uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 860 341
  • Obserwuję815
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 101 795

Sharon Sala - Łagodna perswazja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :634.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Sharon Sala - Łagodna perswazja.pdf

uzavrano EBooki S Sharon Sala
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 251 stron)

Sharon Sala Łagodna perswazja

ROZDZIAŁ PIERWSZY Dzwonia˛cy uporczywie dzwonek do drzwi zmusił Cole’a do opuszczenia basenu. Z nieche˛cia˛ przeszedł boso przez dom, pozostawiaja˛c mokre plamy na podłodze. – O co chodzi? – warkna˛ł, otwieraja˛c drzwi. Ujrzawszy nieznajomego, zdał sobie sprawe˛, z˙e zachowuje sie˛ nieuprzejmie. Jedyne usprawiedliwie- nie stanowił fakt, z˙e po trzydniowej nieprzerwanej słuz˙bie wro´cił przed chwila˛do domu tak wykon´czony, z˙e ledwie trzymał sie˛ na nogach. Wraz z partnerem, Rickiem Garza˛, pracuja˛cym takz˙e w antynarkotykowej brygadzie policji w Laguna Beach, tkwił ukryty na tylnym siedzeniu porzuconego wraku samochodu w paskudnej cze˛s´ci miasta. Przez wiele godzin obaj obserwowali z ukrycia ludzi odwie- dzaja˛cych niepozorny dom, be˛da˛cy, jak podejrzewała

policja, melina˛włamywaczy. Ostatniej nocy udało sie˛ potwierdzic´ to przypuszczenie. We wraku oblazło Cole’a jakies´ robactwo, ob- szczekały go bezpan´skie psy. A na dodatek, gdzies´ w s´rodku nocy, przez otwo´r zieja˛cy w przerdzewiałej karoserii ktos´ wrzucił worek z odpadkami. Cole jeszcze nigdy nie był tak szcze˛s´liwy jak wtedy, gdy wreszcie mo´gł opus´cic´ te˛ koszmarna˛ kryjo´wke˛. Jedyna˛ rzecza˛, kto´ra przez wiele godzin utrzymy- wała go przy zdrowych zmysłach, była mys´l o tym, z˙e wkro´tce znajdzie sie˛ w domu i zanurzy obolałe ciało w przejrzystej wodzie. Udało mu sie˛ przepłyna˛c´ basen zaledwie dwukrotnie, gdyz˙ dzwonek u drzwi przerwał zasłuz˙ony relaks. Na podjez´dzie przed domem Cole zobaczył tak- so´wke˛. – Czy to dom Brownfieldo´w? – zapytał kierowca. – Tak – potwierdził Cole. – O co chodzi? Praca w policji nauczyła go podejrzliwos´ci wobec obcych. A ponadto po siedemdziesie˛ciu dwo´ch godzi- nach nieprzerwanej słuz˙by nie miał najmniejszej ochoty wdawac´ sie˛ w rozmowe˛ z takso´wkarzem. – O mojego pasaz˙era – odparł takso´wkarz i wska- zał palcem przez ramie˛. – Tam wystawiłem jej bagaz˙e. Ale be˛dzie pan musiał pomo´c wydostac´ ja˛z wozu. To najgorszy przypadek choroby lokomocyjnej, jaki wi- działem – dorzucił tytułem wyjas´nienia, zawracaja˛c w strone˛ samochodu. Nie pozostawało nic innego, jak tylko poda˛z˙yc´

za takso´wkarzem. Ja˛? Facet ma na mys´li kobiete˛? Cole’owi wcale sie˛ to nie podobało, ale nie miał wyjs´cia. Musi przekonac´ sie˛ na własne oczy, o co chodzi. W ciepłych promieniach słon´ca zacze˛ła wysychac´ mu sko´ra, ale gdy tylko rozpoznał pasaz˙erke˛, na kark wysta˛pił mu zimny pot. – Jezu! – je˛kna˛ł zdumiony na widok ciemnej gło´wki, kto´ra kiwała sie˛ nad podłoga˛. – Mała! Do diabła, co tu robisz? Do uszu Debbie Randall dobiegł znajomy głos. Przebyła po´ł kraju, by go usłyszec´. I gdyby tylko nie było jej niedobrze i nie kre˛ciło sie˛ jej w głowie, pewnie zachwyciłaby sie˛ takz˙e faktem, z˙e Cole stoi przed nia˛ prawie nago. Wygla˛dał wspaniale. Opalony, o szerokich ramio- nach i wa˛skich biodrach. A na dodatek pokryty kropelkami wody! W skołatanej głowie Debbie za- cze˛ły powstawac´ interesuja˛ce obrazy... Włas´nie w tej chwili zno´w poczuła przypływ nudnos´ci. Rzuciła sie˛ całym ciałem w przeciwna˛ strone˛, ale tym razem, na szcze˛s´cie, skon´czyło sie˛ na niczym, bo juz˙ przedtem zda˛z˙yła opro´z˙nic´ cała˛ zawartos´c´ z˙oła˛dka. Widza˛c to, Cole z wraz˙enia stracił głos. Dostrzegł- szy zniecierpliwienie na twarzy takso´wkarza, sie˛gna˛ł po portfel, by zapłacic´ za kurs, i nagle uprzytomnił sobie, z˙e jest tylko w ka˛pielo´wkach. Odnalazł w samo- chodzie torebke˛ Debbie, wyja˛ł dwudziestodolarowy banknot i wre˛czył go kierowcy.

