Martin
W wielkiej, wypełnionej ludźmi sali nie widziałem niczego poza nią i jej zapierającą
dech urodą: długimi jasnymi włosami, dużymi niebieskimi oczami, wydatnymi kośćmi
policzkowymi, delikatnie podkreślonymi różem, krągłymi piersiami, wypełniającymi
czerwoną skórzaną bluzkę, szczupłą talią, pełnymi wargami i może zbyt poważnym wyrazem
twarzy. Kiedy zająłem miejsce na mównicy, szeptała coś do ucha mężczyźnie, który stał obok
niej i cały czas śledził mnie wzrokiem. Znałem go z widzenia - spotkaliśmy się kilkakrotnie
podczas zebrań naszej partii. Był jej członkiem od niedawna, lecz jego entuzjazm zdążył już
zwrócić moją uwagę. Fala gromkich oklasków dodała mi otuchy. Towarzysz młodej Wenus
pocałował ją w policzek. Poczułem ukłucie w sercu, a jednocześnie wezbrało we mnie
pragnienie, aby mu ją odbić.
To było moje ostatnie przemówienie w długiej kampanii wyborczej. Słysząc okrzyki i
brawa, poczułem, że nie mogę przegrać. Miałem w sobie i wokół siebie taką siłę, że
bezsprzecznie musiałem zostać następnym deputowanym okręgu. Za pierwszym razem
przegrałem o włos z moim obecnym przeciwnikiem - starym, szczwanym lisem, tym razem
jednak z jego nazwiskiem kojarzono zbyt wiele podejrzanych interesów. Zwycięstwo było w
zasięgu ręki.
Pojawienie się pod koniec kampanii wspaniałej blondynki o zachwycającym uśmiechu
odczytałem jako wróżbę. Wydawało się, że los znowu zaczyna mi sprzyjać.
Prawdę mówiąc, nie oszczędzał mnie przez ostatnie miesiące. Pierwszy zastępca w
merostwie knuł, aby pozbawić mnie miejsca w przyszłych wyborach do rady miasta i groził
rozłamem w radzie, a żona zostawiła mnie po dwudziestu latach wspólnego życia dla jakiegoś
wstrętnego, szemranego urzędnika, który puści ją kantem przy pierwszej okazji.
Nie spodziewałem się takiego ciosu i nagle znalazłem się sam - jak nagie, opuszczone,
oszołomione dziecko. Zimny prysznic - powiedziałbym, że wręcz lodowaty - jakim było
odejście żony, sprawił, że spojrzałem z innej perspektywy na wewnętrzne rozgrywki w radzie.
Klika mącicieli nie była nieliczna, ale spryt, z jakim rzucali mi kłody pod nogi, mógł w tej
sytuacji okazać się niebezpieczny.
Młoda blondynka w czerwonej bluzce nie spuszczała ze mnie oczu przez cały wieczór.
To prawda, znajdowałem się w centrum uwagi, nie było w tym nic zaskakującego, ale z
lubością fantazjowałem, że w jej oczach tliło się coś więcej niż zwykłe zainteresowanie
przyszłym bohaterem dnia. Jej promienna obecność elektryzowała mnie i po każdej owacji
tłumu zwracałem wzrok w jej stronę. Choć napawałem się tą podniecającą chwilą, tak
naprawdę nie mogłem się doczekać bankietu, podczas którego mógłbym podejść do niej i
nieco więcej dowiedzieć się na jej temat.
Ku mojemu zdziwieniu przyjaciel młodej kobiety ukradkiem opuścił salę pod koniec
przemówienia. Gdy wychodził, skinęła delikatnie ręką w jego kierunku, a on posłał jej czuły
pocałunek. Prostoduszność, z jaką zostawił samą tę boginię, wprawiła mnie w osłupienie.
Seria pytań była dla mnie udręką: wciąż te same brednie, te same historie. Ograne
żarty typowe dla końca kampanii potrafią wywoływać entuzjazm równie silny, a pewnie
nawet silniejszy niż nowy argument, którego nikt się nie spodziewał. Gdyby chociaż ona
podniosła rękę, mógłbym poznać tembr jej głosu, ale piękność kazała mi czekać. Zauważyłem
tylko, że uśmiecha się czarująco, a na jej policzkach tworzą się wtedy dołeczki.
Niedługo przed północą ogłosiłem, że zbliża się czas ostatniego pytania. Wbiłem
wzrok w oczy młodej kobiety w czerwonej bluzce, starając się nakłonić ją, by to ona mi je
zadała. Ale nie zrobiła nic.
Bankiet mógł się wreszcie rozpocząć. Nagle poczułem pragnienie. Wokół zebrał się
tłum, który mnie od niej odgradzał. Skinąłem głową w jej stronę w sposób, który mógł
znaczyć prawie wszystko. Ona uczyniła przyzwalający gest, a ja go powtórzyłem. Miałem
ochotę powiedzieć jej, żeby na mnie poczekała, że natręci zaraz zostawią mnie w spokoju, ale
otoczyła ją niewielka grupka młodych działaczy. Młodzi ludzie zaczęli z nią rozmawiać. To
mi odpowiadało: dopóki ją zabawiali, nie myślała o tym, żeby wyjść.
Musiałem ściskać ręce mężczyzn i wymieniać pocałunki z dziesiątkami kobiet, udając,
że je pamiętam. Dziękowałem każdemu i obiecywałem wielki raut po niedzielnym
zwycięstwie. Płonąłem z niecierpliwości. Tymczasem działacze zostawili młodą piękność, a
ich miejsce zajęła leciwa para z mojej gminy. Wiedziałem, że te gaduły są w stanie
przetrzymać ją przez całą noc.
W końcu krąg wokół mnie zaczął powoli rzednąć. Postanowiłem wykorzystać fakt, że
rozmawia z moimi przyjaciółmi i w końcu do niej podejść. Kiedy delikatnie uścisnęła mi
rękę, poczułem dreszcz. Smukła, długa dłoń wydała mi się małym zwierzątkiem, które
próbuje gdzieś się ukryć. Gdybyśmy byli sami, z pewnością nie oparłbym się pokusie
uniesienia jej ręki do ust, aby poczuć ciepło jej palców na wargach. Pocałowałem ją jednak
tak, jak każdą z kobiet, które dziś spotkałem. Zapach jaśminowych perfum zawrócił mi w
głowie.
Nie poznawałem siebie: jak mogłem tak szybko się zakochać?
- Z radością witam panią w gronie moich nowych sympatyków - rzuciłem, by jakoś
nawiązać rozmowę.
- To mój przyjaciel nalegał, żebym przyszła - odpowiedziała z odrobiną złośliwości w
głosie i spojrzeniu.
- Nie żałuje pani? Męka wydała się pani znośna? - odparłem natychmiast.
Przechyliła lekko głowę. Moja riposta sprawiła, że musiała poszukać wymijającej
odpowiedzi.
- Pana przemówienie było wspaniałe: precyzyjne, przekonujące, trzeźwe i szczere.
- Dziękuję. Czy zaszczyci mnie pani i napije się ze mną szampana w towarzystwie
dwóch moich najbliższych współpracowników, kiedy już pożegnam resztę gości?
Spojrzała na zegarek.
- Nie chcę wracać zbyt późno... Jutro pracuję.
- Zrobię, co w mojej mocy, żeby skrócić pożegnania - odpowiedziałem. - Zresztą
część gości już wyszła. To nie potrwa długo: dziesięć minut, obiecuję, panno...?
- Panno Desclin... jeszcze przez dwa miesiące. Niebawem wychodzę za mąż.
Poczułem, jakby sztylet przebił moje serce. Wbrew sobie zmusiłem się do uśmiechu.
Odgadłem po jej spojrzeniu, że zauważyła moje zmieszanie na wieść o tym, że jest zaręczona.
Mimo konieczności prowadzenia nieprzyjemnej rozmowy o jej przyjacielu i przyszłym mężu,
nieoczekiwanie poczułem, że nie cała nadzieja się ulotniła.
- Dobrze... proszę mi dać pięć minut i jestem do pani dyspozycji, panno Desclin.
Sposób, w jaki podkreślałem słowo „panna”, sprawił, że zmrużyła oczy. Jeśli
wcześniej miała jakieś wątpliwości co do moich zamiarów, teraz musiały zniknąć. W głębi
duszy myślałem, że skoro zostaje, aby wznieść ze mną toast, jej chęć poślubienia tamtego
mężczyzny nie była aż tak silna, jak się wydawało.
- Proszę mi mówić Christelle, tak będzie mniej oficjalnie.
Sytuacja po pierwszej bitwie nie wyglądała źle!
Christelle musiała czekać dobry kwadrans, aż pożegnam się ze wszystkimi
maruderami. Co do mnie, nie spieszyłem się tak bardzo, aby do niej wrócić. Nie dlatego,
żebym był znużony jej towarzystwem. Po prostu chciałem wypróbować jej cierpliwość: to
dobry znak, że chciała na mnie czekać.
W momencie, który wydał mi się odpowiedni, rzuciłem w stronę sali wesołe: „Dobrej
nocy wszystkim, do zobaczenia w niedzielę!” i pospieszyłem do Christelle. Zaprowadziłem ją
do sąsiedniego pomieszczenia, w którym moja gwardia odkorkowała już dwie czy trzy butelki
szampana.
Przedstawiłem Christelle w kilku słowach, a ona uzupełniła opis o parę informacji, z
których dowiedziałem się, że miesiąc wcześniej obroniła dyplom z biologii i zamierzała
poświęcić się badaniom i nauczaniu. Moja ocena jej wieku okazała się słuszna. Między nami
było więc około dwudziestu lat różnicy. Pozostawało mi mieć nadzieję, że
czterdziestopięcioletni mężczyzna nie wyda się jej odpychający. Na szczęście dbałem o
siebie, a poza tym, w razie potrzeby, mogłem zaniżyć swój wiek o kilka lat i nie byłoby to
niewiarygodne.
Wypiliśmy za moje zwycięstwo. Szef sztabu wyborczego otrzymał pewne wiadomości
od dobrze poinformowanego przyjaciela, zgodnie z którymi tylko katastrofa mogłaby w
ostatniej chwili zmienić wynik wyborów. Nastroje w obozie przeciwnika były, jak się wydaje,
minorowe. Nie napawało mnie to szczególną dumą: powalenie człowieka na ziemię,
upokorzenie go, nie stanowiło dla mnie nigdy celu samego w sobie.
Christelle śmiała się.
- Przyjdzie pani w niedzielę świętować zwycięstwo z moim przyjaciółmi? Oczywiście
jeśli się ono potwierdzi.
- Z przyjemnością - odpowiedziała Christelle. Ale teraz naprawdę muszę już iść. Za
kilka godzin mam zebranie w laboratorium, w którym prowadzę badania, a chciałabym choć
chwilę się przespać...
- Oczywiście - musiałem się zgodzić. - Mam nadzieję, że w niedzielę będzie pani
wolna całą noc...
Zmarszczyła brwi na te zuchwałe słowa.
- Jeśli wygramy, będziemy tańczyć do białego rana... Jeśli nie, będzie mnie trzeba
pocieszyć, a to także wymaga czasu.
Przytaknęła. Odprowadziłem ją do wyjścia. W drzwiach sali, w której kilka godzin
wcześniej odbyło się spotkanie wyborcze, Christelle zatrzymała się. Odwróciła się i
popatrzyła mi głęboko w oczy. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć.
Rozmyśliła się.
- Tak? - zapytałem.
Ale to, co chciała powiedzieć, musiało się jej wydać niestosowne, nie na miejscu.
- Nie, nic... - zawahała się. - Dziękuję za szampana i za zaproszenie. Przyjdę w
niedzielę, ale w towarzystwie.
- Jaka szkoda! - udałem, że żartuję. - Mimo to będzie pani mile widziana!
Patrzyła na mnie jeszcze przez dwie lub trzy sekundy. Ogarnęło mnie pragnienie, by ją
pocałować. Jednak obawa, że może mnie odepchnąć, okazała się silniejsza. Opanowałem się i
powściągliwie złożyłem pocałunek na jej obu policzkach. Gdy nasze usta mijały się,
poczułem ciepło jej oddechu. Zamknęła oczy.
Na dźwięk klaksonu oboje podskoczyliśmy. Ostatni działacze pozdrawiali mnie,
odjeżdżając z parkingu.
Christelle odwróciła się i odeszła.
Stałem na chodniku, patrząc, jak oddala się w mrok. Zniknęła za rogiem. Dopiero po
kilku chwilach otrząsnąłem się z czaru, jaki na mnie rzuciła.
Zaraz potem poczułem za sobą czyjąś obecność, jakby oddech. Obróciłem się. Młoda,
szesnasto - lub siedemnastoletnia dziewczyna, ubrana w koszulkę w barwach mojej kampanii
wyborczej, stała niespełna metr przede mną. Jej twarz wydała mi się znajoma, ale nie mogłem
przypomnieć sobie jej nazwiska. Wpatrywała się we mnie arogancko i wyzywająco, tak jak to
potrafią niektóre nastolatki. Zdradzała wszelkie oznaki hipnotycznej fascynacji.
- Kocham pana - powiedziała nagle. - Chcę się z panem kochać...
Nie czekając na moją odpowiedź, rzuciła mi się na szyję i przycisnęła wargi do moich.
Z niespodziewaną gwałtownością jej język wsunął się w moje usta i zagłębił najdalej jak
mógł. Nie zdążyłem zareagować. Myślami byłem gdzie indziej, a ta młoda furia wykorzystała
to, pewna, że jej zuchwałość przyniesie zamierzony efekt. Ręce oplotły mi kark. Dłonie
zmysłowo pieściły moje włosy. Język drażnił się z moim.
Namiętność tej dziewczyny wyzwoliła w moim ciele dreszcz. Dosłownie gwałciła
mnie na chodniku, na którym przed chwilą pozwoliłem odejść najpiękniejszej kobiecie, jaką
było mi dane spotkać. Czułem się winny, zdradzając ją tak szybko, lecz to tylko potęgowało
przyjemność oddania się coraz bardziej drapieżnej nastolatce.
Pod koszulką dziewczyna była naga. Jej piersi ocierały się o mój tors. Jej agresja i
pasja pociągały mnie. Starałem się przypomnieć sobie jej twarz w tłumie młodych ludzi,
którzy pomagali przy kampanii każdego wieczoru, jedni po wyjściu z liceum, inni - z
uniwersytetu. W końcu, w panującym półmroku, wydało mi się, że ją rozpoznaję. Jeśli to
rzeczywiście ona, córka lokalnej działaczki naszej partii, jej zuchwałe zachowanie sprawiało
mi tym większą przyjemność. Matka nastolatki była zrzędliwą moralizatorką. Zamęczała
wszystkich wykładami o zasadach surowego wychowania, którego efekty, według niej,
najpełniej objawiały się w przymiotach jej własnych dzieci. W moich wspomnieniach
dziewczyna miała niewiele ponad szesnaście lat, a jej bezwstydność pozwalała przewidzieć,
że sprawi matce jeszcze niejedną niemiłą niespodziankę.
Jej uroda nie mogła się równać z pięknem Christelle, ale młodość i świeżość nadawały
nastolatce niezaprzeczalny urok. Nie broniłem się, a dziewczyna, ośmielona, wsunęła udo
między moje nogi. W kilka sekund moja męskość nabrzmiała i zaczęła ocierać się o jej
młodzieńcze ciało. Jej pocałunki stały się bardziej intensywne, język sięgnął już prawie
mojego gardła. Myśl, że ktoś mógłby nas nakryć, tylko dodawała tej sytuacji pikanterii.
- Pragnę, żeby mnie pan pieprzył jak sukę - szepnęła, odklejając na chwilę wargi od
moich.
