SPIS TREŚCI
Podziękowania............................................................................................................6
WSZYSTKO SPŁONIE............................................................................................7
Epilog.........................................................................................................................43
DZIECI MROKU.....................................................................................................44
Epilog........................................................................................................................108
Posłowie.............................................................................................................…...109
O autorze..................................................................................................................110
5
Podziękowania
Tradycyjnie dziękuję mojej żonie, Dagmarze, za wsparcie i możliwość pracy nad
wytworami mojej wyobraźni. Wierzcie mi, czasem wymaga to anielskiej cierpliwości.
Znów dziękuję Jakubowi Biblisowi, Michałowi Romańskiemu i Maciejowi
Boreckiemu, za to samo co poprzednio. Do tej listy dorzucam jeszcze Jakuba
Romańskiego. Mam nadzieję, że po przeczytaniu zrozumie dlaczego.
Niezmiennie, dziękuję Jadwidze Skowrońskiej, Monice Szulkowskiej i
Kazimierzowi Kyrczowi Juniorowi, Ewie Pfeifer, Krzysztofowi T. Dąbrowskiemu za
wsparcie we wczesnych etapach owego projektu, zespołowi Driller za to, że
nieświadomie podsunęli mi pomysł na tytuł lepszy niż miałem.
Dziękuję wszystkim recenzentom, blogerom i pasjonatom, którzy podzielili się
swoimi opiniami o książce. Bogdanowi Ruszkowskiemu, Tomaszowi Siwcowi,
Michałowi Stonawskiemu, Dawidowi Kainowi, Adamowi Kałużnemu, Juliuszowi
Opoczyńskiemu, Tomaszowi Czarnemu, Mariuszowi Wojteczko, Pawłowi Garbosiowi,
Aleksandrze Zielińskiej i wszystkim, którzy dołączyli do świata „Bóg Horror
Ojczyzna”.
Dziękuję Pawłowi Waśkiewiczowi, Arturowi i Paulinie Kuchta za pomoc w
promocji. Panu Przemkowi za rysunki postaci. Pawłowi Matei za wsparcie i rady
techniczne.
Zakładając, że nie jesteś żadną z wyżej wymienionych osób, z całego serca
dziękuję również Tobie, drogi czytelniku. Skoro tu jesteś, jest szansa, że podobał Ci się
tom pierwszy. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę i zobaczymy się spotkamy się jeszcze
w ostatnim.
Malbork, Lipiec 2013
6
WSZYSTKO SPŁONIE
„Zjedzą twój mózg
Wypiją krew z twoich żył
Ci, którzy wracają
Nie powstrzymasz ich.”
Driller „Zombies Invaders”
1.
Słońce odbijało się radośnie na słonecznej parasolce wystającej z drinka.
Błękitny płyn nagle został przesłonięty cieniem. Stonka niechętnie podniósł wzrok.
- Kupi pan ksysyk? - spytał chłopczyk, prezentując szeroki wachlarz
dewocjonaliów i mnóstwo ubytków w uzębieniu.
- Zjeżdżaj - warknął Thorson i pociągnął łyk napoju. Chłopiec drgnął
przestraszony, obrócił się na pięcie i ruszył przeszkadzać innym klientom Słonecznego
Baru.
- Coś ty taki opryskliwy się zrobił? - mruknął Maks. - Chłopak chciał zarobić...
- A z ciebie co taki dobroczyńca nagle się zrobił? Też bym chciał coś zarobić –
westchnął. - Albo cokolwiek robić... Dobija mnie ta bezczynność.
7
- Przecież jeszcze tylko dwa dni...
- Jasne, naprawdę w to wierzysz? - Thorson spojrzał uważnie na partnera
z wydziału. - Jesteśmy spaleni na amen po tej akcji z filmami. A tu przysłali nas
dla zmyłki...
- Że niby co? - zdziwił się Maks. - Diakon nie przyjedzie?
- Tego to nie wiem, oni w końcu ciągle gdzieś jeżdżą - wzruszył ramionami
Stonka. - Ale my idziemy w odstawkę. Jak amen w pacierzu. Przypomnij sobie, co
mówił stary. „Rozejrzyjcie się tam po cichu, nie ujawniajcie się. Miejcie oko na
wszystko, jakby co”.
- Pamiętam - potwierdził Klimkiewicz.
- Czyli o prostu mamy siedzieć cicho i się nie wtrącać - wyjaśnił Stonka. - To już
odstrzał, Maks. Albo nas wyleją, albo przeniosą do biura, w papierki. Zależy kiedy i jak
bardzo coś jeszcze skrewimy...
- Koniec pracy w terenie?
- Chyba, że w obyczajówce. Nawet instruktorami nas nie zrobią. Ty masz za
krótki staż, ja za dużo piję. A propos picia - wzniósł pustą szklankę w powietrze, drugą
ręką kiwnął na kelnera. Mężczyzna podszedł z ociąganiem. Zmierzył niechętnym
wzrokiem obu agentów.
- Kartę alkoholową poproszę.
- Cholera... - jęknął Stonka, ale spełnił prośbę.
- Przykro mi - westchnął z wyższością kelner. - Wyczerpał pan dzisiejszy limit.
- Niemożliwe!
- Ależ tak - facet udawał, że nie dostrzega pobrzmiewającej w głosie klienta
kpiny. - Proszę spojrzeć. Wypił pan dziś już trzy drinki, a więc wyczerpał limit alkoholu
w miejscu publicznym...
- W miejscach do tego przeznaczonych - poprawił Stonka. - Kodeks karny, tom
ósmy, ustawa 913, paragraf 22. Jestem z KSS - błysnął legitymacją. - Mogę dwa więcej.
Śmigaj.
8
2.
Maks leżał na kanapie i przerzucał kanały w wizjerze. Stonka wrócił z balkonu
roznosząc wokół woń tytoniu i alkoholu.
- Po co ty to oglądasz? - spytał.
- Nie lubisz wiedzieć co się dzieje na świecie?
- Maksiu, Maksiu... - Thorson pokręcił głową z niedowierzaniem. - Myślałem,
że jesteś mądrzejszy. Myślisz, że choć połowa z tego co nam pokazują jest prawdą?
Sam pracujesz przy takich sprawach, których nigdy nie przekażemy do opinii
publicznej, sam łatasz fałszywe raporty, z których musisz się spowiadać, a teraz mi
mówisz, że oglądasz telewizję, żeby się z niej coś dowiedzieć? Litości!
- Ale...
- To propaganda, chłopie. Zauważ z łaski swojej, że bezbożny zachód jest ciągle
nękany terroryzmem albo zamieszkami. Zobacz, że prawosławny wschód zawsze nęka
bieda. A ci, co pojechali do protestanckich krajów za pracą, umarli na straszliwe i
nieznane epidemie. Tylko jakoś nasz ukochany kraj w centrum Europy, ze stolicą w
Rzymie wiecznie opływa w szczęście i bogactwa.
- No tak...
- Chłopie... Nawet nie zdajesz sobie sprawy w ilu przekrętach maczałem
paluchy, by nie zszargać naszej dobrej opinii prawdziwie rzymsko-katolickiego
państwa. Mam nawet Order imienia ojca Rydzyka. Potajemny oczywiście.
- Za kogo ty mnie masz? - warknął poirytowany Maks. - Wiem o czym
mówisz i wiem dobrze, ile w tym jest kłamstwa i obłudy. I tylko dlatego, żeś się dziś
ostro wciął, puszczę mimo uszu twoje uwagi odnośnie naszego kraju i rządu. I nawet
zapomnę, że je słyszałem - Stonka już chciał coś wtrącić, ale Klimkiewicz przerwał mu
gwałtownym machnięciem ręki.
- Trzeba nauczyć się oglądać wiadomości - rzekł. - Powiedz mi na przykład,
dlaczego nigdzie, absolutnie nigdzie, nawet w stacjach i portalach regionalnych nie ma
najmniejszej wzmianki o jutrzejszym przyjeździe Diakona?
- Pomyliliśmy miejscowości? – zażartował Stonka.
9
- Jasne, a miasto ustrojono, ot, tak sobie.
- Cóż, pozostaje podpucha.
- No właśnie - westchnął Maks. - Tylko dla kogo i do czego?
- Obawiam się, że jutro się dowiemy - rzekł Thorson, siadając ciężko na
kanapie. - I boję się, że żaden ze scenariuszy nam się nie spodoba.
- Myślisz, że możemy mieć takiego pecha, żeby z jednego gówna wpieprzyć
się w następne?
- Witaj w moim świecie. Zaczynasz go rozumieć, a to znaczy, że albo niedługo
oszalejesz, albo umrzesz.
3.
- Wstawaj, Stonka - Maks przeszedł przez pokój roznosząc zapach taniej wody
po goleniu - Czas w teren.
- Która godzina? - wybąknął Thorson.
- Dziesięć po ósmej. Robota czeka.
- Pierdol się. Do dziewiątej nie otwieram oczu. Do dziesiątej nie wstaję.
- Jak chcesz. Tylko potem będziesz mnie szukał po mieście.
- Takie duże to ono nie jest, mogę zaryzykować.
- Skończ już te cyrki, wstawaj. Trzeba coś zjeść i naprawdę się ruszyć.
- Kiedy przestałeś być moim kumplem, a stałeś się matką?
- Kiedy zobaczyłem, ile wódki spożywasz.
- Widziałeś to wcześniej.
- Ale nigdy dotąd nie robiłeś tego przez sen.
- A tak robiłem?
- Sprawdź pod poduszką.
- Cholera... To pewnie można uznać za przejaw pewnej choroby...
- Nie mnie to sądzić. Nie znam się na medycynie. Wstawaj.
-Dobra, dobra.... - Stonka usiadł i rozgarnął przetłuszczone włosy. - Pierdolę...
- Jeszcze raz spojrzał na trzymaną w dłoni pustą butelkę. - Wielkieś mi uczyniła pustki
we łbie moim...
- Już nawet mistrzów profanujesz?
- I Małgorzatę też mi się zdarzyło. Nie raz.
10
4.
Dzień okazał się słonecznie nieprzyjazny, szczególnie dla Stonki. Obaj agenci
ukryli twarze za ciemnymi okularami. Wprawdzie większość mijanych turystów
i autochtonów nosiła stosowne soczewki, Stonka i Maks stawiali na tradycyjne
okulary, które nie tylko chroniły przed słońcem, ale również maskowały worki pod
oczyma. Mężczyźni skierowali swe kroki w stronę głównego deptaku w kurorcie,
wierząc, że jeśli Diakon rzeczywiście pojawi się w mieście, to najpierw właśnie tam.
Resztkę wątpliwości rozwiały rozstawione konsekwentnie i z premedytacją patrole
policyjne. Brak Papieskich Oddziałów Bojowych świadczył, że albo rzeczywiście
wizyta Diakona nie będzie oficjalna, albo nikt nie spodziewa się problemów. A w tych
czasach każdy spodziewał się problemów.
Agenci spokojnie wmieszali się w tłum, z udawanym zainteresowaniem
przyglądając się ulicznym teatrzykom, słuchając grajków, których nie zdążył
przechwycić patrol i wreszcie spoczęli w niewielkiej kawiarence. Maks od razu
zamówił dwie kawy. Stonka poprosił dodatkowo o ciastko z kremem. Klimkiewicz
zmierzył go zaskoczonym wzrokiem.
- A tobie co? - spytał zdziwiony. - Jak cię znam, to słodyczy jeszcze nie
widziałem w twoich łapach.
- Bo tak je szybko zjadam - odparł spokojnie Stonka. - W ogóle słodki ze mnie
chłopak... No co tak przewracasz oczami? Mam spore niedobory cukru...
