uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 575
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 406

Wiktor Suworow - Żołnierze Wolności

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :14.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Wiktor Suworow - Żołnierze Wolności.pdf

uzavrano EBooki W Wiktor Suworow
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 464 osób, 197 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 143 stron)

W serii: Kontrolo Wyb r t&t s tsi Ostqtni milion 'l4&'iEł n]'' Żołnaer=e wolności Akrrqrium Lodołomqcz Dzie <Oczyszczenie GRU Rodziecki wywiod wolskowy rtulil(zYlt r0lAlrTA [0ZAt( ! fftDRZEr ]ilETt(0WSt(! IrDturr(r[0 rDtiltrr t tttltIltt UANSIAWIT99E o

l)rtuł oryginału Paccxasb,I ocno ognrear Copyrig;ht @ 1994 by Mktor Suworow KonsultacJa I'eszek Dziumouslcz, I'eszek Dreąfelcltt Redakcja Jan I{otlsąIskt Skład i łamanle Ewa Bndzgł1ska For the Polish editlon CopyrĘht @ 1996 by Wydawnictwo Adamskl I Biellrlskl 'tssN 8B-8bs9B-7r-g Wydawnlctwo Adamski t Btellrlsld Warszawa 1998 ark. wyd. 11, ark. drrk. 18 Druk i oprawa Drukarnia Wydawnlcza im. W. L. Anczyca SA w Krakowie. ul. Wadowlcka 8 OI' WYDAWCY Mamy prądemnośćzaprezrentować Paristwu zupekfe no- wych źohrerzy wolności".Czytelnik polsl,ri zapoznał sIę Już wprawdzie z tąpoTycją(NowA 1985)' jednak wczes- ny pruekład autorstwa Jolanty Kozak powstał na podsta- wle zubożonego wydania angielsldego. Dopiero rok po pol- sklm wydaniu, w Londynie ukazało się rosyjskie wydante t'otnierzy wolności",kt re stało się dla Arrdrzeja Mietko- wsldego podstawą do poprawienia i uzupełnienia prze- kładu z 1985 roku. Obecne wydanle zostało dodatkowo Ptzeiruanle I uzupetnlot]ie przez Autora. Nowościąwnaszej edycji jest też wkładka ilustracfrna, zawlerająca unikatowe zdjęcia z prywatrrego archiwum Wtktora Suworowa. Są one cennym uzupełnienhem ,Zoł- nlerzy wolności"t ich kontynuacji ,"Akwarium'' książek będących zbeletryzowaną autoblografią Autora.

DO POLSKICH CZYTELNIK W Wreszcie peŁee wydanie,,żnłnierzy wolności"! To była moja pierwszakslĘka. Napisałem jązarazpo ucleczce na Zach d'. Przedstawiałem w niej Armię Ra- dzlecką jaką znałem i zapamiętałem. Pełną absurd w, paradoks w i sprzeczności. Mimo upływu lat, ,,żlohlierze wolności''nie stracili swej aktualności.To prawda, Zwiry,ek Radziecki nie istnieje' lecz arm1ą rosyjsko-radzilecką rządzą te same prawa' nlerzadko ci sami ludzle. Nie wierzycie? A wiecie, sztab Jaklego okręgu wojskowego mieścisię nadal w Sankt-Pe- tersburgu? odpowiedź: Lerringradzkiego! To wojsko zawsze byłoi pozostało nieprzewidywalne. Żadna armia nie doznała takich klęsk, jak Armia Czer- wona podczas kampanii firislriej, cn1 bror.riąc Kijowa w roku 1941. Ale też Żadna armia nie mogła się r wnać z Czerwonąbroniącą Moskwy i Stalirrgradu. Dlatego wszystkie skrajne opinie o tym wojsku sąuza- sadnione' Pod względem zdolnościbojowych zawiodło - dzlęki Bogu! - oceny zachodnich sowietolog w. Hanieb- ne operacje w Afganistanie iw Czeczenii miały być Btltz- kr1egtem.7-akoilczyĘ się totalnym flaskiem. Lecz nie wy- ctą41ajmy zbyt pochopnych wniosk w. Ta armia potrafi slę mobilizować w najmniej oczekiwanych momentach. A Jej wpływy na scenie międzynarodowej i wewnętrznej pozostają niemałe. ,,Żokierz3r wolności''pisałem pod koniec lat siedem- dzlesiątych. Zachodni wydawcy i oficyny emigracyjne nie rwały się do publikacji. Moje opisy kłcily'się z utrwalo-

WIKTOR STIWOROW nym obrazem radzieckiej perfekcyjnej machtny wojen- nej. Nikt nie wierzył w w5nzutnie rakietowe powiąZane parcianym sznurlłdem. Dlatego angielskiego wydawcy szukałem dwa lata. Rosyjskiego - sledem. Waśniew t5rm czasie w Polsce powstała Solidarność, a potem komuniściwprowadzili stan wojenny. Pewnego dnia siedziałem w domu przed telewizorem. oglądałem repottaż o polskim ruchu oponr. Ekipa BBC dotarła do podziemnej drukarni. Na ekranie powoli przepływały sterty zakazartyc}r ksi@ek. Raptem ażpod- skoczyłeml Na okładce wtdniało: Wiktor Suworow. To byłnajszczęśliwszydzle w moim Ęcilu. Zrozwm7a- łem, Ż'e moje pisanie jest komuśnaprawdę potrzebne. Żektoś$ot w jest zaryzykować własnąwolność'by dru- kować, kolportować, czytać, moje szkice' Jednego nie rozumiałem: jak powstał przekład? Ro- syjskie wydanie jeszcze nie istniało. A więc tfumaczyli z angielskiego? Znałem fatalne, a na dodatek niepehre, tlumaczenie tego wydania, dlatego byłem pełen niedob- rych przeczuć. Jak się potem okazało, nie bez powodu. Podw jne tłumaczenie dało efekt podobny do zaba'wy w $fuchy telefon. Poważne rzeczy traktowano z ptzy- mrużeniem oka, Żarty nabierały cech poważnej morali- styki. Kumulacja błędw sprawiła, że polskie wydanie daleko odbiegało od pierwotnego tekstu. Dlatego teraz z radoścląoddaję Wam do rą! nowy przekład ,,Żlołnierzy wolności". Myślę,Że w dzisiejszej Polsce taki reportaŻ zrieod|e$łej krainy realnego socja- |izrnu dodatkowo ukazuje dystarrs, jakt przebyllście w ciągu ostatnich lat. A w Rosji? Tam - imbardziej rzecza sĘ zmlenĘą, am bardziej pozostąją takie sąme..' h{iestrudzonłma tsojowniĘoui o lPoĘtij, lPrzewo tttitzqceftlu fumitefił o brony, Czterofuqtrcma tso ateroui zJIt i4zku Ąa[ziłłtcgo, Bo nteroui lPracy Socja[istyczttłj, Loureatoułi Międzynnro[ouej Ńgroty Leninous Ęiej ze 'I]macilnnic eoĘĘu ,rtiłdz! ,{arodamŁ I(awa[łroui orteru Zulyciptraa, Q eni.a[rcmu [iterauałi, Marsz affoui zui4z Ku ĄadziecĘicg o, Leonidoui I Ęiuouti Brłżniłuowi gdzieśw Anglii" Itpiec 7996 suoje sfuomny praą pośuięcam

ą Prolog ł'Ar zosTAŁED[ żołNIERlzr;v' wor,roścr Pafl:ln ruszAm sterniklem... (z Pteśrtmasolaej) Komttet Centralny I

l"wtKToR sttwoRow sprzeczna z ideałami socjallzmu. Poza tym gdyby rze- cąrwiściepo dziesięć procent wpadało nam do kieszeni, to cały ktaj zarzuctltbyśmy chlebem' To zaśozIlacza niedopuszc zalną nadprodukcję. Przecie żzawsze leplej nie dojeść,lnŻ zjeśćza duŻo. Dlatego partia postanowi- łaradykalnie zwiększyć vryldajnośćrolnictwa, ale tak, by przypadktem chłop nie ujrzał w tym dla siebie jakle- gośinteresu. Długo namyślałslę nasz sekretarz partyjny, wreszcie wymyślił:"Naw z!''' C ż' nieghrpi pomysł. Postanowiono spr bować szezę- ściaw miejscowym kombinacie chemicznym. Komblrrat całąprodukcję zdaje paristwu, ale gdyby udało się od- blokować rezerw, zaoszczędzić nieco surowc w i ener- gii' gdyby odpowiedn7o zorgarizować pracę, wprowadzić trzy zmiarty, to w wczas... W kombinacie zwołano w trybie nadzwyczajnym wielki wiec. Wszystko było jak trzeba, z orkiestrą dętą, przem - wieniami, transparentami. Robotnicy skandowali hasła, klaskali, śpiewalipieśnipatriotyczne. Po wiecu ogłoszo- no w kombinacie wsp łzawodnictwo w oszczędzaniu su- rowc w i energii. Wsp Ławodnictwo trwało przez całązirnę,a na wios- nę, w rocznicę urodzin Lenlna, wszyscy stawill się w kombinacie na sobotę czyilt partyjnego - leninowski subotnik. W ciągu tego jednego subotnika z zaoszczę- dzonych surowc w wyprodukowano tysiące ton płyn- nego nawozu azotowego' kt ry' z$odnie z podjętą na vriecu rezolucją postanowiono przekazać nieodpłatnie kołchozom naszego obwodu. Niech rozkwita nasza Oj- czyznal Znowu orkiestra odegrała hymn, zn w wygłoszono okolicznościowe przem wienia. Było to prawdziwe śwlę- to pracy. Do kombinatu zjechali korespondenci prasy lokalnej i centralrrych organ w. Wieczorem o Ętn zda- rzertir: informowały wszechzwia2kowe radio i telewlzja. Komitet Centralny oficjalnie zaaprobował inicjatywę pracownik w przemysfu chemicznego i zaapelował do I2 żoł;łrepaswoLNoŚcI wszystkich kombinat w o podjęcie wsp łzawodnictwa. Oszczędzajmy surowce, kt re poshrżą do produkcji do- datkowych partii nawozu. Więcej nawozu dla kołcho- z w! Niech rozkwita nasz kraj jak wiosenny ogr d! Skorlczył się festyn światapracy' zaczęła się codzien- na mitręga' Nazajutrz dyrektor komblnatu chemicznego zatelefo- nował do obwodowego komitehr partii' aby poinformo- wać, Że jeżell kołchozy nie odbiorą w ciągu najbllższej doby ofiarowanego im darmowego nawozu, to komblnat chemiczny stanie. Wszystkie zbiorniki są po brzegi peł- ne nadwyżek i nie magdzie składować bieżącejproduk- cJL. Przekazać paristwu tych nadwyżek też nie ma jak: nlkt nie przewidział dodatkowych cystern. A t5rmczasem do kombinatu docterająwcla? nowe transporty surow- ca. Co począć? Nastąliła seria naglących telefon w z komitetu obwo- dowego do wszystklch komttet w rejonowych, i dalej - do zarząd w poszczeg lrrych kolchoz w: do jutra ode- brać podarunek. WIeśćo tym, Że rlasz kołchoz obdarowano 15o tonami nawozu nie ucieszyła przewodniczącego. Kołchoz miał na stanie siedemnaście ciężar wek, w Ęm tylko trzy cysterny. Jednej używano na mleko, dnrglej na wodę, trzeclej na benąmę. Tej jednej możtta było ewentualnie uŻyć. CięŻar wka była stara i zdeze|owana; GAZ-1L, dtmłi ze sklejki. Ruina. Do miasta siedemdziesiąt trzy kllometry. Uwzględniając stan dr g, oznaczało to pięć godzln jazdy w jedną stronę i pięć z powrotem. Kierow- cątej cięŻar wki byłem ja. - Sfuchaj no _ zacza!' przewodniczący._ JeŻell nie bę- dzlesz spać przez dwadzieściacztery godzlny, jeżeli nie rozladuje ci się akumulator a chłodnica nie wybuchnie odprzegrzania' jeżelt n7e zatrzesz sktzyni bieg w i w z nle ugrzęŹnie w błotach, to powinieneś wyrobić w ciągu doby dwa kursy i zw7eźćtrzy tony tego cholernego azot- nlaka. Ale trzeba zrobić nie dwa kursy, tylko sto! - Tak jest, towarzyszu przewodn1czący - odparłem. 13

