogę. Jakiś mężczyzna złapał Fay w pasie i próbował unieruchomić, ale uwolniła się, wbijając mu łokieć w żebra. Jakimś cudem zdołała znów poderwać się do biegu. Ulica była zatłoczona, więc Fay pognała na ukos przez zamknięty dla samochodów plac z wielką choinką na środku. Gliniarza udało się zgubić, ale Fay wciąż znajdowała się w obcym mieście, nie mając pojęcia, gdzie jest ani czy jej ciotka wpadła w ręce policji. Sprintem przebiegła na drugą stronę placu, gdzie yznała, że będzie mniej zwracać na siebie uwagę, jeżeli zwolni do szybkiego marszu. Idąc, sięgnęła do torby i spojrzała na wyświetlacz telefonu, ale nie było żadnych nowych wiadomości od Kirsten. 28 Skręciła w obskurną uliczkę, pełną salonów fryzjerskich, barów z kebabami i serwisów odblokowujących telefony. Jej dłoń wciąż tkwiła w torbie, kiedy na drugim końcu ulicy zmaterializowała się umundurowana policjantka. Fay
zawróciła na pięcie tylko po to, by ujrzeć zbliżającego się od tyłu gliniarza, który ścigał ją od hotelu. - Nie ruszaj się, to nic ci się nie stanie! - zawołała policjantka, wyciągając pałkę z kabury. Dłoń Fay gorączkowo szperała w torbie, dopóki nie natrafiła na rękojeść małego scyzoryka. Uznawszy, że większe szanse ma w starciu z kobietą, rozłożyła ostrze i ruszyła do szarży. Widząc przed sobą tylko szczupłą nastolatkę, funkcjonariuszka stanęła na szeroko rozstawionych nogach i niezdarnie zamachnęła się pałką. Robiąc użytek z kickboxin-gowych treningów, Fay szybkim obrotem uchyliła się przed ciosem i natychmiast zaatakowała kopnięciem w tył. Za sprawą kamizelki ochronnej cios okazał się mniej skuteczny, niż dziewczyna miała nadzieję, ale policjantka straciła równowagę i wpadła z łomotem na aluminiową roletę knajpki z daniami balti. W tym momencie biegnący policjant dogonił Fay i zamierzył się na nią pałką, celując w ramię, aby wytrącić jej broń z dłoni. Fay, widząc to, cofnęła się o krok i natychmiast cięła z dołu nożem, dokładnie w chwili, gdy mężczyzna z rozpędu poleciał do przodu. Czubek ostrza drasnął grdykę policjanta i w tym samym zamaszystym cięciu rozpłatał mu prawy policzek. Fay odskoczyła do tyłu, odsuwając się od rannego, który zatoczył się na nią, dławiąc się krwią. Jeśli cios był śmiertelny, miała prze- chlapane. Jeśli jej ciotkę aresztowano, miała przechlapane. Było prawie tak źle jak wtedy, kiedy znalazły jej mamę, związaną i skatowaną przez jednego z dilerów, których obrobiły. „Ale przynajmniej dobrze biegam” - pomyślała Fay. 29 4. PLAN Fay wciąż miała przed oczami ostrze i krew. Nie pamiętała, jak długo biegła, na wpół spodziewając się terkotu policyjnego śmigłowca nad głową i syren radiowozów, zaganiających ją w pułapkę. A jednak udało jej się oddalić o dwa kilometry od centrum, do dzielnicy zabudowanej niskimi, zaniedbanymi domami. Zanurkowała między ścianę budynku a przerośnięty żywopłot. Jej buty zachrzęściły na zmrożonych foliowych workach na śmieci, a po chwili przysiadła na krótkich schodkach przed zabitymi dyktą drzwiami wejściowymi. Wyjęła swojego samsunga i sprawdziła wiadomości. W skrzynce odbiorczej nie pojawiło się nic nowego. Wcześniej nie wyłączyła telefonu w nadziei na więcej informacji, ale teraz przytrzymała przycisk "on/off”, aż ekran powlekł się czernią. Fay miała sporo spraw do przemyślenia. Kto je wystawił? Czy Kirsten udało się uciec? Czy gliniarz przeżył? Dokąd teraz pójść? Fay uświadomiła sobie, że nie ma sensu tracić nerwów, głowiąc się nad ogólnym obrazem sytuacji. W tej chwili musiała skupić się na maksymalnym powiększeniu dystansu pomiędzy sobą a miejscem przestępstwa. Zaczęła układać plan, którego pierwszym punktem było wyjęcie chusteczki z kieszeni kurtki,
