uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 757 909
  • Obserwuję766
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 027 978

Zygmunt Zeydler-Zborowski -Cudzoziemiec

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :3.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Zygmunt Zeydler-Zborowski -Cudzoziemiec.pdf

uzavrano EBooki Z Zygmunt Zeydler-Zborowski
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 169 osób, 148 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 176 stron)

Rozdział I Głośne chrząkniecie w ciszy pustego hallu zabrzmiało jak sygnał alarmowy. Nocny portier przestał zastanawiać się nad tym, jaki ssak zaczyna się na „D”, a kończy się na „K”, zsunął okulary z czoła na nos i, bez specjalnego entuzjazmu, spojrzał na przybysza. Chrząkający mężczyzna posiadał kuliste kształty. Uprzejmy, przymilny uśmiech rozjaśniał rumianą twarz. Ciemne, okrągłe oczy osadzone blisko kartoflowatego nosa, błyszczały niespokojnie. Grubas miał na sobie jasny gabardynowy płaszcz, z którym niezbyt fortunnie kontrastował czarny kapelusz ze sztywnym rondem. Duży aparat fotograficzny przewieszony przez ramię nadawał całej postaci turystyczny wygląd. - Bardzo przepraszam, że pana niepokoję, ale... ale chciałbym się zobaczyć z panem Joachimem Finke. Portier zajrzał do książki meldunkowej, a następnie przeniósł wzrok na tablicę z kluczami i powiedział: - Pan Finke jest u siebie. Pokój 453. Czwarte piętro. Tłuścioch drobnym krokiem ruszył w kierunku windy, portier zaś przesunął okulary z nosa na czoło i wrócił do krzyżówki. Gatunek papugi wspak. Inaczej krokodyl. Minera na „G”. Szczep murzyński na „P”. Pierwsza żona ostatniego z Jagiellonów. Po pewnym czasie baryłkowaty człowieczek w gabardynowym płaszczu znowu pojawił się w hallu. - Pan Finke nie odzywa się. Stukałem parokrotnie. Czy pan jest pewien, że pan Finke jest u siebie w numerze? Portier, który w tej chwili przebywał na dworze Zygmunta Starego, znowu zsunął okulary z czoła na nos i z cierpliwą wyrozumiałością powiedział: - Jeżeli klucz nie wisi na tablicy rozdzielczej, to można

przypuszczać, iż gość znajduje się w swoim pokoju. Istnieje jednak możliwość, że pan Finke, zabrawszy klucz, udał się do restauracji albo do kawiarni. Jeśli sprawa jest bardzo ważna, mogę zatelefonować i dowiedzieć się, czy pan Finke przebywa w którymś z naszych lokali. Człowiek o paciorkowatych oczach uważnie słuchał słów uprzejmego portiera. Przestępował niecierpliwie z nogi na nogę, a na jego twarzy malował się rosnący niepokój. - Sprawa jest raczej pilna - powiedział dziwnie piskliwym głosem - i byłbym panu niesłychanie wdzięczny, gdyby mi pan dopomógł w odnalezieniu pana Finke. Portier westchnął z rezygnacją, podniósł słuchawkę i rozpoczął telefoniczne poszukiwania, zażywny zaś jegomość usiadł w fotelu, ocierając spocone czoło. Scena ta trwała dłuższą chwilę. Wskazówki zegara zbliżały się do godziny dziesiątej. Przystojna brunetka, pełniąca rolę kasjerki, ziewnęła dyskretnie. Przed hotelem zawarczał motor samochodu. Przyjeżdżali nowi goście. Wreszcie portier, ruchem pełnym zniechęcenia, odsunął od siebie aparat telefoniczny. - Nie ma pana Finke ani w restauracji, ani w kawiarni, ani na Olimpie. Zapewne już śpi. Nie chciałbym go budzić. Może pan zostawi kartkę. Doręczymy jutro rano. - Sam przyjdę jutro rano - powiedział strapiony grubas, a jego głos z piskliwego dyszkantu zmienił się niespodziewanie w głęboki baryton. - Dziękuję i dobranoc. Zerwał się szybko z fotela i jak kula potoczył się w kierunku drzwi. Portier patrzał w ślad za nim. Niezatemperowanym końcem ołówka drapał się za uchem. Nowa fala wieczornych gości zakłóciła chwilowy spokój urzędników recepcji. Wieczne pióra pośpiesznie wypełniały karty meldunkowe, dźwięczały klucze, stukały drzwi od windy, padały pośpieszne słowa. Krzyżówka poszła w zapomnienie i zapewne nocny portier nigdy się nie dowiedział, kim była pierwsza żona Zygmunta Augusta. Niebawem też zapomniano o człowieku, który tak bardzo chciał się zobaczyć z panem Joachimem Finke.

Noc szła naprzód. Wskazówki zegara posuwały się niestrudzenie. W hallu zapanowała znowu senna cisza, przerywana od czasu do czasu przeciągłym ziewnięciem lub przybyciem jakiegoś zapóźnionego podróżnego. Nowy dzień naznaczył szyby kroplami deszczu. Rozpędzone samochody wpadały w kałuże, rozpryskując brunatną wodę. Przez uchylone drzwi wdzierał się jesienny, wilgotny chłód. W hotelowych oknach żółciło się jeszcze elektryczne światło. Fryzjer golił pierwszego, porannego klienta. O godzinie dziewiątej z recepcji zniknęły zmęczone twarze. Przyszła dzienna zmiana. Nowy portier nie był amatorem krzyżówek. Uważał, że zajęcie to wyczerpuje nadmiernie umysł. Szybko wypełnił kupony totalizatora sportowego, a następnie zabrał się do przeglądania książki meldunkowej. W przeciwieństwie do swojego nocnego kolegi miał doskonały wzrok i nie potrzebował posługiwać się okularami. Czasami zmrużył oczy, ale tylko dlatego, aby swej twarzy nadać wyraz protekcjonalnej wyższości. Około dziesiątej drzwi otworzyły się gwałtownie i do hallu wszedł człowiek, którego natura predestynowała do roli Don Kichota. Na długim i nadmiernie wychudzonym tułowiu osadzona była niewielka, kanciasta głowa, porośnięta fantazyjnie kępami rzadkich włosów. Cienką szyję zdobiła olbrzymia grdyka, poruszająca się w sposób niepokojący. Robiło to takie wrażenie, jakby coś trudnego do przełknięcia utkwiło w gardle. Nowo przybyły zakaszlał, wytarł hałaśliwie nos i powiedział: - Chciałbym się widzieć z panem Joachimem Finke. Portier oderwał wzrok od książki meldunkowej i spojrzał z pewnym zdziwieniem, albowiem potężny bas, który zadudnił w hallu, tworzył zaskakujący kontrast z chudym ciałem. - Pan Finke? Chwileczkę, zaraz sprawdzę. Tak, pan Finke jest teraz u siebie. Pokój 453, czwarte piętro. Wspominał mi kolega, że wczoraj wieczór ktoś pytał o pana Finke. Czy to szanowny pan? Właściciel potężnej grdyki pominął milczeniem to pytanie i