Takso´wka odjechała, pozostawiaja˛c Cole’a twarza˛ w twarz z osoba˛, przed kto´ra˛ panicznie uciekał niedawno z Oklahomy. Debbie Randall okazała sie˛ kobieta˛, kto´rej sie˛ zla˛kł i kto´ra zmusiła go do błys- kawicznej rejterady. Pracował w policji od wielu lat, totez˙ był s´wiad- kiem wielu tragedii i miewał do czynienia z niebez- piecznymi sytuacjami. Nigdy jednak nie był tak piekielnie wystraszony jak w tej chwili, stoja˛c tylko w ka˛pielo´wkach przed ciemnooka˛ mała˛ wiedz´ma˛. – Cole – wyszeptała, wycia˛gaja˛c re˛ke˛ – zabierz mnie do ło´z˙ka, zanim skompromituje˛ nas oboje! Usłyszawszy te słowa, poczuł sie˛ jak uderzony obuchem. Mo´j Boz˙e! Ta kobieta jest tutaj od niespełna pie˛ciu minut, a juz˙ usiłuje wcia˛gna˛c´ go... Opanował rozbiegane mys´li i dopiero wtedy uzmysłowił sobie, z˙e słowa Debbie odnosiły sie˛ do faktu, z˙e to ona wygla˛da kompromituja˛co, bo jak przekre˛cona przez wyz˙ymaczke˛. Wzia˛ł ja˛ pod re˛ke˛. – Chodz´, dziewczyno – odezwał sie˛. – Pogadamy po´z´niej. Chyba miałas´ piekielnie kiepski lot. – Nawet nie wspominaj – wymamrotała i na mie˛k- kich nogach wkroczyła do domu. – Tato! Dlaczego o najwaz˙niejszych sprawach dowiaduje˛ sie˛ ostatni? – Tym pytaniem oburzony Cole przywitał ojca, kto´rego Buddy włas´nie wprowadzał do domu po wizycie u lekarza.

Morgan Brownfield zagłe˛bił sie˛ w ulubionym fote- lu i odrzucił laske˛, po czym unio´sł z je˛kiem noge˛, tak aby Cole mo´gł wsuna˛c´ podno´z˙ek pod cie˛z˙ki gips. Starszy pan odchylił sie˛ i gniewnym spojrzeniem obrzucił najstarszego syna. – Lekarz twierdzi, z˙e z noga˛ jest coraz lepiej. Goi sie˛ jak nalez˙y. Dzie˛kuje˛, z˙e zapytałes´ o moje zdrowie – dodał cierpkim tonem. Nie zwracaja˛c uwagi na pełna˛ winy mine˛ Cole’a, zapytał: – Mo´w, o co chodzi. Co tak bardzo cie˛ poruszyło? – Jest tutaj ta... dziewczyna z Oklahomy. Wiesz, tato, kogo mam na mys´li. Ta przyjacio´łka Lily... jakas´ tam Debbie. – Nie zamierzał przyznac´ sie˛ przed rodzina˛, z˙e s´wietnie pamie˛ta jej nazwisko. Ta mała czarownica od miesie˛cy nawiedza go w snach. – Ach, wreszcie jest! – rados´nie wykrzykna˛ł Mor- gan. – Wspaniale! Lily chciała przyjechac´ sama, ale lekarz jej odradził wyjazd. O´smy miesia˛c cia˛z˙y to zbyt blisko rozwia˛zania, z˙eby latac´ samolotem. Case i Deb- bie z trudem wybili jej te˛ podro´z˙ z głowy. Lily wymusiła jednak na przyjacio´łce, z˙e ja˛ tu zasta˛pi. Zanim nie wydobrzeje˛, musze˛ miec´ kogos´ na stałe, do całodziennej opieki. Zamiast wpuszczac´ do domu obcych, wole˛ zatrudnic´ osobe˛, kto´ra˛ znam. Cole skrzywił sie˛. Słowa ojca oznaczaja˛, z˙e ta kobieta nie zniknie sta˛d za dzien´ lub dwa. Wszystko wskazuje na to, z˙e be˛dzie miał ja˛na karku przez kilka tygodni. – Czemu o tym nie wiedziałem? – zapytał.

Sfrustrowany przeczesał palcami włosy, proste jak druty i domagaja˛ce sie˛ strzyz˙enia. Wyjas´nienie Buddy’ego było jak zwykle zwie˛złe i dosadne. – Nie wiedziałes´, bo nigdy nie ma cie˛ w domu – wyjas´nił. Cole zmierzył młodszego brata karca˛cym wzro- kiem, a ten z niezma˛conym spokojem odwzajemnił spojrzenie, wiedza˛c, z˙e Cole nie znajdzie argumento´w na swa˛ obrone˛. – Gdzie ona sie˛ podziewa? – zapytał zniecierp- liwiony Morgan. – Chce˛ wreszcie ja˛ zobaczyc´. – Jest w ło´z˙ku – mrukna˛ł Cole. – I nie wiem, kto kim be˛dzie sie˛ opiekował w tym domu. Pozbierałem ja˛ z podłogi w takso´wce i ulokowałem w dawnym pokoju Lily. Cierpi na chorobe˛ lokomocyjna˛, musicie wie˛c radzic´ sobie sami. Ja jade˛ do pracy. Komenda policji w Laguna Beach była dla Cole’a drugim domem. Rozłoz˙ył szeroko re˛ce, daja˛c gestem do zrozumienia, z˙e umywa re˛ce od całej sprawy, i wyszedł. Po chwili znikł takz˙e we własnym pokoju Buddy, i pan domu pozostał sam. Rzadko kiedy w domu Brownfieldo´w panowała taka cisza. Morgan postanowił wykorzystac´ nadarza- ja˛ca˛ sie˛ okazje˛ i odpocza˛c´. Odetchna˛ł z ulga˛, złoz˙ył głowe˛ na oparciu fotela i zamkna˛ł oczy. Z˙ona Morgana umarła dawno temu, pozostawiaja˛c

