uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Wiktor Suworow - Oczyszczenie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Wiktor Suworow - Oczyszczenie.pdf

uzavrano EBooki W Wiktor Suworow
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 180 stron)

WIKTOR SUWOROW OCZYSZCZENIE

2 Spis treści Wstęp Otrzeźwienie Rozdział 1 Inny powód Rozdział 2 Pierwsza dziesiątka Rozdział 3 Czterdzieści tysięcy wyższych dowódców Rozdział 4 Typologia kadrowa Rozdział 5 Stratedzy z Łubianki Rozdział 6 O tym jak komisarz Dybienko gromił Niemców nad Narwą . . . . Rozdział 7 Czy komandarm był amerykańskim szpiegiem? . . . . Rozdział 8 Czerwoni Kozacy i żołnierze Pierwszej Konnej 104 Rozdział 9 Co to jest partyzantka, czyli jak Jasza Ochotnikow ochraniał Wodza Rozdział 10 Czy towarzysz Jakir był wrogiem ludu? Rozdział 11 Bardzo trafne określenie Rozdział 12 Dekawilki i polemostrategia . . . . Rozdział 13 Politruk Rozdział 14 Pierwsze ostrzeżenie Tuchaczewskiego Rozdział 15 Reorganizacja Rozdział 16 W granicach rozsądku Rozdział 17 Drugie ostrzeżenie Tuchaczewskiego Rozdział 18 Niemiecki ślad Rozdział 19 Analityczny umysł Rozdział 20 Zmiana warty Rozdział 21 Dziwny Blitzkrieg Rozdział 22 Czy były powody do obaw? . . . . Rozdział 23 Panika? Bibliografia

3 Wstęp Otrzeźwienie Stalin ma wszelkie powody, by gloryfikować - jak gwiazdy ekranu - radzieckich marszałków, którzy wykazali doprawdy wybitne umiejętności wojskowe.1 Joseph Goebbels, 15 marca 1945 roku W pierwszych dniach lutego 1945 roku oddziały Armii Czerwonej dotarły nad Odrę, sforsowały rzekę i w kilku miejscach uchwyciły przyczółki na zachodnim brzegu. Do Berlina pozostało 80 kilometrów. Aby wykonać ostatni rzut trzeba było wpierw podciągnąć służby tyłowe, dowieźć setki tysięcy ton amunicji, części zamienne, paliwo, żywność, należało uzupełnić braki w ludziach, przerzucić punkty dowodzenia do strefy przyfrontowej, uruchomić nowe ośrodki łączności, bazy zaopatrzenia, przemieścić lotniska polowe, odbudować połączenia komunikacyjne na zapleczu, mosty, szosy, linie telefoniczne, wreszcie przebudować tory na głównych magistralach kolejowych na szeroki radziecki standard, żeby kolej mogła dowozić zapasy bez przeładunków. Poza tym należało zabezpieczyć wojska przed ewentualnością uderzenia z flanki. W tym celu zachodziła konieczność skierowania na Pomorze 1.12. Armii Pancernej Gwardii, 1. Armii Wojska Polskiego, 3. Armii Uderzeniowej oraz sześciu armii ogólnowojskowych (19., 47., 49., 61., 65. i 70.). To z kolei wymagało ciągłego uzupełniania stanu osobowego w marszu, w trakcie prowadzonych działań bojowych. Wymagało także rozwijania jednostek wsparcia i zaopatrzenia natychmiast w ślad za nacierającymi wojskami. I wszystko to robiono - energicznie, szybko, sprawnie i odważnie. Było jasne, że zwycięski koniec wojny jest blisko. O czym myśleli w tych ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach członkowie najwyższych władz Trzeciej Rzeszy: Hitler, Goebbels, Goering, Himmler, Bormann, Ribbentrop? Przede wszystkim rozmyślali o wojnie, dzień po dniu analizowali jej przebieg, od samego początku. Wspominali okres poprzedzający rozpoczęcie działań wojennych. Każdy z osobna starał się zrozumieć, gdzie popełniono ten fatalny błąd, który w efekcie miał doprowadzić do klęski Trzeciej Rzeszy. To, że wiemy o czym myśleli, zawdzięczamy Goebbelsowi, który skrupulatnie prowadził dziennik. Część jego notatek szczęśliwie nie wpadła w ręce zwycięzców, bo inaczej podzieliłaby los setek tysięcy dokumentów, które zostały ukryte w niedostępnych archiwach i które za dwieście, trzysta lat być może ujrzą światło dzienne. Papiery porozrzucane w ruinach Ministerstwa Propagandy Rzeszy zostały pieczołowicie zebrane przez pewnego niemieckiego kolekcjonera i wydane na Zachodzie. W Związku Radzieckim ta publikacja, ze zrozumiałych powodów, należała do zakazanych. Potrzeba było rozpadu Związku Radzieckiego, żeby te świadectwa stały się dostępne również w Rosji 2 . Dziennik Goebbelsa nie był pisany z myślą o publikacji. Na tym polega jego wartość. 1 J. Goebbels, Posliednije zapisi, Smoleńsk 1993 - wszystkie cytaty w książce za tym wydaniem [przyp. red.]. 2 Ibid

4 Publiczne wypowiedzi ministra propagandy Trzeciej Rzeszy to jedno, a dziennik to zupełnie coś innego. O wartości dziennika jako materiału źródłowego przesądza też fakt, że w ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach Rzeszy Goebbels wysunął się na drugą pozycję w państwie - za Fuehrerem.. W schyłkowym okresie Hitler bardzo wielu ludzi pozbawiał władzy i wpływów: rozstrzeliwał, dymisjonował, wyrzucał z partii, urlopował. Niemało też zdradziło go z własnej woli. Goebbels do samego końca pozostał u jego boku. Hitler w swoim testamencie wyznaczył Goebbelsa na swojego następcę jako kanclerza Rzeszy. Wtedy Goebbels po raz pierwszy i ostatni nie podporządkował się jego woli, nie przyjął stanowiska i podążył w ślad za Fuehrerem, dzieląc jego los: zamordował własne dzieci, po czym wraz z żoną popełnił samobójstwo. Goebbels był najważniejszym świadkiem klęski. Żaden z przywódców Trzeciej Rzeszy nie znajdował się wtedy tak blisko Hitlera. Przekartkujmy ostatnie zapiski Goebbelsa. Notatki zaczynają się w dniu 28 lutego 1945 roku, urywają się 10 kwietnia. Do ostatniej chwili Goebbels wierzył w zwycięstwo Niemiec. I walczył. Co niepokoiło go najbardziej? Czy brak czołgów, armat, samolotów? Ofensywa Armii Czerwonej? Załamanie się dostaw rud metali, węgla, ropy, prądu? Katastrofalna aprowizacja? Niedostatek chleba? Czy może amunicji? Albo uporczywe naloty aliantów? Tak. To wszystko bardzo niepokoiło Goebbelsa. Wszystko to dostrzegał, rozumiał, podejmował odpowiednie działania, notował w dzienniku. Jednak najbardziej go niepokoiła, irytowała i wyprowadzała z równowagi beznadziejna nieudolność najwyższego dowództwa armii i państwa. Zaraz na drugiej stronie: „Jeżeli ktoś na podobieństwo Goeringa nie potrafi maszerować w nogę, trzeba go doprowadzić do pionu. Obwieszeni orderami głupcy i nadęci fagasi nie powinni mieć udziału w kierowaniu działaniami wojennymi. Albo się zreflektują, albo należy ich eliminować”. Nie chodzi tutaj wyłącznie o Goeringa. Posłużył tylko za przykład. Chodzi o pewien typ pobrzękujących medalami osobników, a więc bardzo zasłużonych przywódców, którzy okazali się głupcami. Pech chciał, że te cechy ujawniły się dopiero pod sam koniec wojny, tuż przed ostatnią odsłoną, w chwili, gdy ważyły się losy Tysiącletniej Rzeszy wraz z dziesiątkami milionów poddanych. A w głosie Goebbelsa pobrzmiewa marzenie o oczyszczeniu armii z zasłużonych głupców: „należy ich eliminować"! Niestety, za późno doktor Goebbels rozmyśla o czystce. Trzeba było zająć się tym wcześniej. Nie sposób tu przytoczyć wszystkich notatek. Warte są wnikliwej lektury. Natomiast ich treść sprowadza się do prostego stwierdzenia: Adolf Hitler nie ma dowódców. 3 marca 1945 roku: „Dietrich poddaje dosyć szczerej krytyce działania Fuehrera. Skarży się, że Fuehrer pozostawia za mało swobody swoim towarzyszom broni, co z kolei sprawia, że osobiście musi decydować o działaniach podejmowanych przez poszczególne kompanie. Ale Dietrich nie ma podstaw, by go osądzać. Fuehrer nie może polegać na swoich wojskowych doradcach. Tak często go oszukiwali i zawodzili, że teraz jest zmuszony sam zajmować się każdym pododdziałem. Dzięki Bogu, że to robi, w przeciwnym razie sprawy miałyby się jeszcze gorzej". Jakież zaskakujące wynurzenia! Goebbels informuje, że wojskowi doradcy Hitlera często wprowadzali Fuehrera w błąd... Niechby tylko któryś spróbował wprowadzić w

5 błąd towarzysza Stalina! No i jeszcze jedno: skoro Fuehrer wszystko robi samodzielnie, to znaczy, że nie jest Fuehrerem. Talent każdego zwierzchnika, dowódcy, przywódcy, Fuehrera sprowadza się w zasadzie do jednego: do umiejętności znajdowania pomocników, na których można polegać. Nawiasem mówiąc, to nie rosyjska zima przetrąciła kręgosłup armii Napoleona, tylko jego brak zdolności kierowniczych. Kiedyś zakrzyknął zrozpaczony: „Beze mnie zawsze narobią jakichś głupstw!". Ale kto był temu winny? On sam. Przecież to on, nikt inny, dobierał swoich marszałków, niezdatnych do niczego. W obecności Bonapartego - geniusze. Zdani na własne siły - same zera. A więc, Adolf Hitler znalazł się w podobnej sytuacji: nie ma komu powierzyć dowodzenia wojskami, nie ma na kim polegać, musi sam decydować o wprowadzaniu do walki poszczególnych kompanii. Kremlowska propaganda przez dziesięciolecia wpajała nam do głów jedną myśl: Stalin pozbawił armię dowództwa i dlatego w decydującym momencie był osamotniony, bez wsparcia swoich generałów. No dobrze, towarzysze, w takim razie popatrzcie na Hitlera! Kogo jak kogo, ale generałów Niemcy zawsze mieli pod dostatkiem. Zadanie Hitlera jako przywódcy Rzeszy nie polegało na tym, żeby samodzielnie dowodzić każdą grupą armijną, każdą armią i korpusem (a miał ich kilkadziesiąt), każdą dywizją (setki), pułkiem (tysiące), batalionem i kompanią (dziesiątki tysięcy). Jego zadanie sprowadzało się do tego, by w okresie pokoju wyłowić spośród niemieckich przywódców ludzi rozsądnych, wykształconych i odważnych, a następnie, już w trakcie działań wojennych, awansować godnych awansu i dymisjonować tych, którzy zawiedli. Lecz Hitler nie sprostał swym obowiązkom. Dopóki wszystko szło jak po maśle, wokół niego gromadziły się tabuny genialnych dowódców. Ale oto Niemcy znalazły się w sytuacji kryzysowej... Gdzie się podziali ci wszyscy geniusze? Tu rzeczywiście mamy armię pozbawioną dowództwa: głównodowodzący nikomu nie ufa, wszystko robi sam i choć swą strategią doprowadził Niemcy na skraj przepaści, to dopuszczenie kogoś z zewnątrz mogłoby tylko pogorszyć sytuację. Goebbels rozumuje podobnie: talentów mamy pod dostatkiem, tylko trzeba je umiejętnie wyłowić. Do ostatecznej katastrofy pozostało jeszcze parę miesięcy. Niecałe dwa. Czy otrzeźwienie nie przyszło za późno? Przewojowali pięć i pół roku i raptem uznali, że byłoby nie od rzeczy rozejrzeć się za jakąś rozsądną kadrą. Goebbels chciałby nadgonić uciekający czas, natomiast Hitler nie zamierza się śpieszyć z wymianą dowódców, którzy jak dotąd wykazali się całkowitą nieudolnością. Cytuję za dziennikiem Goebbelsa: 3 marca 1945 roku: „Gauleiterzy są przerażeni brakiem zdecydowania Fuehrera w najważniejszych sprawach kadrowych. Dlatego proszą mnie usilnie, abym jak najenergiczniej starał się wpływać na Fuehrera, by skłonić go do wprowadzenia zmian w dowództwie Luftwaffe i na czele resortu niemieckiej polityki zagranicznej. [...] Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych (OKW - Oberkommando der Wehrmacht) i Naczelne Dowództwo Sił Lądowych (OKH - Oberkommando des Heeres) łącznie zapotrzebowały w Turyngii kwatery mogące pomieścić 54.000 ludzi. W jaki sposób tak monstrualny aparat militarnego dowodzenia może w ogóle dowodzić! To nagromadzenie etatów tak bardzo mu zawadza, że nie jest zdolny do wykonywania jakichkolwiek zadań...". A to przecież nie wszystko. Oprócz Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych i Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych w Berlinie rezydowały jeszcze Naczelne

