ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Poszukuję Hillary Simpson - odezwał się niski męski
głos, z niewielkim tylko śladem obcego akcentu.
Hillary przestała pakować flakony i odwróciła się, by
złożyć głęboki ukłon, jakiego wymagał regulamin
Renaissance Festival.
Mężczyzna, który pojawił się w jej stoisku, nie był jednak
zwykłym klientem. Ciemnoszare spodnie i nienagannie biała
koszula, której nie zaszkodziły nawet teksańskie
październikowe upały, były niezwykle szykowne, mimo że
zdjął krawat i marynarkę.
- To ja jestem Hillary Simpson, milordzie - powiedziała.
Ujmując fałdy purpurowej, renesansowej sukni złożyła mu
głęboki ukłon.
Cisza. Słońce, wdzierające się do pomieszczenia przez
brudne, pseudorenesansowe okna, sprawiało, że w pawilonie
można było się usmażyć. Hillary czuła, jak pod ciężkim
aksamitnym kostiumem ścieka jej po łopatkach cienka strużka
potu.
- W czym mogę pomóc? - zaczęła i zamilkła, widząc
wściekłość w oczach przystojnego nieznajomego. Jeszcze
przed chwilą widziała w nich uznanie. Wtedy jeszcze nie
wiedział, z kim rozmawia.
Czyżby ktoś poskarżył się, że wcześniej zamyka swoje
stoisko? Nie było zbyt wielu chętnych, gotowych kupić jej
drogie perfumy. Ile razy natomiast zerkała przez drzwi łączące
ją ze stoiskiem Melody Anderson, widziała tłum klientów
kupujących u wspólniczki naturalne kosmetyki i płyny.
Skinęła głową w kierunku stołu z grubo ciosanego drewna.
Stały na nim rządkami, kryształowe flakony, wypełnione
bursztynowym płynem.
- Zechciałby pan może, milordzie, zapoznać się z
próbkami moich perfum? Mogę nawet stworzyć zapach
specjalnie dla pana. Może taki, który przypominałby panu ten
dzień?
- Bez obaw, tego dnia długo nie zapomnę. Nieznajomy
rozejrzał się po surowym wnętrzu pawilonu, po czym schylił
głowę, by wejść do środka przez zwieńczone łukiem drzwi.
- Nazywam się Paul St. Steven.
Nic jej to nazwisko nie mówiło. Melody prawdopodobnie
była lepiej poinformowana, gdyż podczas festiwalu spędzała
każdy weekend na terenie wystawy. Mężczyzna był pewnie
jednym z jego organizatorów i przyszedł zganić Hillary, że
zbyt wcześnie zamknęła stoisko.
Wyciągnęła do niego rękę w geście powitania. Ujął ją
natychmiast, uśmiechając się przy tym grzecznościowo.
Uśmiech ozdobił jego i tak już przystojną twarz.
- Był męski i urodziwy.
- Mogę wszystko wyjaśnić - powiedziała, pragnąc go
udobruchać.
- Byłbym zobowiązany.
- Słońce szkodzi perfumom. Z pewnością nie chciałby
pan, bym w czasie pańskiego festiwalu sprzedawała towar
gorszej jakości?
- Nie, nie chciałbym. - Zrobił krótką przerwę.
- Tylko że to nie jest mój festiwal. - Czy pani wie, kim
jestem? - powiedział z pewnym odcieniem dumy.
- Jednym z członków zarządu Renaissance Festival?
- Nie.
- Ach - westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się. A więc nie
przyszedł, by czynić jej wymówki.
Nie odpowiedział na jej uśmiech.
Jaki był wobec tego powód jego wyraźnie narastającej
irytacji?
- Gdzie są pozostali? - spytał.
- Jacy pozostali?
Nie spuszczając oczu z jej twarzy, Paul zdecydowanym
ruchem sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej
złożoną kartkę. Rozłożył ją i podsunął Hillary pod nos.
- Pozostali wytwórcy perfum.
Utkwiła wzrok w wycinku z gazety i przeczytała: „Hillary
Simpson, właścicielka «Scentsations» w Buffalo Bayou Mall,
Houston, organizuje Seminarium Niezależnych Wytwórców
Perfum..."
Hillary doskonale znała dalszą treść ogłoszenia. Z trudem
przełknęła ślinę. Zmuszona była przesunąć pierwotny termin
seminarium. Na domiar złego, w „Perfumers Quarterly"
zdążyło się już ukazać ogłoszenie zapowiadające jej
seminarium. Ale to mogło tylko oznaczać, że Paul jest... Nie,
to niemożliwe. Po tylu telefonach... Tylko nie to!
- Czy jest pan może przedstawicielem „St. Etienne"?
- A więc jednak oczekiwano mnie? - powiedział.
- Co pan tu robi? - Niepokój nadał głosowi Hillary ostre
brzmienie. - To znaczy, mam na myśli, że tutaj przebiega
Renaissance Festival.
- Czy tutaj odbywa się pani seminarium? - spytał Paul,
wskazując ręką na otaczające jej stoisko tereny wystawowe.
- Seminarium zostało odwołane już jakiś czas temu -
powiedziała zduszonym głosem.
- Nie mogła się pani pofatygować i zawiadomić mnie w
porę?
Hillary starała się zachować spokój. Dom mody „St.
Etienne", choć czasy swej świetności miał już za sobą, wciąż
liczył się w branży. Należał do tych nielicznych francuskich
domów mody, które zatrudniały własnego kreatora perfum.
Pozostała większość zamawiała dla siebie perfumy w
zakładach chemicznych i laboratoriach wytwarzających
sztuczne zapachy.
Ale firma „St. Etienne" hołdowała tradycji. Była stara,
bogata i miała najwyraźniej równie stary system łączności.
- Próbowałam się z panem skontaktować - odparła Hillary
z czarującym uśmiechem. - Wielokrotnie zostawiałam
wiadomości u różnych ludzi na dwóch kontynentach. Przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę wywoływany był pan na
lotnisku im. Kennedy 'ego, co było nieco kłopotliwe, jako że
nikt nie chciał mi podać pańskiego nazwiska. Rzekomo nikt
nie znał trasy pańskiej podróży. Nikt nie chciał mnie połączyć
z pana sekretarką czy jakimkolwiek przełożonym. Może nie są
zainteresowani, by otrzymywał pan przeznaczone dla siebie
informacje?
- No cóż, być może moi ludzie... zbyt mocno się starają,
by nie naruszano mojego spokoju.
- A przed kim oni tak pana strzegą?
Zamiast odpowiedzi, Paul ponownie podsunął jej pod nos
wycinek z kwartalnika.
- A więc jak pani to wytłumaczy?
- Chciałam zarezerwować miejsce na ogłoszenie w
wydaniu letnim. Wysłałam im więc tekst i zaliczkę. Niestety,
przez pomyłkę „Perfumer's Quarterly" wydrukował ogłoszenie
w wydaniu wiosennym. Nie byłam zupełnie przygotowana na
taką ewentualność. Wszystko było jeszcze nie dopięte,
rezerwacja hotelu nie potwierdzona...
- Hotele rezerwuje się co najmniej z rocznym
wyprzedzeniem! - przerwał jej Paul.
- Rok temu nawet mi się nie śniło o organizowaniu
takiego spotkania.
Wtedy nie przypuszczała nawet, w co się wpakuje.
Wydawało jej się, że poprzez zorganizowanie seminarium uda
jej się zdobyć nazwisko w przemyśle perfumeryjnym. Być
może powiodłoby się, gdyby nie ten przeklęty „Perfumer's
Quarterly" i błąd ich działu ogłoszeń.
Gdyby wcześniej wiedziała, że jeden z najbardziej
prestiżowych francuskich domów mody zamierza wysłać
swego przedstawiciela, być może seminarium dałoby się
uratować.
- Czy pani przygotowywała wszystko sama?
- Tylko z moją wspólniczką.
- Tak, to wszystko tłumaczy - pokiwał głową Paul.
