uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Steve Martini - Paul Madriani 10 - Strażnik kłamstw

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Steve Martini - Paul Madriani 10 - Strażnik kłamstw.pdf

uzavrano EBooki S Steve Martini
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 332 stron)

STEVE MARTINI Strażnik kłamstw

Katia Solaz, młodziutka piękność z Kostaryki, meszka w San Diego z Emersonem Pikiem w jego zrujnowanym domu otoczonym wysokim płotem i wyposażonym w drogi sprzęt alarmowy. Nie do końca rozumie, dlaczego ten bogaty człowiek, dość stary, by być jej dziadkiem, utrzymuje ją i spełnia wszystkie zachcianki, nie oczekując niczego w zamian. Kiedy jej dobroczyńca zaczyna się dość podejrzanie interesować szczegółami z życia jej bliskich, dziewczyna postanawia uciec. Kilka godzin po opuszczeniu posiadłości Pikea, Katia zostaje aresztowana pod zarzutem jego morderstwa. Kto zamordował mężczyznę, kiedy i dlaczego? Paul Madriani podejmuje się obrony kobiety, dając się tym samym wciągnąć w sam środek misternie utkanej pajęczyny kłamstw i sekretów, w których główną rolę zdają się odgrywać bezcenne złote monety, starzejący się amerykański szpieg, rozczarowany emerytowany żołnierz radziecki oraz zaginiona broń atomowa z czasów Johna F. Kennedyego i kubańskiego kryzysu rakietowego. Strażnik kłamstw to doskonały thriller wprost ze ścisłej czołówki bestsellerów „The New York Timesa”.

W czasie wojny prawda jest tak cenna, że zawsze powinien chronić ją strażnik kłamstw. Winston Churchill

1 Według baronów narkotykowych z kartelu Tijuana ten człowiek był miejską legendą, a gliniarze powtarzali tę samą śpiewkę. Meksykańska policja federalna twierdziła, że zamachowiec, nazywany w licznych doniesieniach prasowych „Meksekutorem”, nie istnieje. Utrzymywali, że zabójca jest wytworem wyobraźni „guzikowych chłopców”, nastoletnich chuliganów, którzy byli głównymi sprawcami przemocy w zrujnowanej strefie narkotykowej przy granicy, gdzie plotki o jego pięciocyfrowych zleceniach groziły podniesieniem minimalnej stawki za śmierć. To prawda, ci smarkacze byli analfabetami znającymi tylko przemoc. Pochodzili z biednych rejonów Baja, wiosek regionu Sinaloa, z gór Chihuahua, i wszyscy szukali tego samego, okazji, jeśli znajdowała się w ich zasięgu, sposobu na przetrwanie, jeśli szczęście im nie dopisywało. Mieszkali w obitych kontenerach i barrios z papy, które tłoczyły się na wzgórzach otaczających miasto, i wiązali koniec z końcem, proponując swoje śmiertelne usługi narkobiznesowi. Jeśli zadarłeś z tym biznesem, za kilka tysięcy peso cię odszukiwali, a do identyfikacji wystarczała im rejestracja twojego samochodu. Pędzili po mieście na motocyklach, wsunięte za paski pistolety maszynowe Macio z tłumikami na lufach kłuły ich w dupy. Jedną ręką dodawali gazu, drugą rozwalali ci mózg, który rozpryskiwał się po całym wnętrzu twojego ładnego nowego lexusa. Dla tych miejskich kowbojów Meksekutor był człowiekiem z krwi i kości, co więcej, znali go pod innym imieniem, które wzięło się stąd, że bezszelestnie, zawsze nocą, odbierał życie swoim ofiarom. Był jak górska woda napierająca z ciemności, jak nagła burzliwa fala zmywająca człowieka ze spokojnej plaży - muerta liquida, płynna śmierć. Faktem jest, że je lubił. To imię przemawiało do jego mrocznego poczucia humoru i niekiedy, choć nie za często, podpisywał się nim w hotelowych księgach: „M.’Liquida”. Za granicą bawił się wariacjami tego motywu. Na podróż do Stanów Zjednoczonych przygotował sobie kartę kredytową na nazwisko J. Waters. * * * Dom stał przy wysadzanej drzewami uliczce w sąsiedztwie większych i droższych, w gruncie rzeczy rezydencji. Ten, o którym mowa, był wśród nich czarną owcą, zniszczony i wymagający remontu. Tak przynajmniej wyglądał. Oddalony od ulicy o jakieś sześćdziesiąt metrów, krył się za bramą z kutego żelaza. Z okien rozciągał się widok na Pacific Ocean

Highway, miasteczko Del Mar i ocean w oddali, a przy świetle dziennym widać było oddaloną o jakieś półtora kilometra plażę. Całą posesję otaczał wysoki na ponad dwa metry płot z czarnych metalowych słupków zakończonych ostrymi grotami. Wydawał się zupełnie nie na miejscu, zbyt solidny i o wiele za kosztowny dla ruiny, którą ochraniał. W ogrodzeniu była tylko jedna brama, otwierana zdalnie i prowadząca na ulicę. Liquida widział, jak samochód właściciela wjeżdża i wyjeżdża; za każdym razem brama automatycznie otwierała się i zamykała. Nie było ochroniarzy ani psów i prawie żadnych gości. Przez wszystkie te godziny, kiedy obserwował budynek, nie zobaczył nikogo z wyjątkiem kierowców kilku furgonetek dostawczych Federal Express i DHL. Sam płot nie był pod prądem, o czym świadczył brak małych żółtych znaków z czarnymi błyskawicami. Tylko w Ameryce ludzie potrafią wydać tysiące dolarów na zainstalowanie kosztownego elektrycznego systemu bezpieczeństwa, a potem ostrzegać intruzów, żeby nie zrobili sobie krzywdy. W ciemności Liquida skradał się wzdłuż płotu, mglista, ulotna postać, która nie rzuca cienia. Na tylnym ganku połamana drewniana balustrada sprawiała wrażenie, że zaraz zwali się do ogrodu. Okiennica na jednym z wysokich bocznych okien wisiała krzywo, jakby przytrzymywał ją tylko jeden zawias. Na dachu brakowało drewnianych gontów, ze ścian odpadała farba. Liquida uśmiechnął się ma myśl o genialności tego rozwiązania. Złodziej szukający w tej okolicy domu do obrabowania takiej rudery na pewno by nie wybrał. Ale zleceniodawcy przysłali mu zdjęcia z zewnątrz i ze środka, zbliżenia, plan rozkładu pokojów. Nie miał pojęcia, skąd je wzięli, i nic go to nie obchodziło, pod warunkiem że były dokładne. Bezszelestnie przemknął przez zarośla wzdłuż płotu, uważając, by nie dotknąć żadnego żelaznego słupka. Po raz ostatni sprawdzał ogrodzenie, szukając czujników. Wypatrywał małych szarych plastikowych rurek z przewodami, które mogły zawierać przewody przekazujące sygnały do systemu alarmowego w domu. Robił to po raz trzeci i teraz był już pewny, że ani na płocie, ani w ziemi pod nim nie ma kabli ani rurek. System bezpieczeństwa dla całej posesji polegał wyłącznie na sensorach ruchu umieszczonych w pobliżu domu. Liquida odkrył lokalizację dwóch takich sensorów podczas swojej pierwszej wizyty przed dziesięcioma dniami. W środku nocy przerzucił kilka twardych grud ziemi przez płot i czekał, co będzie dalej. Po paru próbach w domu zapaliły się światła,

