ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI
NIEUDANY URLOP
MAJORA DOWNARA
ROZDZIAŁ I
Portier był krótkowidzem. Do czytania zdejmował okulary.
Wieczorem, kiedy już nikt nie interesował się gazetami,
zasiadał w swojej dyżurce i uważnie studiował całą prasę.
Przede wszystkim kronikę sportową i wiadomości polityczne.
Drzwi wejściowe zamykał o dziesiątej. Po tej godzinie spóźnieni
pensjonariusze musieli dzwonić.
Tuż nad sobą posłyszał przyspieszony oddech. Podniósł
głowę znad „Głosu Wybrzeża". Zobaczył bladą, przerażoną
twarz.
- Co się stało, panie profesorze?
- Pogotowie...! Natychmiast...!
- Ktoś zachorował?
- Proszę natychmiast wezwać pogotowie. Moja żona...
Lekarz, młody, szczupły blondyn o ascetycznej twarzy,
bezradnie pokręcił głową.
- Niestety, nic pomóc nie mogę. Nie żyje. Gdzie jest telefon?
Połączył się z komendą milicji i czekał, paląc papierosy. Był
zdenerwowany.
Przyjechał radiowóz.
Porucznik Wojnar wbiegł do hallu. Średniego wzrostu, ruchy
miał szybkie, zdecydowane. Towarzyszył mu sierżant.
- Co tu się stało, panie doktorze?
- Morderstwo.
- Kto został zamordowany?
- Profesorowa Skoczyńska.
- Przyczyna zgonu?
- Silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy. Pęknięcie
podstawy czaszki.
- Chciałbym obejrzeć zwłoki.
- Drugie piętro. Pokój osiemnaście.
- Czas zgonu?
- To się stało niedawno. - Lekarz spojrzał na zegarek.
- W tej chwili jest dziesięć po jedenastej. Sądzę, że
morderstwa dokonano między dziewiątą a dziesiątą.
- Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą
-skorygował go porucznik. - Czy napisał pan swoje orzeczenie?
- Tak. Zostawiłem u portiera. Sądzę, że nie jestem już panu
potrzebny, panie poruczniku...
- Na razie nie. Dziękuję. Resztę załatwi nasz lekarz z
zakładu medycyny sądowej.
Porucznik skinął głową na pożegnanie i zwrócił się do
sierżanta.
- Połączcie się z komendą. Ja skoczę na górę.
Downar dowiedział się o wszystkim dopiero na drugi dzień.
Przyszedł na obiad jak zwykle około trzeciej. Od razu wyczuł
jakieś niecodzienne podniecenie. Nie zwracał na to jednak
specjalnej uwagi i o nic nie pytał. Z apetytem zjadł zupę
owocową i potężny befsztyk. Przy deserze spostrzegł
wchodzącego na salę Sarneckiego.
- Cześć, Michał. Ty także na obiadek?
Sarnecki usiadł i wyjął z kieszeni papierosy.
- Paskudna sprawa - powiedział.
- Jaka sprawa?
- To ty nic nie wiesz?
- Co mam wiedzieć?
- Wczoraj wieczorem zamordowano tu jedną babkę.
Downar z niedowierzaniem spojrzał na przyjaciela.
- Co ty wygadujesz?
- To co słyszysz. Wczoraj wieczorem zamordowano
profesorową Skoczyńską.
- Żonę tego archeologa?
- Tak. Znałeś ją?
- Poznałem ją tutaj. Przystojna babka. Nieprawdopodobne...
- A jednak to fakt. Prowadzę dochodzenie w tej sprawie. Nie
wyobrażasz sobie jak się cieszę, że cię spotkałem. Chyba nie
odmówisz mi swojej pomocy?
Downar potrząsnął głową.
- Nic z tego, kochany. Przyjechałem na urlop i nie mam
zamiaru wdawać się w żadne dochodzenia. Dlatego nie wziąłem
skierowania do żadnego z naszych domów, żeby zupełnie
oderwać się od kryminalnych spraw. Chcę wreszcie odpocząć.
Mam dosyć trupów, sekcji, przesłuchań...
Sarnecki westchnął.
- Szkoda. Liczyłem na twoją pomoc. No cóż... trudno.
Nie to nie. Nie mogę cię przecież zmusić.
- Kiedy została zamordowana? - spytał Downar.
- Wczoraj wieczorem. Między dwudziestą pierwszą a
dwudziestą drugą. Uderzenie w tył głowy.
- Gdzie ją znaleziono?
- W jej pokoju na łóżku, a raczej na tapczanie.
Downar w zamyśleniu mieszał cukier w herbacie.
- Cholerna lura - mruknął.
- Co mówisz? - spytał Sarnecki.
- Nie, nic. Więc powiadasz, że znaleziono ją na tapczanie?
- Tak. Mąż ją znalazł.
- Podejrzewasz go?
Sarnecki wzruszył ramionami.
- Boja wiem. W tej chwili to jest jedyny podejrzany, ale...
- Ale nie musiał tego robić akurat tutaj - dokończył Downar.
- Właśnie. Jeżeli nawet chciał pozbyć się babki, to miał
przecież tysiąc innych możliwości, żeby to zrobić. Nie musiał jej
mordować w ich wspólnym pokoju.
Downar zapalił papierosa.
- Popełniamy obaj pewien błąd - powiedział.
- Mianowicie?
- To jest przecież najbardziej logiczna linia obrony. Mogę ci
zaręczyć, że przy najbliższej okazji profesor Skoczyń-ski powie
nam: „Ależ panowie, nie jestem głupcem, żeby popełniać
zbrodnię w takich okolicznościach. Stać mnie chyba na to, żeby
wymyślić coś inteligentniejszego". Powiedz, mi gdzie znajdował
się Skoczyński w chwili popełnienia morderstwa?
- Grał w brydża. Tu, w jadalni. Właśnie przy tym stoliku,
przy którym teraz siedzimy.
- Więc na werandzie?
-Tak.
- Wobec tego ma alibi.
- Niezupełnie. Podczas, gdy partner rozgrywał, poszedł do
swego pokoju.
- Po co?
- Twierdzi, że po chusteczkę.
- Czy jego żona była wtedy w pokoju?
- Mówi, że nie.
- A czy pokój był zamknięty na klucz?
- Nie pytałem go o to.
- Szkoda. To dosyć istotne.
Sarnecki był zdziwiony.
- Tak sądzisz?
- Sądzę, że tego rodzaju szczegóły mają znaczenie.
Chyba dobrze by było porozmawiać jeszcze z profesorem.
- Chciałbyś wziąć udział w takiej rozmowie? - ożywił się
Sarnecki.
- Nie wiem.
- Byłbym ci niesłychanie wdzięczny. Zrób to dla mnie,
Stefan. Pomóż mi. Widzisz... Będę z tobą szczery. Staram
się o przeniesienie do Warszawy. Gdyby mi się udało
rozszyfrować taką sprawę, to... Rozumiesz chyba?
- Przyjechałem do Sopotu żeby odpocząć - mruknął
Downar.
- Jeszcze odpoczniesz. Zdążysz. No co? Zgadzasz się?
Porozmawiasz z profesorem?
- A co mam robić?
Sarnecki promieniał.
- Jesteś porządny chłop. Dziękuję ci.
„Bardzo młodo został profesorem - myślał Downar. -Chyba
nie ma jeszcze czterdziestu lat. Przystojny facet... Bardzo
przystojny. Rasowa twarz. Musi mieć powodzenie u kobiet".
- Czy pan pozwoli, panie profesorze, że zadam panu kilka
pytań?
Skoczyński zwrócił spojrzenie ku mówiącemu.
- Wydaje mi się, że powiedziałem pańskiemu koledze
wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie. Ale proszę,
niech pan pyta.
- Z kim pan grał wczoraj wieczorem w brydża?
- Już mówiłem. Z panem Zanderem, z panem Wyszkowskim
i z panią Trzebińską.
- Często państwo grywali?
- Przez ostatnich parę dni codziennie po kolacji.
- Zawsze w tym samym składzie?
- Przeważnie.
- O której zaczęli państwo wczoraj grę?
- Po kolacji. Przypuszczam, że było koło ósmej.
- Wspominał mi kolega Sarnecki, że pan w trakcie gry
chodził do swego pokoju.
- Tak. Zapomniałem chusteczki do nosa i poszedłem na górę.
- O której to mogło być godzinie?
- Dokładnie nie pamiętam. Chyba parę minut po dziesiątej.
Po pierwszym robrze.
- W pokoju żony nie było?
- Nie.
- Czy drzwi od pokoju zastał pan otwarte?
-Tak.
- A światło się w pokoju paliło?
- Tak. Paliło się. Sądziłem, że żona wyszła gdzieś na chwilę,
może do łazienki...
- Czy żona pańska gdzieś się wybierała?
- Raczej nie. Powiedziała mi, że czuje się zmęczona i że chce
się wcześniej położyć.
- Czy wrócił pan do pokoju po skończonej grze?
- Nie. Mieliśmy jeszcze kończyć robra. Mój partner
rozgrywał, a ja poszedłem do pokoju po pieniądze.
- O której godzinie?
- Nie było jeszcze jedenastej. Może wcześniej. Może po
dziesiątej...
- I wtedy znalazł pan żonę...
- Tak. Nie żyła.
- Czy pan się od razu zorientował, że żona nie żyje?
- Nie mogłem w to uwierzyć, ale...
- I zszedł pan na dół, do portierni?
- Tak. Żeby sprowadzić pogotowie.
- Czy próbował pan żonę ratować?
Skoczyński jakby się trochę zmieszał.
- Nie. To znaczy... To było beznadziejne.
- Więc pan był zupełnie przekonany, że żona już nie żyje?
- Raczej tak.
- Wobec tego po co pan wzywał pogotowie?
- Wiem, że w takich wypadkach tak należy postąpić.
Poza tym miałem nadzieję, że może...
Downar z ogromnym zainteresowaniem oglądał paznokcie.
- Hm. Chciałbym jeszcze panu zadać, panie profesorze,
trochę intymne pytanie. Czy pańskie współżycie z żoną
układało się pomyślnie?
Skoczyński poruszył się niecierpliwie.
- To są moje prywatne sprawy, proszę pana. I nie mam
najmniejszego zamiaru rozmawiać na ten temat.
Z tego wszystkiego wnioskuję, że panowie podejrzewają
mnie o popełnienie tej zbrodni. Nie wydaje się panom, że to
śmieszne? Czy rzeczywiście robię wrażenie takiego głupca,
który mordowałby żonę w tego rodzaju okolicz-
nościach? Sądzę, że potrafiłbym obmyślić coś
inteligentniejszego.
Downar rzucił Sarneckiemu szybkie, wesołe spojrzenie.
- Zgadzam się z panem, panie profesorze. To nie byłoby zbyt
pomysłowe. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy w chwili, kiedy
pan wszedł do pokoju, paliło się tam światło?
- Nie. W pokoju było ciemno.
- Jest pan tego pewien?
- Zupełnie. Dokładnie pamiętam, że zobaczyłem żonę leżącą
na tapczanie. Myślałem, że śpi i dlatego zapaliłem małą lampkę
przy łóżku.
