Sophie Hannah
Powiedz prawdę
Konstabl Simon Waterhouse 05
RAY HINES
Zapis wywiadu nr 1, 12 lutego 2009
(Pierwsza część wywiadu – około pięciu minut –
nienagrana. RH pozwoliła mi zacząć nagrywać dopiero,
gdy przestałem pytać o szczegóły dotyczące jej sprawy.
Zmieniłem temat rozmowy na HY, sądząc, że rozmówczyni
bardziej się otworzy).
RH: Spotkałam Helen Yardley raz w życiu. Co mam
o niej powiedzieć? Myślałam, że będziemy
rozmawiali o mnie.
LN: Bardzo bym chciał, ale ty zdaje się, niespecjalnie.
(Pauza)
LN: Nie oczekuję żadnej konkretnej wypowiedzi na jej
temat. Nie próbuję...
RH: Widziałam ją raz. Kilka dni przed jej apelacją.
Wszyscy życzyli jej wyjścia na wolność. Nie tylko
kobiety. Pracownicy więzienia też. Nikt nie wierzył w
jej winę. To wszystko dzięki panu.
LN: To tylko jeden z elementów kampanii. Było dużo...
RH:, Był pan jej twarzą i najgłośniejszym rzecznikiem.
Powiedziano mi, że mnie pan też wydostanie na
wolność. Mówili to moi obrońcy, prawie każdy, kogo
spotykałam w więzieniu. I tak się stało. Dzięki panu i
wstrzeleniu się w dobry moment było mi dosyć łatwo,
w Durham i w Geddham Hall. Jeśli nie liczyć kilku
niezbyt poważnych incydentów.
LN: Wstrzeleniu się w dobry moment?
RH: Gdy otrzymywałam wyrok skazujący, opinia
publiczna zaczynała wam coraz bardziej sprzyjać.
Pańska ciężka praca przynosiła efekty Gdyby moja
rozprawa odbywała się rok później, zostałabym
uniewinniona.
LN; Jak Sara, tak? (Pauza)
RH: Nie, nie miałam na myśli Sary Jaggard.
LN: Ją sądzono w dwa tysiące piątym. Rok po tobie.
Została uniewinniona.
RH: Nie ją miałam na myśli. Mówiłam o sobie w
hipotetycznej sytuacji, w której moja rozprawa
odbywałaby się rok później. (Pauza)
LN: Co? Dlaczego się uśmiechasz?
RH; Tożsamość grupowa jest dla pana ważna. Dla Helen
Yardley też.
LN: Grupowa, czyli jaka?
RH: My Kobiety o których prawa pan walczy Mówi pan
„Helen” i „Sara”, jakby były moimi znajomymi, ale ja
nic o nich nie wiem. Te skąpe informacje, które
posiadam, mówią mi, że mamy niewiele wspólnego,
oprócz tego, co oczywiste. Mąż Helen Yardley stał
przy niej od początku do końca, ani razu nie zwątpił
w jej niewinność. To jedna z rzeczy, które nas różnią.
LN: Nie miałaś kontaktu z Angusem, odkąd wyszłaś na
wolność? (Długa pauza)
LN: Pewnie ciężko ci o tym mówić. To może wrócimy do
Helen i Sary? One nie znają ciebie lepiej niż ty je, a
mimo to wiem z rozmów z nimi, że czują z tobą dużą
bliskość. Z powodu tego, co nazywasz oczywistym.
(Pauza)
LN: Ray jesteś wyjątkowa. Twoja tragedia przytrafiła się
tylko tobie. Wiem to. Nie chcę wcale pozbawiać cię
prawa do bycia jednostką. Mam nadzieję, że to
rozumiesz. Mówię tylko, że...
RH: Sara Jaggard została uniewinniona. Oskarżano ją o
zabicie jednego dziecka, cudzego. Mam z nią jeszcze
mniej wspólnego niż z Helen Yardley. (Pauza)
LN: Ray, zrozumiem, jeśli powiesz, że były chwile, gdy
nienawidziłaś Helen i Sary One też by to zrozumiały
RH: Niby dlaczego miałabym nienawidzić kogoś,
kogo nie znam?
LN: Sarę uniewinniono. No dobrze, musiała przeżyć
proces sądowy, ale usłyszała werdykt „niewinna”.
Taki sam jaki ty powinnaś była usłyszeć. Tymczasem
siedziałaś za kratkami, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek wyjdziesz na wolność. Gdybyś miała
do niej żal, nawet gdybyś w najczarniejszych
chwilach żałowała, że nie skazano jej na więzienie,
byłoby to naturalne. A Helen – sama to powiedziałaś:
wszyscy wiedzieli, że jest niewinna. Gdy ciebie
zamykali w Geddham Hall, zbliżał się dzień jej
apelacji. Słysząc, że wychodzi na wolność, podczas
gdy ty zaczynałaś odsiadkę, mogłaś jej nienawidzić,
mogłaś życzyć jej porażki w sądzie. Nikt by cię za to
nie potępił.
RH: Cieszę się, że to pan nagrywa. Chcę bardzo wyraźnie
powiedzieć, że nie odczuwałam żadnej z tych emocji.
LN: Niczego ci nie...
RH: Nie miałam żalu o uniewinnienie Sary Jaggard. Nie
chciałam, żeby apelacja Helen Yardley się nie
powiodła. Żadnej z tych rzeczy nie pragnęłam nawet
przez ułamek sekundy Ustalmy to sobie jasno. Nie
życzę żadnemu człowiekowi, by został skazany za
zbrodnię, której nie popełnił. Nie chciałabym, żeby
ktokolwiek przegrał apelację, jeśli nie był
odpowiedzialny za przestępstwo, za które go skazano.
(Pauza)
RH: Wiedziałam, że wyrok był po jej myśli, gdy
usłyszałam wokół siebie wybuchy radości. Wszystkie
dziewczyny były przyklejone do telewizorów.
Strażniczki też.
LN: A ty nie?
RH: Nie musiałam tego oglądać. Wiedziałam, że Helen
Yardley wyjdzie na wolność. Czy to ona wmówiła
panu, że jej zazdroszczę?
LN: Nie. Helen zawsze wypowiadała się o tobie w naj...
RH: Ten jeden raz, gdy ją spotkałam, to nie był
przypadek. Sama mnie odnalazła. Chciała ze mną
porozmawiać przed rozprawą na wypadek, gdyby
miała już nie wrócić do Geddham. Powiedziała
dokładnie to, co przed chwilą pan mówił: że byłoby
naturalne z mojej strony zazdrościć jej i mieć do niej
żal o wyjście na wolność, i że nie potępiłaby mnie za
to. Przekonywała mnie, że mój czas nadejdzie, że ja
też złożę wniosek o apelację i wygram. Wspomniała
o panu. Powiedziała, że jej pan pomógł i że mój los
też leży panu na sercu. Wierzyłam jej. Nikt nie wątpił
w pańskie oddanie. Nikt, kto kiedykolwiek o panu
słyszał, a ile osób o panu nie słyszało? (Pauza)
LN: Więc może Helen jest jednak twoją przyjaciółką?
RH: Jeśli przyjaciel to ktoś, kto ci dobrze życzy, to
pewnie tak. Należy do stowarzyszenia SNRiO, brała
udział w kampanii na rzecz mojego uwolnienia. Nie
rozumiem tego, jeśli mam być szczera. Wyszła z
więzienia, była wolna. Dlaczego nie skupiła się na
swoim własnym życiu?
LN: A ty właśnie tak byś postąpiła?
RH: Właśnie to próbuję zrobić. Z dawnego życia nic mi
nie zostało, ale chciałabym zacząć nowe.
LN: Helen oczywiście też to robi. Ale będąc ofiarą
strasznej niesprawiedliwości i wiedząc, że jesteś w
takim samym położeniu, tak jak wiele innych kobiet...
Dorne Llewellyn wciąż siedzi w więzieniu.
RH: Nie chcę rozmawiać o innych, okej? Nie mam ochoty
należeć do waszego gangu ofiar pomyłki sądowej.
Jestem w tym sama, do czego można się
przyzwyczaić. Jeśli kiedykolwiek postanowię nie być
sama, to stanie się tak z mojego wyboru. Nie chcę
myśleć o innych kobietach. Kieruję się troską o
własne dobro. To wasza misja, nie próbujcie mnie w
nią wciągnąć. (Pauza)
RH: Nie chcę wam psuć zabawy, ale sprawiedliwość?
Niesprawiedliwość? Te kategorie nie istnieją. (Pauza)
RH: Nie zgadza się pan ze mną? Przecież to oczywiste.
LN: Bardzo mocno wierzę w to, że istnieją. Staram się
zapobiegać jednej i szerzyć drugą. Uczyniłem to
celem swojego życia. Sprawiedliwość to przyjemna
koncepcja, ale nic więcej. Wymyśliliśmy ją – my,
ludzie – bo chcemy, żeby istniała, ale prawda jest
taka, że czegoś takiego nie ma. Proszę spojrzeć.