6 Dowództwo Marynarki (OKM - Oberkommando der Kriegsmarine) i domena Goeringa - Naczelne Dowództwo Lotnictwa (OKL - Oberkommando der Luftwaffe). Każdy z tych resortów taszczył na sobie garb tysięcy wojskowych biurokratów. A do tego doliczmy biurokrację SS, Gestapo i wiele innych. A zatem, Hitler sam przejął dowodzenie, bo nikomu nie ufa, a tymczasem w samych tylko OKW i OKH zasiadają 54 tysiące darmozjadów w pułkownikowskich mundurach, w pysznych akselbantach Sztabu Generalnego, w generalskich lampasach. Czym się zajmuje ta armia nierobów? 5 marca 1945 roku: „Nie rozumiem, dlaczego Fuehrer, tak trzeźwo myślący, nie potrafi podporządkować sobie Sztabu Generalnego. Przecież to Fuehrer, więc powinien rozkazywać!". 7 marca 1945 roku: „W południe odbyłem naradę z odpowiedzialnymi osobami z wojskowych komend uzupełnień. Chodzi o zdecydowane uproszczenie procedury poboru. Oficerowie z tych komend sprawiali wrażenie całkowicie nieudolnych i zmęczonych starców! Że też tacy ludzie przez cały czas wojny odpowiadali za pobór!". 8 marca 1945 roku: „Keitel już polecił trzymać w pogotowiu 110 składów kolejowych w celu ewakuacji z Berlina Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych i Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych. Nigdy nie nabiorą rozumu! Bardzo chciałbym wiedzieć, kiedy w końcu przestaną uciekać i zorganizują obronę. [...] Nie mamy silnego centralnego kierownictwa, ani w sektorze wojskowym, ani cywilnym: o wszystkim trzeba meldować Fuehrerowi, natomiast wykonanie czegokolwiek jest możliwe tylko w nielicznych przypadkach". Hitler, jak wiemy, samodzielnie wydaje rozkazy. Jednak komunikacja między dowódcą a podwładnymi musi być obustronna. Dowódca może wydawać właściwe polecenia tylko pod warunkiem, że zna sytuację i rozumie wszystkie uwarunkowania taktyczne i strategiczne. Ale jaką ma szansę każdy dowódca korpusu, dywizji, brygady, pułku, batalionu itd., by dopchać się, dodzwonić, dotrzeć do swojego Fuehrera i przedstawić mu raport sytuacyjny? Czy to jest w ogóle możliwe? 10 marca 1945 roku: „Rundstedt zbyt się postarzał i za często kieruje się schematami z czasów I wojny światowej, dlatego nie bardzo umie sprostać sytuacji na Zachodzie. [...] Jakże monstrualna jest nasza wojskowa machina dowodzenia! Przy takiej liczebności nic dziwnego, że tak rzadkie są wszelkie twórcze pomysły. [...] Za tchórzostwo w obliczu wroga generał pułkownik Fromm został skazany na karę śmierci". 12 marca 1945 roku: „Fuehrer obarcza Himmlera znaczną winą. [... ] Na razie Himmler nie wywiązuje się dobrze jako dowódca. Fuehrer jest z niego bardzo niezadowolony3 . Zapytałem Fuehrera, dlaczego w najważniejszych kwestiach związanych z prowadzeniem wojny po prostu nie wydaje rozkazów. Powiedział, że nie byłoby z tego pożytku, bo nawet kiedy wydaje jasne polecenia, ich wykonanie jest z reguły skrycie sabotowane". Oto zasadnicza różnica! Przywykliśmy uważać nas, Rosjan, za bałaganiarzy. Ale czy potrafimy sobie wyobrazić sytuację, żeby ktoś nie wykonał rozkazu Stalina? W godzinie najtrudniejszej próby, w przełomowym momencie wojny, kiedy wojska hitlerowskie stały na rogatkach Moskwy, a stolica mogła w każdej chwili paść - nawet wtedy każdy rozkaz Stalina uchodził za świętość był wykonywany bez wahania. 3 Cztery dni wcześniej, 8 marca, Goebbels notował: „Himmler świetnie się trzyma. Należy do naszych najlepszych ludzi" [przyp. aut.].

7 Powtarzam: każdy! A my tymczasem uznajemy Niemców za zdyscyplinowaną nację. Pedantyczną. Zdumiewający przykład: nikt nie wykonuje rozkazów Hitlera. Zaniechał nawet rozkazywania, wiedząc z góry, że nikt nie zamierza go słuchać. Tymczasem na wojnie musi być jeden światły rozum na szczycie władzy - i bezwarunkowa dyscyplina na wszystkich szczeblach w dół. Na tym polega różnica między Armią Czerwoną i Wehrmachtem: Niemcy mają problemy z dyscypliną. Nie ma u nich porządku. Każdy generał robi to, na co ma ochotę, nie podporządkowując się najwyższej władzy. Goebbels kontynuuje: Fuehrer zamierza zwalczać wszelkie przejawy niesubordynacji wśród generałów, tworząc lotne trybunały kierowane przez generała Huebnera. Ich zadaniem będzie natychmiastowe rozpatrywanie wszelkich przejawów niesubordynacji wśród dowództwa Wehrmachtu, sądzenie i rozstrzeliwanie winnych zgodnie z prawodawstwem wojennym. Nie można dopuścić, żeby w tej krytycznej fazie wojny każdy pozwalał sobie robić to, na co ma ochotę. Myślę jednak, że Fuehrer nie dotyka sedna sprawy. Należałoby przeprowadzić czystkę w OKW, bowiem jeżeli w dowództwie nie ma porządku, to nie ma co się dziwić, że podlegające mu organa też robią, co chcą". A więc tak: należałoby przeprowadzić czystkę w OKW! Słusznie. Ale za późno. Gdyby przed wojną przetrzebiono setkę lub dwie setki generałów, to w krytycznym momencie dowództwo nie pchnęłoby niemieckiej armii w otchłań anarchii. Nie da się zwyciężyć bez dyscypliny. Rozkaz dowódcy musi być dla podwładnego prawem! Ale tego właśnie Niemcy nie pojmowali. To właśnie była ich pięta achillesowa. A swoją drogą sam Hitler też niezły! To rzeczywiście nie lada osiągnięcie: najbardziej zdyscyplinowaną armię na świecie doprowadzić do stanu, w którym generałowie wypowiadają wodzowi posłuszeństwo. Goebbels nalega: konieczna jest czystka w naczelnym dowództwie. „Na to Fuehrer zaoponował, że nie ma odpowiedniego człowieka, którego mógłby na przykład mianować dowódcą Wojsk Lądowych. Ma rację kiedy powiada, że gdyby skierował tam Himmlera, wówczas katastrofa byłaby jeszcze większa, niż obecnie". Nieźle narozrabialiście, panowie narodowi socjaliści! Potrzebujecie nowego dowódcę wojsk lądowych, ale kandydatury generałów i feldmarszałków nie są nawet brane pod uwagę. Pada tylko jedno nazwisko - ani generała, ani feldmarszałka, nawet nie wojskowego: SS-Reichsfuehrera Heinricha Himmlera, najwyższego kata i oprawcy, szefa wszystkich obozów zagłady. Człowieka, który nie dokonał żadnych wybitnych czynów, nie zdobył żadnych odznaczeń. Zresztą jego nominacja nie wchodzi w rachubę, bo tylko pogorszyłaby sytuację. 13 marca 1945 roku: „W poczekalni Fuehrera oczekują nasi generałowie. Ta gromada umęczonych ludzi to naprawdę przykry widok. To hańba, że tak nieliczne jest grono kompetentnych wojskowych współpracowników Fuehrera. [...] Jak beznadziejni są w większości jego wojskowi doradcy!". 14 marca: „Mój współpracownik Lise przeprowadził inspekcję naszych wojsk w Holandii. Stwierdził tam sielankową atmosferę. W Holandii ulokowało się wiele sztabów, które wyniosły się z Francji i Belgii. Teraz spokojnie sączą piwo, wiodąc w holenderskich wioskach całkiem przyjemne życie". 21 marca: „Nie ma żadnego pożytku z tych wszystkich generałów odkomenderowanych na front w rejonie Saary".