dziesięć minut później przed posesję zajechał samochód z logo firmy ochroniarskiej. Sensory ruchu nastawiono na dość niską tolerancję, niewykluczone, że mały ptak przysiadający na podwórzu nie uruchomiłby systemu, ale dokonałby tego machający skrzydłami kruk. Następny tydzień poświęcił na unieruchomienie sensorów. Wykorzystał do tego dzikie koty włóczące się po zaułkach, które złapał do kartonowego pudła. W nocy rzucił małe, obciążone woreczki z kocimiętką tak blisko domu, jak się dało, potem wypuścił kota za płot. Światła w domu się zapaliły, po kilku minutach przyjechał ochroniarz, na widok kota roześmiał się i wrócił do samochodu. Minutę lub dwie później światła zgasły. Liquida powtarzał to przez pięć nocy z rzędu, zawsze nad ranem, aż wreszcie światła w domu się nie zapaliły, a ochroniarz nie przyjechał. Sensory ruchu wyłączono, przynajmniej na razie, dopóki nie nastawi się ich na większe obiekty. Śmieszne w ludzkiej naturze jest to, że niemal zawsze działa na szkodę swych niedoskonałych właścicieli. Trzy noce wcześniej Liquida zza ogrodzenia, w rękawiczkach na dłoniach, umieścił wielki liść magnolii w obudowie pojedynczej kamery obsługującej tę część domu. Postarał się, żeby wyglądało to na działanie wiatru albo siły przyciągania. Kiedy przez trzy dni nikt nie usunął liścia, Liquida dowiedział się tego, czego chciał się dowiedzieć. Nie przeglądano nagrań, a kamera (cyfrowa lub analogowa, to bez znaczenia) zapewne pracowała bez przerwy. Materiały zostaną przejrzane dopiero po wypadku, a wtedy się okaże, że zarejestrowano wyłącznie zbliżenie liścia. 2 Gabinet na piętrze był przestronnym, dwupoziomowym pomieszczeniem ze sklepionym sufitem i ciężkimi krokwiami. Zabytkowe spiralne żelazne schody prowadziły na balkon. Ciemna boazeria i robione na zamówienie drewniane szafy z małymi szufladkami zapełniały ściany na obu poziomach. Każda szuflada była zamknięta na klucz, w ramkach z brązu znajdowały się kartki z opisem zawartości. To stąd Emerson Pike prowadził swoją firmę Pike’s Peak, zajmującą się handlem rzadkimi monetami i metalami szlachetnymi. W ciągu kilku ostatnich lat zarobił fortunkę, zwłaszcza po krachu na giełdach, kiedy bogaci szukali pewnych inwestycji, by ulokować swoie pieniądze. Dzisiaj wieczorem siedział za biurkiem z wyrazem rozpaczy na twarzy. - Katia, bardzo proszę. Nie możesz zawijać się w zasłony. Siądź, odpręż się albo znajdź sobie coś do roboty. - Co niby mam robić? - Posłała mu zirytowane spojrzenie, z uporem tkwiąc w niszy oddalonej od niego o dwa metry.

Katia się nudziła. Ostatnio nie chciała rozmawiać o niczym innym, tylko o powrocie do domu, do Kostaryki, a tego tematu Emerson próbował ze wszelką cenę unikać. Wcześniej miał nadzieję, że po posiłku, po radości związanej z przyrządzeniem typowego kostarykańskiego dania dla kilku przyjaciół, Katia przynajmniej na parę godzin oderwie myśli od sprawy, która najbardziej ją interesowała. Niestety, tak się nie stało. Goście już poszli, a Katia bawiła się kaszmirowymi zasłonami za pięć tysięcy dolarów, owijając się w nie jak w bogato marszczoną suknię wieczorową. Dąsała się w najlepszym latynoskim stylu. Wszyscy, którzy byli na bieżąco, orientowali się, że Katia Solaz to ostatnia flama Emersona Pike’a. Olśniewająco piękna, miała metr sześćdziesiąt wzrostu, figurę zdolną zatrzymać zegary, połyskliwe czarne włosy i zapalający iskierki w błyszczących oczach uśmiech, od którego mężczyznom uginały się kolana. Skończyła dwadzieścia sześć lat i mogła być jego wnuczką. To nieodmiennie skupiało na nich pełne dezaprobaty spojrzenia w restauracjach, do których wybierali się na kolację. Emerson lubił prowokować, nie znosił konwenansów, dlatego wyjścia z Katią stały się najważniejszym punktem dnia. W restauracji siadał blisko niej, uśmiechał się lubieżnie i jak galaktyczna czarna dziura pochłaniał wszystkie ukradkowe kiytyczne spojrzenia. Czasami wywoływał panikę, nawiązując rozmowę z jakimś mężem i przedstawiając mu Katię, co u żony powodowało atomowy przypływ adrenaliny. Ale jak powiadają, każdy medal ma dwie strony, a w przypadku Katii były to humory. Stwierdzić, że miała „zmienne usposobienie”, byłoby grubym niedopowiedzeniem. Podczas ostatnich pięciu tygodni Emerson dostatecznie często widywał ją w akcji i teraz sądził, że zna i rozumie jej motywy. W rzeczywistości nie miał o nich zielonego pojęcia. Myślał, że w idealnym wszechświecie Katii kobieta zawsze obiema rękami sięga do kieszeni faceta i prowadzi go do najbliższego bankomatu jak kartę kredytową na dwóch nogach. Tymczasem Katia mało lub wcale nie interesowała się jego pieniędzmi, pod warunkiem że miała dość na przeżycie. Katia nie znała swojego ojca. W jej życiu nigdy nie było starszego mężczyzny, dlatego lubiła przebywać z Emersonem, przyjemność sprawiało jej dogadzanie mu, ale do Kalifornii przyjechała w określonym celu, którym było zdobycie wykształcenia. Sprawdzała okoliczne uniwersytety, zastanawiała się nad licencjatem, miała nadzieję, że kiedyś zrobi dyplom w Stanach. Jeśli Emerson zgodzi się jej pomóc, Katia nie odmówi.

Emerson sprowadził ją tutaj, kierując się własnymi powodami, i nie miały one nic wspólnego z seksem czy z poszukiwaniem źródła młodości przez starca. Katia pełniła rolę sera w pułapce na myszy. To takie proste. Chociaż „proste” to nie było odpowiednie określenie. Bo ostatnio zadawała coraz więcej pytań, z których większość prowadziła do tego samego: kiedy wrócą do Kostaryki? Emerson ją zbywał, starał się odwrócić jej uwagę różnymi rozrywkami. Myślał, że dopóki Katia się uśmiecha i dobrze bawi, nie będzie nalegała na wyjazd. Dla Emersona to był test sprawdzający jego umiejętności. Gdyby sytuacja zmusiła go do użycia siły, byłby to wyraźny znak, że się potyka, ostrzeżenie, że utracił mistrzostwo w mrocznych sztukach, z których najmroczniejszą zawsze jest oszustwo. - Nad czym pracujesz? - Owinęła się w zasłony i pociągnęła, przez co całym, choć niewielkim ciężarem zawisła na kamiszu. Emerson podejrzewał, że w końcu go wyrwie. - Dużo kosztowały - powiedział. - Co? - Zasłony. - No i co? Jestem tego warta, no nie? Spojrzał na nią, właściwie nie z gniewem, ale z ojcowską przyganą. Katia obdarzyła go swoim kpiącym uśmieszkiem z dołeczkami. Dzisiaj wieczorem szła na całość. Emerson był w duchu przekonany, że Katia śmieje się z niego. To samo zdanie z błyskiem w oku wygłosiła dwa dni temu, kiedy w salonie oglądała telewizję i usuwała lakier z paznokci u stóp razem z laką na zabytkowym hebanowym stoliku za osiem tysięcy. Katia potrafiła być urocza, kiedy miała na to ochotę, ale gdy nie miała, zamieniała się w pięćdziesięciokilogramową kulę zniszczenia. - Nie pamiętam, czy dzwoniłaś dzisiaj do domu. - Tak, dzwoniłam dzisiaj do domu. - Śpiewnie go przedrzeźniała. - Już mnie o to pytałeś. Powiedziałam, że tak. - Wybacz staremu. - Co? - Nic. - Emerson studiował fotografie rozłożone na biurku. - Czemu tak cię to obchodzi, czy codziennie dzwonię do domu? To nie jest ważne. Oni się nie spodziewają, że będę dzwoniła. - Myślałem, że twoja matka może się martwić.