Nagle przestała, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do wnętrza budynku. Diablica
wcześniej uknuła plan i wymyśliła scenerię dla swojego występku: zaciągnęła mnie do
najbliższej toalety i zamknęła drzwi na klucz.
- A teraz niech mnie pan wypieprzy! - rozkazała z porażającą pewnością siebie.
Wobec mojej bierności, sama zerwała koszulkę, odsłaniając białe, jędrne nastoletnie
piersi. Jej dżinsy zsunęły się na podłogę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miała na
sobie śliczne stringi w kolorze fuksji. Płomień w jej oczach sprawiał, że wyglądała
zniewalająco.
Dziewczyna rozpięła mi spodnie i obie jej dłonie wsunęły mi się pod bieliznę. W kilka
chwil znowu wzbudziła erekcję. Pieściła mnie coraz mocniej, aż musiałem ją powstrzymać,
nie chcąc trysnąć w jej dłoniach. Skorzystałem z chwilowego otrzeźwienia i zająłem się jej
piersiami. Jej pożądanie było namacalne: przechodziły ją dreszcze, a ciemne koniuszki
sutków natychmiast stwardniały.
Zaczęła wzdychać.
Odsłoniła mi męskość i uklękła przede mną. Patrzyłem, jak zamyka oczy i jak mój
członek w jednej chwili znika jej do połowy w ustach. Z pewnością robiła to pierwszy raz w
życiu: cofnęła się lekko, kiedy żołądź otarła się o jej gardło. Odetchnęła, częściowo wysunęła
twardą męskość z ust i zaczęła starannie ssać główkę penisa. Moje dłonie w jej włosach
potęgowały uczucie upojenia. W myślach powtarzałem całą scenę od początku, co wzmagało
zmysłowość chwili.
- Teraz chcę się pieprzyć - powiedziała nagle. - Jeszcze nigdy tego nie robiłam, ale
teraz mam na to ochotę.
Wiele czasu minęło, odkąd ostatnio pozbawiłem dziewczynę dziewictwa i ta
odpowiedzialność przyprawiła mnie o zawrót głowy. Jedyną, która ofiarowała mi ten dar,
była moja żona. Na myśl o niej poczułem ukłucie w sercu.
Dziewczyna ujęła moje dłonie i położyła je sobie na pośladkach, tak jakbym nie był
wystarczająco zdecydowany.
- Nie chcesz, żebyśmy poszli gdzie indziej? - zapytałem. - Na przykład do łóżka...
Byłoby ci wygodniej.
- Nie! Chcę to zrobić tu i teraz. Jestem gotowa.
Wykazywała taką determinację, że dalsze przekonywanie wydało mi się nie na
miejscu. Uklęknąłem przed nią, zsunąłem ostrożnie stringi, rozchyliłem uda i zbliżyłem twarz
do jej muszelki. Jasne włoski łaskotały mi nozdrza. Otworzyłem usta. W niemal mistycznym
uniesieniu czubek mojego języka zaczął szukać małej łechtaczki, ukrytej w fałdce skóry.
Nastolatka zastygła. Jej płytki, urywany oddech nadawał tej chwili powieściowego wymiaru,
pomimo miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
Nie szczędziłem wysiłków, toteż dziewczyna niebawem zaczęła jęczeć. Położyła
dłonie na mojej głowie i w miarę jak wzmagało się jej podniecenie, pieściła mnie z coraz
większym żarem. Odzywała się w niej jej prawdziwa natura. Chwytała mnie za włosy i
ciągnęła mocno, aż czułem ból. Ten temperament tygrysicy przypominał mi pewną koleżankę
z liceum, która postanowiła mnie rozdziewiczyć w czasie prywatki w domku na wsi
należącym do jej rodziców. Była nieco starsza ode mnie i robiła wrażenie doświadczonej. Czy
właśnie to sprawiło, że uciekłem? Czy raczej gwałtowność, z jaką zaczęła mnie całować i
obmacywać przez ubranie? W każdym razie z trudem wyrwałem się z jej pazurów, żeby
odurzyć się skrętem z marokańską trawą, który krążył wśród uczestników imprezy.
Kiedy byłem już pewien, że szparka nastolatki jest wystarczająco wilgotna, aby
przyjąć mnie bez bólu, podniosłem się. Usiadłem na pokrywie toalety i posadziłem ją na
sobie. Chciała się nadziać sama, ale bałem się, że pierwsze pchnięcie będzie dla niej zbyt
mocne i powstrzymałem ją.
- Dlaczego? - zapytała.
Zamiast odpowiedzieć, rozszerzyłem delikatnie jej wargi i wsunąłem palec między
uda. Krzyknęła. Położyłem drugą dłoń na jej ustach. W sali mogło wciąż przebywać kilka
osób, może nawet jej matka, a ja nie miałem najmniejszego zamiaru zostać przyłapany w
takiej sytuacji.
Kilka razy wsunąłem w nią palec i kiedy poczułem, że jest już bardziej rozluźniona,
posadziłem ją na mojej wyprężonej męskości. Popatrzyła mi głęboko w oczy, oszołomiona
tym, co się wydarzyło. Pewnie od dawna o tym marzyła, a rzeczywistość dorównała
fantazjom.
Trzymałem ją delikatnie nad tym, co miało przemienić ją z dziewczyny w kobietę. W
jej oczach malowała się miłość, nie było jej jednak w moim sercu. Jedynie ekscytacja faktem,
że wybrała właśnie mnie, powodowała, że gotowała się we mnie krew. Otworzyła usta, żeby
coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej. Rozluźniając powoli mięśnie ramion, pozwoliłem jej
zsunąć się niżej.
Wchodziłem w nią powoli. Otworzyła usta jeszcze szerzej, a jej twarz się
rozpromieniła. Obawiałem się chwili, kiedy natrafię na opór. Musiałem zadać jej ból, a to nie
leżało wcale w mojej naturze. Ale skoro sama tego chciała...
Nie wchodząc w nią głęboko, pozwoliłem jej opuścić się i podnieść dwa lub trzy razy,
aby przyzwyczaiła się do mojej obecności.
Szalała z niecierpliwości, zdecydowałem więc, że pomogę jej nabić się tak, jak tego
chciała. Zauważyłem, jak jej ciało sztywnieje w momencie, kiedy błona dziewicza ustąpiła, a
potem poczułem jej nagłą rozkosz. Pocałowała mnie w usta w podziękowaniu. Chwyciłem jej
pośladki i kierowałem jej ruchami tak, aby poczuła moją erekcję i doświadczyła pierwszych
uniesień. Pozwoliła się prowadzić. Mój rytm jej odpowiadał. Z jej ust zaczęły płynąć ciche
jęki. Pocałowałem ją, żeby je stłumić.
Wygięła się w odpowiedzi na mój nagły orgazm. Zamknęła oczy, aby zachować
wszystkie wspomnienia tej nocy, wyjątkowej w jej życiu.
Ubraliśmy się bez słowa. Dostała to, czego chciała, a mną targały sprzeczne uczucia.
Emocje związane z wyborem, jakiego dokonała nastolatka, mieszały się z obrazem Christelle.
Zdradziłem ją tego samego dnia, w którym się w niej zakochałem.
Byłem więc egoistycznym i niewrażliwym typem, na jaki tak często narzekają
kobiety.
Ostatni pocałunek, który podarowała mi dziewczyna, zanim ostrożnie wyszła z
toalety, częściowo rozwiał moje rozterki.
- Nic nikomu nie powiem - powiedziała. - Dziękuję...
Nie znalazłem bardziej błyskotliwej odpowiedzi niż „powodzenia”.
- Nawzajem! - odpowiedziała radośnie.
Pociągnęła drzwi i wyszła. Zamknąłem się znowu na klucz, chcąc odczekać dwie lub
trzy minuty, ale natychmiast rozległo się pukanie.
Otworzyłem.
- Wie pan - wyznała bardzo cicho - ja mam chłopaka, ale on... nie chciał.
Coś ścisnęło mnie za gardło.
- Spróbuj delikatnie - odpowiedziałem. - Czasem młodzi chłopcy nie lubią, kiedy się
jest zbyt gwałtownym.
Zmarszczyła czoło...
- OK. Dziękuję.
Christelle
Nigdy dotąd nie miałam okazji poznać z bliska specyficznej atmosfery dni wyborów.
Fabrice, mój partner i przyszły mąż, był członkiem komisji w jednym z lokali wyborczych w
naszym mieście. Kilkakrotnie w ciągu dnia wpadałam go odwiedzić, po tym jak zaraz po
otwarciu oddałam głos.
Na chwilę przed zamknięciem lokalu wyborczego Martin wpadł jak burza do sali, w
której przebywaliśmy. Był skupiony, choć starał się sprawiać wrażenie odprężonego.
Kiedy tylko mnie zobaczył, urwał rozmowę, którą przed chwilą nawiązał z
burmistrzem naszej gminy, i zaczął torować sobie do mnie drogę w tłumie. Sposób, w jaki
położył mi ręce na ramionach i uścisnął, wprawił mnie w zakłopotanie - przecież parę metrów
od nas stał Fabrice. Na miejscu mojego przyszłego męża z pewnością czułabym się już
zazdrosna.
- Cudownie, że pani tu jest - powiedział Martin. - Tylko pani byłaby w stanie
pocieszyć mnie w razie przegranej.
- Ale przecież pan jest pewien wygranej, prawda?
- Wygląda na to, że sprawy nie ułożyły się źle, ale wolałbym poczekać na wyniki.
Przyjdzie pani później?
- Tak, tak, będę tu - potwierdziłam. - To znaczy, będziemy.
- Zatem... do zobaczenia.
Martin udawał, że nie dostrzega Fabrice’a. Przyszło mi do głowy, że to może być
sztuczka, której celem jest uwiedzenie mnie. Dziwne, miałam nadzieję, że rzeczywiście tak
jest, choć przecież wcale nie chciałam zdradzić mojego przyszłego męża. Pochlebiało mi, że
pragnie mnie przystojny mężczyzna, przede wszystkim jednak, że robi to człowiek, który
właśnie wspinał się na kolejny stopień w hierarchii władzy.
Fabrice podzielał pasję Martina do polityki. Jeden z nich trzymał się w cieniu, drugi
pragnął świateł reflektorów. Jeden podobał mi się ze względu na swoje poświęcenie,
bezinteresowność, oddanie, uczciwość. Ten drugi pod maską uwodzicielskiego mężczyzny,
który wcale nie tai, że zabiega o moje względy, krył całkiem przeciwne cechy.
- Jeżeli nie ma pani innych planów na czas liczenia głosów, mogę pani zaproponować
swoje towarzystwo. Będę w biurze w ratuszu miejskim z kilkoma najbliższymi
współpracownikami.
Przeszywał mnie na wylot świdrującym wzrokiem. Wiedziałam, że nie mogę sobie
pozwolić na przyjęcie jego propozycji, on także to wiedział. A jednak chęć dołączenia do
niego wezbrała we mnie nagle niczym poryw wiatru.
- Muszę zostać z Fabrice’em - powiedziałam cicho. - Nie zrozumiałby dlaczego...
Twarz Martina zastygła. Zmrużył oczy.
- Dobrze - westchnął. - Proszę jednak pamiętać: bankiet rozpoczyna się o dziewiątej.
- Będziemy wspólnie świętować pański sukces - zapewniłam, chcąc entuzjazmem
nadrobić zawód, który sprawiłam mu chwilę wcześniej.
Przewodniczący komisji wyborczej ogłosił zamknięcie urn, a Martin dyskretnie
opuścił salę.
Liczenie głosów bardzo mi się dłużyło. Wzdrygałam się za każdym razem, kiedy
słyszałam nazwisko kontrkandydata. Chciałam, żeby wymawiano tylko i wyłącznie nazwisko
Martina. Stosy kart do głosowania rosły na stolikach, a mnie zdawało się, że na obu
kandydatów przypada równa liczba głosów. Mimo że ich nie znałam, nienawidziłam
wszystkich półgłówków, którzy zagłosowali na tego starego zbira w białym kołnierzyku,
którego przekręty prasa opisywała przez całą kampanię. Co też mogło sprawić, że odrzucili
kandydaturę człowieka nowego, uczciwego, inteligentnego i fascynującego?
- U nas idą łeb w łeb - powiedział mężczyzna stojący za moimi plecami - ale
słyszałem, że sytuacja wygląda lepiej w innych lokalach wyborczych.
Serce na chwilę we mnie zamarło. Lepiej dla kogo?
Odwróciłam się i rozpoznałam jednego z działaczy partii Martina. Odetchnęłam z
ulgą.
- Stary mocno się trzyma - dodał mężczyzna, zwracając się do swoich przyjaciół - ale
będzie musiał dać za wygraną. Jeśli nawet u nas otrzymali równą liczbę głosów, to znaczy, że
wygraliśmy!
Końcowe podliczanie głosów było długim i męczącym zajęciem. Fabrice wydawał się
spięty. Powiedział, że jego zdaniem ostateczny wynik będzie wyrównany.
- Ale wygramy? - zapytałam z niepokojem. - Mówią, że w innych lokalach
wyborczych sprawy ułożyły się lepiej...
- Tak, wygląda na to, że tutaj rzeczywiście poszło nam najgorzej.
Martin wygrał w naszym lokalu z niewielką przewagą - tę informację przyjęto
hucznymi oklaskami. Parę zawiedzionych osób opuściło salę. Przyjaciele Fabrice’a składali
mu gratulacje. Rozdzwoniło się kilka telefonów komórkowych, ludzie rozmawiali
gorączkowo, pokazywali gest podniesionego kciuka. Z ich uśmiechów wywnioskowałam, że
się udało - wygraliśmy.
Ktoś wszedł na zaimprowizowaną scenę i poprosił o ciszę. Ledwie zdążył podać
wynik Martina, kiedy w sali rozległy się radosne okrzyki, które nie pozwoliły na wygłoszenie
nawet najkrótszej zaimprowizowanej mowy.
Choć polityczne barwy, które miały zastąpić skorumpowane rządy naszego lokalnego
kacyka, były mi w gruncie rzeczy obojętne, ogarnęło mnie poczucie szczęścia, gdy
dowiedziałam się, że zaszczyt obalenia dotychczasowego lidera przypadł właśnie Martinowi.
A znałam go zaledwie od trzech dni.
W mojej głowie rozpoczęła się gonitwa sprzecznych myśli. Byłam dobrze wychowaną
dziewczyną i do tej pory mój świat składał się z prostych spraw, pracy i obowiązków. Trzy
dni temu nieoczekiwanie opadły mnie wątpliwości.
Fabrice objął mnie, całował w policzki i podekscytowany powtarzał: „wygraliśmy,
wygraliśmy”. Czy rzeczywiście był ze mną? Czy dzielił się tą radością z przyszłą żoną, czy
może z każdym przypadkowym znajomym, którego chciał w tej chwili uścisnąć?
Nie zdążyłam się nad tym dobrze zastanowić. Podjechało dwanaście samochodów,
które utworzyły korowód i głośno trąbiąc, zawiozły wszystkich do sali balowej w urzędzie
merostwa.
Po raz pierwszy w życiu byłam świadkiem zbiorowego wybuchu entuzjazmu. Miałam
wrażenie, że Fabrice zna wszystkich na świecie. Szłam za nim, zauważając zresztą, że wielu
mężczyzn interesuje się bardziej mną niż entuzjastycznymi wypowiedziami mojego partnera.
Aseksualny świat laboratoriów badawczych i uniwersytetu wydał mi się odległy o lata
świetlne od nowego uniwersum, które właśnie odkrywałam.