8 22 marca: „Rundstedt jest już za stary i zbyt zniedołężniały". 24 marca: „Otrzymujemy za dużo wskazówek i porad. Brakuje nam tylko jednego: energicznych ludzi". 26 marca: „Potrzebna jest gruntowna reforma - od samej góry do samego dołu". Za chwilę zobaczymy, jaką „reformę" Goebbels ma na myśli. 27 marca: „Nasi Gauleiterzy są za starzy. Trzeba było kilka lat temu przeprowadzić zmiany kadrowe, ponieważ ludzie w wieku 60-70 lat nie potrafią już sprostać tak wysokim wymaganiom". 28 marca: ,Fuehrer skupił wokół siebie wyłącznie ludzi słabego charakteru, na których nie może polegać w krytycznym momencie. [...] Nasi Gauleiterzy w wielu wypadkach wykazują całkowity paraliż decyzyjny. [...] Przerażenie ogarnia, kiedy widzę wybitnego rewolucjonistę - w otoczeniu takich miernot. Dobrał sobie doradców, którzy narażeni są na ciągłe napaści ze wszystkich stron. On sam nazywa Jodla i Keitla ojczulkami, którzy są zbyt zmęczeni i wyczerpani, by w obecnej trudnej sytuacji podejmować ważkie decyzje". 31 marca: „W ciągu ostatniej doby Fuehrer spał zaledwie dwie godziny. Jedynym wytłumaczeniem jest to, że nie ma pomocników, którzy mogliby przejąć na siebie większość czarnej roboty. Był zmuszony wysłać Guderiana na urlop, bowiem ten stał się kompletnym histerykiem i roztrzęsionym neurastenikiem. [...] Doktor Dietrich - to ewidentny tchórz, nie potrafi sprostać zadaniom, jakie stawia przed nim obecny kryzys. W takich chwilach potrzebne są mocne jednostki. Doktor Dietrich do takich się nie zalicza. [...] Guderian nie ma silnego charakteru. Poza tym jest zbyt nerwowy. [...] Jasne, że w Wehrmachcie jest jeszcze niemało ludzi o talentach operacyjnych, ale bardzo trudno ich znaleźć". Goebbels nic nie pisze na temat Kriegsmarine. Powód jest prozaiczny: Kriegsmarine już przestała istnieć. Natomiast w Luftwaffe panuje całkowita demoralizacja. 5 marca: „W dowództwie Luftwaffe nic się nie zmieniło, co tłumaczy postępujący rozkład". 8 marca: „Himmler bardzo dosadnie wypowiada się na temat Goeringa i Ribbentropa. Zarzuca im wszelkie możliwe błędy w ogólnym kierowaniu działaniami wojennymi. Ma bezwzględnie rację. Nie potrafi natomiast skłonić Fuehrera, żeby wreszcie rozstał się z nimi i mianował na ich miejsce ludzi nowych i zdeterminowanych. [...] Jeżeli Goering zostanie na swoim stanowisku, grozi to doprowadzeniem - o ile to już nie nastąpiło - do kryzysu państwowego. [...] Skutecznemu dowodzeniu pod każdym względem przeszkadzają Goering i Ribbentrop". 11 marca: „Luftwaffe nie jest warta złamanego grosza". 12 marca: „Goering jako człowiek całkowicie się załamał, popadł w letarg. Fuehrer wypowiada się o tym niedwuznacznie. [...] Jakaż tragedia dla naszego lotnictwa! Doprowadzono je do kompletnego upadku". 14 marca: „OKL to instytucja całkowicie skorumpowana, dlatego można zrozumieć propozycję Klebera, aby je całkowicie rozwiązać lub zredukować do minimum, ponieważ i tak nie jest w stanie wypełniać swoich zadań. [...] Lotnictwo wojskowe jest hańbą dla partii i całego państwa". 15 marca: „Nie ma już co mówić o Luftwaffe jako o jednorodnym organizmie i rodzaju sił zbrojnych, bowiem korupcja i dezorganizacja w tej części składowej Wehrmachtu osiągnęły niespotykaną skalę".

9 21 marca: „W chwili obecnej w skład Luftwaffe nadal wchodzi półtora miliona ludzi. Uważam, że 300-400 tysięcy wystarczyłoby w zupełności". 22 marca: „Goering jest człowiekiem całkowicie niekompetentnym, beztalenciem, ale nie ma jak znaleźć dla niego następcę". 26 marca: Rachityczna struktura Luftwaffe". Kto ponosi winę za ten stan rzeczy? Goebbels ma odpowiedź na to pytanie. 22 marca: „Wszystko to, co Fuehrer opowiada o stanie Luftwaffe brzmi jak jedno wielkie oskarżenie pod adresem Goeringa. Równocześnie jednak nie potrafi zdecydować się na ostateczne rozstrzygnięcie kwestii personalnej samego marszałka Rzeszy. Dlatego jego oskarżenia są całkowicie bezprzedmiotowe, ponieważ nie pociągają żadnych konsekwencji". 28 marca: ,Fuehrer jest skłonny w pewnej mierze tłumaczyć Goeringa: jego zdaniem marszałkowi brakuje niezbędnej wiedzy technicznej, która pozwoliłaby mu na czas zorientować się w tendencjach rozwojowych techniki lotniczej. Poza tym jego własny sztab, bez cienia skrupułów, zwyczajnie go dezinformuje. A teraz ten sam sztab dezinformuje również Fuehrera, na przykład jeśli chodzi o prędkości nowych myśliwców. Podsuwają mu fikcyjne parametry. Jednak teraz Fuehrer jest zdecydowany jak najsurowiej ukarać każde kłamstwo w sprawach o zasadniczym znaczeniu wojskowym. Zamierza osobiście ingerować we wszystko, między innymi w sprawy organizacyjne Luftwaffe". Doprawdy, nie wiadomo, śmiać się, czy płakać! Właśnie rozstrzyga się druga wojna światowa. Zwycięża ten, kto zdoła wywalczyć panowanie w powietrzu. Niemcy przegrały bitwę powietrzną. Przyczyny: wspaniale przygotowane lotnictwo, armia doświadczonych i walecznych pilotów, naprawdę genialni niemieccy konstruktorzy, wzorcowy przemysł lotniczy mający do dyspozycji utalentowanych inżynierów i fachowców o mistrzowskich umiejętnościach, a nad nimi wszystkimi - żołdak półanalfabeta Goering. Hitler zorientował się, że Goeringowi „brakuje niezbędnej wiedzy technicznej" w chwili, kiedy jemu samemu i całej Rzeszy pozostał jeden miesiąc życia. Ale nawet zorientowawszy się, że Goering nie dorasta do piastowanego stanowiska, Hitler nadal nie czyni nic. Przeciwnie, Fuehrer uznaje, że techniczny analfabetyzm Goeringa jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Hitler zdaje sobie sprawę, że sztab Luftwaffe wprowadza Goeringa i jego samego w błąd, mydli im oczy, kręci, kugluje. Ale nie obwinia o to naczelnego dowódcy lotnictwa, lecz uznaje, iż ten stał się ofiarą krętactw własnego sztabu. Ech, gdyby towarzysz Stalin choć przez chwilę podejrzewał, że ktoś próbuje robić mu wodę z mózgu... W świetle tych rewelacji ministra propagandy Rzeszy należałoby ponownie zweryfikować komunikaty sztabu Luftwaffe o wielkich zwycięstwach w bitwach powietrznych. Sam Goebbels - największy (po Leninie) oszust wszechczasów - informuje nas, że sztab Luftwaffe kłamie w żywe oczy. A nas tymczasem nauczono bezkrytycznej wiary w te wymysły... Tymczasem Adolf Hitler zaczyna się odgrażać: dobiorę się wam, oszustom, do skóry! Na tym polega różnica. Stalin nigdy nikomu nie groził. Kierował się prostą zasadą: winnym wybaczać. Albo likwidować. Groźby są przejawem głupoty, słabości, bezsilności. Wygrażają tylko obrażalscy. I taką właśnie postawę wybrał Fuehrer. Kryje się w betonowym bunkrze, zaciska kościste piąstki i szczerzy kły: jest zdecydowany jak

10 najsurowiej... Hitler sprawował władzę dwanaście lat i jego czas minął. Wybiła godzina, a on zabiera się za porządkowanie spraw. Winę za katastrofalną sytuację w lotnictwie ponosi on sam. Hitler osobiście odpowiada za to, że postawił na czele lotnictwa obwieszonego orderami przygłupiego niedouka, oraz za to, że do ostatniej chwili utrzymywał go na tym stanowisku. Aż do dnia sądu ostatecznego. 29 kwietnia 1945 roku Hitler spisał swój polityczny testament, nazajutrz popełnił samobójstwo. Dopiero w testamencie zdecydował się zdymisjonować Goeringa ze wszystkich funkcji, pozbawić go szarż i orderów, wykluczyć z partii - która do tego czasu przestała istnieć. A skoro zwlekał z tym do ostatniego dnia, w takim razie Hitler osobiście odpowiada za wszystko, co działo się w Luftwaffe. Jeszcze większą odpowiedzialność ponosi za wszystko, co działo się w wojskach lądowych. Hierarchia dowodzenia wyglądała następująco: przywódcą narodu niemieckiego był Adolf Hitler. Jemu podlegał głównodowodzący Sił Zbrojnych. Tę funkcję sprawował... Adolf Hitler. Dopiero pod nim był głównodowodzący Wojsk Lądowych. Również Adolf Hitler. Powróćmy do notatek Goebbelsa. Oto kilka szczegółów na temat modus operandi Hitlera. 15 marca: Fuehrer nie powinien wygłaszać swoim współpracownikom przydługich przemówień, lecz wydawać krótkie rozkazy, a następnie bezwzględnie egzekwować ich wykonanie". 28 marca: „Spostrzeżenia Fuehrera z reguły są bliskie prawdy, ale bardzo rzadko wyciąga z nich trafne wnioski. [...] Chwilami można by odnieść wrażenie, że buja w obłokach. [...] Fuehrer w zasadzie rozumuje prawidłowo, ale nie wyciąga żadnych wniosków". Kiedy Goebbels mówi o 54 tysiącach darmozjadów w OKW i OKH, to rzuca kamyki do ogródka Hitlera. Bo kto jest ich dowódcą, jak nie Hitler? To on we własnej osobie stoi na czele OKW i OKH. Nikt nie właził mu w paradę. On sam dopuścił do rozmnożenia bandy nierozgarniętych generałów-biurokratów. Dziennik Goebbelsa liczy 400 stron. Na każdej stronie to samo: „Nad wyraz zagmatwane zależności służbowe w Wehrmachcie", „Partia nie ma kierownictwa", „Znowu od Bormanna spływa potężna fala zaleceń i dyspozycji", „W Niemczech brak silnej ręki". Końcowy wniosek ministra propagandy: w Rzeszy nigdy nie brakowało utalentowanych dowódców, ale nikt ich nie wyłowił w odpowiednim czasie, a teraz gdzie ich szukać? I tylko jedno ma na pocieszenie. 23 marca 1945 roku: „Anglo-Amerykanie wykazali wtórność i brak elastyczności w realizowaniu własnych celów militarnych. Niczego nie rozumieją, ani w wojskowej psychologii, ani w kwestiach dowodzenia". 25 marca: „Churchill to stary drań". A oto jak Goebbels postrzega Stalina: 8 marca: „Stalin wydaje mi się większym realistą od tych anglo-amerykańskich szaleńców". 4 kwietnia: „Stalin postępuje z Rooseveltem i Churchillem jak z głupimi chłoptasiami". Goebbels spoziera na Stalina z zawiścią. I, jak sądzę, z uwielbieniem. Na stan przygotowań do wojny wpływa mnóstwo elementów. Najważniejszy, to oczyszczenie najwyższego kierownictwa z głupców, tępaków, łajdaków i pieczeniarzy.

