vvia74

  • Dokumenty155
  • Odsłony32 028
  • Obserwuję31
  • Rozmiar dokumentów157.4 MB
  • Ilość pobrań18 647

Adler Elizabeth - Kalifornijska noc 04 - Pocałunki z Barcelony

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Adler Elizabeth - Kalifornijska noc 04 - Pocałunki z Barcelony.pdf

vvia74 EBooki przeczytane
Użytkownik vvia74 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 397 stron)

Elizabeth Adler Pocałunki z Barcelony Wszyscy znali Bibi. Piosenkarka, aktorka, celebrytka - była na ustach wszystkich. Każda kobieta chciała ją naśladować,każdy mężczyzna jej pożądał. Każdy, z wyjątkiem jej własnego męża i jej niewiernego kochanka. Byłą gwiazdą - dopóki nie została oskarżona o morderstwo. Dla paparazzich to był raj, dla policji - trudny orzech do zgryzienia, bo nigdy nie udowodniono jej winy. Ale Bibi nie miała już czego szukać w Los Angeles. Zniknęła i nikt o niej więcej nie słyszał. Aż do dnia gdy jej córka prosi prywatnego detektywa gwiazd filmowych Maca Reilly’ego i jego narzeczoną Sunny o pomoc w odnalezieniu matki. Od wzgórz Hollywood po ulice Barcelony i winnice Katalonii Mac i Sunny rozpoczynają śledztwo, które narazi na niebezpieczeństwo ich życie i wystawi na próbę ich miłość…

Prolog Los Angeles, Kalifornia Tamtego ranka w sali sądowej dałoby się usłyszeć brzęczenie muchy, gdy policja oświadczyła sędziemu, że nie ma dostatecznych dowodów, by wnieść oskarżenie przeciwko Isabelli Fortunie de Ravel Peretti, znanej jako Bibi Fortunata, o zabójstwo jej kochanka i jego nowej przyjaciółki Brandi, która, tak się złożyło, była najlepszą przyjaciółką Bibi. Po chwili rozległy się oburzone westchnienia, następnie okrzyki, gwizdy, wrzaski i wycia. W ogólnym zamieszaniu sędzia walił młotkiem, domagając się spokoju, który strażnicy usiłowali przywrócić. Jednak nic nie zdołało powstrzymać prasy. Reporterzy jak wataha wilków rzucili się do drzwi, krzycząc do telefonów komórkowych. Paparazzi podbiegli bliżej, odpychając każdego, kto stanął im na drodze, i wycelowali aparaty, by zdobyć jak najlepsze ujęcie pięknej twarzy Bibi Fortunaty. Bibi płakała ze spuszczoną głową, gdy torowano jej drogę do czarnego range rovera. Usiadła na tylnym siedzeniu ze złączonymi kolanami jak prawdziwa dama i zasłoniła twarz torebką. Drzwi się zatrzasnęły i samochód odjechał przez napierający tłum. Nie było osoby, która by nie znała Bibi. Była na ustach wszystkich w mieście. Piosenkarka, autorka tekstów, aktorka i celebrytka. Podobno każda kobieta chciała ją naśladować, a każdy mężczyzna jej pożądał. Każdy, z wyjątkiem męża Bibi, a także owego kochanka, który ją zdradzał. Bibi była dobra dla swego kochanka. Otworzyła przed nim wiele drzwi, poznała z ludźmi, którzy

liczyli się w show-biznesie, wystarała się o role w filmach. Chyba mu woda sodowa uderzyła do głowy. Do tego, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, bliskość nowej kobiety jeszcze wszystko ułatwiła. Zwłaszcza że ta, jak to powiedziała Bibi swojej „najlepszej przyjaciółce", „rozkładała nogi na każde skinienie". „Wystarczyło, że zapukał, a ty już witałaś go w drzwiach ubrana tylko w string i z czarnej koronki". - Skąd wiesz? - spytała zdumiona Brandi. Myślała, że to tajemnica między nią a jej kochankiem, której on nigdy nie zdradzi. Okazało się jednak, że z przyjemnością opowiadał o wszystkim ze szczegółami. - Drań - wycedziła Brandi przez zaciśnięte zęby. - Dziwka - rzuciła Bibi przez łzy. Bibi powiedziała później policji, że to wtedy po raz ostatni widziała swoją najlepszą przyjaciółkę. Brandi piła białe wino, Sauvignon Blanc Charlesa Shaw (z supermarketu, za dwa dolary butelka, które Bibi uważała za całkiem niezłe), zostawiając na kieliszku ślady różowej szminki. Szydziła z naiwności Bibi. „Zawsze uważałam, że jesteś głupia", powiedziała Brandi na koniec. Tej nocy kochanek, Waldorf Carlyle, poprzednio znany jako Wally Sheen z Knoxville w Tennessee, w skrócie Wally, prowadził srebrzystobłękitnego bentleya Bibi, gdy nagle stracił panowanie nad kierownicą. Samochód przejechał w poprzek Mulholland Drive i spadł do kanionu. Potrzeba było dwóch dni, by wyciągnąć wrak ze skalistego stromego wąwozu. Wally oczywiście nie żył, a bentleya można było spisać na straty. Tej samej nocy znaleziono martwą Brandi i pełny kieliszek Bibi, która swojego wina nie wypiła. Brandi leżała w łóżku. Tym razem sama.

