NAKŁADEM SOLARIS UKAZAŁYSIĘ M.IN.:
Ben Bova „Mars"
Pat Cadigan „Wgrzesznicy"
Thomas R.R Mielke „Sakriversum"
Andreas Eschbach „Wideo z Jezusem"
Steph Swainston „Rok naszej wojny"
Robert Silverberg „Długa droga do domu"
WPRZYGOTOWANIU:
Ben Bova „Saturn"
Pat Cadigan „Głupcy"
John Crowley „Aegipt"
Fritz Leiber „O krok od zguby"
Thomas R.P.Mielke „Attyla"
Andreas Eschbach „Jeden bilion dolarów"
Oleg Diwow „Wybrakowani"
Maria Galina „Ekspedycja"
Juan Eslava Galan „Jednorożec"
Kathleen Ann Goonan „Crescent City Rhapsody"
almanach „Kroki w nieznane"
OBROŃCYWACHLARZA:
Wirus mroku
Wysłannik
Wybawca
WASILIJ
GOŁOWACZEW
WIRU/
MROKU
Obrońcy Wachlarza cz. I
Przełożył
Piotr Ogorzałek
SOLARIS
Olsztyn 2005
Od tłumacza
„Obrońcy Wachlarza" Wasilija Golowaczewa - cykl utwo-
rów połączonych konsekwentną fabułą - to powieść z kluczem.
A właściwie z wieloma kluczami. Niezależnie od wciągającej,
dynamicznej fabuły, autor rozpoczyna w nim swoistą grę z czy-
telnikiem, podsuwając mu dodatkowe „bonusy" wzbogacające
satysfakcję z lektury. Już pierwsza część „Wirusa Mroku" daje
nam wyrazisty przedsmak „literackiego labiryntu" do jakiego
zaprasza nas Wasilij Wasiliewicz.
Klucz pierwszy:
Jest nim konstrukcja fabuły, tworząca coś w rodzaju postmo-
dernistycznego komiksu, czerpiącego pełnymi garściami z kla-
sycznych kulturowych, literackich archetypów. Główny bohater,
nadczłowiek (Superman), wraz ze swym wiernym giermkiem
musi uratować świat (a właściwie wszechświat, całą masę rów-
noległych wszechświatów), a także uwolnić ukochaną porwaną
I przez siły zła, pokonując po drodze niezliczone przeszkody
- głównie magicznej natury. Aby tego dokonać wstępuje na Drogę
(liczne w tekście nawiązania do taoizmu) rozwoju fizycznego (tu
nasycenie tekstu technikami i filozofią wschodnich sztuk walki)
i samorozwoju duchowego.
Drugim kluczem jest konstrukcja całego utworu - oparcie jej
na głębszym systemie filozoficznym, kosmogonicznym. Cała idea
Światów Wachlarza oparta jest na religijno-filozoficznym trakta-
cie Daniiła Andriejewa „Róża światów", który w Rosji oficjalnie
o Wasilij Gołowaczew
ukazał się dopiero w 1991 r. Autor (filozof, poeta, mistyk) pisał
ją w latach pięćdziesiątych, pod koniec życia, w więzieniu i choć
nie miał (i nie mógł mieć) żadnej stycznos'ci z „Władcą Pierście-
ni" ta kultowa rosyjska pozycja ma wiele wspólnego z dziełem
Tolkiena, choć walka sił dobra z siłami zła, reprezentowanymi
tutaj przez komunistyczny ustrój totalitarny ze Stalinem na czele,
jest u Andriejewa raczej traktatem moralnym, metahistorycznym,
próbą stworzenia nowego świata opartego na etyce, braku agresji
- połączeniu pogańskiej radości życia, monoteistycznego udu-
chowienia i szerokiej, współczesnej wiedzy naukowej. Złe siły
— dążące do hegemonii nad wszechświatem i przemycające do
niego zło, reprezentowane są u Andriejewa przez demony: igwy,
raruggi, żrugry (występujące także w powieści Golowaczewa).
Podstawowym zaś założeniem „Róży światów" jest podział na-
szego wszechświata na nieskończoną wręcz liczbę „światów rów-
noległych", w których toczy się walka pomiędzy siłami światła
i siłami mroku dowodzonymi przez „naczelnego demona" Denicę
(będącego w ziemskiej ikonografii zbuntowanym aniołem).
Słowo Denica pochodzi od staroruskiej nazwy porannej We-
nus, etymologicznie od słowa „dzień". Ten element także często
występuje u Gołowaczewa - Denica, Lucyfer (anioł gwiazdy lub
planety Wenus), Tlahuizcalpantecutli będący emanacją Quetzal-
coatla jako gwiazdy porannej Wenus itd.
Kosmologia Andriejewa zakłada istnienie wielkiej liczby
równoległych światów, noszących wspólną nazwę Shadanaka-
ru. Wiele użytej przez Andriejewa i zapożyczonej przez Goło-
waczewa terminologii ma sanskryckie pochodzenie, związane
z fascynacją autora „Róży światów" hinduizmem i Indiami,
choć znaczna część tych terminów to stylizowane neologizmy.
Także u Andriejewa istnieją równoległe rzeczywistości, w któ-
rych funkcjonuje wielowymiarowa i wieloczasowa przestrzeń,
światy posiadające wiele wymiarów przestrzennych i ani jednego
czasowego, itd.
Trzeci klucz wprowadza swoistą grę z czytelnikiem i związa-
ny jest z założeniem, że wszelkie mity i literatura (fantastyczna)
Wirus mroku 7
Ziemi jest rodzajem odbicia przesączającej się z innych s'wiatów
równoległych, chronów, informacji o realiach tychże światów.
Kiedy bohaterowie odwiedzają kolejne chrony, natykają się na
pierwowzory rzeczywistości, które przesączyły się we fragmenta-
ryczny i zdeformowany sposób do ziemskiej literatury i mitologii.
Opisywanie wszelkich nawiązań i cytatów mija się z celem (niech
rozpoznawanie tych przemyconych przez autora nawiązań będzie
dla czytelników dodatkowym smaczkiem lektury, wyszukiwanie
nawiązań, aluzji do istniejących mitów, powieści SF czy fantasy,
które są w tekście Gołowaczowa obecne i tworzą specyficzny
koloryt jego dzieła). Warto jedynie wiedzieć, że mogą pojawić
się one na różnych poziomach powieści. Mogą być subtelne, rzu-
cone mimochodem, jak np. nazwa Ziemi „rosyjskiego pakietu",
Soacera nawiązuje do nazwy marsjańskiego miasta z „Aelity"
A.Tołstoja. Mogą też one konstytuować cały świat, do którego
trafiają bohaterowie. Atztaamtotl, planeta opanowana przez
cywilizację Indian jest konglomeratem indiańskich wierzeń, kul-
tury, narzeczy i obyczajów. Panteon bóstw azteckich, elementy
wierzeń, obyczajów, języka Indian Quiche, Olmeków, Tolteków,
kamienne głowy, kult jaguara, pierzasty wąż, to swoisty indiański
tygiel kulturowy (funkcjonujący w powieści wedle ziemskiej
geografii w okolicach współczesnego Charkowa).
W kolejnych częściach cyklu „Obrońcy Wachlarza" bohate-
rowie trafią m.in. do świata Świętej Rusi opartego na rosyjskich
podaniach i bylinach, a także do światów zamieszkałych przez
inteligentne dinozaury, pszczoły, czy nawet „światów niemoż-
liwych" z punktu widzenia ziemskich praw fizyki. Elementem,
który szczególnie uatrakcyjnia kolejne części cyklu jest sukce-
sywne „umagicznianie" realiów.
Towciąga!
PIERWSZYSZCZYT
ŻÓŁTODZIÓBWirus
mrok
u
1
1
ROZDZIAŁ 1
Nikita pełną piersią wciągnął chłodne,
wieczorne powietrze;
zakończył się najdłuższy czerwcowy dzień,
deszcz zmył upał
i zaduch, i park był wypełniony zapachami
kwiatów i traw.
- Wzdychasz, jakbyś' cos' stracił - zauważył
jego towarzysz,
ledwie sięgający mu głową do podbródka. -
Jesteś' zmęczony?
Ale przecież tańczyłeś' dziś wspaniale!
Rzekłbym nawet, że na
granicy swoich możliwości. Nie jestem
oczywiście estetą, lecz
moim zdaniem taki taniec wymaga nie tylko
mistrzowskich
umiejętności, lecz także najwyższej kultury
ruchu, wyjątkowej
plastyczności i koordynacji. Zrobiłeś na
wszystkich, także na
mnie, ogromne wrażenie. Czy nie było to
przypadkiem poże-
gnanie z zespołem?
Nikita ukosem spojrzał na swego
towarzysza, oświetlone-
go rozproszonym światłem pobliskiej latarni.
Tojawa Takeda
- Tola, jak nazywali go przyjaciele - miał
trzydzieści dwa lata,
ojca Japończyka i matkę Rosjankę. Po ojcu
odziedziczył perkaty
nos, ukośne niczym szparki oczy, czarne, lśniące
włosy, niewzru-
szoność i opanowanie, po matce zaś duże usta,
szerokie kości
policzkowe i pewną nieśmiałość, nieco dziwną
w przypadku
mężczyzny i wojownika. Inżynier elektronik,
kandydat nauk
technicznych. Posiadacz czarnego pasa aiki-
dziutsu. Kolekcjoner
antycznej białej broni i starych traktatów
filozoficznych. A obok
niego Nikita Suchow, Nik, Kit, albo po prostu
Suchow - akrobata,
gimnastyk, tancerz solista w grupie show-
baletu.
Nikita przypomniał sobie, jak się poznali.
W niedzielę lub w sobotę chodził z
przyjacielem do sau-
ny w Kriwokoliennom. Tamtego razu jego
przyjaciel, sąsiad
z bramy, wyjechał w delegację i Suchow wybrał
się sam. Gdy
łaziebny zorientował się, że miejsce jest wolne,
wpuścił jednego
ze swych znajomych, którym okazał się właśnie
Tojawa Ojamo-
wicz Takeda.
12 Wasilij
Gołowaczew
Kiedy Nikita, po dwukrotnym zaliczeniu suchej
sauny
i parówki, odprężał się w basenie, podszedł do niego
niewysoki
w porównaniu do akrobaty, młody Japończyk, w
którym wyraźnie
płynęła europejska krew. Choć był raczej szczupły, pod
jego skórą
prężyły się liny stalowych mięśni.
- Proszę wybaczyć - rzekł uprzejmym tonem,
kucając na
brzegu basenu. - Mam na imię Tola. - Po rosyjsku
mówił bez
akcentu. - A pan?
- Suchow - Nikita uchylił oczy, stojąc po pierś' w
wodzie.
- Tak się nazywam. Na imię mam Nikita. Ale wszyscy
nazywają
mnie po prostu Suchow.
Nowo poznany znajomy rozes'miał się cicho.
- Ja też, prawdę mówiąc, nazywam się inaczej:
Tojawa Take-
da. Tola to wariant zrusyfikowany. Widziałem tu pana
dwa razy,
ale pewien szczegół dopiero teraz zwrócił moją uwagę.
- Jaki? - Nikita miał siłę tylko na krótkie repliki.
Tola do-
tknął palcem wskazującym jego ramienia: sąsiadowały
na nim
ze sobą cztery pieprzyki, z których każdy wyraźnie
przypominał
cyfrę „siedem".
- Devini numeri.
- Co takiego?
- To po łacinie - święte cyfry. Rzecz w tym, że
interesuję
się nieco ezoteryzmem i matematyką Pitagorasa, a on
napisał na
temat tych cyfr cały traktat.
- I co z niego wynika?
Japończyk wyciągnął rękę i Nikita dostrzegł na
jego przedra-
mieniu trzy pieprzyki podobne do jego własnych,
przypominające
jednak cyfrę „osiem".
- Trzy ósemki są znakiem wielkiej
odpowiedzialności - kon-
tynuował Tola łagodnie. - Zaś pana cztery siódemki są
symbolem
anioła. Ludzie z takim znakiem umierają w
dzieciństwie, zaś
jeśli uda im się przeżyć, znajdują się w stanie
permanentnego
zagrożenia.
Nikitę opuściła cała senność; chłopak zaczął go
intrygo-
wać.
