uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 758 580
  • Obserwuję767
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 277

Zygmunt Zeydler-Zborowski -Laska dyrektora Osieckiego

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Zygmunt Zeydler-Zborowski -Laska dyrektora Osieckiego.pdf

uzavrano EBooki Z Zygmunt Zeydler-Zborowski
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 68 osób, 71 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 174 stron)

ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI LASKA DYREKTORA OSIECKIEGO

ROZDZIAŁ I - No i co o tym myślisz? Stasiak raz jeszcze przyjrzał się uważnie kartce papieru, pokrytej do połowy maszynowym pismem. - Myślę, że ktoś chce nam zrobić głupi kawał. Na twoim miejscu nie zawracałbym sobie tym głowy. Przecież już nieraz otrzymywaliśmy takie anonimy. Gdybyśmy chcieli każdym się przejmować, trzeba by było znacznie powiększyć nasz aparat. Gerner pokiwał głową. - W zasadzie masz racje, ale... Widzisz... ta informacja trochę mnie zastanawia. Za dużo konkretów. To pisał ktoś bardzo dobrze zorientowany. Wszystkie szczegóły się zgadzają. Wydaje mi się, że powinniśmy to sprawdzić. Ostatecznie niewiele ryzykujemy. Najwyżej przeprosisz, powiesz, że zaszła pomyłka i na tym koniec. - Chcesz, żebym pojechał jutro na lotnisko? - To właśnie mam na myśli. - Nie lubię takich głupich sytuacji - skrzywił się Stasiak. - Sytuacja dopiero wtedy byłaby głupia, gdyby się okazało, że to wszystko prawda. - To także racja. - A co mam robić? Jesteś moim szefem. Nie wiem tylko, dlaczego właśnie mnie obarczasz tą niemiłą misją? - Dlatego, że mam do ciebie zaufanie. Jestem pewien, że załatwisz to z wrodzonym sobie taktem. - Żebyś się tylko nie zawiódł. - Dotychczas jeszcze mi się to nie zdarzyło. - Gratuluję ci. Byli już tacy, którym się zdarzyło. - Na przykład baron Boyst. - Między innymi. Czy masz jeszcze jakieś polecenia? - Na razie chyba nie. Możecie odmaszerować, towarzyszu majorze. Stasiak wstał i stuknął obcasami.

- Tak jest, towarzyszu pułkowniku. * Poranek pogodny. Srebrzyste skrzydła samolotów błyszczą w słońcu. Na lotnisku ruch. Ostatnie słowa pożegnania. Ostatnie pocałunki. Zachrypnięty megafon ogłasza: - Pasażerowie odlatujący do Berlina proszeni są do samolotu. W chwilę potem na betonową płytę wybiega wielobarwny tłum. Wszyscy drepczą pośpiesznie, niepotrzebnie zadyszani. Na końcu idzie wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Lekko utyka na prawą nogę. Podpiera się grubą bambusową laską. Stasiak przyjechał w ostatniej chwili. Po drodze zepsuł mu się wóz i musiał czekać na taksówkę. Myślał, że nie zdąży. Od razu pobiegł do kierownika lotniska. Pilot włączył już motory, kiedy w słuchawkach zabrzmiał rozkaz: - Wstrzymać start. - Dlaczego nie odlatujemy? - spytał któryś z pasażerów. Stewardessa uśmiechnęła się uspokajająco. - Za chwilę start. Proszę zapiąć pasy. Stasiak trochę zasapany, wspiął się po drabince. Rozejrzał się po samolocie, ale nie od razu spostrzegł tego, kogo szukał. Spytał stewardessę. Wskazała mu pasażera siedzącego po lewej stronie przy oknie. - Przepraszam, czy pan Osiecki? Zapytany podniósł zdziwione spojrzenie znad gazety. - Tak. - Czy to pańska laska? - Tak. A o co chodzi? - Czy pan jest zupełnie pewien, że to pańska laska? - Oczywiście. Ale o co chodzi? Co się stało? - Czy pan pozwoli, że obejrzę tę laskę? - Proszę, ale nie rozumiem. To moja laska. Stasiak szybkim ruchem pochwycił laskę, obejrzał ją dokładnie i mocno ujął grubą gałkę, którą bambus był zakończony. Pierwsza próba nie dała wyniku. - Co pan wyprawia?! - zawołał Osiecki. - Przecież gałka się nie

odkręca. Proszę natychmiast zostawić moją laskę. Co to wszystko znaczy? Stasiak nacisnął jeszcze mocniej i wtedy poczuł, że gałka zrobiła pół obrotu. A więc jednak gwint. Potem wypadki potoczyły się w błyskawicznym tempie. Stasiak odkręcił gałkę, zajrzał do wnętrza pustej laski, wyjął z niej coś i zwrócił się do oniemiałego Osieckiego. - Pan pozwoli ze mną. - Ależ... proszę pana, ja odlatuję za chwilę do Berlina. - Na razie zostaje pan w Warszawie. Proszę wysiadać i nie zatrzymywać startu samolotu. - Co to znaczy? Jakim prawem? - bronił się Osiecki. Stasiak zmuszony był pokazać swoją legitymację służbową. - Jest pan aresztowany - powiedział. Wysiedli z samolotu. Osiecki trząsł się ze zdenerwowania. - Ja nic nie rozumiem, daję panu słowo. To jakieś nieporozumienie. Czekają na mnie w Berlinie. Co teraz będzie? - Zawiadomimy ich, żeby nie czekali. Zawody odbędą się bez pana. - Ależ ja miałem omawiać sprawy handlowe. - Kto inny je omówi. - To wszystko ogromnie się komplikuje. - Wydaje mi się, że tak - zgodził się Stasiak. - Może mi pan wytłumaczy o co właściwie chodzi? Co pan znalazł w tej lasce? Zresztą to wcale nie moja laska. Moja laska nie miała odkręcanej gałki. Stasiak wziął go pod rękę. - To nie jest odpowiednie miejsce do rozmowy. Pan pozwoli ze mną do samochodu. * Gerner podał przez biurko otwartą papierośnicę. - Proszę, może pan zapali. - Dziękuję, ale doprawdy... - Więc pan twierdzi, że to nie pańska laska? Osiecki z pewnym wysiłkiem przełknął ślinę. - Wygląda tak samo, ale moja nie była w środku wydrążona i gałka się w niej nie odkręcała.