11 Stalin potraktował to zagadnienie serio, choć w niewystarczającym stopniu. I oto Goebbels, zaglądając śmierci w oczy, nagle zrozumiał, że w 1937 roku Stalin dobrze wiedział, co robi. Natomiast Hitler... Otrzeźwienie przyszło zbyt późno. 16 marca 1945 roku: „Sztab Generalny przedstawia mi księgę zawierającą biografie i portrety radzieckich marszałków i generałów. Z tego opracowania nietrudno zaczerpnąć rozliczne przykłady na to, jakie błędy popełniliśmy w minionych latach. Ci marszałkowie i generałowie są w większości bardzo młodzi, prawie żaden nie przekroczył pięćdziesiątki. Są to ludzie wyjątkowo energiczni, a z ich twarzy można wyczytać, że są ze zdrowego, ludowego pnia. [...] Krótko mówiąc, zmuszony jestem dokonać nieprzyjemnej konstatacji, że przywódcy Związku Radzieckiego wywodzą się z lepszych warstw ludu, niż nasze kierownictwo". Ten zapis stanowi najwyższą ocenę poczynań Stalina wiatach 1937-1938. Rozmyślania o wyższości radzieckich generałów nie opuszczają Goebbelsa. Po paru stronach wraca do tego wątku: „Poinformowałem Fuehrera o przedłożonym mi do wglądu opracowaniu Sztabu Generalnego o radzieckich marszałkach i generałach. Dodałem, że odniosłem wrażenie, iż w ogóle nie jesteśmy w stanie konkurować z takimi przywódcami. Fuehrer w pełni podziela mój punkt widzenia. Nasza generalicja jest za stara, wypalona do cna...". Całość zamyka stwierdzenie o „przytłaczającej wyższości radzieckiej generalicji". Cienko śpiewacie, gołąbeczki. Jeszcze niedawno mieliście całkiem inne pieśni na ustach... Podczas narady w dniu 5 grudnia 1940 roku Hitler oświadczył: „Rosjanin jest człowiekiem niepełnowartościowym. Armia nie ma prawdziwych dowódców"4 . Teraz dopiero okazuje się, że człowiek jest pełnowartościowy, zaś Armia Czerwona ma dowódców, o jakich Hitler może tylko marzyć. 16 stycznia 1941 roku Hitler przedstawił swoim generałom opinię o generałach radzieckich: „Dowodzenie szablonowe. Brak szerszych horyzontów myślowych"5 . Okazało się, że horyzonty też są odpowiednie. Niekiedy otrzeźwienie następowało szybciej. 5 marca 1945 roku Goebbels notuje: „Stalin ma do dyspozycji cały szereg wybitnych dowódców, ale ani jednego genialnego stratega. Gdyby miał, wówczas radzieckie uderzenie skierowałoby się nie na przyczółek baranowski, lecz na Węgry. Gdyby odcięto nas od węgierskiej i austriackiej ropy...". Goebbels jest w błędzie. Tego samego dnia, 5 marca 1945 roku, kiedy kreślił swoje uwagi o braku myślenia strategicznego, dwaj marszałkowie Związku Radzieckiego - Rodion Malinowski, dowódca 2. Frontu Ukraińskiego i Fiodor Tołbuchin, dowódca 3. Frontu Ukraińskiego - zakończyli przygotowania do operacji ofensywnej, której głównym celem było pozbawienie Niemiec ostatnich rezerw paliwowych na Węgrzech i w Austrii. Nie łudźmy się, że obu marszałkom Związku Radzieckiego równocześnie wpadł do głowy koncept tej operacji. Bynajmniej. Po prostu, stał nad nimi jeszcze jeden marszałek Związku Radzieckiego: głównodowodzący Józef Wissarionowicz Stalin. Pomysł, by odciąć przeciwnika od głównych źródeł ropy został oficjalnie ogłoszony przez Stalina już dawno - 3 grudnia 1927 roku: 4 F. Halder, „Dziennik wojenny", t. 1/3, Warszawa 1971-1974, t. 2, s. 261. Generał pułkownik Franz Halder był szefem Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych w latach 1938-1942 Iprzyp. tłum.]. 5 Ibid. s. 297.

12 „Kto ma przewagę w dziedzinie nafty, ten ma szansę wygrać w przyszłej wojnie"6 . Stalin już dawno temu zrozumiał, że należy odciąć Niemcy od Rumunii, a następnie od Węgier i Austrii. To właśnie zaprząta głowy jego marszałkom. Niemcy, w celu odparcia radzieckiej ofensywy na Węgry, skierowali tam doborowe formacje, ich rdzeń tworzyła uzbrojona w najlepsze czołgi 6. Armia Pancerna SS. Na jej czele stał najlepszy ówczesny hitlerowski pancerniak - SS-Oberstgruppenfuehrer Joseph „Sepp" Dietrich, kawaler Krzyża Rycerskiego z Diamentami. W skład sił mających przeprowadzić przeciwuderzenie wchodziła elita elit - 1. Dywizja Pancerna SS „Leibstandarte SS Adolf Hitler", a więc straż przyboczna samego Fuehrera. Goebbels z niemiecką skrupulatnością opisuje wydarzenia: „Na węgierskim odcinku frontu sytuacja staje się krytyczna. [...] Na Węgrzech sytuacja jest fatalna. Znaleźliśmy się w najpoważniejszym kryzysie, który grozi utratą węgierskich pól roponośnych. [...] Nasze formacje SS nie popisały się. Fuehrer postanowił ukarać żołnierzy Waffen-SS. Na jego rozkaz mają zdjąć noszone na mankietach mundurów opaski z jego nazwiskiem, przedmiot największej czci żołnierzy SS. [...] Gdy próbuję sobie wyobrazić, że w tej właśnie chwili Himmler odbiera dystynkcje korpusowi oficerskiemu dywizji SS, robi mi się ciemno przed oczami". Czytam to ze złośliwą satysfakcją. Radzieccy podludzie, nasi Untermensche, dali popalić wyższej rasie! A skoro uderzenie na Węgry miało uchodzić za przejaw geniuszu, to Stalin stanął na wysokości zadania. Cała operacja była doprawdy błyskotliwa pod względem koncepcji i wykonania. A wszystko to było możliwe tylko i wyłącznie dlatego, że Stalin zaprowadził w armii i państwie porządek, jakiego zazdrości mu sam Hitler. W dodatku, jak twierdzą świadkowie, żołnierze 1. DPanc SS „LSSAH", najwierniejsi z wiernych, nie ograniczyli się do bojkotu rozkazu Fuehrera. Do jakiego stopnia musiało dojść rozprężenie w niemieckiej armii, żeby esesmanom uszło płazem odesłanie do Berlina opasek, przy okazji wraz ze wszystkimi odznaczeniami, zapakowanych w nocniki? Wyobrażacie sobie, żeby Żukow wysłał coś Stalinowi w nocniku? Ale oddajmy głos Goebbelsowi. 5 marca 1945 roku: Fuehrer ma całkowitą rację, kiedy stwierdza, że [...] Stalin w odpowiednim czasie przeprowadził tę reformę i dlatego teraz może odpowiednio wykorzystać jej efekty. Gdyby nasze obecne porażki miały poskutkować taką reformą, to dla ostatecznego zwycięstwa jest ona mocno spóźniona". Mówiąc o tej reformie Goebbels i Hitler mają na myśli oczyszczenie armii w drodze egzekucji. 28 marca: „Szczegółowo przedstawiłem Fuehrerowi myśl o tym, że w 1934 roku nie dostrzegliśmy, niestety, konieczności zreformowania armii, chociaż mieliśmy taką możliwość. To, czego chciał Roehm, miało, w zasadzie, sens, tyle że nie można było pozwolić, by robił to homoseksualista i anarchista. Gdyby Roehm był człowiekiem psychicznie normalnym i odpowiedzialnym, wówczas, zapewne, 30 czerwca zamiast rozstrzelać kilkuset oficerów SA rozstrzelano by kilkuset generałów7 . Na tym wszystkim ciąży piętno głębokiej tragedii, której skutki nadal odczuwamy. 6 Przemówienie na XV zjeździe WKP(b), [w:] J. Stalin, „Dzieła", t. 1/13, Warszawa 1949-51, t. 10. s. 275. 7 30 czerwca 1934 roku, „Noc długich noży": krwawa rozprawa Hitlera z oponentami wewnątrz NSDAP - głównie przywódcą SA Ernestem Roehmem i jego ludźmi - przeprowadzona pod pretekstem rzekomo organizowanego zamachu stanu [przyp. tłum.].

13 Był to najodpowiedniejszy moment do zreformowania Reichswehry. Określony zbieg okoliczności sprawił, że Fuehrer nie wykorzystał tej sposobności. Dzisiaj pytanie brzmi: czy będziemy w stanie nadrobić to wszystko, co wtedy zostało zaprzepaszczone". Nawet Hitler i Goebbels zrozumieli, że Stalin postępował słusznie. Natomiast nasi agitatorzy z uporem powtarzają w kółko: dekapitacja armii, tragedia... A może nadszedł już czas, by na spokojnie zastanowić się nad pewną zaskakującą okolicznością. Przed wojną Stalin likwidował genialnych dowódców, ale zakończył wojnę z niepokonaną armią i całym korpusem wybitnych generałów i marszałków: Żukow, Rokossowski, Wasilewski, Malinowski, Goworow, Koniew, Watutin, Czerniachowski, Nowikow, Kuzniecow, Malinin, Badanow, Bogdanow, Antonow, Mierieckow, Rotmistrow, Rybałko, Leluszenko, Katukow, Berzarin, Puchow, Purkajew, Gołowanow... Nie sposób wymienić wszystkich! Natomiast Hitler zaniechał drastycznych kroków, ale zakończył wojnę z rozgromionym państwem i z pokonaną armią bez dowódców. Dlaczego więc powstają tysiące naukowych dzieł, opracowań i artykułów o pozbawionej przywództwa Armii Czerwonej, natomiast nikt nie zainteresuje się zdekapitowaną armią Hitlera? Dlaczego wszyscy wyśmiewają politykę kadrową Stalina, natomiast nikogo nie zastanawia kadrowa polityka Fuehrera? A przecież tragedia armii niemieckiej jest faktem. Polegała na tym, że Hitler nie szykował się do wojny, że nie rozstrzeliwał setkami swoich generałów. Dlatego wojnę przegrał i dlatego był zmuszony popełnić samobójstwo. O wielkości lub miernocie strategów rozstrzygają wyniki prowadzonych przez nich wojen. A więc - sądźmy ich po końcowych rezultatach! Dobrze jest mieć w ręku atuty na początku rozgrywki. Ale jeszcze lepiej - pod koniec. Sami oceńmy sytuację. Stalin pod koniec wojny ma pod rozkazami plejadę wybitnych, nierzadko genialnych dowódców. Hitler pozostał sam. Który z nich jest mądrzejszy? Czy nie nastał już najwyższy czas, by etykietkę szaleńca przyczepić temu, który na nią rzeczywiście zasłużył? Przez dziesięciolecia uczono nas oceniać efekty stalinowskiej polityki emocjonalnie. Uczono nas logiki pijaka, który kieruje się instynktem, a nie rozumem. A może warto wreszcie spojrzeć na wydarzenia 1937 roku na trzeźwo, a nie przez pijackie łzy? Rozdział 1 Inny powód Podczas mobilizacji praktycznie cała kadra oficerska Sił Zbrojnych otrzymuje awans.' Marszałek Związku Radzieckiego W. Sokolowski1 I Uczono nas szablonowego myślenia. Wszelkie istotne problemy nasi ideolodzy rozstrzygali dzięki zwięzłym acz trafnym sformułowaniom, uważanym za aksjomaty. Te prawdy objawione wkładano nam do głowy od dzieciństwa. Mieliśmy myśleć tak, jak maszerują więźniowie w kolumnie: wszyscy tak samo. Krok w bok uznawano za próbę ucieczki. Eskorta strzelała bez ostrzeżenia. Oficjalna wersja czystki w Armii Czerwonej w okresie 1937-1938 powstała za rządów Chruszczowa - i odtąd konsekwentnie nam ją wpajano. Brzmiała z grubsza następująco: 1 W. Sokołowski, „Strategia wojenna", Warszawa 1964, s. 407.