Nagle rozległy się głośne brawa. Nie musiałam nawet odwracać głowy, by zgadnąć,
kto właśnie wkroczył do sali. Usunęłam się na bok, by uniknąć ścisku. Zmian w moim życiu
było już wystarczająco wiele i stwierdziłam, że inicjacja, która czeka mnie tego wieczoru, nie
będzie polegała na upajaniu się radością tłumu.
Podeszłam do bufetu i poczęstowałam się kieliszkiem kiru. Był jak na mój gust nieco
zbyt słodki - wyczuwałam syrop z brzoskwini wymieszany z kiepskim białym winem - lecz
odczuwałam taką potrzebę odprężenia, że wypiłabym jakąkolwiek miksturę, byle tylko
poczuć, jak alkohol zaczyna płynąć mi w żyłach.
Podszedł do mnie młody działacz, który przypominał z wyglądu studentów z
kampusu. Miał na sobie obcisłe dżinsy. Jego spojrzenie zdobywcy wydało mi się intrygujące.
W dość bezpośredni sposób nawiązał ze mną rozmowę. Jego oczy zdradzały, o czym tak
naprawdę myśli. Wypił już o kilka kieliszków za dużo i wyraźnie szukał dziewczyny, z którą
mógłby spędzić noc. Sposób, w jaki bezceremonialne ujawniał intencje, w innych
okolicznościach wydałby mi się obcesowy i natychmiast odesłałabym go do kolegów. Tym
razem jednak nic takiego nie zrobiłam: odprężyłam się przy nim. Było mi przykro, że w tej
radosnej chwili Fabrice woli być z kimś innym, że porzuca mnie dla osób, które wydają mu
się bardziej interesujące. Zanosiło się na to, że Martin też przez większość wieczoru będzie
zajęty. Nawet jeśli o mnie myślał, rozumiałam doskonale, że ciąży na nim obowiązek
podziękowania każdej osobie, która poświęciła mu swój czas, energię i entuzjazm w czasie
kampanii.
Podochoconemu chłopakowi, który podrywał mnie bez skrupułów, najwyraźniej
sprzyjało szczęście.
- Nie mogę opuścić sali, zanim nie złożę gratulacji nowemu deputowanemu -
powiedziałam - a potem... zobaczymy!
- W porządku - odparł. - Jeśli chcesz, możemy wcześniej potańczyć. W sali obok jest
parkiet. Wrócimy tutaj, kiedy się trochę rozluźni.
Spojrzałam w kierunku mojego partnera. Odkąd byliśmy parą, nie tańczyłam z nikim
innym. Słowa chłopaka zabrzmiały tak, jakby to była propozycja pójścia do łóżka.
- Chodzi o to, że... - zaczęłam.
Fabrice spojrzał na mnie i pomachał mi, wesoły jak szczygieł. Wydawałoby się, że
widok mnie w towarzystwie młodego, całkiem zresztą apetycznego, mężczyzny zrobi na nim
jakieś wrażenie. Myślałam, że podejdzie i uwolni mnie od przyjemnych wizji, które roztaczał
przede mną jego rywal, lecz Fabrice nie uczynił nic podobnego. Przeciwnie: pokazał mi kciuk
uniesiony do góry, po czym dołączył do innej grupy, by dalej prowadzić swoje pasjonujące
debaty.
- Czemu nie - powiedziałam chłopcu. - Chodźmy. Uwielbiam tańczyć.
- Super! Ja też!
Nie miał może daru konwersacji, ale za to jego uśmiech sprawiał, że w środku cała się
rozpływałam.
Boczna sala była mniej zatłoczona niż ta, w której odbywał się bankiet. Światła były
tu przytłumione, co w założeniu miało tworzyć atmosferę klubu nocnego. Około trzydziestu
osób popijało wino lub tańczyło.
Chłopak od razu mnie objął i choć muzyka nie miała w sobie nic zmysłowego,
przycisnął mnie do siebie. Dość nieudolnie staraliśmy się odnaleźć w tańcu wspólny rytm.
Pocałował mnie w szyję. To było tak bezpośrednie, tak nieoczekiwane... Poczułam ciarki na
karku, ale mimo to odepchnęłam go.
- Jak masz na imię? - zapytałam, żeby jakoś usprawiedliwić swoją rezerwę.
- Guillaume... a ty?
- Christelle.
- OK. Jesteś piękna jak bogini, Christelle. Nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie
ochotę. Nigdy nie trzymałem w ramionach tak pięknej dziewczyny.
Przełknęłam ślinę. Nie spodziewałam się, że chłopak tak szybko posunie się aż tak
daleko. Położył mi ręce na pośladkach i przycisnął do siebie moje biodra.
- Czujesz, jak mi stoi? - wyszeptał mi do ucha.
Trudno było nie poczuć, skoro byłam tak blisko.
Rzuciłam okiem w stronę sąsiedniej sali. Fabrice był w zasięgu mojego wzroku. Przez
całe ciało przeszła mi jakaś fala. Z jednej strony chciałam się pozbyć natręta, z drugiej - jego
męskość przyciśnięta do mojego łona tak bardzo mnie podniecała. Pierwszy raz w życiu
znalazłam się w podobnej sytuacji.
Guillaume znów pocałował mnie w szyję. Gryzł płatek mojego ucha i co jakiś czas
szeptał coś nieprzyzwoitego, co sprawiało, że mocniej biło mi serce. Niewybredne wyrazy
działały na mnie jak pieszczota. Chętnie wypiłabym jeszcze jeden kieliszek, żeby móc
ofiarować swojemu ciału pełnię wolności, której tak długo mu odmawiałam.
Muzyka przestała grać. Guillaume jeszcze przez chwilę tańczył, w końcu zatrzymał
się, odwrócił głowę w kierunku zespołu, który zrobił sobie chwilę przerwy i rzucił w stronę
stojącego najbliżej nas muzyka: „Zagrajcie jakiś wolny kawałek. Albo dwa!” Gitarzystę to
rozbawiło. Przyjrzał mi się dokładnie, a jego mina mówiła wszystko. Mrugnął okiem w
kierunku swoich kolegów i zespół znów zaczął grać.
Ktoś jeszcze bardziej stłumił światło, tańczyliśmy w niemal całkowitych
ciemnościach.
Guillaume przyciskał mnie do siebie najmocniej, jak się dało. Jedną rękę trzymał nad
moimi pośladkami i przyciągając mnie do siebie, a szczególnie do swojej męskości, drugą
przesuwał mi po pośladkach, głaszcząc je przez materiał. Wstydziłam się, że na to wszystko
pozwalam, lecz widocznie wypity kieliszek alkoholu sprawił, że pozbyłam się zahamowań -
szybko wyleciała mi z głowy myśl, by okiełznać te jego zapędy.
Guillaume zbliżył swoje usta do moich. Starał się po raz pierwszy mnie pocałować.
Wyczuwałam w jego oddechu alkohol. Odwróciłam głowę w kierunku Fabrice’a, jakby
szukając wybawcy.
- Masz piekielny tyłeczek i cycki... Czujesz, jak mi stoi? To ci się podoba, prawda?
Też jesteś napalona! Mój kutas w twojej cipce, tego byś chciała, kurewko - mruczał mi do
ucha chłopak.
Nie poznawałam sama siebie. Jakbym nagle straciła rozum. Mógłby mi powiedzieć
cokolwiek - każda sylaba mnie podniecała. Kołysał się w tańcu, ocierając się penisem o dół
mojego brzucha coraz szybciej i szybciej. Gdybyśmy byli sami, chętnie bym go popieściła.
Moje pożądanie sięgało zenitu, kiedy skończył się pierwszy utwór. Postanowiłam
zebrać myśli. Byłam gotowa natychmiast z nim wyjść, lecz to by nic nie dało: z pewnością
Fabrice zaniepokoiłby się i zaczął mnie szukać, a Martin mógłby pomyśleć, że przed nim
uciekłam.
Rozpoczął się kolejny wolny kawałek, Guillaume znów obsypywał mnie namiętnymi
pieszczotami, ale ja już wiedziałam, że nasz flirt ograniczy się do tego, co zrobimy w tej sali.
Wciąż rozpustnie ocierał się nabrzmiałym członkiem o moje łono, szeptał mi do ucha coraz
bardziej obsceniczne słowa, obmacywał mi bezceremonialnie pośladki i piersi, a ja
poddawałam się wszystkiemu, co robił, z rosnącym podnieceniem.
Rozkoszowałam się tą całkiem nową sytuacją.
Nagle podjęłam decyzję. Za sceną, na której występował zespół, znajdowała się część
sali spowita mrokiem. Ustawiono tam drzewka w doniczkach, które zapewne na co dzień
zdobiły salę zebrań. Ten sztuczny lasek wydał mi się idealną kryjówką, w której mogłabym
ofiarować gorliwemu chłopcu to, czego tak bardzo pragnął.
- Chodź! - powiedziałam, biorąc go za rękę.
Widocznie nie spodziewał się, że do tego dojdzie, a przynajmniej nie w taki sposób,
bo wybąkał: „Wydawało mi się, że...”
Przeszliśmy na tył sceny i całowaliśmy się jak para nastolatków. Muzyka zagłuszała
dźwięki, które wydawaliśmy. Podniecała mnie atmosfera rozprężenia, która panowała wśród
ludzi.
Nabrałam odwagi. Zaczęłam rękoma szukać jego męskości, która tak długo dawała mi
o sobie znać. Wyczułam ją, a następnie chwyciłam mocno przez materiał spodni, zdając sobie
jednocześnie sprawę z władzy, jaką dawał mi nad chłopakiem ten banalny gest. Guillaume
całował mnie w szyję i oddychał coraz szybciej. Jęczał i mruczał mi do ucha najbardziej
wulgarne słowa, jakie znał, powtarzając wiele razy te, które w widoczny sposób na mnie
działały.
W kilka sekund uporałam się z jego spodniami i sięgnęłam dłonią pod bieliznę.
Wydało mi się, że penis jest długi i dość cienki, lecz nie odważyłam się mu przyjrzeć - kłębiło
się we mnie wystarczająco wiele emocji.
Jedną ręką bawiłam się jego jądrami jak piłeczkami, drugą ręką robiłam mu dobrze.
Po chwili wytrysnął, wydając z siebie głośny jęk. Byłam upojona. Stałam się inną kobietą.
Oto dołączyłam do moich najbardziej puszczalskich koleżanek z klasy.
Jeszcze ostatni pocałunek w usta i zostawiłam Guillaume’a w gąszczu zielonej
roślinności.
Poszłam do toalety umyć ręce i szybko wróciłam do głównej sali. Fabrice był
pochłonięty rozmową z Martinem. Miałam wrażenie, że w moich oczach będą mogli odczytać
występek, którego się dopuściłam.
- Ach! Christelle! Wspaniale, że się pani pojawiła! - powiedział Martin. - Czy nie
zechcielibyście napić się czegoś we trójkę, u mnie?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Zmiana w jego podejściu do mojego partnera
wydała mi się zastanawiająca i nie bardzo rozumiałam, czemu właśnie dla nas chce opuścić
przyjęcie na swoją cześć.
- To dla nas zaszczyt! - odparł natychmiast Fabrice.
Mówił z pewnym wysiłkiem i widać było, że za dużo wypił. W tym stanie przystałby
zapewne na każdą propozycję.
- Doskonale! - rzucił Martin. - Dam znać szefowi sztabu i wyjdziemy dyskretnie we
trójkę.
Martin mieszkał w pięknej nowoczesnej willi. Kiedy zajechaliśmy pod dom,
automatycznie włączyło się oświetlenie budynku i jego otoczenia. Owalny basen przykryty
przestronną werandą wywarł na mnie wrażenie niewiarygodnego luksusu. Podobnie było z
wnętrzem willi.
Martin zaprowadził nas do salonu. Fabrice ciężko opadł na jeden z foteli. Na jego
twarzy malował się wyraz błogosci. Po euforii związanej ze zwycięstwem i szaleństwach
przyjęcia wyraźnie potrzebował odpoczynku. Martin wskazał mi miejsce na białej kanapie
naprzeciw mojego partnera.
Gospodarz zostawił nas na chwilę samych. Fabrice był rozkojarzony.
- Za dużo wypiłeś - powiedziałam.
- Nie, to tylko zmęczenie. Przejdzie mi.
Martin wrócił, niosąc na tacy trzy kieliszki i dwie butelki szampana. Usiadł przy mnie.
Butelki miały dziwny kształt - jeszcze takich nie widziałam.
- Zachowałem je na dzień taki jak ten - oświadczył Martin z dumą. - To różowy dom
pérignon z 1996 roku!
Martin odkorkował jedną z butelek i napełnił kieliszki. Wznieśliśmy toast za jego
zwycięstwo. Kiedy Fabrice jednym haustem opróżniał kieliszek, Martin spojrzał mi głęboko
w oczy i dorzucił: „Za nas!” Przeszedł mnie dreszcz. Nonszalancja, jakiej dopuszczał się w
obecności mojego narzeczonego, sprawiła, że mocniej zabiło mi serce. Spojrzałam na
Fabrice’a, ale on jedynie wyciągnął pusty kieliszek. Martin ponownie mu go napełnił.
- Na zdrowie! Jest doskonały, nieprawdaż?
Fabrice zmrużył oczy i znowu wypił do dna. Było mi za niego wstyd. Martin
uśmiechnął się do mnie czule i zbliżył swój kieliszek do mojego. Kiedy wzięłam do ust
pierwszy łyk, wydało mi się, że piję nektar.
- Rzeczywiście jest niezły - przyznał Martin, napełniając po raz trzeci kieliszek
Fabrice’a.
- Dość już wypiłeś - powiedziałam do przyszłego męża.
Zgromił mnie spojrzeniem i ostentacyjnie wypił jeszcze jeden kieliszek, zanim znów
opadł na oparcie fotela. Oczy nabiegły mu krwią i wydawało się, że jedynie z trudem
utrzymuje je otwarte.
- A więc, Christelle, jak się pani to wszystko podoba? Interesuje panią polityka? -
zapytał Martin.
- To szczególne środowisko... całkiem odmienne od laboratoriów badawczych i
seminariów naukowych!
Martin się uśmiechnął.
- Wygląda dziś pani promiennie. Zupełnie jakby pozbyła się pani jakiejś wewnętrznej
blokady.
Pomyślałam o chłopaku, z którym tańczyłam, i poczułam, że się czerwienię.
Opuściłam wzrok. Powieki Fabrice’a były półprzymknięte, walczył ze snem. Leżał w fotelu i
wydawało się, że już całkiem odpłynął.
Martin położył mi rękę na dłoni i przysunął się do mnie.
- Jestem pani niezmiernie wdzięczny za dzisiejsze towarzystwo. Odkąd trzy dni temu
zobaczyłem panią po raz pierwszy, ani na chwilę nie przestałem o pani myśleć.
Odwróciłam się z niepokojem w stronę Fabrice’a. Martin spokojnie uczynił to samo.
Półprzymknięte oczy i otwarte usta mojego narzeczonego świadczyły o tym, że już nie ma go
z nami. Martin nacisnął stopą przełącznik, przyciemniając światło. Położył mi rękę na udzie, a
ja ze zdenerwowania ledwo mogłam złapać oddech. Nie potrafiłam mu się oprzeć. Miał nade
mną całkowitą kontrolę. Ja także od czasu poprzedniego spotkania myślałam wyłącznie o nim
- choć zmuszałam się, żeby skupić się na czymś innym, wciąż pojawiał się w moich myślach.
Martin zbliżył do mnie twarz. Zamknęłam oczy. Poczułam, jak unosi mi włosy i
kładzie rękę na szyi. Nie przyszło mi na myśl, żeby uciekać. Nie dbałam o to, że Fabrice
może się obudzić. Całkiem straciłam rozum. Byłam jak oszalała, emocje, które wywoływał
we mnie Martin, aż buzowały. Myślałam o naszym poprzednim wspólnym wieczorze, o
pocałunku, do którego w końcu nie doszło, a także o moim pierwszym pocałunku w życiu -
ten dzisiejszy był o niebo lepszy.