Słuchającym nagrania tłumaczę, że trzymam
zapalniczkę. Co się stanie, gdy ją upuszczę? Spadnie
na podłogę. (Dźwięk upadającej zapalniczki) Z
powodu grawitacji. Wierzymy, że grawitacja istnieje,
w tej kwestii mamy rację. Mogłabym podnieść tę
zapalniczkę i upuścić ją jeszcze pięć razy i za każdym
razem efekt byłby ten sam. Ale co by pan pomyślał,
gdyby spadła tylko raz, a cztery razy zawisła w
powietrzu lub pofrunęła pod sufit? Gdyby zobaczył
pan coś takiego, gdyby zapalniczka spadała tylko od
czasu do czasu, nadal wierzyłby pan w grawitację?
Rozumiem, co chcesz powiedzieć, ale... Czasem
zdarza się, że coś dobrego spotyka dobrych ludzi, a
złym ludziom dzieje się źle. Ale to kwestia
przypadku, czysty zbieg okoliczności. Tak samo
zresztą jak w odwrotną stronę – gdy nieszczęście
przytrafia się dobrym ludziom. Właśnie to nazywam
niesprawiedliwością – gdy system traktuje dobrych
tak, jakby byli źli. Sprawiedliwość istnieje w takim
samym stopniu co Święty Mikołaj. Ray, mamy
przecież cały system prawny, którego celem jest... ...
pilnowanie, by wymierzana była sprawiedliwość.
Wiem. A gdy byłam mała, siadywałam na kolanach
mężczyzny z białą brodą i w biało-czerwonym stroju i
dostawałam od niego prezenty Ale to była fantazja.
Fantazja, od której ludziom jest lżej na sercu. Tyle
tylko, że wcale nie jest im lżej, bo przeżywają zawód,
gdy rozpada się w drobny mak. Dlatego wolę myśleć
o sobie jako o kimś, kto miał niebywałego pecha, a
nie jak o kimś. kto padł ofiarą pomyłki sądowej. Po
co mam się dręczyć myślą, że istnieje jakaś
niesamowita siła działająca dla dobra ludzi, która
mnie jednak ominęła? Bardzo dziękuję za taką siłę. A
ludzie? Wcale nie popełniają niesprawiedliwych
czynów w służbie przeciwstawnej siły zła. Po prostu
potykają się, dając z siebie wszystko – co w
większości przypadków nie oznacza zbyt wiele – a
czasami dając z siebie znacznie mniej. Ich
zachowanie ma wpływ na życie innych i... Chodzi mi
o to, że świat jest chaotyczny i bezmyślny. Różne
rzeczy po prostu się dzieją, bez żadnej przyczyny.
(Pauza)
RH: Lepiej zapomnieć o sprawiedliwości i skupić się na
prawdzie.
LN: Wierzysz w prawdę?
RH; Absolutnie. Prawda zawsze istnieje, nawet wtedy,
gdy ludzie wierzą w kłamstwo. Prawda jest taka, że
nie zamordowałam swoich dzieci. Kochałam je
bardziej, niż potrafiłby sobie pan wyobrazić. Żadnego
z nich nigdy nie skrzywdziłam.
LN: Wiem, Ray A teraz oprócz mnie wiedzą to wszyscy
RH: Prawda jest taka, że Helen i Paul Yardleyowie to
ludzie, którzy potrafią poświęcić cały swój czas i
energię na pomaganie obcym. Możliwe, że Sara
Jaggard i jej mąż – nie pamiętam, jak ma na imię...
LN: Glen.
RH: Może oni są tacy sami. Ale ja nie. Zresztą nie ma to
znaczenia, bo ma pan ich do pomocy Nie jestem panu
potrzebna, tylko bym wszystko psuła, wypowiadając
swoje niepopularne poglądy LN: Niczego nie
popsujesz. Wręcz przeciwnie. Twoja historia...
RH: Moja historia tylko zamąci wasz przekaz. Jestem
narkomanką, która kłamała albo na rozprawie, albo
przed rozprawą: można sobie wybrać. Przeciętny
angielski widz okropnie się oburzy, słysząc o Helen
Yardley – szanowanej, zamężnej opiekunce do dzieci,
uwielbianej przez swoich podopiecznych, ich
rodziców i wszystkich, którzy ją znają. A potem
przejdzie pan do mnie i straci cały ten kapitał. Wielu
ludzi do dziś uważa, że jestem winna.
LN: I właśnie dlatego tak ważne jest, żebyś wzięła udział
w filmie i powiedziała prawdę: że nie kłamałaś, ani w
sądzie, ani poza nim. Powiesz, że byłaś
straumatyzowana i pamięć cię zawiodła. To bardzo
częste, gdy ludzie są pod wielką presją. Przedstawisz
prawdę w tym kontekście – w kontekście mojego
filmu – i ludzie ci uwierzą. Obiecuję, że ci uwierzą.
RH: Nie mogę tego zrobić. Nie mogę dać się w to
wciągnąć. Proszę to wyłączyć.
LN: Ray...
RH: Wyłącz dyktafon.
WWW.TELEGRAPH.CO.UK, ŚRODA 7
PAŹDZIERNIKA 2009, 09:00 GMT
REPORTAŻ RAHILI YUNIS
„Zwłoki niesłusznie skazanej matki znalezione w jej
domu”
Helen Yardley, opiekunka do dzieci z Culver Valley,
niesłusznie skazana za zamordowanie swoich dwóch
malutkich synów, została znaleziona martwa w
poniedziałek, w swoim domu w Spilling. 38-letnią panią
Yardley znalazł jej mąż, Paul, 40-letni dekarz, gdy
późnym popołudniem wrócił z pracy Policja traktuje
śmierć jako „podejrzaną”. Komisarz Roger Barrow z
policji Culver Valley powiedział; „Badamy sprawę,
jesteśmy na wczesnym etapie śledztwa, ale możemy
zapewnić rodzinę pani Yardley oraz opinię publiczną, że
angażujemy w nie maksymalne środki. Helen i Paul
Yardley wycierpieli już dostatecznie dużo. Niezwykle
ważne jest, by tę sprawę potraktować z należytą dyskrecją
i bez zbędnej zwłoki”.
W listopadzie 1996 roku Yardley została skazana za
zamordowanie swoich synów – Morgana w 1992 i
Rowana w 1995. Chłopcy mieli odpowiednio 14 i 16
tygodni. Kobietę uznano za winną na mocy
większościowego werdyktu 11 do 1 i skazano na dwa
wyroki dożywotniego więzienia. W czerwcu 1996 roku,
przebywając za kaucją w domu w oczekiwaniu na
rozprawę, pani Yardley urodziła córkę, Paige, którą
umieszczono w rodzinie zastępczej, a następnie oddano do
adopcji. W wywiadzie z października 1997 roku,
udzielonym w dniu ogłoszenia decyzji sądu rodzinnego,
Paul Yardley powiedział: „Powiedzieć, że jesteśmy z
Helen zdruzgotani, to za mało. Straciwszy dwójkę dzieci z
powodu śmierci łóżeczkowej, teraz straciliśmy swoją
córeczkę na rzecz systemu, który karze zrozpaczone
rodziny, kradnąc im dzieci. Kim są te potwory niszczące
życie niewinnych praworządnych ludzi? Nie obchodzi ich
nasz los, nie obchodzi ich prawda”.
W 2004 roku Komisja do spraw Rewizji Spraw
Karnych badająca potencjalne przypadki pomyłek
sądowych odesłała sprawę pani Yardley do sądu
apelacyjnego po tym, jak organizacje społeczne
podważyły wiarygodność doktor Judith Duffy, jednej z
biegłych. W lutym 2005 roku trójka sędziów odrzuciła
wszystkie zarzuty i Yardley została zwolniona. Od
początku utrzymywała, że jest niewinna. Jej mąż stał u jej
boku przez cały czas, pracując – według źródła
zbliżonego do rodziny – dwadzieścia godzin na dobę
każdego dnia, by ocalić dobre imię żony Pomagali mu
krewni, przyjaciele i wielu rodziców, których dziećmi
opiekowała się pani Yardley Dziennikarka i pisarka,
43-letnia Gaynor Mundy, która pomagała Yardley w
pisaniu wspomnień pt. Tylko miłość, opublikowanych w
2007 roku, powiedziała: „Wszyscy znajomi Helen
wiedzieli, że jest niewinna. To przemiła, delikatna, urocza
osoba, która nigdy by nikogo nie skrzywdziła”.