Jej mina wyrażała coś pośredniego pomiędzy irytacją a podejrzliwością. - Nie muszę codziennie meldować się mamie. Jestem dorosła. O co ci chodzi z moją matką? Ciągle mnie pytasz, gdzie jest, kiedy wraca do Kostaryki. Może powinieneś mieszkać z nią. - O, to świetny pomysł - odparł Emerson. - Jest taka ładnajak ty? Katia zignorowała pytanie. - Nie chcę, żeby się o ciebie martwiła, to wszystko. - Nikt nie będzie się martwił. A poza tym mówiłam ci, że mojej matki tam nie ma. - Rzeczywiście. To znaczy, że wciąż jest w Kolumbii? - Tego właśnie Emerson chciał się dowiedzieć. - Nie wiem, chyba tak. - Mówiłaś, że tam jest. - No i? - Nie obchodzi cię, gdzie jest twoja matka? Bardzo miłe. - Emerson usiłował przybrać swobodny ton, podpuszczać ją, równocześnie przez lupę oglądając fotografie. Katię ciągłe pytania o matkę i obsesja Emersona na punkcie fotografii zaczynały bardzo irytować. Na początku pobytu w Stanach była podekscytowana. Otrzymanie amerykańskiej wizy zwykle ciągnęło się miesiącami, to znaczy jeśli w ogóle ją przyznawano, ale dla Emersona to nie stanowiło problemu. W poniedziałek zaprosił ją do swojego domu w San Diego. We wtorek wypełnił jakieś dokumenty i dał Katii do podpisania. W czwartek pojechał do amerykańskiej ambasady w San José i wrócił z wizą. W oczach Katii człowiek, który był do tego zdolny, mógł ze słomy zrobić złoto. Jeśli ma tego rodzaju kontakty, to chyba będzie w stanie pomóc jej w dostaniu się do college’u albo na uniwersytet. Martwiła się tylko, że jej nazwisko w wizie nie jest kompletne. Pike wypełnił ją w stylu amerykańskim, ominął nazwisko rodowe matki. Ponieważ dane z wizy odbiegały od danych z paszportu, Katia niepokoiła się, że mogą być z tym kłopoty. Ale nie było. Kiedy teraz się nad tym zastanawiała, dochodziła do wniosku, że powinna była martwić się innymi sprawami. Przyjazd z nim tutaj okazał się błędem. Patrzyła na Emersona, który siedział za biurkiem i wyglądał jak skąpiec liczący pieniądze. Na blacie leżały monety, jedne w przezroczystych plastikowych futerałach, inne gołe, złoto połyskiwało w świetle lampy. Na rano Emerson umówił się z inwestorem i

powinien przygotować monety do zaprezentowania, ale zamiast tego znowu oglądał fotografie, tym razem przez lupę. Fotografie nie należały do niego, tylko do Katii, a ściślej rzecz biorąc, do jej matki, która pożyczyła aparat córki na jedną z ostatnich wypraw do Kolumbii. Przedstawiały krewnych albo przyjaciół, Katia nie wiedziała dokładnie. Nigdy ich nie spotkała. Już dawno, jeszcze w dzieciństwie uświadomiła sobie, że mama ma jakieś rodzinne szkielety w kolumbijskiej szafie, ludzi, o których nigdy nie mówiła, ale od czasu do czasu ich odwiedzała. Kiedy Katia poznała Emersona, matka dopiero co wróciła z Kolumbii. Fotografie pozostały w aparacie. Emerson pytał ją o rodzinę, rozmowa wydawała się niewinna, tak przynajmniej sądziła Katia. Pomyślała, że nic złego się nie stanie, jeśli pokaże mu zdjęcia. To, że rodzinne szkielety mogą być poważną sprawą, dotarło do niej dopiero wtedy, gdy Emerson wydrukował zdjęcia i zaczął na ich punkcie świrować, zarzucając ją pytaniami i domagając się szczegółów. Wiedział o czymś, o czym ona nie miała pojęcia. - Wyglądasz na zmęczonego. Powinieneś się położyć. Co parę minut szeroko ziewał. - Mam robotę do skończenia. - Możesz skończyć ją rano. - Owinięta zasłonami, wychyliła się niemal poziomo i lekko kołysała, sprawdzając rozciągliwość kaszmiru i wytrzymałość karnisza. Ten drobny pokaz w stylu Cirque du Soleil miał zirytować Emersona i zwrócić jego myśli na tematy odległe od pracy. Tak się nie stało. Ignorował ją, wzrok miał utkwiony w lupie. Nadąsała się. Jej umysł zaczął pracować. Mieszkali razem od prawie trzech miesięcy, najpierw w Kostaryce, teraz tu. Co noc spali w jednym łóżku, ale on nigdy nawet jej nie dotknął. Pod koniec pierwszego tygodnia w Stanach zaczęła podejrzewać, że spędzają noce w jednym pokoju wyłącznie po to, żeby mógł mieć ją na oku. Staruszek miał lekki sen. Zauważyła, że kiedy szła do łazienki albo zmieniała pozycję, momentalnie się budził. Zauważyła też inne drobiazgi. Kiedy szli ulicą i Emerson widział policyjny wóz albo patrol, zawsze skręcał w przeciwnym kierunku. Nie była pewna, czy ma rację, więc go sprawdziła. Pewnego popołudnia w centrum handlowym zobaczyła dwóch gliniarzy i postanowiła podejść do nich, żeby zapytać ojakiś sklep. Zanim zdążyła zrobić trzy kroki, Emerson złapał ją za ramię z taką siłą, że na skórze miała siniaki. A dziesięć dni temu zdarzyło się coś, co utwierdziło ją w przekonaniu, że musi wyjechać, i to szybko. Emerson regularnie dawał jej pieniądze, które wysyłała matce. To był rodzaj cichego porozumienia, bo Katia zrezygnowała z pracy na pół etatu, kiedy wyjechała do