- Z tego co pan mówi wynika, że kiedy pan po raz pierwszy
przyszedł do pokoju to światło się paliło, a kiedy przyszedł pan
powtórnie, w pokoju było ciemno.
-Tak.
- I pokój był ciągle otwarty?
-Tak.
- A gdzie znajdował się klucz?
- Wydaje mi się, że tkwił w zamku. Dobrze nie pamiętam.
- Jeszcze jedno pytanie, panie profesorze. Czy pan ma tu
znajomych? Chodzi mi o znajomych z Warszawy?
- Raczej nie. Moim dawnym znajomym jest tylko mecenas
Zander. Poza tym to przygodne, wakacyjne znajomości.
- A czy pańska żona miała tu jakichś znajomych?
Skoczyński niechętnie wzruszył ramionami.
- Nie potrafię panu na to odpowiedzieć. Może i miała.
- Nie interesował się pan znajomymi żony?
- Nie.
Downar utkwił badawcze spojrzenie w twarzy profesora.
- Więc nic mi pan nie może powiedzieć na temat znajomych
żony?
- Nic.
- Z tego by wynikało, że niezbyt się pan żoną interesował.
- Powiedziałem już panu, że na te tematy nie będę z panem
rozmawiał.
Downar uśmiechnął się przepraszająco.
- Proszę mi wybaczyć. Z panem już nie będę mówił o tych
sprawach. Poszukam innego źródła informacji. Ciemne oczy
Skoczyńskiego błysnęły gniewem.
- Co to znaczy?
- To znaczy - odparł spokojnie Downar - że musimy zdobyć
pewne dane, a kto nam ich dostarczy, to obojętne.
- Chce pan słuchać tych wszystkich plotek?
- Jakich plotek?
- No, o mnie i o mojej żonie.
Downar bezradnym ruchem rozłożył ręce.
- No cóż, panie profesorze. Jeżeli nie możemy zdobyć
informacji z pierwszego źródła, to musimy ich poszukać gdzie
indziej. Niechże pan sobie wreszcie zda sprawę, że pańska żona
została zamordowana i że my prowadzimy śledztwo. Niezbędne
nam są pewne dane, które rzuciłyby trochę światła na podłoże
tej zbrodni. Bez tego nie możemy posunąć się naprzód w naszej
pracy.
- Co pan chce wiedzieć? - spytał stłumionym głosem
Skoczyński.
- Czy mogę być zupełnie szczery?
-Tak.
- A więc interesuje mnie pańskie pożycie z żoną. Skoczyński
przygryzł wargę. Na jego pociągłej, opalonej twarzy
odmalowało się wahanie.
- Moje pożycie z żoną nie układało się dobrze - powiedział
po chwili.
- Czy prowadzili państwo może sprawę rozwodową?
- Nie. Moja żona nie chciała zgodzić się na rozwód.
- Dlaczego?
- Nie wiem.
- Czy pańska żona była starsza od pana?
- Tak. O parę lat.
- Czy ma pan dzieci?
- Nie. Byliśmy bezdzietnym małżeństwem.
Downar zgasił niedopalonego papierosa.
- Dziękuję. Nie będę już pana dłużej zatrzymywał. Jeszcze
tylko ostatnie pytanie. Komu mogło zależeć na śmierci pańskiej
żony?
- Nie mam pojęcia. Ostatnio żyliśmy właściwie oddzielnie.
Łączyło nas tylko wspólne mieszkanie.
- To dlaczego przyjechali państwo tutaj?
- Żona bardzo chciała. Prosiła mnie. Załatwiła pokój.
- I pan się zgodził?
- Zgodziłem się. Później nawet tego żałowałem, bo
mieszkanie we wspólnym pokoju... Czy nie ma pan więcej
pytań?
- Nie. Na razie to wszystko. Dziękuję.
Kiedy zostali sami, Sarnecki powiedział:
- Byłeś wspaniały.
Downar uśmiechnął się.
- Daj spokój.
- No jakże. Rozpracowałeś faceta. Powiedział tyle...
- Obawiam się, że nie powiedział wszystkiego.
- Podejrzewasz go?
- W tej chwili to jest nasz podejrzany numer jeden. Innych
nie mamy.
- Jest trochę niewyraźny. To fakt - przyznał Sarnecki.
Downar zamyślił się.
- Miałbym ochotę przejść się do Orłowa na plażę -
powiedział po chwili.
- Co tam chcesz robić?
- Chciałbym odnaleźć sympatię pana profesora.
- Skąd wiesz o jej istnieniu?
- Widziałem ją. Ładna dziewczyna.
- Powiedziała ci, że jest przyjaciółką profesora?
- Nie potrzebowała mi mówić. Widziałem ich w zupełnie
niedwuznacznej sytuacji. To na pewno nie był wykład o
najnowszych wykopaliskach. Odprowadził ją do domu...
- To wiesz nawet gdzie ona mieszka?
-Tak.
- Szedłeś za nimi? - zdziwił się Sarnecki. - Dlaczego wtedy
tak cię to zainteresowało?
Downar trochę się zmieszał.
- No cóż... Muszę ci się przyznać. Próbowałem ją poderwać.
Podobała mi się. Poszedłem któregoś dnia na plażę do Orłowa i
tam poznałem ją na molo. Śliczna dziewczyna. Wcale się nie
dziwię profesorowi. Dała mi fałszywy adres, więc potem, kiedy
ją zobaczyłem ze Skoczyńskim...
- To znaczy, że ci z nią nie wyszło - uśmiechnął się Sarnecki.
- Nie bardzo. Wiesz... Ja nie lubię zbyt długo chodzić koło
tych spraw. Z wiekiem zrobiłem się leniwy. Po prostu nie chce
mi się tracić zbyt dużo energii.
- Byłoby dobrze z nią porozmawiać.
Downar kiwnął głową.
- To na pewno.
Znaleźli ją na plaży. Błękitny elastyczny kostium efektownie
podkreślał złotawą opaleniznę.
Downar spostrzegł ją z daleka i trącił przyjaciela.
- Widzisz ją? Wyciera się ręcznikiem. To ona. Ta z jasnymi
włosami.
Sarnecki gwizdnął cicho.
- Ale babka...
Podeszli bliżej.
- Dzień dobry - powiedział Downar. Ucieszyła się.
- O, pan Stefan! Dzień dobry. Dawno pana nie widziałam.
Gdzie się pan podziewał?
- Szukałem pani, ale niestety na próżno. Ten adres, który mi
pani podała, był fałszywy. Mieszka tam jakaś staruszka. Nie
wiem dlaczego tak mnie pani nabrała. Roześmiała się.
Odgarnęła włosy z czoła i powiedziała:
- Bo pan z miejsca wziął trochę za ostre tempo, a ja tego nie
lubię.
- A jakich mężczyzn pani lubi?
- Delikatnych i cierpliwych.
- O tak. Archeologia wymaga dużo cierpliwości.
Spojrzała na niego uważnie.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Może byś mnie wreszcie przedstawił - wtrącił się do
rozmowy Sarnecki.
- Ach, prawda. Bardzo przepraszam. Pani pozwoli sobie
przedstawić. To jest mój przyjaciel. Znakomity pływak.
Sarnecki mocno uścisnął dłoń dziewczyny.
- Miło mi panią poznać. Stefan dużo opowiadał mi o pani.
Uśmiechnęła się.
- O, tak dużo chyba nie mógł opowiadać. Widzieliśmy się
zaledwie dwa razy.
- Wystarczy raz panią zobaczyć, żeby mieć bardzo dużo do
opowiadania - powiedział z galanterią Sarnecki. -
Dawno pani nad morzem?
- Już trzeci tydzień.
- A gdzie pani stale mieszka?
- W Warszawie. Dlaczego pan pyta?
- Tak sobie. Z przyzwyczajenia. Lubię wiedzieć gdzie
mieszkają najpiękniejsze kobiety.
Spojrzała na niego spod rzęs.
- Zdaje się, że ma pan zamiar zdobyć moje względy
komplementami nie pierwszej świeżości.
- Och, tak trudno teraz o świeży towar - roześmiał się
Sarnecki. - A co do moich zamiarów, to przede wszystkim mam
zamiar podziwiać pani urodę.
- Jest pan niemożliwy.
- Szukałem pani wczoraj i przedwczoraj - powiedział
Downar. - Byłem wczoraj wieczorem w Orłowie. Myślałem, że
panią spotkam.
- To mogło się łatwo zdarzyć, bo ja właśnie wczoraj
wieczorem poszłam brzegiem morza na samotny spacer
w kierunku Sopotu.
- Żałuję, żeśmy się rozminęli. A o której godzinie tak pani
romantycznie spacerowała nad morzem?
- Nie pamiętam. Była chyba dziewiąta, a może później.
- No to ja właśnie o tej porze kręciłem się po Orłowie.
Tylko, że szedłem górą, nie plażą. Szkoda, żeśmy się nie
spotkali. Myślałem o pani.
- To bardzo miło z pana strony.
Downar utkwił uważne spojrzenie w niebieskich oczach
dziewczyny.
- Czy pani wie. że profesor Skoczyński przeżywa teraz
bardzo ciężkie chwile? - powiedział niespodziewanie.
- Dlaczego pan sądzi, że interesują mnie przeżycia profesora
Skoczyńskiego? - spytała.
- Bo to pani przyjaciel.
- Skąd to przypuszczenie?
- Ja mam dobre informacje, panno Sabino.
- O, wcale w to nie wątpię. Milicja powinna być dobrze
poinformowana.
- Milicja?
Roześmiała się, może trochę zbyt hałaśliwie.
- Mam wrażenie, że pan mnie nie docenia. W związku
z zamordowaniem profesorowej Skoczyńskiej spodziewałam
się odwiedzin milicji. Nie wiedziałam tylko, czy to nastąpi
dzisiaj czy jutro.
- Kto panią poinformował, że zostało popełnione
morderstwo? - spytał Sarnecki.
- O, to chyba nie jest żadna tajemnica. Na całym Wybrzeżu
o niczym innym dzisiaj się nie mówi. Ludzie lubią sensacje.
- To prawda. Ludzie lubią sensacje - przytaknął Downar. -
Cieszę się, że wyjaśniliśmy sytuację. Mam nadzieję, że już nie
będzie żadnych niedomówień.
Podniosła wysoko brwi, nadając swej twarzy wyraz
dziecinnego zdziwienia.
- A jakież tu mogą być niedomówienia?
- Chciałem powiedzieć, że zależy mi na szczerej rozmowie.
- O, to pan doskonale trafił, bo właśnie ostatnio szczerość to
moje hobby.
- Hobby? - zdziwił się Downar.
- Tak. Urozmaicam sobie życie jak mogę. Postanowiłam, że
przez kwiecień i maj nie powiem ani słowa prawdy. Teraz
przyszła kolej na szczerość. Do pierwszego września mówię
tylko i wyłącznie prawdę albo nic nie mówię.
- Widzę, że humor pani dopisuje.
- A dlaczegóż miałabym być w złym humorze?
- To prawda. Śmierć profesorowej Skoczyńskiej ułatwia
pani sytuację.
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Niewątpliwie. Jeżeli jednak panowie sądzą, że to ja
popełniłam to morderstwo, to muszę panów rozczarować.