szerokim krokiem podszedł do windy. Portier uśmiechnął się, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej chwili wtargnął do hallu tłum podróżnych. Trzeba się było zająć lokowaniem nowych gości. Po upływie kilkunastu minut z windy wysiadł chudy olbrzym i zbliżył się do lady. Jego potężny głos zagłuszył szmer rozmów. - Pan Finke nie odzywa się. Stukałem parokrotnie, ale bez rezultatu. Portier spojrzał z pewnym zniecierpliwieniem. - Może pan Finke jeszcze śpi - powiedział. - Już po dziesiątej. - Gość ma prawo spać choćby cały dzień - wyjaśnił portier. Słuszna ta uwaga nie zadowoliła najwidoczniej amatora rozmowy z panem Finke, gdyż stał jeszcze dłuższą chwilę i kołysząc się na swych tyczkowatych nogach, wpatrywał się w zamyśleniu w hotelowego funkcjonariusza. Wreszcie wyprostował się i powiedział: - To dziwne, to bardzo dziwne. Po tych słowach odwrócił się na pięcie. Niebawem zniknął z oczu niewyraźnie uśmiechniętego portiera. Tymczasem życie w hotelu tętniło swym codziennym rytmem. Windziarze jeździli z dołu do góry i z góry na dół, bagażowi wnosili i wynosili walizy ozdobione zagranicznymi naklejkami, urzędnicy recepcji przyjmowali, wydawali, inkasowali, informowali uśmiechnięci, niestrudzenie uprzejmi, cierpliwi. Mówiono po francusku, po angielsku, po niemiecku, po rosyjsku, a czasami nawet po polsku. Na piętrach szumiały elektroluksy. Młodziutka blondyneczka z zaondulowaną, jasną czuprynką podbiegła do starszej, przyprószonej siwizną kobiety. - Nie sprzątnęłam tylko jeszcze pokoju 453. Kierowniczka czwartego piętra spojrzała z wyrzutem na dziewczynę, a w jej szarych oczach można było wyczytać zarówno naganę, jak i zdziwienie. - Do tej pory niesprzątnięte są jeszcze wszystkie pokoje? Dlaczegóż to? - Wszystkie pokoje są już dawno sprzątnięte - zapewniła z

ożywieniem pokojówka. - Nie sprzątnęłam tylko pokoju 453. - Bo co...? - Bo pokój 453 jest zamknięty. - Przecież ma pani klucz. Trzeba było otworzyć. - Próbowałam, ale nie mogę. Pokój jest zamknięty nie tylko na zamek Yale, ale także na dolny klucz. I właśnie coś się takiego zrobiło, że nie mogę otworzyć z tego dolnego klucza. Kierowniczka czwartego piętra zmarszczyła brwi. - Jak to pani nie może otworzyć?No nie mogę. Zajrzałam nawet przez dziurkę od klucza. - Tego nie należy robić - powiedziała autorytatywnie kierowniczka czwartego piętra. - No i co pani zobaczyła? - dodała, łagodząc nieco tembr głosu. - Nic nie mogłam zobaczyć. - A może gość jeszcze jest w pokoju? Trzeba to zbadać. Chodźmy. Na delikatne pukanie nikt nie odpowiedział. Mocniejsze pukanie również nie odniosło żadnego skutku. Kierowniczka czwartego piętra spojrzała na pokojówkę, a pokojówka na kierowniczkę. Niepokój zabłysnął w oczach obu kobiet. - Czyżby jeszcze spał? - A może zasłabł? - A może w ogóle tego...? Wszelkie próby otworzenia drzwi spełzły na niczym. Klucz nie wchodził w zamek. Robiło to takie wrażenie, jakby drugi klucz tkwił od wewnątrz. Ale jeżeli drzwi zostały zamknięte od wewnątrz, to znaczy, że ktoś jest w pokoju. - Trzeba zawiadomić kierownika recepcji. Pobiegły do telefonu. Kierownik recepcji uważnie wysłuchał meldunku. Chrząknął autorytatywnie w słuchawkę i powiedział: - Należy niezwłocznie sprowadzić ślusarza. Po upływie kilkunastu minut ekipa ratownicza znalazła się w komplecie przed drzwiami pokoju 453. Fachowiec z sekcji technicznej zwinnie uporał się z zamkiem, w którym z niewyjaśnionych przyczyn tkwił kawałek ułamanego klucza.

Pokój był pusty. Pościel na łóżku rozrzucona tak, jakby ktoś zerwał się nagle z posłania. Ciemnoszafirowa pidżama rysowała się mocną plamą na tle białej poduszki. Ranne pantofle stały na dywaniku, a obok nich leżało kilka drobiazgów, wyrzuconych zapewne ze znajdującej się opodal walizki. Kierownik recepcji zajrzał do łazienki i do szafy. Zarówno w jednym, jak i w drugim miejscu można było bez trudu natrafić na ślady świadczące dobitnie o tym, że pokój był zamieszkany. W łazience maszynka do golenia, szereg przyborów toaletowych oraz spory zapas kosmetyków, w szafie zaś wisiały dwa płaszcze, elegancka jesionka w szeroką, dyskretną kratę oraz nieprzemakalny płaszcz Burberry. Na dole stały dwie pary czarnych mokasynów, a w kącie parasol. Szef recepcji zrobił krok naprzód, chcąc podejść do okna, gdy wtem spojrzenie jego padło na ścianę, pod którą stało łóżko. Kilka rdzawych plam robiło niepokojące wrażenie. - Proszę nie wchodzić! Proszę nie wchodzić! Trzeba natychmiast zawiadomić milicję. Po upływie pół godziny w Kruczą wjechała szara warszawa i zatrzymała się przed hotelem. Porucznik Zieliński miał dużo dobrych chęci, ale mało doświadczenia. Z towarzyszącym mu sierżantem Pakułą sprawa przedstawiała się wręcz odwrotnie. Starszy ten bowiem i nieco zgorzkniały mężczyzna zgubił na drodze życia zapał i entuzjazm, zdobywając w zamian sporo doświadczenia, które nakazywało mu z dużą rezerwą odnosić się do ludzi i spraw tego świata. Nic go specjalnie nie cieszyło, ale też nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, zadziwić, rozgniewać lub zachwycić. Szef recepcji zaprowadził przedstawicieli władzy do zacisznego pomieszczenia, gdzie odbyli wstępną, krótką rozmowę. Porucznik Zieliński uważnie słuchał dziwnego opowiadania, notując coś starannie w dużym notesie. Sierżanta Pakułę opanował nagły paroksyzm ziewania. Zakrywał dłonią jamę ustną oraz ocierał łzy płynące ze zmęczonych oczu. Kiedy szef recepcji powiedział już wszystko, co miał do