r9 WIKTOR STIWOROW - To nie wszystko - powiedział. - Koriczy nam się benzyna. Dam ci na trzy kursy, a|e zresztą, z dzielvięć- dziesięcioma siedmioma zI7aczy, musisz sobie jakoś sam poradzić. Nawet i własną dupą pcha ' jak będzie trzebal - Jasne - povriedziałem. _ Liczę na ciebie. Jak nie wyrobisz stu kurs w, wy- walą mnie ze stanowlska. Wiedziałem o tym. Wedziałem teŻ, żechoclłŻprze- wodntczący nie każdemu przypadł do gustu' to jego następca będzie z pewnościąo całepiekło gorszy. - Wszystko jasne? - Nte wszystko. Przypuśćmy,Że zroblę te sto kur- s w, bez benzyny. Gdzle rll:ar': zrzuca ten cholerny naw z? Przewodniczący rozejrzał się po przestronnym dzie- dzLitc:u gospodarstwa i poskrobał się po ciemieniu. No właśnle:ldzke? Żre tez Lenirr musiał się urodzić akurat w lcwietniu!To dlatego wsąystkie leninowskle subotniki i te cholerne nadprodukcje wypadają akurat w tym miesiącu. Nie wiedzieliśmydokładnie, kiedy naw z mo- że1śćw ziemię, ale na pewno nie w kwietniu. Gdzie zatemtrzymać do lata 15o ton płynnej, trującej' cuch- nącej substancji? - Słuchaj - powlada przewodniczący' _ Niech już cie- bie o to $ł'owa nie boli. Wal do miasta i ptĄtĄ się' co inni robią. Nie tylko nam partia dała taką lamigł urkę' Wszystkie kołchozy w obwodzie męcząsię z tym proble- mem. Na pewno ktoścośwymyśli.Geniuszy u nas pod dostatkiem. R b to, co pozostali. Powodzenia! I pamię- taj: jak dasz dupy, to mi łeb ukręcą, a ja tobie. MoŻęsz mi wierzyć! Wierzyłem. Przed kombinatem chemiczrrym wije stę sznur samo- chod w. Ciężar wki r żnej marki, rozmiar w i kolor w. Cecha charakterystyczna: wszystkie są tak samo roz- klekotane' Na kilomett tozpoznam kołchozową cięŻa- l4 Żoł.rrenza woLNoŚcr r wkę. Wyr żnlająsię' jak kalecy Żebracy w tfumie' A tu całe zbiegowisko kalek. SąZiĘ, stalinowskieZ1sy; jedne mają wybite na masce silnika ,,Fabryka Samochod w lm. Mołotowa'', inne tylko "Fabryka Samochod w w Gorkim". Wszystkie r wno zabłocone. Robota idz7e irwa'wo. Tony nawozu sprawnie nalewają do beczkowoz w. ogonek szybko posuwa się naprz d' Ale dzieją się jakieścuda: cysterny kt re dopiero co napetniono po chwili wracają i ustawiają się na koricu kolejki. Skąd takie nadmvyczajne tempo? C Ż to za kosmiczne prędkości?PrzecieŻ każda potrzebuje wielu godzin, żeby dostarczyć cerrty ładunek i za'wr cić po nową partię. DołączaĘjednak z powrotem w ciągu pa- ru minut. Przyszła i moja kolej. W dwie minuty napeheiono zbiorniki cuchnącą cieczą, a kontroler załadunku od}ra- czył na liście,żem j kołchoz otrzymał pierwsze p łtorej tony nawozu. W5prowadziłern w6z za bramę kombina- tu - i ruszam za cięŻar wką, kt ra odebrała ładunek przede mną. Robię to samo, co ona. A ona to, co pozo- stałe. od bramy kombinatu skręca w lewo i stromym zboczern zjeŻdża nad brzeg Dniepru. Tam zanurza wąŻ do rzeki - i w jednej chwili spuszcza bezcenny na'w z. Na lustrzanej powierzchni wielkiej rzeki, kolebki rosfr- sktej cywillzacji, toz|ewa się z wolna wielka, trująca' żłta plama. opr żniwszy zbiornikl skierowałem się z powrotem do kombinatu, gdzie odhaczono kolejne p łtorej tony nawoz|I na rzecz naszego kołchozu' I jeszcze raz. Praca postępowała szybko i hałaśliwie'Dziesiątki kurs w, retki ciężar wek, tysiące ton! Jak żyję nie widztałem takiej obfitościryb. Nigdy bym nie dał wiary, że tyle jest ryb w naszym Dnieprze. Całą powletzchrię rzeki, od brzegu do brzegu' pokrywały śniętepudowe sumy, wspaniałe szczupaki, tfuste |eszcze. Wszystkie pływały na powierzchnlbiałymi brzuchami do g ry. Gdyby nie chemia, nigdy nte dowiedzielibyśmysię' jak bogate ma- my rzeki! 15

WIKTOR STIWOROW Ciężar wki podjeŻdŻałynie koriczącym slę sznurem. KaŻdy kierowca wiedział, żejeŻelrlnie opr żnimy gigan- tycznych rezerwuar w wielkiego kombinatu, w wczas zatrzyma się produkcja. To zaśbyłoby zbrodnią' Milicja zjawiŁa się niespodziewanie, w samo pofud- nie. Całąokolicę otoczono kordonem. Wszystkich kie- rowc w spędzono w jedno miejsce. Po chwili zajechała czarrua Wolga. W Wołdze jakich ważniak z wie|kąteez- ką. Z najwyższym niesmakiem zlustrował teren naszej pracy. PrzyŁoŻyłmałą białąchusteczkę do swojego drobnego noska: smr d nawozu byłnte do znlesienia. Razem z waŻniakiem przybył jeszcze jeden osobnik, nlższej rangi. TeŻ z teczką, teżWołgąale Wołga nie czarrla, tylko szara i mocno sfaĘgowana. Jeden na- czelnik tłumaczyłcośdrugiemu, gestykulując. Po- tem rozjechali się, kaŻdy w swoją stronę, a za rlJr::7 i milicja. Stoimy, nie wiemy co robić: kontynuować dotychcza- sowy proceder, czy nie. Wtedy zjawił się przedstawiciel kombinatu' Gestykuluje, klrrie siarczyście, każe robi dalej. Bardzo dobre znaleźliśclerozwiapanie, towarzy- sze kierowcy! Jeślistanie kombinat, to ulegnie zrlisz- czeniu cała francuska technologia, kupio'na za niebo- tyczne pieniądze. Wtedy przyjdzile wywalić obwodowe$o sekretarza partli, a po nim naczelnik w niż.szej rangi. Dlatego po kr tkiej naradzie naczelnicy postanowili nie zawracać Ełowy wysokiemu kierownlctwrr i nie wtykać nosa w sprawy gospodarki rolnej. Niech wsąlstko bieg- nle swoim torem... Bo i jakież inne rozwlapatie rnoŻna tu byłozna''eźć? Ofiarować nadwyżki produkcsne paristwu? A gdzle paristwo znajdzle zbiorniki na przechowanie takich ilo- ścicieczy? Kołchozy nle mają gdzie tch trrymać' ani czyml przewozić. Uznać nadwyżki za częśćzulykłej produkcjl? To co w takim razie zrobić z transportami surowca' kt ry nie- przerwanym strumieniem spływa do kombinatu? Poza tym kontrolerzy zaraz by zwęszyli, żecośtu jest nie 16 Żoł;rłrepanwor,roścr w porządku' zaczę|iby dociekać, skąd się wzięły takle nadwyżki. Wszczęto by dochodzerlie, i tak dalej. Najle- piej już było zostawić tak, jak jest. Pod wiecz r zakoftczy|iśmypracę. Powiadomiono Mo- skwę, żewszystko odbyło się planowo i Że tegoroczne zbiory będą rekordowe, dzięki sekretarzowi komitetu obwodowego. Moskwa bezzvłłoczrieodpowied ziała de- peszą gratulacyjną adresowaną do sekretarza komite- tu obwodowego i wszystkich robotnik w obwodu. I po krzyku. P źnąnocą każdy pobrał ostatni ładunek, ale tym razem ntkt nie wywoził go do rzeki, Dostarczyłem do kołchozu p łtorej tony nawozu i zameldowałem prze- wodniczącemu o wykonaniu zadariaprzed' czasem. Po- dztękował mi, nie wypytując o szczeg hy' Wszystko było dla niego jasne od samego początku. Jużdavmo przy- wykł do tego, że ilekroć partia komunistyczna wydaje lnstnrkcje, koflcząsię one w spos b, o kt rym wszyscy wolą zapomnieć' - Co mam zrobilć z Ęm azotniakiem? P łtorej tony! _ zapytałem. _ A weźto sobie! M głbym produkować rekordowe plony i bez nawoz w. Tylko po cholerę? Na tym stanęło.Gdybym spuściłzawartośćcysterny do naszej rzeczki, byłoby po kłopocie. Ale nie potrafiłem tego zrobić: wszak to własne, zapracowane. Jakże miał- bym zmarnować? Wywiozłem więc naw z na własną działkę i do rana rozlakmwiadrem po grządkach. oka- zało się, że popeŁeiłem niewybacza|ny błąd. Porcja na- wozu byłaci:ut za duŻa na m j spłachetek ziemi, a i po- ra roku nie sprąfała nawożeniu. Ziemia odrzuciła m j podarunek. W maju' kiedy we wszystkich sąsiedzkich W socjalizmie chłop rrie dostawał do rą|r dowodu oso- blstego, uprawniającego do poruszanla się w obręble L7