Bardzo żałuję, ale nie mam z tym absolutnie nic wspólnego.
- Dlaczego pani przypuszcza, że możemy panią
podejrzewać? - spytał Downar.
Rzuciła mu wesołe spojrzenie.
- Zabawny pan jest. Albo pan udaje naiwnego, albo uważa
mnie pan za idiotkę. Jestem kochanką profesora
Skoczyńskiego i śmierć jego żony jest mi, oczywiście, na
rękę. Pani profesorowa nie chciała się zgodzić na rozwód, a
Robert ma w stosunku do mnie poważne zamiary. Motyw
zbrodni więc już mamy. Cały feler polega na tym, że to nie ja...
Wiem, że panom bardzo by pasowała taka koncepcja, ale ja jej
nie zabiłam.
Downar uważnie przyglądał się dziewczynie.
- Gdzie pani była wczoraj wieczorem? - spytał.
- Mówiłam już panu. Chodziłam na samotny spacer.
- Nikt pani nie widział podczas tego spaceru?
- Zapewne ktoś mnie widział, ale nikt ze znajomych.
Niestety, nie mam alibi.
- Widzę, że pani ma sporo wiadomości z dziedziny
kryminalistyki.
- Trochę. Czytuję wyłącznie powieści kryminalne. Lubię
także filmy o tej tematyce. Kiedyś nawet marzyłam o tym, żeby
pracować w milicji, ale się rozmyśliłam.
- I jaki zawód pani sobie wybrała?
- Jeszcze się nie zdecydowałam. Znam obce języki.
Czasem oprowadzam wycieczki. Pociąga mnie kariera
artystki filmowej. Lubię także malować. Trudno jest powziąć
decyzję i poświęcić się czemuś jednemu.
- A można spytać z czego pani żyje?
- Tatuś mi pomaga. Od czasu do czasu także sama coś
zarobię.
- Jak dawno zna pani profesora Skoczyńskiego?
- O, już chyba ze dwa lata.
- Gdzie go pani poznała?
- W Zakopanem. Ściślej mówiąc na Kasprowym.
- Czy żonę profesora także pani znała?
- Tylko z widzenia.
- I zapewne ze słyszenia.
- Od czasu do czasu Robert rozmawiał ze mną o niej.
- Sądzę, że nie tylko z panem Skoczyńskim rozmawiała pani
na temat jego żony. Z różnymi znajomymi chyba także. Z
przyjaciółkami...
Uśmiechnęła się.
- To zupełnie możliwe. Chyba się pan orientuje, że kobiety
lubią sobie poplotkować.
- Ciekaw jestem, co mówiono o pani Skoczyńskiej, jaką
miała opinię wśród kobiet?
- Niezbyt dobrą. Za bardzo uganiała się za mężczyznami.
Uwodziła mężów, narzeczonych. Nie potrzebowała na te rzeczy
dużo czasu. To szło błyskawicznie.
- Czy miała ostatnio przyjaciela? Nie orientuje się pani?
- Tego nie wiem. Pewnie miała.
- Ciekawe dlaczego nie chciała dać mężowi rozwodu.
- To chyba jasne. Forsa. Robert jest dosyć zamożnym
człowiekiem. Niedawno otrzymał jakiś zagraniczny spadek.
Poza tym dobrze zarabia. Ma dom, samochód... Z takich rzeczy
niełatwo się rezygnuje.
- Oczywiście. Teraz to wszystko stoi otworem przed panią.
- A pan swoje. Koniecznie chce mnie pan awansować na
morderczynię.
- Nie, niekoniecznie. Ciekaw jestem, kogo pani widziałaby w
tej roli. Jest pani taka otrzaskana z tematyką kryminalną, tyle
pani czyta. Kto, według pani, mógł popełnić tę zbrodnię?
Wzruszyła ramionami.
- Bo ja wiem. Za dużo pan ode mnie wymaga. Nie jestem
detektywem.
- To prawda. Ale załóżmy, że pani pisze powieść kryminalną
i że w tej powieści stworzyła pani podobną sytuację. Kogo
typowałaby pani na mordercę?
- Osobę najmniej podejrzaną, oczywiście.
- Kochanka męża jest osobą zbyt podejrzaną. Prawda?
Przyjrzała mu się uważnie.
- Wydaje mi się, że tak - powiedziała wolno. - Zgodnie z
zasadami, którymi kierują się autorzy powieści kryminalnych,
to powinien być ktoś stojący poza wszelkimi podejrzeniami.
Listonosz, taksówkarz, ratownik, albo...
- Albo? - podchwycił Downar.
- Bo ja wiem... Albo kierowniczka pensjonatu...
*
Wypieki na tłustej twarzy wyglądały jak namalowane. Była
bardzo zdenerwowana. Co chwila podnosiła się
z krzesła, jakby chciała uciec. Zaraz jednak siadała z
powrotem. Oddychała z wysiłkiem.
- Ja naprawdę nic nie umiem powiedzieć w tej sprawie. Ja...
ja nic nie wiem.
- Proszę się uspokoić - powiedział łagodnie Downar.
-Przecież nikt do pani nie ma żadnej pretensji. Chodzi o pewne
informacje.
- Ja nic nie wiem, absolutnie nic.
- No, coś tam pani zawsze wie.
- Nic, zupełnie nic.
Downar zapalił papierosa i przez chwilę bawił się zwęgloną
zapałką.
- Proszę mi powiedzieć od jak dawna prowadzi pani ten
dom?
- Od dziesięciu miesięcy.
- A przedtem?
- Przedtem był tutaj kierownik.
- Pytam co pani robiła, zanim objęła pani kierownictwo tego
domu?
- Byłam kierowniczką w Międzyzdrojach, w Ustroniu...
- Czy pani poznała już gdzieś profesora Skoczyńskiego i jego
żonę? Może w Ustroniu, czy w Międzyzdrojach?
- Nie. Zobaczyłam ich tutaj po raz pierwszy w życiu.
- Proszę mi powiedzieć kto tutaj dotrzymywał towarzystwa
pani Skoczyńskiej?
Poruszyła się niespokojnie.
- Ja się, proszę pana, nie interesuję tym, kto komu
dotrzymuje towarzystwa. To nie moja sprawa. Mam dosyć
swojej roboty.
- Czy pokojówki pani angażowała, czy też zastała je pani na
miejscu?
- To nowe dziewczyny. Nic nie umieją. Powiadam panu, że
nieraz mi ręce opadają.
- Więc cały personel jest nowy?
- Tak. Tylko portier... Portier jest już tutaj parę lat.
- Zadowolona pani z niego?
- Bardzo. Na wszystkim się zna. Wszystko potrafi zrobić. W
zeszłym tygodniu nawet telewizor zreperował.
Chętny, grzeczny. Goście także go chwalą. Teraz trudno o
takiego pracownika.
- Niech mi pani powie, z kim pani ostatnio widywała
profesorową Skoczyńską?
- Z różnymi ludźmi. Ja tam nie lubię robić plotek.
- My tu się nie bawimy w plotki, proszę pani - powiedział z
naciskiem Downar. - To jest śledztwo w sprawie popełnionego
morderstwa. Mam wrażenie, że pani nie rozumie powagi
sytuacji. Profesorowa Skoczyńska została zamordowana i pani,
jako kierowniczka tego domu, jest obowiązana powiedzieć
wszystko, co może rzucić jakiekolwiek światło na tę zbrodnię.
Zrobiła przerażoną minę.
- Ależ... Ja nic nie wiem. Jak Boga kocham.
- Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. W czyim
towarzystwie najczęściej widywała pani profesorową Skoczyń-
ską?
- Zdaje się. że parę razy była na spacerze z panem Ter-
nerem.
- Kto to jest pan Terner?
- Reżyser filmowy. Podobno bardzo znany. Nie słyszał pan o
nim?
- Nie. Zresztą tylu jest znanych reżyserów filmowych, że
trudno spamiętać wszystkie nazwiska. Czy ten pan Terner
przyjechał tutaj sam?
- Tak. Zajmuje pojedynczy pokój.
- Na którym piętrze?
- Na drugim. Siedemnastka.
- To obok pokoju państwa Skoczyńskich?
- Tak. Oni mają osiemnastkę.
- I twierdzi pani, że profesorowa Skoczyńska chodziła na
spacery z panem Ternerem?
- Widywałam ich razem. Kiedyś nawet na molo... Aleja nie
mówię, że coś tam było.
Downar wyjął z kieszeni notes i coś w nim zapisał.
- Czy pan Terner długo tu już przebywa? - spytał.
- Chyba ze trzy tygodnie. Dokładnie nie pamiętam.
Musiałabym sprawdzić. Jeżeli pan sobie życzy, mogę zaraz...
- Nie, nie, to w tej chwili niepotrzebne. Chciałem jeszcze
zapytać, co się stało tej pokojówce?
- Której pokojówce?
- No tej, która chodzi z obwiązaną głową.
- Ach, Cesia! Uderzyła się.
- Jak to się stało?
- Zwyczajnie. Biegła przez korytarz, a że było ciemno...
- Ciemno? Dlaczego ciemno?
- Nawaliło światło w korytarzu na drugim piętrze. Dobrze,
że mi pan przypomniał. Muszę zaraz powiedzieć Leonowi, żeby
zobaczył, co się tam stało. Nie może być ciemno w korytarzu.
Goście mi się gotowi pozabijać.
- O, właśnie - powiedział Downar. - Na razie wystarczy nam
jeden trup. Chciałbym zamienić parę słów z tą dziewczyną.
Może ją pani zawoła.
Cesia była trochę wystraszona, a trochę zaciekawiona.
Nie wiedziała czego od niej chcą. Już samo słowo „milicja"
budziło w niej zaniepokojenie.
- Gdzież to się pani tak urządziła? - spytał Downar,
wskazując zabandażowaną głowę.
- Pośliznęłam się, proszę pana i wyrżnęłam o klamkę.
O mało się nie zabiłam.
- Kiedy to się stało?
- Wczoraj wieczorem. Pobiegłam zawołać pana Ternera do
telefonu. W korytarzu było ciemno i tak jakoś...
- O której to było godzinie?
- Nie pamiętam. Może była dziewiąta. Chyba już po
dzienniku telewizyjnym.
- Czy spotkała pani kogoś na korytarzu?
- Nie, nikogo.
- Dziękuję. Jest pani wolna.
Dziewczyna zawahała się.
- Ja jeszcze tylko chciałam powiedzieć, pani kierowniczko,
że zginęło prześcieradło. Żeby potem nie było na mnie, jak z
tym masłem.
- Jakie prześcieradło?
- Prześcieradło z pokoju pana Ternera.
- Z pokoju pana Ternera?
- Tak. Dzisiaj rano miałam mu zmienić pościel, bo to już
przeszło dwa tygodnie jak przyjechał. Szukam prześcieradła,
nie ma.
Kierowniczka zdumiona spojrzała na Downara, tak jakby on
był zamieszany w zniknięcie prześcieradła, następnie zaś
przeniosła wzrok na pokojówkę.
- Co ty wygadujesz? Gdzieżby się mogło podziać
prześcieradło?
Cesia wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, proszę pani. Sama byłam zdziwiona.
Szukałam po całym pokoju, nawet na szafie.
