uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 759 157
  • Obserwuję767
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 531

Sidney Sheldon - Po drugiej stronie ciemności 01

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:PDF

Sidney Sheldon - Po drugiej stronie ciemności 01.PDF

uzavrano EBooki S Sidney Sheldon
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 125 osób, 96 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 502 stron)

Powieści Sidneya Sheldona w Wydawnictwie Amber Gdy nadejdzie jutro, Mistrzyni gry, Naga twarz, Nic nie trwa wiecznie, Pamiętna noc, Po drugiej stronie ciemności, Sąd ostateczny, Spadające gwiazdy SIDNEY SHELDON: Po drugiej stronie ciemności PrzekładMałgorzata Dors AMBER.

Tytuł oryginałuTHE OTHER SIDE OF MIDNIGHT Ilustracja na okładceTHOMAS PYBURN Redakcja merytorycznaMONIKAROLŚKA RedakcjatechnicznaANDRZEJ WITKOWSKI KorektaJOANNA DZIKELZBW^EPNER w^ Copyńght 1973 the Sidney Sheldon Family Liniited PartnershipAli ńghts reserved For the PolisheditionCopyńght 1997 by Wydawnictwo Amber Sp. z o. o. ISBN 83-7169-338-9 Afcc

PROLOG Ateny: 1947 Przez zakurzoną przednią szybęsamochodu szef policji, Georgios Skoun,obserwował śródmiejskie biurowce i hotele, które w powolnym acz wyniszczającym tańcu przewracały się jeden na drugi jak rzędy gigantycznychkręgli w kosmicznej kręgielni. - Dwadzieścia minut - obiecał policjantza kierownicą - żadnegoruchu. Skouri skinąłgłową z roztargnieniem i gapił się na budynki. To był widok, którynigdy nie przestawał gofascynować. Rozgrzane sierpniowymsłońcempowietrze drgało, sprawiając wrażenie, iż budynki przechylają sięi opadająna ziemię, tworząc pełen gracji wodospad ze szkła i stali. Zegar wskazywał dziesięć minut po dwunastej i ulice były niemal puste,ale nawet ci nieliczni przechodnie,których mijali, zbyt byli ospali, żebyzwrócić uwagę na trzy policyjne samochody, pędzące w kierunku znajdującego siędwadzieścia kilometrów od Aten lotniska Hellenikon. Szefpolicji jechał. w pierwszym aucie. Normalnie zostałby w swoim wygodnym, chłodnymgabinecie,wysyłając do pracy w toupalne południe podwładnych, ale sytuacjabyła daleka od normalnej i Skouri udał się na lotniskoosobiście aż z dwóchpowodów. Po pierwsze tego dnia przylatywały do Aten bardzo ważne osobistościz różnych stron świata, które należało odpowiednio powitać i dopilnować, by przeszły przezodprawęcelno- paszportową bezzbędnych ceregieli. A po drugie,i to akurat było ważniejsze, nalotnisku pełno było dziś zagranicznych dziennikarzy i reporterów, zbierających materiał do telewizyjnychwiadomości. Skouri nie był głupi, toteżkiedy rano się golił, przyszło mu dogłowy, że jego karierze z pewnością nie zaszkodziłoby, gdyby w wieczornym dzienniku pokazano, jak podejmuje szacownychgości. Fakt, że sensacyjne wydarzenie, którym interesował się cały świat, miałomiejsce akuratnapodlegającym mu terenie, był nadzwyczajnym zrządzeniem losu i Skoun byłby głupcem,gdyby tego nie wykorzystał. Omówił to zresztą dokładnie.

z dwiema najbliższymi mu osobami - ze swoją żoną i kochanką. Pochodzącaze wsi Anna, kobieta w średnim wieku,brzydka i zgorzkniała, kazała mutrzymać się od lotniska z daleka i w ogóle nie angażować się w całą sprawę,aby nikt nie mógł go winić, gdy coś pójdzie nie tak. Natomiast słodki, ślicznyanioł, jakim była młodziutka Melina, poradził mu, aby osobiście przywitałważnych gości. Zgadzała się ona z jego opinią,że tego typu wydarzenie możewjednej chwili przynieść mu szeroki rozgłos. Gdyby odpowiednio je wykorzystał,mógłby co najmniej dostać podwyżkę, a przy odrobinie szczęściaotrzymać stanowisko komisarza policji, gdy obecnie zajmujący je człowiekprzejdzie na emeryturę. Po raz setny już chyba Skouri uświadomił sobie, jakwielką ironię losu stanowił fakt, że Melina była jego żoną, a Anna kochanką,i po raz kolejny zaczął się zastanawiać, gdzie popełnił błąd. W końcuwróciłmyślami doczekającego go zadania. Musiał dopilnować,aby na lotniskuwszystko odbyło się bez zarzutu. Zresztą zabrał ze sobądwunastu swoich najlepszych ludzi. Zdawał sobie sprawę, że najtrudniej przyjdzie mu trzymanie dziennikarzy z daleka. Zdziwił się na wieść, ilu reporterównajważniejszych gazet z całego świataprzyjechałodo Aten. Z nim samymprzeprowadzonojuż sześć wywiadów, za każdym razem w innym języku. Jego odpowiedzi tłumaczone były na niemiecki,angielski,japoński, francuski, włoski i rosyjski. Ledwie jednak zaczął się cieszyć nowo zdobytą sławą,zadzwonił do niego komisarz ioznajmił, iż jego zdaniem szef policji postępujebardzoniemądrze, wypowiadając się publiczniena temat procesu o morderstwo, który jeszcze się nawet nie odbył. Skouribył pewien, iżjegoprzełożonym kierowaławyłącznie zazdrość,lecz uznał, że rozsądniej będzie nie upierać się przy swoim, tak więc od tej poryodmawiał udzielania wywiadów. Doszedł jednak do wniosku, że jeśli przypadkowo sfotografują go w czasiezajęć na lotnisku oczekujący na przybywające osobistości reporterzy, to komisarz nie może mieć o to pretensji. Kiedy samochódpędził w dółaleją Sygrou i przy wybrzeżu skręcił w lewo w kierunkuPhaleronu, Skouri poczuł ucisk w żołądku. Od lotniska dzieliło go jeszcze tylkopięć minut jazdy. Myślami przebiegł listęnazwisk tychwszystkich sław, które przybywałydzisiaj do Aten. Armandowi Gautier dokuczała choroba lokomocyjna. Gdzieś wgłębi duszybardzo bał się latania, a strachten wynikał z jego przesadnej miłości do samego siebie i do życia. W połączeniu z turbulencjami,jakie zwykle latem rzucały samolotami zbliżającymi się do Grecji, sprawiał, żeArmando męczyłygwałtowne mdłościi wymioty. Gautier był wysokim, chorobliwie wręcz chudym mężczyznąo wyglądzieuczonego, wysokimczole i przylepionym doust sardonicznym uśmiechu.