WTKTOR suwoRow Gdyby dać wszystkim te Same prawa, zaczęłaby się ma- sowa ucieczka ze wsi do miast' KaŻdy chciałby mieć wzrraczor,re godziny pracy' nie pracować w dni ustawo- wL wohe od pracy, latem wziąć urlop' A gdyby wszyscy mieszkaricy wsi przenieślisię do miast, paristwo po- wszechnej r wnościpadłoby z głodu' Aby temu zapo- biec, należałobyprzywr cić system wolnor5mkolvy' czyli kapitalizm, bądźteŻ przywiavać chłop w do wsi przy użyciu drutu kolczastego, ps w, pogr żeki socjalistycz- mi? Ale za to wszyscy będą r wni' Koniec z wyzyskiem mo. Zwaffiszy, jak nietrudno zna'reźćsięza kratkami' postanowiłern, Że z tej szansy skorzystam tylko w osta- teczności. Aby zostać oficerem, musiałem wpierw stać się oby- watelem własnego kraju, innymi słowy zdobyć dow d tożsamości.M wią Że zdobycie paszportu w ZSRR było jest, teoretycztie' po twojej stronie' Wolno ci protesto- wać, załoŻyćstrajk głodowy, albo pisać listy do Breżnie- 18 żorrrpnzp woLNoŚcI wa. Jeżeli się uprzesz, tnoŻe ci się nawet uda. Jak jed- nak walczyć o dow d osoblsty? Dop ki byłeśzwyczaj- nym radzieckim chłopem, prawo było przeciwko tobie' Nie uważano cię za obywatela tego kraju' tylko za chło- pa tego kraju. JeŻe|i nie przysfuguje ci żadna forma obrony, jeżeli się urodziłeśĘlko i wyłączniedo roboty, jako integralna częśćśrodkw produkcji rolnej - to co wtedy? W świetleprawa byłem - jak każdy radziecki chłop - banitą. A jednak udało się! To długa hlstoria, kt rej nie wspominam z ptzyjernnością. Musiałem zaszar łżowa przewodniczącego kołchozu, wywieśćw pole prezesa rady wiejskiej, uwieśćjego sekretarkę. Nie bylo innej drogi. Dostałem dow d osobisty, chociaż nie całkiem legal- ny. Musiałem jak najprędzej wymienić go na jakiśinny oficjalny dow d tożsamości.W przeciwnyrn razie w kaŻ- dej chwili moŻna mi było zarzucić bezprawne podszywa- nie się pod obywatela kraju, w kt rym moi przodkowie żyli od stuleci. Waśniedlatego wstąriłemdo Charkowskiej Szkoły Dow dc w Wojsk Pancernych Gwardii. Tam zabrano m j dow d, a w Zamian otrzymałem czerwoną legiĘma- cJę z wielką gtviazdą, sierpem i młotem' Teraz juŻ żadna slła na świecienie mogła mnie zawr cić do kołchozu. Z Armii Radzieckiej nie ma odwrotu. Tak zaczęło się moje wojskowe Ęcie' Przemierzyłem wzdhlż i wszerz największe radzieckie poltgony' uczest- nlczyłem w wielkich manewrach' w 1967 roku zostałem oflcerem' Sfuzyłem w 287. Nowogrodzko-WoĘmskiej Dy- wlzji Szkolnej PiechoĘ Zmotoryzowanej Kijowskiego okręgu Wojskowego. Podczas wy darzen w Czechosłowa- cJl dowodziłem komparną 24. żielaznei Samarsko-Ulja- nowskiej Dryizji Piechoty Zmotoryzowanej. P źniejshr- żyłemw sztabie l3. Armii i w sztabie Leningradzkiego okręgu Wojskowego' Po ukoriczeniu Wojskowej Akade- mtl Dyplomatycznej w Moskwie trafilem do Gł vmego Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego. Przez k1|- 19

WIETOR STIWOROW ka lat sfużyłemjako oflcer operacyjny GRU w Europie ZachodnĘ..' Historia, kt rą opowiadam, obejmuje ostatnt rok w szkole oficerskiej i pierwsze dwa lata po iei ukoncze- niu. W 1966 roku jako kadet Szkoły Dow dc w Wojsk Pancernych trafiłem na kr tko do KijowskieJ Technicznej Szkoły Wojsk Pancernych. Kt regośdrria pehriłem shrżbę w biurze przepustek. Po nocnym dyŻurze smaczrrie spa- łemna zip|eczuwartowni. I właśrrlewtedy wszystko się zaczęło. L Częś, pienrsza NA ODWACHU Wartounia Klj otu skiej Technicznej SzkoĘ Wojsk Parrcerngch, 26 marca 7966 roku - Hej tam, żołrrlerzu! - Czego? - G wna psiego. Wstawaj' ale już! osłaniając się ramieniem przed oślepiającym sło - cem, pr bowałem op źrllćmoment przebudzenia. - Miałem nocną wartę, wedle regulaminu należą mi się trzy godziny snu... - Chuj z regulaminem! Wstawaj, aresztowani. Wiadomośćnle zroblła na mnie Jedyne co wiedziałem, to Że tracę oto bezpowrotnie dob- re p łtorej godzlny należnościzabezserrtą noc. Siadłem na twardej ławce i pięściątarłem sobie czoło i oczy. Łeb ml pękałz niewyspania. Ztewnalern, przeciągn{em się łżzatrzeszczały stawy, glĘboko westchnąłem, żeby odegnać resztki snu, pokrę- clłem głową, staraJąc się roznrszać zeszĘwniaty kark. m wię. Jesteśmy Żadnego wrażenia. 2t

E 't' WIKTOR STIWOROW - Ile nam dali? - Tobie piątala. - vtiuł"s szczęścle,Wiktor. Saszka i ja jesteśmy zała- twieni na dziesięć dni, a Arrdriusza, sierżant' dostał całe piętnaście! ^ - ct,rjo*" jest życie sierżarrta w szkole' Zarob(szpięć rubli więcej , a zabietają tyle co dwadzleścia pięć' - Gdzte m j automa(? - zdenerwowałem się' sięć' No dobra, Kola, trąrm się! Dołączyładonas reszta chłopc w zwarty i pod eskor- tą uaanśmysię na sttzyŻerie i do zimnej kąpieli' W .izbie prTyjęć" kiJowskiego aresztu garrrizonowego Dc. ' kadet Suworow melduje s celem odbYcia karY' - Ile? _ Pięć dni aresztu. - Za co? Cholera! - przemknęło mi przez Elowę' Właśnie:za co? Zaco mnie aresztowali? Ponrcznik obdarzony niezwykle szeroką Bluarząi za- skakująco drobnymi stopami, niecierpliwie wpił się we mnie śwoimimałymi, przenikliwyml oczkami' _ Za co? - ponowlł pytanie' - Nie wlem. - Kto cię aresztował? 22 żoł;łrenar.wonvoścr - Nie wlem. - Tu stę szybko dowiesz - obiecał Życz|Ivłie porucz- nik. - Następny! _ Wszedł m j sierżant. - Towarzyszl poruczriku, sieżant Makiejew... - Ile? _ przerwała mu wstrętna gęba. - Piętnaściedni. - Kto zadecydował? _ 7-astępca dow dcy Kijowskiego okręgu Wojskowego generał pułkownik Czyż. - 7n co? - Mieltśmysłużbęw blurze przepustek na wartowni. - Aha - uśmiechn{się ze zrozum7erliem porucznik. Znałoczyw7ście,jakwszystkie trzy arrnie okręgu, ulu- biony mlyczaj generała pułkov.rnika C4rŻa. 7-awsze are- sztował wartownik w z biura przepustek. Ustalono, że c4lni to przy okazji każdej wl4lty w szkole, pułku, batalionte, dywizji, na każdyrn poltgonie' strzelnlcy t w każdym rnagaaynIe _ wszędzie. Ilekroć mijał punkt kontrolny, zawsze aresztował wartę, wyznaczając stan- dardowo piętnaściedni dla dow dcy, po dziesię dni dla pektiących sfużbę'i po pięć dla odpoczywających w oczeklwaniu na zmianę. Tak było od lat. Wszystkie trzy armie i wiele samodzielreych oddział w, pododdzia- łw, instytucji wojskowych i innych orgarrizacji - wszys- cy podejrzewali, że zastępca dow dcy okręgu domaga Blę w ten spos b wprowadzenia dla siebie jakiejśspe- cJalnej ceremonii powitalnej' |ecz o co dokładnie chodzi- ło - nlkt nie potrafił odgadnąć' chociaż minęły lata, od- kąd zastępca dow dcy objąłswe wysokie stanowisko. W progu "izby przyjęć" pokazali się dwaj kaprale o złowrogim wyglądzie dzikich sadyst w, i rozpoczęła slę procedura prą4'mowania. - Dziesięć sekund... ROZBIERAĆ stĘt Buty, pasy, czapki, bluzy _ wszystko zostało natych- mlast rzucone na ziemię. Rozebrani do rosohr staliśmy na bacznośćptzed wstrętną gębą. - W tył zwrot! Pochylić się! Rozchylić! - Porucznik Armtt Radzteckiej dokonał przeglądu naszych zadk w.

