uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 575
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 406

Tomasz Konatkowski - Adam Nowak 1 Przystanek śmierć

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Tomasz Konatkowski - Adam Nowak 1 Przystanek śmierć.pdf

uzavrano EBooki T Tomasz Konatkowski
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 83 osób, 71 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 399 stron)

TOMASZ KONATKOWSKI

Copyright © by Wydawnictwo W.A.B., 2007 Wydanie I Warszawa 2008

Dwunastka 1 Tramwaj linii 12 wjechał na pętlę Nowe Bemowo. Mo- torniczy poczekał, aŜ pasaŜerowie opuszczą skład, wyłączył kasowniki, przygasił światła i wyszedł z kabiny na zewnątrz, Ŝeby zapalić papierosa. Pomacał kieszenie słuŜbowej marynarki i zaklął. Jasna cholera, znowu zapomniał kupić fajki. Rozejrzał się. Kioski juŜ pozamykane, sklepik po drugiej stronie Powstańców Śląskich nieczynny. Na stację benzynową nie chciało mu się iść, zresztą i tak by się spóźnił z odjazdem. Na szczęście obok stała jedynka. Młoda dziewczyna siedziała w kabinie i czytała kolorowe pismo. Nie widział jej wcześniej. Do pracy ciągle przyjmowano nowe osoby, a rotacja była spora. - Dobry wieczór, koleŜanko. - Zapukał w szybę. - Nie masz przypadkiem papierosów? - Co? - Kobieta przez chwilę wyglądała na nieco prze- straszoną. Uspokoiła się, widząc innego motorniczego. - A tak, tak, mam... Proszę, niech się pan poczęstuje. Spojrzał z niesmakiem na białe pudełko aromatyzowanych cygaretek. Wyciągnął jedną, podziękował i zapalił. „Tfu, bab- skie paskudztwo. Jak moŜna palić coś, co w ogóle nie pachnie tytoniem?!” Dobrze, Ŝe go nikt nie widzi w tej chwili. Wrócił do swojego składu. 5

I wtedy zobaczył w drugim wagonie pasaŜera. Głowa opar- ta o szybę, chyba śpi. Zapukał w okno. Gość nie zareagował. Właściwie motorniczy nie musiał tego robić. Ot, jeszcze je- den pijaczek, który nie pierwszy raz wróci do domu trochę póź- niej, Ŝona zrobi mu awanturę, on ją pobije, a moŜe po prostu zwali się od razu na wyrko i zaśnie, nie zdjąwszy nawet butów. Ale przecieŜ o tej porze ktoś moŜe go łatwo okraść, jeŜeli juŜ tego nie zrobił. Poza tym niedługo i tak trzeba będzie faceta wyrzucić, zajezdnia to nie izba wytrzeźwień i nie przechowuje zbłąkanych dusz na noc. Wrócił do kabiny, otworzył drzwi w składzie i przeszedł do drugiego wagonu. Potrząsnął faceta za ramię. - No, obudź się, człowieku. Halo! I wtedy zobaczył, Ŝe męŜczyzna ma otwarte oczy. I za- krwawioną koszulę. Motorniczy gwałtownie odskoczył. Widział wiele rzeczy w ciągu trzydziestu lat pracy, ale nigdy nie miał trupa w wozie. Bo wiedział juŜ, Ŝe pasaŜer nie Ŝyje. Po chwili znalazł w sobie tyle opanowania, by na wszelki wypadek sprawdzić oddech i tętno na jego szyi. Nie wyczuł nic. Wyskoczył z wagonu i po- biegł do budki dyspozytora. - Dzwoń na policję! - krzyknął. - Co się stało, panie Markowski? Jakaś bójka? - Człowiek nie Ŝyje! Trup, w moim tramwaju! Komisarz Adam Nowak mieszkał na osiedlu Piaski, w po- bliŜu innej pętli tramwajowej. Od półtora roku zajmował dwu- pokojowe mieszkanie, ciągle wymagające remontu, na który nie było go stać. Wziął kredyt w banku na maksymalny dopusz- czalny okres - piętnaście lat. CóŜ, nie było to moŜe luksusowe miejsce, ale po pierwsze, no właśnie, na nowe mieszkanie tym bardziej nie mógł sobie pozwolić. Chyba Ŝe w Piastowie albo w Grodzisku. Po drugie, stare gierkowskie bloki, zbudowane przez Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową, trzymały się dość dobrze. Spółdzielnia dbała o nie całkiem nieźle. Trudno 6

zresztą, Ŝeby było inaczej, przy takiej wysokości funduszu re- montowego... Niedawno blok został ocieplony, otynkowany i wyróŜniał się fajnym Ŝółtym kolorem. No i łatwo było stąd wszędzie dojechać. Tramwajem, autobusem i samochodem. Raz na jakiś czas Nowak musiał sobie to wszystko wyliczyć, nie wiadomo właściwie po co. Chyba dlatego, Ŝeby samemu sobie udowodnić słuszność podjętej jakiś czas temu decyzji. Najwy- raźniej wciąŜ musiał się przekonywać do swojego wyboru. Siedział przed telewizorem i sprawdzał na stronach telega- zety wyniki Serie A. W sumie zastanawiał się, czy juŜ nie iść spać, kiedy zadzwoniła komórka. Spojrzał na wyświetlacz. Komenda Stołeczna. Cholera jasna. - Tak? - Komisarz Nowak? Za chwilę przyjedzie po pana radio- wóz. Motorniczy znalazł zwłoki w tramwaju na Bemowie. Na pętli. Nowak nie musiał pytać o nic więcej. Wiedział, Ŝe do face- ta, który miał atak serca w tramwaju, raczej nie wzywa się poli- cjanta z wydziału zabójstw, oficjalnie - z Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Poli- cji. Z tej nazwy Nowaka dotyczyła tylko druga jej część. Spoj- rzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Poczeka na radiowóz. Mógł podjechać autobusem, ale w niedzielę późnym wieczorem oznaczało to długie czekanie na przystanku. Linii tramwajowej łączącej Bielany z Bemowem jeszcze nie było, choć prace na Reymonta juŜ się zaczęły. Migające koguty na radiowozach i mały reflektor oświet- lający wagon było widać z daleka. Ekipa techników z zespołu oględzinowego odgrodziła dostęp do przystanku i rozpoczęła zbieranie śladów. Na szczęście nie było gapiów, pętla znaj- dowała się z dala od bloków. Tylko parę osób czekających na odjazd ostatniego tramwaju podeszło i patrzyło na to, co się dzieje. 7