W wiekudwudziestu dwóch lat pomógł borykającemu się z trudnościami francuskiemu filmowi stworzyć La NowelleVagtie, a później odniósł jeszczewiększe sukcesyw dziedzinieteatru. Obecniebył jednymz najlepszych reżyserów na świeciei w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Jeszcze dwadzieścia minut temulot wydawał mu się całkiem przyjemny. Stewardesa rozpoznała go i nie tylko spełniała wszelkie jego życzenia,alei dała mu do zrozumienia, że czeka na propozycje. Kilkakrotnie podchodzilidoniego różni pasażerowie, którzy chcieli wyrazić podziw dla jego filmów isztuk teatralnych, ale Gautiera najbardziej zainteresowałaładna Angielka studiująca w Oksfordzie w college'u św. Anny. Przygotowywała właśnie pracę magisterską na temat związany z teatrem i zdecydowała się pisaćo Gautierze. Rozmawiało sięmu z niąbardzoprzyjemnie, dopóki nie wspomniała o NoellePage. - Grała kiedyś w sztukach, które pan reżyserował, prawda? - spytała. -Mam nadzieję, że uda mi się dostaćna salę sądową. Będzie tam istny cyrk. Gautierpoczuł, żechwyta rękoma brzegi siedzenia, dziwiąc się, żetawzmianka tak nim wstrząsnęła. Chociaż minęło tyle lat, wspomnienieNoellewciążbudziło w nimostry ból. Nikt nigdy niezranił go bardziej niż ta kobietai zapewnenikomu więcej sięto nie uda. Odkąd trzymiesiące temuprzeczytałw prasie o aresztowaniu Noelle, nie mógł myśleć o niczym innym. Wielokrotnie pisałdo niej listy i wysyłałtelegramy, oferując wszelkąpomoc, aleani razu nie dostał odpowiedzi. Wprawdzie nie zamierzał przyjeżdżać na proces, leczwiedział,że nie potrafisię od tego powstrzymać. Wmawiał sobie, żejedziepo to, by zobaczyć czy Noelle zmieniła się od czasu, kiedy ze sobą żyli. Przyznałjednak sam przed sobą,iż jest jeszcze jeden powód ku temu. Jegodusza reżysera lubowała siędramatem - pragnął przyglądać się poszczególnym scenom i zobaczyć twarz Noelle, kiedysędzia wyda wyrok decydujący ojej życiulub śmierci. Nagle dobiegający z interkomu, metaliczny głos pilota oznajmił, iż za trzyminuty samolotwyląduje w Atenach, i Armanda Gautiera ogarnęło takie podniecenie na myśl o zobaczeniu Noelle,żezapomniał zupełnie o swoich nudnościach. Doktor Israel Katz leciał do Aten z Capetown, gdzie mieszkał nastałeipracował jako neurochirurg oraz szef personelu medycznegow GrooteSchuur,ogromnym nowo wybudowanym szpitalu. Katz uznawany byłzajednego z najlepszych neurochirurgów na świecie. W czasopismach medycznych ażroiło się odartykułów o jego odkryciach w tej dziedzinie, a do jegopacjentówzaliczali się pewien premier, prezydent jednego zpaństw oraz król.

Średniego wzrostu mężczyzna o wyrazistych rysach, głębokoosadzonych oczach, inteligentnej twarzy i szczupłych, długich, niespokojnychrękach oparł się wygodnie wfotelu. Czuł sięzmęczonyi, jak zwykle w takich wypadkach, zaczął mu doskwierać bólw prawej nodze, której zresztą już nie miał,bo sześć lat temu amputował mują siekierą pewien odważny człowiek. Doktor miał za sobądługi dzień. W nocy przeprowadził operację, potem odwiedził kilku pacjentów, a następnieuczestniczył wzebraniu.

kierownictwa szpitala, z którego wyszedł w połowie, by zdążyć na samo- lot do Aten, a tym samym na proces. Estera, jego żona, próbowała godo tejpodróży zniechęcić. - I tak w żaden sposób nie możesz jej pomóc -mówiła. Może i miała rację, lecz Noelle Page zaryzykowała kiedyś dla niego własneżycie, więc uważał, żejest jej coś winien. Gdyo tym myślał, znów ogarnęłogoto samo trudne do opisania uczucie, które towarzyszło mu, ilekroć przebywałw jej towarzystwie. Zupełniejakby wystarczyło pomyślećo tejkobiecie, abyprzestały istnieć wszystkie minione lata, przez które się nie widzieli. Wiedziałjednak, że to tylko jego romantyczna fantazja. Tamtych czasów nicprzecież niemogło wrócić. Nagle doktor Katz poczuł, że samolot lekko drgnął; pilot wypuścił właśnie podwozie i rozpoczął podchodzenie do lądowania. Lekarz wyjrzałprzez okno i zobaczył pod sobą Kair,gdzie miał przesiąść się na samolot liniiTAElecący do Aten ido Noelle. Czy takobieta winnabyła morderstwa? Samolot kierował się w stronę pasa, a Katz przypomniał sobiepewną strasznązbrodnię,której Noelle dopuściła się kiedyś w Paryżu. Wsparty o reling swego jachtu PhilippeSorelpatrzył na zbliżające sięnabrzeże w Pireusie. Ogromnielubił morskierejsy, bo były jedną z nielicznych okazji,by uciec od fanów. Sorel należałdo tych niewielu artystów,których występy niezawodnie przyciągały rzesze widzów, dlatego miałwielkie szansę stać się gwiazdą. Nie był jednak przystojnym mężczyzną. Przeciwnie - miał twarz boksera, który przegrał kilkanaście ostatnich walk; jegonos nosił ślady kilkuzłamań, rzadkie włosy nie dodawały mu urody, a gdyszedł, utykał na jedną nogę. To wszystko jednak nie miało najmniejszegoznaczenia, bo Philippe Sorel był szaleniepociągający. Ten wykształcony człowiek o łagodnym głosie potrafiłdoprowadzać kobiety doszaleństwa połączeniem wrodzonej delikatności z twarzą i sylwetką gbura, a i mężczyźnispoglądali naniego jak na bohatera. Jacht zbliżał się do portu,a Sorel po razkolejny zastanawiał się, co właściwie go tuprzywiodło. By móc uczestniczyćwprocesieNoelle, odłożył kręcenie nowego filmu. Wiedział, że pozbawionyochrony swoich menadżerów i rzeczników prasowych, będzie na sali sądowej łatwym celem dla wszystkich dziennikarzy. Pewien był, że reporterzybłędnie zrozumieją jegoobecność na procesie byłej kochanki, sądząc, żechcepo prostuzwrócić na siebie uwagę. Wiedział, że tak czy owak będziesię czułokropnie, ale musiał zobaczyć Noelle i upewnić się, czy może jej jakoś pomóc. Patrząc, jakjacht przybija do białego nabrzeża, wspominał tęNoelle,którą kiedyś znał, z którą mieszkał isypiał, i doszedł do wniosku, że jestcałkowicie zdolna do popełnienia morderstwa.

