uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Stephen Coonts - Klamcy i zlodzieje

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Stephen Coonts - Klamcy i zlodzieje.pdf

uzavrano EBooki S Stephen Coonts
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 394 stron)

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Przekład Andrzej Jankowski DDM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2007 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Tytuł oryginału Liars and Thieues Copyright © 2004 by Stephen Coonts AU rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2007 Redaktor Małgo- rzata Chwałek Opracowanie graficzne i projekt okładki Zbigniew Mielnik Fotografia na okładce ) Joseph Sohm, Yisions of America/CORBIS Wydanie I ISBN 978-83-7510-038-9 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.p. ul. migrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 061-867-47-08, 061-867-81-40, fax 061-867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Archiwiście Wasilijowi Mitrochinowi Co zrobisz, kiedy przyjdą po ciebie, łobuzie? Ian Lewis, „Bad Boys Theme” Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

ROZDZIAŁ 1 Kiedy tamtego październikowego ranka Dorsey O’Shea we- szła do naszego zakładu ślusarskiego, byłem na zapleczu i sta- rałem się otworzyć wytrychem nowy, atestowany, antywłama- niowy zamek Coopera. Widziałem ją przez lustro weneckie, które oddzielało warsztat od sklepu. Mój partner Willy Drut obsługiwał klienta. Nie sądzę, by od razu ją poznał - minęły dwa lata od czasu, kiedy ja i Dorsey by- liśmy parą, od tamtej pory zmieniła fryzurę i jak pamiętam, spotkał ją tylko raz czy dwa - ale przypomniał ją sobie, jak tyl- ko się przedstawiła i zapytała o mnie. Willie wiedział, e jestem w warsztacie, ale odparł wymija- jąco: - Ile to czasu, Dorsey? - Naprawdę muszę się zobaczyć z Carmellinim - powie- działa z naciskiem. - Jesteś ju trzecią seksowną babką w tym tygodniu, która mi to mówi. - Chcę numer jego telefonu, Willie. - A on ma jeszcze numer twojego? Wtedy wyszedłem z zaplecza i zobaczyła mnie. Była wyso- ka, miała wspaniałe kształty i kremową cerę. - Cześć, Dorsey. - Tommy, muszę z tobą pogadać. - Chodź tutaj. Obeszła ladę i wkroczyła przede mną do warsztatu. 7 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Przyjrzałem się jej, przyznaję. Nawet kiedy się o to nie starała, jej biodra i tyłeczek poruszały się bardzo interesująco. Ale to wszystko przeszłość, powiedziałem sobie z westchnieniem. Rzuciła mnie i prawdę mówiąc, nie chciałem, by wróciła. Za du o zachodu. Rozejrzała się z zaciekawieniem, patrząc na narzędzia, zam- ki i porozrzucane wszędzie rupiecie. Willie nie jest schludnym fachowcem, a ja, przyznaję, te jestem bałaganiarzem. Dotknę- ła kilku zamków, a potem skupiła uwagę na mnie. - Przypomniałam sobie, e jesteś współwłaścicielem tego interesu, pomyślałam więc, e Willie będzie wiedział, gdzie cię znaleźć. - Nie wiadomo tylko, czy udałoby ci się nakłonić go, eby ci powiedział. Najwyraźniej Dorsey nie wzięła pod uwagę tej mo liwości. Oparło się jej niewielu mę czyzn. Była młoda, piękna i bogata, miała więc trzy atuty, które pozwalają nowoczesnej kobiecie wygrywać. Szmal zdobyła jednak w staroświecki sposób - odziedziczyła. Krótko po jej narodzeniu rodzice zginęli w wy- padku samochodowym. Dziadkowie, którzy ją wychowali, ode- szli, kiedy balangowała w college'u, zastanawiając się, czy war- to dorosnąć. Teraz mieszkała w ogromnej starej rezydencji w pięciusetakrowej posiadłości, resztówce kolonialnej plantacji na północnym brzegu Potomacu, trzydzieści mil w górę od Wa- szyngtonu. Było to miłe miejsce na wytchnienie, jeśli miałeś kilkaset milionów, a ona miała. Kiedy ją poznałem, umilała sobie czas brylowaniem w krę- gach waszyngtońskiej śmietanki towarzyskiej. Uznała, e je- stem wystarczająco atrakcyjny, by towarzyszyć jej na przyję- ciach i przyjemnie ogrzewać w łó ku w długie zimowe noce, ale po pewnym czasie zmieniła zdanie. Kobiety takie są kapry- śne. Zamek Coopera zamontowany był na desce, która tkwiła w imadle. Podkręciłem klucz dynamometryczny 8 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

