uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 753 248
  • Obserwuję764
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 026 081

Robert Ostaszewski - Kogo kocham,kogo lubię

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Robert Ostaszewski - Kogo kocham,kogo lubię.pdf

uzavrano EBooki R Robert Ostaszewski
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 56 osób, 66 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 347 stron)

Co​py​ri​ght © by Wy​daw​nic​two W.A.B., 20I0 Wy​da​nie I War​sza​wa 20I0

Spis tre​ści O, nad​ko​mi​sarz Ga​jew​ski! Stu​ki​lo​wy duch Na​tu​ral​ne na​rzę​dzie zbrod​ni Sto​wa​rzy​sze​nie sfru​stro​wa​nych po​li​cjan​tów Baby, ach te baby Czym to pach​nie? Za​dy​ma w środ​ku wio​sny Smak duń​skie​go piwa Brzyd​ka ona, brzyd​ki on Re​por​te​rzy, pa​ja​ce i inne przy​pad​ki Bę​dzie​cie skoń​cze​ni! Mu​zeum nie​gdy​siej​szej sła​wy Błęd​ny ry​cerz Sro​ka Haft awan​gar​do​wy EPI​LOG Po​dzię​ko​wa​nia

O, nad​ko​mi​sarz Ga​jew​ski! By​wa​ją męż​czyź​ni, któ​rzy po​pa​da​ją w głę​bo​ką me​lan​- cho​lię, wra​ca​jąc do do​mów wy​peł​nio​nych szcze​bio​tem licz​nych dzia​tek i po​hu​ki​wa​niem nie​licz​nych żon. Taaa, po​my​ślał nad​ko​mi​sarz Jan Ga​jew​ski i po​tknął się na wy​- sta​ją​cej płyt​ce chod​ni​ka. Choć utrzy​mał rów​no​wa​gę, to ba​- lan​su​jąc, przy​dep​nął połę no​wiu​teń​kie​go tren​cza w ko​lo​rze kha​ki. Pró​bo​wał za​kląć ade​kwat​nie do sy​tu​acji, ale wdru​- ko​wa​ne w jego pa​mięć na​po​mnie​nia mat​ki, ba​bek i cio​tek sku​tecz​nie blo​ko​wa​ły ścież​kę do​stę​pu do sam​czych fraz, któ​rych z wy​raź​nym upodo​ba​niem uży​wa​li ko​le​dzy z wy​- dzia​łu za​bójstw. Prze​graw​szy wal​kę z za​gnież​dżo​nym w świa​do​mo​ści ma​triar​chal​nym chór​kiem, po​li​cjant za​jął się usu​wa​niem szkód. Nim jed​nak z wy​po​le​ro​wa​nej na błysk ak​tów​ki wy​do​był pa​kiet chu​s​te​czek hi​gie​nicz​nych - naj​lep​- szych, trój​war​stwo​wych - dys​kret​nie się ro​zej​rzał. I na​po​- tkaw​szy roz​ba​wio​ny wzrok dwu nie​kom​plet​nie odzia​nych nie​wiast, któ​re w to wciąż jesz​cze chłod​na​we, choć wio​- sen​ne, po​po​łu​dnie wy​sta​wa​ły pod nie​za​pa​lo​ną la​tar​nią, spło​nił się, za​fra​so​wał i zde​ner​wo​wał albo to samo w in​- nej ko​lej​no​ści. O, nad​ko​mi​sarz Ga​jew​ski, po​my​śla​ły nie​kom​plet​nie odzia​ne nie​wia​sty. O, ko​bie​ty lek​kich oby​cza​jów, po​my​ślał Ga​jew​ski. Trud​no, żeby wy​let​nio​ne przo​dow​nicz​ki pra​cy nie zwró​- ci​ły na nie​go uwa​gi - bli​sko dwu​me​tro​wy po​li​cjant rzu​cał

się w oczy. Dzię​ki sys​te​ma​tycz​nym bie​gom i od​wie​dzi​nom na ba​se​nie Jan za​cho​wał syl​wet​kę sprzed kon​tu​zji łok​cia, z po​wo​du któ​rej szyb​ko po​że​gnał się z mło​dzie​żo​wą re​pre​- zen​ta​cją siat​ków​ki. Wy​glą​dał jak atle​ta, lecz miał w so​bie też coś mi​sio​wa​te​go: pulch​ne, zmy​sło​we usta, duże jak boch​ny dło​nie i dłu​gie rzę​sy po​więk​szo​ne przez szkła da​- le​ko​wi​dza. I pew​ną po​wol​ność w ru​chach, jak​by przed każ​dym kro​kiem za​sta​na​wiał się, czy jed​nak war​to go zro​- bić. Był wręcz stwo​rzo​ny do roli do​bre​go po​li​cjan​ta, bia​- da jed​nak temu, kto dał się zwieść fi​zjo​no​mii ro​słe​go, nie​- co przy​gar​bio​ne​go niedź​wie​dzia z mrocz​nych za​kąt​ków Peru. Zwykł wra​cać z pra​cy na pie​cho​tę. Być może lu​bił spa​- ce​ro​wać, praw​do​po​dob​nie do​brze ro​bi​ło mu świe​że po​- wie​trze, bez wąt​pie​nia dbał o kon​dy​cję, ale nie​wy​klu​czo​ne też, że zwy​czaj​nie od​wle​kał mo​ment po​wro​tu do domu, w któ​rym ci​sza była zja​wi​skiem rów​nie rzad​kim co za​ćmie​- nie słoń​ca. Ze spusz​czo​ną gło​wą, po​wo​li szedł więc w stro​nę ro​dzin​ne​go gniaz​da, w któ​rym dziś na pew​no nie mógł się spo​dzie​wać spo​ko​ju, a to dla​te​go że jego żona za​- or​dy​no​wa​ła na wie​czór grill par​ty. Przez mo​ment miał ocho​tę za​ba​wić się w dzie​cin​ną grę: trzy kro​ki na​przód, dwa do tyłu, ale szyb​ko przy​wo​łał się do po​rząd​ku - wszak to do nie​go na​le​ża​ło przy​rzą​dze​nie kar​ków​ki à la Han​ni​bal Lec​ter. Wy​star​czy​ło, że pchnął furt​kę i wszedł na swo​ją po​se​- sję, przed mały do​mek z nie​wiel​kim ogród​kiem na Pod​gó​- rzu, któ​ry odzie​dzi​czył po ro​dzi​cach, a za​raz w uszy ude​-