14 1. Tuchaczewski to bez mała genialny strateg; 2. Już w 1935 roku Tuchaczewski przewidział wojnę z Niemcami i cały czas ostrzegał przed nadciągającym zagrożeniem; 3. Tuchaczewski konsekwentnie nalegał na przezbrojenie Armii Czerwonej. Głupi Stalin i jego giermek Woroszyłow pozostawiali bez odpowiedzi kolejne propozycje Tuchaczewskiego, nie rozumiejąc ich istoty i nie doceniając ich znaczenia; 4. Bluecher, Jakir, Uborewicz, Putna, Ałksnis, Wacetis, Dybienko et consortes również byli gigantami myśli i czynów. Naturalnie, nie przygotowywali żadnego spisku; 5. Wywiad hitlerowski chciał w przededniu wojny pozbawić Armię Czerwoną dowództwa. W tym celu postanowił wykończyć Tuchaczewskiego i wszystkich pozostałych geniuszy; 6. Czystka w armii przybrała katastrofalny rozmiar. Zlikwidowano trzech spośród pięciu marszałków Związku Radzieckiego, wszystkich pięciu komandarmów I stopnia, dwóch armijnych komisarzy I stopnia, wszystkich dwunastu komandarmów II stopnia - i tak dalej. Ogółem zlikwidowano 40.000 wybitnych dowódców wszelkich rang i stopni; 7. Stalin mordował geniuszy, a głupków oszczędzał. Klęska Armii Czerwonej w 1941 roku była bezpośrednią konsekwencją czystki lat 1937-1938. Po hitlerowskiej napaści na ZSRR radzieccy dowódcy w przeważającej większości nie mieli niezbędnego doświadczenia, bowiem znajdowali się na swoich stanowiskach niecały rok. Ciekawe, kto wymyślił te wszystkie mądrości? II Odpowiedź dobrze znamy: wymyślił to wszystko gorliwy szpieg hitlerowski Walter Schellenberg. - Patrzcie, jak jesteśmy sprawni i skuteczni! Jakie operacje potrafiliśmy przeprowadzić! Samego Stalina otumanić, ogłupić, owinąć sobie wokół palca! Spowodowaliśmy, że w czasie pokoju Stalin własnoręcznie pozbawił Armię Czerwoną dowództwa! Gdy hitlerowcy wymyślali niestworzone historie o podrzuconych dokumentach, nikt ani słowem nie protestował. Konfabulacje hitlerowskich socjalistów nie zasługiwały nawet na reakcję, a tymczasem radzieccy marksiści ochoczo uczepili się tych bredni, rozpowszechniając je i umacniając. Niebawem Zachód podchwycił te wymysły i ogłosił całemu światu marksistowsko-hitlerowską legendę o dekapitacji Armii Czerwonej. Tak się rodzą mity... Głos zabiera generał pułkownik D. Wołkogonow, doradca prezydenta Rosji. Tłumaczy powód likwidacji marszałka Związku Radzieckiego W. Bluechera: był to wyjątkowo „silny dowódca", obdarzony „umysłem analitycznym". Generał Wołkogonow wyraża pogląd, że „Stalin nie potrzebował takich ludzi"2 . Opierając się na opinii generała Wołkogonowa można wnosić, że Stalin nie był człowiekiem wielkiej mądrości i nie miał pojęcia o strategii. Gdyby miał, postępowałby inaczej: byłby rozstrzeliwał głupców, oszczędzając geniuszy. Jest to myślenie typowe dla generała Wołkogonowa. Wszystkie jego książki i artykuły traktują o jednym: Stalin pozbawił armię dowództwa, Stalin zlikwidował wybitnych strategów, wyeliminował ludzi myślących, z rozmysłem otoczył się przygłupami. 2 D. Wołkogonow, Triumf i tragiedija, Moskwa 1989, t. 1, cz II

15 Wszystkie publiczne wypowiedzi też na jedną modlę. Nic dziwnego, że za którymś razem nie wytrzymałem. Podnoszę słuchawkę. Dzwonię do doradcy prezydenta Rosji, doktora historii i filozofii (marksistowsko-leninowskiej), członka korespondenta Rosyjskiej Akademii Nauk, członka Dumy Państwowej, byłego zastępcy szefa Głównego Zarządu Politycznego i szefa Zarządu Specpropagandy, byłego kierownika Instytutu Historii Wojskowości (w ZSRR historia wojskowości zawsze podlegała pod specpropagandę), profesora, generała pułkownika Dmitrija Antonowicza Wołkogonowa. Przedstawiam się: - Tutaj agent wszystkich wywiadów imperialistycznych, wróg ludzkości Wiktor Suworow vel Rezun. - Dzień dobry! - odpowiada. - Znowu zamierzamy obalać jakieś mity? - Znowu, Dmitriju Antonowiczu. Publikuje pan kolejną książkę, ale to, o czym pan pisze, nie mogło się wydarzyć. - A to dlaczego? - Nie mogło, i tyle. W tym momencie mój rozmówca taktownie zwraca mi uwagę, że ma dostęp do wszystkich tajemnic byłego Związku Radzieckiego. On jeden otrzymał wgląd w wydzielone akta Biura Politycznego. Życzliwie wypytuje mnie, czy uzyskałem dojście do tych akt, do archiwów Lenina, Stalina, Trockiego, Mołotowa... Po chwili namysłu musiałem przyznać, że nie. - No jak tam, kolego, macie coś w zanadrzu? Czy znowu będziecie szermować wywiadowczą logiką? - Niekoniecznie. Tym razem wystarczy chłopska logika. - I co, ta wasza chłopska logika zdmuchnie fakty historyczne? Obali ściśle tajne dokumenty? - Nie ma takiej potrzeby. Natomiast co do waszych wniosków... Przecież nie możecie wykluczyć, Dmitriju Antonowiczu, że nietrafnie zrozumieliście treść dokumentów, albo opacznie je interpretowaliście... Coś zaskrzypiało. Skrzypnęło w Moskwie, a w Bristolu przeszył mnie dreszcz. Jeden do zera. Trzeba oddać należne Dmitrijowi Antonowiczowi. Był człowiekiem uprzejmym. Swego czasu starliśmy się na łamach pewnej gazety... Jego artykuły zawierały pryncypialną krytykę moich obrazoburczych wystąpień, ale nie było w nich złości. Była natomiast gotowość do wysłuchania opinii strony przeciwnej. Dlatego do niego zadzwoniłem. Nieważne, czy przyzna mi rację. Ważne, że wysłucha. - No, dobra - mówi. - Wykładaj. A zatem wyłożyłem. Marksistowsko-hitlerowska legenda o dekapitacji Armii Czerwonej zawiera siedem rozdziałów. Zacznijmy od ostatniego, to znaczy od siódmego. Rozdział ten głosi, że z powodu stalinowskich czystek w chwili rozpoczęcia wojny radzieckim dowódcom zabrakło doświadczenia, gdyż pełnili swoje funkcje niecały rok. Zgadza się? - Tak jest - odpowiada. - No, to doskonale. Umówmy się, Dmitriju Antonowiczu, że przyjmuję wasz punkt widzenia. Na pięć minut. Załóżmy na chwilę, że Dmitrij Antonowicz Wołkogonow ma sto procent racji. Albo nawet dwieście procent. Albo trzysta. Wyobraźmy sobie, że latem 1937 roku Stalin rozstrzelał wszystkich swoich dowódców, co do jednego: od

16 plutonowych do marszałków Związku Radzieckiego. Zapędził ich do opuszczonych kamieniołomów i posiekał z cekaemów. Na ich miejsce wyznaczył nowych dowódców. Następuje całkowita wymiana kadry. Co by to oznaczało? Oto co: że latem 1941 roku każdy nowo mianowany dowódca miałby za sobą cztery lata stażu. Czy jest zatem możliwe, że wymiana następuje w 1937 roku, a w 1941 roku przytłaczająca większość korpusu dowódczego ma za sobą niecały rok stażu na zajmowanych stanowiskach? Ledwie skończyłem, a tu znów coś skrzypi na linii. Przewidziałem to i zapobiegliwie oddaliłem słuchawkę od ucha. Dwa do zera. Ale generał Wołkogonow nie składa broni: - Przecież rozstrzeliwano nie tylko w 1937, ale też w 1938 roku. Zgoda. Racja. Na sto procent. Na dwieście procent, a nawet trzysta. Załóżmy, że wszystkich dowódców mianowanych w trzydziestym siódmym, po roku zapędzono do wąwozów i tak samo rozwalono z broni maszynowej. Długimi seriami. Załóżmy, że niebawem mianowano trzeci rzut dowódców. I co? I nic. Tyle, że do lata 1941 roku wszyscy oni zdobędą trzyletnie doświadczenie. Przy pełnej rotacji kadry większość dowódców nie ma co myśleć o szybkim awansie: nie mieli gdzie awansować. Jasne, że przez trzy lata niejeden mógł popaść w alkoholizm, a co poniektóry utopić się w rzeczce albo stawie. Ze dwustu, może nawet trzystu trafiło w 1939, 1940 i w pierwszej połowie 1941 roku przed plutony egzekucyjne. Na pewno miały też miejsce jakieś przesunięcia i przetasowania. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, większość dowódców i tak musiała tkwić na swoich miejscach. Jak więc wytłumaczyć ten fenomen: wymiana kadry nastąpiła w okresie 1937-1938, zaś po trzech, czterech latach nowi dowódcy ponoć mają nie więcej niż rok stażu? Można też spojrzeć na ten problem z innej strony. Armia Czerwona była naprawdę potężna. 40-tysięczna rzesza dowódców to nie taka znów siła. Liczebność kadry dowódczej (w dzisiejszym rozumieniu - oficerskiej) Armii Czerwonej w lutym 1937 roku wynosiła 206.000. Dane te podaję za źródłem zasługującym na wiarygodność. Jest to ujawniony kilka lat temu stenogram wystąpienia marszałka Związku Radzieckiego Klimenta Woroszyłowa, członka Politbiura, ludowego komisarza obrony ZSRR, na zamkniętym, ściśle tajnym posiedzeniu plenum Komitetu Centralnego3 . Załóżmy, że spośród 206 tysięcy rozstrzelano 40 tysięcy, czyli niecałe 20%. Pytanie brzmi podobnie, choć postawione jest w trochę innej formie: jak to możliwe, że zlikwidowano niecałe 20% kadry, natomiast w 1941 roku większość dowódców odsłużyło na swoich stanowiskach niecały rok? I to, dobrze. Jakie zatem widzi pan wytłumaczenie? W głosie generała wyczuwam zainteresowanie. Jest to ciekawość zawodowca, ciekawość badacza. Zniknęły nieprzyjazne nutki, osobiste urazy poszły w niepamięć. O, to już całkiem inna rozmowa! Generał pułkownik Wołkogonow próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego w 1941 roku dowódcy Armii Czerwonej mieli za sobą co najwyżej roczny staż, skoro czystka miała miejsce 3-4 lata przed hitlerowską napaścią na ZSRR. Przechodząc od razu do puenty, udało mi się sprowokować Dmitrija Antonowicza. A potem przekonać. 3 „Wojenno-istoriczeskij żurnał" nr 1/1993, s. 60-63.