- Od jak dawna używa pan laski? - Zaledwie od kilku miesięcy. W lutym czy w marcu spadłem z konia i zwichnąłem nogę. Jeszcze trochę utykam. - I nic panu nie wiadomo o tym, że w pańskiej lasce znajdowały się te oto mikrofilmy? - Przecież mówię panu, że to nie moja laska. O żadnych mikrofilmach nie mam pojęcia. To jakieś nieporozumienie. Ktoś musiał zamienić moją laskę. - Kiedy pana zapytałem czy to pańska laska - wtrącił się Stasiak - to pan stwierdził z całą pewnością, że tak. - Bo byłem pewny, że to moja laska. Identyczna. Gerner wziął do ręki bambus i podał go Osieckiemu. - Proszę, niech pan dobrze obejrzy. Czy może pan w tej lasce znaleźć coś takiego, co by wskazywało na to, że nie należy do pana? Jakaś rysa, jakieś zadrapanie, jakaś nierówność?... - Nie, nic takiego tu nie widzę. Przysiągłbym, że to moja laska. Zupełnie identyczna. Może... może trochę grubsza, ale nie jestem pewien. - A waga? - spytał Stasiak. - Nie jest czasem trochę lżejsza? Osiecki zważył laskę na dłoni. - Chyba nie, ale trudno mi się zorientować. Przyznam się panom, że nigdy się nie zastanawiałem nad wagą mojej laski. - Gdzie pan ją kupił? - O, to stara laska. Mam ją jeszcze po ojcu. Jakimś cudem przetrwała wojnę. - Może pan nie wiedział, że gałka się odkręca? - Z całą pewnością gałka w mojej lasce nie odkręca się. Była pęknięta i kazałem dać nową. - Czy dawno kazał pan zreperować laskę? - Chyba w maju. Dokładnie nie pamiętam. - Kto panu reperował tę gałkę? - Prywatny fachowiec w Cieszynie. Były tam właśnie zawody konne i przy okazji... - Pan jest dyrektorem stadniny koni? - Tak. To stado ogierów. Mamy także stajnię sportową. - I mieszka pan w stadninie razem z rodziną?

- Tak, z żoną i z dwojgiem dzieci. Syn w tym roku zdał maturę, a córka przeszła do ósmej klasy. - Hm. - Gerner wstał z fotela i przeszedł się po pokoju. - Niech mi pan powie, panie dyrektorze, czy był pan już kiedyś w Niemczech Zachodnich. Osiecki jakby się trochę zawahał. - Tak - powiedział niechętnie. - Byłem. Dwa lata temu. - Służbowo, czy prywatnie? - Prywatnie. Odwiedzałem siostrę, która stale mieszka w Hamburgu. Wyszła za mąż za Niemca. - A można wiedzieć czym się zajmuje pański szwagier? - Jest inżynierem. - Długo przebywał pan w Hamburgu? - Mniej więcej trzy tygodnie. - No i jakież pan wywiózł wrażenia? Osiecki wykonał nieokreślony ruch ręką. - Nawiązał pan tam może jakieś ciekawe znajomości? - Raczej nie. Siostra nie prowadzi ożywionego życia towarzyskiego. Szwagier jest człowiekiem bardzo zajętym, nie miał czasu, żeby mnie wprowadzać w tamtejsze towarzystwo. - Jak układają się pańskie stosunki ze szwagrem? - Bardzo średnio. Właściwie byłem przeciwny małżeństwu mojej siostry. Początkowo doszło nawet między nami do dosyć ostrych starć. Nie chciałem, żeby wychodziła za mąż za cudzoziemca, a tym bardziej za Niemca. - Gdzie pańska siostra poznała swego męża? - W Niemczech, jeszcze w czasie wojny. Wywieziono ją pod Drezno, na wieś. Jej obecny mąż został ranny, a że ona pracowała dłuższy czas w szpitalu jako pielęgniarka, więc... - Rozumiem - powiedział Gerner. - Dosyć banalna historia. Ranny żołnierz, urocza pielęgniarka... Czy mają dzieci? - Tak, troje. Dwóch synów i córkę. - W jakim wieku obecnie jest pańska siostra? - Ma już chyba czterdzieści pięć lat. - A jak to się właściwie stało, że pan, będąc w niezbyt dobrych stosunkach z siostrą i ze szwagrem, zdecydował się przyjąć zaproszenie i pojechać do nich?

Osiecki wydawał się trochę zmieszany tym pytaniem. Uśmiechnął się usprawiedliwiająco. - No cóż... Mojej siostrze bardzo zależało na tym, żeby... żeby nawiązać stosunki rodzinne. Zostało nas tylko dwoje... Bracia zginęli w czasie wojny, rodzice nie żyją... Bardzo chciała, żebym zobaczył dzieci... - Tak... oczywiście, to naturalne. Na pewno siostra zapoznała pana ze swoimi znajomymi, przyjaciółmi... Urządziła jakieś małe przyjęcie na pańską cześć. Tak to się zazwyczaj praktykuje w podobnych wypadkach. Osiecki poruszył się. Na jego pociągłej, smagłej twarzy malowało się zniecierpliwienie. - Mam wrażenie, że panowie są przekonani, iż podczas mego pobytu w Hamburgu zostałem zwerbowany przez wywiad niemiecki do roboty szpiegowskiej - powiedział, z trudem panując nad ogarniającym go gniewem. - Dobre pan ma wrażenie - przyznał Gerner. - Niestety, wszystko na to wskazuje, że wplątał się pan w brudną aferę. Sytuacja właściwie jest dosyć jednoznaczna. - Ależ to zupełny nonsens! - wybuchnął Osiecki, tracąc panowanie nad sobą. - To nonsens! Po cóż miałbym robić coś podobnego?! Panowie... przyjrzyjcie mi się. Czyż ja wyglądam na szpiega?!... Gerner uśmiechnął się nieznacznie. - Mogę pana zapewnić, panie dyrektorze, że nie było jeszcze szpiega, który by na to wyglądał. - Ależ ja mam żonę, dzieci, dobre stanowisko. Pracuję w dziedzinie, którą lubię. Po co miałbym angażować się w takie świństwa? Na miłość Boską! Po co?! - Więc pan udawał się do Niemiec Zachodnich, aby uczestniczyć w odbywających się tam konkursach hippicznych? - Tak. Miałem pojechać na międzynarodowe zawody w Akwizgranie. - Przez Berlin? - Tak. Samolotem do Berlina, a stamtąd mieliśmy pojechać koleją do Akwizgranu. - „Mieliśmy”, to znaczy kto?