W tym, co robił Martin, w ryzyku, na które przez niego się narażaliśmy, było więcej
namiętności niż w jakichkolwiek słowach, które mógł wypowiedzieć.
Fabrice chrząknął. Uniosłam powieki i zobaczyłam oczy mojego kochanka błyszczące
tak blisko moich. Ciche pochrapywanie upewniło mnie, że niebezpieczeństwo minęło. Zresztą
- szkoda! Czułam się tak wspaniale, tak kobieco, tak pięknie, że mógłby się nawet obudzić.
Nic nie mogło mnie już powstrzymać.
Martin musiał to wyczuć, gdyż zaczął pieścić mi piersi przez bluzkę. Byłam w
siódmym niebie. Rozumiałam już poryw serca, który ogarnął mnie trzy dni temu. Obecność
Fabrice’a w tej sytuacji przyprawiała mnie o dodatkowy zawrót głowy.
Ręka Martina zsunęła się z moich piersi i zagłębiła między udami. Jego żaru nie
mogła zatrzymać lekka spódnica, a ja pomogłam jego palcom, rozsuwając nogi i wysuwając
do przodu biodra.
Jak mogłam przez dwadzieścia pięć lat żyć rozważna, przestrzegająca surowych reguł
wpojonych mi przez rodziców, i zasad moralnych, które kazały mi odrzucać przyjemności -
pozbawiona namiętności, ślepa na rozkosz?
Martin w najbardziej upajający ze sposobów pokazywał mi to, czego życie dotąd mi
odmawiało.
Moja szparka jeszcze nigdy nie była tak wilgotna. Palce kochanka ślizgały się po
najbardziej wrażliwych miejscach, a za każdym razem, kiedy drażniły mi łechtaczkę,
przechodził mnie potężny dreszcz. Przesunął tak dłonią dziesięć, a może nawet dwadzieścia
razy, zanim całkiem znienacka wsunął we mnie palec. Z ust wyrwał mi się krzyk, który on
stłumił namiętnym pocałunkiem.
Było już za późno. Zaszliśmy za daleko, żeby wrzucić wsteczny bieg. Nawet gdyby
Martin mi to zaproponował, odmówiłabym. Czułam, że mogłabym go zgwałcić w salonie, na
dywanie, u stóp mojego przyszłego męża.
Fabrice w każdej chwili mógł się obudzić. Myśl, że zaraz otworzy oczy, przerażała
mnie, a zarazem doprowadzała do ekstazy. Co bym zrobiła? Co bym mu powiedziała?
Wydawało się, że wszystko to dzieje się na jego oczach. Było mi to obojętne. Decyzja
zapadła. Mój drugi w życiu kochanek miał na imię Martin i postanowiłam, że będziemy się
kochać jeszcze tej samej nocy. To była noc jego zwycięstwa.
Z pewnością to zrozumiał, gdyż podniósł się i wyprowadził mnie z pokoju, gdzie
Fabrice ponosił konsekwencje swojego nieumiarkowania w piciu. Wydał mi się żałosny,
Martin za to był tak przystojny... Zapomniałam o wszystkim: kim jest, że właśnie został
deputowanym, gdzie się znajdowaliśmy, kim byłam ja sama. Po raz pierwszy w życiu czułam,
że jestem kobietą. Potrzebowałam mężczyzny, który prowadził mnie ku szczęściu.
Przyćmione światło w sypialni miało w sobie niepokojącą słodycz. Martin rozpiął
guziki spodni i zsunął je do kostek. Ściągnął bokserki. Jego penis był nieco dłuższy od
członka Fabrice’a, lecz nie miałam wystarczająco dużo doświadczenia, żeby ocenić, czy był
wyjątkowo duży, czy też Fabrice miał mały członek.
- Possij go! - rozkazał delikatnie, ale także ze zdecydowaniem.
Jeszcze nigdy tego nie robiłam. Poczułam, że drżę. Martin położył mi dłoń na
ramieniu i popchnął mnie na kolana. Przysunął koniuszek swojego penisa do moich ust.
Poczułam miękkość skóry pokrywającej żołądź. Jego zapach wypełnił mi nozdrza. Nie było
już odwrotu.
Martin ujął moją głowę w dłonie i wsunął mi go do ust. Nie wyobrażałam sobie nigdy,
że może być tak smaczny. Wypełniał mi całe usta. Niemal instynktownie zaczęłam ssać, lizać
i łykać. Byłam zaskoczona, że przyszło mi to tak łatwo.
Dwa lub trzy razy zakrztusiłam się, próbując wsunąć go w usta zbyt głęboko. Miałam
ochotę pochłonąć go całego, ale brakowało mi wprawy.
- Zwolnij trochę - zamruczał Martin.
Pojawiła się kropelka o lekko kwaśnym smaku, z czego wywnioskowałam, że Martin
prawie dochodzi. Podniosłam się z klęczek.
- Robiłam to po raz pierwszy... - wyznałam mu szeptem prosto do ucha.
- Poszło ci wspaniale, masz talent. A teraz moja kolej - powiedział.
Położył mnie na plecach i wsunął mi głowę między uda. Polizał mnie kilkakrotnie z
czułością, a później kontynuował to coraz szybciej z taką pasją, że wkrótce poczułam
wzbierającą we mnie falę, coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Sięgnęłam ręką w
kierunku jego głowy, miałam ochotę głaskać jego włosy. Było mi tak dobrze, czułam, że
szybuję.
Nagle moje ciało ogarnęły spazmy. Nad niczym już nie panowałam. Martin nie
przerywał i za pomocą języka i palców doprowadził mnie do pierwszego prawdziwego
orgazmu w moim życiu. Przyjemność, której doświadczyłam z Fabrice’em, nie mogła się
równać z tym szaleństwem zmysłów. Słyszałam każdy szmer, widziałam w ciemnościach,
czułam z osobna każdą nitkę prześcieradła, dotykającego mojego ciała. Nie mogłam
powstrzymać jęków i westchnień, musiałam zagryzać wargi, żeby nie zacząć krzyczeć ze
szczęścia.
Martin czekał, aż dojdę do siebie. Następnie uniósł się i położył na mnie. Rozsunął mi
lekko nogi i wprowadził członek tam, gdzie przed chwilą skumulowały się wszystkie
rozkosze mojego ciała. Byłam tak podniecona i szczęśliwa, że wszedł we mnie bez
najmniejszego trudu. Czułam się nim cała wypełniona. Powtórzyłam pewnie ze dwadzieścia
razy: „uwielbiam cię, uwielbiam cię...” i wkrótce poczułam, jak wbija mi paznokcie w plecy.
Jego orgazm przyspieszył mój. Tym razem był słabszy niż poprzedni, lecz o ile słodszy.
Zaczynałam rozumieć, że dotąd nigdy nie doświadczyłam miłości, było mi pisane
odkryć ją w ramionach tego mężczyzny.
Trwaliśmy tak, przytuleni jedno do drugiego, parę chwil. Zbyt krótko. Chciałam, żeby
ten moment trwał całe życie.
- Chodźmy pod prysznic - zaproponował w końcu. Po kąpieli przeszliśmy na werandę,
gdzie wypiliśmy kawę.
Kiedy Fabrice się obudził, zastał nas obserwujących w milczeniu wschód słońca.
Martin przed chwilą poprosił mnie, żebym odeszła od narzeczonego i zamieszkała z nim.
Spojrzałam na niego bez słowa. Przekonałam się już, że jest cudownym kochankiem, który
potrafi rozwibrować całe moje ciało jak nikt do tej pory, lecz to, co mi proponował,
wymagało namysłu. Było jasne, że jesteśmy sobą zauroczeni, lecz nie chciałam skrzywdzić
Fabrice’a. Martin rozumiał to i ograniczył się do napisania swojego numeru telefonu na
kartce.
- To jest numer zarezerwowany tylko dla najbliższych - powiedział. - Zadzwoń do
mnie, kiedy podejmiesz decyzję.
Fabrice bez słowa prowadził samochód w stronę naszego mieszkania, a ja siedziałam
zafrasowana. W głowie zaczynały mi się układać pierwsze słowa wyznania, które jeszcze
tego samego dnia miał usłyszeć mój narzeczony.
Martin
Christelle nie dała znaku życia ani tego dnia, co było zrozumiałe z uwagi na godzinę,
o której wróciła do domu, ani następnego. Doszedłem do wniosku, że płynący ze zwycięstwa
entuzjazm opadł, a mój urok zwiądł jak róża wyjęta z wazonu. Nie byłem jednak w stanie
odsunąć myśli o niej i jej onieśmielającym pięknie.
Fantazje na temat jej ciała nie dawały mi spokoju ani przez chwilę. Każda z tych wizji
prowadziła mnie do niej, wywołując jednocześnie rozgoryczenie, że nie potrafiłem jej
zatrzymać. Rozgrywałem w głowie dziesiątki scenariuszy tamtej nocy, dzięki którym
mógłbym zatrzymać ją przy sobie. Mogłem zamówić taksówkę, odesłać narzeczonego.
Mogłem błagać ją o jeden dodatkowy dzień na udowodnienie, że nie jestem jedynie
niepoprawnym uwodzicielem, za jakiego musiała mnie uważać. Rozłożyłbym przed nią
czerwony dywan, wyciągnął asa z rękawa, a wtedy bez wątpienia nie wróciłaby już do tego
niepozornego człowieka, którego zamierzała poślubić.
Gdybym chociaż ośmielił się poprosić ją o numer telefonu!
Teraz to ona trzymała w ręku wszystkie karty, a mój los zależał od tego, czy zechce
zobaczyć się ze mną znowu, czy nie.
Dość powiedzieć, że kiedy w środę późnym rankiem rozległ się dzwonek mojej
komórki, rzuciłem się, żeby odebrać. Wyświetlił się nieznany numer. Wiedziałem, że to ona.
W pamięci telefonu zapisałem pięć czy sześć nazwisk. Nikt poza najbliższymi mi osobami nie
znał prywatnego numeru. To nie mogła być pomyłka. To musiała być Christelle.
- Halo - zaczęła z lekkim wahaniem. - Czy moglibyśmy się spotkać? Chciałabym z
tobą porozmawiać.
- Co chciałabyś mi powiedzieć? - zapytałem jak niecierpliwe dziecko, stojące przed
prezentem, którego nie wolno mu otworzyć.
- Wolałabym w cztery oczy niż przez telefon...
Powaga, jaką wyczuwałem w jej głosie, podsunęła mi myśl o możliwym zerwaniu.
Byłem dla niej tylko przelotną miłostką, a teraz chciała, żebym się oddalił, zostawiając ją i jej
przyszłego męża w spokoju.
- Dobrze - odpowiedziałem zrezygnowany. - Jestem do twojej dyspozycji. Chcesz
przyjść do mnie?
- Nie! Spotkajmy się w jakimś barze...
Niewątpliwie sprawy układały się źle.
- Może przynajmniej pozwolisz się zaprosić do restauracji? Dziś wieczorem?
Wahała się przez chwilę, zanim się zgodziła. Nie zdołałem rozszyfrować jej dalszych
zamiarów. Szybko się rozłączyła. Czy stałem przed ostatnią szansą?
Jeśli tak właśnie było, nie zamierzałem jej zaprzepaścić. Nawet gdyby to miał być
koniec, nasza pożegnalna kolacja powinna wywrzeć na Christelle niezapomniane wrażenie.
Zarezerwowałem stolik dla dwojga w najlepszej restauracji w mieście. Prowadził ją
mój przyjaciel, a przewodniki kulinarne nie szczędziły pochwał jego wyrafinowanej i lekkiej
kuchni. Uznałem, że doskonale będzie odpowiadać gustowi Christelle.
Około dwudziestej dotarliśmy do restauracji Loup Blanc.
Godzinę wcześniej przyjechałem po Christelle do laboratorium. Oprowadziła mnie,
objaśniając pokrótce istotę prowadzonych badań i znaczenie niektórych eksperymentów.
Ubrana w biały kombinezon była równie pociągająca. Zazdrościłem jej kolegom, którzy
widywali ją codziennie.
W Loup Blanc przyjęto nas po królewsku. Nie uzgadniałem tego wcześniej, jednak
najprawdopodobniej status nowo wybranego deputowanego zapewnił mi specjalne względy.
Przywitał nas sam właściciel i wskazał nam stolik w osobnej sali. Zaproponował aperitif,
który wypiliśmy we troje.
Nie bez satysfakcji pomyślałem, że nawet rozstanie w takich okolicznościach miałoby
wyjątkowy czar.
Kiedy w końcu zostaliśmy sami, Christelle spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała z
determinacją: „Chcesz porozmawiać teraz, czy będziemy czekać do deseru?”
- Teraz - odparłem.
- Nie zadzwoniłam do ciebie wczoraj, bo rozmawiałam długo z Fabrice’em...
- Powiedziałaś mu o...
- Tak! - potwierdziła natychmiast.
- Ale dlaczego? Mogłaś... Nie zdawał sobie z niczego sprawy, prawda?
- Tak, ale nie mogłam postąpić inaczej.
Nie potrafiłem ukryć zdziwienia. Christelle uśmiechnęła się pierwszy raz od początku
naszej rozmowy.
- Myślałeś, że to była dla mnie zwykła przygoda na jedną noc? - zapytała.
- Ja... - wykrztusiłem - obawiałem się, że tak może być...
- Myliłeś się. W zeszły piątek poczułam, jakby moje życie rozświetliła błyskawica. A
nocą z niedzieli na poniedziałek przeszył mnie piorun.
Przez chwilę siedzieliśmy bez słowa. Powaga tej rozmowy przekroczyła moje
oczekiwania.
- Jak zareagował?
- Zależy na co... - odpowiedziała tajemniczo.
- Czy mogłabyś być nieco mniej enigmatyczna?
Uśmiechnęła się.
- Kiedy opowiadałam mu o tym, czego z tobą doświadczyłam, co we mnie obudziłeś,
początkowo stał jak ogłuszony. Nie wierzył, że mogłam go zdradzić na kilka tygodni przed
ślubem, ale w końcu zdał sobie sprawę, że nasz związek był rzeczywiście bardziej...
przyjacielski, braterski, serdeczny niż zmysłowy. Nawet jeśli raz czy dwa razy w tygodniu...
Zawahała się.
- Możesz mi wszystko powiedzieć. Nie bój się! Spodziewałem się dużo gorszych
rzeczy...
- Opisałam mu moje zauroczenie i objawienie, jakiego doznałam, kiedy się
kochaliśmy, moje orgazmy, to, czego z nim nigdy nie odczułam.
Zadrżałem na myśl o tamtej boskiej nocy.
- Kiedy mu powiedziałam, że chcę zacząć wszystko od nowa z tobą, rozpłakał się jak
dziecko. Ale co innego mogę zrobić? Dzięki tobie poznałam siebie samą i nie chcę na tym
poprzestać: chcę wszystko poznać, odkryć wszystko.
Co miałem odpowiedzieć? Moja radość nie była wciąż pełna, czułem, że Christelle nie
powiedziała mi jeszcze wszystkiego. Podano pierwsze danie. Zaczęliśmy jeść w milczeniu,
ledwo na siebie patrząc.
- Co będzie dalej? - zapytałem w końcu.
- Jeszcze nie wiem. Nie mogę go zostawić w takim stanie, ale... chcę być z tobą.
- Nie możesz go zostawić z litości czy dlatego, że wciąż go kochasz?
- Nie jestem pewna... - przyznała.