Stanów. Przez Western Union przekazywali pieniądze przyjaciółce Katii w San José, która deponowała je na koncie jej matki. Do tych transakcji Emerson wykorzystywał jedną ze swoich kart kredytowych. Chociaż jednak gotówka wędrowała na południe, Emerson nigdy nie dawał Katii pieniędzy do ręki. W portmonetce miała najwyżej dwadzieścia dolarów na wypadek jakiejś nagłej sytuacji albo na zakup drobiazgów. Wiedział, że Katia nie dysponuje kontem w tutejszym banku ani kartą kredytową, więc musiał zdawać sobie sprawę, że nie ma grosza przy duszy. Może myślał, że nie potrzebuje gotówki, w końcu cały czas spędzali razem. Biżuterię, którą jej kupił, Katia za jego plecami sprzedała. Postarała się zachować sprawę w tajemnicy. Oddała biżuterię do lombardu, kiedy Emerson był na spotkaniu z klientem. Na czas takich spotkań, trwających zwykle koło godziny, zostawiał ją samą, siedziała w samochodzie albo oglądała wystawy, ale tamtego dnia wykorzystała czas na sprzedaż błyskotek. Kilka dni później Pike zobaczył paragon z lombardu w jej portmonetce. Na początku bała się, że Emerson wpadnie we wściekłość, ale on zachowywał się tak, jakby wcale nie miał jej tego za złe, jakby w gruncie rzeczy się tego spodziewał. Z tropu zbiło ją to, co wydarzyło się później. Zabrał jej gotówkę, którą dostała w lombardzie, i pozwolił, żeby wysłała taką kwotę do domu. Naturalnie była wdzięczna, ale też bardzo zdziwiona. Dlaczego nie jest zły? Nie narzekał na finanse. Kiedy szli na zakupy, niczego jej nie skąpił, niekiedy w jedno popołudnie wydawał parę tysięcy dolarów. Katii udało się zdobyć trochę ponad sześćset dolarów. Dlaczego zabrał jej te pieniądze? Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej się niepokoiła. Do głowy przychodził jej tylko jeden powód: Emerson myślał, że pieniądze są jej potrzebne na ucieczkę, powrót do Kostaryki. Ziarno zostało zasiane, teraz pomysł się rozwinął i w pełni uformowany zakwitnął w jej umyśle. Ze strachu przed reakcją Emersona nie odważyła się mu o nim wspomnieć, w każdym razie nie wprost. Na razie swobodnie poruszała się po domu. Jadąc do miasta, Pike zawsze zabierał ją ze sobą. Pozwalał dzwonić do matki, wręcz na to nalegał. Jeśli Katia doprowadzi do konfrontacji, to wszystko może się skończyć. Coraz silniejsze podejrzenie nagle zamieni się w prawdę i Katia się przekona, że wcale nie jest gościem Emersona, o ile kiedykolwiek nim była. Choć już teraz, praktycznie rzecz biorąc, była więźniem. Katia słyszała opowieści o młodych kobietach, które wyjechały do Azji i na Bliski Wschód z bogatymi mężczyznami i przepadły jak kamień w wodę. Rodziny nigdy więcej nie miały od nich wiadomości. Takie rzeczy się zdarzały. Wiedziała o tym.

Wieczorem tego dnia, gdy Emerson zabrał jej pieniądze, schowała do małej torby podróżnej paszport z wizą, trochę ubrań i kilka osobistych drobiazgów, po czym ukryła ją pod łóżkiem w jednym z pokoi gościnnych niedaleko głównej sypialni. Gdyby Emerson przeszukał jej bagaże, nie znalazłby dokumentów. Bez nich nie mogła wrócić do domu. - Strasznie dzisiaj jesteś cicha. Co się dzieje za tymi pięknymi oczami? Przestraszyło ją to pytanie. Może czyta jej w myślach. - Nic, odpoczywam - odparła. - Wiem, że się nudzisz. Czasami marny ze mnie gospodarz. Jutro ci to wynagrodzę. - Znowu ziewnął. - Wybacz. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jutro gdzieś pójdziemy, zabawimy się. Po porannym spotkaniu. - Jeśli chcesz. - Katia podziwiała jego energię, był przecież stary. Z drugiej strony wypił dwie filiżanki czarnej kawy. Miała nadzieję, że o tej porze będzie się zbierał do łóżka. Wyprostowała się i poprawiła stanik czarnej sukni wieczorowej. W tym samym momencie senne palce Emersona zsunęły pod czasopismo jedną z fotografii ze stosu, który przed nim leżał. Katia tego nie zauważyła. - Dlaczego nie obejrzysz filmu? - zapytał. - Mam dość filmów. - Więc przymierz nowe ubrania. Pokaż mi, jak w nich wyglądasz. - To brzmi tak, jakbyś chciał się mnie pozbyć. Może to ty jesteś znudzony mną. Spojrzał na nią spod ciężkich powiek. - Jak możesz tak mówić? Chodź tutaj i dotrzymaj mi towarzystwa. - Odsunął się od biurka i poklepał po kolanach. Emerson zawsze potrafił na zawołanie emanować urokiem. Wydawało się, że teraz zachowuje się tak coraz rzadziej, jakby ta sztuczka przestała mu być potrzebna, a on wolał zaoszczędzić energię, którą musi na to przeznaczyć. Poznawszy go lepiej, Katia odnosiła wrażenie, że kalkuluje niemal każdy swój ruch. Siwe włosy wciąż miał gęste i kręcone. Patrząc na niego, nikt by się nie domyślił, że skończył siedemdziesiąt dwa lata, Katia uwierzyła dopiero wtedy, kiedy pokazał jej prawo jazdy. Był wysoki (metr osiemdziesiąt wzrostu), szczupły i jak na mężczyznę w tym wieku, dobrze zbudowany. Codziennie rano przez godzinę ćwiczył na stepperze i z ciężarkami. Miał jasnoniebieskie oczy, ogorzałą cerę i wąskie usta. Na jego twarzy malował się czujny wyraz, jak na masce z teatru kabuki.

Od przyjazdu do Stanów Katia odnosiła wrażenie, że Emerson coraz bardziej skrywa się za maską, jakby roiło się pod nią od małych demonów ciągnących za dźwignie i przekręcających koła. Jeśli sądził, że pobiegnie przez pokój i usiądzie mu na kolanach, to grubo się mylił. Wolnym krokiem podeszła do biurka. Krótka sukienka opinała jej krągłości, na drewnianej podłodze piętnastocentymetrowe szpilki stukały jak kastaniety. Katia opadła na jeden z foteli naprzeciwko Emersona. Zdawało się, że składa się wyłącznie z ciemnych oczu i długich nóg. Emerson przysunął fotel do biurka. Wiedział, że wyłącznie kolejny drenaż jednej z jego kart kredytowych wydobędzie ją z tego nastroju. To zaczynało doprowadzać go do szaleństwa. - Dlaczego znowu oglądasz te zdjęcia? - zapytała. - Z ciekawości. - A co tak cię ciekawi? - Twoja rodzina. - Dlaczego? - Ponieważ cię kocham i chcę wiedzieć o tobie wszystko, co się da. - Powiedział to niemal z przekonaniem. - Aha. Gapisz się na te zdjęcia i chcesz wiedzieć, kim są ci ludzie. Wypytujesz mnie o matkę i rodzinę. Jak wyjechała z Kuby, co robi w Kolumbii. Zadajesz mnóstwo pytań jak na człowieka, który jest po prostu ciekawy - odparła Katia. - Przestanę, jeśli cię to niepokoi. - Sama nie wiem. Czasami myślę, że nasze spotkanie nie było przypadkowe. - Co ty mówisz? Zastanowiła się pośpiesznie i uznała, że to nie jest mądre. - Chodzi o to, że nie rozumiem. Czego szukasz w tych fotografiach? - Niczego. - Niczego? Więc marnujesz mnóstwo czasu. Gdybyś mi powiedział, czego szukasz, mogłabym ci pomóc. Utkwiła w nim swoje przenikliwe ciemne oczy. - Mówiłaś, że nie znasz tych ludzi. - Nie znam. - To bez znaczenia. Nie ma powodu, żebyśmy się o to kłócili.

