uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 797 665
  • Obserwuję788
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 058 684

Robin Cook - Śmiertelny Strach

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Robin Cook - Śmiertelny Strach.pdf

uzavrano EBooki R Robin Cook
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 76 osób, 58 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 194 stron)

Robin Cook Śmiertelny strach (Mortal Fear) Przełożyła Beata Paluchowska

Mojemu starszemu bratu, Lee i mojej młodszej siostrze, Laurie. Nigdy nie znalazłem się pomiędzy dwojgiem milszych ludzi.

PODZIĘKOWANIA Książka ta nie mogłaby zostać napisana bez pomocy i zachęty ze strony wszystkich moich przyjaciół, którzy wspierali mnie w pewnym trudnym okresie. Wszyscy wiecie, kim jesteście, i wszystkim wam serdecznie dziękuję.

PROLOG 11 października, środa, po południu Nagle pojawienie się obcego białka było molekularnym odpowiednikiem Czarnej Śmierci. Oznaczało wyrok bez szans na ułaskawienie, ale Cedric Harring nie miał pojęcia o dramacie, który miał się właśnie rozegrać w jego wnętrzu. Za to poszczególne komórki ciała Cedrica Harringa dokładnie znały swoją fatalną przyszłość. Tajemnicze cząsteczki nowego białka, przenikające przez błony komórkowe do ich wnętrza, były zbyt liczne wobec niewspółmiernie małej ilości enzymów, zdolnych walczyć z przybyszami. W przysadce mózgowej Cedrica nowe śmiercionośne molekuły wiązały się z represorami, skutecznie dotąd blokującymi geny odpowiedzialne za produkcję hormonu śmierci. Od momentu odsłonięcia fatalnych genów wynik był przesądzony. Gruczoł zaczął wytwarzać hormon śmierci w niespotykanych wcześniej ilościach. Obieg krwi dostarczał substancję do każdego zakątka ciała Cedrica. Żadna komórka nie miała przed nią obrony. Koniec był tylko kwestią czasu. W ciele Cedrica Harringa rozpoczął się proces rozkładu.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Ból, jak uderzenie rozpalonego do białości noża narodził się gdzieś w klatce piersiowej i szybko promieniował do góry w oślepiającym paroksyzmie, który paraliżował żuchwę i lewe ramię. W tej samej chwili Cedric poczuł obezwładniający strach przed śmiercią. Nigdy wcześniej nie doświadczył niczego podobnego. Odruchowo uchwycił mocniej kierownicę i – łapiąc z wysiłkiem oddech – utrzymał jakoś kontrolę nad roztańczonym pojazdem. Zjechał właśnie z Berkeley Street, w centrum Bostonu, na Storrow Drive i pomknął na zachód, włączając się w szaleńczy bostoński ruch. Obraz drogi ściemniał, a potem odpłynął, jakby w głąb długiego tunelu. Wysiłkiem woli Cedric oparł się ciemności, która usiłowała go pochłonąć. Stopniowo obraz rozjaśnił się. Nadal żył. Nie zjechał na pobocze. Instynkt powiedział mu, że jedyną szansą jest jak najszybciej dostać się do szpitala. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności klinika Good Health Plan była niedaleko. Trzymaj się, nakazał sam sobie. Razem z bólem pojawił się obfity pot, najpierw na czole, a potem na całym ciele. Pot piekł oczy, ale Harring nie ośmielił się rozluźnić kurczowego uchwytu na kierownicy, żeby otrzeć ściekające strugi. Właśnie zjechał z autostrady do Fenway, parkowej dzielnicy Bostonu, kiedy ból powrócił, ściskając piersi stalową obręczą. Samochody przed nim zwolniły na światłach. Nie mógł się zatrzymać. Nie było na to czasu. Pochylił się do przodu, nacisnął klakson i przemknął przez skrzyżowanie, o centymetry mijając stojące samochody. Widział twarze zaskoczonych i rozwścieczonych kierowców. Jechał teraz Park Drive, mając Back Bay Fens i zaniedbane ogrody po lewej stronie. Ból był stały, silny i obezwładniający. Cedric z trudem oddychał. Szpital znajdował się przed nim, po prawej stronie, w miejscu dawnego budynku Searsa. Tylko kawałek drogi. Proszę... Wielka biała tablica z czerwoną strzałką i czerwonymi literami OSTRY DYŻUR zamajaczyła przed nim. Cedricowi udało się wjechać prosto na podjazd przed izbą przyjęć, zahamował zbyt późno i uderzył w betonowy filar. Upadł na kierownicę, przyciskając klakson i walcząc o każdy haust powietrza. Pierwszą osobą, która dopadła do samochodu, był strażnik. Szarpnięciem otworzył drzwi i ujrzawszy przerażającą bladość Cedrica, zawołał o pomoc. – Ból w piersiach – z trudem wykrztusił Cedric. Pojawiła się przełożona pielęgniarek, Hilary Barton, i zawołała o wózek do przewożenia chorych. W czasie, kiedy pielęgniarki i strażnik wydobywali Cedrica z wozu, nadszedł jeden z lekarzy i pomógł przenieść pacjenta na nosze. Nazywał się Emil Frank i był stażystą dopiero od czterech miesięcy. Kilka lat wcześniej nazwano by go rezydentem. On także dostrzegł

kremową bladość skóry Cedrica i obfity pot. – Diaphoresis – rzucił autorytatywnie. – Prawdopodobnie zawał serca. Hilary wzniosła oczy ku niebu. Jasne, że to zawał. Czym prędzej wyekspediowała pacjenta do budynku, ignorując doktora Franka, który włożył do uszu końcówki stetoskopu i starał się osłuchać serce Cedrica. Natychmiast, gdy dotarli do pokoju zabiegowego, Hilary zaordynowała tlen, kroplówki i ciągłą kontrolę pracy serca, osobiście zakładając trzy główne elektrody do EKG. Kiedy tylko Emil podłączył kroplówkę, zasugerowała mu natychmiastowe podanie dożylnie czterech miligramów morfiny. Gdy ból zelżał odrobinę, umysł Cedrica rozjaśnił się. Chociaż nikt mu tego nie powiedział, zdawał sobie sprawę, że ma atak serca. Wiedział także, że jest bardzo bliski śmierci. Nawet teraz – patrząc na maskę tlenową, kroplówki i elektrokardiograf, wypluwający papier na podłogę – czuł się tak wystawiony na niebezpieczeństwo, jak jeszcze nigdy w życiu. – Zamierzamy przenieść pana do oddziału intensywnej opieki kardiologicznej – powiedziała Hilary. – Wszystko będzie dobrze. – Poklepała rękę Cedrica. Starał się odpowiedzieć uśmiechem. – Zawiadomiliśmy pańską żonę. Jest już w drodze. Dla Cedrica oddział intensywnej opieki kardiologicznej był podobny do izby przyjęć ostrego dyżuru – i równie przerażający. Zapełniała go obca dla niewtajemniczonych, ultranowoczesna elektronika. Słyszał bicie swojego serca, powtarzane jak echo przez mechaniczny sygnalizator, a kiedy odwrócił głowę, mógł widzieć fosforyzujący punkcik znaczący swój ślad na okrągłym ekranie. Chociaż maszyny wyglądały groźnie, świadomość obecności wszystkich tych urządzeń w pewien sposób uspokajała go. Jeszcze większą otuchą napełniał go fakt, że wkrótce przyjedzie jego własny lekarz. Harring był pacjentem doktora Jasona Howarda od pięciu lat. Zaczął do niego chodzić, kiedy jego pracodawcy z Boston National Bank zarządzili coroczne kontrolne badania pracowników zatrudnionych na wyższych stanowiskach kierowniczych. Gdy przed kilku laty doktor Howard niespodziewanie zrezygnował ze swojej prywatnej praktyki i dołączył do zespołu Good Health Plan (GHP), Cedric posłusznie podążył za nim. Przeniesienie się wymagało zmiany jego systemu ubezpieczenia zdrowotnego z Blue Cross na wariant płatny z góry, ale przyciągał go tutaj doktor Howard, a nie GHP, i Cedric zaznaczył to wyraźnie swojemu lekarzowi. – Jak się pan czuje? – zapytał Jason, ściskając rękę Cedrica, ale większą uwagę poświęcając ekranowi EKG. – Nie...najlepiej – chrapliwie odparł Cedric. Musiał kilka razy odetchnąć, zanim udało mu się wypowiedzieć te dwa słowa. – Chciałbym, żeby się pan odprężył.