Wirus mroku_________________________________________13
- Jeśli chodzi o anioła, zgadzam się z panem; moja mama
wciąż mi to powtarzała. Jeśli jednak chodzi o niebezpieczeństwo...
Naprawdę pan w to wierzy? W mistykę?
- W mistykę, nie. W magię cyfr, tak.
I tak właśnie poznali się przed rokiem i zostali przyjaciół-
mi, chociaż Tola był o sześć lat starszy od Nikity. Podobnie jak
przyjaciele z teatru, także rzadko nazywał go po imieniu, częściej
zwracając się do niego: Naznaczony albo Suchow. Niekiedy zaś,
w zależności od tego, jak traktował jakiś postępek Suchowa,
skracał jego imię, nazywając albo Nikiem, jeśli był z niego za-
dowolony, albo Kitem, jeśli uważał, że nie ma racji. Takeda po
swojemu zrozumiał spojrzenie przyjaciela.
-Jesteś dzisiaj jakiś dziwny, Nikki. Jeśli chcesz, poznam cię
Z ładną dziewczyną.
Nikita pokręcił głową.
- Według chrześcijańskiego dogmatu, kobieta jest źródłem
pokusy i grzechu. W naszym zespole jest dwadzieścia kobiet, więc
na swym sumieniu mam już wystarczająco wiele grzechów.
- Już ja dobrze wiem, jak ty grzeszysz. Wykapany anioł.
Nieprzypadkowo nosisz te trzy siódemki na ramieniu. Wina nie
pijesz, mięsa nie jesz, z kobietami nie sypiasz. Chyba że czegoś
nie wiem? Mój pierwszy nauczyciel aikido wiedział wszystko
o pięciu „ma".
- Pięciu „ma"? Przypomnij mi, o co chodzi.
- To elementy kultu w tantryzmie: madja - wino, mansa
- mięso, ma-tsja - ryby...
- Już sobie przypomniałem: mudra to gesty, tak? 1 majthuna
-czyli, mmm...
- Właśnie kobiety. Jeśli możesz się bez nich obejść, w po-
rządku. Nie ma w tym nic złego. Jednak mimo wszystko radził-
bym ci zająć się aikido. Albo kung-fu.
- Ale po co? Nie mam zamiaru się z nikim bić.
- Aikido nie polega na umiejętności walki. To przede wszyst-
kim filozofia, stosunek do życia, do samego siebie, samodoskona-
lenie. To sztuka i nauka, a przede wszystkim - kultura życia.
14 Wasilij (jołowaczew
- Nie wciskaj mi tu bajek. W trakcie całej swojej historii
ludzkos'ć z jakiegoś' powodu kochała walkę, chociaż akrobatyka
czy gimnastyka wymaga lepszej koordynacji i jeszcze większej
kultury poruszania się.
Takeda posmutniał.
- W tym przypadku przyznaję ci rację. Jednak właśnie dlate-
go powinieneś zająć się kempo, masz ku temu znakomite predys-
pozycje. Ależ dziś tańczyłeś! Długo się przygotowywałeś?
- Długo - Nikita znów wrócił pamięcią do dzisiejszego
wieczoru, odczuwając w całym ciele przyjemne zmęczenie i ból
przeforsowanych mięśni.
Do zespołu baletowego Korieniewa trafił po ukończeniu
szkoły taneczno-choreograficznej Smirnowa, trenując jednocze-
śnie akrobatykę w reprezentacji Rosji i posiadając międzynaro-
dowy stopień mistrzowski. Oczywiście, zdarzały się problemy,
kiedy treningi w reprezentacji kolidowały z próbami w balecie,
jednak Nikicie udawało się jakoś w ciągu dwóch lat godzić ze sobą
treningi i pracę. W odróżnieniu od przyjaciół nie lubił chodzić do
nocnych klubów. Choć zdarzało mu się bywać w Olimpijskim,
przyjemność sprawiały mu zupełnie inne rzeczy. Bez względu
na swój wzrost - metr dziewięćdziesiąt trzy - i solidną wagę,
był akrobatą z iskrą bożą, jak mawiał Tola, dodając także: masz
wrodzony talent, w dodatku oszlifowany. Jednak również w tańcu
Nikita nie miał sobie równych, przyćmiewając sławę samego
Korniejewa, który stworzył zespół współczesnego estradowego
show-baletu i całkowicie go sobie podporządkował. Nikita był
urodzonym solistą, kochał taniec i rozumiał jego naturę, czemu
sprzyjała także atmosfera w domu: matka sama kiedyś tańczy-
ła i wykładała choreografię, a ojciec był niezłym muzykiem,
skrzypkiem, dopóki nie umarł niespodziewanie na zawał podczas
jednego z gościnnych występów za granicą.
Początkowo Korniejew wyznaczał młodemu tancerzowi rów-
norzędne role, nie zwracając uwagi na stały wzrost jego mistrzo-
stwa i klasy, z czasem jednak zaczął dostrzegać, że sam schodzi
na drugi plan i dla Nikity nastały ciężkie czasy. Wyróżniając się
Wirus mroku 15
wśród innych wykonawców, był zmuszony dopasowywać swój
temperament, siłę, elastyczność i dynamikę do ogólnego ruchu,
gdyż Korniejew przestał mu przydzielać solowe partie prawie we
wszystkich programach.
Przemęczywszy się tak jakieś pół roku i zastanawiając się
już nad przeniesieniem do innych zespołów, choćby do baletu
klasycznego, a propozycje były, Nikita postanowił nagle stworzyć
własny program i pokazać go na konkursie mistrzów baletu. Przy
opracowywaniu programu ogromną pomoc okazała mama, dając
kilka rad oraz pokazując film wideo z występami wiodących świa-
towych figurowców. Niezatarte wrażenie zrobił na Nikicie taniec
Tollera Cranstona, kanadyjskiego profesjonalisty występującego
w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, którego przez
ćwierć wieku nie przewyższył żaden z jego następców. Nigdy nie
widział takiej plastyczności, piękna ruchu i niezwykłych figur
i gorąco zapragnął dokonać czegoś podobnego, jednak nie na
lodzie, lecz na scenie.
Trenował niemal rok, nikomu, nawet Takedzie, nie zdra-
dzając swoich planów, a potem nagle nie wytrzymał: zatrzymał
grupę po próbie, mówiąc, że przygotował niespodziankę, włączył
kasetę z muzyką i przez dwadzieścia minut fruwał nad sceną
w porywie jakiegoś szalonego natchnienia, łącząc plie, piruety,
fouette i arabeski* w nietypowe i skomplikowane kombinacje.
Być może już wtedy wiedział, bądź przeczuwał, że nigdzie nie
zaprezentuje już tego tańca, także na konkursie.
Taniec nie miał nazwy; łączył w sobie elementy wielu
klasycznych i estradowych tańców, stylu rap i breakdance oraz
improwizacji; oprócz tego występowały w nim niezwykle trudne
pas akrobatycznych skoków i figur gimnastycznych, a także wy-
myślone przez tancerza subtelne, plastyczne przejścia i sprężyste
ruchy, imitujące pełny gracji i siły chód leoparda, skoki polującej
pantery, ataki węża i groteskowe susy gibbona po gałęziach.
* - grupy przysiadów, póz, skoków i obrotów w balecie
it> wasuij uoiowaczew
Do połączenia całej tej złożonej tanecznej przestrzeni Nikita
wykorzystał czystość, szlachetność i plastykę szkoły rosyjskiej,
rytmikę Hammera, czarnego pieśniarza i tancerza lat dziewięć-
dziesiątych dwudziestego wieku oraz doświadczenie liczącej
tysiąclecia indyjskiej kultury tańca. Główne style szkół bharat na-
tyam i kathak - dzięki niezwykle dopracowanej mimice i ruchom
rąk, a także swoistemu systemowi kanonicznych ruchów.
Gdy muzyka ucichła, w sali, która okazała się wypełniona
po brzegi - plotki o „konkursowym przeglądzie" rozeszły się po
wszystkich pomieszczeniach teatru i w sali obecni byli wszyscy
pracownicy - zapanowała kompletna cisza. Nie było słychać ani
jednego skrzypu, dźwięku czy klaśnięcia! Jedynie czyjeś ciche wes-
tchnienie. I tak, w pełnej ciszy, Nikita zszedł ze sceny, uśmiechając
się do Takedy, który w milczeniu wziął go pod rękę.
Tak, najwyraźniej było to pożegnanie. W każdym razie
z zespołem, jeśli nie z teatrem w ogóle. I wszyscy to zrozumieli,
oprócz chyba tylko Korniejewa, który próbował coś mówić
w ślad za wychodzącym Nikitą, wydawać jakieś polecenia i nagle
zamilkł w pół słowa, gdyż wszyscy wstali i na stojąco żegnali
tancerza burzą oklasków.
- Idziesz do domu? - Tola Takeda zmrużył oczy, patrząc na
niego z zamyśleniem i zrozumieniem.
Nikicie zrobiło się ciepło na duszy: niekiedy odnosił wraże-
nie, że przyjaciel bez trudu czyta w jego myślach, współczując
mu i czując to, co on. Znalazł u Brandta czterowiersz:
Liczne bywają skutki tańca,
Niewinną młodość zatruwając:
Rozwiązłość, pycha i zuchwałość,
Grubiaństwo oraz arogancja *
I dodał:
- Brak ci tylko tego ostatniego.
- Odprowadzisz mnie?
- Brant S. - Statek głupców.
Wirus
mroku
17
- Nie, przejdę się parkiem. Chcę pobyć sam. Jutro o
drugiej
jemy obiad u ciebie w instytucie.
Takeda uderzył dłonią w podstawioną rękę tancerza, nie
zdą-
żył jednak zrobić nawet kroku, gdy z parku doniósł się
straszny
świst i hałas, od którego zadrżała ziemia. Coś eksplodowało
ze
straszliwym hukiem, po alejkach parku rozeszło się
jadowite
syczenie, zagłuszone oddalającym się tupotem nóg. Niebo
nad
północną częścią osiedla rozświetliły jasne, błękitnozielone
bły-
skawice. Po czym zapadła cisza.
- Co to było? - uniósł Nikita brwi ze zdziwieniem.
Takeda spojrzał na rękę, na której palcu widniał pierścień
o wymyślnym kształcie: w głębi czarnego kamienia płonął pur-
purowy pięciokąt.
- O, Susanoo*! Idź do domu, Kit, później
porozmawiamy.
Coś mi się tu bardzo nie podoba.
- Ale też to widziałeś? Będzie burza, czy co?
- Nie wiem. Na razie. - Inżynier bezszelestnie
rozpłynął się
w mroku nocy. Nikita żartował niekiedy, że chodzi on jak
ninja,
choć w żarcie kryło się jednak ziarnko prawdy: Takeda od
dziec-
ka trenował aiki-dziutsu, najpierw pod okiem dziadka,
Sokaku
Takedy, który zachował technikę skupiania życiowej energii
szkoły Daitoriu, potem zaś z ojcem, i w wieku trzydziestu
dwóch
lat opanował tajniki wschodnich sztuk walki i został
menkyo
- mistrzem wyższej klasy. Co nie przeszkadzało mu
zajmować
się filozofią i pracować w Instytucie Elektroniki.
Nikita uśmiechnął się do swych myśli i niespiesznie
ruszył
boczną alejką parku w kierunku wyjścia na parking, na
którym
stał jego samochód, nie przydając znaczenia dziwnym
dźwiękom
i błyskom. Jednak właśnie w tej chwili koło jego losu
zboczyło
z wyjeżdżonej koleiny i ruszyło ku dziwnym, tajemniczym
i przerażającym wydarzeniom, na które zupełnie nie był
przy-
gotowany.
Bóg deszczu, burzy i błyskawic (jap.)
18 Wasilij Gołowaczew
Zdążył przejść jedynie trzecią część alejki, zwracając uwagę
na całkowity brak czynnych latarni, gdy nagle z lewej strony, za
krzewami czeremchy, rozległ się okrzyk, a za nim głuche ciosy,
szamotanina, kolejny okrzyk, a następnie długi, pełen bólu jęk.
Potem wszystko ucichło.