powiedzenia, Zieliński spytał:- Widział pan tego Joachima Finke? - Nie. - Cudzoziemiec? - Tak. - Kiedy przyjechał? - Z książki meldunkowej wynika, że wczoraj, z Rzymu. - Chciałbym zobaczyć jego paszport. - Paszporty posyłamy o ósmej rano do kontroli. Nie wiem, czy już odesłano paszport pana Finke z powrotem. Zaraz zadzwonię do dysponenta. Rozmowa telefoniczna trwała krótko. Już po pierwszych słowach słuchawka znalazła się na swoim miejscu. Szef recepcji spoglądał na milicjantów zdziwiony, zaskoczony. - Ktoś przyjechał z Wydziału Śledczego w sprawie paszportu pana Finke. Zieliński otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej chwili do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu, ostrzyżony najeża. Przywitał się z obecnymi, usiadł i zapalił papierosa. Spytał: - Co jest właściwie z tym Joachimem Finke? Kierownik zrobił niewyraźną minę. - Właśnie rozmawiamy z panem porucznikiem na ten temat. Nowo przybyły sięgnął do kieszeni, wyjął paszport i położył go na stole. - W paszporcie brak fotografii. Przyjechałem dowiedzieć się, czy się tu gdzieś u was nie odkleiła. Może ktoś ją znalazł. Nikt nic nie wie. Chciałem zobaczyć tego faceta i dowiaduję się, że... - Właśnie - powiedział Zieliński. - Usłyszałem tu taką nieprawdopodobną historyjkę, że wierzyć mi się nie chce. Podobno gość zniknął ze swego pokoju. - Nic w przyrodzie nie ginie - odezwał się sentencjonalnie sierżant Pakuła, który w międzyczasie opanował dokuczliwe ziewanie. - Może panowie chcą obejrzeć pokój pana Finke? - zaproponował szef recepcji. Zieliński bardzo dokładnie obejrzał pokój 453. Zaglądał w

każdy kąt, w każdą szczelinę. Nadawał swej twarzy wyraz skupienia. Od czasu do czasu marszczył brwi. Wreszcie, czując, że już dłużej nie może milczeć, powiedział: - Wszystko wskazuje na to, iż zostało popełnione morderstwo. Na te słowa szef recepcji cofnął się ogarnięty nagłym niepokojem, sierżant Pakuła zaś spojrzał sceptycznie na młodego porucznika. - Widziałem już wiele trupów bez morderstw, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się zetknąć z morderstwem bez trupa. - Racja. Przecież nie ma trupa - przytaknął szef recepcji i utkwił pytające spojrzenie w poruczniku. Zieliński nerwowo począł szukać w myśli jakiejś trafnej odpowiedzi, jednakże nic błyskotliwego w danej chwili nie przyszło mu do głowy. Mruknął więc tylko coś niewyraźnie i z ogromnym zainteresowaniem począł wpatrywać się w rdzawe ślady na ścianie. Plamy zakrzepłej krwi ciemniały również na kołdrze. Sierżant Pakuła badał fachowo podłogę, drzwi i łazienkę. Nie natrafił jednak na nic specjalnie atrakcyjnego. Przez dłuższą chwilę chodził na czworakach po pokoju. Wreszcie podniósł się zniechęcony, machnął ręką i powiedział: - Bez trupa nie da rady. Nie możemy prowadzić śledztwa w sprawie morderstwa, dopóki nie znajdziemy ciała ofiary. Jakże przeprowadzić sekcję zwłok, jeżeli zwłok w ogóle nie ma? Przez chwilę stali w milczeniu na środku pokoju, spoglądając po sobie wyczekująco. Zieliński wiedział, iż musi mocno ująć sprawę w swe ręce. Gdzie zwłoki? - spytał doktor Ziemba, witając się z porucznikiem. - Właśnie w tym cały feler, że nie ma zwłok - uśmiechnął się z zakłopotaniem Zieliński. - Jak to nie ma zwłok? Więc po cóż mnie tu wezwano? - Bardzo mi przykro, doktorze, ale zaszło nieporozumienie. Poleciłem wezwać brygadę operacyjną. Przez pomyłkę zaalarmowano i pana. Doktor Ziemba zapiął płaszcz.

- Więc nie jestem panu potrzebny? - Na razie nie. Dziękuję. Dopiero gdy ewentualnie znajdę trupa, będę potrzebował pańskiej pomocy. - Gdy pan znajdzie trupa? Nic nie rozumiem. - Facet zniknął z pokoju hotelowego. Znalazłem ślady krwi. Można przypuszczać, że zostało popełnione morderstwo, ale dopóki nie będę miał konkretnego potwierdzenia moich domysłów, to znaczy dopóki nie znajdę zwłok Joachima Finke... W oczach Ziemby zabłysło zainteresowanie. - Jak pan powiedział, Joachima Finke? - Tak. Facet, którego poszukujemy, nazywa się Joachim Finke. - Czy to jakiś zagraniczny gość? - Podobno przyjechał z Rzymu. - Zaraz, zaraz... - Ziemba zmarszczył brwi, jakby sobie coś z wysiłkiem przypominał. - Spotkałem się już gdzieś z tym nazwiskiem. Ależ tak, oczywiście. Kilka miesięcy temu prasa włoska pełna była artykułów o Joachimie Finke. Na wiosnę tego roku pojechałem do Rzymu na zjazd poświęcony zagadnieniom medycyny sądowej. I właśnie wtedy w prasie włoskiej czytałem o Joachimie Finke. O ile dobrze pamiętam, to jest jakiś potentat przemysłowy. Chyba Amerykanin. - To bardzo interesujące - powiedział z ożywieniem Zieliński. - Czy pan przypadkiem nie ma u siebie jakiegoś pisma, z którego można by się czegoś dowiedzieć o tym facecie? - Chyba nie. Właśnie kilka dni temu robiłem generalne porządki w moich szafach i wyrzuciłem wszystkie niepotrzebne rupiecie. Ale jeśli chodzi o prasę włoską, to dostanie pan komplety w MSZecie albo w Stowarzyszeniu Dziennikarzy. Wreszcie można by zasięgnąć informacji w ambasadzie włoskiej. Doktor Ziemba pożegnał porucznika, życząc mu powodzenia, fachowcy zaś od daktyloskopii zabrali się energicznie do roboty. Zeskrobano też starannie ślady krwi ze ściany, aby je poddać badaniom mikroskopowym. Ponieważ Joachim Finke