mu do wychowania pie˛cioro dzieci. Od tamtej pory z domu wyprowadziła sie˛ tylko Lily, jedyna co´rka. Wraz z me˛z˙em, Case’em Longrenem, mieszkała teraz w Oklahomie na ranczu w pobliz˙u Clinton, i w najbliz˙- szym czasie zamierzała obdarzyc´ Morgana pierwszym wnukiem. Na razie wszystko wskazywało na to, z˙e be˛dzie to jedyny wnuk. Cole, detektyw pracuja˛cy w lokalnej policji, był samotnikiem. S´redni syn, Buddy, okazał sie˛ geniu- szem w dziedzinie informatyki i poza komputerami nie widział s´wiata. Najmłodsze dzieci, bliz´niacy J.D. i Dusty, robia˛cy kariere˛ w Hollywood, przebywali w chwili obecnej daleko od domu, na filmowych plenerach. Morgan otworzył oczy, spojrzał na zegarek, a po- tem sie˛gna˛ł po pilota. Za chwile˛ zaczyna sie˛ ,,Koło fortuny’’, kto´re zamierzał obejrzec´. Powitanie Debbie postanowił odłoz˙yc´ do jutra. Niech dziewczyna wy- pocznie po me˛cza˛cej podro´z˙y. Przewro´ciła sie˛ na plecy, popatrzyła na sufit i za- cze˛ła zastanawiac´ sie˛, czemu te˛ noc przespała w dzien- nych ciuchach. Przypomniawszy sobie przez˙ycia z poprzedniego dnia, zno´w poczuła sie˛ okropnie. Me˛z˙czyzna, na kto´rym chciała wywrzec´ jak naj- lepsze wraz˙enie, niczym worek kartofli cisna˛ł ja˛ na ło´z˙ko. Ale na szcze˛s´cie jest zdrowa i cała. Wstała

niepewnie, obawiaja˛c sie˛ zawrotu głowy, stwierdziła jednak, z˙e czuje sie˛ mniej wie˛cej normalnie. Wcia˛gne˛ła walizki na ło´z˙ko i zacze˛ła rozpakowy- wac´ rzeczy, rozgla˛daja˛c sie˛ przy tym po pokoju. S´ciany były wyklejone tapeta˛w delikatny wzo´r, ło´z˙ko pokrywała pastelowa kapa, w oknie wisiały dobrane kolorystycznie zasłony. Porozwieszane na s´cianach fotografie wskazywały na to, z˙e jest to dawny poko´j Lily. A wie˛c znajduje sie˛ w miejscu, w kto´rym dorastała przyjacio´łka. Na te˛ mys´l Debbie od razu poczuła sie˛ raz´niej. Przyjechała tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli. Rzucenie pracy kasjerki w supermarkecie nie oznacza- ło rezygnacji z tego rodzaju zatrudnienia. Teraz, gdy Douglas, to znaczy młodszy brat, skon´czył studia i potrafił w zasadzie utrzymac´ sie˛ sam, mogła wreszcie zaja˛c´ sie˛ soba˛. Od dzis´ be˛dzie mieszkała pod jednym dachem z me˛z˙czyzna˛, kto´ry wywarł na niej niezapomniane wraz˙enie i sprawił, z˙e zacze˛ła mys´lec´ o trwałym zwia˛zku. Wspomnienie powaz˙nej twarzy i ciemnych oczu stało sie˛ dla Debbie silnym bodz´cem do przyjaz- du do Kalifornii. Podczas pierwszego spotkania na sa˛siedzkim przy- je˛ciu z grillem, zorganizowanym na powitanie rodziny Lily w Oklahomie, oboje wywarli na sobie duz˙e wraz˙enie. Z˙eby bronic´ sie˛ przed zaangaz˙owaniem, zacze˛li rywalizowac´ o to, kto´re z nich be˛dzie skutecz- niej ignorowało obecnos´c´ drugiego.

Ta metoda jednak nie okazała sie˛ skuteczna. Cole Brownfield był me˛z˙czyzna˛, o kto´rym nie sposo´b zapomniec´. Od miesie˛cy Debbie bez przerwy o nim mys´lała. A teraz znalazła sie˛ w pobliz˙u niego, uznaw- szy, z˙e nadeszła pora działania. Wzie˛ła szybko prysznic, włoz˙yła czyste ubranie i ruszyła na poszukiwanie gospodarzy. W kuchni natkne˛ła sie˛ na Morgana, kus´tykaja˛cego z gipsem na nodze mie˛dzy stołem a szafkami i usiłuja˛cego przygo- towac´ sobie s´niadanie. Na widok panuja˛cego bałaganu Debbie ze zdumienia az˙ otworzyła usta. Kuchnia wygla˛dała tak, jakby przeszedł przez nia˛ huragan. – Moz˙e pomo´c? – spytała, odwzajemniaja˛c pro- mienny us´miech, kto´rym powitał ja˛ Morgan Brown- field. – Debbie! Nie masz poje˛cia, jak sie˛ ciesze˛, z˙e tutaj jestes´ – oznajmił z zachwytem w głosie. – Jestem bardzo wdzie˛czny za to, z˙e zgodziłas´ sie˛ pospieszyc´ mi z pomoca˛. – Zaraz to zrobie˛ – odparła Debbie, us´ciskawszy szybko pana domu. – Ale nie wiem, od czego zacza˛c´. – Od s´niadania – oznajmił Morgan. – W domu jest bałagan, ale nie brakuje jedzenia. Powinienem po- dzie˛kowac´ za to Cole’owi. Na sam dz´wie˛k tego imienia Debbie poro´z˙owiały policzki. – A ja powinnam podzie˛kowac´ mu za wczorajsza˛ pomoc. Nigdy w z˙yciu nie czułam sie˛ tak piekielnie z´le. Chorowałam i... było mi wstyd.