Czując jak przechodzi go dreszcz, Nikita zatrzymał się nie-
pewnie, wpatrując w mrok. Było ciemno i nie dało się dostrzec, co
dzieje się w krzakach. Suchow z natury nie był tchórzem, nie lubił
też jednak porywać się z motyką na słońce, przedkładając rozum-
ny kompromis nad otwartą walkę, choć fizycznie był rozwinięty
znakomicie. Zajmował się jednak taką dyscypliną sportu, która nie
budzi w człowieku poczucia wrogości i chęci zwycięstwa przez
przemoc; w akrobatyce i gimnastyce człowiek z zasady walczy
z samym sobą, a dopiero później - pośrednio - z przeciwnikiem.
Jeszcze nigdy w życiu Nikita nie znalazł się w sytuacji zmuszającej
go do walki o życie i choć uczestniczył w drobnych bójkach, to los
go oszczędzał. Kto jednak wie, kiedy trzeba być ostrożnym, a kiedy
można rzucać się naprzód na złamanie karku?
Za krzakami rozległo się szuranie, trzask łamanych gałęzi
oraz kroki kilku ludzi, po czym na asfaltową ścieżkę wyszło
czterech mężczyzn w jednakowych, plamistych kombinezonach
z jakimiś pałkami w rękach i „dyplomatkami", których zamki
i metalowe narożniki lśniły błękitnym, upiornym blaskiem.
Widząc Suchowa zatrzymali się, a następnie jeden z nich, wielki
i barczysty jak szafa, dorównujący wzrostem Nikicie, zbliżył się
do niego ciężkim krokiem. To, co Suchow uznał za pałki, okazało
się krótkimi oszczepami ze świecącymi i ostrymi grotami.
Było już za późno na ucieczkę, mężczyźni wyglądali zresztą
tak niezwykle, że pierwszą myślą Nikity było: spadochroniarze!
Zrzucili ich w ramach treningu, to wszystko. Nikt normalny nie
chodziłby po parku w maskującym kombinezonie. A może to
artyści, którzy kręcą jakiś egzotyczny film wojenny, pojawiła się
druga, równie uspokajająca myśl.
- Słyszał pan? - zapytał Nikita, na wszelki wypadek przyj-
mując postawę zasadniczą. - W pobliżu ktoś krzyczał.
Wirus
mroku
19
Olbrzym podszedł do niego bliżej, grot oszczepu
dotknął
piersi Suchowa i zabłysnął jeszcze mocniej.
- Ostrożniej! - mruknął tancerz z niezadowoleniem,
cofając
się o krok. - Co to za żarty o tak późnej... - Nie
dopowiedział,
gdyż dopiero teraz przyjrzał się twarzy nieznajomego.
Była nienaturalnie blada, a właściwie zupełnie biała!
Białka
oczu lśniły, a źrenice niczym lufy pistoletów emanowały
groźbą
i dziwnym, przygniatającym smutkiem. Proste, wąskie
wargi
wydawały się czarne, zaś nos przypominał raczej trójkątną
klapkę
i drżał lekko, jakby nieznajomy węszył.
- Idź z powrotem! - szeleszczącym i pozbawionym in-
tonacji, lecz jednoczes'nie ciężkim i ponurym głosem
rozkazał
„spadochroniarz". - Znikaj.
Nikita przełknął ślinę, z trudem odrywając wzrok od
hipno-
tyzujących oczu nieznajomego i rzekł z rozdrażnieniem:
- Z jakiej racji mam iść z powrotem? Idę do domu, na
skróty.
O co ci chodzi?
Ostrze oszczepu przebiło koszulę i wbiło się w skórę.
Nikita
krzyknął i cofnął się, ze zdumieniem i niedowierzaniem,
poj-
mując, że wszystko to nie jest snem i dziwny
„spadochroniarz"
wcale nie żartuje.
- Mówię: idź z powrotem. Szybko. Cicho. Rozumiesz?
- Rozumiem. - Nikita poczuł, jak wzbiera w nim fala
gniewu.
Nie był przyzwyczajony, by rozmawiano z nim takim
tonem.
Złapał oszczep za grotem, zamierzając wyrwać go
wiel-
kiemu jak szafa nieznajomemu i znowu krzyknął, tym
razem
z zaskoczenia, gdyż jego rękę przeszył bolesny ładunek
elek-
tryczny. Był jednak człowiekiem upartym i nie miał w
zwyczaju
zatrzymywać się w pół drogi, w dodatku złość, która go
teraz
ogarnęła, wymagała ujścia, choć dziwna twarz
nieznajomego
nie przestawała hipnotyzować, zmuszając do poszukiwania
wyjaśnień.
Oszczep zadrasnął pierś Nikity, choć ten zdążył się
uchylić
w lewo, podstawiając pod cios „dyplomatkę". Napastnik bił
na
odlew, więc znowu złapał za oszczep i... potoczył się po
ścieżce,
20 Wasilij Gołowaczew
porażony ogłuszającym uderzeniem prądu. Olbrzym ruszył w jego
kierunku, jednak w tym samym czasie zza krzaków wypadł na
ścieżkę piąty nieznajomy.
Nikita usiadł, opierając się o ogrodzenie i dotknął obolałej
głowy, próbując skupić uwagę.
Nowa osoba dramatu była siwym starcem, ubranym w po-
darty, zakrwawiony płaszcz nieokreślonej barwy. Opadł na
czworaki i skrobiąc palcami po asfalcie odwrócił głowę w stronę
Nikity. Miał puste oczodoły, po ciemnej twarzy ciekły łzy i krew,
a otwarte usta dławiły się nieartykułowanym krzykiem, gdyż miał
również wyrwany język.
„Spadochroniarz" odwrócił się w stronę swych kompanów,
którzy stali dotąd w milczeniu, nie wykonując od początku spo-
tkania najmniejszego nawet gestu, powoli podszedł do starca
i wciąż milcząc, nawet się nie zatrzymując, przebił go oszczepem
na wylot.
- Co wyprawiasz?! - krzyknął Suchow, zrywając się na nogi.
Olbrzym zadał jeszcze jeden cios. Starzec opadł na asfalt
i znieruchomiał.
Nikita rzucił się na „spadochroniarza" i w locie zadał mu
cios w głowę, parując jednocześnie wypad oszczepu. Przez ja-
kiś czas obaj pląsali w dziwnym tańcu. Nikita uchylał się przed
ciosami oszczepu, starając się jednocześnie trafić nieznajomego
ręką bądź nogą, ten jednak unikał jego ciosów z jakąś niedbałą
i leniwą gracją, niezwykłą w przypadku tak masywnej osoby, aż
w końcu powtórnie dosięgnął ramienia Suchowa grotem oszcze-
pu, paraliżując go ładunkiem elektrycznym. Trudno zresztą było
nazwać to elektrycznością: ciało zbijało się od niego w twardy
kłębek napiętych, nieposłusznych mięśni, a wokół punktu ukłucia
rozpełzała się fala zimna.
Nikita upadł, z bezsilną wściekłością wpijając się wzrokiem
w przerażające źrenice przeciwnika.
Oszczep zbliżył się do jego oczu, przesunął na wysokość serca,
znów skierował w oko, potem w drugie, zupełnie jakby nieludzki
olbrzym o białej twarzy nie wiedział, od którego z nich zacząć.
Wirus
mroku
21
W tym momencie jeden z jego trzech kompanów wydał
ostrzegaw-
czy okrzyk w nieznanym języku: ktoś zbliżał się boczną
alejką.
Oszczep znieruchomiał. I znikł. „Spadochroniarz"
pochylił
się nad Nikitą:
- Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz.
Głos był głuchy, beznamiętny i obojętny, słychać w
nim jed-
nak było ukrytą siłę i groźbę. Przygniatał, zniewalał i
ostrzegał.
I nie należał do człowieka. To odkrycie dobiło Suchowa.
Ktoś'dotknął jego ramienia i podtrzymał głowę. Otwarł oczy
i ujrzał twarz Takedy.
-Tola?!
- Jednak żyjesz! Dokąd poszli?
Nikita wczepił się w jego rękę i wstał z wysiłkiem.
- Nie idź za nimi, to... diabły, a nie ludzie.
-Jak wyglądali?!
- Wysocy, barczyści, o białych twarzach. Mieli
plamiste
kombinezony... i takie krótkie, dziwne oszczepy...
- Oszczepy?! - Takeda pobladł, tracąc
charakterystyczne
dla niego opanowanie. Nikita nigdy wczes'niej nie widział,
by
inżynier tak jawnie wyrażał swe uczucia. - Amaterasu*!
To był
oddział SS! A może nawet Czeka!
Nikita roześmiał się mimowolnie i zakaszlał.
- Esesmani chodzili w mundurach, a czekiści w
skórzanych
kurtkach, a nie w mundurach współczesnych
spadochroniarzy.
- Nie mówię o Czeka z czasów rewolucji. Czeka
oznacza
„czarni komandosi", a SS - „słudzy szatana".
- Co to za bzdury? Zobaczmy lepiej, czy ten staruszek
jeszcze
żyje. Przebili go oszczepem.
- Radziłbym się nie wtrącać. Staruszkowi już nie
pomożesz,
a możesz wpakować się w poważne tarapaty.
Nie odpowiadając, Nikita podszedł do leżącego
twarzą ku
ziemi siwowłosego mężczyzny i odwrócił go na plecy.
Płaszcz
* - Amaterasu - najważniejsze bóstwo shintoizmu, uosobie-
nie słońca (jap.) (przyp. tłum.)
22 Wasilij Gołowaczew
rozchylił się i Nikita cofnął się mimowolnie. Wstrząsnęły nim
nie tyle rany na piersi i brzuchu starca, lecz oczy! Miał on dwoje
normalnych, ludzkich oczu, tyle że pozbawionych źrenic, oraz
kolejne w miejscu sutków i dwoje pod żebrami! Trzy z nich były
mętne, ślepe, na wpół zamknięte i martwe, jednak czwarte, pełne
cierpienia i bólu, spoglądało na Suchowa uważnie, badawczo
i ze smutkiem.
- Katakiuti* - rzekł za plecami Nikity Takeda, dodając
jeszcze kilka słów po japońsku.
Nikita odwrócił się i znów, jak zaczarowany, zaczął wpa-
trywać w oko na piersi starca. Trudno było zresztą nazwać tego
człowieka starcem; bez względu na swą siwiznę i zmizerniały
wygląd miał on najwyżej czterdzieści lat. I wciąż jeszcze żył,
pomimo strasznych ran, które mu zadano.
Jego ręka poruszyła się, palce zacisnęły i wyprostowały.
Z piersi wydobyło się ochrypłe, urywane westchnienie. Straszna
twarz zwróciła się ku ludziom i wykrzywiła w grymasie bólu.
Nieznajomy naprężył się z wysiłkiem, próbując coś powiedzieć,
nie był jednak w stanie tego zrobić, gdyż, o czym ostatecznie
przekonał się Nikita, został pozbawiony języka.
Ręka nieznajomego znów się poruszyła, uniosła, jakby szu-
kała oparcia i nagle zastygła, przestając drżeć, odwrócona dłonią
do góry. Wydawało się, że całe życie, które tliło się jeszcze w ciele
nieznajomego, skupiło się teraz w jego ręce. I w oku na piersi.
Pośrodku dłoni zabłysła gwiazdka, migotanie rozbiegło się od
niej falami ku palcomi nadgarstkowi. Ręka przybrała pomarańczowo-
przejrzystą barwę, jakby była odlana z rozżarzonego szkła. Gwiazda
w centrum dłoni zbladła, zmieniła się w błyszczący obłok i zaczęła
przekształcać w jakąś figurę geometryczną: początkowo był to okrąg,
potem pojawił się w nim trójkąt, okrąg zmienił się w kwadrat, a w
końcu obie te figury zlały się w jedną - pięcioramienną gwiazdę,
wypukłą i świecącą niczym lód w świetle księżyca.
* - Katakiuti - zwyczaj krwawej zemsty (jap.); tu: zabójstwo
na zamówienie.
Wirus mroku____________________________________23
Nieznajomy zajęczał, wyciągając rękę do Suchowa. Ten
niepewnie spojrzał na swego przygnębionego towarzysza.
- Czego on może chcieć?
Siwowłosy mężczyzna znowu jęknął pozbawionym nadziei,
rozpaczliwym i strasznym głosem. Oko na jego piersi zrobiło się
wilgotne, o cos<
błagał, czegoś' żądał: by wziąć coś od niego lub
by pomóc mu wstać.
Nikita podjął decyzję i ostrożnie wziął nieznajomego za rękę.