zapłacił za tydzień z góry, przeto pozostawiono jego rzeczy nieruszone. Pokój 453 został zaplombowany, a personel hotelowy otrzymał polecenie, aby natychmiast zawiadomić milicję, w wypadku, gdyby zaginiony gość dał znak życia. Zieliński raz jeszcze wypytał wszystkich po kolei, czy nie przypominają sobie, jak wyglądał Joachim Finke. W dalszym ciągu jednak nikt nie potrafił nic powiedzieć na ten temat. Służba pamiętała gości nawet sprzed kilku tygodni, a właśnie w tym wypadku nie można było znaleźć nikogo, kto byłby w stanie określić wygląd człowieka, który wczoraj przyjechał z Rzymu. Sądząc z rozmiarów płaszczy i mokasynów, można było wywnioskować, że Joachim Finke był mężczyzną średniego wzrostu. Dalsze pozostawanie w hotelu było bezcelowe, przynajmniej na razie. Zieliński przejrzał dokładnie swe notatki, pełen niewesołych myśli, pojechał do komendy. Od niedawna pracował w Wydziale Śledczym. Bał się kompromitacji. Kiedy po otrzymaniu dyplomu na Wydziale Prawa postanowił poświęcić się kryminalistyce, wydawało mu się, że jego wiadomości z tego zakresu są tak duże, a jego inteligencja tak błyskotliwa, że nie będzie miał większych trudności w zdobyciu sławy polskiego Sherlocka Holmesa. W praktyce okazało się jednak, iż sprawa nie jest taka prosta. Wiadomości teoretyczne, poparte wrodzoną zdolnością szybkiego kojarzenia faktów, dawały wprawdzie solidną podstawę do pracy śledczej, jednakże brak doświadczenia i rutyny zawodowej oraz słaba znajomość psychologii nie pozwalały jeszcze młodemu porucznikowi wybić się na czoło kadry śledczej. Dotychczas właściwie nie udało mu się rozwikłać samodzielnie żadnej sprawy i chcąc nie chcąc, musiał korzystać z pomocy starszych, bardziej doświadczonych kolegów. Bolał nad tym niemało i przyrzekał sobie, że następnym razem sam, bez niczyjej pomocy, wszystko wyjaśni. Palił się do spraw trudnych i skomplikowanych. Chciał zabłysnąć. Major Leśniewski, który lubił ambitnego chłopaka, wysłuchał cierpliwie opowieści o zniknięciu Joachima Finke, ale nie wydawał się wstrząśnięty tą całą historią. Uśmiechnął się i

poczęstował porucznika papierosami. Powiedział: - No cóż. Sądząc z waszej relacji, sprawa jest rzeczywiście interesująca. Nie należy się tylko przedwcześnie ekscytować niesamowitością sytuacji. Być może, że ten wasz Joachim Finke pojawi się w najbliższym czasie zdrów i cały. Specjalistą od takich tajemniczych zbrodni jest Downar. Spróbujcie z nim pomówić. Na dźwięk nazwiska sławnego kapitana Zieliński drgnął. Za nic w świecie nie chciał dopuścić do tego, żeby Downar wziął tę sprawę w swoje ręce. To byłaby jeszcze jedna klęska. - Chciałbym spróbować swoich sił. Proszę o trzy dni. W tym czasie postaram się wyjaśnić zniknięcie Joachima Finke. - Zgoda - powiedział Leśniewski. - Daję wam trzy dni czasu, z tym zastrzeżeniem jednakże, że jeżeli będziemy mieli interwencję ambasady, to w takim wypadku będę zmuszony dać wam pomoc. Mam jednak nadzieję, że sami sobie poradzicie. Życzę powodzenia. Zieliński wyszedł z komendy i wskoczył do czwórki. Początkowo miał zamiar pojechać do siebie na Targową, ale czuł tak silną potrzebę podzielenia się z kimś wrażeniami minionego dnia, że postanowił zobaczyć się z Ewą. Wysiadł przy Rakowieckiej na Narbutta, kupił na Gajewskiego kilka ciastek i skręcił w Wiśniową. - Tadeusz! Kopę lat! Cóż ty się tak długo nie pokazywałeś? Chodź, chodź, tylko porządnie wytrzyj nogi, bo podłoga świeżo pastowana. Bardzo lubił tę dziewczynę. Była wesoła, pogodna, miała duże poczucie humoru. Zaprzyjaźnili się jeszcze w czasie studiów. Teraz Ewa piastowała już godność sędziego i wkładając togę oraz złoty łańcuch, usiłowała nadać swej dziewczęcej twarzyczce wyraz należytej powagi, co zresztą nie zawsze jej się udawało. Cieszyła się dużą popularnością zarówno wśród adwokatów, jak i wśród poróżnionych stron. Często prowadziła sprawy rozwodowe i nabrała dużej wprawy w godzeniu skłóconych małżeństw. - Sama jesteś? - spytał Zieliński, rozglądając się po pokoju, zastawionym starymi meblami.

- Tak. Ciotka zachorowała i mama poszła ją pielęgnować. Być może, że nawet dzisiaj u niej zanocuje. - To znakomicie - ucieszył się Zieliński. Spojrzała na niego spod oka. - Nie myśl, że powiadomiłam cię o tym, mając na celu coś konkretnego. - Ależ skądże znowu. Wcale nie myślę. - To szkoda. Roześmieli się. - Poczekaj. Nastawię wodę na herbatę. Musimy przecież zjeść te ciastka. A może reflektowałbyś na coś solidniejszego? - Prawdę mówiąc, nie zdążyłem zjeść obiadu. - Biedaku. Zaraz ci coś wykombinuję. Mam kawałek kiełbasy. Zrobię na gorąco. Lubisz z cebulką, taką podsmażaną? Przeszli do kuchni. Ewa przypasała fartuszek i energicznie zabrała się do dzieła. - Czy to wypada, żeby sędzia podsmażała kiełbasę? - uśmiechnął się Zieliński. - Tak samo wypada, jak żeby sławny detektyw wycierał szklanki. Bierz tę ścierkę i do roboty. A przy okazji umyj jeszcze ze dwa talerzyki. Nie zdążyłam zrobić porządku. Wspólnymi siłami przygotowali kolację. Zieliński zjadł potężny kawał kiełbasy i pół bochenka chleba z masłem. - Na herbatę z ciastkami może przejdziemy do sal recepcyjnych? - zaproponowała Ewa. Kiedy usiedli na starej, mocno już wysłużonej kanapce, Ewa spytała: - Tyle miałeś dzisiaj roboty? Czy coś ciekawego? - Bardzo. Tajemnicza historia. Przysunęła się bliżej do niego. - Intrygujesz mnie. Przepadam za tajemniczymi historiami. Opowiedz, co to takiego. - Nie wiem, czy mogę zdradzić tajemnicę służbową? Ewa zrobiła dostojną, urzędową minę. - Przedstawicielce wymiaru sprawiedliwości możesz powiedzieć wszystko. Zieliński, który koniecznie chciał się z kimś podzielić swoimi