– Jestes´ młoda, spotka cie˛ jeszcze wiele ro´z˙nych przygo´d... – z˙artobliwym tonem skwitował Morgan jej wyznanie. S´mieja˛c sie˛ i dowcipkuja˛c, zjedli szybko s´niadanie. Pan domu zdał Debbie sprawozdanie z przebiegu rehabilitacji złamanej nogi, a takz˙e opowiedział pare˛ rzeczy o dzieciach. – O J.D. i Dusty’ego nie musisz sie˛ martwic´ – oznajmił. – Wyjechali kre˛cic´ film. – Wskazał zamknie˛te drzwi na wprost kuchni. – Tam jest Buddy, a przynajmniej tak mi sie˛ wydaje. Ostatnim razem widziałem go, jak włas´nie wchodził do tego swojego sanktuarium. A Cole ma słuz˙be˛. Nie sposo´b przewi- dziec´ godzin jego pracy, ale on ma zawsze poczucie odpowiedzialnos´ci, czasami az˙ za duz˙e. S´mierc´ mojej z˙ony nałoz˙yła na kaz˙dego z nas nowe obowia˛zki. Kiedy byłem w pracy, Cole brał na swoje barki całkowita˛ opieke˛ nad chłopcami i Lily. – Morgan westchna˛ł i potarł czoło. – Nie wiem, jak bym sobie wtedy poradził bez niego. Prawde˛ powiedziawszy, teraz tez˙ jest nam potrzebny. – Wiem,jakto jest. –Debbiepokiwała głowa˛.– Moi rodzice zmarli dos´c´ dawno temu. Tata na raka, a mama dwa lata po´z´niej zgine˛ła w wypadku. Zostałam sama z młodszym bratem, takim małym gangsterem. Szes´c´ lat zaje˛ło mi sprowadzenie go na dobra˛droge˛, i jeszcze dwa na przepchnie˛cie przez szkołe˛. W zeszłym roku Douglas skon´czył z wyro´z˙nieniem Uniwersytet Oklahomy.

– A jak tam twoje sprawy? – łagodnie zapytał Morgan. Ta dziewczyna dawała wiele innym, chyba wcale nie mys´la˛c o sobie. – Jestem wolna i przyjechałam, z˙eby zaja˛c´ sie˛ toba˛ – odparła. – Od czego mam zacza˛c´? Morgan wzruszył ramionami. – Doceniam, z˙e zgodziłas´ sie˛ nam pomo´c. To musiało byc´ trudne. Otworzyłem ci rachunek w swoim banku. Be˛dzie zasilany dwa razy w miesia˛cu. Prosze˛, wez´ na razie te czeki, bo wydrukowanie ksia˛z˙eczki na twoje nazwisko musi troche˛ potrwac´. – Nie chciałabym, z˙ebys´ traktował moja˛ pomoc jak... handlowa˛ transakcje˛ – powiedziała Debbie. Wspomnienie o zapłacie sprawiło, z˙e poczerwieniała. – Nie z˙al mi dotychczasowej pracy, nie byłam do niej przywia˛zana. Kasjerka w sklepie spoz˙ywczym nie jest zaje˛ciem, o kto´rym marza˛absolwentki szko´ł s´rednich. A zreszta˛szef zapewnił mnie, z˙e po powrocie ponow- nie dostane˛ te˛ robote˛. Pobyt tutaj traktuje˛ po prostu jak... urlop. Jeszcze nie byłam w Kalifornii. Us´miech starszego pana przypomniał jej Cole’a. Sama mys´l o nim sprawiła, z˙e straciła wa˛tek. – Chcesz wiedziec´, od czego zacza˛c´? – zapytał Morgan. – Rozejrzyj sie˛ po domu. Jest w okropnym stanie i doprowadzenie go do porza˛dku nie be˛dzie dla ciebie urlopem. Uwierz mi, dziewczyno, z˙e w pełni zasłuz˙ysz na kaz˙dy zarobiony grosz. Gdybys´ nie przyjechała, i tak kogos´ musiałbym zatrudnic´. Ten