Producent telewizyjny i dziennikarz, Laurie Nattrass,
odegrał kluczową rolę w kampanii na rzecz uwolnienia
pani Yardley. Wczoraj powiedział: „Nie umiem wyrazić
gniewu i smutku, jaki odczuwam. Helen zginęła wczoraj,
ale życie odebrano jej trzynaście lat temu, gdy uznano ją
za winną zbrodni, której nie popełniła, czyli
zamordowania jej dwóch ukochanych synów.
Niedostatecznie zadowolone z zadanej przez siebie tortury
państwo następnie ukradło Helen jej przyszłość,
porywając – nie ma na to innego słowa – jej jedyne żyjące
dziecko”.
45-letni Nattrass, dyrektor kreatywny w Binary Star,
firmie medialnej z Soho, zdobył wiele nagród za filmy
dokumentalne o pomyłkach sądowych. „Przez ostatnich
siedem lat dziewięćdziesiąt procent swojego czasu
poświęcałem kampaniom na rzecz takich kobiet jak
Helen, starając się dociec, jakie potworne błędy
popełniano podczas tak wielu rozpraw sądowych”,
powiedział.
Natrass spotkał Helen Yardley po raz pierwszy, gdy
w 2002 roku odwiedził ją w więzieniu Geddham Hall w
Cambridgeshire. Wspólnie założyli grupę nacisku o
nazwie SNRiO (Sprawiedliwość dla Niewinnych
Rodziców i Opiekunek). Nattrass tłumaczy: „Poprzednia
nazwa brzmiała «Sprawiedliwość dla Niewinnych
Matek», ale rychło okazało się, że ojcowie i opiekunki do
dzieci również padają ofiarą niesłusznych wyroków.
Chcieliśmy z Helen pomagać wszystkim, których życie
zostało w ten sposób zniszczone. Coś trzeba było zrobić.
Nie do zaakceptowania była sytuacja, w której kary
spadały na niewinne osoby, ilekroć dochodziło do
niewyjaśnionej śmierci niemowlęcia. Helen oddała się
sprawie z taką samą pasją jak ja. Niestrudzenie pomagała
innym ofiarom wymiaru sprawiedliwości, zarówno w
trakcie odsiadywania wyroku, jak i potem, po wyjściu na
wolność. Sara Jaggard i Ray Hines, między innymi, mogą
dziękować za swoją wolność właśnie Helen. Jej dorobek
nie zginął razem z nią”.
W lipcu 2005 roku fryzjerka z Wolverhampton,
30-letnia Sara Jaggard, została uznana za niewinną
nieumyślnego spowodowania śmierci Beatrice Furnice,
6-miesięcznej córki przyjaciół, którą umarła pod jej
opieką. Nattrass mówi: „Uniewinnienie Sary było
sygnałem, na który czekałem – znakiem, że ludzie
zaczynali myśleć racjonalnie i że nie dadzą się już
wciągać przez mściwą policję, prawników i
skorumpowanych lekarzy w polowanie na czarownice".
Wczoraj Sara Jaggard powiedziała: „Nie mogę
uwierzyć, że Helen nie żyje. Nigdy nie zapomnę, co dla
mnie zrobiła, jak o mnie walczyła. Nawet w więzieniu, nie
wiedząc, czy kiedykolwiek je opuści, pisała listy z
poparciem dla mnie do wszystkich, którzy chcieli słuchać
jej argumentów. Bardzo współczuję Paulowi i ich całej
rodzinie”.
Rachel Hines, 42-letnia fizjoterapeutka z Notting Hill
w Londynie, doczekała się unieważnienia wyroku
skazującego przez sąd apelacyjny, spędziwszy cztery lata
w więzieniu za zamordowanie dwojga niemowląt, syna i
córki. Julian Lance, obrońca Rachel Hines, powiedział:
„Gdyby nie Helen Yardley i SNRiO, nie wygralibyśmy
apelacji. Brakowało nam kluczowych informacji, które
oni dla nas odnaleźli. Śmierć Helen jest strasznym ciosem
dla wszystkich, którzy ją znali, i ogromną stratą”. Nie
udało się nam dotrzeć do męża pani Hines.
Doktor Judith Duffy, lat 54, ekspert sądowy w
dziedzinie pediatrii, mieszkająca w Ealing w Londynie,
zeznawała po stronie oskarżycieli na rozprawach pań
Yardley Jaggard i Hines. Obecnie jest obiektem
dochodzenia prowadzonego przez Naczelną Radę
Lekarską. W przyszłym miesiącu ma się odbyć rozprawa
o złamanie etyki zawodowej przez doktor Duffy Laurie
Nattrass powiedział: „Judith Duffy spowodowała
niewyobrażalne cierpienia dziesiątek, jeśli nie setek
rodzin. Trzeba ją powstrzymać. Mam nadzieję, że jej
nazwisko zostanie usunięte z listy ekspertów sądowych
oraz z rejestru lekarzy”. Nattrass produkuje obecnie film
dokumentalny o pomyłkach sądowych, za które według
niego odpowiedzialna jest doktor Duffy.
CZĘŚĆ I
1
Środa, 7 października 2009
W momencie, gdy dzwoni Laurie, patrzę na cyfry,
które nic mi nie mówią. Kiedy wyjęłam kartkę z koperty i
zobaczyłam cztery rzędy jednocyfrowych liczb, moim
pierwszym skojarzeniem było sudoku, w które nigdy nie
grałam i pewnie nigdy nie zagram, bo nienawidzę
wszystkiego, co ma związek z matematyką. Kto mógłby
mi przysłać sudoku? Odpowiedź jest prosta: nikt. W takim
razie co to jest?
– Fliss? – mówi Laurie z ustami zbyt blisko
słuchawki.
Gdy nie odpowiadam od razu, znów wyszykuje moje
imię. Słyszę jego ciężki oddech i stąd wiem, że ma pilną
sprawę. Kiedy dzwoni z jakąś błahostką, trzyma
słuchawkę daleko od ust i brzmi jak robot na drugim
końcu tunelu.
– Cześć, Laurie.
Za pomocą dziwnej kartki odgarniam włosy z twarzy
i odwracam się, by spojrzeć przez okno po mojej lewej.
Widzę go przez beznadziejnie zaparowaną szybę, siedzi w
swoim biurze po drugiej stronie malutkiego podwórka,
pochylony nad biurkiem, z oczami przesłoniętymi kurtyną
nieuczesanych blond włosów Okulary zjechały mu na
czubek nosa, a zdjęty krawat leży przed nim jak gazeta.
Wystawiam język, a palcami wykonuję jeszcze bardziej
nieprzyzwoity gest, bo wiem, że jestem bezpieczna. Przez
dwa lata pracy u Lauriego ani razu nie widziałam, by
patrzył przez swoje okno, nawet wtedy gdy stałam u jego
boku i pokazywałam na podwórko, mówiąc „To moje
biurko, widzisz? To z kremem do rąk, zdjęciami w
ramkach i rośliną” i powstrzymując się przed dodaniem,
że prawdziwi ludzie lubią trzymać takie przedmioty w
miejscu pracy.
Na biurku Lauriego znajdują się tylko komputer,
blackberry i rzeczy związane z pracą – porozrzucane
papiery i malutkie kasety do dyktafonu – oraz krawaty,
które pokrywają każdą wolną powierzchnię jego pokoju
niczym płaskie, kolorowe węże. Laurie ma grubą szyję,
która nie znosi krawatów. Nie rozumiem, po co w ogóle je
wkłada, skoro zawsze zdejmuje je w sekundę po wejściu
do biura. Obok biurka stoi duży globus z metalową
podstawą. Laurie obraca nim, ilekroć poważnie o czymś
myśli albo gdy jest wściekły lub podekscytowany Na
ścianach, pośród licznych dowodów jego sukcesu,
inteligencji i dobrego serca – świadectw, zdjęć z
ceremonii przyznania nagród, na których wygląda, jakby
właśnie ukończył prywatną szkołę dla przerośniętych
chłopców, uśmiechnięty po prymusowsku od ucha do
ucha – wiszą plakaty przedstawiające planety: sam
Jowisz, Jowisz z innego ujęcia z Saturnem u boku, Na
jednej z półek stoi też trójwymiarowy model Układu
Słonecznego oraz kilka książek o kosmosie ze
sfatygowanymi okładkami. Spytałam kiedyś Tamsin, czy
wie, dlaczego Lauriego tak fascynuje astronomia.
Zachichotała i odparła: „Może czuje się w naszej
galaktyce osamotniony”.
Znam na pamięć każdy szczegół jego gabinetu, gdyż
wiecznie jestem do niego wzywana, by wysłuchiwać
pytań, na które nie znam odpowiedzi. Bywa, że nim zdążę
wejść do środka, Laurie zapomina, o co chciał mnie
spytać. W moim pokoju był dwa razy w życiu, w tym raz
przypadkowo, gdy szukał Tamsin.
