Podziękowania
Autor uzyskał porady techniczne dotyczące różnych
fragmentów tej książki od wielu specjalistów. Na
szczególne podziękowania zasłużyli: Ray A. Crockett,
Charles G. Wilson i komandor Marynarki USA w stanie
spoczynku Sam Sayers. Cennych uwag na temat hełmu
lotniczego nowej generacji udzielił autorowi Bob Price,
pułkownik w stanie spoczynku z Korpusu Piechoty
Morskiej, oraz jego koledzy, piloci – oblatywacze z
zakładów Lockheed – Martin, którzy przyglądali się, jak
autor trenował w symulatorze kabiny F-22 i nie śmiali się.
Rozdział 1
Dwie furgonetki towarzystwa telefonicznego posuwały
się w żółwim tempie zatłoczonym bulwarem przed
Pałacem Cesarskim. Tego czerwcowego poranka korki w
Tokio były równie uciążliwe jak zwykle. W ciepłym
powietrzu spaliny unosiły się falami.
Kierowca pierwszej furgonetki nie spuszczał oczu z
jezdni. Miał dwadzieścia kilka lat. Krótko przystrzyżone
włosy skrył pod niebieską czapką z firmowym napisem.
Skupiwszy się na ruchu drogowym, mocno ściskał
kierownicę.
Jego starszy o parę lat pasażer również nosił
kombinezon i czapkę. Bacznym spojrzeniem
inteligentnych oczu lustrował kamienny mur otaczający
pałacowy park.
Pomiędzy ścianą a bulwarem znajdowała się licząca
sobie kilkaset lat fosa wypełniona wodą. Ponad murem
szczelną kurtyną wyrastała plątanina drzew i krzewów.
Właściwie były to dwie fosy, zewnętrzna i wewnętrzna,
lecz od ponad stu lat wznosiły się nad nimi mosty.
Większość odcinków fos nadal wypełniała woda. Te
trzydziestometrowej szerokości sadzawki w sercu Tokio
przyciągały kaczki i tłumy ludzi, jakby zapraszając do
kontemplacji.
Pasażer pierwszego auta nie zwracał uwagi na wodę ani
na tłumy. Bardziej interesowały go samochody policyjne i
pojazdy straży pałacowej; o każdym zauważonym
meldował kierowcy. Od czasu do czasu spoglądał na
zegarek.
Kiedy obie furgonetki wykonały pełne okrążenie wokół
murów pałacu, człowiek siedzący w tyle pierwszego wozu
powiedział kilka słów do trzymanego w ręku
radiotelefonu i uważnie wysłuchał odpowiedzi. Potem
skinął głową mężczyźnie siedzącemu na miejscu pasażera.
Ten dwukrotnie klepnął kierowcę w ramię.
Po kilku sekundach oba pojazdy skręciły w podjazd dla
służby. Tu wewnętrzna fosa była napełniona wodą i
samochody przejechały przez wąską bramę na otoczony
murem dziedziniec. Umundurowany strażnik obserwował
parking z przeszklonej budki. Dwóch uzbrojonych
wartowników stało przed bramą, dwóch kolejnych przed
drzwiami prowadzącymi do budynku. Cała czwórka
obserwowała pasażera, który wysiadł z furgonetki i
poszedł w kierunku budki wartowniczej.
Małe okienko było już otwarte.
Pasażer skłonił się uprzejmie.
– Jesteśmy od napraw telefonów. Wezwano nas dziś
rano.
– Proszę okazać dokumenty. Pasażer podał je.
– Tak, figurujecie na liście. – Wartownik zwrócił mu
dokumenty.
– Gdzie możemy zaparkować?
– Koło drzwi. – Oficer Straży Pałacowej wykonał
nieznaczny gest. – Nie powinno być żadnych kłopotów.
Jak długo potrwa naprawa?
– Nie wiem. Musimy zbadać uszkodzenie i ustalić, czy
mamy sprzęt odpowiedni do jego usunięcia.
– Musicie opuścić pałac przed czwartą.
– A jeśli nie zdążymy do tej pory?
– Powinniście porozumieć się z Cesarską Administracją
Pałacową i uzgodnić kolejny termin.
– Rozumiem. Przede wszystkim musimy poznać
problem. Mamy sprzęt służący do przeprowadzania badań
wewnątrz pałacu.
Oficer przytaknął i skinął na dwóch uzbrojonych,
pilnujących drzwi policjantów.
Zaparkowanie i rozładowanie furgonetki nie trwało
długo, jeden ze strażników rozmawiał z oficerem w budce
wartowniczej, gdy monterzy dokonywali przeglądu
sprzętu. W końcu podzielili się wyposażeniem. Drugi
strażnik wszedł z nimi do środka.
– Zaprowadzę was na miejsce awarii – oświadczył i
ruszył przodem. – Administracja ma na etacie technika
telekomunikacji. Jeśli chcecie, wezwę go i wyjaśni wam,
co wykrył podczas kontroli systemu.
– Może tak zrobimy – odezwał się pasażer pierwszej
furgonetki – jednak najpierw rozejrzymy się sami.
Dotarli schodami do długiego korytarza na piętrze.
Kiedy znaleźli się w magazynie, nad głową strażnika
przeleciała linka, zaciskając mu się na szyi. Zanim zdążył
krzyknąć, wpiła się mocno w gardło. Usiłował się
uwolnić, gdy jeden z mężczyzn znalazł się przed nim,
złapał go za głowę i gwałtownym ruchem skręcił kark.
Monterzy dźwignęli bezwładnego strażnika i złożyli
ciało w kącie pokoju, poza zasięgiem wzroku osoby, która
przypadkowo zajrzałaby do wnętrza. Zabójstwo nie zajęło
im więcej niż sześćdziesiąt sekund.
Roześmiane, popiskujące wesoło dzieci kręciły się
beztrosko wokół cesarzowej. Chichotały radośnie,
okrążając ją w pląsach po wypielęgnowanym trawniku
pomiędzy krzewami i kępami bujnie rosnących kwiatów.
Na błękitnym niebie jasno świeciło słońce, a z oddali
dobiegał głos świątynnych dzwonów. Rytmiczne dźwięki
obwieszczały piękno i porządek wszechświata.
Cesarz Naruhito był zapewne jedyną osobą, która
zwróciła uwagę na dźwięk dzwonów, stanowiący jego
zdaniem doskonałe tło muzyczne do odbywającej się
przed nim na trawniku nieoficjalnej ceremonii. Jaskrawe,
tradycyjne stroje kontrastowały z soczystą zielenią trawy i
przykuwały wzrok, gdy dzieci hasały dookoła matki
ubranej w jedwabne kimono barwy kości słoniowej,
oblamowane wyszukaną organdyną. Pozostali dorośli,
oddaleni o dwa kroki, pozostawili środek sceny
cesarzowej i jej szczęśliwemu potomstwu. Fotografowie
również trzymali się na uboczu. Zgodnie z najlepszą
zawodową tradycją, starali się nie rzucać w oczy.
Cesarz pomyślał z goryczą, że świat przyrody wciąż
zachował ten brakujący ludziom urok niewinności. Jego
przygnębiała od kilku tygodni sytuacja polityczna. Nowy
premier, Atsuko Abe, usiłował skierować naród na nową
drogę, co cesarz obserwował z narastającym
przerażeniem.
Japońska scena polityczna od lat dryfowała w prawo,
pomyślał cesarz, obserwując żonę i dzieci. Raz jeszcze
przeanalizował sytuację, usiłując pojąć narastające
lawinowo wydarzenia, które wydawały się wymknąć spod
wszelkiej kontroli.
Od chwili upadku największego banku, kolejne
gabinety nie potrafiły utrzymać się dłużej przy władzy,
wymiatane przez następne, coraz bardziej reakcyjne rządy.
Cesarz tak widział ten problem: politycy nie chcieli
powiedzieć prawdy narodowi japońskiemu. Wyspy były
małe, przeludnione i pozbawione bogactw naturalnych.
Powojenny dobrobyt zbudowano na importowaniu
surowców, wytwarzaniu z nich towarów i sprzedawaniu
ich na amerykański rynek po cenach, z którymi
producenci w USA nie byli w stanie konkurować.
Przewaga ekonomiczna Japonii, polegająca na taniej sile
roboczej, zmalała niemal do zera. Niebotyczne ceny
nieruchomości i rozdęta hiperinflacją giełda zachwiały
się, gdy stępiało ostrze japońskiej gospodarki. Rząd
podtrzymał na krótko przerośnięty system bankowy, ale i
on runął, doprowadzając finanse państwa niemal do ruiny.
Napięcie na Bliskim Wschodzie narastało, aż państwa
arabskie, usiłując zmusić świat do wywarcia presji na
Izrael, zakręciły kurki z ropą.
Ropa znów popłynęła, ale szkody były nieodwracalne.