- Pan komisarz Nowak? - Wysoki, młody policjant w mundurze wyszedł do niego. - Aspirant Roman Kowalski z Komisariatu Policji Bemowo. Dostaliśmy zgłoszenie od dys- pozytora. Motorniczy... - aspirant zajrzał do notatek -...Józef Markowski znalazł zwłoki. Około 22.05, kiedy przyjechał na pętlę. Wcześniej nie widział nic podejrzanego. Siedzi tam. - Aspirant wskazał na budyneczek przy pętli. Nowak przywitał się z szefem grupy wysłanej przez La- boratorium Kryminalistyczne KSP. Roberta Nowackiego znał dość dobrze. Poznali się przypadkiem, w kolejce do lekarza na badaniach okresowych. Wielokrotnie juŜ współpracowali przy róŜnych sprawach. - Cześć Robert. Co macie? - Paskudna sprawa. Facetowi ktoś wbił nóŜ prosto w serce. I zdołał wyciągnąć, bo narzędzia nie znaleziono. - Jakieś ślady? - Daj spokój. Mamy od cholery roboty. Do rana się chyba z tym nie ogarniemy. To w końcu tramwaj. - Cały katalog odcisków? - śebyś wiedział. Mam wraŜenie, jakbym zbierał materiały do pracy naukowej. Tragedia. - Prokurator? - Był juŜ. Pojechał do domu. - Kto? - Michał Borowski. - Dobrze. Z tym facetem da się współpracować - mruknął Nowak i skierował się do dyspozytorni. - Panie, ja trzydzieści lat jeŜdŜę na tramwajach, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem! - Roztrzęsiony motorniczy za- ciągnął się papierosem. - Zabili człowieka! W moim tramwaju! - Proszę się nie denerwować - powiedział Nowak. - Łatwo panu tak mówić. - Markowski pokręcił głową. - NiemoŜliwe, niemoŜliwe... 8

- Ustalmy parę faktów. Czy widział pan kogoś wychodzą- cego z tramwaju na pętli, zwłaszcza z drugiego wagonu? - Patrzę przecieŜ w lusterko, zanim zamknę drzwi. W pierwszym wagonie było moŜe z dziesięć osób. Z drugiego nikt nie wysiadł. - Jak pan sądzi, kiedy to się mogło stać? Kiedy mogło dojść do zabójstwa? - Pewnie na jednym z ostatnich przystanków na Bemowie albo na Kole, no, wie pan, jeszcze przed skrętem w Powstań- ców. Kiedy nie było juŜ zbyt wiele osób w wozie. - Widział pan coś podejrzanego? Jakiegoś człowieka, gru- pę? - Nie, nie widziałem. Wie pan, jakąś awanturę, pijanych gówniarzy w dresach czy uciekającego złodziejaszka to bym zobaczył albo usłyszał. O tej porze jeździ mało ludzi, zwłaszcza w niedzielę. Hm... Na pewno ktoś z drugiego wagonu wysiadał. - Starszy męŜczyzna zastanowił się. - MoŜe przy ogródkach działkowych. Nie pamiętam dokładnie, ciemno tam jest. - Kobieta czy męŜczyzna? - MęŜczyzna, chyba męŜczyzna... I wsiadała para młodych ludzi. A potem na Powstańców widziałem, Ŝe wybiegli i weszli do pierwszego wagonu. - Wybiegli z drugiego wagonu? - Aha. Tak jakby coś zobaczyli i przestraszyli się. Ale nie podeszli do mnie. Widziałem, Ŝe wysiedli na pętli. - Potrafi pan ich opisać? Przypomina pan sobie, jak byli ubrani? - Nie wydaje mi się... - Motorniczy podrapał się po głowie. - Nawet w dzień ich trudno odróŜnić. Przynajmniej chłopaków. Tamten był krótko ostrzyŜony, w kurtce, dŜinsowej takiej albo sportowej, z jakimś napisem. Dziewczyna miała jasną bluzę. - Panie Markowski, jeŜeli coś sobie pan przypomni, bardzo proszę o kontakt, najlepiej ze mną. - Komisarz podał mu swoją wizytówkę. 9

Ekipa Nowackiego kontynuowała pracę. Ciało denata juŜ ułoŜono na foliowej płachcie. Nowak podszedł, Ŝeby przyjrzeć się zwłokom, zanim zabierze je karetka do zakładu medycyny sądowej. - Faceta pchnięto noŜem, z przodu, nieco z góry. Zapewne spał na siedzeniu w takiej pozycji, w jakiej go znaleziono - wy- jaśniał Nowacki. - Gość siedział po prawej stronie wagonu, zatem morderca, stojąc z przodu, miał go po lewej. Musiał się nieco pochylić. Moim zdaniem najprawdopodobniej zabójca był leworęczny. - Czy są jakieś ślady walki? - śadnych. Wygląda to na śmierć zadaną rozmyślnie, z zimną krwią. Być moŜe ofiara była zaskoczona. Ale najpewniej facet po prostu spał. Sekcja powinna wykazać, czy był pijany, czy nie. - Miał dokumenty? - Tak, dowód osobisty. Jest tutaj. - Nowacki wskazał na stolik rozstawiony przy furgonetce. Nowak wziął od technika jednorazowe rękawiczki i wyjął dokument z plastikowej torebki z hermetycznym zatrzaskiem. Przekartkował stary, nieco podniszczony dowód. Stary dowód dostarcza od razu więcej informacji niŜ te nowe, plastikowe. Witold Oleszkiewicz. Nauczyciel z zawodu, obecnie emeryt. Lat sześćdziesiąt osiem. Zameldowany na Obozowej, na Kole. - Jakieś pieniądze, portfel? - Tak, był w kieszeni spodni. Tylko trzydzieści złotych, ja- kiś kalendarzyk, karta miejska, odcinek emerytury. Ale jest teŜ komórka. - Nowacki pokazał ją. - Ktoś do niego wydzwania przez ostatnie dwie godziny. Numery wyświetlają się jako „DOM” i „Krzysztof”. Zapisaliśmy je, oczywiście nie odbiera- łem. - Słusznie. Rodzinę poinformujemy jutro. Nowak wsunął dowód z powrotem do torebki. Zadzwonił do centrali i podał dane zamordowanego oraz oba numery tele- foniczne. 10