rzył go ja​zgot trój​ki po​tom​stwa, a po​tem cha​rak​te​ry​stycz​ny stu​kot dzie​się​cio​cen​ty​me​tro​wych szpi​lek: - Gdzie ty się włó​czysz, Cmo​ku, prze​cież mia​łeś być wcze​śniej! Wszyst​ko na mo​jej gło​wie, jak zwy​kle - wark​- nę​ła Ewa i od​wró​ci​ła się na pię​cie. Ga​jew​ski na próż​no uło​żył usta do po​wi​tal​ne​go cmok​nię​cia, od​burk​nął coś nie​- wy​raź​nie. Bez sło​wa pro​te​stu po​wlókł się za żoną, wy​słu​- chał kil​ku po​le​ceń i jed​no​znacz​nie brzmią​cych ocen wła​- sne​go nie​od​po​wie​dzial​ne​go za​cho​wa​nia, cie​sząc się w du​- chu, że po​ło​wi​ca nie za​re​je​stro​wa​ła uszczerb​ku na jego odzie​ży. - Do​brze, do​brze, już ci po​ma​gam, ale mu​szę się prze​- brać - rzekł i nie​zwłocz​nie przy​stą​pił do ukry​wa​nia do​wo​- du swo​je​go nie​chluj​stwa. Co nie było ła​twe, bo w domu Ga​jew​skich każ​de​mu przed​mio​to​wi przy​po​rząd​ko​wa​no je​dy​ne wła​ści​we miej​- sce, a za sa​mo​wol​ną zmia​nę prze​wi​dzia​ne były do​tkli​we kary. W przy​pad​ku dzie​ci mało wy​myśl​na, acz sku​tecz​na: okre​so​wy za​kaz oglą​da​nia te​le​wi​zji lub ko​rzy​sta​nia z in​ter​- ne​tu w za​leż​no​ści od stop​nia prze​wi​nie​nia. Ale nie​po​- praw​ny wzór do na​śla​do​wa​nia trak​to​wa​ny był znacz​nie bar​dziej su​ro​wo - każ​dy ro​mans z cha​osem od​po​ku​to​wy​- wał, no​sząc przez ty​dzień kra​wat w bał​wan​ki. Ro​bił więc, co mógł, by się nie na​ra​żać. Tym ra​zem jed​nak było po pto​kach, a przy tym nie miał wie​le cza​su. Ani, praw​dę po​- wie​dziaw​szy, po​my​słu, gdzie prze​cho​wać płaszcz tak, by bez​piecz​nie za​brać go z kry​jów​ki i za​nieść do pral​ni. - Za​sną​łeś tam, czy co? - Jego fi​li​gra​no​we szczę​ście,

roz​miar 34, ob​da​rzo​ne było gło​sem, któ​ry mógł​by roz​sa​- dzać ścia​ny. Nie od​po​wie​dział, bo wresz​cie przy​szedł mu do gło​wy zba​wien​ny kon​cept. Szu​fla​da na kra​wa​ty. Scho​wek, do któ​- re​go jego do​mo​wy cer​ber za​glą​dał tyl​ko wte​dy, gdy do​szło do zła​ma​nia do​mo​we​go re​gu​la​mi​nu. Zgrab​nie la​wi​ru​jąc po​mię​dzy plą​czą​cym się mu pod no​ga​mi po​tom​stwem - w du​chu bło​go​sła​wił po​li​cyj​ne te​sty spraw​no​ści - prze​mknął do gar​de​ro​by i z nie​ja​kim tru​dem upchnął trencz do szu​fla​- dy z kra​wa​ta​mi. Po​tem szyb​ko wcią​gnął czar​ne dżin​sy i sza​ry pu​lo​wer. Był go​to​wy, by po raz ko​lej​ny za​dzi​wić wszyst​kich po​ka​zem nie​ba​nal​nych umie​jęt​no​ści ku​li​nar​- nych. Ewa, choć za​wsze lu​bi​ła wtrą​cać swo​je trzy gro​sze, kie​ro​wa​na nie​za​wod​ną in​tu​icją nie​du​żych ko​bie​tek, wie​- dzia​ła kie​dy za​milk​nąć, więc in​spek​tor mógł te​raz w spo​- ko​ju przy​go​to​wy​wać nie​zwy​kłe ma​ry​na​ty, za​ska​ku​ją​ce ze​- sta​wie​nia​mi sma​ków dres​sin​gi, eg​zo​tycz​ne sa​łat​ki. No i mię​sa, szcze​gól​nie lek​ko krwi​stą kar​ków​kę z gril​la, jego po​pi​so​wy nu​mer, któ​re​go ta​jem​ni​cy nie zdra​dził do​tąd ni​- ko​mu. Po​wo​li scho​dzi​li się go​ście - w więk​szo​ści za​przy​- jaź​nio​ne dzie​cia​te mał​żeń​stwa. Dom i ogród wy​peł​nia​ły się gwa​rem, ale mistrz ku​li​nar​nej ce​re​mo​nii tyl​ko wi​tał się zdaw​ko​wo i sy​gna​li​zo​wał mową cia​ła, że jest bar​dzo za​ję​- ty. A po​tem za​czę​ło się to, za czym pan domu zde​cy​do​wa​- nie nie prze​pa​dał - kon​sump​cja, któ​rej to​wa​rzy​szy​ła kon​- wer​sa​cja bo​ga​ta w mę​czą​ce li​cy​to​wa​nie się przy​go​da​mi i

prze​wa​ga​mi po​ciech, wred​ny​mi sze​fa​mi i naj​now​szy​mi na​- byt​ka​mi. Nad​ko​mi​sarz naj​chęt​niej wy​łą​czył​by się z niej, od​pły​nął my​śla​mi gdzieś w mil​sze oko​li​ce, ot, choć​by pró​- bu​jąc so​bie wy​obra​zić, ja​kie nie​spo​dzian​ki wy​kom​bi​nu​je Paul Smith w ko​lek​cji je​sień/zima. Ale wy​lo​go​wać się nie mógł, bo gdy tyl​ko zda​rzy​ło mu się za​milk​nąć na dłu​żej, za​raz czuł na so​bie kar​cą​cy wzrok żony, któ​rej za​le​ża​ło, żeby jej uko​cha​ny mąż za​cho​wy​wał się jak cho​dzą​cy ide​ał. Czas wlókł się Ja​no​wi nie​mi​ło​sier​nie, wo​lał jed​nak nie spo​glą​dać na ze​ga​rek. I kie​dy nie​omal po​go​dził się już z tym, że tego wie​czo​ru ska​za​ny jest na dłu​gie męki small tal​ku, stał się cud. To zna​czy Ga​jew​ski w cuda nie wie​rzył, jak rów​nież w prze​czu​cia czy in​tu​icję, był bo​wiem prze​ko​- na​ny, że naj​lep​sze efek​ty, za​rów​no w ży​ciu, jak i w pra​cy, przy​nieść może je​dy​nie „nad​ludz​ki wy​si​łek w nie​ludz​kich wa​run​kach". Wy​czy​tał to w jed​nej z mod​nych po​wie​ści gło​śnych au​to​rów, ja​kie wciąż pod​ty​ka​ła mu Ewa, dba​jąc o jego kul​tu​ral​ne oby​cie, choć on zde​cy​do​wa​nie wo​lał mrocz​ne kry​mi​na​ły, na któ​rych okład​ki żona pa​trzy​ła tak jak na śla​dy bło​ta po​zo​sta​wio​ne na świe​żo wy​pa​sto​wa​nym par​kie​cie. Cud za​po​wie​dzia​ło trza​śnię​cie zbyt moc​no pchnię​tej furt​ki, a po​tem szu​ra​nie i po​chrzą​ki​wa​nie - jak​że do​brze zna​ne nad​ko​mi​sa​rzo​wi, jak​że czę​sto wy​pro​wa​dza​ją​ce go z rów​no​wa​gi, ale nie tego wie​czo​ru; tym ra​zem ucie​szył się, że za​raz zo​ba​czy Mar​ka Sro​kę. Swo​je​go naj​bliż​sze​go współ​pra​cow​ni​ka, pod pew​ny​mi wzglę​da​mi nie​oce​nio​ne​- go, pod in​ny​mi nie​zno​śne​go.

