Dla Hannah, Madelynn, Brendana, Brittney
i Brianny, moich teksańskich krytyków.
PROLOG
Nieopodal wyspy Gun Cay, Jamajka, rok 1720
Armaty zadudniły w oddali.
Bum! Bum!
Ostatnie wściekłe salwy przebrzmiały wraz ze światłem
zmierzchającego dnia.
Wiatr zaświszczał, błyskawica rozcięła sinofioletowe
niebo. Zagrzmiało. Deszcz zabębnił o pokład dziobówki.
Nerwowe pokrzykiwania niosły się zwielokrotnione,
gdy załoga walczyła z oporem grotżagla. Rozkazy,
przekleństwa, modlitwy...
Zemsta wspięła się na grzbiet ogromnej fali
i przechyliła ostro na bakburtę, uderzona potężnym
podmuchem wiatru. Drewno zajęczało, zawyli przerażeni
marynarze.
Okręt zadrżał od nienaturalnego pomruku, bliski
wywrócenia się do góry dnem.
Mijały sekundy. Eony.
W końcu Zemsta litościwie opadła w głęboką dolinę
fali. Osłonięta przed zaciekłą wichurą, odzyskała
stabilność.
Pokład wyprostował się.
Zamiast krzyków rozległ się mroczny śmiech,
oszałamiająca radość ludzi, którzy cudem uniknęli śmierci.
Dłonie klepały plecy towarzyszy, a szerokie uśmiechy
szerzyły się jak zaraza.
Tylko jedna twarz była ponura.
Drobna kobieta stała samotnie na pokładzie rufowym,
trzymając się kurczowo relingu. Była przemoczona
do suchej nitki. Wiatr targał jej włosami, szarpał koszulą,
kolorową chustą i aksamitną kamizelką.
Mimo to nieznajoma nie zamierzała się skarżyć.
Zabójczy sztorm przyspieszał ucieczkę Zemsty
ku bezpiecznemu azylowi.
Kobieta z niepokojem przesunęła wzrokiem po długiej
linii horyzontu. Szukała wrogich żagli, mając nadzieję,
że żadnego nie dostrzeże.
Zemsta wspięła się na kolejną monstrualną falę.
Teraz, teraz ich widziała – trzy wyraźniejsze kształty
na tle skłębionych ciemnych chmur.
Dwa okręty były slupami podobnymi do Zemsty. Nic,
z czym nie mogliby sobie poradzić. To ten trzeci budził jej
niepokój.
Jednostka angielska.
Fregata.
Najeżona trzydziestoma działami.
Do diaska!
Ludzie Calico Jacka byli dobrymi wojownikami,
prawdziwymi piratami. Ale nie mogli się równać z potęgą
takiego okrętu.
Zemsta uciekała, by ratować życie.
Zaraz potem kobieta zauważyła, jak na pokładach
ścigających ich okrętów krzątają się marynarze, gorączkowo
refując żagle.
Wszystkie trzy jednostki oddaliły się, zachybotały
i w końcu zmieniły kurs.
Podczas skrętu masywna fregata wystrzeliła ostatnią
salwę. Próżny wysiłek – znajdowali się daleko poza
zasięgiem.
Twarz kobiety wreszcie ozdobił uśmiech.
Nadciągająca burza zniechęciła królewski pościg.
Ulga przywódczyni piratów trwała jednak krótko,
bo zastąpiły ją inne zmartwienia.
Ta ucieczka miała swoją cenę.
Bukszpryt Zemsty był wycelowany w samo serce
morskiego piekła.
Anne Bonny patrzyła, jak potężny grzywacz rozbija się
o dziób. Załoga Calico Jacka wymknęła się pętli stryczka,
ale ostatnie słowo należało do morza.
Nie mieli jednak innego wyboru – nie po tym, jak
wpadli wprost na brytyjski patrol. Tak naprawdę Bonny nie
potrafiła się nadziwić, że Zemsta po raz kolejny zagrała
na nosie władzy kolonialnej.
Po raz trzeci tego roku, pomyślała. Pętla się
zaciska.
Kilka tygodni wcześniej milicja Charles Town otoczyła
Zemstę, gdy okręt był zacumowany przy bahamskim
brzegu. Ludzie Jacka obudzili się w złych humorach
i skacowani. Walczyli najlepiej, jak umieli, a mimo to
o mały włos rozbiliby się na skałach. Uciekli tylko cudem.