przeżyciami, zapalił papierosa i powiedział: - Przekonałaś mnie. Opowiem ci wszystko, ale musisz zachować ścisłą tajemnicę. Ewa słuchała z ogromnym zainteresowaniem. Zamyśliła się i zjadła dwa ciastka. Gdybym cię tak dobrze nie znała, to byłabym pewna, że nabierasz mnie na kawał. Ale widzę, że jesteś tym tak przejęty... Zieliński głęboko zaciągnął się dymem. - Daj spokój. Nie w głowie mi kawały. A przejmować się mam czym. - Powinieneś się cieszyć, że ci wpadła taka interesująca sprawa. - To prawda, ale boję się, że sobie nie poradzę. Major dał mi trzy dni czasu i jeżeli przez te trzy dni nie znajdę faceta żywego lub umarłego, to... wykończę się na terenie komendy. Już mi nigdy nie dadzą jakiejś ciekawszej sprawy. Ewa dotknęła jego dłoni. - Nic się nie martw. Na pewno dasz sobie radę. A zresztą ja ci pomogę. - Ty? - Oczywiście. Cóż ty sobie wyobrażasz? Przecież mam już trochę praktyki prawniczej. Zetknęłam się z niejedną sprawą karną. Coś wykombinujemy. - Boję się, żeby Downar nie przejął tej sprawy - powiedział Zieliński. - Już dwa razy interweniował w sprawach, które ja prowadziłem. - Nie bój się. Nie przejmie. Powiedz mi, czy te plamy na ścianie, to rzeczywiście była krew? - Nie ma żadnej wątpliwości. - Hm. Od czego by tu zacząć? Przysunął się jeszcze bliżej i dotknął palcami jej włosów. - Najchętniej bym zaczął od całowania ciebie. - Zwariowałeś? Objął ją mocno. - Nie zwariowałem. Bardzo mi się podobasz. - Co ty wyprawiasz? Puść mnie, no, puść mnie! Tadeusz! Wyrwała mu się i nerwowo zaczęła sobie poprawiać fryzurę.

Zupełnie oszalałeś. Tak nie można. Zobacz, jak mi pogryzłeś wargę. Jak ja się w sądzie pokażę. Prowadzę jutro sprawę małoletnich chuliganów. Zieliński miał skruszoną minę. - Przepraszam cię, ale tak bardzo mi się podobasz. Ewa przyglądała mu się badawczo. - Myślałam już, że znalazłeś sobie jakąś inną babkę. Tyle czasu nie pokazywałeś się. - Miałem masę pracy. A na żadne babki nie patrzę. Tylko ty mi się podobasz. - Mam w to wierzyć? - Myślę, że chyba powinnaś w to wierzyć. Zresztą po cóż miałbym cię okłamywać. Nie sądzisz chyba, że liczę na twoje miliony? - Nie sądzę. - No, więc widzisz. Jeśli się nie jest milionerem, to ma się z tego tę korzyść, że można wierzyć w szczerość ludzkich uczuć. Chciał znowu ją objąć. Odsunęła go łagodnie, ale stanowczo. - Jeśli w ten sposób będziesz się zabierał do roboty, to bardzo wątpię, czy kiedykolwiek znajdziesz pana Joachima Finke. - Niech go diabli wezmą. - O nie, tak nie można. Musimy poważnie zastanowić się nad tą sprawą. Zieliński poruszył się niecierpliwie. - Daj spokój. Dosyć masz swoich spraw. Nie ma sensu, żebyś sobie zawracała głowę moimi. Wzięła go za rękę. - Ale dlaczego? To mnie pasjonuje. Pozwól mi współpracować ze sobą, nieoficjalnie oczywiście. - No dobrze, ale jak ty to sobie właściwie wyobrażasz? Poprawiła się na kanapie i sięgnęła po nowe ciastko. A więc przede wszystkim musimy wszystko spokojnie przeanalizować i ustalić plan działania. W tej chwili trzasnęły drzwi i weszła pani Jagodzińska. - Wyobraź sobie, że przyjechała Zosia. Dostała urlop na

kilka dni. Zajmie się ciocią. Nie byłam tam już potrzebna, więc wróciłam do domu... A, pan Tadzio. Dobry wieczór. Dawno pana nie widziałam. Co słychać? Zieliński musiał zdać relację ze swego życia, odpowiedział na szereg pytań, dotyczących zdrowia, pracy, rozrywek i obiadów stołówkowych. Wysłuchał krótkiej prelekcji na temat szkodliwości jadania na mieście. Wreszcie doszedł do przekonania, że należy się pożegnać. Umówili się z Ewą na następny dzień. Padał drobny, dokuczliwy deszcz. Ostre krople, gnane wiatrem, uderzały w twarz. We wklęsłościach bruku rosły kałuże. Zieliński podniósł kołnierz jesionki i szerokimi krokami ruszył w kierunku Puławskiej. Miał szczęście. Kiedy znalazł się na rogu Rakowieckiej, do przystanku podjechała osiemnastka. Stojąc na platformie drugiego wozu, myślał o Ewie. Miała rację. Ostatnio bardzo ją zaniedbywał. Ale ten czas tak jakoś niepostrzeżenie uciekał, że wprost trudno było uwierzyć, że to już przeszło tyle dni. Od ostatniego ich spotkania upłynęło chyba trzy tygodnie. Jak to się stało, że przez te trzy tygodnie nawet nie zatelefonował do Ewy? Czy rzeczywiście był aż tak bardzo zajęty? Miał sporo roboty, to prawda, ale... A może Olga była winna temu, że zapomniał o swojej dawnej przyjaciółce? Co go właściwie łączyło z Olgą? Miłość? A może jednak ciągle kocha Ewę? Miła, porządna dziewczyna. Jest do niego szczerze przywiązana. Chce mu pomóc. Wzruszył ramionami. Cóż ona może mu pomóc? Śmieszne. Godzi rozwodzące się pary. Czasem jej wpadnie sprawa jakichś chuliganów. Co ona może wiedzieć o kryminalistyce? Wydaje się jej, że to takie proste, że wystarczy trochę pokombinować, a już się ma w ręku rozwiązanie zagadki. A swoją drogą kobiety mają czasem dobrego nosa do takich tajemniczych spraw. Byłoby zabawne, gdyby Ewa... Nie, nie, co za bzdura. Jeżeli jemu nie uda się wpaść na trop Joachima Finke, to będzie musiał skapitulować i prosić o pomoc Downara. Tak był zamyślony, że o mało nie przejechał swojego przystanku. Wyskoczył w momencie, gdy tramwaj już ruszał.