Hm, nauczyciel z Obozowej. Pewnie tam mieszka. JeŜeli jechał do domu, zamordowano go jeszcze przed Obozową. Je- Ŝeli zginął gdzieś przy końcu trasy, musiał mieć coś do zała- twienia na Bemowie. O tej porze, w niedzielę? MoŜe po prostu zasnął. Rozejrzał się. Na przystanku stała grupa męŜczyzn w jed- nakowych marynarkach i krawatach, przyglądali się pracy poli- cjantów, wymieniając między sobą uwagi. Domyślił się, Ŝe to kierowcy autobusów czekający na ostatni kurs z pętli do cen- trum. Zawołał aspiranta i poprosił go o spisanie personaliów kierowców i motorniczych. - JuŜ to zrobiliśmy. - Kowalski spojrzał na Nowaka prawie ze złością. - Mamy nazwiska wszystkich motorniczych i kie- rowców, którzy byli na pętli w momencie odkrycia zwłok. Część przesłuchaliśmy, część wcześniej musiała jechać. Nikt nie widział nic szczególnego. - Dziękuję - rzucił komisarz. - Co pan o tym sądzi? - Ja? Nic nie sądzę. - Aspirant wzruszył ramionami. - Mor- derstwo i tyle. Wiem, Ŝe to śmierć, ale bardzo czysta. Widzia- łem gorsze rzeczy. - Machnął ręką w kierunku bloków. Nie wiadomo, czy miał na myśli to konkretne osiedle, czy całe Be- mowo, Bielany, czy moŜe Warszawę. - Nic podobnego się tu w kaŜdym razie nie zdarzyło. A od motywu to juŜ chyba pan jest, panie komisarzu. - Taaa. Motywu. - Mózg komisarza nie pracował o tej po- rze na pełnych obrotach. Nowak wiedział, Ŝe sprawa juŜ się zaczęła, ale najwaŜniejsze decyzje zapadną jutro. - Mam do pana prośbę... - Domyślam się. - Kowalski nie wyglądał na szczęśliwego. - Trzeba poinformować rodzinę. - Tak, ale nie teraz. Jutro rano. - Dobrze, panie komisarzu. Coś jeszcze? Nowak spojrzał na zachmurzone, bezgwiezdne niebo, po- tem w stronę bloków. Światła paliły się w niewielu oknach. Mimo późnej pory na balkonach pojawiło się jednak parę syl- wetek osób zainteresowanych tym, co się dzieje na pętli. Po drugiej stronie Powstańców stał jakiś facet z psem na smyczy. 11

Pojedyncze samochody, głównie taksówki, przejeŜdŜały w obie strony. Niedziela, siedemnasty kwietnia. Kolejny tydzień w Warszawie dobiegał końca. - Nie, juŜ nic. Będziemy w kon- takcie. 2 - No i co, twoja Polonia znowu dostała w dupę - rzucił ko- misarz Zakrzewski, widząc wchodzącego Nowaka. - No, dostała. - Nowak wzruszył ramionami. - Byłem na tym meczu. Faktycznie spodziewałem się co najmniej remisu. - Cztery bramki w plecy to trochę sporo. Wprawdzie od Wisły, ale nie tej z Krakowa, tylko z Płocka! I to na własnym stadionie! - Twoja Legia nie była lepsza. Przegraliście u siebie 0:1 z Odrą Wodzisław... - Kompletnie nie rozumiem, jak policjant moŜe chodzić na mecze - odezwał się Drzyzga. Nowak i Zakrzewski spojrzeli na niego. Marcin Drzyzga odzywał się raczej rzadko. Pewnie dlatego wszyscy bardziej zwracali uwagę na to, co mówi. - Futbol marny, a na dodatek musisz słuchać tych wszyst- kich przyśpiewek. „Policja zawsze i wszędzie jebana będzie” - wyjaśnił. - Daj spokój, Marcin. Po pierwsze, nie tak często słychać takie rzeczy na Konwiktorskiej, a po drugie, moŜe i Polonia to nie Real ani Milan... - Ani nawet Legia - mruknął złośliwie Zakrzewski. - ...ale jednak to jest piłka. Emocje są prawdziwe. Kibic ma więcej powodów do radości i smutku niŜ inni ludzie. I nawet wie, kiedy będzie miał te uczucia. W sobotę, w niedzielę, cza- sem we środę. Gwarantowane, według terminarza. - Emocje? - Drzyzga prychnął. - Mógłbyś pójść do kina al- bo do teatru. 12