zwilżenie jej na mokrej poręczy schodków i użycie do wyczyszczenia zakrwawionego noża. 30 Kiedy pozbyła się zaplamionej ctyustki i rozruszała zmarznięte palce, Fay wyjęła z kieszeni dżinsów portfel zapinany na rzep. Miała dwadzieścia pięć funtów oraz kartę płatniczą, którą policja namierzyłaby w sekundę, gdyby odważyła się jej użyć. Uznała, że najlepszym wyjściem będzie powrót na własne śmieci w północnym Londynie. Policja mogła wiedzieć 0 apartamencie w St John’s Wood, ale Kirsten miała mieszkanie i kilka skrytek w mniej ekskluzywnych okolicach, a poza tym, jeśli udało jej się uciec glinom, z pewnością szukała schronienia właśnie tam. Kłopot polegał na tym, że policja dysponowała nagraniami z hotelowych kamer, które na pewno zarejestrowały, jak wygląda Fay i w co jest ubrana. Dworce kolejowe z całą pewnością obstawiono już gliniarzami. Latem Fay rozważyłaby opcję spędzenia kilku nocy w jakimś opuszczonym domu, dopóki kurz nie opadnie, ale był grudzień 1 zamarzłaby tam na śmierć. Fay postanowiła, że przede wszystkim musi postarać się o nowe ciuchy, pieniądze i - jeśli się uda - smartfon. Jej pierwsza myśl pobiegła ku napadowi, ale w ten sposób mogłaby zdobyć ubranie, tylko zdzierając je z ofiary, więc ostatecznie zdecydowała się na włamanie. Okolica wyglądała surowo, ale z zewnętrznego wyglądu domów można wywnioskować zaskakująco wiele. Koronkowe firanki i schludny ogródek od frontu oznacza starszych ludzi, którzy prawdopodobnie będą w domu i nie będą mieli odpowiednich ubrań ani smartfonu. Minivan na podjeździe to rodzina z dziećmi, a zakratowane okna sugerują, że zostali już kiedyś obrabowani. Fay prawie straciła nadzieję, kiedy natknęła się na dom ze staromodnymi podnoszonymi oknami i śmietnikiem pełnym pudełek po pizzy i puszek po tanim piwie z supermarketu. Tu musieli mieszkać studenci. Fay zajrzała do środka przez szczelinę na listy i zobaczyła rowery w przedpokoju. Potem przekradła się za dom, pod duże okno, które zaoferowało jej widok na zapuszczoną kuchnię, gdzie w zlewie i na blatach piętrzyły się brudne naczynia z co najmniej tygodnia. Poruszyła klamką tylnych drzwi w nadziei, że lokatorzy pozostawili je otwarte. Niestety, nie poszło jej aż tak łatwo, ale małe okienko obok wejścia było dość duże, by mogła włożyć w nie rękę. Rozejrzała się czujnie, cofnęła się 0 krok i kopnięciem wybiła szybę, po czym natychmiast przycupnęła pod ścianą. Upewniwszy się, że nikt nie usłyszał hałasu, ostrożnie wsunęła rękę pomiędzy ostre odłamki szyby i sięgnęła do zasuwki po wewnętrznej stronie drzwi. Gdy przestąpiła próg kuchni, szkło chrupnęło jej pod nogami. Ciepło wnętrza przyniosło jej ulgę, ale w powietrzu unosił się przykry zapach starego curry i zapleśniałych warzyw.