- Dzwo​ni​łem, dzwo​ni​łem - za​dud​nił tu​bal​ny głos Mar​ka, któ​ry jak zwy​kle za​po​mniał się przy​wi​tać, zu​peł​nie igno​ru​- jąc wbi​ty w nie​go wzrok za​cie​ka​wio​nych im​pre​zo​wi​czów. - Do​bry wie​czór, pod​ko​mi​sa​rzu - po​wie​dział Ga​jew​ski. - Dzwo​ni​łem, ale i tak przy​je​cha​łem. - Sro​ka chrząk​nął do​no​śnie, jed​no​cze​śnie dra​piąc się po brzu​chu opię​tym na​- zbyt cia​sną, wy​mię​to​lo​ną ko​szu​lą fla​ne​lo​wą w gra​na​to​wo- czer​wo​ną kra​tę. - Tak? Kie​dy? - W tym mo​men​cie Jan przy​po​mniał so​- bie, że ko​mór​kę zo​sta​wił w płasz​czu. - Abo​nent nie ra​czył był ode​brać, a głos abo​nen​ta z pocz​ty obie​cy​wał, że od​dzwo​ni. Co tu kryć: kła​mał. Spró​- bo​wa​łem na sta​cjo​nar​ny, z pa​nią Ewą ga​da​łem. Nad​ko​mi​sarz spoj​rzał py​ta​ją​co na po​ło​wi​cę, któ​ra uśmiech​nę​ła się pro​mien​nie: - Ach, wy​pa​dło mi z pa​mię​ci, zresz​tą nie my​śla​łam, że to coś waż​ne​go. - Jak to nie​waż​ne, jak to... - za​pie​nił się Ma​rek. - Do rze​czy - uciął Ga​jew​ski, wi​dząc złe bły​ski w oczach żony. - Co się sta​ło? Sro​ka wska​zał gło​wą na za​słu​cha​ną pu​blicz​ność. Na twa​rzach go​ści ma​lo​wa​ło się na​pię​cie. Z ga​tun​ku ra​do​- snych: to się dzie​je na​praw​dę. Za​ła​paw​szy sy​gnał, Ewa stuk​nę​ła wi​del​cem o ta​lerz. - Jedz​cie, ko​cha​ni, bo wy​sty​gnie. Ja​siu, włóż coś in​ne​go i po​sta​raj się wró​cić przed pół​no​cą. - No wła​śnie, jedz​cie, ko​cha​ni - za​le​cił życz​li​wie Sro​ka - żeby nie wy​sty​gło, jak tam​ten.

Pod, nad - mru​czał Ma​rek, otwie​ra​jąc drzwi za​bło​co​ne​- go, zde​ze​lo​wa​ne​go volks​wa​ge​na gol​fa, któ​ry pew​nie pa​- mię​tał cza​sy wy​pa​dów do Ber​li​na Za​chod​nie​go po tani sprzęt rtv. - Przy​dał​by się awan​sik, ale mi się nie chce. Oj, Ja​siu, jak mi się nie chce. - Mógł​byś tu cza​sem prze​wie​trzyć. Z wnę​trza sa​mo​cho​du wy​do​by​ła się fala pod​łych aro​ma​- tów. Potu, „moc​nych" i cze​goś jesz​cze, w co Jan wo​lał nie wni​kać zbyt głę​bo​ko. Ham​bur​ger czwar​tej świe​żo​ści? - Za​ku​rzy​ło​by się, co? - Sro​ka miał gdzieś modę na nie​- pa​le​nie i jej kil​ku​mie​sięcz​ne​go, jak to neo​fi​ci, za​twar​dzia​- łe​go wy​znaw​cę. - Bę​dziesz to mu​siał ja​koś prze​żyć. Ga​jew​ski bez sło​wa chwy​cił za korb​kę otwie​ra​ją​cą szy​- bę. Od​pa​dła, le​d​wie jej do​tknął. Chciał na​sa​dzić ją z po​- wro​tem na śru​bę, ale wy​tar​ty gwint sła​bo trzy​mał. Wes​- tchnął i spró​bo​wał uchy​lić okno, cią​gnąc szy​bę pal​ca​mi w dół. Jego niedź​wie​dzia siła na nie​wie​le się tu jed​nak zda​- ła. - Może po pro​stu przy​wal z pią​chy - za​re​cho​tał Sro​ka. Pla​ma, kor​ba, Sro​ka w apo​geum swo​je​go dow​ci​pu, cóż za pe​cho​wy dzień, po​my​ślał Ga​jew​ski. - Włóż ją do schow​ka, szkod​ni​ku - po​wie​dział Ma​rek. - Je​śli się zmie​ści. Cią​gle za​po​mi​nam przy​krę​cić, ale kie​dyś się we​zmę... - I już zbie​rał się, by za​śpie​wać zna​ny swe​go cza​su prze​bój Elek​trycz​nych Gi​tar, ale Jan, wie​dząc, co się świę​ci, zgro​mił go wzro​kiem. - Do​bra. Let's go. - Wła​śnie. Bo w koń​cu nie po​wie​dzia​łeś mi, do​kąd je​-