- To nie to samo. Wiesz, kiedy oglądam mecz Ligi Mi- strzów, to jest jak w teatrze. - Nowak się zapalił. - Podziwiam grę, cieszę się z bramek, czasem się nudzę. Ale nie ma tych ciągłych nerwów, złości, zniechęcenia, które masz na meczu swojej druŜyny. - W wypadku Polonii chyba tylko zniechęcenia - rzucił Za- krzewski. - Oj, Adam, znajdź sobie Ŝonę. Będziesz miał praw- dziwe emocje, złość, zniechęcenie i teatr uczuć czy jak to tam nazywasz. - Taaa, wiesz, juŜ to miałem. - Nowak nie musiał się nawet irytować. - Kobiety przychodzą i odchodzą, a druŜynę wybiera się na całe Ŝycie. - Stary, ale ty nawet nie jesteś warszawiakiem. Dlaczego akurat Polonia? - Bo zawsze chciałem chodzić na mecze pierwszej ligi. A Legii, przecieŜ kibicował nie będę. - Spojrzał na Zakrzew- skiego, wiedząc, co się za chwilę stanie. Bawiły go te ponie- działkowe kłótnie. - Daj spokój, znowu te brednie. - Zakrzewski się wkurzył. - Zaraz zaczniesz opowiadać kombatanckie historie o tym, jak to twój stary warszawski klub był prześladowany za komuny. O tym, Ŝe Legia była faworyzowana przez władze, a Polonia mu- siała tułać się po trzeciej lidze. PrzecieŜ to stare dzieje, tego pieprzenia juŜ się nie da słuchać. Komuny nie ma, a wasi dzia- łacze Ŝyją w poprzedniej epoce. Nic dziwnego, Ŝe ciągle jeste- ście dziadami w Warszawie. Poza tym Gmoch miał rację. Polo- nia nie ma kibiców, bo większość juŜ poumierała. - Paru jeszcze zostało. Tych, którzy pamiętają mistrzostwo na gruzach, w 1946 roku. - Niedługo zabraknie tych, którzy pamiętają mistrza z 2000 roku - odparł Zakrzewski. - A w ogóle, skoro z ciebie taki kibic, to wiesz przynajmniej, na którym miejscu jest druŜyna z twojego miasta? - Na szóstym miejscu w swojej grupie ligi okręgowej - od- powiedział natychmiast Nowak. 13

Zaczynał tydzień od przejrzenia internetowego wydania ga- zety. Rzut oka na strony dodatku regionalnego i juŜ wiedział, jakie ma wyniki Mazur Radzymin. Czasami dzwonił do ojca, który wciąŜ chodził na mecze. W porządnych robotniczych rodzinach była to stara tradycja. Nie tylko robotniczych zresztą. I nie tylko porządnych. Pamiętał jeszcze dziadka popijającego ukradkiem z małpki i rozmawiającego o piłce z kolegami, ren- cistami takimi jak on. Tak, Nowak nie mógł Ŝyć bez futbolu. A znał ludzi, którzy nawet w czasie mundialu czy mistrzostw Eu- ropy nie byli w stanie pasjonować się piłką noŜną. Pamiętał spotkanie z kolegą informatykiem. Byli wówczas ze swoimi Ŝonami (zabawne, dziś obaj są po rozwodach) i oglądali mecz Belgia-Rosja. Po mniej więcej osiemdziesięciu minutach gry i kolejnej bramce strzelonej przez Belgów ucieszył się: „No, to Belgia awansowała”. Kolega zapytał: „Jak to? To Rosjanie nie grają w czerwonych koszulkach?” Miał swoją teorię: ludzie, którzy nie lubią futbolu, nudzą się szybko meczami w telewizji, bo nie potrafią ich oglądać. Patrzą przez cały czas na piłkę. Ale prawdziwy kibic rozgląda się po całym boisku. I wie, Ŝe na stadionie widać znacznie więcej niŜ w telewizji. Oczywiście nie ma powtórek, czasami nie wiado- mo, czy faktycznie był spalony i czy obelgi pod adresem sę- dziego są uzasadnione. Za tobą siedzi staruszek, który kopci fajranty i klnie jak szewc, obok dzieci drą się potwornie, Polo- nia przegrywa, a spikerowi plącze się język (od paru kieliszków na rozgrzewkę albo po prostu z przyzwyczajenia). Pewnie, Ŝe moŜna sobie wyobrazić lepsze formy spędzania wolnego czasu. No i co z tego - lubił to i zawsze z niecierpliwością czekał na rozpoczęcie kolejnego sezonu czy rundy wiosennej. Przycho- dzić na spokojny (na ogół) stadion przy Konwiktorskiej. Wspominać sukcesy, które były, i te, które mogły być, gdyby nie... i tu zaczynała się litania nazwisk, pokrętnych wyjaśnień i dziwnych teorii. Marzyć o przyszłości. I śpiewać: „Za teee czterdzieści lat, za trzeeeciej ligi smak, na miiistrza Polski przyyyszedł czas, to Polooonia Warszawa”. 14

Do pokoju wszedł podinspektor Michalski, kierownik ze- społu w sekcji zajmującej się zabójstwami, bezpośredni przeło- Ŝony Nowaka. Popatrzył na niego i na naburmuszonego Za- krzewskiego. - Co, znowu pokłóciliście się o piłkę? Jak dzieci, jak dzie- ci... - ...tylko futbol i dziwki w głowie - mruknął Zakrzewski. - Dobrze, panowie, do roboty. - Michalski spojrzał na No- waka. - Będziesz zajmował się śledztwem w sprawie tego mor- derstwa na Bemowie. - Na Bemowie znaleziono ciało, jeszcze nie wiadomo, czy tam miało miejsce samo morderstwo - zauwaŜył Nowak. - Dwunastka ma długą trasę. Wyniki sekcji przyjdą niedłu- go, pewnie niczego nowego się nie dowiemy. Zabity precyzyj- nym pchnięciem w serce. Kto z prokuratury prowadzi śledztwo, Borowski? Był na miejscu. - Tak. - W porządku. Będzie nam pomagał, a nie przeszkadzał. - Coś więcej wiadomo o ofierze? Potencjalne motywy? - zapytał Michalski. - Na razie raczej niewiele. Emerytowany nauczyciel, nie- notowany. Motyw? Zemsta jakiegoś dawnego ucznia? - Nowak się zastanowił. - Niekoniecznie ucznia zresztą. MoŜe kiedyś zrobił coś złego. MoŜe znęcał się nad Ŝoną lub dziećmi. A moŜe został po prostu zabity przez naćpanego bandytę. - Przez gangstera, który musiał zdać egzamin - wtrącił Za- krzewski. - Nie wygłupiaj się! - rzucił inspektor. - Nikt nie będzie ry- zykował popełnienia morderstwa w publicznym miejscu, Ŝeby zdać egzamin na Ŝołnierza. - Czy to mogła być egzekucja? - zapytał Drzyzga. - Egzekucja? - Zakrzewski był cokolwiek zdziwiony. - Eg- zekucja w tramwaju? - Nigdy nic nie wiadomo - powiedział Nowak. - Niedawno parę bloków ode mnie zastrzelono faceta na klatce schodowej, pamiętacie? - Daj spokój, czy ten gość wygląda na gangstera? 15