Cedric zamknął oczy. Odprężyć się! Co za żart! – Bardzo boli? Cedric przytaknął ruchem głowy. Łzy płynęły mu po policzkach. – Następna dawka morfiny – polecił Jason. W ciągu kilku minut po podaniu lekarstwa ból stał się łatwiejszy do zniesienia. Doktor Howard rozmawiał ze stażystą, upewniając się, że pobrano wszystkie konieczne próbki krwi i prosząc o pewien rodzaj cewnika. Cedric obserwował go, uspokojony samym widokiem przystojnej twarzy Howarda o jastrzębim profilu i roztaczaną przez niego aurą pewności i autorytetu. Najlepsze zaś było to, że odczuwał troskę Howarda. Ten lekarz przejmował się swoim pacjentem. – Musimy dokonać małego zabiegu – mówił Howard. – Chcemy wprowadzić cewnik Swana-Ganza, żebyśmy mogli zobaczyć, co dzieje się w środku. Zastosujemy miejscowe znieczulenie, więc to nie będzie bolało, dobrze? Cedric skinął głową. Z jego strony doktor Howard miał carte blanche na robienie wszystkiego, co uznał za konieczne. Cedric doceniał jego postawę. Nigdy nie rozmawiał ze swoimi pacjentami z góry – nawet kiedy trzy tygodnie temu Cedric przechodził badania i Howard robił mu wykład o jego wysokocholesterolowej diecie, dwóch paczkach papierosów dziennie i braku ćwiczeń fizycznych. Gdybym tylko słuchał, pomyślał. Ale pomimo złowieszczych proroctw na temat stylu życia Harringa, lekarz przyznał, że testy są w porządku. Cholesterol nie jest zbyt wysoki, a elektrokardiogram prawidłowy. Uspokojony pacjent zrezygnował z prób rzucenia palenia i rozpoczęcia ćwiczeń. A potem, mniej niż tydzień po badaniach, Cedric poczuł się, jakby złapał grypę. Ale to był dopiero początek. Jego przewód pokarmowy zaczął kaprysić i okropnie bolały go stawy. Nawet wzrok zdawał się pogarszać. Pamiętał, jak żona powiedziała, że wygląda tak, jakby postarzał się o trzydzieści lat. Miał wszystkie objawy, jakie pojawiły się u jego ojca podczas ostatnich miesięcy życia, które spędził w klinice. Czasami, kiedy kątem oka zauważał swoje odbicie w lustrze, wydawało mu się, że widzi ducha tego starego człowieka. Pomimo morfiny Cedric poczuł gwałtowny atak palącego, miażdżącego bólu. Czuł, że zapada się w głąb tunelu, jak się to zdarzyło w samochodzie. Nadal widział Howarda, ale lekarz był bardzo daleko, a jego głos zamierał. Tunel zaczął wypełniać się wodą. Cedric zakrztusił się i spróbował wypłynąć na powierzchnię. Jego ręce szaleńczo chwytały powietrze. Potem Cedric odzyskał świadomość na kilka chwil agonii. Kiedy z trudem powrócił na powierzchnię, czuł rytmiczny ucisk na piersiach i coś w gardle. Ktoś klęczał obok niego, miażdżąc mu rękami klatkę piersiową. Chory zaczął krzyczeć, kiedy w piersiach nastąpiła nagła eksplozja bólu i ciemność opadła jak ołowiany koc.

Śmierć zawsze była wrogiem doktora Jasona Howarda. Jako stażysta w szpitalu Massachusetts General rozwinął w sobie to przekonanie do granic możliwości, nigdy nie poddając się przy zatrzymaniu krążenia, dopóki przełożony nie nakazał mu przerwać reanimacji. Teraz nie mógł uwierzyć, że pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna, którego badał zaledwie przed trzema tygodniami i którego uznał za zdrowego, nie żyje. Była to osobista zniewaga. Patrząc na monitor, który nadal pokazywał normalną aktywność elektryczną serca, Jason dotknął szyi Cedrica. Nie mógł wyczuć tętna. – Proszę igłę dosercową – zażądał. – I niech ktoś zmierzy ciśnienie. Kiedy starał się wymacać krawędź mostka, włożono mu do ręki długą igłę. – Ciśnienie nieoznaczalne – oznajmił Philip Barnes, anestezjolog, wezwany alarmem, który włączył się automatycznie, kiedy u Cedrica nastąpiło zatrzymanie krążenia. Założył pacjentowi rurkę dotchawiczą i podawał mu tlen przy pomocy worka Ambu. Dla Jasona diagnoza była jasna: pęknięcie serca. Przy nadal rejestrowanym EKG i braku czynności serca jako pompy rozkojarzenie elektromechaniczne było oczywiste. To mogło oznaczać tylko jedno. Ta część serca Cedrica, która przestała być zaopatrywana przez krew, rozerwała się jak zgniecione winogrono. Żeby potwierdzić to straszne rozpoznanie, Jason zagłębił igłę w piersi mężczyzny, nakłuwając worek osierdziowy. Kiedy cofnął tłoczek, strzykawka napełniła się krwią. Nie było wątpliwości. Serce Cedrica pękło. – Weźmy go na chirurgię – krzyknął Jason, chwytając krawędź łóżka. Barnes skierował wzrok na Judith Reinhart, przełożoną pielęgniarek oddziału opieki kardiologicznej. Oboje wiedzieli, że to bezcelowe. W najlepszym wypadku mogli podłączyć Cedrica do sztucznego płucoserca, ale co potem? Lekarz przestał prowadzić sztuczne oddychanie. Zamiast jednak pomóc pchać łóżko, podszedł do Jasona i delikatnie położył mu rękę na ramieniu, zatrzymując go. – To musi być pęknięcie serca. Wiesz to. Ja też wiem. Straciliśmy go, Jason. Internista zrobił gest protestu, ale anestezjolog wzmocnił uścisk. Jason spojrzał na kredową twarz pacjenta. Wiedział, że Philip ma rację. Bez względu na to, jak nienawidził tej myśli, Cedric był stracony.. – Masz rację – przyznał, niechętnie pozwalając Philipowi i Judith wyprowadzić się z oddziału i pozostawiając przygotowanie ciała pielęgniarkom. Kiedy podeszli do centralnego biurka, Jason powiedział, że Cedric był trzecim pacjentem, który umarł kilka tygodni po kontrolnym badaniu, które dało prawidłowe wyniki. Pierwszy miał także zawał serca, drugi masywny udar. – Może powinienem pomyśleć o zmianie zawodu – na wpół poważnie powiedział Jason. – Nawet moi hospitalizowani pacjenci mają się kiepsko. – Po prostu pech – odpowiedział Philip, dając Jasonowi przyjacielskiego szturchańca

w ramię. – Wszyscy miewamy złe okresy. Będzie lepiej. – Tak, jasne – przytaknął Jason. Philip poszedł z powrotem na chirurgię. Jason znalazł puste krzesło i usiadł ciężko. Wiedział, że musi się przygotować do spotkania z żoną Cedrica, która miała przybyć do szpitala lada chwila. Czuł się wykończony. – Myślałem, że do tej pory przyzwyczaiłem się trochę do śmierci – powiedział głośno. – Właśnie to, że się nie przyzwyczaiłeś, robi z ciebie tak dobrego lekarza – odparła Judith, biorąc się za papierkową robotę, związaną ze zgonem. Jason docenił komplement, ale wiedział, że jego stosunek do śmierci wykracza poza sprawy zawodowe. Dokładnie przed dwoma laty śmierć zabrała to, co było dla niego najdroższe. Nadal pamiętał dzwonek telefonu rozbrzmiewający kwadrans po północy pewnej ciemnej listopadowej nocy. Zasnął w gabinecie, przeglądając czasopisma medyczne. Pomyślał, że to jego żona, Danielle, dzwoni ze szpitala dziecięcego, zawiadamiając go, że wróci później. Była pediatrą i tamtego wieczoru została wezwana do wcześniaka z zaburzeniami oddechowymi. Okazało się jednak, że to policja drogowa. Dzwonili, by mu powiedzieć, że duża ciężarówka, jadąca z Albany z ładunkiem aluminiowych elementów budowlanych, przejechała pas rozdzielający jezdnie i zderzyła się czołowo z samochodem jego żony. Kobieta nie miała żadnej szansy. Jason ciągle pamiętał głos policjanta, jakby to było wczoraj. Najpierw był wstrząs i niedowierzanie, potem gniew. W końcu okropne poczucie własnej winy. Gdyby tylko – jak to czasem robił – pojechał z Danielle i poczytał w bibliotece szpitalnej. Albo gdyby nalegał, żeby spała w szpitalu. Kilka miesięcy później sprzedał dom, ciągle wypełniony obecnością Danielle, a także, swoją prywatną praktykę i gabinet, który dzielił z żoną. To wtedy przeniósł się do Good Health Plan. Zrobił wszystko, co sugerował mu Patrick Quillan, znajomy psychiatra. Pozostał jednak ból, a także gniew. – Przepraszam, doktorze Howard? Jason podniósł wzrok na szeroką twarz Kay Ramn, sekretarki oddziału. – Pani Harring jest w poczekalni – oznajmiła Kay. – Powiedziałam jej, że wyjdzie pan, żeby z nią porozmawiać. – O, Boże – westchnął Jason, przecierając oczy. Rozmowa z krewnymi po śmierci pacjenta była trudna dla każdego lekarza, ale od czasu śmierci Danielle Jason odczuwał ból rodziny jak swój własny. Na przeciwko oddziału intensywnej opieki kardiologicznej znajdował się mały salonik z nieaktualnymi pismami, wiklinowymi krzesłami i plastikowymi roślinami. Pani Harring wyglądała przez okno, wychodzące na północ w stronę Fenway Park i rzeki Charles. Była to drobna kobieta z włosami, którym pozwoliła naturalnie posiwieć. Kiedy wszedł Jason, odwróciła