dzie​my. - Nie​da​le​ko, na Za​bło​cie, resz​tę so​bie sam zo​ba​czysz. A te​raz, pa​nie i pa​no​wie, Ra​aam​ste​eeein. Od​twa​rzacz - co za przy​kra nie​spo​dzian​ka! - dzia​łał bez za​rzu​tu, więc ogłu​szo​ny Ohne dich Ga​jew​ski z ulgą przy​jął ko​niec po​dró​ży. Rą​czo wy​sko​czył z sa​mo​cho​du. Eki​pa za​- bez​pie​cza​ją​ca miej​sce zda​rze​nia nie ro​bi​ła wpraw​dzie dużo za​mie​sza​nia, ale i tak w po​bli​żu zgro​ma​dził się tłu​- mek ga​piów. Kil​ko​ro sta​rusz​ków, dwaj mło​dzia​nie w pod​- rób​kach Adi​da​sa, pu​szy​sta blon​dyn​ka w wie​ku moc​no po​- st​bal​za​kow​skim i męż​czy​zna trzy​ma​ją​cy na smy​czy do​rod​- ne​go la​bra​do​ra. Ob​ser​wo​wa​li ak​cję zza nie​wiel​kie​go par​- ka​nu, któ​rym oto​czo​no ka​mie​ni​cę prze​zna​czo​ną do roz​biór​- ki, bez za​że​no​wa​nia wpa​tru​jąc się w no​wych bo​ha​te​rów, jacy wła​śnie po​ja​wi​li się na sce​nie. Ga​jew​ski i Sro​ka nie mu​sie​li wy​cią​gać le​gi​ty​ma​cji, bo na stra​ży po​rząd​ku sta​ła młod​sza aspi​rant Be​ata Źre​nic​ka. Ostrze​gaw​czym ge​stem ukró​ci​ła wy​lew​ność Sro​ki, któ​ry jak zwy​kle roz​pro​mie​nił się na wi​dok im​po​nu​ją​ce​go bius tu ko​le​żan​ki. Nie raz, nie dwa mu​sia​ła ra​dzić so​bie z kom​- ple​men​ta​mi Mar​ka, na​le​żą​cy​mi do ka​te​go​rii trud​nych. - Cześć. Za​pra​szam. Tyl​ko uwa​żaj​cie, bo dziur tu tyle, co psich kup. W środ​ku też za cie​ka​wie nie jest. - Wszyst​ko już za​bez​pie​czy​li​ście? - za​py​tał Ga​jew​ski, wciąż jesz​cze nie wie​dząc, ja​każ to atrak​cja cze​ka go za chwi​lę. - Sie​dzi​my tu od go​dzi​ny, więc tyle, ile się dało. Na dole chy​ba wszyst​ko, ale chło​pa​ki szu​ka​ją jesz​cze pod sa​-

mym da​chem. - Do​bra, po​pa​trz​my. Gdy tyl​ko we​szli przez reszt​ki le​d​wie trzy​ma​ją​cej się na za​wia​sach, ob​ła​żą​cej z licz​nych warstw far​by w roz​ma​- itych ko​lo​rach bra​my, owio​nął ich gę​sty fe​tor stę​chli​zny i mo​czu, prze​mie​sza​ny z jesz​cze in​nym przy​krym za​pa​chem, słod​ka​wym i mdlą​cym. Pod bu​ta​mi chrzę​ści​ła szkla​na stłucz​ka i gruz. I zno​wu pięk​ne oko​licz​no​ści przy​ro​dy, po​- my​ślał Ga​jew​ski, ale za​raz prze​stał się nad sobą roz​czu​- lać. Męż​czy​zna le​żał na dole zruj​no​wa​nej klat​ki scho​do​- wej i nie wy​glą​dał​by naj​go​rzej, gdy​by nie jego pra​wa noga skrę​co​na pod nie​na​tu​ral​nym ką​tem i nie​wiel​ka ka​łu​ża krwi w kształ​cie spłasz​czo​nej po​dusz​ki. Ga​jew​ski spoj​rzał w górę, prze​li​czył pię​tra. Trzy. Może nie dość na na​tych​mia​- sto​we zej​ście, ale zmar​ły nie na​le​żał do chu​der​la​ków. To wła​śnie z po​wo​du swo​jej masy cia​ło nie przy​po​mi​na​ło te​- raz po​ła​ma​ne​go ko​na​ru, lecz cał​kiem fo​rem​ny ba​lon. Ja​- kieś dwa me​try od nie​go le​ża​ła woj​sko​wa la​tar​ka. - Sa​mo​dziel​nie sfru​nął? - Sfru​nął? - Ma​rek od stóp do głów wy​ra​żał zdzi​wie​nie. - Mo​ty​lem to on nie był. Zdro​wo pier​dol​nął. - Pod​ko​mi​sa​rzu... - skrzy​wił się Ga​jew​ski. - Tro​chę sza​- cun​ku dla de​na​ta. - Trud​no po​wie​dzieć - chcąc jak naj​szyb​ciej uciąć sprzecz​kę, Źre​nic​ka po​spie​szy​ła z wy​ja​śnie​niem - w każ​- dym ra​zie nie wi​dać, żeby się bro​nił. Ba​rier​ka się chy​ba sama nie zła​ma​ła, zda​je się, że ktoś przy niej kom​bi​no​wał, mu​si​my to jesz​cze spraw​dzić... Jak za​ła​twi​my wię​cej re​-

flek​to​rów, trze​ba bę​dzie do​kład​nie prze​cze​sać całą górę i scho​dy. Jan znów prze​cią​gnął wzro​kiem po pię​trach. - Jak ro​zu​miem, chłop​cy też nie do​sta​li się tam na skrzy​- dłach, więc ewen​tu​al​ne śla​dy na scho​dach mo​że​my so​bie wsa​dzić - rzu​cił Sro​ka - do in​nej baj​ki. Szko​da, w tym pyle faj​nie by się od​zna​czy​ły. Nad​gor​li​wość nie jest pierw​szym szcze​blem do ka​rie​ry. Nad​ko​mi​sarz nie miał jed​nak za​mia​ru ba​wić się w edu​- ko​wa​nie pod​wład​nej: - Do środ​ka też się trze​ba ja​koś do​stać. Te​raz za ciem​- no, ju​tro prze​szu​ka​my do​kład​niej cały te​ren. Le​karz już był? - Tak, dok​tor Ostrow​ski, ale dużo nie wy​kom​bi​no​wał. Tyle że de​li​kwent leży tu co naj​mniej od wczo​raj. - A kto go zna​lazł? - Fa​cet. Wła​ści​wie jego pies. Cze​ka​ją za pło​tem. - Po​roz​ma​wiasz z nim, Ma​rek? Może coś wi​dział. - Wy nie wie​cie, a ja wiem, jak roz​ma​wiać trze​ba z psem. Bo miesz​ka​łem w jed​nej wsi i po​zna​łem ję​zyk... - Sro​ka dys​po​no​wał cał​kiem przy​jem​nym ba​sem i nie fał​- szo​wał. - Sam je​steś pies - uciął Ga​jew​ski. - Po​spiesz się. Be​at​- ko, niech chłop​cy skoń​czą przy​naj​mniej na gó​rze, a jego już chy​ba za​bie​rze​my. - Tak. Cie​ka​we, że miał przy so​bie do​wód. Na​zy​wa się, na​zy​wał, kur​de. - Wła​ści​ciel​ka prze​cud​nej uro​dy biu​stu pra​co​wa​ła w służ​bach tyl​ko trzy lata i nie pró​bo​wa​ła uda​-