W czasie,gdy jachtPhilippe'a Sorela zbliżał się do brzegówGrecji, w samolocie linii Pan American, oddalonym jeszcze o sto milod lotniska Hellenikon, siedział specjalny asystent prezydenta Stanów Zjednoczonych. WilliamFraser byłprzystojnym mężczyzną po pięćdziesiątce, miał siwe włosy, wyraźniezarysowane kości policzkowe i wyraz twarzy człowiekanawykłego do sprawowania władzy. Wprawdzie trzymał w ręku jakieś dokumenty, ale od ponad godziny nieodwrócił strony ani nawet się nie poruszył. Aby móc przybyć do Aten,wziął urlop, mimo iż czasbył potemu nienajlepszy, bo Kongresdebatował akuratnad bardzo ważnymisprawami. W pełnibył świadom, żenajbliższe tygodnieprzyniosą mu wielebólu, lecz czuł, że nie może postąpićinaczej. Jechał, żeby się zemścić, i myślta napawała go zimną satysfakcją. W końcu zmusił się, aby nie myśleć o rozpoczynającym się następnego dniaprocesie, iwyjrzał przez okno. W dolezobaczył podskakującą na falach wycieczkową łódź i odległe wybrzeże Grecji, ku któremu zmierzała. August Lanchon już od trzechdnicierpiał na chorobęmorską i w dodatku dręczył go strach. Męczyły go nudności,ponieważ płynąc wynajętą w Marsyliiłodzią natknął się na wiejący mistral, i obawa, że jegożona dowie się,gdzie się wybrał. Lanchonprzekroczył już sześćdziesiątkę i byłotyłym, łysym mężczyzną okrótkich, przysadzistychnogach, ospowatej twarzy ześwińskimi oczkami i wąskimiwargami, między które zawsze wciśnięte byłotanie cygaro. W Marsylii miał sklep z ubraniami i nie mógł sobie pozwolić, aprzynajmniej takmówił swojej żonie, bywyjeżdżać na wakacje, jak to robilibogaci ludzie. Iteraz nieomieszkał przypomnieć samemu sobie, że ta wyprawa nie miała naturalnie wakacyjnego charakteru. Musiałjednak jeszcze razzobaczyć swą ukochanąNoelle. Odkąd go opuściła, zwielkim zainteresowaniem śledził przebieg jej kariery, czytając kolumny towarzyskie i artykuływ rozmaitych gazetach i czasopismach. Kiedyzagrała w swojej pierwszejsztuce, Lanchon wybrał się pociągiem do Paryża, żebysię z nią spotkać, leczjej głupia sekretarka do tegonie dopuściła. Potem oglądał wszystkie jej filmyi to wielokrotnie, iza każdym razem wspominał, jak się ze sobą kochali. Zdawał sobie sprawę, żeobecna podróż będzie go dużokosztować, ale wiedział,że wartajestkażdego grosza. Wyobrażał sobie, że jego najdroższa Noelleprzypomni sobie te czasy, kiedy byli razem, i poprosi go o pomoc. A on przekupi sędziego czy jakiegośinnego urzędnika, o ile oczywiście niebędzie to zadrogo kosztowało, i tym sposobem uwolni Noelle, a potem zabierze ją doMarsylii i umieści wjakimś małym mieszkanku, gdzie będzie cały czas do jego dyspozycji. Jeśli naturalnie żona nie dowie się o jegowyprawie.

Tymczasem prawnik, Frederick Stavros,pracował w swym maleńkimbiurze mieszczącym sięw starym, walącym się budynku w ubogiej dzielnicyAten, Monastiraki. Stavros był młodym, ambitnym, pełnym chęci do pracy,ale i uczuciowym człowiekiem, który starał się zarobić na życie, wykonując.

wybrany przez siebie zawód. Nie mógł sobie pozwolić na asystenta, więcsam musiał zajmować się żmudnym zbieraniem materiałów do prowadzonych przez siebie spraw. Niecierpiał tej części swej pracy, lecz tym razemgodził się ztą koniecznością, gdyż wiedział, że jeśli wygra tęsprawę, dokońca życia nie będzie musiał martwić się o klientów. Wreszcie będziemógłożenić się z Eleną izałożyć rodzinę. Mógłby też wynająć luksusowe biuroi zatrudnić pracowników, a nawet zapisać siędo jakiegoś modnego klubu, jakna przykład Athenee Lesky, gdzie bez truduspotkałby potencjalnych klientów, bogatych zresztą. A zmiany prowadzące do osiągnięcia tego wszystkiego już się zaczęły. Ilekroć Stavros pojawiał się na ateńskich ulicach, zawszerozpoznał go ktoś, kto widział jego zdjęcie w gazecie. Wystarczyło kilka krótkich tygodni, aby zaczął byćznany jako obrońca Larry'ego Douglasa. Chociaż w głębi duszy Stavros uważał, że znalazł się naniewłaściwej pozycji. Wolałby bronić Noelle Page niżtego szaraczka. Larry'ego Douglasa, ale w końcu sam też był szaraczkiem. Wystarczyło mu więc, że on, Frederick Stavros,gra jedną z ważniejszych ról w sprawie okrzykniętej najbardziej sensacyjnymmorderstwem stulecia. Jeżeli w tym procesie oskarżeni zostaną uniewinnieni,tosławy nie zabrakniedla nikogo. Właściwie tylko jednarzecz martwiła Stavrosa i nie mógł przestaćo niej myśleć. Wprawdzieobydwojgu oskarżonymzarzucono popełnienietej samej zbrodni, lecz Noelle Page miała własnegoobrońcę. Jeśli ona zostałaby uniewinniona, a Larry Douglas skazany. ta myślprzyprawiałago o dreszcze i próbował odpychać ją od siebie. Reporterzywciąż pytali go, czy jego zdaniemoskarżenisą winni. Uśmiechem kwitowałtę ich naiwność. Bo jakie to w końcu miało znaczenie, czy popełnili przestępstwo czy nie? Mieli pełneprawo donajlepszej obrony, jaką tylko można sobiezapewnić za pieniądze. Oczywiście w przypadku jego osoby to stwierdzeniebyło nieco przesadzone, lecz jeżeli chodziło o prawnika Noelle Page. no, tojuż była zupełnie inna sprawa. Noelle reprezentował Napoleon Chotas, najlepszy obrońca w sprawach kryminalnych na świecie. Chotasani razu nieprzegrał ważnej sprawy. Ta myśl wywołała uśmiech na twarzy Stavrosa. Wprawdzie przed nikim by siędo tegonie przyznał,lecz zamierzał wykorzystać talent kolegi po fachu w celu osiągnięcia sławy. Podczas gdy Stavros ciężko pracował w swym biurze, Napoleon Chotasuczestniczył w eleganckimprzyjęciu odbywającym sięw luksusowej williw modnej dzielnicy Aten, Kolonaki. Sławnyprawnik był chudym,wymizerowanym mężczyzną o dużych,smutnych oczach charta i pomarszczonej twarzy. Pod maską łagodnego, nieco zagubionegoczłowieka krył się błyskotliwy umysł i umiejętność formułowania ciętych uwag.