- A widziałeś zdjęcia szefów „Pruszkowa”? Czy któryś wyglądał na psychopatę? - Nie trzeba być kimś waŜnym, Ŝeby zasłuŜyć na egzekucję - wtrącił Drzyzga. - MoŜe miał długi i wierzyciele stracili cier- pliwość. MoŜe wiedział coś o dilerach. - W kaŜdym razie ktoś, kto go zabił, moŜe być profesjo- nalistą. To mogła być egzekucja. Nie kaŜdy potrafi z zimną krwią wbić facetowi nóŜ w serce. - Nie kaŜdy ma tyle siły - dodał Zakrzewski. - Słusznie. No i narkotyki, hazard, długi, to wszystko trzeba sprawdzić. - Podinspektor Michalski zwrócił się do Nowaka: - Chcesz mieć kogoś z Bemowa do pomocy? - Tak, aspiranta Kowalskiego. Wygląda na rozsądnego. Dziś ma odwiedzić rodzinę ofiary, będziemy więcej wiedzieć o tym nauczycielu. - Nowak i Kowalski... - Michalski się roześmiał. - Niezła ekipa. Smith and Jones. Komisarz zadzwonił do Kowalskiego. Aspirant był u siebie na Bemowie. Nowak poinformował go, Ŝe bierze udział w śledztwie prowadzonym przez Komendę Stołeczną. - Byłem u jego Ŝony na Obozowej. Sama wcześniej dzwo- niła na policję - powiedział Kowalski. - Czekała do rana, Ŝeby zgłosić zaginięcie męŜa? - Nie, Zadzwoniła około północy. Mówiła, Ŝe zdarzało mu się czasami zasiedzieć u kolegi na Pradze. Tego dnia teŜ u niego był, ale jak zwykle dał znać, Ŝe niedługo jedzie. Dzwonił około 21.30. - Był pan juŜ u tego kolegi? - Nie. To teŜ jakiś emeryt, nauczyciel, pracowali przez wie- le lat w tej samej szkole. - Nowak usłyszał szelest kartek. - Ja- rosław Rzepecki. Wdowiec, mieszka sam, na Berezyńskiej na Saskiej Kępie. - Dobrze, wobec tego niech pan dziś go odwiedzi. Ja wie- czorem zajrzę do pani Oleszkiewicz. Jak ona ma na imię? 16

- Jadwiga... - Kowalski zawiesił głos. - Uprzedziłem, Ŝe po- licja jeszcze będzie ją niepokoić w najbliŜszym czasie. Jest załamana, panie komisarzu. Nie wiem, czy w takim stanie coś pan z niej wyciągnie. Poza tym nie ma pojęcia, jaki był motyw zbrodni, jeŜeli w ogóle był. Ciągle powtarza: „Komu on zawi- nił? Kto to mógł zrobić?” - Hm, w takim razie zadzwonię do niej i umówię się na później. Czy jest sama, czy ktoś jej pomaga? - Powiadomiła syna... Krzysztof Oleszkiewicz, lat trzy- dzieści osiem, zdaje się jakiś biznesmen. I jeszcze jest starszy brat, Stanisław Oleszkiewicz. Mieszka na Ochocie. Nowak od razu zadzwonił pod zanotowany wczoraj numer. - Halo? - Nowak domyślił się, Ŝe ostry, młody głos w słu- chawce naleŜy do Krzysztofa Oleszkiewicza. - Mówi komisarz Adam Nowak z Komendy Stołecznej Po- licji. Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci pana Witolda Oleszkiewicza. - A, znowu policja. - W głosie rozmówcy słychać było nie- chęć. - Proszę posłuchać, kontakty z pana instytucją nie są naj- przyjemniejsze. Pan rozumie, w jakiej sytuacji znalazła się na- sza rodzina, zwłaszcza mama. Staram się oszczędzić jej więk- szości kłopotów i formalności. I nie wyobraŜam sobie, Ŝeby to ona załatwiała sprawy z policją. Cała ta biurokratyczna proce- dura, którą musiałem przejść przy okazji identyfikacji zwłok ojca... A potem chciałem się dowiedzieć, kiedy będę mógł ode- brać ciało. Policjant, który mnie skierował do zakładu medycy- ny sądowej, nie wiedział, ale podał telefon przełoŜonego. Wie pan, z iloma osobami byłem łączony, zanim udało mi się po- rozmawiać z kimś, kto udzielił mi konkretnej informacji? Z pięcioma! Przyzna pan, Ŝe mam prawo wymagać nieco lepszej organizacji i odrobiny zrozumienia od instytucji, którą utrzymu- ję ze swoich podatków... Aha, podatnik. Nowak przerwał wywód Oleszkiewicza. - Bardzo mi przykro, panie Krzysztofie przede wszystkim z powodu śmierci pańskiego ojca. Proszę przyjąć moje szczere 17