wać za​im​pre​gno​wa​nej. Przy​rze​kła so​bie, że ni​g​dy nie spró​bu​je. - Ja​cek Pła​tek. Lat dwa​dzie​ścia dzie​więć. Za​- miesz​ka​ły... - Ja​sne. Trze​ba za​wia​do​mić ro​dzi​nę. Chłod​na​wy wio​sen​ny wie​czór zdą​żył się w tym cza​sie za​mie​nić w zim​ną noc, a sła​by wie​trzyk w so​lid​ne wie​trzy​- sko, hu​la​ją​ce te​raz w po​zba​wio​nej szyb ka​mie​ni​cy, zma​ga​- ją​ce się z reszt​ka​mi ry​nien, któ​re ocie​ra​jąc się o dziu​ra​wy mur, wy​da​wa​ły zło​wiesz​cze dźwię​ki. Mimo to ga​pie wciąż tkwi​li na po​ste​run​ku. - „Coś się dzie​je wresz​cie, gwał​cą w na​szym mie​ście" - za​nu​cił ci​cho Jan, ale skar​cił sam sie​bie w my​ślach. Zbyt dłu​gie prze​by​wa​nie w to​wa​rzy​stwie Mar​ka wy​raź​nie mu szko​dzi​ło, za​czy​nał przej​mo​wać jego na​wy​ki. Za​piął kurt​- kę pod szy​ją, po czym kiw​nął na Sro​kę. Ma​rek po​że​gnał się ze świad​kiem, po​dra​pał psa za uchem. - Do​wie​dzia​łeś się cze​goś cie​ka​we​go? - spy​tał Ga​jew​- ski. - Nie​spe​cjal​nie. Fa​cet ma tu we​te​ry​na​rza w oko​li​cy, po wi​zy​cie psi​na chcia​ła jesz​cze na si​kun​dę, za​czę​ła uja​dać koło ru​de​ry, naj​pierw my​ślał, że to me​ne​le zno​wu ro​bią ja​- kiś dym. Zna​lazł tru​pa i tyle. - Taaa... - No, nad​ko​mi​sa​rzu, na moje oko zdą​ży​my przed pół​no​- cą. Sza​now​na mał​żon​ka na pew​no bę​dzie kon​ten​ta. Ro​dzi​na Płat​ka od daw​na już nie na​le​ża​ła do świa​ta ży​- wych. Osie​ro​co​ny po​nad dwa​dzie​ścia lat temu, wy​cho​wy​-

wał się w domu dziec​ka. Dwa dni za​ję​ło Be​acie od​szu​ka​- nie ko​goś, kto go pa​mię​tał i mógł się pod​jąć iden​ty​fi​ka​cji. Eme​ry​to​wa​nej już dy​rek​tor​ki bi​du​la nie moż​na było wpraw​dzie zmu​sić do bez​po​śred​niej kon​fron​ta​cji z cia​łem, ale wy​star​czy​ło jej zdję​cie. Za​pa​mię​ta​ła Jac​ka jako jed​ne​- go z naj​lep​szych wy​cho​wan​ków. Żad​nych pro​ble​mów, wro​dzo​na in​te​li​gen​cja i upór, aż chcia​ło mu się po​ma​gać, żeby nie skoń​czył jak wie​lu z nich. Uda​ło się: do​stał miesz​ka​nie i sty​pen​dium, zro​bił dy​plom z in​for​ma​ty​ki. Pra​- co​wał w domu, pani Anna nie wie, czym się do​kład​nie zaj​- mo​wał, nie zna się na kom​pu​te​rach, ale chy​ba nie​źle so​bie ra​dził. Co rok przy​sy​łał jej kart​kę na świę​ta. Nie zwie​rzał się wpraw​dzie, nie są​dzi jed​nak, żeby ko​goś miał. Wro​go​- wie? Ko​bie​ta roz​pła​ka​ła się, jak​by do​pie​ro te​raz uświa​do​- mi​ła so​bie, co się sta​ło - dzie​cia​ki, o dzi​wo, go lu​bi​ły. To było ła​god​ne cie​lę z masą kom​plek​sów, mu​chy by nie skrzyw​dził. Trzy​dzie​sto​me​tro​wą ka​wa​ler​kę pra​wie w ca​ło​ści wy​- peł​niał sprzęt kom​pu​te​ro​wy. Wy​so​kiej kla​sy. Do​brze za​- bez​pie​czo​ny przed in​tru​za​mi. Kie​dy po​li​cyj​ni in​for​ma​ty​cy za​bra​li się do dzie​ła, Sro​ka udał się na oglę​dzi​ny resz​ty miesz​ka​nia. W lo​dów​ce zna​lazł je​dy​nie dwie zgrzew​ki po dwa​dzie​ścia jo​gur​tów. Wi​dać chło​pak to​czył ze sobą cięż​- ką wal​kę. Od nie​daw​na, bo jo​gur​ty mia​ły jesz​cze mie​siąc przy​dat​no​ści do spo​ży​cia. Nie zna​la​zł​szy nic in​ne​go do je​- dze​nia, Ma​rek za​do​wo​lił się so​kiem sto​ją​cym na pa​ra​pe​- cie. Bez na​my​słu zła​pał za kar​ton. Było prze​cież mało praw​do​po​dob​ne, żeby mor​der​ca Płat​ka wpadł tu wcze​śniej

na pod​wie​czo​rek i z życz​li​wo​ści dla or​ga​nów ści​ga​nia zo​- sta​wił parę wi​zy​tó​wek. Wy​chy​lił na​pój dusz​kiem. Chłop​cy kom​pu​te​row​cy przy​no​si​li do ro​bo​ty wła​sne ter​mo​sy z kawą. W ła​zien​ce tak​że nic nie wska​zy​wa​ło na to, że głów​ne​go lo​ka​to​ra ktoś od​wie​dzał. Sro​ka nie mógł po​wstrzy​mać uśmie​chu na wi​dok pary mon​stru​al​nych gaci sta​ran​nie roz​- wie​szo​nych na su​szar​ce. Jako że sam do mo​ty​li nie na​le​żał, przy​mie​rzył je w my​ślach. Jak by to ujął sta​ry Joe Alex: czło​wiek umie​ra, a jego ga​cie wciąż tę​sk​nie wy​pa​tru​ją no​- si​cie​la. No pra​wie do rymu wy​szło. Ob​ra​ca​jąc w pal​cach pe​dan​tycz​nie zwi​nię​tą do po​ło​wy tub​kę z pa​stą do zę​bów, roz​wa​żał na głos: - Kto cię ubił, dziec​ko? Wie​lo​ryb​ku ty bied​ny. - Ma​rek! - za​wo​łał Da​niel kom​pu​te​ro​wiec. - On się lo​- go​wał na od​cisk pal​ca. Nie damy rady. - To jak, mamy tu prze​trans​por​to​wać zwło​ki czy ob​ciąć od​no​śną część cia​ła? - Chy​ba wszyst​kie dzie​sięć pal​ców. Na miej​scu nie damy rady, kre​ty​nie, mu​si​my za​brać sprzęt do nas. - Okej, i tak się o nie​go nikt nie upo​mni. Ile wam zaj​mie de​mon​taż? - Tro​chę zaj​mie. Od​pu​ściw​szy so​bie po​szu​ki​wa​nie pa​pie​ro​wych śla​dów typu chło​pię​cy me​mor​buch, bo w miesz​ka​niu Płat​ka znaj​- do​wał się je​dy​nie pa​pier to​a​le​to​wy i ster​ta ma​ga​zy​nów kom​pu​te​ro​wych, Sro​ka po​sta​no​wił przejść się po są​sia​- dach. I nie zdzi​wił się, że w ka​mie​ni​cy Ja​cek peł​nił funk​-