Dłubiąc widelczykiemw deserze, prawnik rozmyślał w skupieniu o rozpoczynającym się następnego dnia procesie. Zresztątego wieczoru rozmowy koncentrowały się głównie na tym wydarzeniu. Były jednakdość ogólnikowe, bo goście wykazywalizbyt wiele taktu, by zadawać bezpośrednie pytania. Jednakże gdy wieczór 10 miał się już ku końcowi, a ouzoi brandy szybciej znikały z kieliszków, gospodyni przyjęciazapytała: - Proszęnam powiedzieć, czy panazdaniemci dwoje są winni? -Ależ to niemożliwe - odrzekł niewinnym głosem Chotas. - Przecieżjedno z nich jest moim klientem. Taodpowiedź wywołała pełen uznania śmiech. - Jaka tak naprawdę jest Noelle Page? Chotaswahał się przez chwilę, po czym odparł: - To niezwykła kobieta - powiedział ważąc słowa. - Jest pięknai utalentowana. Nagle ku swemu własnemu zdziwieniu uświadomił sobie, że nie ma ochotyrozmawiać oNoelle. A poza tym trudno byłoująć jej osobowość w słowa. Jeszczekilka miesięcy temu Chotas świadombył jedynie, że topowszechnieznana osobistość, o której pisują na kolumnach towarzyskich i której twarzozdabia okładki czasopism poświęconych filmowi. Nigdy jej nie widział, ajeśli o niej pomyślał, to tylkoz obojętnością i pogardą, jaką darzył wszystkieaktorki. Bo one miały tylko ładne ciała i anikrzty rozumu. Ale w tym wypadku jakżeżsię pomylił! Kiedypoznał Noelle, zakochał się w niej beznadziejnie. I to właśnieprzez nią złamał swą kardynalną zasadę, a mianowicie - nigdynie angażować się w jakikolwiek związek emocjonalny z klientem. Chotasdoskonale pamiętał topopołudnie, kiedy został poproszony ojej obronę. Pakował się właśnie, bo wraz z żoną miał wyjechać do Nowego Jorku, byodwiedzić córkę, która dopiero courodziłaswoje pierwszedziecko. I sądził,żenic nie byłow stanie powstrzymać go odtego wyjazdu. Okazało się jednak, że wystarczą dwa słowa. Jeszczeteraz miał przed oczami swegolokaja,gdyten wszedł do pokojui podając mutelefonoznajmił: "K-onstantin Demirisna linii". Na tę wyspę można się było dostać jedynie helikopterem albo jachtem,ale zarówno lądowisko jak iprywatna przystań patrolowane były dwadzieścia cztery godziny nadobę przezuzbrojonych strażników, którym towarzyszyły tresowane owczarki niemieckie. Wyspa stanowiła osobistą własnośćKonstantina Demirisai żaden nieproszony gość nie miał na nią wstępu. Wśródtych, którzy mogli ją odwiedzić, byli królowie i królowe, byli i obecni prezydenci, gwiazdy filmowe, śpiewacy operowi oraz znani pisarze i malarze.

Awyjeżdżając wszyscy odczuwali dla jej właściciela szacunek zmieszanyzestrachem. Konstantin Demiris był trzecimw kolejności najbogatszym człowiekiem świata i jednym z najpotężniejszych, a w dodatku miał swój styli dobry gust, i umiał wydawać pieniądze, by tworzyć piękno. W przeddzień procesu siedział wygodnie w fotelu w wyłożonej kosztowną boazerią bibliotece i paląc płaskieegipskie cygaro, zrobione specjalniedla niego, rozmyślało mającym zacząć się rano procesie. Dziennikarze już odmiesięcy próbowalisię do niego dostać, ale po prostu ich do siebie nie 11.

dopuszczał. Wystarczyło, że jego kochanka sądzona będzie za morderstwoi jego nazwisko zostanie, choćby tylko bardzo luźno, powiązane ze sprawą. Nie chciał powiększaćrozgłosu wokół procesu, samudzielając wywiadów. Zastanawiał się, co czuje teraz Noelle, tam w celi, w więzieniu przy ulicyNikodemous. Czy może śpi? Czyteż raczej nie? Czy bardzo się boi tychwszystkich strasznychprzeżyć,które ją czekają? Wspomniał swą ostatniąrozmowę, jaką przeprowadził z Chotasem. Ufał temuprawnikowi i wiedział,że nie sprawi mu zawodu. Wyraźnie zaznaczył,żenie ma dla niegoznaczenia,czy Noelle jest winna czy nie. Chotas miał tylko zapracować nakażdy groszhorrendalnego honorarium, jakie obiecał mu Demiris za obronę Noelle. Grekuznał, że niema najmniejszego powodu do niepokoju. Na procesie na pewnowszystko dobrze pójdzie. A ponieważ nigdy niczego niezapominał, pamiętał,że ulubionymi kwiatami Catherine Douglas są prześliczne greckie róże o nazwie Triantafylie. Sięgnął więc po leżący na biurku notatnik i zapisał: Triantafylie. Catherine Douglas. Taki drobiazg mógł dla niej zrobić. KSIĘGA PIERWSZA.

CATHERINE Chicago: 1919- 1939 Rozdział 1 "1^'ażde duże miasto ma własny charakter, swoją osobowość, która wyra-B^ża się w swoistym stylu. Chicagow latach dwudziestych było niespokojnym, bardzo dynamicznym molochem, pozbawionymogłady i dobrychmanier, wciąż jeszcze tkwiącym jedną nogą w bezwzględnym świecie zdominowanym przez potentatów. Oni zresztą je zbudowali - William B. Ogden,John Wentworth, Cyrus McCormick i George M. Pullman. Było to królestwoludzi z gatunku Philipa Armoura, Gustavusa Swiftai Marshalla Fielda. A rządzili nim wyrachowani zawodowi gangsterzy, tacy jak Hymie Weiss czy "człowiek z blizną" -AlCapone. Jednym z najwcześniejszych wydarzeń,jakie Catherine Alexander zachowała wpamięci, była wspólna z ojcem wyprawa do baruo podłodze wysypanej grubą warstwą trocin, gdzie została posadzona na straszliwie zimnymstołku. Ojciec zamówił ogromny kufel piwa dla siebie i szklankę napoju dlaniej. Catherine miała wtedy zaledwie pięć lat, alepamiętała, jaka czuła siędumna, gdy obcy ludzie podchodzili do niej i podziwiali jej urodę. Zamawialipotem drinki, a ojciec za nie płacił. A ona mocno przytulałasię do ręki ojca, bymieć pewność, że wciąż przy niej jest. Wrócił do domu zaledwie poprzedniego dnia, a Catherine wiedziała, że niedługo znów gdzieś wyjedzie. Ojciecbyłkomiwojażerem i wyjaśniał już córce, że jego praca łączysięz wyjazdami doodległych miast. Dlatego musi czasem przebywać z dala od domu nawet przezkilka miesięcy, by potem móc przywieźć jej i mamieładneprezenty. Catherine zawszelkącenę próbowała zawrzeć z ojcem układ. Obiecała,że zrezygnuje z prezentów, jeślionzostanie w domu. Ale ojciec śmiał się tylko i mówił,że jest aż za mądra na swój wiek, poczym znówwyjeżdżał na całe półroku. Z tamtych lat matkę,którą miała przecież na co dzień, pamiętała dośćniejasno, jako pozbawioną osobowości postać, ojca natomiast,którego widywała od czasu do czasu, wspominała niezwykle jasno i wyraziście. Jawił się 15.