Napis na lodówce głosił: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”. Fay zignorowała ostrzeżenie 1 jej odwaga została nagrodzona przyjemną niespodzianką: butelką soku ze świeżych pomarańczy, którego data przydatności do spożycia wciąż należała do przyszłości. Popijając sok, wyszła do przedpokoju. U stóp schodów zaalarmowało ją ciche dudnienie. W miarę jak skradała się po kolejnych stopniach, linia basowa stawała się czymś z grubsza rozpoznawalnym. Minęła otwartą łazienkę, o której najlepiej było nie myśleć, oraz zamknięte drzwi, zza których dochodziła muzyka Fay zajrzała do pozostałych dwóch sypialni na piętrze. Pierwsza należała do chłopaka, który porzucił przepocony strój do rugby na podłodze i którego pomysłem na udekorowanie pokoju było wywieszenie w oknie jaskrawożółtej flagi Norwich City. Kolejna sypialnia wyglądała o wiele bardziej obiecująco. 32 Lokatorką była dziewczyna. Sącząc po porozrzucanych wszędzie ciuchach, była gotką z pogranicznym zaburzeniem osobowości, o wzroście i rozmiarze stopy zbliżonym do Fay, ale też znacznie tęższej. Fay przebrała się pośpiesznie, zamieniając poplamioną krwią kurtkę i dżinsy na czarną pikowaną katanę, czarne skórzane glany i legginsy w zielono-czarne pasy. Zgarnęła z biurka dziesięciofuntowy banknot i pięć funtów w drobnych. Nie mogła liczyć na to, że lokatorka, wychodząc, zostawiła telefon, ale na blacie leżał otwarty laptop. Kiedy Fay stuknęła w spację i komputer ożył, nie żądając hasła, mruknęła z zadowolenia. Ekran powitalny sugerował, że właścicielką laptopa jest niejaka Chloe. Fay uruchomiła przeglądarkę i wstukała w mapy Google nazwę ulicy, na której się znajdowała, aby zorientować się w swoim położeniu. Potem przejrzała połączenia kolejowe z Londynem. Podróż z Manchester Pic-cadilly w centrum miasta byłaby zbyt ryzykowna, ale odkryła, że z jednej z sąsiednich ulic może pojechać autobusem do Stockport i tam złapać pociąg do Londynu. Szkopuł tkwił w pieniądzach: Fay miała około czterdziestu funtów, zaś bilet do Londynu kosztował sześćdziesiąt pięć. Ubrana w za duże gockie ciuchy, dziewczyna weszła na drugie piętro. Był tam tylko jeden pokój zajmujący całe poddasze. Pokój wyglądał tak, jakby mieszkała w nim para. Fay zaczęła przetrząsać szuflady w poszukiwaniu pieniędzy. Znalazła kilka euro i martwą mysz, zesztywniałą między szafami. Studenci zwykle nie grzeszą nadmiarem pieniędzy, a jeśli jakieś mają, raczej noszą je przy sobie, kiedy wychodzą z domu. Fay schodziła już na dół, kiedy usłyszała odgłos spuszczanej wody, dobiegający z toalety na pierwszym piętrze. Natychmiast zawpflili gje chłopak, który słuchał muzyki w swoim pokoju, zatrzymał ją spojrzeniem, zanim dotarła do połowy schodów. - A ty kto? - spytał młodzieniec. Dom dzieliło wielu współlokatorów, więc w głosie chłopaka - o wyraźnym północno-zachodnim akcencie - pobrzmiewała raczej ciekawość niż niepokój.
- Przyjaźnię się z Chloe - powiedziała Fay lekkim tonem. - Dała mi klucz i powiedziała, żebym tu na nią zaczekała. Uczymy się razem. Fay uniosła brwi w grymasie absolutnej szczerości i wsparła swoje słowa gestem naśladującym pisanie. - Uczycie się? A czego dokładnie? - N-no, naszego... przedmiotu - zająknęła się Fay. - No to będzie wam ciężko. Chloe rzuciła studia i zasuwa na kasie w Tesco. A teraz gadaj, coś ty za jedna i czemu pałętasz się po naszym domu? Mówiąc to, chłopak wszedł na schody i wyciągnął rękę, próbując złapać Fay za ramię. Był dobrze zbudowany, więc Fay postawiła na element zaskoczenia. Pozwoliła, by zacisnął rękę na jej ramieniu, ale skontrowała ruch podstępnym ciosem nasadą dłoni w podbródek. Kiedy student zatoczył się do tyłu, Fay wbiła mu w żołądek jeden ze swoich świeżo zdobytych glanów, po czym zeskoczyła ze schodów i pozbawiła go przytomności, kopiąc kolanem w twarz. - To cię oduczy zadawania kłopotliwych pytań - wysyczała Fay, przykucając nad studentem, aby przeszukać mu kieszenie. Z kieszeni spodni wygrzebała tylko trochę drobnych, ale jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy w pokoju chłopaka znalazła portfel zawierający ponad pięćdziesiąt funtów. Oznaczało to, że stać ją na bilet do Londynu i coś do jedzenia po drodze. W sypialni był też iPhone, który jednak po włączeniu poprosił o kod PIN, więc zostawiła go w spokoju. 