- Może to przez ten alkohol? - podsunął Maks.
- Nie sądzę - Thorson pokręcił głową z niechęcią- Zresztą, stajesz się zbyt
monotematyczny. Ciągle o tym alkoholu. Może masz z tym jakiś problem? Dziękuję -
zwrócił się do kelnerki, która postawiła na stole parującą kawę i ciastko. Powiódł za nią
wzrokiem i odwrócił się do Maksa. - Zresztą straciłem wątek... Nieważne...
- Alkohol? - podpowiedział Klimkiewicz.
- Ty to potrafisz namówić - uśmiechnął się Stonka. - Dwa drinki proszę!
Swojskie, mocne i podwójne! - krzyknął w stronę oddalającej się kelnerki. Ta dygnęła
i ruszyła do budynku. Niektórzy z gości kawiarenki i paru przechodniów spojrzało
krzywo na agenta.
11
- No jasne - westchnął pod nosem, zagryzając ciastkiem. - Nie ma trzynastej,
to już na ciebie dziwnie patrzą... Pracuję jak biały, to i mam prawo jak biały pić...
- No proszę... Nie podejrzewałem cię o rasizm. - prychnął Maks. Ostatnie kilka
dni, które musiał spędzić w towarzystwie Thorsona okazały się dla niego wyjątkowo
ciężkie. Stonka co chwilę narzekał, marudził i zrzędził, do tego jego zachowanie coraz
częściej stało w sprzeczności z przepisami i kodeksem. Klimkiewicz zaczął się
zastanawiać czy przypadkiem nie jest to jakaś podpucha, bowiem nie spodziewał się po
partnerze takiego braku profesjonalizmu.
- Mnie? A niby na jakiej podstawie? - Thorson żachnął się sztucznie.
- Twoja wypowiedź sprzed chwili...
- No bez przesady... - odparł Stonka. - Powiedziałem, że pracuję jak biały,
więc piję jak biały. Jak bym był czarny, to mówiłbym odwrotnie. Gdzie tu rasizm?
- Sam fakt, że rozgraniczasz kolory skóry...
- Hej, to chyba ty masz teraz jakiś problem. A niby dlaczego mam nie
rozgraniczać? To przecież daltonizm... Może i nie rozróżniasz kolorów i dla ciebie
wszyscy są jednakowi, ja jednak potrafię odróżnić biały od czarnego, czerwony od
żółtego i nie robić z tego problemu. Od takich problemów zaczynały się wszystkie
wojny. Bo w ten sposób możesz mnie oskarżyć nie tylko o rasizm, ale i nietolerancję!
I czemu to ma służyć?
- Udowodnieniu ci, że jesteś rasistą i nietolerancyjnym ksenofobem.
- Jak mogę być ksenofobem, mając amerykańskie korzenie?
- A co ma jedno do drugiego?
- A co ma biała skóra do rasizmu? Stwierdziłem jedynie fakt, nie
wywyższałem się w żaden sposób z tego powodu!
- Powiedziałeś, że pracujesz jak biały i pijesz jak biały - Maks wiedział, że dał
się wciągnąć w idiotyczną gadkę z partnerem, który tak naprawdę sprowokował go
z nudów. Gdyby poglądy religijne, rasowe i polityczne, o jakich Stonka mówił
w ostatnich czasach, brać poważnie, Klimkiewicz musiałby złożyć stosowny
i bardzo obszerny raport. Zresztą wcale tego nie wykluczał. Początkowo chętnie
uczestniczył w słownych przepychankach, z czasem jednak humor Thorsona stawał się
coraz cięższy, a jego cierpliwość wprost przeciwna do anielskiej, prowokacje odnosiły
swój skutek i wnerwiał się tak jak teraz. - Może twoja nietolerancja przesłania ci
12
myślenie, ale w ten sposób deprecjonujesz ludzi czarnych, sugerując, że oni nie potrafią
pracować, lub że powinni mniej zarabiać...
- Rany boskie... Co cię napadło? - Stonka naprawdę się zdziwił. - Nie było
w tym żadnej nutki rasizmu! Ja widzę różne kolory skóry, ale to są kolory ludzkiej
skóry. Człowieka! Nie ma tu miejsca na rasizm. Wiesz co to jest rasizm? Miałem kiedyś
znajomego, który często dzielił się z napotkanymi przypadkowo ludźmi w pubach
swoimi poglądami. Było ich dużo, wszystkie kontrowersyjne, zabarwione bardzo
czarnym humorem. A właśnie, to że mówię czarny humor, już ci nie przeszkadza? Ale
do rzeczy - rzekł, popijając drinka. - Gość wysnuł teorię, dlaczego zwycięzcami biegów,
szczególnie krótkodystansowych są Afroamerykanie. Zauważył, że w przeciwieństwie
do biegaczy o nieco jaśniejszej karnacji, nie mają problemów z noszeniem biżuterii
w trakcie zawodów, nie przeszkadza im opór powietrza, zawsze się znajdzie miejsce
na złoty łańcuch czy bransoletę...
- Chyba wiem, do czego zmierzasz...
- Nie ja - zastrzegł Stonka. - Mój dawny znajomy... No właśnie. Wymyślił, że
w ten sposób odzywa się w nich krew przodków, i uciekając przed białymi muszą mieć
resztki łańcuchów i kajdan. Dzięki temu wygrywają...
- Geniusz w istocie to wymyślił... - westchnął ponuro Maks. - Takie poglądy
miały oczywiście swoje konsekwencje...
- Oczywiście - przytaknął Thorson. - Zamknąłem go.
- Nagrałeś to?
- Nie - odparł Stonka. - Wpadłem kiedyś do niego na wódkę. Okazało się, że
adoptował kilka lat wcześniej małego chłopca z Afryki i zrobił go swoim lokajem.
- Żartujesz...
- Niestety. Od małego robił z niego służącego. Ba, obciął mu język
i wykastrował go.
- Co?
- Miał córkę. Ten kumpel znaczy się...
- Powiedz, że ta historia miała jakiś szczęśliwy finał...
- Poza tym, że faceta zamknęli na resztę życia? To nie. Nieszczęsnego lokaja
uwolniono, ale nie potrafił odnaleźć się w społeczeństwie. Chyba dalej jest na oddziale
zamkniętym. Córka coś tam ze sobą zrobiła, ostatnio widziałem ją na liście jakiejś
13
nacjonalizującej partii.
- Do czego ludzie są zdolni... - westchnął Maks.
- Do wszystkiego - odparł Stonka. - Ogranicza nas tylko wyobraźnia. W końcu
to kraj pełen tolerancji. Wstawaj. Diakon nadlatuje.
Maks obejrzał się. Rzeczywiście. Na horyzoncie dostrzegł nadciągający
kondukt Diakona. Wstał i ruszył za Stonką na ulicę.
5.
Na deptaku zaroiło się od turystów i autochtonów. Obok patroli wyrosły jak
spod ziemi żołnierze Gwardii Kościelnej, szybko ustawiając tłum w dwa równe rzędy.
Zawyły syreny, zabiły dzwony. Kondukt obniżył lot. Najpierw do lądowania podeszła
dosiadająca skuterów piechota purpuratu, zaraz za nią opancerzony Goliat 88. Skutery
rozsunęły się w eskortę. I ruszyły w stronę miejscowego kościoła, przed którym już
zbierała się ekipa powitalna z radosnym plebanem na czele. Wieżyczka Goliata
otworzyła się i wyłonił się z niej zakuty w stal Diakon. Pojednawczym gestem
w żelaznej rękawicy pozdrowił tłum, który odpowiedział mu głośnym
aplauzem. Diakon pokiwał głową z uznaniem. Stonka upił kolejny łyk drinka i trącił
łokciem Maksa.
- Chcesz? - spytał podając szklankę.
- Wyniosłeś z lokalu? - Klimkiewicz teraz już naprawdę się przestraszył.
Thorson był wstawiony i zaczynał zachowywać się nie tylko nieodpowiedzialnie, ale
wręcz nieobliczalnie.
- Pożyczyłem, oddam, naprawdę - uśmiechnął się Stonka. - Nie zwracaj na nas
uwagi, bo nas zaraz zatrzymają za picie w miejscu publicznym - dodał przekornie.
Tymczasem Kondukt zatrzymał się przed bramą kościoła. Proboszcz uklęknął z czcią,
za jego przykładem poszli księża, purpuraci, policja, wreszcie i cały tłum. Jedynie
Gwardia Kościelna pozostała na miejscach i Stonka, który właśnie osuszał szklankę, nie
zwracając uwagi na ciągnącego go w dół Maksa. Gwardziści ruszyli w ich stronę.
- O, w mordę... - jęknął Klimkiewicz.
14
- Co jest? - spytał nieprzytomnie Thorson, opuszczając głowę dotąd
wzniesioną ku słońcu. Ułamki sekund wystarczyły, by zorientował się w sytuacji.
- Kurwa mać. - otrzeźwiał w jednej chwili, było już jednak za późno.
Czterech gwardzistów doskoczyło do niego z dwóch stron. Maks poderwał się
na równe nogi, chcąc bronić partnera. Gwardia błyskawicznie wycelowała w nich
pneumatyczne karabiny energetyczne.
- Łapy w górę!
- Nie ruszać się!
Stonka powoli wzniósł dłonie w powietrze, upuszczając przy tym szklankę,
która rozprysła się na trotuarze.
-Jesteśmy z KSS! - krzyknął z nadzieją.
Maks westchnął i podniósł ręce za głowę.
- To już po nas...
- Dlaczego?
- Milczeć! - wrzasnął jeden z gwardzistów. - Przeszukać ich!
Rozkaz wykonano natychmiast. Wystarczył moment, by wykryć kaburę
Stonki, który zdążył jęknąć :
- Mogę to wytłumaczyć - nim otrzymał cios kolbą w żołądek. Przy Maksie
sprawa znacznie się skomplikowała, bowiem znaleziono przy nim trzy rodzaje
pistoletów i karabin plazmowy. Na pytający i przerażony wzrok Stonki zamknął ze
smutkiem oczy.
- Mamy zamachowców! - gwardzista rzucił do mikrofonu w hełmie. Agenci
zdołali jeszcze usłyszeć potwierdzenie odbioru, gdy wokół nich zaroiło się od żołnierzy
purpuratu. Tłum podniósł się i starał się dojrzeć jak najwięcej z darmowego widowiska,
purpuraci jednak sprawnie zacieśnili krąg wokół Maksa i Stonki. Thorson już poczuł
oddech śmierci na karku, wiedział, że za chwilę ich zlinczują.
- Jesteśmy agentami KSS! - powtórzył. Purpurat w stopniu porucznika
wycelował mu w głowę.
- Udowodnij to - rzekł głosem zniekształconym przez hełmofon. - Powoli.
Bardzo powoli.
Stonka drżącą dłonią sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wydobył z niej
najwolniejszym ruchem na jaki go było stać swoją służbową odznakę.
15
- Legitymacja - warknął żołnierz. Thorson spełnił prośbę.
- Na ziemię i nawet nie drgnij! A co z tobą? - zwrócił się do Maksa. Ten
również powoli wydobył odpowiednie dokumenty.
- A to niby co? - rzucił żołnierz, wskazując na leżącą obok broń. - Nie wygląda
mi to na służbowy sprzęt KSS.
- Jesteśmy w tajnej misji - zasugerował nieśmiało Klimkiewicz.
- Jesteście zatrzymani do wyjaśnienia - oznajmił purpurat. - Na ziemię! Skuć
ich! - rzucił w stronę towarzyszy. - Nie dostąpicie zaszczytu uczestniczenia
w nabożeństwie Diakona. A później on zadecyduje co z wami dalej zrobić.