I poczuł znajome uderzenie elektryczności; rękę objął
skurcz
i ugięły się pod nim nogi. Z okrzykiem wyrwał rękę z rozpalonej
dłoni leżącego i cofnął się o krok, łapiąc ustami powietrze.
Ręka siwowłosego opadła bezwładnie i zgasła. Na jego dłoni
nie było już znaku w kształcie gwiazdy, a na obliczu pojawiło się
coś w rodzaju uśmiechu, jego rysy się wygładziły, a twarz pokry-
ła bladością. Oko na piersi jeszcze przez kilka chwil badawczo
wpatrywało się w ludzi, po czym zrobiło się puste i matowe, jakby
w jego wnętrzu ktoś wyłączył światło.
- Umarł! - oznajmił Takeda, troskliwie podtrzymując Nikitę
/"pod łokieć. - Co z tobą?
- Nie wiem - wychrypiał tancerz. - Mam wrażenie,
jakby kopnął mnie prąd... Ci, którzy go zabili, też mieli pa-
ralizatory... oszczepy. O Boże! Głowa mi pęka! I ręka mnie
boli... - Rozprostował palce i spojrzał na swą dłoń. Dokładnie
pośrodku linii losu widniało czarne znamię w kształcie pię-
cioramiennej gwiazdy, zupełnie jakby skóra w tym miejscu
była przypalona. Takeda cmoknął językiem, przyglądając się
dłoni przyjaciela.
- Ciekawe. W ezoteryzmie pięcioramienna gwiazda jest
symbolem wieczności i doskonałości. Taka gwiazda była herbem
Totha i Quetzalcoatla, a także kluczem Salomona. Dla Japoń-
czyków jest ona znakiem wysokiego statusu. - Takeda zamilkł,
widząc że Nikita pobladł i ledwie trzyma się na nogach. - Źle
się czujesz? Chodźmy stąd, odwiozę cię do domu. Dobrze, że za
tobą poszedłem, intuicja mnie nie zawiodła.
- Trzeba go... zawieźć... do szpitala.
24 Wasilij Gołowaczew
- Za późno. Nikt mu już nie pomoże. Zadzwonimy od ciebie
na milicję.
- On... nie jest człowiekiem.
- W porządku, uspokój się. Oprzyj się na mym ramieniu.
- Te... plamiste osiłki... też nie były ludźmi.
Takeda nie odpowiedział, szukając drogi i niemal taszcząc
Nikitę na sobie, dopóki nie wydostali się z parku na oświetloną
ulicę.
Suchow nie pamiętał, jak dotarł do domu. Świat wirował mu
przed oczami, mdliło go, a rozpaloną ręką wstrząsały dreszcze,
jakby w dłoni utkwił rozżarzony gwóźdź; nie pomogły jodyna,
maści ani tabletki. Nikita czuł się coraz gorzej i nie widział już
ani nie słyszał, jak Takeda wzywa pogotowie i informuje milicję
o incydencie w parku.
Wirus
mroku
25
ROZDZIAŁ 2
Dwie doby Suchow przeleżał w domu z wysoką
gorączką.
Wstrząsały nim dreszcze, było mu raz gorąco, raz zimno, a
nocami
nieprzerwanie męczyły go koszmary: to jeden, to dwóch, a
nieraz
cały batalion „spadochroniarzy" z białymi twarzami
nieboszczy-
ków s'cigał go po parku, przebijał oszczepami, wypalał na
piersi
i rękach dziwne znamiona, wyjąc wieloma głosami: „Jesteś
za
słaby! Idź stąd! Umrzesz!.." Śnił mu się również wielooki
starzec
w płaszczu narzuconym na gołe ciało, który wyciągał ku
niemu
ręce i krzyczał bezglos'nie, rozwierając czarne,
pozbawionejęzyka
usta: „Weź! To klucz do władzy [Będziesz rządził światem!"
Ni-
kita brał z jego rąk klucz o dziwnym kształcie, który
natychmiast
zamieniał się jednak w żuka, skorpiona, a raz nawet w
granat,
który eksplodował, zmieniając głowę chorego w sito.
Przez pierwsze noce przy łóżku chorego czuwała
mama,
która nie pozwoliła na zawiezienie syna do szpitala, choć
lekarz
wezwanego przez Takedę pogotowia bardzo na to nalegał.
Trze-
ciego dnia stan Nikity się poprawił i Tola przekonał mamę,
że
teraz jego kolej, by zaopiekować się chorym, zaś w
przypadku
jakichkolwiek komplikacji natychmiast ją zawiadomi.
Wieczorem dreszcze minęły ostatecznie, gorączka
spadła
i Suchow poczuł się znacznie lepiej. Zjadłszy z apetytem
ko-
lację (będącą jednocześnie obiadem) ułożył wyżej
poduszkę,
zdjął bandaż i zaczął z ciekawością oglądać swą dłoń.
Piętno
w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, mającej wielkość
żetonu
do metra, pojaśniało, przybrało brunatny odcień i
wyglądało
teraz jak wrodzone znamię. Najważniejsze było zaś to, że
prze-
sunęło się ono z centrum dłoni na nadgarstek. Dłoń nie
piekła
już tak, jak na początku, mrowiła jedynie, co momentami
było
nawet przyjemne. Lekarz, który je obejrzał, tylko mruknął
coś
niezrozumiale na wieść o przekazaniu gwiazdy z dłoni na
dłoń.
Nie zalecił jednak smarowania jej żadną maścią,
ograniczając się
26______________________________Wasilij Gołowaczew
do zdezynfekowaniajej spirytusem, oznajmiając przy tym: to nie
rak ani AIDS, jeśli będzie boleć, zlecę nas'wietlanie.
Takeda dopił kawę, umył naczynia i usadowił się za biur-
kiem Suchowa, rozkładając na nim jakiś' osobliwy manuskrypt.
W odróżnieniu od matki był raczej małomówny i Nikicie to od-
powiadało. Co prawda, po ostatnich wydarzeniach miał ochotę
porozmawiać. W uszach wciąż brzmiało mu zdanie wypowiedzia-
ne przez olbrzymiego napastnika: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz
się do Drogi. Umrzesz". Nikita czuł intuicyjnie, że nie chodziło
tu o siłę fizyczną i to nie dawało mu spokoju. Zmuszało do po-
szukiwania przyczyn takiej oceny jego osoby.
- Słuchaj Tola, a co sam o tym sądzisz?
- O czym? - Takeda nie uniósł głowy znad pożółkłych stronic
manuskryptu. Spokojny i opanowany, emanował nawet chłodem,
jak studnia z niczym nie zmąconym lustrem wody.
- O spotkaniu w parku... o starcu... Zadzwoniłeś na pogo-
towie?
- Na milicję także.
-I co?
- Powiedziałem im wszystko, co wiem. Kiedy przyjechało
pogotowie, on już nie oddychał. Tak przy okazji - Takeda zerknął
na Suchowa znad stronicy - nie znaleźli żadnych oczu na jego
ciele.
- Jak to nie znaleźli? Agdzie się one podziały?
Takeda w milczeniu powrócił do studiowania książki. Nig-
dy nie odpowiadał na pytanie wzruszeniem ramion, czy innymi
gestami, jeśli nie znał na nie odpowiedzi.
Nikita leżał przez chwilę, przetrawiając słowa Takedy, po
czym wysuszył szklankę zimnego mleka.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nam wszystko się przy-
widziało?
- Nie przywidziało.
- O co więc w tym wszystkim chodzi?
Takeda przewrócił kartkę, troskliwie pogładził książkę
i znów spojrzał na leżącego.
Wirus
mroku
27
- Mamy za mało informacji, by wyciągać jakieś' wnioski.
Najwi-
doczniej on był człowiekiemz jakimiś dodatkowymi organami
zmy-
słów. Być może podobnie wygląda sytuacja z tymi czterema, o
których
mówisz. Lecz co dalej? Nie znamy ich zamiarów, celu
przybycia ani
przyczyn konfliktu... tak przy okazji, stary miał wyrwany
język.
Nikita mimowolnie poruszył swoim, jakby
sprawdzając, czy
znajduje się on na miejscu.
- Do diabła! Najwyraźniej mieli ze sobą ostro na
pieńku. Jak
myślisz, co im zrobił? Za co go tak... potraktowali?
Takeda zagłębił się w studiowanie następnej stronicy.
- Co cię tak wciągnęło? - zdenerwował się Nikita. -
Opiłeś
się mojej herbaty, siadłeś w moim fotelu, za moim biurkiem,
przy
mojej lampie i w dodatku nie chcesz rozmawiać?
- Ależ z ciebie gbur- skwitował to Takeda. Zamknął
książkę
i uśmiechnął się typowym dla niego, powściągliwym,
nieśmiałym
uśmiechem. - Teraz rozumiem, czemu dziewczyny cię
unikają:
zmuszasz je, by przychodziły do ciebie z własną herbatą. Tak
przy
okazji, kiedy byłeś chory, urywały się od nich telefony. A
czytam
bardzo mądrą książkę: Tsche-chwe Jonsol, „Technika
miękkiej
sztuki. Hapkido".
- Pojapońsku?
- Po koreańsku!
- Ho-ho! Prawdziwy z ciebie poliglota.
- Nie przeklinaj.
Nikita roześmiał się, szybko jednak spoważniał,
zauważając,
że Takeda przygląda się jego dłoni. Sam również na nią
spojrzał,
dotykając palcem gwiazdy.
- Ato co takiego? Oparzenie?
- Wieść - odparł poważnie Takeda.
-Co?!
- Wieść. Ale jeszcze tego nie zrozumiesz. -Tola
ostrzegaw-
czo uniósł rękę, powstrzymując Suchowa przed próbą
wyjaśnienia
tego, co powiedział. - Nie jestem jeszcze gotowy, by
odpowie-
dzieć na twoje pytania. Podobnie jak ty na poznanie
prawdy.
Odłóżmy tę rozmowę na dwa-trzy dni.
28_________________________________Wasilij Gołowaczew
Suchow pokręcił głową, z ciekawością przyglądając się
znieruchomiałej nagle twarzy przyjaciela, chciał o coś zapytać,
rozmyślił się jednak. Skinął na szklankę.
- Nalej mi mleka, proszę.
- Mleka brak, mój drogi. Wyżłopałeś już trzy litry. Jeśli
jednak chcesz, zadzwonię do kogoś i przyniosą. A na razie obej-
rzyjmy wiadomości, nie masz nic przeciwko? - inżynier włączył
telewizor. - Dzwonić?
- A kto to taki?
- Przyjaciel - wykręcił się od odpowiedzi Japończyk.
- Mieszka w pobliżu, na „Sokole". Poznam was ze sobą. - Wy-
kręcił numer. - Wybacz, potwierdzam. Pod dwunastką, trafisz?
Czekamy. - Odłożył słuchawkę. - Zaraz będzie.
Nikita z niedowierzaniem spojrzał w wąskie, nieprzenik-
nione oczy Takedy.
- A ty co, wcześniej to nagrałeś?
Takeda w milczeniu nastawił głośniej telewizor.
Przez jakiś czas oglądali wiadomości na pierwszym progra-
mie „Ostankino": kraje Ligi Imperium, jak nieoficjalnie nazywano
Wspólnotę Niepodległych Państw, żyły według własnych praw,
często sprzecznych z prawodawstwem swych sąsiadów, wcho-
dziły w konflikty, toczyły wojny, próbując budować ekonomikę
na fundamencie politycznych sprzeczności, zajmowały się też
jednak nauką, pracą, rodzeniem dzieci, sportem, słuchały muzyki,
oglądały wideo, a niekiedy teatralne spektakle, coraz bardziej
fascynowały się seksem i narkotykami, jednocześnie zwalcza-
jąc zarówno jedno jak i drugie, zbierały się na mityngach, co
prawda coraz rzadziej, jednym słowem tworzyły historię. Rosły
nastroje nacjonalistyczne, z powodzeniem rozwijał się terroryzm,
wzrastały ceny. Informacje dobiegające z bliższej i dalszej zagra-
nicy również nie napawały optymizmem: ustanowienie państw
- Wielkiej Serbii, Afganistanu, Tadżykistanu, a nawet Karabachu
- wiązało się z niebywałymi, dzikimi i bratobójczymi wojnami,
ludobójstwem i masową eksterminacją ludności cywilnej. Po tej
informacji Nikita przestał słuchać wiadomości, kierując świado-
Wirus
mroku
29
mos;
ć w inny nurt. Nauczył go tego Takeda, który zauważył,
że
po obejrzeniu telewizyjnych wiadomos'ci w przyjacielu
rodzi się
chęć wymordowania nacjonalistów, polityków, a także
tłumu,
który na swych ramionach wyniósł ich na wyżyny władzy.