- W Berlinie miałem się spotkać z częścią naszej ekipy i z przedstawicielami „Animexu” Korzystając z zawodów, mieli omówić transakcje eksportowe. Mnie zaproszono na konsultanta, rzeczoznawcę. Niesłychanie mi przykro, że zrobię im taki zawód. - Proszę mi wierzyć, że nam także jest niezmiernie przykro - powiedział poważnie Gerner. - Panowie, pozwólcie mi pojechać. Wrócę i wtedy wszystko spokojnie wyjaśnimy. Przecież to oczywiste nieporozumienie. Ja nie mam nic wspólnego ze szpiegowską robotą. Ręczę słowem honoru. Gerner potrząsnął głową. - Bardzo żałuję, ale to niemożliwe. Zmuszeni jesteśmy pana zatrzymać, aż do wyświetlenia całej sprawy. Mam nadzieję, że pan nam w tym dopomoże... - To znaczy, że jestem aresztowany? - Tak. Jest pan aresztowany. Nakaz prokuratora przedstawimy panu w najbliższych godzinach. - Ależ to kompletny idiotyzm... Proszę panów... Przecież nie możecie mnie zamykać do więzienia. Ja... ja nie poczuwam się do żadnej winy. W ogóle nie wiem o co chodzi... - Niechże pan przez chwilę spróbuje postawić się w naszej sytuacji -powiedział cierpliwie Gerner. - Dwa lata temu spędził pan kilka tygodni w Niemczech Zachodnich. Dzisiaj miał pan zamiar odlecieć do Berlina, mając ze sobą laskę wypełnioną mikrofilmami. Wszystkie zdjęcia dotyczą obiektów wojskowych. Czy pan, będąc oficerem kontrwywiadu, wypuściłby takiego człowieka na wolność i pozwolił mu wyjechać do Berlina i do Akwizgranu? No, proszę przez chwilę logicznie rozumować. Osiecki zwiesił głowę na piersi. - To nie moja laska. Ja nie mam z tym wszystkim nic wspólnego -powiedział cicho. Gerner zapalił papierosa i milczał. Dopiero po dłuższej chwili znowu się odezwał: - Dzisiaj już nie będę pana dłużej męczył pytaniami. Proszę sobie wszystko dobrze przemyśleć. Zobaczymy się

znowu zapewne jutro, najdalej pojutrze. Bardzo bym się cieszył, gdyby pan zdecydował się na szczerą rozmowę z nami. To ułatwiłoby nam pracę, a jednocześnie poprawiłoby pańską sytuację. Rozumiem przecież, że człowiek czasami popełni jakiś błąd życiowy, że okoliczności ułożą się w specjalny sposób, że wreszcie nie wszyscy dostatecznie zdają sobie sprawę z pewnych rzeczy. Proszę pamiętać o tym, że nigdy nie jest za późno, żeby taki błąd naprawić. - Ja nie mam z tym wszystkim nic wspólnego - powtórzył Osiecki. Kiedy zostali sami, Stasiak sięgnął po papierosy i powiedział: - Wiesz co? Obawiam się, że popełniliśmy duży błąd. Nie trzeba go było jeszcze zatrzymywać. Teraz facet spalony. Przeorganizują całą siatkę. Nie będziemy mieli z niego wielkiej pociechy. - To prawda - zgodził się Gerner. - Ale właściwie nie mieliśmy innego wyjścia. Odlatywał do Berlina. Mógł w ogóle nie wrócić. A poza tym przyznam ci się szczerze, że nie bardzo wierzyłem w tę historię. Wysłałem cię na Okęcie po to, żeby mieć czyste sumienie. Nie przypuszczałem, że ten anonim... Kto to mógł napisać i w jakim celu? Stasiak wzruszył ramionami. - Trudno na to odpowiedzieć. Teorii można snuć wiele. Może to zemsta, a może był niewygodny dla innego wywiadu. Któż to może wiedzieć? - A jeżeli on rzeczywiście jest niewinny? Stasiak podniósł brwi do góry. - No cóż... taką ewentualność także oczywiście można brać pod uwagę, chociaż nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby ktoś, jedynie przez zemstę, zadawał sobie tyle trudu i tak precyzyjnie organizował to wszystko. Musiałby wyprodukować identyczną laskę, następnie musiałby się postarać o te zdjęcia na mikrofilmach. To nie takie proste. O wiele prościej zaprawić faceta kłonicą w głowę, albo pchnąć nożem pod żebro. Efekt ten sam, albo może jeszcze lepszy. - Tak - powiedział zamyślony Gerner. - W niewinność tego człowieka dosyć trudno uwierzyć. Przypuszczam, że

najprawdopodobniej musiał paść ofiarą szantażu. Zagrożono mu na przykład, że wykończą jego siostrę, albo że coś niezbyt miłego zrobią z jej dziećmi. Takie rzeczy przecież się zdarzają. A Osiecki był dla nich bardzo cennym nabytkiem. Dyrektor stadniny nie budzi na ogół tego rodzaju podejrzeń. Ma wóz do dyspozycji, łatwo porusza się po terenie. Bez trudu może wytłumaczyć swoją obecność w pobliżu jakiejś jednostki wojskowej. Kupuje konie, sprzedaje konie, jeździ tu i tam, robi wypady za granicę. Idealny materiał na agenta. Z tą laską też niezły pomysł. - Czy myślisz, że on puści farbę? - spytał Stasiak. - Trudno powiedzieć. Obawiam się, że to nie będzie łatwa sprawa. - Mamy niezaprzeczalny dowód winy. - Oczywiście. Ale jeśli będzie się upierał, że to nie jego laska, to niczego się nie dowiemy. - Trzeba będzie dokładnie zbadać jego kontakty w kraju i za granicą. - Niewątpliwie. Nie sądzę jednak, żeby to dużo dało. Tutaj raczej z nikim się nie kontaktował. A tam, w Hamburgu czy w Berlinie, trudno będzie coś ustalić. Jeżeli go zwerbowali, to zrobili to bardzo dyskretnie, w czterech ścianach. Jestem pewien, że nie poszedł na tę robotę dla zysku. Raczej, tak jak mówiłem, wchodzi tu w grę szantaż. - Rolę niewiniątka odegrał świetnie - powiedział Stasiak. - Tak. Całe jego zachowanie robiło wrażenie dosyć przekonywające. Ktoś obserwujący z boku tę scenę mógłby przysiąc, że znęcamy się nad niewinnym człowiekiem. - Czy nie zwróciło twojej uwagi, że na każde pytanie miał momentalnie gotową odpowiedź? Gerner zmarszczył brwi i wierzchem dłoni potarł czoło. - Tak - powiedział z wahaniem. - Może masz rację. To istotnie robiło wrażenie jakby wyreżyserowanych odpowiedzi. Ale z drugiej strony trudno przewidzieć reakcję człowieka, który znajduje się nagle w takiej sytuacji. - Co proponujesz? - spytał Stasiak. - Proponuję, żebyś w najbliższej przyszłości pojeździł trochę