i wróciłem do roboty. Cooper był absolutną nowością na rynku, najwy szej klasy zamkiem do drzwi zewnętrznych, który insta- lowali przedsiębiorcy budowlani we wznoszonych na zamó- wienie domach. Mówili właścicielom, e jest nie do sforsowa- nia. Uwa ałem, e na całym globie ziemskim nie ma zamka, którego nie mo na by otworzyć bez klucza, ale te nigdy wcze- śniej nie zmierzyłem się z Cooperem. Wiedziałem, e wcze- śniej czy później zobaczę go w drzwiach, przez które będę chciał wejść, dlaczego więc nie nauczyć się go otwierać za- wczasu? Przeciąłem ju - niszcząc kilka brzeszczotów - Coopera na pół, wiedziałem więc, na jakiej zasadzie działa. Kiedy weszła Dorsey, miałem ju odsunięte dwa rygle i oczy- wiście znowu się zasunęły, gdy zwolniłem nacisk na klucz i poszedłem do sklepu, by z nią porozmawiać. Przyglądała się teraz, jak manipuluję narzędziami. - Co robisz? - Uczę się otwierać ten zamek. - Dlaczego nie u yjesz klucza? - To byłoby oszustwo. Publiczność byłaby rozczarowana. A nawiasem mówiąc, co mogę dla ciebie zrobić? Znowu się rozejrzała z roztargnieniem, po czym usiadła na jedynym niezagraconym stołku. - Potrzebuję pomocy, a jedyną osobą, która przyszła mi na myśl, jesteś ty. Odsunąłem jeden z rygli i macałem wokół niego, starając się zorientować, który z pozostałych jest najmocniejszy. Dosze- dłem do wniosku, e źródłem problemów jest kształt mojego wytrycha. Z trudem dosięgałem nim rygli. Wyjąłem z szafki płaski pasek metalu i zacząłem obrabiać go na szlifierce. - To bardzo wnikliwe spostrze enie - powiedziałem dla podtrzymania rozmowy. - Omówiłaś je ze swoim psychoanali- tykiem? - Czuję się jak idiotka, e tu przyszłam. Nie pogarszaj mi samopoczucia, mówiąc do mnie z wy szością. 9 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

- Dobra. - Nie chodzi o to, Tommy, e cię nie lubiłam, tylko nigdy cię nie rozumiałam. Kim ty właściwie jesteś? Dlaczego jesteś współwłaścicielem warsztatu ślusarskiego? Jaką pracę wykonu- jesz dla rządu? Nigdy nic mi nie mówiłeś o sobie. Zawsze mia- łam wra enie, e między nami jest mur, e nie wiem, co jest po jego drugiej stronie. - Nie jesteś mi winna adnych wyjaśnień - odparłem. - To było dwa lata temu. Nie składaliśmy sobie adnych obietnic. Zaczęła sobie wykręcać dłonie - nie mogłem się powstrzy- mać i zerkałem na nią od czasu do czasu. - Dlaczego mi nie powiesz, co cię gnębi? - zapytałem, ba- dając nowy wytrych. Wło yłem go do zamka, nacisnąłem na klucz nastawny i zabrałem się do roboty, podczas gdy ona mó- wiła. - Z wyjątkiem ciebie ka dy mę czyzna, którego znam, cho- dzi w garniturze i pod krawatem i zajmuje się zarabianiem pie- niędzy. Chodzi o to, e... Och, do diabła. - Przez chwilę przy- glądała się, jak operuję wytrychem, po czym dodała: - Chcę, ebyś się dostał do domu mojego byłego faceta i wziął coś stamtąd. - Na ółtych stronach są dziesiątki zakładów ślusarskich. - Och, Tommy, nie bądź taki. - Ześliznęła się ze stołka i podeszła, eby spojrzeć mi w oczy. Nie wyciągnęła ręki i nie dotknęła mnie, tylko patrzyła. - Czuję się jak szuja, prosząc cię o przysługę, bo przecie z tobą zerwałam, ale nie mam wyboru. Uwierz mi, jestem w kłopotach. Prawdę mówiąc, kiedy mnie rzuciła, sam się w pewnym sensie o to prosiłem, ale nie miałem zamiaru powiedzieć jej o tym. A ty nie musisz mi wierzyc, jeśli nie chcesz. Zerknąłem na nią. Na jej twarzy widać było napięcie. - Będziesz musiała wszystko mi o tym powiedzieć - rze- kłem, starając się, by zabrzmiało to jak najłagodniej. 10 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

W głębi duszy Dorsey była miłą dziewczyną - jak na multimilionerkę, co nie było jej winą. - On się nazywa Kincaid, Carroll Kincaid. Ma parę ka- set wideo. Zrobił je bez mojej wiedzy, kiedy się z nim umówiłam po raz pierwszy. Grozi, e poka e je mojemu narzeczonemu, jeśli mu du o nie zapłacę. - Nie wiedziałem, e jesteś zaręczona. - Jeszcze tego nie ogłosiliśmy. - Kim jest ten szczęściarz? Podała jego nazwisko, wymawiając je tak, jakbym mu- siał je ju słyszeć. - Więc dlaczego nie poprosisz go o pomoc? - spyta- łem. - Nie mogę, Tommy, nawet jeśli zapłacę, nie mam gwarancji, e Kincaid odda mi wszystkie kopie. - A więc chcesz, ebym się do niego włamał i wziął te kasety? - Tak naprawdę to nie byłoby włamanie. Zrobił je bez mojego pozwolenia. Naprawdę są moje. O dziwo, kiedy ze sobą chodziliśmy, nigdy nie przyszło mi do głowy, e mo e być taka głupia. Znowu nawiązałem z nią kontakt wzrokowy i przyjrzałem się badawczo jej twarzy. Doszedłem do wniosku, e mo e mówić prawdę. Starałem się wymyślić coś odpowiedniego do powie- dzenia w tej sytuacji, kiedy poczułem, e wytrych zasko- czył i rygle się cofnęły. Zamek był otwarty. Odło yłem narzędzia na stół i sięgałem po stołek, kie- dy przysunęła się bli ej i poło yła rękę na moim ramieniu. - Och, Tommy, proszę! Szanta to paskudna rzecz. Jestem naprawdę zakochana i mogłoby być cudownie. Kincaid próbuje zniszczyć mi ycie. Pomyślałem, e czasami posiadanie pieniędzy daje się dziewczynie we znaki. A perspektywa włamania zawsze sprawia, e krew ywiej mi krą y w yłach. Dała mi adres Kincaida. Upewniłem się, e Dorsey rozumie, e niczego nie obiecuję. 11 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