Japonii nie było już stać na bliskowschodnią ropę. Jen nie
miał żadnej wartości, system bankowy leżał w gruzach,
wielkie korporacje przemysłowe utraciły płynność
finansową, a rozczarowani robotnicy znaleźli się na
bruku.
Może Japonię czekała zagłada? Zdarzały się chwile, jak
teraz, że serce cesarza ściskał zimny strach.
Może wszyscy byli skazani na zagładę? Czy
przeznaczeniem Japonii miało być podążanie w mrok pod
przewodnictwem tryskającego jadem szowinisty, takiego
jak Atsuko Abe, demagoga potępiającego wszelkie
zachodnie wartości i instytucje, a jednocześnie
gloryfikującego starożytne japońskie cnoty? Czy to ma
czekać naród?
Japonia... starożytna, lecz młoda, płodna, czysta i nie
zepsuta, dom wybranej nacji – Japończyków.
Jeśli nawet taka Japonia kiedykolwiek istniała, dawno
przeminęła. Tymczasem Abe twierdził, że zwiodła ich
zachodnia demokracja, oszukała biurokracja, wykorzystali
przemysłowi przywódcy...
...zniszczył ich kapitalizm i zapożyczenia z obcej
kultury...
Japonia, grzmiał Abe, została doprowadzona do ruiny
przez ludzi, którzy odmówili poszanowania
najcenniejszego skarbu – Japończyków.
Zwykła polityczna retoryka. Roznamiętniała jedynie
cudzoziemców i półgłówków, dając prasie mnóstwo
materiałów do roztrząsań. Dla Abe i jego przyjaciół było
to jedynie podgrzewanie atmosfery, dzięki czemu
dystansował się od bardziej tradycyjnych polityków,
zbierając potrzebne do zwycięstwa głosy. Dopiero gdy
umocnił się w gabinecie premiera, mając iście królewską
władzę w ręku, Atsuko Abe zaczął omawiać z
najbliższymi sprzymierzeńcami swoje prawdziwe plany.
Przyjaciele cesarza, czując niepokój, napomykali
cesarzowi o ambicjach Abe. Twierdzili, że jego deklaracje
są czymś więcej, niż tylko retoryką. Naprawdę zamierzał
przekształcić Japonię w mocarstwo światowe, robiąc „to,
co należy".
Naruhito trzymał język na wodzy, świadom faktu, że
powojenna konstytucja ograniczyła władzę cesarską do
spraw wyłącznie ceremonialnych, jednak przytłaczała go
odpowiedzialność wobec historii.
Prywatny list od prezydenta USA wstrząsnął Naruhito.
Jestem głęboko przekonany – pisał prezydent – że rząd
japoński rozważa możliwość militarnego rozwiązania
narastających ekonomicznych i regionalnych problemów.
Takie rozwiązanie zrujnuje pokój w regionie i może
wywołać ogólnoświatowy konflikt. Nieszczęście tej skali
będzie miało tragiczny wpływ na życie każdego
mieszkańca naszego globu. Jako głowy państw winniśmy
dołożyć wszelkich starań, by uchronić naszych rodaków i
wszystkich innych ludzi przed takimi wypadkami".
To był dopiero początek. List obudził w Naruhito
najgorsze przeczucia. Prezydent USA wiedział więcej o
politycznej sytuacji Japonii niż on, cesarz. Najwyraźniej
prezydent miał lepsze informacje.
W dalszej części listu, prezydent pisał: Jesteśmy
przekonani, że rząd Abe planuje inwazję na Syberię w
celu zdobycia stałych i regularnych dostaw ropy. Ostatnie
apele tubylczej ludności Syberii o japońską pomoc dla ich
antyrosyjskiego powstania są jedynie pretekstem,
wyreżyserowanym przez gabinet Abe. Obawiam się, że
taka inwazja może wywołać wojnę światową, jakiej nasza
planeta jeszcze nie zaznała. Trzecia wojna światowa
doprowadzi cywilizację do tragicznego końca, wtrącając
Ziemię w nową erę ciemności, z której nasz gatunek może
się już nie odrodzić".
W pisemnej formie prezydent USA wyłuszczył obawy,
które nękały cesarza, gdy spoglądał na wewnętrzną
sytuację polityczną. Nawet nie mając równie
szczegółowych informacji, Naruhito odnosił wrażenie, że
świat nieodwracalnie osuwa się w otchłań zagłady.
„Zwracam się do pana osobiście – kończył prezydent –
z prośbą o pomoc. Naszym obowiązkiem wobec ludzkości
jest przestrzeganie prawa w imię przyszłych pokoleń.
Cywilizacja światowa nie jest idealna, wciąż się rozwija,
stając się coraz lepsza dzięki wkładowi pracy wszystkich
osób, które przestrzegają praw i pracują na utrzymanie,
wnosząc tym swój wkład do ogólnego dobra. Cywilizacja
jest spuścizną ludzkości, dobrem powszechnym, które
należy ocalić dla przyszłych pokoleń".
Naruhito zaprosił premiera Abe do pałacu.
Chociaż cesarz widywał przy różnych okazjach Atsuko
Abe od chwili, kiedy ten został premierem, nie miał dotąd
możliwości odbycia z nim prywatnej rozmowy. Zawsze
wokół kręcili się doradcy, funkcjonariusze, służba
bezpieczeństwa. Tym razem spotkali się w cztery oczy w
prywatnym gabinecie cesarza.
Po wymienieniu wstępnych uprzejmości, Naruhito
wspomniał o liście i dał go Abe do przeczytania.
Atsuko Abe nie był pewien, co powiedzieć ani jak się
ma zachować. Prywatna audiencja u cesarza stanowiła
niezwykły zaszczyt, tak wielki, że aż brakowało mu słów.
Jednak ten list... Wiedział, że Amerykanie mają szpiegów.
Szpiedzy i przeciwnicy polityczni są wszędzie.
– Wasza Wysokość, znaleźliśmy się w punkcie
zwrotnym dla naszego kraju – zaczął Atsuko Abe. –
Przerwanie dostaw ropy przeważyło szalę. Ekonomia się
załamała. Japonia leży w gruzach, miliony straciły pracę.
Musimy naprawić te szkody i upewnić się, że nigdy
więcej nie dojdzie do takiej sytuacji.
– Czy to prawda? – spytał cesarz, wymachując listem. –
Czy pański rząd planuje inwazję na Syberię?
– Wasza Wysokość, odebraliśmy wezwanie o pomoc od
rdzennych mieszkańców Syberii. Słuszność ich żądań jest
niepodważalna. Ich apel brzmi przekonująco.
– Udziela pan wymijających odpowiedzi. Nadeszła
chwila szczerości, nie dyplomatycznych wykrętów.
Atsuko zdumiał się. Nigdy nie widział cesarza takiego
jak dziś i nawet nie potrafił tego sobie wyobrazić.
– Przyszła pora, żeby Japonia zajęła należne jej miejsce
w świecie – oświadczył premier.
– To znaczy?
– Jako supermocarstwo – odparł z pewnością siebie
Abe. Spojrzał twardo na cesarza, który odwrócił wzrok od
wyzywającej miny premiera. Potem, zawstydzony, zmusił
się do spojrzenia mu w oczy.
– Czy to prawda? – pytał uparcie cesarz. – Czy Japonia
rzeczywiście chce zaatakować Syberię?
– Wybiła nasza godzina – odparł twardo Abe. –
Jesteśmy niewielkim wyspiarskim narodem,
umieszczonym z woli bogów obok rosnącego chińskiego
giganta. Musimy mieć ropę naftową!
– Ale przecież podpisał pan umowę z Rosjanami! Będą
sprzedawać nam ropę.
– I w tym tkwi właśnie problem, Wasza Wysokość.
Dopóki kupujemy ropę od Rosjan, jesteśmy zdani na ich
łaskę. Japonia musi mieć własne surowce.
Wywodzący się z rodziny przemysłowców, Atsuko Abe
pierwsze dwadzieścia lat swego dorosłego życia spędził w
Japońskich Siłach Samoobrony. Chociaż był typowany na
stanowisko dowódcze, wystąpił z wojska i przyjął posadę
w Ministerstwie Obrony. Tam zaprzyjaźnił się z
politykami różnych orientacji, powiększał swoje wpływy i
szybko awansował. Wreszcie porzucił biurokrację i zaczął
ubiegać się o fotel w parlamencie, który zdobył bez trudu.
Zasiadał tam przez dziesięć lat, lawirując wśród
wzburzonych fal, które przelewały się przez stolicę.
Obecnie w wieku sześćdziesięciu dwóch lat był gotów.
Nadeszła jego chwila.
Cesarz nie odwrócił wzroku.
– Wybiła godzina? Jak pan śmie? Nasz naród nigdy nie
pozostawał w cieniu. Żyjemy honorowo, zachowując
wiarę przodków. Nasze państwo popełniało w przeszłości
błędy, za które drogo zapłaciło nasze społeczeństwo, ale
nasz honor pozostał nieskalany. Nie potrzebujemy
godziny podbojów, triumfu przemocy ani krwi na rękach.
