uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 864 053
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 927

Waldemar Łysiak - Szuańska ballada

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :4.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Waldemar Łysiak - Szuańska ballada.pdf

uzavrano EBooki W Waldemar Łysiak
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 94 stron)

3 Waldemar Łysiak SZUAŃSKA BALLADA

4 Waldemar Łysiak SZUAŃSKA BALLADA o „ślepym wojowniku” Gedeonie i o jego pojedynku z „korsykańskim karłem” Bonaparte Krajowa Agencja Wydawnicza Kraków 1991

5 SŁOWO WSTĘPNE Szuańska ballada nie pretenduje do miana pracy historycznej, mimo e jej zawartością są fakty i nic jak tylko fakty, ubrane w moją manierę narracji. Nie jestem bowiem stenotypistą dziejów, tylko pisarzem, nie interesuje mnie historia jako nauka, lecz historia jako karmicielka moich literackich obsesji. Pisząc tę ksią kę, ani przez moment nie starałem się być obiektywny; wolałem narazić się na zarzut, i lepię bajki z rzeczywistości, ni przekazywać rzeczywistość odartą z wyobraźni. Przyjmując taki punkt widzenia i taką metodę nie czułem wahań, wątpliwości ni wstydu, gdy tak samo jak jeden z najwybitniejszych mediewistów europejskich, profesor College de France, Georges Duby: „Nie wierzę w całkowitą obiektywność historyka. Myśl, e mo na dojść do beznamiętnej obserwacji wszystkich faktów przeszłości, jest mitem historiografii pozytywistycznej. Przeciwnie, jestem przekonany, e ka da dobra historiografia jest subiektywna. Jest dziełem człowieka wybierającego problemy, które chce opracować, i ustosunkowującego się do nich w zale ności od własnego modelu ideologicznego” (z wywiadu dla „L'Express”, przeprowadzonego przez Maxa Galio i Sophie Lannes). W.Ł.

6 Ludzie nader rzadko potrafią być całkiem źli albo całkiem dobrzy. Niccolo Machiavelli, Rozwa ania ZAPOWIEDŹ 29 marca 1800 roku. Pałac Tuileries. Przez wieki był pałacem królewskim, zamieszkiwali go Walezjusze, Medyceusze i Burbonowie począwszy od „króla-słońce” Ludwika XIV. Od miesiąca i kilku dni ma kolejnego właściciela, nowe, dopiero co wzeszłe słońce Francji — Napoleona Bonaparte, i nie nazywa się ju „pałacem królewskim”, lecz „pałacem rządowym”. Ta zmiana w nazewnictwie niczego w istocie nie zmienia, tak jak tytuł, który nosi chwilowo Korsykanin: Pierwszy Konsul Republiki, nie zmienia faktu, i władza jego jest absolutna, z ka dym dniem bardziej, dą ąc do miary więcej ni królewskiej. Będzie to miara cezarów. Pogodne przedpołudnie. Pawilon Flory pełen adiutantów, jakichś nie spieszących się oficerów i wrosłych w ziemię cywilów. Pojedynczo i w grupkach, gapią się przez okna lub rozmawiają, zbyt o ywieni, by mogło to być naturalne, lub te ze śmiertelną powagą studiują profil rzeźbionej tralki w balustradzie, jakby był tak piękny, e nic innego na świecie nie mogłoby w tej chwili oderwać ich uwagi. Niektórzy wertują jakieś dokumenty, jakby w całym pałacu nie było do tego lepszego miejsca ni zakręt schodów. Wszystkie schody, wejścia i wyjścia, okna, galerie, korytarze, zakamarki i naro niki murów są tak obstawione, e mysz nie mogłaby się prześliznąć. Gdyby próbowała, trafiłaby ją przynajmniej jedna ze stu kuł wystrzelonych równocześnie ze stu pistoletów. To nawet nie sprawa celności, lecz zwykłego rachunku prawdopodobieństwa. Dlatego w pawilonie Flory pałacu Tuileries 29 marca 1800 roku jest tak gęsto od ludzi zajętych sobą, tralkami i papierami, a widzących tylko wejście. Ciągle puste. Przez okna wdziera się do wnętrza rzeźwe wiosenne powietrze i zapachy od cudownych ogrodów, które zaprojektował Le Nótre, a wykonali Lepaute, Coustou i Coysevox. Ale we- wnątrz jest duszno tą duchotą, którą rodzi napięcie oczekiwania na niewiadome i groźne. Wreszcie jest. W świetle drzwi ukazuje się sylwetka kolosa. Georges

7 Cadoudal, szef band szuańskich z Morbihan, najzacieklejszy wróg Republiki. Konspiracyjne pseudo: Gedeon. Ale to tylko on nim się posługuje, on i jego ludzie. I jeszcze czasami policja. Ci, którzy warują od rana w pawilonie Flory, mówią albo po prostu: Georges, albo: „szuańskie zwierzę”. Zwierzę, które on swą olbrzymią sylwetką przypomina najbar-dziej, to słoń lub raczej mamut. Stukilkudziesięciokilogramowa bryła kości, mięsa i przede wszystkim stalowych mięśni rozsadza mu szwy ubrania. Boją się go, jednym uderzeniem pięści mógłby strącić czaszkę z karku — dlatego jest ich tylu. Jeszcze bardziej boją się o swego „boga wojny”, którego nie wypada ju — jak podczas kampanii włoskiej 1796 roku — nazywać „małym kapralem”, ale który od tego nie urośnie ani o centymetr. Jest mały i przy Cadoudalu będzie wyglądał jak porcelanowa figurka. Wystarczy, e to morbihańskie bydlę poło y mu dłonie na szyi i ściśnie...! Nie mogą pojąć, dlaczego Pierwszy Konsul, jeśli ju miał ochotę spotkać się ze swoim wrogiem, zagwarantowawszy mu uprzednio swobodę wejścia i wyjścia bez względu na wynik rozmowy, dlaczego, do pioruna, uparł się, by rozmowa odbyła się w cztery oczy?! Zamknięty z nim sam na sam Cadoudal za pomocą jednego ruchu ręki będzie mógł osiągnąć cel, o który walczył ju tyle czasu. Có z tego, e sam popełni w ten sposób samobójstwo wiedząc, i rozerwaliby go potem na strzępy — ten człowiek jest do tego zdolny, to urodzony desperado, dla swojej sprawy pójdzie na wszystko! Wielu z cze- kających jest tego pewnych i ci zastanawiają się, czy nie złamać rozkazu i nie pójść potem na kilka miesięcy lub nawet lat do celi, ale w glorii wybawcy Francji. To znaczy: czy jednym błyskawicznym wyrzutem ramienia nie przystawić bestii lufy do ucha i nie nacisnąć spustu teraz, kiedy ich mija, ju ...! aden z mijanych tego nie czyni, a Cadoudal jest coraz dalej. Sztywnieją im ręce na kolbach. Mo e to jego spokój tak mrozi? Ma kamienną twarz, patrzy na wprost, jest sam dla siebie, oni nie istnieją. Po chwili jest ju za późno. Naprzeciw szuanowi wychodzi adiutant Konsula, Rapp, po bokach pojawiają się oficerowie stra y, jest te „pies Bonapartego”, mameluk Rustam, z fosforyzującymi białkami oczu i z dło-nią na rękojeści kind ału. Rapp odbiera od Georgesa list polecający wydany szuanowi przez generała Brune'a i wskazuje dłonią kierunek. Dochodzą do drzwi salonu, Rapp puszcza gościa przodem, wchodzi za nim i zamyka za sobą drzwi. Przez cały czas pozostali będą sterczeć pod tymi drzwiami z pistoletami w dłoniach, gotowi otworzyć kopniakiem i skoczyć na pierwszy krzyk. Tymczasem w du ym salonie, którego wysokie okna wychodzą na taras i ogród, a z plafonu spogląda od czasów Ludwika XIV Minerwa niesiona w triumfie przez swoje ka- płanki, Bonaparte wita Cadoudala i daje adiutantowi znak głową: wynoś się! Rapp wychodzi do gabinetu sąsiadującego z salonem pośrednio (dzieli je maleńka sypialnia), przy czym „zamyka” ka de z drzwi, ale tak dowcipnie, e między skrzydłami pozostają szpary pozwalające penetrować wnętrze salonu wzrokiem. Będą to czynić on i osobisty sekretarz Konsula, Bourrienne, który czekał ju na Rappa w gabinecie. Rozmowa jest długa i gwałtowna i kończy się fiaskiem. Nie doszło do porozumienia. Morbihańczyk wychodzi wściekły, zostawiając Korsykanina w nie lepszym usposobieniu. Musi zrobić tę samą drogę do wyjścia przez szpaler nienawistnych spojrzeń i palców zwierających się na kolbach. Nie wolno iść za nim i śledzić go! — to stanowczy rozkaz Konsula. Oni go posłuchają, tym bardziej e jeszcze nie znają efektu spotkania.