Bibi trafiła na pierwsze strony gazet. Jej specjalista od wizerunku chyba nie o takiej sławie dla niej marzył. Ukryła się w swoim domu na Hollywood Hills, odwoławszy wszystkie koncerty. Po wielu tygodniach śledztwa eksperci oświadczyli, że z całą pewnością hamulce w bentleyu były uszkodzone, ale nie potrafili dokładnie wyjaśnić, jak do tego doszło. To tylko podejrzenie, powiedzieli nieśmiało, biorąc sporą sumkę za tę nic niewartą informację. „Spokojna", tak brukowce określiły śmierć najlepszej przyjaciółki Bibi, choć skąd to wiedziały, pozostaje tajemnicą. Tak jak to, kto zrobił zdjęcie, które pojawiło się w Internecie. Brandi wyglądała na nim nieziemsko pięknie, jakby po prostu spała, choć trzeba przyznać, że miała otwarte usta i odsłonięte zęby lśniły upiorną bielą w zielonkawoalabastrowej twarzy. Śmierć nastąpiła wskutek przedawkowania leków, powiedział koroner. Tak, akurat, skomentowali cynicznie ludzie. Ciekawe, czy wzięła je celowo po kłótni z kochankiem, bo nie chciał dla niej zostawić Bibi? Czy też może wściekła Bibi wrzuciła jej tabletki do wina, które piły razem godzinę wcześniej? Popularny tabloid uznał Bibi za morderczynię. Włoski mąż Bibi, pisarz Bruno Peretti, trzymał się od całej afery z daleka. Zaszył się w Palm Springs, zaciągnąwszy rolety w oknach w swoim nowocześnie urządzonym, zbudowanym w latach pięćdziesiątych domu. W willi było dużo okien. Rozciągał się z nich widok na pustynię i góry, piękne, w zimie pokryte śniegiem. Na tle gór i jaskrawego błękitu nieba palmy rysowały się czarnym konturem. Peretti chodził samotnie na spacery ze swoim nowym szczeniakiem, rottweilerem o jasnej sierści, i rozbieganym, czujnym spojrzeniu, które trzymało reporterów na dystans, albo przesiadywał w ulubionym barze Melvyn's, popijając martini. Zawsze z kierowcą,

oczywiście płci męskiej. W takim momencie nie miał ochoty zadawać się z kobietami. Był przystojnym mężczyzną, szczupłym i wysportowanym, z twarzą o wydatnych kościach policzkowych, wyrazistym nosie i takim samym spojrzeniu jak jego rottweiler. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego Bibi za niego wyszła. Ona o włosach czerwonych jak płomień, oczach bladozielonych jak woda jeziora, jasnej, piegowatej cerze i szczupłym, zmysłowym ciele. Jej uroda była tak odmienna jak jej piosenki. Bibi śpiewała o kobiecie, która odkrywa, kim jest; o tym, jak życie nie szczędzi ciosów, a potem nagle obdarza szczęściem; o samotności i intymności, którą znajduje w łóżku, w ramionach mężczyzny, o kochaniu się i rozkosznym spokoju potem, o jednym kieliszku wina za dużo i ostrych słowach, które nie powinny paść. Bibi na koturnach, w podartych kabaretkach i srebrnym gorsecie lub w wąskiej seksownej sukni z połyskującego zielonego szyfonu lub w zwykłych dżinsach i koszulce. Śpiewała o własnym życiu i wszyscy rozumieli, co chce powiedzieć. Każdy mężczyzna wyczuwał żar i ogień jej namiętności i chyba każdy mężczyzna marzył o tym, by być jej kochankiem. Dlaczego więc nie jej własny mąż? Bibi sama zadawała sobie to pytanie wiele razy. Uroda i sukces nie osłodziły samotności. Bibi doskonale wiedziała, jak wygląda samotność. Zbyt duży dom, pełen zbyt wielu asystentek, gospoś, niań, kucharzy, stylistów, muzyków, trenerów... W którym nadal była samotna. To znaczy ona i dziecko. Tożsamość ojca dziecka Bibi zachowała w tajemnicy. Z pewnością nie był nim Peretti, który adoptował dziewczynkę, gdy wcielił się w rolę męża Bibi. Krążyły jednak plotki, że dziecko spłodził rosyjski tancerz, gwiazda Baletu imienia Kirowa, który uciekł z zespołu podczas występów w

Barcelonie, a gdy balet odbywał tournee po Europie. Nikt nie przypominał sobie takiej historii, ale Bibi pochodziła właśnie z Barcelony, choć rzadko tam bywała. Wiele miesięcy podejrzaną o popełnienie podwójnego morderstwa była Bibi. A potem sprawa ucichła. Nie było przeciw niej dowodów, ale nie udało się już naprawić wyrządzonej szkody Bibi miała zniszczoną opinię. Włoski mąż, który w noc zabójstw przebywał w Palm Springs ze swoim psem i w całej aferze rzadko o nim wspominano, porzucił Bibi i jej dziecko. Trudno mu się dziwić. Jej fani również ją opuścili. Pragnęli idoli, ale nie takich jak Bibi. Morderstwo nie sprzyja zarabianiu kasy. Sława Bibi rozwiała się jak dym. Skandal zniszczył jej życie. Bibi wysłała dziecko do Barcelony pod opiekę rodziny. Potem sama też wyjechała do Europy i przepadła bez wieści. Sprawa pozostała nierozwiązana, nikt nie został oskarżony o podwójne zabójstwo. Minęło kilka lat. Było tak, jakby Bibi nigdy nie istniała.