17 Jeżeli nie uda mi się przekonać już nikogo więcej - i tak będę usatysfakcjonowany, bo swoimi pytaniami zasiałem wątpliwości w jego duszy, a następnie podsunąłem mu odmienne rozwiązanie zagadki, które uznał za wiarygodne. I z tego jestem naprawdę dumny. Zdołałem bowiem przekonać tego jednego, jedynego człowieka, który miał dostęp do wszystkich tajemnic Lenina, Stalina, Trockiego, do wydzielonych archiwów Politbiura. Każdego człowieka da się przekonać, jeżeli tylko ma się do dyspozycji odpowiedni punkt odniesienia. Poznawanie odbywa się przez porównanie. Aby móc to sobie lepiej uzmysłowić, porównajmy sytuację kadry dowódczej Armii Czerwonej z... No właśnie, z kim? Ano, chociażby z hitlerowskim Wehrmachtem. W końcu tak wiele między nimi podobieństw! W ZSRR zwyciężyła rewolucja socjalistyczna - w Niemczech tak samo. Lenin był socjalistą - Hitler tak samo. To prawda, że Niemcy nosili brunatne koszule, ale Lenin nosił białą koszulę. Czy przez to zaliczamy go do Białych? Cóż, że Trocki nosił zielony trencz? To go nie zbliża do Zielonych... Dlaczego jednych opisujemy kolorem ubiorów, a innych barwami transparentów? Najtrafniej jednych i drugich określa kolor ideologii. Lenin, Hitler, Bucharin, Himmler, Trocki - wszyscy kroczyli pod krwawymi sztandarami, dlatego wszystkich należy uznać za Czerwonych. Jeżeli koniecznie chcemy ich rozróżniać, dlaczego nie mielibyśmy ich nazwać imionami ojców-założycieli? Socjaliści-leninowcy, socjaliści-hitlerowcy - obie nazwy mówią wszystko. Oba odłamy miały bardzo pokrewne ideologie. Ich cele również były zbliżone. Niemcy byli przekonani, że tylko u nich jest prawdziwy socjalizm, a wariant radziecki jest wypaczeniem. Ludzie radzieccy przeciwnie, uważali, że niemiecki socjalizm jest jednym wielkim odchyleniem od jedynego słusznego: radzieckiego. U jednych i u drugich wszystko oparte było na nienawiści. U jednych kwitła nienawiść rasowa, u drugich klasowa. Jedni uznawali siebie za rasę dominującą, drudzy za klasę panującą. Co za różnica? Poza tym, nie zapominajmy, że ideowym ojcem Hitlera był Gottfried Feder, który wzywał do rewolucji światowej pod dobrze znanym hasłem: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!". Sceptyk mógłby mi zarzucić, że Hitler nie dochował ortodoksyjnej wierności dogmatom marksizmu. Że w pewnych okolicznościach zdarzało mu się odstępować od nauk klasyka materializmu dialektycznego. To prawda. Ale czy Marks sam pozostawał wierny własnym dogmatom? Czy nie wikłał się w rozliczne sprzeczności? Czy u schyłku życia nie doszedł w końcu do zerwania z własną Nauką? „Nie jestem marksistą!" - czy to nie słowa Marksa? Do ideologii niebawem powrócimy. Tymczasem zajmijmy się siłami zbrojnymi Trzeciej Rzeszy. Obie armie - niemiecka i radziecka - miały bardzo podobne strategie, niemal identyczne czerwone sztandary, zbliżone cele. Jak więc rzecz się miała z kadrą dowódczą Wehrmachtu w przededniu i na początku II wojny światowej? Rzecz się miała podobnie, jak w Armii Czerwonej. Prawdę mówiąc, miała się jeszcze gorzej. Oficjalna data rozpoczęcia II wojny światowej, to 1 września 1939 roku. Tego dnia jednostki Wehrmachtu wtargnęły do Polski. W operacji uczestniczyło pięć armii, wchodzących w skład dwóch grup armii: GA „Południe" i GA „Północ". Wszyscy dowódcy niemieckich armii i grup armii, wszyscy ich zastępcy i szefowie sztabów wraz z zastępcami pełnili swoje obowiązki przez okres bez porównania krótszy niż rok. Powiem więcej - krótszy niż miesiąc. Jeżeli to wam nie wystarczy, to - uwaga! -

18 powiem, że ich staż nie przekraczał... dziesięciu dni. Niedowiarków zachęcam do przejrzenia życiorysu któregokolwiek znanego hitlerowskiego generała. W maju 1940 roku nastąpiło wtargnięcie do Francji. I znowu, przytłaczająca większość wyższych dowódców i w ogóle cały korpus oficerski Wehrmachtu zajmował swoje stanowiska krócej niż rok. 22 czerwca 1941 roku. Napaść na ZSRR. Jeszcze raz to samo: generałowie i oficerowie Wehrmachtu pełnią swoje funkcje krócej niż rok. Marksiści i hitlerowcy nauczyli nas wyśmiewania się z samych siebie. To chwalebne, umieć zauważać własne potknięcia. Ale zanim zaczniemy rechotać, spójrzmy na przeciwnika. Hitler zlekceważył tak istotny element przygotowań do wojny, jak oczyszczenie armii z osobników nieprzydatnych i wszelkich nieudaczników. Hitler nie przeprowadził w tych latach żadnej czystki, ale stan i sytuacja jego kadry oficerskiej była zbliżona do Armii Czerwonej. Czy nie uważacie, że czas najwyższy zapytać: dlaczego? I że czas najwyższy zrozumieć: bo inaczej nie mogło być. Rozdział 2 Pierwsza dziesiątka Rozmaite pismaki za granicą ze zrozumiałych dla nas względów usiłują przedstawić to tak, że po zlikwidowaniu grupki łajdaków - tuchaczewskich, gamarników, uborewiczów i innego podobnego robactwa, nie mamy w naszej Armii Czerwonej fachowej kadry dowódczej1 . Komkor Grigory Sztern Najwyższym stopniem wojskowym w latach trzydziestych był stopień marszałka Związku Radzieckiego. Nieco niżej plasował się komandarm I stopnia. Wpojono nam, że w pierwszej dziesiątce najwyższych wojskowych dowódców było pięciu marszałków Związku Radzieckiego i pięciu komandarmów I stopnia. Spośród pięciu marszałków Stalin zlikwidował trzech, a spośród pięciu komandarmów I stopnia - wszystkich pięciu. Ponadto uczono nas, że Stalin unicestwiał nie kogo popadło, lecz najlepszych. Trzech genialnych marszałków - Tuchaczewski, Jegorow i Bluecher - poszło pod mur, a dwaj marszałkowie-idioci pozostali cali i zdrowi. Na pierwszy rzut oka - to przerażające. Na drugi - nie za bardzo. Bo wyobraźmy sobie, że podczas czystki zginęli nie trzej marszałkowie Związku Radzieckiego, lecz cała piątka. Wyobraźmy sobie, że razem z trzema geniuszami Stalin rozstrzelał także dwóch idiotów, Woroszyłowa i Budionnego. Czy byłoby to dla kraju i wojska lepsze czy gorsze? Czy zdolność bojowa armii wskutek tego wzrosłaby czy zmalała? Sądzę, że by wzrosła. Kto nie zgodzi się z taką opinią? Sądzę, że taki krok Stalina wzmocniłby, a nie osłabił armię. Stąd wniosek: gdyby towarzysz Stalin nie poprzestał na półśrodkach, gdyby nie zatrzymał się przy tym, co już osiągnął, nie spoczął na laurach, lecz bardziej stanowczo, konsekwentnie czyścił wojsko, to narodowi, krajowi i samemu wojsku byłoby lepiej. I nie oskarżajcie mnie o krwiożerczość, to nie ja mówię, lecz statystyka: zbyt mało towarzysz Stalin rozstrzelał tych dowódców. Trzech rozstrzelanych marszałków - to źle, lepiej, gdyby rozwalono pięciu. 1 Wystąpienie na XVIII zjeździe WKP(b), 18 marca 1939 r.

19 Czy ktoś ma jakieś zastrzeżenia do statystyki? Nawiasem mówiąc, towarzysz Stalin nie był taki głupi, jak go nam przedstawiają - Woroszyłowa z Budionnym też odsunął od władzy. Ani Woroszyłow ani Budionny nie zajmowali przed wojną stanowisk, które wymagałyby doświadczenia, rozumu i wiedzy. O niczym nie decydowali, nie wywierali żadnego wpływu na bieg wydarzeń. A zatem przed wojną Stalin odsunął od władzy całą piątkę. I słusznie. Zgoda, pozbywał się Stalin marszałków różnymi sposobami - jedni inkasowali kulę w łeb, inni awans na zaszczytne, choć mało ważne stanowisko. W wojsku o takich awansach mówi się: wykopać na strych. W różnorodności metod ograniczania władzy marszałków ujawniła się żelazna stalinowska logika. Jeszcze wrócimy do tego tematu. II Spośród drugiej piątki, spośród pięciu komandarmów I stopnia, rozstrzelano wszystkich pięciu. Stuprocentowa likwidacja. Cóż za strata! Jacy to byli wspaniali dowódcy! Jacy stratedzy! Ogólna statystyka czystki w pierwszej dziesiątce: trzech marszałków i pięciu komandarmów I stopnia. Ośmiu spośród dziesięciu. Osiemdziesiąt procent... W tym miejscu muszę się wtrącić: pierwsza „dziesiątka" to nie dziesięciu, lecz trzynastu dowódców wysokiego szczebla. Marszałków istotnie było pięciu, lecz komandarmów I stopnia - ośmiu. Pięciu komandarmów I stopnia rozstrzelano, lecz trzej ocaleli, szczęśliwie przetrwali przedwojenną czystkę, otrzymali awanse. W 1940 roku wszyscy z tej trójki zostali marszałkami. Ich nazwiska: B. Szaposznikow, G. Kulik, S. Timoszenko. Ponieważ trójka ta przeczy teorii wytępienia komandarmów I stopnia co do nogi, po prostu nie włączono jej do statystyki. Toteż niejako umknęła uwadze naukowców. Lecz gdy ich sobie przypomnimy, opowieści o totalnej likwidacji wysokich dowódców tracą swą pierwotną świeżość. Szloch nie cichnie - spośród pięciu wszyscy, spośród następnych pięciu - cała piątka... Gdy rozlegają się takie głosy, spokojnie mówię czerwonym historykom: no dobrze, o Timoszence, Kuliku i Szaposznikowie nigdy nie słyszeliście, ale nazwiska tych pięciu rozstrzelanych chyba pamiętacie? Mój czytelniku, sprawdźmy naszą wiedzę, zamknijmy oczy i w myślach powtórzmy pięć nazwisk komandarmów I stopnia, ofiar straszliwego bezprawia. Stopnie mieli wszyscy jednakowe, lecz funkcje różne. Byłoby najlepiej wymienić na pierwszym miejscu tego spośród nich, który w naszych siłach zbrojnych zajmował najwyższe stanowisko. Wszystkich sobie przypomnieliście? Nie? Nie udaje się wam? Wbijano nam do głów: pięciu spośród pięciu! Lecz nazwisk tych pięciu wspaniałych nie wymieniano. Nie spotkałem ani jednego zachodniego historyka, któryby przypomniał sobie wszystkie pięć nazwisk. O tragedii Armii Czerwonej krzyczy wielu, lecz nikt nie wnika w szczegóły. U nas też, nie wiadomo czemu, nie lubi się szczegółów. Dwaj czerwoni historycy - W. Rapoport i J. Aleksiejew napisali książkę o czystce w radzieckim wojsku2 . Ukazała się za granicą, na pozór po dysydencku odważna. Ma ponad 500 stron. A na końcu listę zamordowanych geniuszy. Jest na niej tylko trzech komandarmów I stopnia. Nie pięciu spośród pięciu, lecz tylko trzech. Już tutaj naszym agitatorom coś się nie klei. 2 W. Rapoport, I. Aleksiejew, Izmiena rodinie, Londyn 1989.