cję stu​ki​lo​gra​mo​we​go du​cha. Grzecz​ny, ci​chy jak mysz​ka, rzad​ko wy​cho​dził, nikt go nie od​wie​dzał. Jed​nej z są​sia​dek nie​raz po​ma​gał wnieść za​ku​py, inna ode​bra​ła za nie​go prze​sył​kę ku​rier​ską. Eme​ry​to​wa​ne​mu na​uczy​cie​lo​wi z pierw​sze​go pię​tra za​in​sta​lo​wał in​ter​net. Krót​ko mó​wiąc: dupa bla​da. Wi​dząc na wy​świe​tla​czu ko​mór​ki nu​mer Ga​jew​skie​go, Sro​ka pro​fi​lak​tycz​nie skar​cił się za uży​cie sło​wa nie​po​żą​- da​ne​go w lep​szym to​wa​rzy​stwie. Kar​to​nu po soku już się po​zbył. - No co tam?! - wrza​snął nad​ko​mi​sarz, bo tyl​ko w ten spo​sób mógł prze​bić się przez roz​dzie​ra​ją​cy wrzask jed​ne​- go ze swo​ich licz​nych dzia​tek. - W miesz​ka​niu nic. In​for​ma​ty​cy mu​szą po​grze​bać w kom​pu​te​rze. Wła​ści​wie w tych trzech, któ​re miał był. A jak tam sek​cja? - Co?! Za​raz jadę! - darł się wciąż Ga​jew​ski. Ryk wzrósł o parę de​cy​be​li, ani chy​bi do pła​czą​ce​go do​łą​czy​ły po​sił​ki. - Ja​siu, ka​ła​chem ich. Tu je​dziesz czy do pro​sek​to​rium? Nad​ko​mi​sarz z pew​no​ścią nie usły​szał pierw​sze​go zda​- nia. - Do ...rium, och, ci​cho już bądź​cie, ta​tuś za​raz przy​klei oczko mi​sio​wi. - Temu, kur​wa, mi​siu - rzekł sam do sie​bie Ma​rek, za​- koń​czyw​szy roz​mo​wę. Pa​to​log Do​brza​niec​ki szyb​ko upo​rał się z za​da​niem. De​-

nat rów​nież - ser​ce wy​sia​dło mu, za​nim osią​gnął par​ter, a ob​ra​że​nia we​wnętrz​ne do​peł​ni​ły dzie​ła. Żad​nych ob​cych tka​nek za czym​kol​wiek i w czym​kol​wiek, żad​nych in​nych mi​kro​śla​dów, włó​kien, a więc na pew​no się nie bro​nił. Po​twier​dzi​ło się też, że Pła​tek zszedł mniej wię​cej dobę przed zna​le​zie​niem cia​ła. Che​mi​cy nie dzia​ła​li​by tak szyb​ko i spraw​nie, gdy​by nie nie​za​wod​na Źre​nic​ka. A ra​czej jej star​sza sio​stra Ela, ob​- da​rzo​na przez na​tu​rę biu​stem jesz​cze bar​dziej im​po​nu​ją​- cym od Be​at​ko​we​go. Sro​ka nie​odmien​nie na​zy​wał ją Pa​me​lą An​der​son z tru​- pie​go pa​tro​lu, na co śmie​jąc się, od​po​wia​da​ła nie​odmien​- nie tak samo: Ale cyc​ki mam praw​dzi​we. Mia​ła też spe​cy​- ficz​ne po​czu​cie hu​mo​ru, któ​re onie​śmie​la​ło Ga​jew​skie​go. Zresz​tą nie tyl​ko ono. Nad​ko​mi​sarz czuł się w to​wa​rzy​- stwie star​szej Źre​nic​kiej wy​jąt​ko​wo nie​pew​nie, mimo że za​zwy​czaj nie mie​wał pro​ble​mów w kon​tak​tach z ko​bie​ta​- mi. Wy​star​czy​ło jed​nak, że przy​pad​ko​wo - jak​że​by ina​czej - za​błą​dził wzro​kiem w oko​li​ce głę​bo​kie​go de​kol​tu za​- wsze nie​do​pię​te​go bia​łe​go ki​tla Eli, że usły​szał nie​co schryp​nię​ty głos pani dok​tor, a za​raz spi​nał się we​wnętrz​- nie. Mu​siał wte​dy za​my​kać oczy i po​wta​rzać w my​ślach od​pę​dza​ją​cą de​mo​ny man​trę: lu​bię tyl​ko małe ko​biet​ki, lu​- bię tyl​ko małe ko​biet​ki. Wy​gląd wam​pa z dość już sta​rych fil​mów był jed​nak nie​co my​lą​cy - star​sza Źre​nic​ka ucho​- dzi​ła za jed​ne​go z naj​lep​szych bio​tech​no​lo​gów w oko​li​cy. Roz​le​głej... Za​nim Jan wszedł do bu​dyn​ku la​bo​ra​to​rium kry​mi​na​li​stycz​ne​go, za​drżał i wziął głę​bo​ki od​dech, prze​-