jej jako mężczyzna przystojny, skory do śmiechu, z dużym poczuciem humoru, wspaniałomyślny i pełen ciepła. Dni, w czasie których gościł w domu,były niczymświęta, bo wypełniały je uczty, prezenty iniespodzianki. Gdy Catherine miała siedem lat,ojciec stracił pracę i życie jego rodzinyuległo zmianie. Przeprowadzili sięwówczasz Chicago do Gary wstanieIndiana,gdzieojciec zaczął pracować jako sprzedawca w sklepie z biżuterią. ACatherine po raz pierwszyposzła do szkoły. Wobec innych dzieci była bardzo ostrożna i trzymała się od nich z daleka, nauczycielisię bała, a oni błędnieinterpretowali jej rezerwę jako zarozumiałość. Ojciec codziennie przychodziłdodomu na kolację i dopiero teraz Catherine miała wrażenie,że tworzą prawdziwą rodzinę, taką samąjak wiele innych. W niedziele całą trójką chodzili naplażę Millera, gdzie wynajmowali konie i odbywali jedno- lub dwugodzinneprzejażdżki wzdłuż wydmowegowybrzeża. Catherine ogromnie polubiła życie w Gary, lecz pół rokupo tym, jak się tam osiedlili, ojciec znów straciłpracę i musieli przeprowadzić się na przedmieścia Chicago do dzielnicy Harvey. Trafiła tam do szkoły w środku rokuszkolnego. Była zupełnie nowa,a wcześniejnawiązane przyjaźnieurwały się. Powszeclinie uważanoją zasamotniczkę. Inne dzieci,pewnie czujące się wśród swoich kolegów, okrutnie wyśmiewały się z nowej uczennicy, chudej i wysokiej. Z czasem Catherine nauczyłasię przybierać maskę obojętności, którejużywała niczym tarczy w obronie przed atakami ze strony rówieśników. Jeśli komuś udawało się przebić tę osłonę, oddawała cios, posługując się ciętym,zjadliwymdowcipem. Jedyne, co chciała osiągnąć, tożeby prześladowcy dali jejspokój, alejej zachowanie zupełnie nieoczekiwanie odniosło innyskutek. Catherine redagowała szkolnągazetkęi w swej pierwszejrecenzji natemat przygotowanego przez kolegów musicalu napisała: "W drugim akcieusłyszeliśmy solowy popis Tommy'ego Beldena na trąbce, ale Tommy tylkosię popisywał". Zdanie toczęsto cytowano, a co najdziwniejsze, następnegodniaTommy podszedł do Catherine ioznajmił, że uważa jej wypowiedź zabardzo zabawną. Nauczyciel angielskiego zadał uczniom przeczytanie książki "KapitanHoratio Homblower". Catherinejej nie cierpiała, dlatego jej recenzja składałasięz jednego tylko zdania: "Jego łódź byłajeszcze okropniejsza niż zatoka,doktórej zawijał". A nauczyciel, który był żeglarzem amatorem, ocenił jej pracęna szóstkę. Koledzy i koleżankicoraz częściejzaczęli cytować jej uwagi i bardzo szybko Catherine wsławiła się jako szkolny dowcipniś. Akurat skończyła wtedy czternaście lat i zaczęła z dziewczynki przekształcać się w kobietę. Potrafiła godzinami stać przed lustrem,wpatrywać sięw swoje odbicie i zastanawiać, co zrobić,żebyzmienić swój nieciekawy wizerunek.

Chciała wyglądać jak My ma Loy, której uroda doprowadzała mężczyzn doszaleństwa, ale lustrzana tafla, największy jej wróg, pokazywałabrzydko skręcone czarne włosy, których w żadensposób nie można byłoułożyć, poważne szare oczy, usta, które zdawały się poszerzać z godziny nagodzinę, i lekko zadarty nos. Pocieszała się, że możeniejest naprawdę brzydka, 16 ale też musiała przyznać, że nikt nie klękałby przed nią, aby tylkozechciałazagrać w filmie. Wciągała policzki i mrużyłazalotnie oczy, wyobrażając sobie,że jest modelką, ale wynik nadal ją przygnębiał. Przybrała więc innąpozę. Popatrzyław lustro szeroko otwartymioczami, starając się, by spojrzeniebyło pełneżycia,i ciepło się uśmiechnęła. Ale i tym razem nic z tego. Nieprzypominałanawet typowej Amerykanki. Do nikogo nie była podobna. Chłodno stwierdziła, że figurę ma zupełniew porządku, chociaż też nic nadzwyczajnego. A przecież najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnęła byćkimśwyjątkowym, być naprawdę Kimś, o kim ludzie zawsze będą pamiętać i ktonigdy, ale to nigdy nie umrze. Gdy Catherine skończyłapiętnaście lat,wpadła jej w ręce książka MaryBaker Eddy "Nauka i zdrowie", i przez kolejne dwa tygodnie codziennie przezgodzinę wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, zaklinając je, by stałosiępiękne. Jednakże jedyną zmianą, jaką zaobserwowała po upływie tego okresu, było pojawienie siętrądzikowychkrostek na brodziei pryszcza na czole. Wtedy przestała jeść słodyczei zrezygnowałaz czytania Mary Baker Eddyoraz z patrzenia w lustro. Rodzina Catherine przeprowadziła się z powrotem do Chicagoi miesz' kali teraz w ciasnym, brzydkim mieszkanku w północnej częścimiasta, w Rogers Park, gdzie czynsze były niskie. Kraj coraz bardziej pogrążał się w recesji. Ojciec Catherine pracował mniej,a pił więcej, i obydwoje zmatkąwrzeszczeli wciąż na siebie, ciągle się awanturując i nawzajem obwiniając,co sprawiało, że Catherine wolała przebywaćpoza domem. Chodziła naplażęoddaloną zaledwieo kilka domów i tam spacerowała wzdłuż brzegu,poddając siępowiewom rześkiego wiatru, który zdawał się unosić jej wiotkieciało. Godzinami wpatrywała sięw szarą, niespokojną powierzchnięjeziorai rozpaczliwie tęskniłaza czymś, czego nawet nie potrafiła nazwać. Chciała tego czegoś tak bardzo, że tęsknota obezwładniała ją czasami nagłąfalą nieznośnegobólu. Kiedy odkryła książki Thomasa Wolfe'a, wydały jej się onezwierciadlanym odbiciem tej zaprawionej goryczą słodkiejnostalgii,która ją przepełniała. Byłato jednak tęsknota za czymś, co jeszcze się nie wydarzyło - zupełniejakby gdzieś, kiedyś, Catherineprzeżyła już szczęśliwe życie i teraz nie mogłasię doczekać,by je powtórzyć.