- Czy pan Terner jest teraz u siebie? - spytał Downar.
- Nie. Widziałam jak wychodził.
- A pytała go pani o to prześcieradło?
- Nie.
- Dlaczego?
-Takjakoś... Wstydziłam się.
- Czego się tu wstydzić? - wybuchnęła kierowniczka. -Nie
ma prześcieradła, to rzecz zupełnie naturalna, że zapytasz
gościa. Co za idiotka!
- Może zajrzymy do pokoju pana Ternera? - zaproponował
Downar.
Wzięli z dyżurki klucz i poszli na drugie piętro.
Kierowniczka, nie tracąc czasu, przystąpiła do fachowej
inspekcji.
- Przecież jest prześcieradło - powiedziała surowo. - Co to
znaczy Cesiu? Co ty nam za bzdury opowiadasz? Dziewczyna
otworzyła usta. Spoglądała bezradnie to na Downara, to na
kierowniczkę.
- Rano nie było, jak Boga jedynego kocham, nie było.
- Głupie gadanie - ucięła kierowniczka.- Coś ci się
przywidziało. Chodźmy stąd.
- Chwileczkę. - Downar zbliżył się do łóżka i uważnie
obejrzał pościel. - Czy pani jest zupełnie pewna, że to jest
tutejsze prześcieradło?
- Czy tutejsze?
- No tak. Bo mnie się wydaje, że to jest zupełnie nowe
prześcieradło. Chyba jeszcze nawet nie prane.
Kierowniczka odsunęła go niecierpliwym ruchem.
- Przepraszam. Pan pozwoli. Dziwne, dziwne.
Rzeczywiście...
- Co? Co rzeczywiście...?
- No, rzeczywiście to nie jest nasze prześcieradło- My mamy
tylko lniane prześcieradła. A to... to jest... Pan ma rację. To jest
nowiutkie prześcieradło, jeszcze ani razu nie prane.
- Jest pani tego zupełnie pewna? - spytał Downar-
- Jestem zupełnie pewna. Chyba wiem jakie mamy
prześcieradła.
- A nie mówiłam, że coś nie jest w porządku - ucieszyła się
Cesia, która nabrała pewności siebie. - Rano, jak przyszłam
sprzątać, w ogóle nie było żadnego prześcieradła.
Kierowniczka podniosła pytające spojrzenie na Downara.
- Co to znaczy, panie majorze?
Uśmiechnął się.
- W każdym razie lepiej, że jest prześcieradło. Nie będzie
pani miała kłopotu z remanentem. Myślę, że możemy na tym tę
sprawę zakończyć. Chodźmy. Pan Terner nie powinien nas
tutaj zastać.
Portier zniósł walizki i postawił je koło wozu.
- Czy obie pójdą do bagażnika? - spytał.
- Tak. Jest dosyć miejsca.
W tej chwili po schodach zbiegł Downar.
- Przepraszam. Czy pan Terner?
- Tak. O co chodzi?
- Chciałbym z panem zamienić kilka słów.
- Bardzo żałuję, ale właśnie wyjeżdżam. Jak pan widzi,
pakuję się.
- Przykro mi, ale będzie pan musiał opóźnić swój wyjazd.
- A to dlaczego?
- Chyba panu wiadomo, że została zamordowana pani
Skoczyńska i że ja prowadzę dochodzenie w tej spraWie.
- Wiem, ale nie rozumiem co ja mam z tym wszystkim
wspólnego?
Downar spojrzał w duże, ciemne oczy, które w tym
momencie nic nie wyrażały.
- Wcale nie twierdzę, że pan ma z tym coś wspólnego. Sądzę
jednak, że odłoży pan swój wyjazd i poświęci mi chwilę czasu.
- Spieszę się. W Warszawie czekają na mnie ważne sprawy.
Przystępuję do kręcenia filmu.
- Rozumiem, ale mimo wszystko muszę z panem
porozmawiać - nastawał Downar. - Woli pan chyba uniknąć
oficjalnego przesłuchania w komendzie.
Opalona twarz Ternera pociemniała gniewem. Przez chwilę
wydawało się, że wybuchnie. Zapanował jednak nad
podnieceniem. Powiedział z pozornym spokojem:
- Jeżeli tak bardzo panu na tym zależy, to proszę. Jestem do
pańskiej dyspozycji. Możemy porozmawiać. Co prawda nie
wiem o czym mamy rozmawiać, ale proszę...
- Może przejdziemy do pańskiego pokoju - zaproponował
Downar. - O ile się orientuję, jeszcze nie jest zajęty. Poszli.
Downar usiadł na krześle, a Terner na łóżku.
- Więc o czym pan chciał ze mną mówić? - spytał Terner.
Jego głos ciągle brzmiał ostro, agresywnie.
Downar zdawał się tego nie dostrzegać. Uśmiechnął się
dobrotliwie.
- Chciałbym pomówić z panem o pani Skoczyńskiej.
- Niech się pan raczej zwróci do jej męża, a nie do mnie.
- Podobno dotrzymywał jej pan towarzystwa?
- Wszyscy tu sobie dotrzymujemy towarzystwa podczas
obiadu i kolacji.
- Ale nie wszyscy chodzą we dwoje na wieczorne spacery.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- To, że pan emablował panią Skoczyńską.
- Nie więcej aniżeli inne panie.
- Gratuluję. Zasłużył pan sobie na miano sopockiego
Casanovy '67. Co mógłby mi pan powiedzieć o pani
Skoczyńskiej?
- Nic ciekawego. To była bardzo przystojna kobieta.
Nie sądzę, żebym mógł powiedzieć coś więcej na jej temat.
- Od jak dawna znał pan panią Skoczyńską?
- Poznałem ją tutaj, teraz, dwa tygodnie temu.
- A przedtem nigdy pan jej nie spotkał?
- Nie.
- A czy stykał się pan może z jej mężem?
- Profesora Skoczyńskiego także poznałem dopiero tutaj.
Inna branża. Film... archeologia... Obracamy się w zupełnie
różnych środowiskach.
- Jakie jest pańskie zdanie o zamordowaniu pani
Skoczyńskiej?
Terner zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał nad
znaczeniem tego pytania.
- Moje zdanie...? No cóż... Bardzo przykra historia. To
wszystkim popsuło humory.
- I zapewne dlatego pan wyjeżdża. Bo mam wrażenie, że
miał pan dłużej tutaj pozostać.
- Tak. Miałem jeszcze tydzień posiedzieć. Otrzymałem
jednak telefon z Warszawy i muszę wracać. Okazało się, że
musimy rozpocząć zdjęcia we wcześniejszym terminie.
- Co pan robił wczoraj wieczorem? - spytał nagle Do-wnar.
- Wczoraj wieczorem? Zaraz, zaraz... Niech sobie
przypomnę. Chyba nic specjalnego. Po kolacji oglądałem
telewizję, a potem poszedłem na spacer...
- Czy sam pan był na spacerze?
- Tak, sam.
- I o której wrócił pan do swojego pokoju?
- Pewnie około dziesiątej. Dokładnej godziny nie pamiętam.
Downar zapalił papierosa i rozejrzał się.
- Nie ma u pana popielniczki? - spytał.
- Właśnie nie wiem co się stało z moją popielniczką
-powiedział Terner i także się rozejrzał po pokoju. - Gdzieś
zniknęła. Widocznie pokojówka ją zabrała.
- Jaka to była popielniczka? - zainteresował się Downar.
- Taka duża, ciężka, z grubego szkła.
- Kiedy pan ją widział po raz ostatni?
- Bo ja wiem... Chyba wczoraj.
- Dużo pan pali papierosów?
- Ostatnio przerzuciłem się na fajkę. Podobno to zdrowiej.
- A jak to było z tym prześcieradłem? - rzucił szybkie
pytanie Downar.
Kąciki ust Ternera drgnęły leciutko. Był to ledwo
dostrzegalny skurcz mięśni. Tylko bardzo uważny obserwator
mógł go zauważyć.
- O jakim prześcieradle pan mówi, panie majorze?
- O prześcieradle z pańskiego łóżka.
- Nie rozumiem...
- Pokojówka, która tu sprząta, twierdzi, że z pańskiego łóżka
zginęło prześcieradło.
Terner odsłonił kołdrę.
- Przecież jest prześcieradło.
- Tak, ale podobno tutejsze prześcieradła wyglądają inaczej.
Zarówno pokojówka, jak i kierowniczka twierdzą, że to jest
nowe prześcieradło, nawet jeszcze nieprane.
- Co za idiotki! - wybuchnął Terner. - Więc z tego
wynikałoby, że ja kupiłem nowe prześcieradło. A cóż wobec
tego zrobiłem z tamtym?
- Tego nie wiem - powiedział spokojnie Downar.
Twarz Ternera nabiegła krwią.
- Co to wszystko znaczy, do wszystkich diabłów? Chyba pan
nie ma zamiaru zwracać uwagi na to, co plotą te kretynki. Ja
naprawdę nie mam czasu na tego rodzaju rozmowy.
Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego, że będę z
panem rozmawiał o prześcieradłach. Przecież to kompletny
nonsens.
- Czy pan jest żonaty? - spytał pozornie bez związku
Downar.
- Tak, jestem żonaty.
- A dlaczego nie wyjechał pan z żoną na urlop?
- Tak się złożyło. Moja żona wybierała się od dawna
z koleżankami na plener, a ja chciałem odetchnąć morskim
powietrzem.
- Czy pańska żona jest malarką?
-Tak.
- Hm - Downar zgasił papierosa o podeszwę i wsunął
niedopałek do pudełka z zapałkami. - No tak... A wracając do
tego prześcieradła...
- Niechże pan wreszcie da spokój z prześcieradłami!
-żachnął się Terner. - To przecież nie ma najmniejszego sensu.
- Ale jeżeli kierowniczka twierdzi, że to nie jest tutejsze
prześcieradło... - upierał się Downar.
Terner pogardliwie wzruszył ramionami.
- Chyba już się pan zdążył zorientować, z kim pan ma do
czynienia. Przecież to skończona idiotka.
- Mam wrażenie, że pan wydaje zbyt autorytatywne sądy o
swych bliźnich - uśmiechnął się Downar. - Więc pan stanowczo
twierdzi, że nie zamieniał pan tego prześcieradła?
- Oczywiście, że nie zamieniałem. Po jakiego diabła
miałbym to robić?
Downar zamyślił się.
- Tak. To byłoby rzeczywiście dosyć dziwne.
- Czy mogę uważać naszą rozmowę za skończoną? -spytał
Terner.
- Tak. Na razie dziękuję panu.
- I nie ma pan nic przeciwko temu, żebym wyjechał?
Downar miał zakłopotaną minę.
- Nie mogę pana zatrzymywać - powiedział - byłbym jednak
bardzo zobowiązany, gdyby pan zechciał zatrzymać się do jutra.
To przecież kwestia jednej nocy.
Terner wykonał niecierpliwy ruch ręką.
- Nie rozumiem o co panu chodzi. Czego pan się właściwie
po mnie spodziewa? Bardzo żałuję, ale muszę być w
Warszawie. Czekają na mnie.
Downar rozłożył ręce.