Czy miałem inny wybór niż przyjąć tę dwuznaczną sytuacji? Nakłaniając ją do
zerwania z Fabrice’em, przedstawiłbym siebie w niekorzystnym świetle. Ale jeśli nie
zaproponowałbym jej tego, czy nie pomyślałaby, że mi na niej wcale nie zależy?
- Ile czasu potrzebujesz na decyzję? - powiedziałem wreszcie, najspokojniej, jak
potrafiłem.
- Nie wiem... - powtórzyła.
Pod koniec kolacji atmosfera stała się bardziej swobodna. Za każdym razem gdy
zostawaliśmy sami, Christelle uzupełniała listę rzeczy, których chciała ze mną spróbować.
Początkowo lista wydawała mi się zabawna, ale wkrótce musiałem przyznać, że i ja nie
wszystkiego jeszcze doświadczyłem.
- Czy to ważne? - powiedziała, uśmiechając się. - Odkryjemy to wszystko razem.
Martin W wielkiej, wypełnionej ludźmi sali nie widziałem niczego poza nią i jej zapierającą dech urodą: długimi jasnymi włosami, dużymi niebieskimi oczami, wydatnymi kośćmi policzkowymi, delikatnie podkreślonymi różem, krągłymi piersiami, wypełniającymi czerwoną skórzaną bluzkę, szczupłą talią, pełnymi wargami i może zbyt poważnym wyrazem twarzy. Kiedy zająłem miejsce na mównicy, szeptała coś do ucha mężczyźnie, który stał obok niej i cały czas śledził mnie wzrokiem. Znałem go z widzenia - spotkaliśmy się kilkakrotnie podczas zebrań naszej partii. Był jej członkiem od niedawna, lecz jego entuzjazm zdążył już zwrócić moją uwagę. Fala gromkich oklasków dodała mi otuchy. Towarzysz młodej Wenus pocałował ją w policzek. Poczułem ukłucie w sercu, a jednocześnie wezbrało we mnie pragnienie, aby mu ją odbić. To było moje ostatnie przemówienie w długiej kampanii wyborczej. Słysząc okrzyki i brawa, poczułem, że nie mogę przegrać. Miałem w sobie i wokół siebie taką siłę, że bezsprzecznie musiałem zostać następnym deputowanym okręgu. Za pierwszym razem przegrałem o włos z moim obecnym przeciwnikiem - starym, szczwanym lisem, tym razem jednak z jego nazwiskiem kojarzono zbyt wiele podejrzanych interesów. Zwycięstwo było w zasięgu ręki. Pojawienie się pod koniec kampanii wspaniałej blondynki o zachwycającym uśmiechu odczytałem jako wróżbę. Wydawało się, że los znowu zaczyna mi sprzyjać. Prawdę mówiąc, nie oszczędzał mnie przez ostatnie miesiące. Pierwszy zastępca w merostwie knuł, aby pozbawić mnie miejsca w przyszłych wyborach do rady miasta i groził rozłamem w radzie, a żona zostawiła mnie po dwudziestu latach wspólnego życia dla jakiegoś wstrętnego, szemranego urzędnika, który puści ją kantem przy pierwszej okazji. Nie spodziewałem się takiego ciosu i nagle znalazłem się sam - jak nagie, opuszczone, oszołomione dziecko. Zimny prysznic - powiedziałbym, że wręcz lodowaty - jakim było odejście żony, sprawił, że spojrzałem z innej perspektywy na wewnętrzne rozgrywki w radzie. Klika mącicieli nie była nieliczna, ale spryt, z jakim rzucali mi kłody pod nogi, mógł w tej sytuacji okazać się niebezpieczny. Młoda blondynka w czerwonej bluzce nie spuszczała ze mnie oczu przez cały wieczór. To prawda, znajdowałem się w centrum uwagi, nie było w tym nic zaskakującego, ale z lubością fantazjowałem, że w jej oczach tliło się coś więcej niż zwykłe zainteresowanie przyszłym bohaterem dnia. Jej promienna obecność elektryzowała mnie i po każdej owacji tłumu zwracałem wzrok w jej stronę. Choć napawałem się tą podniecającą chwilą, tak naprawdę nie mogłem się doczekać bankietu, podczas którego mógłbym podejść do niej i
nieco więcej dowiedzieć się na jej temat. Ku mojemu zdziwieniu przyjaciel młodej kobiety ukradkiem opuścił salę pod koniec przemówienia. Gdy wychodził, skinęła delikatnie ręką w jego kierunku, a on posłał jej czuły pocałunek. Prostoduszność, z jaką zostawił samą tę boginię, wprawiła mnie w osłupienie. Seria pytań była dla mnie udręką: wciąż te same brednie, te same historie. Ograne żarty typowe dla końca kampanii potrafią wywoływać entuzjazm równie silny, a pewnie nawet silniejszy niż nowy argument, którego nikt się nie spodziewał. Gdyby chociaż ona podniosła rękę, mógłbym poznać tembr jej głosu, ale piękność kazała mi czekać. Zauważyłem tylko, że uśmiecha się czarująco, a na jej policzkach tworzą się wtedy dołeczki. Niedługo przed północą ogłosiłem, że zbliża się czas ostatniego pytania. Wbiłem wzrok w oczy młodej kobiety w czerwonej bluzce, starając się nakłonić ją, by to ona mi je zadała. Ale nie zrobiła nic. Bankiet mógł się wreszcie rozpocząć. Nagle poczułem pragnienie. Wokół zebrał się tłum, który mnie od niej odgradzał. Skinąłem głową w jej stronę w sposób, który mógł znaczyć prawie wszystko. Ona uczyniła przyzwalający gest, a ja go powtórzyłem. Miałem ochotę powiedzieć jej, żeby na mnie poczekała, że natręci zaraz zostawią mnie w spokoju, ale otoczyła ją niewielka grupka młodych działaczy. Młodzi ludzie zaczęli z nią rozmawiać. To mi odpowiadało: dopóki ją zabawiali, nie myślała o tym, żeby wyjść. Musiałem ściskać ręce mężczyzn i wymieniać pocałunki z dziesiątkami kobiet, udając, że je pamiętam. Dziękowałem każdemu i obiecywałem wielki raut po niedzielnym zwycięstwie. Płonąłem z niecierpliwości. Tymczasem działacze zostawili młodą piękność, a ich miejsce zajęła leciwa para z mojej gminy. Wiedziałem, że te gaduły są w stanie przetrzymać ją przez całą noc. W końcu krąg wokół mnie zaczął powoli rzednąć. Postanowiłem wykorzystać fakt, że rozmawia z moimi przyjaciółmi i w końcu do niej podejść. Kiedy delikatnie uścisnęła mi rękę, poczułem dreszcz. Smukła, długa dłoń wydała mi się małym zwierzątkiem, które próbuje gdzieś się ukryć. Gdybyśmy byli sami, z pewnością nie oparłbym się pokusie uniesienia jej ręki do ust, aby poczuć ciepło jej palców na wargach. Pocałowałem ją jednak tak, jak każdą z kobiet, które dziś spotkałem. Zapach jaśminowych perfum zawrócił mi w głowie. Nie poznawałem siebie: jak mogłem tak szybko się zakochać? - Z radością witam panią w gronie moich nowych sympatyków - rzuciłem, by jakoś nawiązać rozmowę. - To mój przyjaciel nalegał, żebym przyszła - odpowiedziała z odrobiną złośliwości w
głosie i spojrzeniu. - Nie żałuje pani? Męka wydała się pani znośna? - odparłem natychmiast. Przechyliła lekko głowę. Moja riposta sprawiła, że musiała poszukać wymijającej odpowiedzi. - Pana przemówienie było wspaniałe: precyzyjne, przekonujące, trzeźwe i szczere. - Dziękuję. Czy zaszczyci mnie pani i napije się ze mną szampana w towarzystwie dwóch moich najbliższych współpracowników, kiedy już pożegnam resztę gości? Spojrzała na zegarek. - Nie chcę wracać zbyt późno... Jutro pracuję. - Zrobię, co w mojej mocy, żeby skrócić pożegnania - odpowiedziałem. - Zresztą część gości już wyszła. To nie potrwa długo: dziesięć minut, obiecuję, panno...? - Panno Desclin... jeszcze przez dwa miesiące. Niebawem wychodzę za mąż. Poczułem, jakby sztylet przebił moje serce. Wbrew sobie zmusiłem się do uśmiechu. Odgadłem po jej spojrzeniu, że zauważyła moje zmieszanie na wieść o tym, że jest zaręczona. Mimo konieczności prowadzenia nieprzyjemnej rozmowy o jej przyjacielu i przyszłym mężu, nieoczekiwanie poczułem, że nie cała nadzieja się ulotniła. - Dobrze... proszę mi dać pięć minut i jestem do pani dyspozycji, panno Desclin. Sposób, w jaki podkreślałem słowo „panna”, sprawił, że zmrużyła oczy. Jeśli wcześniej miała jakieś wątpliwości co do moich zamiarów, teraz musiały zniknąć. W głębi duszy myślałem, że skoro zostaje, aby wznieść ze mną toast, jej chęć poślubienia tamtego mężczyzny nie była aż tak silna, jak się wydawało. - Proszę mi mówić Christelle, tak będzie mniej oficjalnie. Sytuacja po pierwszej bitwie nie wyglądała źle! Christelle musiała czekać dobry kwadrans, aż pożegnam się ze wszystkimi maruderami. Co do mnie, nie spieszyłem się tak bardzo, aby do niej wrócić. Nie dlatego, żebym był znużony jej towarzystwem. Po prostu chciałem wypróbować jej cierpliwość: to dobry znak, że chciała na mnie czekać. W momencie, który wydał mi się odpowiedni, rzuciłem w stronę sali wesołe: „Dobrej nocy wszystkim, do zobaczenia w niedzielę!” i pospieszyłem do Christelle. Zaprowadziłem ją do sąsiedniego pomieszczenia, w którym moja gwardia odkorkowała już dwie czy trzy butelki szampana. Przedstawiłem Christelle w kilku słowach, a ona uzupełniła opis o parę informacji, z których dowiedziałem się, że miesiąc wcześniej obroniła dyplom z biologii i zamierzała poświęcić się badaniom i nauczaniu. Moja ocena jej wieku okazała się słuszna. Między nami
było więc około dwudziestu lat różnicy. Pozostawało mi mieć nadzieję, że czterdziestopięcioletni mężczyzna nie wyda się jej odpychający. Na szczęście dbałem o siebie, a poza tym, w razie potrzeby, mogłem zaniżyć swój wiek o kilka lat i nie byłoby to niewiarygodne. Wypiliśmy za moje zwycięstwo. Szef sztabu wyborczego otrzymał pewne wiadomości od dobrze poinformowanego przyjaciela, zgodnie z którymi tylko katastrofa mogłaby w ostatniej chwili zmienić wynik wyborów. Nastroje w obozie przeciwnika były, jak się wydaje, minorowe. Nie napawało mnie to szczególną dumą: powalenie człowieka na ziemię, upokorzenie go, nie stanowiło dla mnie nigdy celu samego w sobie. Christelle śmiała się. - Przyjdzie pani w niedzielę świętować zwycięstwo z moim przyjaciółmi? Oczywiście jeśli się ono potwierdzi. - Z przyjemnością - odpowiedziała Christelle. Ale teraz naprawdę muszę już iść. Za kilka godzin mam zebranie w laboratorium, w którym prowadzę badania, a chciałabym choć chwilę się przespać... - Oczywiście - musiałem się zgodzić. - Mam nadzieję, że w niedzielę będzie pani wolna całą noc... Zmarszczyła brwi na te zuchwałe słowa. - Jeśli wygramy, będziemy tańczyć do białego rana... Jeśli nie, będzie mnie trzeba pocieszyć, a to także wymaga czasu. Przytaknęła. Odprowadziłem ją do wyjścia. W drzwiach sali, w której kilka godzin wcześniej odbyło się spotkanie wyborcze, Christelle zatrzymała się. Odwróciła się i popatrzyła mi głęboko w oczy. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Rozmyśliła się. - Tak? - zapytałem. Ale to, co chciała powiedzieć, musiało się jej wydać niestosowne, nie na miejscu. - Nie, nic... - zawahała się. - Dziękuję za szampana i za zaproszenie. Przyjdę w niedzielę, ale w towarzystwie. - Jaka szkoda! - udałem, że żartuję. - Mimo to będzie pani mile widziana! Patrzyła na mnie jeszcze przez dwie lub trzy sekundy. Ogarnęło mnie pragnienie, by ją pocałować. Jednak obawa, że może mnie odepchnąć, okazała się silniejsza. Opanowałem się i powściągliwie złożyłem pocałunek na jej obu policzkach. Gdy nasze usta mijały się, poczułem ciepło jej oddechu. Zamknęła oczy. Na dźwięk klaksonu oboje podskoczyliśmy. Ostatni działacze pozdrawiali mnie,
odjeżdżając z parkingu. Christelle odwróciła się i odeszła. Stałem na chodniku, patrząc, jak oddala się w mrok. Zniknęła za rogiem. Dopiero po kilku chwilach otrząsnąłem się z czaru, jaki na mnie rzuciła. Zaraz potem poczułem za sobą czyjąś obecność, jakby oddech. Obróciłem się. Młoda, szesnasto - lub siedemnastoletnia dziewczyna, ubrana w koszulkę w barwach mojej kampanii wyborczej, stała niespełna metr przede mną. Jej twarz wydała mi się znajoma, ale nie mogłem przypomnieć sobie jej nazwiska. Wpatrywała się we mnie arogancko i wyzywająco, tak jak to potrafią niektóre nastolatki. Zdradzała wszelkie oznaki hipnotycznej fascynacji. - Kocham pana - powiedziała nagle. - Chcę się z panem kochać... Nie czekając na moją odpowiedź, rzuciła mi się na szyję i przycisnęła wargi do moich. Z niespodziewaną gwałtownością jej język wsunął się w moje usta i zagłębił najdalej jak mógł. Nie zdążyłem zareagować. Myślami byłem gdzie indziej, a ta młoda furia wykorzystała to, pewna, że jej zuchwałość przyniesie zamierzony efekt. Ręce oplotły mi kark. Dłonie zmysłowo pieściły moje włosy. Język drażnił się z moim. Namiętność tej dziewczyny wyzwoliła w moim ciele dreszcz. Dosłownie gwałciła mnie na chodniku, na którym przed chwilą pozwoliłem odejść najpiękniejszej kobiecie, jaką było mi dane spotkać. Czułem się winny, zdradzając ją tak szybko, lecz to tylko potęgowało przyjemność oddania się coraz bardziej drapieżnej nastolatce. Pod koszulką dziewczyna była naga. Jej piersi ocierały się o mój tors. Jej agresja i pasja pociągały mnie. Starałem się przypomnieć sobie jej twarz w tłumie młodych ludzi, którzy pomagali przy kampanii każdego wieczoru, jedni po wyjściu z liceum, inni - z uniwersytetu. W końcu, w panującym półmroku, wydało mi się, że ją rozpoznaję. Jeśli to rzeczywiście ona, córka lokalnej działaczki naszej partii, jej zuchwałe zachowanie sprawiało mi tym większą przyjemność. Matka nastolatki była zrzędliwą moralizatorką. Zamęczała wszystkich wykładami o zasadach surowego wychowania, którego efekty, według niej, najpełniej objawiały się w przymiotach jej własnych dzieci. W moich wspomnieniach dziewczyna miała niewiele ponad szesnaście lat, a jej bezwstydność pozwalała przewidzieć, że sprawi matce jeszcze niejedną niemiłą niespodziankę. Jej uroda nie mogła się równać z pięknem Christelle, ale młodość i świeżość nadawały nastolatce niezaprzeczalny urok. Nie broniłem się, a dziewczyna, ośmielona, wsunęła udo między moje nogi. W kilka sekund moja męskość nabrzmiała i zaczęła ocierać się o jej młodzieńcze ciało. Jej pocałunki stały się bardziej intensywne, język sięgnął już prawie mojego gardła. Myśl, że ktoś mógłby nas nakryć, tylko dodawała tej sytuacji pikanterii.