Część1 Rozdział 1 Malibu Dużo później, gdy Mac się nad tym zastanawiał, doszedł do wniosku, że cała ta historia zaczęła się nie w Barcelonie, ale w jego uroczym domku na plaży w Malibu. Drewniana chata w kolorze pistacji została zbudowana w latach trzydziestych przez początkującego aktora, który niestety nie zrobił kariery. Podobno kiedyś mieszkała w nim bogini seksu Marilyn Monroe, w czasach gdy nazywała się jeszcze Norma Jean Baker. Teraz domek wyglądał jak mała, zielona muszla przyczepiona na końcu rzędu drogich rezydencji, należących do potentatów i miliarderów, w których tarasy z widokiem na morze były większe niż cały dom Maca. Mac akurat siedział na swoim niewielkim tarasie. Towarzyszył mu Pirat, jego jednooki trójnogi pies, który z powodu wysuniętej dolnej szczęki wydawał się ciągle uśmiechnięty. Jego zmierzwiona szarobrązowa sierść Oglądała, jakby zjadły ją mole. Mac uratował mu życie. Gdy jechał któregoś deszczowego wieczoru przez Maliku Canyon, zatrzymał się, by podnieść coś, co wyglądało na

martwego kundla, ale gdy ten otworzył jedyne ocalałe oko i spojrzał na niego z wdzięcznością, Mac zrozumiał, że biedak jeszcze żyje. Mac zdjął koszulę, owinął nią psa i zawiózł go prosto na pogotowie weterynaryjne w Santa Monica, gdzie przeprowadzono błyskawiczną operację. Pies przeżył i oczywiście zamieszkał z Makiem. Został nazwany Piratem z powodu przepaski, którą nosił na oku do wygojenia się oczodołu. Był najlepszym kumplem Maca. Mac kochał swojego psa. Z wzajemnością. „I nie opuszczą się aż do śmierci", powtarzała Sunny Alvarez, narzeczona Maca. To znaczy chyba znów była jego narzeczoną, po tamtej aferze w Monte Carlo w zeszłym roku. Mac taką przynajmniej miał nadzieję. Ale to zupełnie inna historia, a co do psa Sunny miała rację. Mac doskonale pamiętał wieczór, gdy zaczęła się ta historia z Barceloną. Siedział z nogami opartymi o barierkę i patrzył na fale bijące o piasek. Ubrany był w wygodne szorty i ulubioną, starą niebieską koszulkę. Ciemne włosy, jeszcze mokre po prysznicu, miał sczesane do tyłu, oczy zmrużone przed blaskiem zachodzącego słońca. Myślał tylko o Sunny, swojej ukochanej dziewczynie, ponownie narzeczonej, która właśnie krzątała się w kuchni. Przygotowywała coś na przekąskę, gdy będą pili, jak to nazywała, „coś dobrego", to znaczy drogiego szampana, który kupiła, by uczcić ich pojednanie. W ostatnich kilku miesiącach bardzo się od siebie oddalili, ale teraz znów kochali się tak namiętnie jak dawniej. Sunny nadal twierdziła, że to praca Maca jako detektywa i jego niezdolność do ignorowania telefonów, które, jak oboje wiedzieli, zwykle oznaczały kłopoty, była przyczyną ich rozłąki. A także to, że Mac po raz kolejny odwołał ślub, oczywiście z powodu pracy. Skutkiem tego

Sunny uciekła do Monte Carlo. Mac nie zamierzał teraz poruszać tego tematu. Po prostu napiją się szampana i wzniosą toast za „prawdziwą miłość". Mac doprowadzał ludziom życie do ładu od wielu lat. Szóstym zmysłem wyczuwał „kłopoty", zwłaszcza gdy chodziło o przestępców, nieważne, jak bardzo wydawali się czarujący i wiarygodni. W ostatnich latach oprócz tego, że pracował normalnie jako detektyw, miał też w telewizji swój program Mac Reilly i zagadki Malibu, nadawany co czwartek fabularyzowany dokument, w którym badał dawne przestępstwa z Hollywood. Mac w dżinsach i kupionej mu przez Sunny czarnej skórzanej kurtce Dolce & Gabbana, która stała się jego znakiem rozpoznawczym, wyglądał na ekranie bardzo atrakcyjnie. To charakterystyczne, że Mac nie miał pojęcia, o co chodzi, gdy Sunny wymieniła nazwiska projektantów. Myślał, że „Dolce" to lody po włosku. A w ogóle to najczęściej chodził w szortach i koszulce i właśnie w takim stroju, a nie w czarnej skórze, można go było spotkać na Malibu Road w drodze do supermarketu albo na śniadaniu w Coogie's Beach Cafe. Program przyniósł mu niespodziewaną sławę, choć to oczywiście sprawa względna, ale dobrze płacili, więc wiodło mu się nie najgorzej. Tamtego wieczoru Mac i Pirat siedzieli sobie w blasku zachodzącego słońca, a Sunny przygotowywała w kuchni przekąskę do uroczystego szampana, gdy Mac znów zauważył dziecko idące pustą plażą. Właściwie to Pirat dostrzegł je pierwszy. Natychmiast zerwał się na nogi, wszystkie trzy, i wystawił jak rasowy pies myśliwski. Chuda jak patyk dziewczynka miała jakieś osiem, dziewięć lat. W topornych czarnych butach szła brzegiem na linii wody. Mac widział ją już wcześniej. Przez ostatni tydzień przechodziła tędy kilka