5. EUSTON Fay spodziewała się glin za każdym razem, kiedy otwierały się drzwi wagonu, na każdym postoju, a także potem, kiedy przybyła na dworzec Euston w Londynie. Była ósma wieczór; panował przejmujący chłód i padał deszcz ze śniegiem. Przekąsiwszy coś szybko w Burger Kingu, Fay pojechała autobusem do Islington. Kawalerka Kirsten znajdowała się na samej górze sześciopiętrowego bloku. Winda była nieczynna, a Fay została nazwana chudą zdzirą przez bandę wyrostków, urzędujących na klatce schodowej. Kiedy nareszcie zamknęła się w mieszkaniu, przede wszystkim włączyła bojler. W szufladzie znalazła worki foliowe, oderwała jeden i wrzuciła doń nóż i wszystko, w co tego dnia była ubrana. Po kąpieli wytarła się i otworzyła szafę. Była pełna zapasowych ubrań, ale Fay urosła od czasu, kiedy je tu pozostawiły, więc ostatecznie wybrała sobie coś z ciuchów ciotki. Czysta i przebrana, wysunęła fotel z kąta, zrolowała część dywanu i uniosła deskę podłogi. Na widok skrytki poczuła się trochę bezpieczniej. Było tam dwadzieścia tysięcy funtów w gotówce, dwie nieduże kostki kokainy, telefony komórkowe, kamizelka kuloodporna i wybór broni, w tym dwa pistolety i pistolet maszynowy. Fay wyjęła ze skrytki nóż i kilkaset funtów. Jedynym meblem do spania była kanapa, więc rozłożyła ją i po krótkich 35
poszukiwaniach znalazła kołdrę i poduszki schowane w szafce w przedpokoju. Już w łóżku naszła ją ochota, aby włączyć telefon i sprawdzić, czy przyszły jakieś wiadomości od ciotki, ale powstrzymała się, bo wiedziała, że zdradziłaby w ten sposób swoje położenie. Zagrzebała się pod kołdrą, próbując wypchnąć ze świadomości wizję noża tnącego twarz policjanta. Miała nadzieję, że jej ciotka ma jakiś plan. * Fay obudziła się wcześnie, ale poza ukrywaniem się nie miała nic do roboty. Był ponury grudniowy poranek i doskwierała jej samotność, więc wystawiwszy stopę spod kołdry, przesunęła ją po obudowie prastarego przenośnego telewizorka i dużym palcem wcisnęła guzik włącznika. Sygnał rwał się nieznośnie, ale Fay siedziała przed ekranem jak zahipnotyzowana, oglądając ugrzeczniony wywiad z bandą młodzieży z jakiegoś nowego reality show, a potem występ pogodynki Carol. Kolejne wydanie wiadomości o siódmej było dla niej ciężkim szokiem. Manchesterska policja poszukuje trzynastolatki, która zraniła nożem jednego z funkcjonariuszy podczas ucieczki z miejsca nieudanej transakcji narkotykowej. Policjant w stanie krytycznym trafił do szpitala. Fay zobaczyła siebie na ekranie. Pierwszy obraz był ziarnistą stopklatką z kamery nadzoru w westybulu hotelu Belfont; drugi barwnym skanem wysokiej rozdzielczości z fotografii wykonanej podczas wyjazdu do Francji poprzedniego lata. Gliny 4nogły ją zdobyć, jedynie przeszukując apartament w St John’s Wood. Zdjęcie odjechało w róg ekranu, robiąc miejsce dla relacji z konferencji prasowej policji. 36 Po długiej i pracochłonnej inwigilacji policja z Manchesteru, we współpracy z policją stołeczną, przygotowała zasadzkę w celu udaremnienia dużej transakcji narkotykowej. Aresztowano kilku członków gangu z Manchesteru oraz kobietę zamieszkałą w Londynie. W wyniku operacji przejęto szesnaście kilogramów kokainy, jak również dużą ilość gotówki. Sądzimy, że jedna z zatrzymanych osób przyprowadziła ze sobą poszukiwaną nastolatkę. Podczas próby zatrzymania dziewczyna zaatakowała dwoje funkcjonariuszy, poważnie raniąc jednego z nich. Stan policjanta jest ciężki, ale stabilny. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że nastolatka jest osobą skrajnie niebezpieczną, dlatego podkreślamy: jeżeli ktoś ją zobaczy, nie wolno próbować zatrzymać jej samodzielnie. W takim wypadku najlepiej natychmiast zawiadomić policję. Obraz zmienił się, ukazując reportera stojącego przed hotelem Belfont. W ciągu kilku ostatnich godzin wyszło na jaw, że dziewczyna pasująca do rysopisu policji obrabowała dom w dzielnicy Ardwick w Manchesterze. Wkrótce potem, jak sugerują zdjęcia z kamer nadzoru stacji kolejowej w Stockport, udała się pociągiem do Londynu.