Uwierzył jej, kiedy powiedziała, że nie zna ludzi z fotografii i nie wie, gdzie zrobiono zdjęcia. Mówiła, że nigdy nie była w Kolumbii, co wydawało się dziwne, skoro jej matka utrzymywała, że ma tam krewnych, i co najmniej raz w roku ich odwiedzała. Jednak nigdy nie zabrała w podróż córki ani żadnego krewnego z Kostaryki. Dlaczego? Emerson sądził, że zna powód. Znajdował się na zdjęciach. - Powiedz mi prawdę. Szukasz kogoś lub czegoś na tych fotografiach. Po co? Jeśli mi powiesz, może zrozumiem i będę w stanie ci pomóc. - Katia zdecydowała, że odkryje, o co chodzi. Coraz bardziej czuła, że Emerson stanowi zagrożenie dla niej i przypuszczalnie dla jej rodziny. - Mówiłem ci, po prostu jestem ciekawy. - Tak, bo mnie kochasz. Chcesz wiedzieć wszystko o mojej rodzinie. Wiem, bo mi powiedziałeś. Emerson wzruszył ramionami. - Okay, nie przejmuj się tym. Posłuchaj, może obejrzymy film? - Nie chcę oglądać filmu. - Siedziała, gotując się ze złości. - Chcę wiedzieć, dlaczego ciągle patrzysz na te zdjęcia. Inie zmieniaj tematu. - Podałem ci powód. Wiesz co, schowam te zdjęcia, skoro tak cię denerwują, dobrze? Nie będę więcej ich oglądał. Te zdjęcia to nie moja sprawa. Przepraszam, że w ogóle się nimi zajmowałem. Jeśli to cię niepokoi, nigdy więcej nie spojrzę na nie. Co on ukrywa? - Masz rację, to nie twoja sprawa - odparła. Latynoski temperament zaczynał brać górę. Emerson wręcz czuł, jak w pokoju robi się gorąco. - Zaglądałeś do mojego aparatu. - To dla Katji był drażliwy punkt: Pike zabrał aparat i przejrzał zawartość, nie pytając jej o pozwolenie. A potem przez pomyłkę włożył go do niewłaściwej szuflady w jej pokoju. - Nie pozwoliłam ci grzebać w moich rzeczach i zabierać aparat. - Kupiłem ci nowy, kiedy tu przyjechaliśmy, tak czy nie? - Tak. Ale nie miałeś żadnego interesu, żeby bez pytania grzebać w moich rzeczach. - Chciałem ci zrobić niespodziankę - powiedział Emerson. Taką linię przyjął od chwili, gdy przyłapała go ze zdjęciami w komputerze. Że zamierzał zaskoczyć ją, w prezencie wręczając błyszczące fotografie rodziny. Katia tego nie kupowała. Prawda, jej matka zrobiła zdjęcia i rzekomo miały przedstawiać członków rodziny, ale Katia absolutnie nikogo na nich nie znała. Nigdy nie była

w Kolumbii i powiedziała o tym Emersonowi. Ci ludzie nic dla niej nie znaczyli i on o tym wiedział. - Wydrukowałeś je po kryjomu. - Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była zła. Węszył koło jej rodziny. Nieważne, że wysyła im pieniądze, wciąż jest obcy. - Nie gniewaj się, Katiu. - Nie mów mi, co mam robić. To nie są twoje fotografie. Należą do mojej matki. Nie miałeś prawa ich zabierać. - Dobrze, w porządku. Są twoje, weź je. - Emerson oparł się w fotelu, unosząc obie dłonie jakby w geście poddania. Katia nie wahała się ani chwili. Złapała fotografie, odwróciła się tyłem i zaczęła je układać. Pike wcale się tym nie przejął. Jeśli odzyskanie błyszczących odbitek ją uspokoi, to w porządku. Co to za różnica, dopóki nie każe mu usunąć zdjęć z laptopa? A teraz miał cyfrowe kopie w kilku miejscach. Dzięki laptopowi Pike mógł z każdego punktu na świecie otworzyć swoją pocztę. Zanim polecieli na północ, Pike przesłał cyfrowe fotografie z aparatu Katii do laboratorium w Wirginii, żeby je tam poprawili i zanalizowali. Jeśli wszystko poszło dobrze, wyniki powinien otrzymać lada dzień. Jedyne zdjęcie, którego Katia nie wzięła, znajdowało się pod czasopismem. Powiększył je i wykadrował, żeby lepiej zobaczyć pewien detal na drugim planie. Wydawało mu się, że wie, co to jest, ale nie był pewien. Próbował wykorzystać program do obróbki dla amatorów, ale udało mu się wydobyć tylko kilka szczegółów: linie i część kręgu. Kąt, pod jakim fotografię zrobiono, uniemożliwiał odczytanie liter czy ustalenie wymiarów na diagramie. Emerson jednak podejrzewał, co to jest, domyślał się tożsamości starego mężczyzny. I dlatego ciągle wracał do fotografii. Katia stała po drugiej stronie biurka, odwrócona do niego plecami. Z jej sztywnej postawy domyślał się, że wciąż jest rozgniewana. Jeśli jakoś jej nie ułagodzi, dzisiaj wieczorem nie będzie z nim spała, a to wywoła problem logistyczny: jak mieć ją na oku, nie zamykając jej na klucz. Kiedy z laboratorium przyślą analizę zdjęć, Katia stanie się problemem dla kogoś innego, do tej chwili jednak chciał ją mieć blisko siebie. Odczekał kilka sekund, potem podniósł się z fotela, wolno obszedł biurko i stanął za nią. Położył jej dłoń na ramieniu. Katia wzdrygnęła się i cofnęła. - Katiu, bardzo proszę, nie gniewaj się na mnie. Nie zdawałem sobie sprawy, że cię denerwuję. Proszę, wybacz mi.

- Wybaczam - odparła. - Kiedy pojedziemy do domu? - Za parę dni. Dlaczego? pomyślała. Na co on czeka? Przez chwilę uważnie mu się przyglądała. Co kryje się za tymi oczami? W żaden sposób nie potrafiła tego stwierdzić. Obiecał, że wyjadą za kilka dni, ale powiedziałby cokolwiek, byle ją zatrzymać, byle ją uspokoić. Wiedziała, że kłamie. Po jej policzku wolno stoczyła się połyskliwa łza jak kropla rtęci po jedwabiu. 3 Przeskoczywszy plot, Muerte Liquida przebiegł pośpiesznie przez trawnik i wsunął się w zarośla przy bocznej ścianie domu. Gęsta kępa kamelii chroniła go przed wzrokiem każdego, kto pojawiłby się na podwórku albo w pobliżu żeliwnego płotu za jego plecami. W cieniu ruszył na tył domu i wszedł na ganek, biorąc po dwa stopnie naraz. W połowie drogi przystanął. Dłonią w rękawicy wyczuł wyraźną, niemal żłobioną fakturę włókna szklanego na sprawiającej wrażenie drewnianej balustradzie schodów. Cała fasada domu wykonana była z doskonałego włókna szklanego, wymodelowanego przez artystów znających swoje rzemiosło, najprawdopodobniej pracowników któregoś z hollywoodzkich studiów filmowych. Celem było stworzenie iluzji. Wszedł na ganek, skąd widział połamaną balustradę, dopełniającą wrażenia ruiny. Dziurę w barierce na końcu ganku zakryto przezroczystą taflą akrylu, która tworzyła solidne zabezpieczenie. Widać ją było dopiero wtedy, gdy od akrylu odbiło się słońce albo zbliżyło się do niego na kilka kroków. Mniej niż trzydzieści sekund zajęło mu rozpracowanie zamka zapadkowego. Używając maleńkich kluczy i wytrycha, ustawił bolce pionowo i obracał cylindrem, aż zamek się otworzył. W niecałą minutę był w środku, w mrocznym pomieszczeniu gospodarczym. Liquida znał zwyczaje domowników. Właściciel był kawalerem, pokojówka i kucharka pracowały na przychodne. Pokojówka przychodziła trzy razy na tydzień i zawsze wychodziła o czwartej po południu. Kucharka bywała codziennie, pojawiała się przed śniadaniem, opuszczała dom zaraz po kolacji. Ani razu nie zdarzyło się, żeby została dłużej niż do wpół do ósmej. Teraz minęła dziesiąta wieczorem, co oznaczało, że w domu są właściciel i jego gość. Kobieta stanowiła część kontraktu, ale tylko dlatego, że tu była. Liquida wiedział o niej z fotografii zrobionych teleobiektywem.