– Potrzebuję cię tu – mówi. – Co robisz? Jesteś
zajęta?
Przekręć głowę o dziewięćdziesiąt stopni, to
zobaczysz, co robię, ty świrze. Siedzę tu i patrzę na ciebie,
nie mogąc oderwać wzroku od twojego dziwactwa.
Nagle wpadam na świetny pomysł. Nie pojmuję
sensu cyfr na kartce, którą trzymam w dłoni. Lauriego też
nie pojmuję.
– Czy to ty mi wysłałeś te cyfry? – pytam.
– Jakie cyfry?
– Szesnaście cyfr na kartce. W czterech rzędach po
cztery.
– Jakie znowu cyfry? – pyta, tym razem gwałtowniej
niż poprzednio.
Czy mam mu je wyrecytować?
– Dwa, jeden, cztery, dziewięć...
– Nie wysyłałem ci żadnych cyfr.
Zatyka mnie, jak zwykle podczas rozmowy z
Lauriem, który ma rzadką umiejętność mówienia tak, że
jego rozmówcy słyszą jedno, ale wydaje im się co innego.
Właśnie dlatego, mimo jego zapewnień odnoszę wrażenie,
iż gdybym powiedziała „trzy sześć, osiem, siedem”
zamiast „dwa, jeden, cztery, dziewięć”, niewątpliwie
odparłby; „A, tak – to ode mnie”.
– Cokolwiek to jest, wyrzuć to do kosza i natychmiast
tu przyjdź.
Odkłada słuchawkę, nie dając mi czasu na reakcję.
Kołyszę się na krześle i patrzę na Lauriego. W tym
momencie każdy normalny człowiek rzuciłby okiem w
moją stronę, żeby sprawdzić, czy wykonuję jego
polecenie, a ja właśnie go nie wykonuję: nie wyrzucam
kartki i nie zmierzam do jego gabinetu. Laurie wiedziałby
o tym, gdyby tylko spojrzał w moją stronę, ale nic takiego
się nie dzieje Zamiast tego rozpina kołnierzyk, jakby miał
trudności z oddychaniem, i gapi się na swoje drzwi,
czekając na moje wejście. Tego właśnie chce, więc tego
się spodziewa.
Nie mogę oderwać od niego oczu, choć pod czysto
fizycznym względem trudno to zrozumieć. Tamsin
powiedziała kiedyś, że aż nadto łatwo go sobie wyobrazić
ze sworzniem w szyi. Atrakcyjność Lauriego ma niewiele
wspólnego z jego wyglądem, ten człowiek jest po prostu
żywą legendą. Wyobraźcie sobie, że dotykacie legendy
Wychodząc ze swojego gabinetu, wpadam na Tamsin. Ma
na sobie czarne polo, krótką spódniczkę z białego
sztruksu, czarne rajstopy i białe kozaki. Jeśli jakaś część
stroju nie jest czarna albo biała. Tamsin jej nie włoży
Kiedyś ubrała się do pracy w niebieską sukienkę i przez
cały dzień czuła się niepewnie. Potem nigdy już nie
powtórzyła tego eksperymentu.
– Laurie cię wzywa – mówi nerwowo. – Teraz. A ja
mam iść do Raffi. Nie podoba mi się ta atmosfera. Coś
jest nie tak.
Nie zauważyłam tego. Ostatnio niewiele zauważam,
będąc w pracy W zasadzie tylko jedno.
– Domyślam się, że chodzi o śmierć Helen Yardley –
mówi Tamsin. – Sądzę, że została zamordowana. Nikt mi
nic nie mówił, ale dziś rano u Lauriego byli dwaj
detektywi z wydziału kryminalnego.
– Zamordowana? – Momentalnie czuję się winna i
zaczynam się na siebie gniewać. Ja jej nie zabiłam. Ta
kobieta nie ma ze mną nic wspólnego. }ej śmierć nie ma
ze mną nic wspólnego.
Widziałam się z nią raz w życiu, kilka miesięcy temu.
Odbyłyśmy krótką rozmowę, poczęstowałam ją kawą.
Przyszła do biura na spotkanie z Lauriem, który wykonał
swoją typową sztuczkę i przepadł bez śladu, myląc
poniedziałek ze środą albo maj z czerwcem, już sama nie
pamiętam, czemu go wtedy nie było. Dziwnie mi na myśl,
że kobieta, z którą rozmawiałam, mogła zostać
zamordowana. Wtedy uważałam za dziwne rozmawianie z
kimś, kto siedział w więzieniu za morderstwo, zwłaszcza
z osobą sprawiającą wrażenie sympatycznej i normalnej.
To tylko kobieta o imieniu Helen, pomyślałam wtedy i z
jakiegoś powodu poczułam się tak źle, że musiałam
natychmiast wyjść z pracy Całą drogę do domu płakałam.
Błagam, niech jej śmierć nie okaże się powodem, dla
którego Laurie wezwał mnie do swojego gabinetu.
– Znasz się na sudoku? – wołam jeszcze za Tamsin,
która odwraca się w moją stronę.
– Trochę. A co?
– Czy są tam cyfry poukładane w kształcie kwadratu?
– Tak. Trochę jak w krzyżówce, tylko z cyframi
zamiast liter. Tak mi się zdaje. Chociaż czekaj... Może
bardziej puste ramki, które się wypełnia cyframi. Zapytaj
kogoś, kto ma wzorzyste dywany i spryskuje cały dom
odświeżaczem powietrza. – Macha do mnie i kieruje się w
stronę pokoju Raffi, krzycząc przez ramię; – A w toalecie
lalkę w spódniczce przykrywającej zapasową rolkę
papieru toaletowego.
Ze swojego gabinetu wychyla się Maya, oburącz
chwytając framugę, jakby miała nadzieję, że ciałem
zablokuje silny zapach dymu papierosowego.
– A wiesz, że te lalki na papier są uwielbiane przez
kolekcjonerów? – mówi.
Pierwszy raz, odkąd się znamy, nie uśmiecha się i nie
próbuje mnie przytulić, pogłaskać ani nazwać „skarbem”.
Zastanawiam się, czy zrobiłam coś, by zranić jej uczucia.
Maya jest szefową Binary Star, choć sama woli tytuł
„główna szycha”, który wypowiada zawsze z chichotem.
W rzeczywistości zajmuje dopiero trzecie miejsce w
hierarchii. Jako dyrektor kreatywny, Laurie gra pierwsze
skrzypce, a tuż za nim plasuje się Raffi, dyrektor
finansowy Ci dwaj kontrolują poczynania Mai podstępem,
pozwalając jej wierzyć, że jest najważniejsza.
– Co to? – pyta, pokazując na kartkę w mojej dłoni.
Znów na nią spoglądam i odczytuję cyfry po raz
dwudziesty.
2 1 4 9
7 8 0 3
4 0 9 8
0 6 2 0
Ramki, powiedziała Tamsin. Tutaj nie ma ramek,
więc nie może to być sudoku, choć układ cyfr przypomina
siatkę. Jakby ramka została usunięta po wpisaniu cyfr.
– Wiem tyle co ty – mówię, nie pokazując jej
tajemniczej kartki.
Maya jest zawsze przesadnie miła wobec niższych
rangą pracowników firmy, takich jak ja, ale interesuje się
tylko sobą. Zadaje wszystkie właściwe pytania – głośno,
żeby wszyscy słyszeli, jaka troska ją przepełnia – ale jeśli
spróbujesz odpowiedzieć, zaczyna mrugać, patrząc tępo,
jakby umierała z nudów. Teraz też widzę po jej
nerwowych spojrzeniach przez ramię, że najchętniej
wróciłaby do palenia papierosa, prawdopodobnie
dziesiątego z trzydziestu, jakie wypali do końca dnia.
Czasem, gdy Laurie przechodzi obok jej pokoju,
Maya wykrzykuje: „Rak płuc!”. Wszyscy udajemy, że
wierzymy w jej opowiastkę, jakoby wiele lat temu rzuciła
palenie. Krążyła legenda, iż pewnego dnia rozpłakała się i
próbowała przekonać podejrzliwych, że to nie dym
wydobywa się z jej gabinetu, lecz para z kubka
wyjątkowo gorącej herbaty Nikt na własne oczy nie
widział jej z papierosem w dłoni.
– Wiem już, jak to robi – oznajmiła kiedyś Tamsin. –
Trzyma fajkę i popielniczkę w dolnej szufladzie biurka.
Gdy chce się zaciągnąć, wkłada do niej całą głowę, –
Widząc, że nie daję wiary, dodała:
– No co? Najniższa szuflada jest wielkości dwóch
pozostałych, spokojnie można tam zmieścić głowę. Jak
nie wierzysz, to wejdź tam kiedyś i...
– Jasne – przerwałam jej. – Popełnię zawodowe
samobójstwo, włamując się do biurka szefowej.