- Co tłumaczy?
- Wygląda na to, iż nie jest pani w stanie zorganizować
jakiejkolwiek imprezy - powiedział.
Hillary pomyślała, jak bardzo przydałby się jej w tej
chwili słuszny wzrost, głębszy głos, proste, ciemne włosy.
Zapragnęła, by zniknęły wszystkie jej piegi i dołeczki w
policzkach. Przydałby się też inny ubiór. Paul St. Steven
uważał ją za podfruwajkę.
- A więc przebył pan wiele tysięcy mil tylko po to, by
wytknąć mi mój brak kompetencji?
Teraz naprawdę się zdenerwował.
- Przebyłem kawał drogi, by wziąć udział w spotkaniu
niezależnych wytwórców perfum!
- Ja też nim jestem! Pogardliwie rozejrzał się wokół.
- Czyżby?
Przeszedł na zaplecze prostokątnego pomieszczenia.
- Czy to pani paleta zapachowa? - spytał, wskazując na
wielopoziomowy stojak, zawierający fioleczki z olejkami i
esencjami. - Musi tu być co najmniej pięćdziesiąt różnych
zapachów - stwierdził sarkastycznie.
Dotknięta tą uwagą Hillary odpowiedziała:
- Na ten festiwal tyle akurat potrzeba. Nie jest to zresztą
moje normalne miejsce pracy.
- A, tak. Zdążyłem poznać słynne „Scentsations". Hillary
przymrużyła oczy. Była niezwykle dumna
ze swego małego, ale eleganckiego sklepu.
- Buffalo Bayou to bardzo prestiżowa lokalizacja.
- To pani jedyny sklep, poza tym, co tutaj widzę?
- Znów w całym jego zachowaniu wyczuwało się
sarkazm.
- Nie. - Hillary ponownie zabrała się do pakowania
pozostałych flakonów. - Trzy lata temu podzieliłyśmy ze
wspólniczką „Scentsations" na dwa różne sklepy. Ona została
w poprzednim miejscu, a ja przeniosłam się na Promenadę. Ja
wychodzę naprzeciw potrzebom wyrafinowanego klienta, a
ona raczej miłośnika wszystkiego, co naturalne, rozumie pan,
bliskie naturze.
- A co to takiego, ten „wyrafinowany klient"? - spytał
Paul.
- To również wasz klient.
- Trzymajcie się lepiej miłośników natury - poradził.
- Jest ich więcej i łatwiej ich zadowolić.
Hillary zaintrygowała natychmiast przebijająca w jego
słowach gorycz. Doszła do wniosku, iż był nie tyle
zagniewany, co zawiedziony. Ale dlaczego? Tylko dlatego, że
przeszło mu koło nosa seminarium?
- Czy przemawia przez pana doświadczenie?
- Raczej zdrowy rozsądek - odpowiedział, spoglądając
przez otwarte drzwi łącznikowe na oblężone stoisko jej
wspólniczki. Hillary przez chwilę mogła mu się lepiej
przyjrzeć.
Był niezwykle atrakcyjny i bardzo opanowany. Ciekawa
była, czy wie, iż jego oczy zdradzają więcej, niżby tego
chciał?
Gdyby miała dla niego wykreować zapach, musiałby być
złożony jak on sam. Nie korzenny, lecz spokojny, ciężki i
piżmowy.
- To był dobry pomysł z tym seminarium - powiedział,
odwracając się znów do niej. - Dlaczego nie wyszło?
Hillary zawahała się.
- Mój przyjazd tutaj przysporzył mi wielu kłopotów...
- To wyłącznie pańska wina. Gdyby Jaśnie Pan
pofatygował się i przesłał wcześniej swoje zgłoszenie -
dowiedziałby się pan, że seminarium się nie odbędzie!
- Jakże mogłoby się odbyć, skoro to pani jest za to
odpowiedzialna!
- Nic pan o mnie nie wie!
- Dość, by wiedzieć, że jest pani kobietą małych
interesów i wielkich pomysłów!
- Lepsze to niż gigant bez żadnych pomysłów! Hillary
czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach.
- To, to wszystko... - Paul urwał - to nic nie znaczy!
Zwykły stół na wystawie rolniczej!
- Moim głównym sklepem jest „Scentsations".
- Ach, tak. „Kryształowy gabinecik".
- Nie narzekam na brak klientów!
- Wcale o to nie pytałem.
- Bo i po co? Pan już wydał wyrok.
- Nic na to nie poradzę, ale muszę wam przerwać. Słychać
was w całej okolicy - powiedziała Melody, wspólniczka
Hillary, wchodząc do pomieszczenia.
Hillary dostrzegła w sklepiku Melody mały tłumek,
ciekawskich klientów patrzących w ich stronę.
Opamiętała się natychmiast. Pomyśleć, że wdała się w
niesmaczną pyskówkę z przedstawicielem firmy „St. Etienne".
Musiała chyba stracić rozum!
Uniosła głowę i spojrzała w jego pełne skruchy oczy.
Wyciągnął dłoń.
- Najmocniej przepraszam - powiedział.
- Jestem Melody Anderson, wspólniczka Hillary
- powiedziała Melody, podchodząc z wyciągniętą rękę do
Paula. - Jest nam bardzo przykro z powodu całego tego
nieporozumienia, ale naprawdę starałyśmy się pana wcześniej
powiadomić o odwołaniu seminarium.
- Przebywałem w Kanadzie, na wizytacji jednego z
naszych butików. Przepraszam, że sprawiłem paniom tyle
kłopotów - urwał, sam zdziwiony własnymi słowami.
Hillary uśmiechnęła się w duchu. To właśnie była cała
Melody. Zawsze spokojna i opanowana.
- Chciałbym się dowiedzieć, co się stało. Panna Simpson
odmówiła mi wyjaśnień.
- Wcale nie. Stwierdziłam tylko, że nie jestem
obowiązana tłumaczyć się panu.
- To ten upał tak na nią działa - stwierdziła Melody,
popychając ich w kierunku drzwi. - A i pan jest na pewno
zmęczony całodzienną podróżą. Idźcie się czegoś napić i
rozejrzyjcie się po wystawie.
Zanim Hillary i Paul zdążyli się zorientować, wypchnęła
ich z pawilonu.
- Przypomina mi moją nianię - powiedział Paul. Hillary
uniosła głowę, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Chciałaby się pani czegoś napić?
- Tak, chętnie. Może być koktajl truskawkowy. W
powietrzu unosiły się tumany kurzu. Szli wolno między
stoiskami - szałasami, zbudowanymi na podobieństwo
średniowiecznej wsi europejskiej, aż dotarli do Queen's
Tavern. W chwili gdy kupowali napój serwowany w
drewnianych kubkach, zabrzmiały fanfary.
Hillary zerknęła na zegarek.
- Początek turnieju. Są punktualni co do minuty -
stwierdziła.
- Idziemy? - spytał Paul, nie spuszczając z niej wzroku.
- Dokąd? - spytała speszona Hillary.
Paul uśmiechnął się szeroko, ukazując równy rząd
olśniewająco białych zębów, odcinających się wyraźnie od
jego opalonej twarzy.
- Od dawna już nie brałem udziału w turnieju. W chwilę
później zmieszali się z rozentuzjazmowanym tłumem.
Na widowni rozległy się wiwaty. Ruszyła właśnie parada
rycerzy w zbrojach, koni i powozów, ozdobionych barwnymi
tkaninami.
Ku zdumieniu Hillary, Paul przyłączył się do okrzyków
wiwatujących ludzi.
Po skończonym widowisku Paul opiekuńczym gestem ujął
ją pod ramię i prowadził tak aż do chwili, gdy podeszli pod
wysoką sosnę przed jej pawilonem. Hillary opadła na
drewnianą ławkę i wskazała mu miejsce obok siebie.
- Jeśli chodzi o seminarium - zaczęła, gdy tylko usiadł -
nic z tego nie wyszło tylko dlatego, że brak mi poparcia. Nie
znam nikogo z wielkim nazwiskiem, kto chciałby mi pomóc.