Żołnierze sprawnie założyli obręcze energetyczne na ręce agentów i poderwali
ich na nogi. Odprowadzeni pogardliwym wzrokiem tłumu, Maks i Stonka ruszyli
w eskorcie purpuratów w stronę stygnącego pod kościołem Goliata. Zatrzymali się
przed włazem więziennym, patrząc pytająco na Diakona. Ten tylko kiwnął głową. Właz
otworzył się i agenci zostali wepchnięci do środka. Uderzył ich w nozdrza zapach potu
i krwi, w ciemności jaka za moment zaległa, nie byli jednak w stanie dostrzec, czy są
w pojeździe sami.
- Maks? - odezwał się po chwili Stonka.
- Tak?
- Weź mi to, proszę, wyjaśnij...
- Lubię gadżety...
- Kurwa mać! Plazmówka?
- Zawsze ją mam, kiedy chodzę w płaszczu...
- Ja pierdolę! Skąd ty to w ogóle dorwałeś?
- Ma się swoje dojścia...
- Teraz twoje dojścia uczyniły z nas głównych podejrzanych w zamachu na
Diakona. Wiesz co on z nami zrobi? On będzie w stanie nas przekonać, że rzeczywiście
jesteśmy winni! Damy głowy za twoje głupie zabawki! Publicznie nas zlinczują dla
przykładu! I wiesz co jeszcze? - Maks nie widział Stonki, ale słyszał, że jego głos
wprost kipi od wściekłości. - Sam zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś tym, kogo
mieliśmy wytropić!
- Przecież mówiłeś, że nas tu wysłali w odstawkę! Że nic się nie będzie działo!
Ja zamachowcem? Chyba masz jakąś paranoję!
16
- Ja paranoję? Powiedział to facet, który cały czas nosi ze sobą plazmówkę! -
ryknął Stonka. Na chwilę kabinie zapadła cisza. - Ja pierdolę... - jęknął Thorson.
- Wiesz co...? - szepnął Maks.
- Czego?
- Jak byś nie pił w miejscu publicznym, to by nas nie przeszukali. Musiałeś się
lansować ze swoją nonszalancją? Mówiłem, że ten alkohol cię zabije. Nie sądziłem, że
przy tym mnie też.
- Bardzo śmieszne... Że też chce ci się jeszcze żartować.
- A co mi zostało? Tylko wisielczy humor. W najlepszym wypadku uwolnią
ciebie, a za mnie wezmą się tak, że i tak się przyznam nawet do wywołania świętej
wojny w 2027 roku. Mogę się już jedynie śmiać.
- To głupie...
- Tak samo jak paradowanie z drinkiem na wizycie Diakona.
- Lub z plazmówką za pazuchą.
- I dwoma nie zarejestrowanymi pistoletami.
- O, właśnie.
- To naprawdę głupie. - Maks nie mógł już dłużej się powstrzymać. Zaczął
śmiać się w głos. Stonka przez chwilę słuchał go otępiały, wreszcie sam zarechotał.
Rzeczywiście, obaj zachowali się jak skończeni kretyni z filmów sensacyjnych z końca
ubiegłego wieku. Pozostało mieć złudną nadzieję, że Diakon również będzie miał
wielkie poczucie humoru. W końcu nadzieja matką głupich.
6.
Właz otworzył się dopiero po paru godzinach. Było to szczególnie irytujące
dla Stonki, który nie zdążył pozbyć się nadmiaru płynów w pęcherzu i teraz ciągnięty
przez purpuratów przeskakiwał z nogi na nogę. Agenci zostali odeskortowani pod drzwi
Hotelu Gabriel. Tam wepchnięto ich do jednoosobowej windy vipowskiej. Drzwi
zatrzasnęły się z sykiem i agenci ruszyli w górę ku przeznaczeniu. Z trudem podnieśli
się z podłogi, tylko po to by znów na nią bezładnie runąć, gdy winda gwałtownie się
zatrzymała, otwierając się i ukazując im wnętrze luksusowego apartamentu. Pierwszy z
kabiny wypadł Stonka. Podniósł się na kolana, w duszy przeklinając purpuratów za to,
17
że skuli mu ręce na plecach. Miałby wtedy szanse nie zaryć brodą w posadzkę. Maks
dla odmiany uderzył potylicą o ścianę. Na końcu korytarza ujrzał rysującą się na tle
okien postać. To w drzwiach apartamentu stał Diakon. Ubrany był w służbową zbroję
bojową, która poza wygrawerowanym na napierśniku krzyżem nie posiadała żadnych
akcentów sugerujących pokój.
- Wstawać! - ryknął mężczyzna, a modulowany przez hełmofon głos sprawił,
że agenci poderwali się natychmiast na nogi.
- Podejdźcie tutaj - zakomenderował Diakon. - Powoli - dodał, cofając się
w głąb apartamentu. Maks i Stonka posłusznie poczłapali do końca korytarza
i stanęli w drzwiach ekskluzywnego pomieszczenia. Pokój wielkości
przeciętnych trzech mieszkań w tradycyjnym mrówkowcu wypełniały szklane stoliki,
skórzane kanapy i fotele oraz skromny barek. Najbardziej zachwycający był jednak
widok, jaki roztaczał się zza przeszklonych ścian, ukazujący całą panoramę kurortu
z pasem morza na horyzoncie.
- Bliżej!
Wkroczyli pokornie do wnętrza apartamentu. Żaden z nich nie rozglądał się
dookoła, bacznie obserwując ruchy Diakona. Wiedzieli, czego może dokonać
mężczyzna wyposażony w taką zbroję, nie dziwiło ich, że postanowił samemu się
z nimi rozprawić. Maks już dawno podejrzewał, że Diakonami zostają
niekoniecznie najgorliwsi i najpilniejsi księża, ale najwięksi sadyści. Oczywiście nigdy
nikomu nie zdradził się z tym poglądem.
- Wystarczy! - mężczyzna zatrzymał ich władczym gestem ręki, gdy
znajdowali się w odległości niespełna pół metra. Przystanęli natychmiast. Maks drgnął
nerwowo, kiedy Diakon podniósł ręce w górę, Stonka niemal niezauważalnie odchylił
się do tyłu. Zbroja zasyczała, hermetyczne zapięcia przy karku zostały zwolnione.
Agenci cofnęli się gdy mężczyzna ściągnął powoli hełm. Ich oczom ukazała się twarz
blisko czterdziestoletniego mężczyzny, o garbatym nosie i niemal demonicznym
spojrzeniu jasnobłękitnych oczu, które silnie kontrastowały z kruczoczarnymi włosami
opadającymi łagodnie na odziane w stal ramiona. Thorson rozszerzył oczy ze
zdziwienia.
- Cześć, Stonka - odezwał się Diakon. Jego głos, jak mógł zauważyć Maks,
dudnił i bez wspomagania z hełmofonu. - Co słychać?
18
- Mariusz? - wydukał agent.
- A, kurwa, kogoś się spodziewał? - roześmiał się mężczyzna, odstawiając
hełm. Podszedł do więźniów i rozkodował kajdany, po czym skierował swoje kroki
w stronę barku z alkoholem. - Napijesz się czegoś?
- Bardzo chętnie - odparł Stonka, masując zdrętwiałe nadgarstki.
- Co to za jeden? - spytał Diakon, wskazując na Maksa.
- Mój nowy partner.
- Kolejny?
- Wiesz, jak jest... – Thorson wzruszył ramionami. - Ale ten to naprawdę swój
chłop.
- I nosi plazmówkę za pazuchą? - zdziwił się Mariusz, podchodząc do agentów
z dwoma szklaneczkami whisky. Podał jedną najpierw Maksowi, drugą Stonce, wciąż
nie spuszczając wzroku z Klimkiewicza. - I nie rejestrowaną broń? I do tego sam nie
jest rejestrowany? - dodał znacząco. Thorson rzucił partnerowi ukradkowe spojrzenie
pełne znaków zapytania.
- Dziękuję - Maks odebrał szklankę i upił drobny łyk. Nie znosił whisky.
Cieszył się niezmiernie, gdy Szkocja nie otrzymała zgody na sprowadzanie alkoholu do
jego kraju, dzięki temu więcej miejsca na półkach zajmowała swojska wódka zamiast
tego pędzonego na startych butach bimbru. Zawsze jednak mawiał, że darowanemu
koniowi nie zagląda się w zęby, szczególnie, jeśli są to zęby diakońskie. - Czy to ma
oznaczać ostatni posiłek? - spytał. Diakon zmierzył go wzrokiem.
- Ma jaja, to fakt - stwierdził, kierując tę uwagę raczej do siebie niż do
Thorstona. - Ale czy jest godzien zaufania?
- Teraz już nie jestem pewien - odparł Stonka.
- Nie mogłeś dać lepszej odpowiedzi, stary druhu - uśmiechnął się Diakon. -
Mariusz Sotowski - rzekł, wyciągając dłoń w kierunku Maksa. Ten wahał się tylko
przez moment.
- Maksymilian Klimkiewicz.
7.
Poranek okazał się dla Stonki jeszcze gorszy niż poprzedni. Maks stosunkowo
dobrze zniósł trudy nocy, Diakon stosunkowo również nie narzekał. Kiedy tylko
19
dziewczyny opuściły pokoje zarządził szybką zbiórkę.
- Nie interesuje mnie, Maks, dlaczego odmawiasz dziewczyn i nie chcę
wiedzieć czemu zawsze przynajmniej jedna z dziewczyn Stonki ma podartą bluzkę -
uśmiechnął się Mariusz. - Czas ustalić co teraz z wami zrobić. W nocy przy alkoholu
obiecałem wam, że coś wymyślimy, teraz czas zastanowić się na poważnie i na trzeźwo.
Co z wami zrobić? - powtórzył.
- Zostawić tutaj i wywieźć jak sprawa przycichnie - zaproponował Thorson. -
Albo jeszcze lepiej upozorować nasz zgon i wywieźć na wieczne wczasy.
- To akurat mój wydział rozumie dość dosłownie - Sotowski nie przestawał się
uśmiechać. - I nie lubimy pozorów. Ale jeśli jednak mamy coś kombinować, to nie
widzę kłopotu. Po prawdzie, to jest mi to już całkiem obojętne.
- Jak to? - spytał Maks.
- Nieistotne, chłopaki - Diakon momentalnie spoważniał. Podszedł do swojej
zbroi i zaczął przywdziewać opancerzenie. - Istotna jest wiara, a ja wierzę w dzień
dzisiejszy. W moją tutejszą misję tutaj - założył hełm i wzmocnił megafony. - I w moją
zemstę na was! - huknął. Maks drgnął, a krople potu popłynęły mu wzdłuż kręgosłupa.
Stonka też drgnął, ale zniesmaczony hałasem.
- Mariusz, ja cię błagam - szepnął, chwytając się za czoło. - Troszkę ciszej i
mniej pompatycznie. I do rzeczy trochę. Oddasz nam broń?
- Tak - odparł Sotowski. - I ustawię was w swojej obstawie.
- Bez jaj - mruknął Stonka.
- Mówisz o sobie czy o mojej obstawie? - spytał Diakon. - To w sumie nie jest
propozycja, tylko polecenie. Jako, bądź co bądź grzesznicy, ale skłonni poprawie...
- Zaliczysz nam spowiedź? - Thorson zaryzykował z nadzieją.
- Oczywiście. Ale w związku z tym właśnie macie pokutę, w trakcie której
będziecie towarzyszyli mi przez cały mój okres pobytu w tym kurorcie. Zarówno na
wizytacjach, jak i na mszach, odczytach i wystąpieniach.
- I przy wieczornym błogosławieniu niewiast. - Stonka postanowił grać va
bank.