wyrazy współczucia. Przepraszam takŜe za wszelkie kłopoty, z którymi spotkał się pan z naszej strony. - Dziękuję... - Głos w słuchawce nie stał się wcale spokoj- niejszy. - Liczę, Ŝe znajdą panowie tego skurwysyna, który zamordował mojego ojca. W tym mieście strach chodzić po niektórych dzielnicach, zostawić samochód na ulicy, ludzie się boją jeździć tramwajami i autobusami. - Nowak przypuszczał, Ŝe jego rozmówca sam raczej rzadko korzysta z komunikacji miejskiej. - Ale jak się domyślam, dzwoni pan nie tylko w sprawie złoŜenia kondolencji. - To prawda, chciałbym porozmawiać z pańską matką moŜ- liwie jak najszybciej. Bardzo chętnie równieŜ i z panem. - Pogrzeb będzie w czwartek o jedenastej - powiedział Oleszkiewicz. - Nie moŜe pan przyjść w piątek, kiedy juŜ się wszystko uspokoi? - Nowak usłyszał kobiecy głos gdzieś w tle. - Tak, mamo? Chwileczkę... - Rozmówca przełączył telefon w tryb oczekiwania, zamiast sygnału pojawiła się melodyjka. Dla Elizy w kiepskim wykonaniu taniego aparatu. Po chwili ostry głos powrócił. - Mama mówi, Ŝe moŜe pan wpaść we środę. - W takim razie pojawię się u państwa około dziesiątej. Nie za wcześnie? - Znowu usłyszał, jak męŜczyzna przekazuje mat- ce pytanie. - Dobrze, zatem w środę o dziesiątej. Komisarz zadzwonił ponownie do Kowalskiego i umówił się, Ŝe podjedzie po niego radiowozem, a potem jednak wybiorą się razem na Saską Kępę. Zabrał Kowalskiego spod komisariatu na Raginisa. Po drodze rozmawiali chwilę o zasadach współ- pracy. W czasie rozmowy Nowak zaproponował mu przejście na „ty”. Aspirant chyba się nieco zdziwił, ale nie było w tym Ŝadnej niechęci. I bardzo dobrze, obaj byli w podobnym wieku, choć Kowalski pewnie o parę lat młodszy. 18

3 Nie zjechali na Wisłostradę, wybrali drogę przez centrum. O tej porze w stronę Pragi jechało się w miarę szybko, Most Poniatowskiego był niemal pusty. Minęli z lewej największy bazar w Polsce, czyli Stadion Dziesięciolecia. „To jak się na- zywa ten stadion?”, zapytał kiedyś z właściwym sobie poczu- ciem humoru Jan Paweł II podczas mszy odprawianej w tym miejscu. Jakie dziesięciolecie, taki stadion. Obecnie „Jarmark Europa”. - Byłeś tu kiedyś? - Kowalski wskazał na bazar i rzednący juŜ tłum handlarzy i kupujących. - SłuŜbowo czy prywatnie? - No... Jakkolwiek. - SłuŜbowo? Nigdy. Prywatnie zresztą teŜ. Są miejsca, w których uczciwy człowiek nie powinien się pokazywać. MoŜna pójść do burdelu, to jestem w stanie zrozumieć. Ale tutaj nigdy. - Mówisz tak, bo cię stać, Ŝeby robić zakupy gdzie indziej - odciął się Kowalski. - Wiem, Ŝe to gniazdo zarazy, ale przecieŜ nie musisz kupować od razu kałacha. Ani nawet pirackich płyt. Tysiące ludzi przyjeŜdŜa tu po to, Ŝeby kupić ubrania. - Masz rację. Ale ja póki co nie muszę. Obiecałem sobie, Ŝe przyjdę tu dopiero wtedy, kiedy na stadionie odbędzie się mecz międzypaństwowy. Ostatnim było spotkanie Polska-Finlandia w eliminacjach mistrzostw Europy, w 1983 roku, jeŜeli się nie mylę. - Nowak wiedział, Ŝe w takich sprawach się nie myli. - Pamiętam, Ŝe samobójczą bramkę strzelił wtedy Paweł Janas. Skądinąd solidny obrońca. - No, to na następny mecz jeszcze trochę poczekasz. Mo- Ŝesz tego nie doŜyć, Janas zresztą teŜ. - No. Janas chyba teŜ nie. - Podobno chcą tu zbudować stadion narodowy. Coś słysza- łem w telewizji. - Tak, podobno. Ale miasto woli stadion na obecnych tere- nach Legii. Zresztą pewnie i tak nic z tego nie będzie. - Nowak 19

pokręcił głową. - Zawsze przed kolejnymi wyborami robi się trochę szumu. I nic się potem nie dzieje. Wjechali w aleję Waszyngtona. Jedyna ulica w Warszawie, na której jezdnia znajduje się pomiędzy torami tramwajowymi, co przypomniał sobie komisarz. I chyba jeszcze była jakaś hi- storia związana z tą ulicą. A, właśnie, „aleja” to nazwa oficjal- na, choć w niektórych dokumentach, na planach miasta i na tabliczkach jest „ulica”. Nowak musiał pojechać Saską i Walecznych, bo Berezyń- ska jest jednokierunkowa. Udało się zaparkować na Francu- skiej. Dom, w którym mieszkał Rzepecki, był niedaleko. Dwu- piętrowy budynek sprawiał wraŜenie nieco zaniedbanego i wy- magającego remontu. DuŜe, wysokie okna świadczyły o tym, Ŝe są tam spore mieszkania. Weszli na pierwsze piętro po starych schodach, noszących ślady wieloletniego uŜywania, i zadzwoni- li pod numer 4. Usłyszeli kroki i odsuwanie klapki wizjera po drugiej stronie mocnych, drewnianych, niedawno pomalowa- nych drzwi. Po chwili drzwi się nieco uchyliły, ale wciąŜ były zamknięte na łańcuch. Rzepecki zerkał nieufnie. - Panowie z policji? - Tak. Komisarz Adam Nowak z Komendy Stołecznej Po- licji. A to aspirant Roman Kowalski z Komendy Rejonowej Warszawa IV, Komisariat Bemowo... - Mogę zobaczyć panów legitymacje? - Proszę bardzo. - Nowak pokazał dokument, aspirant teŜ wyciągnął swój. - Zapraszam panów do środka. - Jarosław Rzepecki, nie- wysoki, łysiejący męŜczyzna, w białej koszuli i nieco przykrót- kich, ale w miarę eleganckich spodniach, zdjął łańcuch. - Prze- praszam, Ŝe od razu nie wpuściłem, ale sami panowie rozumie- ją, czasy teraz takie, Ŝe strach drzwi otworzyć. Zwłaszcza po tym, co się stało z Witkiem. Proszę bardzo, zapraszam do duŜe- go pokoju, moŜe napiją się panowie herbaty? Albo kawy? 20