razy dziennie, zawsze sama, niezmiennie w szarej bluzie z kapturem, częściowo zakrywającym jej twarz. Naprzeciw jego domu zawsze zwalniała, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Po chwili odchodziła pospiesznie. Sunny też ją zauważyła. „To pewnie twoja fanka, chce od ciebie autograf", stwierdziła. Mac był innego zdania. Coś w tej dziewczynce, w jej szczupłych, przygarbionych ramionach, w gołych patykowatych nogach i wielkich smutnych oczach sygnalizowało problemy Obserwując ją, jak kolejny raz przechodzi plażą, Mac zastanawiał się jakie. Sunny też ją zauważyła przez odsunięte drzwi z kuchni na taras. Nie żeby akurat myślała o tym dziecku, po prostu mignęło jej przed oczami. Słońce zaczęło zachodzić, więc Sunny miała już na sobie piżamę: szorty z kremowej satyny i koszulkę na ramiączkach z beżową koronką w strategicznych miejscach, a na nogach ulubione kapcie, wysokie, czarne, podbite kożuszkiem kozaczki marki Ugg. W chłodne noce w Malibu dziewczyna musi zadbać, by było jej ciepło w stopy. Było dopiero wpół do siódmej, ale Sunny miała ochotę wcześnie zacząć miłosny wieczór we dwoje. Zjedzą grillowaną kanapkę z serem, bo w lodówce Maca Sunny znalazła tylko kawał starego sera Monterey Jack. Mimo to w połączeniu z bąbelkami i „odrobiną miłości", jak rozsądnie sugerowała Dusty Springfield w piosence dobiegającej z maleńkiego salonu, wieczór zapowiadał się cudownie. Patrząc na Sunny, nikt by się nie domyślił, że jest świetną kucharką, a gotowała doskonale. Nikt też nie uznałby jej za absolwentkę Szkoły Biznesu w Wharton i właścicielkę agencji publik relations, a to były fakty. Na widok Sunny, śmigającej autostradą Pacific Coast na harleyu, z

włosami rozwianymi spod kasku i chihuahuą o imieniu Tesoro, „potworem na czterech łapach", jak ją nazywał Mac, usadowioną w bocznej sakwie, można by wyciągnąć całkowicie mylne wnioski. Sunny była Latynoską o złocistej skórze, z grzywą długich czarnych włosów, o których Mac kiedyś powiedział, jak sądził bardzo romantycznie, że lśnią jak mokra sierść labradora wynurzającego się z morza. Miała bursztynowe oczy, brwi jak uniesione skrzydła i szczupły nos, a usta można by długo opisywać. Dość powiedzieć, że były duże i niesamowicie kusiły do pocałunku, zwłaszcza że zawsze malowała je jaskrawoczerwoną szminką, która świetnie jej pasowała. Pachniała cudownie, rozgrzaną skórą i mitsouko Guerlaina, ciężkim staromodnym zapachem, bo, jak zawsze mówiła, w głębi duszy była bardzo staroświecka. Szampan już się chłodził na tarasie, w kubełku z lodem. Sunny jedną ręką chwyciła dwa wysokie kieliszki, a drugą talerz z kanapkami i wyszła, by usiąść razem z Makiem. Dziewczynka zatrzymała się naprzeciw domu i zaczęła puszczać kaczki na falach, które były coraz większe i uderzały o brzeg coraz szybciej, obryzgując ją kroplami wody. Najwyraźniej się tym nie przejmowała. A może nie zauważyła. Wydawała się tak mała i samotna na wielkiej, Pustej plaży, że Sunny to aż zaintrygowało. Dzieci w jej wieku zwykle biegały całą bandą, śmiejąc się, krzycząc i popychając. Były hałaśliwe, ciągle w ruchu, śmiejące się i pełne wigoru. Wszystko stało się w jednej chwili. Pirat nagle zaskowyczał ostrzegawczo i popędził po drewnianych schodach na plażę, akurat gdy ogromna fala spiętrzyła się w zieloną ścianę i zwaliła prosto na dziewczynkę. Mac błyskawicznie pobiegł za nim i rzucił się do wody. Czuł mocny prąd cofającej się fali. Jedną