konno -uśmiechnął się Gerner. - Zaprosimy także kogoś z wojska, żeby obejrzał sobie dokładnie te mikrofilmy i powiedział co o nich sądzi. ROZDZIAŁ II Podczas kolacji pani Elżbieta powiedziała: - Wolałabym, Haniu, żebyś nie jeździła na Selimie, dopóki ojciec nie wróci. Dziewczyna niecierpliwym ruchem odgarnęła ciemne włosy. - Ależ mamo, tatuś pozwolił mi jeździć na Selimie. Przecież w przyszłym roku mam na nim startować. - Pamiętasz jak ojca zrzucił? Hanka wzruszyła ramionami. - E, tatuś zagadał się z koniuszym i w ogóle zapomniał, że siedzi na koniu. Akurat Wacek wyjechał zza stajni na motorze... no i... - Wolałabym jednak... - próbowała łagodnej perswazji pani Elżbieta, chociaż wiedziała, że to się na nic nie zda. - Tak się boję o ciebie, córeczko. To bardzo mocny, narowisty koń. - Selim wcale nie jest narowisty - wtrącił się do rozmowy Marek, który dotychczas jadł w milczeniu zsiadłe mleko z kartoflami. - Po prostu jest młody i ma temperament. Nie bój się, mamo, Hanka sobie z nim poradzi. Pani Elżbieta westchnęła zrezygnowana. - Nie macie pojęcia jak ja się denerwuję tą waszą jazdą. Tyle się ciągle słyszy o rozmaitych wypadkach. Po nocach spać nie mogę. - Można na równej drodze nogę złamać, albo może człowieka piorun zabić - powiedział Marek i kończył jeść kartofle. - Gdyby tak każdy myślał o tym, co się złego może przytrafić, to chyba wszyscy leżeliby od rana do wieczora w łóżkach. W każdym sporcie jest pewne ryzyko. - Czy koniecznie musicie być sportowcami? Hanka wstała, podeszła do matki i objęła ją za szyję. - Mamusiu, nie bądź zrzędą. Proszę cię. Tatuś tak się cieszy, że my jeździmy, a ty...

- Tatuś to co innego. Sam kiedyś był świetnym jeźdźcem, więc chce żeby i jego dzieci... Ja przecież także się cieszę, że jeździcie i że sprawia wam to przyjemność, tylko... tylko się boję. Nic na to nie mogę poradzić. Już taka jestem. - Czy przyjeżdżają ci Francuzi? - spytał Marek, chcąc zmienić temat rozmowy. - Tak. Mają przyjechać w przyszłym tygodniu. Sama nie wiem jak ja sobie z tym poradzę. Podobno ma przyjechać szesnaście osób. Poszaleli chyba w tym „Orbisie”. Najpierw było mówione, że będą przyjeżdżać grupy nie większe niż sześć, osiem osób, a teraz... Przecież na tylu zagranicznych gości nie jesteśmy przygotowani. Płacą dolarami. Byle czym się nie zadowolą. - Ale ten Niemiec to chyba już nie przyjedzie - powiedziała Hanka. - Który? - No ten, którego tatuś tak solidnie obsztorcował. - Ach ten. Tak, przypominam sobie. Nie sądzę, żeby przyjechał. - Głupi bęcwał - mruknął Marek. - Bufon. Takiemu się zdaje, że jak zapłaci pieniądze, to już może sobie na wszystko pozwalać. Pani Elżbieta spojrzała na syna pytająco. - Już nie pamiętam co on takiego przeskrobał. - Jak to nie pamiętasz? Przecież była wtedy cholerna awantura. Facet w nocy wziął Marlenę ze stajni i pojechał w teren. Wrócił dopiero nad ranem. O mało na śmierć nie zajeździł kobyły. Idiota. Ojciec chciał go lać. I dobrze by zrobił. - Ale jak to się stało, że pozwolili mu wziąć konia ze stajni? Przecież zawsze ktoś pilnuje. - Stary Gawrysiuk usnął, a jak on uśnie, to z armat można strzelać. Jeszcze do tego głuchy. - No tak, ten już tu nie przyjedzie - powiedziała z przekonaniem pani Elżbieta. Po kolacji Marek z Hanką poszli jeszcze do stajni obejrzeć odparzony kłąb Narcyza. Pani Elżbieta wyszła na werandę, usiadła na trzcinowym fotelu i zapatrzyła się w wieczorny