– Wasza Wysokość urodził się cesarzem – rzekł z
goryczą Abe – i nic nie wie o walce.
Cesarz opanował się z wysiłkiem.
– Rosja ma broń atomową, której może przeciwko nam
użyć. Czy ma pan prawo ryzykować życiem całego
narodu?
– Mamy poważny kryzys, Wasza Wysokość.
– Proszę mnie nie pouczać, panie premierze. Abe
skłonił się.
– Proszę o wybaczenie, Waszą Wysokość – rzekł, gdy
wyprostował się. – Wasza Wysokość nie wie, że Japonia
ma również broń nuklearną. Jestem przekonany, że Rosja
nie zaryzykuje wojny atomowej, by otrzymać w jej
wyniku jałową pustynię, która nie da im ani rubla zysku.
– Japonia ma broń nuklearną? – szepnął wstrząśnięty
cesarz.
– Tak.
– Jak to? W jaki sposób wyprodukowano tę broń?
– Rzecz jasna w ścisłej tajemnicy. – Uzyskanie broni
nuklearnej było największym triumfem Abe. Politycy
widząc upadek swego świata zgodzili się, acz niechętnie,
na ten program zrealizowany następnie pod osłoną
środków bezpieczeństwa godnych Józefa Stalina.
– Rząd zrobił to bez zgody parlamentu? Bez wiedzy i
aprobaty narodu japońskiego? Czy to nie jest pogwałcenie
praw i konstytucji?
Abe zaledwie skłonił głowę.
– A jeśli myli się pan co do Rosji? – indagował cesarz.
– Proszę odpowiadać! Co będzie, jeśli Rosja zdecyduje się
na atomowy odwet?
– Ryzyko jest równie duże dla Rosji, co dla nas, ale
Rosjanie nie grają o taką stawkę.
– Niekoniecznie muszą widzieć to w ten sposób, co
pan, panie premierze. Abe milczał.
Cesarz był zbyt wstrząśnięty, by mówić dalej. Doszedł
do wniosku, że Abe zwariował. Premier okazał się
wariatem. Po chwili cesarz odzyskał głos.
– A co, pańskim zdaniem, powinienem odpisać
prezydentowi Stanów Zjednoczonych?
Abe wykonał gest zniecierpliwienia.
– Proszę go zignorować, Wasza Wysokość. Odpowiedź
jest zbyteczna. Prezydent USA zapomniał, gdzie jego
miejsce.
Naruhito w zamyśleniu pokręcił głową.
– Mój dziadek, Hirohito, w przeddzień wybuchu wojny
otrzymał list z błaganiem o pokój od prezydenta
Roosevelta. Hirohito nie odpisał na ten list. Odmówił
wtrącania się do spraw rządu. Przez całe życie
zastanawiałem się, jak potoczyłaby się historia, gdyby
mój dziadek poparł to, w co wierzył.
– Cesarz Hirohito był przekonany, że rząd działa w
najlepszym interesie narodu.
– Być może. Ale ja nie jestem o tym przekonany.
Abe otrząsnął się. Zabrnął już zbyt daleko i kosztowało
go to za dużo wysiłku. Spojrzał na cesarza niczym
zapaśnik sumo.
– Rząd działa w imieniu Waszej Wysokości oraz
narodu. Takie jest prawo.
– Proszę nie wspominać mi o prawie, zwłaszcza po
tym, co przed chwilą usłyszałem.
Abe uderzył się w pierś.
– Wasza Wysokość panuje, ja rządzę. Taki jest porządek
w Japonii. Wziął kilka głębokich oddechów, żeby się
uspokoić.
– Jeśli dostanę kopię listu, każę ministrowi spraw
zagranicznych przygotować odpowiedź.
Cesarz udał, że tego nie słyszy. Dalej rozmyślał na głos.
– W epoce broni atomowej, biologicznej i chemicznej
wojna jest przeżytkiem. Przestała już być jednym z
politycznych rozwiązań. Obawiam się, że naród, który
rozpocznie wojnę w dwudziestym pierwszym wieku,
popełni samobójstwo. Śmierć, panie premierze, z
pewnością nie jest przeznaczeniem narodu japońskiego.
Śmierć, panie premierze, jest czymś wiecznym i
ostatecznym, czymś, co przychodzi powoli, z przyczyn
naturalnych lub szybko, w spektakularnym blasku chwały.
Naszym celem musi stać się życie. Musimy dbać o życie.
Abe nie znalazł żadnej uprzejmej odpowiedzi.
– Dźwiga pan potężne brzemię, panie premierze – dodał
cicho cesarz. – To są nadzieje i marzenia wszystkich
żyjących Japończyków oraz ich przodków.
– Wasza Wysokość, jestem świadomy swej
odpowiedzialności – odparł Abe najuprzejmiej jak tylko
potrafił. Starał się panować nad sobą. – Boleśnie
świadomy – dodał przez zaciśnięte zęby.
– W swoich publicznych wystąpieniach twierdził pan,
że przeznaczenie Japonii jest tak jasne, jak wschód słońca
w pogodny ranek – ciągnął Naruhito. – Radziłbym, by
zasięgnął pan opinii parlamentu, zanim popełni pan
poważniejsze przestępstwo.
Nic innego nie przyszło mu do głowy, kiedy patrzył na
tego głupka.
– Niech pan przestrzega prawa – dodał cesarz.
– To doskonała rada, ale...
– Japończycy to wspaniali ludzie – powiedział
premierowi cesarz, pragnąc w ten sposób wypełnić ciszę.
– Jeśli będzie pan w nich wierzył, podtrzyma pan ich
zaufanie do siebie.
Abe z wysiłkiem skłonił głowę, okazując szacunek
władcy.
Naruhito nie mógł znieść dłużej obecności tego łajdaka.
Wstał, skinął głową i wyszedł.
To wszystko działo się dwa dni temu.
By móc wyrazić swoje przekonania, Naruhito poświęcił
swą ceremonialną, niemal mistyczną funkcję głowy
państwa, lecz wierzył, że to dla dobra kraju. Nigdy
przedtem tego nie robił, a Abe... ośmielił się przypomnieć
cesarzowi, jakie są jego obowiązki! Nigdy w życiu
Naruhito nie czuł się taki upokorzony. Słowa Abe wciąż
go paliły.
Napisał list do prezydenta USA. Własnoręcznie,
ponieważ nie ufał sekretarkom.
Prawda była gorzka: nie miał na nic wpływu.
Dzieci śpiewały, wtórując Masako, żonie cesarza. Fala
miłości ogarnęła Naruhito, gdy patrzył jak ukochana żona
śpiewa razem z dziećmi.
Kochał życie. Kochał swoją żonę, rodzinę. Swój naród.
Jego życie i życie narodu splotły się nierozerwalnie ze
sobą. Poczuł smak goryczy. Czas uciekał nieubłaganie.
Kapitan Shunko Kato, ukryty za zasłoną okna na
pierwszym piętrze Pałacu Cesarskiego, obserwował
ceremonię na trawniku. Za nim stali w bezruchu trzej
pozostali „monterzy". Wyglądali na zupełnie spokojnych.
Kato wiedział, że tak nie jest. Czuł, że są napięci jak
struna. Dyscyplina wojskowa utrzymywała ich w
bezruchu, pozostawiając każdego sam na sam z własnymi
myślami.
Promień słońca wpadł przez okno, tworząc na posadzce
jaśniejszą plamę. Kato popatrzył na rozjaśnioną podłogę,
solidną framugę okna, parkan, trawnik, ludzi, bezmiar
nieba...
Widział to wszystko po raz ostatni w życiu. Jednak jego
osobisty los nie miał większego znaczenia. Kato odsunął
od siebie wszystkie myśli i skoncentrował wzrok na
postaciach z trawnika.
Cesarzowi – niższemu od przeciętnego Japończyka,
miał jakieś metr sześćdziesiąt – mimo wyprostowanej
postawy rysował się brzuszek. Otaczała go grupka
ubranych na czarno funkcjonariuszy bezpieczeństwa.
Większość z nich stała tyłem do odbywającej się
ceremonii.
Kato cofnął się o kilka centymetrów. Upewnił się, że
przed wzrokiem obserwatorów z dołu kryje go cień
kotary. Uspokojony, przyjrzał się strażnikom, usiłując
wypatrzyć najdrobniejsze oznaki zaniepokojenia i znów
skupił się na rodzinie cesarskiej.
Cesarz, stojąc przed grupą oficjeli, przyglądał się
cesarzowej i dzieciom, odbywającym prosty rytuał. Z
pewnością niczym się nie przejmował. Kato był pewien,
że cesarz nie miał pojęcia, jaka rozpacz ogarnęła naród po
załamaniu się systemu bankowego. Czy mogło być
inaczej? Cesarz z pewnością nie porusza się w zwykłych
kręgach.