wi​du​jąc stre​so​gen​ną sy​tu​ację. Stres nie stres, war​to było. Sio​stry Źre​nic​kie - Ga​jew​ski ode​tchnął z ulgą, wi​dząc aspi​rant​kę - mia​ły dla nad​ko​mi​sa​- rza praw​dzi​wą bom​bę. - No, ru​sza​my tro​pem tru​pa - za​mru​cza​ła Ela. Ga​jew​ski nie​uważ​nie przy​jął nic, nic i nic oraz nie​co psiej sier​ści zna​le​zio​nej na rę​ka​wie płasz​cza de​na​ta. Dużo cie​kaw​sza rzecz ukry​ta była w kie​sze​ni. Gdy​by to Sro​ka znaj​do​wał się na miej​scu Źre​nic​kiej, wrę​cze​niu zna​le​zi​ska to​wa​rzy​szy​ło​by trium​fal​ne „ta dam". Po​da​jąc nad​ko​mi​sa​rzo​wi fo​lio​wą to​reb​kę, Be​ata za​cho​wa​ła jed​nak po​wa​gę. Jan za​ło​żył rę​ka​wicz​ki i de​li​kat​nie roz​wi​nął bia​łe płó​cien​ko zło​żo​ne w kost​kę. W rogu chu​s​tecz​ki do nosa z de​li​kat​nej ba​weł​ny zo​ba​czył wy​ha​fto​wa​ny na​pis. „Gru​bas". Li​te​ry wy​szy​to rów​niu​teń​ko. A chu​s​tecz​ka no​si​ła śla​dy kil​ka​krot​ne​go pra​nia. - Gra​fo​log nic by tu nie wskó​rał - stwier​dzi​ła Be​ata, za​- glą​da​jąc Ga​jew​skie​mu przez ra​mię. - To pi​smo tech​nicz​ne, pa​mię​tam je z ze​tpe​te. - A ha​fto​wa​nia się uczy​łaś? Przez chwi​lę obo​je pró​bo​wa​li wy​obra​zić so​bie ko​bie​tę, któ​ra zdo​ła​ła​by ze​pchnąć Płat​ka z pią​te​go pię​tra. I już Ga​- jew​ski był​by skłon​ny uwie​rzyć w zde​pra​wo​wa​ną wer​sję Aga​ty Wró​bel, gdy​by nie za​pach. Bę​dąc pew​nym, że nie znaj​dzie na płót​nie żad​nych śla​dów, nad​ko​mi​sarz przy​bli​- żył je do nosa. Na sto pro​cent L'Hom​me Dio​ra.

Stu​ki​lo​wy duch Ma 26 lat. Wczo​raj chciał po​peł​nić sa​mo​bój​stwo i po​- sta​no​wił sko​czyć z okna na 6. pię​trze. Gdy​by nie miesz​- kań​cy blo​ku, de​ter​mi​na​cja dy​żur​ne​go ko​men​dy i dzia​ła​- nie dwóch po​li​cjan​tów z sek​cji kry​mi​nal​nej, być może speł​nił​by sa​mo​bój​czy za​mysł... - Cmo​ku, śnia​da​nie! Po​li​cjan​ci wy​cią​gnę​li ze stud​ni 28-let​nie​go męż​czy​znę, któ​ry po awan​tu​rze ze swo​im bra​tem pró​bo​wał po​peł​nić sa​mo​bój​stwo. Funk​cjo​na​riu​sze prze​ko​na​li de​spe​ra​ta, aby chwy​cił się zrzu​co​nej do stud​ni lin​ki. Męż​czy​zna znaj​du​je się te​raz pod opie​ką le​ka​rzy spe​cja​li​stów. Nie tyl​ko nie​dziel​ny ra​nek, taki jak dziś, Ga​jew​ski roz​- po​czy​nał od fi​li​żan​ki moc​nej kawy i spa​cer​ku po sie​ci. Lek​tu​ra wie​ści ze świa​ta po​li​cji wpra​wia​ła go zwy​kle w do​bry hu​mor. Uję​li, wy​kry​li, roz​szy​fro​wa​li, za​po​bie​gli. Z naj​więk​szą ra​do​ścią nad​ko​mi​sarz wczy​ty​wał się w not​ki o nie​do​szłych sa​mo​bój​stwach, któ​re w wy​se​lek​cjo​no​wa​nej ma​sie skła​da​ły się na ob​raz po​ra​ża​ją​cy opty​mi​zmem. Wy​- star​czy tro​chę czuj​no​ści i zno​wu suk​ces. A co robi po​li​cja wę​gier​ska, no co? Ła​pie pa​la​czy, po​my​śli so​bie in​ter​nau​ta je​den z dru​gim. Ano​ni​mo​wym, po​my​ślał Jan, dum​ny z osią​gnięć ko​le​gów. Bło​gie od​da​wa​nie się nic​nie​ro​bie​niu wy​ma​ga​ło pew​ne​- go wy​sił​ku - Jan mu​siał wy​wal​czyć za​kaz swo​bod​ne​go

wstę​pu ro​dzi​ny do jego do​mo​we​go sank​tu​arium. Mie​ści​ło się ono w piw​ni​cy, li​czy​ło za​le​d​wie sześć me​trów kwa​- dra​to​wych i co naj​waż​niej​sze, wio​dły do nie​go zde​ze​lo​- wa​ne drew​nia​ne scho​dy, któ​re do​sko​na​le spraw​dza​ły się jako sys​tem wcze​sne​go ostrze​ga​nia. Ga​jew​ski miał za​wsze wy​star​cza​ją​co dużo cza​su, by za​mknąć stro​nę in​ter​ne​to​wą albo ukryć pod biur​kiem czy​ta​ny wła​śnie kry​mi​nał i przy​- jąć pozę sza​le​nie za​pra​co​wa​ne​go funk​cjo​na​riu​sza. Choć sze​ścio​let​ni Adaś chu​dy był jak prze​ci​nek, w stop​- nie wa​lił ni​czym dwa sta​da sło​ni. - Tato, bo mama mówi, że jak na​tych​miast nie przyj​- dziesz, to da wszyst​ko Fel​ko​wi są​sia​dów - wy​dy​szał chło​- piec po tym, jak wcze​śniej z roz​ma​chem otwo​rzył drzwi. - Tyle razy po​wta​rza​łem, że masz pu​kać - wes​tchnął nad​ko​mi​sarz. - Ja​kie​mu zno​wu Fel​ko​wi? - No, ko​to​wi - wy​ja​śnił mały. - Kotu, syn​ku. I nie za​czy​naj zda​nia od „no". - Kotu - po​pra​wił się syn. - Ale dla​cze​go Fel​ko​wi, nie Fel​ku? Ga​jew​ski chciał już uciąć „a bo tak", lecz czuł się zo​bo​- wią​za​ny wo​bec je​dy​ne​go człon​ka ro​dzi​ny, któ​ry oka​zy​wał mu sza​cu​nek. Naj​szczer​szy: Adaś wpa​trzo​ny był w ojca jak w ob​ra​zek i na​praw​dę brał so​bie do ser​ca co naj​mniej po​ło​wę jego do​brych rad. Tę o ko​niecz​no​ści pu​ka​nia z za​- pa​łem igno​ro​wał. Jan pró​bo​wał uło​żyć w gło​wie krót​ką, ale tre​ści​wą prze​mo​wę w sty​lu pro​fe​so​ra Miod​ka, o za​wi​- ło​ściach gra​ma​ty​ki ję​zy​ka pol​skie​go. Szyb​ko jed​nak zła​pał się na tym, że sam nie za bar​dzo