– Nic by ci nie zrobiła – odparła Tamsin. – Jesteś jej
dzieckiem, pamiętasz? Maya ma obsesję na punkcie
podwładnych. Cokolwiek zrobisz, będzie cię kochała.
Pewnego dnia, bez ironii i w mojej obecności, Maya
określiła mnie mianem „dziecka w rodzinie Binary Star”.
Wtedy właśnie zaczęłam się martwić, że w jej mniemaniu
nie jestem poważną producentką. Teraz jestem już tego
pewna.
– I co z tego? – mówi lekceważąco Tamsin, ilekroć o
tym wspominam. – Poważne traktowanie jest poważnie
przereklamowane.
Maya szybko traci zainteresowanie moją osobą i cofa
Sophie Hannah Powiedz prawdę Konstabl Simon Waterhouse 05
RAY HINES Zapis wywiadu nr 1, 12 lutego 2009 (Pierwsza część wywiadu – około pięciu minut – nienagrana. RH pozwoliła mi zacząć nagrywać dopiero, gdy przestałem pytać o szczegóły dotyczące jej sprawy. Zmieniłem temat rozmowy na HY, sądząc, że rozmówczyni bardziej się otworzy). RH: Spotkałam Helen Yardley raz w życiu. Co mam o niej powiedzieć? Myślałam, że będziemy rozmawiali o mnie. LN: Bardzo bym chciał, ale ty zdaje się, niespecjalnie. (Pauza) LN: Nie oczekuję żadnej konkretnej wypowiedzi na jej temat. Nie próbuję... RH: Widziałam ją raz. Kilka dni przed jej apelacją. Wszyscy życzyli jej wyjścia na wolność. Nie tylko kobiety. Pracownicy więzienia też. Nikt nie wierzył w jej winę. To wszystko dzięki panu. LN: To tylko jeden z elementów kampanii. Było dużo... RH:, Był pan jej twarzą i najgłośniejszym rzecznikiem. Powiedziano mi, że mnie pan też wydostanie na wolność. Mówili to moi obrońcy, prawie każdy, kogo spotykałam w więzieniu. I tak się stało. Dzięki panu i wstrzeleniu się w dobry moment było mi dosyć łatwo,
w Durham i w Geddham Hall. Jeśli nie liczyć kilku niezbyt poważnych incydentów. LN: Wstrzeleniu się w dobry moment? RH: Gdy otrzymywałam wyrok skazujący, opinia publiczna zaczynała wam coraz bardziej sprzyjać. Pańska ciężka praca przynosiła efekty Gdyby moja rozprawa odbywała się rok później, zostałabym uniewinniona. LN; Jak Sara, tak? (Pauza) RH: Nie, nie miałam na myśli Sary Jaggard. LN: Ją sądzono w dwa tysiące piątym. Rok po tobie. Została uniewinniona. RH: Nie ją miałam na myśli. Mówiłam o sobie w hipotetycznej sytuacji, w której moja rozprawa odbywałaby się rok później. (Pauza) LN: Co? Dlaczego się uśmiechasz? RH; Tożsamość grupowa jest dla pana ważna. Dla Helen Yardley też. LN: Grupowa, czyli jaka? RH: My Kobiety o których prawa pan walczy Mówi pan „Helen” i „Sara”, jakby były moimi znajomymi, ale ja nic o nich nie wiem. Te skąpe informacje, które posiadam, mówią mi, że mamy niewiele wspólnego, oprócz tego, co oczywiste. Mąż Helen Yardley stał przy niej od początku do końca, ani razu nie zwątpił w jej niewinność. To jedna z rzeczy, które nas różnią. LN: Nie miałaś kontaktu z Angusem, odkąd wyszłaś na wolność? (Długa pauza)
LN: Pewnie ciężko ci o tym mówić. To może wrócimy do Helen i Sary? One nie znają ciebie lepiej niż ty je, a mimo to wiem z rozmów z nimi, że czują z tobą dużą bliskość. Z powodu tego, co nazywasz oczywistym. (Pauza) LN: Ray jesteś wyjątkowa. Twoja tragedia przytrafiła się tylko tobie. Wiem to. Nie chcę wcale pozbawiać cię prawa do bycia jednostką. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Mówię tylko, że... RH: Sara Jaggard została uniewinniona. Oskarżano ją o zabicie jednego dziecka, cudzego. Mam z nią jeszcze mniej wspólnego niż z Helen Yardley. (Pauza) LN: Ray, zrozumiem, jeśli powiesz, że były chwile, gdy nienawidziłaś Helen i Sary One też by to zrozumiały RH: Niby dlaczego miałabym nienawidzić kogoś, kogo nie znam? LN: Sarę uniewinniono. No dobrze, musiała przeżyć proces sądowy, ale usłyszała werdykt „niewinna”. Taki sam jaki ty powinnaś była usłyszeć. Tymczasem siedziałaś za kratkami, zastanawiając się, czy kiedykolwiek wyjdziesz na wolność. Gdybyś miała do niej żal, nawet gdybyś w najczarniejszych chwilach żałowała, że nie skazano jej na więzienie, byłoby to naturalne. A Helen – sama to powiedziałaś: wszyscy wiedzieli, że jest niewinna. Gdy ciebie zamykali w Geddham Hall, zbliżał się dzień jej apelacji. Słysząc, że wychodzi na wolność, podczas gdy ty zaczynałaś odsiadkę, mogłaś jej nienawidzić,
mogłaś życzyć jej porażki w sądzie. Nikt by cię za to nie potępił. RH: Cieszę się, że to pan nagrywa. Chcę bardzo wyraźnie powiedzieć, że nie odczuwałam żadnej z tych emocji. LN: Niczego ci nie... RH: Nie miałam żalu o uniewinnienie Sary Jaggard. Nie chciałam, żeby apelacja Helen Yardley się nie powiodła. Żadnej z tych rzeczy nie pragnęłam nawet przez ułamek sekundy Ustalmy to sobie jasno. Nie życzę żadnemu człowiekowi, by został skazany za zbrodnię, której nie popełnił. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek przegrał apelację, jeśli nie był odpowiedzialny za przestępstwo, za które go skazano. (Pauza) RH: Wiedziałam, że wyrok był po jej myśli, gdy usłyszałam wokół siebie wybuchy radości. Wszystkie dziewczyny były przyklejone do telewizorów. Strażniczki też. LN: A ty nie? RH: Nie musiałam tego oglądać. Wiedziałam, że Helen Yardley wyjdzie na wolność. Czy to ona wmówiła panu, że jej zazdroszczę? LN: Nie. Helen zawsze wypowiadała się o tobie w naj... RH: Ten jeden raz, gdy ją spotkałam, to nie był przypadek. Sama mnie odnalazła. Chciała ze mną porozmawiać przed rozprawą na wypadek, gdyby miała już nie wrócić do Geddham. Powiedziała dokładnie to, co przed chwilą pan mówił: że byłoby
naturalne z mojej strony zazdrościć jej i mieć do niej żal o wyjście na wolność, i że nie potępiłaby mnie za to. Przekonywała mnie, że mój czas nadejdzie, że ja też złożę wniosek o apelację i wygram. Wspomniała o panu. Powiedziała, że jej pan pomógł i że mój los też leży panu na sercu. Wierzyłam jej. Nikt nie wątpił w pańskie oddanie. Nikt, kto kiedykolwiek o panu słyszał, a ile osób o panu nie słyszało? (Pauza) LN: Więc może Helen jest jednak twoją przyjaciółką? RH: Jeśli przyjaciel to ktoś, kto ci dobrze życzy, to pewnie tak. Należy do stowarzyszenia SNRiO, brała udział w kampanii na rzecz mojego uwolnienia. Nie rozumiem tego, jeśli mam być szczera. Wyszła z więzienia, była wolna. Dlaczego nie skupiła się na swoim własnym życiu? LN: A ty właśnie tak byś postąpiła? RH: Właśnie to próbuję zrobić. Z dawnego życia nic mi nie zostało, ale chciałabym zacząć nowe. LN: Helen oczywiście też to robi. Ale będąc ofiarą strasznej niesprawiedliwości i wiedząc, że jesteś w takim samym położeniu, tak jak wiele innych kobiet... Dorne Llewellyn wciąż siedzi w więzieniu. RH: Nie chcę rozmawiać o innych, okej? Nie mam ochoty należeć do waszego gangu ofiar pomyłki sądowej. Jestem w tym sama, do czego można się przyzwyczaić. Jeśli kiedykolwiek postanowię nie być sama, to stanie się tak z mojego wyboru. Nie chcę myśleć o innych kobietach. Kieruję się troską o