Historia
nie pamięta tłumu, lubił powtarzać ojciec Nikity, zmuszając
przy
tym syna, by stał się osobowością i stawiając w końcu na
swoim:
syn nauczył się angażować w każde zajęcie wszystkie
fizyczne
i duchowe siły, dążyć do osiągnięcia maksymalnego
rezultatu, co
pozwoliło mu nie tylko zdobyć stopień mistrzowski w
WASILIJ GOŁOWACZEW WIRUS MROKU
NAKŁADEM SOLARIS UKAZAŁYSIĘ M.IN.: Ben Bova „Mars" Pat Cadigan „Wgrzesznicy" Thomas R.R Mielke „Sakriversum" Andreas Eschbach „Wideo z Jezusem" Steph Swainston „Rok naszej wojny" Robert Silverberg „Długa droga do domu" WPRZYGOTOWANIU: Ben Bova „Saturn" Pat Cadigan „Głupcy" John Crowley „Aegipt" Fritz Leiber „O krok od zguby" Thomas R.P.Mielke „Attyla" Andreas Eschbach „Jeden bilion dolarów" Oleg Diwow „Wybrakowani" Maria Galina „Ekspedycja" Juan Eslava Galan „Jednorożec" Kathleen Ann Goonan „Crescent City Rhapsody" almanach „Kroki w nieznane" OBROŃCYWACHLARZA: Wirus mroku Wysłannik Wybawca
WASILIJ GOŁOWACZEW WIRU/ MROKU Obrońcy Wachlarza cz. I Przełożył Piotr Ogorzałek SOLARIS Olsztyn 2005
Wirus mroku (tyt. oryg. Wirus tmy) /^K J^§§bvright © 2004 by Wasilij Gołowaczew Ali Rights Reserved ISBN 83-89951-22-3 4 000300672 Projekt i opracowanie graficzne okładki Maciej „Monastyr" Błażejczyk Korekta Bogdan Szyma Skład Tadeusz Meszko Wydanie I Agencja „Solaris" Małgorzata Piasecka ul. Generała Okulickiego 9/1, 10-693 Olsztyn tel/fax. (0-89) 541-31-17 e-mail: agencja@solaris.net.pl www.solaris.net.pl
Od tłumacza „Obrońcy Wachlarza" Wasilija Golowaczewa - cykl utwo- rów połączonych konsekwentną fabułą - to powieść z kluczem. A właściwie z wieloma kluczami. Niezależnie od wciągającej, dynamicznej fabuły, autor rozpoczyna w nim swoistą grę z czy- telnikiem, podsuwając mu dodatkowe „bonusy" wzbogacające satysfakcję z lektury. Już pierwsza część „Wirusa Mroku" daje nam wyrazisty przedsmak „literackiego labiryntu" do jakiego zaprasza nas Wasilij Wasiliewicz. Klucz pierwszy: Jest nim konstrukcja fabuły, tworząca coś w rodzaju postmo- dernistycznego komiksu, czerpiącego pełnymi garściami z kla- sycznych kulturowych, literackich archetypów. Główny bohater, nadczłowiek (Superman), wraz ze swym wiernym giermkiem musi uratować świat (a właściwie wszechświat, całą masę rów- noległych wszechświatów), a także uwolnić ukochaną porwaną I przez siły zła, pokonując po drodze niezliczone przeszkody - głównie magicznej natury. Aby tego dokonać wstępuje na Drogę (liczne w tekście nawiązania do taoizmu) rozwoju fizycznego (tu nasycenie tekstu technikami i filozofią wschodnich sztuk walki) i samorozwoju duchowego. Drugim kluczem jest konstrukcja całego utworu - oparcie jej na głębszym systemie filozoficznym, kosmogonicznym. Cała idea Światów Wachlarza oparta jest na religijno-filozoficznym trakta- cie Daniiła Andriejewa „Róża światów", który w Rosji oficjalnie o Wasilij Gołowaczew ukazał się dopiero w 1991 r. Autor (filozof, poeta, mistyk) pisał ją w latach pięćdziesiątych, pod koniec życia, w więzieniu i choć nie miał (i nie mógł mieć) żadnej stycznos'ci z „Władcą Pierście- ni" ta kultowa rosyjska pozycja ma wiele wspólnego z dziełem Tolkiena, choć walka sił dobra z siłami zła, reprezentowanymi tutaj przez komunistyczny ustrój totalitarny ze Stalinem na czele, jest u Andriejewa raczej traktatem moralnym, metahistorycznym, próbą stworzenia nowego świata opartego na etyce, braku agresji - połączeniu pogańskiej radości życia, monoteistycznego udu- chowienia i szerokiej, współczesnej wiedzy naukowej. Złe siły — dążące do hegemonii nad wszechświatem i przemycające do niego zło, reprezentowane są u Andriejewa przez demony: igwy, raruggi, żrugry (występujące także w powieści Golowaczewa). Podstawowym zaś założeniem „Róży światów" jest podział na- szego wszechświata na nieskończoną wręcz liczbę „światów rów- noległych", w których toczy się walka pomiędzy siłami światła i siłami mroku dowodzonymi przez „naczelnego demona" Denicę (będącego w ziemskiej ikonografii zbuntowanym aniołem). Słowo Denica pochodzi od staroruskiej nazwy porannej We- nus, etymologicznie od słowa „dzień". Ten element także często występuje u Gołowaczewa - Denica, Lucyfer (anioł gwiazdy lub planety Wenus), Tlahuizcalpantecutli będący emanacją Quetzal- coatla jako gwiazdy porannej Wenus itd. Kosmologia Andriejewa zakłada istnienie wielkiej liczby równoległych światów, noszących wspólną nazwę Shadanaka- ru. Wiele użytej przez Andriejewa i zapożyczonej przez Goło- waczewa terminologii ma sanskryckie pochodzenie, związane
z fascynacją autora „Róży światów" hinduizmem i Indiami, choć znaczna część tych terminów to stylizowane neologizmy. Także u Andriejewa istnieją równoległe rzeczywistości, w któ- rych funkcjonuje wielowymiarowa i wieloczasowa przestrzeń, światy posiadające wiele wymiarów przestrzennych i ani jednego czasowego, itd. Trzeci klucz wprowadza swoistą grę z czytelnikiem i związa- ny jest z założeniem, że wszelkie mity i literatura (fantastyczna)
Wirus mroku 7 Ziemi jest rodzajem odbicia przesączającej się z innych s'wiatów równoległych, chronów, informacji o realiach tychże światów. Kiedy bohaterowie odwiedzają kolejne chrony, natykają się na pierwowzory rzeczywistości, które przesączyły się we fragmenta- ryczny i zdeformowany sposób do ziemskiej literatury i mitologii. Opisywanie wszelkich nawiązań i cytatów mija się z celem (niech rozpoznawanie tych przemyconych przez autora nawiązań będzie dla czytelników dodatkowym smaczkiem lektury, wyszukiwanie nawiązań, aluzji do istniejących mitów, powieści SF czy fantasy, które są w tekście Gołowaczowa obecne i tworzą specyficzny koloryt jego dzieła). Warto jedynie wiedzieć, że mogą pojawić się one na różnych poziomach powieści. Mogą być subtelne, rzu- cone mimochodem, jak np. nazwa Ziemi „rosyjskiego pakietu", Soacera nawiązuje do nazwy marsjańskiego miasta z „Aelity" A.Tołstoja. Mogą też one konstytuować cały świat, do którego trafiają bohaterowie. Atztaamtotl, planeta opanowana przez cywilizację Indian jest konglomeratem indiańskich wierzeń, kul- tury, narzeczy i obyczajów. Panteon bóstw azteckich, elementy wierzeń, obyczajów, języka Indian Quiche, Olmeków, Tolteków, kamienne głowy, kult jaguara, pierzasty wąż, to swoisty indiański tygiel kulturowy (funkcjonujący w powieści wedle ziemskiej geografii w okolicach współczesnego Charkowa). W kolejnych częściach cyklu „Obrońcy Wachlarza" bohate- rowie trafią m.in. do świata Świętej Rusi opartego na rosyjskich podaniach i bylinach, a także do światów zamieszkałych przez inteligentne dinozaury, pszczoły, czy nawet „światów niemoż- liwych" z punktu widzenia ziemskich praw fizyki. Elementem, który szczególnie uatrakcyjnia kolejne części cyklu jest sukce- sywne „umagicznianie" realiów. Towciąga!
PIERWSZYSZCZYT ŻÓŁTODZIÓBWirus mrok u 1 1 ROZDZIAŁ 1 Nikita pełną piersią wciągnął chłodne, wieczorne powietrze; zakończył się najdłuższy czerwcowy dzień, deszcz zmył upał i zaduch, i park był wypełniony zapachami kwiatów i traw. - Wzdychasz, jakbyś' cos' stracił - zauważył jego towarzysz, ledwie sięgający mu głową do podbródka. - Jesteś' zmęczony? Ale przecież tańczyłeś' dziś wspaniale! Rzekłbym nawet, że na granicy swoich możliwości. Nie jestem oczywiście estetą, lecz moim zdaniem taki taniec wymaga nie tylko mistrzowskich umiejętności, lecz także najwyższej kultury ruchu, wyjątkowej plastyczności i koordynacji. Zrobiłeś na wszystkich, także na mnie, ogromne wrażenie. Czy nie było to przypadkiem poże- gnanie z zespołem? Nikita ukosem spojrzał na swego towarzysza, oświetlone- go rozproszonym światłem pobliskiej latarni. Tojawa Takeda - Tola, jak nazywali go przyjaciele - miał trzydzieści dwa lata, ojca Japończyka i matkę Rosjankę. Po ojcu odziedziczył perkaty nos, ukośne niczym szparki oczy, czarne, lśniące włosy, niewzru- szoność i opanowanie, po matce zaś duże usta, szerokie kości policzkowe i pewną nieśmiałość, nieco dziwną w przypadku mężczyzny i wojownika. Inżynier elektronik, kandydat nauk technicznych. Posiadacz czarnego pasa aiki- dziutsu. Kolekcjoner antycznej białej broni i starych traktatów
filozoficznych. A obok niego Nikita Suchow, Nik, Kit, albo po prostu Suchow - akrobata, gimnastyk, tancerz solista w grupie show- baletu. Nikita przypomniał sobie, jak się poznali. W niedzielę lub w sobotę chodził z przyjacielem do sau- ny w Kriwokoliennom. Tamtego razu jego przyjaciel, sąsiad z bramy, wyjechał w delegację i Suchow wybrał się sam. Gdy łaziebny zorientował się, że miejsce jest wolne, wpuścił jednego ze swych znajomych, którym okazał się właśnie Tojawa Ojamo- wicz Takeda. 12 Wasilij Gołowaczew Kiedy Nikita, po dwukrotnym zaliczeniu suchej sauny i parówki, odprężał się w basenie, podszedł do niego niewysoki w porównaniu do akrobaty, młody Japończyk, w którym wyraźnie płynęła europejska krew. Choć był raczej szczupły, pod jego skórą prężyły się liny stalowych mięśni. - Proszę wybaczyć - rzekł uprzejmym tonem, kucając na brzegu basenu. - Mam na imię Tola. - Po rosyjsku mówił bez akcentu. - A pan? - Suchow - Nikita uchylił oczy, stojąc po pierś' w wodzie. - Tak się nazywam. Na imię mam Nikita. Ale wszyscy nazywają mnie po prostu Suchow. Nowo poznany znajomy rozes'miał się cicho. - Ja też, prawdę mówiąc, nazywam się inaczej: Tojawa Take- da. Tola to wariant zrusyfikowany. Widziałem tu pana dwa razy, ale pewien szczegół dopiero teraz zwrócił moją uwagę. - Jaki? - Nikita miał siłę tylko na krótkie repliki. Tola do- tknął palcem wskazującym jego ramienia: sąsiadowały na nim ze sobą cztery pieprzyki, z których każdy wyraźnie przypominał cyfrę „siedem". - Devini numeri. - Co takiego? - To po łacinie - święte cyfry. Rzecz w tym, że interesuję się nieco ezoteryzmem i matematyką Pitagorasa, a on
napisał na temat tych cyfr cały traktat. - I co z niego wynika? Japończyk wyciągnął rękę i Nikita dostrzegł na jego przedra- mieniu trzy pieprzyki podobne do jego własnych, przypominające jednak cyfrę „osiem". - Trzy ósemki są znakiem wielkiej odpowiedzialności - kon- tynuował Tola łagodnie. - Zaś pana cztery siódemki są symbolem anioła. Ludzie z takim znakiem umierają w dzieciństwie, zaś jeśli uda im się przeżyć, znajdują się w stanie permanentnego zagrożenia. Nikitę opuściła cała senność; chłopak zaczął go intrygo- wać.