- Zobaczę, co da się zrobić. Dała mi numer swojego telefonu i zło yła usta do pocałun- ku, ale po chwili zmieniła zdanie i wyszła. Zastanawiałem się, jak smakowałby ten pocałunek, słucha- jąc odgłosu jej kroków. Kiedy zamknęły się drzwi frontowe, do warsztatu wszedł Willie. - Nie wiem, Carmellini, co ty w sobie masz, e wszystkie cizie szaleją za tobą, ale te chciałbym tego trochę mieć. Walą tutaj całymi gromadami, chcą wiedzieć, gdzie jesteś, co ro- bisz... człowiek mo e dostać kompleksu ni szości. Mo e powi- nieneś otworzyć jakąś szkołę? Coś w rodzaju słu by dla społe- czeństwa. Co o tym myślisz? - Otworzyłem Coopera. - Ile ci to zajęło? - Nie mierzyłem czasu. - Mnie trzy minuty - powiedział Willie z nutą dumy w gło- sie. - Oczywiście nie patrzyłem na adną lalę, kiedy to robiłem. Czego ona od ciebie chce, ebyś ukradł srebra z Białego Do- mu? - Zmieszczę się poni ej trzech minut z zawiązanymi ocza- mi - odparłem i, na Boga, zmieściłem się. A kiedy to robiłem, musiałem słuchać jego chrzanienia. Następnej nocy pojechałem do Kincaida. W domu nie było nikogo, a właściciel zapomniał zamknąć na klucz tylne drzwi. Kiedy to odkryłem, usiadłem przy stole piknikowym w ogro- dzie i przemyślałem wszystko. Za nic nie mogłem pojąć, co zy- skałaby Dorsey, wrabiając mnie. Czekała w połowie kwartału w moim samochodzie, z komórką, eby do mnie zadzwonić, gdyby Kincaid wrócił, kiedy będę w jego domu. Stwierdziłem, e jeśli rozgrywa jakąś grę, to jest ona zbyt zagmatwana, bym mógł ją rozgryźć. Nawet bystrym facetom zdarza się zapomnieć zamknąć drzwi na klucz. Otworzyłem drzwi Kincaida i wszedłem do środka. Po trzydziestu minutach byłem pewien, e nie ma tam ad- nych nakręconych w domu kaset, chocia w sypial- 12 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