A teraz kusili los, wpływając na wzburzone wody.
Bonny poczłapała na pokład, trzymając się dla
bezpieczeństwa relingu.
Zmęczona, zmęczona wiecznym uciekaniem.
Na moment przymknęła powieki. Przed oczami stanął
jej niechciany obraz Roześmianego Pete’a, jego ciała
rozerwanego przez brytyjską kulę armatnią.
Zamrugała szybko.
Tym razem Zemstę uratował sztorm – kaprys pogody.
Jak długo jeszcze fortuna będzie im sprzyjać?
Ostatnimi dniami wizja szubienic wydawała się jej
coraz prawdziwsza.
Zostało nas tak niewielu...
Znów ujrzała twarze, przypomniała sobie imiona.
Stede Bonnet został pojmany na rzece Cape Fear
i stracony na cyplu White Point w Charles Town. Rich
Whorley pomylił okręty kolonialnych władz z kupieckimi
i przypłacił swą nieostrożność życiem. Charlesa
Vane’a powieszono na Gallows Point, nie dalej niż dziesięć
mil od miejsca, w którym znajdowała się teraz Zemsta.
Nawet Czarnobrody wyzionął ducha w bitwie przy
karolińskim wybrzeżu.
A mimo to Jack nadal jest ślepy.
Bonny wzniosła oczy ku stendze, na której trzepotała
szaleńczo bandera Calico Jacka – biała czaszka i dwa
skrzyżowane kordelasy na czarnym tle.
Jack twierdził, że taka flaga oznajmiała jego gotowość
do walki.
Wydaje mu się, że będziemy mogli łupić
i plądrować bez końca. A tymczasem wykańczają
nas wszystkich po kolei, okręt po okręcie.
Bonny pokręciła głową.
Pozostali kapitanowie zrozumieli. Bartholomew Roberts
i Długi Ben odpłynęli już w stronę zachodzącego słońca,
pozostali zaś mieli zrobić to niebawem. Kolonialne władze
rosły w siłę na Karaibach. Więcej okrętów, więcej
żołnierzy, większa kontrola...
Złoty wiek piractwa powoli dobiegał końca. Każdy
głupiec to widział.
Nasz styl życia odchodzi, ale ja nie zamierzam
odejść wraz z nim!
Bonny zastanawiała się długo. I podjęła decyzję.
Odepchnąwszy się od relingu, ruszyła energicznym
krokiem na śródokręcie. Lata spędzone na morzu pozwoliły
jej nabrać wprawy w stąpaniu po chwiejnym,
podskakującym pokładzie. Deszcz smagał ją po głowie
i ramionach, gdy opuszczała się przez luk w podbrzusze
okrętu.
Na dole panowała ciemność i wilgoć.
Dwaj piraci stali na straży przed pomieszczeniami
dziobowymi. Na widok Bonny usunęli się na boki,
by niczym jej nie urazić. Lepiej było nie wchodzić jej
w drogę. Anne Bonny nie potrzebowała pozwolenia
na wchodzenie do ładowni z łupami.
Rozległ się grzmot, a Zemsta zadrżała aż po koniuszek
kila. Ignorując burzę, Bonny otworzyła drzwi z nierówno
ociosanego drewna, po czym weszła do środka
i zatrzasnęła je za sobą. Była sama – rzadki luksus
na morzu.
Rozejrzała się po zagraconym pomieszczeniu. Pod
grodzią leżały worki pełne wełny i tytoniu, ułożone
w stosy obok baryłek z oliwą i wielkich beczek z rumem.
Do grodzi po stronie bakburty przytwierdzona była
wzmocniona skrzynia, wypełniona po same brzegi złotymi
i srebrnymi monetami.
Pozostałą przestrzeń ładowni zajmowały zupełnie
przypadkowe na pierwszy rzut oka przedmioty: dwa
krzesła ze skórzanymi obiciami, hiszpańska zbroja, szkatuły
wysadzane rubinami, skrzynie angielskich muszkietów,
zestaw zdobionych mosiężnych lichtarzy.
Pirat ukradnie wszystko, co ma jakąkolwiek
wartość.
Bonny uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że będzie
jej brakować tego fachu.
Ale zamierzała przetrwać.
Z determinacją odsunęła na bok kufer z perfumami
i dwa z damską garderobą, by odsłonić drewnianą skrzynię
zabezpieczoną solidnym żelaznym zamkiem.