8 Nie posłucha minister policji, osławiony Józef Fouche, który ma w zwyczaju słuchać wyłącznie siebie samego, a swą policję czyni niezale nym państwem w państwie. Bonaparte, znalazłszy się w gabinecie, pyta Rappa: — Dlaczego zostawiłeś drzwi otwarte?! — Miałem was zostawić z takim typem sam na sam...? Otworzyłbym te drzwi tyle razy, ile razy wy byście je zamknęli, panie! — Nie było adnego ryzyka! — To wam się tak wydaje, panie! — odpowiada Rapp. I nie myli się. Po powrocie do swej paryskiej siedziby (Hotel de Nantes) Gedeon patrzy na swoje dłonie jak bochny chleba i w obecności szefa angielskiej siatki wywiadu nad Sekwaną, Hyde'a de Neuville, wyrzuca z gardła krzyk: — Miałem taką ochotę zadusić karła tymi dwiema rękami!!! W tym samym czasie Bonaparte, ju spokojny, mówi krótko do swoich: — Tak czy owak pozostaje tylko jedno. Trzeba z nim skończyć! Mają na to chętkę wzajemnie obaj, tylko e w obu przypadkach będzie to nader trudne do zrealizowania, gdy obaj — polując — będą zarazem pilnowani przez swoich ludzi na ka dym kroku, w dzień i w nocy. Nigdy w swoim yciu Napoleon nie miał bardziej zawziętego i zde- sperowanego wroga. Ani przedtem, ani potem. Ten krwawy pojedynek (padną w jego trakcie dziesiątki trupów) między „ślepym wojownikiem” Gedeonem a „korsykańskim karłem” Bonaparte będzie trwał jeszcze cztery lata i te cztery lata trwale zapiszą się we francuskiej historii i legendzie. „Ślepy wojownik”. Ta metafora, najtrafniej charakteryzująca sposób politycznego i konspiracyjnego działania Cadoudala, nie została wymyślona na u ytek tej ballady — to po prostu dokładne tłumaczenie jego nazwiska. Słowo „cadoudal” jest celtyckim idiomem znaczącym właśnie „ślepy wojownik”. Urodził się z tym nazwiskiem — przepowiednią i wyrokiem zarazem. Jakby na przekór imię przeciwnika te było przetłumaczalne, ale o ile efektowniej. Napoleon urodził się na Korsyce, z nazwiskiem w pisowni włoskiej, gdy rodzina jego wywodziła się z włoskiej szlachty Buonaparte. „Buona parte” znaczy po włosku „dobra część”, „dobra sprawa”, „słuszna sprawa”... Kim był Georges Cadoudal? Ostatnim, po Cartouche'u i Mandrinie, wielkim przywódcą bandy opryszków, korzystającym z anarchii wywołanej wojną domową w Wandei, by królować w zachodniej Francji? Terrorystą, okrutnikiem, zabijaką wykorzystującym politykę dla nasycenia swych awanturniczych ambicji? Takim go przedstawiała propaganda napoleońska począwszy od wydanej w roku 1803, a więc jeszcze za ycia Cadoudala, jego biografii. Czy raczej bohaterem sprawy burbońskiej, a więc antynapoleońskiej, męczennikiem, rojalistowskim świętym? Takim go malują od ponad półtora stulecia historycy nie cierpiący Bonapartego. W takich pracach, jak na przykład Mureta, Gedeon to anioł, antyczny heros, totalny ideał. Takich prac jest o wiele więcej — stanowią one piedestał dla bo ka, na jakiego kreuje się Cadoudala. Józef Fouche

9 Czytając te wszystkie prace, sięgając do pamiętników i źródeł z epoki, doznaje się uczucia swoistego chaosu. Ten tygiel sprzecznych opinii i interpretacji (a jak e często sprzecznych „faktów”) jest swego rodzaju d unglą historiograficzną, w której nie pomaga nawet maczeta logiki. Zresztą — czy wszystko nale y tłumaczyć logiką i czy wszystko musi być racjonalnie wytłumaczalne w historii? A zwłaszcza w człowieku? Czy nie z irracjonalizmu utkane są najciekawsze dziejowe postacie i ich dokonania? Bo mo e prawdą jest, e był wszystkim tym, co wy ej wymieniłem, naraz? I e jak u większości ludzi aden pierwiastek, ani dobra, ani zła, nie wa ył w nim więcej? Mógł więc być i awanturnikiem, i świętym. Pytanie: czy w ogóle mo na być świętym nie będąc awanturnikiem? W Bretanii pozostała po nim legenda. W rodzinnym Morbihan (departament w południowo-zachodniej Bretanii), w tym królestwie szuanerii i reliktów megalitycznych, w którym mówi się jeszcze po celtycku — coś więcej. Są tam ambony, z których napomyka się o nim, i takie chaty, w których jego portrety wiszą jak ikonostasy. Wygasa to w naturalnym procesie zapominania zdarzeń i twarzy, ale jeśli przez tyle lat nie zapom- niano o nim — to coś znaczy. Zwłaszcza gdy słucha się opowieści przy płonących szczapach. Szeptane starczymi wargami brzmią jak wyrosłe z podszytego romantycznym celtyzmem „wątku bretońskiego” średniowieczne „chansons de geste” — eposy miłosno- rycerskie roznoszone po całym świecie przez armorykańskich rybałtów. I tak jak wszystkie, najsławniejsze nawet — o Rolandzie, o Tristanie i Izoldzie, o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, o Graalu — przepojone fantastycznym światem mitów i symboli, mijają się z prawdą, idealizują bohatera, czynią z Cadoudala ostatniego Du Guesclina Bretanii, niepomne, e i ten hetman francuskiego rycerstwa nie był bez skazy i zmazy. I dlatego opowieść ta, poddana obróbce weryfikacyjnej, nie będzie ju „chanson de geste”. W sytuacji jednak, gdy prawda o „ślepym wojowniku” Gedeonie i o jego pojedynku z „korsykańskim karłem” Bonaparte jest nie do wyświetlenia we wszystkich swych aspektach — nie ma powodu silić się na dzieło sensu stricto naukowe. O wiele lepiej się stanie, jeśli w przekazie nie zaginie autentyczny klimat tej gry i objawią się na moment ywe twarze katów i ofiar. Nie będzie to więc monografia, lecz rodzaj literackiej ballady. „Prawda jest tylko kwestią formy” — powiedział Oskar Wilde.