Jednak nawet on musiał czasem oglądać telewizję i
czytać gazety. Jak mógł nie wiedzieć o korupcji wśród
polityków, łapówkach, protekcjonizmie, wybuchających
raz po raz skandalach? Czy nie widział nędzy zwykłych
ludzi, zawsze lojalnych i zawsze zdradzanych?
Nigdy nie potępił korupcji, chciwości i skąpstwa.
Nigdy. A skoro nie potępił, udzielił milczącej aprobaty.
Kato poczuł, jak narasta w nim oburzenie. A oni
nazywają tego człowieka „Synem niebios"! Niezwykła
bezczelność.
Cesarzowa pożegnała dzieci. Ceremonia dobiegła
końca.
Kato odwrócił się, lustrując swych ludzi. Ubrani w
niebieskie kombinezony i firmowe czapki, prezentowali
się jak profesjonaliści, smukli, dobrze umięśnieni, o
spokojnych, płynnych ruchach. Kato wyszkolił ich,
zahartował i przeobraził w żołnierzy godnych tradycji
Bushido. Był z nich dumny i duma ta odbijała się w jego
wzroku. Trzej mężczyźni spoglądali na niego, również nie
mogąc ukryć emocji.
– Za Japonię – powiedział ledwie dosłyszalnie.
– Za Japonię – bezgłośnie poruszyli ustami, bo zabronił
im wydawania jakichkolwiek dźwięków. Jednak niemal
słyszał ich odpowiedź.
– Banzai – szepnął.
– Banzai! – milcząca odpowiedź smagnęła jego duszę.
Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa eskortowali
cesarza i cesarzową do drzwi pałacu. Jeden z nich
otworzył je przed cesarzem, postępującym zwyczajowo o
dwa kroki przed małżonką. Funkcjonariusze nie weszli za
nimi. Pozostali na zewnątrz. Pałac znajdował się w
obrębie bezpiecznej strefy.
Kiedy skryli się przed wzrokiem innych, cesarz zwolnił,
czekając, aż Masako dołączy do niego. Błysnęła zębami w
uśmiechu. Bardzo nie japoński gest, ale zanim się pobrali,
studiowała przez kilka lat w USA. Cesarz uśmiechnął się
w odpowiedzi.
Wzięła go za rękę i podeszła bliżej. Ustami musnęła
jego policzek. Uśmiechnął się szerzej.
Ręka w rękę poszli do końca korytarza i skręcili w
prawo.
Czterech mężczyzn stało w milczeniu, blokując im
drogę.
Cesarz zatrzymał się.
Jeden z mężczyzn bezgłośnie zajął stanowisko za
cesarską parą, ale pozostali nie usunęli się z przejścia.
Nawet, co ze zdumieniem zauważył Naruhito, nie złożyli
mu ukłonu. Najmniejszego.
Spojrzał im w twarze. Żaden z ich nie spuścił wzroku.
– Tak? – rzekł w końcu.
– Pańska żona może odejść, Wasza Wysokość –
powiedział jeden z mężczyzn. Mimo że mówił cicho, głos
miał wyjątkowo silny.
– Kim jesteś? – spytał cesarz.
– Kapitan Shunko Kato z Japońskich Sił Samoobrony. –
Kato ukłonił się w pas, lecz pozostała trójka ani drgnęła. –
Ci żołnierze są moimi podwładnymi.
– Z czyjego upoważnienia tu jesteście?
– Z naszego własnego.
Naruhito poczuł, że żona przywarła do jego ramienia.
Znów spojrzał im w twarze, szukając w ich wzroku
szacunku. Nie znalazł go.
– Z jakiego powodu tu jesteście? – zapytał wreszcie.
Zdawał sobie sprawę, że czas pracuje na jego korzyść i
starał się przeciągać rozmowę jak najdłużej. Kato
najwyraźniej czytał w jego myślach.
– Z powodu Japonii – odparł zwięźle i dodał: –
Cesarzowa musi teraz odejść.
Naruhito wyczytał z ich twarzy to, co nieuniknione.
Chociaż kapitan Kato nie spodziewał się tego, cesarz miał
nie mniej odwagi, niż jego ludzie. Odwrócił się w stronę
cesarzowej.
– Musisz iść, kochana żono.
Patrzyła na niego z przerażeniem. Chwyciła go
kurczowo.
Pochylił się w jej stronę i szepnął:
– Nie mamy wyboru. Idź i pamiętaj, że cię kocham.
Oderwała spojrzenie od cesarza i popatrzyła każdemu z
mężczyzn prosto w oczy. Trzech spuściło wzrok.
Potem odwróciła się i poszła z powrotem w stronę
trawnika.
Z ozdobnego stolika Kato wziął samurajski miecz
katana, którego cesarz przedtem nie zauważył. Jednym
płynnym ruchem oficer wyciągnął ostrze z pochwy.
– Za Japonię – powiedział, ujmując oburącz rękojeść.
Miecz, jak zauważył cesarz, był bardzo stary. Liczył
sobie setki lat. Znów popatrzył na twarze mężczyzn. Byli
fanatykami.
Cesarz Naruhito z rezygnacją opadł na kolana. Nie
pozwoli im ujrzeć swego strachu. Niebiosom niech będą
dzięki – ręce mu nie drżały. Zamknął oczy i odgonił złe
myśli. Precz z tym fanatyzmem. Pomyślał o żonie, o synu
i córce.
Ostatnim słyszanym w życiu dźwiękiem był świst
tnącej powietrze klingi.
Masako szła wolno do drzwi, którymi przed paroma
sekundami wchodziła wraz z mężem do pałacu. Każdy
krok był torturą, męką...
Ci ludzie to mordercy.
Pojęła to w chwili, kiedy ich ujrzała. Nie okazywali
żadnego szacunku. Ich twarze wyrażały niezwykłe
napięcie, ale nie takie, jak u wiernych poddanych, gdy
spotykają swych władców, lecz takie, jak u zabójców.
Masako znała historię swego kraju i wiedziała, że w
czasach zamętu zamachowcy stanowili plagę władców i
polityków, i zawsze mordowali w imię Japonii, jakby ich
żarliwy patriotyzm mógł usprawiedliwić przelaną krew,
służyć za wymówkę przy szlachtowaniu ludzi, którzy
mieli mały lub żaden wpływ na wypadki, które tak
rozsierdzały zabójców. Po dokonaniu zbrodni
rozpoczynali orgię rytualnych samobójstw.
Ten krwawy melodramat był koszmarnym teatrem, lecz
większość Japończyków kochała to. Starożytne historie
odżywały podlane świeżą krwią. Nowe ofiary łagodziły
napiętą sytuację i... hipnotyzowały widownię.
Patriotyczni mordercy byli sadystami, pomyślała
Masako, bezwstydnymi zboczeńcami, którzy wypływali
na powierzchnię, gdy świat naciskał na Japonię, jak miało
to miejsce w 1930 roku, w grudniu 1941 i jak
najwyraźniej dzieje się... Teraz?
Posuwała się noga za nogą.
O, Naruhito, mój ukochany mężu, powinniśmy razem
stawić im czoło... a ja powinnam być u twego boku.
Zawróciła i pobiegła do męża. W stronę zła, które
zagrażało im obojgu.
Biegła, krępowana obcisłą suknią.
Tuż przed zakrętem usłyszała świst miecza i głuche
uderzenie, gdy ostrze trafiło w ciało.
Wypadła zza rogu, by zobaczyć, jak głowa jej męża
toczy się po podłodze, a wyprężony tors pada do przodu.
Niczego więcej nie widziała. Pomimo bólu, a może
właśnie dlatego, osunęła się nieprzytomna.
Shunko Kato nie spojrzał nawet na ciało cesarza. Miał
mało czasu, i nie mógł go tracić na przyglądanie się
zwłokom człowieka, który doprowadził Japonię do zguby.
Na stole obok miecza umieścił list. Wszyscy czterej
napisali go i podpisali własną krwią.
Za Japonię.
Kato ukląkł i wyciągnął nóż. Zerknął na najstarszego
stopniem podoficera, który stanął za nim z pistoletem w
dłoni.
– Banzai – powiedział.
– Banzai.
Kato wbił sobie nóż w brzuch aż po rękojeść.
Sierżant podniósł pistolet i strzelił Kato w tył głowy. Z
czaszki kapitana trysnął strumień krwi, a strzał przetoczył
się grzmotem przez korytarz.
W ciszy, która nastąpiła potem, słychać było metaliczny
dźwięk toczącej się po podłodze łuski.
Powietrze uszło z sykiem z ciała kapitana, ale sierżanta
to nie interesowało.
Popatrzył na swoich kolegów. Oni również wyjęli
pistolety.
Dzielni mężczyźni robiący to, co należy.
Sierżant wziął głęboki wdech i przyłożył sobie lufę
pistoletu do skroni. Pozostali zrobili to samo. Naciskając
spust, sierżant odruchowo zamknął oczy.