Gdybym wcześniej wiedziała, że „St. Etienne" chce wziąć
udział... Hotele na Promenadzie przyjmują tylko warunkową
rezerwację. Gdy tylko pojawia się ktoś bardziej znaczący lub z
wypchanym portfelem, trzeba wpłacić sporą kaucję, by
zechcieli dalej trzymać pokoje. I dokładnie tak się stało. Ktoś
inny chciał dokonać rezerwacji na ten weekend, a ja po prostu
nie miałam dość pieniędzy.
- A więc to tak - westchnął Paul.
Wyglądał na bardziej zawiedzionego niż ona sama.
- Prowadziłam korespondencję z każdym, kto prosił o
dodatkowe informacje. Zorganizuję swoje seminarium.
Niezależni domagają się tego.
- Będąc w Montrealu, zobaczyłem po prostu ogłoszenie w
wiosennym wydaniu „Perfumer's Quarterly".
- Sprostowanie ukazało się w wydaniu letnim.
- To powinno mnie nauczyć, że nie wolno mieć zaległości
w czytaniu - próbował zażartować Paul.
Hillary nie mogła zupełnie pojąć powodu jego tak
wyraźnego rozczarowania. Zdaje się, że chodziło tu o coś
więcej niż tylko o zmarnowany czas.
- Skoro już przebył pan taką drogę, to chciałabym
pokazać panu mój... „kryształowy gabinecik".
Na moment Paul przymknął oczy.
- Jeszcze raz najmocniej przepraszam - powiedział, a głos
jego zabrzmiał szczerze. - Zwiedzenie pani perfumerii sprawi
mi wielką przyjemność.
Jak mogłaby się oprzeć jego uśmiechowi, który wyraźnie
prosił o wybaczenie? Bądź co bądź była przecież kobietą.
ROZDZIAŁ DRUGI
I co ja mam na siebie włożyć ? - zastanawiała się Hillary,
podskakując w rytm muzyki dobiegającej z kasety wideo.
Zamierzała włożyć coś szykownego i wyrafinowanego.
Zawsze marzyła o tym, by wyglądać ponętnie. Coś jednak
mówiło jej, że to dobre dla brunetek i Francuzek, ale nie dla
Hillary Simpson.
Sięgnęła po czarny gabardynowy kostium. Nosiła dużo
czerni, w nadziei, iż kolor ten nada jej, właścicielce burzy
jasnych włosów, nieco dostojeństwa i stylu. Ponadto wybrała
szmaragdowozieloną jedwabną bluzkę pod kolor oczu, rzuciła
wszystko na tapczan i tanecznym krokiem weszła do łazienki.
Godzinę później, tylnym wejściem wchodziła do
„Scentsations", spięta na myśl o czekającym ją spotkaniu z
Paulem St. Steven. Zazwyczaj z przyjemnością korzystała z
frontowych drzwi, wciąż na nowo podziwiając na wystawie
wypełnione bursztynowym płynem kryształowe flakony.
- Hillary, czy ten człowiek skontaktował się z tobą? -
spytała żując gumę asystentka Hillary, Natasha.
Hillary westchnęła. Osiemnastoletnia Natasha wyglądała
uwodzicielsko w swej czarnej minisukience z dzianiny i
czarnych pończochach. Całość uzupełniały modnie,
asymetrycznie ostrzyżone kruczoczarne włosy i pełne,
pomalowane na krwistoczerwono usta. Zatrudniając ją, Hillary
uważała, że uroda Natashy będzie ciekawie kontrastowała z jej
własną.
- A więc? - powtórzyła pytanie Natasha. - Powiedziałam
mu, że jesteś na festynie, a on poprosił o informacje, jak tam
dojechać.
- Nie sądziłam, że w ogóle o to spyta.
- No cóż, zrobiłam, co mogłam, by mu pomóc -
stwierdziła Natasha.
- Wiem - przytaknęła Hillary. - Odnalazł mnie. Będzie tu
dzisiaj, by obejrzeć sklep.
- Nie zajmie mu to zbyt wiele czasu - mruknęła Natasha.
- Pozwól, że ja się tym zajmę - przerwała jej
zniecierpliwiona Hillary. - Mogłabyś odstawić na miejsce
perfumy, które wróciły z nami z festynu? Są w laboratorium.
Hillary zajęła się wyładowywaniem palety zapachowej,
którą miała z sobą podczas festynu.
- Dzień dobry - odezwał się za jej plecami znajomy głos.
Hillary, choć niechętnie, musiała przyznać w duchu, że
wypoczęty wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż wczoraj.
- Dzień dobry - odparła - Gotowy do wielkiego
zwiedzania? - spytała.
- Niczego bardziej nie pragnę, ale za kilka minut mam
spotkanie z dyrektorem Pavilionu. Zna ich pani?
- Największego konkurenta Promenady? Oczywiście.
Jego twarz rozpogodziła się.
- Robi tam pani może zakupy?
Rozmowa dotyczyła najdroższej ulicy w mieście, ulicy
projektantów mody. Horrendalne ceny, jakich tam żądano,
znacznie przewyższały finansowe możliwości Hillary. Czyżby
celowo chciał ją urazić? Raczej nie...
- Czasami - odparła, dodając w duchu, że wprawdzie
bywa tam, ale nic nie kupuje.
- Pomyślałem sobie, że Pavilion byłby dobrym miejscem
na butik domu mody „St. Etienne". Dyrektor dysponował
czasem wyłącznie dzisiaj rano. Nawet się z tego cieszę, gdyż
dzięki temu będę mógł zjeść z panią kolację.
Mówiąc to, zbliżył się do niej odrobinę za blisko.
Hillary mimo woli cofnęła się nieco. Natychmiast
uświadomiła sobie, że zachowuje się naiwnie i nietaktownie.
- Zgoda, niech i tak będzie.
- Wrócę późnym popołudniem. Pójdziemy wtedy na
barbarzyńsko wczesną kolację.
- Świetnie. Będę czekała.
Paul obdarzył ją jeszcze jednym olśniewającym
uśmiechem.
- Au revoir - rzucił na odchodnym.
- Ciao - odpowiedziała Hillary wesoło i natychmiast
ugryzła się w język. Do końca dnia dźwięczał jej w uszach
rozbawiony chichot Paula.
Czyżby stroił sobie z niej żarty? A może traktował tak
wszystkie kobiety, podtrzymując mit o code d'amour
Francuzów?
Code d'amour. Co się z nią, na Boga, dzieje? To, że facet
jest Francuzem, nie oznacza od razu, że jej cnota jest w
niebezpieczeństwie. Przede wszystkim zaś zamierzała być dla
niego partnerem w interesach, a nie krótką przygodą.
Hillary zapaliła światło na zapleczu.
- Czy mogę sobie zrobić teraz przerwę? - spytała Natasha
z nadzieją w głosie.
- Natasho, za pięć minut otwieramy sklep - przypomniała
jej łagodnie Hillary.
- Tak, wiem, ale u „Toodle Lou" jest dziś wyprzedaż.
Moja koleżanka, która u niej pracuje, odłożyła dla mnie
świetną kieckę. - Będzie miała kłopoty, kiedy ją na tym
przyłapią. Ale jeśli będę tam w chwili otwarcia sklepu,
wszystko będzie w porządku.
Hillary zrezygnowana machnęła ręką.
- Dobrze. Masz na to kwadrans. Myślisz, że uda ci się
wkręcić do kolejki?
- Pewnie! - zawołała Natasha, wybiegając. - Moja siostra
zajęła już miejsce. Jest piąta.
Natasha miała siostrę - bliźniaczkę, Nanette. Hillary
zatrudniła ją również. Nanette nie była może tak atrakcyjna i
błyskotliwa jak jej siostra, ale nadrabiała to inteligencją.
Hillary uśmiechnęła się i wyszła z pokoju, by zabrać się
do pracy przy palecie zapachowej. Napełniła ją kilkoma
kombinacjami popularnych zapachów. Opracowywała teraz
perfumy z myślą o „Toodle Lou".