Fay usiadła na łóżku, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Ciocię schwytano, gliniarz znajdował się w stanie krytycznym, a jej zdjęcie można było zobaczyć na ekranie każdego telewizora w kraju. - Fay... masz przerąbane - szepnęła do siebie. Na razie miała schronienie. Miała też pieniądze i broń, ale kiedy poczłapała do kuchni, odkryła pustą lodówkę. 37 Przypomniała sobie sklep całodobowy, który minęła poprzedniego wieczoru, i uznała, że na zakupy najlepiej będzie wybrać się od razu, póki ulice są jeszcze ciemne i puste. Winda wciąż nie działała, więc Fay ukryła głowę pod kapturem jednej z bluz ciotki, zbiegła sześć pięter po schodach i weszła do Dinesh’s Food & Wine po drugiej stronie ulicy. W pośpiechu napełniła koszyk owocami, batonami czekoladowymi, daniami z ryżem do podgrzania w mikrofalówce i wystarczającą ilością konserw, by nie zaznać głodu przez tydzień. Przy kasie ogarnęły ją mdłości na widok własnej twarzy gapiącej się na nią z połowy porannych dzienników. Pomyślała, że może powinna była przegłodować jeden dzień w domu w nadziei, że tymczasem jej temat zejdzie z pierwszych stron gazet. Po powrocie do mieszkania Fay zaczęła rozmyślać o swojej przyszłości. Miała pieniądze i broń. Wszystko, co potrafiła, to okradanie dilerów narkotykowych, więc uznała, że mogłaby się z tego utrzymać. Może po tygodniu lub dwóch sprawa przyschnie, a ona odzyska trochę swobody? Ale, myśląc realistycznie, czy naprawdę potrafiłaby żyć jako ścigana, czy tylko odsuwałaby w czasie nieuchronny moment, w którym powinie jej się noga i poniesie konsekwencje tego, co zrobiła? Fay potrzebowała czegoś, co odwróciłoby jej uwagę od problemów i dało odrobinę wytchnienia, ale mieszkanko nie oferowało zbyt wielu rozrywek. Zrobiła sobie tosty z fasolą z puszki, a potem położyła się na kanapie, by obsesyjnie śledzić rozwój wydarzeń na News 24. Co pół godziny głos z telewizorń powtarzał historię o gliniarzu w stanie krytycznym, zaś korespondent sprzed hotelu Bel-font, coraz bardziej przemarznięty, opowiadał mniej więcej to samo co poprzednio. 38 Co chwila Fay wracała myślą do cioci w więzieniu i zbierało się jej na płacz. Czasem martwiła się stanem policjanta, bo wiedziała, że jeśli umrze, konsekwencje będą o wiele poważniejsze. Tuż po dziesiątej rozpacz wzięła górę i Fay rozszlochała się na dobre. Podniosła telefon, na wpół pogodzona z myślą, że włączy go i zadzwoni na policję, aby po nią przyjechali. W tym właśnie momencie drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem. - Policja! Z korytarza buchnęła chmura gazu łzawiącego. Fay instynktownie skoczyła w stronę szklanych drzwi balkonowych. Otworzyła je szarpnięciem i zaciągnęła się mieszaniną świeżego powietrza i gazu, który palił jej płuca.
Wypadła na balkon i poczuła, jak jej skarpetki nasiąkają zimną wodą z na wpół zamarzniętej kałuży. Do mieszkania wsypali się policjanci w czarnych strojach szturmowych, z twarzami ukrytymi za maskami przeciwgazowymi. Fay spojrzała w górę, ale dach bloku był poza jej zasięgiem. Opuściła wzrok, by ocenić szansę śmierci na bruku sześć pięter poniżej. Pomysł skoku wydał się jej kuszący, ale wtedy jeden z gliniarzy sięgnął przez drzwi balkonowe i złapał ją za kaptur. Wciągnął ją do środka tak brutalnie, że coś strzeliło jej w szyi. Wnętrze kawalerki wypełniał gaz łzawiący. Fay za-krztusiła się i zgięła wpół w nagłym odruchu wymiotnym. Ręka na karku niby przypadkowo cisnęła ją na ścianę, po czym wielki bucior podciął jej nogi. Fay uderzyła głową o róg stolika z telewizorem, kiedy zwalisty gliniarz powalił ją na podłogę. Policjant gwałtownie wykręcił jej ręce za plecami i skrępował nadgarstki plastikową opaską. - Fay Hoyt, jesteś aresztowana pod zarzutem próby zabójstwa. Masz prawo zachować milczenie, a wszystko, co powiesz, może zostać zarejestrowane i wykorzystane jako dowód przeciwko tobie. Policjant poderwał na nogi załzawioną od gazu dziewczynę i pchnął w stronę wyjścia. - Nie lubimy takich, co podnoszą rękę na naszych kolegów - wycedził złowrogo. - Wdepnęłaś w wielkie gówno, mała. 6. POLIGON Kampus CHERUBA - Szlag by was, team Sharma! - pieklił się instruktor Speaks, wsuwając głowę do szatni pełnej śladów paintbal-lowych bitew. - Widziałem jednonogich emerytów ruszających się żwawiej od was. Jeżeli za dwie minuty nie zobaczę was ubranych, uzbrojonych i ustawionych na baczność do inspekcji, biegniecie pięć okrążeń wokół ośrodka szkoleniowego. Do ćwiczenia treningowego szykowały się dwie czteroosobowe drużyny. Piętnastoletni Ryan Sharma został wywleczony z łóżka półtorej godziny wcześniej. Dano mu dziesięć minut na ubranie się i zjedzenie śniadania, po czym kazano biec na kampusowy napowietrzny tor przeszkód. Po trzech wycieńczających rundach na siatkach wspinaczkowych, słupach i linach czarna koszulka CHERUBA, mokra od potu, przywarła mu do skóry. W drużynie Ryana byli jego trzej bracia: dwunastoletnie bliźniaki Leon i Daniel oraz dziewięcioletni Theo. - Ugotujemy się, jeśli każe nam latać w tym szajsie - jęknął Leon, zapinając watowany kombinezon na swoim stroju do biegania i biorąc się do wciągania glanów z powrotem na nogi. Podczas gdy Leon się skarżył, Theo dostał ataku histerii z powodu zaciętego zamka błyskawicznego w kombinezonie, z którym nie mógł sobie poradzić. 43 - Co za cholerne gówno! - ryknął, szarpiąc wściekle za uchwyt.