się i spojrzała na niego przestraszonymi oczami w czerwonych obwódkach. – Doktor Howard – przedstawił się Jason, zachęcając ją gestem, by usiadła. Zrobiła to, ale na samym brzeżku krzesła. – Zatem jest źle... – zaczęła. Głos jej się załamał. – Obawiam się, że jest bardzo źle – powiedział Jason. – Pan Harring odszedł. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy. Przynajmniej nie cierpiał. – Jason nienawidził samego siebie za wypowiadanie tych oczekiwanych kłamstw. Wiedział, że Cedric cierpiał. Widział na jego twarzy śmiertelne przerażenie. Agonia zawsze była walką, rzadko spokojnym odpływem życia, prezentowanym w filmach. Krew zniknęła z twarzy pani Harring i przez moment Jason myślał, że kobieta zemdleje. W końcu powiedziała: – Nie mogę w to uwierzyć. Lekarz skinął głową. – Wiem. – I naprawdę wiedział. – To nie w porządku – powiedziała. Patrzyła na Jasona nieufnie, a jej twarz czerwieniała. – Chcę powiedzieć, że wydaliście mu świadectwo zdrowia. Zrobił mu pan te wszystkie testy i były prawidłowe! Dlaczego niczego nie znaleźliście? Powinniście byli temu zapobiec! Jason rozpoznał gniew, znajomy zwiastun rozpaczy. Bardzo współczuł tej kobiecie. – Właściwie nie dałem pani mężowi świadectwa zdrowia – powiedział delikatnie. – Wyniki jego badań laboratoryjnych były zadowalające, ale ostrzegałem go, jak zawsze, przed paleniem i dotychczasową dietą. Przypomniałem mu także, że jego ojciec umarł na zawał serca. Wszystkie te czynniki przesuwały go do grupy wysokiego ryzyka, pomimo wyników laboratoryjnych. – Ale jego ojciec miał siedemdziesiąt cztery lata, kiedy zmarł, a Cedric tylko pięćdziesiąt sześć! Jaki jest sens badań kontrolnych, jeśli mój mąż umiera zaledwie trzy tygodnie później? – Przykro mi – powiedział miękko Jason. – Nasze zdolności przewidywania są ograniczone. Wiemy o tym. Możemy tylko robić jak najlepiej to, co leży w zakresie naszych możliwości. Pani Harring westchnęła. Wąskie ramiona pochyliły się w przód. Jason widział, jak jej gniew słabnie. Jego miejsce zajął obezwładniający smutek. Kiedy odezwała się, głos jej drżał. – Wiem, że zrobił pan wszystko, co można. Przepraszam. Jason pochylił się do przodu i położył rękę na ramieniu kobiety. Wydawała się taka delikatna pod cienką jedwabną sukienką. – Wiem, jak jest pani ciężko. – Czy mogę go zobaczyć? – zapytała przez łzy. – Oczywiście – Jason zerwał się i podał jej ramię. – Wiedział pan, że Cedric miał umówioną wizytę u pana? – zagadnęła pani Harring, kiedy wyszli na korytarz. Wytarła oczy chusteczką, którą wyjęła z torebki.

– Nie, nie wiedziałem – przyznał Jason. – Na następny tydzień. To był pierwszy wolny termin. Nie czuł się dobrze. Jason poczuł kłopotliwe ukłucie niepokoju. Chociaż był pewien, że nie popełniono błędu w sztuce, nie było to żadną gwarancją w sądzie. – Czy kiedy dzwonił skarżył się na ból w klatce piersiowej? – zapytał Jason. Zatrzymał panią Harring przed drzwiami oddziału kardiologicznego. – Nie, nie. Po prostu mnóstwo nie powiązanych ze sobą objawów. Głównie wyczerpanie. Jason westchnął z ulgą. – Bolały go stawy – ciągnęła pani Harring. – I niepokoiły go oczy. Miał kłopoty z prowadzeniem samochodu nocą. Kłopoty z prowadzeniem nocą? Chociaż taki objaw nie miał związku z zawałem serca, uruchomił jakiś sygnał alarmowy w umyśle Jasona. – I jego skóra stała się bardzo sucha. Stracił także mnóstwo włosów... – Włosy wymieniają się naturalnie – mechanicznie odpowiedział Jason. Było oczywiste, że ta litania niespecyficznych skarg nie ma żadnego związku z rozległym zawałem serca. Pchnął ciężkie drzwi do oddziału i gestem zachęcił panią Harring, by szła za nim. Skierował ją do właściwej izolatki. Cedric był przykryty czystym białym prześcieradłem. Pani Harring położyła swoją szczupłą, kościstą rękę na głowie męża. – Czy chce pani zobaczyć twarz? – zapytał Jason. Pani Harring potwierdzająco kiwnęła głową, a łzy znów pojawiły się w jej oczach i popłynęły po twarzy. Jason odwinął prześcieradło i cofnął się. – O, Boże – krzyknęła. – Wygląda tak samo, jak jego ojciec tuż przed śmiercią! – Odwróciła się i wyszeptała – Nie wiedziałam, że śmierć tak postarza człowieka. Zwykle tak nie jest, pomyślał Jason. Teraz, kiedy nie koncentrował się już na sercu Cedrica, dostrzegł zmiany na jego twarzy. Włosy były przerzedzone. Oczy zapadnięte głęboko w oczodołach nadawały twarzy mężczyzny pusty, posępny wygląd, bardzo odległy od tego, który Jason zapamiętał, kiedy robił Cedricowi badania trzy tygodnie wcześniej. Lekarz z powrotem rozłożył prześcieradło i ponownie zaprowadził panią Harring do małego saloniku. Posadził ją i usiadł naprzeciwko. – Wiem, że nie jest to odpowiednia pora, żeby poruszać tę kwestię – powiedział – ale chcielibyśmy uzyskać pani zgodę na zbadanie ciała męża. Może dowiemy się czegoś, co pomoże komuś w przyszłości. – Myślę, że jeśli to może pomóc innym... – pani Harring przygryzła wargę. Było jej ciężko myśleć, a co dopiero podjąć decyzję. – Pomoże. I naprawdę doceniamy pani szlachetność. Jeśli będzie pani uprzejma zaczekać