własne dobro. To wasza misja, nie próbujcie mnie w nią wciągnąć. (Pauza) RH: Nie chcę wam psuć zabawy, ale sprawiedliwość? Niesprawiedliwość? Te kategorie nie istnieją. (Pauza) RH: Nie zgadza się pan ze mną? Przecież to oczywiste. LN: Bardzo mocno wierzę w to, że istnieją. Staram się zapobiegać jednej i szerzyć drugą. Uczyniłem to celem swojego życia. Sprawiedliwość to przyjemna koncepcja, ale nic więcej. Wymyśliliśmy ją – my, ludzie – bo chcemy, żeby istniała, ale prawda jest taka, że czegoś takiego nie ma. Proszę spojrzeć. Słuchającym nagrania tłumaczę, że trzymam zapalniczkę. Co się stanie, gdy ją upuszczę? Spadnie na podłogę. (Dźwięk upadającej zapalniczki) Z powodu grawitacji. Wierzymy, że grawitacja istnieje, w tej kwestii mamy rację. Mogłabym podnieść tę zapalniczkę i upuścić ją jeszcze pięć razy i za każdym razem efekt byłby ten sam. Ale co by pan pomyślał, gdyby spadła tylko raz, a cztery razy zawisła w powietrzu lub pofrunęła pod sufit? Gdyby zobaczył pan coś takiego, gdyby zapalniczka spadała tylko od czasu do czasu, nadal wierzyłby pan w grawitację? Rozumiem, co chcesz powiedzieć, ale... Czasem zdarza się, że coś dobrego spotyka dobrych ludzi, a złym ludziom dzieje się źle. Ale to kwestia przypadku, czysty zbieg okoliczności. Tak samo zresztą jak w odwrotną stronę – gdy nieszczęście przytrafia się dobrym ludziom. Właśnie to nazywam
niesprawiedliwością – gdy system traktuje dobrych tak, jakby byli źli. Sprawiedliwość istnieje w takim samym stopniu co Święty Mikołaj. Ray, mamy przecież cały system prawny, którego celem jest... ... pilnowanie, by wymierzana była sprawiedliwość. Wiem. A gdy byłam mała, siadywałam na kolanach mężczyzny z białą brodą i w biało-czerwonym stroju i dostawałam od niego prezenty Ale to była fantazja. Fantazja, od której ludziom jest lżej na sercu. Tyle tylko, że wcale nie jest im lżej, bo przeżywają zawód, gdy rozpada się w drobny mak. Dlatego wolę myśleć o sobie jako o kimś, kto miał niebywałego pecha, a nie jak o kimś. kto padł ofiarą pomyłki sądowej. Po co mam się dręczyć myślą, że istnieje jakaś niesamowita siła działająca dla dobra ludzi, która mnie jednak ominęła? Bardzo dziękuję za taką siłę. A ludzie? Wcale nie popełniają niesprawiedliwych czynów w służbie przeciwstawnej siły zła. Po prostu potykają się, dając z siebie wszystko – co w większości przypadków nie oznacza zbyt wiele – a czasami dając z siebie znacznie mniej. Ich zachowanie ma wpływ na życie innych i... Chodzi mi o to, że świat jest chaotyczny i bezmyślny. Różne rzeczy po prostu się dzieją, bez żadnej przyczyny. (Pauza) RH: Lepiej zapomnieć o sprawiedliwości i skupić się na prawdzie. LN: Wierzysz w prawdę?
RH; Absolutnie. Prawda zawsze istnieje, nawet wtedy, gdy ludzie wierzą w kłamstwo. Prawda jest taka, że nie zamordowałam swoich dzieci. Kochałam je bardziej, niż potrafiłby sobie pan wyobrazić. Żadnego z nich nigdy nie skrzywdziłam. LN: Wiem, Ray A teraz oprócz mnie wiedzą to wszyscy RH: Prawda jest taka, że Helen i Paul Yardleyowie to ludzie, którzy potrafią poświęcić cały swój czas i energię na pomaganie obcym. Możliwe, że Sara Jaggard i jej mąż – nie pamiętam, jak ma na imię... LN: Glen. RH: Może oni są tacy sami. Ale ja nie. Zresztą nie ma to znaczenia, bo ma pan ich do pomocy Nie jestem panu potrzebna, tylko bym wszystko psuła, wypowiadając swoje niepopularne poglądy LN: Niczego nie popsujesz. Wręcz przeciwnie. Twoja historia... RH: Moja historia tylko zamąci wasz przekaz. Jestem narkomanką, która kłamała albo na rozprawie, albo przed rozprawą: można sobie wybrać. Przeciętny angielski widz okropnie się oburzy, słysząc o Helen Yardley – szanowanej, zamężnej opiekunce do dzieci, uwielbianej przez swoich podopiecznych, ich rodziców i wszystkich, którzy ją znają. A potem przejdzie pan do mnie i straci cały ten kapitał. Wielu ludzi do dziś uważa, że jestem winna. LN: I właśnie dlatego tak ważne jest, żebyś wzięła udział w filmie i powiedziała prawdę: że nie kłamałaś, ani w sądzie, ani poza nim. Powiesz, że byłaś
straumatyzowana i pamięć cię zawiodła. To bardzo częste, gdy ludzie są pod wielką presją. Przedstawisz prawdę w tym kontekście – w kontekście mojego filmu – i ludzie ci uwierzą. Obiecuję, że ci uwierzą. RH: Nie mogę tego zrobić. Nie mogę dać się w to wciągnąć. Proszę to wyłączyć. LN: Ray... RH: Wyłącz dyktafon.
WWW.TELEGRAPH.CO.UK, ŚRODA 7 PAŹDZIERNIKA 2009, 09:00 GMT REPORTAŻ RAHILI YUNIS „Zwłoki niesłusznie skazanej matki znalezione w jej domu” Helen Yardley, opiekunka do dzieci z Culver Valley, niesłusznie skazana za zamordowanie swoich dwóch malutkich synów, została znaleziona martwa w poniedziałek, w swoim domu w Spilling. 38-letnią panią Yardley znalazł jej mąż, Paul, 40-letni dekarz, gdy późnym popołudniem wrócił z pracy Policja traktuje śmierć jako „podejrzaną”. Komisarz Roger Barrow z policji Culver Valley powiedział; „Badamy sprawę, jesteśmy na wczesnym etapie śledztwa, ale możemy zapewnić rodzinę pani Yardley oraz opinię publiczną, że angażujemy w nie maksymalne środki. Helen i Paul Yardley wycierpieli już dostatecznie dużo. Niezwykle ważne jest, by tę sprawę potraktować z należytą dyskrecją i bez zbędnej zwłoki”. W listopadzie 1996 roku Yardley została skazana za zamordowanie swoich synów – Morgana w 1992 i Rowana w 1995. Chłopcy mieli odpowiednio 14 i 16 tygodni. Kobietę uznano za winną na mocy większościowego werdyktu 11 do 1 i skazano na dwa wyroki dożywotniego więzienia. W czerwcu 1996 roku,
przebywając za kaucją w domu w oczekiwaniu na rozprawę, pani Yardley urodziła córkę, Paige, którą umieszczono w rodzinie zastępczej, a następnie oddano do adopcji. W wywiadzie z października 1997 roku, udzielonym w dniu ogłoszenia decyzji sądu rodzinnego, Paul Yardley powiedział: „Powiedzieć, że jesteśmy z Helen zdruzgotani, to za mało. Straciwszy dwójkę dzieci z powodu śmierci łóżeczkowej, teraz straciliśmy swoją córeczkę na rzecz systemu, który karze zrozpaczone rodziny, kradnąc im dzieci. Kim są te potwory niszczące życie niewinnych praworządnych ludzi? Nie obchodzi ich nasz los, nie obchodzi ich prawda”. W 2004 roku Komisja do spraw Rewizji Spraw Karnych badająca potencjalne przypadki pomyłek sądowych odesłała sprawę pani Yardley do sądu apelacyjnego po tym, jak organizacje społeczne podważyły wiarygodność doktor Judith Duffy, jednej z biegłych. W lutym 2005 roku trójka sędziów odrzuciła wszystkie zarzuty i Yardley została zwolniona. Od początku utrzymywała, że jest niewinna. Jej mąż stał u jej boku przez cały czas, pracując – według źródła zbliżonego do rodziny – dwadzieścia godzin na dobę każdego dnia, by ocalić dobre imię żony Pomagali mu krewni, przyjaciele i wielu rodziców, których dziećmi opiekowała się pani Yardley Dziennikarka i pisarka, 43-letnia Gaynor Mundy, która pomagała Yardley w pisaniu wspomnień pt. Tylko miłość, opublikowanych w 2007 roku, powiedziała: „Wszyscy znajomi Helen