Wirus mroku_________________________________________13 - Jeśli chodzi o anioła, zgadzam się z panem; moja mama wciąż mi to powtarzała. Jeśli jednak chodzi o niebezpieczeństwo... Naprawdę pan w to wierzy? W mistykę? - W mistykę, nie. W magię cyfr, tak. I tak właśnie poznali się przed rokiem i zostali przyjaciół- mi, chociaż Tola był o sześć lat starszy od Nikity. Podobnie jak przyjaciele z teatru, także rzadko nazywał go po imieniu, częściej zwracając się do niego: Naznaczony albo Suchow. Niekiedy zaś, w zależności od tego, jak traktował jakiś postępek Suchowa, skracał jego imię, nazywając albo Nikiem, jeśli był z niego za- dowolony, albo Kitem, jeśli uważał, że nie ma racji. Takeda po swojemu zrozumiał spojrzenie przyjaciela. -Jesteś dzisiaj jakiś dziwny, Nikki. Jeśli chcesz, poznam cię Z ładną dziewczyną. Nikita pokręcił głową. - Według chrześcijańskiego dogmatu, kobieta jest źródłem pokusy i grzechu. W naszym zespole jest dwadzieścia kobiet, więc na swym sumieniu mam już wystarczająco wiele grzechów. - Już ja dobrze wiem, jak ty grzeszysz. Wykapany anioł. Nieprzypadkowo nosisz te trzy siódemki na ramieniu. Wina nie pijesz, mięsa nie jesz, z kobietami nie sypiasz. Chyba że czegoś nie wiem? Mój pierwszy nauczyciel aikido wiedział wszystko o pięciu „ma". - Pięciu „ma"? Przypomnij mi, o co chodzi. - To elementy kultu w tantryzmie: madja - wino, mansa - mięso, ma-tsja - ryby... - Już sobie przypomniałem: mudra to gesty, tak? 1 majthuna -czyli, mmm... - Właśnie kobiety. Jeśli możesz się bez nich obejść, w po- rządku. Nie ma w tym nic złego. Jednak mimo wszystko radził- bym ci zająć się aikido. Albo kung-fu. - Ale po co? Nie mam zamiaru się z nikim bić. - Aikido nie polega na umiejętności walki. To przede wszyst- kim filozofia, stosunek do życia, do samego siebie, samodoskona- lenie. To sztuka i nauka, a przede wszystkim - kultura życia. 14 Wasilij (jołowaczew - Nie wciskaj mi tu bajek. W trakcie całej swojej historii ludzkos'ć z jakiegoś' powodu kochała walkę, chociaż akrobatyka czy gimnastyka wymaga lepszej koordynacji i jeszcze większej kultury poruszania się. Takeda posmutniał. - W tym przypadku przyznaję ci rację. Jednak właśnie dlate- go powinieneś zająć się kempo, masz ku temu znakomite predys- pozycje. Ależ dziś tańczyłeś! Długo się przygotowywałeś? - Długo - Nikita znów wrócił pamięcią do dzisiejszego wieczoru, odczuwając w całym ciele przyjemne zmęczenie i ból przeforsowanych mięśni. Do zespołu baletowego Korieniewa trafił po ukończeniu szkoły taneczno-choreograficznej Smirnowa, trenując jednocze- śnie akrobatykę w reprezentacji Rosji i posiadając międzynaro- dowy stopień mistrzowski. Oczywiście, zdarzały się problemy, kiedy treningi w reprezentacji kolidowały z próbami w balecie, jednak Nikicie udawało się jakoś w ciągu dwóch lat godzić ze sobą treningi i pracę. W odróżnieniu od przyjaciół nie lubił chodzić do
nocnych klubów. Choć zdarzało mu się bywać w Olimpijskim, przyjemność sprawiały mu zupełnie inne rzeczy. Bez względu na swój wzrost - metr dziewięćdziesiąt trzy - i solidną wagę, był akrobatą z iskrą bożą, jak mawiał Tola, dodając także: masz wrodzony talent, w dodatku oszlifowany. Jednak również w tańcu Nikita nie miał sobie równych, przyćmiewając sławę samego Korniejewa, który stworzył zespół współczesnego estradowego show-baletu i całkowicie go sobie podporządkował. Nikita był urodzonym solistą, kochał taniec i rozumiał jego naturę, czemu sprzyjała także atmosfera w domu: matka sama kiedyś tańczy- ła i wykładała choreografię, a ojciec był niezłym muzykiem, skrzypkiem, dopóki nie umarł niespodziewanie na zawał podczas jednego z gościnnych występów za granicą. Początkowo Korniejew wyznaczał młodemu tancerzowi rów- norzędne role, nie zwracając uwagi na stały wzrost jego mistrzo- stwa i klasy, z czasem jednak zaczął dostrzegać, że sam schodzi na drugi plan i dla Nikity nastały ciężkie czasy. Wyróżniając się
Wirus mroku 15 wśród innych wykonawców, był zmuszony dopasowywać swój temperament, siłę, elastyczność i dynamikę do ogólnego ruchu, gdyż Korniejew przestał mu przydzielać solowe partie prawie we wszystkich programach. Przemęczywszy się tak jakieś pół roku i zastanawiając się już nad przeniesieniem do innych zespołów, choćby do baletu klasycznego, a propozycje były, Nikita postanowił nagle stworzyć własny program i pokazać go na konkursie mistrzów baletu. Przy opracowywaniu programu ogromną pomoc okazała mama, dając kilka rad oraz pokazując film wideo z występami wiodących świa- towych figurowców. Niezatarte wrażenie zrobił na Nikicie taniec Tollera Cranstona, kanadyjskiego profesjonalisty występującego w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, którego przez ćwierć wieku nie przewyższył żaden z jego następców. Nigdy nie widział takiej plastyczności, piękna ruchu i niezwykłych figur i gorąco zapragnął dokonać czegoś podobnego, jednak nie na lodzie, lecz na scenie. Trenował niemal rok, nikomu, nawet Takedzie, nie zdra- dzając swoich planów, a potem nagle nie wytrzymał: zatrzymał grupę po próbie, mówiąc, że przygotował niespodziankę, włączył kasetę z muzyką i przez dwadzieścia minut fruwał nad sceną w porywie jakiegoś szalonego natchnienia, łącząc plie, piruety, fouette i arabeski* w nietypowe i skomplikowane kombinacje. Być może już wtedy wiedział, bądź przeczuwał, że nigdzie nie zaprezentuje już tego tańca, także na konkursie. Taniec nie miał nazwy; łączył w sobie elementy wielu klasycznych i estradowych tańców, stylu rap i breakdance oraz improwizacji; oprócz tego występowały w nim niezwykle trudne pas akrobatycznych skoków i figur gimnastycznych, a także wy- myślone przez tancerza subtelne, plastyczne przejścia i sprężyste ruchy, imitujące pełny gracji i siły chód leoparda, skoki polującej pantery, ataki węża i groteskowe susy gibbona po gałęziach. * - grupy przysiadów, póz, skoków i obrotów w balecie it> wasuij uoiowaczew Do połączenia całej tej złożonej tanecznej przestrzeni Nikita wykorzystał czystość, szlachetność i plastykę szkoły rosyjskiej, rytmikę Hammera, czarnego pieśniarza i tancerza lat dziewięć- dziesiątych dwudziestego wieku oraz doświadczenie liczącej tysiąclecia indyjskiej kultury tańca. Główne style szkół bharat na- tyam i kathak - dzięki niezwykle dopracowanej mimice i ruchom rąk, a także swoistemu systemowi kanonicznych ruchów. Gdy muzyka ucichła, w sali, która okazała się wypełniona po brzegi - plotki o „konkursowym przeglądzie" rozeszły się po wszystkich pomieszczeniach teatru i w sali obecni byli wszyscy pracownicy - zapanowała kompletna cisza. Nie było słychać ani jednego skrzypu, dźwięku czy klaśnięcia! Jedynie czyjeś ciche wes- tchnienie. I tak, w pełnej ciszy, Nikita zszedł ze sceny, uśmiechając się do Takedy, który w milczeniu wziął go pod rękę. Tak, najwyraźniej było to pożegnanie. W każdym razie z zespołem, jeśli nie z teatrem w ogóle. I wszyscy to zrozumieli, oprócz chyba tylko Korniejewa, który próbował coś mówić w ślad za wychodzącym Nikitą, wydawać jakieś polecenia i nagle
zamilkł w pół słowa, gdyż wszyscy wstali i na stojąco żegnali tancerza burzą oklasków. - Idziesz do domu? - Tola Takeda zmrużył oczy, patrząc na niego z zamyśleniem i zrozumieniem. Nikicie zrobiło się ciepło na duszy: niekiedy odnosił wraże- nie, że przyjaciel bez trudu czyta w jego myślach, współczując mu i czując to, co on. Znalazł u Brandta czterowiersz: Liczne bywają skutki tańca, Niewinną młodość zatruwając: Rozwiązłość, pycha i zuchwałość, Grubiaństwo oraz arogancja * I dodał: - Brak ci tylko tego ostatniego. - Odprowadzisz mnie? - Brant S. - Statek głupców. Wirus mroku 17 - Nie, przejdę się parkiem. Chcę pobyć sam. Jutro o drugiej jemy obiad u ciebie w instytucie. Takeda uderzył dłonią w podstawioną rękę tancerza, nie zdą- żył jednak zrobić nawet kroku, gdy z parku doniósł się straszny świst i hałas, od którego zadrżała ziemia. Coś eksplodowało ze straszliwym hukiem, po alejkach parku rozeszło się jadowite syczenie, zagłuszone oddalającym się tupotem nóg. Niebo nad północną częścią osiedla rozświetliły jasne, błękitnozielone bły- skawice. Po czym zapadła cisza. - Co to było? - uniósł Nikita brwi ze zdziwieniem. Takeda spojrzał na rękę, na której palcu widniał pierścień o wymyślnym kształcie: w głębi czarnego kamienia płonął pur- purowy pięciokąt. - O, Susanoo*! Idź do domu, Kit, później porozmawiamy. Coś mi się tu bardzo nie podoba. - Ale też to widziałeś? Będzie burza, czy co? - Nie wiem. Na razie. - Inżynier bezszelestnie rozpłynął się w mroku nocy. Nikita żartował niekiedy, że chodzi on jak ninja, choć w żarcie kryło się jednak ziarnko prawdy: Takeda od dziec- ka trenował aiki-dziutsu, najpierw pod okiem dziadka, Sokaku Takedy, który zachował technikę skupiania życiowej energii szkoły Daitoriu, potem zaś z ojcem, i w wieku trzydziestu dwóch lat opanował tajniki wschodnich sztuk walki i został
menkyo - mistrzem wyższej klasy. Co nie przeszkadzało mu zajmować się filozofią i pracować w Instytucie Elektroniki. Nikita uśmiechnął się do swych myśli i niespiesznie ruszył boczną alejką parku w kierunku wyjścia na parking, na którym stał jego samochód, nie przydając znaczenia dziwnym dźwiękom i błyskom. Jednak właśnie w tej chwili koło jego losu zboczyło z wyjeżdżonej koleiny i ruszyło ku dziwnym, tajemniczym i przerażającym wydarzeniom, na które zupełnie nie był przy- gotowany. Bóg deszczu, burzy i błyskawic (jap.) 18 Wasilij Gołowaczew Zdążył przejść jedynie trzecią część alejki, zwracając uwagę na całkowity brak czynnych latarni, gdy nagle z lewej strony, za krzewami czeremchy, rozległ się okrzyk, a za nim głuche ciosy, szamotanina, kolejny okrzyk, a następnie długi, pełen bólu jęk. Potem wszystko ucichło. Czując jak przechodzi go dreszcz, Nikita zatrzymał się nie- pewnie, wpatrując w mrok. Było ciemno i nie dało się dostrzec, co dzieje się w krzakach. Suchow z natury nie był tchórzem, nie lubił też jednak porywać się z motyką na słońce, przedkładając rozum- ny kompromis nad otwartą walkę, choć fizycznie był rozwinięty znakomicie. Zajmował się jednak taką dyscypliną sportu, która nie budzi w człowieku poczucia wrogości i chęci zwycięstwa przez przemoc; w akrobatyce i gimnastyce człowiek z zasady walczy z samym sobą, a dopiero później - pośrednio - z przeciwnikiem. Jeszcze nigdy w życiu Nikita nie znalazł się w sytuacji zmuszającej go do walki o życie i choć uczestniczył w drobnych bójkach, to los go oszczędzał. Kto jednak wie, kiedy trzeba być ostrożnym, a kiedy można rzucać się naprzód na złamanie karku? Za krzakami rozległo się szuranie, trzask łamanych gałęzi oraz kroki kilku ludzi, po czym na asfaltową ścieżkę wyszło czterech mężczyzn w jednakowych, plamistych kombinezonach z jakimiś pałkami w rękach i „dyplomatkami", których zamki i metalowe narożniki lśniły błękitnym, upiornym blaskiem. Widząc Suchowa zatrzymali się, a następnie jeden z nich, wielki i barczysty jak szafa, dorównujący wzrostem Nikicie, zbliżył się do niego ciężkim krokiem. To, co Suchow uznał za pałki, okazało się krótkimi oszczepami ze świecącymi i ostrymi grotami. Było już za późno na ucieczkę, mężczyźni wyglądali zresztą tak niezwykle, że pierwszą myślą Nikity było: spadochroniarze! Zrzucili ich w ramach treningu, to wszystko. Nikt normalny nie chodziłby po parku w maskującym kombinezonie. A może to artyści, którzy kręcą jakiś egzotyczny film wojenny, pojawiła się druga, równie uspokajająca myśl. - Słyszał pan? - zapytał Nikita, na wszelki wypadek przyj- mując postawę zasadniczą. - W pobliżu ktoś krzyczał.