- No cóż, trudno. Życzę szczęśliwej podróży. W razie
potrzeby odnajdę pana w Warszawie.
Po kolacji Downar spotkał się z Sarneckim. Poszli na
molo.
Noc była ciemna. Chmury zasłoniły gwiazdy. Dął zachodni
wiatr, zwiastując niepogodę.
Usiedli na ławce i wpatrywali się w migocące światła
dalekiego portu. Milczeli-Pierwszy odezwał się Sarnecki:
- No i co?
Downar wzruszył ramionami.
- Ano nic. Niedaleko żeśmy ujechali.
- Co sądzisz o tym filmowcu?
- To dosyć podejrzana sprawa.
- Może nie trzeba było go wypuszczać?
- Nie było podstaw, żeby go zatrzymać. Co do tego
prześcieradła, to mogła się mylić zarówno pokojówka, jak i
kierowniczka. Wiesz przecież, że w takich sytuacjach ludzie
wymyślają najrozmaitsze historyjki, nieraz w najlepszej wierze.
Powiedz mi, Michał, czyś ty przesłuchiwał portiera?
ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI NIEUDANY URLOP MAJORA DOWNARA
ROZDZIAŁ I Portier był krótkowidzem. Do czytania zdejmował okulary. Wieczorem, kiedy już nikt nie interesował się gazetami, zasiadał w swojej dyżurce i uważnie studiował całą prasę. Przede wszystkim kronikę sportową i wiadomości polityczne. Drzwi wejściowe zamykał o dziesiątej. Po tej godzinie spóźnieni pensjonariusze musieli dzwonić. Tuż nad sobą posłyszał przyspieszony oddech. Podniósł głowę znad „Głosu Wybrzeża". Zobaczył bladą, przerażoną twarz. - Co się stało, panie profesorze? - Pogotowie...! Natychmiast...! - Ktoś zachorował? - Proszę natychmiast wezwać pogotowie. Moja żona... Lekarz, młody, szczupły blondyn o ascetycznej twarzy, bezradnie pokręcił głową. - Niestety, nic pomóc nie mogę. Nie żyje. Gdzie jest telefon? Połączył się z komendą milicji i czekał, paląc papierosy. Był zdenerwowany. Przyjechał radiowóz. Porucznik Wojnar wbiegł do hallu. Średniego wzrostu, ruchy miał szybkie, zdecydowane. Towarzyszył mu sierżant. - Co tu się stało, panie doktorze? - Morderstwo. - Kto został zamordowany? - Profesorowa Skoczyńska. - Przyczyna zgonu? - Silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy. Pęknięcie podstawy czaszki. - Chciałbym obejrzeć zwłoki. - Drugie piętro. Pokój osiemnaście. - Czas zgonu?
- To się stało niedawno. - Lekarz spojrzał na zegarek. - W tej chwili jest dziesięć po jedenastej. Sądzę, że morderstwa dokonano między dziewiątą a dziesiątą. - Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą -skorygował go porucznik. - Czy napisał pan swoje orzeczenie? - Tak. Zostawiłem u portiera. Sądzę, że nie jestem już panu potrzebny, panie poruczniku... - Na razie nie. Dziękuję. Resztę załatwi nasz lekarz z zakładu medycyny sądowej. Porucznik skinął głową na pożegnanie i zwrócił się do sierżanta. - Połączcie się z komendą. Ja skoczę na górę. Downar dowiedział się o wszystkim dopiero na drugi dzień. Przyszedł na obiad jak zwykle około trzeciej. Od razu wyczuł jakieś niecodzienne podniecenie. Nie zwracał na to jednak specjalnej uwagi i o nic nie pytał. Z apetytem zjadł zupę owocową i potężny befsztyk. Przy deserze spostrzegł wchodzącego na salę Sarneckiego. - Cześć, Michał. Ty także na obiadek? Sarnecki usiadł i wyjął z kieszeni papierosy. - Paskudna sprawa - powiedział. - Jaka sprawa? - To ty nic nie wiesz? - Co mam wiedzieć? - Wczoraj wieczorem zamordowano tu jedną babkę. Downar z niedowierzaniem spojrzał na przyjaciela. - Co ty wygadujesz? - To co słyszysz. Wczoraj wieczorem zamordowano profesorową Skoczyńską. - Żonę tego archeologa? - Tak. Znałeś ją? - Poznałem ją tutaj. Przystojna babka. Nieprawdopodobne... - A jednak to fakt. Prowadzę dochodzenie w tej sprawie. Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że cię spotkałem. Chyba nie odmówisz mi swojej pomocy? Downar potrząsnął głową. - Nic z tego, kochany. Przyjechałem na urlop i nie mam
zamiaru wdawać się w żadne dochodzenia. Dlatego nie wziąłem skierowania do żadnego z naszych domów, żeby zupełnie oderwać się od kryminalnych spraw. Chcę wreszcie odpocząć. Mam dosyć trupów, sekcji, przesłuchań... Sarnecki westchnął. - Szkoda. Liczyłem na twoją pomoc. No cóż... trudno. Nie to nie. Nie mogę cię przecież zmusić. - Kiedy została zamordowana? - spytał Downar. - Wczoraj wieczorem. Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą. Uderzenie w tył głowy. - Gdzie ją znaleziono? - W jej pokoju na łóżku, a raczej na tapczanie. Downar w zamyśleniu mieszał cukier w herbacie. - Cholerna lura - mruknął. - Co mówisz? - spytał Sarnecki. - Nie, nic. Więc powiadasz, że znaleziono ją na tapczanie? - Tak. Mąż ją znalazł. - Podejrzewasz go? Sarnecki wzruszył ramionami. - Boja wiem. W tej chwili to jest jedyny podejrzany, ale... - Ale nie musiał tego robić akurat tutaj - dokończył Downar. - Właśnie. Jeżeli nawet chciał pozbyć się babki, to miał przecież tysiąc innych możliwości, żeby to zrobić. Nie musiał jej mordować w ich wspólnym pokoju. Downar zapalił papierosa. - Popełniamy obaj pewien błąd - powiedział. - Mianowicie? - To jest przecież najbardziej logiczna linia obrony. Mogę ci zaręczyć, że przy najbliższej okazji profesor Skoczyń-ski powie nam: „Ależ panowie, nie jestem głupcem, żeby popełniać zbrodnię w takich okolicznościach. Stać mnie chyba na to, żeby wymyślić coś inteligentniejszego". Powiedz, mi gdzie znajdował się Skoczyński w chwili popełnienia morderstwa? - Grał w brydża. Tu, w jadalni. Właśnie przy tym stoliku, przy którym teraz siedzimy. - Więc na werandzie? -Tak.
- Wobec tego ma alibi. - Niezupełnie. Podczas, gdy partner rozgrywał, poszedł do swego pokoju. - Po co? - Twierdzi, że po chusteczkę. - Czy jego żona była wtedy w pokoju? - Mówi, że nie. - A czy pokój był zamknięty na klucz? - Nie pytałem go o to. - Szkoda. To dosyć istotne. Sarnecki był zdziwiony. - Tak sądzisz? - Sądzę, że tego rodzaju szczegóły mają znaczenie. Chyba dobrze by było porozmawiać jeszcze z profesorem. - Chciałbyś wziąć udział w takiej rozmowie? - ożywił się Sarnecki. - Nie wiem. - Byłbym ci niesłychanie wdzięczny. Zrób to dla mnie, Stefan. Pomóż mi. Widzisz... Będę z tobą szczery. Staram się o przeniesienie do Warszawy. Gdyby mi się udało rozszyfrować taką sprawę, to... Rozumiesz chyba? - Przyjechałem do Sopotu żeby odpocząć - mruknął Downar. - Jeszcze odpoczniesz. Zdążysz. No co? Zgadzasz się? Porozmawiasz z profesorem? - A co mam robić? Sarnecki promieniał. - Jesteś porządny chłop. Dziękuję ci. „Bardzo młodo został profesorem - myślał Downar. -Chyba nie ma jeszcze czterdziestu lat. Przystojny facet... Bardzo przystojny. Rasowa twarz. Musi mieć powodzenie u kobiet". - Czy pan pozwoli, panie profesorze, że zadam panu kilka pytań? Skoczyński zwrócił spojrzenie ku mówiącemu. - Wydaje mi się, że powiedziałem pańskiemu koledze wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie. Ale proszę, niech pan pyta.
- Z kim pan grał wczoraj wieczorem w brydża? - Już mówiłem. Z panem Zanderem, z panem Wyszkowskim i z panią Trzebińską. - Często państwo grywali? - Przez ostatnich parę dni codziennie po kolacji. - Zawsze w tym samym składzie? - Przeważnie. - O której zaczęli państwo wczoraj grę? - Po kolacji. Przypuszczam, że było koło ósmej. - Wspominał mi kolega Sarnecki, że pan w trakcie gry chodził do swego pokoju. - Tak. Zapomniałem chusteczki do nosa i poszedłem na górę. - O której to mogło być godzinie? - Dokładnie nie pamiętam. Chyba parę minut po dziesiątej. Po pierwszym robrze. - W pokoju żony nie było? - Nie. - Czy drzwi od pokoju zastał pan otwarte? -Tak. - A światło się w pokoju paliło? - Tak. Paliło się. Sądziłem, że żona wyszła gdzieś na chwilę, może do łazienki... - Czy żona pańska gdzieś się wybierała? - Raczej nie. Powiedziała mi, że czuje się zmęczona i że chce się wcześniej położyć. - Czy wrócił pan do pokoju po skończonej grze? - Nie. Mieliśmy jeszcze kończyć robra. Mój partner rozgrywał, a ja poszedłem do pokoju po pieniądze. - O której godzinie? - Nie było jeszcze jedenastej. Może wcześniej. Może po dziesiątej... - I wtedy znalazł pan żonę... - Tak. Nie żyła. - Czy pan się od razu zorientował, że żona nie żyje? - Nie mogłem w to uwierzyć, ale... - I zszedł pan na dół, do portierni? - Tak. Żeby sprowadzić pogotowie.
- Czy próbował pan żonę ratować? Skoczyński jakby się trochę zmieszał. - Nie. To znaczy... To było beznadziejne. - Więc pan był zupełnie przekonany, że żona już nie żyje? - Raczej tak. - Wobec tego po co pan wzywał pogotowie? - Wiem, że w takich wypadkach tak należy postąpić. Poza tym miałem nadzieję, że może... Downar z ogromnym zainteresowaniem oglądał paznokcie. - Hm. Chciałbym jeszcze panu zadać, panie profesorze, trochę intymne pytanie. Czy pańskie współżycie z żoną układało się pomyślnie? Skoczyński poruszył się niecierpliwie. - To są moje prywatne sprawy, proszę pana. I nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać na ten temat. Z tego wszystkiego wnioskuję, że panowie podejrzewają mnie o popełnienie tej zbrodni. Nie wydaje się panom, że to śmieszne? Czy rzeczywiście robię wrażenie takiego głupca, który mordowałby żonę w tego rodzaju okolicz- nościach? Sądzę, że potrafiłbym obmyślić coś inteligentniejszego. Downar rzucił Sarneckiemu szybkie, wesołe spojrzenie. - Zgadzam się z panem, panie profesorze. To nie byłoby zbyt pomysłowe. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy w chwili, kiedy pan wszedł do pokoju, paliło się tam światło? - Nie. W pokoju było ciemno. - Jest pan tego pewien? - Zupełnie. Dokładnie pamiętam, że zobaczyłem żonę leżącą na tapczanie. Myślałem, że śpi i dlatego zapaliłem małą lampkę przy łóżku. - Z tego co pan mówi wynika, że kiedy pan po raz pierwszy przyszedł do pokoju to światło się paliło, a kiedy przyszedł pan powtórnie, w pokoju było ciemno. -Tak. - I pokój był ciągle otwarty? -Tak. - A gdzie znajdował się klucz?