wiedzieli, że jest niewinna. To przemiła, delikatna, urocza osoba, która nigdy by nikogo nie skrzywdziła”. Producent telewizyjny i dziennikarz, Laurie Nattrass, odegrał kluczową rolę w kampanii na rzecz uwolnienia pani Yardley. Wczoraj powiedział: „Nie umiem wyrazić gniewu i smutku, jaki odczuwam. Helen zginęła wczoraj, ale życie odebrano jej trzynaście lat temu, gdy uznano ją za winną zbrodni, której nie popełniła, czyli zamordowania jej dwóch ukochanych synów. Niedostatecznie zadowolone z zadanej przez siebie tortury państwo następnie ukradło Helen jej przyszłość, porywając – nie ma na to innego słowa – jej jedyne żyjące dziecko”. 45-letni Nattrass, dyrektor kreatywny w Binary Star, firmie medialnej z Soho, zdobył wiele nagród za filmy dokumentalne o pomyłkach sądowych. „Przez ostatnich siedem lat dziewięćdziesiąt procent swojego czasu poświęcałem kampaniom na rzecz takich kobiet jak Helen, starając się dociec, jakie potworne błędy popełniano podczas tak wielu rozpraw sądowych”, powiedział. Natrass spotkał Helen Yardley po raz pierwszy, gdy w 2002 roku odwiedził ją w więzieniu Geddham Hall w Cambridgeshire. Wspólnie założyli grupę nacisku o nazwie SNRiO (Sprawiedliwość dla Niewinnych Rodziców i Opiekunek). Nattrass tłumaczy: „Poprzednia nazwa brzmiała «Sprawiedliwość dla Niewinnych Matek», ale rychło okazało się, że ojcowie i opiekunki do
dzieci również padają ofiarą niesłusznych wyroków. Chcieliśmy z Helen pomagać wszystkim, których życie zostało w ten sposób zniszczone. Coś trzeba było zrobić. Nie do zaakceptowania była sytuacja, w której kary spadały na niewinne osoby, ilekroć dochodziło do niewyjaśnionej śmierci niemowlęcia. Helen oddała się sprawie z taką samą pasją jak ja. Niestrudzenie pomagała innym ofiarom wymiaru sprawiedliwości, zarówno w trakcie odsiadywania wyroku, jak i potem, po wyjściu na wolność. Sara Jaggard i Ray Hines, między innymi, mogą dziękować za swoją wolność właśnie Helen. Jej dorobek nie zginął razem z nią”. W lipcu 2005 roku fryzjerka z Wolverhampton, 30-letnia Sara Jaggard, została uznana za niewinną nieumyślnego spowodowania śmierci Beatrice Furnice, 6-miesięcznej córki przyjaciół, którą umarła pod jej opieką. Nattrass mówi: „Uniewinnienie Sary było sygnałem, na który czekałem – znakiem, że ludzie zaczynali myśleć racjonalnie i że nie dadzą się już wciągać przez mściwą policję, prawników i skorumpowanych lekarzy w polowanie na czarownice". Wczoraj Sara Jaggard powiedziała: „Nie mogę uwierzyć, że Helen nie żyje. Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiła, jak o mnie walczyła. Nawet w więzieniu, nie wiedząc, czy kiedykolwiek je opuści, pisała listy z poparciem dla mnie do wszystkich, którzy chcieli słuchać jej argumentów. Bardzo współczuję Paulowi i ich całej rodzinie”.
Rachel Hines, 42-letnia fizjoterapeutka z Notting Hill w Londynie, doczekała się unieważnienia wyroku skazującego przez sąd apelacyjny, spędziwszy cztery lata w więzieniu za zamordowanie dwojga niemowląt, syna i córki. Julian Lance, obrońca Rachel Hines, powiedział: „Gdyby nie Helen Yardley i SNRiO, nie wygralibyśmy apelacji. Brakowało nam kluczowych informacji, które oni dla nas odnaleźli. Śmierć Helen jest strasznym ciosem dla wszystkich, którzy ją znali, i ogromną stratą”. Nie udało się nam dotrzeć do męża pani Hines. Doktor Judith Duffy, lat 54, ekspert sądowy w dziedzinie pediatrii, mieszkająca w Ealing w Londynie, zeznawała po stronie oskarżycieli na rozprawach pań Yardley Jaggard i Hines. Obecnie jest obiektem dochodzenia prowadzonego przez Naczelną Radę Lekarską. W przyszłym miesiącu ma się odbyć rozprawa o złamanie etyki zawodowej przez doktor Duffy Laurie Nattrass powiedział: „Judith Duffy spowodowała niewyobrażalne cierpienia dziesiątek, jeśli nie setek rodzin. Trzeba ją powstrzymać. Mam nadzieję, że jej nazwisko zostanie usunięte z listy ekspertów sądowych oraz z rejestru lekarzy”. Nattrass produkuje obecnie film dokumentalny o pomyłkach sądowych, za które według niego odpowiedzialna jest doktor Duffy.
CZĘŚĆ I
1 Środa, 7 października 2009 W momencie, gdy dzwoni Laurie, patrzę na cyfry, które nic mi nie mówią. Kiedy wyjęłam kartkę z koperty i zobaczyłam cztery rzędy jednocyfrowych liczb, moim pierwszym skojarzeniem było sudoku, w które nigdy nie grałam i pewnie nigdy nie zagram, bo nienawidzę wszystkiego, co ma związek z matematyką. Kto mógłby mi przysłać sudoku? Odpowiedź jest prosta: nikt. W takim razie co to jest? – Fliss? – mówi Laurie z ustami zbyt blisko słuchawki. Gdy nie odpowiadam od razu, znów wyszykuje moje imię. Słyszę jego ciężki oddech i stąd wiem, że ma pilną sprawę. Kiedy dzwoni z jakąś błahostką, trzyma słuchawkę daleko od ust i brzmi jak robot na drugim końcu tunelu. – Cześć, Laurie. Za pomocą dziwnej kartki odgarniam włosy z twarzy i odwracam się, by spojrzeć przez okno po mojej lewej. Widzę go przez beznadziejnie zaparowaną szybę, siedzi w swoim biurze po drugiej stronie malutkiego podwórka, pochylony nad biurkiem, z oczami przesłoniętymi kurtyną nieuczesanych blond włosów Okulary zjechały mu na czubek nosa, a zdjęty krawat leży przed nim jak gazeta.
Wystawiam język, a palcami wykonuję jeszcze bardziej nieprzyzwoity gest, bo wiem, że jestem bezpieczna. Przez dwa lata pracy u Lauriego ani razu nie widziałam, by patrzył przez swoje okno, nawet wtedy gdy stałam u jego boku i pokazywałam na podwórko, mówiąc „To moje biurko, widzisz? To z kremem do rąk, zdjęciami w ramkach i rośliną” i powstrzymując się przed dodaniem, że prawdziwi ludzie lubią trzymać takie przedmioty w miejscu pracy. Na biurku Lauriego znajdują się tylko komputer, blackberry i rzeczy związane z pracą – porozrzucane papiery i malutkie kasety do dyktafonu – oraz krawaty, które pokrywają każdą wolną powierzchnię jego pokoju niczym płaskie, kolorowe węże. Laurie ma grubą szyję, która nie znosi krawatów. Nie rozumiem, po co w ogóle je wkłada, skoro zawsze zdejmuje je w sekundę po wejściu do biura. Obok biurka stoi duży globus z metalową podstawą. Laurie obraca nim, ilekroć poważnie o czymś myśli albo gdy jest wściekły lub podekscytowany Na ścianach, pośród licznych dowodów jego sukcesu, inteligencji i dobrego serca – świadectw, zdjęć z ceremonii przyznania nagród, na których wygląda, jakby właśnie ukończył prywatną szkołę dla przerośniętych chłopców, uśmiechnięty po prymusowsku od ucha do ucha – wiszą plakaty przedstawiające planety: sam Jowisz, Jowisz z innego ujęcia z Saturnem u boku, Na jednej z półek stoi też trójwymiarowy model Układu Słonecznego oraz kilka książek o kosmosie ze
sfatygowanymi okładkami. Spytałam kiedyś Tamsin, czy wie, dlaczego Lauriego tak fascynuje astronomia. Zachichotała i odparła: „Może czuje się w naszej galaktyce osamotniony”. Znam na pamięć każdy szczegół jego gabinetu, gdyż wiecznie jestem do niego wzywana, by wysłuchiwać pytań, na które nie znam odpowiedzi. Bywa, że nim zdążę wejść do środka, Laurie zapomina, o co chciał mnie spytać. W moim pokoju był dwa razy w życiu, w tym raz przypadkowo, gdy szukał Tamsin. – Potrzebuję cię tu – mówi. – Co robisz? Jesteś zajęta? Przekręć głowę o dziewięćdziesiąt stopni, to zobaczysz, co robię, ty świrze. Siedzę tu i patrzę na ciebie, nie mogąc oderwać wzroku od twojego dziwactwa. Nagle wpadam na świetny pomysł. Nie pojmuję sensu cyfr na kartce, którą trzymam w dłoni. Lauriego też nie pojmuję. – Czy to ty mi wysłałeś te cyfry? – pytam. – Jakie cyfry? – Szesnaście cyfr na kartce. W czterech rzędach po cztery. – Jakie znowu cyfry? – pyta, tym razem gwałtowniej niż poprzednio. Czy mam mu je wyrecytować? – Dwa, jeden, cztery, dziewięć... – Nie wysyłałem ci żadnych cyfr. Zatyka mnie, jak zwykle podczas rozmowy z