ręką sięgnął po dziewczynkę, drugą po szarpiącego się psa, jej niedoszłego wybawcę. Mocno pracując nogami, wypłynął na powierzchnię i pociągnął oboje do brzegu. Wylądował parę metrów od domu i zmęczony opadł na piasek poza zasięgiem fal. Sunny już do nich biegła. Padła na kolana i zaczęła uderzać dziewczynkę w plecy, by ta wykrztusiła wodę. Jak się okazało, wypiła chyba pół Pacyfiku. Pirat otrząsnął się z wody wprost na piżamę Sunny z kremowej satyny. - Dzwonię po pogotowie - rzuciła. - Nie. - Dziewczynka w panice uniosła głowę. - Nie, niech pani tego nie robi. Ciotce się to nie spodoba. Przez chwilę Sunny się zastanawiała, co to za ciotka, która nie chciałaby wzywać pogotowia, by się upewnić, że jej siostrzenica jednak się nie utopiła, ale dziewczynka zapewniała, że naprawdę nic jej nie jest. Mac wstał i spojrzał na nią zaniepokojony. Od krztuszenia się dziewczynka niemal ochrypła. Leżała wyczerpana na plecach, z rozłożonymi rękami i nogami, fala zdarła z niej szarą bluzę z kapturem. Wyglądała jak wyrzucona na brzeg rozgwiazda. Miała wielkie, teraz pełne lęku, kasztanowe oczy, bladą twarz usianą piegami i okropnie przystrzyżone, czerwone jak marchewka włosy. Wyglądały jak posiekane przez oszalałą golarkę. - Dziękuję - odezwała się wreszcie. - Nazywam się Paloma Ravel - dodała cichutko. Jakby się wstydziła własnego nazwiska, pomyślała Sunny. Pirat podszedł do dziewczynki bliżej i, zerkając na nią z troską, zaczął ją obwąchiwać. Paloma usiadła i objęła psa.

- Uwielbiam go - powiedziała, kryjąc twarz w wilgotnej sierści. Mokry Pirat przypominał zmokłego szczura. Był tak chudy jak dziewczynka. Sunny się zastanawiała, czy nie jest to jeden z powodów, dla których Paloma go pokochała. Byli do siebie podobni. - Próbował mnie uratować - rozczuliła się Paloma, całując mokry węszący nos Pirata. - Będę go kochać do końca świata. Ma pan szczęście... no wie pan, że ma takiego psa. Zerknęła na Maca. - Wiem - odparł. - Wiem też, że szczekał, by cię ostrzec. Palomo Ravel, miałaś dużo szczęścia. Nie ma powodu, by wzywać pogotowie, ale może jednak wejdziesz do środka i pozwolisz, by Sunny wytarła cię do sucha, zanim odprowadzę cię do domu. - Pomógł małej wstać. - Nazywam się Mac Reilly - rzucił, patrząc jej w oczy. - Wiem - przyznała Paloma i zarumieniła się, gdy Mac ujął ją za rękę i poprowadził do domu, wokół którego krążyła przez ostatni tydzień. Zdawało się, że spełniają się jej marzenia. - Dziękuję, panie Reilly - dodała, by zaprezentować dobre maniery, a także by okazać wdzięczność, że żyje.

Rozdział 2 Paloma poczuła się nieswojo, gdy znalazła się u Maca Reilly'ego. Często obserwowała jego dom w ciągu ostatniego tygodnia, a teraz się zdziwiła, że jest taki mały. W porównaniu z nim dom w Malibu, wynajęty przez ciotkę Jassy, wydawał się ogromny, a ciotka i tak narzekała, że budynki na plaży są zawsze takie ciasne ze względu na lokalizację i koszty. Patrząc na niewielki salon u Maca, który był chyba również jadalnią i holem, na stojącą przed staroświeckim kominkiem z białej cegły wygodną kanapę z narzutą pełną psiej sierści, Paloma, która jak dotąd wiodła życie w dostatku,

zaczęła się zastanawiać, czy Mac faktycznie był tak dobrym detektywem, jak wcześniej sądziła. Mała, jasnobrązowa chihuahua wyszczerzyła zęby i, warcząc, rzuciła się ku niej. Zatrzymała się zaledwie o kilka centymetrów od czarnych przemoczonych butów Pa łomy, w których zachlupotało, gdy ona ze strachu podskoczyła z pół metra do góry. - Tesoro! - krzyknęła piękna kobieta. Paloma zauważyła na jej palcu pierścionek z różowym brylantem w kształcie serca i doszła do wniosku, że to pewnie narzeczona Maca. Szczęściara, pomyślała Paloma z zazdrością, choć jak dotąd, w całym swym dziewięcioletnim życiu, nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by podkochiwać się w jakimś chłopcu. Mac Reilly był jednak inny. Poza tym uratował ją od śmierci w morskiej toni, więc błyskawicznie stał się nie tyle obiektem jej uczuć, ile wręcz uwielbienia. Paloma czytała kiedyś o topielcach z morskiej toni, że ich ciało puchło, robiło się zielonkawe i już nie przypominało człowieka. Gdyby Paloma naprawdę utonęła, ciotka Jassy pewnie by jej nawet nie rozpoznała, co byłoby raczej przykre. - Tesoro! - krzyknęła jeszcze raz Sunny i suczka, podejrzliwie obwąchująca buty Palomy, cofnęła się, nadal warcząc ostrzegawczo. - To moja chihuahua - poinformowała Sunny drżącą dziewczynkę. - Potwór na czterech łapach - wyjaśnił Mac. - Ale nie bój się, ona gryzie tylko mnie. Paloma zastanawiała się nad jego słowami, zerkając nerwowo na suczkę. Zaraz jednak narzeczona, która przedstawiła się jako Sunny Alvarez, potwierdziła, że to prawda i że chihuahua broniła tylko swego terytorium, bo była zazdrosna o Pirata i oba psy prowadziły z sobą nieustanną