- Czasami.
20
8.
Stonka i Maks starali nie patrzeć na siebie, by nie wybuchnąć śmiechem. Obaj
zostali ubrani w eleganckie czarne garnitury. Do kompletu dostali czarne prochowce,
pod którymi swobodnie ukryli odzyskaną broń. Zdecydowanie wyglądali tak jak zawsze
marzył o tym Wysocki. Równocześnie tak, jak nikt nie ubrałby się w środku upalnego
lata. Niemniej dzielnie kroczyli obok Diakona, gdy ten wraz ze swym orszakiem
wizytował tutejszą szkołę podstawową. Zarządzająca nią zakonnica uginała się w
pokłonach, z których każdy był kwitowany prośbą o zaprzestanie, niemniej przy
kolejnym nauczycielu, dziecku, salce, dzienniku, znów kręgosłup kobieciny zginał się w
pół. Agentom zaczęło się robić żal zakonnicy, na szczęście Diakon również nie należał
do osób sadystycznych i zarządził koniec inspekcji szkoły podstawowej.
Na mszy panował spokój i całkowite uniesienie, które udzieliło się nawet
Stonce, zasnął bowiem i nie upadł tylko dzięki sprawnej reakcji Maksa. Do końca mszy
dotrwali razem złączeni w braterskim uścisku. Świętość miejsca, oraz świętobliwość
Diakona podziałała na wszystkich . Nikt się nie śmiał.
Kolejnym punktem programu było wystąpienie związane z odsłonięciem
pomnika Świętego Jana Pawła II przy placu kościelnym. Purpuraci otoczyli teren,
Gwardia Kościelna wyprowadziła Diakona na zewnątrz. Za nimi podążył cały tłum
zgromadzony w kościele. Maks postanowił nie taszczyć dalej Stonki, tylko ostrożnie
złożył go na ławie w pobliżu ołtarza. Sam zaś udał się na ceremonię. Te dwa fakty
zmieniły całkowicie bieg historii i dalsze losy agentów.
9.
- ...Nie tylko jako dla Katolika, ale również jako dla Polaka, czynność ta jest
dla mnie niezwykłym zaszczytem - grzmiał z wieżyczki swego czołgu Diakon. - Trudno
o pomnik bardziej zasłużonej osoby, postaci, która już za życia stała się ikoną, która po
dziś dzień pozostaje wzorcem do naśladowania i niezaprzeczalnym autorytetem
w niemal każdej dziedzinie naszego życia. Jan Paweł II uczył nas bowiem nie
tylko jak wielbić Pana, ani jak się do niego modlić… Pokazywał nam jak być dobrym
człowiekiem! Właśnie - zawiesił na chwilę głos dla wzmocnienia efektu - Człowiekiem,
21
nie katolikiem, nie chrześcijaninem, a człowiekiem przede wszystkim. Człowiekiem
miłującym innego człowieka. Człowiekiem widzącym w innym, bez względu na kolor
skóry czy wiarę, po prostu człowieka. Człowiekiem przepełnionym miłością. Miłością
Bożą. Miłością Jezusa Chrystusa!
Ludzie wrzasnęli radośnie. Maks dyskretnie ziewnął. Purpuraci tępo patrzyli
przed siebie. Gwardziści wbili wzrok w Diakona. Stonka się obudził.
10.
Początkowo zdezorientowany, za moment odnalazł się w sytuacji. Usiadł na
ławie i od razu padł z powrotem. Przez salkę przebiegło trzech mężczyzn uzbrojonych
mężczyzn w czarnych kombinezonach, w których obecność Stonka nie uwierzyłby
nigdy.
„Pieprzone kitajce!” - pomyślał. Po chwili znów się podniósł. Widział, że
mężczyźni wbiegli na wieżyczkę kościoła. Za kilka sekund dwóch kolejnych wybiegło
zza arrasu przy konfesjonale. Nie było wątpliwości. Niscy, krępi, z białymi opaskami
ozdobionymi czerwonym słońcem. Radykalne bojówki Imperium Słońca.
- Maks... - Stonka szepnął do słuchawki. - Mamy tu poważny problem. Zwijaj
prezent.
11.
Maks zrozumiał natychmiast. Szybkim krokiem ruszył w stronę komendanta
gwardzistów. Nie uszło to uwadze samego Diakona. Klimkiewicz dał mu znak
nakazujący natychmiastowe ukrycie. Diakon, nie przerywając wystąpienia, dyskretnie
skinął purpuratom. Poruszenie było niemal niedostrzegalne i nie wzbudzające podejrzeń
w zapatrzonej w uroczystość ludności. Część purpuratów rozproszyła się po kurorcie,
część wraz z Gwardią Kościelną wzmocniła patrole przy placu. Nastąpił moment
szczególnej gotowości.
22
12.
Dwóch gwardzistów i trzech purpuratów weszło do kościoła wraz z Maksem.
Był to idealny moment, by natknąć się na trzech bojowników Imperium Słońca
wychodzących zza arrasu przy konfesjonale. Zamachowcy na widok przeciwników
wydobyli rtęciowe miecze.
- Banzai! - krzyknął jeden z nich i wszyscy skoczyli do przodu.
- Ognia! - szczeknął purpurat. Lufy wypluły strumienie energii. Pierwszy
z mężczyzn dostał prosto w twarz, dwaj pozostali w korpus. Przy takiej odległości
nie pomogły wszyte w kombinezony pancerze. Rtęciowe miecze opadły na poświęconą
posadzkę. Nagle z konfesjonału po przeciwnej stronie uderzyła fala zimnego ognia.
Jeden z gwardzistów dostał wiązką energii w brzuch. Fala uderzeniowa rozdarła ciało
razem z pancerzem. Ciężar korpusu utrzymał się przez moment na potrzaskanym
kręgosłupie, który zaraz złamał się z obrzydliwym trzaskiem. Górna część ciała padła
na podłogę z odrażającym mlaśnięciem. Strzał z konfesjonału dosięgnął również dwóch
purpuratów. Jeden oberwał w okolice uda i właśnie wykrwawiał się w konwulsyjnych
drgawkach, drugi wrzeszczał otaczając dłońmi krwistą dziurę, jaką jeszcze przed chwilą
była jego pachwina. Maks i pozostali dwaj mężczyźni przypadli do ławek przy prawej
nawie.
- Uważajcie! Tam jest jeszcze dwóch z hypoblasterem - krzyknął Stonka,
wychylając się zza swojej ławki.
- Dobrze, że teraz mówisz - odwrzasnął ostatni purpurat.
- Dobrze - odparł Maks, wyciągając zza pazuchy plazmówkę. Kiwnął głową
na gwardzistę. - Zajmij się tym arrasem. Za nim jest portal albo transmiter.
- Nie musisz mi mówić...
- To na trzy?
- Na trzy.
- Raz! Dwa!
- Trzy! - krzyknęli wszyscy, wyskakując zza ławek. Gwardzista zerwał arras,
odsłaniając niewielki portal. Generator nad nim właśnie się iskrzył oznaczając ponowne
otwarcie. Purpurat ostrzelał go, rozbijając urządzenie. W tej samej właśnie chwili
wysuwała się z niego noga kolejnego zamachowca. Wraz z wygaśnięciem portalu,
chlusnęła krew, zgrzytnęła kość i bez żadnego dodatkowego dźwięku obcięta w udzie
23
noga upadła na posadzkę. Towarzyszył jej jednak odgłos ogromnych eksplozji. Zlały się
w jedną, ale tak naprawdę w tym samym czasie wybuchły dwa przeciwległe
konfesjonały. Jeden przy którym jeszcze przed chwilę ukrywali się żołnierze i agent,
rozpadł się, rozdarty lodowatymi odłamkami, drugi niemal stopił się w całości
ostrzelany plazmówką Maksa. Wtopieni w metal zamachowcy dogorywali, wrzeszcząc
z niewyobrażalnego i nieopisywalnego bólu, gdy ich ciała roztapiały się zlewając w
jedno z ciekłą blachą rozbitego konfesjonału Stonka wiedział już, że tej imprezy nie da
się ukryć, ani przeczekać. Z niechęcią wyciągnął pistolet i ruszył w kierunku wieży.
- Taka broń powinna być zakazana... - westchnął gwardzista, patrząc na rzeź.
- Jest - odparł purpurat. - Trzeba mieć na nią specjalne pozwolenie.
- Nie będziemy się chyba teraz zajmować drobiazgami? - uciął Maks. -
Diakon ma kłopoty.
13.
Ludzie rozbiegli się z placu w panice, ochraniani ogniem zaporowym
i tarczami energetycznymi przez służby porządkowe. Trzech zamachowców
ostrzeliwało plac i Goliata z wieży kościelnej. Diakon zaś odpowiadał ogniem
z wieżyczki czołgu nie przerywając przy tym kazania, które jednak
zdecydowanie zmieniło wydźwięk.
- Żółte dupki! Wy bezbożne karzełki! Już ja was wystrzelam z tej budy jak
kaczki z krzaków. W imię Jezusa, Pana naszego, Amen!
Zabytkowe cegły rozprysły się pod ostrzałem, ale w ułamku sekundy z dziur
po strzałach wychynęły lufy, które opluły plac ogniem, ołowiem i laserem. Diakon
zaklął tym razem pod nosem, na tyle cicho, by hełmofon tego nie wyłapał i ponownie
wycelował. Dostrzegł wbiegającego na wieżę Stonkę. Kątem oka zauważył jednak co
innego. I wtedy zaklął bardzo głośno.
14.
Stonka wdzierał się na wieżę ostrożnie, szczególnie, gdy z góry posypał się
nagle gruz i tynk. Każdy inny człowiek odruchowo chociażby otrzepałby czarny
płaszcz, lub chociaż odgarnąłby kurz z włosów, Stonka natomiast ucieszył się, że
wreszcie nie wygląda na wymuskanego pajaca. Przyspieszył kroku i przygotował się do
24
strzału. Na szczycie wieży panował zamęt, seria z Goliata mocno ją uszkodziła, choć
nie zdołała zranić żadnego z zamachowców. Wszyscy trzej podnosili się właśnie
z ziemi i wpychali lufy swoich giwer w nowo powstałe otwory.. Stonka bez
ostrzeżenia strzelił najbliższemu bojownikowi w tył głowy. Czerwone słońce na jego
czole chlusnęło czerwienią. Nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji analogiczny
strzał Thorson oddał do drugiego z zamachowców. Trzeci zdążył poderwać się z ziemi
i wykonać nawrót z pulsatorem. Stonka nawet nie mrugnął okiem na widok zbliżającej
się w jego stronę lufy, tylko strzelił Japończykowi w twarz. Dopiero teraz usłyszał, że
kanonada na zewnątrz w ogóle nie ucichła. Podszedł do pozostałości okna i wyjrzał.
Natychmiast cofnął się i rzucił pędem na dół kościoła.
- Maks! Na zewnątrz! Szybko! Na zewnątrz!
15.
Przez główną ulicę w stronę placu kościelnego kroczył Akumu 22-05,
ultranowoczesny, prototypowy mech. Większy dwukrotnie od Goliata, ignorował jego
ostrzał, skupiony na tratowaniu żołnierzy purpuratu, Gwardii Kościelnej i służb
porządkowych. Widząc, że już nie zostało mu nic innego, Diakon uruchomił czołg
i skierował go na gigantycznego robota. Z kościoła wypadł purpurat, gwardzista
i Maks z plazmówką w rękach.
- Wasza miłość! - darli się mężczyźni.
Diakon spojrzał na bota i zatrzymał Goliata. Asfalt pękał pod ciężarem
Akumu, ziemia się trzęsła, szyby w oknach okolicznych budynków pękały jak bańki
mydlane.