już pa​mię​ta for​muł​ki wku​wa​ne w za​mierz​chłych cza​sach. Tak się mówi, bo tak się mówi, błą​ka​ła mu się w my​ślach tau​to​lo​gicz​na re​gu​ła. Ale jak to jesz​cze wy​tłu​ma​czyć sze​- ścio​lat​ko​wi? Tak​tycz​nie zmie​nił te​mat. - Co jest na śnia​da​nie? - Płat​ki - skrzy​wił się chło​piec. Z tym do​kar​mia​niem kota to jed​nak nie taki zły po​mysł, skon​sta​to​wał nad​ko​mi​sarz, lecz na głos pal​nął rzecz ja​sna mów​kę o zdro​wot​nych wa​lo​rach zbóż. Ma​rzył o ja​jecz​ni​cy na tłu​stym bocz​ku, ale gdy przy​po​mniał so​bie, ile tru​du za​- ję​ło mu ostat​nio prze​pły​nię​cie dwóch ki​lo​me​trów, do​szedł do wnio​sku, że usta​la​nie ja​dło​spi​su po​zo​sta​wi jed​nak żo​- nie. Dziew​czyn​ki ja​dły bez szem​ra​nia. Ka​sia, uczen​ni​ca kla​- sy trze​ciej, była już wpraw​dzie nie​źle oby​ta w te​ma​cie dba​nia o li​nię, wta​jem​ni​czy​ły ją ko​le​żan​ki, ale jej mat​ka roz​pra​wi​ła się z mło​dzień​czą ano​rek​sją w trzy se​kun​dy, oświad​cza​jąc, że bar​dziej tren​dy jest jeść i mieć iPo​da, niż nie jeść i ob​no​sić się z ob​cia​cho​wym od​twa​rza​czem płyt. Za to pię​cio​let​niej Ani na​le​ża​ło sta​le pil​no​wać przed po​- chło​nię​ciem czte​rech pącz​ków na​raz. - Sia​dać pro​szę - za​ko​men​de​ro​wa​ła Ewa, o ra​do​ści, iskro bo​gów, cał​kiem dziś przy​ja​zna. - No i co tam w wiel​kim świe​cie? Za​miast udać ob​ra​żo​ną nie​win​ność, Jan za​tkał usta nie​co zim​na​wą ja​jecz​ni​cą, bez bocz​ku oczy​wi​ście. Rzad​ki u po​- ło​wi​cy do​bry na​strój to jed​no, a zwy​cza​jo​wy nie​na​gan​ny wy​gląd, dru​gie. Per​fek​cyj​nie uma​lo​wa​na, od​pra​so​wa​na i

przy​ozdo​bio​na w pe​reł​ki na szyi, pięk​nie har​mo​ni​zu​ją​ce z kre​mo​wą bluz​ką, Ewa mo​gła​by w każ​dej chwi​li wy​ru​szyć na ofi​cjal​ną wi​zy​tę u ce​sa​rzo​wej Ja​po​nii. Je​śli tyl​ko zmie​ni​ła​by do​mo​we klap​ki na szpi​lecz​ce, je​- dy​ne ustęp​stwo na rzecz week​en​du, na coś bar​dziej sto​- sow​ne​go. - Ja też chcę to co tato - ma​ru​dził Adaś. - Nie chcesz, syn​ku, wierz mi. Radę, żeby nie dys​ku​to​wać z mat​ką, Adaś dla od​mia​ny so​bie za​pa​mię​tał. Co nie zna​czy, że dał za wy​gra​ną. Ostroż​nie prze​chy​lił pu​deł​ko z płat​ka​mi ku​ku​ry​dzia​ny​mi i usy​pał z nich gór​kę na ob​ru​sie. Ewa była dziś na​praw​dę w po​ko​jo​wym na​stro​ju, więc mach​nę​ła ręką. Jest nie​dzie​la, niech so​bie dziec​ko po​straj​ku​je. Choć bez krzy​ków i na​po​- mnień straj​ko​wa​nie nie było zbyt za​baw​ne, Adaś nie miał już od​wro​tu i chcąc nie chcąc, za​jął się ukła​da​niem ob​raz​- ka z płat​ków. - Co ro​bisz? - pod​jął za​ba​wę oj​ciec. - Sa​mo​lot. Ka​sia prze​wró​ci​ła oczy​ma z po​gar​dą: - Nie wy​trzy​mam z tym nie​do​ro​zwo​jem. Nie mogę przez nie​go jeść. - Ka​siu... - tym ra​zem Ewa nie ocią​ga​ła się z in​ter​wen​- cją wy​cho​waw​czą. - Wy​myśl ja​kiś lep​szy pre​tekst. I nie wy​ra​żaj się. - Ja mogę - wtrą​ci​ła Ania, ła​piąc za ta​lerz bra​ta. Boże, niech ko​goś za​bi​ją, niech ktoś za​dzwo​ni, pro​sił bez​gło​śnie Ga​jew​ski.

Bła​gaj​cie, a wszy​scy na​gle po​ko​cha​ją węd​kar​stwo albo wpad​ną do cio​ci na imie​ni​ny. Na szczę​ście mał​żon​ka po​- sta​no​wi​ła spę​dzić nie​dzie​lę po bo​że​mu i ra​zem z po​tom​- stwem za​sia​dła przed te​le​wi​zo​rem. Po zmy​ciu ster​ty na​- czyń Ga​jew​ski mógł więc znów udać się do swo​jej sa​mot​- ni. Umo​ścił się w fo​te​lu i z lu​bo​ścią wgłę​bił w oglą​da​nie ob​raz​ków z naj​now​sze​go nu​me​ru „GQ", edy​cja bry​tyj​ska, stwier​dziw​szy jed​nak, że Dy​lan Jo​nes & S-ka wciąż nie lan​su​ją kra​wa​tów w bał​wan​ki, prze​rzu​cił się na Me​men​to mori Iana Ran​ki​na. Odło​żył książ​kę mniej wię​cej po czter​- dzie​stu stro​nach. - Taa - po​wie​dział do sie​bie. Po​seł, któ​ry sko​czył albo ktoś mu po​mógł. Żad​nych świad​ków zda​rze​nia, żad​nych śla​dów wal​ki, tyl​ko ten nie​po​ko​ją​cy krzyk, kie​dy spa​dał. De​nat, jak Pła​tek, stra​cił ro​dzi​ców, ale znacz​nie póź​niej. Skraw​ki ubrań po​zo​sta​łych ofiar jak chu​s​tecz​ka z mo​no​gra​- mem. Książ​kę ku​pił nie​daw​no. Trze​ba gdzieś spraw​dzić mie​- siąc wy​da​nia, może tu cho​dzić o na​śla​dow​nic​two. Może... Nie, to bez sen​su. Trze​ba się upew​nić, że nie zro​bił tego sam, że nie wło​żył so​bie tej chu​s​tecz​ki, żeby pa​mię​tać, kim jest. Ma​rek nie zna​lazł tych per​fum w miesz​ka​niu, in​nych chu​s​tek też nie. Zero pod​ręcz​ni​ków do ha​fto​wa​nia, igły z nit​ką też swo​ją dro​gą nie. Kom​pu​te​row​cy już się po​noć wła​ma​li do sprzę​tu Płat​ka, ju​tro mają się z nimi spo​tkać. Cie​ka​we, gdzie się ku​pu​je taki sprzęt? Przej​rzeć prze​le​wy, bo wśród ra​chun​ków ni​cze​go nie było.