tutaj, przyślę kogoś z formularzami. – W porządku – odparła z rezygnacją pani Harring. – Przykro mi – powtórzył Jason. – Proszę zadzwonić do mnie, gdybym mógł w czymś pomóc. Jason znalazł Judith i przekazał jej, że pani Harring zgodziła się na autopsję. – Zadzwoniliśmy do biura anatomopatologa i rozmawialiśmy z jakąś doktor Danforth. Powiedziała, że to oni chcą się zająć tym przypadkiem – poinformowała go Judith. – Cóż, upewnij się, żeby przysłali nam wszystkie wyniki. – Jason zawahał się. – Czy nie zauważyłaś niczego dziwnego u pana Harringa? To znaczy, czy nie wyglądał niezwykle staro, jak na pięćdziesięciosześcioletniego człowieka? – Nie zwróciłam uwagi – odparła Judith, odchodząc w pośpiechu. Na oddziale przebywało jedenastu pacjentów i uwagę pielęgniarki zaprzątał już następny pilny przypadek. Jason wiedział, że niespodziewane zajście z Cedrikiem zakłóciło mu plan dnia, ale ta nagła śmierć nadal dominowała w jego myślach. Starając się uspokoić, zadzwonił do doktor Danforth, obdarzonej głębokim, dźwięcznym głosem, i przekonał ją, żeby pozwoliła dokonać badania pośmiertnego w szpitalu. Śmierć – jego zdaniem – wiązała się z długą rodzinną historią chorób układu krążenia i chciał porównać patologię serca z wysiłkowym EKG, które zrobiono wcześniej. Lekarka łaskawie zgodziła się zrezygnować z tego przypadku. Przed opuszczeniem oddziału Jason skorzystał z możliwości obejrzenia pozostałych pacjentów, którzy nie czuli się najlepiej. Sześćdziesięciojednoletni Brian Lennox był kolejną ofiarą ataku serca. Został przyjęty trzy dni wcześniej i chociaż początkowo jego stan poprawił się, potem jednak sprawy nagle przybrały zły obrót. Tego ranka, podczas obchodu, Jason postanowił przenieść Lennoxa z oddziału intensywnej opieki kardiologicznej, pojawiły się jednak wczesne bóle związane z zastoinową niewydolnością serca. Był to dla Jasona dotkliwy zawód, jako że musiał dopisać Briana Lennoxa do listy swoich hospitalizowanych pacjentów, których stan ostatnio znacznie się pogorszył. Zamiast przenieść chorego Jason musiał wdrożyć agresywne leczenie niewydolności serca. Teraz stracił wszelką nadzieję na szybką poprawę u pana Lennoxa. Mężczyzna siedział, oddychając gwałtownie i płytko pod maską tlenową. Jego twarz miała złowrogą szarą barwę, której Jason nauczył się obawiać. Pielęgniarka wyprostowała się znad zakładanej kroplówki. – Co słychać? – zagadnął Jason, zmuszając się do uśmiechu. Nie musiał jednak pytać. Lennox podniósł bezsilną rękę. Nie mógł mówić. Całą jego uwagę pochłaniał wysiłek wkładany w oddychanie. Pielęgniarka wyprowadziła Jasona z izolatki na środek sali. Jej plakietka identyfikacyjna głosiła „Panna Levay, dypl. piel.”

– Zdaje się, że nic nie działa – powiedziała strapiona. – Ciśnienie zaklinowania w tętnicy płucnej rośnie mimo leków. Dostał diuretyki, hydralazynę i nitroprusydek. Nie wiem, co robić. Jason zerknął ponad ramieniem panny Levay do izolatki. Pan Lennox dyszał jak miniaturowa lokomotywa. Jason nie miał żadnej koncepcji ratunku poza przeszczepem, a to, oczywiście, nie wchodziło w grę. Mężczyzna był nałogowym palaczem i niewątpliwie oprócz kłopotów z sercem miał rozedmę. Jednak pan Lennox powinien zareagować na leczenie. Jedynym wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy, jakie Jason mógł sobie wyobrazić, było rozszerzanie się strefy zawału. – Zamówmy pilną konsultację kardiologiczną – powiedział. – Może będą mogli powiedzieć, czy zajętych jest więcej naczyń wieńcowych. To jedyna rzecz, jaka przychodzi mi do głowy. Może to jest kandydat do operacji pomostowej. – Cóż, lepsze to, niż nic – odparła panna Levay. Bez wahania podeszła do stojącego na środku biurka, żeby zatelefonować. Jason wrócił do izolatki, żeby trochę pocieszyć Briana Lennoxa. Chciałby mieć mu więcej do zaoferowania, ale leki moczopędne powinny zmniejszyć objętość płynów, a hydralazyna i nitroprusydek – zredukować wstępne i następcze obciążenie serca. Wszystko to miało na celu zmniejszenie wysiłku, jaki towarzyszył pompowaniu krwi. To powinno pozwolić sercu zagoić się po urazie, jakim był zawał. Ale nie działało. Stan zdrowia Lennoxa pogarszał się pomimo wszystkich wysiłków i podłączonych urządzeń. Jego zapadnięte oczy były szkliste. Jason położył dłoń na spoconym czole Briana i odgarnął włosy. Ku jego zdziwieniu, część z nich została mu w ręce. Jason przyjrzał się im, a potem ostrożnie ujął kilka innych pasm. Wyszły również, niemal bez żadnego oporu. Oglądając poduszkę za głową chorego, Jason zauważył więcej włosów. Nie była to jakaś niezwykła ilość, ale więcej, niż by się spodziewał. Kazało mu się to zastanowić, czy któreś z lekarstw, jakie zaordynował, mogło powodować jako efekt uboczny wypadanie włosów. Odnotował w pamięci, żeby sprawdzić to wieczorem. Oczywiście utrata włosów nie była wielkim problemem w tym momencie. Przypomniała mu jednak uwagę pani Harring. Dziwne! Prosząc, by zawiadomiono go o wynikach konsultacji kardiologicznej Briana Lennoxa i rzucając masochistycznie jeszcze jedno spojrzenie na przykryte prześcieradłem zwłoki Cedrica Harringa, Jason opuścił oddział kardiologiczny i zjechał windą na drugie piętro, które łączyło szpital z budynkiem ambulatorium. Centrum Medyczne GHP było imponującym ośrodkiem ogromnego, płatnego z góry systemu ochrony zdrowia. Obejmowało szpital na czterysta łóżek z ambulatoryjnym ośrodkiem chirurgicznym, oddzielną poradnię, niewielkie skrzydło badawcze i piętro biur administracyjnych. Główny budynek, pierwotnie zaprojektowany jako gmach biurowy Searsa, był utrzymany w stylu art deco. Został przebudowany i gruntownie odnowiony, żeby pomieścić szpital i biura administracji. Budynek zajmowany przez przychodnie i dział

badań naukowych był nowy, ale zbudowano go tak, aby pasował do starej konstrukcji i ozdobiono takimi samymi pieczołowicie wykonanymi detalami. Wznosił się na kolumnach nad terenem parkingu. Gabinet Jasona znajdował się na drugim piętrze, razem z resztą oddziału wewnętrznego. W GHP pracowało szesnastu internistów. Większość była specjalistami, chociaż kilku, tak jak Jason, pozostało lekarzami ogólnymi. Howard zawsze czuł, że interesuje go całe spektrum ludzkich dolegliwości, a nie tylko niektóre organy czy układy. Pokoje lekarzy były rozmieszczone na obwodzie, pozostała przestrzeń była poczekalnią, w której rozstawiono wygodne krzesła. Gabinety badań przedzielały pokoje lekarzy. Na końcu mieściło się kilka niewielkich sal zabiegowych. Pracowała tu grupa personelu pomocniczego, który według pierwotnego zamysłu miał się rotacyjnie wymieniać, ale w rzeczywistości pielęgniarki i sekretarki starały się pracować raczej z jednym lekarzem. Taka sytuacja zwiększała ich sprawność, ponieważ mogły się przystosować do specyficznych zwyczajów każdego z nich. Z Jasonem pracowały zazwyczaj pielęgniarka Sally Baunan i sekretarka Klaudia Mockelberg. Współpraca z obu kobietami układała mu się dobrze, szczególnie z Klaudią, która przejawiała niemal macierzyńską troskę o Jasona. Straciła swojego jedynego syna w Wietnamie i utrzymywała, że Jason przypomina go, mimo różnicy wieku. Obie zauważyły wchodzącego lekarza i pospieszyły za nim. Sally trzymała plik kart oczekujących pacjentów. Miała porywcze usposobienie, a nieobecność Jasona zburzyła cały jej pracowicie ułożony plan dnia. Była gotowa „urządzić scenę”, ale Klaudia powstrzymała ją i odesłała z pokoju. – Było tak źle, jak to po tobie widać? – zagadnęła. – Czy to się tak rzuca w oczy? – zapytał Jason, myjąc ręce nad umywalką w rogu gabinetu. Skinęła głową. – Wyglądasz, jakby cię dobrze trzepnęło. – Zmarł Cedric Harring – rzucił. – Pamiętasz go? – Słabo – przyznała Klaudia. – Po tym, jak zostałeś wezwany do OIOK-u, wyjęłam jego kartę. Jest na twoim biurku. Jason spojrzał na dokumentację. Sprawność Klaudii była czasami onieśmielająca. – Dlaczego nie usiądziesz na chwilę? – zaproponowała. Lepiej niż ktokolwiek inny w GHP Klaudia znała reakcję Jasona na śmierć. Była jedną z tych dwojga ludzi w Centrum, którym Jason opowiedział o wypadku swojej żony. – Musimy być naprawdę spóźnieni – westchnął Jason. – Sally będzie bardzo kręciła nosem. – Och, daruj sobie Sally. – Klaudia obeszła biurko Jasona i delikatnie posadziła go na krześle. – Może się wstrzymać kilka minut. Jason uśmiechnął się wbrew samemu sobie. Dotknął palcami karty Cedrica Harringa.