Obecność kobiety komplikowała sprawę, choć tylko nieznacznie. Musiał załatwić ich bezszelestnie, w różnych pokojach, w przeciwnym wypadku narażał się na ryzyko, że jedno może dostać się do telefonu, do drzwi albo co gorsza, do naładowanej broni. Nie uprzedzono go, że powinien spodziewać się broni, ale musiał zakładać, że jedna, może nawet kilka sztuk są w domu. To pasowało do biznesu starego. Stał nieruchomo jak kamień i nasłuchiwał odgłosów, szumu silnika z kuchni i czegoś jeszcze, może wentylatora albo pochłaniacza kuchennego. Słyszał ciche, stłumione głosy. Nie miał absolutnej pewności, ale brzmiały tak, jakby rozlegały się gdzieś na piętrze. Przez drzwi zajrzał do kuchni. Nikogo w niej nie było, na blacie stały brudne naczynia: dwa talerzyki deserowe, widelczyki, filiżanki. Pewnie pozostałość po wieczornej przekąsce. Odgłos silnika, który słyszał w pomieszczeniu gospodarczym, pochodził ze zmywarki. Kończyła pracę. Mimo że najbliższy dom znajdował się sto metrów dalej, Liquida poruszał się zgarbiony, tak by nie było go widać przez okna nad zlewem. To, czego potrzebował, zobaczył na blacie w środku kuchni: drewniany stojak z otworami i rękojeści ośmiu noży. Miał własny składany nóż z ostrzem ostrym jak brzytwa, ale lubił korzystać z tego, co wpadło mu w ręce, tak by morderstwa sprawiały wrażenie popełnionych przez spłoszonego włamywacza. Przyklęknął i wyciągnął rękę po noże. Brał je po kolei, wreszcie zdecydował się na trzydziestocentymetrowy tasak z cienkim jak igła czubkiem i solidną drewnianą rękojeścią. Kiedy gliniarze go znajdą, będą wiedzieli, że pochodzi z kompletu. Spiralne wyżłobienia wskazywały, że ostrze zrobiono ze stali węglowej. Przesunął po nim palcem w rękawiczce. Nie ulegało wątpliwości, że kucharka pilnowała, żeby było ostre. Wyszedł z jasno oświetlonej kuchni do mrocznego holu, a stamtąd ruszył do salonu. Z rozkładu wiedział, że schody są po jego lewej ręce. Głosy na piętrze przybrały na sile, wyłapywał pojedyncze słowa. O coś się kłócili. Kobieta nie krzyczała, ale w jej głosie pobrzmiewała wyraźnie nuta gniewu. Liquida nasłuchiwał, próbując się zorientować w temacie rozmowy. Może z tego powodu pokojówkę zobaczył dopiero wtedy, gdy skręcił za róg i stanął przed schodami. Otworzył szeroko oczy. Nie powinno jej tu być. Odwrócona do niego plecami, szła w przeciwnym kierunku, w stronę jadalni. Liquida zastygł, potem próbował wycofać się w cień. Nie zdążył, w ostatnim momencie pokojówka odwróciła się i go zobaczyła. Musiała wyczuć za sobą ruch. Przez ułamek sekundy stała zdumiona, zastanawiając się, kim czy ściślej czym jest intruz.

Wygląd Liquidy często wywoływał taki efekt, ponieważ był ubrany w lekki kombinezon z kapturem z neoprenu, z którego łatwo zmywało się krew. W mgnieniu oka pokonał dzielący ich dystans i zanim zdążyła wydać głos, zatkał jej usta ręką. Ciepła krew jak wezbrana rzeka buchnęła z jej brzucha na rękojeść noża i rękawicę do nurkowania na jego prawej dłoni. Szybko pulsowała, co świadczyło, że uszkodził główną arterię. Trzymał dłoń na ustach pokojówki, dopóki kolana się pod nią nie ugięły i ciałem nie zaczęły wstrząsać drgawki. - Kobieto, co ty tu robisz o tej porze? - szepnął jej do ucha. Liquida nie zabijał bez uzasadnienia, dla kaprysu. Kosił ludzi w taki sposób, w jaki rolnik zbiera żniwo, ponieważ za to mu płacili. Kiedy przeznaczenie sprawiało, że jego nóż odbierał życie przypadkowej osobie, zawsze odczuwał żal. Ktoś miał pecha, przebywając w złym miejscu o złej porze. Pokojówka natknęła się na śmierć z powodu kosmicznej kolizji czasu i przestrzeni. Poczuł, że ciało wiotczeje. Spojrzał prosto w oczy kobiety, w źrenice rozszerzone jak soczewki obiektywu. Cały jej ciężar utrzymywał się teraz wyłącznie na rękojeści noża wbitego w brzuch. Liquida położył ją na podłodze i szarpnięciem wyciągnął nóż. 4 W tej samej chwili Katia, która patrzyła na Emersona siedzącego po drugiej stronie biurka, myślała tylko o jednym. Na wyłożonym zielonym filcem blacie leżało dwadzieścia kilka złotych monet różnych rozmiarów i kształtów, niektóre bez wątpienia bite ręcznie. Były tam złote eskudy ze starych inkaskich kopalń w Peru i podwójne orły z SS „Central America”, który w 1857 roku zatonął u wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Rano Emerson pojedzie do oddalonej o kilka kilometrów La Jolli na spotkanie z klientem. Zabierze ze sobą Katię, każe jej siedzieć w samochodzie albo da parę dolarów na zakupy, jeśli będzie miała szczęście. Tylko że gotówki nigdy nie było dość, żeby odejść daleko. Już umieścił większość monet w małej walizeczce stojącej na podłodze obok biurka. Były cenne ze względu na samą zawartość złota, choć kolekcjonerzy cenili je sobie o wiele wyżej. Słyszała, jak Emerson o tym mówi. Pozostałe monety w dwóch plastikowych futerałach leżały na brzegu biurka, obok telefonu i ostrego jak igła noża do papieru, który na oko wyglądał na replikę bizantyjskiego sztyletu. Katia wiedziała lepiej, ponieważ jej powiedział. Wykuty z najlepszej damasceńskiej stali sztylet nie był kopią, pochodził z piętnastego wieku, z okresu upadku Konstantynopola. Trzy lata temu na aukcji u Christiego Emerson Pike zapłacił za niego ponad czterdzieści tysięcy dolarów. To miało coś dla niej

znaczyć, ale ona zrozumiała z tego tylko tyle, że Pike ma więcej pieniędzy, niż jest w stanie wydać. - Przepraszam, że byłam taka zła - odezwała się. - Nie wiem dlaczego. Chyba po prostu jestem zmęczona. Na dźwięk tych słów ziewnął. - Jasne, że jesteś zmęczona. Wezmę teraz prysznic, żeby się rozbudzić i skończyć pracę, potem pójdę do łóżka. Może ty położysz się pierwsza? Będę gotów za kilka minut. Znowu poczuła jego dłonie na swoich ramionach. Tym razem się nie cofnęła. To nie była odpowiednia pora, żeby go prowokować. Niech dalej wierzy. Pochylił się i pocałował ją w czoło, nazwał „złotkiem”. Nie znosiła, kiedy tak do niej mówił, zwrot kojarzył jej się z Tweetym, głupim żółtym ptaszkiem w klatce z kreskówek. Mimo to uśmiechnęła się promiennie. W tę grę mogą grać oboje. - Masz rację, jestem zmęczona, ale najpierw napiję się mleka. Masz na coś ochotę? - Po kolacji? Chyba żartujesz. Jestem pełny. Zasypiam na stojąco. Ale to było wyśmienite. Nie pozwól, żeby ktoś ci mówił, że nie jesteś dobrą kucharką - odparł Emerson. - Nie pozwolę. Ziewnął po raz kolejny i uśmiechnął się do niej. Z jego zadowolonej miny domyśliła się, że uwierzył, iż przynajmniej na razie odzyskała panowanie nad sobą. Pod prysznicem będzie pieścił swoje ego, ucieszony z wygranej w kolejnej bitwie. Myśli, że nie będzie musiał się uciekać do korzystania z oddzielnych sypialni i drzwi zamkniętych na klucz. Katia się odwróciła i wyszła z gabinetu. Jej szpilki stukały po drewnianej podłodze, potem odgłos stłumił pluszowy dywan w holu. Emerson poszedł za nią. Katia skręciła ku schodom prowadzącym na parter, Emerson ruszył w przeciwnym kierunku, do głównej sypialni. - Do zobaczenia za kilka minut, złotko. - Tak. - Widziała wyraźnie, że Emerson ociężale stawia kroki, ale bała się, że po kawie i prysznicu odzyska energię. Zapowiadała się długa noc, spędzona na zastanawianiu się, czy Emerson śpi, i na strachu, że przy każdym jej ruchu się obudzi. A wtedy monety z jego biurka mogą już być pod kluczem. Zeszła dwa stopnie w dół, potem nagle się zatrzymała i odwróciła. Czekała, obserwując Emersona idącego długim korytarzem i znikającego w głównej sypialni. ** *