- Pragnę, żeby mnie pan pieprzył jak sukę - szepnęła, odklejając na chwilę wargi od moich. Nagle przestała, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do wnętrza budynku. Diablica wcześniej uknuła plan i wymyśliła scenerię dla swojego występku: zaciągnęła mnie do najbliższej toalety i zamknęła drzwi na klucz. - A teraz niech mnie pan wypieprzy! - rozkazała z porażającą pewnością siebie. Wobec mojej bierności, sama zerwała koszulkę, odsłaniając białe, jędrne nastoletnie piersi. Jej dżinsy zsunęły się na podłogę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miała na sobie śliczne stringi w kolorze fuksji. Płomień w jej oczach sprawiał, że wyglądała zniewalająco. Dziewczyna rozpięła mi spodnie i obie jej dłonie wsunęły mi się pod bieliznę. W kilka chwil znowu wzbudziła erekcję. Pieściła mnie coraz mocniej, aż musiałem ją powstrzymać, nie chcąc trysnąć w jej dłoniach. Skorzystałem z chwilowego otrzeźwienia i zająłem się jej piersiami. Jej pożądanie było namacalne: przechodziły ją dreszcze, a ciemne koniuszki sutków natychmiast stwardniały. Zaczęła wzdychać. Odsłoniła mi męskość i uklękła przede mną. Patrzyłem, jak zamyka oczy i jak mój członek w jednej chwili znika jej do połowy w ustach. Z pewnością robiła to pierwszy raz w życiu: cofnęła się lekko, kiedy żołądź otarła się o jej gardło. Odetchnęła, częściowo wysunęła twardą męskość z ust i zaczęła starannie ssać główkę penisa. Moje dłonie w jej włosach potęgowały uczucie upojenia. W myślach powtarzałem całą scenę od początku, co wzmagało zmysłowość chwili. - Teraz chcę się pieprzyć - powiedziała nagle. - Jeszcze nigdy tego nie robiłam, ale teraz mam na to ochotę. Wiele czasu minęło, odkąd ostatnio pozbawiłem dziewczynę dziewictwa i ta odpowiedzialność przyprawiła mnie o zawrót głowy. Jedyną, która ofiarowała mi ten dar, była moja żona. Na myśl o niej poczułem ukłucie w sercu. Dziewczyna ujęła moje dłonie i położyła je sobie na pośladkach, tak jakbym nie był wystarczająco zdecydowany. - Nie chcesz, żebyśmy poszli gdzie indziej? - zapytałem. - Na przykład do łóżka... Byłoby ci wygodniej. - Nie! Chcę to zrobić tu i teraz. Jestem gotowa. Wykazywała taką determinację, że dalsze przekonywanie wydało mi się nie na miejscu. Uklęknąłem przed nią, zsunąłem ostrożnie stringi, rozchyliłem uda i zbliżyłem twarz
do jej muszelki. Jasne włoski łaskotały mi nozdrza. Otworzyłem usta. W niemal mistycznym uniesieniu czubek mojego języka zaczął szukać małej łechtaczki, ukrytej w fałdce skóry. Nastolatka zastygła. Jej płytki, urywany oddech nadawał tej chwili powieściowego wymiaru, pomimo miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Nie szczędziłem wysiłków, toteż dziewczyna niebawem zaczęła jęczeć. Położyła dłonie na mojej głowie i w miarę jak wzmagało się jej podniecenie, pieściła mnie z coraz większym żarem. Odzywała się w niej jej prawdziwa natura. Chwytała mnie za włosy i ciągnęła mocno, aż czułem ból. Ten temperament tygrysicy przypominał mi pewną koleżankę z liceum, która postanowiła mnie rozdziewiczyć w czasie prywatki w domku na wsi należącym do jej rodziców. Była nieco starsza ode mnie i robiła wrażenie doświadczonej. Czy właśnie to sprawiło, że uciekłem? Czy raczej gwałtowność, z jaką zaczęła mnie całować i obmacywać przez ubranie? W każdym razie z trudem wyrwałem się z jej pazurów, żeby odurzyć się skrętem z marokańską trawą, który krążył wśród uczestników imprezy. Kiedy byłem już pewien, że szparka nastolatki jest wystarczająco wilgotna, aby przyjąć mnie bez bólu, podniosłem się. Usiadłem na pokrywie toalety i posadziłem ją na sobie. Chciała się nadziać sama, ale bałem się, że pierwsze pchnięcie będzie dla niej zbyt mocne i powstrzymałem ją. - Dlaczego? - zapytała. Zamiast odpowiedzieć, rozszerzyłem delikatnie jej wargi i wsunąłem palec między uda. Krzyknęła. Położyłem drugą dłoń na jej ustach. W sali mogło wciąż przebywać kilka osób, może nawet jej matka, a ja nie miałem najmniejszego zamiaru zostać przyłapany w takiej sytuacji. Kilka razy wsunąłem w nią palec i kiedy poczułem, że jest już bardziej rozluźniona, posadziłem ją na mojej wyprężonej męskości. Popatrzyła mi głęboko w oczy, oszołomiona tym, co się wydarzyło. Pewnie od dawna o tym marzyła, a rzeczywistość dorównała fantazjom. Trzymałem ją delikatnie nad tym, co miało przemienić ją z dziewczyny w kobietę. W jej oczach malowała się miłość, nie było jej jednak w moim sercu. Jedynie ekscytacja faktem, że wybrała właśnie mnie, powodowała, że gotowała się we mnie krew. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej. Rozluźniając powoli mięśnie ramion, pozwoliłem jej zsunąć się niżej. Wchodziłem w nią powoli. Otworzyła usta jeszcze szerzej, a jej twarz się rozpromieniła. Obawiałem się chwili, kiedy natrafię na opór. Musiałem zadać jej ból, a to nie leżało wcale w mojej naturze. Ale skoro sama tego chciała...
Nie wchodząc w nią głęboko, pozwoliłem jej opuścić się i podnieść dwa lub trzy razy, aby przyzwyczaiła się do mojej obecności. Szalała z niecierpliwości, zdecydowałem więc, że pomogę jej nabić się tak, jak tego chciała. Zauważyłem, jak jej ciało sztywnieje w momencie, kiedy błona dziewicza ustąpiła, a potem poczułem jej nagłą rozkosz. Pocałowała mnie w usta w podziękowaniu. Chwyciłem jej pośladki i kierowałem jej ruchami tak, aby poczuła moją erekcję i doświadczyła pierwszych uniesień. Pozwoliła się prowadzić. Mój rytm jej odpowiadał. Z jej ust zaczęły płynąć ciche jęki. Pocałowałem ją, żeby je stłumić. Wygięła się w odpowiedzi na mój nagły orgazm. Zamknęła oczy, aby zachować wszystkie wspomnienia tej nocy, wyjątkowej w jej życiu. Ubraliśmy się bez słowa. Dostała to, czego chciała, a mną targały sprzeczne uczucia. Emocje związane z wyborem, jakiego dokonała nastolatka, mieszały się z obrazem Christelle. Zdradziłem ją tego samego dnia, w którym się w niej zakochałem. Byłem więc egoistycznym i niewrażliwym typem, na jaki tak często narzekają kobiety. Ostatni pocałunek, który podarowała mi dziewczyna, zanim ostrożnie wyszła z toalety, częściowo rozwiał moje rozterki. - Nic nikomu nie powiem - powiedziała. - Dziękuję... Nie znalazłem bardziej błyskotliwej odpowiedzi niż „powodzenia”. - Nawzajem! - odpowiedziała radośnie. Pociągnęła drzwi i wyszła. Zamknąłem się znowu na klucz, chcąc odczekać dwie lub trzy minuty, ale natychmiast rozległo się pukanie. Otworzyłem. - Wie pan - wyznała bardzo cicho - ja mam chłopaka, ale on... nie chciał. Coś ścisnęło mnie za gardło. - Spróbuj delikatnie - odpowiedziałem. - Czasem młodzi chłopcy nie lubią, kiedy się jest zbyt gwałtownym. Zmarszczyła czoło... - OK. Dziękuję.
Christelle Nigdy dotąd nie miałam okazji poznać z bliska specyficznej atmosfery dni wyborów. Fabrice, mój partner i przyszły mąż, był członkiem komisji w jednym z lokali wyborczych w naszym mieście. Kilkakrotnie w ciągu dnia wpadałam go odwiedzić, po tym jak zaraz po otwarciu oddałam głos. Na chwilę przed zamknięciem lokalu wyborczego Martin wpadł jak burza do sali, w której przebywaliśmy. Był skupiony, choć starał się sprawiać wrażenie odprężonego. Kiedy tylko mnie zobaczył, urwał rozmowę, którą przed chwilą nawiązał z burmistrzem naszej gminy, i zaczął torować sobie do mnie drogę w tłumie. Sposób, w jaki położył mi ręce na ramionach i uścisnął, wprawił mnie w zakłopotanie - przecież parę metrów od nas stał Fabrice. Na miejscu mojego przyszłego męża z pewnością czułabym się już zazdrosna. - Cudownie, że pani tu jest - powiedział Martin. - Tylko pani byłaby w stanie pocieszyć mnie w razie przegranej. - Ale przecież pan jest pewien wygranej, prawda? - Wygląda na to, że sprawy nie ułożyły się źle, ale wolałbym poczekać na wyniki. Przyjdzie pani później? - Tak, tak, będę tu - potwierdziłam. - To znaczy, będziemy. - Zatem... do zobaczenia. Martin udawał, że nie dostrzega Fabrice’a. Przyszło mi do głowy, że to może być sztuczka, której celem jest uwiedzenie mnie. Dziwne, miałam nadzieję, że rzeczywiście tak jest, choć przecież wcale nie chciałam zdradzić mojego przyszłego męża. Pochlebiało mi, że pragnie mnie przystojny mężczyzna, przede wszystkim jednak, że robi to człowiek, który właśnie wspinał się na kolejny stopień w hierarchii władzy. Fabrice podzielał pasję Martina do polityki. Jeden z nich trzymał się w cieniu, drugi pragnął świateł reflektorów. Jeden podobał mi się ze względu na swoje poświęcenie, bezinteresowność, oddanie, uczciwość. Ten drugi pod maską uwodzicielskiego mężczyzny, który wcale nie tai, że zabiega o moje względy, krył całkiem przeciwne cechy. - Jeżeli nie ma pani innych planów na czas liczenia głosów, mogę pani zaproponować swoje towarzystwo. Będę w biurze w ratuszu miejskim z kilkoma najbliższymi współpracownikami. Przeszywał mnie na wylot świdrującym wzrokiem. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na przyjęcie jego propozycji, on także to wiedział. A jednak chęć dołączenia do niego wezbrała we mnie nagle niczym poryw wiatru.
- Muszę zostać z Fabrice’em - powiedziałam cicho. - Nie zrozumiałby dlaczego... Twarz Martina zastygła. Zmrużył oczy. - Dobrze - westchnął. - Proszę jednak pamiętać: bankiet rozpoczyna się o dziewiątej. - Będziemy wspólnie świętować pański sukces - zapewniłam, chcąc entuzjazmem nadrobić zawód, który sprawiłam mu chwilę wcześniej. Przewodniczący komisji wyborczej ogłosił zamknięcie urn, a Martin dyskretnie opuścił salę. Liczenie głosów bardzo mi się dłużyło. Wzdrygałam się za każdym razem, kiedy słyszałam nazwisko kontrkandydata. Chciałam, żeby wymawiano tylko i wyłącznie nazwisko Martina. Stosy kart do głosowania rosły na stolikach, a mnie zdawało się, że na obu kandydatów przypada równa liczba głosów. Mimo że ich nie znałam, nienawidziłam wszystkich półgłówków, którzy zagłosowali na tego starego zbira w białym kołnierzyku, którego przekręty prasa opisywała przez całą kampanię. Co też mogło sprawić, że odrzucili kandydaturę człowieka nowego, uczciwego, inteligentnego i fascynującego? - U nas idą łeb w łeb - powiedział mężczyzna stojący za moimi plecami - ale słyszałem, że sytuacja wygląda lepiej w innych lokalach wyborczych. Serce na chwilę we mnie zamarło. Lepiej dla kogo? Odwróciłam się i rozpoznałam jednego z działaczy partii Martina. Odetchnęłam z ulgą. - Stary mocno się trzyma - dodał mężczyzna, zwracając się do swoich przyjaciół - ale będzie musiał dać za wygraną. Jeśli nawet u nas otrzymali równą liczbę głosów, to znaczy, że wygraliśmy! Końcowe podliczanie głosów było długim i męczącym zajęciem. Fabrice wydawał się spięty. Powiedział, że jego zdaniem ostateczny wynik będzie wyrównany. - Ale wygramy? - zapytałam z niepokojem. - Mówią, że w innych lokalach wyborczych sprawy ułożyły się lepiej... - Tak, wygląda na to, że tutaj rzeczywiście poszło nam najgorzej. Martin wygrał w naszym lokalu z niewielką przewagą - tę informację przyjęto hucznymi oklaskami. Parę zawiedzionych osób opuściło salę. Przyjaciele Fabrice’a składali mu gratulacje. Rozdzwoniło się kilka telefonów komórkowych, ludzie rozmawiali gorączkowo, pokazywali gest podniesionego kciuka. Z ich uśmiechów wywnioskowałam, że się udało - wygraliśmy. Ktoś wszedł na zaimprowizowaną scenę i poprosił o ciszę. Ledwie zdążył podać wynik Martina, kiedy w sali rozległy się radosne okrzyki, które nie pozwoliły na wygłoszenie
nawet najkrótszej zaimprowizowanej mowy. Choć polityczne barwy, które miały zastąpić skorumpowane rządy naszego lokalnego kacyka, były mi w gruncie rzeczy obojętne, ogarnęło mnie poczucie szczęścia, gdy dowiedziałam się, że zaszczyt obalenia dotychczasowego lidera przypadł właśnie Martinowi. A znałam go zaledwie od trzech dni. W mojej głowie rozpoczęła się gonitwa sprzecznych myśli. Byłam dobrze wychowaną dziewczyną i do tej pory mój świat składał się z prostych spraw, pracy i obowiązków. Trzy dni temu nieoczekiwanie opadły mnie wątpliwości. Fabrice objął mnie, całował w policzki i podekscytowany powtarzał: „wygraliśmy, wygraliśmy”. Czy rzeczywiście był ze mną? Czy dzielił się tą radością z przyszłą żoną, czy może z każdym przypadkowym znajomym, którego chciał w tej chwili uścisnąć? Nie zdążyłam się nad tym dobrze zastanowić. Podjechało dwanaście samochodów, które utworzyły korowód i głośno trąbiąc, zawiozły wszystkich do sali balowej w urzędzie merostwa. Po raz pierwszy w życiu byłam świadkiem zbiorowego wybuchu entuzjazmu. Miałam wrażenie, że Fabrice zna wszystkich na świecie. Szłam za nim, zauważając zresztą, że wielu mężczyzn interesuje się bardziej mną niż entuzjastycznymi wypowiedziami mojego partnera. Aseksualny świat laboratoriów badawczych i uniwersytetu wydał mi się odległy o lata świetlne od nowego uniwersum, które właśnie odkrywałam. Nagle rozległy się głośne brawa. Nie musiałam nawet odwracać głowy, by zgadnąć, kto właśnie wkroczył do sali. Usunęłam się na bok, by uniknąć ścisku. Zmian w moim życiu było już wystarczająco wiele i stwierdziłam, że inicjacja, która czeka mnie tego wieczoru, nie będzie polegała na upajaniu się radością tłumu. Podeszłam do bufetu i poczęstowałam się kieliszkiem kiru. Był jak na mój gust nieco zbyt słodki - wyczuwałam syrop z brzoskwini wymieszany z kiepskim białym winem - lecz odczuwałam taką potrzebę odprężenia, że wypiłabym jakąkolwiek miksturę, byle tylko poczuć, jak alkohol zaczyna płynąć mi w żyłach. Podszedł do mnie młody działacz, który przypominał z wyglądu studentów z kampusu. Miał na sobie obcisłe dżinsy. Jego spojrzenie zdobywcy wydało mi się intrygujące. W dość bezpośredni sposób nawiązał ze mną rozmowę. Jego oczy zdradzały, o czym tak naprawdę myśli. Wypił już o kilka kieliszków za dużo i wyraźnie szukał dziewczyny, z którą mógłby spędzić noc. Sposób, w jaki bezceremonialne ujawniał intencje, w innych okolicznościach wydałby mi się obcesowy i natychmiast odesłałabym go do kolegów. Tym razem jednak nic takiego nie zrobiłam: odprężyłam się przy nim. Było mi przykro, że w tej
radosnej chwili Fabrice woli być z kimś innym, że porzuca mnie dla osób, które wydają mu się bardziej interesujące. Zanosiło się na to, że Martin też przez większość wieczoru będzie zajęty. Nawet jeśli o mnie myślał, rozumiałam doskonale, że ciąży na nim obowiązek podziękowania każdej osobie, która poświęciła mu swój czas, energię i entuzjazm w czasie kampanii. Podochoconemu chłopakowi, który podrywał mnie bez skrupułów, najwyraźniej sprzyjało szczęście. - Nie mogę opuścić sali, zanim nie złożę gratulacji nowemu deputowanemu - powiedziałam - a potem... zobaczymy! - W porządku - odparł. - Jeśli chcesz, możemy wcześniej potańczyć. W sali obok jest parkiet. Wrócimy tutaj, kiedy się trochę rozluźni. Spojrzałam w kierunku mojego partnera. Odkąd byliśmy parą, nie tańczyłam z nikim innym. Słowa chłopaka zabrzmiały tak, jakby to była propozycja pójścia do łóżka. - Chodzi o to, że... - zaczęłam. Fabrice spojrzał na mnie i pomachał mi, wesoły jak szczygieł. Wydawałoby się, że widok mnie w towarzystwie młodego, całkiem zresztą apetycznego, mężczyzny zrobi na nim jakieś wrażenie. Myślałam, że podejdzie i uwolni mnie od przyjemnych wizji, które roztaczał przede mną jego rywal, lecz Fabrice nie uczynił nic podobnego. Przeciwnie: pokazał mi kciuk uniesiony do góry, po czym dołączył do innej grupy, by dalej prowadzić swoje pasjonujące debaty. - Czemu nie - powiedziałam chłopcu. - Chodźmy. Uwielbiam tańczyć. - Super! Ja też! Nie miał może daru konwersacji, ale za to jego uśmiech sprawiał, że w środku cała się rozpływałam. Boczna sala była mniej zatłoczona niż ta, w której odbywał się bankiet. Światła były tu przytłumione, co w założeniu miało tworzyć atmosferę klubu nocnego. Około trzydziestu osób popijało wino lub tańczyło. Chłopak od razu mnie objął i choć muzyka nie miała w sobie nic zmysłowego, przycisnął mnie do siebie. Dość nieudolnie staraliśmy się odnaleźć w tańcu wspólny rytm. Pocałował mnie w szyję. To było tak bezpośrednie, tak nieoczekiwane... Poczułam ciarki na karku, ale mimo to odepchnęłam go. - Jak masz na imię? - zapytałam, żeby jakoś usprawiedliwić swoją rezerwę. - Guillaume... a ty? - Christelle.