WIKTOR STIWOROW W anclu obowiąpywał zakaz palenia, więc nałogowi pa- |aczepr bljącz awijając go wlym cetu Jest to numer świetnie T)rmczasem kaprale przeprowad z1li szybką' \ecz grun- towną kontrolę naszych ubrari i but w rozrzucortychna podłodze. - Piętnaściesekund... UBIERAĆ sIĘ! JęŻe\Inie aresztowano cię w mieście,tylko w jednostce rać się!'' stanowczo T:T "n bez trudu - Dokumenty na st ł!Kapral, zebrać wszystkie pasy! Aresztowanemu nie wolno mieć pasa, Żeby prrypad- _ Pieniądze? Zegarki? Takich kosztownościnigdy nie zabiera się do ancla' onfiskowane, a Potem delikwent szmelc' Skarżyćsię nie ma komu' wy tu, kurwa, robicie z gwardYj- skimi emblematami? Myślicie,żeto festyn? 24 ll żołłtrepanwouroŚcr _ Towarzyszu porLlcznlku, jesteśmykadetami Char- kowskiej Szkoły Dow dc w WoJsk Pancernych Gwardii. - To po cholerę pętacie się po Kijowie? - Przywieźliśmysprzęt dla SzkoĘ Wojsk Pancernych. odbi r sprzętu przecigał się, więc przydzieLono nas do rozmaiĘch służb:jednych do kuchni, innych do konwo- jowania, a nas - do biura przepustek... - Kapral Aleksiejew! - Takjest! - Na początek dajcie tych wartownik w do opahr. - Rozkaz, towarzlrszu poruczniku! Przez wasfaltowany, niewiarygodnej czystości dnedĄ- niec przeprowadzono nas na drugi' nieduży dĄedzlriec wewnętrzny, otoczony bardzn wysokim ce$anym murem. Zdumiewał bijący w oczy ład. Spiłowane bale drewna ułożonebyły w stos tak doskonały, Że ich ko ce fuorz3l- łyjakby w5polerowaną ścianę.KaŻdą kłodę na|eżało przycląć do standardowej długościdwudziestu ośmiu centymetr w, za pomyłkę o centymetr lub dwa karano tu z całąsurowością.Polana przeznaczone były do pieca kuchennego, więc precyzja piłowania nie miałażadnego uzasadnienia, ale jak rozkaz, to rozkaz. Kł,ody' kt re my mieliśmypociąć z Ę samą dokładno- śclą,przywieziono dzier1 lub dwa wcześniej.Nie ztzwcorro tch bynajmniej na kupę, lecz poukładano z riemłykłą pleczołowitością,a nawet, rzecby rnożna _ z artyzrnerl-:. Przede wsąlstkim posortowane były wedle grubości:naj- grubsze pod spodem, najcierisze z samej g ry. Ktokol- wlek układałstos, byłartystą tak wyrafinowan5rm, że brał r wnieŻ pod uwagę odcienie poszczeg lr:ych bali. Z prawej umieściłnajciemniejsze, by ku stronie lewej iłoJe jaśniałystopniowo, wieilcząc skraj stosu gruPą klock w prawie bialych. My mleliśmyza zadanie zri'we- Guyć ten tw r artystyczny i pociąć drewno na przepisowe kawałkt, a następnle spiętrzyć je z powrotem w stos. Na tym samJ[n dziedziitcu spocz5nvał kikut całego drzewa z korzerframi o niewyobrażalnych kształtach,

T WIKTOR STIWOROW prz}4)ominającywszystko, tylko nie drzewo. Była to baś- nlowa plecionka niesamowttej długościzwoj w. Pogrna- twane fragmenty przybrały formy tak skomplikowane, że trudno było uwierzyć, iŻnatura zdolna jest wyhłłorzyć takie zjawisko. A jednak' przy całej złoŻonośclsplotw, jako żywo przypominających poskręcane Żmije, w ogromny złorrr drzewa zachował nlebyrałąsolidność wszystkich element w i spocąrwałtu zapewne od prze- szło dziesięciu lat, sądząc po Ęsiącach starych l no- wych nacięć piłą. Wszyscy, do kt rych nie w pełnidotarło, gdzte się znaleźli i kt rzy w dalszym ciąłiudemonstrowali up r, otrzymywali zadanie ,,narŻnąć drewna'' _ czy|I, irrnymi sł,owy, kazano im piłowa ten właśniewytw r natury. ZadanIe to przydzie|arlo zawsze pojedynczemu człowie- kowi. Wyznaczony otrąrmywał długąi kompletnie tępą plłę,kt ra nadawała się tylko do roboty we dw ch. Po godzinie pojawiał się ktośz dow dztvlla odwachu, Żeby sprawdzić, jak postępuje robota i udać zdzl'w7enle, Że nie widać efekt w; kara następowała nieuchronnie. Gdy weszllśmyna dziedzirrlec' jakiśŻołrierzykbez skutku usiłowałwydziabać w pniu choćby jedno nacię- cie. Po dwudziestu minutach zabrano go z placu pod zarzutern uchylania się od pracy. Teraz, zaleŻnIe od aktualnego humoru przełoŻonych, zachowanie nie- szczęsnego drwala uznawano za ,,uchylanie się i nie- subordynację" (gdyby usiłowałdowieść'Ż.e zadariebyło niewykonalne), lub ,,sabotaż gospodarczy i odmowę wy- konania rozkazu". Po takim werdykcie, szef odwachu lub jego zastępca mogli z biedakiem postąlić' jak tm się żyumie podobalo. Ten pie miałprzed sobą dhrgą przy- szłość'Jestem pewien, ŻewciąileĘw tym samym miej- scu i jakiśnieszczęśnik na pr żno stara się go nadpi- łować. Ledwie zabrali'śmy się do piłowarria klock w o przepiso- wej dh:gościdwudziestu ośmiucentymetr w, wiedzę na- sząwzbogacił kolejny interesujący fakt. Z początku za- 26 żorrrcnzp wouroŚcr mierzaliśmyspiłowaćwszystko i potem dopiero ułozJrć wedfug gpubościi kolonr, a na koniec pozamlatać trocirry. - o nie' wykluczone! U nas się tak nie robi! Na każ- dym kroku musi być porządek! Więc po przeplł,owaniu zaledwie jednej kłody zbieraliś- my trociny w garść'do ostatniej drobinki. Miotly nie było'więc po przepiłowanlu drugiej kłody zrobiliśmyto sa(rro, i tak dalej. Gdy tak sobie pracowaliśmy, straż wprowadzała na plac jednego po drugim do piłowania owego niesz- częsnego pnia. - Narżnij trochę drzewa, brachu... około si dmeJ dziedzinlec pocza} wypełniaćnarasta- Jący harmider. NadjeżdżaĘcilęŻar wki zutoŻące z powTo- tem tych' kt tzy spędzili caĘ mroźny dzieil tta.rozlricz- nych zadaniach w terenle. Jedni wymieniali gąptenice w zakładach remontowych czoŁg w. Inni rozładowywali transporty poclsk w artyleryjskich. Wszyscy byli prze- marznlęci, mokrzy, głodni i śmiertelniezntęczen7. Mimo to kazano lm sformować szyk. gdyż po pracy obowląpy- wała trzygodzlnna musztra' Nam także kazano ustawtć slę w szyku. To był właśntemoment, od kt rego oficjal- nle zaczynało stę liczyć czas odsiadki każdemu z are- cztant w - caĘ dzie pracy ażpotę chwilę był po prostu tozgrzewką. Karna kompania w Kijowie rozr żnia tylko dwa rodza- Je ćwiczeri: musztra i ćwiczenta taktyczne. Nle wspomi- nam tu o szkoleniu poliĘcznym, kt re odbywa się dwa lazy na tydzieri po dwie godzlrry, z tana, przed pracą. Ale o tym p źrnej. Na razle zatrrymajrny się przy musz- tne I szkoleniu taktycznym. Musztra trwa p łtorej $odziny i jest to druzgocące do- lwladczerrie. około stu aresztant w gęsiego posuwa się po obwodzle dziledziflca. Nie idą, |ecz z całej siły rąbią kroktem defiladowym, unosząc nogl na niewlary$odną wygokość.Na placu poza aresztantami nie ma żadnych rtrażnrk w. Plac drŻy od' kroku deflladowego.

WIKTOR STIWOROW od czasu do czasu na ganku pojawia się kt ryś z ktwtoŻetczych kaprali' - - gei, ty iam!... iłcln ' wielkimi uszaml! Nie' nie ty - tyrwidłaieśfilm ,Zwyczajny faszyzm"? No widziszlTak irz.aamaszerować..' Dlaczego' gołąbeczku' nte umiesz maszeroslać, jak c7 Żpkrrierze na tamtym filmie? Musisz osobno poćwiczy krok' Ńi"lko,-,"hy wychodzi na środekplacu i ćwiczy' uno- sząc kolana do poziomu klatki piersiowej' Reszta' ma- "".i ';ą" wokoło dziedzi ca' zdvłaja wysiłki' Asfalt po- środiudziedzi cajest lekko zapadnięty w stosunku do obwodu - niewinne urozmaicenie wprowadzorue z oso- bistej inicjatywy towatzysza Greczki w czasach' ttt:ll zczl) i odwilży na środkuplacu Na- wet latem, gdy deszćz nie pada' pompuje się tam wodę pod pretekstem spfukiwania placu' Azatem odesłanl na środekmuszą maszerowa w k łkopo kafuży' Jeżeli znajdzie się tam pięciu na raz' nie_ Ęlko sami siebie zachlapią p o u"ry, L"'bryzgamiwody spod but w zmo- cząteimiszerujących po obwodzie' W arrclu nie ma się i"t *y".'""ye , davź og,ż"-"''y jest tylko za drtia' kiedy Le"zianci pracują pod wiecz r zaś'kiedy więźniowie wracają na_oddztaĘ, piece są ju1 zimrrc' a kaloryfer w nie rria w og le. "ouis"i' doświadczyłem'sadzawki Greczki'' w marcu, kiedy za dnLa topniał śnieg'a nocą ścinałmr z. Musztra odbywa się codzierrrrie'bez względu na pogo- dę i temperaturę; podobnie jak inne "środki wychowaw- cre". poitorej godźiny musztry' przy średniejprędkości sześćdziesięciut