nieszcze˛sny wypadek sprawił, z˙e nie tylko złamałem noge˛, lecz takz˙e straciłem dotychczasowa˛ energie˛. – Us´cisna˛ł lekko Debbie. – Wole˛ miec´ tutaj ciebie, a nie kogos´ obcego. Odwzajemniła jego us´miech. – I byc´ moz˙e poprosze˛ cie˛, z˙ebys´ kupiła nowy serwis. Nie moge˛ znalez´c´ połowy talerzy. Kubko´w i szklanek tez˙ pozostało niewiele. – Hm – mrukne˛ła Debbie i os´wiadczyła po kro´tkim namys´le: – Proponuje˛, z˙ebys´ przenio´sł sie˛ teraz na ten wspaniały lez˙ak nad basenem. I wez´ dzisiejsza˛gazete˛. Potem przyniose˛ cos´ zimnego do picia. Dzie˛ki temu, nie zakło´caja˛c ci spokoju, be˛de˛ mogła zrobic´ tu porza˛dek. Morgan przystał che˛tnie na te˛ propozycje˛ i po chwili Debbie zabrała sie˛ do roboty. Mniej wie˛cej godzine˛ po´z´niej dostrzegła w korytarzu jakis´ długi, przesuwaja˛cy sie˛ cien´. Podniosła głowe˛ akurat w chwili, gdy pustelnik Brownfield zdecydował sie˛ opus´cic´ swa˛ kryjo´wke˛, aby zaczerpna˛c´ powietrza. – Hej! – zawołała z salonu na widok Buddy’ego stoja˛cego z talerzem ciastek w jednej re˛ce i szklanka˛ wody sodowej w drugiej. – Przywitaj sie˛ ze mna˛. Dawno sie˛ nie widzielis´my. – Och... Debbie! – wykrztusił zdumiony młody człowiek, opychaja˛c sie˛ ciastkami. – Zupełnie zapom- niałem, z˙e masz przyjechac´. Ciesze˛ sie˛, z˙e zno´w cie˛ widze˛. Us´ciskała Buddy’ego i ledwie oparła sie˛ che˛ci, by

posadzic´ go na krzes´le i uczesac´. Wygla˛dał, jakby spał, stoja˛c na głowie. Potargane włosy sterczały mu na wszystkie strony. – Ja tez˙ – stwierdziła. – Nadal zajmujesz sie˛ informatyka˛? – Cole’a nie ma w domu – odpowiedział po swojemu. Jego umysł był, jak zawsze, skupiony na innym temacie niz˙ ten, kto´rego dotyczyła rozmowa. – Wiem, kochany – łagodnym tonem odparła Deb- bie i poklepała po ramieniu komputerowego geniusza, gdy znikał w drzwiach swego pokoju z talerzem i szklanka˛ w re˛ku. Nagle przyszło jej do głowy, z˙e byc´ moz˙e uda sie˛ oszcze˛dzic´ Morganowi wydatko´w na nowa˛ zastawe˛. – Buddy! – zawołała przez drzwi. – Masz kwad- rans na odniesienie do kuchni wszystkich naczyn´. Jes´li tego nie zrobisz, wkrocze˛ do ciebie z wiadrem wody i odkurzaczem. Drzwi natychmiast sie˛ otworzyły i Buddy stana˛ł w progu. Na jego ustach widniały okruchy ciastek, a w szeroko otwartych oczach malowało sie˛ przera- z˙enie. – Nie... nie moz˙esz tu wejs´c´... nigdy... – wyja˛kał. – Poczekaj! Zrobie˛ to... ale tobie nie wolno... Tylko wezme˛... Debbie spokojnie czekała, az˙ Buddy sie˛ pozbiera. Wepchna˛ł ostatnie ciastko do ust, obro´cił sie˛ w miejs- cu i rzucił w gła˛b pokoju. Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem. A wie˛c szantaz˙ czasem sie˛ opłaca!

Podczas pierwszych pie˛ciu przemarszo´w geniusza komputerowego do kuchni powstrzymała sie˛ od ja- kichkolwiek uwag. Wskazała palcem otwarta˛ zmy- warke˛. Buddy zamrugał oczami i dławia˛c sie˛, prze- łkna˛ł ostatnie ciastko. – Mnie to pokazujesz? – zapytał i zaraz na wi- dok wyrazu twarzy Debbie odpowiedział sam sobie: – Jasne. Zostawiła go w kuchni i wyszła przed dom, by zobaczyc´, co dzieje sie˛ z Morganem. Drzemał. Przesu- ne˛ła po cichu stolik ogrodowy, tak aby umieszczony nad nim parasol rzucał na lez˙ak wie˛cej cienia, i za- wro´ciła do domu. Akurat w tej chwili zadzwonił telefon. – Mieszkanie Brownfieldo´w – oznajmiła. Głe˛boki me˛ski głos niemal s´cia˛ł ja˛ z no´g. Oparta o s´ciane˛ usiłowała sie˛ skupic´. Czuła sie˛ niemal tak jak wczoraj w samolocie. Kiedy oderwał sie˛ od ziemi, z˙oła˛dek Debbie pozostał daleko w tyle, gdzies´ nad czerwona˛ gleba˛ Oklahomy. – Jestes´ dzis´ w lepszej formie? – zapytał Cole, zadowolony, z˙e rozmawia z Debbie. Nie musiał wie˛c pytac´ nikogo, jak ona sie˛ czuje, zdradzaja˛c w ten sposo´b przyczyne˛ swego telefonu. – Znacznie lepszej – odparła. – Cole... – Zawiesiła głos. – O co chodzi? – zapytał. – Dzie˛kuje˛ – powiedziała. – Za co?