Pani Mańkowska dobiegała sześćdziesiątki, ale ciągle jeszcze uważała się za podlotka. Szczebiotliwy, dziewczęcy głosik dziwacznie kontrastował z potężną tuszą, której mógł jej pozazdrościć niejeden zapaśnik ciężkiej wagi. Za ciasny sweterek napinał się niepokojąco na imponującym biuście, a sfałdowany, obfity podbródek zasłaniał niemal całkowicie krótką różową szyję. Posłyszawszy zgrzyt klucza w zamku, wtoczyła się pośpiesznie do przedpokoju. Była bardzo podniecona. - Dobrze, że pan przyszedł. Już trzy razy dzwonili do pana. Zieliński pobiegł do swego pokoju i połączył się z komendą. Sierżant Pakuła nie lubił dużo mówić. Powiedział tylko: - Znaleźliśmy trupa Joachima Finke. Rozdział II Zwłoki znaleziono na torach, w pobliżu Dworca Zachodniego. Twarz zmasakrowana. Wypadek czy zbrodnia? Na razie trudno było odpowiedzieć na to pytanie. Ciemnozielona, włochata jesionka. Brązowe ubranie z zagranicznej wełny. Pod kołnierzem marynarki na jedwabnej podszewce mediolański krawiec umieścił swą firmę. Koszula, krawat i skarpetki nabyte w jakimś amerykańskim domu towarowym. Wszystkie szczegóły ubrania wskazywały na to, że człowiek, który wpadł pod koła rozpędzonego pociągu, był cudzoziemcem. Wpadł czy został wypchnięty? W portfelu znaleziono trzysta dolarów, dwadzieścia tysięcy lirów, dwieście franków szwajcarskich, jakiś handlowy list, pisany po włosku i adresowany do pana Joachima Finke, kilka biletów wizytowych osób mieszkających w Londynie, Rzymie i w Paryżu oraz legitymację Automobil Clubu, wystawioną na nazwisko Joachima Finke. W późnych godzinach wieczornych jakiś kolejarz zaalarmował komisariat dworcowy. Człowiek na torach. Wiadomość okazała się prawdziwa. Ponieważ wszystkie komisariaty i radiowozy otrzymały polecenie szukania

Joachima Finke, przeto komisariat dworcowy natychmiast połączył się z Komendą Główną. Sierżant Pakuła, patrząc na zwłoki, nie miał wątpliwości, co do tego, że poszukiwania gościa hotelowego z pokoju 453 dobiegły końca. Należało teraz zbadać okoliczności, w jakich zginął ten człowiek. Zieliński zwrócił uwagę na buty. Jesionka, garnitur, bielizna, krawat. Wszystko, co miał na sobie trup, było pochodzenia zagranicznego, tylko czarne półbuty zostały wyprodukowane w Chełmku. Wydawało się rzeczą bardzo dziwną, że zamożny cudzoziemiec nosił polskie buty nie najlepszego gatunku. Doktor Ziemba miał wreszcie pole do popisu. Pobieżna obdukcja zwłok nie wniosła jednak do sprawy żadnych nowych elementów. Nic nie wskazywało na to, że zostało popełnione morderstwo. Ani śladu kuli, noża czy trucizny. Ani śladu walki. Zastanawiający był tylko fakt, że głowa wraz z twarzą została całkowicie zmasakrowana, podczas gdy reszta ciała była prawie nietknięta. Najwidoczniej nieszczęśliwy, przechodząc przez tory, potknął się i wpadł głową pod pociąg. Co robił Joachim Finke na torach w okolicy Dworca Zachodniego? Co oznaczały plamy krwi na ścianie nad łóżkiem? Na drugi dzień, z samego rana, Zieliński pojechał do hotelu. Ponowne przesłuchanie całego personelu nic nie dało. Nikt nie zdołał sobie przypomnieć, jak wyglądał gość z pokoju 453. Dwaj osobnicy, którzy chcieli zobaczyć się z Joachimem Finke, nie pokazali się więcej. Około północy dzwonił ktoś z Rzymu i chciał mówić z panem Finke. Dokładne badania daktyloskopijne nie na wiele się zdały. W pokoju 453 znaleziono tylko odciski palców pokojówki i ślusarza, który otwierał drzwi. Wynikało z tego, że zagraniczny gość albo przez cały czas nie zdejmował rękawiczek, albo też dokładnie zacierał za sobą wszystkie ślady. Dlaczego? Młody porucznik daremnie głowił się nad tym pytaniem. Opanowywał go teraz większy niepokój. Sprawa była piekielnie zawikłana. Przypomniał sobie słowa doktora Ziemby. Wsiadł w trolejbus i pojechał do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Uprzejma

starsza pani wyszukała w archiwum roczniki prasy włoskiej. „Messaggero”, „Corriere delia Serra”, „Oggi”, „Europeo”, wszystkie większe dzienniki i tygodniki zamieściły przed kilkoma miesiącami artykuły o Joachimie Finke. „Odkrycie nowych, olbrzymich pokładów siarki na Sycylii”..Amerykański przemysłowiec organizuje towarzystwo akcyjne”. „Owocna współpraca kapitału amerykańskiego z kapitałem włoskim”. Joachim Finke zapowiada zastosowanie nowych metod przy eksploatacji słoi siarkowych”. „Cenna inicjatywa amerykańskiego przemysłowca”. Joachim Finke na czele nowo powstałego towarzystwa akcyjnego”. Zieliński nie znał włoskiego. Ta sama starsza pani przetłumaczyła mu ważniejsze artykuły, których treść we wszystkich pismach była nieomal identyczna. Amerykański potentat przemysłowy organizuje spółkę do eksploatacji nowo odkrytych pokładów siarki. Akcje Włosko-Amerykańskiego Towarzystwa Solforino zwyżkują z każdym dniem. Potężna impreza przemysłowa na światową skalę. Artykuły, notatki, wywiady. Wielka kampania prasowa, rozpoczęta na terenie Włoch, znalazła następnie oddźwięk w prasie amerykańskiej, angielskiej, niemieckiej, francuskiej. Nadaremnie jednak Zieliński szukał zdjęcia amerykańskiego przemysłowca. Joachim Finke nadal pozostał dla niego człowiekiem bez twarzy. Wiedział o nim tylko tyle, że był ciemnym blondynem, średniego wzrostu. Na zmasakrowanej głowie znaleziono resztki włosów, które były tego samego koloru, co włosy na grzebieniu, pozostawionym w łazience hotelowej. Parogodzinny pobyt w Ministerstwie Spraw Zagranicznych potwierdził całkowicie słowa doktora Ziemby. Zieliński podziękował uprzejmej pani, włożył notatki do kieszeni i pojechał do ambasady włoskiej. Ruchliwy brunet o aksamitnych oczach z dyplomatycznym uśmiechem przyjął przedstawiciela władzy. Joachim Finke? Owszem, słyszał to nazwisko. To jakiś przemysłowiec amerykański, działający na terenie Italii. Zdaje się, że miał w sprawach handlowych przybyć w tych dniach do Warszawy.