WIKTOR STIWOROW przez genialnego i błyskotliwego dow dcę. To była gło- wa, ten towarzysz Greczko! Żywieruew Armii Radzieckiej byłogorsz e, t17Żw Ja- kimkolwlek tnnym wojsku na świecie.Nawet na odwa- chu, po spędzeniu wielu godzin o $łodzie i chłodzie, po niesłychanych męczarniach, żołnierz,c}:oć nawykły do wszelkiego gwałtu, nte potrafi zuralrczyć w sobie obrzy- dzen7a do tegio, co zwle się "kolacją". Pierwszego wieczo- ru absolutnie nie jest w stanie tknąć tak zwanego jedze- ria. Jeszcze nie umie pogodzi się z faktem, że ma jeść nie z własneJ miski, niechby 1 psiej, lecz ze wsp lnego kotła' zawierającegoJakąś paciaję o nikłym zapachu po- lewki czy kapuśniaku.Lecz zarim jeszcze uczucie doj- mującego g|odu pokona pierwsze obrzydzerie, pada kr tka komenda: - Powstać! Zbl rka przedbramą! Po eplzodz7e Zlłłan:ymkolacją, pora na apel wieczorny. Pod sufitem korytarza, w lodowatej mgtełce, śwtecą niemrawo Ż łtavłelampy. Aresztanci stoją w szyku, ża- den nie drgnie. Oto wleczorny apel. Wszyscy czekają na komendę. Po kr tkim odllczaniu padarozkaz:. - Dziesięć sekund... RoZBIERAÓ slĘt o, cholera! Skąd ta gwałtowna erupcja energii? To wprost nie do wiary, ale wystarczyło dziesięć sekund, aby stu ŻoŁnlerzy rozebrało się do rosołu. Prawdę powie- dz1a'wszy, wszyscy od jakiegośczasu szykowali się pota- jemnie na tę komendę. Jeszcze przy kolacJi, każdy Żoł- nierz rozpiął sobie chyłkiem po jednym guziku nakaż' dym manklecie, aby, gdy padnie komenda, mieć jużdo cz5mienia tylko z dmgim guzikiem' Wszystkie $uziki przy kołnierzu bluzy wyglądaĘ na do korica zapięte, w rzeczyw1stości jednak kłżdybyłjuż jednym brzeŻ- kiem wciśnięĘw dziurkę, dzięki czemu wystarczyło szarpnąć st jkę, aby pięć giuzik w rozpięlo się za jed- nylrr zamachem. Doświadczenieto wielka tzecz ikaŻdy Żok.lierz zna więcej takich sztuczek. 30 żoŁNERzE wornoŚcr - Pierwszy szereg - trzy kroki do przodu - MARSZ! Drugi szereg - W TYŁ ZwRoT! oba szeregi patrząteraz na przeciwległe ścianykory- tarza. Wszyscy goli. Wiatr przegania po betonowej pod- łodze garstkę śnieżnychpłatkw. - Pochylić się! Rozchylić! I, podczas gdy krwiożerczy kapra|e, przypadłszy do ziemi, chciwie gmerają w naszych bluzach, spodniach i brudnych kalesonach, oĘrywając scenę jakby zyw- cem wziętą z radzieckiego urzędu celnego, kapitan Mar- tianow, szef aresztu, lub teŻ jego zastępca, porucznik Klriczek, dokonują świętegorytuału inspekcji naszych odbytnic. Jest to wielce odpowledzialne zajęcie. MoŻe ktoś,pracując w terenle, znalazł, dajmy na to gw źdź l przemycił go w dupie, Żeby nocą, na drewnianej pry- czy, wy1ruścićz siebie krew? Za dria pilnują go strażni- cy, ale nocą, chociłŻcele są bez przerwy jaskrawo oświeflone, Zawsze się może zdarzyćjakiśkłopot. MoŻe ktośukrył w tyłku papierosa i będzie chyłkiem popalał w środkunocy? operacja przeglądu dup wymaga szcze- g lnych uzdolnieri i, o crynt się przekonatiśmy, zvłyczaj- ny kapral nie jest w stanie jej przeprowadzić. Niech się kaprale grzebią w bnrdnych gaciach. Należyte kwalifl- kacje do zaglądaria w tyłek posiada jedynie oficer Armii Radzieckiej. - Piętnaściesekund... UBIERAĆ SIĘ! Aresztanci rozchodząsię po celach. Zacrynasię toaleta. odwach to nie więzienie, tu nie ma miejsca na kibel. W og le jest ogromna r Żnica rniędzy anclem a krymi- nałem. Wadze penitencjarne mająmn stwo czasu, aby o ddziaływa ć na więźriawychowaw czo' Czas, j akim dys - ponuje dow dztwo karnej kompanii, jest ograniczorry. W zwLry'k:u z tym starają się one maksymalnie urozmai- cl program' wykorzystując do cel w wychowawc4rch wszystkie potrzeby Ęo|oglczne człowieka. Ćwiczenie potrzeb Ęo|ogicznych wynlesiono tu do rangi wycho- Wewczej i przebiega ono pod czujnym okiem admini- rtracjl. 31

WTKTOR suwoRow - Biegiem!!! Aresztant p|;tszcza się pędem korytarzami i schodami' Na kżdym iatc:ęcle stoi kolejny straŻlik' kt rywrznszczy: - SzybcĘ! - SzYbciej!! 32 T żoŁt.o,,,e, woLNoŚcIF. 1 ! dziennie dowożącię do pracy i z pracy - wykorzystaj więc ten czas na w5apoczynek' albo wypoczywal Rocą na dechach. 7-a to arlj w Konstytucji, ani w żadnym innym zbiorze praw, nie wspomniano choćby słowem o srarriu. Nie pr buj żądaćwięcej, nlżci grvarantuje KonsĘrtucja! A może sprĄasz przeciwnikom radzieckiego systemu praworządności? - Straż! Do mnie! I wreszcie po załatwientu potrzeb przychodzI to, o czym aresztanci marzyli przez caĘ dziefi, od chwili przebudzenia: - Cisza nocna! Zn w szczękazamek, ponownie w celi pojawia slę ka- pral ze strażnlkami. Aresztanci stają w szeregu na ba- czność,dyżurny danej celi melduje wszechmogącemu stan gotowoścido udania się na spoczynek. Pada, artykułowana ledwie dostrzegalnym drgnie- nlem ust, prawie niesłyszalna komenda, kt rą rlitoŻtta w zasadzhe interpretować rozmaicie. Ale cela chwyta w lot' Za naszyrr;ri plecami, w odleglościmniej więcej metra, znajduje się krawędŹ drewrrianej nary. Na ko- mendę, kt rą raczej ujrzeliśmynżusĘszeliśmy,cała dzlesiątka' jak stała, rzllca się tyłem na zbiorową pry- czę, wykonując niesamowitą ewolucję - skok w tyłna dechy. Nie ma czasu, ani nawet dośćmiejscanato, Żeby wztąć zamach; stoimy w zwartym szeregu i wykonujemy skok w tył, w absolutną niepevrność.Cholera wie, w co człowtek walnie głową. Może w krawędźrtary, moŻe w ceglaną ścianę,a mioże trafi w Żebta, łokieć'czaszkę naJblŻszego sąpiada? W dodatku - i to właśniejest naj- mnlej przyjemne - nie ma możliwościobr cić się twarzą do nagich desek i tym samym złagodzićupadek. Rozlega się łomot zderzających się głw, czyjśstłu- mlony jęk, alekaŻdy zamiera w pozie, w jakieJ opadł na narę. straszliwy b lw plecach i w kolanie. No, ale przy- ną'mniej czaszka cała _ tyle dobre$o. Martwą ciszę przerywają nagle odgłosy z innej celi _ znak, że sąpiedzi pobterają jakieśnauki. Kapralowi, widzicie' n1e przy- ! _ żołnierzewolności

WIKTOR STIWOROW padło do gustu ich pierwsze rozeJściesię na spoczynek. Czy nas teżto dzisĘ czeka, czy nhe? - Wstaćl Komendę wydano niezwykle cichym głosem, ale cała nasza dziesiątka natychmiast zr5nva się z pozycji hory- zontalnej do pionu. Szybciej nlż da się wym wić komen- dę' stajemy na baczność,gotowi speheić każdy rozkaz partti lub rządu. Wygląda na to, Że to wszystko przez tego grubasa w lotniczJnn mundurze. To przez niego ctągną llas z powrotem na nogi. To pisarz sztabowy, jak wszyscy oni - obraza ludzkości'ale jużmy mu pokaże- my' kiedy nadejdzie noc. Szybko się nauczy wypełniać rozkaz3t! - Cisza nocna! Zn w zderzają się ciała i słychaćstłumtone jęki. I zn w cała cela zarn7era w chwill, gdy dziesię ciał do- tknęł'onary. Takl$'stydl Grubas żIewymieruył.Wykonał fantasĘczny skok' tylko żejest za tfusty na żohlietza, zwallł slę ukosem na krawędźpryczy i zastygł w bezru- chu, ręce po bokach, korpus na deskach, ale nogi poza krawędzią. Jego oblicze to istna maska groTy l cler- pienia. - T} tłusta śwtnio.?;apłacLsz zato w nocy. Z-obaczysz, co clę czeka' Nogi grubasa usuwają się powoli coraz ntŻej, i niżej' coraz blżej posadzkt. Gnrbas mobilizuJe resztki sił, aby bez poruszenta podJąć pr bę przeniesienia środkacięż- kościciała na pryczę. Kapral cierpliwie czeka na efekt tej pr by. Krew napĘwa grubasowi do twarzy, naplna szyję i całe clało, pr buje niepostrzeżenie unieśćnogi' Przez ch'w7lę wydaje się, że jego tułw, wyprężony jak dnrt, zdoła przewaĘć lekko ugięte nogi, ale nie - zn w się osuwają a stopa łagodnie opada na posadzkę. - Powstari... Co z tobą brachu? Spać ci się nie chce? Jest rozkaz cilszy nocnej, każdy leży jak ttzeba, a tobie, widać' spanie ani w głowie. Przez ctebie wszyscy muszą ćwlczyć. No c ż,chodźmy, spr buję cię zabawić... Cisza nocna! 34 T żoł.rłrcpzswor,noŚcr Komenda pada cicho i znlenacka; ticzy się na to, że straciliśmy czuJność.Nie z nami te numery! Dziewięctu chłopa wykonuje popisowy rzut na dechy, łomot -I wszelki ruch zamiera. Zamekzgrryta i natychmiast zapadam w sen zpolicz_ ktem przytulonym do nieheblowanych desek, vr5rpole_ rowanych przez tysiące ctał moich poprzednik w. W pierdlu nie ma sn w. Jest tylko kompletne zapo_ mnienie, caĘ otganizm stę wyłącza. Przez całą noc w ce- lt pali się oślepiająceświatlo.Goie deski. Między deska- ml szpary natrzy palce. Zimno. Do przykrycia każdy ma własny przemoczony szynel. Nogi też mokre. Głodu nikt czuje: mind dopiero pierwszy dzie . Ancel to nie więzienie. W wtęzieniu istnieje swoista społeczność.Specyficzna, ale na sw j spos b solidarna. Po drugie, w więzieniu spotyka się ludzi, kt tzy choć raz przeclwstawili slę przepisom, społeczeristwu, reżimowi. zrobić co się chce. Wszyscy, kt rzy przebywali na odwa- ahu i z kt rymi miałem p źruejokazjępogadać, zgodnle przyzrraj% żew każdym z tysięcy radzieckich areszt w woJskowych możra by zrtaczrire zaostrąrć rygory, bez obawy sprowokowania znrgarizowanego sprzeciwu ze rtrony aresztant w. Zwłaszcza w wielkich miastach, gdzle większośćaresztant w stanowią kadeci. Przebudziłem się w środkunocy, nie z zimna, Irfre llĘlclchszym szeptem, błagaiąprzez judasza strażnika,