ni, pośrodku której stało ogromne, okrągłe ło e, a w ścianach umieszczone były w odstępach metra gniazdka elektryczne, znalazłem trzy wysokiej jakości kamery wideo i z dziesięć re- flektorów u ywanych przez zawodowych fotografów. Ten facet był nie tylko perwersyjny, ale równie przygotowany do kręce- nia pornosów. Gdzie więc były te taśmy? Le ały tam wprawdzie kasety, ale wszystkie nieotwarte, nadal zawinięte w celofan. adnej, która wyglądałaby na to, e była w kamerze. Przeglądałem papiery w jego biurku - muszę powiedzieć, e był całkiem dobrze zorganizowany - kiedy znalazłem kwit na skrytkę w miejscowym banku. Suma, którą zapłacił, wskazy- wała, e musiała to być du a skrytka. Kwit nosił datę sprzed miesiąca. W biurku nie było klucza do skrytki i nie spodziewa- łem się, e tam będzie. Nie mogłem znaleźć adnego kwitu, który wskazywałby, e Kincaid ma szafkę w jakiejś przechowalni. Mógł wprawdzie ukryć walizkę pełną kaset u jakiegoś przyjaciela, ale wątpiłem w to. W tych czasach wszyscy mają wścibskich przyjaciół. Mo- e trzymał je w samochodzie, ale było to nieprawdopodobne. Gdyby jakiś chłopak rąbnął mu go, eby się przejechać, Kinca- id byłby zrujnowany. Oczywiście mógł dostarczyć taśmy do jakiegoś laboratorium, które przetwarzało je na filmy. Ale gdy- by zrobił to z kasetą z Dorsey i jakimiś ogierami, to dlaczego miałby ją szanta ować? Dorsey zagryzła wargę, kiedy wsiadłem do samochodu. - adnych kaset wideo - powiedziałem. - Ma niezły zestaw kina domowego, ale adnych kaset. - Mogłam pomóc ci szukać. Muszą tam być. - Nie ma ich. Nawet nie zamknął na klucz tylnych drzwi. - Uruchomiłem samochód i ruszyłem. - Przygotował się do na- kręcenia jakiegoś ostrego pornosa. Taśmy trzeba by poddać ob- róbce cyfrowej i zmontować film, a w tym domu nie ma sprzę- tu do tego. 13 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Nie wyglądała dobrze. Unikała mojego wzroku. - Kiedy po raz pierwszy za ądał od ciebie pieniędzy? Zastanowiła się. - Chyba trzy tygodnie temu. W weekend przed Dniem Pracy. Zaprosiłam paru znajomych na małe przyjęcie, a on po- jawił się niezapowiedziany. Czas się chyba zgadzał. Doszedłem do wniosku, e najbar- dziej prawdopodobny jest depozyt w sejfie bankowym. Nie miałem zwyczaju włamywać się do domów na prośbę moich byłych dziewczyn, nawet jeśli były piękne, bogate i szanta owane. W dzień pracowałem w CIA. Pracownicy agen- cji nie chwalą się tym i nigdy nie wspomniałem o tym Dorsey. Zdaje się, e raz wspomniałem, i pracuję dla General Services Administration. Prawdopodobnie myślała, e jestem kimś w ro- dzaju kierownika personelu technicznego. Mo e opowiedziałem jej taką historię - nie pamiętam. Zwykle pracuję za granicą, włamując się na zlecenie Wuja Sama, zakładając pluskwy, kradnąc dokumenty, robiąc tego rodzaju rzeczy. Od czasu do czasu wykonywałem w kraju brudną robotę dla FBI, tylko w formie przysługi, rozumiesz, jak to jest - jedna agencja pomaga drugiej. Czasami słyszałem pogłoski, jakoby CIA prosiła FBI, by poprosiło mnie o pomoc w sprawach wewnętrznych, ale bę- dąc lojalnym pracownikiem, puszczałem te brzydkie plotki mi- mo uszu i natychmiast o nich zapominałem. W tamtych czasach byłem jednym z urzędników słu by cywilnej, odmierzającym czas do przejścia w pięćdziesiąte piąte urodziny na emeryturę i szczęśliwego ycia spędzanego na grze w golfa i chodzeniu do restauracji dzięki wsparciu przyszłych podatników. Po nieudanej inspekcji domu byłego kochanka Dorsey pod- wiozłem ją z powrotem do jej samochodu i wysadziłem. Była w kiepskim nastroju i przygryzała wargę. Poczekałem, a wejdzie do swojego wozu, a potem pojecha- łem poszukać jakiegoś baru. łopiąc piwo, porów- 14 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

nywałem, jak się czułem dwa lata wcześniej, kiedy mnie rzuci- ła, i tej nocy, kiedy łaziłem po chacie tego faceta od pornosów. No, no. Parę dni później musiałem wyjść po lunchu z pracy na co- roczne badania lekarskie, kiedy więc lekarz skończył i ściągnął gumową rękawiczkę, wziąłem sobie na resztę dnia wolne. Prze- jechałem obok banku, w którym Kincaid miał skrytkę, zapar- kowałem, wszedłem i wynająłem jedną dla siebie. Była to typowa podmiejska filia banku z okienkiem dla zmotoryzowanych i holem w środku. Drzwi zabezpieczające, które trzeba było otwierać od wewnątrz, uniemo liwiały klien- tom swobodny dostęp do połowy budynku, w której pracowali urzędnicy udzielający po yczek, i tam właśnie znajdowało się małe pomieszczenie ze skrytkami. Wypełniłem formularz i wpuszczono mnie. Wzdłu ka dej ściany wznosiły się od pod- łogi po sufit rzędy skrzynek. Największe były w dolnym rzę- dzie. Obok wejścia stała szafka z kopertami zawierającymi klu- cze do wolnych skrytek, a na jej wierzchu dwie stalowe kasetki z kartami, które właściciele skrytek musieli wypełniać za ka - dym razem, kiedy chcieli się do nich dostać. Wysoko na ścianie naprzeciw wejścia umieszczona była jedna kamera monitorują- ca. Weszła ze mną młoda kobieta imieniem Harriet, z obrączką ślubną na palcu i w sukni cią owej, chocia jej stan nie był jeszcze zbyt widoczny. Zrobiłem uwagę na ten temat i powie- działa mi, e do porodu ma jeszcze pięć miesięcy. Było to pierwsze dziecko. Oboje z mę em bardzo byli tym podekscy- towani. - Ma pan szczęście, e mamy akurat wolną du ą skrytkę. To jedyna tej wielkości. Zwolniła się, kiedy pani, która ją miała, została przeniesiona do Europy. Pracuje w Departamencie Sta- nu. 15 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Dała mi klucz i sprawdziliśmy, czy mo na nim otworzyć moją skrytkę. Skrytki miały zamki zapadkowe, standardowo stosowane w amerykańskich bankowych sejfach depozyto- wych. W ka dej były dwie dziurki od klucza. Jak zwykle, by otworzyć skrytkę, musiała wło yć w jedną z nich klucz uniwer- salny, który miała przy sobie, a w drugą mój i jednocześnie je przekręcić. Na szczęście Willie miał w warsztacie cztery typo- we sejfy depozytowe, razem z zamkami. Przyznam, e byłem nieco zawiedziony, chocia starałem się tego nie okazywać. W niektórych bankach zaczęto nabierać zwyczaju wkładania klucza uniwersalnego do zamka ka dej skrytki i wpuszczania właścicieli do pomieszczenia, gdzie się znajdowały, bez eskorty. Rzecz jasna, dobranie się do tych skrytek było dla takich facetów jak ja bułką z masłem. Miałem nadzieję, e i tu tak będzie, ale nic z tego. Ten bank wcią robił to w stary, bezpieczny sposób. Powiedziałem Harriet, e mogę wrócić za parę dni, eby umieścić w skrytce pewne rzeczy, podziękowałem za poświę- cony mi czas i wyszedłem. W warsztacie porozmawiałem z Williem o zamkach zapad- kowych i rozmontowaliśmy jeden. Wytrych do takiego zamka musi mieć kształt litery L, a jego krótsze ramię precyzyjnie do- pasowaną do danego zamka długość. Za pomocą mojego klu- cza zmierzyłem tę, która była mi potrzebna, i zrobiłem na wszelki wypadek trzy wytrychy ró niące się trochę długością. Przez cały weekend ćwiczyłem na zamkach Williego. Naj- lepszy wynik, jaki osiągnąłem, wyniósł dwadzieścia sześć se- kund, ale średni a dwie minuty, a jeśli się spieszyłem albo nie poświęcałem robocie pełnej uwagi, w ogóle nie mogłem otwo- rzyć zamka. Willie przez pewien czas się przyglądał, jak sobie radzę, a nawet parę razy otworzył jeden z zamków. Willie Drut był starszym ode mnie o dwadzieścia 16 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