– Sam dobrze wiesz. Za to, z˙e przyszedłes´ mi z pomoca˛. Za to, z˙e połoz˙yłes´ mnie do ło´z˙ka. Za to, z˙e zdja˛łes´ mi pantofle. I przyniosłes´ moje bagaz˙e... – Aha. – Cole przerwał jej te˛ wyliczanke˛. – Na tym polega, mała, moja rola. Gliniarze sa˛ po to, aby pomagac´. Powiedział do niej: mała! Debbie ze wzruszenia przymkne˛ła oczy. Z trudem wzie˛ła sie˛ w gars´c´. – Wierze˛ ci na słowo w to, co mo´wisz o gliniarzach – os´wiadczyła – ale wczoraj nie widziałam na tobie policyjnej odznaki. Wprawdzie niezbyt dopisywał mi wzrok, ale z miejsca, w kto´rym sie˛ czołgałam, zauwa- z˙yłam całe mno´stwo obnaz˙onej sko´ry. A do tego mokrej. Ale bez odznaki. Jestem pewna, z˙e jej nie... – A wie˛c nie zmieniłas´ sie˛ ani o jote˛. Mam racje˛? – wymamrotał Cole, zadowolony, z˙e Debbie nie moz˙e dostrzec wypieko´w, kto´re wysta˛piły mu nagle na policzkach. Ta dziewczyna jest z piekła rodem, uznał. Przeciez˙ me˛z˙czyz´ni z zasady sie˛ nie czerwienia˛. – Przyznaje˛ sie˛ do winy, panie władzo – os´wiad- czyła. – Jaka czeka mnie kara? Usłyszała, jak Cole wcia˛gna˛ł głos´no powietrze. Nie dał sie˛ jednak sprowokowac´ do odpowiedzi. Nie dał, bo w z˙aden sposo´b nie mo´gł sie˛ przyznac´ do tego, co przyszło mu włas´nie do głowy. Zdarzały sie˛ przypadki aresztowan´ za mniejsze przewinienia. – Zaopiekuj sie˛ moja˛ rodzina˛ – rzekł po chwili. – Kiedy jutro wro´ce˛ do domu, ułoz˙ymy wspo´lnie jakis´ sensowny plan działania. Czy teraz czegos´ ci brakuje?

Gdy tylko zadał to pytanie, wiedział, z˙e Debbie najche˛tniej udzieliłaby mu niecenzuralnej odpowie- dzi. Wstrzymał oddech. – To, czego potrzebuje˛, moz˙e poczekac´ – odrzekła po dłuz˙szej chwili. – No to do zobaczenia. Cole wzia˛ł sie˛ w gars´c´ i przerwał poła˛czenie. Ta dziewczyna doprowadza go do ostatecznos´ci. Robił sie˛ przy niej piekielnie rozdraz˙niony. Nie jest to jednak nic nowego. W takim stanie znajdował sie˛ od dnia, w kto´rym sie˛ poznali. – Tato, do licha – denerwował sie˛ Cole. – Musisz wspo´łpracowac´. Ta noga nigdy nie be˛dzie sprawna, jes´li nie zabierzesz sie˛ za c´wiczenia, kto´re zalecił ci lekarz. A ty nawet nie pro´bujesz! Chcesz, z˙ebym to ja wykonał za ciebie cała˛ robote˛. Wchodza˛c do salonu, Debbie dosłyszała ostatnie słowa Cole’a. Obrzuciła wzrokiem Morgana, kto´ry lez˙ał na plecach na podłodze – osłona gipsowa została chwilowo zdje˛ta – Cole zas´ kle˛czał obok i usiłował zmusic´ ojca do c´wiczen´. – Nie obchodzi mnie twoje gadanie i to, co mo´wia˛ lekarze – wyrzekał Morgan. – Za bardzo boli mnie noga, z˙ebym mo´gł nia˛ poruszac´. – Wiem,z˙eboli–zgodziłsie˛ Cole,usiłuja˛czachowac´ spoko´j.–Ale jes´liprzyzwyczaiszsie˛ doutykania,be˛dzie bolała jeszcze bardziej. Dobrze o tym wiesz. Kiedy Morgan zmierzył syna ostrym wzrokiem,

Debbie uznała, z˙e nadeszła pora na interwencje˛. Była zwolenniczka˛ łagodnej perswazji. – Cole, telefon do ciebie – oznajmiła, dotykaja˛c jego ramienia. Drgna˛ł nerwowo. Nie słyszał ani jak wchodziła do salonu, ani dzwonka telefonu. – Dzie˛kuje˛ – mrukna˛ł i nie podnosza˛c wzroku na Debbie, opus´cił na podłoge˛ noge˛ ojca i wyszedł z pokoju. – Jestem pewna, z˙e te wszystkie c´wiczenia sa˛ bolesne – stwierdziła, kle˛kaja˛c w miejscu, kto´re włas´nie opus´cił Cole. Morgan przytakna˛ł skinieniem głowy. Wreszcie znalazł sie˛ ktos´, kto go rozumie! – Tez˙ byłabym ws´ciekła, gdybym musiała nosic´ bez przerwy, dzien´ w dzien´, taki wstre˛tny gips – przy- znała Debbie. Starszy pan nawet sie˛ nie zorientował, kiedy dał sie˛ złapac´ w sidła. Cole wro´cił do salonu akurat w chwili, gdy Debbie wspo´łczuła jego ojcu. Wy- rzekali razem. Przekonany, z˙e dziewczyna zaprzepa- s´ci wszystko, co udało mu sie˛ z najwie˛kszym trudem zdziałac´ do tej pory, Cole juz˙ chciał zaprotestowac´, gdy nagle przycia˛gne˛ły jego uwage˛ naste˛pne słowa Debbie. Us´miechna˛ł sie˛ z zadowoleniem. Ta dziewczyna doskonale radzi sobie z jego ojcem. – Biedaku – mo´wiła ze wspo´łczuciem w głosie – musisz tkwic´ w domu podczas najpie˛kniejszej pory