rT wrKToR sttwoRow żeby się ulitował i zaprowadził do kibla. Ale clpozostaJą nieubłagani. Dobrze wiedzą co ich może spotkać za nadmierny liberalŻm. W celi nie ma kibla' bo też nie jest to cywilne więzienie, tylko obiekt wojskowy. Bywają Iu z wizytąnajwyŻsze szarże. Aby byłoim miło, zlikwi- dowano wszystkie kible. Teoretycznie dyżurny klawlsz powinien czasami nocą w5aprowadzać aresztant w poje- dynczo za potrzebą. l'ecz to ograniczałoby rolę tak istot- nych środkw wychowaurczych, jak ,,toaleta". Dlatego teżpr by zadośćuczynieniabłaganiom osobnik w z cel zbiorowych przez bardziej liberalnych strażnik w są ka- tegorycznie tępione. Inaczej wygląda sprawa z tymi, przeciwko kt rym to_ czy się śledztwo,albo ze skazanymi. Wystarczy, Że raz poproszą _ juŻ się ich wy1rrowadza. CI z pojedynek, a wlęc naj$orszy element, w5prowadzarrl są czasem na- wet w nocy. Może dlatego, że to na og łpsychiczni' gotowi na wszystko. AIe jeżeli chodzi o cele zbiorowe. a więc normalnych ludzi, to nie w1prowadza się ich nocą do ustępu, bo straż wie, że grupa w obawie przed zbiorową karą i tak nikomu nie pozwoli załatwićsię w celi. Jestem pewny, żepiosenka: Klatuiszku! hprowadźmnte doktblą Bra.ciszku! powstała nie w więzieniu, tylko w wojskowym areszcie. Nieważne gdzie _ w Kijowie czy Lefllngradzle, Berllnie czy Ułan-Bator - waŻtte, Że od |at za|icza się do najpo- pularniejszych utwor w Armii Radzieckiej. CięŻka Zasuwa szezękrlęła niespodziewarrle. Mog|o to ozI:Laczać niepojętą łaskawośćklawisza, albo irytację nieustannyml zavłodzeniami. Ci, kt rzy jeszcze przed chwiląprzestępowali zrrcglna nogę teraz cicho jak koty wskakiwali na narę' udając Że śpią.Ale okazalo się, że to grubas wTaca do celi. Przez całąnoc sprzątał kible. 36 żonrmnzp wor,ltoścl DrzvłI zatrzasnęĘ się z hukiem. Tfuściochbył wykot1- czolly, oczy miałczerwone z niewyspania. Widać było' Jak ciekną m! w 1 drżąpyzate policzki. Pojękując wczoĘał się na drewnianą narę, przytultł brudny poli- czek do twardych desek i w jedneJ chwili utracił śwado- mość,jak znokautowany. Ąrmczasem cela ponownte się ożywiła.Wraz z pozo- stałymi podj{em niecierpllwy tanlec. - Ścierwo sztabowe! - zawyrokował wysoki brunet' - odlał się w kiblu, a teraz komaruJe. - Thrsty wieprz, nawet nle powąchał prawdziwej shrż- by, a urządzlł się najlepiej. Wszyscy zno\ ru slę obudzill' Każdy pragnąłsnu bar- dzlej, nrŻ Ęc1a. Ęlko sen potrafi ocalić resztld sił. Ale spał tylko glrubas. Dlatego we wszystkich r wnocześnie wezbrała szczeg lrna nienawiść.Wysoki brunet zdejmu- Je szynel i narzuca na głowęśpiącego'Wszyscy rzucźrmy slę na niego, ja wskakuję na pryczę i koptę w brzuch' Jak w piłkęfutbolową. Grubas rrle moŻekrzyczeć i Ęlko z cicha skowycze. Zkorytarza dobiegają kroki klawisza. Zb|lŻają stę do drzwi celt. Zwablony hałasem, strażnik obojętnym wzroklem ocenia sytuację - i kroki z wolna slę oddalają. Klawisz też kadet, na pewno sam nieraz sledział. Rozumie nas doskonale t trz}rma nasząstronę. Nle miałby nic przeciw temu, by wejśćdo celi i samemu dołoĘćparę kopniak w. Jednak to niedozwolone: strażnikom nie wolno stosować przemocy fizycznej. Za- bronione! T}rmczasem zrobiła się Już piąta rano. Do pobudki zostało jaldeśp łgodziny. Najcięższapora do przecze- kanta. Och, nie vytrzymam| Zdaje się, że wszystkte cele Już się obudziły. Pewnie we wszystkich celach dostają wycisk ci, co dali dupy na szkoleniu, albo przy pracy, albo na wieczorn5rm apelu. Plerwszy poranek na odwachu. Jakże wyczeklwany! Podobnie poeci nie mogą się doczekać wschodu słorica. Ale mamy mniej cierpliwości,niż poeci. 37

wrKroR snwoRow ll Nigdy w żryciu nie biegłem tak szybko , jak przy pierw- szej porannej ,,toalecie''. Ściany, posadzki, schody i twa- rze stłażn7kw tylko migały mi przed oczaml, a jedyną myśląbyło: ,,Zdą!ryć doblec!''. Nic na świecien(e zdoła- łoby mnie oderwa od tej myśli,ani znajoma twarz, anl czarrLe pagony korpusu wojsk pancernych pędzące w moją stronę. Dopiero p Źniej, po powTocle do celi i odzyskaniu oddechu, uświadomiłemsoble, Że widzla- łem kolegę-kadeta. Wracał biegiem z kibla. Byłto kot' pierwszorocznlak, z tych, kt rzy zastąpili nas po źrre- sztowanlu w biurze przepustek. To mogło ozrtaczać tyl- ko jedno: żegenerał pułkownik Władimlr Ftltpowicz Czyż, zastępca dow dcy okręgu' wjeżdżaJącdo szkoły aresztował nas, a w godztnę p źnlej,kiedy opwszczał szkoĘ, aresztował następną zmianę wartowntk w. Generał pułkownik był naprawdę twardym gościem. Szkoda, żelreteresowało go w życiu tylkoJedno: spos b, w jakt go wltają - i nic poza' tym. il L DO KOMUNIiZMU I Z POWROTEM Kljouskiareszt garnŻonotag, 29 marca 1966 roku Spośrd millard w |udzi zamleszkujących laaszą gtzesz- ną planetę należę do tych niellcznych, kt rzy posmako- wali prawdzlwego komunizmu l, Bogu dziękl, uszli stamtąd z ŻycLem' A było to tak. Podczas porannego rozdziahtzada dla aresztant w, kapral AleksteJew o$łosił'dźgaJącnas palcem w uryś- wiechtane bluzy, następujący komunlkat: - Ty, ty, ty i ty, obiekt numer oslem. T o ozrlaczało zakłady remontowo -r:apt aw cze czołg w : ładowanie zużytyc}e gąsienic. Praca śmiertelnieWczer- pująca' normy absolutnie nieosiągalne. - Ty' ty i tamtych dziesięciu: obtekt numer dwadzte- ściasiedem. oznaczało to stację kolejową: rozładunek amunicji, cĄ1jeszcze gorzej. Strażnicy natychmiast zabierali swoich aresztant w l pakowali na ctężarwki.