– Kapitan Kato i jego ludzie byli martwi, kiedy dotarły
tam służby bezpieczeństwa – zameldował Takeo Yahiro
premierowi, Atsuko Abe. – Najprawdopodobniej popełnili
samobójstwo po ścięciu cesarza. Jedyną żywą osobą była
zemdlona cesarzowa.
Na twarzy Abe odmalowało się zdumienie.
– Cesarz został ścięty w obecności małżonki?
– Na to wygląda. Leżała nieprzytomna na podłodze,
kiedy dotarli tam agenci służby bezpieczeństwa.
Abe pokręcił głową, usiłując oswoić się z tym
koszmarem. Zabójstwa najwyżej postawionych osób z
powodów politycznych nie były niczym nowym w
Japonii, ale dokonanie tego w obecności jego żony...
cesarzowej? O takim czymś nikt nigdy nie słyszał. Co
SStteepphheenn CCoooonnttss SSYYBBEERRIIAA
Dla Deborah
Podziękowania Autor uzyskał porady techniczne dotyczące różnych fragmentów tej książki od wielu specjalistów. Na szczególne podziękowania zasłużyli: Ray A. Crockett, Charles G. Wilson i komandor Marynarki USA w stanie spoczynku Sam Sayers. Cennych uwag na temat hełmu lotniczego nowej generacji udzielił autorowi Bob Price, pułkownik w stanie spoczynku z Korpusu Piechoty Morskiej, oraz jego koledzy, piloci – oblatywacze z zakładów Lockheed – Martin, którzy przyglądali się, jak autor trenował w symulatorze kabiny F-22 i nie śmiali się.
Rozdział 1 Dwie furgonetki towarzystwa telefonicznego posuwały się w żółwim tempie zatłoczonym bulwarem przed Pałacem Cesarskim. Tego czerwcowego poranka korki w Tokio były równie uciążliwe jak zwykle. W ciepłym powietrzu spaliny unosiły się falami. Kierowca pierwszej furgonetki nie spuszczał oczu z jezdni. Miał dwadzieścia kilka lat. Krótko przystrzyżone włosy skrył pod niebieską czapką z firmowym napisem. Skupiwszy się na ruchu drogowym, mocno ściskał kierownicę. Jego starszy o parę lat pasażer również nosił kombinezon i czapkę. Bacznym spojrzeniem inteligentnych oczu lustrował kamienny mur otaczający pałacowy park. Pomiędzy ścianą a bulwarem znajdowała się licząca sobie kilkaset lat fosa wypełniona wodą. Ponad murem szczelną kurtyną wyrastała plątanina drzew i krzewów. Właściwie były to dwie fosy, zewnętrzna i wewnętrzna, lecz od ponad stu lat wznosiły się nad nimi mosty. Większość odcinków fos nadal wypełniała woda. Te trzydziestometrowej szerokości sadzawki w sercu Tokio przyciągały kaczki i tłumy ludzi, jakby zapraszając do kontemplacji. Pasażer pierwszego auta nie zwracał uwagi na wodę ani na tłumy. Bardziej interesowały go samochody policyjne i
pojazdy straży pałacowej; o każdym zauważonym meldował kierowcy. Od czasu do czasu spoglądał na zegarek. Kiedy obie furgonetki wykonały pełne okrążenie wokół murów pałacu, człowiek siedzący w tyle pierwszego wozu powiedział kilka słów do trzymanego w ręku radiotelefonu i uważnie wysłuchał odpowiedzi. Potem skinął głową mężczyźnie siedzącemu na miejscu pasażera. Ten dwukrotnie klepnął kierowcę w ramię. Po kilku sekundach oba pojazdy skręciły w podjazd dla służby. Tu wewnętrzna fosa była napełniona wodą i samochody przejechały przez wąską bramę na otoczony murem dziedziniec. Umundurowany strażnik obserwował parking z przeszklonej budki. Dwóch uzbrojonych wartowników stało przed bramą, dwóch kolejnych przed drzwiami prowadzącymi do budynku. Cała czwórka obserwowała pasażera, który wysiadł z furgonetki i poszedł w kierunku budki wartowniczej. Małe okienko było już otwarte. Pasażer skłonił się uprzejmie. – Jesteśmy od napraw telefonów. Wezwano nas dziś rano. – Proszę okazać dokumenty. Pasażer podał je. – Tak, figurujecie na liście. – Wartownik zwrócił mu dokumenty. – Gdzie możemy zaparkować? – Koło drzwi. – Oficer Straży Pałacowej wykonał nieznaczny gest. – Nie powinno być żadnych kłopotów.
Jak długo potrwa naprawa? – Nie wiem. Musimy zbadać uszkodzenie i ustalić, czy mamy sprzęt odpowiedni do jego usunięcia. – Musicie opuścić pałac przed czwartą. – A jeśli nie zdążymy do tej pory? – Powinniście porozumieć się z Cesarską Administracją Pałacową i uzgodnić kolejny termin. – Rozumiem. Przede wszystkim musimy poznać problem. Mamy sprzęt służący do przeprowadzania badań wewnątrz pałacu. Oficer przytaknął i skinął na dwóch uzbrojonych, pilnujących drzwi policjantów. Zaparkowanie i rozładowanie furgonetki nie trwało długo, jeden ze strażników rozmawiał z oficerem w budce wartowniczej, gdy monterzy dokonywali przeglądu sprzętu. W końcu podzielili się wyposażeniem. Drugi strażnik wszedł z nimi do środka. – Zaprowadzę was na miejsce awarii – oświadczył i ruszył przodem. – Administracja ma na etacie technika telekomunikacji. Jeśli chcecie, wezwę go i wyjaśni wam, co wykrył podczas kontroli systemu. – Może tak zrobimy – odezwał się pasażer pierwszej furgonetki – jednak najpierw rozejrzymy się sami. Dotarli schodami do długiego korytarza na piętrze. Kiedy znaleźli się w magazynie, nad głową strażnika przeleciała linka, zaciskając mu się na szyi. Zanim zdążył krzyknąć, wpiła się mocno w gardło. Usiłował się uwolnić, gdy jeden z mężczyzn znalazł się przed nim,
złapał go za głowę i gwałtownym ruchem skręcił kark. Monterzy dźwignęli bezwładnego strażnika i złożyli ciało w kącie pokoju, poza zasięgiem wzroku osoby, która przypadkowo zajrzałaby do wnętrza. Zabójstwo nie zajęło im więcej niż sześćdziesiąt sekund. Roześmiane, popiskujące wesoło dzieci kręciły się beztrosko wokół cesarzowej. Chichotały radośnie, okrążając ją w pląsach po wypielęgnowanym trawniku pomiędzy krzewami i kępami bujnie rosnących kwiatów. Na błękitnym niebie jasno świeciło słońce, a z oddali dobiegał głos świątynnych dzwonów. Rytmiczne dźwięki obwieszczały piękno i porządek wszechświata. Cesarz Naruhito był zapewne jedyną osobą, która zwróciła uwagę na dźwięk dzwonów, stanowiący jego zdaniem doskonałe tło muzyczne do odbywającej się przed nim na trawniku nieoficjalnej ceremonii. Jaskrawe, tradycyjne stroje kontrastowały z soczystą zielenią trawy i przykuwały wzrok, gdy dzieci hasały dookoła matki ubranej w jedwabne kimono barwy kości słoniowej, oblamowane wyszukaną organdyną. Pozostali dorośli, oddaleni o dwa kroki, pozostawili środek sceny cesarzowej i jej szczęśliwemu potomstwu. Fotografowie również trzymali się na uboczu. Zgodnie z najlepszą zawodową tradycją, starali się nie rzucać w oczy. Cesarz pomyślał z goryczą, że świat przyrody wciąż zachował ten brakujący ludziom urok niewinności. Jego przygnębiała od kilku tygodni sytuacja polityczna. Nowy
premier, Atsuko Abe, usiłował skierować naród na nową drogę, co cesarz obserwował z narastającym przerażeniem. Japońska scena polityczna od lat dryfowała w prawo, pomyślał cesarz, obserwując żonę i dzieci. Raz jeszcze przeanalizował sytuację, usiłując pojąć narastające lawinowo wydarzenia, które wydawały się wymknąć spod wszelkiej kontroli. Od chwili upadku największego banku, kolejne gabinety nie potrafiły utrzymać się dłużej przy władzy, wymiatane przez następne, coraz bardziej reakcyjne rządy. Cesarz tak widział ten problem: politycy nie chcieli powiedzieć prawdy narodowi japońskiemu. Wyspy były małe, przeludnione i pozbawione bogactw naturalnych. Powojenny dobrobyt zbudowano na importowaniu surowców, wytwarzaniu z nich towarów i sprzedawaniu ich na amerykański rynek po cenach, z którymi producenci w USA nie byli w stanie konkurować. Przewaga ekonomiczna Japonii, polegająca na taniej sile roboczej, zmalała niemal do zera. Niebotyczne ceny nieruchomości i rozdęta hiperinflacją giełda zachwiały się, gdy stępiało ostrze japońskiej gospodarki. Rząd podtrzymał na krótko przerośnięty system bankowy, ale i on runął, doprowadzając finanse państwa niemal do ruiny. Napięcie na Bliskim Wschodzie narastało, aż państwa arabskie, usiłując zmusić świat do wywarcia presji na Izrael, zakręciły kurki z ropą. Ropa znów popłynęła, ale szkody były nieodwracalne.