Ich zapach powinien być niesłychanie egzotyczny. Hillary
zaczęła od olejku z tuberozy, należącego do najdroższych na
świecie. Kosztował dwa tysiące dolarów za pół kilograma, ale
dla „Toodle Lou" warto było ponieść koszty. „White
Shoulders" i „Chloe" zawierały tuberozę. A także jaśmin,
który był obecny we wszystkich grands perfums.
Celem Hillary było połączenie jednego ze stworzonych
przez nią zapachów z nazwiskiem któregoś z wielkich
kreatorów mody. Większość słynnych twórców mody prędzej
czy później zaczyna lansować własne perfumy.
Hillary liczyła na nawiązanie korzystnych kontaktów
podczas swojego seminarium. Można by wtedy rozdzielić
„Scentsations" i „Earth Scents". Ona i Melody miały każda
inną wizję rozwoju swoich sklepów. Rozwiązanie tej spółki
powitałyby z ulgą, ale było to możliwe dopiero wtedy, kiedy
„Scentsations" stanie mocno na nogi.
Pieniądze automatycznie rozwiązałyby ten problem. A
perfumy, które stają się przebojem, oznaczają pieniądze. Być
może wystarczyłoby nawet na zakupy w Pavilionie.
Nagle uświadomiła sobie, że los zesłał jej przedstawiciela
„St. Etienne", z którym jest umówiona na kolację. Los nigdy
by jej nie wybaczył, gdyby zaprzepaściła taką szansę.
Właśnie odstawiała fiolki, gdy do sklepu wbiegła Natasha.
Dziewczyna dobrze radziła sobie z klientami, Hillary
mogła więc bez obaw zniknąć na zapleczu i zająć się pracą.
Zamierzała zaprezentować Paulowi St. Steven próbki swych
dwóch najlepszych perfum, „Słoneczne Skry" i „Księżycowe
Cienie".
Przelała pokaźne porcje swych perfum do najładniejszych
flakonów. Przygotowała propozycje cenowe oraz kilka
wzorów opakowań. Rozplanowała dwie kampanie reklamowe
i sporządziła ich szacunkowe kosztorysy. Teraz pozostało
tylko czekać.
- Przyszedł - zakomunikowała Natasha. - Całkiem niezły
jak na faceta w jego wieku - dodała.
Paul stał odwrócony profilem Hillary zauważyła ledwie
przyprószone siwizną skronie; co jednak miał oznaczać
zatroskany wyraz jego twarzy? Ujrzawszy ją, natychmiast się
rozpogodził.
Uznała, że musi mieć jakieś trzydzieści parę lat.
- Świetna lokalizacja - powiedział. - Pani sklep jest
widoczny aż z trzech stron. Czy pani sama projektowała front?
Hillary uśmiechnęła się. Zawsze z przyjemnością
przyjmowała komplementy na temat „Scentsations".
- Zdobycie lokalizacji na deptaku to była kwestia
szczęścia, ale to ja powiększyłam okna wystawowe.
- Bardzo sprytnie. Dookoła panuje duży ruch, nie sposób
nie zauważyć sklepu.
- O to mi właśnie chodziło.
Hillary złapała się na tym, że cieszy się z jego pochwał jak
pensjonarka.
- I jak ? Możemy się spodziewać w Houston rychłego
otwarcia filii „St. Etienne"? - spytała.
- Raczej nieprędko - odparł Paul. - Mieszkańcy Houston
są młodzi i niecierpliwi.
Czego nie można powiedzieć o kreacjach ,,St. Etienne",
pomyślała w duchu Hillary.
- Jesteśmy bardziej nastawieni na wielkie krawiectwo.
Naszymi klientkami są kobiety w pewnym wieku, które
potrafią docenić piękne, trwałe i znakomicie skrojone ubiory. -
Uśmiechnął się. - Wy, kobiety w Houston, musicie dopiero do
tego dojrzeć.
Nagle wszystko zrozumiała. ,,St. Etienne" potrzebowała
pilnie kuracji odmładzającej. Przydałaby się jej nieco młodsza
klientela. Hillary Simpson zamierzała im w tym dopomóc.
- Czy tym właśnie zajmuje się pan dla „St. Etienne"? Jest
pan handlowcem?
- Chyba tak - odpowiedział Paul z osobliwym wyrazem
twarzy. - Zajmuję się wszystkim po trochu.
- Z wyjątkiem produkcji perfum.
- Z wyjątkiem produkcji perfum - potwierdził.
- Ja też, chcąc nie chcąc, zajmuję się wszystkim po trochu
- powiedziała. - Oprócz perfum sprzedajemy również flakony i
inne dodatki.
- Kto jest waszym kreatorem perfum? - spytał Paul.
- Ja.
Wyglądał na zdziwionego.
- Byłem pewny, że korzysta pani z usług jakiegoś dużego
laboratorium chemicznego, lub że to wasza macierzysta firma
zaopatruje was w perfumy i mikstury.
- To jest mój sklep. Jestem niezależna.
- A więc raz jeszcze proszę o wybaczenie - powiedział
Paul, przyglądając się bliżej wystawionym w witrynie
buteleczkom.
- „Znakomite imitacje. Na te wonności nie wydasz
majątku." - Przeczytał. - Sprytnie! - stwierdził, cmokając z
uznaniem.
Paul wziął mały pasek bibułki i zamoczył ją w jednej z
probówek. Powąchał.
- Nieźle! - pochwalił jej imitację popularnych perfum. -
Choć nie każdy dałby się na to nabrać.
- Ale są bardzo podobne - powiedziała Hillary.
- Powinienem być chyba wdzięczny, iż nie próbowała
pani skopiować „Volitaire" lub „Sainte" - oświadczył,
wymieniając znane od ponad pięćdziesięciu lat perfumy .,St.
Etienne".
Chciała coś odpowiedzieć, ale urwała.
Jego uśmiech zgasł, gdy dostrzegł wyraz jej twarzy.
- Nie skopiowała ich pani, ponieważ nie było na nie
popytu? - Twarz Hillary wystarczyła mu za odpowiedź.
- Oczywiście, znam je - powiedziała. - To klasyka. Są
ciężkie i zmysłowe.
- Tak - potwierdził Paul cicho. - Zawierają po kilkaset
składników.
- Sam pan widzi, że nie warto było nawet próbować -
oznajmiła Hillary. - Gdyby pan...
- Już dobrze, Hillary - powiedział Paul, po raz pierwszy
zwracając się do niej po imieniu.
Podobał jej się sposób, w jaki je wymawiał. Każda sylaba
sączyła się wolno jak miód. Wyciągnął rękę i lekko dotknął
kciukiem jej policzka.
Zorientował się, że próbowała oszczędzić mu
zakłopotania.
- A teraz chciałbym zobaczyć twoje laboratorium -
oświadczył.
- Bez wątpienia, gdybym zobaczył to wcześniej, nie
miałbym żadnych wątpliwości, że powstają tu perfumy -
stwierdził na widok stojącej tam wielkiej palety zapachowej.
Była to półkolista, ośmiopoziomowa drewniana
konstrukcja. Każdy ze stojaków zawierał ponad sto fiolek.
- Niezła inwestycja!
- To prezent od moich rodziców. Niezasłużony.
- Uśmiechnęła się sama do siebie. – Korzystając z tego,
zawsze ich wspominam. Jestem zdecydowana spełnić
pokładane we mnie nadzieje.
- To dobrze. Masz poważne podejście do życia
- powiedział Paul. - Jakżebym chciał żebyś... - urwał, lecz
po chwili przemógł się i z nieśmiałym uśmiechem na ustach
oświadczył:
- Wiesz co? Mam zarezerwowany stolik w restauracji
mojego hotelu. Tu, w centrum handlowym. Pójdziemy?
- W „Brookfield"?
- Tak - przytaknął Paul. - Pisałaś, że tam ma się odbyć
seminarium.