WIKTOR STIWOROW - Ty' W, ty i tamten: obiekt sto dzlesięć. To byłonaj$orsze. 7-a|,łady petrochemiczrrc. Czyszcze- nie wnętrza olbrzymich zbiornik w. Człowiek tak przy tym przesiąJ

wlKToR sttwoRow godnie wysokim murem z betonu. Procedura powt tzyła slę: pierwsza brama, za nląbetonowa ś|lsza,kontrola do- kument w, dru$a brama, zanLąszosa prosto w las, choć tym razem składw i magaąpr wjuż nie było. W koricu zatrzymallśmy się ptzed pomalowan5rm w pasy szlabanem, strzeżonym przez d'w ch wartowni- k w. Po obu stronach szlabanu ciągnęty się głęboko w las naprężone druty, do kt rych poprzywivywane by- ły szare psy obronne, KaŻdy z zapałerrn szarpał smycz. Wtdywałem }uŻr żne psy' te jednak wydały mi się jakieś niezwykłe' Dopiero znaczrtie p źr:iejuświadomiłemso- ble' Że kaŻdy pies łaricuchowy szczeka, $dy szarpie się na uwięzi, te zaśbestie były niemal bezgłośne.Nie szczekaĘ - watczały tytko, krztusząc się własną śliną z nadmiaru wściekłości.Jak prawdziwe psy wartowni- cze, szczekały tylko na rozkaz. Pokonawsąr ostatnią przeszkodę' gazk stanąłprzed ogromną czerwoną tablicą wysokościsześciudo sied- miu metr w, na kt rej złote litery p łmetrowej wielkości głosiĘ: PARTIA PRZYPZEKA S OLENNIE : OBECNE POKOLENIE LUDZT RADZIECKICH BĘDZI.E Żvc w KoMUNIZMIE! Nleco nżej, w nawiasach' widniał podpis: Z Programu Komunistycznej Partti Zwiapku Radzieckie go, uchwalonego na XX|I Zjeździe KPZR. Strażnik rylmd: - Dziesięć sekund! zwozu!!]. - i, jak te szare wr belki, wyfrunęliśmyzwnętrza gazika, usta- wiając slę wzdfuż tylnej burty. Dziestęć sekund _ to da się zrobić. Było nas tylko pięciu, a wyskoczyć, z gazika jest łatwiej, nŻ wgramolić się po oblodzonych burtach. Na dodatek w ciągu ostatnich paru dni ztlaczl:rie straci- liśmyna wadze. Pojawił się przed nami, obuty w lśniąceoficerki, ka- pral o surow)rm obliczu i lordowskich manierach. Nale- 42 żnutrepap woLNoŚcI Żałdo stałej świtydworu. Wfraśniłcośpobieżnle nasze- mu strażnikowi, po czym strłżrnkrykns: - Baczność!Za kapralem gęsiego - marsz! Lewa! Lewa! Nie jestem pisarzem, nie umlem należycie oddać ptęk- na tego miejsca, w kt re los rzuclł mnle łaskawte aawno temu. tF" I

WTKTOR SI'WOROW Kapral zaczerpnal haust świeżegoleśnegopowietrza i rzucił komendę: - Pompa itacz|isątutaj' asad-o, tam, gdziewidać. Do 18.oo zakoriczyć oczyszczanie szamba i nawożenie sadu! Po czym oddalił się. Niebla skie miejsce, do kt rego trafiliśmy,to ,,Ośro- dek Wypocąmkowy Dow dztwa Układu Warszawskie- go''. Innymi słowy - obiekt numer 12. ośrodekwypo_ cz5mkowy utrzymywano na wypadek' Bdyby dow dztwu Układu Warszawskiego przyszła nagle ochota zrelakso- wać się w rejonie prastarego grodu Kijowa. Lecz szefo- wie Ukladu Warszawskiego byli raczej skłonni spędzać urlopy na wybrzeŻu czarrlornorskim. Dlatego ośrodek świeciłpustką. Na wypadek wizyty ministra obrony albo szefa Sztabu Generalnego, w Kijowie była jeszcze jedna dacza, oficjal- nie zwarra "ośrodkiemWypoczynkowym Kierownictwa Ministerstwa Obrony" - lub obiektem numer 23. Ale ponieważ minister obrony i jego zastępcy nie pojawiają się w Kijowie częściej,rl1Ż raz na dziesięć lat' dlatego i ten ośrodekświeciłpustkami. W razie przybycLa kt regośz prryw dc w KPZR lub rządu, miejski komitet partii i rada miejska miały do dyspozycji sporo innych obiekt w. Jeszcze inne ośrodki, o podwyższonym standardzie, byływ gestii obwodowe- go komitetu partii i obwodowej rady narodowej. Wresz- cie najwspanialszymi obiektami, bijącymi na głowę na- sze wojskowe ośrodki,mogły się naturalnie poszczycić Komitet Centralny Komunistycznej Partii Ukrainy i ukrairiska Rada Najwyższa. A więc było gdzie podej- mować dostojnych gości.Dacza numer t2 najczęściej stałapusta. Nie korzystał z niej dow dca Kijowskiego okręgu Wojskowego, ani jego zastępcy, ato z tej prostej przyczyny, żekażdy z nic}n miałprawo do posiadania osobistego letniska. Aby obiekt nr 12 nie wyglądał na opustoszały, zamie- szkaław nim na stałe żona dow dcy okręgu. W obiekcie 44 żoł':lrreparwor,toŚcr nr 23 rezydowała jego c rka-jedynaczka. Sam dow dca baletował zb|adziami w swojej prywatnej daczy. organŻacja trudniąca się zaopatrywaniem najwyŻ- szego personelu w prostytutki zwie się oficjalnie Zespo- łem Pieśnii Tarica Kijowskiego okręgu Wojskowego. Po- dobne instytucje stworzono we wszystkich okręgach wojskowych, flotach Marynarki Wojennej i grupach wojsk stacjonujących za granicą. Personel usługujący żonie generała armii Jakubow- skiego, wczesnego dow dcy Kijowskiego oklęgu Woj- skowego, był naprawdę ogromny. Nie podejmuję się dać choćby szacunkowej oceny liczebności.Wiem jednak, Że każdego dnia do pomocy armii kucharzy, shsŻby, poko- j wek, ogrodnik w dowozi się z ancla pięciu, ośmiu, czasami nawet dwudziestu aresztant w. Dla wykonania najbrudniejszej roboty, jak my dzisiaj. Wśrd aresztant w dacza Układu Warszawskiego cie- szyła się niesławnym mianem ,,Komunizmu''. Trudno powiedzieć' kiedy i dlaczego tak ją ochrzczorlo' Być mo- że z racjl tablicy przy fieździe, a być może w hołdzie dla baśniowego piękna jej otoczenia. Niewykluczole, Że przyczpą byłfakt' Ż tajemnicze oczafowanie tak nie- rozerwalnie splatało się z codziennym ludzkim upoko- rzeniem, czyli' ujmując rzecz prozaiczrie, że piękno t g wno pozostawały tutaj w ścisłymzvłiapku. Co do $ vrrra' to było go tutaj pod dostatkiem' - Głębokie to szambo? - pyta uzbecki saper. _ Aż do środkazilerni- _ Przecież mogli je poĄczyć rltąz kanalŻacją miejską! - Gfupcze! Sądzisz, Że ger:erał armii będzie srałw ten sam kanał' co Ę?! Jeszcześnie dor słdo takich za- szczyt w. Taką kanalizacjęzaprojektowaflo ze względ w bezpieczenstwa: jakby komuśtu wpadł waŻny doku- ment - to co wtedy? Wr g nie śpi.Wr g ma dostęp do wszelkich kanał w. Po to właśniezałoŻono tu obieg za- mknięty' żeby uniemożliwić lvypływ informacj i' - Więc waszym zdaniem kanał informacyjny prowa- dzl przez dupy generał v/? 45

WTKTOR STIWOROW - Nic rrle rozumiesz, ciemnlaku - podsumował cher- lawy artylerzysta. - Ten system wymyślonodla kon- serwacji generalskich odchod w, kt re, w przeciwieris- twie do naszych, są bardzo bogate w kalorie. Jaki st ł' taki stolec. Jakośćg wna pozostaje w ścisłejza\eŻności' od jakościpożywienia. Gdyby jakiemuśMiczurinowl* dać tego pierwszorzędnego nawozu, na wieki okryłby chwałąrraszą ojczyznę dzięki bogactwu osiągniętych zbior w. - Dosyć gadania! - uclął dyskusję strażnik. Za'wsze to lepiej, jeślikonwojentem jest czołgista. Inne Ęcie. C Ż z tego, Że wie doskona|e, iŻ za nadmierną łagodnośćwobec więźnil w może sam trafić do kozy' tazem z więźnIarni,kt rych dopiero co pibeował' A jed- nak brat-czołgista jest o wiele lepszy od kolesia z pie- choĘ lub artyleril' Jest teżnieźl'e,jeŻel1straŻnik' choć- by i nie swojak, jest doświadczon5rmkadetem z trze- ciego albo czwartego roku. Nawet jeślijest z innego plutonu, to na pewno sam przJmajmniej jeden raz ptze' siedział się w pace. Wie, co jest grane. Naj$orzej $dy strażnikami jest $ wniarzeria, co sama rlje zazrlała mamra. Śtepo trzyrna się instrukcji. Waśnietaki dziś nam się trafił. Wielki, z dużąpaskudnągębą, na pewno z pierwszego roku. I wszystko ma na sobie nowe: szynel, czapkę, buty. U dziadka to rzecz niemożliwa. M głby mieć jedną tzecz flowu; szynel, albo buty, albo pas' Ale jeśliwszys- tko ma nowe, znaczy sIę Ż łtodzi b. Rekrut nosił w klapach emblematy wojsk łączności, co w Kijowie l;.;roŻe oznaczać jedynie wychowanka Kijow- skiej Wyższej Inżryrneryjnej Szkoły Radiotechnilcznej, ż.oł.rłrepaswoLNoŚcr w skr cie KWISR' W Kijowie m wi się na nich ,,kwis- ranci". Nasz kwisrant wygląda' jakby miał się zaraz zbies7ć z wściekłości.Znaczy, czas brać się do roboty. A więc rozpoczęIiśmy dz7eit pracy w komunŻmie. Je- den pompuje g wno, pozostała czuł rka wywozi śmier- dzącą maźdo generalskiego ogrodu. Na pomocnika przypadł mi cherlawy artylerzysta, co to wy$lądał na starego wiarusa' Robota wyraźnile przekracza.jego wątłe siły.Kiedy taszczyliśmywyładowane taczl,ri, czerwieniał na gębie, jęczał, sapał - o$ lnie wyglądał tak' jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Z mniejsryn ładunkiem teŻ n1c nie wyszło' bo druga para taczkowych natychmiast wszczęła raban, a strażnik zalroził, że złoĘna nas ra- port komu trzeba. Je dnak cherlak wyr aźrne potrzebował j akiegośwspźrr- cia, jeżell nie w czynach to przynajmniej w slowach. Podczas pchania pebrych taczek o rozmowle nle było co myśleć,natomiast w drodze powrotnej, jak najbardziej. Cel naszych kurs w leżałjakieśtrzysta metr w od cu- chnącego szamba 1 strażnika, dlatego rnoŻIta było na- wlapać konwersację. - ł' artylerzysta, ile ci jeszcze zostało do odsledze- nla? - ząadlĄę, gdy juŻ zostawiliśmypierwszy ładunek pod r ozŁoĘstą j abłronką. - Swoje odsiedziałem - odpowiada słabym $łosem' - Chyba' Że dzisiaj wlepią dokładkę. _ Szczęściarz!_ m wię zazdrośnle.- A ile ci zostało do złotych pagon W? - Już nic. - Jak to? - nie zrozl:mlałern, - A tak to' Rozkaz od trzech dnll.eĘ w Moskwie' Jak tylko minister złoĘsw j bezcenny auto$raf - proszę uprzejmie, złote pagony, jestem oficerem. Jak nie dziś, to Jutro! Pozazdrościłemmu jeszcze raz. Przede mną całyrok czekania. Całyrok w Szkole Dow dc w Wojsk Pancer- nych. Rok to taki szmat czasu, Że chocluŻ moi kumple 46 47