– Pamiętasz dwóch pozostałych, którzy umarli w ciągu ostatniego miesiąca zaraz po badaniach kontrolnych? – Briggs i Connoly – odrzekła Klaudia bez wahania. – Co powiesz na pomysł wyciągnięcia ich kart? Nie podoba mi się to. – Zgoda, ale pod warunkiem, że nie będziesz – Klaudia przerwała, szukając słów – zbytnio się tym przejmował. Ludzie umierają. Niestety, to się zdarza. Taki jest ten zawód. Rozumiesz? Może filiżankę kawy? – Proszę o karty – powtórzył Jason. – Dobrze, dobrze – odparła Klaudia, wychodząc. Otworzył kartę Cedrica Harringa, przejrzał historię choroby i wyniki badań. Z wyjątkiem niezdrowych nawyków nie było tam nic istotnego. Przejrzał zwykły i wysiłkowy EKG, zbadał wykresy, szukając jakichś zwiastunów nadciągającej katastrofy. Nawet mądry po fakcie nie mógł nic znaleźć. Klaudia wróciła i otworzyła drzwi bez pukania. Jason usłyszał jęk Sally: – Klaudia... Ta jednak zamknęła pielęgniarce drzwi przed nosem i podeszła do biurka Jasona. Energicznie położyła przed nim karty Briggsa i Connoly’ego. – Tubylcy robią się niespokojni – zauważyła i wyszła. Jason otworzył obydwie karty. Briggs zmarł na rozległy zawał serca, prawdopodobnie podobny do tego, jaki miał Harring. Sekcja zwłok wykazała długie odcinki niedrożności wszystkich naczyń wieńcowych, pomimo że zapis EKG, robiony podczas badań kontrolnych cztery miesiące przed śmiercią, był równie prawidłowy, jak Harringa. Także wysiłkowy EKG, podobnie jak Harringa, był zupełnie normalny. Jason, zatrwożony, potrząsnął głową. Przecież badanie wysiłkowe, bardziej nawet niż zwyczajny elektrokardiogram, powinno wychwytywać takie potencjalnie tragiczne w skutkach, zmiany. A zdawało się dowodzić, że profilaktyczne badania kadry kierowniczej są zupełnie bezcelowe. Nie dość, że nie były w stanie wychwycić tak poważnych problemów zdrowotnych, to jeszcze dawały pacjentom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Przy prawidłowych wynikach testów nie mieli żadnej motywacji do zmiany swojego niezdrowego trybu życia. Briggs, podobnie jak Harring, miał ponad pięćdziesiąt lat, dużo palił i nie uprawiał żadnego sportu. Drugi pacjent, Rupert Connoly, umarł z powodu masywnego udaru. I tym razem stało się to niedługo po obowiązkowych badaniach, które nie wykazały żadnych odchyleń od normy. Na dodatek do ogólnie niezdrowego trybu życia Connoly pił dużo, chociaż nie był nałogowym alkoholikiem. Jason miał już zamknąć kartę, kiedy zauważył coś, co poprzednio umknęło jego uwadze. W protokole sekcji zwłok patolog zaznaczył poważnie rozwiniętą zaćmę. Przekonany, że niedokładnie pamięta wiek mężczyzny, Jason zajrzał na stronę z danymi personalnymi.

Connoly miał zaledwie pięćdziesiąt osiem lat. W tym wieku katarakta występuje, ale bardzo rzadko. Wrócił do opisu badania przedmiotowego i sprawdził, czy odnotował zaćmę. Z zakłopotaniem stwierdził, że pominął ją, opisując „oczy, uszy, nos i gardło” jako pozostające bez odchyleń od stanu prawidłowego. Zaczął się zastanawiać, czy „na starość” nie staje się niedbały. Potem jednak spostrzegł, że także opisał siatkówki jako prawidłowe. W jaki sposób udało mu się zbadać dno oczu, jeżeli chory miał zaćmę? Nie będąc okulistą Jason znał swoje ograniczenia w tym względzie. Nie wiedział, czy pewne rodzaje zaćmy utrudniają przechodzenie światła bardziej, niż inne. Dodał i to pytanie do listy rzeczy do zbadania, którą układał w pamięci. Złożył karty. Trzech pozornie zdrowych ludzi umarło w ciągu miesiąca po okresowych badaniach. Jezu, pomyślał. Ludzie często obawiali się pójścia do szpitala. Jeśli to się rozniesie, mogą przestać przychodzić do kontroli. Jason wyskoczył z gabinetu zabierając wszystkie karty. Zobaczył, jak Sally podnosi się od swojego biurka, spoglądając wyczekująco. Przechodząc przez poczekalnię powiedział do niej, bezgłośnie poruszając wargami: „dwie minuty”. Minął kilkoro pacjentów, pozdrawiając ich uśmiechem i skinięciem głowy. Zajrzał do poczekalni gabinetu Rogera Wanamakera. Roger był internistą, który specjalizował się w kardiologii i którego zdanie Jason wysoko cenił. Właśnie wychodził z jednego z gabinetów przyjęć. Był to otyły mężczyzna o twarzy przypominającej starego wyżła, z obwisłym podgardlem i mnóstwem niepotrzebnej skóry. – Co powiesz na konsultację podczas spaceru? – zagadnął Jason. – To cię będzie kosztować – zażartował Roger. – Co jest grane? Jason wszedł za kolegą do jego zaniedbanego gabinetu. – Niestety, pewne bardzo niepokojące fakty. – Jason otworzył karty swoich trzech zmarłych pacjentów na odcinkach z zapisem EKG i położył je przed Rogerem. – Wstydzę się nawet o tym mówić, ale ostatnio zmarło mi trzech mężczyzn w średnim wieku zaraz po tym, jak wymyślne badania okresowe określiły ich jako całkiem zdrowych. Jeden umarł dzisiaj. Nawet wiedząc to, co teraz, nie mogę znaleźć ani śladu nieprawidłowości na żadnym z wykresów. Co o tym sądzisz? Na moment zapadła cisza, kiedy Roger studiował elektrokardiogramy. – Witaj w naszym klubie – powiedział w końcu. – Klubie? – Te EKG są w porządku – zapewnił go Roger. – Wszyscy mieliśmy ostatnio takie same doświadczenia. Ja miałem cztery takie przypadki w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Prawie każdy, kto o tym mówi, miał co najmniej jeden lub dwa. – Jak to się stało, że nic o tym nie było słychać? – Sam mi to powiedz – odparł Roger z krzywym uśmieszkiem. – Ty też nie rozgłaszałeś