- Taką miałam nadzieję. - Hillary skrzywiła się.
- Może jeszcze kiedyś spróbuję. Przyjrzał się jej uważnie.
- Może powinnaś.
- Mam taki zamiar.
Przybycie Nanette pozwoliło im opuścić sklep. Wyszli na
rozjarzoną blaskiem neonów ulicę, częściowo już
udekorowaną na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia.
- Miałem nadzieję wykorzystać twoje seminarium, by
ogłosić konkurs. Nagrodą byłoby ufundowane przez „St.
Etienne" stypendium dla najlepiej zapowiadającego się
młodego kreatora perfum. - W głosie Paula pobrzmiewała nuta
żalu.
Hillary gwałtownie się zatrzymała.
- Ależ to wspaniale! To znaczy... byłoby wspaniale.
Gdybym tylko... Gdybym tylko o tym wcześniej wiedziała...
gdybyś mi o tym powiedział...
- Przyszło mi to do głowy, gdy ujrzałem twoje ogłoszenie
w „Perfumers Quarterly". Seminarium wydało mi się
wyśmienitą okazją do spotkania wytwórców perfum.
- Bo to byłaby wyśmienita okazja. Paul, gdybyśmy nad
tym popracowali...
- My?
Hillary, pełna nowych nadziei, zignorowała jego pełne
powątpiewania spojrzenie i nie zrażona kontynuowała:
- To będzie najlepsze ze wszystkich seminariów
niezależnych wytwórców perfum, jakie kiedykolwiek się
odbyło. „St. Etienne" jest niesłychanie hojna...
- Bynajmniej. - Paul ze zniecierpliwieniem pokręcił
głową. - Nie uważaj mnie za filantropa. Po prostu „St.
Etienne" zyskałaby pokaźną reklamę. Nie wiem... moglibyśmy
na przykład wyglansować jakieś perfumy zwycięzcy...
- Albo zwyciężczyni... - wtrąciła Hillary. Paul skinął
głową.
- ...lub zwyciężczyni. Ale i tak te rozważania są czysto
teoretyczne. - Widać było, że jest rozczarowany.
A więc „St. Etienne" gotowa jest przyjąć perfumy od
kogoś spoza firmy, pomyślała Hillary. Z podniecenia mocno
ściskała w dłoniach pasek swojej torebki. Tuż przed wyjściem
wetknęła do niej próbki własnych perfum. Teraz musiała tylko
poczekać na sprzyjający moment, by je zaprezentować.
- Pański stolik będzie gotowy za kilka minut - oznajmił
im kierownik sali. - Może zechcą państwo zaczekać w barze?
Po jednej stronie bufetu siedziała brunetka w sukni
naszywanej złotymi cekinami, po drugiej czytająca „Wall
Street Journal" ciemnowłosa, wytworna kobieta w żakiecie
musztardowego koloru. W jadalni siadała właśnie do stołu
atrakcyjna para o latynoskich rysach. Mężczyzna nosił
doskonale skrojony brązowy garnitur, a jego towarzyszka
złocistą, jedwabną suknię wieczorową.
Paul spojrzał na poirytowaną Hillary, po czym pochylił się
i szepnął coś kierownikowi sali. Ten bez słowa wskazał, by
udali się za nim.
Gdy podchodzili do swojego stolika, tuż obok zasiadała
jakaś para. Suknia kobiety, uszyta ze złotej lamy, miała
głęboki dekolt z tyłu i z przodu i powiewną spódnicę. Kobieta
przerzuciła przez ramię bujne kruczoczarne włosy i utkwiła
wzrok w twarzy towarzyszącego jej mężczyzny.
Hillary zmuszała się do konwersacji. Paul był niezwykle
uprzejmy, choć widać było wyraźnie, że jest sfrustrowany
niepowodzeniem butiku „St. Etienne" i odwołaniem jej
seminarium.
- Bardzo mi przykro, że „St. Etienne" nie otworzy w
Houston swojego butiku. Wydaje mi się jednak, że wasze
kreacje mają opinię... raczej ekskluzywnych. Być może,
gdybyście się zwrócili w stronę nieco młodszej klienteli...
Oczy Paula przybrały gniewny wyraz.
- Jestem pewna, że macie bardzo dobrego projektanta -
zgodziła się pospiesznie Hillary. - Ale co z waszą promocją?
Kto, jaka firma, zajmuje się waszą reklamą?
Paul wydał z siebie odgłos przypominający śmiech lub
kaszel.
- Moja droga Hillary. „St. Etienne" nie potrzebuje
reklamy, chyba że w „Vogue" i temu podobnych pismach
poświęconych modzie.
Nie potrzebują reklamy? Hillary chciała nim potrząsnąć.
- No dobrze. Ale, jak sam powiedziałeś, wasze stroje
przeznaczone są dla kobiet w średnim wieku... a ja mam
pewien pomysł. - Pochyliła się do przodu.
- Macie ubrania i macie perfumy.
Paul pokiwał niedbale głową, utkwiwszy wzrok gdzieś
poza plecami Hillary.
- Spójrz na „Chanel". Znów są popularni.
- Nie wiedziałem, że był czas, kiedy „Chanel" nie była
modna. - odparł Paul. - Ubierasz się u „Chanel"? - spytał z
wyraźnym zamiarem skierowania rozmowy na inny temat.
- Od czasu do czasu - błyskawicznie odparowała Hillary,
uznając, że jej szminka firmy „Chanel" w torebce przecież też
się liczy. - Ale wracając do „St. Etienne". Większość kobiet
nie może sobie pozwolić na wasze modele. Mam pomysł, jak
to rozwiązać. Paul odłożył widelec i wygodnie się usadowił.
- Tego właśnie się obawiałem.
Hillary, nie zrażona rezygnacją na jego twarzy,
kontynuowała:
- „St. Etienne" mogłaby być pierwszym domem mody,
którego perfumy wykreują nowy styl w ubiorze. Wylansujcie
nowy, świeży i młodzieńczy zapach. Kobiety przyzwyczają
się do nazwy „St. Etienne", po czym zechcą nosić stroje, które
pasują do tego wyobrażenia. Zyskacie w ten sposób młodszą
klientelę i swój butik w Pavilionie.
Paul poczerwieniał. Widocznie posunęła się za daleko.
- Trzeba lat, by stworzyć nowe perfumy - warknął.
Hillary uznała, że nadeszła pora, by przystąpić do rzeczy.
Sięgnęła do torebki.
- Mam takie perfumy. „Słoneczne Skry" i „Księżycowe
Cienie".
Odpowiedź była natychmiastowa:
- Mamy własnego kreatora perfum.
- Który od lat nie stworzył nic nowego.
Tym razem Paul zbladł i zacisnął zęby. Musiała trafić w
czuły punkt.
- Te natomiast nie wymagają długiego procesu
dojrzewania - kontynuowała mimo to. - Tyle, ile trwałoby
przygotowanie kampanii reklamowej. To nowoczesne
perfumy dla nowoczesnych kobiet.
Hillary aż zadygotała ze złości na widok protekcjonalnego
uśmiechu Paula.
- Jakkolwiek kusząca byłaby ta myśl, to i tak z
przykrością muszę ci odmówić...
- A może powinnam porozmawiać z kimś innym z
zarządu „St. Etienne"?
Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem. W jego oczach
dostrzegła nie tylko złość. Czyżby dotychczas nikt nigdy nie
podawał w wątpliwość jego zdania?
Widać było po nim, jak stara się nie stracić panowania nad
sobą.
- Muszę przyznać, że nie brak ci tupetu - powiedział z
wymuszonym uśmiechem. - Jesteś chyba jedyną osobą, która
odważyła się mówić do mnie w ten sposób.
- Może ktoś wreszcie powinien? - odparła Hillary bez
zastanowienia. Natychmiast ugryzła się w język.
Paul zgniótł w dłoniach serwetkę i rzucił ją obok talerza,
najwyraźniej gotów, by wstać.
- Proszę...