Nie otworzyła jej. Nie musiała. Wiedziała, co kryje się
pod wiekiem.
Ta należy do mnie, Jack. A ty możesz wziąć całą
resztę.
Tylko gdzie ją schować?
Bonny w zadumie zmarszczyła brwi.
Zaraz potem na jej twarz powrócił uśmiech – tym
razem szerszy.
Doskonale.
Zdawała sobie sprawę, że ten plan będzie wymagać
zarówno cierpliwości, jak i szczęścia, ale nie mogła
narzekać na niedostatek ani jednego, ani drugiego. A przy
okazji da pozostałym niezłego pstryczka w nos.
Zachichotała cicho. Och, jak ona kochała to pirackie
życie!
Jack to głupiec. Muszę porozmawiać z Mary. Już
jutro.
Rozbawiona śmiałością swoich zamiarów wróciła
wąskim przejściem do drabiny, po czym wspięła się
na pokład. Szalejący sztorm niemal zepchnął ją z powrotem
na dół.
Zapadła noc. Zemsta płynęła w całkowitych
ciemnościach.
Bonny zatoczyła się do relingu i uchwyciła go z całych
sił. Wszędzie wokół członkowie załogi walczyli z linami
i żaglami, jednak ona spojrzała na spiętrzone fale oceanu
z dziwnym spokojem. Już podjęła decyzję. Teraz nic nie
mogło pójść źle.
Dwa zdania przemknęły jej przez głowę:
Ta skrzynia należy do mnie. Niech Bóg ma
w opiece każdego człowieka, który spróbuje mi ją
ukraść.
Okręt ciął niekończące się pasmo ogromnych
spienionych grzywaczy.
Gnając ku przeznaczeniu Anne Bonny.
Na północ.
Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl
CZĘŚĆ PIERWSZA
PLAJTA
ROZDZIAŁ 1
TRACH.
Przepłynął przeze mnie prąd, jakbym złapała za trzecią
szynę w tunelu metra.
Krew gnała przez mój organizm niczym płynny ołów
przelewający się przez wypalone żyły.
Ból.
Dezorientacja.
A potem moc. Niewyczerpana moc. Wewnętrzna,
p ł y n ą c a p r o s t o z t r z e w i moc.
Pot trysnął ze wszystkich porów mojej skóry.
Tęczówki zalśniły i zapaliły się złotym blaskiem;
rozżarzone żółte dyski okalały bezdenną głębię
atramentowych źrenic. Rzeczywistość zyskała niesamowitą,
laserową ostrość. Moje oczy przeszywały jak sztylety.
Zabuczało mi w uszach, ale już po chwili zyskałam
naddźwiękową klarowność słuchu. Biały szum wypełnił
mi czaszkę. Pulsowanie. Początkowy dysonans zlał się
w symfonię łatwych do rozróżnienia dźwięków oceanu.
Nos się obudził, wyłapując mieszankę woni niesionych
przez letni wiatr i z niezwykłą sprawnością odczytując
nadbrzeżne zapachy. Sól, piasek, morze... Moje nozdrza
przesiewały wszystkie subtelne niuanse.
Ręce i nogi zadrżały, płonąc uwięzioną energią, która
domagała się uwolnienia. Nieświadomie obnażyłam zęby
w zwierzęcym zachwycie.
To uczucie było tak niesamowite i potężne,
że dyszałam rozkoszą, którą mnie napełniało. Chciałam
przeżywać tę chwilę bez końca. Niech trwa wiecznie.
Po co wracać?
Zafleszowałam.
Obok mnie Ben skrzywił się, zaciskając mocno
powieki. Jego mięśnie były napięte, a potężna sylwetka
dygotała. Próbował zafleszować siłą woli. Bezskutecznie.
To tak nie działało.
Nic nie mówiłam. Kim byłam, żeby udzielać mu rad?
Koniec końców, nie rozumiałam naszych mocy lepiej niż
Ben, a moja kontrola nie była wcale lepsza od jego.
Nie po tym, jak już udało mi się uwolnić wilka.
* * *
Pewnie się zastanawiacie, o czym ja w ogóle gadam.