10 Nic bardziej nie przystoi tym, którzy urodzili się do rozkazywania, ni sztuka wojenna; potrafi ona i ludzi podłego stanu wynieść do władzy. Niccolo Machiavelli, Ksią ę Zwrotka I DWIE SZKOŁY Georges, syn farmera Ludwika Cadoudala, urodził się i stycznia 1771 roku w wiosce Kerléano-en-Brech koło Auray. Południe Morbihan, morze tu -tu , stolica departamentu (Vannes) o niespełna dwadzieścia kilometrów na wschód. Matka, z domu Le Bayon, była bardzo piękna i powiła dziesięcioro dzieci, z których tylko pięcioro do yło czasów Rewolucji. Ta druga, z domu Ramolino, która urodziła mu przeciwnika 15 sierpnia 1769 roku w Ajaccio na Korsyce, te była bardzo piękna i bardzo płodna — urodziła ośmioro dzieci. Z tym, e jej potomstwo w komplecie do yło nie tylko czasów Rewolucji, ale i Cesarstwa, co wcale nie wyszło Napoleonowi na dobre. Byli więc niemal rówieśnikami, a pomijając cechy fizyczne, wszystko modelowało się w ich dzieciństwie identycznie, zwłaszcza zaś charaktery. Według tradycji rodzinnej, pewnego dnia, gdy Mme Cadoudal siedziała przed drzwiami domu z niemowlęciem na kolanach, przechodzący ebrak dotknął ręką twarzy dziecka i powiedział proroczo: —Oto ten, który będzie przyczyną wielkich nieszczęść dla siebie i dla swoich bliskich! Takich proroctw w stosunku do Napoleona jego biografowie podają kilka, zaczynając od tego, i Mme Bonaparte powiła najsławniejszego swego syna na kobiercu przedstawiającym bohaterów Homera. Jest faktem, e obaj od najwcześniejszej młodości byli zamknięci w sobie i wyró niali się niezwyczajną dla swego wieku hardością, którą w szkołach nazywano krnąbrnością. Właśnie w szkołach podobieństwo to ujawniło się najpełniej. Cadoudal po ukończeniu szkoły podstawowej w Auray został umieszczony przez ojca w najlepszej szkole regionu — w prowadzonym przez świeckich księ y kolegium Saint-Yves w Vannes. W bramie Saint-Yves znajdował się kamień, który — zgodnie ze starym obyczajem — ka dy nowo wstępujący musiał ucałować. Georges odmówił, a gdy próbowano zmusić go siłą, rzucił się na tłum uczniów i nauczycieli z głową pochyloną do przodu i przedarł jak rozwścieczony byczek przez bramę. W tym samym czasie o trzysta mil od Vannes, w prowadzonej przez zakonników reguły świętego Benedykta najlepszej we Francji królewskiej szkole wojskowej w Brienne-le-Chateau, młody Bonaparte wpada w furię zakończoną torsjami — próbowano go zmusić do odbycia kary na klę-czkach! Olbrzymiejący w oczach, toporny i pozbawiony dziecięcego uroku Morbihańczyk szybko zyskał sobie mir wśród kolegów — zazwyczaj stawał na czele jednej z „band”, które podczas przerw lekcyjnych okładały się kamieniami lub jabłkami. W Brienne Korsykanin grał identyczną rolę. Zachowały się opisy „kampanii” organizowanych przez niego na dziedzińcu szkoły podczas srogiej zimy z 1783 na 1784 rok — najpierw uczniowie wybudowali pod jego kierunkiem wielkie śnie ne fortyfikacje, a następnie całymi, dniami prali się zza tych szańców pigułami. Jest tu wszelako drobna ró nica — ró nica o znamionach symbolu: Napoleon przerwał walkę w momencie, gdy niektórzy nieuczciwi koledzy poczęli faszerować śnie ne kule kamieniami.

11 Obaj nie ustępowali na krok nikomu — ani nauczycielom, ani kolegom. Cadoudal bił się przy ka dej okazji i — jak eby inaczej — zawsze wygry-wał. Bonaparte ju w wieku trzynastu lat wyzwał na pojedynek młodego Pougeta des Ilets, który obraził jego ojca, a gdy kilku kolegów wdarło się do nale ącej do niego części ogrodu — wygnał ich za pomocą siekiery! Nie pomagały adne kary. Nauczyciele w końcu zrezygnują i jeden z nich powie o Napoleonie: — Ten smarkacz jest z granitu, który kryje wulkan. A smarkacz odpowie: — Wolę być pierwszym robotnikiem w fabryce ni drugim profeso-rem w Akademii! Czy by ju znał Cezara? To mo liwe, za czasów jego bytności w Brienne w teatrzyku szkolnym wystawiono Śmierć Cezara, a poza tym czytał zachłannie, odkąd tylko nauczył się czytać. W ka dym razie odpowiedział niemal słowami Cezara, który rzekł: „Wolę być pierwszym na wsi ni drugim w Rzymie!” Zupełnie tak samo myślał Cadoudal. Obaj wyró niali się głębokim poczuciem lojalności i wiernością danemu słowu. Cadoudala mo na byłoby zabić, a nie powiedziałby jednego zdania, jeśliby nie chciał powiedzieć. Bonaparte był jedynym świadkiem wykroczenia, które popełnili koledzy. Poszedł „do kozy” za nich, poniewa nie chciał podać ani jednego nazwiska. Obie ich szkoły, chocia sławne, były dość ubogie i nędznie wypo-sa one. W Saint- Yves, składającym się z kilku budynków pobudowanych przez jezuitów, długie łańcuchy ponurych klas z drewnianymi ławkami bez pulpitów i stołów, zimą przejmujący chłód, małe okienka mroczące wnętrza, obskurnie i podławo. Podobnie jak w klasztornym Brienne. Obaj nale eli do najbiedniejszych uczniów i przeszli twardą zaprawę o głodnych

12 ołądkach i pustych kieszeniach. Ale aden nie próbował korzystać z pomocy kolegów — nie nale eli do rasy ebraków. Cadoudala dokarmiała rodzina skromnymi wiktuałami przysyłanymi z domu. Bonaparte napisał do ojca 6 kwietnia 1783 roku: „Ojcze mój! Jeśli nie mo esz dostarczyć mi środków lepszego utrzymania, to zabierz mnie stąd! Mam ju dość obcowania z pajacami, którzy górują nade mną wyłącznie za pomocą pieniędzy!” Uczono ich wszystkiego, czego uczono wówczas młodych ludzi: matematyki, fizyki, historii, geografii, języków i oczywiście religii. Ten ostatni przedmiot był dla Napoleona rzeczywiście ostatnim, dla Georgesa zawsze pierwszym. W swoim yciu zabijał wielokrotnie z zimną krwią, dzień po dniu, ale nie było takiego dnia, w którym by się kilkakrotnie nie modlił. Rzadkie te były niedziele Cadoudala bez mszy — te tylko były jej pozbawione, podczas których nie mógł zsiąść z konia i wypuścić pistoletu z dłoni. Nigdy się to nie zmieniło: sztylet skrzy owany ze spluwą i krzy na ołtarzu. Oto cały Gedeon. Zmienili natomiast — on i Korsykanin — swe zapatrywania społeczne bądź polityczne, które o ywiały ich w czasach szkolnych. Mały Napoleon początkowo nienawidził wszystkich otaczających go Francuzów i odgra ał się głośno, e gdy dorośnie, wyzwoli Korsykę spod okupacji francuskiej. W miarę jednak jak dorastał i wchłaniał w siebie wraz z językiem kulturę francuską (czy raczej to ona wchłaniała jego), zmieniał swój stosunek do drugiej ojczyzny. Zaczęła mu się stawać pierwszą, a właściwie obie zlały się w jedno. Gdy w roku 1786, po rocznych studiach w wy szej szkole wojskowej w Pary u i roku słu by w garnizonie w Valence, wyje d ał jako siedemnastoletni porucznik na Korsykę, był ju sercem i duszą Francuzem, gotowym walczyć z bronią w ręku o Korsykę francuską. Metamorfoza Cadoudala miała miejsce kilka lat później i związana była z wybuchem Rewolucji. Moment rewolucyjnego fermentu na rodzinnej ziemi Georgesa nastąpił w grudniu 1788 roku (miał akurat równie siedemnaście lat), gdy Stany Bretońskie otwarły swą sesję. W parlamencie tym znajdowało się zaledwie czterdziestu dwóch przedstawicieli stanu trzeciego (mieszczaństwo), trzydziestu duchownych i a dziewięciuset sześćdziesięciu pięciu szlachciców i arystokratów. Ta dominacja „dobrze urodzonych” od pierwszego posiedzenia wywoływała gwałtowne sprzeciwy bur uazji, a napięcie dosięgło szczytu, gdy zaczęto rozwa ać projekt utworzenia szkoły morskiej dla młodzie y szlacheckiej. Jeden z „zakompleksiałych adwokatów” — jak dowcipnie nazywali stan trzeci posłowie błękitno-krwiści — krzyknął wówczas: —A nasi synowie? Gdzie pójdą?! Na co markiz de Tremargat odparł ze spokojem: —Do szpitala. Owa replika miała wartość iskry wrzuconej w beczkę z pro- chem. Dwudziestopięcioletni syn adwokata, Jan Wiktor Moreau (zapamiętajmy go, gdy odegra on istotną rolę w zakończeniu tej ballady), który czmychnął ze szkoły do armii i którego ojciec zmusi do powrotu na lawę, porwał przyjaciół z wydziału i z okrzykiem: „Vaincre ou mourir!” zaatakował klasztor, w którym schroniła sią szlachta. Walka na szpady i kije trwała trzy godziny, padli ranni, w końcu dzięki kilku rozsądnym mieszczanom zawarte zostało armistycjum. Ale Moreau nie zrezygnował, zaczął zwoływać młodzie z Nantes, Angers, Saint Malo, Rennes i całej Bretanii. Istotne dla nas