- Jesteś moim gościem. Powinniśmy wyjść, zanim o tym
zapomnę.
Hillary odetchnęła, gdyż w tej samej chwili pojawił się
kelner z butelką francuskiego szampana na tacy. Okrywająca
korek złota folia pięknie połyskiwała znad
czekoladowobrązowej zamszowej kokardy.
- Z pozdrowieniami od brunetki w złotej sukni -
powiedział.
Paul wyglądał jak rażony gromem. Wbił wzrok w
załączoną do szampana kremową kopertę.
- Nie zamierzasz jej otworzyć? - spytała Hillary.
- Kopertę lub szampana - dodała, gdy Paul nie
zareagował. - Hmm - pociągnęła nosem - kimkolwiek jest
twoja znajoma, muszę powiedzieć, że używa wspaniałych
perfum.
Wolnym ruchem uniósł brzeg koperty. Zapach wzmógł
się. Paul na chwilę przymknął oczy.
Hillary zastanawiała się, kim jest kobieta w złocistej
sukni. Byłą kochanką? Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl ta
zaniepokoiła ją. Zaciekawiona rozejrzała się wokół, szukając
tajemniczej nieznajomej. Nagle dostrzegła coś, co przykuło jej
uwagę.
- To niewiarygodne! - wyszeptała zdumiona, aż Paul
spojrzał na nią pytająco. - Oni wszyscy...
Za plecami Paula widziała po kolei panią Złotą Lamę,
panią Złocisty Jedwab i jeszcze jedną - w złotym brokacie.
Każda z kobiet w zasięgu jej wzroku była brunetką i miała na
sobie coś złotego.
Ktoś musiał sobie zadać wiele trudu, by wyreżyserować to
przedstawienie. Tylko po co? Nie mogąc opanować
ciekawości, Hillary sięgnęła po kopertę i otworzyła ją. Na
papierze widniało, napisane brązowym atramentem, jedno
słowo, „Dominique".
- No cóż, Dominique, kimkolwiek jesteś, trzeba ci
przyznać, że masz styl!
Hillary wyciągnęła rękę przez stół i pocieszająco
poklepała Paula po dłoni.
Mogła sobie na to pozwolić. Bądź co bądź to ona, a nie
Dominique, była w jego towarzystwie.
Próbowała zwrócić na siebie uwagę kelnera.
Zaczęła ją ogarniać złość. Przynajmniej mógłby im
otworzyć butelkę! Gwałtownie wstała. Z pewnością kelner nie
pozwoli im wyjść bez zapłacenia. Wyciągnęła z torebki
wizytówkę, mrugnęła na Paula i wzięła jeszcze ze stołu
butelkę z szampanem.
Uśmiechając się promiennie do Paula, położyła mu wolną
rękę na ramieniu.
- Chodź, zmywamy się stąd.
Niespodziewanie Paul roześmiał się. Hillary
zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kierownika sali. Tuż
za nią dreptał kelner, próbując protestować.
Paul podszedł do baru i tuż pod nosem pani Musztardowej
Garsonki zaopatrzył się w dwa kieliszki do szampana. Jeśli
Dominique chce współzawodnictwa, to będzie je miała!
Hillary rzuciła wizytówkę na książkę rezerwacji.
- Rachunek proszę przesłać Dominique, wraz z moimi
pozdrowieniami!
ROZDZIAŁ TRZECI
- Czyż tak nie jest lepiej?
Hillary i Paul siedzieli obok siebie na tarasie restauracji w
pobliżu deptaku.
- Dużo lepiej. - Tylko niespokojne ruchy palców
zdradzały jego wewnętrzne napięcie - Jesteś niezwykłą
kobietą.
Hillary zajęła się zdzieraniem z korka złotej folii, lecz
zmieniła zdanie i wręczyła butelkę Paulowi.
- Nie masz w tej dziedzinie zbyt wielkiego
doświadczenia?
Paul zerknął na nią rozbawiony.
- Otworzyłem już w życiu kilka butelek szampana. Teraz
roześmiała się Hillary.
- Nie to miałam na myśli. Nie przywykłeś chyba do tego,
że kobiety ciebie ścigają... Nie chcę się wtrącać, ale
najwyraźniej ty i Dominique...
- Co? Ty nie chcesz się wtrącać? - Paul odchylił do tyłu
głowę i roześmiał się głośno. - Hillary, jesteś wprost
rozkoszna.
Nalał jej nieco szampana i spojrzał na nią uważnie.
- Gdy ja i jakaś kobieta rozstajemy się, pozostajemy
przyjaciółmi. Związku, który nie przynosi już przyjemności,
nie warto kontynuować.
- Brzmi to bardzo po europejsku. Musisz mieć wielu
przyjaciół.
- Więcej przyjaciół niż wrogów. Ale masz rację, że jestem
ścigany. Dominique dąży do połączenia.
- Pewnie, kto by nie chciał? - mruknęła Hillary w
kieliszek.
Paul przygryzł wargę.
- „Dominique Parfums" - powiedział tylko. Hillary
szeroko otworzyła oczy. Był to znany francuski dom mody i
perfum, który stał się ostatnio sławny również z tej strony
Atlantyku.
- Trasa moich podróży nie jest podawana do publicznej
wiadomości i muszę przyznać, że fakt, iż ktoś mnie ściga,
wyprowadza mnie z równowagi. Ta kobieta jest uparta.
A więc jest jakaś kobieta, pomyślała Hillary.
- Czym zajmuje się ona u „Dominique"? Oczywiście,
poza kupowaniem ci szampana na koszt firmy.
- Jest wiceprezesem - i to niezwykle ambitnym.
- Czyli pełni funkcję podobną do twojej? - spytała Hillary.
Paul wzruszył ramionami i pociągnął łyk szampana.
- Można to i tak określić.
Hillary była naprawdę poruszona. „St. Etienne" wysłała na
jej seminarium aż wiceprezesa!
- Robiła już kiedyś takie numery? Paul pokręcił głową.
- Nic równie spektakularnego. Najczęściej były to krótkie
liściki, jak na przykład rysunki łączące białą różę „St. Etienne"
z brązową kokardą „Dominique" i wykaz sklepów
sprzedających ich odzież. Kiedyś dostarczono mi do hotelu
przerobioną suknię wieczorową „St. Etienne". Byle tylko dać
mi znać, że wiedzą, gdzie jestem, bez względu na to, jak
bardzo starałem się być dyskretny. To dlatego nie mogłaś
mnie odnaleźć. Moi ludzie bywają nadopiekuńczy.
- Dlaczego ona to robi, skoro ciebie to drażni?
- Ona... stara się zaprezentować swe twórcze możliwości i
dać do zrozumienia, jakimi zasobami finansowymi dysponuje
„Dominique Parfums". Wygląda na to, że wynajęła aktorów i
zamieniła całą restaurację w złocistobrązową reklamę
„Dominique".
- A co to za zapach? - spytała Hillary, sięgając po kopertę
i wąchając ją. - Tuberoza, ylang - ylang i prawdopodobnie
jaśmin... Wspaniałe perfumy zazwyczaj zawierają jaśmin.
- Bardzo dobrze! - pochwalił ją Paul i, nachylając się
nieco, spytał: - Myślisz, że umiałabyś podrobić ten zapach?
Hillary wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Chcesz, bym zrobiła wspaniałą kopię?
- Może po prostu chcę sprawdzić, czy jesteś naprawdę
dobra w swoim fachu.
- A więc proszę - westchnęła Hillary, otwierając torebkę.
Wyjęła z niej oba flakoniki ze „Słonecznymi Skrami" i
„Księżycowymi Cieniami" i postawiła je na stoliku,
odsuwając na bok przesyconą zapachem „Dominique"
kremową kopertę.
Bez entuzjazmu sięgnął po „Słoneczne Skry" i otworzył
zatyczkę buteleczki.
- Lekkie, świeże, czyste, leśne, prawie jak męska woda
kolońska - oświadczył, zakręcając korek. - Twoja wersja
wyzwolonej kobiecości?