Ambasada nie interesowała się specjalnie jego osobą. Niestety, nie może służyć żadnymi innymi informacjami. Tanecznym krokiem odprowadził gościa do drzwi. Z Kredytowej wyjechał trolejbus i wolno, jakby w namyśleniu, skręcił w Jasną. Zaraz jednak zwiększył szybkość, z rozpędem wpadł w kałużę, rozpryskując gęstą, brunatną maź. Zieliński stał przez chwilę nieruchomo i przyglądał się swoim zabłoconym butom. Buty Joachima Finke także były bardzo zabłocone. Dlaczego amerykański przemysłowiec miał na nogach buty wyprodukowane w Chełmku, podczas gdy w szafie, w pokoju hotelowym stały dwie pary eleganckich mokasynów? Trudno było znaleźć logiczną odpowiedź na to pytanie. Zieliński czuł instynktownie, że owe buty z Chełmka mają jakiś związek ze sprawą. Wolnym krokiem ruszył w kierunku Marszałkowskiej. Ogarnęło go zniechęcenie. Nie miał pojęcia od czego zacząć, jak poprowadzić śledztwo. W podświadomości rodziła się myśl, że sprawa Joachima Finke przerasta jego możliwości. A może w ogóle nie nadaje się do pracy śledczej, może powinien zająć się czym innym? Z pewnym wysiłkiem otrząsnął się z pesymistycznych myśli. Ostatecznie nie święci garnki lepią. Każdy początek jest trudny. Niechaj żywi nie tracą nadziei... Wsiadł do osiemnastki i pojechał do komendy. W hallu, przy kiosku z gazetami, spotkał Pakułę. Sierżant miał taką minę, jakby od tygodnia odżywiał się wyłącznie kiszonymi ogórkami. - No i co tam? - spytał Zieliński. Pakuła niechętnie wzruszył ramionami. Do cholery z taką sprawą. Wolałbym sto razy jakieś zwyczajne przestępstwo gospodarcze. Jak tak dalej pójdzie, to w końcu będę musiał nauczyć się grać na okarynie. - Dlaczego na okarynie? - zdziwił się Zieliński. - To nie wiecie, że przy denacie znaleźliśmy okarynę? - Pierwsze słyszę. - No widzicie. Stanowczo za mało zainteresowaliście się zwłokami. W kieszeni marynarki znaleźliśmy okarynę. Już

mi nawet major kazał dmuchać w tę dziurkę. Zieliński niespokojnie spojrzał na sierżanta. - Słuchajcie no, Pakuła, czy wyście czasem nie wyskakiwali na jednego? - Ale skąd. Na służbie nigdy takich rzeczy nie robię. A jak mi nie wierzycie, to mogę wam zaraz pokazać tę okarynę. Wszystkie przedmioty znalezione w kieszeniach nieboszczyka ułożone były starannie w kasie ogniotrwałej. Pakuła wyjął klucze z biurka i otworzył żelazne drzwiczki. - Macie okarynę. Zieliński z zainteresowaniem obracał w palcach niewielki ciemny przedmiot, który swym kształtem przypominał trochę oskubaną kuropatwę. - Z czego to zrobione? - Jak to z czego? Z gliny. Nie widzieliście nigdy okaryny? - Widziałem - skłamał Zieliński, który nie był specjalnie muzykalny i nie interesował się instrumentami muzycznymi. - W tę dziurkę się dmucha - wyjaśnił Pakuła - a po tych dziurkach przebiera się palcami, tak jak na flecie. Zieliński położył okarynę na biurku i zapalił papierosa. - I powiadacie, że znaleźliście to w kieszeni denata? - Tak. W prawej kieszeni marynarki. - Co ten facet robił z okaryną? - Diabli go wiedzą. Przygrywał sobie chyba. Zieliński usiadł i znowu zaczął oglądać dziwny instrument. - To mi wygląda na ręczną robotę. - Właśnie - podchwycił Pakuła. - Mnie też od razu zastanowiło. To nie jest fabryczna okaryna. Ale trudno przypuścić, żeby taki wielki przemysłowiec lepił z gliny okarynę. - Dziwne, bardzo dziwne - powtórzył w zamyśleniu Zieliński. Zadzwonił telefon. Pakuła podbiegł do aparatu. Powiedział tylko: - Tak jest - i odłożył słuchawkę. - Major wzywa was do siebie. Zieliński pospiesznie odłożył okarynę i poprawił krawat. Był

zdenerwowany. Bał się trochę tej rozmowy. Leśniewski pospiesznie przywitał się z porucznikiem. Wskazał krzesło, stojące przed biurkiem. - Siadajcie. Jak wam idzie śledztwo? - Robię, co mogę - uśmiechnął się niewyraźnie Zieliński. - To nie jest prosta sprawa. Mam jednak nadzieję, że... Major przerwał mu niecierpliwie. - O tym, że to nie jest prosta sprawa, nie potrzebujecie mnie przekonywać. Chciałbym wiedzieć, co żeście do tej pory zdziałali i czy wyrobiliście sobie już jakiś pogląd na całą tę historię. Zieliński zmieszał się. Poczuł nagle przerażającą pustkę w głowie. Nie był w stanie zebrać myśli. Skronie opasywała mu lodowata obręcz. Zupełnie tak jak na egzaminie z prawa karnego. Czuł, że powinien powiedzieć coś bardzo inteligentnego, coś, co by świadczyło o bystrości jego umysłu. Rozpaczliwie szukał jakiejś zbawczej koncepcji. Jakiegoś punktu zaczepienia. Aż nagle olśnienie. Odchrząknął i sięgnął po papierosa. - Sprawa ta jest bardzo skomplikowana, przede wszystkim dlatego, iż nie możemy wykluczyć, że zabójstwo Joachima Finke było inspirowane przez jego wrogów, przebywających za granicą, we Francji, we Włoszech czy może w Niemczech Zachodnich. Major z zainteresowaniem spojrzał na młodego człowieka. - To, co mówicie, nie jest wcale takie głupie. Więc uważacie, że to jednak była zbrodnia, a nie wypadek? Zieliński zawahał się. Położył na biurku niezapalonego papierosa. - Wprawdzie wstępna obdukcja zwłok nie wykazała śladów gwałtu dokonanego na osobie Joachima Finke, tym niemniej jednak jestem skłonny przypuszczać, że mamy do czynienia z morderstwem. Czekam na wyniki dokładnej sekcji zwłok, bo dopiero wtedy... - Właśnie dziś już otrzymałem wyniki sekcji. - No i...? - No i sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. - To znaczy... ?