krajobraz. Powietrze było ciepłe, łagodne. Wiatr, który dął całe popołudnie, teraz ustał zupełnie, pozostawiając po sobie oczyszczone z chmur niebo. Od pól szedł zapach dojrzałego zboża. W tej chwili uświadomiła sobie, że jest szczęśliwa. Miała dobrego, kochającego męża, ładne, pod każdym względem udane dzieci. Wszyscy byli zdrowi, zadowoleni, mieszkali w przepięknej okolicy, w wygodnym, przyjemnym domu. Czegóż więcej mogła żądać od życia? Tak, była rzeczywiście szczęśliwa. Lubiła od czasu do czasu uświadomić to sobie i cieszyć się tym szczęściem. Ciszę wieczornej chwili zmącił warkot motoru. Elżbieta zwróciła głowę w tym kierunku. „Kto to może być? - pomyślała zdziwiona, patrząc na żółte smugi reflektorów. - O tej porze?” Samochód zatrzymał się przed domem. Wysiadł z niego wysoki, postawny mężczyzna. Szybkim krokiem zbliżył się do werandy. - Dobry wieczór. Chciałbym się widzieć z panią Osiecką. - To właśnie ja jestem. Słucham pana. - Czy mógłbym z panią porozmawiać na osobności? - Tak, oczywiście. Proszę. Nieco zmieszana otworzyła drzwi i wprowadziła gościa do jadalni. Stasiak przedstawił się, ale jeszcze nie zdradzał, w jakim występuje charakterze. - Zmuszony jestem prosić panią o chwilę poufnej rozmowy. Nie chciałbym, żeby nam ktoś przeszkodził. - Może wobec tego poproszę pana do gabinetu mego męża. W tej chwili nie ma go w domu. Wyjechał służbowo za granicę. Proszę, niech pan pozwoli za mną. Czy można wiedzieć w jakiej pan sprawie? Stasiak czuł się nieswojo. Ta miła, skromna, trochę speszona kobieta onieśmielała go. Nie bardzo wiedział jak zacząć przykrą rozmowę. - Czy pani pozwoli zapalić? - Ależ naturalnie.

- A może pani...? - Podał otwartą papierośnicę. - Nie, dziękuję. Ja nie palę. U nas w ogóle taki nie palący dom. Nawet mój mąż rzucił ostatnio papierosy. Przepraszam, ale w czym mogłabym panu dopomóc? Wszystkie sprawy załatwia mój mąż. A może pan jest przedstawicielem „Orbisu”? Może pan w sprawie tych Francuzów, którzy tu mają przyjechać...? - Nie, nie jestem przedstawicielem „Orbisu”. - Więc...? Stasiak zdecydował, że nie ma sensu dłużej zwlekać. W krótkich rzeczowych słowach opowiedział co zaszło. Słuchała go i uśmiechała się z niedowierzaniem. Nie brała na serio tego wszystkiego. - To są niemądre żarty, proszę pana. Doprawdy nie rozumiem dlaczego mi pan to opowiada. Stasiak spojrzał na nią poważnie. - Czy pani sądzi, że pozwoliłbym sobie żartować w ten sposób? Proszę mi wierzyć, że sam chciałbym, żeby to był tylko głupi żart. Niestety, to co powiedziałem przed chwilą, to prawda. - Ależ, proszę pana, to zupełny nonsens. Nie wmówi mi pan, że Henryk zajmuje się szpiegowską działalnością. Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Może pan nie zna Henryka, ale to co mi pan tu opowiada... - Stoimy wobec konkretnych faktów - powiedział Stasiak. - A fakty te są tak przekonywające, że właściwie nie nasuwają żadnych wątpliwości. Mąż pani był dwa lata temu w Niemczech Zachodnich, a obecnie wyjeżdżał tam znowu, mając ze sobą laskę wypełnioną mikrofilmami, które stanowią bogaty materiał dla obcego wywiadu. - Więc pan to wszystko mówi poważnie? - Jak najbardziej poważnie - Stasiak wyjął swoją legitymację. - Proszę. Żeby nie było żadnych wątpliwości, może zechce się pani naocznie przekonać, że jestem naprawdę oficerem kontrwywiadu. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami. Ciągle jeszcze nie rozumiała.

- Ależ to jakieś nieporozumienie, prawda? - Przed chwilą wyjaśniłem pani raz jeszcze, że mamy do czynienia z zupełnie konkretnymi i jednoznacznymi faktami i trudno mówić o nieporozumieniu. - W lasce...? W tej starej, bambusowej lasce? - Tak. W starej, bambusowej lasce, którą mąż pani miał ze sobą, znaleźliśmy mikrofilmy. - Wobec tego to nie jego laska. - Mąż pani sam stwierdził, że to jego laska. Nie miał co do tego wątpliwości. - Niemożliwe. Niemożliwe - powiedziała cicho. - Pan też chyba w to nie wierzy. Mój mąż nie jest człowiekiem, który by... Pan w to nie wierzy, prawda? - Przykro mi, proszę pani, ale muszę wierzyć faktom - powiedział zniecierpliwiony Stasiak. Był zły na siebie. Wydawało mu się, że niezbyt zręcznie przeprowadza tę rozmowę. - I co teraz będzie? - spytała bezradnie pani Elżbieta. - Zaaresztowaliście go? - Tak. Mąż pani został zatrzymany. - Siedzi w więzieniu? - Niestety, tak. - Boże... Boże... Stasiak zgasił papierosa i spojrzał na przerażoną, zrozpaczoną kobietę. Miała oczy pełne łez. Widać było, że panuje nad sobą całym wysiłkiem woli, aby nie wybuchnąć płaczem. - Proszę pani, chciałbym, żebyśmy wspólnie zastanowili się spokojnie nad tą sytuacją. - Przecież sam pan powiedział, że sytuacja jest zupełnie jasna! -wybuchnęła i głos jej się gwałtownie załamał. - Tak, to prawda, ale... Widzi pani... pierwszą reakcją pana Osieckiego jak również i pani, było przypuszczenie, że to nie ta laska, że laska została zamieniona. Jest to bardzo mało prawdopodobne, ale w tego rodzaju sprawach bierzemy pod uwagę każdą ewentualność. Niejasna jest tutaj postać naszego informatora. Ktoś napisał do nas anonim. Początkowo nie braliśmy tego poważnie i właściwie tylko dla porządku