- OK. Jesteś piękna jak bogini, Christelle. Nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę. Nigdy nie trzymałem w ramionach tak pięknej dziewczyny. Przełknęłam ślinę. Nie spodziewałam się, że chłopak tak szybko posunie się aż tak daleko. Położył mi ręce na pośladkach i przycisnął do siebie moje biodra. - Czujesz, jak mi stoi? - wyszeptał mi do ucha. Trudno było nie poczuć, skoro byłam tak blisko. Rzuciłam okiem w stronę sąsiedniej sali. Fabrice był w zasięgu mojego wzroku. Przez całe ciało przeszła mi jakaś fala. Z jednej strony chciałam się pozbyć natręta, z drugiej - jego męskość przyciśnięta do mojego łona tak bardzo mnie podniecała. Pierwszy raz w życiu znalazłam się w podobnej sytuacji. Guillaume znów pocałował mnie w szyję. Gryzł płatek mojego ucha i co jakiś czas szeptał coś nieprzyzwoitego, co sprawiało, że mocniej biło mi serce. Niewybredne wyrazy działały na mnie jak pieszczota. Chętnie wypiłabym jeszcze jeden kieliszek, żeby móc ofiarować swojemu ciału pełnię wolności, której tak długo mu odmawiałam. Muzyka przestała grać. Guillaume jeszcze przez chwilę tańczył, w końcu zatrzymał się, odwrócił głowę w kierunku zespołu, który zrobił sobie chwilę przerwy i rzucił w stronę stojącego najbliżej nas muzyka: „Zagrajcie jakiś wolny kawałek. Albo dwa!” Gitarzystę to rozbawiło. Przyjrzał mi się dokładnie, a jego mina mówiła wszystko. Mrugnął okiem w kierunku swoich kolegów i zespół znów zaczął grać. Ktoś jeszcze bardziej stłumił światło, tańczyliśmy w niemal całkowitych ciemnościach. Guillaume przyciskał mnie do siebie najmocniej, jak się dało. Jedną rękę trzymał nad moimi pośladkami i przyciągając mnie do siebie, a szczególnie do swojej męskości, drugą przesuwał mi po pośladkach, głaszcząc je przez materiał. Wstydziłam się, że na to wszystko pozwalam, lecz widocznie wypity kieliszek alkoholu sprawił, że pozbyłam się zahamowań - szybko wyleciała mi z głowy myśl, by okiełznać te jego zapędy. Guillaume zbliżył swoje usta do moich. Starał się po raz pierwszy mnie pocałować. Wyczuwałam w jego oddechu alkohol. Odwróciłam głowę w kierunku Fabrice’a, jakby szukając wybawcy. - Masz piekielny tyłeczek i cycki... Czujesz, jak mi stoi? To ci się podoba, prawda? Też jesteś napalona! Mój kutas w twojej cipce, tego byś chciała, kurewko - mruczał mi do ucha chłopak. Nie poznawałam sama siebie. Jakbym nagle straciła rozum. Mógłby mi powiedzieć cokolwiek - każda sylaba mnie podniecała. Kołysał się w tańcu, ocierając się penisem o dół
mojego brzucha coraz szybciej i szybciej. Gdybyśmy byli sami, chętnie bym go popieściła. Moje pożądanie sięgało zenitu, kiedy skończył się pierwszy utwór. Postanowiłam zebrać myśli. Byłam gotowa natychmiast z nim wyjść, lecz to by nic nie dało: z pewnością Fabrice zaniepokoiłby się i zaczął mnie szukać, a Martin mógłby pomyśleć, że przed nim uciekłam. Rozpoczął się kolejny wolny kawałek, Guillaume znów obsypywał mnie namiętnymi pieszczotami, ale ja już wiedziałam, że nasz flirt ograniczy się do tego, co zrobimy w tej sali. Wciąż rozpustnie ocierał się nabrzmiałym członkiem o moje łono, szeptał mi do ucha coraz bardziej obsceniczne słowa, obmacywał mi bezceremonialnie pośladki i piersi, a ja poddawałam się wszystkiemu, co robił, z rosnącym podnieceniem. Rozkoszowałam się tą całkiem nową sytuacją. Nagle podjęłam decyzję. Za sceną, na której występował zespół, znajdowała się część sali spowita mrokiem. Ustawiono tam drzewka w doniczkach, które zapewne na co dzień zdobiły salę zebrań. Ten sztuczny lasek wydał mi się idealną kryjówką, w której mogłabym ofiarować gorliwemu chłopcu to, czego tak bardzo pragnął. - Chodź! - powiedziałam, biorąc go za rękę. Widocznie nie spodziewał się, że do tego dojdzie, a przynajmniej nie w taki sposób, bo wybąkał: „Wydawało mi się, że...” Przeszliśmy na tył sceny i całowaliśmy się jak para nastolatków. Muzyka zagłuszała dźwięki, które wydawaliśmy. Podniecała mnie atmosfera rozprężenia, która panowała wśród ludzi. Nabrałam odwagi. Zaczęłam rękoma szukać jego męskości, która tak długo dawała mi o sobie znać. Wyczułam ją, a następnie chwyciłam mocno przez materiał spodni, zdając sobie jednocześnie sprawę z władzy, jaką dawał mi nad chłopakiem ten banalny gest. Guillaume całował mnie w szyję i oddychał coraz szybciej. Jęczał i mruczał mi do ucha najbardziej wulgarne słowa, jakie znał, powtarzając wiele razy te, które w widoczny sposób na mnie działały. W kilka sekund uporałam się z jego spodniami i sięgnęłam dłonią pod bieliznę. Wydało mi się, że penis jest długi i dość cienki, lecz nie odważyłam się mu przyjrzeć - kłębiło się we mnie wystarczająco wiele emocji. Jedną ręką bawiłam się jego jądrami jak piłeczkami, drugą ręką robiłam mu dobrze. Po chwili wytrysnął, wydając z siebie głośny jęk. Byłam upojona. Stałam się inną kobietą. Oto dołączyłam do moich najbardziej puszczalskich koleżanek z klasy. Jeszcze ostatni pocałunek w usta i zostawiłam Guillaume’a w gąszczu zielonej
roślinności. Poszłam do toalety umyć ręce i szybko wróciłam do głównej sali. Fabrice był pochłonięty rozmową z Martinem. Miałam wrażenie, że w moich oczach będą mogli odczytać występek, którego się dopuściłam. - Ach! Christelle! Wspaniale, że się pani pojawiła! - powiedział Martin. - Czy nie zechcielibyście napić się czegoś we trójkę, u mnie? Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Zmiana w jego podejściu do mojego partnera wydała mi się zastanawiająca i nie bardzo rozumiałam, czemu właśnie dla nas chce opuścić przyjęcie na swoją cześć. - To dla nas zaszczyt! - odparł natychmiast Fabrice. Mówił z pewnym wysiłkiem i widać było, że za dużo wypił. W tym stanie przystałby zapewne na każdą propozycję. - Doskonale! - rzucił Martin. - Dam znać szefowi sztabu i wyjdziemy dyskretnie we trójkę. Martin mieszkał w pięknej nowoczesnej willi. Kiedy zajechaliśmy pod dom, automatycznie włączyło się oświetlenie budynku i jego otoczenia. Owalny basen przykryty przestronną werandą wywarł na mnie wrażenie niewiarygodnego luksusu. Podobnie było z wnętrzem willi. Martin zaprowadził nas do salonu. Fabrice ciężko opadł na jeden z foteli. Na jego twarzy malował się wyraz błogosci. Po euforii związanej ze zwycięstwem i szaleństwach przyjęcia wyraźnie potrzebował odpoczynku. Martin wskazał mi miejsce na białej kanapie naprzeciw mojego partnera. Gospodarz zostawił nas na chwilę samych. Fabrice był rozkojarzony. - Za dużo wypiłeś - powiedziałam. - Nie, to tylko zmęczenie. Przejdzie mi. Martin wrócił, niosąc na tacy trzy kieliszki i dwie butelki szampana. Usiadł przy mnie. Butelki miały dziwny kształt - jeszcze takich nie widziałam. - Zachowałem je na dzień taki jak ten - oświadczył Martin z dumą. - To różowy dom pérignon z 1996 roku! Martin odkorkował jedną z butelek i napełnił kieliszki. Wznieśliśmy toast za jego zwycięstwo. Kiedy Fabrice jednym haustem opróżniał kieliszek, Martin spojrzał mi głęboko w oczy i dorzucił: „Za nas!” Przeszedł mnie dreszcz. Nonszalancja, jakiej dopuszczał się w obecności mojego narzeczonego, sprawiła, że mocniej zabiło mi serce. Spojrzałam na Fabrice’a, ale on jedynie wyciągnął pusty kieliszek. Martin ponownie mu go napełnił.