Albo doszliście już do wniosku, że mi odbiło, i powoli
Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl
WROCŁAW2014
Tytuł oryginału: Seizure Projekt okładki: TONY SAHARA Ilustracja na okładce: © TONY SAHARA Redakcja: IWONA GAWRYŚ Korekta: URSZULA WŁODARSKA Redakcja techniczna: ADAM KOLENDA Copyright © 2011 Kathy Reichs. All rights reserved. Polish edition © Publicat S.A. MMXIV (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. All rights reserved
ISBN 978-83-245-9473-3 jest znakiem towarowym Publicat S.A. Publicat S.A. 61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: office@publicat.pl, www.publicat.pl Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
SPIS TREŚCI Dedykacja Prolog Część pierwsza. PLAJTA Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13
Rozdział 14 Część druga. KORSARZ Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35
Rozdział 36 Część trzecia. CMENTARZYSKO Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Część czwarta. ŁUP
Rozdział 57 Rozdział 58 Rozdział 59 Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Epilog Podziękowania Przypisy
Dla Hannah, Madelynn, Brendana, Brittney i Brianny, moich teksańskich krytyków.
PROLOG Nieopodal wyspy Gun Cay, Jamajka, rok 1720 Armaty zadudniły w oddali. Bum! Bum! Ostatnie wściekłe salwy przebrzmiały wraz ze światłem zmierzchającego dnia. Wiatr zaświszczał, błyskawica rozcięła sinofioletowe niebo. Zagrzmiało. Deszcz zabębnił o pokład dziobówki. Nerwowe pokrzykiwania niosły się zwielokrotnione, gdy załoga walczyła z oporem grotżagla. Rozkazy, przekleństwa, modlitwy... Zemsta wspięła się na grzbiet ogromnej fali i przechyliła ostro na bakburtę, uderzona potężnym podmuchem wiatru. Drewno zajęczało, zawyli przerażeni marynarze. Okręt zadrżał od nienaturalnego pomruku, bliski wywrócenia się do góry dnem. Mijały sekundy. Eony. W końcu Zemsta litościwie opadła w głęboką dolinę fali. Osłonięta przed zaciekłą wichurą, odzyskała
stabilność. Pokład wyprostował się. Zamiast krzyków rozległ się mroczny śmiech, oszałamiająca radość ludzi, którzy cudem uniknęli śmierci. Dłonie klepały plecy towarzyszy, a szerokie uśmiechy szerzyły się jak zaraza. Tylko jedna twarz była ponura. Drobna kobieta stała samotnie na pokładzie rufowym, trzymając się kurczowo relingu. Była przemoczona do suchej nitki. Wiatr targał jej włosami, szarpał koszulą, kolorową chustą i aksamitną kamizelką. Mimo to nieznajoma nie zamierzała się skarżyć. Zabójczy sztorm przyspieszał ucieczkę Zemsty ku bezpiecznemu azylowi. Kobieta z niepokojem przesunęła wzrokiem po długiej linii horyzontu. Szukała wrogich żagli, mając nadzieję, że żadnego nie dostrzeże. Zemsta wspięła się na kolejną monstrualną falę. Teraz, teraz ich widziała – trzy wyraźniejsze kształty na tle skłębionych ciemnych chmur. Dwa okręty były slupami podobnymi do Zemsty. Nic, z czym nie mogliby sobie poradzić. To ten trzeci budził jej niepokój.
Jednostka angielska. Fregata. Najeżona trzydziestoma działami. Do diaska! Ludzie Calico Jacka byli dobrymi wojownikami, prawdziwymi piratami. Ale nie mogli się równać z potęgą takiego okrętu. Zemsta uciekała, by ratować życie. Zaraz potem kobieta zauważyła, jak na pokładach ścigających ich okrętów krzątają się marynarze, gorączkowo refując żagle. Wszystkie trzy jednostki oddaliły się, zachybotały i w końcu zmieniły kurs. Podczas skrętu masywna fregata wystrzeliła ostatnią salwę. Próżny wysiłek – znajdowali się daleko poza zasięgiem. Twarz kobiety wreszcie ozdobił uśmiech. Nadciągająca burza zniechęciła królewski pościg. Ulga przywódczyni piratów trwała jednak krótko, bo zastąpiły ją inne zmartwienia. Ta ucieczka miała swoją cenę. Bukszpryt Zemsty był wycelowany w samo serce morskiego piekła.