- Wydaje mi się, że tkwił w zamku. Dobrze nie pamiętam. - Jeszcze jedno pytanie, panie profesorze. Czy pan ma tu znajomych? Chodzi mi o znajomych z Warszawy? - Raczej nie. Moim dawnym znajomym jest tylko mecenas Zander. Poza tym to przygodne, wakacyjne znajomości. - A czy pańska żona miała tu jakichś znajomych? Skoczyński niechętnie wzruszył ramionami. - Nie potrafię panu na to odpowiedzieć. Może i miała. - Nie interesował się pan znajomymi żony? - Nie. Downar utkwił badawcze spojrzenie w twarzy profesora. - Więc nic mi pan nie może powiedzieć na temat znajomych żony? - Nic. - Z tego by wynikało, że niezbyt się pan żoną interesował. - Powiedziałem już panu, że na te tematy nie będę z panem rozmawiał. Downar uśmiechnął się przepraszająco. - Proszę mi wybaczyć. Z panem już nie będę mówił o tych sprawach. Poszukam innego źródła informacji. Ciemne oczy Skoczyńskiego błysnęły gniewem. - Co to znaczy? - To znaczy - odparł spokojnie Downar - że musimy zdobyć pewne dane, a kto nam ich dostarczy, to obojętne. - Chce pan słuchać tych wszystkich plotek? - Jakich plotek? - No, o mnie i o mojej żonie. Downar bezradnym ruchem rozłożył ręce. - No cóż, panie profesorze. Jeżeli nie możemy zdobyć informacji z pierwszego źródła, to musimy ich poszukać gdzie indziej. Niechże pan sobie wreszcie zda sprawę, że pańska żona została zamordowana i że my prowadzimy śledztwo. Niezbędne nam są pewne dane, które rzuciłyby trochę światła na podłoże tej zbrodni. Bez tego nie możemy posunąć się naprzód w naszej pracy. - Co pan chce wiedzieć? - spytał stłumionym głosem Skoczyński.
- Czy mogę być zupełnie szczery? -Tak. - A więc interesuje mnie pańskie pożycie z żoną. Skoczyński przygryzł wargę. Na jego pociągłej, opalonej twarzy odmalowało się wahanie. - Moje pożycie z żoną nie układało się dobrze - powiedział po chwili. - Czy prowadzili państwo może sprawę rozwodową? - Nie. Moja żona nie chciała zgodzić się na rozwód. - Dlaczego? - Nie wiem. - Czy pańska żona była starsza od pana? - Tak. O parę lat. - Czy ma pan dzieci? - Nie. Byliśmy bezdzietnym małżeństwem. Downar zgasił niedopalonego papierosa. - Dziękuję. Nie będę już pana dłużej zatrzymywał. Jeszcze tylko ostatnie pytanie. Komu mogło zależeć na śmierci pańskiej żony? - Nie mam pojęcia. Ostatnio żyliśmy właściwie oddzielnie. Łączyło nas tylko wspólne mieszkanie. - To dlaczego przyjechali państwo tutaj? - Żona bardzo chciała. Prosiła mnie. Załatwiła pokój. - I pan się zgodził? - Zgodziłem się. Później nawet tego żałowałem, bo mieszkanie we wspólnym pokoju... Czy nie ma pan więcej pytań? - Nie. Na razie to wszystko. Dziękuję. Kiedy zostali sami, Sarnecki powiedział: - Byłeś wspaniały. Downar uśmiechnął się. - Daj spokój. - No jakże. Rozpracowałeś faceta. Powiedział tyle... - Obawiam się, że nie powiedział wszystkiego. - Podejrzewasz go? - W tej chwili to jest nasz podejrzany numer jeden. Innych nie mamy.
- Jest trochę niewyraźny. To fakt - przyznał Sarnecki. Downar zamyślił się. - Miałbym ochotę przejść się do Orłowa na plażę - powiedział po chwili. - Co tam chcesz robić? - Chciałbym odnaleźć sympatię pana profesora. - Skąd wiesz o jej istnieniu? - Widziałem ją. Ładna dziewczyna. - Powiedziała ci, że jest przyjaciółką profesora? - Nie potrzebowała mi mówić. Widziałem ich w zupełnie niedwuznacznej sytuacji. To na pewno nie był wykład o najnowszych wykopaliskach. Odprowadził ją do domu... - To wiesz nawet gdzie ona mieszka? -Tak. - Szedłeś za nimi? - zdziwił się Sarnecki. - Dlaczego wtedy tak cię to zainteresowało? Downar trochę się zmieszał. - No cóż... Muszę ci się przyznać. Próbowałem ją poderwać. Podobała mi się. Poszedłem któregoś dnia na plażę do Orłowa i tam poznałem ją na molo. Śliczna dziewczyna. Wcale się nie dziwię profesorowi. Dała mi fałszywy adres, więc potem, kiedy ją zobaczyłem ze Skoczyńskim... - To znaczy, że ci z nią nie wyszło - uśmiechnął się Sarnecki. - Nie bardzo. Wiesz... Ja nie lubię zbyt długo chodzić koło tych spraw. Z wiekiem zrobiłem się leniwy. Po prostu nie chce mi się tracić zbyt dużo energii. - Byłoby dobrze z nią porozmawiać. Downar kiwnął głową. - To na pewno. Znaleźli ją na plaży. Błękitny elastyczny kostium efektownie podkreślał złotawą opaleniznę. Downar spostrzegł ją z daleka i trącił przyjaciela. - Widzisz ją? Wyciera się ręcznikiem. To ona. Ta z jasnymi włosami. Sarnecki gwizdnął cicho. - Ale babka... Podeszli bliżej.
- Dzień dobry - powiedział Downar. Ucieszyła się. - O, pan Stefan! Dzień dobry. Dawno pana nie widziałam. Gdzie się pan podziewał? - Szukałem pani, ale niestety na próżno. Ten adres, który mi pani podała, był fałszywy. Mieszka tam jakaś staruszka. Nie wiem dlaczego tak mnie pani nabrała. Roześmiała się. Odgarnęła włosy z czoła i powiedziała: - Bo pan z miejsca wziął trochę za ostre tempo, a ja tego nie lubię. - A jakich mężczyzn pani lubi? - Delikatnych i cierpliwych. - O tak. Archeologia wymaga dużo cierpliwości. Spojrzała na niego uważnie. - Co pan chce przez to powiedzieć? - Może byś mnie wreszcie przedstawił - wtrącił się do rozmowy Sarnecki. - Ach, prawda. Bardzo przepraszam. Pani pozwoli sobie przedstawić. To jest mój przyjaciel. Znakomity pływak. Sarnecki mocno uścisnął dłoń dziewczyny. - Miło mi panią poznać. Stefan dużo opowiadał mi o pani. Uśmiechnęła się. - O, tak dużo chyba nie mógł opowiadać. Widzieliśmy się zaledwie dwa razy. - Wystarczy raz panią zobaczyć, żeby mieć bardzo dużo do opowiadania - powiedział z galanterią Sarnecki. - Dawno pani nad morzem? - Już trzeci tydzień. - A gdzie pani stale mieszka? - W Warszawie. Dlaczego pan pyta? - Tak sobie. Z przyzwyczajenia. Lubię wiedzieć gdzie mieszkają najpiękniejsze kobiety. Spojrzała na niego spod rzęs. - Zdaje się, że ma pan zamiar zdobyć moje względy komplementami nie pierwszej świeżości. - Och, tak trudno teraz o świeży towar - roześmiał się Sarnecki. - A co do moich zamiarów, to przede wszystkim mam zamiar podziwiać pani urodę.
- Jest pan niemożliwy. - Szukałem pani wczoraj i przedwczoraj - powiedział Downar. - Byłem wczoraj wieczorem w Orłowie. Myślałem, że panią spotkam. - To mogło się łatwo zdarzyć, bo ja właśnie wczoraj wieczorem poszłam brzegiem morza na samotny spacer w kierunku Sopotu. - Żałuję, żeśmy się rozminęli. A o której godzinie tak pani romantycznie spacerowała nad morzem? - Nie pamiętam. Była chyba dziewiąta, a może później. - No to ja właśnie o tej porze kręciłem się po Orłowie. Tylko, że szedłem górą, nie plażą. Szkoda, żeśmy się nie spotkali. Myślałem o pani. - To bardzo miło z pana strony. Downar utkwił uważne spojrzenie w niebieskich oczach dziewczyny. - Czy pani wie. że profesor Skoczyński przeżywa teraz bardzo ciężkie chwile? - powiedział niespodziewanie. - Dlaczego pan sądzi, że interesują mnie przeżycia profesora Skoczyńskiego? - spytała. - Bo to pani przyjaciel. - Skąd to przypuszczenie? - Ja mam dobre informacje, panno Sabino. - O, wcale w to nie wątpię. Milicja powinna być dobrze poinformowana. - Milicja? Roześmiała się, może trochę zbyt hałaśliwie. - Mam wrażenie, że pan mnie nie docenia. W związku z zamordowaniem profesorowej Skoczyńskiej spodziewałam się odwiedzin milicji. Nie wiedziałam tylko, czy to nastąpi dzisiaj czy jutro. - Kto panią poinformował, że zostało popełnione morderstwo? - spytał Sarnecki. - O, to chyba nie jest żadna tajemnica. Na całym Wybrzeżu o niczym innym dzisiaj się nie mówi. Ludzie lubią sensacje. - To prawda. Ludzie lubią sensacje - przytaknął Downar. - Cieszę się, że wyjaśniliśmy sytuację. Mam nadzieję, że już nie
będzie żadnych niedomówień. Podniosła wysoko brwi, nadając swej twarzy wyraz dziecinnego zdziwienia. - A jakież tu mogą być niedomówienia? - Chciałem powiedzieć, że zależy mi na szczerej rozmowie. - O, to pan doskonale trafił, bo właśnie ostatnio szczerość to moje hobby. - Hobby? - zdziwił się Downar. - Tak. Urozmaicam sobie życie jak mogę. Postanowiłam, że przez kwiecień i maj nie powiem ani słowa prawdy. Teraz przyszła kolej na szczerość. Do pierwszego września mówię tylko i wyłącznie prawdę albo nic nie mówię. - Widzę, że humor pani dopisuje. - A dlaczegóż miałabym być w złym humorze? - To prawda. Śmierć profesorowej Skoczyńskiej ułatwia pani sytuację. Uśmiechnęła się i skinęła głową. - Niewątpliwie. Jeżeli jednak panowie sądzą, że to ja popełniłam to morderstwo, to muszę panów rozczarować. Bardzo żałuję, ale nie mam z tym absolutnie nic wspólnego. - Dlaczego pani przypuszcza, że możemy panią podejrzewać? - spytał Downar. Rzuciła mu wesołe spojrzenie. - Zabawny pan jest. Albo pan udaje naiwnego, albo uważa mnie pan za idiotkę. Jestem kochanką profesora Skoczyńskiego i śmierć jego żony jest mi, oczywiście, na rękę. Pani profesorowa nie chciała się zgodzić na rozwód, a Robert ma w stosunku do mnie poważne zamiary. Motyw zbrodni więc już mamy. Cały feler polega na tym, że to nie ja... Wiem, że panom bardzo by pasowała taka koncepcja, ale ja jej nie zabiłam. Downar uważnie przyglądał się dziewczynie. - Gdzie pani była wczoraj wieczorem? - spytał. - Mówiłam już panu. Chodziłam na samotny spacer. - Nikt pani nie widział podczas tego spaceru? - Zapewne ktoś mnie widział, ale nikt ze znajomych. Niestety, nie mam alibi.