lat, szczupłym, eleganckim czarnym mę czyzną, który w mło- dości pracował w waszyngtońskich hotelach jako boy. W końcu rzucił wnoszenie baga u gości i wyspecjalizował się w otwiera- niu zamków i wynoszeniu walizek - bez napiwków. Kiedy wy- szedł po ostatniej odsiadce z więzienia, przyrzekł sobie, e znajdzie uczciwe zajęcie, ale z jego reputacją nikt nie chciał go zatrudnić. Znał go mój znajomy, który wspomniał mi o jego trudnej sytuacji. Umówiliśmy się parę razy na kolację i pokazał mi kilka sztuczek z zamkami, których nie znałem, kupiłem więc ten zakład i zostaliśmy wspólnikami. Wiedział, e pracuję w CIA, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy. W tamten weekend, kiedy zabawialiśmy się zamkami w je- go skrytkach depozytowych, chciał porozmawiać o Dorsey O’Shea. - To mo e być pułapka, człowieku. Przyszło ci to do gło- wy? - Dlaczego Dorsey miałaby mnie wystawić? - Mo e chce cię spalić ktoś, kto cię nie lubi... skąd, do dia- bła, mam wiedzieć? Ty mi to powiedz, w końcu jesteś pierdo- lonym szpiegiem. - Nie przychodzi mi do głowy aden powód. - Ona wygląda na forsiastą. Zgadza się? - Ma szmal, fakt. - Nie wiesz, w co się pakujesz, i to jest fakt. Ten facet ma coś na nią oprócz filmów o tym, jak bierze kutasa. A zresztą, kto przygląda się twarzom w tych filmach. Siedzisz w tym po czubek swojej durnej głowy, Carmellini. Mo e miał rację, ale Dorsey O’Shea nie zadawała się z ludźmi pokroju kumpli Williego Druta. Chocia bycie gwiazdą porno nie psuje ci w pewnych kręgach reputacji, mnóstwo ludzi nie ma tak otwartych umysłów. Jeśli Kincaid był prawdziwym sukinsynem, mógł próbować wycisnąć z niej niezłą forsę. W ka dym razie ja tak to widziałem. Z drugiej strony, mo e po prostu chciałem sprawdzić czy uda mi się do- 17 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

stać do skrytki Kincaida. Nigdy wcześniej nie zrobiłem skrytki bankowej, no więc co, do diabła! Zadzwoniłem do Dorsey w poniedziałek rano, zaraz po po- wiadomieniu agencji, e jestem chory. - Dzisiaj. Przyjedź po mnie do domu o dziesiątej. Pojawiła się z dziesięciominutowym opóźnieniem, a więc, jak na nią, zdumiewająco punktualnie. Wsiadłem do jej wozu i poleciłem jechać do kostiumowni, którą miał mój znajomy w pasa u handlowym w Silver Spring. Kiedy od niego wyszliśmy, była w sukni cią owej. Dla zaokrąglenia sylwetki miała pod nią przymocowaną do brzucha wypukłą konstrukcję z twardego plastiku. Uwa ałem, e wygląda, jakby była w siódmym mie- siącu. Nacisnąłem jej brzuch i uznałem, e sprawia wra enie prawdziwego - właściwy opór i elastyczność. W drodze do banku prowadziłem i udzielałem jej instrukcji. - Nie wiem, czy potrafię to zrobić, Tommy - powiedziała, kiedy skończyłem. - Chcesz mieć te kasety czy nie? - Chcę. - No to masz dwie mo liwości... zapłać albo załatw to ina- czej. Zabicie Kincaida nic nie da, bo kasety znajdzie policja. Mo liwe, e trzyma je w tej skrytce w banku. Myśli, e tam są bezpieczne. Mo e cię tylko nabiera, e je ma, nie wiem. Jeśli wyczyścimy tę skrytkę, mo e zdobędziemy coś, za co będzie je chciał wymienić. W yciu wszystko jest ryzykowne. - Mój Bo e! - wyszeptała. - Jesteśmy o milę od tego banku. Przemyśl to. Kiedy zajechaliśmy przed bank, była blada i wyglądała na wymizerowaną, co było mi bardzo na rękę. Ka dy, kto na nią spojrzał, widział, e nie czuje się dobrze. - W porządku - powiedziałem. Jeszcze raz wyjaśniłem jej plan działania, biorąc pod uwagę wszystko, co mi przychodziło na myśl, włącznie z ró nymi ewentualnościami. 18 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