- Uspokój się - skarcił go Ryan. - Jak zamierzasz wytrzymać sto dni szkolenia podstawowego, skoro wyprowadza cię z równowagi głupi suwak? - Ale z ciebie miękisz, Theo - dodał niekonstruktywnie Leon. Ryan rzucił mu pogardliwe spojrzenie, po czym podszedł do Theo i położył dłoń na jego ramieniu. - Pokaż, ja spróbuję. - Nie da się ruszyć, patrz! - wypalił Theo, ciągnąc z całej siły. - Nic na siłę, bo urwiesz - powiedział spokojnie Ryan. Instruktor Speaks huknął przez drzwi: - Trzydzieści sekund. Ryan przykląkł na jedno kolano. Złapał za uchwyt długiego zamka, biegnącego pionowo z przodu kombinezonu brata, i kilkakrotnie poruszywszy nim w dół i w górę, gładko przesunął suwak pod samą brodę Theo. - Już - powiedział, a jego młodszy brat uśmiechnął się z wdzięcznością. - Panikowanie nie zaprowadzi cię daleko, prawda? Ciepło słonecznego poranka spłynęło na czterech ciemnowłosych braci, kiedy wyszli z szatni, ubrani w identyczne zielone kombinezony koloru wojskowej zieleni, grube rękawice i czarne kaski paintballowe. - Aaach, nareszcie - powiedział instruktor Speaks, klasnąwszy w swe olbrzymie czarne dłonie. Drużyna rywali braci Sharma czekała już w gotowości na asfaltowym podjeździe prowadzącym na paintballowy poligon. Składała się z czworga przyjaciół Ryana: piętnastoletniej Fu Ning, jego dawnej dziewczyny Grace Vullia-my oraz jego dwóch najlepszych kumpli: Maksa Blacka i Alfiego DuBoissona. - Rozniesiemy was w drobny f?ył! - zaśpiewał Alfie. - Może jesteśmy młodsi i mniejsi, ale mamy to, co najważniejsze - krzyknął Daniel i poklepał się po głowie. -Głowy na karku! - Co to za drużyna: dwie grube laski i para durnych kołków? - prychnął Leon. Ning i Grace najeżyły się. - Powiedz mi to prosto w twarz i zobaczymy, gdzie skończysz! - krzyknęła Grace. Pan Speaks wypiął muskularną pierś, splótł palce i strzelił knykciami. - Taaa, uroczy z was kabarecik, panienki, ale ja mam trzymać te serduszka w ruchu, więc słuchajcie uważnie, bo nie zamierzam się powtarzać. Na poligonie znajdziecie osiem markerów, osiem butli ze sprężonym powietrzem oraz osiem magazynków zawierających po sto pięćdziesiąt kulek. Są także tarcze oraz inny sprzęt, który może zwiększyć wasze szanse na zdobycie wymienionych przedmiotów. -Jak w Igrzyskach śmierci - szepnął Theo do brata. - Celem gry jest odnalezienie i zmontowanie broni, a następnie wyeliminowanie za jej pomocą wszystkich członków drużyny przeciwnej. Każde trafienie oznacza śmierć i przymus natychmiastowego zejścia z poligonu. Jeśli w ciągu trzech godzin żadna z drużyn nie wygra, zostanie ogłoszony remis i w
nagrodę pobiegacie sobie wokół kampusu z workami z piaskiem na głowach. Obowiązują normalne zasady bezpieczeństwa. Żadnego walenia po oczach ani w krocze. Nie muszę dodawać, że na poligonie przez cały czas poruszacie się w kaskach i nie próbujecie zdjąć kasku przeciwnikowi. Wasze działania będą oceniane indywidualnie. Każdy, kto mnie wkurzy niedostatkiem inicjatywy lub ogólnym tumiwisizmem, zgłosi się do działu szkolenia na indywidualny trening kondycyjny sam na sam z niżej podpisanym. Jakieś pytania? 