13 jest to, e zanim ta burza ucichła, jeden z „adresów” popierających Moreau napłynął z Vannes, od młodzie y z kolegium Saint-Yves. Przewodził tym nastoletnim partyzantom sprawy ludu syn wieśniaka, Georges Cadoudal. Na razie wszystko jest w porządku. Młody demokrata, przesiąknięty do szpiku uczuciami religijnymi, nie tylko nie cierpiał szlachty, ale równie nie ywił zbytniej miłości do kleru, podobnie zresztą jak całe, skądinąd bardzo religijne, bretońskie chłopstwo. Nie ma w tym nic dziwnego — duchowieństwo, oficjalnie pierwszy stan w państwie, stanowiło wówczas potę ny obóz polityczny i było wielkim obszarnikiem posiadającym liczne ziemie i przywileje, nie licząc stu milionów dziesięcin. To właśnie w określony sposób determi-nowało stosunek chłopstwa do kleru i wiara w Boga nie miała tu nic do rzeczy. W początkach roku 1789, to jest wówczas gdy Cadoudal solidaryzował się na szkolnej ławie z Moreau, cala Bretania była tak jak on umiarkowanie antyklerykalna. W przeciągu zaledwie dwóch lat sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. W roku 1791, na mocy uchwalonej w Pary u Cywilnej Konstytucji Kleru, zgodnie z którą tylko ci księ a mieli prawo pełnić swe obowiązki duchowne, co na ową konstytucję przysięgli wierność państwu, rozpoczęły się we Francji represje przeciw kapłanom „niekonstytucyjnym”. Bardzo szybko stały się one zwykłym pretekstem usprawiedliwiającym terror antyreligijny. I wówczas lud bretoński, tolerujący dotychczas uderzanie kleru po kieszeni i nawet zamykanie klasztorów, zmienił front stając w obronie swych księ y. By to zrozumieć, nale y sobie uświadomić, e chłop francuski wcale nie był tak biedny, jak to przedstawiano niegdyś w demagogicznych pracach na temat „ancien régime'u” i Rewolucji (słusznie zauwa ył Gaxotte, i „cią ący nad chłopem system po- datkowy zmuszał go raczej do demonstrowania ubóstwa”), a ju zupełnym nonsensem było uogólnianie słów teoretyka La Bruyére'a, który tak opisał w swych Charakterach wieśniaków przedrewolucyjnych: „Spotyka się jakieś dziwne stworzenia, samców i samice czarne, sine i spalone od słońca”. Poza tym początkowa niechęć do kleru była niechęcią przede wszystkim w stosunku do zamo nych „ksią ąt Kościoła” i stanowiła u chłopów coś w rodzaju chwilowej złości dziecka — nie na długą metę. Gdy chłop spostrzegł, e krzywda dzieje się ju nie tylko dostojnikom kościelnym, ale i ich „własnym” probo- szczom — wściekł się. „Kler” na nowo stał się dlań „kapłanami”, a e tradycja kultowa zawsze była we wsiach rzeczą świętą — chłop chwycił za broń. I to pod wodzą tylko na to czekającej szlachty (tej ostatniej mało zale ało na klerze, a bardzo na ukręceniu głowy Rewolucji). 13 lutego 1791 roku całe Morbihan stanęło w ogniu. Trzy tysiące chłopów ruszyło na Vannes i rozpoczęło walkę z dobrze uzbrojonym garnizonem w obronie swej religii i swych kapłanów, gdy obie te rzeczy na nowo uto samiano. Trzynastu powstańców padło, szesnastu było rannych, trzydziestu jeden zostało uwięzionych. Ta pierwsza pora ka rozwścieczyła lud jeszcze bardziej; Rewolucja odtąd ju nigdy nie była na zachodzie i północy Francji popularna, a zalą ki buntu tliły się nieustannie. Nakreśliłem ogólne tło metamorfozy Cadoudala, przejdźmy teraz do niego samego. Georges opuścił kolegium Saint-Yves w wieku dwudziestu lat, gdy wyrzucono z pracy kierujących przybytkiem świeckich księ y. Nigdy nie darzył swych belfrów sympatią, ale owa brutalna i gremialna „dymisja” nie podobała mu się. Rozpoczął się, najkrótszy w jego yciu, etap zawodowej działalności cywilnej. W dzień pracował jako kancelista u nota- riusza w Auray, wieczorami uczęszczał do lokalnego klubu. Uzupełniał gorączkowo luki

14 w swym wykształceniu i starał się zgłębić przyczyny wydarzeń, które od pewnego czasu wprawiały jego rodzinne strony w stan spazmu. W jego gigantycznym łbie rozgrywała się własna rewolucja. I kiedy po zgilotynowaniu w styczniu 1793 roku króla Ludwika XVI i zarządzeniu w lutym tego roku poboru trzystu tysięcy rekrutów sąsiadująca z Morbihan Wandea zerwała się do buntu (marzec 1793) — metamorfoza Georgesa Cadoudala dopełniła się. Wystąpił wraz z rebeliantami przeciw Rewolucji, do walki za sprawę dynastii burbońskiej, księ y i szlachty. Tak, tej samej szlachty, która uprzednio takich jak on uwa ała za bydło robocze i w najlepszym przypadku za nieposłuszeństwo posyłała „do szpitala”. Teraz jednak szlachta zrobiła się nader uprzejma dla braci wieśniaków i agitowała ich do insurekcji, jako e samymi tytułami trudno walczyć, potrzebne jest do tego równie mięso armatnie. I jeszcze raczyła poobsadzać dowództwa oddziałów (przywódcy pochodzenia chłopskiego byli rzadkimi wyjątkami). A Cadoudal, który bił brawo, kiedy Moreau starał się wydusić szlachtę, stał się teraz jej gorliwym poplecznikiem. Czy by przestał ją nienawidzić? Nie, to uczucie nigdy nie wygaśnie w nim do końca — zdecydował po prostu, e sprawa chłopów i księ y, a więc ludu i religii, jest tą, za którą będzie walczył, a eby ją wygrać, trzeba poddać się rozkazom szlachty, gdy w przeciwieństwie do niej chłopi i księ a nie znają się na strategii wojennej. To ostatnie rozumowanie było słuszne, gorzej było z logiką następnego: kiedy ju zmia d y się jakobińskich Terrorystów, którzy zastąpili ołtarze gilotynami, na tronie znowu zasiądzie dobry król z familii de Bourbon i miłosierdzie Karykatura Georgesa Cadoudala