Zaczęła już miesiączkowaći chociaż przeobrażałasię powoli w kobietę, była pewna, że to, czegotak potrzebuje, pragnie i za czymtęskniażdo bólu, nie ma natury fizycznej inie jest związanez seksem. Było toraczej silne, nieposkromione pragnienie bycia zauważoną,wzniesienia się ponad miliony zwykłych mieszkańców Ziemi, tak aby każdywiedział, kim ona jesti widząc ją na ulicymówił: "Towłaśnie CatherineAlexander, ta wielka. " No właśnie, wielka co? To tutaj tkwił problem. Catherine nie wiedziała, czego właściwie chce,za czym tak rozpaczliwie tęskni. Jeśli starczało jej pieniędzy, to w sobotnie wieczory chodziła do kina - Stateand Lake^8iiratei,McVickers albo Chicago - i oglądała filmy. Potrafiła zupełniezatracicie w cM^wnym, wyrafinowanym świecieGary'egoGranta i Jean 17.

Arthur, śmiać się z Wallace'em Beery i Marie Dressler, czy cierpieć wrazz Betty Davies, przeżywając jej miłosne problemy. Catherine czuła,żebliższajestjej Irenę Dunne niż własna matka. Kiedy Catherine była w ostatniej klasieszkołyśredniej, Senior High School,jej największy wróg, lustro, stało się jej przyjacielem. Dziewczyna w szklanejtafli miała pełną życia, interesującą twarz,kruczoczarne włosy i miękką,kremowejbarwy skórę. Twarz jej miała regularne rysy, usta świadczyły o szczerości i wrażliwości, aszare oczy o inteligencji. Jej zgrabna sylwetka odznaczałasię jędrnymi, dobrze rozwiniętymi piersiami,łagodnie zaokrąglonymibiodrami i ładnyminogami. Sprawiała wrażenie pełnej rezerwy i wyniosłejosoby,z czego Catherine nie zdawała sobie sprawy, zupełnie jakby te cechynie leżały w jej naturze. Przypuszczała, że to coś w rodzaju zbroi, którą przywdziała, gdy zaczęłachodzić do szkoły. Recesja sprawiła, że ludziecoraz bardziej musieli zaciskać pasa, a ojciecCatherine kolejny raz rozkręcałjakiś wielki interes, któryjednak nigdy niezaczynał funkcjonować. Bez przerwy budowałzamki na lodzie i obmyślałprojekty, które miały mu przynieść milionowedochody. Skonstruował naprzykład specjalne lewarki, zamontowanenad kołami samochodu, które możnabyło uruchomić, posługując się jedynie przyciskiem na desce rozdzielczej. Jednakże żaden producentsamochodównie wykazał zainteresowania tympomysłem. Pan Alexanderopracował też obracającą się ciągle, bo zasilanąelektrycznie, tablicę ogłoszeniową do prezentacji reklamw sklepach. Chociażrozmowy wstępnez potencjalnymiklientami wróżyły sukces, sprawa poszłajednakw zapomnienie. W końcu ojciec Catherinepożyczył pieniądze od swego młodszego brata,Ralpha z Omaha, by zakupić furgonetkę, którą chciałprzerobić na objazdowywarsztat szewski i jeździć po okolicy. Godzinami omawiał ten projekt zżonąi córką. "To nie może się nie udać", mówił. "Bowyobraźcie sobie,że szewcsam przychodzi do waszych drzwi! Nigdy jeszczeczegoś takiego niebyło. Zacznęod jednej furgonetki ijeśli przyniesie mi ona choćby tylko dwadzieściadolarówdziennie, to daje sto dwadzieścia tygodniowo. Mając dwa warsztaty mógłbym zarobić dwieście czterdzieścidolarów przez tydzień. Nim minierok, będę miał dwadzieściatakich furgonetek, a to da midwa tysiąceczterysta dolarów tygodniowo, co oznaczasto dwadzieściapięć tysięcy rocznie. A to przecieżdopiero początek. " Dwamiesiące późniejfurgonetka zniknęła razem z szewcemi wtensposóbrozwiało się kolejne marzenie panaAlexandra. Catherine miała nadzieję, że będzie mogła studiować w NorthwesternUnion. Była najlepsząuczennicą w swojej klasie,ale wiedziała, że nawet jeślidostanie stypendium, ciężkojej będzie się utrzymać.

Czuła, że nadejdzie dzień,kiedy los zmusi ją do porzucenia nauki i rozpoczęcia pracy zarobkowej. Zatrudniłaby się wtedy jako sekretarka, lecznigdy nie zrezygnowałaby z realizacji 18 swego marzenia, które miało uczynić jej życie bogatym i znaczącym. Fakt, żewciąż nie wiedziała, co właściwie chciałaby osiągnąć ani jaki sens nadać życiu napawał ją jeszcze większym i trudnym do zniesienia smutkiem i poczuciem beznadziejności. Winę za ten stan rzeczy przypisywała dojrzewaniu. Cokolwiek jednak było jego przyczyną,wprawiało ją w straszliwy stres. "Dzieci są za małe, żeby przechodzić przez cośtakiego jak dojrzewanie",myślała gorzko. Dwóm szkolnymkolegom Catherine wydawało się, że są w niejzakochani. Jeden z nich. Tony Korman, miał wprzyszłości pracować w firmieprawniczej swego ojca, a na razie był o trzydzieści centymetrów niższy odCatherine. Miałziemistącerę,a w jego krótkowzrocznych, ciągle załzawionych oczachmalowało się uwielbienie dla koleżanki. Drugi z chłopców, DeanMcDermott, był gruby i nieśmiały, i zamierzał zostać dentystą. Oczywiściebył jeszcze Roń Peterson, ale jegoz nikim niedało się porównać. O Ronię,szkolnym mistrzu gry w piłkę nożną, wszyscymówili, że na sto procentdostanie stypendium sportowe. Wysoki, barczysty, miał twarz filmowegoamanta i cieszył się sławą najatrakcyjniejszego chłopakaw szkole. Jedyne, co powstrzymywało Catherine od natychmiastowych zaręczynz Ronem, to fakt, że onnie zauważał nawet jej istnienia. Ilekroć mijała go nakorytarzu, serce zaczynało walić jej jak młotem i pospiesznie obmyślała jakąśdowcipną i prowokującą uwagę, która skłoniłaby go doumówienia się z niąna randkę. Wystarczyło jednak, że zbliżyła się do niego, a język stawałjejkołkiem i jak zwykle mijali się w milczeniu. Zupełnie jak "Królowa Maria"i barkaze śmieciami, myślała Catherine beznadziejnie. Stopniowoproblemy finansowe zaczynały bardzo doskwierać rodzinieCatherine. Zalegali z czynszem za trzy miesiącei nie wylądowali jeszcze nabruku tylko dlatego,że gospodyni oczarowana była panem Alexandrem,jego wynalazkami i wielkimi planami. Ale Catherine słuchając ojca czułatylko dojmujący smutek. Ojciec wciąż był wesołyi optymistycznienastawionydo życia, lecz córka nie dała się zwieść tej masce i potrafiładojrzećto, co się pod nią kryło. Cudowny, beztroski urok tego człowieka, któryniegdyś opromieniał wszystko, czego pan Alexander się dotknął, teraz jużsię wypalał. Obecnie ojciec przypominał Catherine małego chłopczykaw skórze mężczyzny wśrednim wieku, którywciąż opowiada o wspaniałych planach na przyszłość,byzatuszować porażki, jakie poniósł w przeszłości. Nie razprzecież widziała, jak ojcieczapraszał kilkanaście osóbdorestauracji, a potem z miną wesołkaodchodziłz jednym z gości na stronęi pożyczał pieniądze nie tylko na zapłacenie rachunku, ale i na hojny napiwek dla kelnera. Nigdy nie liczył się z pieniędzmi, bo musiał .