20 To wielka różnica: rozstrzelano pięciu, czy tylko trzech. Więc ilu właściwie rozstrzelano? Tak naprawdę to pięciu, lecz komunistom głupio wymieniać ich nazwiska. Więc posłużyli się fortelem: wymieniają tylko tych, których stracono w latach 1937- 1938, rozstrzelani w roku 1939 i później nie są brani pod uwagę. Właściwie dlaczego? Logika podpowiada, że należałoby przede wszystkim podać nazwiska dowódców, których rozstrzelano w okresie bliższym wojnie, gdyż trudno było ich wtedy zastąpić. A Rapoport i Aleksiejew mówią: rozstrzeliwali nie tylko w latach 1937-1938, niektórych także w 1939 i 1940, a nawet w 1941 roku. Jeśli tak, to podajcie nazwiska. O nie - powiadają uczeni towarzysze - wymieniamy tylko tych, których rozstrzelano przed rokiem 1939... Czerwoni historycy ogłosili światu, że ucięto głowę Czerwonej Armii. Zdawać by się mogło, że w ich interesie leży wymienienie jak największej liczby nazwisk. Im więcej wymienią, tym bardziej ich legenda będzie prawdopodobna. Szczególnie ważne byłoby wymienienie dowódców, zajmujących najwyższe stanowiska. Ale nie. Nie wymieniają tych nazwisk. Ze wstydu. Bo jest czego się wstydzić: najwyższe stanowisko spośród tych pięciu wspaniałych zajmował komandarm I stopnia Michaił Pietrowicz Frinowski. Czy znacie tego stratega? W chwili aresztowania Michaił Frinowski był ludowym komisarzem, czyli ministrem, Marynarki Wojennej ZSRR. Reszta spośród pięciu rozstrzelanych komandarmów I stopnia nie zajmowała równie odpowiedzialnych stanowisk: jeden był zastępcą ludowego komisarza, trzej byli dowódcami okręgów wojskowych. Kim był ów ludowy komisarz Marynarki Wojennej Frinowski, owa niewinna ofiara represji? Michaił Frinowski miał stopień wojskowy, więc niewtajemniczonym wydawało się, że ma coś wspólnego z Armią Czerwoną. Ale on był z innego resortu. Tego, którego gmach znajdował się na Łubiance. Był przyjacielem ludu, czekistą. Przeszłość Frinowskiego była równie ponura jak przeszłość legendarnego bohatera wojny domowej, bandyty i gwałciciela Grigorija Kotowskiego. Tak samo jak Kotowski, Frinowski wywodził się ze środowiska przestępczego. Miał za sobą długą, barwną kryminalno - czekistowską karierę. Przeszedł wszystkie szczeble kariery w organach i 16 października 1936 roku awansował na zastępcę ludowego komisarza spraw wewnętrznych. Został zastępcą towarzysza Jeżowa. Wyznaczono go na to stanowisko, podobnie jak Jeżowa, w przededniu czystki, właśnie po to, by demaskował, wsadzał do więzień, torturował, wymuszał przyznania się do winy i rozstrzeliwał. Cały proces czystki w partii, wojsku i w żelaznych szeregach NKWD3 miał Frinowski na swym rewolucyjnym sumieniu. 15 kwietnia 1937 roku, czyli już na początku czystki w armii, został nie zwykłym, lecz pierwszym zastępcą Jeżowa, a równocześnie szefem Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego (GUGB - Gławnoje Uprawlenije Gosudarstwiennoj Biezopasnosti) NKWD ZSRR. W łańcuchu organizatorów i kierowników czystki był czwartym z kolei ogniwem: Stalin - Mołotowa - Jeżow - Frinowski. W latach 1937-1938 wszystkie sprawy ludowych komisarzy, marszałków, komandarmów I i II stopnia, flagmanów RKKF4 przechodziły przez jego ręce. 3 NKWD - Narodnyj Komissariat Wnutriennich Diel - Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych, radziecka służba bezpieczeństwa w latach 1934-1946 [przyp. tłum.]. 4 RKKF - Rabocze-Kriestjanskij Krasnoj Flot - Robotniczo-Chłopska Czerwona Flota [przyp. tłum.].

21 Frinowski osobiście uczestniczył w aresztowaniach, przesłuchaniach, torturach i egzekucjach. Wspomnienia o nim są zadziwiająco monotonne: bandycka gęba, ostrzyżony jak bandzior, na rękach tatuaże, bandycki żargon i dusza bandycka. Nieźle się bawił towarzysz Frinowski... I im dalej, tym żyło mu się lepiej i weselej. Ale i na niego przyszła kolej. 29 lipca 1938 roku to apogeum terroru. Towarzysze murzyni zrobili swoje, towarzysze murzyni mogą odejść. W sierpniu 1938 roku kończą się rządy Jeżowa i Frinowskiego. Jeszcze nie formalnie, ale faktycznie. Przyjaciół ludu odrywał Stalin od steru władzy z wielką ostrożnością. 8 września 1938 roku Frinowski niby to awansował, lecz nie trzeba było zbyt wiele rozumu, by wiedzieć: towarzysz Stalin wykopał go na strych, tak jak wielu innych. Powierzył mu stanowisko ludowego komisarza Marynarki Wojennej... Ów dowódca marynarki niezbyt znał się na marynarce. Zarejestrowano tylko jeden przypadek, kiedy dowódca floty Frinowski wszedł na pokład okrętu wojennego. Stało się to w roku 1932, kontrolował wtedy barki na pogranicznej rzece Amur. Jak może kierować Czerwoną Flotą ktoś, kto nigdy nie był marynarzem i nie ma o flocie zielonego pojęcia? Ale Frinowski nie kierował. Robił to samo, co przedtem: czyścił flotę, tępił w swoim resorcie szkodników i szpiegów. Aż wybiła jego godzina. Michaiła Frinowskiego historycy radzieccy starają się wspominać jak najrzadziej. Jego awanturnicza biografia nie pasuje do księgi żywotów męczenników-strategów. Bandycka gęba psuje galerię portretów genialnych myślicieli wojskowości. 6 kwietnia 1939 roku, gdy dzień roboczy dobiegł końca, dowódca marynarki Frinowski wsiadł do służbowej limuzyny. Chciał jechać do domu, lecz osobisty kierowca i wierni ochroniarze zawieźli gdzie indziej, do pudła. Wczorajsi podwładni z GUGB NKWD ZSRR wysunęli przeciwko niemu oskarżenia, wszczęli sprawę kryminalną. Frinowski do wszystkiego się przyznał i 4 lutego 1940 roku zainkasował wyrok. Tego samego dnia rozstrzelano również eks-ludowego komisarza spraw wewnętrznych, komisarza generalnego Bezpieczeństwa Państwowego (to odpowiednik stopnia marszałka Związku Radzieckiego w Armii Czerwonej), towarzysza Nikołaja Iwanowicza Jeżowa. Jeśli zatem znów nam powiedzą, że spośród pięciu komandarmów I stopnia rozstrzelano pięciu, ostrożnie zaprotestujmy: pięciu spośród ośmiu. A potem ocierając wstydliwie męską łzę przypomnimy sobie, że najwyższe stanowisko spośród pięciu rozstrzelanych komandarmów I stopnia zajmował ów wybitny dowódca marynarki. Wspomnimy Frinowskiego i wybuchniemy płaczem: cóż za niewinna ofiara samowoli! Wielki strategu, gdyby cię nie uśmiercili, z pewnością zademonstrowałbyś na wojnie swój talent dowódczy! Dałbyś popalić admirałowi Raederowi!5 VII Czcząc pamięć jednego bandziora, odsłoniliśmy całe zjawisko. Skalę komunistycznego zniewolenia i rozmiary aparatu ścigania zawsze ukrywano. Istnieli czekiści, by tak rzec, jawni, a obok nich utajnieni, zamaskowani. Nieprzebrane hordy rzekomych przyjaciół ludu oficjalnie z organami ścigania nie miały nic wspólnego. Towarzysze pracowali w Komsomole, w związkach zawodowych, w instytucjach gospodarczych. Istniało nawet specjalne określenie tego zjawiska: pracować pod osłoną, pod płaszczykiem. 5 Grossadmiral Erich Raeder, naczelny dowódca Kriegsmarine [przyp. red.).

22 W charakterze płaszczyka wykorzystywano również szeregi RKKA6 i RKKF. Tabuny oprawców żyły sobie i funkcjonowały, udając wyższą kadrę dowódczą Armii Czerwonej. Oprawcy uchodzili za dowódców armii i marynarki, mieli stopnie wojskowe i dystynkcje, nawet najwyższe, łącznie ze stopniem komandarma I stopnia. Lecz dowódcami RKKA i RKKF nie byli. Zatem gdy natkniemy się na dane statystyczne dotyczące czystki w armii i we flocie, bądźmy czujni i zainteresujmy się: kto spośród tych niewinnie uśmierconych dowódców NIE BYŁ katem i bandytą? Nieco niżej niż pierwsza dziesiątka marszałków i komandarmów I stopnia plasowali się komandarmi II stopnia. W swoim czasie komunista A. Todorski opublikował dane statystyczne o tych „niewinnych ofiarach". Nawiasem mówiąc: spośród 12 komandarmów II stopnia rozstrzelano cały tuzin. Ta statystyka powtarza się w pracach naukowych tysiące razy. I brzmi przerażająco... dopóty nie zaczniemy wnikać w szczegóły. A gdy tylko zaczniemy, natychmiast zobaczymy, że coś tu nie gra: mówią nam o 12 rozstrzelanych komandarmach II stopnia, a wymieniają tylko 10 nazwisk. Zwróćmy uwagę na dzieła wymienionych już Rapoporta i Aleksiejewa, a także na oficjalne rejestry zamordowanych opublikowane w czasopiśmie „Wojenno-istoriczeskij żurnał" - podają tam tylko dziesięć nazwisk7 . Co się za tym kryje? Spróbujmy zgadnąć. I gdy nam znów powiedzą, że spośród 12 komandarmów II stopnia Stalin zlikwidował wszystkich 12, pokornie poprośmy: opublikujcie całą listę, jeśli łaska! Rozdział 3 Czterdzieści tysięcy wyższych dowódców Gdy mówca chce porwać za sobą tłum, musi używać bardzo często mocnych określeń. Przesada, bezwarunkowe twierdzenie, powtarzanie tego samego po kilka razy, niezagłębianie się w logiczne dowody - oto sposoby zdobycia i opanowania duszy tłumu1 . Gustaw Le Bon Gdy zastanawiam się nad jakąkolwiek zasadą, zawsze interesuje mnie wyjątek od niej. Święta zasada naszej ukochanej Ojczyzny: prać brudy we własnym domu. Nie pokazywać ich obcym. Choćby wszystko było do kitu, ciągle ta sama śpiewka: jest cudownie, szafa gra! Rozwalił się reaktor w Czarnobylu, a my siedzimy cicho. Wiatr zaniósł promieniowanie do Szwecji. Szwedzi je wykryli. Dopiero wtedy przyznaliśmy się: no tak, coś tam było, ale to drobiazg... Gdyby wiatr powiał w innym kierunku - w stronę Kazachstanu lub na Syberię - nie pisnęlibyśmy słówka. Tak samo jak wtedy, gdy zatajono eksperymenty jądrowe na dziesiątkach tysięcy żołnierzy i oficerów, które na poligonie tockim zarządził marszałek Żukow. Byliśmy przekonani, że tylko na zgniłym Zachodzie, ludzie umierają wskutek chorób i z głodu, bezrobotni tkwią godzinami w kolejkach, a społeczeństwo jest zastraszone szalejącą przestępczością. Za to u nas radośnie świeci słoneczko, śmieją się dzieci, nad naszym krajem świergocą skowronki, nasze rakiety przeorują kosmos... A ich rakiety eksplodują w chwili startu. U nas coś podobnego nigdy się nie zdarzyło. No, raz tylko, gdy marszałek Niedielin spalił się podczas startu rakiety, ale nigdy więcej... 6 RKKA - Rabocze-Kriestjanskaja Krasnąja Armya - Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona Iprzyp. tłum.]. 7 „Wojenno-istoriczeskij żurnal", nr 2/1993. 1 G. Le Bon, „Psychologia tłumu", Warszawa 1994, s. 35.