Wirus mroku 19 Olbrzym podszedł do niego bliżej, grot oszczepu dotknął piersi Suchowa i zabłysnął jeszcze mocniej. - Ostrożniej! - mruknął tancerz z niezadowoleniem, cofając się o krok. - Co to za żarty o tak późnej... - Nie dopowiedział, gdyż dopiero teraz przyjrzał się twarzy nieznajomego. Była nienaturalnie blada, a właściwie zupełnie biała! Białka oczu lśniły, a źrenice niczym lufy pistoletów emanowały groźbą i dziwnym, przygniatającym smutkiem. Proste, wąskie wargi wydawały się czarne, zaś nos przypominał raczej trójkątną klapkę i drżał lekko, jakby nieznajomy węszył. - Idź z powrotem! - szeleszczącym i pozbawionym in- tonacji, lecz jednoczes'nie ciężkim i ponurym głosem rozkazał „spadochroniarz". - Znikaj. Nikita przełknął ślinę, z trudem odrywając wzrok od hipno- tyzujących oczu nieznajomego i rzekł z rozdrażnieniem: - Z jakiej racji mam iść z powrotem? Idę do domu, na skróty. O co ci chodzi? Ostrze oszczepu przebiło koszulę i wbiło się w skórę. Nikita krzyknął i cofnął się, ze zdumieniem i niedowierzaniem, poj- mując, że wszystko to nie jest snem i dziwny „spadochroniarz" wcale nie żartuje. - Mówię: idź z powrotem. Szybko. Cicho. Rozumiesz? - Rozumiem. - Nikita poczuł, jak wzbiera w nim fala gniewu. Nie był przyzwyczajony, by rozmawiano z nim takim tonem. Złapał oszczep za grotem, zamierzając wyrwać go wiel- kiemu jak szafa nieznajomemu i znowu krzyknął, tym razem z zaskoczenia, gdyż jego rękę przeszył bolesny ładunek elek- tryczny. Był jednak człowiekiem upartym i nie miał w zwyczaju zatrzymywać się w pół drogi, w dodatku złość, która go teraz ogarnęła, wymagała ujścia, choć dziwna twarz nieznajomego nie przestawała hipnotyzować, zmuszając do poszukiwania wyjaśnień. Oszczep zadrasnął pierś Nikity, choć ten zdążył się
uchylić w lewo, podstawiając pod cios „dyplomatkę". Napastnik bił na odlew, więc znowu złapał za oszczep i... potoczył się po ścieżce, 20 Wasilij Gołowaczew porażony ogłuszającym uderzeniem prądu. Olbrzym ruszył w jego kierunku, jednak w tym samym czasie zza krzaków wypadł na ścieżkę piąty nieznajomy. Nikita usiadł, opierając się o ogrodzenie i dotknął obolałej głowy, próbując skupić uwagę. Nowa osoba dramatu była siwym starcem, ubranym w po- darty, zakrwawiony płaszcz nieokreślonej barwy. Opadł na czworaki i skrobiąc palcami po asfalcie odwrócił głowę w stronę Nikity. Miał puste oczodoły, po ciemnej twarzy ciekły łzy i krew, a otwarte usta dławiły się nieartykułowanym krzykiem, gdyż miał również wyrwany język. „Spadochroniarz" odwrócił się w stronę swych kompanów, którzy stali dotąd w milczeniu, nie wykonując od początku spo- tkania najmniejszego nawet gestu, powoli podszedł do starca i wciąż milcząc, nawet się nie zatrzymując, przebił go oszczepem na wylot. - Co wyprawiasz?! - krzyknął Suchow, zrywając się na nogi. Olbrzym zadał jeszcze jeden cios. Starzec opadł na asfalt i znieruchomiał. Nikita rzucił się na „spadochroniarza" i w locie zadał mu cios w głowę, parując jednocześnie wypad oszczepu. Przez ja- kiś czas obaj pląsali w dziwnym tańcu. Nikita uchylał się przed ciosami oszczepu, starając się jednocześnie trafić nieznajomego ręką bądź nogą, ten jednak unikał jego ciosów z jakąś niedbałą i leniwą gracją, niezwykłą w przypadku tak masywnej osoby, aż w końcu powtórnie dosięgnął ramienia Suchowa grotem oszcze- pu, paraliżując go ładunkiem elektrycznym. Trudno zresztą było nazwać to elektrycznością: ciało zbijało się od niego w twardy kłębek napiętych, nieposłusznych mięśni, a wokół punktu ukłucia rozpełzała się fala zimna. Nikita upadł, z bezsilną wściekłością wpijając się wzrokiem w przerażające źrenice przeciwnika. Oszczep zbliżył się do jego oczu, przesunął na wysokość serca, znów skierował w oko, potem w drugie, zupełnie jakby nieludzki olbrzym o białej twarzy nie wiedział, od którego z nich zacząć. Wirus mroku 21 W tym momencie jeden z jego trzech kompanów wydał ostrzegaw- czy okrzyk w nieznanym języku: ktoś zbliżał się boczną alejką. Oszczep znieruchomiał. I znikł. „Spadochroniarz" pochylił się nad Nikitą: - Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz. Głos był głuchy, beznamiętny i obojętny, słychać w nim jed- nak było ukrytą siłę i groźbę. Przygniatał, zniewalał i ostrzegał.
I nie należał do człowieka. To odkrycie dobiło Suchowa. Ktoś'dotknął jego ramienia i podtrzymał głowę. Otwarł oczy i ujrzał twarz Takedy. -Tola?! - Jednak żyjesz! Dokąd poszli? Nikita wczepił się w jego rękę i wstał z wysiłkiem. - Nie idź za nimi, to... diabły, a nie ludzie. -Jak wyglądali?! - Wysocy, barczyści, o białych twarzach. Mieli plamiste kombinezony... i takie krótkie, dziwne oszczepy... - Oszczepy?! - Takeda pobladł, tracąc charakterystyczne dla niego opanowanie. Nikita nigdy wczes'niej nie widział, by inżynier tak jawnie wyrażał swe uczucia. - Amaterasu*! To był oddział SS! A może nawet Czeka! Nikita roześmiał się mimowolnie i zakaszlał. - Esesmani chodzili w mundurach, a czekiści w skórzanych kurtkach, a nie w mundurach współczesnych spadochroniarzy. - Nie mówię o Czeka z czasów rewolucji. Czeka oznacza „czarni komandosi", a SS - „słudzy szatana". - Co to za bzdury? Zobaczmy lepiej, czy ten staruszek jeszcze żyje. Przebili go oszczepem. - Radziłbym się nie wtrącać. Staruszkowi już nie pomożesz, a możesz wpakować się w poważne tarapaty. Nie odpowiadając, Nikita podszedł do leżącego twarzą ku ziemi siwowłosego mężczyzny i odwrócił go na plecy. Płaszcz * - Amaterasu - najważniejsze bóstwo shintoizmu, uosobie- nie słońca (jap.) (przyp. tłum.) 22 Wasilij Gołowaczew rozchylił się i Nikita cofnął się mimowolnie. Wstrząsnęły nim nie tyle rany na piersi i brzuchu starca, lecz oczy! Miał on dwoje normalnych, ludzkich oczu, tyle że pozbawionych źrenic, oraz kolejne w miejscu sutków i dwoje pod żebrami! Trzy z nich były mętne, ślepe, na wpół zamknięte i martwe, jednak czwarte, pełne cierpienia i bólu, spoglądało na Suchowa uważnie, badawczo i ze smutkiem. - Katakiuti* - rzekł za plecami Nikity Takeda, dodając jeszcze kilka słów po japońsku. Nikita odwrócił się i znów, jak zaczarowany, zaczął wpa- trywać w oko na piersi starca. Trudno było zresztą nazwać tego człowieka starcem; bez względu na swą siwiznę i zmizerniały wygląd miał on najwyżej czterdzieści lat. I wciąż jeszcze żył, pomimo strasznych ran, które mu zadano. Jego ręka poruszyła się, palce zacisnęły i wyprostowały.
Z piersi wydobyło się ochrypłe, urywane westchnienie. Straszna twarz zwróciła się ku ludziom i wykrzywiła w grymasie bólu. Nieznajomy naprężył się z wysiłkiem, próbując coś powiedzieć, nie był jednak w stanie tego zrobić, gdyż, o czym ostatecznie przekonał się Nikita, został pozbawiony języka. Ręka nieznajomego znów się poruszyła, uniosła, jakby szu- kała oparcia i nagle zastygła, przestając drżeć, odwrócona dłonią do góry. Wydawało się, że całe życie, które tliło się jeszcze w ciele nieznajomego, skupiło się teraz w jego ręce. I w oku na piersi. Pośrodku dłoni zabłysła gwiazdka, migotanie rozbiegło się od niej falami ku palcomi nadgarstkowi. Ręka przybrała pomarańczowo- przejrzystą barwę, jakby była odlana z rozżarzonego szkła. Gwiazda w centrum dłoni zbladła, zmieniła się w błyszczący obłok i zaczęła przekształcać w jakąś figurę geometryczną: początkowo był to okrąg, potem pojawił się w nim trójkąt, okrąg zmienił się w kwadrat, a w końcu obie te figury zlały się w jedną - pięcioramienną gwiazdę, wypukłą i świecącą niczym lód w świetle księżyca. * - Katakiuti - zwyczaj krwawej zemsty (jap.); tu: zabójstwo na zamówienie.