Japonii nie było już stać na bliskowschodnią ropę. Jen nie miał żadnej wartości, system bankowy leżał w gruzach, wielkie korporacje przemysłowe utraciły płynność finansową, a rozczarowani robotnicy znaleźli się na bruku. Może Japonię czekała zagłada? Zdarzały się chwile, jak teraz, że serce cesarza ściskał zimny strach. Może wszyscy byli skazani na zagładę? Czy przeznaczeniem Japonii miało być podążanie w mrok pod przewodnictwem tryskającego jadem szowinisty, takiego jak Atsuko Abe, demagoga potępiającego wszelkie zachodnie wartości i instytucje, a jednocześnie gloryfikującego starożytne japońskie cnoty? Czy to ma czekać naród? Japonia... starożytna, lecz młoda, płodna, czysta i nie zepsuta, dom wybranej nacji – Japończyków. Jeśli nawet taka Japonia kiedykolwiek istniała, dawno przeminęła. Tymczasem Abe twierdził, że zwiodła ich zachodnia demokracja, oszukała biurokracja, wykorzystali przemysłowi przywódcy... ...zniszczył ich kapitalizm i zapożyczenia z obcej kultury... Japonia, grzmiał Abe, została doprowadzona do ruiny przez ludzi, którzy odmówili poszanowania najcenniejszego skarbu – Japończyków. Zwykła polityczna retoryka. Roznamiętniała jedynie cudzoziemców i półgłówków, dając prasie mnóstwo materiałów do roztrząsań. Dla Abe i jego przyjaciół było
to jedynie podgrzewanie atmosfery, dzięki czemu dystansował się od bardziej tradycyjnych polityków, zbierając potrzebne do zwycięstwa głosy. Dopiero gdy umocnił się w gabinecie premiera, mając iście królewską władzę w ręku, Atsuko Abe zaczął omawiać z najbliższymi sprzymierzeńcami swoje prawdziwe plany. Przyjaciele cesarza, czując niepokój, napomykali cesarzowi o ambicjach Abe. Twierdzili, że jego deklaracje są czymś więcej, niż tylko retoryką. Naprawdę zamierzał przekształcić Japonię w mocarstwo światowe, robiąc „to, co należy". Naruhito trzymał język na wodzy, świadom faktu, że powojenna konstytucja ograniczyła władzę cesarską do spraw wyłącznie ceremonialnych, jednak przytłaczała go odpowiedzialność wobec historii. Prywatny list od prezydenta USA wstrząsnął Naruhito. Jestem głęboko przekonany – pisał prezydent – że rząd japoński rozważa możliwość militarnego rozwiązania narastających ekonomicznych i regionalnych problemów. Takie rozwiązanie zrujnuje pokój w regionie i może wywołać ogólnoświatowy konflikt. Nieszczęście tej skali będzie miało tragiczny wpływ na życie każdego mieszkańca naszego globu. Jako głowy państw winniśmy dołożyć wszelkich starań, by uchronić naszych rodaków i wszystkich innych ludzi przed takimi wypadkami". To był dopiero początek. List obudził w Naruhito najgorsze przeczucia. Prezydent USA wiedział więcej o politycznej sytuacji Japonii niż on, cesarz. Najwyraźniej
prezydent miał lepsze informacje. W dalszej części listu, prezydent pisał: Jesteśmy przekonani, że rząd Abe planuje inwazję na Syberię w celu zdobycia stałych i regularnych dostaw ropy. Ostatnie apele tubylczej ludności Syberii o japońską pomoc dla ich antyrosyjskiego powstania są jedynie pretekstem, wyreżyserowanym przez gabinet Abe. Obawiam się, że taka inwazja może wywołać wojnę światową, jakiej nasza planeta jeszcze nie zaznała. Trzecia wojna światowa doprowadzi cywilizację do tragicznego końca, wtrącając Ziemię w nową erę ciemności, z której nasz gatunek może się już nie odrodzić". W pisemnej formie prezydent USA wyłuszczył obawy, które nękały cesarza, gdy spoglądał na wewnętrzną sytuację polityczną. Nawet nie mając równie szczegółowych informacji, Naruhito odnosił wrażenie, że świat nieodwracalnie osuwa się w otchłań zagłady. „Zwracam się do pana osobiście – kończył prezydent – z prośbą o pomoc. Naszym obowiązkiem wobec ludzkości jest przestrzeganie prawa w imię przyszłych pokoleń. Cywilizacja światowa nie jest idealna, wciąż się rozwija, stając się coraz lepsza dzięki wkładowi pracy wszystkich osób, które przestrzegają praw i pracują na utrzymanie, wnosząc tym swój wkład do ogólnego dobra. Cywilizacja jest spuścizną ludzkości, dobrem powszechnym, które należy ocalić dla przyszłych pokoleń". Naruhito zaprosił premiera Abe do pałacu. Chociaż cesarz widywał przy różnych okazjach Atsuko
Abe od chwili, kiedy ten został premierem, nie miał dotąd możliwości odbycia z nim prywatnej rozmowy. Zawsze wokół kręcili się doradcy, funkcjonariusze, służba bezpieczeństwa. Tym razem spotkali się w cztery oczy w prywatnym gabinecie cesarza. Po wymienieniu wstępnych uprzejmości, Naruhito wspomniał o liście i dał go Abe do przeczytania. Atsuko Abe nie był pewien, co powiedzieć ani jak się ma zachować. Prywatna audiencja u cesarza stanowiła niezwykły zaszczyt, tak wielki, że aż brakowało mu słów. Jednak ten list... Wiedział, że Amerykanie mają szpiegów. Szpiedzy i przeciwnicy polityczni są wszędzie. – Wasza Wysokość, znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym dla naszego kraju – zaczął Atsuko Abe. – Przerwanie dostaw ropy przeważyło szalę. Ekonomia się załamała. Japonia leży w gruzach, miliony straciły pracę. Musimy naprawić te szkody i upewnić się, że nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji. – Czy to prawda? – spytał cesarz, wymachując listem. – Czy pański rząd planuje inwazję na Syberię? – Wasza Wysokość, odebraliśmy wezwanie o pomoc od rdzennych mieszkańców Syberii. Słuszność ich żądań jest niepodważalna. Ich apel brzmi przekonująco. – Udziela pan wymijających odpowiedzi. Nadeszła chwila szczerości, nie dyplomatycznych wykrętów. Atsuko zdumiał się. Nigdy nie widział cesarza takiego jak dziś i nawet nie potrafił tego sobie wyobrazić. – Przyszła pora, żeby Japonia zajęła należne jej miejsce
w świecie – oświadczył premier. – To znaczy? – Jako supermocarstwo – odparł z pewnością siebie Abe. Spojrzał twardo na cesarza, który odwrócił wzrok od wyzywającej miny premiera. Potem, zawstydzony, zmusił się do spojrzenia mu w oczy. – Czy to prawda? – pytał uparcie cesarz. – Czy Japonia rzeczywiście chce zaatakować Syberię? – Wybiła nasza godzina – odparł twardo Abe. – Jesteśmy niewielkim wyspiarskim narodem, umieszczonym z woli bogów obok rosnącego chińskiego giganta. Musimy mieć ropę naftową! – Ale przecież podpisał pan umowę z Rosjanami! Będą sprzedawać nam ropę. – I w tym tkwi właśnie problem, Wasza Wysokość. Dopóki kupujemy ropę od Rosjan, jesteśmy zdani na ich łaskę. Japonia musi mieć własne surowce. Wywodzący się z rodziny przemysłowców, Atsuko Abe pierwsze dwadzieścia lat swego dorosłego życia spędził w Japońskich Siłach Samoobrony. Chociaż był typowany na stanowisko dowódcze, wystąpił z wojska i przyjął posadę w Ministerstwie Obrony. Tam zaprzyjaźnił się z politykami różnych orientacji, powiększał swoje wpływy i szybko awansował. Wreszcie porzucił biurokrację i zaczął ubiegać się o fotel w parlamencie, który zdobył bez trudu. Zasiadał tam przez dziesięć lat, lawirując wśród wzburzonych fal, które przelewały się przez stolicę. Obecnie w wieku sześćdziesięciu dwóch lat był gotów.