Anne Bonny patrzyła, jak potężny grzywacz rozbija się o dziób. Załoga Calico Jacka wymknęła się pętli stryczka, ale ostatnie słowo należało do morza. Nie mieli jednak innego wyboru – nie po tym, jak wpadli wprost na brytyjski patrol. Tak naprawdę Bonny nie potrafiła się nadziwić, że Zemsta po raz kolejny zagrała na nosie władzy kolonialnej. Po raz trzeci tego roku, pomyślała. Pętla się zaciska. Kilka tygodni wcześniej milicja Charles Town otoczyła Zemstę, gdy okręt był zacumowany przy bahamskim brzegu. Ludzie Jacka obudzili się w złych humorach i skacowani. Walczyli najlepiej, jak umieli, a mimo to o mały włos rozbiliby się na skałach. Uciekli tylko cudem. A teraz kusili los, wpływając na wzburzone wody. Bonny poczłapała na pokład, trzymając się dla bezpieczeństwa relingu. Zmęczona, zmęczona wiecznym uciekaniem. Na moment przymknęła powieki. Przed oczami stanął jej niechciany obraz Roześmianego Pete’a, jego ciała rozerwanego przez brytyjską kulę armatnią. Zamrugała szybko. Tym razem Zemstę uratował sztorm – kaprys pogody.
Jak długo jeszcze fortuna będzie im sprzyjać? Ostatnimi dniami wizja szubienic wydawała się jej coraz prawdziwsza. Zostało nas tak niewielu... Znów ujrzała twarze, przypomniała sobie imiona. Stede Bonnet został pojmany na rzece Cape Fear i stracony na cyplu White Point w Charles Town. Rich Whorley pomylił okręty kolonialnych władz z kupieckimi i przypłacił swą nieostrożność życiem. Charlesa Vane’a powieszono na Gallows Point, nie dalej niż dziesięć mil od miejsca, w którym znajdowała się teraz Zemsta. Nawet Czarnobrody wyzionął ducha w bitwie przy karolińskim wybrzeżu. A mimo to Jack nadal jest ślepy. Bonny wzniosła oczy ku stendze, na której trzepotała szaleńczo bandera Calico Jacka – biała czaszka i dwa skrzyżowane kordelasy na czarnym tle. Jack twierdził, że taka flaga oznajmiała jego gotowość do walki. Wydaje mu się, że będziemy mogli łupić i plądrować bez końca. A tymczasem wykańczają nas wszystkich po kolei, okręt po okręcie. Bonny pokręciła głową.
Pozostali kapitanowie zrozumieli. Bartholomew Roberts i Długi Ben odpłynęli już w stronę zachodzącego słońca, pozostali zaś mieli zrobić to niebawem. Kolonialne władze rosły w siłę na Karaibach. Więcej okrętów, więcej żołnierzy, większa kontrola... Złoty wiek piractwa powoli dobiegał końca. Każdy głupiec to widział. Nasz styl życia odchodzi, ale ja nie zamierzam odejść wraz z nim! Bonny zastanawiała się długo. I podjęła decyzję. Odepchnąwszy się od relingu, ruszyła energicznym krokiem na śródokręcie. Lata spędzone na morzu pozwoliły jej nabrać wprawy w stąpaniu po chwiejnym, podskakującym pokładzie. Deszcz smagał ją po głowie i ramionach, gdy opuszczała się przez luk w podbrzusze okrętu. Na dole panowała ciemność i wilgoć. Dwaj piraci stali na straży przed pomieszczeniami dziobowymi. Na widok Bonny usunęli się na boki, by niczym jej nie urazić. Lepiej było nie wchodzić jej w drogę. Anne Bonny nie potrzebowała pozwolenia na wchodzenie do ładowni z łupami. Rozległ się grzmot, a Zemsta zadrżała aż po koniuszek
kila. Ignorując burzę, Bonny otworzyła drzwi z nierówno ociosanego drewna, po czym weszła do środka i zatrzasnęła je za sobą. Była sama – rzadki luksus na morzu. Rozejrzała się po zagraconym pomieszczeniu. Pod grodzią leżały worki pełne wełny i tytoniu, ułożone w stosy obok baryłek z oliwą i wielkich beczek z rumem. Do grodzi po stronie bakburty przytwierdzona była wzmocniona skrzynia, wypełniona po same brzegi złotymi i srebrnymi monetami. Pozostałą przestrzeń ładowni zajmowały zupełnie przypadkowe na pierwszy rzut oka przedmioty: dwa krzesła ze skórzanymi obiciami, hiszpańska zbroja, szkatuły wysadzane rubinami, skrzynie angielskich muszkietów, zestaw zdobionych mosiężnych lichtarzy. Pirat ukradnie wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Bonny uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że będzie jej brakować tego fachu. Ale zamierzała przetrwać. Z determinacją odsunęła na bok kufer z perfumami i dwa z damską garderobą, by odsłonić drewnianą skrzynię zabezpieczoną solidnym żelaznym zamkiem.