- Postaraj się - powiedziałem i podałem jej buteleczkę, któ- rą zabrałem z sobą. Zrobiła grymas i wypiła połowę jej zawartości. - Do dna. - Jezu, to ma okropny smak. - Do dna. Wytrząsnęła resztę paskudztwa i rzuciła buteleczkę na tylne siedzenie. Weszliśmy do banku, usiedliśmy przy drzwiach zabezpie- czających i czekaliśmy, dopóki Harriet nie skończyła rozmowy i nie przyszła ich otworzyć. Miałem skórzaną dyplomatkę, ale była pusta. W jednym z małych gabinetów znajdujących się z boku głównej sali siedziała przy biurku urzędniczka i rozmawiała przez telefon. W ścianach wszystkich tych klitek umieszczone były du e okna, eby ka dy widział, co robią wszyscy pozostali pracownicy banku. Chwil prywatności mo na było zaznać je- dynie w pomieszczeniu ze skrytkami bankowymi, ciągu kabin, w których klienci napełniali i opró niali swoje sejfy, oraz znaj- dujących się zaraz za nimi toaletach dla personelu. W tej strefie nie widziałem adnych innych pracowników banku. Kiedy je sobie przedstawiłem, Dorsey i Harriet porównały przewidywane daty porodu, po czym Dorsey usiadła na krześle obok biurka urzędniczki. Gdy Harriet wyjmowała z biurka klucz uniwersalny, sprawdziłem, czy na pomieszczenie ze skrytkami nie jest skierowana któraś z kamer monitorujących. Nie była adna. W środku Harriet zapytała: - Pamięta pan numer swojej skrytki, panie Carmellini? - Chyba sześć. To była jedna z tych du ych - wskazałem na nie. Harriet otworzyła katalog kart i odszukała moją, a ja zagląda- łem jej przez ramię. Wyjęła z kasety moją kartę. 19 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

- Proszę tu podpisać i podać datę... Zrobiłem, o co prosiła, i dałem jej mój klucz. Wło yła do zamka klucz uniwersalny, potem mój i otworzyła skrytkę. - Chce pan zabrać swoje pudełko do kabiny? - zapytała. Zanim zdą yłem odpowiedzieć, usłyszałem jęk Dorsey, a potem usłyszałem głuche uderzenie, kiedy osunęła się na pod- łogę. - O mój Bo e! - krzyknąłem i wypadłem jak strzała z po- mieszczenia ze skrytkami. Tu za mną była Harriet. Dorsey le ała na podłodze, twarzą do dołu, cicho jęcząc i trzymając się za brzuch. Kobieta z oddziału kredytowego wy- biegła i pochyliła się nad nią. Dorsey zaczęła wymiotować. - Do łazienki - powiedziała Harriet i chwyciła ją za ramię. Druga urzędniczka wzięła ją za drugie i pomogły jej się pod- nieść. Dorsey zacisnęła usta. Kiedy wchodziły do toalety, zniknąłem w pomieszczeniu ze skrytkami. Poczciwa Harriet - zostawiła klucz uniwersalny w zamku mojej skrytki! Odwróciłem się bokiem do kamery i wyjąłem z kieszeni spodni latarkę halogenową. Włączyłem ją, kierując na obiek- tyw kamery. Światło miała tak ostre, e na parę sekund musia- łem zmru yć powieki. Poło yłem latarkę na szafce obok kasety z kartami klientów i ustawiłem tak na elastycznej drucianej podstawce, e wymierzona była prosto w kamerę. Snop światła wyma e obraz. Na podstawie sumy, którą zapłacił za jej wynajęcie, wie- działem, e Carroll Kincaid te ma du ą skrytkę. Znalezienie jego nazwiska w katalogu zajęło mi zaledwie kilka sekund. Miał skrytkę numer dwanaście i od czasu jej wynajęcia ani razu do niej nie zajrzał. Zostawiwszy moją skrytkę otwartą, wło yłem w jeden otwór w skrytce Kincaida klucz uniwersalny, a w drugi jeden z moich wytrychów i klucz dynamometryczny i zabrałem się do pracy. Po dziesięciu sekundach doszedłem 20 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