15 katolickie zatriumfuje we wszystkich sercach, a chłopom otworzy się raj na ziemi. Czy nie nazywał się Cadou-dal, co po celtycku znaczy „ślepy wojownik”? W marcu 1793 roku Georges zaciągnął się do szuanów, a konkretnie do grupy uzbrojonych w widły i kije chłopów z okolic jego rodzinnej wioski. Powstańców nazywano szuanami (,,les chouans”) od jednego z ich pierwszych szefów, Jana Cottereau, noszącego pseudonim „Szuan” („Le Chouan”), gdy zwoływał swoich ludzi naśladując znakomicie głos puszczyka, który to ptak po francusku zwie się „chat-huant”. Nazwa ta początkowo, przed powstaniem, u ywana tylko w odniesieniu do przemytników (przemytnikiem był właśnie Cottereau), potem do powstańczych oddziałów chłopskich, stała się w końcu powszechna dla całego zbrojnego ruchu rojalistowskiego we Francji, mającego na celu obalenie Republiki i przywrócenie Burbonów, zwłaszcza zaś w Wandei, Bretanii i Normandii. Ściślej jednak rzecz biorąc, termin „szuaneria” oznaczał ruch chłopski, walczący arystokraci zaś zwali się rojalistami. I taka właśnie terminologia obowiązywać będzie w tej balladzie. Oddział Cadoudala zamierzał opanować Auray i dostał baty. Zadenun-cjowany Georges wylądował w celi, skąd wywleczono go po kilku dniach, odziano w mundur i wcielono do oddziałów republikańskich walczących z wandejską ,,armią katolicko- królewską”. Uciekł do tej armii, korzystając z pierwszej okazji, i znalazłszy się w oddziale sławnego Bonchampsa przeszedł cały bojowy szlak powstańczy roku 1793, wszystkie zwycięstwa i pora ki i straszliwy odwrót spod Chollet, gdzie zginął jego dowódca. Niemal cudem udało mu się wyjść cało z Savenay (23 grudnia 1793) roku), z masakry, w której „armia królewsko-katolicka” znalazła swój grób. Był ju wówczas kapitanem. W tym samym 1793 roku przebywający na Korsyce Bonaparte opowiedział się ostatecznie przeciw rojalistom, za Republiką. Nie z miłości do rewolucyjnego „motłochu” (jego sło- wo), którym gardził (patrząc, jak przera ony demonstracją rewolucyjną Ludwik XVI zało ył czapkę frygijską i ukłonił się tłumowi z okna pałacu, Napoleon powiedział z pogardą: „Tchórz. Nale ało powystrzelać z armat kilkuset z tej hołoty, pozostali rozbiegliby się!”), lecz z nienawiści do „ancien regime'u”, do tych paniczyków, którzy przedrzeźniali jego korsykański akcent w Brienne i którzy mimo swej tępoty mieli krwią zagwarantowane prawo do władzy i ucisku. Nie miał nic przeciw upuszczeniu jakiejś części tej krwi na rzecz równości społecznej. Zwłaszcza zaś od czasu, gdy rojaliści podnieśli bunt. Na Korsyce ruchawka wybuchła prawie równocześnie z powstaniem rojalistowskim w Wandei. I tak samo jak tam, rebelianci zwrócili się o pomoc do Anglii. Co prawda nie był to zryw rojalistowski, lecz separatystyczny (chodziło o oderwanie Korsyki od Francji), ale sam fakt wyciągnięcia ręki do odwiecznego wroga skompromitował ten ruch w oczach Napoleona bez reszty. Uwa ał, e obca pomoc kompromituje ka dą sprawę. Zanim się obejrzał, jego rodzina stała się jedynym profrancuskim stronnictwem na płonącej wyspie. Musieli zwijać manatki i uciekać do Marsylii. W grudniu 1793 roku, dokładnie na pięć dni przed rzezią Wandejczyków pod Savenay, dowodzona faktycznie (lecz nie formalnie) przez Bonapartego armia republikańska zdobyła szturmem rojalistowski Tulon i sprawiła rebeliantom krwawą łaźnię. Za wspaniałe pokierowanie oblę eniem Napoleon otrzymał stopień generała. Tak zakoń-czył się dla niego okres młodzieńczej edukacji, to jest nauki wojowania. Miał dwadzieścia cztery lata i zamierzał rozpocząć grę o większą stawkę. Ta zwrotka ballady jest wyjątkowo rytmiczna: Cadoudal zakończył swój „szkolny” etap w tym samym roku, dokładnie w tym samym czasie, równie wybierając wspinanie

16 się po szczeblach za pomocą sztuki wojo-wania. Powróciwszy spod Savenay do domu, wytyczył sobie długą samo-dzielną drogę do tego samego celu, którego nie osiągnęła Wandea. W czasie gdy karne oddziały generała Turreau, zwane „piekielnymi legiami”, równały ją ogniem i mieczem, rozstrzeliwując tysiące jeńców, zaczął formować własny oddział partyzancki. Nie musiał ju liczyć na przegraną szlachtę, zdą ył nauczyć się od niej sztuki dowodzenia. Było w tym jego zapamiętaniu coś z ascezy średniowiecznych świętych pustelników. Jego jedynym przyjacielem był towarzysz wojaczki, identyczny fanatyk Piotr Mercier, zwany Mercier-la-Vandée, delikatny i wykształcony, o trzy lata młodszy, uwa any przez rodziców Georgesa za członka rodziny. Wiosną 1794 roku do Kerleano przyjechała z Chateau-Gontier (jej rodzice posiadali tam ober ę) Lukrecja Mercier — w odwiedziny do brata. Miała siedemnaście lat, była piękna, skromna i dobra. Cadoudal miał dwadzieścia trzy lata i z miejsca się zakochał. Z wzajemnością. Postanowili jednak odło yć ślub do czasu, a Rewolucja padnie i Burbonowie odzyskają tron! Będą powtarzali ten refren przez następne lata na drodze do celu, którym okazała się śmierć. Refren ywcem wyjęty z ust trubadura śpiewającego melancholijną bretońską „chanson de geste”.

17 Nic nie przynosi takiej sławy, jak wielkie czyny i bohaterstwo (...) i temu sława przy- padnie w udziale, co równie niezawodnym jest jako wróg i jako przyjaciel, bo gdy po której stronie się opowie, mo e nań ona liczyć bez zastrze eń. Niccolo Machiavelli, Ksią ę Zwrotka II DROGI DO SŁAWY Początki nie były najlepsze. Z kilku skaptowanych przez Georgesa w Auray młodych ludzi jeden zdradził. Ten motyw będzie się równie powtarzał w jego yciu jak refren, do śmierci. W przeciągu zaledwie piętnastu miesięcy ju po raz drugi wypłacono zań srebrniki — i nie po raz ostatni. Nocą 30 czerwca 1794 roku w Kerleano zaroiło się od andarmów. Cadoudal, jego rodzice, szesnastoletni brat Julian, stryj Dionizy i Piotr Mercier, „nawleczeni” na jeden sznur, powędrowali do więzienia w Auray, a stąd do galerniczego zamku w Breście, zatłoczonego ju jęczącym tłumem arystokratów, mieszczan i chłopów. Wówczas takie forteczne nory najuczciwiej zrównywały społeczeństwo. Mme Cadoudal nie wytrzymała katorgi. Będąc w cią y, została przeniesiona do szpitala. Tam poroniła i zmarła. W tym samym więziennym szpitalu skończył stryj Dionizy. Proroctwo starego ebraka zaczęło się sprawdzać lub te — jeśli przyj-miemy, e zostało zmontowane przez potomków rodziny post factum — dopiero rodzić. Na początku roku 1795 Cadoudalowi i Mercierowi udało się zbiec. Skorzystali z niedbalstwa stra y i wymknęli się z zamku w strojach marynarskich, dostarczonych przez przyjaciół z zewnątrz. W Kerleano zastali wszystko spalone bądź splądrowane, ale kryjówka, której tajemnicę zdą ył wyjawić Georgesowi przed śmiercią stryj Dionizy, ostała się nie tknięta (dziewięć tysięcy franków w luidorach i talarach). Za część tych pieniędzy Cadoudal zabezpieczył los młodszego rodzeństwa, resztę przeznaczył na kontynuowanie walki. Gdy andarmeria ponownie wkroczyła do Kerleano, nie było go ju we wsi. Rozpłynął się złowieszczym cieniem w interiorze Bretanii, pełnym nie kończących się równin i głębokich lasów, które odtąd będą jego domem i królestwem. Rozpoczynał prawie sam, z Mercierem i garstką takich jak on despe-rados, wyjętych spod prawa, azylu i spokoju ducha. Samotny był w szkole i samotny teraz, gdy wokół stali kompani z bronią, i tak samo samotny będzie ju zawsze, nawet wówczas, a zwłaszcza wówczas, gdy otaczać go będzie cała armia. Có to jest armia konspiracyjna? Dwa słowa mieszczące tysiące ludzi bez nazwisk i twarzy, ludzi, którzy w ka dej chwili mogą cisnąć to wszystko do diabła i iść do domu, by dobrze się na reć i dobrze naspać z kobietą! Tylko jego nazwisko i dane personalne były znane w Pary u, potem w całej Francji, dokładnie, coraz dokładniej, i z ka dym rokiem dro sze. W pewnym momencie cena za jego głowę urosła do takiej sumy, przy której ścigany zaczyna się zastanawiać, czy nie opłacałoby się sprzedać samego siebie. Ale to przyszło potem. Na razie był samotnym zwierzęciem, wiecznym uciekinierem, kryjącym się wśród prehistorycznych dolmenów, przebie-gającym zachody słońca jak czarna sylwetka na czerwonym horyzoncie w teatrze marionetek, kochanek nocy, śpiący