pojechałem na lotnisko, żeby sprawdzić tę nieszczęsną laskę. Właściwie byłem pewien, że to jakiś głupi kawał. Okazało sie jednak inaczej. - Na pewno ktoś podrzucił mężowi tę laskę! Zamienił... Stasiak zapalił nowego papierosa. - Załóżmy, że tak jest jak pani mówi. To dosyć fantastyczna teoria, ale... - Dlaczego fantastyczna? - No więc niechże sobie pani wyobrazi, jakich niezwykłych wysiłków wymagałoby przeprowadzenie takiej skomplikowanej intrygi. Ten ktoś musiałby sfabrykować identyczną laskę, przystosowaną do przenoszenia w niej mikrofilmów, czy jakichś innych materiałów. Następnie musiałby porobić te zdjęcia, a to nie jest rzecz łatwa, a przy tym bardzo ryzykowna. Któż więc chciał zadać sobie tyle trudu, żeby skompromitować pani męża i wpakować go do więzienia? Przyzna pani, że to mało prawdopodobne. - Ależ to nie mogła być laska Henryka. Zapewniam pana, że Henryk... - Chwileczkę - przerwał Stasiak. - Niech mi pani powie, czy mąż pani miał jakichś wrogów tutaj, na terenie stadniny? - Wrogów? No cóż... Każdy ma niechętnych sobie ludzi. Wiem, że parę miesięcy temu mój mąż zwolnił z pracy za pijaństwo jednego masztalerza, który się później odgrażał. Mówił, że swego nie daruje, zachowywał się bardzo agresywnie. Nie sądzę jednak, żeby to on... - Ja także nie sądzę - uśmiechnął się Stasiak. - A jakie stosunki utrzymują państwo z sąsiedztwem? Musicie przecież mieć mieć jakichś znajomych, przyjaciół w najbliższej okolicy. Pani Elżbieta potrząsnęła głową. - Właściwie nie utrzymujemy tu żadnych stosunków. Rodzina, znajomi, przyjaciele, przeważnie wszyscy mieszkają w miastach, w Gdańsku, w Sopocie, w Warszawie. Ja mam kuzynów w Krakowie. Przyjeżdżają czasami do nas na lato. Teraz to jest trochę utrudnione, ponieważ mamy zagranicznych gości. W zeszłym roku byli Belgowie, Szwajcarzy. Teraz znowu mają przyjechać Francuzi.

- Tak zwane wakacje w siodle? - Tak to nazywają. - Co za element przyjeżdża? - Bardzo różny. Przeważnie młodzi ludzie. Mieliśmy tu już dziennikarzy, księgowych, studentów. - Jak długo trwa taki pobyt? - Dwa tygodnie, czasem trochę dłużej, czasem krócej... - I pani ich stołuje u siebie? - Cóż mam robić? Muszę. Proszę mi wierzyć, że to wcale nie jest takie proste. Przy naszym obecnym zaopatrzeniu... - Zdaje się, że w tej chwili pan Osiecki nie ma zastępcy - powiedział Stasiak, którego przestały interesować wakacje w siodle i sposób odżywiania Francuzów. Pani Elżbieta skinęła głową. - To prawda. Dawny zastępca odszedł do innej stadniny, a nowy jeszcze nie przyjechał. Spodziewam go się lada dzień. - Czy poprzedni zastępca odszedł stąd na skutek jakichś nieporozumień z mężem pani? - Jakoś nie mogli się zgodzić - powiedziała wymijająco pani Elżbieta. -Ale to nie było nic poważnego - dodała pośpiesznie. Stasiak nie nastawał. - Chciałbym pani przedstawić mój plan działania. - Słucham? - Otóż żaden zastępca dyrektora tutaj na razie nie przyjedzie. Ja będę odgrywał rolę nowego zastępcy. - Pan? - Tak. Czyżby pani uważała, że się do tego nie nadaję? - No cóż... Nie wiem. Trochę się trzeba znać na tej pracy. - Nauczę się. Nie święci garnki lepią. Będę się przysłuchiwał co mówi koniuszy. Kiedyś jeździłem konno. Przypomnę sobie. To zresztą nie najważniejsze. Chodzi o to, żeby stworzyć pozory, że się nic nie stało. Wszyscy, nie wyłączając pani dzieci, muszą być przekonani, że pan Osiecki pojechał do Akwizgranu, aby tam asystować przy zawodach konnych i brać udział w transakcjach handlowych. - Ależ mąż zawsze pisze do nas z podróży kartki, listy. Dzieci będą się dopytywać.

- Proszę się nie niepokoić. Tę sprawę bez trudu załatwimy. Będą przychodzić i kartki i listy, pisane własnoręcznie przez pani męża. Niech mnie pani dobrze zrozumie. Wszystko, całą tę mistyfikację, organizujemy po to, żeby ewentualnie dowieść niewinności pana Osieckiego. Proszę więc panią o pomoc i o absolutną dyskrecję. Od tego zależy powodzenie sprawy. Oczywiście, zakładając, że mąż pani jest niewinny. - Przysięgam panu, że...! - Dobrze, dobrze - przerwał Stasiak. - Więc ustalamy tak: ja przyjechałem tutaj na posadę zastępcy dyrektora. Mąż pani przebywa za granicą. Nic się nie stało. Wszystko idzie swoim trybem. - No dobrze... ale przecież ja nie mogę tak zostawić Henryka! - Muszę coś zrobić, pojechać do Warszawy, wziąć adwokata. Niechże pan zrozumie. - Z adwokatem może się pani oczywiście porozumieć. Na razie to niewiele da, ale wstępną rozmowę może pani przeprowadzić. Dopóki nie zostanie zakończone dochodzenie w tej sprawie, dopóty adwokat nie ma tu wielkiego pola do popisu. Ale, ale... chciałem jeszcze zapytać, czy pani zna siostrę męża? - Właściwie bardzo mało. Widziałam ją dwa czy trzy razy w życiu. Mieszka stale w Hamburgu, a ja nie mam specjalnej ochoty tam jechać. Przysyłała nam nawet parę razy zaproszenie. Mąż był tam dwa lata temu. Ja nie chciałam. Przyznam się panu, że po tej wojnie bardzo źle znoszę język niemiecki. Coś w rodzaju urazu. Zapewne to głupie, ale... - Doskonale panią rozumiem. Niech mi pani łaskawie powie, czy zna pani szwagra męża, tego Niemca, za którego wyszła za mąż jego siostra? - Nie. Nigdy go nie widziałam. - A czy mogłaby pani dostarczyć mi jego fotografię? - Chyba kiedyś przysłali mężowi swoje zdjęcia. Tak, tak, na pewno. Przypominam sobie, że na jednej fotografii byli oni oboje, a na drugiej razem z dziećmi. Musiałabym poszukać. - Jeśli pani taka łaskawa. Byłbym bardzo wdzięczny.