Lauriem, który ma rzadką umiejętność mówienia tak, że jego rozmówcy słyszą jedno, ale wydaje im się co innego. Właśnie dlatego, mimo jego zapewnień odnoszę wrażenie, iż gdybym powiedziała „trzy sześć, osiem, siedem” zamiast „dwa, jeden, cztery, dziewięć”, niewątpliwie odparłby; „A, tak – to ode mnie”. – Cokolwiek to jest, wyrzuć to do kosza i natychmiast tu przyjdź. Odkłada słuchawkę, nie dając mi czasu na reakcję. Kołyszę się na krześle i patrzę na Lauriego. W tym momencie każdy normalny człowiek rzuciłby okiem w moją stronę, żeby sprawdzić, czy wykonuję jego polecenie, a ja właśnie go nie wykonuję: nie wyrzucam kartki i nie zmierzam do jego gabinetu. Laurie wiedziałby o tym, gdyby tylko spojrzał w moją stronę, ale nic takiego się nie dzieje Zamiast tego rozpina kołnierzyk, jakby miał trudności z oddychaniem, i gapi się na swoje drzwi, czekając na moje wejście. Tego właśnie chce, więc tego się spodziewa. Nie mogę oderwać od niego oczu, choć pod czysto fizycznym względem trudno to zrozumieć. Tamsin powiedziała kiedyś, że aż nadto łatwo go sobie wyobrazić ze sworzniem w szyi. Atrakcyjność Lauriego ma niewiele wspólnego z jego wyglądem, ten człowiek jest po prostu żywą legendą. Wyobraźcie sobie, że dotykacie legendy Wychodząc ze swojego gabinetu, wpadam na Tamsin. Ma na sobie czarne polo, krótką spódniczkę z białego sztruksu, czarne rajstopy i białe kozaki. Jeśli jakaś część
stroju nie jest czarna albo biała. Tamsin jej nie włoży Kiedyś ubrała się do pracy w niebieską sukienkę i przez cały dzień czuła się niepewnie. Potem nigdy już nie powtórzyła tego eksperymentu. – Laurie cię wzywa – mówi nerwowo. – Teraz. A ja mam iść do Raffi. Nie podoba mi się ta atmosfera. Coś jest nie tak. Nie zauważyłam tego. Ostatnio niewiele zauważam, będąc w pracy W zasadzie tylko jedno. – Domyślam się, że chodzi o śmierć Helen Yardley – mówi Tamsin. – Sądzę, że została zamordowana. Nikt mi nic nie mówił, ale dziś rano u Lauriego byli dwaj detektywi z wydziału kryminalnego. – Zamordowana? – Momentalnie czuję się winna i zaczynam się na siebie gniewać. Ja jej nie zabiłam. Ta kobieta nie ma ze mną nic wspólnego. }ej śmierć nie ma ze mną nic wspólnego. Widziałam się z nią raz w życiu, kilka miesięcy temu. Odbyłyśmy krótką rozmowę, poczęstowałam ją kawą. Przyszła do biura na spotkanie z Lauriem, który wykonał swoją typową sztuczkę i przepadł bez śladu, myląc poniedziałek ze środą albo maj z czerwcem, już sama nie pamiętam, czemu go wtedy nie było. Dziwnie mi na myśl, że kobieta, z którą rozmawiałam, mogła zostać zamordowana. Wtedy uważałam za dziwne rozmawianie z kimś, kto siedział w więzieniu za morderstwo, zwłaszcza z osobą sprawiającą wrażenie sympatycznej i normalnej. To tylko kobieta o imieniu Helen, pomyślałam wtedy i z
jakiegoś powodu poczułam się tak źle, że musiałam natychmiast wyjść z pracy Całą drogę do domu płakałam. Błagam, niech jej śmierć nie okaże się powodem, dla którego Laurie wezwał mnie do swojego gabinetu. – Znasz się na sudoku? – wołam jeszcze za Tamsin, która odwraca się w moją stronę. – Trochę. A co? – Czy są tam cyfry poukładane w kształcie kwadratu? – Tak. Trochę jak w krzyżówce, tylko z cyframi zamiast liter. Tak mi się zdaje. Chociaż czekaj... Może bardziej puste ramki, które się wypełnia cyframi. Zapytaj kogoś, kto ma wzorzyste dywany i spryskuje cały dom odświeżaczem powietrza. – Macha do mnie i kieruje się w stronę pokoju Raffi, krzycząc przez ramię; – A w toalecie lalkę w spódniczce przykrywającej zapasową rolkę papieru toaletowego. Ze swojego gabinetu wychyla się Maya, oburącz chwytając framugę, jakby miała nadzieję, że ciałem zablokuje silny zapach dymu papierosowego. – A wiesz, że te lalki na papier są uwielbiane przez kolekcjonerów? – mówi. Pierwszy raz, odkąd się znamy, nie uśmiecha się i nie próbuje mnie przytulić, pogłaskać ani nazwać „skarbem”. Zastanawiam się, czy zrobiłam coś, by zranić jej uczucia. Maya jest szefową Binary Star, choć sama woli tytuł „główna szycha”, który wypowiada zawsze z chichotem. W rzeczywistości zajmuje dopiero trzecie miejsce w hierarchii. Jako dyrektor kreatywny, Laurie gra pierwsze
skrzypce, a tuż za nim plasuje się Raffi, dyrektor finansowy Ci dwaj kontrolują poczynania Mai podstępem, pozwalając jej wierzyć, że jest najważniejsza. – Co to? – pyta, pokazując na kartkę w mojej dłoni. Znów na nią spoglądam i odczytuję cyfry po raz dwudziesty. 2 1 4 9 7 8 0 3 4 0 9 8 0 6 2 0 Ramki, powiedziała Tamsin. Tutaj nie ma ramek, więc nie może to być sudoku, choć układ cyfr przypomina siatkę. Jakby ramka została usunięta po wpisaniu cyfr. – Wiem tyle co ty – mówię, nie pokazując jej tajemniczej kartki. Maya jest zawsze przesadnie miła wobec niższych rangą pracowników firmy, takich jak ja, ale interesuje się tylko sobą. Zadaje wszystkie właściwe pytania – głośno, żeby wszyscy słyszeli, jaka troska ją przepełnia – ale jeśli spróbujesz odpowiedzieć, zaczyna mrugać, patrząc tępo, jakby umierała z nudów. Teraz też widzę po jej nerwowych spojrzeniach przez ramię, że najchętniej wróciłaby do palenia papierosa, prawdopodobnie dziesiątego z trzydziestu, jakie wypali do końca dnia. Czasem, gdy Laurie przechodzi obok jej pokoju,
Maya wykrzykuje: „Rak płuc!”. Wszyscy udajemy, że wierzymy w jej opowiastkę, jakoby wiele lat temu rzuciła palenie. Krążyła legenda, iż pewnego dnia rozpłakała się i próbowała przekonać podejrzliwych, że to nie dym wydobywa się z jej gabinetu, lecz para z kubka wyjątkowo gorącej herbaty Nikt na własne oczy nie widział jej z papierosem w dłoni. – Wiem już, jak to robi – oznajmiła kiedyś Tamsin. – Trzyma fajkę i popielniczkę w dolnej szufladzie biurka. Gdy chce się zaciągnąć, wkłada do niej całą głowę, – Widząc, że nie daję wiary, dodała: – No co? Najniższa szuflada jest wielkości dwóch pozostałych, spokojnie można tam zmieścić głowę. Jak nie wierzysz, to wejdź tam kiedyś i... – Jasne – przerwałam jej. – Popełnię zawodowe samobójstwo, włamując się do biurka szefowej. – Nic by ci nie zrobiła – odparła Tamsin. – Jesteś jej dzieckiem, pamiętasz? Maya ma obsesję na punkcie podwładnych. Cokolwiek zrobisz, będzie cię kochała. Pewnego dnia, bez ironii i w mojej obecności, Maya określiła mnie mianem „dziecka w rodzinie Binary Star”. Wtedy właśnie zaczęłam się martwić, że w jej mniemaniu nie jestem poważną producentką. Teraz jestem już tego pewna. – I co z tego? – mówi lekceważąco Tamsin, ilekroć o tym wspominam. – Poważne traktowanie jest poważnie przereklamowane. Maya szybko traci zainteresowanie moją osobą i cofa