Wirus mroku____________________________________23 Nieznajomy zajęczał, wyciągając rękę do Suchowa. Ten niepewnie spojrzał na swego przygnębionego towarzysza. - Czego on może chcieć? Siwowłosy mężczyzna znowu jęknął pozbawionym nadziei, rozpaczliwym i strasznym głosem. Oko na jego piersi zrobiło się wilgotne, o cos< błagał, czegoś' żądał: by wziąć coś od niego lub by pomóc mu wstać. Nikita podjął decyzję i ostrożnie wziął nieznajomego za rękę. I poczuł znajome uderzenie elektryczności; rękę objął skurcz i ugięły się pod nim nogi. Z okrzykiem wyrwał rękę z rozpalonej dłoni leżącego i cofnął się o krok, łapiąc ustami powietrze. Ręka siwowłosego opadła bezwładnie i zgasła. Na jego dłoni nie było już znaku w kształcie gwiazdy, a na obliczu pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu, jego rysy się wygładziły, a twarz pokry- ła bladością. Oko na piersi jeszcze przez kilka chwil badawczo wpatrywało się w ludzi, po czym zrobiło się puste i matowe, jakby w jego wnętrzu ktoś wyłączył światło. - Umarł! - oznajmił Takeda, troskliwie podtrzymując Nikitę /"pod łokieć. - Co z tobą? - Nie wiem - wychrypiał tancerz. - Mam wrażenie, jakby kopnął mnie prąd... Ci, którzy go zabili, też mieli pa- ralizatory... oszczepy. O Boże! Głowa mi pęka! I ręka mnie boli... - Rozprostował palce i spojrzał na swą dłoń. Dokładnie pośrodku linii losu widniało czarne znamię w kształcie pię- cioramiennej gwiazdy, zupełnie jakby skóra w tym miejscu była przypalona. Takeda cmoknął językiem, przyglądając się dłoni przyjaciela. - Ciekawe. W ezoteryzmie pięcioramienna gwiazda jest symbolem wieczności i doskonałości. Taka gwiazda była herbem Totha i Quetzalcoatla, a także kluczem Salomona. Dla Japoń- czyków jest ona znakiem wysokiego statusu. - Takeda zamilkł, widząc że Nikita pobladł i ledwie trzyma się na nogach. - Źle się czujesz? Chodźmy stąd, odwiozę cię do domu. Dobrze, że za tobą poszedłem, intuicja mnie nie zawiodła. - Trzeba go... zawieźć... do szpitala. 24 Wasilij Gołowaczew - Za późno. Nikt mu już nie pomoże. Zadzwonimy od ciebie na milicję. - On... nie jest człowiekiem. - W porządku, uspokój się. Oprzyj się na mym ramieniu. - Te... plamiste osiłki... też nie były ludźmi. Takeda nie odpowiedział, szukając drogi i niemal taszcząc Nikitę na sobie, dopóki nie wydostali się z parku na oświetloną ulicę. Suchow nie pamiętał, jak dotarł do domu. Świat wirował mu przed oczami, mdliło go, a rozpaloną ręką wstrząsały dreszcze, jakby w dłoni utkwił rozżarzony gwóźdź; nie pomogły jodyna, maści ani tabletki. Nikita czuł się coraz gorzej i nie widział już ani nie słyszał, jak Takeda wzywa pogotowie i informuje milicję o incydencie w parku. Wirus mroku 25
ROZDZIAŁ 2 Dwie doby Suchow przeleżał w domu z wysoką gorączką. Wstrząsały nim dreszcze, było mu raz gorąco, raz zimno, a nocami nieprzerwanie męczyły go koszmary: to jeden, to dwóch, a nieraz cały batalion „spadochroniarzy" z białymi twarzami nieboszczy- ków s'cigał go po parku, przebijał oszczepami, wypalał na piersi i rękach dziwne znamiona, wyjąc wieloma głosami: „Jesteś za słaby! Idź stąd! Umrzesz!.." Śnił mu się również wielooki starzec w płaszczu narzuconym na gołe ciało, który wyciągał ku niemu ręce i krzyczał bezglos'nie, rozwierając czarne, pozbawionejęzyka usta: „Weź! To klucz do władzy [Będziesz rządził światem!" Ni- kita brał z jego rąk klucz o dziwnym kształcie, który natychmiast zamieniał się jednak w żuka, skorpiona, a raz nawet w granat, który eksplodował, zmieniając głowę chorego w sito. Przez pierwsze noce przy łóżku chorego czuwała mama, która nie pozwoliła na zawiezienie syna do szpitala, choć lekarz wezwanego przez Takedę pogotowia bardzo na to nalegał. Trze- ciego dnia stan Nikity się poprawił i Tola przekonał mamę, że teraz jego kolej, by zaopiekować się chorym, zaś w przypadku jakichkolwiek komplikacji natychmiast ją zawiadomi. Wieczorem dreszcze minęły ostatecznie, gorączka spadła i Suchow poczuł się znacznie lepiej. Zjadłszy z apetytem ko- lację (będącą jednocześnie obiadem) ułożył wyżej poduszkę, zdjął bandaż i zaczął z ciekawością oglądać swą dłoń. Piętno w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, mającej wielkość żetonu do metra, pojaśniało, przybrało brunatny odcień i wyglądało teraz jak wrodzone znamię. Najważniejsze było zaś to, że prze- sunęło się ono z centrum dłoni na nadgarstek. Dłoń nie piekła już tak, jak na początku, mrowiła jedynie, co momentami
było nawet przyjemne. Lekarz, który je obejrzał, tylko mruknął coś niezrozumiale na wieść o przekazaniu gwiazdy z dłoni na dłoń. Nie zalecił jednak smarowania jej żadną maścią, ograniczając się
26______________________________Wasilij Gołowaczew do zdezynfekowaniajej spirytusem, oznajmiając przy tym: to nie rak ani AIDS, jeśli będzie boleć, zlecę nas'wietlanie. Takeda dopił kawę, umył naczynia i usadowił się za biur- kiem Suchowa, rozkładając na nim jakiś' osobliwy manuskrypt. W odróżnieniu od matki był raczej małomówny i Nikicie to od- powiadało. Co prawda, po ostatnich wydarzeniach miał ochotę porozmawiać. W uszach wciąż brzmiało mu zdanie wypowiedzia- ne przez olbrzymiego napastnika: „Jesteś za słaby. Nie nadajesz się do Drogi. Umrzesz". Nikita czuł intuicyjnie, że nie chodziło tu o siłę fizyczną i to nie dawało mu spokoju. Zmuszało do po- szukiwania przyczyn takiej oceny jego osoby. - Słuchaj Tola, a co sam o tym sądzisz? - O czym? - Takeda nie uniósł głowy znad pożółkłych stronic manuskryptu. Spokojny i opanowany, emanował nawet chłodem, jak studnia z niczym nie zmąconym lustrem wody. - O spotkaniu w parku... o starcu... Zadzwoniłeś na pogo- towie? - Na milicję także. -I co? - Powiedziałem im wszystko, co wiem. Kiedy przyjechało pogotowie, on już nie oddychał. Tak przy okazji - Takeda zerknął na Suchowa znad stronicy - nie znaleźli żadnych oczu na jego ciele. - Jak to nie znaleźli? Agdzie się one podziały? Takeda w milczeniu powrócił do studiowania książki. Nig- dy nie odpowiadał na pytanie wzruszeniem ramion, czy innymi gestami, jeśli nie znał na nie odpowiedzi. Nikita leżał przez chwilę, przetrawiając słowa Takedy, po czym wysuszył szklankę zimnego mleka. - Chcesz przez to powiedzieć, że nam wszystko się przy- widziało? - Nie przywidziało. - O co więc w tym wszystkim chodzi? Takeda przewrócił kartkę, troskliwie pogładził książkę i znów spojrzał na leżącego. Wirus mroku 27 - Mamy za mało informacji, by wyciągać jakieś' wnioski. Najwi- doczniej on był człowiekiemz jakimiś dodatkowymi organami zmy- słów. Być może podobnie wygląda sytuacja z tymi czterema, o których mówisz. Lecz co dalej? Nie znamy ich zamiarów, celu przybycia ani przyczyn konfliktu... tak przy okazji, stary miał wyrwany język. Nikita mimowolnie poruszył swoim, jakby sprawdzając, czy znajduje się on na miejscu. - Do diabła! Najwyraźniej mieli ze sobą ostro na pieńku. Jak myślisz, co im zrobił? Za co go tak... potraktowali? Takeda zagłębił się w studiowanie następnej stronicy.
- Co cię tak wciągnęło? - zdenerwował się Nikita. - Opiłeś się mojej herbaty, siadłeś w moim fotelu, za moim biurkiem, przy mojej lampie i w dodatku nie chcesz rozmawiać? - Ależ z ciebie gbur- skwitował to Takeda. Zamknął książkę i uśmiechnął się typowym dla niego, powściągliwym, nieśmiałym uśmiechem. - Teraz rozumiem, czemu dziewczyny cię unikają: zmuszasz je, by przychodziły do ciebie z własną herbatą. Tak przy okazji, kiedy byłeś chory, urywały się od nich telefony. A czytam bardzo mądrą książkę: Tsche-chwe Jonsol, „Technika miękkiej sztuki. Hapkido". - Pojapońsku? - Po koreańsku! - Ho-ho! Prawdziwy z ciebie poliglota. - Nie przeklinaj. Nikita roześmiał się, szybko jednak spoważniał, zauważając, że Takeda przygląda się jego dłoni. Sam również na nią spojrzał, dotykając palcem gwiazdy. - Ato co takiego? Oparzenie? - Wieść - odparł poważnie Takeda. -Co?! - Wieść. Ale jeszcze tego nie zrozumiesz. -Tola ostrzegaw- czo uniósł rękę, powstrzymując Suchowa przed próbą wyjaśnienia tego, co powiedział. - Nie jestem jeszcze gotowy, by odpowie- dzieć na twoje pytania. Podobnie jak ty na poznanie prawdy. Odłóżmy tę rozmowę na dwa-trzy dni.
28_________________________________Wasilij Gołowaczew Suchow pokręcił głową, z ciekawością przyglądając się znieruchomiałej nagle twarzy przyjaciela, chciał o coś zapytać, rozmyślił się jednak. Skinął na szklankę. - Nalej mi mleka, proszę. - Mleka brak, mój drogi. Wyżłopałeś już trzy litry. Jeśli jednak chcesz, zadzwonię do kogoś i przyniosą. A na razie obej- rzyjmy wiadomości, nie masz nic przeciwko? - inżynier włączył telewizor. - Dzwonić? - A kto to taki? - Przyjaciel - wykręcił się od odpowiedzi Japończyk. - Mieszka w pobliżu, na „Sokole". Poznam was ze sobą. - Wy- kręcił numer. - Wybacz, potwierdzam. Pod dwunastką, trafisz? Czekamy. - Odłożył słuchawkę. - Zaraz będzie. Nikita z niedowierzaniem spojrzał w wąskie, nieprzenik- nione oczy Takedy. - A ty co, wcześniej to nagrałeś? Takeda w milczeniu nastawił głośniej telewizor. Przez jakiś czas oglądali wiadomości na pierwszym progra- mie „Ostankino": kraje Ligi Imperium, jak nieoficjalnie nazywano Wspólnotę Niepodległych Państw, żyły według własnych praw, często sprzecznych z prawodawstwem swych sąsiadów, wcho- dziły w konflikty, toczyły wojny, próbując budować ekonomikę na fundamencie politycznych sprzeczności, zajmowały się też jednak nauką, pracą, rodzeniem dzieci, sportem, słuchały muzyki, oglądały wideo, a niekiedy teatralne spektakle, coraz bardziej fascynowały się seksem i narkotykami, jednocześnie zwalcza- jąc zarówno jedno jak i drugie, zbierały się na mityngach, co prawda coraz rzadziej, jednym słowem tworzyły historię. Rosły nastroje nacjonalistyczne, z powodzeniem rozwijał się terroryzm, wzrastały ceny. Informacje dobiegające z bliższej i dalszej zagra- nicy również nie napawały optymizmem: ustanowienie państw - Wielkiej Serbii, Afganistanu, Tadżykistanu, a nawet Karabachu - wiązało się z niebywałymi, dzikimi i bratobójczymi wojnami, ludobójstwem i masową eksterminacją ludności cywilnej. Po tej informacji Nikita przestał słuchać wiadomości, kierując świado- Wirus mroku 29 mos; ć w inny nurt. Nauczył go tego Takeda, który zauważył, że po obejrzeniu telewizyjnych wiadomos'ci w przyjacielu rodzi się chęć wymordowania nacjonalistów, polityków, a także tłumu, który na swych ramionach wyniósł ich na wyżyny władzy. Historia nie pamięta tłumu, lubił powtarzać ojciec Nikity, zmuszając przy tym syna, by stał się osobowością i stawiając w końcu na swoim: syn nauczył się angażować w każde zajęcie wszystkie fizyczne i duchowe siły, dążyć do osiągnięcia maksymalnego rezultatu, co pozwoliło mu nie tylko zdobyć stopień mistrzowski w