Przez kilka sekund Liquida stał nad ciałem pokojówki, oddalony od schodów o dziesięć kroków. Przekraczając zwłoki, starannie ominął kałużę krwi. Zastanawiał się nad sytuacją. Pojawiły się komplikacje. Wszystkie można pokonać, należy tylko wprowadzić poprawki do pierwotnego planu, zmienić szczegóły. To ważne, jeśli chciał, żeby policja uwierzyła w to, w co chciał, żeby uwierzyła. Pracował nad tym pośpiesznie. Usłyszał kroki na piętrze, stukot kobiecych szpilek na drewnie, a później zapadła cisza. Dopiero w ostatnim momencie uświadomił sobie, że kobieta z drewnianej podłogi przeszła na dywan i wciąż z taką samą prędkością porusza się w tym samym kierunku. Była bezpośrednio nad nim, u szczytu schodów. Cofnął się do mrocznej jadalni i obserwował. Jeśli kobieta zobaczy ciało pokojówki, zanim on zdąży dopaść ją na schodach, sytuacja zmieni się diametralnie. Gdyby musiał gonić ją z zakrwawionym nożem w dłoni, mógłby cały plan wyrzucić na śmietnik, bo jedynym wyjściem byłoby podłożenie ognia, spalenie wszystkich fizycznych dowodów. A gdyby kobieta zaczęła krzyczeć i stary złapałby za broń, koroner wywiózłby stąd zwłoki Liquidy, nie ich. Kobieta pojawiła się przy schodach, zeszła dwa stopnie w dół i nagle stanęła, jakby coś sobie przypomniała. Liquida poczuł, jak podnosi mu się poziom adrenaliny i przyśpiesza puls. Był przekonany, że zobaczyła ciało. Mocniej ścisnął nóż, w myślach już biegł po schodach, kiedy pojął, że ona wcale nie patrzy w jego kierunku. Jej uwagę przyciągało coś na piętrze. Stała przez dwie, trzy sekundy, a potem tak nagle jak się pojawiła, zniknęła, wróciła na korytarz. Czekał prawie dwadzieścia sekund przekonany, że kobieta szybko załatwi sprawę, która przelotnie ją zajęła, i jednak zejdzie na dół. Ale się pomylił. Nasłuchiwał uważnie. W domu panowała absolutna cisza. Potem gdzieś w głębi rozległ się odgłos wody spływającej na twarde podłoże, dno wanny albo brodzika. Pewnie szykują się do snu. To bardzo ułatwiłoby mu wykonanie zadania. Bezszelestnie wycofał się do kuchni. Z noża na dywan kapała krew, ale to nie miało znaczenia. Jeśli tylko nie wdepnie w nią w drodze powrotnej i nie wniesie na schody, wszystko będzie w porządku. ** * Katia zatrzymała się na schodach i zawróciła. Weszła do jednego z pokoi gościnnych. W ciemności wyłowiła spod łóżka torbę, w której miała paszport i wizę. Zdjęła szpilki, wrzuciła je do torby, przebrała się w spodnie i bluzę, włożyła sportowe buty i kurtkę. Serce

ściskało jej się na myśl, że zostawi wszystkie rzeczy, które Emerson jej kupił, ale w żadnym razie nie dałaby rady ich unieść. Mała torba już była pełna. Kiedy skończyła, woda w prysznicu leciała z pełną mocą od prawie pięciu minut. Bezgłośnie przemknęła do głównej sypialni. Wszystko starannie przemyślała i to był jej pierwszy przystanek. Dzisiaj po południu Emerson był w bankomacie. Obserwowała, jak liczy banknoty i wkłada do tylnej kieszeni spodni. Spodnie leżały na łóżku. Wyjęła portfel i pośpiesznie przeliczyła gotówkę: dwieście sześćdziesiąt dolarów w dwudziestkach i kilka banknotów o niższych nominałach. Odetchnęła z ulgą. Sprawdziła w Internecie i wiedziała, że to wystarczy, w każdym razie na pierwszą część podróży. Wzięła wszystkie pieniądze i rzuciła pusty portfel na łóżko. Z paska spodni wyjęła komórkę Emersona i z torbą na ramieniu niemal pobiegła korytarzem. Wpadła do gabinetu i skierowała się prosto do biurka. Zsunęła do torby wszystkie luźne monety z blatu, a także oba plastikowe futerały. Złapała kartkę z wytłaczanej papeterii Emersona i rozejrzała się za piórem, ale żadnego nigdzie nie widziała. To typowe dla Emersona, miał na biurku wszelkie możliwe gadżety i zabawki, ale nic do pisania. W końcu znalazła długopis i po hiszpańsku napisała krótki list. Wiedziała, że Emerson go zrozumie, wątpliwe natomiast, czy zastosuje się do prośby. Wracam do Kostaryki. Zabrałam trochę monet, ale tylko tyle, żeby wystarczyło na bilet lotniczy. Proszę, nie szukaj mnie. Nie chcę Cię więcej widzieć. Jeśli się do mnie zbliżysz, wezwę policję. Podpisała się wielką literą K, upuściła długopis i w charakterze przycisku do papieru położyła na kartce bizantyjski sztylet. ** * Liquida spojrzał przez okno nad zlewem, sprawdził godzinę. Nie miał wyboru. Musiał działać, i to szybko. W tej pozycji, skulony pod oknem, nie mógł wypełnić swego zadania. Jego strój zapadłby w pamięć każdemu, kto z zewnątrz przypadkiem zajrzałby do środka. Sięgnął ręką za drzwi i zgasił światła w kuchni. Szybko podszedł do zlewu, starannie obmył nóż z krwi i upewnił się, że nie została ani plamka, następnie nie zdejmując kombinezonu, spłukał rękawicę z prawej dłoni oraz rękaw. Natychmiast cofnął się od okna i wrócił do holu. Ścierką do naczyń wytarł rękawicę, rękaw i nóż. Ruszył holem, by załatwić niedokończony interes na piętrze. ** *