swoich przypadków, prawda? To nieprzyjemna sprawa. Wszyscy staraliśmy się na to raczej nie zwracać uwagi. Ale ty jesteś ordynatorem. Dlaczego nie zwołasz zebrania? Jason chmurnie kiwnął głową. Pod egidą administracji GHP, która podejmowała wszystkie ważniejsze decyzje organizacyjne, stanowisko szefa zespołu nie było specjalnie godne pożądania. Zajmowali je kolejno na okres roku wszyscy interniści i obowiązki te dwa miesiące temu spadły na barki Jasona. – Zdaje się, że powinienem – powiedział, zbierając karty z biurka Rogera. – Nawet jeśli nie przyniesie to innego efektu, lekarze powinni przynajmniej wiedzieć, że nie są odosobnieni, jeśli zdarzy im się coś podobnego. – Brzmi nieźle – zgodził się Roger. Dźwignął swoje ogromne cielsko. – Ale nie spodziewaj się, że wszyscy będą równie otwarci, jak ty. Jason skierował się do centralnego biurka, pokazując gestem Sally, że jest gotowy na przyjęcie pacjenta. Sally poderwała się jak sprinterka. Potem zwrócił się do Klaudii: – Potrzebuję przysługi. Chciałbym, żebyś sporządziła listę wszystkich corocznych badań kontrolnych, jakie zrobiłem w ciągu ostatniego roku. Wyjmij karty i sprawdź stan zdrowia pacjentów. Chcę być pewien, że nikt więcej nie ma poważnych problemów zdrowotnych. Okazuje się, że kilku innych lekarzy miało podobne przypadki. Myślę, że jest to coś, co powinniśmy zbadać. – To będzie długi wykaz – ostrzegła Klaudia. Jason był tego świadomy. W swoich staraniach promowania tego, co nazywa się medycyną zapobiegawczą, GHP usilnie propagował badania kontrolne i usprawnił ten proces, aby objąć opieką jak największą liczbę osób. Jason wiedział, że bada tygodniowo średnio pięciu do dziesięciu takich pacjentów. Przez następne kilka godzin Jason poświęcał całą uwagę swoim pacjentom, którzy zalewali go niekończącym się strumieniem problemów i skarg. Sally była bezlitosna, przysyłając do pokoju badań kolejnego pacjenta, gdy tylko poprzedni zdążył go opuścić. Rezygnując z lunchu Jasonowi udało się w końcu nadrobić zaległości. Po południu, gdy wracał z jednego z gabinetów zabiegowych, gdzie wykonywał sigmoidoskopię pewnemu pacjentowi z przewlekłym wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego, zatrzymała go Klaudia, gestem przywołując do swojego biurka. Kiedy podszedł, uśmiechnęła się przekornie. Wiedział, że coś się kroi. – Masz szacownego gościa – powiedziała ściągniętymi ustami, imitując Lily Tomlin. – Kto? – zapytał Jason, odruchowo obrzucając wzrokiem poczekalnię. – Jest w twoim gabinecie – oznajmiła Klaudia. Jason przeniósł wzrok na swój pokój. Drzwi były zamknięte. To nie pasowało do Klaudii, żeby wpuszczać tam kogoś. Spojrzał z powrotem na swoją sekretarkę.

– Klaudia? – zapytał, przeciągając jej imię, jakby zawierało więcej, niż dwie sylaby. – Jak mogłaś wpuścić kogoś do mojego gabinetu? – Nalegał – odparła Klaudia – a kim ja jestem, żeby odmówić? Niewątpliwie gość, ktokolwiek to był, zrobił na niej wrażenie. Jason znał ją dobrze. Musiała to być z pewnością jakaś ważna figura w GHP. Był jednak zmęczony grą. – Powiesz mi, kto to jest, czy to ma być niespodzianka? – Doktor Alvin Hayes – odpowiedziała Klaudia. Zamrugała oczami i uśmiechnęła się szyderczo. Agnes, sekretarka pracująca z Rogerem, zachichotała. Jason z niesmakiem machnął im ręką i skierował się do swojego gabinetu. Wizyta doktora Alvina Hayesa stanowiła niezwykłe wydarzenie. Był symbolem i gwiazdą działalności badawczej GHP, wynajętą w celu promowania programu zdrowotnego. Posunięcie to przypominało zatrudnienie przez Humana Corporation Williama DeVries, chirurga okrytego sławą w związku ze sztucznym sercem. GHP, jako organizacja ochrony zdrowia, z założenia nie wspierał prac badawczych, jednak zatrudnienie Hayesa z olbrzymim wynagrodzeniem miało na celu podniesienie prestiżu instytucji, zwłaszcza w środowisku akademickim Bostonu. W końcu, doktor Alvin Hayes był światowej sławy biologiem molekularnym, którego zdjęcie ukazało się na okładce tygodnika „Time” po tym, jak opracował metodę uzyskiwania ludzkiego hormonu wzrostu przy użyciu techniki rekombinowanego DNA. Wyprodukowany hormon był dokładnie taki, jak odmiana ludzka. Wcześniejsze próby dawały jedynie substancje zbliżone, ale nie dokładnie takie same. Uważano to za znaczące osiągnięcie. Jason podszedł do gabinetu i otworzył drzwi. Nie mógł sobie wyobrazić powodu, dla którego Hayes miałby składać mu wizytę. Ignorował Jasona od dnia, kiedy przed ponad rokiem rozpoczął tu pracę, chociaż obaj byli na jednym roku medycyny na Uniwersytecie Harvarda. Po ukończeniu studiów ich drogi rozeszły się, ale kiedy Alvin Hayes został zatrudniony w GHP, Jason poszukał go i przywitał. Hayes był sztywny, pod wrażeniem własnej ważności i nie ukrywał pogardliwego stosunku do decyzji Jasona pozostania w medycynie klinicznej. Z wyjątkiem kilku przypadkowych spotkań omijali się nawzajem. A dokładniej mówiąc, Hayes ignorował wszystkich w GHP, coraz bardziej upodabniając się do obiegowego obrazu zwariowanego naukowca. Skrajnie zaniedbywał swój wygląd. Nosił workowate, nie odprasowane ubrania, a jego rozczochrane długie włosy nasuwały na myśl burzliwe lata sześćdziesiąte. Chociaż ludzie plotkowali o nim i miał niewielu przyjaciół, był jednak powszechnie szanowany. Hayes pracował długie godziny i produkował niewiarygodne ilości papierów i artykułów naukowych. Alvin Hayes siedział, rozparty niedbale, na jednym z krzeseł, stojących przed zabytkowym

biurkiem Jasona. Był mniej więcej wzrostu Howarda, miał miękkie, chłopięce rysy i włosy zwisające niedbale wokół twarzy, która dziś wydawała się bardziej ziemista, niż kiedykolwiek. Zawsze miał ten szczególny rodzaj akademickiej bladości, który charakteryzuje naukowców, spędzających cały swój czas w laboratoriach. Jednak wyćwiczone oko Jasona dostrzegło wzmożone zażółcenie skóry, jak również rozlanie rysów, które nadawały gościowi chorobliwy i wyczerpany wygląd. Jason zastanawiał się, czy jest to wizyta zawodowa. – Przepraszam, że zawracam ci głowę – powiedział Hayes, wstając z trudem. – Wiem, że musisz być zajęty. – Ależ nie – skłamał Jason, obchodząc biurko i siadając. Zdjął stetoskop, wiszący mu na szyi. – Czym mogę ci służyć? – Hayes wydawał się zdenerwowany i zmęczony, jakby nie spał od kilku dni. – Muszę z tobą porozmawiać – powiedział, ściszając głos i pochylając się konspiracyjnie do przodu. Jason cofnął się. Oddech Hayesa cuchnął, a jego oczy były szkliste i rozbiegane, co nadawało im szalony wyraz. Biały fartuch laboratoryjny był pognieciony i wyplamiony. Oba rękawy zostały podwinięte powyżej łokci. Bransoleta zegarka była tak luźna, że Jason zastanawiał się, jak można było go nie zgubić. – Co masz na myśli? Hayes pochylił się jeszcze bardziej, pięścią wspierając się na notesie Jasona. – Nie tutaj – szepnął. – Chcę porozmawiać z tobą dziś wieczorem. Poza GHP. Przez moment panowała napięta cisza. Zachowanie Hayesa było w rzucający się sposób nienormalne i Jason zastanawiał się, czy nie powinien namówić tego człowieka na rozmowę z Patrickiem Quillanem, przypuszczając, że psychiatra przyda mu się bardziej niż on. Jednak jeśli Hayes chciał porozmawiać z dala od szpitala, nie mogło to dotyczyć jego zdrowia. – To ważne – dodał Hayes, niecierpliwie stukając w biurko Jasona. – W porządku – zgodził się pospiesznie Jason, obawiając się, że dłuższe wahanie rozwścieczy naukowca. – Może podczas obiadu? – Chciał spotkać się ze swoim rozmówcą w jakimś publicznym miejscu. – Dobrze. Gdzie? – Wszystko jedno. – Jason wzruszył ramionami. – Może na North End w jakiejś włoskiej knajpce? – Zgoda. Kiedy i gdzie? Jason przebiegł w myśli znane sobie restauracje w bostońskiej dzielnicy North End. Była to plątanina krętych uliczek, sprawiająca, że przechodzień czuł się w cudowny sposób przeniesiony na południe Włoch. – Może w Carbonara? – podsunął. – To na Rachel Revere Square, naprzeciwko Paul Revere