Nadeszła jego chwila. Cesarz nie odwrócił wzroku. – Wybiła godzina? Jak pan śmie? Nasz naród nigdy nie pozostawał w cieniu. Żyjemy honorowo, zachowując wiarę przodków. Nasze państwo popełniało w przeszłości błędy, za które drogo zapłaciło nasze społeczeństwo, ale nasz honor pozostał nieskalany. Nie potrzebujemy godziny podbojów, triumfu przemocy ani krwi na rękach. – Wasza Wysokość urodził się cesarzem – rzekł z goryczą Abe – i nic nie wie o walce. Cesarz opanował się z wysiłkiem. – Rosja ma broń atomową, której może przeciwko nam użyć. Czy ma pan prawo ryzykować życiem całego narodu? – Mamy poważny kryzys, Wasza Wysokość. – Proszę mnie nie pouczać, panie premierze. Abe skłonił się. – Proszę o wybaczenie, Waszą Wysokość – rzekł, gdy wyprostował się. – Wasza Wysokość nie wie, że Japonia ma również broń nuklearną. Jestem przekonany, że Rosja nie zaryzykuje wojny atomowej, by otrzymać w jej wyniku jałową pustynię, która nie da im ani rubla zysku. – Japonia ma broń nuklearną? – szepnął wstrząśnięty cesarz. – Tak. – Jak to? W jaki sposób wyprodukowano tę broń? – Rzecz jasna w ścisłej tajemnicy. – Uzyskanie broni nuklearnej było największym triumfem Abe. Politycy
widząc upadek swego świata zgodzili się, acz niechętnie, na ten program zrealizowany następnie pod osłoną środków bezpieczeństwa godnych Józefa Stalina. – Rząd zrobił to bez zgody parlamentu? Bez wiedzy i aprobaty narodu japońskiego? Czy to nie jest pogwałcenie praw i konstytucji? Abe zaledwie skłonił głowę. – A jeśli myli się pan co do Rosji? – indagował cesarz. – Proszę odpowiadać! Co będzie, jeśli Rosja zdecyduje się na atomowy odwet? – Ryzyko jest równie duże dla Rosji, co dla nas, ale Rosjanie nie grają o taką stawkę. – Niekoniecznie muszą widzieć to w ten sposób, co pan, panie premierze. Abe milczał. Cesarz był zbyt wstrząśnięty, by mówić dalej. Doszedł do wniosku, że Abe zwariował. Premier okazał się wariatem. Po chwili cesarz odzyskał głos. – A co, pańskim zdaniem, powinienem odpisać prezydentowi Stanów Zjednoczonych? Abe wykonał gest zniecierpliwienia. – Proszę go zignorować, Wasza Wysokość. Odpowiedź jest zbyteczna. Prezydent USA zapomniał, gdzie jego miejsce. Naruhito w zamyśleniu pokręcił głową. – Mój dziadek, Hirohito, w przeddzień wybuchu wojny otrzymał list z błaganiem o pokój od prezydenta Roosevelta. Hirohito nie odpisał na ten list. Odmówił wtrącania się do spraw rządu. Przez całe życie
zastanawiałem się, jak potoczyłaby się historia, gdyby mój dziadek poparł to, w co wierzył. – Cesarz Hirohito był przekonany, że rząd działa w najlepszym interesie narodu. – Być może. Ale ja nie jestem o tym przekonany. Abe otrząsnął się. Zabrnął już zbyt daleko i kosztowało go to za dużo wysiłku. Spojrzał na cesarza niczym zapaśnik sumo. – Rząd działa w imieniu Waszej Wysokości oraz narodu. Takie jest prawo. – Proszę nie wspominać mi o prawie, zwłaszcza po tym, co przed chwilą usłyszałem. Abe uderzył się w pierś. – Wasza Wysokość panuje, ja rządzę. Taki jest porządek w Japonii. Wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. – Jeśli dostanę kopię listu, każę ministrowi spraw zagranicznych przygotować odpowiedź. Cesarz udał, że tego nie słyszy. Dalej rozmyślał na głos. – W epoce broni atomowej, biologicznej i chemicznej wojna jest przeżytkiem. Przestała już być jednym z politycznych rozwiązań. Obawiam się, że naród, który rozpocznie wojnę w dwudziestym pierwszym wieku, popełni samobójstwo. Śmierć, panie premierze, z pewnością nie jest przeznaczeniem narodu japońskiego. Śmierć, panie premierze, jest czymś wiecznym i ostatecznym, czymś, co przychodzi powoli, z przyczyn naturalnych lub szybko, w spektakularnym blasku chwały.
Naszym celem musi stać się życie. Musimy dbać o życie. Abe nie znalazł żadnej uprzejmej odpowiedzi. – Dźwiga pan potężne brzemię, panie premierze – dodał cicho cesarz. – To są nadzieje i marzenia wszystkich żyjących Japończyków oraz ich przodków. – Wasza Wysokość, jestem świadomy swej odpowiedzialności – odparł Abe najuprzejmiej jak tylko potrafił. Starał się panować nad sobą. – Boleśnie świadomy – dodał przez zaciśnięte zęby. – W swoich publicznych wystąpieniach twierdził pan, że przeznaczenie Japonii jest tak jasne, jak wschód słońca w pogodny ranek – ciągnął Naruhito. – Radziłbym, by zasięgnął pan opinii parlamentu, zanim popełni pan poważniejsze przestępstwo. Nic innego nie przyszło mu do głowy, kiedy patrzył na tego głupka. – Niech pan przestrzega prawa – dodał cesarz. – To doskonała rada, ale... – Japończycy to wspaniali ludzie – powiedział premierowi cesarz, pragnąc w ten sposób wypełnić ciszę. – Jeśli będzie pan w nich wierzył, podtrzyma pan ich zaufanie do siebie. Abe z wysiłkiem skłonił głowę, okazując szacunek władcy. Naruhito nie mógł znieść dłużej obecności tego łajdaka. Wstał, skinął głową i wyszedł. To wszystko działo się dwa dni temu.
By móc wyrazić swoje przekonania, Naruhito poświęcił swą ceremonialną, niemal mistyczną funkcję głowy państwa, lecz wierzył, że to dla dobra kraju. Nigdy przedtem tego nie robił, a Abe... ośmielił się przypomnieć cesarzowi, jakie są jego obowiązki! Nigdy w życiu Naruhito nie czuł się taki upokorzony. Słowa Abe wciąż go paliły. Napisał list do prezydenta USA. Własnoręcznie, ponieważ nie ufał sekretarkom. Prawda była gorzka: nie miał na nic wpływu. Dzieci śpiewały, wtórując Masako, żonie cesarza. Fala miłości ogarnęła Naruhito, gdy patrzył jak ukochana żona śpiewa razem z dziećmi. Kochał życie. Kochał swoją żonę, rodzinę. Swój naród. Jego życie i życie narodu splotły się nierozerwalnie ze sobą. Poczuł smak goryczy. Czas uciekał nieubłaganie. Kapitan Shunko Kato, ukryty za zasłoną okna na pierwszym piętrze Pałacu Cesarskiego, obserwował ceremonię na trawniku. Za nim stali w bezruchu trzej pozostali „monterzy". Wyglądali na zupełnie spokojnych. Kato wiedział, że tak nie jest. Czuł, że są napięci jak struna. Dyscyplina wojskowa utrzymywała ich w bezruchu, pozostawiając każdego sam na sam z własnymi myślami. Promień słońca wpadł przez okno, tworząc na posadzce jaśniejszą plamę. Kato popatrzył na rozjaśnioną podłogę, solidną framugę okna, parkan, trawnik, ludzi, bezmiar
nieba... Widział to wszystko po raz ostatni w życiu. Jednak jego osobisty los nie miał większego znaczenia. Kato odsunął od siebie wszystkie myśli i skoncentrował wzrok na postaciach z trawnika. Cesarzowi – niższemu od przeciętnego Japończyka, miał jakieś metr sześćdziesiąt – mimo wyprostowanej postawy rysował się brzuszek. Otaczała go grupka ubranych na czarno funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Większość z nich stała tyłem do odbywającej się ceremonii. Kato cofnął się o kilka centymetrów. Upewnił się, że przed wzrokiem obserwatorów z dołu kryje go cień kotary. Uspokojony, przyjrzał się strażnikom, usiłując wypatrzyć najdrobniejsze oznaki zaniepokojenia i znów skupił się na rodzinie cesarskiej. Cesarz, stojąc przed grupą oficjeli, przyglądał się cesarzowej i dzieciom, odbywającym prosty rytuał. Z pewnością niczym się nie przejmował. Kato był pewien, że cesarz nie miał pojęcia, jaka rozpacz ogarnęła naród po załamaniu się systemu bankowego. Czy mogło być inaczej? Cesarz z pewnością nie porusza się w zwykłych kręgach. Jednak nawet on musiał czasem oglądać telewizję i czytać gazety. Jak mógł nie wiedzieć o korupcji wśród polityków, łapówkach, protekcjonizmie, wybuchających raz po raz skandalach? Czy nie widział nędzy zwykłych ludzi, zawsze lojalnych i zawsze zdradzanych?