przecież zachowaćswoją reputację. Mimo toCatherine kochała tego człowieka i uczucia tego nie zniszczyła nawet świadomość, że rolę ojca traktował beztroskoi obojętnie. Uwielbiała jego entuzjazm, optymizm i energię, które tak 19.

wyróżniały go spośród tych wszystkich smutnych, ponurych ludzi. Miałszczególny dar dawania radości inigdy jej nikomu nie skąpił. Ostatecznie Catherine doszła do wniosku, że ojciec szczęśliwszy jest dziękiswym marzeniom, chociaż nigdy nie miały się one ziścić, niż matka, która nawet bała się im oddawać. W kwietniumatka zmarła na atak serca. To wtedy właśnie po raz pierwszy Catherinezetknęła się ze śmiercią. Ich maleńkie mieszkankozapełniłosięprzyjaciółmi i znajomymi, którzy przyszli złożyć kondolencje iprzyciszonymgłosem wypowiadali stosowne w tej tragicznej chwili, nieszczere wyrazy współczucia. Śmierć uczyniła z pani Alexander drobniutką, pomarszczoną istotę pozbawioną kompletnie życiowych soków i energii, choć Catherine przemknęło przez myśl, że może jednak to życie doprowadziło ją do takiegostanu. Starała się odgrzebać w pamięci te chwile, w którychbyły sobiez matką bliskie, kiedy sięrazemśmiały i dzieliły wspomnieniami,aleprzychodził jej na myśl jedynie ojciec, jak zawsze uśmiechnięty, wesoły i pełenenergii. Zupełnie jakby życie matki byłotylko bladym cieniem, który zniknął zanim pamięć zdołała wyraźnie zapisać wydarzenia przeszłości. Patrząc na leżącą w trumnie woskową postać ubraną w prostączarną sukienkę z białym kołnierzykiem, Catherine pomyślała, że matka zmarnowała swe życie. Bo i jakież ono było? Poczuła, żeznówopanowuje jąpragnienie sprzed lat,marzenie bycia kimś, ktozostawiłby coś po sobie,bo nie chciałaby skończyć w jakimś anonimowymgrobie, który ludziemijaliby nie wiedząc i nie dbając o to,kim była Catherine Alexander, zanim zmarła i obróciła się w proch. Na pogrzeb przyjechałwuj Catherine, Ralph, i ciocia Pauline, którzy mieszkali w stanie Omaha. Ralph byłdziesięć lat młodszy od swego brata i zupełnie do niego niepodobny. Prowadził firmę wysyłkową handlującą witaminami i bardzo dobrze mu się powodziło. Był potężnym, dobrze zbudowanymmężczyzną o kanciastych ramionach, wydatnej szczęce i kwadratowym podbródku, co sprawiało wrażenie, że jest jakby niedoszlifowany, i Catherine niemiaławątpliwości, żetaki równieżjest jego umysł. Jego żona przypominałaptaszka wciąż świergoczącego i trzepoczącego skrzydełkami. Obydwoje wydawali się przyzwoitymi ludźmi, a z tego,co Catherine wiedziała, wuj Ralphpożyczył ojcu mnóstwo pieniędzy. Mimo to czuła, żenic jej z nimi nie łączy. Oni, podobnie jak matka, nie potrafili snuć marzeń. Po pogrzebie wuj Ralph oznajmił, że chciałby porozmawiać z bratemi jego córką. Usiedli więc w maleńkim saloniku, a Paulinepodsuwała imtace z kawą iherbatnikami. -Wiem,że nie najlepiej wiedzie ci się finansowo - zwrócił się Ralph dobrata. - Za bardzobujasz w obłokach,alezawsze taki byłeś.

Jesteś jednakmoimbratem i nie pozwolę,żebyśzostał bez środków do życia. Już toomówiliśmy z Pauline. Chciałbym, żebyśpracował u mnie. - W Omaha? 20 - Zarobisz na przyzwoite życie i zarówno ty, jak iCatherine możecie zamieszkać unas. Mamy dużydom. Dla Catherine była to przygnębiająca propozycja. Przeprowadzka do Omahaoznaczała kres jej wszystkich marzeń. - Muszę to przemyśleć - odrzekł ojciec. -Wracamy pociągiem o szóstej - oznajmił wujek Ralph. - Do tego czasuzdecyduj, cochcesz zrobić. KiedyCatherine została z ojcem sama, ten zaczął się użalać: - Jechać do Omaha! Założę się, że tam nie ma nawet porządnego zakładufryzjerskiego. Catherine wiedziałajednak,że ojcowskie marudzenie to tylko przedstawienie odgrywane na jej użytek. Bo bez względu na to, czy wOmaha byłporządny zakładfryzjerski, czy nie, ojciec niemiał wyboru. Wpadł w końcuwsidła, które zastawiło na niego życie. Catherine zastanawiała się, jak ojciecbędzie się czuł, prowadząc ustabilizowane życie i wykonując nudną pracę odgodziny do godziny. Pewnie upodobni się doschwytanego w niewolę dzikiego ptaszka, który rzuca się wklatce, chcąc się z niejwyrwać, i cierpiz powodu zamknięcia. Jeśli natomiastchodziło o nią, tomusiała porzucić myśl o studiach wNorthwestem University. Złożyła już podanie o stypendium, ale dotej pory nie miała żadnejodpowiedzi. Po południuojciec zadzwonił do brata,by powiedzieć, że przyjmuje jego propozycję. Następnego dnia Catherine poszła do dyrektora szkoły, by powiadomićgo,że przeprowadza się do Omaha. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, on wstał i powiedział: "Mojegratulacje, Catherine. Zostało ci przyznanepełne stypendium na studia w Northwestem University". Wieczorem Catherine omówiła wszystko z ojcem i wspólnie zdecydowali, że on sam pojedzie z bratem, a ona zamieszkaw uniwersyteckim akademiku. Dziesięć. dni później odprowadziła ojca na dworzec La Salle Street. Poczuła sięwówczas straszliwie osamotniona i z ciężkim sercem żegnała sięzczłowiekiem, którego kochała najbardziejna świecie. A jednocześnie chciała, żeby pociąg wreszcie odjechał, bo ogromnie cieszyła się na myśl, że oto zachwilę będzie wolna i wreszcierozpocznie własne życie. Stojąc na peronie,wpatrywałasię w przyciśniętą do szyby twarz ojca, który chciał jeszczespojrzeć na nią,zanim pociąg ruszy. Ten przystojny mężczyzna w zniszczonymubraniu wciąż święcie wierzył, że przyjdzie dzień, kiedy wespnie się naszczyt.