Obaj poprosili o herbatę bez cukru. Zawsze naleŜy przyjąć poczęstunek oferowany przez gospodarza, to skraca dystans i rozluźnia rozmówcę. Rzepecki kontynuował ze swadą: - Dobrze, Ŝe znałem pana nazwisko, komisarzu. Bo wła- ściwie to kto widział autentyczną legitymację? Co dwa, trzy lata zmieniacie wzór, niby po to, Ŝeby nie było naduŜyć, ale przez to nikt nie jest w stanie zapamiętać, jak wygląda aktualna. KaŜdy to powinien wiedzieć, moŜe jakieś ogłoszenia, jak ze wzorami legitymacji kontrolerów? No, wiedzą panowie, takimi, co wiszą zawsze w tramwajach. Ale pewnie gdzieś w internecie to moŜna znaleźć, prawda? - Przypuszczam, Ŝe tak - powiedział Kowalski. Nowak obrzucił spojrzeniem wysoki, jasny pokój. Stare meble, ale bez jakichś szczególnych antyków. Parę przed- wojennych krzeseł, zwyczajna komódka, rzeźbiony kufer w kącie. Do tego regały ze sporą liczbą ksiąŜek, w większości obłoŜonych w szary papier, jak kiedyś w szkolnych bibliote- kach. Regały wyglądały na produkt lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Trochę bibelotów, pamiątkowe zdjęcia, na wielu z nich najwyraźniej gospodarz z małŜonką. Były teŜ now- sze fotografie, przedstawiające dzieci, młodych ludzi, młode małŜeństwa z kolejnymi dziećmi. W tych przedmiotach i obra- zach było kilkadziesiąt lat Ŝycia, ale tym razem niestety nie ich miała dotyczyć rozmowa. Dla policjantów istotny był siedem- nasty kwietnia. - Proszę nam opowiedzieć o ostatnim wieczorze, onie- dzieli, kiedy był tu pan Oleszkiewicz. - Przyjechał około szóstej po południu. Tramwajem. Numer dwadzieścia cztery, miał tu bezpośrednie połączenie. Wysiadł dalej, przy Międzynarodowej, kupił w sklepie ciasto i sok, a potem przyszedł do mnie. - Co panowie robili? - Siedzieliśmy długo, tak się składa, Ŝe syn podarował mi na urodziny aparat cyfrowy. Na emeryturze mam więcej czasu, to lubię czasem pochodzić po mieście, a choćby parku Skary- szewskim, i popstrykać trochę. A Witek, wie pan, był kiedyś 21

zapalonym fotografem, nawet w szkole prowadził kółko foto- graficzne. - Rzepecki uśmiechnął się pod nosem. - Rozumieją panowie, dwóch starych dziadów siedzących nad zabawką za- braną wnukom, Ŝe tak powiem. Ślęczeliśmy nad instrukcją i sprawdzaliśmy wszystkie opcje. Nawet robiliśmy sobie nawza- jem zdjęcia. I jakieś widoki z okna. - Ma pan te zdjęcia? - Nie, wszystkie skasowałem. Nie przegrałem ich na kom- puter. - Nowak rozejrzał się, ale nie zauwaŜył sprzętu. - Kom- puter jest w drugim pokoju, dostałem go od syna rok temu. Syn ma firmę składającą sprzęt, więc nie był to dla niego wielki wydatek. - Czy pan Witold do kogoś telefonował? - A tak, dzwonił do Ŝony. Ze swojej komórki. Jakoś tak o wpół do dziesiątej. Mówił, Ŝe przyjedzie trochę później. - Zdarzało mu się u pana nocować? - Tak. Mam rozkładane łóŜko dla gości. Ale zostawał tylko wtedy, kiedy się napiliśmy więcej niŜ zwykle. - A tym razem piliście coś panowie? - zapytał Kowalski. - Pili panowie - powiedział Rzepecki. - Oj, przepraszam, stary belferski odruch. Proszę się nie gniewać, ale błędy mnie irytują. Przez niechlujstwo język staje się coraz bardziej prymi- tywny... Ten młodzieŜowy slang to w ogóle nie nadaje się do słuchania, połowy nie rozumiem... - Panie Jarosławie, czy pili coś panowie? - przerwał No- wak. - Strzeliliśmy sobie, jak to mówią, po kieliszeczku nalewki, którą robi moja córka. - Rzepecki skinął głową w stronę ko- módki ze zdjęciami. - Stara rodzinna recepta. - Wspomniał pan, Ŝe pan Witold przyjeŜdŜał tramwajem numer dwadzieścia cztery. Ale znaleziono go w dwunastce. - Dwunastka... No, tak, ma pętlę na Zielenieckiej. MoŜe Witek podjechał czymś jeden przystanek do ronda i się prze- siadł. Mógł teŜ przejść pieszo, to w końcu niedaleko. - Długo znał pan pana Oleszkiewicza? 22