- Widzę, że pani ma sporo wiadomości z dziedziny kryminalistyki. - Trochę. Czytuję wyłącznie powieści kryminalne. Lubię także filmy o tej tematyce. Kiedyś nawet marzyłam o tym, żeby pracować w milicji, ale się rozmyśliłam. - I jaki zawód pani sobie wybrała? - Jeszcze się nie zdecydowałam. Znam obce języki. Czasem oprowadzam wycieczki. Pociąga mnie kariera artystki filmowej. Lubię także malować. Trudno jest powziąć decyzję i poświęcić się czemuś jednemu. - A można spytać z czego pani żyje? - Tatuś mi pomaga. Od czasu do czasu także sama coś zarobię. - Jak dawno zna pani profesora Skoczyńskiego? - O, już chyba ze dwa lata. - Gdzie go pani poznała? - W Zakopanem. Ściślej mówiąc na Kasprowym. - Czy żonę profesora także pani znała? - Tylko z widzenia. - I zapewne ze słyszenia. - Od czasu do czasu Robert rozmawiał ze mną o niej. - Sądzę, że nie tylko z panem Skoczyńskim rozmawiała pani na temat jego żony. Z różnymi znajomymi chyba także. Z przyjaciółkami... Uśmiechnęła się. - To zupełnie możliwe. Chyba się pan orientuje, że kobiety lubią sobie poplotkować. - Ciekaw jestem, co mówiono o pani Skoczyńskiej, jaką miała opinię wśród kobiet? - Niezbyt dobrą. Za bardzo uganiała się za mężczyznami. Uwodziła mężów, narzeczonych. Nie potrzebowała na te rzeczy dużo czasu. To szło błyskawicznie. - Czy miała ostatnio przyjaciela? Nie orientuje się pani? - Tego nie wiem. Pewnie miała. - Ciekawe dlaczego nie chciała dać mężowi rozwodu. - To chyba jasne. Forsa. Robert jest dosyć zamożnym człowiekiem. Niedawno otrzymał jakiś zagraniczny spadek.
Poza tym dobrze zarabia. Ma dom, samochód... Z takich rzeczy niełatwo się rezygnuje. - Oczywiście. Teraz to wszystko stoi otworem przed panią. - A pan swoje. Koniecznie chce mnie pan awansować na morderczynię. - Nie, niekoniecznie. Ciekaw jestem, kogo pani widziałaby w tej roli. Jest pani taka otrzaskana z tematyką kryminalną, tyle pani czyta. Kto, według pani, mógł popełnić tę zbrodnię? Wzruszyła ramionami. - Bo ja wiem. Za dużo pan ode mnie wymaga. Nie jestem detektywem. - To prawda. Ale załóżmy, że pani pisze powieść kryminalną i że w tej powieści stworzyła pani podobną sytuację. Kogo typowałaby pani na mordercę? - Osobę najmniej podejrzaną, oczywiście. - Kochanka męża jest osobą zbyt podejrzaną. Prawda? Przyjrzała mu się uważnie. - Wydaje mi się, że tak - powiedziała wolno. - Zgodnie z zasadami, którymi kierują się autorzy powieści kryminalnych, to powinien być ktoś stojący poza wszelkimi podejrzeniami. Listonosz, taksówkarz, ratownik, albo... - Albo? - podchwycił Downar. - Bo ja wiem... Albo kierowniczka pensjonatu... * Wypieki na tłustej twarzy wyglądały jak namalowane. Była bardzo zdenerwowana. Co chwila podnosiła się z krzesła, jakby chciała uciec. Zaraz jednak siadała z powrotem. Oddychała z wysiłkiem. - Ja naprawdę nic nie umiem powiedzieć w tej sprawie. Ja... ja nic nie wiem. - Proszę się uspokoić - powiedział łagodnie Downar. -Przecież nikt do pani nie ma żadnej pretensji. Chodzi o pewne informacje. - Ja nic nie wiem, absolutnie nic. - No, coś tam pani zawsze wie. - Nic, zupełnie nic. Downar zapalił papierosa i przez chwilę bawił się zwęgloną
zapałką. - Proszę mi powiedzieć od jak dawna prowadzi pani ten dom? - Od dziesięciu miesięcy. - A przedtem? - Przedtem był tutaj kierownik. - Pytam co pani robiła, zanim objęła pani kierownictwo tego domu? - Byłam kierowniczką w Międzyzdrojach, w Ustroniu... - Czy pani poznała już gdzieś profesora Skoczyńskiego i jego żonę? Może w Ustroniu, czy w Międzyzdrojach? - Nie. Zobaczyłam ich tutaj po raz pierwszy w życiu. - Proszę mi powiedzieć kto tutaj dotrzymywał towarzystwa pani Skoczyńskiej? Poruszyła się niespokojnie. - Ja się, proszę pana, nie interesuję tym, kto komu dotrzymuje towarzystwa. To nie moja sprawa. Mam dosyć swojej roboty. - Czy pokojówki pani angażowała, czy też zastała je pani na miejscu? - To nowe dziewczyny. Nic nie umieją. Powiadam panu, że nieraz mi ręce opadają. - Więc cały personel jest nowy? - Tak. Tylko portier... Portier jest już tutaj parę lat. - Zadowolona pani z niego? - Bardzo. Na wszystkim się zna. Wszystko potrafi zrobić. W zeszłym tygodniu nawet telewizor zreperował. Chętny, grzeczny. Goście także go chwalą. Teraz trudno o takiego pracownika. - Niech mi pani powie, z kim pani ostatnio widywała profesorową Skoczyńską? - Z różnymi ludźmi. Ja tam nie lubię robić plotek. - My tu się nie bawimy w plotki, proszę pani - powiedział z naciskiem Downar. - To jest śledztwo w sprawie popełnionego morderstwa. Mam wrażenie, że pani nie rozumie powagi sytuacji. Profesorowa Skoczyńska została zamordowana i pani, jako kierowniczka tego domu, jest obowiązana powiedzieć
wszystko, co może rzucić jakiekolwiek światło na tę zbrodnię. Zrobiła przerażoną minę. - Ależ... Ja nic nie wiem. Jak Boga kocham. - Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. W czyim towarzystwie najczęściej widywała pani profesorową Skoczyń- ską? - Zdaje się. że parę razy była na spacerze z panem Ter- nerem. - Kto to jest pan Terner? - Reżyser filmowy. Podobno bardzo znany. Nie słyszał pan o nim? - Nie. Zresztą tylu jest znanych reżyserów filmowych, że trudno spamiętać wszystkie nazwiska. Czy ten pan Terner przyjechał tutaj sam? - Tak. Zajmuje pojedynczy pokój. - Na którym piętrze? - Na drugim. Siedemnastka. - To obok pokoju państwa Skoczyńskich? - Tak. Oni mają osiemnastkę. - I twierdzi pani, że profesorowa Skoczyńska chodziła na spacery z panem Ternerem? - Widywałam ich razem. Kiedyś nawet na molo... Aleja nie mówię, że coś tam było. Downar wyjął z kieszeni notes i coś w nim zapisał. - Czy pan Terner długo tu już przebywa? - spytał. - Chyba ze trzy tygodnie. Dokładnie nie pamiętam. Musiałabym sprawdzić. Jeżeli pan sobie życzy, mogę zaraz... - Nie, nie, to w tej chwili niepotrzebne. Chciałem jeszcze zapytać, co się stało tej pokojówce? - Której pokojówce? - No tej, która chodzi z obwiązaną głową. - Ach, Cesia! Uderzyła się. - Jak to się stało? - Zwyczajnie. Biegła przez korytarz, a że było ciemno... - Ciemno? Dlaczego ciemno? - Nawaliło światło w korytarzu na drugim piętrze. Dobrze, że mi pan przypomniał. Muszę zaraz powiedzieć Leonowi, żeby
zobaczył, co się tam stało. Nie może być ciemno w korytarzu. Goście mi się gotowi pozabijać. - O, właśnie - powiedział Downar. - Na razie wystarczy nam jeden trup. Chciałbym zamienić parę słów z tą dziewczyną. Może ją pani zawoła. Cesia była trochę wystraszona, a trochę zaciekawiona. Nie wiedziała czego od niej chcą. Już samo słowo „milicja" budziło w niej zaniepokojenie. - Gdzież to się pani tak urządziła? - spytał Downar, wskazując zabandażowaną głowę. - Pośliznęłam się, proszę pana i wyrżnęłam o klamkę. O mało się nie zabiłam. - Kiedy to się stało? - Wczoraj wieczorem. Pobiegłam zawołać pana Ternera do telefonu. W korytarzu było ciemno i tak jakoś... - O której to było godzinie? - Nie pamiętam. Może była dziewiąta. Chyba już po dzienniku telewizyjnym. - Czy spotkała pani kogoś na korytarzu? - Nie, nikogo. - Dziękuję. Jest pani wolna. Dziewczyna zawahała się. - Ja jeszcze tylko chciałam powiedzieć, pani kierowniczko, że zginęło prześcieradło. Żeby potem nie było na mnie, jak z tym masłem. - Jakie prześcieradło? - Prześcieradło z pokoju pana Ternera. - Z pokoju pana Ternera? - Tak. Dzisiaj rano miałam mu zmienić pościel, bo to już przeszło dwa tygodnie jak przyjechał. Szukam prześcieradła, nie ma. Kierowniczka zdumiona spojrzała na Downara, tak jakby on był zamieszany w zniknięcie prześcieradła, następnie zaś przeniosła wzrok na pokojówkę. - Co ty wygadujesz? Gdzieżby się mogło podziać prześcieradło? Cesia wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, proszę pani. Sama byłam zdziwiona. Szukałam po całym pokoju, nawet na szafie. - Czy pan Terner jest teraz u siebie? - spytał Downar. - Nie. Widziałam jak wychodził. - A pytała go pani o to prześcieradło? - Nie. - Dlaczego? -Takjakoś... Wstydziłam się. - Czego się tu wstydzić? - wybuchnęła kierowniczka. -Nie ma prześcieradła, to rzecz zupełnie naturalna, że zapytasz gościa. Co za idiotka! - Może zajrzymy do pokoju pana Ternera? - zaproponował Downar. Wzięli z dyżurki klucz i poszli na drugie piętro. Kierowniczka, nie tracąc czasu, przystąpiła do fachowej inspekcji. - Przecież jest prześcieradło - powiedziała surowo. - Co to znaczy Cesiu? Co ty nam za bzdury opowiadasz? Dziewczyna otworzyła usta. Spoglądała bezradnie to na Downara, to na kierowniczkę. - Rano nie było, jak Boga jedynego kocham, nie było. - Głupie gadanie - ucięła kierowniczka.- Coś ci się przywidziało. Chodźmy stąd. - Chwileczkę. - Downar zbliżył się do łóżka i uważnie obejrzał pościel. - Czy pani jest zupełnie pewna, że to jest tutejsze prześcieradło? - Czy tutejsze? - No tak. Bo mnie się wydaje, że to jest zupełnie nowe prześcieradło. Chyba jeszcze nawet nie prane. Kierowniczka odsunęła go niecierpliwym ruchem. - Przepraszam. Pan pozwoli. Dziwne, dziwne. Rzeczywiście... - Co? Co rzeczywiście...? - No, rzeczywiście to nie jest nasze prześcieradło- My mamy tylko lniane prześcieradła. A to... to jest... Pan ma rację. To jest nowiutkie prześcieradło, jeszcze ani razu nie prane. - Jest pani tego zupełnie pewna? - spytał Downar-