- Zła się nie ulęknę... - mruknął, sprawdzając poziom osłony. Nie był to
poziom zadowalający.
16.
Akumu 22-05 to blisko czterometrowy humanoidalny robot sterowany przez
siedzącego wewnątrz operatora. Gigantyczna maszyna właśnie pluła ogniem z działek
i karabinków gatlingowych. Diakon patrzył jak kolejne pociski poszatkowały mu
25
Łukasz RadeckiŁukasz Radecki BÓG HORROR OJCZYZNA Tom II Wszystko spłonie ISBN 978-83-62255-46-7ISBN 978-83-62255-46-7 2
Bóg Horror Ojczyzna Wszystko spłonie Opracowanie graficzne: Łukasz Radecki Korekta i redakcja: Jagoda Skowrońska Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania i odsprzedaży w jakiejkolwiek formie. Copyright © 2013 by Łukasz Radecki ISBN: 978-83-62255-46-7 3
PATRONI MEDIALNI: 4
SPIS TREŚCI Podziękowania............................................................................................................6 WSZYSTKO SPŁONIE............................................................................................7 Epilog.........................................................................................................................43 DZIECI MROKU.....................................................................................................44 Epilog........................................................................................................................108 Posłowie.............................................................................................................…...109 O autorze..................................................................................................................110 5
Podziękowania Tradycyjnie dziękuję mojej żonie, Dagmarze, za wsparcie i możliwość pracy nad wytworami mojej wyobraźni. Wierzcie mi, czasem wymaga to anielskiej cierpliwości. Znów dziękuję Jakubowi Biblisowi, Michałowi Romańskiemu i Maciejowi Boreckiemu, za to samo co poprzednio. Do tej listy dorzucam jeszcze Jakuba Romańskiego. Mam nadzieję, że po przeczytaniu zrozumie dlaczego. Niezmiennie, dziękuję Jadwidze Skowrońskiej, Monice Szulkowskiej i Kazimierzowi Kyrczowi Juniorowi, Ewie Pfeifer, Krzysztofowi T. Dąbrowskiemu za wsparcie we wczesnych etapach owego projektu, zespołowi Driller za to, że nieświadomie podsunęli mi pomysł na tytuł lepszy niż miałem. Dziękuję wszystkim recenzentom, blogerom i pasjonatom, którzy podzielili się swoimi opiniami o książce. Bogdanowi Ruszkowskiemu, Tomaszowi Siwcowi, Michałowi Stonawskiemu, Dawidowi Kainowi, Adamowi Kałużnemu, Juliuszowi Opoczyńskiemu, Tomaszowi Czarnemu, Mariuszowi Wojteczko, Pawłowi Garbosiowi, Aleksandrze Zielińskiej i wszystkim, którzy dołączyli do świata „Bóg Horror Ojczyzna”. Dziękuję Pawłowi Waśkiewiczowi, Arturowi i Paulinie Kuchta za pomoc w promocji. Panu Przemkowi za rysunki postaci. Pawłowi Matei za wsparcie i rady techniczne. Zakładając, że nie jesteś żadną z wyżej wymienionych osób, z całego serca dziękuję również Tobie, drogi czytelniku. Skoro tu jesteś, jest szansa, że podobał Ci się tom pierwszy. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę i zobaczymy się spotkamy się jeszcze w ostatnim. Malbork, Lipiec 2013 6
WSZYSTKO SPŁONIE „Zjedzą twój mózg Wypiją krew z twoich żył Ci, którzy wracają Nie powstrzymasz ich.” Driller „Zombies Invaders” 1. Słońce odbijało się radośnie na słonecznej parasolce wystającej z drinka. Błękitny płyn nagle został przesłonięty cieniem. Stonka niechętnie podniósł wzrok. - Kupi pan ksysyk? - spytał chłopczyk, prezentując szeroki wachlarz dewocjonaliów i mnóstwo ubytków w uzębieniu. - Zjeżdżaj - warknął Thorson i pociągnął łyk napoju. Chłopiec drgnął przestraszony, obrócił się na pięcie i ruszył przeszkadzać innym klientom Słonecznego Baru. - Coś ty taki opryskliwy się zrobił? - mruknął Maks. - Chłopak chciał zarobić... - A z ciebie co taki dobroczyńca nagle się zrobił? Też bym chciał coś zarobić – westchnął. - Albo cokolwiek robić... Dobija mnie ta bezczynność. 7
- Przecież jeszcze tylko dwa dni... - Jasne, naprawdę w to wierzysz? - Thorson spojrzał uważnie na partnera z wydziału. - Jesteśmy spaleni na amen po tej akcji z filmami. A tu przysłali nas dla zmyłki... - Że niby co? - zdziwił się Maks. - Diakon nie przyjedzie? - Tego to nie wiem, oni w końcu ciągle gdzieś jeżdżą - wzruszył ramionami Stonka. - Ale my idziemy w odstawkę. Jak amen w pacierzu. Przypomnij sobie, co mówił stary. „Rozejrzyjcie się tam po cichu, nie ujawniajcie się. Miejcie oko na wszystko, jakby co”. - Pamiętam - potwierdził Klimkiewicz. - Czyli o prostu mamy siedzieć cicho i się nie wtrącać - wyjaśnił Stonka. - To już odstrzał, Maks. Albo nas wyleją, albo przeniosą do biura, w papierki. Zależy kiedy i jak bardzo coś jeszcze skrewimy... - Koniec pracy w terenie? - Chyba, że w obyczajówce. Nawet instruktorami nas nie zrobią. Ty masz za krótki staż, ja za dużo piję. A propos picia - wzniósł pustą szklankę w powietrze, drugą ręką kiwnął na kelnera. Mężczyzna podszedł z ociąganiem. Zmierzył niechętnym wzrokiem obu agentów. - Kartę alkoholową poproszę. - Cholera... - jęknął Stonka, ale spełnił prośbę. - Przykro mi - westchnął z wyższością kelner. - Wyczerpał pan dzisiejszy limit. - Niemożliwe! - Ależ tak - facet udawał, że nie dostrzega pobrzmiewającej w głosie klienta kpiny. - Proszę spojrzeć. Wypił pan dziś już trzy drinki, a więc wyczerpał limit alkoholu w miejscu publicznym... - W miejscach do tego przeznaczonych - poprawił Stonka. - Kodeks karny, tom ósmy, ustawa 913, paragraf 22. Jestem z KSS - błysnął legitymacją. - Mogę dwa więcej. Śmigaj. 8
2. Maks leżał na kanapie i przerzucał kanały w wizjerze. Stonka wrócił z balkonu roznosząc wokół woń tytoniu i alkoholu. - Po co ty to oglądasz? - spytał. - Nie lubisz wiedzieć co się dzieje na świecie? - Maksiu, Maksiu... - Thorson pokręcił głową z niedowierzaniem. - Myślałem, że jesteś mądrzejszy. Myślisz, że choć połowa z tego co nam pokazują jest prawdą? Sam pracujesz przy takich sprawach, których nigdy nie przekażemy do opinii publicznej, sam łatasz fałszywe raporty, z których musisz się spowiadać, a teraz mi mówisz, że oglądasz telewizję, żeby się z niej coś dowiedzieć? Litości! - Ale... - To propaganda, chłopie. Zauważ z łaski swojej, że bezbożny zachód jest ciągle nękany terroryzmem albo zamieszkami. Zobacz, że prawosławny wschód zawsze nęka bieda. A ci, co pojechali do protestanckich krajów za pracą, umarli na straszliwe i nieznane epidemie. Tylko jakoś nasz ukochany kraj w centrum Europy, ze stolicą w Rzymie wiecznie opływa w szczęście i bogactwa. - No tak... - Chłopie... Nawet nie zdajesz sobie sprawy w ilu przekrętach maczałem paluchy, by nie zszargać naszej dobrej opinii prawdziwie rzymsko-katolickiego państwa. Mam nawet Order imienia ojca Rydzyka. Potajemny oczywiście. - Za kogo ty mnie masz? - warknął poirytowany Maks. - Wiem o czym mówisz i wiem dobrze, ile w tym jest kłamstwa i obłudy. I tylko dlatego, żeś się dziś ostro wciął, puszczę mimo uszu twoje uwagi odnośnie naszego kraju i rządu. I nawet zapomnę, że je słyszałem - Stonka już chciał coś wtrącić, ale Klimkiewicz przerwał mu gwałtownym machnięciem ręki. - Trzeba nauczyć się oglądać wiadomości - rzekł. - Powiedz mi na przykład, dlaczego nigdzie, absolutnie nigdzie, nawet w stacjach i portalach regionalnych nie ma najmniejszej wzmianki o jutrzejszym przyjeździe Diakona? - Pomyliliśmy miejscowości? – zażartował Stonka. 9
- Jasne, a miasto ustrojono, ot, tak sobie. - Cóż, pozostaje podpucha. - No właśnie - westchnął Maks. - Tylko dla kogo i do czego? - Obawiam się, że jutro się dowiemy - rzekł Thorson, siadając ciężko na kanapie. - I boję się, że żaden ze scenariuszy nam się nie spodoba. - Myślisz, że możemy mieć takiego pecha, żeby z jednego gówna wpieprzyć się w następne? - Witaj w moim świecie. Zaczynasz go rozumieć, a to znaczy, że albo niedługo oszalejesz, albo umrzesz. 3. - Wstawaj, Stonka - Maks przeszedł przez pokój roznosząc zapach taniej wody po goleniu - Czas w teren. - Która godzina? - wybąknął Thorson. - Dziesięć po ósmej. Robota czeka. - Pierdol się. Do dziewiątej nie otwieram oczu. Do dziesiątej nie wstaję. - Jak chcesz. Tylko potem będziesz mnie szukał po mieście. - Takie duże to ono nie jest, mogę zaryzykować. - Skończ już te cyrki, wstawaj. Trzeba coś zjeść i naprawdę się ruszyć. - Kiedy przestałeś być moim kumplem, a stałeś się matką? - Kiedy zobaczyłem, ile wódki spożywasz. - Widziałeś to wcześniej. - Ale nigdy dotąd nie robiłeś tego przez sen. - A tak robiłem? - Sprawdź pod poduszką. - Cholera... To pewnie można uznać za przejaw pewnej choroby... - Nie mnie to sądzić. Nie znam się na medycynie. Wstawaj. -Dobra, dobra.... - Stonka usiadł i rozgarnął przetłuszczone włosy. - Pierdolę... - Jeszcze raz spojrzał na trzymaną w dłoni pustą butelkę. - Wielkieś mi uczyniła pustki we łbie moim... - Już nawet mistrzów profanujesz? - I Małgorzatę też mi się zdarzyło. Nie raz. 10