roku i nawet nie moz˙esz skorzystac´ ze swojego wspaniałego basenu. Morgan pokiwał głowa˛. Uz˙alanie sie˛ Debbie nad jego marnym losem zrobiło swoje, gdyz˙ starszy pan nawet nie zauwaz˙ył, kiedy powiedziała: – Wiesz, co przyszło mi do głowy? Chyba zaraz zadzwonie˛ do twojego lekarza i wygarne˛ mu prosto w oczy, co o nim mys´le˛. Dlaczego nie pozwala ci rehabilitowac´ nogi w wodzie? Przeciez˙ c´wiczenia be˛da˛ tak samo skuteczne, choc´ znacznie mniej ucia˛z˙- liwe. Cole westchna˛ł. Wszystkie stosowane przez niego sposoby namawiania ojca na gimnastyke˛, pros´by i groz´by, spełzły na niczym, a Debbie metoda˛łagodnej perswazji w cia˛gu paru minut doprowadziła do tego, z˙e starszy pan be˛dzie błagał o c´wiczenia, jes´li tylko dostanie sie˛ do basenu. – Powiedz, czego sobie z˙yczysz – cia˛gne˛ła. – Mam zadzwonic´ do lekarza i namo´wic´ go do zastosowania tego, co oboje wymys´lilis´my, czy wolisz nadal c´wi- czyc´ z Cole’em? – Nazwisko i numer telefonu znajdziesz w bloczku przy kuchennym telefonie – poinformował Morgan, machaja˛c re˛ka˛. – Do licha, dziewczyno, to jasne, z˙e powinienem c´wiczyc´ w wodzie. Debbie ukryła us´miech satysfakcji, poklepała star- szego pana po nodze i podniosła sie˛ z podłogi. – Jestes´ niebezpieczna – sykna˛ł Cole, gdy mijała go w drodze do kuchni.

– Fakt – potwierdziła z całym spokojem, nie podnosza˛c wzroku. – I radze˛ ci dobrze to zapamie˛tac´. – Morgan, kop! No kop! – rozkazywała Debbie, nie zwaz˙aja˛c na utyskiwania niesfornego pacjenta. Zaparta plecami o s´ciane˛ basenu, stoja˛c na rozstawio- nych nogach, podtrzymywała Morgana tak, z˙e mo´gł wykonywac´ energiczne ruchy nogami, unosza˛c sie˛ na wodzie. – Zaraz skon´czymy. Zro´b jeszcze raz noz˙yce, a potem polez˙ysz sobie spokojnie na wodzie i odpocz- niesz, zanim załoz˙e˛ ci gips. Czy to ci odpowiada? – spytała. – Gne˛bisz biednego człowieka – je˛czał Morgan, posłusznie machaja˛c nogami. – Jestes´ jeszcze gorsza niz˙ Cole. Morgan po raz ostatni wierzgna˛ł noga˛, wzniecaja˛c strumienie wody i zalewaja˛c Debbie. – Ale chyba ładniejsza, prawda? – spytała zalotnie. Cole, kto´ry akurat w tej chwili wyszedł na patio, zatrzymał sie˛ w po´ł kroku. Na widok ojca i tej dziewczyny baraszkuja˛cych w basenie poczuł przy- pływ zazdros´ci. Kropelki pokrywaja˛ce ramiona Debbie połyskiwa- ły w słon´cu niczym tysia˛ce diamenciko´w. Ruch wody woko´ł ciała sprawiał, z˙e od czasu do czasu Cole dostrzegał czerwone bikini, namiastke˛ kostiumu uzmysławiaja˛ca˛, z˙e za tymi ska˛pymi szmatkami znaj- duje sie˛ cos´, co che˛tnie by obejrzał.

Dopiero potem dostrzegł zme˛czona˛ twarz Debbie. Musiało ja˛ wykon´czyc´ podtrzymywanie cie˛z˙kiego rekonwalescenta. Cole uznał, z˙e pora wkroczyc´ do akcji. – Hej, wy tam w basenie! – zawołał, rzucaja˛c re˛cznik na lez˙ak. – Zostawcie dla mnie troche˛ wody. Usłyszawszy znajomy głos, Debbie omal nie wypu- s´ciła Morgana z obje˛c´. Jej szyja i policzki gwałtownie sie˛ zaczerwieniły. Na szcze˛s´cie mogła to przypisac´ grzeja˛cemu mocno słon´cu. Cole miał na sobie te same ska˛pe ka˛pielo´wki co w dniu jej przybycia. Ro´z˙nica polegała jednak na tym, z˙e teraz mogła w pełni podziwiac´ jego doskonale zbudowane, ciało. Cole wszedł do basenu i w rozkołysanej wodzie zaszedł Debbie od tyłu, po czym wycia˛gna˛ł re˛ce i przeja˛ł na siebie cie˛z˙ar Morgana. – Zmykaj, mała – powiedział. – Na chwile˛ cie˛ zasta˛pie˛. Ile razy tata jeszcze powinien powto´rzyc´ to c´wiczenie? Debbie zamarła. Musi wygla˛dac´ okropnie. Mokre włosy oblepiaja˛ jej twarz i szyje˛, wisza˛ce na rze˛sach krople niemal ja˛os´lepiaja˛. Nie straciła jednak zdolno- s´ci odczuwania. A dotyk je˛drnego ciała Cole’a spra- wił, z˙e dostała dreszczy. – Tylko raz – wymamrotała. – Drz˙ysz – stwierdził, gdy zanurkowała, by opus´- cic´ basen. – Za długo byłas´ w wodzie. Płyn´ do brzegu i łap za re˛cznik.