Wracając do domu Catherine coś sobie uświadomiła i wybuchnęła śmiechem. Na tę podróż doOmaha, gdzie czekałana niego praca, której rozpaczliwie wręcz potrzebował, ojciec wynajął salonkę. W dniurozpoczęcia rokuakademickiego nauniwersytecieNorthwestemCatherineczuła się tak podekscytowana, że ledwie nad sobą panowała. Dzieńten miał dla niej szczególne znaczenie, które trudno było w pełni wyrazićsłowami. Studia stanowiły kluczdo spełnienia marzeń, były sposobemna 21.

realizację tych nie określonych bliżej ambicji, które już od tak dawna nie dawały jej spokoju. Powiodła wzrokiem po ogromnej auli, wktórej setki studentówczekały w kolejce, bysię zarejestrować, i pomyślała: "Przyjdzie takidzień, że wszyscy dowiecie się kim jestem. I powiecie wtedy:Chodziłam doszkołyrazem z Catherine Alexander". Catherine zapisała się na tyle zajęć, ilebyło to możliwe, i dostała miejsce wakademiku. Jeszcze tego samego rankaznalazła sobie pracęjako kasjerka w uczęszczanym sklepie z kanapkami, którymieścił sięna terenie miasteczka uniwersyteckiego. Miała wnim pracowaćpopołudniami za piętnaście dolarów tygodniowo, co wprawdzie nie pozwalało na żadne luksusy, ale wystarczało na zakup książek i zaspokojenie podstawowych potrzeb. Mniej więcej w połowie drugiego roku Catherineuznała, że najprawdopodobniej jest jedyną dziewicąna całym uniwersytecie. W czasach, kiedy byładorastającą dziewczynką, udało jejsię podsłuchać coś niecoś z rozmów dorosłych na temat seksu. Wywnioskowała naich podstawie, że musi to byćcoś wspaniałego i bała się tylko, że kiedy ona będzie na tyle dojrzała, by sięnimcieszyć, seks przestanie istnieć. No i wyglądało na to, że miałarację. Przynajmniej jeślichodziło o nią samą. A na uniwersytecie nie mówiło sięo niczyminnym, jak tylko o seksie. Ten temat dominował i w akademiku,i w salach zajęciowych,i w łazienkach, i w sklepie, wktórym pracowała. Catherine była wręczzszokowana szczerością opowiadających onim osób. - Jerry jest niesamowity. To prawdziwy King Kong. - Masz na myśli jego kutasa czy rozum? -Rozumjest mu całkowicie zbędny, moja droga. Wczoraj miałam orgazm aż sześć razy. - A umawiałaś się możekiedyś z Emie'em Robbinsem? Jest nieduży, alewiele potrafi. - Dzisiaj spotykam się z Alexem. Wiesz może coś o nim? - To ofiara. Możesz go sobie darować. Zabrałmnie w zeszłym tygodniuna plażę. Ściągnął mi majtki izaczął obmacywać, więc i ja wsadziłam murękę w gacie, ale nic niemogłam tam znaleźć. Ostatnia uwaga skwitowana została powszechnymśmiechem. Catherine uważała te rozmowy za wulgarne i obrzydliwe, alestarałasię nieuronićz nich ani słowa. Traktowała to jako ćwiczenie masochistyczne. Podczas gdy dziewczyny opowiadały o swoich seksualnych wyczynach, ona wyobrażała sobie siebie włóżku z jakimś chłopcem,który kochałby się znią sza- ,leńczo i namiętnie. Zwykle zaczynało ją wtedy boleć krocze, więc przyciskała.

,do udmocno zaciśnięte pięści, by sprawić sobie ból i tym samym przytłumić 'to, co czuła między pachwinami. O Boże, myślała, pewnie umrę jakodziewica. l to jedyna dziewiętnastoletnia dziewica na uniwersytecie Northwestem, a możei wcałych Stanach. Będę znanajako Dziewica Catherine. Kościół ogłosimnieświętą i raz do roku ludzie będą zapalać świeczki podmoim obrazem. O Boże,; cowłaściwie się ze mną dzieje? - pytała samą siebie. Już wiem, odpowiadała ,sobie po chwili. Nikt jeszcze nie zaproponował mi pójścia do łóżka,a przecież 22 do takiej zabawy potrzeba dwojga. To znaczy, oczywiście, że jeśli ktoś chce siębawić tak jak należy, to musi to robić zkimś innym. Chłopakiem,o którym dziewczyny wspominały najczęściej, gdy rozmawiały o seksie, był Roń Peterson. Roń dostał stypendium sportowe na Northwestem i cieszył się tutaj tak samo wielką popularnością, jak w szkoleśredniej. Na pierwszym roku wybrano go nawetprzewodniczącym całegorocznika. Catherine spotkała go zaraz na początku semestru na pierwszych zajęciachz łaciny. Roń był teraz jeszcze przystojniejszy niż w szkole, bardziej postawny,a na jego wyrazistej twarzy pojawił się wyraz beztroskiej pewności siebie. Pozajęciach Roń podszedł do Catherine, a jej serce zaczęło walić jak młotem. Jużprawie słyszała ich rozmowę: - Catherine Alexander, to ty! -Cześć, Roń. - Chodzisz na tę łacinę? -Tak. - Co za ulga! -Dlaczego? - Dlaczego? Bo nie mam o łacinie zielonego pojęcia, a tyjesteśw tej dziedzinie genialna. Razem będzienam szłofantastycznie. Co robisz dziś wieczorem? - Nic szczególnego. Możechcesz się pouczyć ze mną? - Lepiej chodźmy na plażę;tam będziemy mogli pobyć sami. Łaciną zajmiemysięinnym razem. Roń stał i patrzył na nią. - Cześć. - zaczął,próbującprzypomnieć sobie jej imię. Catherine ciężko przełknęła ślinę, bo zwrażenia sama również go zapomniała.