Nigdy nie potępił korupcji, chciwości i skąpstwa. Nigdy. A skoro nie potępił, udzielił milczącej aprobaty. Kato poczuł, jak narasta w nim oburzenie. A oni nazywają tego człowieka „Synem niebios"! Niezwykła bezczelność. Cesarzowa pożegnała dzieci. Ceremonia dobiegła końca. Kato odwrócił się, lustrując swych ludzi. Ubrani w niebieskie kombinezony i firmowe czapki, prezentowali się jak profesjonaliści, smukli, dobrze umięśnieni, o spokojnych, płynnych ruchach. Kato wyszkolił ich, zahartował i przeobraził w żołnierzy godnych tradycji Bushido. Był z nich dumny i duma ta odbijała się w jego wzroku. Trzej mężczyźni spoglądali na niego, również nie mogąc ukryć emocji. – Za Japonię – powiedział ledwie dosłyszalnie. – Za Japonię – bezgłośnie poruszyli ustami, bo zabronił im wydawania jakichkolwiek dźwięków. Jednak niemal słyszał ich odpowiedź. – Banzai – szepnął. – Banzai! – milcząca odpowiedź smagnęła jego duszę. Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa eskortowali cesarza i cesarzową do drzwi pałacu. Jeden z nich otworzył je przed cesarzem, postępującym zwyczajowo o dwa kroki przed małżonką. Funkcjonariusze nie weszli za nimi. Pozostali na zewnątrz. Pałac znajdował się w obrębie bezpiecznej strefy. Kiedy skryli się przed wzrokiem innych, cesarz zwolnił,
czekając, aż Masako dołączy do niego. Błysnęła zębami w uśmiechu. Bardzo nie japoński gest, ale zanim się pobrali, studiowała przez kilka lat w USA. Cesarz uśmiechnął się w odpowiedzi. Wzięła go za rękę i podeszła bliżej. Ustami musnęła jego policzek. Uśmiechnął się szerzej. Ręka w rękę poszli do końca korytarza i skręcili w prawo. Czterech mężczyzn stało w milczeniu, blokując im drogę. Cesarz zatrzymał się. Jeden z mężczyzn bezgłośnie zajął stanowisko za cesarską parą, ale pozostali nie usunęli się z przejścia. Nawet, co ze zdumieniem zauważył Naruhito, nie złożyli mu ukłonu. Najmniejszego. Spojrzał im w twarze. Żaden z ich nie spuścił wzroku. – Tak? – rzekł w końcu. – Pańska żona może odejść, Wasza Wysokość – powiedział jeden z mężczyzn. Mimo że mówił cicho, głos miał wyjątkowo silny. – Kim jesteś? – spytał cesarz. – Kapitan Shunko Kato z Japońskich Sił Samoobrony. – Kato ukłonił się w pas, lecz pozostała trójka ani drgnęła. – Ci żołnierze są moimi podwładnymi. – Z czyjego upoważnienia tu jesteście? – Z naszego własnego. Naruhito poczuł, że żona przywarła do jego ramienia. Znów spojrzał im w twarze, szukając w ich wzroku
szacunku. Nie znalazł go. – Z jakiego powodu tu jesteście? – zapytał wreszcie. Zdawał sobie sprawę, że czas pracuje na jego korzyść i starał się przeciągać rozmowę jak najdłużej. Kato najwyraźniej czytał w jego myślach. – Z powodu Japonii – odparł zwięźle i dodał: – Cesarzowa musi teraz odejść. Naruhito wyczytał z ich twarzy to, co nieuniknione. Chociaż kapitan Kato nie spodziewał się tego, cesarz miał nie mniej odwagi, niż jego ludzie. Odwrócił się w stronę cesarzowej. – Musisz iść, kochana żono. Patrzyła na niego z przerażeniem. Chwyciła go kurczowo. Pochylił się w jej stronę i szepnął: – Nie mamy wyboru. Idź i pamiętaj, że cię kocham. Oderwała spojrzenie od cesarza i popatrzyła każdemu z mężczyzn prosto w oczy. Trzech spuściło wzrok. Potem odwróciła się i poszła z powrotem w stronę trawnika. Z ozdobnego stolika Kato wziął samurajski miecz katana, którego cesarz przedtem nie zauważył. Jednym płynnym ruchem oficer wyciągnął ostrze z pochwy. – Za Japonię – powiedział, ujmując oburącz rękojeść. Miecz, jak zauważył cesarz, był bardzo stary. Liczył sobie setki lat. Znów popatrzył na twarze mężczyzn. Byli fanatykami. Cesarz Naruhito z rezygnacją opadł na kolana. Nie
pozwoli im ujrzeć swego strachu. Niebiosom niech będą dzięki – ręce mu nie drżały. Zamknął oczy i odgonił złe myśli. Precz z tym fanatyzmem. Pomyślał o żonie, o synu i córce. Ostatnim słyszanym w życiu dźwiękiem był świst tnącej powietrze klingi. Masako szła wolno do drzwi, którymi przed paroma sekundami wchodziła wraz z mężem do pałacu. Każdy krok był torturą, męką... Ci ludzie to mordercy. Pojęła to w chwili, kiedy ich ujrzała. Nie okazywali żadnego szacunku. Ich twarze wyrażały niezwykłe napięcie, ale nie takie, jak u wiernych poddanych, gdy spotykają swych władców, lecz takie, jak u zabójców. Masako znała historię swego kraju i wiedziała, że w czasach zamętu zamachowcy stanowili plagę władców i polityków, i zawsze mordowali w imię Japonii, jakby ich żarliwy patriotyzm mógł usprawiedliwić przelaną krew, służyć za wymówkę przy szlachtowaniu ludzi, którzy mieli mały lub żaden wpływ na wypadki, które tak rozsierdzały zabójców. Po dokonaniu zbrodni rozpoczynali orgię rytualnych samobójstw. Ten krwawy melodramat był koszmarnym teatrem, lecz większość Japończyków kochała to. Starożytne historie odżywały podlane świeżą krwią. Nowe ofiary łagodziły napiętą sytuację i... hipnotyzowały widownię. Patriotyczni mordercy byli sadystami, pomyślała
Masako, bezwstydnymi zboczeńcami, którzy wypływali na powierzchnię, gdy świat naciskał na Japonię, jak miało to miejsce w 1930 roku, w grudniu 1941 i jak najwyraźniej dzieje się... Teraz? Posuwała się noga za nogą. O, Naruhito, mój ukochany mężu, powinniśmy razem stawić im czoło... a ja powinnam być u twego boku. Zawróciła i pobiegła do męża. W stronę zła, które zagrażało im obojgu. Biegła, krępowana obcisłą suknią. Tuż przed zakrętem usłyszała świst miecza i głuche uderzenie, gdy ostrze trafiło w ciało. Wypadła zza rogu, by zobaczyć, jak głowa jej męża toczy się po podłodze, a wyprężony tors pada do przodu. Niczego więcej nie widziała. Pomimo bólu, a może właśnie dlatego, osunęła się nieprzytomna. Shunko Kato nie spojrzał nawet na ciało cesarza. Miał mało czasu, i nie mógł go tracić na przyglądanie się zwłokom człowieka, który doprowadził Japonię do zguby. Na stole obok miecza umieścił list. Wszyscy czterej napisali go i podpisali własną krwią. Za Japonię. Kato ukląkł i wyciągnął nóż. Zerknął na najstarszego stopniem podoficera, który stanął za nim z pistoletem w dłoni. – Banzai – powiedział. – Banzai. Kato wbił sobie nóż w brzuch aż po rękojeść.
Sierżant podniósł pistolet i strzelił Kato w tył głowy. Z czaszki kapitana trysnął strumień krwi, a strzał przetoczył się grzmotem przez korytarz. W ciszy, która nastąpiła potem, słychać było metaliczny dźwięk toczącej się po podłodze łuski. Powietrze uszło z sykiem z ciała kapitana, ale sierżanta to nie interesowało. Popatrzył na swoich kolegów. Oni również wyjęli pistolety. Dzielni mężczyźni robiący to, co należy. Sierżant wziął głęboki wdech i przyłożył sobie lufę pistoletu do skroni. Pozostali zrobili to samo. Naciskając spust, sierżant odruchowo zamknął oczy. – Kapitan Kato i jego ludzie byli martwi, kiedy dotarły tam służby bezpieczeństwa – zameldował Takeo Yahiro premierowi, Atsuko Abe. – Najprawdopodobniej popełnili samobójstwo po ścięciu cesarza. Jedyną żywą osobą była zemdlona cesarzowa. Na twarzy Abe odmalowało się zdumienie. – Cesarz został ścięty w obecności małżonki? – Na to wygląda. Leżała nieprzytomna na podłodze, kiedy dotarli tam agenci służby bezpieczeństwa. Abe pokręcił głową, usiłując oswoić się z tym koszmarem. Zabójstwa najwyżej postawionych osób z powodów politycznych nie były niczym nowym w Japonii, ale dokonanie tego w obecności jego żony... cesarzowej? O takim czymś nikt nigdy nie słyszał. Co