wojnę. Paloma zauważyła Pirata, nadal czającego się na tarasie, i zawołała z troską: - Och, biedny, dzielny Piratku. - Potem przyjrzała się psu bliżej i spytała zdziwiona: - Dlaczego on ma tylko jedno oko? I co się stało z jego łapą? - To długa historia - powiedział Mac. - Ale nie bój się, to nie sprawka chihuahua. Paloma w duchu podziękowała za to Bogu. Chwilę później Tesoro podbiegła do niej i zaczęła się łasić i podskakiwać, patrząc jej w oczy z uwielbieniem. - Jest taka słodka. - Paloma schyliła się i wzięła suczkę na ręce, ale Tesoro nie spodobał się zimny, mokry uścisk, więc szybko się wywinęła. - Chodź, Palomo Ravel - poprosiła Sunny i otoczyła ręką jej chude ramiona, nie przejmując się przemoczoną koszulką. - Musimy zdjąć z ciebie to mokre ubranie. Zaprowadziła ją do łazienki, dała wielki ręcznik, kazała jej zdjąć mokre rzeczy i włożyć do plastikowego worka, który jej wręczyła. Powiedziała Palomie, by wzięła gorący prysznic, a potem dokładnie się wytarła, rozcierając ciało ręcznikiem, by krew zaczęła dobrze krążyć. - Jesteś trochę sina - zauważyła nadal zatroskana, przyglądając się, jak Paloma zdejmuje i podaje jej buty. Sunny odwróciła je nad umywalką. Ze środka wypłynęły strumyczki wody. - No, popatrz - westchnęła. - Myślałam, że połknęłaś pół Pacyfiku, a oto i druga jego połowa. Wyciągnęła wciśnięte w czubki butów przemoczone skarpetki frotte i rzuciła zdumiona: - Te buty są na ciebie o wiele za duże, musisz wypychać palce. Dlaczego je nosisz? Dzieci

zwykle wkładają na plażę klapki - dodała. - Ja zresztą też. Paloma poczuła, że znów się rumieni. Odwróciła głowę, nienawidząc w duchu tej swojej skłonności, bo zawsze ujawniała jej prawdziwy stan ducha, najczęściej gdy była zdenerwowana lub zawstydzona, tak jak teraz. - To... hm... to buty mojej mamy - powiedziała. To właściwie była prawda. Kiedyś należały do jej matki, ale Paloma nie mogła się przemóc, by powiedzieć, że to były buty jej matki. Nienawidziła mówić o matce w czasie przeszłym. Uważała, że buty nadal należą do jej mamy. Ona je tylko wzięła na przechowanie do czasu jej powrotu. - O Boże! - Chwyciła się za przegub ręki i odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła złotą bransoletkę z siedmioma wisiorkami na szczęście. - Myślałam, że zgubiłam ją w morzu. Ojej! - właśnie sobie przypomniała, że jej iPhone był w kieszeni utraconej bluzy. - Nie mam iPhone'a - wyznała przerażona. - Dostałam go od ciotki. - Założę się, że twoja ciotka tak się ucieszy, że żyjesz, że natychmiast kupi ci nowego -pocieszyła ją Sunny. - Sypialnia jest naprzeciwko - dodała. - Przyjdź tam do mnie, gdy będziesz gotowa. Paloma stała i rozglądała się po łazience słynnego detektywa, urządzonej w bardzo męskim stylu. Białe prostokątne kafelki, jakie widuje się na stacjach metra w Nowym Jorku i Paryżu, pokrywały całe ściany aż do sufitu pomalowanego na ciemnoniebieski kolor. Granatowy jak nocne niebo, pomyślała Paloma w zachwycie. Duża wanna na nóżkach i biała umywalka na postumencie, nad którą wisiała szafka z lustrem.