23 Spalonego marszałka nie udało się ukryć, ale to, ilu wraz z nim spłonęło ludzi, nasza prasa jakoś przemilczała. W Związku Radzieckim nigdy nie zawalały się mosty, nie dochodziło do eksplozji w fabrykach, nie wykolejały się pociągi, nie było przestępczości... Właściwie to była, ale systematycznie malała, zbliżała się do zera. Wszystko, co stawiało nas w nienajlepszym świetle, staraliśmy się wyretuszować, upiększyć. Unicestwiliśmy miliony chłopów, złamaliśmy kręgosłup rolnictwu, kupujemy zboże w Ameryce. Zboże odnawia się Amerykanom co roku, ale nam złota już nikt nie zwróci. A ile tego złota im oddaliśmy? To tajemnica. A jak pisały o tym nasze podręczniki? Że to postęp gospodarczy, triumf zwycięstwo systemu kołchozowego. A ilu chłopów wymordowaliśmy? To też tajemnica. Ile zburzyliśmy cerkwi? Tajemnica. Ilu arystokratów, kupców, inżynierów pozbawiono życia? Tajemnica. Słowem, wszystko co negatywne, trzymano w tajemnicy. Taka była zasada. Żeby nie podrywać autorytetu naszej kochanej Ojczyzny. Ale po co zatajać trzęsienie ziemi? Odwrotnie, na cały świat trzeba krzyczeć o takim kataklizmie. Można by zrzucić na trzęsienie ziemi wszystkie nasze błędy, całą naszą nieudolność. Otrzymalibyśmy pomoc zza granicy... Ale gdzie tam! U nas nawet klęski żywiołowe utajniano. Aszchabadzkie trzęsienie ziemi z 1948 roku było tajemnicą przez długie lata. Próbowaliśmy zademonstrować światu, że w ustroju socjalistycznym nie tylko nie istnieje przestępczość, nas nawet omijają klęski żywiołowe. Każdy literat lub dziennikarz wiedział doskonale: pisz o tym, co pozytywne, wychwalaj. To, co złe, trzymaj w tajemnicy! Nie zgadzam się z taką postawą. Przeciwnie, to, co złe, trzeba energicznie zwalczać: w naszym kraju nie ma zjawisk negatywnych! Nie ma i być nie może! Wynika to z istoty socjalizmu! Taka była zasada. Lecz nie ma zasady bez wyjątków. II Na pytanie: ilu wymordowano przed wojną dowódców Armii Czerwonej, otrzymamy błyskawiczną odpowiedź: 36.761! Nawet nie warto zadawać takiego pytania. Każdy podręcznik powtarzał: 36.761! Każdy rocznicowy wstępniak w gazecie 36.761! Ale to nie wszystko. Dodawali jeszcze: a w Czerwonej Flocie ponad trzy tysiące! Razem - 40 tysięcy zamordowanych dowódców! Bracia, towarzysze, to przecież paranoja! Liczba ofiar trzęsienia ziemi była tajemnicą państwową. Podobnie zresztą jak samo trzęsienie ziemi. A liczba zamordowanych oficerów, nie wiadomo czemu, nie jest tajemnicą. Co było tego powodem? Gdyby nasi władcy chcieli ukryć te liczby, zrobiliby to. Ale oni, kochani nasi opiekunowie, z jakiegoś względu, powtarzali te dane wielokrotnie. Zapytajmy: ile czołgów miała Armia Czerwona w 1941 roku? Odpowiedzą na to: ale czołgi były przestarzałe. Zapytujemy: ile ich było? Odpowiadają nam na całkiem inne pytanie. To samo z samolotami: ile? Odpowiedź: ależ to były latające trumny. Gadał dziad do obrazu... Tak właśnie odpowiadano na pytania o skalę przestępczości. Pytanie: ile? Odpowiedź: systematycznie maleje... Z roku na rok. Zadziwiający ten nasz kraj. Liczby czołgów i samolotów bojowych w Armii Czerwonej w momencie niemieckiej agresji nikt tak naprawdę dokładnie nie określił. A liczba 40 tysięcy rozstrzelanych oficerów nie była tajemnicą.

24 W rezultacie każdy, kto o tym pisze, obwieszcza światu z zapałem odkrywcy: 36.761! Plus jeszcze oficerowie RKKF! Bracie-historyku, masz przed sobą rażący wyjątek od zasady. Więc zanim znów powtórzysz tę liczbę - 40 tysięcy zamordowanych dowódców - zastanów się, w jakim celu ją ujawniono? Dlaczego nie jest utajniona? Po co nasze władze tak demonstracyjnie obwieszczają ją światu? Jaki mają w tym interes? Długo nam powtarzano: Stalin zabijał generałów. I jeszcze: 40 tysięcy. Trudno się więc dziwić, że informacje te zespoliły się w jedno: Stalin zlikwidował 40 tysięcy generałów. Wyjaśnijmy to nieporozumienie. Oto przykład. Obecnie armia Wielkiej Brytanii dysponuje trzema dywizjami. W każdej dywizji jest jeden generał, czyli razem trzech. Nad nimi stoi dowódca korpusu, jego zastępca i szef sztabu korpusu - kolejna trójka. Kadrę oficerską kształci szkoła wojskowa. A tam jest jeden generał. Koledż, który przygotowuje kadry inżynieryjno- techniczne, ma dwóch generałów. Istnieje jeszcze akademia, w której kształci się kadra dowódcza. Generałów tam tylu, co kot napłakał - dwie sztuki. No, jeszcze kilku siedzi w Ministerstwie Obrony... A my mieliśmy 40 tysięcy generałów? Do czego byli potrzebni? Liczba dywizji w Armii Czerwonej w latach dwudziestych i trzydziestych stale się zmieniała. Lecz było ich około setki. I stosownie do tego stu dowódców dywizji. Do koordynowania działań dywizji potrzeba 25-30 korpusów. W sztabie każdego korpusu było trzech generałów. Dodajmy do tego szefów szkół wojskowych i akademii wojennych, dowódców okręgów wojskowych, ich zastępców i szefów sztabów, wyższą kadrę dowódczą centralnych organów zarządzania siłami zbrojnymi - a i tak nie doliczymy się nawet tysiąca. 40 tysięcy generałów? Gdyby to było prawdą, to bogaty język rosyjski mógłby określić ten fenomen dosadnie: mieliśmy ich od pyty. Jeśli istotnie w Armii Czerwonej było 40 tysięcy generałów, to należało ich unicestwiać bez litości - zbyt wielu się ich rozmnożyło. Liczebność Armii Czerwonej w 1937 roku wynosiła 1,1 miliona ludzi. Gdyby w Armii Czerwonej było 40 tysięcy generałów, wówczas jeden generał przypadałby na 27 żołnierzy, sierżantów i oficerów. W każdym plutonie własny generał. Oczywista, że nigdy tak nie było i być nie mogło. Zapamiętajmy więc: nie 40 tysięcy generałów, lecz 40 tysięcy generałów i oficerów. Istnieje w wywiadzie termin: rozwałkować źródło informacji. Skąd pochodzi? Nie mam pojęcia. Jest inne określenie, które to samo znaczy: rozwalać szafkę. Wywodzi się ono z prehistorycznej anegdoty: - Obywatelu Rabinowicz, skąd macie tyle pieniędzy? - Z szafki. - A kto je tam wkłada? - Moja żona. - A skąd żona je ma? - Ja jej daję. - A wy skąd macie? - Obywatelu śledczy, przecież już mówiłem: z szafki. Określenia wywiadowcze „rozwalać szafkę" i „rozwałkować źródło informacji" należy rozumieć następująco: składasz raport. Wszystko w tym raporcie do siebie pasuje, wszystko się zgadza. A tu nagle pada pytanie: z jakiej to wzięliście szafki? Toteż należy przestrzegać zasady: nie składaj nigdy meldunku na podstawie wiadomości niejasnego pochodzenia. Staraj się dotrzeć do źródła.

25 Szkoda, że nikt nie zmusza naszych histoRykow do „rozwalania szafek", „wałkowania źródeł informacji". Ktoś gdzieś coś palnął, ktoś tam wymienił liczbę, i od razu gromko obwieszczono światu: 40 tysięcy! Oto „Komsomolska Prawda" pisze o 40 tysiącach zamordowanych wyższych dowódcach. Wprawmy towarzyszy w zdumienie zagadkowym pytaniem: z jakiej to wyjęliście szafki? Z gazety „Prawda". A wy, chłopaki, skąd? Z „Ogonka". A w „Ogonku" skąd to mieli? Z „Gwiazdeczki"... A wy? Krąg w końcu się zamyka. Powtarzane tysiące razy enuncjacje przeobraziły się w niepodważalną prawdę. A gdzie się zrodziła? 29 lipca 1938 roku to apogeum terroru. Potem terror gwałtownie zaczął słabnąć. 19 września 1938 roku naczelnik VI wydziału UKNS (Zarząd Kadry Dowódczej i Kierowniczej) RKKA pułkownik Szyrajew dostarczył zastępcy ludowego komisarza obrony, komisarzowi armijnemu I stopnia J. Szczadence informację o liczbie dowódców zwolnionych z wojska między początkiem 1937 a wrześniem 1938 roku. Dokument ten znajduje się w Archiwum Ministerstwa Obrony ZSRR2 .Opublikowali go generał major A. Ukołow i podpułkownik W. Iwkin3 . To właśnie jest to pierwotne źródło: w 1937 roku zwolniono 20.643 osoby, w 1938 roku - 16.118. Oto skąd się wzięła liczba: 36.761. Lecz w informacji tej mowa nie o ROZSTRZELANYCH, ale o ZWOLNIONYCH oficerach. Przez 54 lata informacja ta była tajnym dokumentem, dostęp do niej miał nader wąski krąg bezgranicznie cynicznych ludzi. Popełnili oni zbrodnię przeciwko historii, naszemu krajowi i narodowi. Podali liczbę: 36.761. Na tej podstawie każdy wnioskował, zdawać by się mogło, logicznie: skoro ktoś został zwolniony, to pewno był aresztowany, a skoro go aresztowali... Ale to nie tak. Ktoś, kogo zwolniono z wojska, nie zawsze potem był aresztowany. A jeśli nawet go aresztowano, nie zawsze znaczyło to, że go rozstrzelano. Dokument ten przynosi dodatkową informację: spośród zwolnionych w 1937 roku aresztowano 5.811 osób, a w 1938 - 5.057. Razem aresztowano 10.868 osób. To chyba różnica: 40 tysięcy ROZSTRZELANYCH lub 10.868 ARESZTOWANYCH? Aresztowanie i rozstrzelanie to jednak dwie różne rzeczy. Niektórych aresztowanych rozstrzeliwano. Ale nie wszystkich. Różnicę wyjaśnię na przykładzie. W 1937 roku z szeregów RKKA został zwolniony i uwięziony dowódca V Korpusu Kawalerii, komdyw Konstanty Rokossowski. Ale to jeszcze nie rozstrzelanie. Wsadzili go, a potem wypuścili. Przeszedł później cały szlak bojowy. Ukończył wojnę jako marszałek Związku Radzieckiego i dowodził Defiladą Zwycięstwa na Placu Czerwonym, a potem został ministrem obrony w Polsce. W grupie 10.868 aresztowanych dowódców nie był Rokossowski wyjątkiem: z łagrów i więzień wypuszczono wielu ludzi. Oto przykład wpływu kremlowskiej propagandy. Gdyby w swoim czasie dokument ten opublikowano w całości - zwolniono tylu, spośród nich aresztowano tylu, lecz nie wszyscy aresztowani poszli na rozwałkę - nie byłoby późniejszego pomieszania z poplątaniem. Lecz ludzie, którzy mieli do tych materiałów dostęp, celowo publikowali tylko część informacji: zwolniono 36.761... Prawda częściowa jest nieprawdą. Uściślenie pominięto celowo, dając w ten sposób punkt wyjścia do wadliwych interpretacji. 2 Dział 37.837, rejestr 10, teczka 142, karta 93. 3 „Wojenno-istoriczeskij żurnał", nr 1/1993. s. 56.