House. – Znam to miejsce – powiedział Hayes. – O której? – Ósma? – W porządku. – Naukowiec podniósł się i trochę chwiejnie podszedł do drzwi. – I nie zapraszaj nikogo więcej. Chcę z tobą porozmawiać sam na sam. – Nie czekając na odpowiedź, wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jason pokręcił ze zdumieniem głową i wrócił do swoich pacjentów. Już po kilku minutach ponownie wciągnęła go praca i dziwna wizyta Hayesa wypadła mu z głowy. Reszta popołudnia upłynęła bez niemiłych niespodzianek. Przynajmniej ambulatoryjni pacjenci Jasona byli w dobrym stanie i reagowali na leczenie, które im zalecił. Wzmocniło to nieco jego pewność siebie, którą sprawa Harringa mocno podkopała. Pozostało już tylko dwóch pacjentów do zbadania. Po wykonaniu w jednej z sal zabiegowych drobnej interwencji chirurgicznej, gdy szedł przez poczekalnię do swojego gabinetu, aby przepisać dalsze leczenie, spostrzegł Shirley Montgomery, gawędzącą z sekretarkami. W środowisku szpitalnym Shirley wyróżniała się jak Kopciuszek na balu. W przeciwieństwie do innych kobiet, które nosiły białe spódniczki i bluzki lub białe garnitury, Shirley ubrana była w konserwatywną jedwabną sukienkę, pod którą na próżno usiłowała ukryć swą atrakcyjną figurę. Chociaż niewielu ludzi widząc Shirley wpadłoby na to, była dyrektorem administracyjnym całej organizacji Good Health Plan. Atrakcyjna jak modelka, miała także doktorat z zakresu administracji służby zdrowia z uniwersytetu Columbia i dyplom magisterski Harvard Business School. Przy takich walorach fizycznych i umysłowych Shirley mogłaby onieśmielać ludzi, udało jej się jednak tego uniknąć. Otwarta i wrażliwa, dawała sobie świetnie radę ze wszystkimi: personelem technicznym, sekretarkami, pielęgniarkami, a nawet chirurgami. W dużym stopniu atmosfera współpracy i sprawne działanie GHP były osobistą zasługą Shirley Montgomery. Spostrzegła Jasona i przeprosiła sekretarki. Podeszła do niego z lekkością i wdziękiem tancerki. Jej gęste, brązowe włosy były sczesane z czoła i układały się z boku twarzy jak ciężka grzywa. Makijaż został nałożony tak mistrzowsko, że w ogóle się go nie dostrzegało. Ogromne niebieskie oczy lśniły inteligencją. – Przepraszam, doktorze Howard – odezwała się formalnie. W kącikach warg czaił się słaby ślad uśmiechu. Shirley i Jason od kilku miesięcy spotykali się, o czym nie wiedział nikt z pracowników szpitala. Zaczęło się to podczas jednego z półrocznych spotkań zespołu, kiedy poznali się nad cocktailami. Gdy Jason dowiedział się, że jej mąż zmarł niedawno na raka, poczuł natychmiast łączącą ich więź. Potem był obiad, podczas którego opowiedziała Jasonowi, jak pewnego ranka przed trzema laty jej mąż obudził się z silnym bólem głowy. Kilka miesięcy później był już martwy z powodu

guza mózgu, który nie zareagował na żadne leczenie. Do tego czasu pracowali oboje w Humana Hospital Corporation. Później, podobnie jak Jason, Shirley poczuła, że musi zmienić otoczenie i przeniosła się do Bostonu. Ta historia wywarła tak duże wrażenie na Jasonie, że przełamał własny mur milczenia. Tego samego wieczoru podzielił się z nią swoją udręką po wypadku i śmierci żony. Ta niezwykła zbieżność emocjonalnych doświadczeń legła u podstaw ich związku – ni to przyjaźni, ni to romansu. Każde z nich wiedziało, że druga strona przeżyła zbyt duży uraz uczuciowy, żeby angażować się szybko. Jason był zmieszany. Nigdy do tej pory nie odwiedzała go w ten sposób. Jak zwykle, miał tylko bardzo blade pojęcie o tym, co działo się w jej niezwykłym umyśle. Pod wieloma względami była najbardziej skomplikowaną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał. – W czym mogę być pomocny? – zapytał, szukając jakiejś wskazówki co do jej zamiarów. – Wiem, że musisz być zajęty – odparła – ale zastanawiałam się, czy jesteś wolny dziś wieczorem. – Ściszyła głos, odwracając się plecami do Klaudii, która nie odrywała od nich wzroku. – Wydaję dziś improwizowany obiad dla kilkorga znajomych z Harvard Business School. Chciałabym, żebyś się do nas przyłączył. Co na to powiesz? Jason natychmiast pożałował, że umówił się z Alvinem Hayesem. Gdybyż zgodził się z nim spotkać tylko na drinka. – Wiem, że to zbyt późne zaproszenie – dodała Shirley, wyczuwając wahanie Jasona. – Nie o to chodzi. Rzecz w tym, że obiecałem zjeść obiad z Alvinem Hayesem. – Z naszym doktorem Hayesem? – Shirley powiedziała to ze szczerym zdumieniem. – Tak. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale mam wrażenie, że on oszalał. I chociaż nie można powiedzieć, że był przyjacielski, ale zrobiło mi się go żal. Ten obiad to mój pomysł. – Cholera! – rzuciła Shirley. – Podobałoby ci się to towarzystwo. Cóż, następnym razem... – Będę cię trzymał za słowo – odparł Jason. Miała już odejść, kiedy przypomniał sobie swoją rozmowę z Rogerem Wanamakerem. – Chyba powinienem ci powiedzieć, że zamierzam zwołać zebranie zespołu. Kilku pacjentów zmarło z powodu chorób serca, których nasze badania nie wykryły. Uważam, że jako pełniący obowiązki ordynatora, powinienem się tym zająć. Zgon w miesiąc po wystawieniu przez nas świadectwa znakomitego zdrowia nie zrobi nam dobrej prasy. – Dobry Boże – westchnęła Shirley. – Nie rozpowszechniaj takich pogłosek. – Cóż, to trochę deprymujące, kiedy ktoś, kogo bada się wszystkimi dostępnymi środkami i uznaje za zdrowego, wraca do szpitala w katastrofalnym stanie i umiera. Cały sens badań kontrolnych kadry kierowniczej polega na zapobieganiu takim sytuacjom. Chyba powinniśmy zwiększyć czułość naszych testów wysiłkowych. – To słuszna sugestia – zgodziła się Shirley. – Proszę cię tylko, żebyś nie nadawał temu

rozgłosu. Badania kontrolne grają główną rolę w naszej kampanii przyciągania większych klientów zbiorowych na tym obszarze. Nie wyprowadzajmy tego poza nasz zespół. – Jasne – przytaknął Jason. – Przykro mi z powodu dzisiejszego wieczoru. – Mnie też – powiedziała Shirley, zniżając głos. – Nie sądziłam, że doktor Hayes prowadzi tak aktywne życie towarzyskie. O co tu chodzi? – To dla mnie zagadka – przyznał Jason – ale dam ci znać. – Bardzo proszę – rzekła Shirley. – To głównie ja przyczyniłam się do zatrudnienia Hayesa. Czuję się odpowiedzialna. Wkrótce porozmawiamy. – Odeszła, uśmiechając się do oczekujących w pobliżu pacjentów. Jason obserwował ją przez chwilę, potem zauważył spojrzenie Klaudii. Z poczuciem winy spuściła oczy na swoją pracę. Jason zastanowił się, czy sekret już się wydał. Wzruszając ramionami wrócił do swoich ostatnich pacjentów.