4. Dzień okazał się słonecznie nieprzyjazny, szczególnie dla Stonki. Obaj agenci ukryli twarze za ciemnymi okularami. Wprawdzie większość mijanych turystów i autochtonów nosiła stosowne soczewki, Stonka i Maks stawiali na tradycyjne okulary, które nie tylko chroniły przed słońcem, ale również maskowały worki pod oczyma. Mężczyźni skierowali swe kroki w stronę głównego deptaku w kurorcie, wierząc, że jeśli Diakon rzeczywiście pojawi się w mieście, to najpierw właśnie tam. Resztkę wątpliwości rozwiały rozstawione konsekwentnie i z premedytacją patrole policyjne. Brak Papieskich Oddziałów Bojowych świadczył, że albo rzeczywiście wizyta Diakona nie będzie oficjalna, albo nikt nie spodziewa się problemów. A w tych czasach każdy spodziewał się problemów. Agenci spokojnie wmieszali się w tłum, z udawanym zainteresowaniem przyglądając się ulicznym teatrzykom, słuchając grajków, których nie zdążył przechwycić patrol i wreszcie spoczęli w niewielkiej kawiarence. Maks od razu zamówił dwie kawy. Stonka poprosił dodatkowo o ciastko z kremem. Klimkiewicz zmierzył go zaskoczonym wzrokiem. - A tobie co? - spytał zdziwiony. - Jak cię znam, to słodyczy jeszcze nie widziałem w twoich łapach. - Bo tak je szybko zjadam - odparł spokojnie Stonka. - W ogóle słodki ze mnie chłopak... No co tak przewracasz oczami? Mam spore niedobory cukru... - Może to przez ten alkohol? - podsunął Maks. - Nie sądzę - Thorson pokręcił głową z niechęcią- Zresztą, stajesz się zbyt monotematyczny. Ciągle o tym alkoholu. Może masz z tym jakiś problem? Dziękuję - zwrócił się do kelnerki, która postawiła na stole parującą kawę i ciastko. Powiódł za nią wzrokiem i odwrócił się do Maksa. - Zresztą straciłem wątek... Nieważne... - Alkohol? - podpowiedział Klimkiewicz. - Ty to potrafisz namówić - uśmiechnął się Stonka. - Dwa drinki proszę! Swojskie, mocne i podwójne! - krzyknął w stronę oddalającej się kelnerki. Ta dygnęła i ruszyła do budynku. Niektórzy z gości kawiarenki i paru przechodniów spojrzało krzywo na agenta. 11
- No jasne - westchnął pod nosem, zagryzając ciastkiem. - Nie ma trzynastej, to już na ciebie dziwnie patrzą... Pracuję jak biały, to i mam prawo jak biały pić... - No proszę... Nie podejrzewałem cię o rasizm. - prychnął Maks. Ostatnie kilka dni, które musiał spędzić w towarzystwie Thorsona okazały się dla niego wyjątkowo ciężkie. Stonka co chwilę narzekał, marudził i zrzędził, do tego jego zachowanie coraz częściej stało w sprzeczności z przepisami i kodeksem. Klimkiewicz zaczął się zastanawiać czy przypadkiem nie jest to jakaś podpucha, bowiem nie spodziewał się po partnerze takiego braku profesjonalizmu. - Mnie? A niby na jakiej podstawie? - Thorson żachnął się sztucznie. - Twoja wypowiedź sprzed chwili... - No bez przesady... - odparł Stonka. - Powiedziałem, że pracuję jak biały, więc piję jak biały. Jak bym był czarny, to mówiłbym odwrotnie. Gdzie tu rasizm? - Sam fakt, że rozgraniczasz kolory skóry... - Hej, to chyba ty masz teraz jakiś problem. A niby dlaczego mam nie rozgraniczać? To przecież daltonizm... Może i nie rozróżniasz kolorów i dla ciebie wszyscy są jednakowi, ja jednak potrafię odróżnić biały od czarnego, czerwony od żółtego i nie robić z tego problemu. Od takich problemów zaczynały się wszystkie wojny. Bo w ten sposób możesz mnie oskarżyć nie tylko o rasizm, ale i nietolerancję! I czemu to ma służyć? - Udowodnieniu ci, że jesteś rasistą i nietolerancyjnym ksenofobem. - Jak mogę być ksenofobem, mając amerykańskie korzenie? - A co ma jedno do drugiego? - A co ma biała skóra do rasizmu? Stwierdziłem jedynie fakt, nie wywyższałem się w żaden sposób z tego powodu! - Powiedziałeś, że pracujesz jak biały i pijesz jak biały - Maks wiedział, że dał się wciągnąć w idiotyczną gadkę z partnerem, który tak naprawdę sprowokował go z nudów. Gdyby poglądy religijne, rasowe i polityczne, o jakich Stonka mówił w ostatnich czasach, brać poważnie, Klimkiewicz musiałby złożyć stosowny i bardzo obszerny raport. Zresztą wcale tego nie wykluczał. Początkowo chętnie uczestniczył w słownych przepychankach, z czasem jednak humor Thorsona stawał się coraz cięższy, a jego cierpliwość wprost przeciwna do anielskiej, prowokacje odnosiły swój skutek i wnerwiał się tak jak teraz. - Może twoja nietolerancja przesłania ci 12
myślenie, ale w ten sposób deprecjonujesz ludzi czarnych, sugerując, że oni nie potrafią pracować, lub że powinni mniej zarabiać... - Rany boskie... Co cię napadło? - Stonka naprawdę się zdziwił. - Nie było w tym żadnej nutki rasizmu! Ja widzę różne kolory skóry, ale to są kolory ludzkiej skóry. Człowieka! Nie ma tu miejsca na rasizm. Wiesz co to jest rasizm? Miałem kiedyś znajomego, który często dzielił się z napotkanymi przypadkowo ludźmi w pubach swoimi poglądami. Było ich dużo, wszystkie kontrowersyjne, zabarwione bardzo czarnym humorem. A właśnie, to że mówię czarny humor, już ci nie przeszkadza? Ale do rzeczy - rzekł, popijając drinka. - Gość wysnuł teorię, dlaczego zwycięzcami biegów, szczególnie krótkodystansowych są Afroamerykanie. Zauważył, że w przeciwieństwie do biegaczy o nieco jaśniejszej karnacji, nie mają problemów z noszeniem biżuterii w trakcie zawodów, nie przeszkadza im opór powietrza, zawsze się znajdzie miejsce na złoty łańcuch czy bransoletę... - Chyba wiem, do czego zmierzasz... - Nie ja - zastrzegł Stonka. - Mój dawny znajomy... No właśnie. Wymyślił, że w ten sposób odzywa się w nich krew przodków, i uciekając przed białymi muszą mieć resztki łańcuchów i kajdan. Dzięki temu wygrywają... - Geniusz w istocie to wymyślił... - westchnął ponuro Maks. - Takie poglądy miały oczywiście swoje konsekwencje... - Oczywiście - przytaknął Thorson. - Zamknąłem go. - Nagrałeś to? - Nie - odparł Stonka. - Wpadłem kiedyś do niego na wódkę. Okazało się, że adoptował kilka lat wcześniej małego chłopca z Afryki i zrobił go swoim lokajem. - Żartujesz... - Niestety. Od małego robił z niego służącego. Ba, obciął mu język i wykastrował go. - Co? - Miał córkę. Ten kumpel znaczy się... - Powiedz, że ta historia miała jakiś szczęśliwy finał... - Poza tym, że faceta zamknęli na resztę życia? To nie. Nieszczęsnego lokaja uwolniono, ale nie potrafił odnaleźć się w społeczeństwie. Chyba dalej jest na oddziale zamkniętym. Córka coś tam ze sobą zrobiła, ostatnio widziałem ją na liście jakiejś 13
nacjonalizującej partii. - Do czego ludzie są zdolni... - westchnął Maks. - Do wszystkiego - odparł Stonka. - Ogranicza nas tylko wyobraźnia. W końcu to kraj pełen tolerancji. Wstawaj. Diakon nadlatuje. Maks obejrzał się. Rzeczywiście. Na horyzoncie dostrzegł nadciągający kondukt Diakona. Wstał i ruszył za Stonką na ulicę. 5. Na deptaku zaroiło się od turystów i autochtonów. Obok patroli wyrosły jak spod ziemi żołnierze Gwardii Kościelnej, szybko ustawiając tłum w dwa równe rzędy. Zawyły syreny, zabiły dzwony. Kondukt obniżył lot. Najpierw do lądowania podeszła dosiadająca skuterów piechota purpuratu, zaraz za nią opancerzony Goliat 88. Skutery rozsunęły się w eskortę. I ruszyły w stronę miejscowego kościoła, przed którym już zbierała się ekipa powitalna z radosnym plebanem na czele. Wieżyczka Goliata otworzyła się i wyłonił się z niej zakuty w stal Diakon. Pojednawczym gestem w żelaznej rękawicy pozdrowił tłum, który odpowiedział mu głośnym aplauzem. Diakon pokiwał głową z uznaniem. Stonka upił kolejny łyk drinka i trącił łokciem Maksa. - Chcesz? - spytał podając szklankę. - Wyniosłeś z lokalu? - Klimkiewicz teraz już naprawdę się przestraszył. Thorson był wstawiony i zaczynał zachowywać się nie tylko nieodpowiedzialnie, ale wręcz nieobliczalnie. - Pożyczyłem, oddam, naprawdę - uśmiechnął się Stonka. - Nie zwracaj na nas uwagi, bo nas zaraz zatrzymają za picie w miejscu publicznym - dodał przekornie. Tymczasem Kondukt zatrzymał się przed bramą kościoła. Proboszcz uklęknął z czcią, za jego przykładem poszli księża, purpuraci, policja, wreszcie i cały tłum. Jedynie Gwardia Kościelna pozostała na miejscach i Stonka, który właśnie osuszał szklankę, nie zwracając uwagi na ciągnącego go w dół Maksa. Gwardziści ruszyli w ich stronę. - O, w mordę... - jęknął Klimkiewicz. 14
- Co jest? - spytał nieprzytomnie Thorson, opuszczając głowę dotąd wzniesioną ku słońcu. Ułamki sekund wystarczyły, by zorientował się w sytuacji. - Kurwa mać. - otrzeźwiał w jednej chwili, było już jednak za późno. Czterech gwardzistów doskoczyło do niego z dwóch stron. Maks poderwał się na równe nogi, chcąc bronić partnera. Gwardia błyskawicznie wycelowała w nich pneumatyczne karabiny energetyczne. - Łapy w górę! - Nie ruszać się! Stonka powoli wzniósł dłonie w powietrze, upuszczając przy tym szklankę, która rozprysła się na trotuarze. -Jesteśmy z KSS! - krzyknął z nadzieją. Maks westchnął i podniósł ręce za głowę. - To już po nas... - Dlaczego? - Milczeć! - wrzasnął jeden z gwardzistów. - Przeszukać ich! Rozkaz wykonano natychmiast. Wystarczył moment, by wykryć kaburę Stonki, który zdążył jęknąć : - Mogę to wytłumaczyć - nim otrzymał cios kolbą w żołądek. Przy Maksie sprawa znacznie się skomplikowała, bowiem znaleziono przy nim trzy rodzaje pistoletów i karabin plazmowy. Na pytający i przerażony wzrok Stonki zamknął ze smutkiem oczy. - Mamy zamachowców! - gwardzista rzucił do mikrofonu w hełmie. Agenci zdołali jeszcze usłyszeć potwierdzenie odbioru, gdy wokół nich zaroiło się od żołnierzy purpuratu. Tłum podniósł się i starał się dojrzeć jak najwięcej z darmowego widowiska, purpuraci jednak sprawnie zacieśnili krąg wokół Maksa i Stonki. Thorson już poczuł oddech śmierci na karku, wiedział, że za chwilę ich zlinczują. - Jesteśmy agentami KSS! - powtórzył. Purpurat w stopniu porucznika wycelował mu w głowę. - Udowodnij to - rzekł głosem zniekształconym przez hełmofon. - Powoli. Bardzo powoli. Stonka drżącą dłonią sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wydobył z niej najwolniejszym ruchem na jaki go było stać swoją służbową odznakę. 15