Leśniewski wziął do ręki stojący na biurku kalendarz i przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. - Dzisiaj mamy piątek, siedemnastego. Z informacji otrzymanych w hotelu wynika, iż Joachim Finke przyjechał we środę po południu, piętnastego. Wczoraj, to jest w czwartek, szesnastego, w późnych godzinach wieczornych znaleziono ciało na torach kolejowych. Dokładna sekcja zwłok wykazała, że od momentu śmierci do momentu znalezienia ciała na torach upłynęło czterdzieści osiem godzin. Wypływa stąd logiczny wniosek, że Joachim Finke w momencie, gdy przybył do hotelu, był już nieboszczykiem od kilkunastu godzin. Ponieważ nie jestem skłonny uwierzyć w duchy włóczące się po hotelach, przeto... Zieliński był zaskoczony. Patrzył na majora szeroko otwartymi oczami i z trudem przełykał ślinę. - To znaczy, że... - Są dwie ewentualności - powiedział Leśniewski. - Albo Joachim Finke zmarł rzeczywiście na czterdzieści osiem godzin przed znalezieniem jego ciała na torach i w takim razie musimy założyć, że ktoś inny zarezerwował dla niego pokój w hotelu, albo też to nie jest trup Joachima Finke, i wtedy trzeba przyjąć, że komuś zależało na tym, aby upozorować śmierć tego człowieka. Całą sprawę komplikuje ogromnie fakt, że nikt w hotelu nie widział Joachima Finke. - Właśnie - przytaknął Zieliński. - Nikt w hotelu nie może sobie przypomnieć, jak wyglądał ten człowiek, poza tym fotografia z jego paszportu została oderwana. Przejrzałem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych włoskie pisma, które zamieściły notatki na temat Joachima Finke, niestety, jednak nigdzie nie natrafiłem na jego zdjęcie. - O ile mi wiadomo, Joachim Finke to poważny przemysłowiec amerykański, działający na terenie Włoch - powiedział Leśniewski. - Do Warszawy przyjechał w celu przeprowadzenia pertraktacji z naszymi centralami importowo-eksportowymi, a specjalnie z CIECHem. To jest bardzo nieprzyjemna sprawa, mająca charakter skandalu międzynarodowego. Musimy to koniecznie jak najprędzej

wyjaśnić. - Oczywiście - przytaknął Zieliński. Leśniewski bębnił palcami po biurku i w zamyśleniu patrzył na młodego porucznika. Lubił tego chłopaka i nie chciał robić mu przykrości. Sytuacja była jednak wyjątkowa. Zapalił papierosa i powiedział: - Słuchajcie, Zieliński. Musimy sobie szczerze pogadać. Czy wy czujecie się na siłach dalej prowadzić tę sprawę. - Ależ naturalnie! - Ja wiem, że jesteście ambitni i że ufacie we własne siły - ciągnął dalej major. - To wam się bardzo chwali. Wierzę w waszą inteligencję i gdyby to była jakaś zwyczajna sprawa, nie miałbym żadnych wątpliwości. Sprawa jednak nie tylko nie jest zwyczajna, ale wprost niezwykle skomplikowana. Chętnie dałbym wam jakąś pomoc. Przydałby się tu Downar. Niestety. Downar siedzi teraz na bardzo odpowiedzialnej robocie i nie mogę go czym innym absorbować. Walczak wyjechał na parę tygodni do Gdańska. Wyszkowski także zajęty. Naprawdę, nie mam kogo dać wam do pomocy. - Sam dam sobie radę - powiedział Zieliński. Leśniewski ruchem pełnym rezygnacji rozłożył ręce. - No cóż, próbujcie. W każdym razie bądźcie ze mną w ścisłym kontakcie. Może wspólnymi siłami coś wymyślimy. - Czy Pakuła w dalszym ciągu pracuje ze mną? - Oczywiście. To nie żaden orzeł, ale ma wieloletnią rutynę, bardzo może wam się przydać. Po wyjściu od majora Zieliński odnalazł Pakułę i przeprowadził z nim krótką rozmowę. Sierżant, posłyszawszy o wyniku sekcji zwłok, do reszty stracił humor. - Do cholery z taką robotą. Już mam tego wszystkiego powyżej uszu. Nie mógł mnie to major przydzielić do jakiegoś przyzwoitego włamania albo do morderstwa z przepisowym trupem. Tu człowiek niczego nie jest pewien. Naprzód jest podejrzenie o morderstwo, ale trupa nie ma, później znowu jest trup, to nie wiadomo, czy zostało popełnione morderstwo i w ogóle nie ma pewności, czy ten

trup to właśnie jest ten trup, o którego chodzi. Fioła można dostać, jak pragnę Boga. - Chcecie prosić majora, żeby was zabrał z tej sprawy? - spytał Zieliński. Pakuła wzruszył ramionami. - Ale skąd. I co mu powiem? Że mi się trup nie podoba? Albo że wolę mieć do czynienia z jakimś bardziej konkretnym nieboszczykiem? No trudno, zacząłem z wami tę sprawę, to i pociągniemy razem dalej. Zobaczy się, co z tego wyniknie. Już myślałem, że trupa mamy na sto dwa, a tu masz babo placek. Żeby tak można było znaleźć choć jednego z tych facetów, którzy się pytali portiera o Finkego. - Otóż to - podchwycił Zieliński. - Musicie się pokręcić po hotelu. Może który z nich znowu się pojawi, chociaż nie wydaje mi się to prawdopodobne. Pociągła twarz sierżanta nie wyrażała entuzjazmu. - No cóż... Pokręcić się po hotelu mogę, tylko że tam już dobrze znają moją gębę. Trudno mi będzie wystąpić w roli tajnego agenta. Ale spróbuję. Może przypadkiem posłyszę jakąś rozmowę na temat pana Finke. Zieliński ustalił z sierżantem plan działania na najbliższą przyszłość, a następnie wsunął do kieszeni okarynę, wyszedł z komendy i pojechał na spotkanie z Ewą. Czekała na niego. Miała na sobie nową ciemnoszafirową sukienkę. Gładko zaczesane włosy spięte były z tyłu szeroką metalową klamrą. Nawet nie zauważył, że wyglądała ładnie i elegancko. Przeprosił za spóźnienie i zamówił dużą kawę. - No i co z twoją sprawą? - spytała, wyjmując z torby paczkę zefirów. - Ach, powiadam ci, same sensacje. - No mówże. Umieram z ciekawości. Zieliński opowiedział przebieg wypadków ostatniej doby, a kiedy skończył, wyjął z kieszeni okarynę i położył ją przed Ewą na stoliku. Uważnie obejrzała instrument, zmarszczyła brwi i zamyśliła się głęboko.