- Od... od trzydziestu jeden lat. Od kiedy zaczął pracę w li- ceum. Był ode mnie młodszy o siedem lat. Cały czas pracowali- śmy w tej samej szkole. Był historykiem, ja uczyłem języka polskiego. - Kłócili się panowie? - W niedzielę czy w ogóle? - I to, i to. - W niedzielę raczej nie. A w ogóle to owszem, tak, czasa- mi. - Rzepecki się uśmiechnął. - On twierdził, Ŝe wszystkich komunistów naleŜy wysłać na KsięŜyc. Ja uwaŜałem, Ŝe nie wszystkich, ale większość. Co do pozostałych polityków raczej się zgadzaliśmy. Niektórych to nawet na wszelki wypadek wy- syłaliśmy poza orbitę Saturna. A Leppera prosto na Słońce. Niech się opala. - Czy pan Oleszkiewicz był zaniepokojony, zdenerwowany bardziej niŜ zwykle? - Nie... Przynajmniej niczym zewnętrznym. Miał ostatnio problemy z nerkami. Kamica nerkowa, groźna choroba. Zresztą w tym wieku nawet grypa jest groźna. - Jak pan sądzi, czy miał jakichś wrogów, uczniów, którym kiedyś zalazł za skórę, czy był ktokolwiek, kto mógłby chcieć się zemścić na znienawidzonym nauczycielu? - Znienawidzonym? Nie... nic z tych rzeczy. Zawsze był lubiany przez uczniów. Miał swoje wady, był gderliwy, czasami nieopatrznie dawał się wciągnąć w dyskusję o polityce, takie komentowanie bieŜących wydarzeń. Starsi uczniowie niekiedy go podpuszczali. A wtedy się trochę zacietrzewiał. - Wiadomo coś panu o jakichś większych konfliktach, kłót- niach? - Teraz? Nie... Przynajmniej Witek o tym nie opowiadał. MoŜe powinni panowie zapytać w naszym liceum, w Mic- kiewiczu, na Saskiej, o ostatnie lata jego pracy. Mnie juŜ tam wtedy nie było. Nie bał się w kaŜdym razie o swoje zdrowie, Ŝycie, zresztą to był w ogóle człowiek, który za bardzo się nie bał. - A miał dawniej z tego powodu kłopoty? 23

- Tak, w stanie wojennym. Ojciec jednego z uczniów, taki „mocno partyjny”, Metelski się nazywał, poskarŜył się kiedyś do kuratorium po tym, co opowiedział mu syn. Dyrektor był dobrym kolegą Witka, więc postarał się, Ŝeby nie zwolniono go z pracy, zabrano mu wtedy trzynastkę, rozumie pan, trzynastą pensję. Ale przecieŜ to było ponad dwadzieścia lat temu! I to Witek mógłby chcieć się zemścić. A tego o nim nie moŜna po- wiedzieć... nie moŜna było powiedzieć. - Rzepecki się poprawił. - Naprawdę był złośliwy, ale nie mściwy. I nawet wtedy nic nie powiedział temu chłopakowi. Witek mówił, Ŝe rodziców się nie wybiera. - Czy pan Oleszkiewicz uprawiał hazard? Miał jakieś dłu- gi? - Nie, nic mi na ten temat nie wiadomo. Raz mówił, Ŝe po- stawił na Arsenał w Lidze Mistrzów, ale bez efektu. Przegrał dziesięć złotych. - A coś wie pan o jego rodzinie? O synu? Czy syn miał moŜe jakieś kłopoty? Podobno jest biznesmenem... - E, chyba nie prowadzi Ŝadnego własnego biznesu. Jest dyrektorem, menedŜerem, jak to się teraz mówi, w jakiejś fir- mie farmaceutycznej. - A czy pan Oleszkiewicz opowiadał ostatnio o jakichś dziwnych wydarzeniach? O czymś, co widział, a co go zanie- pokoiło? - Nie, nie przypominam sobie. ChociaŜ... - Rzepecki zawa- hał się. - Kiedyś mówił o tym, Ŝe pokłócił się z księdzem cho- dzącym po kolędzie. Nie z jego parafii, był wtedy u brata na Rakowcu. Podobno namawiał starszych ludzi, zwłaszcza sa- motnych, Ŝeby zapisywali swoje mieszkania Kościołowi. Wie pan, to niezły interes, takie mieszkanie moŜna potem sprzedać albo wynająć. To dobra okolica. Nowak zerknął na Kowalskiego. Ksiądz? - Pokłócili się? - zapytał. - Tak. Witkowi nie podobało się cwaniactwo tego księdza. Mówił, Ŝe to naraŜa na szwank reputację religii, którą obaj wy- znają. - Nauczyciel spojrzał na komisarza. 24

- Ale nie myślą panowie chyba, Ŝe proboszcz zasztyletował starego nauczyciela?! - Wie pan, w takich sytuacjach trzeba sprawdzić wszystko. Pamięta pan moŜe nazwisko tego księdza? - A tak się składa, Ŝe pamiętam. Brzechwa, tak jak autor wierszy dla dzieci. Ale imienia nie mogę sobie przypomnieć. Witek mówił, Ŝe go potem z tej parafii odwołali. CóŜ, na początek dobre i to. Chyba pora kończyć rozmowę. - Bardzo panu dziękujemy za informacje. JeŜeli przypomni sobie pan cokolwiek, co uzna pan za waŜne, dziwne, niepokoją- ce, cokolwiek, co moŜe nam pomóc w śledztwie, proszę o tele- fon. - Wstając, Nowak podał emerytowanemu nauczycielowi wizytówkę z numerem do komendy. - Proszę powiedzieć, są jakieś szanse? Znajdziecie go? - rzucił Rzepecki, odprowadzając ich do drzwi. - Mam na myśli mordercę, ma się rozumieć. - MoŜe znajdziemy - odpowiedział Kowalski. Chyba zamierzał dodać „panowie znajdą”, ale się powstrzymał. - Wie pan, to morderstwo. Morderstwa mają największą wykrywalność ze wszystkich przestępstw. I nie tylko dlatego, Ŝe śledztwo jest wtedy najintensywniejsze. Wbrew pozorom łatwo wytypować podejrzanych i do nich dotrzeć. „Chyba Ŝe komuś bardzo zaleŜy na ukryciu wszystkich śla- dów”, Nowak pomyślał o zabójstwie komendanta Papały. Albo wtedy, kiedy ofiara jest przypadkowa. Niestety, obawiał się coraz bardziej, Ŝe to właśnie ta druga moŜliwość. - Niewiele się dowiedzieliśmy - zauwaŜył Kowalski, kiedy wyszli. - Poza tą historią z księdzem. - Nie sądzę, Ŝeby miało to jakikolwiek związek z morder- stwem. WyobraŜasz sobie księdza, który nasyła bandytę, Ŝeby zemścić się na jakimś emerycie? - Ja wiem? Policz sobie. Ile osób udało mu się prze konać, dziesięć? Powiedzmy, Ŝe to stare mieszkania, do remontu. Na- wet po odliczeniu kosztów remontu, lekko licząc, sto tysięcy 25