Paloma, obeznana z wystrojem wnętrz dzięki swej eleganckiej ciotce Jassy, pomyślała, że to chyba art deco. Kabina prysznicowa miała drzwi z prostej tafli grubego szkła, więc jeśli się jej nie zauważyło, można było przy wchodzeniu uderzyć w nią głową i rozbić nos. Prysznic z różnymi pokrętłami i dyszami na różnej wysokości miał także u góry deszczownicę. Paloma zrzuciła mokrą koszulkę, szorty i bieliznę, ostrożnie otworzyła ciężkie szklane drzwi i przekręciła kurek, który, jak miała nadzieję, włączał prysznic nad głową, bo w przeciwnym razie znów zalałaby ją woda. Zaczekała, aż się okaże, czy dobrze zgadła, wyregulowała temperaturę i strumień wody i weszła do kabiny. Krótkie włosy - Jassy mówiła na nie „wygolone" - miały jeden plus. Nie było z nimi wiele kłopotu. Wejść pod prysznic, wyjść, wytrzeć ręcznikiem, suche w kilka minut. „Włosy raz dwa trzy", mawiała Jassy ze śmiechem. Ciotka Jassy często się z niej śmiała, choć oczywiście zawsze życzliwie. No, może czasami nie było to miłe, tak jak wtedy z Creme de la Mer. To było nieprzyjemne. Ale Paloma nie chciała teraz o tym myśleć. Gorący prysznic w końcu ją rozgrzał. Zakręciła wodę i starannie wytarła się dużym niebieskim ręcznikiem w paski, który dała jej Sunny Alvarez. Zastanowiło ją nazwisko Sunny. Przyszło jej do głowy, że może jest Hiszpanką, tak jak ona, choć oczywiście Paloma była tylko pół-Hiszpanką. Po matce. Ale nie można było do końca być tego pewnym, bo nikt nigdy nie poznał ojca Palomy i w ogóle nikt nie wiedział, kim on był. To niepokojące, ałe już dawno doszła do wniosku, że o wiele lepiej jest nie znać ojca, niż znać i

nienawidzić ojczyma. - Paloma? - zawołała Sunny przez drzwi. - Wszystko w porządku, chiquita? Nazwała ją chiquita! Sunny jednak była Hiszpanką! - Już idę! - Paloma owinęła się ciasno ręcznikiem. Zawstydzona swoją nagością zadbała, by zasłonić każdy skrawek ciała poza ramionami, rękami i nogami od kolan w dół. W końcu otworzyła drzwi. Sunny, przebrana w dżinsy i sweter, stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, oparta o ścianę naprzeciw łazienki. - Hej, mała, już lepiej - powiedziała jak rodowita Amerykanka i Paloma zaczęła się zastanawiać, czy może jednak się nie pomyliła z tą Hiszpanką. - Chodź. - Sunny wzięła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Paloma drugą ręką kurczowo przyciskała ręcznik do piersi. Sunny oczywiście rozumiała to jej dziecinne zawstydzenie. Sama też taka była w jej wieku. - Tu masz moją koszulkę i spodnie do jogi. Oczywiście będą za duże, ale wystarczą, byś dotarła do domu. Zostaniesz jednak bez majtek. Paloma zarumieniła się na wzmiankę o majtkach. Sunny taktownie odwróciła się plecami, gdy dziewczynka usiłowała się przebrać pod ręcznikiem, jak widziała u kąpiących się, gdy zmieniali kostium na plaży tak, żeby nikt nie zobaczył strategicznych miejsc. Nie żeby cokolwiek już miała do ukrywania, ale i tak nie chciała, by ktoś ją oglądał. Nawet ciotka Jassy. - Już - powiedziała, gdy skończyła.

Sunny odwróciła się i przyjrzała się jej krytycznie. Spodnie były wielkie. Sunny uklękła i podwinęła nogawki. Potem zdjęła z wieszaka apaszkę. Paloma, która znała się na drogich markowych ubraniach, bo co jak co, ale jej ciotka Jassy uwielbiała się modnie ubierać, poznała po zygzakowatych wzorkach, że to chyba Missoni. Sunny podciągnęła spodnie i zawiązała apaszkę wokół szczupłej talii dziewczynki. - Tak będzie dobrze - oznajmiła z uśmiechem. Paloma była zachwycona. Pomyślała, że nigdy nie widziała kogoś tak pięknego jak Sunny. W zupełnie inny sposób niż ciotka Jassy, która też była piękna, ale tak jakby bardziej spektakularnie. Sunny Alvarez wydawała się rozświetlona złocistym blaskiem, pełna prostoty, a jednocześnie zmysłowości. Paloma nie była pewna, czy to właściwe słowo. Nieważne. Pomyślała, że Sunny jest piękna i spontanicznie powiedziała to głośno. - Och, kochanie, dziękuję. - Sunny ją przytuliła. Paloma widziała, że jej słowa sprawiły jej przyjemność. Sunny wyjęła z szuflady jasnozielony sweter J. Crew, pomogła Palomie włożyć ręce w rękawy i zapięła go z przodu. Cofnęła się o krok i przyjrzała się dziewczynce bardzo uważnie. - Palomo, co się stało z twoimi włosami? - spytała. Zadała pytanie bardzo spokojnie, ale Paloma i tak się zawstydziła, gdy tłumaczyła, że miała zły dzień, a włosy były tak skręcone i potargane, że obcięła je bez zastanowienia, bo miała ich już dość. - Są rude - jęknęła żałośnie, bo wszystkie dzieci naśmiewały się z jej marchewkowej czupryny.