45 Max Black podniósł rękę i pan Speaks wycelował w niego palec. - Trzy okrążenia dookoła szkoleniówki po ćwiczeniu. Max wytrzeszczył oczy. -Co? - Wyjaśniłem wszystko, co było do wyjaśnienia! - ryknął pan Speaks. - Skoro masz pytania, znaczy, że nie słuchałeś. Max zaklął pod maską po cichu, ale wiedział, że próbując się wykłócać, zarobi tylko więcej okrążeń. -Jest jedenaście po dziewiątej - zawołał pan Speaks. -Czyli macie czas do jedenaście po dwunastej. Ruchy! Pan Speaks otworzył bramę i obie drużyny potruchtały na poligon. Około stu metrów dalej stał w trawie czarny foliowy wór na śmieci. Ryan dostrzegł go pierwszy i bez namysłu puścił się sprintem w jego stronę, lecz szybko odkrył, że Max i Alfie z drużyny przeciwnej depczą mu po piętach. Ryan złapał worek i natychmiast uświadomił sobie, że jest zbyt lekki, aby zawierał sprzęt do paintballu. Max zdołał chwycić bok pakunku i pociągnął go w swoją stronę, rozrywając folię. Na trawę wysypał się kolorowy kłąb lin i innego sprzętu wspinaczkowego. Ryan schylił się, by zagarnąć część skarbu dla siebie, ale w tej samej chwili został staranowany masywnym ciałem czternastoletniego Alfiego. - Oddawaj, królowo balu! - rozkazał Alfie, próbując wyrwać pęk lin, który Ryan przyciskał do piersi. Ryan nie był pewien, do czego ten sprzęt mógłby mu się przydać, ale postanowił zatrzymać przynajmniej część dla swojej drużyny. Obejrzał się przez ramię w nadziei, że jeden z bliźniaków przyjdzie mu z pomocą, ale wyglądało na to, że Grace i Ning poczuły się dotknięte nazwaniem ich grubymi i nie mogąc ocłfóżnić jednego bliźniaka od drugiego, postanowiły pogonić obu. Po krótkiej szamotaninie Ryan leżał na wznak, a Alfie siedział mu okrakiem na piersi. tyax stanął nad nim, trzymając kłąb lin. - A może go zwiążemy? - zaproponował. - Zostaną nam tylko trzy małe gnojki do załatwienia. - Żadnego wiązania - zaprotestował Ryan. -A kto mi zabroni? - Max uniósł brwi, przygotowując pętlę do skrępowania kostek przeciwnika. Alfie pokiwał głową.
- Był standardowy wykład o strzałach w krocze i głowę, ale nie przypominam sobie niczego o krępowaniu. Ryan szarpnął się rozpaczliwie. - Zabieraj ten swój tłusty zad, Alfie - stęknął. Alfie uśmiechnął się krzywo. - Morda w kubeł, bo postawię ci klocka na klacie. - Śmierć frajerom! - krzyknął Theo, który wystrzelił zza drzewa, wymachując przed sobą plastikowym wiekiem od śmietnika. Kilkoma susami dotarł do Alfiego, ominął go zgrabnym zwodem i staranował Maksa, który był znacznie lżejszej budowy. Theo ważył niecałe dwie trzecie tego co Max, ale wystarczyło mu impetu, aby powalić przeciwnika na ziemię. Alfie poderwał się w górę. Ryan, kiedy tylko odzyskał nieco swobody ruchów, gwałtownie podciągnął kolano. - Ouu! - stęknął Alfie i zgiął się wpół, łapiąc się za krocze. - Nie po jajach! Tymczasem Max, pchnięty przez Theo, zatoczył się w bok i potknąwszy się o wierzgającego Ryana, runął w trawę. Alfie spróbował złapać Theo w pasie, ale zdziałał tylko tyle, że oberwał pokrywą od śmietnika w głowę. Ryan zaczął uciekać na czworakach, ale szybko poderwał się na równe nogi. Max złapał go za but i zdołał rozwiązać sznurówkę, ale Ryan wyrwał się i pobiegł przed siebie. 