ROZDZIAŁ DRUGI Późna jesień w Bostonie była dla Jasona wesołą porą roku, pomimo zimnego wiatru, który przynosiła. Miękki kapelusz w stylu Indiany Jonesa i wygodny burberry wystarczająco chroniły przez chłodem październikowej nocy. Gwałtowne podmuchy wiatru podrywały pożółkłe resztki liści wiązów spod stóp Jasona, kiedy wspinał się Mt. Vernon Street i przechodził okolonym kolumnadą pasażem pod State House. Przecinając promenadę przy Centrum Rządowym minął targowisko Faneuil Hall z jego ulicznymi aktorami i wkroczył do North End, bostońskiej Little Italy. Ludzi widziało się tam wszędzie: stojący na rogach ulic mężczyźni rozmawiali, gestykulując z ożywieniem; kobiety wychylały się z okien, plotkując z przyjaciółkami z przeciwnej strony ulicy. Powietrze wypełniał aromat mielonej kawy i wypieków pachnących migdałami. Tak jak Włochy, miejsce to było źródłem rozkoszy dla zmysłów. Minąwszy dwie przecznice Hannover Street Jason skręcił w prawo i po chwili zobaczył skromny, szalowany drewnem dom Paula Revere’a. Brukowany kocimi łbami plac otoczony był ciężkim, czarnym kotwicznym łańcuchem, zwisającym pomiędzy metalowymi podporami. Dokładnie naprzeciwko domu Paula Revere’a znajdowała się Carbonara, ulubiona restauracja Jasona. Na tym samym placu były jeszcze dwie inne restauracje, ale żadna z nich nie mogła się z nią równać. Wszedł po frontowych stopniach i został powitany przez szefa sali, który zaprowadził go do stolika przy oknie z widokiem na malowniczy placyk. Jak w wielu miejscach w Bostonie pejzaż ten był w jakiś sposób nierealny, jak dekoracje w letnim ogródku. Jason zamówił butelkę białego wina Gavi i czekając na pojawienie się Hayesa zjadł talerz antipasto. Nie minęło dziesięć minut, kiedy podjechała taksówka, z której wysiadł naukowiec. Przez kilka chwil stał na chodniku, spoglądając w głąb North Street w kierunku, z którego przybył. Jason obserwował to, zastanawiając się, na co czeka. W końcu mężczyzna odwrócił się i wszedł do restauracji. Gdy kelner odprowadzał nowego gościa do stolika, Jason zauważył, jak bardzo nie na miejscu wydawał się Hayes w tym eleganckim wnętrzu, wśród modnie ubranych gości. Zamiast wyplamionego fartucha laboratoryjnego miał na sobie workowatą tweedową marynarkę z naderwaną łatą na łokciu. Zdawało się, że ma kłopoty z chodzeniem i Jason zastanawiał się, czy jego kolega nie jest pijany. Nie zwracając uwagi na obecność Jasona Hayes opadł na puste krzesło i wyjrzał przez okno, znowu patrząc na North Street. Pojawiła się jakaś para, spacerująca pod ramię. Hayes odprowadził ich wzrokiem, aż zniknęli w głębi Prince Street. Jego oczy ciągle miały szklisty wyraz i Jason zauważył nową sieć czerwonych naczynek, rozpościerających się wokół nosa jak

gałązki koralowca. Skóra była blada jak kość słoniowa, prawie taka, jaką Jason widział u Harringa na oddziale kardiologicznym. Z jednej z wypchanych kieszeni marynarki Hayes wygrzebał pogniecioną paczkę Cameli bez filtra. Zapalił papierosa trzęsącymi się rękami i odezwał się z oczami błyszczącymi pod wpływem jakiejś silnej emocji. – Ktoś mnie śledzi. Jason nie bardzo wiedział, jak ma zareagować. – Jesteś pewien? – Nie mam żadnych wątpliwości – odparł Hayes, zaciągając się głęboko papierosem. Tlący się popiół spadł na biały obrus. – Ciemny facet, przystojny elegancik, cudzoziemiec – dodał jadowicie. – Czy to cię niepokoi? – zapytał Jason, próbując grać psychiatrę. Było widoczne, że na dodatek do wszystkiego innego Hayes jest typem paranoidalnym. – Chryste, tak! – krzyknął naukowiec. Kilka głów odwróciło się. Ściszył głos. – Nie byłbyś zdenerwowany, gdyby ktoś chciał cię zabić? – Zabić cię? – powtórzył jak echo Jason, pewien już, że Hayes oszalał. – Tak. I mojego syna także. – Nie wiedziałem, że masz syna. – W rzeczywistości Jason nie wiedział nawet, że Hayes był żonaty. W szpitalu krążyły plotki, że w tych rzadkich przypadkach, kiedy potrzebuje on jakiejś rozrywki, chodzi do dyskoteki. Hayes zdusił papierosa w popielniczce, zaklął pod nosem i zapalił następnego, nerwowo wydmuchując dym krótkimi porcjami. Jason uświadomił sobie, że jego rozmówca znajduje się w krytycznym punkcie i musi być traktowany ostrożnie. Ten człowiek był bliski psychicznego załamania. – Przepraszam, jeśli to zabrzmi głupio – powiedział Jason – ale chciałbym pomóc. Przypuszczam, że dlatego chciałeś ze mną porozmawiać. Szczerze mówiąc, Alvin, nie wyglądasz zbyt dobrze. Hayes oparł czoło na prawej ręce, trzymając łokieć na stole. Zapalony papieros znalazł się niebezpiecznie blisko rozczochranych włosów. Jason czuł pokusę, żeby odsunąć albo włosy, albo papierosa; bał się, że mężczyzna zapali się jak żywa pochodnia. Obawiając się jednak podniecenia Hayesa nie zrobił niczego. – Czy panowie chcieliby coś zamówić? – zapytał kelner, bezszelestnie pojawiając się koło stolika. – Na miłość boską! – warknął Hayes, którego głowa podskoczyła gwałtownie. – Nie widzisz, że rozmawiamy? – Proszę o wybaczenie, sir – kelner cofnął się, kłaniając. Odetchnąwszy głęboko, Hayes znów zwrócił uwagę na Jasona.

– Zatem nie wyglądam dobrze? – Nie. Masz niezdrową cerę i wydajesz się wyczerpany i zdenerwowany. – Ach, jasnowidzący klinicysta – skomentował ironicznie Hayes. – Przepraszam, nie chciałem być taki wredny. Masz rację. Nie czuję się dobrze. Prawdę mówiąc, czuję się po prostu okropnie. – Na czym polega problem? – Właściwie na wszystkim. Bóle stawów. Kłopoty żołądkowo-jelitowe, zaburzenia widzenia. Nawet wysychanie skóry. Kostki swędzą mnie tak bardzo, że doprowadza mnie to do szaleństwa. Moje ciało dosłownie rozpada się. – Może lepiej byłoby spotkać się w moim gabinecie – zaproponował Jason. – Chyba powinniśmy cię przebadać. – Może kiedyś – ale to nie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Dla mnie może być już za późno, w każdym razie, gdybym mógł uratować swojego syna... – Przerwał i wskazując na okno wrzasnął: – Tam jest! Jason odwrócił się do okna i dostrzegł jakąś postać, znikającą w North Street. Odwracając się z powrotem do Hayesa, zapytał: – Skąd wiesz, że to był on? – Szedł za mną od chwili, kiedy opuściłem GHP. Myślę, że chce mnie zamordować. Nie mogąc w żaden sposób odróżnić faktu od urojenia Jason pilnie obserwował swojego kolegę. Hayes zachowywał się dziwacznie, mówiąc delikatnie, ale w mózgu Jasona odezwało się stare powiedzenie: „nawet paranoicy mają wrogów”. Może ktoś faktycznie śledził Hayesa. Jason wyłowił schłodzoną butelkę Gavi z wiaderka z lodem i napełnił kieliszki. – Może lepiej powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi. Hayes wypił wino jednym haustem, jak wódkę, i otarł usta wierzchem dłoni. – To całkiem zwariowana historia... Może jeszcze trochę wina? Jason ponownie napełnił kieliszek, a Hayes mówił dalej. – Nie przypuszczam, żebyś wiedział zbyt wiele o tym, czego dotyczą moje zainteresowania naukowe... – Mam pewne pojęcie. – Wzrost i rozwój – powiedział Hayes. – Jak włączają się i wyłączają geny. Dojrzewanie płciowe; co włącza odpowiednie geny. Rozwiązanie tego problemu byłoby wielkim osiągnięciem. Nie tylko moglibyśmy potencjalnie wpływać na wzrost i rozwój, ale prawdopodobnie bylibyśmy w stanie „wyłączać” nowotwory, a po zawale „włączać” podziały komórkowe, żeby stworzyć nowy mięsień sercowy. W każdym razie, upraszczając, ośrodkiem moich zainteresowań było włączanie i wyłączanie genów wzrostu i rozwoju. Ale, jak to często bywa w badaniach, pewną rolę odegrał łut szczęścia. Jakieś cztery miesiące temu, w trakcie doświadczeń, dokonałem niespodziewanego odkrycia, ironicznego, ale zdumiewającego. Mówię