WIKTOR STIWOROW zaczę|i juŻ odliczante godzin i minut, ja na raz7e skreśla- łem tylko dni' - Nieźle!Prosto z pldła do łaźni- i na bal promocyj- ny' Głupim szczęśc7esprzyjal - Chyba że dostaniemy dokładkę - przerwał po- nuro. - W twoim wypadku oboMąpuje amnestia. Nic nie odpowiedział, rJJoŻe dlatego, Że zb|iżaliśmysię do strażnika z paskudną gębą. Druga rundka okazała się dla arĘlerzysty zrlaczrlie trudnĘsza. Ledwle doczłapałdo pierwszych drzew. Kie- dy przewracałem taczkę, on całym ciałem przylgnął do sękatego pnia. Musiałem chłopa podtrz5rmać, Żeby się nie osun{. Na razie dwa atuty zgrałem bez powodzerlia: ani myśIo bli- skiej promocjt, ani rychłe zwolnienie z an:'c|a nie rozwe- seliły go nawet na jotę. Została mi ostatnia szansa na podniesienie jego morale. Postanowiłem olśnićgo w1zją świetlanej przyszłości,frzją komunizmu. - Słuchasz mnie? - Czego znowu? _ UwaŻasz, artylerzysto, teraz jest ciężko, a|e prĄ- dzie czas, że będzlemy Żyć w taklm samym raju, jak tutaj, w komunizmie. To dopiero Ęcie, co? _ Znaczy, caĘ czas w g wnie? - Cośty' nie o to chodzi - zaprotestowałem, zgnębio- ny jego brakiem polotu. - M wię, że przyjdzie taki czas, kiedy zarnleszkamy w takich rajskich ogrodach, w ta- kich ślicznychmałych miasteczkach z basenami, a do- okoła stuletnie sosny, a dalej sady jablkowe. A jeszcze lepiej - wiśnlowe.Ile w tym wszystkim poezji... Wiśnio- vry sad! Co? - Dureri jesteś_ rzekł zrtuŻonym głosem. - Dureri do kwadrahr, choc1łŻ pancerniak. - Dlaczego dureri? - spytałem turaŻony. - o co ci chodzi? - A kto będzie w komunizmie wywozić g wno? Teraz zamknij japę, zblLżamy się. 48 żotnrpnzp woLNoścI Ęrtanie było tak proste l postawione takim tonem, że poczułem' jakbym dostał obuchem w głowę. Po raz pierwszy w życiu zadałlo mt pytanie o komunizm, na kt re nie ztlałern natychmiastoweJ odpowiedzi. Dotych- czas wszystko byl'o jasne, jak słorice. Każdy pracuje jak chce 1tle chce, czyli wedle własnych zdolności,a dostaje co chce i ile chce, czyli wedle potrzeb. Jeślichce być, dajmy na to, hutnikiem, to zostaje hutniktem. Proszę bardz.o, pracuj dla dobra og fu i siebie samego' ptzecieŻ j esteśr wnoprawnym członkiem społe czeristwa. Chcesz byćnauczycielem? Nie ma sprawy' nasze społeczeristwo szanuje kaŻdy wysiłekl Chcesz być rolntkiem? C żmoŻe być szlachetniejszego nad dostarczarie ludzlom chleba? Czujesz pociąg do dyplomacji? - droga stoi otworem!Ale kto w takim razie zadba o kanallzację? CTy moż|iwe, że znajdzle się ktoś,kto powie: ,,Tak, to jest moje powoła- nie, to moje miejsce, niczego innego nie pragnę''? Na wyspie Utopii tę pracę wykonywali wlęŹniowie' tak jak my teraz. No ale w komurrlzmie nie będzie więzier1, ani karneJ kompanii, ani aresztant w. Po prostu znikną powody do przestępstw. Wszystko będzie za darmo' Bierz co chcesz - to nie przestępstwo, to zaspokajanie potrzeb. Każdy bierze wedle swoich potrzeb - oto pod- stawowe załoŻenle komunizmu. opr żniliśmywłaśnietrzeaą taczkę, kiedy wTzas- n{em tryumfalnie: _ KaŻdy będzte sprzątał sam Po sobie! A poza tym będą odpowiednle urządzenia! Popatrzył na mnie z politowaniem. - CzytałeśMarksa? - Jasne _ zaperzyłem się. - Pamiętasz przykład z agrafkarni? JęŻeli produkuje je jeden człowiek, to wykona dzienrrie trzy sztuki. JeŻe|i tę samą pracę podzielić między trzech - jeden ptzycina dnrt, drugi ostrzy korlce, trzeci gnie i mocuje zapinki - to będzie dzierrnie trzysta agrafek. Sto na $łowę. To się nazwa podział pracy. Im wlększy jest w społeczeristwle T" 49

wrKToR sttwoRow podzLał pracy' tym większa wydajność.Do każdej pracy trzeba fachowca, wirtuoza, a nie amatora i dyletanta. Ateraz weźtakt Klj w. Wyobraź sobie, ŻekaŻdy zp ltora miliona jego mleszkaric w ma sam zairrstalować własny system kanaltzacfiny, po fajerancie, oczywiście.Sam ma go cąlśclćl konsenrrować' Wyobrażzasz to sobie?! Teraz co do urządze '.Prrypominam ci, żeMarksprze- powiadał zwycięstwo komunŻmu z koricem XIX wieku. Wtedy nie byłro taldch masąrn. Czy to ZnacTy, że komu- nŻm byl nieosią$alny? Teraz teŻ n7e ma odpowiednich urządzefl' To co, rr:oŻe teraz komunlzm teŻ nle jest mo- Żlilur.y? Kolego! Dop lri ktośnie wymyśliinnego patentu, zawsze musi być ktoś,kto się będzle babrał w cudą1m g wnie. A to, za przeptoszenlem, $ wno, a nie komu- r;jzm. Nawet Jeżeli takie wtządzen7a zostaną wynalezio- ne' to t tak ktoślch będzle muslał doglądać' czyśclć.To tęŻ nie będzle prfiemne zajęcle. Trudno uulierzyć, ż'eby ktośpoczuł życlowe powołanle do talrteJ roboty. PrzecieŻ zgadzasz się z marksistowską teorią podziafu pracy? A może nie Jesteśmarksistą? _ oczywlścle,że jestem - wydukalem. _ UwaŻaj na tego palanta, zarazr:as usĘszy. Na razie podrzucę cl kllka dodatkowych problem w do przemy- ślenia.Kto w komunizmie będzie grzebał tnrpy? ogłosi się samoobsługę, czy raczej amatorzy będą to robić po godzinach pracy? og lnie m wiąc' w społeczeristwie jest od cholery brudnej roboty. Nie można mieć samych dy1rlomat w i $enerał w. Kto będzte ćwiartował świ- skie tusze? Byleśkiedyśw v41rtw rni filet w rybnych? PrzywoŻąryby r luzeba je natychmiast sprawić, ręcznie, bez tych twoich mechanizacji. I co wtedy? A kto będzie zamiatał ultce i wywoził śmieci?Dzisial nawet śmieciarz musi mleć odpowiednie kwalifikacje, i to nlebagatelne. Albo - czy będą w komunŻmie kelnerzy? Na razie to całkiem brtratny za'w d, ale co będzie, $dy zostaną zlikwldowane pteniądze? A na kontec pomyśIo tych wszystkich, kt rzy nie mają dztśzielonego pojęcia o czy- szczellu obsranej kanalŻacji' jak choćby Tuasz towa- 50 żorrmnzs woLltoŚcr rzysz Jakubowski. Myśltsz,Że majakikolwiek osobisty interes w nadejściudnia, $dy będzie musiał sam po so- bie sprzątać własne $ wno? Przemyślto sobte! A teraz morda w kubeł, zbliżamy się... _ Za d'użo gadacie! Ruszać się, żrrrawo! - Czekaj no, ogniomistrzu. To wedfug ciebie komu- nizm w og le nĘdy rrie nastanie? Stanąłjak wryty, porażony absurdalnościąmojego pytania. - Czyśty się z chotnki urwał? Pewnie, że nie! - A to d|aczego? Jak clsię dotąd udało uniknąć stry- czka' ty kontrrewolucfny bękarcie? T} parszywa anty- radziecka świnio!- to m wiąc z całej siły cisnaJem tacz- ki o ziemię. Śmierdząca złocista maźrozlała się po ośle- piającej bieli śniegui $ranitowej ścieżce. _ AŻeby ci jaja zwiędły! - splun{ artylerzysta, wścle- kły jak nie wiem co. _ Teraz jak nic załapiemy po plęć dni dokładki, zobaczysz| - Czekaj... zdaje slę, że nikt nie zanułaĄrł.Przysypie- my śniegiem,prędko! Gorączkowo jęliśmyzatzucać śniegiembrudną pla- mę. Lecz strażnik jużdo nas pędził. _ Palanty jedne! Cościenarobili? Pogaduszkl, co? A ja za was mam odpowiadać! Zobaczycie' jak będztecie cienko śpiewać. _ Czekaj, stary!... My to zaraz przysypiemy śnleglem i nikt niczego nie zauwłĘ. Taczki ciężkie jak cholera, wypsnęĘ się z rąJ<. A ogrodowi wy1dzie tylko na dobre. Za Ędzie ' śniegstopnieje i wszystko spłynie. Ale strażnik z paskudną gębą był nieugięty. _ Trzeba było pracować, a nie gadać! Zataitczycle wy jeszcze' ażwam się odechce! Wtedy artylerzysta zmlenił ton. - Ty gfupi jełople! Najpierw odsh_rż tyle co my' to będziesz mordę piłować. Składaj raport, proszę batdzo, tylko że p jdziesz z rlamI do paki, za to, że nLe upilno- wałeś. 51