I jeszcze miałbym do pani jedną prośbę. - Proszę, niech pan mówi. - Ile maszyn do pisania jest tutaj w biurze? - Są dwie maszyny. - Chciałbym, żeby mi pani dostarczyła próbki pisma obydwu tych maszyn, a poza tym dobrze by było, żebym mógł dostać próbki pisma maszyn znajdujących się w najbliższej okolicy. Chyba pani rozumie o co mi chodzi? - Oczywiście, że rozumiem. Chodzi o ten anonim, który panowie otrzymali. - Właśnie. - Dobrze. Postaram się panu to załatwić. Ale najpierw muszę, jechać do Warszawy. Czy sądzi pan, że będę się mogła zobaczyć z moim mężem? - Nie umiem pani na to odpowiedzieć. W tej sprawie proszę się porozumieć z pułkownikiem Gernerem na Rakowieckiej w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Na pewno panią przyjmie. Nawet będzie dobrze, jak pani z nim porozmawia. - Dziękuję panu. Zrobię wszystko tak jak pan sobie życzy. Stasiak uśmiechnął się pocieszająco. - Proszę być dobrej myśli. Miejmy nadzieję, że to się jakoś wyjaśni, a jeżeli nawet mąż pani przez nieostrożność, czy z jakichś innych względów, dał się wciągnąć w taką brudną robotę... - Ależ, proszę pana, to jest zupełnie wykluczone. Mój mąż nigdy w życiu nie poszedłby na coś takiego. Pan go nie zna. To człowiek prawy, szlachetny, dobry patriota. Naprawdę, to jakieś straszliwe nieporozumienie. - Miejmy nadzieję. Zobaczymy co przyszłość pokaże. W nocy Hanka nagle się obudziła. Zaczęła nasłuchiwać. Wydało jej się, że ktoś za ścianą płacze. Czyżby mama? Wstała i cichutko, na palcach bosych nóg, wyszła na korytarz. Podeszła do drzwi sypialni rodziców. Były uchylone. Tak to prawda. Nie zdawało jej się. Mama rzeczywiście płakała. Hanka wśliznęła się do pokoju i ostrożnie zbliżyła się do łóżka. - Mamo, mamusiu, dlaczego płaczesz? Co się stało? - Nic, nic, córeczko. Idź spać.

Dziewczyna objęła matkę za szyję. - Mamusiu, jeżeli ty płaczesz dlatego, że ja jeżdżę na Selimie, to ja już więcej nie będę. Przyrzekam ci. ROZDZIAŁ III Pułkownik Gerner bez żadnych trudności przyjął panią Elżbietę. Cierpliwie wysłuchał całej przemowy na temat, że to nieporozumienie, że przecież Henryk nigdy w życiu czegoś takiego by nie zrobił, że to jakaś straszliwa intryga, że opinia, że los całej rodziny... Kiedy minęła pierwsza fala nerwowej argumentacji, kazał przynieść kawę, zapalił papierosa i powiedział: - Proszę mi wierzyć, że sprawa jest dla mnie samego niezmiernie przykra i że dołożymy wszelkich starań, aby ją wyjaśnić. Jestem przekonany, że wszystko dobrze się skończy, pod warunkiem, że mąż pani nie jest rzeczywiście w nic zamieszany i padł ofiarą jakichś tajemniczych machinacji. - Ależ zapewniam pana, panie pułkowniku... - Tak, tak wiem. Rozumiem pani zdenerwowanie. Musi pani jednak wykazać teraz dużo siły i opanowania. Pragnę panią prosić o współpracę. Dlatego właśnie zagraliśmy z panią w otwarte karty. Chciałbym, żeby pani zdała sobie sprawę z tego, iż jest to dowód ogromnego zaufania. - Nie bardzo wiem, w czym mogłabym być panom pomocna. - Przede wszystkim musimy ze sobą grać fair play. Szczerość za szczerość. My powiedzieliśmy wszystko, a teraz spodziewamy się tego samego od pani. - Cóż ja mogę powiedzieć? Chyba tylko to, że Henryk jest niewinny. - Widzi pani... - Gerner pochylił się nad biurkiem i uważnie spojrzał jej w oczy. - Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mąż pani nie jest typem człowieka, który by poszedł na robotę szpiegowską dla korzyści materialnych. - Ależ na miłość boską...! - Chwileczkę. Proszę mi nie przerywać. My tutaj mamy w tych sprawach bardzo duże doświadczenie i wiemy, że nie tylko dla

zysku ludzie uprawiają działalność szpiegowską. Bywają różne motywy takiej decyzji, na przykład nienawiść do ustroju, chęć pomszczenia jakichś urojonych krzywd... - Ależ panie pułkowniku, Henryk jest najbardziej lojalnym obywatelem Polski Ludowej. Pochodzi wprawdzie z rodziny ziemiańskiej, ale zdaje sobie doskonale sprawę z konieczności przemian społecznych. Oboje z mężem rozumiemy, że pewne formy przeżywają się i że w tej chwili znaleźliśmy się na nowym etapie historycznego rozwoju. Nie przeczę, że mój mąż nieraz narzeka na różne trudności, niedociągnięcia, na biurokrację, na to, że nie może na przykład zakupić dla stada wędzideł czy popręgów. Ale w końcu każdy z nas na coś tam trochę narzeka. - Niewątpliwie - zgodził się bez sprzeciwu Gerner. - Ale pani mnie niezupełnie dobrze zrozumiała. Jeżeli powiedziałem, iż motywem działalności szpiegowskiej może być także nienawiść do ustroju, to nie miałem na myśli pani męża. Podałem to po prostu przykładowo. Jesteśmy dobrze poinformowani, że pan Osiecki ma w tych sprawach zdrowe poglądy i pracuje z całym poświęceniem. - No widzi pan. On na prawdę wkłada w tę pracę całą duszę. - Posuwamy się drogą eliminacji - mówił dalej Gerner. - A więc w przypadku pani męża wykluczyliśmy motywy, wypływające z chęci zysku czy też z nienawiści do ustroju. Działalność szpiegowska mogłaby być... - Ależ panie pułkowniku! - przerwała z ożywieniem pani Elżbieta. - Nie ma mowy o żadnej działalności szpiegowskiej. Henryk nigdy w życiu nie przyłożyłby ręki do czegoś podobnego. - Pani wybaczy, ale fakty zmuszają nas do wzięcia pod uwagę tej ewentualności. Przypadek pani męża jest typowy. Wyjechał dwa lata temu do Hamburga, spędził tam kilka tygodni, a teraz znaleziono przy nim kompromitujące materiały w chwili gdy miał odlecieć do Berlina. Właściwie sprawa jest zupełnie jasna i już jutro można by ją wnieść na wokandę sądową. Materiał dowodowy jest tak poważny i tak jednoznacznie obciążający, że teoretycznie nie budzi wątpliwości. Jeżeli zajmuję się tą