Nie otworzyła jej. Nie musiała. Wiedziała, co kryje się pod wiekiem. Ta należy do mnie, Jack. A ty możesz wziąć całą resztę. Tylko gdzie ją schować? Bonny w zadumie zmarszczyła brwi. Zaraz potem na jej twarz powrócił uśmiech – tym razem szerszy. Doskonale. Zdawała sobie sprawę, że ten plan będzie wymagać zarówno cierpliwości, jak i szczęścia, ale nie mogła narzekać na niedostatek ani jednego, ani drugiego. A przy okazji da pozostałym niezłego pstryczka w nos. Zachichotała cicho. Och, jak ona kochała to pirackie życie! Jack to głupiec. Muszę porozmawiać z Mary. Już jutro. Rozbawiona śmiałością swoich zamiarów wróciła wąskim przejściem do drabiny, po czym wspięła się na pokład. Szalejący sztorm niemal zepchnął ją z powrotem na dół. Zapadła noc. Zemsta płynęła w całkowitych ciemnościach.
Bonny zatoczyła się do relingu i uchwyciła go z całych sił. Wszędzie wokół członkowie załogi walczyli z linami i żaglami, jednak ona spojrzała na spiętrzone fale oceanu z dziwnym spokojem. Już podjęła decyzję. Teraz nic nie mogło pójść źle. Dwa zdania przemknęły jej przez głowę: Ta skrzynia należy do mnie. Niech Bóg ma w opiece każdego człowieka, który spróbuje mi ją ukraść. Okręt ciął niekończące się pasmo ogromnych spienionych grzywaczy. Gnając ku przeznaczeniu Anne Bonny. Na północ.
Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl CZĘŚĆ PIERWSZA PLAJTA
ROZDZIAŁ 1 TRACH. Przepłynął przeze mnie prąd, jakbym złapała za trzecią szynę w tunelu metra. Krew gnała przez mój organizm niczym płynny ołów przelewający się przez wypalone żyły. Ból. Dezorientacja. A potem moc. Niewyczerpana moc. Wewnętrzna, p ł y n ą c a p r o s t o z t r z e w i moc. Pot trysnął ze wszystkich porów mojej skóry. Tęczówki zalśniły i zapaliły się złotym blaskiem; rozżarzone żółte dyski okalały bezdenną głębię atramentowych źrenic. Rzeczywistość zyskała niesamowitą, laserową ostrość. Moje oczy przeszywały jak sztylety. Zabuczało mi w uszach, ale już po chwili zyskałam naddźwiękową klarowność słuchu. Biały szum wypełnił mi czaszkę. Pulsowanie. Początkowy dysonans zlał się w symfonię łatwych do rozróżnienia dźwięków oceanu. Nos się obudził, wyłapując mieszankę woni niesionych przez letni wiatr i z niezwykłą sprawnością odczytując
nadbrzeżne zapachy. Sól, piasek, morze... Moje nozdrza przesiewały wszystkie subtelne niuanse. Ręce i nogi zadrżały, płonąc uwięzioną energią, która domagała się uwolnienia. Nieświadomie obnażyłam zęby w zwierzęcym zachwycie. To uczucie było tak niesamowite i potężne, że dyszałam rozkoszą, którą mnie napełniało. Chciałam przeżywać tę chwilę bez końca. Niech trwa wiecznie. Po co wracać? Zafleszowałam. Obok mnie Ben skrzywił się, zaciskając mocno powieki. Jego mięśnie były napięte, a potężna sylwetka dygotała. Próbował zafleszować siłą woli. Bezskutecznie. To tak nie działało. Nic nie mówiłam. Kim byłam, żeby udzielać mu rad? Koniec końców, nie rozumiałam naszych mocy lepiej niż Ben, a moja kontrola nie była wcale lepsza od jego. Nie po tym, jak już udało mi się uwolnić wilka. * * * Pewnie się zastanawiacie, o czym ja w ogóle gadam. Albo doszliście już do wniosku, że mi odbiło, i powoli