18 gdzie się da, na trawie, w jaskini, w chłopskiej chacie, zmęczony, brudny i zaszczuty, l kąsający boleśnie, do krwi, w gardło, tyle razy, ile się dało, z tą nadnaturalną szybko-ścią, z jaką kąsa osaczony wilk. Oddział jego szybko powiększał się. Wstępowali doń głównie chłopi nienawidzący Republiki i mający z nią jakieś porachunki lub jakieś długi do spłacenia, zbiegli przestępcy, pokrzywdzeni mieszczanie, ludzie z zamiło-waniem do rozboju, przemytnicy, dezerterzy z armii republikańskiej, rybacy, drobni dzier awcy, którym „Niebiescy” (tak nazywano w Bretanii wojska rządowe — od koloru mundurów) pogwałcili ony, etc. Oczywiście nie tylko ochotniczo, chocia apologeci Cadoudala „dawali głowy” za to, e wśród jego podwładnych byli sami ideowi wolontariusze. Szkoda, e swego czasu ktoś nie potra- ktował tego „dawania” na serio, bez trudu bowiem mo na udowodnić, i werbownicy Georgesa przebiegali kraj oferując za przystąpienie trzysta franków i obiecując stały ołd. Zaczęło się od namawiania do „obrony księ y”, a skończyło się na przymusowych zaciągach w momencie, gdy ju nikogo nie trzeba było bronić. W pewnym okresie swej działalności party- zanckiej Cadoudal zagarniał siłą w okolicy wszystkich nie onatych mę czyzn, którzy ukończyli piętnasty rok ycia! Inna sprawa, e starał się być ojcem dla swoich ludzi, wymagającym i surowym, lecz sprawiedliwym. Wobec siebie był najbardziej wymagający i surowy. Lubili go, gdy mówił ich językiem i był chłopem tak jak większość z nich, nie sprowadzał ich do roli bydła i mięsa armatniego, lecz dawał status honorowych bojowników za wiarę i tradycję, czcił Dziewicę Marię i świętą Annę i najwyraźniej nie powodował nim interes osobisty. Jego sztabowcy nazywali go „Monsieur Georges”, podczas gdy ni si podwładni mówili: Papa Gedeon. Wielki Sędzia Izraela Gedeon, tak jak i on syn wieśniaka, przy pomocy jedynie trzystu ludzi pobił Madianitów i uwolnił swój lud od zagro enia. Cadoudal potraktował ten pseudonim jako proroctwo, zamiast uczynić z niego symbol historycznej nauki. ydowski Gedeon nie ściągał do siebie tłumów, lecz dokonał ostrej selekcji, wybie-rając najlepszych z najlepszych — przyjrzał się, jak jego ludzie gaszą pragnienie w rzece, i zabrał ze sobą tylko tych trzystu, którzy klęcząc i chłepcząc wodę przy brzegu nie przestali rozglądać się na boki i ani na moment nie wy- puścili mieczy z rąk. Georgesowi woda słu yła wyłącznie do picia. Póki nie urósł w siłę, dopadał na drogach małe patrole lub kurierów i posyłał do ziemi. Potem zaczął nękać co skromniejsze garnizony polowe. W odpo-wiedzi rządzący Francją Konwent wysłał swych emisariuszy, którzy rozwalali kościoły, posągi świętych i ywych kapłanów, szerząc propagandę antyreligijną i prorewolucyjną za pomocą płomiennego słowa i płomiennych agwi. Insurekcja Cadoudala ró niła się od wcią tlących się powstań w Wandei, Bretanii, Normandii, Poitou i Anjou swym charakterem ludowym. Wszędzie na czele stali arysto- kraci: d'Autichamp, d'Antigné, de Scépeaux, de Châtillon, de Boisguy i de Frotté, tylko w Morbihan najbardziej znany przywódca (było tam kilka „legionów szuańskich”, Cadoudal Szuan proszący N. M. Pannę o pobłogo- sławienie broni (sztych z epoki)

19 stał na czele operującego w okolicach Auray) nie nosił ,,de” przed nazwiskiem i był zwykłym chłopem. Chocia w sztabie jego znalazło się później kilku „dobrze urodzonych” i posłusznych mu (!) kawalerów, większość oddziału zawsze stanowił ywioł plebejski. Konflikt między Gedeonem a przywódcami szlacheckimi narastał od początku insurekcji. Wiosną 1795 roku nawiązano pertraktacje rozejmowe między Konwentem a powstańcami i Georges udał się w okolice Rennes na spotkanie dowódców rojalistowskich z wysłan-nikami Pary a. Ci ostatni, usłyszawszy ądanie pełnej amnestii dla rebeliantów i emigrantów rojalistowskich, wolności kultu i opinii oraz wycofania oddziałów rządowych w zamian za uznanie Republiki i poddanie się jej prawom, wpadli we wściekłość i zaczęli grozić „bezczelnym buntownikom”. Obrady przedłu ały się w nerwowej atmosferze, która powoli załamywała wyperfumowanych paniczów, zmęczonych ju tułaniem się po wsiach i wieczną bezsennością — stawali się coraz bardziej ulegli. Gdy rozmowy zaczęły przybierać nader „konstruktywny” charakter, doszło do ich brutalnego zakłócenia. Wstał nagle z miejsca zgrzebnie odziany wieśniak, warknął niecenzuralne przekleństwo i trzasnąwszy drzwiami opuścił salę. Był to Cadoudal. Za nim wyszli dwaj jego „goryle”, Saint-Régent i Guillemot. Między innymi efektem demonstracji Georgesa było to, e tylko dwudziestu szefów rojalistowskich zgodziło się (w kwietniu) zło yć broń na warunkach Konwentu. Ludność zbuntowanych regionów uznała tę dwudziestkę za zdrajców, a pokój okazał się iluzoryczny i bardzo krótkotrwały. W czerwcu flota angielska wysadziła na półwyspie Quiberon desant w postaci armii zło onej z emigrantów rojalistowskich. Szuani bretońscy połączyli się z nią i wspólnie ruszono na Rennes. Cadoudal, chocia przeklinał ekspedycję, uwa ając ją za samobójczą dla rojalistów (mówił o tym głośno na radzie wojennej, lecz arysto- kratyczny „beau monde” kwitował jego słowa pogardliwymi uśmieszkami), wprowadził swoich ludzi do walki i w momencie, gdy republikański generał Hoche dobijał ju całą imprezę (lipiec 1795), Morbihańczycy stanowili przez wiele godzin jedyną zaporę dla zwycięzców. Zasługi Gedeona w czasie tej niewczesnej wyprawy wyniosły go ponad wszystkich innych Jakobin stojący na stra y Republiki (obraz Ludwika Boilly) Kapitulacja „armii katolicko-królewskiej” w Wandei (sztych z epoki)

20 dowódców: przewidział koniec i potrafił zmniejszyć rozmiary klęski. Między innymi uratował od niechybnej masakry tysiące kobiet, starców i dzieci, którzy zbiegli się ze wszystkich zakątków Morbihan, by ujrzeć białe sztandary i krzyczeć „Vive le Roi!”, podczas gdy „Niebiescy” kąpali ju białe lilie we krwi. W ten sposób ujawniły się jego znakomite talenty militarne — pod tym względem zaczął się zbli ać do remisu z Bonapartem. Byli godni siebie i dlatego ta ballada ma właściwy smak, jaki bowiem byłby sens opiewania pojedynku nierównych talentami adwersarzy? Szczytowym osiągnięciem Georgesa było wyprowadzenie swego oddziału z ostatecznego pogromu emigranckiej armii. Jest zresztą rzeczą charakterystyczną, e prawdziwi znawcy wojen stawiają wielkim wodzom wy sze noty nie za wygrane bitwy i kampanie, lecz za prawidłowe odwroty po przegranych, za uratowanie sił manewrowych w sytuacji teoretycznie beznadziejnej. Eksperci cenią Napoleona nie tyle za Austerlitz czy Wagram, ale przede wszystkim za genialny odwrót spod Moskwy i przejście Berezyny z resztą Wielkiej Armii. Cadoudal świetnym mane-wrem wydostał swój oddział z kotła, po czym przeprowadził go w bezpieczne miejsce robiąc dwadzieścia pięć mil bez straty jednego człowieka i myląc ślady pogoni. Całowano go za to po rękach, a Morbihańczycy oświadczyli, e mają ju dość słuchania głupich paniczów. W rezultacie, 2i sierpnia 1795 roku, zebrani w zamku Grandchamp dowódcy legionów rojalistowskich Morbihan mianowali go szefem sztabu głównego. W październiku dowodził ju całym szuańskim Osłaniany przez grenadierów Bonaparte podczas zamachu stanu 18 brumaire’a (litografia Raffeta)