- Legitymacja - warknął żołnierz. Thorson spełnił prośbę. - Na ziemię i nawet nie drgnij! A co z tobą? - zwrócił się do Maksa. Ten również powoli wydobył odpowiednie dokumenty. - A to niby co? - rzucił żołnierz, wskazując na leżącą obok broń. - Nie wygląda mi to na służbowy sprzęt KSS. - Jesteśmy w tajnej misji - zasugerował nieśmiało Klimkiewicz. - Jesteście zatrzymani do wyjaśnienia - oznajmił purpurat. - Na ziemię! Skuć ich! - rzucił w stronę towarzyszy. - Nie dostąpicie zaszczytu uczestniczenia w nabożeństwie Diakona. A później on zadecyduje co z wami dalej zrobić. Żołnierze sprawnie założyli obręcze energetyczne na ręce agentów i poderwali ich na nogi. Odprowadzeni pogardliwym wzrokiem tłumu, Maks i Stonka ruszyli w eskorcie purpuratów w stronę stygnącego pod kościołem Goliata. Zatrzymali się przed włazem więziennym, patrząc pytająco na Diakona. Ten tylko kiwnął głową. Właz otworzył się i agenci zostali wepchnięci do środka. Uderzył ich w nozdrza zapach potu i krwi, w ciemności jaka za moment zaległa, nie byli jednak w stanie dostrzec, czy są w pojeździe sami. - Maks? - odezwał się po chwili Stonka. - Tak? - Weź mi to, proszę, wyjaśnij... - Lubię gadżety... - Kurwa mać! Plazmówka? - Zawsze ją mam, kiedy chodzę w płaszczu... - Ja pierdolę! Skąd ty to w ogóle dorwałeś? - Ma się swoje dojścia... - Teraz twoje dojścia uczyniły z nas głównych podejrzanych w zamachu na Diakona. Wiesz co on z nami zrobi? On będzie w stanie nas przekonać, że rzeczywiście jesteśmy winni! Damy głowy za twoje głupie zabawki! Publicznie nas zlinczują dla przykładu! I wiesz co jeszcze? - Maks nie widział Stonki, ale słyszał, że jego głos wprost kipi od wściekłości. - Sam zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś tym, kogo mieliśmy wytropić! - Przecież mówiłeś, że nas tu wysłali w odstawkę! Że nic się nie będzie działo! Ja zamachowcem? Chyba masz jakąś paranoję! 16
- Ja paranoję? Powiedział to facet, który cały czas nosi ze sobą plazmówkę! - ryknął Stonka. Na chwilę kabinie zapadła cisza. - Ja pierdolę... - jęknął Thorson. - Wiesz co...? - szepnął Maks. - Czego? - Jak byś nie pił w miejscu publicznym, to by nas nie przeszukali. Musiałeś się lansować ze swoją nonszalancją? Mówiłem, że ten alkohol cię zabije. Nie sądziłem, że przy tym mnie też. - Bardzo śmieszne... Że też chce ci się jeszcze żartować. - A co mi zostało? Tylko wisielczy humor. W najlepszym wypadku uwolnią ciebie, a za mnie wezmą się tak, że i tak się przyznam nawet do wywołania świętej wojny w 2027 roku. Mogę się już jedynie śmiać. - To głupie... - Tak samo jak paradowanie z drinkiem na wizycie Diakona. - Lub z plazmówką za pazuchą. - I dwoma nie zarejestrowanymi pistoletami. - O, właśnie. - To naprawdę głupie. - Maks nie mógł już dłużej się powstrzymać. Zaczął śmiać się w głos. Stonka przez chwilę słuchał go otępiały, wreszcie sam zarechotał. Rzeczywiście, obaj zachowali się jak skończeni kretyni z filmów sensacyjnych z końca ubiegłego wieku. Pozostało mieć złudną nadzieję, że Diakon również będzie miał wielkie poczucie humoru. W końcu nadzieja matką głupich. 6. Właz otworzył się dopiero po paru godzinach. Było to szczególnie irytujące dla Stonki, który nie zdążył pozbyć się nadmiaru płynów w pęcherzu i teraz ciągnięty przez purpuratów przeskakiwał z nogi na nogę. Agenci zostali odeskortowani pod drzwi Hotelu Gabriel. Tam wepchnięto ich do jednoosobowej windy vipowskiej. Drzwi zatrzasnęły się z sykiem i agenci ruszyli w górę ku przeznaczeniu. Z trudem podnieśli się z podłogi, tylko po to by znów na nią bezładnie runąć, gdy winda gwałtownie się zatrzymała, otwierając się i ukazując im wnętrze luksusowego apartamentu. Pierwszy z kabiny wypadł Stonka. Podniósł się na kolana, w duszy przeklinając purpuratów za to, 17
że skuli mu ręce na plecach. Miałby wtedy szanse nie zaryć brodą w posadzkę. Maks dla odmiany uderzył potylicą o ścianę. Na końcu korytarza ujrzał rysującą się na tle okien postać. To w drzwiach apartamentu stał Diakon. Ubrany był w służbową zbroję bojową, która poza wygrawerowanym na napierśniku krzyżem nie posiadała żadnych akcentów sugerujących pokój. - Wstawać! - ryknął mężczyzna, a modulowany przez hełmofon głos sprawił, że agenci poderwali się natychmiast na nogi. - Podejdźcie tutaj - zakomenderował Diakon. - Powoli - dodał, cofając się w głąb apartamentu. Maks i Stonka posłusznie poczłapali do końca korytarza i stanęli w drzwiach ekskluzywnego pomieszczenia. Pokój wielkości przeciętnych trzech mieszkań w tradycyjnym mrówkowcu wypełniały szklane stoliki, skórzane kanapy i fotele oraz skromny barek. Najbardziej zachwycający był jednak widok, jaki roztaczał się zza przeszklonych ścian, ukazujący całą panoramę kurortu z pasem morza na horyzoncie. - Bliżej! Wkroczyli pokornie do wnętrza apartamentu. Żaden z nich nie rozglądał się dookoła, bacznie obserwując ruchy Diakona. Wiedzieli, czego może dokonać mężczyzna wyposażony w taką zbroję, nie dziwiło ich, że postanowił samemu się z nimi rozprawić. Maks już dawno podejrzewał, że Diakonami zostają niekoniecznie najgorliwsi i najpilniejsi księża, ale najwięksi sadyści. Oczywiście nigdy nikomu nie zdradził się z tym poglądem. - Wystarczy! - mężczyzna zatrzymał ich władczym gestem ręki, gdy znajdowali się w odległości niespełna pół metra. Przystanęli natychmiast. Maks drgnął nerwowo, kiedy Diakon podniósł ręce w górę, Stonka niemal niezauważalnie odchylił się do tyłu. Zbroja zasyczała, hermetyczne zapięcia przy karku zostały zwolnione. Agenci cofnęli się gdy mężczyzna ściągnął powoli hełm. Ich oczom ukazała się twarz blisko czterdziestoletniego mężczyzny, o garbatym nosie i niemal demonicznym spojrzeniu jasnobłękitnych oczu, które silnie kontrastowały z kruczoczarnymi włosami opadającymi łagodnie na odziane w stal ramiona. Thorson rozszerzył oczy ze zdziwienia. - Cześć, Stonka - odezwał się Diakon. Jego głos, jak mógł zauważyć Maks, dudnił i bez wspomagania z hełmofonu. - Co słychać? 18
- Mariusz? - wydukał agent. - A, kurwa, kogoś się spodziewał? - roześmiał się mężczyzna, odstawiając hełm. Podszedł do więźniów i rozkodował kajdany, po czym skierował swoje kroki w stronę barku z alkoholem. - Napijesz się czegoś? - Bardzo chętnie - odparł Stonka, masując zdrętwiałe nadgarstki. - Co to za jeden? - spytał Diakon, wskazując na Maksa. - Mój nowy partner. - Kolejny? - Wiesz, jak jest... – Thorson wzruszył ramionami. - Ale ten to naprawdę swój chłop. - I nosi plazmówkę za pazuchą? - zdziwił się Mariusz, podchodząc do agentów z dwoma szklaneczkami whisky. Podał jedną najpierw Maksowi, drugą Stonce, wciąż nie spuszczając wzroku z Klimkiewicza. - I nie rejestrowaną broń? I do tego sam nie jest rejestrowany? - dodał znacząco. Thorson rzucił partnerowi ukradkowe spojrzenie pełne znaków zapytania. - Dziękuję - Maks odebrał szklankę i upił drobny łyk. Nie znosił whisky. Cieszył się niezmiernie, gdy Szkocja nie otrzymała zgody na sprowadzanie alkoholu do jego kraju, dzięki temu więcej miejsca na półkach zajmowała swojska wódka zamiast tego pędzonego na startych butach bimbru. Zawsze jednak mawiał, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, szczególnie, jeśli są to zęby diakońskie. - Czy to ma oznaczać ostatni posiłek? - spytał. Diakon zmierzył go wzrokiem. - Ma jaja, to fakt - stwierdził, kierując tę uwagę raczej do siebie niż do Thorstona. - Ale czy jest godzien zaufania? - Teraz już nie jestem pewien - odparł Stonka. - Nie mogłeś dać lepszej odpowiedzi, stary druhu - uśmiechnął się Diakon. - Mariusz Sotowski - rzekł, wyciągając dłoń w kierunku Maksa. Ten wahał się tylko przez moment. - Maksymilian Klimkiewicz. 7. Poranek okazał się dla Stonki jeszcze gorszy niż poprzedni. Maks stosunkowo dobrze zniósł trudy nocy, Diakon stosunkowo również nie narzekał. Kiedy tylko 19
dziewczyny opuściły pokoje zarządził szybką zbiórkę. - Nie interesuje mnie, Maks, dlaczego odmawiasz dziewczyn i nie chcę wiedzieć czemu zawsze przynajmniej jedna z dziewczyn Stonki ma podartą bluzkę - uśmiechnął się Mariusz. - Czas ustalić co teraz z wami zrobić. W nocy przy alkoholu obiecałem wam, że coś wymyślimy, teraz czas zastanowić się na poważnie i na trzeźwo. Co z wami zrobić? - powtórzył. - Zostawić tutaj i wywieźć jak sprawa przycichnie - zaproponował Thorson. - Albo jeszcze lepiej upozorować nasz zgon i wywieźć na wieczne wczasy. - To akurat mój wydział rozumie dość dosłownie - Sotowski nie przestawał się uśmiechać. - I nie lubimy pozorów. Ale jeśli jednak mamy coś kombinować, to nie widzę kłopotu. Po prawdzie, to jest mi to już całkiem obojętne. - Jak to? - spytał Maks. - Nieistotne, chłopaki - Diakon momentalnie spoważniał. Podszedł do swojej zbroi i zaczął przywdziewać opancerzenie. - Istotna jest wiara, a ja wierzę w dzień dzisiejszy. W moją tutejszą misję tutaj - założył hełm i wzmocnił megafony. - I w moją zemstę na was! - huknął. Maks drgnął, a krople potu popłynęły mu wzdłuż kręgosłupa. Stonka też drgnął, ale zniesmaczony hałasem. - Mariusz, ja cię błagam - szepnął, chwytając się za czoło. - Troszkę ciszej i mniej pompatycznie. I do rzeczy trochę. Oddasz nam broń? - Tak - odparł Sotowski. - I ustawię was w swojej obstawie. - Bez jaj - mruknął Stonka. - Mówisz o sobie czy o mojej obstawie? - spytał Diakon. - To w sumie nie jest propozycja, tylko polecenie. Jako, bądź co bądź grzesznicy, ale skłonni poprawie... - Zaliczysz nam spowiedź? - Thorson zaryzykował z nadzieją. - Oczywiście. Ale w związku z tym właśnie macie pokutę, w trakcie której będziecie towarzyszyli mi przez cały mój okres pobytu w tym kurorcie. Zarówno na wizytacjach, jak i na mszach, odczytach i wystąpieniach. - I przy wieczornym błogosławieniu niewiast. - Stonka postanowił grać va bank. - Czasami. 20