- Nie próbowałeś jeszcze ich działania na skórze. Proszę.
- Podała mu swoją dłoń. - Mam na sobie „Skry". Perfumy
wchodzą w reakcję ze skórą kobiety. Na słońcu nie wywołują
przebarwień. Nie są też zbyt intensywne.
Paul ujął jej nadgarstek i schylił głowę. Hillary poczuła
jego oddech na swojej ręce.
- Ach! - zawołał zdumiony. - Eksperymentujesz z
feromonami? To wzmacnia naturalny zapach kobiecy, który
staje się częścią bukietu zapachowego. Na każdej kobiecie
będzie inny. To dużo więcej niż mają do zaoferowania inne
perfumy. Używasz ich w tradycyjnych miejscach?
- I w kilku mniej tradycyjnych - odparła Hillary z
uśmiechem.
- Za uchem też? - Przysunął się bliżej. Zakłopotana
Hillary pochyliła się do przodu, zginając lekko głowę. Tym
razem jego oddech na jej karku spowodował, że przeszedł ją
dreszcz. Przez krótki moment czuła ciepło jego skóry i
chłodne, miękkie włosy, zanim powoli wyprostował się, nie
spuszczając z niej oczu.
- Urocze!
- Dziękuję - wyszeptała.
W ciszy, która nastała, Hillary czuła, jak wali jej serce.
Nic się przecież nie stało, a była zupełnie roztrzęsiona.
Wyciągnął rękę po „Księżycowe Cienie", ale Hillary była
szybsza. Co będzie, jeśli Paul znów zechce się pochylić?
- Myślę, że za dużo tu teraz różnych zapachów. „Cienie"
są bardzo podobne, tyle że... na noc.
Ostrożnie zapakowała swoje próbki i włożyła je do
torebki. Wzięła w dłoń kopertę „Dominique".
- Spróbuję skopiować te perfumy.
- Jestem ciekaw, co potrafisz. - Zawahał się. - Mam...
mam więcej takich kopert. Są w moim pokoju.
- Mogą się przydać. Chodźmy po nie - powiedziała
Hillary, wstając. Poczuła, że zaczyna ją drażnić wyrafinowana
ekstrawagancja „Dominique". Zapach, który wcześniej tak
bardzo jej się podobał, teraz przyprawiał ją o mdłości... Cała
winda była nim przesiąknięta.
Gdy rozsunęły się drzwi, oczekiwała, że zapach zniknie,
ale tak się nie stało. Wydawało się nawet, że stał się jeszcze
intensywniejszy.
Paul zatrzymał się przed drzwiami swego apartamentu.
- To dochodzi stąd - stwierdziła Hillary.
Gdy tylko Paul otworzył drzwi, ogarnął ich przejmujący
zaduch. Hillary zrobiło się niedobrze.
- Róże!
Ogromne bukiety pokrywały każdy wolny kawałek
przestrzeni.
- Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś podobnego. Chyba
że w filmie. A i tam zazwyczaj otrzymywały je kobiety.
- Biała róża jest symbolem „St. Etienne" - wykrztusił
Paul.
- Pewnie lubisz swoją pracę?!
Paul spojrzał na nią z wyrzutem i spytał:
- Widzisz jakąś kopertę?
Hillary pociągnęła za znajomą już aksamitną brązową
wstążkę, przypiętą do złotego papieru. Każdy bukiet został
udekorowany w ten sam sposób.
- Naprawdę jest ci potrzebna?
- Nie - odpowiedział, przeglądając po kolei każdy bukiet.
- Kokarda „Dominique" dobrze wygląda z różą „St.
Etienne".
- Jak możesz mówić coś takiego? - spytał z gniewem. -
Ona przytłacza róże, tak samo jak „Dominique"
przytłamsiłaby „St. Etienne".
- Paul - powiedziała, wskazując na łóżko.
Paul wszedł do sypialni. Na poduszce leżała
ciemnokremowa koperta w kształcie róży. Złotym
sznureczkiem przytwierdzono do niej mały flakonik
wypełniony złotym płynem. Ktoś informował brązowym
atramentem: „Należymy do siebie - Dominique".
Hillary nie wiedziała już, czy ten prezent z dedykacją
pochodzi od „Dominique" - firmy czy od jej niesamowitej
pani wiceprezes.
HEATHER ALLISON Zapach szczęścia
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Poszukuję Hillary Simpson - odezwał się niski męski głos, z niewielkim tylko śladem obcego akcentu. Hillary przestała pakować flakony i odwróciła się, by złożyć głęboki ukłon, jakiego wymagał regulamin Renaissance Festival. Mężczyzna, który pojawił się w jej stoisku, nie był jednak zwykłym klientem. Ciemnoszare spodnie i nienagannie biała koszula, której nie zaszkodziły nawet teksańskie październikowe upały, były niezwykle szykowne, mimo że zdjął krawat i marynarkę. - To ja jestem Hillary Simpson, milordzie - powiedziała. Ujmując fałdy purpurowej, renesansowej sukni złożyła mu głęboki ukłon. Cisza. Słońce, wdzierające się do pomieszczenia przez brudne, pseudorenesansowe okna, sprawiało, że w pawilonie można było się usmażyć. Hillary czuła, jak pod ciężkim aksamitnym kostiumem ścieka jej po łopatkach cienka strużka potu. - W czym mogę pomóc? - zaczęła i zamilkła, widząc wściekłość w oczach przystojnego nieznajomego. Jeszcze przed chwilą widziała w nich uznanie. Wtedy jeszcze nie wiedział, z kim rozmawia. Czyżby ktoś poskarżył się, że wcześniej zamyka swoje stoisko? Nie było zbyt wielu chętnych, gotowych kupić jej drogie perfumy. Ile razy natomiast zerkała przez drzwi łączące ją ze stoiskiem Melody Anderson, widziała tłum klientów kupujących u wspólniczki naturalne kosmetyki i płyny. Skinęła głową w kierunku stołu z grubo ciosanego drewna. Stały na nim rządkami, kryształowe flakony, wypełnione bursztynowym płynem. - Zechciałby pan może, milordzie, zapoznać się z próbkami moich perfum? Mogę nawet stworzyć zapach specjalnie dla pana. Może taki, który przypominałby panu ten dzień? - Bez obaw, tego dnia długo nie zapomnę. Nieznajomy rozejrzał się po surowym wnętrzu pawilonu, po czym schylił głowę, by wejść do środka przez zwieńczone łukiem drzwi.