- Jestem zupełnie pewna. Chyba wiem jakie mamy prześcieradła. - A nie mówiłam, że coś nie jest w porządku - ucieszyła się Cesia, która nabrała pewności siebie. - Rano, jak przyszłam sprzątać, w ogóle nie było żadnego prześcieradła. Kierowniczka podniosła pytające spojrzenie na Downara. - Co to znaczy, panie majorze? Uśmiechnął się. - W każdym razie lepiej, że jest prześcieradło. Nie będzie pani miała kłopotu z remanentem. Myślę, że możemy na tym tę sprawę zakończyć. Chodźmy. Pan Terner nie powinien nas tutaj zastać. Portier zniósł walizki i postawił je koło wozu. - Czy obie pójdą do bagażnika? - spytał. - Tak. Jest dosyć miejsca. W tej chwili po schodach zbiegł Downar. - Przepraszam. Czy pan Terner? - Tak. O co chodzi? - Chciałbym z panem zamienić kilka słów. - Bardzo żałuję, ale właśnie wyjeżdżam. Jak pan widzi, pakuję się. - Przykro mi, ale będzie pan musiał opóźnić swój wyjazd. - A to dlaczego? - Chyba panu wiadomo, że została zamordowana pani Skoczyńska i że ja prowadzę dochodzenie w tej spraWie. - Wiem, ale nie rozumiem co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Downar spojrzał w duże, ciemne oczy, które w tym momencie nic nie wyrażały. - Wcale nie twierdzę, że pan ma z tym coś wspólnego. Sądzę jednak, że odłoży pan swój wyjazd i poświęci mi chwilę czasu. - Spieszę się. W Warszawie czekają na mnie ważne sprawy. Przystępuję do kręcenia filmu. - Rozumiem, ale mimo wszystko muszę z panem porozmawiać - nastawał Downar. - Woli pan chyba uniknąć oficjalnego przesłuchania w komendzie. Opalona twarz Ternera pociemniała gniewem. Przez chwilę
wydawało się, że wybuchnie. Zapanował jednak nad podnieceniem. Powiedział z pozornym spokojem: - Jeżeli tak bardzo panu na tym zależy, to proszę. Jestem do pańskiej dyspozycji. Możemy porozmawiać. Co prawda nie wiem o czym mamy rozmawiać, ale proszę... - Może przejdziemy do pańskiego pokoju - zaproponował Downar. - O ile się orientuję, jeszcze nie jest zajęty. Poszli. Downar usiadł na krześle, a Terner na łóżku. - Więc o czym pan chciał ze mną mówić? - spytał Terner. Jego głos ciągle brzmiał ostro, agresywnie. Downar zdawał się tego nie dostrzegać. Uśmiechnął się dobrotliwie. - Chciałbym pomówić z panem o pani Skoczyńskiej. - Niech się pan raczej zwróci do jej męża, a nie do mnie. - Podobno dotrzymywał jej pan towarzystwa? - Wszyscy tu sobie dotrzymujemy towarzystwa podczas obiadu i kolacji. - Ale nie wszyscy chodzą we dwoje na wieczorne spacery. - Co pan chce przez to powiedzieć? - To, że pan emablował panią Skoczyńską. - Nie więcej aniżeli inne panie. - Gratuluję. Zasłużył pan sobie na miano sopockiego Casanovy '67. Co mógłby mi pan powiedzieć o pani Skoczyńskiej? - Nic ciekawego. To była bardzo przystojna kobieta. Nie sądzę, żebym mógł powiedzieć coś więcej na jej temat. - Od jak dawna znał pan panią Skoczyńską? - Poznałem ją tutaj, teraz, dwa tygodnie temu. - A przedtem nigdy pan jej nie spotkał? - Nie. - A czy stykał się pan może z jej mężem? - Profesora Skoczyńskiego także poznałem dopiero tutaj. Inna branża. Film... archeologia... Obracamy się w zupełnie różnych środowiskach. - Jakie jest pańskie zdanie o zamordowaniu pani Skoczyńskiej? Terner zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał nad
znaczeniem tego pytania. - Moje zdanie...? No cóż... Bardzo przykra historia. To wszystkim popsuło humory. - I zapewne dlatego pan wyjeżdża. Bo mam wrażenie, że miał pan dłużej tutaj pozostać. - Tak. Miałem jeszcze tydzień posiedzieć. Otrzymałem jednak telefon z Warszawy i muszę wracać. Okazało się, że musimy rozpocząć zdjęcia we wcześniejszym terminie. - Co pan robił wczoraj wieczorem? - spytał nagle Do-wnar. - Wczoraj wieczorem? Zaraz, zaraz... Niech sobie przypomnę. Chyba nic specjalnego. Po kolacji oglądałem telewizję, a potem poszedłem na spacer... - Czy sam pan był na spacerze? - Tak, sam. - I o której wrócił pan do swojego pokoju? - Pewnie około dziesiątej. Dokładnej godziny nie pamiętam. Downar zapalił papierosa i rozejrzał się. - Nie ma u pana popielniczki? - spytał. - Właśnie nie wiem co się stało z moją popielniczką -powiedział Terner i także się rozejrzał po pokoju. - Gdzieś zniknęła. Widocznie pokojówka ją zabrała. - Jaka to była popielniczka? - zainteresował się Downar. - Taka duża, ciężka, z grubego szkła. - Kiedy pan ją widział po raz ostatni? - Bo ja wiem... Chyba wczoraj. - Dużo pan pali papierosów? - Ostatnio przerzuciłem się na fajkę. Podobno to zdrowiej. - A jak to było z tym prześcieradłem? - rzucił szybkie pytanie Downar. Kąciki ust Ternera drgnęły leciutko. Był to ledwo dostrzegalny skurcz mięśni. Tylko bardzo uważny obserwator mógł go zauważyć. - O jakim prześcieradle pan mówi, panie majorze? - O prześcieradle z pańskiego łóżka. - Nie rozumiem... - Pokojówka, która tu sprząta, twierdzi, że z pańskiego łóżka zginęło prześcieradło.
Terner odsłonił kołdrę. - Przecież jest prześcieradło. - Tak, ale podobno tutejsze prześcieradła wyglądają inaczej. Zarówno pokojówka, jak i kierowniczka twierdzą, że to jest nowe prześcieradło, nawet jeszcze nieprane. - Co za idiotki! - wybuchnął Terner. - Więc z tego wynikałoby, że ja kupiłem nowe prześcieradło. A cóż wobec tego zrobiłem z tamtym? - Tego nie wiem - powiedział spokojnie Downar. Twarz Ternera nabiegła krwią. - Co to wszystko znaczy, do wszystkich diabłów? Chyba pan nie ma zamiaru zwracać uwagi na to, co plotą te kretynki. Ja naprawdę nie mam czasu na tego rodzaju rozmowy. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego, że będę z panem rozmawiał o prześcieradłach. Przecież to kompletny nonsens. - Czy pan jest żonaty? - spytał pozornie bez związku Downar. - Tak, jestem żonaty. - A dlaczego nie wyjechał pan z żoną na urlop? - Tak się złożyło. Moja żona wybierała się od dawna z koleżankami na plener, a ja chciałem odetchnąć morskim powietrzem. - Czy pańska żona jest malarką? -Tak. - Hm - Downar zgasił papierosa o podeszwę i wsunął niedopałek do pudełka z zapałkami. - No tak... A wracając do tego prześcieradła... - Niechże pan wreszcie da spokój z prześcieradłami! -żachnął się Terner. - To przecież nie ma najmniejszego sensu. - Ale jeżeli kierowniczka twierdzi, że to nie jest tutejsze prześcieradło... - upierał się Downar. Terner pogardliwie wzruszył ramionami. - Chyba już się pan zdążył zorientować, z kim pan ma do czynienia. Przecież to skończona idiotka. - Mam wrażenie, że pan wydaje zbyt autorytatywne sądy o swych bliźnich - uśmiechnął się Downar. - Więc pan stanowczo
twierdzi, że nie zamieniał pan tego prześcieradła? - Oczywiście, że nie zamieniałem. Po jakiego diabła miałbym to robić? Downar zamyślił się. - Tak. To byłoby rzeczywiście dosyć dziwne. - Czy mogę uważać naszą rozmowę za skończoną? -spytał Terner. - Tak. Na razie dziękuję panu. - I nie ma pan nic przeciwko temu, żebym wyjechał? Downar miał zakłopotaną minę. - Nie mogę pana zatrzymywać - powiedział - byłbym jednak bardzo zobowiązany, gdyby pan zechciał zatrzymać się do jutra. To przecież kwestia jednej nocy. Terner wykonał niecierpliwy ruch ręką. - Nie rozumiem o co panu chodzi. Czego pan się właściwie po mnie spodziewa? Bardzo żałuję, ale muszę być w Warszawie. Czekają na mnie. Downar rozłożył ręce. - No cóż, trudno. Życzę szczęśliwej podróży. W razie potrzeby odnajdę pana w Warszawie. Po kolacji Downar spotkał się z Sarneckim. Poszli na molo. Noc była ciemna. Chmury zasłoniły gwiazdy. Dął zachodni wiatr, zwiastując niepogodę. Usiedli na ławce i wpatrywali się w migocące światła dalekiego portu. Milczeli-Pierwszy odezwał się Sarnecki: - No i co? Downar wzruszył ramionami. - Ano nic. Niedaleko żeśmy ujechali. - Co sądzisz o tym filmowcu? - To dosyć podejrzana sprawa. - Może nie trzeba było go wypuszczać? - Nie było podstaw, żeby go zatrzymać. Co do tego prześcieradła, to mogła się mylić zarówno pokojówka, jak i kierowniczka. Wiesz przecież, że w takich sytuacjach ludzie wymyślają najrozmaitsze historyjki, nieraz w najlepszej wierze. Powiedz mi, Michał, czyś ty przesłuchiwał portiera?