sprawą, to jedynie dlatego, że chcę być w zupełnym porządku wobec swego sumienia i że chcę zrobić wszystko, ażeby uniknąć skazania niewinnego człowieka. Pani Elżbieta wybuchnęła płaczem. - Niech pani nie płacze - poprosił łagodnie Gerner. - Musi pani być dzielną. Wszelkie objawy załamania mogą tylko pogorszyć sytuację pani męża. Proszę napić się kawy i wziąć się mocno w garść. - Przepraszam pana - powiedziała ocierając łzy. - Przepraszam. Przez chwilę przestałam panować nad sobą. To dla mnie bardzo ciężkie. - Wierzę i wczuwam się w pani położenie. Czy może pani kontynuować rozmowę ze mną, czy też porozmawiamy innym razem? - Nie, nie... Jeżeli coś mogę pomóc, wyjaśnić to proszę bardzo, niech pan pyta. - Mąż pani był dwa lata temu w Hamburgu. - Tak. Odwiedził swoją siostrę. - Wiem. Mówił mi. Proszę spokojnie wysłuchać tego co powiem. Bywają wypadki, że ktoś decyduje się na robotę szpiegowską pod groźbą szantażu. Wyobraźmy sobie na przykład, że wywiad zachodnioniemiecki postanowił zwerbować męża pani na swego agenta. Cóż robią? Zdają sobie sprawę z tego, że perspektywą nawet dużych zarobków nic nie zdziałają. Uciekają się więc do szantażu. Grożą, że w razie odmowy wykończą siostrę, szwagra, ich dzieci. Wobec takiej perspektywy niejeden człowiek może się załamać. Patrzyła na niego przerażona. - Nie, nie... to niemożliwe. - A jednak takie rzeczy się zdarzają. Proszę, niech sobie pani przypomni, czy po powrocie z Hamburga mąż nie zdradzał objawów jakiegoś niezwykłego zdenerwowania. Proszę o szczerą odpowiedź. Zawahała się. - Proszę o zupełnie szczerą odpowiedź - powtórzył z naciskiem Gerner. -To bardzo ważne. - No cóż... Boja wiem... Trudno mi sobie tak w tej chwili

uświadomić. Być może, że po powrocie stamtąd Henryk był trochę nieswój, nie był w najlepszym humorze. - Pytała go pani o przyczynę tego kiepskiego humoru? - Tak... Wydaje mi się, że tak. - I co odpowiedział? - Mówił, że posprzeczał się z siostrą, że go raził sposób wychowywania dzieci. Podobno w ogóle nie mówią po polsku. - Więc po powrocie z Hamburga mąż pani był zdenerwowany? - Właściwie tak. Ale jestem pewna, że powodem tego zdenerwowania nie było to, o czym pan myśli. - Czy mąż pani dużo jeździ w teren? - Tak. Dosyć dużo. Ma wiele różnych interesów, kupuje konie. - W jakie okolice przeważnie wyjeżdża? - Różnie. Słupsk, Olsztyn, Gdańsk, Koszalin... Kiedyś nawet pojechał pod Szczecin. - Jeździ samochodem? - Tak, przeważnie. Czasem koleją, ale rzadko. - Czy po powrocie z Hamburga mąż pani otrzymywał od siostry listy? - Nie. W każdym razie ja nic o tym nie wiem. - A czy dawniej pokazywał pani listy, które otrzymywał od siostry? - Tak, oczywiście. - Czy często przychodziły te listy? - Co kilka miesięcy. - A przez ostatnie dwa lata nie widziała pani ani jednego listu? - Nie. - Czy pytała pani męża dlaczego jego siostra przestała pisywać? - Tak, kiedyś spytałam. - A on co na to? - Powiedział, że siostra jest bardzo zajęta. - I dosyć niechętnie mówił na ten temat? - Raczej tak. - Czy jeszcze kiedyś wróciła pani do tej rozmowy? - Nie. Prawdę mówiąc bardzo mało mnie obchodzi siostra

mego męża. To dla mnie zupełnie obca osoba. - Rozumiem. - Czy mogłabym się zobaczyć z moim mężem? - spytała pani Elżbieta. Pułkownik potrząsnął głową. - Żałuję bardzo, ale na razie jest to nie wskazane. Może za kilka dni. Proszę nie mieć do mnie żalu, ale to dla dobra sprawy. Musi pani być cierpliwa. - Nawet na chwilę nie mogę go zobaczyć? - Nie. Niech pani nie nalega. Bardzo proszę. - Więc co mam robić? Jak mu pomóc? - Proszę dobrze odegrać swoją rolę. Nikt się nie może domyślić, że coś jest nie w porządku. Niech pani wraca do domu i zachowuje się tak, jakby się nic nie stało. W razie potrzeby proszę się zwrócić o pomoc do majora Stasiaka. Jest pani teraz pod jego opieką, a mogę panią zapewnić, że to dobra opieka. - Chciałabym porozumieć się z adwokatem. - To może pani zrobić. Czy ma pani jakiegoś poważnego adwokata? - Znam mecenasa Natorskiego. - To dobry fachowiec. Może mu pani zaufać. - Pójdę do niego. Dziękuję panu za rozmowę i nie będę już zabierała czasu. Gerner wstał. - Ja także pani dziękuję i proszę być dobrej myśli. Kiedy pani Elżbieta wyszła, podniósł słuchawkę i powiedział: - Zawiadomcie natychmiast porucznika Nowackiego, że Osiecka wychodzi z gmachu. * Natorski miał ciężki dzień. Przed południem parę trudnych spraw w sądzie, a po obiedzie czekała na niego w zespole gromada klientów. Zmęczony wrócił późno do domu, z mocnym postanowieniem, że zaraz weźmie kąpiel i wcześnie się położy. Był wprawdzie proszony na brydża do Kozłowskich, ale nie czuł się na siłach spędzić pół nocy przy kartach. Właśnie wszedł do łazienki, żeby odkręcić kran, gdy zadźwięczał dzwonek. „Kto