Wiedziała, że wygląda okropnie i minie dużo czasu, nim będzie wyglądała tak jak wcześniej. - Odrosną - powiedziała Sunny pocieszająco. - Też jesteś Hiszpanką? - Paloma mówiła dialektem kastylijskim, który nieco się różni od urzędowego hiszpańskiego; „s" jest wymawiane z lekkim seplenieniem. Kastylijczycy zaczęli tak mówić, bo kiedyś, dawno temu, ich król bardzo seplenił. Z szacunku do władcy jego dworacy, a potem wszyscy poddani naśladowali seplenienie króla, żeby nie było mu przykro z tego powodu. Paloma wiedziała o tym z lekcji historii. Sunny odpowiedziała z meksykańskim akcentem. Paloma osłuchała się z nim, gdy mieszkała w Kalifornii.- Mój ojciec jest Meksykaninem - wyjaśni Sunny. -Ma ranczo niedaleko Santa Fe. Mama była jasnowłosą hippiską, którą poznał na wakacjach, więc jestem jakby półkrwi Hiszpanką. - Zastanawiam się, czyja też nie jestem półkrwi - odparła Paloma w zamyśleniu. Sunny się zdumiała, ale widziała, że dziewczynka jest jeszcze w szoku, więc uznała, że lepiej nie męczyć jej pytaniami. Bez słowa wzięła Palomę za rękę i poprowadziła do salonu i dalej, przez rozsunięte szklane drzwi na taras, gdzie siedział Mac z Piratem przy boku. Tesoro stanęła w wojowniczej postawie na szczycie schodków wiodących na plażę. Na starym białym stoliku z wikliny stał kubełek z lodem, z którego wystawała butelka szampana. Lód już w połowie stopniał, więc butelka niemal pływają w wodzie. Obok stały dwa kieliszki, które Sunny tam odstawiła, zanim pobiegła na pomoc, oraz talerz z zimną już grillowaną kanapką z serem. Na jej widok Palomie ślinka napłynęła do ust, mimo że kanapka nie wyglądała zbyt

apetycznie. - Chodź, usiądź tu. - Sunny przysunęła krzesło dla Palomy. Zauważyła głodne spojrzenie dziewczynki, więc podała jej talerz z kanapką i ładną serwetkę z niebieskiego lnu. Potem wróciła do kuchni i przyniosła Palomie colę light. Otworzyła szampana i nalała dla siebie i Maca. Opadła na poduszkę na podłodze, posadziła sobie Tesoro na kolanach i rzuciła Macowi wymowne spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „No, dobrze, panie detektywie, dziewczynka jest twoja. Rób z nią, co chcesz". Rozdział 3 Paloma z przyjemnością łyknęła coli. Płyn złagodził podrażnione gardło. Trzeba jednak przyznać, że morska woda sprawiła, iż jej głos zrobił się niski i interesujący. Paloma wydała się sobie niemal dorosła, jak jej przyjaciółka Cherrypop, która mieszkała w winnicy Ravelów w Hiszpanii. To ją przeraziło. Nie chciała jeszcze być dorosła. Nie, dopóki nie wróci mama. Mac mierzył ją przenikliwym spojrzeniem, które Paloma widziała w jego programie w telewizji. Tak samo patrzył, gdy rozprawiał się z przestępcami, oszustami i zwyrodnialcami. Oczywiście jej ciotka nie wiedziała, że Paloma ogląda programy dla dorosłych. Kurczę, myślała, że ona nadal ogląda Mary Poppins. Oglądała, ale teraz już niezbyt często. Zresztą nigdy by się do tego nie przyznała, bo dzieci w szkole mogłyby ją uznać za frajerkę. To znaczy jeśli w ogóle pojawiłaby się w szkole, bo przeważnie wyjeżdżała gdzieś z Jassy i jej przyjaciółmi, włócząc się po świecie w towarzystwie kolejnej guwernantki czy nauczycielki. Nauczycielki niedługo wytrzymywały na

posadzie u Jassy. Narzekały na hotelowe życie w ciągłym ruchu i że nigdy nie wiedzą, gdzie będą za tydzień. - Seńorita Paloma, skoro uratowaliśmy ci życie, chyba jesteś nam winna jakieś wyjaśnienie? -powiedział Mac. Paloma odetchnęła głęboko. Rozumiała, że chyba powinna się wytłumaczyć, ale jak to się jej często zdarzało, tak i teraz nie była w stanie wydusić z siebie prawdy. Bała się, że Mac i Sunny będą oburzeni, że będą się z niej śmiać, każą jej wracać do domu i o wszystkim zapomnieć. „Było, minęło", powtarzała jej często ciotka Jassy. „Musisz po prostu to zostawić i żyć dalej". Paloma wiedziała, że ciotka ma rację, ale nie było to łatwe. A właściwie wręcz niemożliwe. - Znam cię z telewizji - powiedziała do Maca i znów się zarumieniła. Z zażenowania tak mocno ścisnęła puszkę, że ją zgniotła, rozbryzgując colę na spodnie do jogi, które pożyczyła jej Sunny. -Ojej, przepraszam - wymamrotała zawstydzona, wycierając colę apaszką Missoniego. - Jassy ciągle powtarza, że jestem niezdarą. - Moja mama też tak o mnie mówiła - powiedziała Sunny łagodnie, bo widziała, że dziewczynka się zawstydziła. - Cieszę się, że oglądasz program Maca. Powiedz, jak ci się podoba? Paloma zerknęła na nią z wdzięcznością. - Uważam, że Mac jest wprost cudowny - wyznała i spojrzała na niego brązowymi oczami pełnymi uwielbienia.

Sunny sączyła szampana, starając się ukryć uśmiech. To jasne, dziewczynka była jego fanką. Krążyła w pobliżu domu od tygodnia, bo chciała zdobyć autograf.