47 m - Ocaliłeś mi tyłek - wysapał do młodszego brata, który biegł tuż za nim. Theo pękał z dumy. Alfie wciąż jęczał i trzymał się za krocze, a Max nie miał ochoty ścigać Ryana i Theo sam. Bracia bez przeszkód oddalili się od przeciwników i dwieście metrów dalej zniknęli w zagajniku. - Wiesz, co się stało z Leonem i Danielem? - spytał Ryan. - Widziałem, że dziewczyny za nimi poleciały. Ryan pokiwał głową. - Nie daję im wielkich szans, zwłaszcza z Ning. - To jest nie fair - poskarżył się Theo. - w drugiej drużynie są same piętnastolatki. To znaczy Alfie ma czternaście, ale on jest ogromny. - Zycie jest nie fair - odparł Ryan. - Tego starają się nas nauczyć. - No i co teraz? - spytał Theo. - Spróbujemy pomóc bliźniakom? Ryan potrząsnął głową. - Nawet jeśli ich dogonimy, mamy marne szanse. Moim zdaniem powinniśmy trzymać się razem i przeszukać jak największy teren. Przeciwnicy są więksi i silniejsi, więc naszą jedyną szansą jest dorwanie się do jakiejś broni i amunicji, zanim oni to zrobią. 7. PRALNIA Ośrodek Karno-Wychowawczy Idris
- To nie jest trudne - powiedziała Chloe Cohen, wtaczając się do pralni w koszulce reprezentacji Anglii w rugby, spodniach od dresu marki Adidas i plastikowych klapkach. Czternaście przeżytych przez Chloe lat było ciągiem udręk i katastrof, zwieńczonym zamknięciem jej w poprawczaku po tym, jak w desperacji naćpała się i podpaliła dom swojego ojczyma. Jej towarzyszka, Izzy, miała trzynaście lat, ale wyglądała na jedenaście. Odsiadywała wyrok za kradzież chemikaliów ze szkolnej pracowni i użycie ich do przyrządzenia trującej herbatki dla swoich rodziców i starszej siostry. Kiedy Izzy postawiła plastikowy kosz z praniem na podłodze, Chloe zanurzyła miarkę w ogromnym pudle z proszkiem. - Otwórz szufladkę z przodu. Izzy wysunęła szufladkę, a Chloe wsypała do niej proszek tak energicznie, że trochę wysypało się na podłogę. - Teraz ciuchy - zarządziła Chloe. - Zamknij drzwiczki i ustaw na trzydzieści stopni. Wciśnij start. Izzy wcisnęła guzik i nerwowo odsunęła się od pralki. Kiedy rozległ się szum napływającej wody, spojrzała na koleżankę i uśmiechnęła się z ulgą. - Pranie potrwa godzinę - powiedziała Chloe. - Jak się skończy, wrócę i pokażę ci, jak się nastawia suszarki. - Heloł, heloł! - zaśpiewała Fay Hoyt. Piętnastoletnia już Fay była ubrana w zszargane dżinsy i czarną koszulkę opinającą muskularne ramiona. Chloe cofnęła się pod jedną z pralek, a Izzy, wyczuwając jej lęk, zrobiła to samo. - To ta nowa dziewczyna? - spytała Fay, podchodząc do Izzy i patrząc na nią z góry. - Ta, co mówili w wiadomościach o szóstej? Powiedzieli, że próbowała otruć całą swoją rodzinę. Chloe rzuciła jej wrogie spojrzenie. - Wiesz, ty próbowałaś zabić glinę. - Próbowałam mu uciec - poprawiła ją Fay. - Gdybym naprawdę chciała zabić konstabla Dupogłowa, to byłby trupem. - Udajesz taką twardzielkę - parsknęła Chloe. - Ale ja się ciebie nie boję. Fay uśmiechnęła się i nagle zamarkowała cios. Pięść zatrzymała się spory kawałek przed policzkiem Chloe, ale ta odskoczyła w tył, co skłoniło Fay do szyderczego rechotu. - Gdzie tam, wcale a wcale nie masz pietra, co? Kiedy Fay zbliżyła się znowu, Chloe wzięła niezdarny zamach. Fay złapała nadlatującą pięść i wygięła jej palce, drugą ręką wymierzając dziewczynie mocny policzek. Chloe zatoczyła się w tył, wpadając na pralkę, ale Fay natychmiast przyciągnęła ją do siebie i cisnęła głową naprzód między suszarki. - Nie ruszaj się stamtąd albo wkopię ci twarz w czaszkę -ostrzegła i odwróciła się do Izzy.