8. Stonka i Maks starali nie patrzeć na siebie, by nie wybuchnąć śmiechem. Obaj zostali ubrani w eleganckie czarne garnitury. Do kompletu dostali czarne prochowce, pod którymi swobodnie ukryli odzyskaną broń. Zdecydowanie wyglądali tak jak zawsze marzył o tym Wysocki. Równocześnie tak, jak nikt nie ubrałby się w środku upalnego lata. Niemniej dzielnie kroczyli obok Diakona, gdy ten wraz ze swym orszakiem wizytował tutejszą szkołę podstawową. Zarządzająca nią zakonnica uginała się w pokłonach, z których każdy był kwitowany prośbą o zaprzestanie, niemniej przy kolejnym nauczycielu, dziecku, salce, dzienniku, znów kręgosłup kobieciny zginał się w pół. Agentom zaczęło się robić żal zakonnicy, na szczęście Diakon również nie należał do osób sadystycznych i zarządził koniec inspekcji szkoły podstawowej. Na mszy panował spokój i całkowite uniesienie, które udzieliło się nawet Stonce, zasnął bowiem i nie upadł tylko dzięki sprawnej reakcji Maksa. Do końca mszy dotrwali razem złączeni w braterskim uścisku. Świętość miejsca, oraz świętobliwość Diakona podziałała na wszystkich . Nikt się nie śmiał. Kolejnym punktem programu było wystąpienie związane z odsłonięciem pomnika Świętego Jana Pawła II przy placu kościelnym. Purpuraci otoczyli teren, Gwardia Kościelna wyprowadziła Diakona na zewnątrz. Za nimi podążył cały tłum zgromadzony w kościele. Maks postanowił nie taszczyć dalej Stonki, tylko ostrożnie złożył go na ławie w pobliżu ołtarza. Sam zaś udał się na ceremonię. Te dwa fakty zmieniły całkowicie bieg historii i dalsze losy agentów. 9. - ...Nie tylko jako dla Katolika, ale również jako dla Polaka, czynność ta jest dla mnie niezwykłym zaszczytem - grzmiał z wieżyczki swego czołgu Diakon. - Trudno o pomnik bardziej zasłużonej osoby, postaci, która już za życia stała się ikoną, która po dziś dzień pozostaje wzorcem do naśladowania i niezaprzeczalnym autorytetem w niemal każdej dziedzinie naszego życia. Jan Paweł II uczył nas bowiem nie tylko jak wielbić Pana, ani jak się do niego modlić… Pokazywał nam jak być dobrym człowiekiem! Właśnie - zawiesił na chwilę głos dla wzmocnienia efektu - Człowiekiem, 21
nie katolikiem, nie chrześcijaninem, a człowiekiem przede wszystkim. Człowiekiem miłującym innego człowieka. Człowiekiem widzącym w innym, bez względu na kolor skóry czy wiarę, po prostu człowieka. Człowiekiem przepełnionym miłością. Miłością Bożą. Miłością Jezusa Chrystusa! Ludzie wrzasnęli radośnie. Maks dyskretnie ziewnął. Purpuraci tępo patrzyli przed siebie. Gwardziści wbili wzrok w Diakona. Stonka się obudził. 10. Początkowo zdezorientowany, za moment odnalazł się w sytuacji. Usiadł na ławie i od razu padł z powrotem. Przez salkę przebiegło trzech mężczyzn uzbrojonych mężczyzn w czarnych kombinezonach, w których obecność Stonka nie uwierzyłby nigdy. „Pieprzone kitajce!” - pomyślał. Po chwili znów się podniósł. Widział, że mężczyźni wbiegli na wieżyczkę kościoła. Za kilka sekund dwóch kolejnych wybiegło zza arrasu przy konfesjonale. Nie było wątpliwości. Niscy, krępi, z białymi opaskami ozdobionymi czerwonym słońcem. Radykalne bojówki Imperium Słońca. - Maks... - Stonka szepnął do słuchawki. - Mamy tu poważny problem. Zwijaj prezent. 11. Maks zrozumiał natychmiast. Szybkim krokiem ruszył w stronę komendanta gwardzistów. Nie uszło to uwadze samego Diakona. Klimkiewicz dał mu znak nakazujący natychmiastowe ukrycie. Diakon, nie przerywając wystąpienia, dyskretnie skinął purpuratom. Poruszenie było niemal niedostrzegalne i nie wzbudzające podejrzeń w zapatrzonej w uroczystość ludności. Część purpuratów rozproszyła się po kurorcie, część wraz z Gwardią Kościelną wzmocniła patrole przy placu. Nastąpił moment szczególnej gotowości. 22
12. Dwóch gwardzistów i trzech purpuratów weszło do kościoła wraz z Maksem. Był to idealny moment, by natknąć się na trzech bojowników Imperium Słońca wychodzących zza arrasu przy konfesjonale. Zamachowcy na widok przeciwników wydobyli rtęciowe miecze. - Banzai! - krzyknął jeden z nich i wszyscy skoczyli do przodu. - Ognia! - szczeknął purpurat. Lufy wypluły strumienie energii. Pierwszy z mężczyzn dostał prosto w twarz, dwaj pozostali w korpus. Przy takiej odległości nie pomogły wszyte w kombinezony pancerze. Rtęciowe miecze opadły na poświęconą posadzkę. Nagle z konfesjonału po przeciwnej stronie uderzyła fala zimnego ognia. Jeden z gwardzistów dostał wiązką energii w brzuch. Fala uderzeniowa rozdarła ciało razem z pancerzem. Ciężar korpusu utrzymał się przez moment na potrzaskanym kręgosłupie, który zaraz złamał się z obrzydliwym trzaskiem. Górna część ciała padła na podłogę z odrażającym mlaśnięciem. Strzał z konfesjonału dosięgnął również dwóch purpuratów. Jeden oberwał w okolice uda i właśnie wykrwawiał się w konwulsyjnych drgawkach, drugi wrzeszczał otaczając dłońmi krwistą dziurę, jaką jeszcze przed chwilą była jego pachwina. Maks i pozostali dwaj mężczyźni przypadli do ławek przy prawej nawie. - Uważajcie! Tam jest jeszcze dwóch z hypoblasterem - krzyknął Stonka, wychylając się zza swojej ławki. - Dobrze, że teraz mówisz - odwrzasnął ostatni purpurat. - Dobrze - odparł Maks, wyciągając zza pazuchy plazmówkę. Kiwnął głową na gwardzistę. - Zajmij się tym arrasem. Za nim jest portal albo transmiter. - Nie musisz mi mówić... - To na trzy? - Na trzy. - Raz! Dwa! - Trzy! - krzyknęli wszyscy, wyskakując zza ławek. Gwardzista zerwał arras, odsłaniając niewielki portal. Generator nad nim właśnie się iskrzył oznaczając ponowne otwarcie. Purpurat ostrzelał go, rozbijając urządzenie. W tej samej właśnie chwili wysuwała się z niego noga kolejnego zamachowca. Wraz z wygaśnięciem portalu, chlusnęła krew, zgrzytnęła kość i bez żadnego dodatkowego dźwięku obcięta w udzie 23
noga upadła na posadzkę. Towarzyszył jej jednak odgłos ogromnych eksplozji. Zlały się w jedną, ale tak naprawdę w tym samym czasie wybuchły dwa przeciwległe konfesjonały. Jeden przy którym jeszcze przed chwilę ukrywali się żołnierze i agent, rozpadł się, rozdarty lodowatymi odłamkami, drugi niemal stopił się w całości ostrzelany plazmówką Maksa. Wtopieni w metal zamachowcy dogorywali, wrzeszcząc z niewyobrażalnego i nieopisywalnego bólu, gdy ich ciała roztapiały się zlewając w jedno z ciekłą blachą rozbitego konfesjonału Stonka wiedział już, że tej imprezy nie da się ukryć, ani przeczekać. Z niechęcią wyciągnął pistolet i ruszył w kierunku wieży. - Taka broń powinna być zakazana... - westchnął gwardzista, patrząc na rzeź. - Jest - odparł purpurat. - Trzeba mieć na nią specjalne pozwolenie. - Nie będziemy się chyba teraz zajmować drobiazgami? - uciął Maks. - Diakon ma kłopoty. 13. Ludzie rozbiegli się z placu w panice, ochraniani ogniem zaporowym i tarczami energetycznymi przez służby porządkowe. Trzech zamachowców ostrzeliwało plac i Goliata z wieży kościelnej. Diakon zaś odpowiadał ogniem z wieżyczki czołgu nie przerywając przy tym kazania, które jednak zdecydowanie zmieniło wydźwięk. - Żółte dupki! Wy bezbożne karzełki! Już ja was wystrzelam z tej budy jak kaczki z krzaków. W imię Jezusa, Pana naszego, Amen! Zabytkowe cegły rozprysły się pod ostrzałem, ale w ułamku sekundy z dziur po strzałach wychynęły lufy, które opluły plac ogniem, ołowiem i laserem. Diakon zaklął tym razem pod nosem, na tyle cicho, by hełmofon tego nie wyłapał i ponownie wycelował. Dostrzegł wbiegającego na wieżę Stonkę. Kątem oka zauważył jednak co innego. I wtedy zaklął bardzo głośno. 14. Stonka wdzierał się na wieżę ostrożnie, szczególnie, gdy z góry posypał się nagle gruz i tynk. Każdy inny człowiek odruchowo chociażby otrzepałby czarny płaszcz, lub chociaż odgarnąłby kurz z włosów, Stonka natomiast ucieszył się, że wreszcie nie wygląda na wymuskanego pajaca. Przyspieszył kroku i przygotował się do 24
strzału. Na szczycie wieży panował zamęt, seria z Goliata mocno ją uszkodziła, choć nie zdołała zranić żadnego z zamachowców. Wszyscy trzej podnosili się właśnie z ziemi i wpychali lufy swoich giwer w nowo powstałe otwory.. Stonka bez ostrzeżenia strzelił najbliższemu bojownikowi w tył głowy. Czerwone słońce na jego czole chlusnęło czerwienią. Nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji analogiczny strzał Thorson oddał do drugiego z zamachowców. Trzeci zdążył poderwać się z ziemi i wykonać nawrót z pulsatorem. Stonka nawet nie mrugnął okiem na widok zbliżającej się w jego stronę lufy, tylko strzelił Japończykowi w twarz. Dopiero teraz usłyszał, że kanonada na zewnątrz w ogóle nie ucichła. Podszedł do pozostałości okna i wyjrzał. Natychmiast cofnął się i rzucił pędem na dół kościoła. - Maks! Na zewnątrz! Szybko! Na zewnątrz! 15. Przez główną ulicę w stronę placu kościelnego kroczył Akumu 22-05, ultranowoczesny, prototypowy mech. Większy dwukrotnie od Goliata, ignorował jego ostrzał, skupiony na tratowaniu żołnierzy purpuratu, Gwardii Kościelnej i służb porządkowych. Widząc, że już nie zostało mu nic innego, Diakon uruchomił czołg i skierował go na gigantycznego robota. Z kościoła wypadł purpurat, gwardzista i Maks z plazmówką w rękach. - Wasza miłość! - darli się mężczyźni. Diakon spojrzał na bota i zatrzymał Goliata. Asfalt pękał pod ciężarem Akumu, ziemia się trzęsła, szyby w oknach okolicznych budynków pękały jak bańki mydlane. - Zła się nie ulęknę... - mruknął, sprawdzając poziom osłony. Nie był to poziom zadowalający. 16. Akumu 22-05 to blisko czterometrowy humanoidalny robot sterowany przez siedzącego wewnątrz operatora. Gigantyczna maszyna właśnie pluła ogniem z działek i karabinków gatlingowych. Diakon patrzył jak kolejne pociski poszatkowały mu 25