Tym razem Debbie zaniemo´wiła. Zapomniała je˛zy- ka w ge˛bie. Pozostało tylko niesamowite doznanie wywołane dotykiem Cole’a. Marzyła o tym, aby mo´c odwro´cic´ sie˛ i zarzucic´ mu re˛ce na szyje˛. No, przynaj- mniej na pocza˛tek... Zamiast tego wyszła posłusznie z wody, chwyciła re˛cznik i owine˛ła sie˛ nim, a potem usiadła na lez˙aku i obserwowała, jak Cole wykonuje z ojcem ostatnie c´wiczenie, s´mieja˛c sie˛ i podkpiwaja˛c z kaprys´nego rekonwalescenta. – Złos´cisz sie˛, bo zasta˛piłem Debbie – draz˙nił go Cole. – Wiem, z˙e nie jestem tak ładny jak ona, ale chyba nawet tego nie zauwaz˙yłes´. Starszy pan zamilkł, dopiero teraz uprzytomniwszy sobie własne zachowanie. Zrobiło mu sie˛ przykro. – Przepraszam – powiedział. – Doceniam to, co dla mnie robicie. Nie chwale˛ was bez przerwy, ale jestem wam wdzie˛czny i chciałbym, abys´cie zdawali sobie z tego sprawe˛. – Ujrzawszy zmieszanie na twarzach Debbie i syna, dorzucił: – Nie zapomnij, dziewczyno, z˙e na deser obiecałas´ mi dzis´ kruche ciasto z truskaw- kami. – Nie zapomne˛. – Debbie rozes´miała sie˛ lekko. – A ty zostaw sobie miejsce w z˙oła˛dku. Jes´li mam upiec ciasto, obaj musicie zjes´c´ je z apetytem. Ide˛ sie˛ ubrac´, a wy sobie radz´cie. Odeszła szybko, zostawiaja˛c Cole’a z ojcem. Wie- działa, z˙e ła˛czy ich duz˙a zaz˙yłos´c´, i podejrzewała, iz˙ od chwili jej przyjazdu Cole czuje sie˛ troche˛ nieswojo.

Zwłaszcza wtedy, kiedy dzieli ich tylko cienka s´ciana mie˛dzy pokojami. Do uszu Debbie docierał kaz˙dy odgłos, od trzeszczenia ło´z˙ka do łoskotu wody w ła- zience. Słyszeli sie˛ nawzajem, co sprawiało, z˙e pod- czas codziennych spotkan´ zachowywali sie˛ troche˛ nienaturalnie. Cole wychodził zazwyczaj wczesnym rankiem lub w ogo´le nie wracał na noc. Debbie starała sie˛ nie mys´lec´ o stale groz˙a˛cym mu niebezpieczen´stwie i nawet czasami z˙ałowała, z˙e zakochała sie˛ w po- licjancie. Ale jej zasadniczy problem polegał na tym, by uzmysłowic´ Cole’owi, z˙e jest mu nie- zbe˛dna. – Ktos´ mo´wił cos´ o deserze? – zapytał Buddy, kiedy Debbie weszła do kuchni. – Nie powinienes´ miec´ z˙adnego zdrowego ze˛ba – os´wiadczyła, ruszaja˛c w strone˛ swego pokoju. – Nigdy w z˙yciu nie widziałam człowieka, kto´ry jadłby tyle słodyczy. Gdybym napychała sie˛ nimi tak jak ty, byłabym cie˛z˙ko chora. – Cole jest tutaj od godziny – ni sta˛d, ni zowa˛d stwierdził Buddy, swoim zwyczajem zmieniaja˛c nagle temat. Debbie zaczynała pojmowac´ sens dziwacznych, z pozoru nielogicznych wypowiedzi komputerowego geniusza. Dopiero co oznajmił po swojemu, z˙e Cole, wro´ciwszy przed godzina˛, przygla˛dał sie˛ ukradkiem temu, co dzieje sie˛ w basenie. To znaczy, z˙e jest nia˛ zainteresowany.

– Dzis´ wieczorem, przyjacielu, zajme˛ sie˛ toba˛ podczas kolacji. – Debbie poklepała Buddy’ego po policzku. – Jestes´ facetem, o kto´rego warto dbac´. Geniusz komputerowy us´miechna˛ł sie˛ z zadowole- niem, błyskawicznie wyła˛czył z nurtu prowadzonej konwersacji i po chwili znikna˛ł za drzwiami swego sanktuarium. – Kiedy jedzenie be˛dzie gotowe, dam ci znac´! – zawołała Debbie, wychodza˛c z kuchni. – A dzis´ kolacja be˛dzie wyja˛tkowa, nie tylko ze wzgle˛du na deser. Juz˙ to czuje˛.

ROZDZIAŁ DRUGI – Komu dołoz˙yc´ ciasta? – spytała Debbie, zlizuja˛c z palca resztke˛ bitej s´mietany. – To znaczy, kto opro´cz Buddy’ego ma ochote˛ na dokładke˛? – poprawiła sie˛ z us´miechem. Cole nie mo´gł oderwac´ wzroku od odrobiny s´mieta- ny przylepionej w ka˛ciku jej ust. Debbie włas´nie natrafiła na nia˛ je˛zykiem i zlizała. Wygla˛dała nie- zwykle apetycznie. – Ja juz˙ dzie˛kuje˛ – oznajmił Morgan, odsuwaja˛c sie˛ z krzesłem od stołu. – Złotko, cała kolacja była wys´mienita. Pokus´tykał do salonu, by obejrzec´ ostatnie wydanie wieczornych wiadomos´ci. Buddy nałoz˙ył sobie na talerz druga˛ porcje˛ deseru i podnio´sł sie˛ od stołu. Wkładaja˛c do ust kawałek ciasta, potkna˛ł sie˛ o krzesło. Na podłoge˛ spadła truskawka.