do wniosku, e wybrałem wytrych o złej długości i spró- bowałem innego. Zamknąłem oczy, eby się skoncentrować i wyczuć mecha- nizm. Na czoło wystąpiły mi krople potu. W filmach nigdy nie przytrafia się to Jamesowi Bondowi, to wada charakteru, z któ- rą musiałem yć. Czas wlókł się jak ółw. Skupiłem się na wytrychu, eby wyczuć jego drgnięcie. Trzaśniecie. Jest! Poczułem, e wytrych odrobinę się obró- cił. Utrzymując nacisk na klucz dynamometryczny, przekręci- łem klucz uniwersalny... i zamek się otworzył. W skrytce Kincaida coś było. Nie otworzyłem jego pudełka. Po prostu przeniosłem je do mojej skrytki, a moje puste pudeł- ko wło yłem do jego skrytki i zatrzasnąłem jej wieko. Przeło- yłem klucz uniwersalny do zamka w mojej skrytce, zamkną- łem ją, wyjąłem mój klucz i schowałem latarkę i kiedy kobiety wyszły z toalety, czekałem w sali głównej. Dorsey wyglądała, jakby ją coś przetrąciło. Miała ziemistą cerę i włosy w nieładzie. Harriet i ta druga urzędniczka pomogły jej dojść do drzwi. - Zabiorę ją do domu - powiedziałem i objąłem ją w pasie. - Bardzo paniom dziękuję. Dorsey wybąkała coś do nich, po czym przyło yła dłoń do ust, jakby miała znowu zwymiotować. Harriet otworzyła drzwi i prawie wyniosłem przez nie Dorsey. Umieściłem ją na fotelu pasa era i usiadłem za kółkiem. - Ty sukinsynu - warknęła. - Prawie wyrzygałam wnętrzno- ści. - Pamiętaj o tym radosnym dniu - zauwa yłem - następnym razem, kiedy ktoś będzie chciał, ebyś się pieprzyła w jakimś pornosie. - Masz te taśmy? 21 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

- Coś mam. Wrócę za parę dni i zabiorę to. - Pojadę z tobą. Chcę mieć te taśmy. - Te kobiety widziały cię po raz ostatni. Kiedy wezmę te ta- śmy, zadzwonię do ciebie. Nie podobało jej się to, ale nie była w stanie się sprzeczać. Kiedy wróciłem w środę po południu, Harriet obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem. - Jak się czuje pana ona? - Dziękuję, lepiej. Musisz być twarda, jeśli chcesz mieć dziecko. Widać było, e ma czymś zaprzątnięty umysł. - Po waszym wyjściu w poniedziałek miałam dziwny tele- fon od pracownika naszej ochrony. - O? - Najwyraźniej kiedy byłyśmy z pana oną w toalecie, przestała pracować kamera monitorująca w pomieszczeniu ze skrytkami. Wzruszyłem ramionami. - Zepsuła się? - Och nie! Tylko przestała na parę minut działać. Nadzorują ich pracę z naszego głównego biura w Silver Spring. - To dziwne - przyznałem. - Kiedy byłyście w toalecie, wło yłem do skrytki przedmioty, które przyniosłem. - Po pana wyjściu klucz uniwersalny do skrytek nadal tkwił w pana zamku. - Mam nadzieję, e ma go pani teraz. - O tak. - Jestem naprawdę wdzięczny za to, jak pani i kole anka zajęły się moją oną - powiedziałem ciepło. - Przepraszam za tę niedogodność, ale wie pani, jak to jest. Napisałem list do prezesa banku. Czuję się naprawdę szczęśliwy, e ten bank ma takie wspaniałe pracownice. Harriet promieniała. 22 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Otworzyliśmy zamki i zdjąłem z półki moje pudełko. Zanio- słem je do kabiny. W środku był tuzin kaset wideo, cztery ogromne pliki gotówki obwiązane gumowymi opaskami i nała- dowany rewolwer smith&wesson kalibru 38. Sprawdzając broń, owinąłem palce chusteczką do nosa. Zdecydowałem, e najlepszym miejscem dla niej jest skrytka, zostawiłem ją tam. Pieniądze i kasety wło yłem do dyplomatki. Kiedy odkładałem pudełko do skrytki, pogadałem jeszcze trochę z Harriet, a potem wyszedłem. Odtworzyłem kasety na magnetowidzie, który miałem w domu. Dorsey była na trzech z nich. Na wszystkich dwunastu ci sami mę czyźni. Nie rozpoznałem adnej z pozostałych ko- biet. Kiedy skończyłem oglądać tych dziewięć, na których nie było Dorsey, rozbiłem je młotkiem i wrzuciłem do śmieci, gdzie było ich miejsce. Gotówki było dwadzieścia siedem baniek w u ywanych banknotach. Podniosłem parę z nich, wybranych na chybił tra- fił, pod światło, pomacałem palcami i porównałem z kilkoma, które miałem w portfelu. Stwierdziłem, e są prawdziwe. Car- roll Kincaid miał pecha - łatwo przyszło, łatwo poszło. W piątek wieczorem spotkałem się z Dorsey w centrum Waszyngtonu, w barze, w którym kłębił się tłum ludzi świętu- jących początek weekendu. Kiedy ogarnął nas ich zgiełk, da- łem jej trzy pozostałe kasety. Przysunąłem usta do jej ucha i zapytałem: - Czy któryś z tych mę czyzn to Carroll Kincaid? - Nie. - Unikała mojego wzroku. - Nie chcę o tym rozma- wiać. - Pewnie to niewielka pociecha, ale nie byłaś jedyna. Stęknęła i łyknęła swoją szkocką, jakby była to dietetyczna co- la. - Chyba nale ałoby podziękować - powiedziałem. Poło yła dłoń na moim ramieniu, próbowała się uśmiechnąć, po czym wstała i wyszła. 23 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