- Na zdrowie! Jest doskonały, nieprawdaż? Fabrice zmrużył oczy i znowu wypił do dna. Było mi za niego wstyd. Martin uśmiechnął się do mnie czule i zbliżył swój kieliszek do mojego. Kiedy wzięłam do ust pierwszy łyk, wydało mi się, że piję nektar. - Rzeczywiście jest niezły - przyznał Martin, napełniając po raz trzeci kieliszek Fabrice’a. - Dość już wypiłeś - powiedziałam do przyszłego męża. Zgromił mnie spojrzeniem i ostentacyjnie wypił jeszcze jeden kieliszek, zanim znów opadł na oparcie fotela. Oczy nabiegły mu krwią i wydawało się, że jedynie z trudem utrzymuje je otwarte. - A więc, Christelle, jak się pani to wszystko podoba? Interesuje panią polityka? - zapytał Martin. - To szczególne środowisko... całkiem odmienne od laboratoriów badawczych i seminariów naukowych! Martin się uśmiechnął. - Wygląda dziś pani promiennie. Zupełnie jakby pozbyła się pani jakiejś wewnętrznej blokady. Pomyślałam o chłopaku, z którym tańczyłam, i poczułam, że się czerwienię. Opuściłam wzrok. Powieki Fabrice’a były półprzymknięte, walczył ze snem. Leżał w fotelu i wydawało się, że już całkiem odpłynął. Martin położył mi rękę na dłoni i przysunął się do mnie. - Jestem pani niezmiernie wdzięczny za dzisiejsze towarzystwo. Odkąd trzy dni temu zobaczyłem panią po raz pierwszy, ani na chwilę nie przestałem o pani myśleć. Odwróciłam się z niepokojem w stronę Fabrice’a. Martin spokojnie uczynił to samo. Półprzymknięte oczy i otwarte usta mojego narzeczonego świadczyły o tym, że już nie ma go z nami. Martin nacisnął stopą przełącznik, przyciemniając światło. Położył mi rękę na udzie, a ja ze zdenerwowania ledwo mogłam złapać oddech. Nie potrafiłam mu się oprzeć. Miał nade mną całkowitą kontrolę. Ja także od czasu poprzedniego spotkania myślałam wyłącznie o nim - choć zmuszałam się, żeby skupić się na czymś innym, wciąż pojawiał się w moich myślach. Martin zbliżył do mnie twarz. Zamknęłam oczy. Poczułam, jak unosi mi włosy i kładzie rękę na szyi. Nie przyszło mi na myśl, żeby uciekać. Nie dbałam o to, że Fabrice może się obudzić. Całkiem straciłam rozum. Byłam jak oszalała, emocje, które wywoływał we mnie Martin, aż buzowały. Myślałam o naszym poprzednim wspólnym wieczorze, o pocałunku, do którego w końcu nie doszło, a także o moim pierwszym pocałunku w życiu -
ten dzisiejszy był o niebo lepszy. W tym, co robił Martin, w ryzyku, na które przez niego się narażaliśmy, było więcej namiętności niż w jakichkolwiek słowach, które mógł wypowiedzieć. Fabrice chrząknął. Uniosłam powieki i zobaczyłam oczy mojego kochanka błyszczące tak blisko moich. Ciche pochrapywanie upewniło mnie, że niebezpieczeństwo minęło. Zresztą - szkoda! Czułam się tak wspaniale, tak kobieco, tak pięknie, że mógłby się nawet obudzić. Nic nie mogło mnie już powstrzymać. Martin musiał to wyczuć, gdyż zaczął pieścić mi piersi przez bluzkę. Byłam w siódmym niebie. Rozumiałam już poryw serca, który ogarnął mnie trzy dni temu. Obecność Fabrice’a w tej sytuacji przyprawiała mnie o dodatkowy zawrót głowy. Ręka Martina zsunęła się z moich piersi i zagłębiła między udami. Jego żaru nie mogła zatrzymać lekka spódnica, a ja pomogłam jego palcom, rozsuwając nogi i wysuwając do przodu biodra. Jak mogłam przez dwadzieścia pięć lat żyć rozważna, przestrzegająca surowych reguł wpojonych mi przez rodziców, i zasad moralnych, które kazały mi odrzucać przyjemności - pozbawiona namiętności, ślepa na rozkosz? Martin w najbardziej upajający ze sposobów pokazywał mi to, czego życie dotąd mi odmawiało. Moja szparka jeszcze nigdy nie była tak wilgotna. Palce kochanka ślizgały się po najbardziej wrażliwych miejscach, a za każdym razem, kiedy drażniły mi łechtaczkę, przechodził mnie potężny dreszcz. Przesunął tak dłonią dziesięć, a może nawet dwadzieścia razy, zanim całkiem znienacka wsunął we mnie palec. Z ust wyrwał mi się krzyk, który on stłumił namiętnym pocałunkiem. Było już za późno. Zaszliśmy za daleko, żeby wrzucić wsteczny bieg. Nawet gdyby Martin mi to zaproponował, odmówiłabym. Czułam, że mogłabym go zgwałcić w salonie, na dywanie, u stóp mojego przyszłego męża. Fabrice w każdej chwili mógł się obudzić. Myśl, że zaraz otworzy oczy, przerażała mnie, a zarazem doprowadzała do ekstazy. Co bym zrobiła? Co bym mu powiedziała? Wydawało się, że wszystko to dzieje się na jego oczach. Było mi to obojętne. Decyzja zapadła. Mój drugi w życiu kochanek miał na imię Martin i postanowiłam, że będziemy się kochać jeszcze tej samej nocy. To była noc jego zwycięstwa. Z pewnością to zrozumiał, gdyż podniósł się i wyprowadził mnie z pokoju, gdzie Fabrice ponosił konsekwencje swojego nieumiarkowania w piciu. Wydał mi się żałosny, Martin za to był tak przystojny... Zapomniałam o wszystkim: kim jest, że właśnie został
deputowanym, gdzie się znajdowaliśmy, kim byłam ja sama. Po raz pierwszy w życiu czułam, że jestem kobietą. Potrzebowałam mężczyzny, który prowadził mnie ku szczęściu. Przyćmione światło w sypialni miało w sobie niepokojącą słodycz. Martin rozpiął guziki spodni i zsunął je do kostek. Ściągnął bokserki. Jego penis był nieco dłuższy od członka Fabrice’a, lecz nie miałam wystarczająco dużo doświadczenia, żeby ocenić, czy był wyjątkowo duży, czy też Fabrice miał mały członek. - Possij go! - rozkazał delikatnie, ale także ze zdecydowaniem. Jeszcze nigdy tego nie robiłam. Poczułam, że drżę. Martin położył mi dłoń na ramieniu i popchnął mnie na kolana. Przysunął koniuszek swojego penisa do moich ust. Poczułam miękkość skóry pokrywającej żołądź. Jego zapach wypełnił mi nozdrza. Nie było już odwrotu. Martin ujął moją głowę w dłonie i wsunął mi go do ust. Nie wyobrażałam sobie nigdy, że może być tak smaczny. Wypełniał mi całe usta. Niemal instynktownie zaczęłam ssać, lizać i łykać. Byłam zaskoczona, że przyszło mi to tak łatwo. Dwa lub trzy razy zakrztusiłam się, próbując wsunąć go w usta zbyt głęboko. Miałam ochotę pochłonąć go całego, ale brakowało mi wprawy. - Zwolnij trochę - zamruczał Martin. Pojawiła się kropelka o lekko kwaśnym smaku, z czego wywnioskowałam, że Martin prawie dochodzi. Podniosłam się z klęczek. - Robiłam to po raz pierwszy... - wyznałam mu szeptem prosto do ucha. - Poszło ci wspaniale, masz talent. A teraz moja kolej - powiedział. Położył mnie na plecach i wsunął mi głowę między uda. Polizał mnie kilkakrotnie z czułością, a później kontynuował to coraz szybciej z taką pasją, że wkrótce poczułam wzbierającą we mnie falę, coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Sięgnęłam ręką w kierunku jego głowy, miałam ochotę głaskać jego włosy. Było mi tak dobrze, czułam, że szybuję. Nagle moje ciało ogarnęły spazmy. Nad niczym już nie panowałam. Martin nie przerywał i za pomocą języka i palców doprowadził mnie do pierwszego prawdziwego orgazmu w moim życiu. Przyjemność, której doświadczyłam z Fabrice’em, nie mogła się równać z tym szaleństwem zmysłów. Słyszałam każdy szmer, widziałam w ciemnościach, czułam z osobna każdą nitkę prześcieradła, dotykającego mojego ciała. Nie mogłam powstrzymać jęków i westchnień, musiałam zagryzać wargi, żeby nie zacząć krzyczeć ze szczęścia. Martin czekał, aż dojdę do siebie. Następnie uniósł się i położył na mnie. Rozsunął mi
lekko nogi i wprowadził członek tam, gdzie przed chwilą skumulowały się wszystkie rozkosze mojego ciała. Byłam tak podniecona i szczęśliwa, że wszedł we mnie bez najmniejszego trudu. Czułam się nim cała wypełniona. Powtórzyłam pewnie ze dwadzieścia razy: „uwielbiam cię, uwielbiam cię...” i wkrótce poczułam, jak wbija mi paznokcie w plecy. Jego orgazm przyspieszył mój. Tym razem był słabszy niż poprzedni, lecz o ile słodszy. Zaczynałam rozumieć, że dotąd nigdy nie doświadczyłam miłości, było mi pisane odkryć ją w ramionach tego mężczyzny. Trwaliśmy tak, przytuleni jedno do drugiego, parę chwil. Zbyt krótko. Chciałam, żeby ten moment trwał całe życie. - Chodźmy pod prysznic - zaproponował w końcu. Po kąpieli przeszliśmy na werandę, gdzie wypiliśmy kawę. Kiedy Fabrice się obudził, zastał nas obserwujących w milczeniu wschód słońca. Martin przed chwilą poprosił mnie, żebym odeszła od narzeczonego i zamieszkała z nim. Spojrzałam na niego bez słowa. Przekonałam się już, że jest cudownym kochankiem, który potrafi rozwibrować całe moje ciało jak nikt do tej pory, lecz to, co mi proponował, wymagało namysłu. Było jasne, że jesteśmy sobą zauroczeni, lecz nie chciałam skrzywdzić Fabrice’a. Martin rozumiał to i ograniczył się do napisania swojego numeru telefonu na kartce. - To jest numer zarezerwowany tylko dla najbliższych - powiedział. - Zadzwoń do mnie, kiedy podejmiesz decyzję. Fabrice bez słowa prowadził samochód w stronę naszego mieszkania, a ja siedziałam zafrasowana. W głowie zaczynały mi się układać pierwsze słowa wyznania, które jeszcze tego samego dnia miał usłyszeć mój narzeczony.
Martin Christelle nie dała znaku życia ani tego dnia, co było zrozumiałe z uwagi na godzinę, o której wróciła do domu, ani następnego. Doszedłem do wniosku, że płynący ze zwycięstwa entuzjazm opadł, a mój urok zwiądł jak róża wyjęta z wazonu. Nie byłem jednak w stanie odsunąć myśli o niej i jej onieśmielającym pięknie. Fantazje na temat jej ciała nie dawały mi spokoju ani przez chwilę. Każda z tych wizji prowadziła mnie do niej, wywołując jednocześnie rozgoryczenie, że nie potrafiłem jej zatrzymać. Rozgrywałem w głowie dziesiątki scenariuszy tamtej nocy, dzięki którym mógłbym zatrzymać ją przy sobie. Mogłem zamówić taksówkę, odesłać narzeczonego. Mogłem błagać ją o jeden dodatkowy dzień na udowodnienie, że nie jestem jedynie niepoprawnym uwodzicielem, za jakiego musiała mnie uważać. Rozłożyłbym przed nią czerwony dywan, wyciągnął asa z rękawa, a wtedy bez wątpienia nie wróciłaby już do tego niepozornego człowieka, którego zamierzała poślubić. Gdybym chociaż ośmielił się poprosić ją o numer telefonu! Teraz to ona trzymała w ręku wszystkie karty, a mój los zależał od tego, czy zechce zobaczyć się ze mną znowu, czy nie. Dość powiedzieć, że kiedy w środę późnym rankiem rozległ się dzwonek mojej komórki, rzuciłem się, żeby odebrać. Wyświetlił się nieznany numer. Wiedziałem, że to ona. W pamięci telefonu zapisałem pięć czy sześć nazwisk. Nikt poza najbliższymi mi osobami nie znał prywatnego numeru. To nie mogła być pomyłka. To musiała być Christelle. - Halo - zaczęła z lekkim wahaniem. - Czy moglibyśmy się spotkać? Chciałabym z tobą porozmawiać. - Co chciałabyś mi powiedzieć? - zapytałem jak niecierpliwe dziecko, stojące przed prezentem, którego nie wolno mu otworzyć. - Wolałabym w cztery oczy niż przez telefon... Powaga, jaką wyczuwałem w jej głosie, podsunęła mi myśl o możliwym zerwaniu. Byłem dla niej tylko przelotną miłostką, a teraz chciała, żebym się oddalił, zostawiając ją i jej przyszłego męża w spokoju. - Dobrze - odpowiedziałem zrezygnowany. - Jestem do twojej dyspozycji. Chcesz przyjść do mnie? - Nie! Spotkajmy się w jakimś barze... Niewątpliwie sprawy układały się źle. - Może przynajmniej pozwolisz się zaprosić do restauracji? Dziś wieczorem? Wahała się przez chwilę, zanim się zgodziła. Nie zdołałem rozszyfrować jej dalszych
zamiarów. Szybko się rozłączyła. Czy stałem przed ostatnią szansą? Jeśli tak właśnie było, nie zamierzałem jej zaprzepaścić. Nawet gdyby to miał być koniec, nasza pożegnalna kolacja powinna wywrzeć na Christelle niezapomniane wrażenie. Zarezerwowałem stolik dla dwojga w najlepszej restauracji w mieście. Prowadził ją mój przyjaciel, a przewodniki kulinarne nie szczędziły pochwał jego wyrafinowanej i lekkiej kuchni. Uznałem, że doskonale będzie odpowiadać gustowi Christelle. Około dwudziestej dotarliśmy do restauracji Loup Blanc. Godzinę wcześniej przyjechałem po Christelle do laboratorium. Oprowadziła mnie, objaśniając pokrótce istotę prowadzonych badań i znaczenie niektórych eksperymentów. Ubrana w biały kombinezon była równie pociągająca. Zazdrościłem jej kolegom, którzy widywali ją codziennie. W Loup Blanc przyjęto nas po królewsku. Nie uzgadniałem tego wcześniej, jednak najprawdopodobniej status nowo wybranego deputowanego zapewnił mi specjalne względy. Przywitał nas sam właściciel i wskazał nam stolik w osobnej sali. Zaproponował aperitif, który wypiliśmy we troje. Nie bez satysfakcji pomyślałem, że nawet rozstanie w takich okolicznościach miałoby wyjątkowy czar. Kiedy w końcu zostaliśmy sami, Christelle spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała z determinacją: „Chcesz porozmawiać teraz, czy będziemy czekać do deseru?” - Teraz - odparłem. - Nie zadzwoniłam do ciebie wczoraj, bo rozmawiałam długo z Fabrice’em... - Powiedziałaś mu o... - Tak! - potwierdziła natychmiast. - Ale dlaczego? Mogłaś... Nie zdawał sobie z niczego sprawy, prawda? - Tak, ale nie mogłam postąpić inaczej. Nie potrafiłem ukryć zdziwienia. Christelle uśmiechnęła się pierwszy raz od początku naszej rozmowy. - Myślałeś, że to była dla mnie zwykła przygoda na jedną noc? - zapytała. - Ja... - wykrztusiłem - obawiałem się, że tak może być... - Myliłeś się. W zeszły piątek poczułam, jakby moje życie rozświetliła błyskawica. A nocą z niedzieli na poniedziałek przeszył mnie piorun. Przez chwilę siedzieliśmy bez słowa. Powaga tej rozmowy przekroczyła moje oczekiwania. - Jak zareagował?
- Zależy na co... - odpowiedziała tajemniczo. - Czy mogłabyś być nieco mniej enigmatyczna? Uśmiechnęła się. - Kiedy opowiadałam mu o tym, czego z tobą doświadczyłam, co we mnie obudziłeś, początkowo stał jak ogłuszony. Nie wierzył, że mogłam go zdradzić na kilka tygodni przed ślubem, ale w końcu zdał sobie sprawę, że nasz związek był rzeczywiście bardziej... przyjacielski, braterski, serdeczny niż zmysłowy. Nawet jeśli raz czy dwa razy w tygodniu... Zawahała się. - Możesz mi wszystko powiedzieć. Nie bój się! Spodziewałem się dużo gorszych rzeczy... - Opisałam mu moje zauroczenie i objawienie, jakiego doznałam, kiedy się kochaliśmy, moje orgazmy, to, czego z nim nigdy nie odczułam. Zadrżałem na myśl o tamtej boskiej nocy. - Kiedy mu powiedziałam, że chcę zacząć wszystko od nowa z tobą, rozpłakał się jak dziecko. Ale co innego mogę zrobić? Dzięki tobie poznałam siebie samą i nie chcę na tym poprzestać: chcę wszystko poznać, odkryć wszystko. Co miałem odpowiedzieć? Moja radość nie była wciąż pełna, czułem, że Christelle nie powiedziała mi jeszcze wszystkiego. Podano pierwsze danie. Zaczęliśmy jeść w milczeniu, ledwo na siebie patrząc. - Co będzie dalej? - zapytałem w końcu. - Jeszcze nie wiem. Nie mogę go zostawić w takim stanie, ale... chcę być z tobą. - Nie możesz go zostawić z litości czy dlatego, że wciąż go kochasz? - Nie jestem pewna... - przyznała. Czy miałem inny wybór niż przyjąć tę dwuznaczną sytuacji? Nakłaniając ją do zerwania z Fabrice’em, przedstawiłbym siebie w niekorzystnym świetle. Ale jeśli nie zaproponowałbym jej tego, czy nie pomyślałaby, że mi na niej wcale nie zależy? - Ile czasu potrzebujesz na decyzję? - powiedziałem wreszcie, najspokojniej, jak potrafiłem. - Nie wiem... - powtórzyła. Pod koniec kolacji atmosfera stała się bardziej swobodna. Za każdym razem gdy zostawaliśmy sami, Christelle uzupełniała listę rzeczy, których chciała ze mną spróbować. Początkowo lista wydawała mi się zabawna, ale wkrótce musiałem przyznać, że i ja nie wszystkiego jeszcze doświadczyłem. - Czy to ważne? - powiedziała, uśmiechając się. - Odkryjemy to wszystko razem.