Zapiąwszy torbę, Katia wypadła z gabinetu i korytarzem pobiegła na tyły domu. Mijając drzwi głównej sypialni, nagle sobie uświadomiła, że Emerson zakręcił wodę w prysznicu. W każdej chwili mógł wyjść. Popędziła na koniec korytarza ku drzwiom prowadzącym na schody, które wiodły do garażu. Pozostało jej tylko jedno do zrobienia. Przytrzymała drzwi, żeby zamykając się, nie trzasnęły, i zeszła po schodach tak szybko i cicho, jak pozwalało na to sportowe obuwie z gumową podeszwą. Teraz Emerson wkłada szlafrok, szczotkuje włosy i za moment wejdzie do sypialni. Katia doskonale znała jego nawyki. Miała może dwie minuty i dobrze wiedziała, jakie następne ruchy musi wykonać. Przemyślała to sobie starannie. To była jej ostatnia szansa. 5 Liquida był w połowie schodów, kiedy ucichł regularny szum wody gdzieś w głębi domu. Zastygł. Wydało mu się, że w tej ciszy coś usłyszał. Odgłos był odległy i słaby, niemal niedosłyszalny. Jakby gdzieś na końcu korytarza na piętrze podeszwa buta musnęła puszysty dywan. Przygotował nóż, teraz czysty i lśniący, i przykucnął na schodach, gotów do ataku w chwili gdy ktoś się pojawi w zasięgu jego wzroku. Nasłuchiwał, przez kilka sekund trwając w absolutnym bezruchu. Rozległo się ciche skrzypnięcie, potem coś szczęknęło. Ktoś mógł nacisnąć kontakt na drugim końcu holu, a może po prostu dom osiadał. Słuchał przez kilka sekund ze wzrokiem wycelowanym jak wiązka lasera w podest nad sobą. Nic, nikogo, żadnego ruchu. W ciszy, która zapadła po ciągłym szumie wody, słuch płatał mu figle. Przesunął się na szczyt schodów i rozejrzał. Widział cały korytarz - był pusty. Jednym susem znalazł się na nim i ruszył cicho w kierunku pokoju, który jak wiedział z planu, był gabinetem starego. Stanowił układ nerwowy domu, miejsce, skąd prowadził interesy. Założył, że głosy, które wcześniej słyszał, dobiegały właśnie stamtąd. W środku paliły się lampy. O ile nie zostawiali światła na całą noc, a nigdy wcześniej nie widział, żeby tak robili, nie poszli jeszcze spać. Zbliżył się do gabinetu. Z odległości około trzech metrów bezszelestnie przemknął obok otwartych drzwi najbliższych schodom i zajrzał do środka. Za biurkiem stojącym pod przeciwległą ścianą nikt nie siedział. Zdołał tylko przelotnie zerknąć, ale był pewien, że nie widział ani starego, ani kobiety. Jeśli anioł śmierci dzisiaj mu sprzyja, oboje są teraz w innych pokojach i będzie mógł zabić ich oddzielnie, w kompletnej ciszy. Zawrócił do drzwi i znowu

zerknął. Pokój wydawał się pusty, w każdym razie oglądany pod tym kątem. Nie wszystkie części znajdowały się w zasięgu jego wzroku. Powiódł wzrokiem po balustradzie, po tym jej fragmencie, który był widoczny z progu. Tam też nikogo nie było. Ruszył korytarzem ku drugim drzwiom, znajdującym się bliżej sypialń, z których mógł zobaczyć resztę gabinetu oraz pozostałą część balustrady na drugim poziomie. ** * Katia od dawna wolała łazienkę przy pokoju gościnnym iw niej przygotowywała się do snu, Emerson nie był więc zaskoczony, kiedy wyszedłszy z kabiny, stwierdził, że jest sam. Wytarł się do sucha, włożył szlafrok, potem stanął przed lustrem nad toaletką i uczesał wilgotne włosy. Sam nie potrafił uwierzyć, jaki dzisiaj jest zmęczony. Goście na kolacji, napięcie związane z humorami Katii i ciężki posiłek, w sumie rzeczy, do których nie był przyzwyczajony, zebrały swoje żniwo. Przyjrzał się uważnie swojej twarzy i zarostowi na brodzie, potem zgasił światło i wszedł do sypialni. Po części oczekiwał, że zobaczy Katię skuloną pod pościelą. Nie było jej i minęła sekunda, zanim ten obraz dotarł do jego świadomości. Przygotowywała się dłużej niż zwykle. Pokój wyglądał tak samo jak dziesięć minut temu, wyjątek stanowiły tylko jego spodnie w nogach łóżka. Emerson odwrócił się i otworzył górną szufladę komody. Wyjął z niej bokserki, spoglądając w lustro nad komodą. Jego spodnie leżały w nogach łóżka, gdzie je zostawił, ale były zwinięte. To go nie zaalarmowało. Był senny, dopóki w lustrze nie dostrzegł obok spodni otwartego portfela. Ten widok zadziałał jak zastrzyk adrenaliny. Emerson w ułamku sekundy otrzeźwiał. 6 W garażu Katia cicho otworzyła drzwi wielkiego chevroleta suburbana. Musiała stanąć na desce, żeby sięgnąć do przesłony nad kierownicą, do której były przypięte piloty otwierające bramę od frontu. Wiele razy widziała, jak Emerson z nich korzysta. Nagle nad głową usłyszała kroki. Emerson był w sypialni. Z przesłony zdjęła pilot, przelotnie zerkając na drugi. Nie odważyła się z niego skorzystać. Gdyby otworzyła podnoszoną bramę, Emerson usłyszałby hałas. Zeskoczyła i zostawiła samochód otwarty, nie chcąc trzaskać drzwiami.

Wyszła z garażu bocznymi drzwiami na chłodne nocne powietrze i popędziła ile sił w nogach. Nad ziemią unosiła się mgiełka. Katia poczuła, jak po raz pierwszy ogarniają strach. W niecałą minutę była za bramą. Zamknęła mechaniczną barierkę, modląc się, żeby odgłos nie dotarł do domu. Pobiegła przed siebie ulicą, wyrzucając pilota w zarośla porastające głęboki rów przy drodze. Kierowała się nie w dół zbocza ku światłom Del Mar, ale w górę, w ciemność. Katia była przerażona, ale umysł miała jasny. Doskonale wiedziała, co robi. Kiedy Emerson po kąpieli zobaczy list w gabinecie, natychmiast wsiądzie w samochód i zacznie jej szukać. Brakujący pilot opóźni go o kilka sekund, tyle, ile trzeba na wystukanie kodu przy drzwiach. Wtedy Katia będzie stała przed jednym z domów na wzgórzu i na ten adres wezwie taksówkę z komórki Emersona. Zanim Emerson w tym wszystkim się połapie, ona będzie w San Diego, a on będzie jej szukał w niewłaściwych miejscach. Natychmiast to do niego dotarło. Emerson nie musiał niczego sprawdzać, wiedział. Portfel leżał zwiotczały jak zawalony namiot, pozbawiony gotówki, która po południu go wypełniała. Nie fatygował się wkładaniem pantofli. Boso pobiegł korytarzem w kierunku gabinetu. - Katia! Katia! - Wjego głosie dźwięczała brzydka złość. Emerson nie miał w sobie ani krzty ojcowskich uczuć, wypełniała go wściekłość, głównie na własną głupotę. Powinien był ją zamknąć na klucz, teraz to pojął. Wpadł do pokoju gościnnego obok głównej sypialni, w którym Katia zwykle przygotowywała się do snu, ale panowała w nim ciemność, pomieszczenie było puste. Wrócił na korytarz. Pobiegł w kierunku gabinetu i schodów prowadzących do drzwi wyjściowych. Wołając ją, kącikiem oka coś zauważył, cień przesuwający się pośpiesznie ku drugim drzwiom, tym koło schodów. Momentalnie pojął. Katia będzie potrzebowała czegoś więcej niż gotówki z portfela, jeśli chce wrócić do Kostaryki. Niemal natychmiast zwolnił, a potem nagle się zatrzymał, zajmując pozycję między klatką schodową a ścianą. Na jego twarzy pojawił się pewny siebie uśmieszek. Wziął głęboki wdech, zebrał się w sobie, związał ciaśniej pasek szlafroka i spokojnie wszedł do gabinetu. - Gdzie są pieniądze z mojego portfela? Ostatnia sylaba niemal bezgłośnie zagrzechotała mu w krtani, komórki mózgowe sparaliżował straszliwy ból. Ostry jak igła nóż do połowy zagłębił się w lewej nerce Emersona i obrócił, rozcinając organ na pół. Emersona sparaliżował paroksyzm bólu. Czyjeś