Wypiłem drugie piwo, rozmyślając nad stanem wszechświa- ta. W drodze do domu zatrzymałem się przy pierwszym napo- tkanym kościele - był to kościół katolicki - i poszedłem zoba- czyć się z księdzem. - Ojcze, niespodziewanie odziedziczyłem dosyć du ą sumę pieniędzy. Nie będę ci zawracał głowy wyjaśnieniami, ale chcę je przekazać kościołowi na posługę dla biednych. Kapłan nie wyglądał na zaskoczonego. Ludzie muszą mu codziennie dawać pliki kasy. - Jak zapewne dobrze wiesz, synu, potrzeby są ogromne - powiedział. - W imieniu kościoła z radością przyjmę ka dą sumę, którą chcesz darować. Wręczyłem mu pieniądze, które wcześniej wło yłem do pu- dełka po butach i zapakowałem w papier na prezenty pod cho- inkę, który został mi ze świąt. Zwa ył pudełko w ręku i przyjrzał się mojemu dziełu pa- kowacza. - Chcesz pokwitowanie? - zapytał, przyglądając mi się. - Nie będzie mi potrzebne. - Podałem mu rękę i ruszyłem w drogę. Parę tygodni później agencja wysłała mnie do Europy, gdzie spędziłem większą część zimy i wiosnę. Podczas sporadycz- nych wizyt w Stanach nie miałem adnych wiadomości od Dorsey O’Shea i pewnie nigdy więcej bym na nią nie wpadł, gdybym następnego lata nie wpakował się w tarapaty. Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

ROZDZIAŁ 2 W pierwszy wtorek lipca znalazłem się na autostradzie mię- dzy stanowej 66, jadąc w ciepłym froncie, który rozbudował się nad Atlantykiem, z Waszyngtonu na zachód. Był szary, desz- czowy dzień. Wycieraczki skrzypiały monotonnie, odgarniając wodę z przedniej szyby mojego starego czerwonego mercedesa coupe. Przez szczelinę między szybą i dachem, z którą walczy- łem od lat, pryskały krople na siedzenie pasa era. Widocznie tygodnie, podczas których tej zimy samochód na zmianę piekł się i zamarzał pod moim domem, za bardzo dały się we znaki gumowym uszczelkom, którymi zatkałem szparę ubiegłego la- ta. Byłem w Stanach dopiero tydzień, który spędziłem na pisa- niu raportów, robieniu porządków w papierach w biurze, wy- mianie cieknącego podgrzewacza wody w mieszkaniu i zało e- niu nowego akumulatora w samochodzie. Z powodu tych bez- myślnych rutynowych czynności i nieustannie padającego desz- czu byłem w poniedziałek w ponurym nastroju, kiedy mój szef, Pulzelli, wezwał mnie do swojego gabinetu. Pulzelli był biurokratą do szpiku kości, człowiekiem, który uwielbiał cięcia i zasłony wewnątrzbiurowej polityki. Słynął w agencji ze zwyczaju dłubania w zębach długopisem, który zo- stawiał na ich szkliwie plamki tuszu w jego ulubionym w danej chwili kolorze. Raziło go te u ywanie w biurze słów takich jak „cholera" i „do diabła", ale poniewa potrafiłem zachowywać się kultural- 25 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

nie w towarzystwie ludzi z wy szych sfer, za bardzo mi to nie przeszkadzało. Najbardziej podobała mi się w Pulzellim goto- wość do walki w obronie ludzi, którzy u niego pracowali. Ogólnie biorąc, był facetem, którego warto było mieć po swojej stronie, kiedy wentylator rozpryskiwał wokół śmierdzącą sub- stancję, co zdarzało się w agencji parę razy dziennie. Wydawało mi się, e popadamy z jednego kryzysu w drugi, ale być mo e było to tylko moje wyobra enie. - Szef chce, ebym dał na tydzień kogoś do obiektu w Gre- enbrier River - powiedział. - Mo e byś tam pojechał jutro rano? „Obiekt" był w rzeczywistości kryjówką w sercu gór Alle- gheny, otoczoną z trzech stron przez lasy państwowe. Za przy- krywkę słu yła informacja, e posiadłość nale y do bogatego powieściopisarza, który rzadko tam bywa, ale kiedy ju jest, reaguje paranoicznie na naruszanie swojej prywatności. Z szosy widać było trawiaste lądowisko i hangar, reszta zabudowań znajdowała się całkowicie poza polem widzenia zmotoryzowa- nych i mo na tam było dotrzeć jedynie długą na milę wirową drogą. Chocia teren był ogrodzony i stale patrolowany, agen- cja zwiększała ochronę, kiedy uzasadniał to cel, w jakim akurat korzystano z obiektu. Najwyraźniej była to jedna z takich chwil. Wcześniej spędziłem tam dwukrotnie tydzień, kiedy prze- słuchiwano uciekinierów z Rosji. Jeśli wykorzystywano obiekt w innych celach, to nic o tym nie wiedziałem. - Z Riwiery Francuskiej w góry Allegheny – odparłem Pul- zellemu. - To szok kulturowy... nie wiem, czy moje serce wy- trzyma ten stres. Uśmiechnął się szeroko i zobaczyłem na jego zębach parę plamek, które mógł zostawić tylko niebieski tusz. - Kolejny uciekinier? - Nikt mi nic nie powiedział. 26 Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.