21 powstaniem w Dolnej Bretanii, stając się jedną z kilku najsławniejszych osobistości insurekcji. Miał wówczas dwadzieścia cztery lata. Dokładnie w tym samym miesiącu (5 października) Napoleon strzelał w Pary u kartaczami w tłumy szturmujących Konwent rebeliantów rojalistowskich i w trzy tygodnie później (21 października) został mia-nowany naczelnym wodzem Armii Wewnętrznej. Zaiste — fascynujący jest wystukany przez historię rytm tej ballady. 26 października narodził się Dyrektoriat i nowe władze republikańskie zajęły się chwilowo tym, od czego nowe rządy zaczynają zawsze — umacnianiem władzy. Do Morbihan powrócił pozorny spokój, chłopi pracowali jak dawniej na polach i tylko przemykające się nocą sztafety Gedeona mówiły prawdę o lawie drzemiącej pod skorupą tej sielanki. Cadoudal wykorzystał ten moment wytchnienia na zaopatrzenie swych oddziałów. Przychodziło ono z Anglii i odbierane na wybrze u wędrowało na dziesiątkach wozów do kryjówek w głębi lądu. Pewien kapitan brytyjski, chcąc zobaczyć ,,na własne oczy” najzacieklejszego wroga Republiki, zszedł nocą na ląd. Spodziewał się ujrzeć wyniosłego, uzbrojonego po zęby zbira, który kieruje wyładunkiem broni. Pokazano mu rosłego człeka, po kolana w wodzie, dźwigającego do brzegu skrzynię z karabinami... Trudno się dziwić, e podwładni kochali Cadoudala. Z tego samego powodu, a nie za zwycięstwa, ołnierze francuscy kochali swego „małego kaprala”. Za to, e kiedy był głód, jadł wraz z nimi suchy chleb lub nie jadł nic, chocia jako wódz naczelny mógłby dostać kurczaka; i za to, e kiedy w Egipcie wydał rozkaz: „Konie tylko dla rannych!”, a ordynans sądząc, e zakaz nie dotyczy wodza, przyprowadził mu rumaka, Napoleon zdzielił go w twarz szpicrutą, krzycząc: „Nie słyszałeś, co powiedziałem?” Wojska rządowe dowodzone przez Hoche'a próbowały przeciwdziałać dostawom broni angielskiej, jednak gdy tylko się zbli ały, głos puszczyka zwoływał szuanów i „Niebiescy” wpadali w zasadzkę. Gedeon starał się nie manewrować ofensywnie — ograniczył się do obrony chłopów przed rekwizycjami. Po tragedii quiberońskiej szuani byli jeszcze zbyt słabi na większą akcję, ale i Hoche nie był w stanie odnotować liczących się sukcesów, o czym tak pisał do Pary a: „Wojna w Morbihan przybiera niepokojący obrót. Owszem, prowadzimy ją, ale nie mogę zagwarantować, czy skończymy”. Generał Hoche był człowiekiem trzeźwo myślącym, szybko tedy doszedł do wniosku, e nie zlikwiduje się ruchu ludowego samą siłą, bez likwidacji przyczyn buntu. Tote w początkach roku 1796 wydał proklamację gwarantującą Bretończykom wolność kultu, nie zaprzestał jednak walki. Inaczej mówiąc, stosował teraz jednocześnie metody marchewki i kija. Pierwsza skłoniła wielu zmęczonych partyzantów do zło enia broni; kij spadł na opornych, odbierając ycie między innymi dwóm gwiazdom sił rojalistowskich, Charette'owi i Stoffletowi (schwytano ich i rozstrzelano). Załamało to odporność Georgesa. Widząc, e wiele państw ju akceptuje Republikę i nawet papie z nią pertraktuje, uznał, i dalszy opór byłby bezsensowny. Zaprzestał walki. Rojalistowscy przywódcy, „niekonstytucyjni” księ a i szuanie wyszli z podziemia i w zachodniej Francji znów zapanował spokój. Ale znowu tylko na chwilę. Mianowani przez jakobinów nowi „konstytucyjni” księ a, urzędnicy i właściciele ziemscy profilujący z wojny domowej poczuli się zagro eni i w obawie przed powrotem dawnych autorytetów i właścicieli rozpętali kampanię intryg, prowokacji i donosów. Udało im się szybko wzniecić chaos. Na nowo zaczęli szaleć szpicle, więzienia wchłaniały zdekonspirowanych dowódców powstańczych, prostych szuanów i kapłanów przedrewolucyjnych. Rozstrzeli-

22 wano ich setkami, bez sądu, lub w najlepszym razie zsyłano do zwanej „suchą gilotyną” Gujany. Powstańcy zrozumieli, e haniebnie ich oszukano, i rozproszyli się po kraju, zaprzysięgająć Republice krwawą zemstę. Georges, który „zapadł się pod ziemię” tak jak inni, nie zamierzał ju jak inni parać się dalej małą odwetową guerillą. Podczas gdy Bretania i Normadia pławiły się w bezproduktywnych okrucieństwach obu walczących stron — raz jeszcze przemyślał sobie wszystko od nowa i doszedł do wniosku, e aby wygrać, trzeba zebrać większe siły i wystąpić z celem konkretniejszym ni dotychczas. Celem była dlań od początku restauracja monarchii katolickiej, ale przecie nawet gdyby udało się osiągnąć zwycięstwo w polu — jedno, drugie czy dziesiąte — nie rozwiązałoby to problemu samo przez się. Choćby udało się opanować całą zachodnią i północną Francję (co zresztą pozostawało w sferze marzeń, zwa ywszy słabość sił i kłótnie między okręgowymi gwiazdami powstania) — Pary nie padłby od tego. Georges doszedł do wniosku, i podstawowym celem pośrednim, wiodącym do osiągnięcia celu ostatecz- nego, musi być ściągnięcie pomocy z zagranicy (Anglia), ale przede wszystkim ściągnięcie na ziemię francuską jakiegoś księcia z królewskiej familii de Bourbon. Najlepiej przebywającego na emigracji w Anglii hrabiego d'Artois, który obejmie naczelne dowództwo, zlikwiduje wszystkie waśnie, poderwie za sobą tysiące Francuzów i w momencie militarnego zwycięstwa wkroczy do Pary a, by wymościć tron dla króla. Proste, prawda? Nie od parady nosił Cadoudal takie, a nie inne nazwisko. Ślepota morbihańskiego wojownika była tu identyczna jak w przypadku wyboru pseudonimu — polegała na niewyciągnięciu odpowiednich wniosków z lekcji historii. Wszelako tym razem „ślepy wojownik” Gedeon zgrzeszył cię ej, albowiem sprawa była du o większej wagi, a lekcja o kilka tysięcy lat świe sza — zaledwie sprzed kilku miesięcy. Gdy 8 czerwca 1795 roku zmarł w Temple mały syn Ludwika XVI, Ludwik XVII, dla rojalistów Jego Królewską Mością stał się stryj chłopca, hrabia Prowansji, który przybrał imię Ludwika XVIII. Ten zniewieściały tłuścioch nie nadawał się do wojaczki, rojaliści liczyli więc na jego brata, „dobrego jeźdźca”, księcia Karola hrabiego d'Artois, noszącego tytuł Jego Królewskiej Wysokości. Burbon ten, w istocie rzeczy dureń i łajdaczyna, a co najgorsze — tchórz, wylądował we wrześniu z trzema tysiącami emigrantów na wyspie Yeu i rozkazał jednemu z lepszych wodzów powstania, Charette'owi, zabezpieczyć mu lądowanie na wybrze u Wandei. Uradowany Charette zebrał natychmiast dziesięć tysięcy szuanów, opanował brzeg i zaczął czekać na ksią ęcy krok z wyspy na kontynent. Czekał i czekał, a 18 listopada 1795 roku doczekał się wiadomości, e ksią ę stchórzył i umknął z powrotem do Anglii. Rozwścieczony Charette napisał wówczas do Ludwika XVIII: „Sire, podłość waszego brata zniweczyła wszystko. Pozostaje nam tylko bezu ytecznie zginąć w waszej słu bie”. Co te w niespełna pół roku później uczynił. Karol hrabia d’Artois (portret Gérarda)

23 Teraz ju wiemy, na przybycie jakiego Burbona liczył Cadoudal. Mira tego przybycia to kolejny, zgubny dla Georgesa, refren ballady o nim. Będzie on powracał po ka dej zwrotce. Zaczął nasz bohater od wysłania do hrabiego d'Artois listu z opisem swojej koncepcji, błaganiem o przybycie i podniesienie sztandaru wielkiej wojny wyzwoleńczej. Czas był właściwy, zwa ywszy, e najlepszy ołnierz Republiki, Napoleon Bonaparte, przebywał akurat po drugiej stronie Alp, ugrun-towując swą sławę likwidowaniem kolejnych armii austriackich w Italii. Odpowiedź Jego Królewskiej Wysokości hrabiego d'Artois do „jego drogiego Georgesa” była tyle wykrętna i kłamliwa, co gładka. J.K.W. stwierdził, i po prostu dyszy niepohamowaną ądzą stawienia się na polu walki, wszelako rozliczne trudności zmuszają go niestety do pohamowania wojennej gorączki, nie mówiąc ju o tym, e brat król kategorycznie rozkazał mu nie ruszać się na razie z Anglii. Odrobina prawdy tkwiła jedynie w tym ostatnim zdaniu. Otó „brat król”, przebywający równie na emigracji (we Włoszech i w Niemczech), orientując się, e we Francji działa kilka stronnictw politycznych opozycyjnych wobec Dyrektoriatu i e kryptorojaliści wiodą wśród nich prym, polecił wszystkim swoim „poddanym” wstrzymać się chwilowo od wystąpień zbrojnych, gdy zaistniała szansa przywrócenia monarchii w sposób bezkrwawy, za pomocą przygotowywanych w Republice wyborów. I nie mylił się. W wyborach do izb parlamentarnych w marcu i kwietniu 1797 roku rojaliści odnieśli wielkie zwycięstwo, obsadzając prawie wszystkie zwolnione fotele (dwieście trzy na dwieście szesnaście). Ale Dyrektoriat w odpowiedzi na to dokonał wojskowego zamachu stanu (tak zwany 18 fructidora) i wysłał rojalistów gremialnie na bezterminową wycieczkę zaoceaniczną do Gujany. Jeśli wszystko to wygląda nieco skomplikowanie, to wyjaśnię krócej i prościej: rojaliści francuscy chcieli przywrócić monarchię za pomocą obalenia konstytucji republikańskiej, Dyrektoriat zaś uratował tę konstytucję w drodze zamachu stanu, to jest gwałcąc ją, jako e według konsty-tucji zamach stanu stanowił przestępstwo. W Bretanii efektem 18 fructidora było gwałtowne nasilenie represji antyszuańskich. Georges postanowił przeczekać tę burzę z dala od jej epicentrum i potem odwrócić jej furię przeciw Pary owi. Przestał ju być zwykłym szefem bandy, osiągnął wystarczającą sławę, by móc stanąć przed Burbonami i rozmawiać jak partner. Wyjechał do Anglii. W grudniu przyjmowano go w komitecie rojalistowskim w Londynie z największymi honorami, fetując, jak bohatera. Zatrącająca o astrologię rytmiczna zbie ność wydarzeń wcią trwa w tej balladzie. Dokładnie w tym samym grudniu 1797 roku Pary z niebywałym entuzjazmem witał Napoleona, który po pobiciu Habsburgów i zało eniu Francji włoskiego buta stał się bohaterem narodowym. Powróćmy jednak do Cadoudala. Przez kilka miesięcy cała sfora satelitów hrabiego d'Artois, wszyscy ci hrabiowie, wicehrabiowie, markizowie, baronowie, ksią ęta et consortes, wysilali się na coraz gorętsze komplementy wobec syna chłopa, któremu jeszcze niedawno nie podaliby nawet ręki. Ale układ się zmienił — teraz ten wieśniak stał się ich najostrzejszym mieczem we Francji. Dlatego zawiesili mu na piersi najwy sze odznaczenie burbońskie — Order Hyde de Neuville (1776 – 1857), szef Agencji

24 (kawalerski) Świętego Ludwika, i mianowali generałem. A dziw, e Cadoudal nie pojmował farsowości tego festiwalu umizgów. Napoleon, biorący w tym samym czasie udział w podobnych farsach urządzanych na jego cześć przez ludzi (Dyrektorów i ministrów), którzy bali się go i nienawidzili identycznie jak arystokracja fetująca chłopa nienawidziła Cadoudala — zachował większą rezerwę. Ordery, chocia sam je później ustanawiał, uwa ał zawsze za „zabawki dla dorosłych dzieci”, hołdami pochlebców zaś gardził. „Tymi samymi rękami, którymi dzisiaj biją brawo, jutro mogą cię powiesić” — powiedział do jednego ze swoich ludzi. Wybrali przeciwne strony barykady i zdą yli ju bardzo daleko zajść na swoich drogach do sławy. Ale tylko jeden z nich miał oczy szeroko otwarte na wszystkie pułapki i mira e tego szlaku. Drugiego przeznaczenie skazało na ślepotę.

25 Ludzi nale y albo zjednywać sobie pieszczotą, albo niszczyć, bo za drobne krzywdy będą się mścili, a doznawszy wielkich nie będą ju w stanie. Niccolo Machiavelli, Ksią ę Zwrotka III TWARZĄ W TWARZ Przez siedem miesięcy Georges sterczał w Londynie czekając, a panowie skończą go chwalić i zaczną, działać. Nie doczekał się. Wracając w czerwcu 1798 roku do Bretanii wiózł kilka enigmatycznych obietnic i worek nic nie kosztujących odznaczeń dla swoich leśnych „chłopców”, którzy z chęcią wymieniliby te błyskotki na trochę dobrej broni i prochu. Rozpoczęło się oczekiwanie — bo Gedeon wcią się łudził — na Burbona. Na razie jednak J.K.W. hrabia d'Artois zamiast siebie wysłał szuanom „forpocztę” w postaci generalissimusa hrabiego de Béhague. Ten stareńki oficer sądził, e w Morbihan przywitają go zwarte szeregi defilujące do wtóru werbli i łopotu białych sztandarów. Nie zastawszy niczego podobnego obraził się, wrócił czym prędzej do Holy-Rood (angielska siedziba hrabiego d'Artois) i oznajmił, e w Bretanii „nie ma śladu rojalizmu” (!). W efekcie J.K.W. wysłał do Cadoudala list z zapewnieniem o swym „nieustającym głodzie walki”, ubolewaniem, e chwilowo niestety nie mo e, i przyrzeczeniem, i gdy przyjdzie decydujący moment, „osobiście da sygnał do ataku”. Kawaler Orderu Świętego Ludwika, Georges Cadoudal, uwierzył w te słowa i oparł na nich nadzieje na przyszłość. Cadoudal znaczy po celtycku „ślepy wojownik”. Kolejny rok przeznaczył na reorganizację i udoskonalenie swej armii powstańczej. Podzielił kontrolowany przez siebie obszar na dziewięć okręgów, zaprowadził ścisłą dyscyplinę, stworzył korpusik kawalerii, kompanię artylerii i słu bę sanitarną. Najwięcej wysiłku poświęcił rozbudowie siatki korespondencyjno-wywiadowczej, starając się wtykać swoich szpiegów do ka dego urzędu, klubu, kawiarni i sztabu garnizonowego. Miał ich nawet, za pośrednictwem agentury rojalistowsko-brytyjskiej, w siedzibie paryskiej policji! W terenie szpiegiem Georgesa był w zasadzie ka dy Morbihańczyk, nawet dzieci. Gdy zbli ał się gdzieś oddział republikański, ludność wiwatowała krzycząc: — Naród! Oto naród! ołnierze przyjmowali ten entuzjazm z zaskoczeniem i zachwytem, nie wiedząc, e jest on dźwiękowym sygnałem ostrzegawczym dla szuanów, rodzajem morbihańskich tam-tamów. W tym poje-dynku na, jak e często decydującą, szybkość informacji Republika dysponowała silnym atutem — wynalezionym przez Chappe'a i wprowadzonym do u ycia przed kilku laty telegrafem optycznym, którym (za pomocą ruchomych ramion umieszczonych na wie ach zamków i kościołów) mo na było przekazać depeszę z krańca na kraniec Francji w pół godziny. Republika nie wiedziała jednak, e szuanie wynaleźli telegraf optyczny w tym samym czasie i e równie tajnym kodem, z nie mniejszą szybkością, przekazywali sobie wiadomości za pomocą... skrzydeł