- Nazywam się Paul St. Steven. Nic jej to nazwisko nie mówiło. Melody prawdopodobnie była lepiej poinformowana, gdyż podczas festiwalu spędzała każdy weekend na terenie wystawy. Mężczyzna był pewnie jednym z jego organizatorów i przyszedł zganić Hillary, że zbyt wcześnie zamknęła stoisko. Wyciągnęła do niego rękę w geście powitania. Ujął ją natychmiast, uśmiechając się przy tym grzecznościowo. Uśmiech ozdobił jego i tak już przystojną twarz. - Był męski i urodziwy. - Mogę wszystko wyjaśnić - powiedziała, pragnąc go udobruchać. - Byłbym zobowiązany. - Słońce szkodzi perfumom. Z pewnością nie chciałby pan, bym w czasie pańskiego festiwalu sprzedawała towar gorszej jakości? - Nie, nie chciałbym. - Zrobił krótką przerwę. - Tylko że to nie jest mój festiwal. - Czy pani wie, kim jestem? - powiedział z pewnym odcieniem dumy. - Jednym z członków zarządu Renaissance Festival? - Nie. - Ach - westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się. A więc nie przyszedł, by czynić jej wymówki. Nie odpowiedział na jej uśmiech. Jaki był wobec tego powód jego wyraźnie narastającej irytacji? - Gdzie są pozostali? - spytał. - Jacy pozostali? Nie spuszczając oczu z jej twarzy, Paul zdecydowanym ruchem sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej złożoną kartkę. Rozłożył ją i podsunął Hillary pod nos. - Pozostali wytwórcy perfum. Utkwiła wzrok w wycinku z gazety i przeczytała: „Hillary Simpson, właścicielka «Scentsations» w Buffalo Bayou Mall, Houston, organizuje Seminarium Niezależnych Wytwórców Perfum..." Hillary doskonale znała dalszą treść ogłoszenia. Z trudem przełknęła ślinę. Zmuszona była przesunąć pierwotny termin seminarium. Na domiar złego, w „Perfumers Quarterly"
zdążyło się już ukazać ogłoszenie zapowiadające jej seminarium. Ale to mogło tylko oznaczać, że Paul jest... Nie, to niemożliwe. Po tylu telefonach... Tylko nie to! - Czy jest pan może przedstawicielem „St. Etienne"? - A więc jednak oczekiwano mnie? - powiedział. - Co pan tu robi? - Niepokój nadał głosowi Hillary ostre brzmienie. - To znaczy, mam na myśli, że tutaj przebiega Renaissance Festival. - Czy tutaj odbywa się pani seminarium? - spytał Paul, wskazując ręką na otaczające jej stoisko tereny wystawowe. - Seminarium zostało odwołane już jakiś czas temu - powiedziała zduszonym głosem. - Nie mogła się pani pofatygować i zawiadomić mnie w porę? Hillary starała się zachować spokój. Dom mody „St. Etienne", choć czasy swej świetności miał już za sobą, wciąż liczył się w branży. Należał do tych nielicznych francuskich domów mody, które zatrudniały własnego kreatora perfum. Pozostała większość zamawiała dla siebie perfumy w zakładach chemicznych i laboratoriach wytwarzających sztuczne zapachy. Ale firma „St. Etienne" hołdowała tradycji. Była stara, bogata i miała najwyraźniej równie stary system łączności. - Próbowałam się z panem skontaktować - odparła Hillary z czarującym uśmiechem. - Wielokrotnie zostawiałam wiadomości u różnych ludzi na dwóch kontynentach. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wywoływany był pan na lotnisku im. Kennedy 'ego, co było nieco kłopotliwe, jako że nikt nie chciał mi podać pańskiego nazwiska. Rzekomo nikt nie znał trasy pańskiej podróży. Nikt nie chciał mnie połączyć z pana sekretarką czy jakimkolwiek przełożonym. Może nie są zainteresowani, by otrzymywał pan przeznaczone dla siebie informacje? - No cóż, być może moi ludzie... zbyt mocno się starają, by nie naruszano mojego spokoju. - A przed kim oni tak pana strzegą? Zamiast odpowiedzi, Paul ponownie podsunął jej pod nos wycinek z kwartalnika. - A więc jak pani to wytłumaczy?
- Chciałam zarezerwować miejsce na ogłoszenie w wydaniu letnim. Wysłałam im więc tekst i zaliczkę. Niestety, przez pomyłkę „Perfumer's Quarterly" wydrukował ogłoszenie w wydaniu wiosennym. Nie byłam zupełnie przygotowana na taką ewentualność. Wszystko było jeszcze nie dopięte, rezerwacja hotelu nie potwierdzona... - Hotele rezerwuje się co najmniej z rocznym wyprzedzeniem! - przerwał jej Paul. - Rok temu nawet mi się nie śniło o organizowaniu takiego spotkania. Wtedy nie przypuszczała nawet, w co się wpakuje. Wydawało jej się, że poprzez zorganizowanie seminarium uda jej się zdobyć nazwisko w przemyśle perfumeryjnym. Być może powiodłoby się, gdyby nie ten przeklęty „Perfumer's Quarterly" i błąd ich działu ogłoszeń. Gdyby wcześniej wiedziała, że jeden z najbardziej prestiżowych francuskich domów mody zamierza wysłać swego przedstawiciela, być może seminarium dałoby się uratować. - Czy pani przygotowywała wszystko sama? - Tylko z moją wspólniczką. - Tak, to wszystko tłumaczy - pokiwał głową Paul. - Co tłumaczy? - Wygląda na to, iż nie jest pani w stanie zorganizować jakiejkolwiek imprezy - powiedział. Hillary pomyślała, jak bardzo przydałby się jej w tej chwili słuszny wzrost, głębszy głos, proste, ciemne włosy. Zapragnęła, by zniknęły wszystkie jej piegi i dołeczki w policzkach. Przydałby się też inny ubiór. Paul St. Steven uważał ją za podfruwajkę. - A więc przebył pan wiele tysięcy mil tylko po to, by wytknąć mi mój brak kompetencji? Teraz naprawdę się zdenerwował. - Przebyłem kawał drogi, by wziąć udział w spotkaniu niezależnych wytwórców perfum! - Ja też nim jestem! Pogardliwie rozejrzał się wokół. - Czyżby? Przeszedł na zaplecze prostokątnego pomieszczenia.
- Czy to pani paleta zapachowa? - spytał, wskazując na wielopoziomowy stojak, zawierający fioleczki z olejkami i esencjami. - Musi tu być co najmniej pięćdziesiąt różnych zapachów - stwierdził sarkastycznie. Dotknięta tą uwagą Hillary odpowiedziała: - Na ten festiwal tyle akurat potrzeba. Nie jest to zresztą moje normalne miejsce pracy. - A, tak. Zdążyłem poznać słynne „Scentsations". Hillary przymrużyła oczy. Była niezwykle dumna ze swego małego, ale eleganckiego sklepu. - Buffalo Bayou to bardzo prestiżowa lokalizacja. - To pani jedyny sklep, poza tym, co tutaj widzę? - Znów w całym jego zachowaniu wyczuwało się sarkazm. - Nie. - Hillary ponownie zabrała się do pakowania pozostałych flakonów. - Trzy lata temu podzieliłyśmy ze wspólniczką „Scentsations" na dwa różne sklepy. Ona została w poprzednim miejscu, a ja przeniosłam się na Promenadę. Ja wychodzę naprzeciw potrzebom wyrafinowanego klienta, a ona raczej miłośnika wszystkiego, co naturalne, rozumie pan, bliskie naturze. - A co to takiego, ten „wyrafinowany klient"? - spytał Paul. - To również wasz klient. - Trzymajcie się lepiej miłośników natury - poradził. - Jest ich więcej i łatwiej ich zadowolić. Hillary zaintrygowała natychmiast przebijająca w jego słowach gorycz. Doszła do wniosku, iż był nie tyle zagniewany, co zawiedziony. Ale dlaczego? Tylko dlatego, że przeszło mu koło nosa seminarium? - Czy przemawia przez pana doświadczenie? - Raczej zdrowy rozsądek - odpowiedział, spoglądając przez otwarte drzwi łącznikowe na oblężone stoisko jej wspólniczki. Hillary przez chwilę mogła mu się lepiej przyjrzeć. Był niezwykle atrakcyjny i bardzo opanowany. Ciekawa była, czy wie, iż jego oczy zdradzają więcej, niżby tego chciał?
Gdyby miała dla niego wykreować zapach, musiałby być złożony jak on sam. Nie korzenny, lecz spokojny, ciężki i piżmowy. - To był dobry pomysł z tym seminarium - powiedział, odwracając się znów do niej. - Dlaczego nie wyszło? Hillary zawahała się. - Mój przyjazd tutaj przysporzył mi wielu kłopotów... - To wyłącznie pańska wina. Gdyby Jaśnie Pan pofatygował się i przesłał wcześniej swoje zgłoszenie - dowiedziałby się pan, że seminarium się nie odbędzie! - Jakże mogłoby się odbyć, skoro to pani jest za to odpowiedzialna! - Nic pan o mnie nie wie! - Dość, by wiedzieć, że jest pani kobietą małych interesów i wielkich pomysłów! - Lepsze to niż gigant bez żadnych pomysłów! Hillary czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. - To, to wszystko... - Paul urwał - to nic nie znaczy! Zwykły stół na wystawie rolniczej! - Moim głównym sklepem jest „Scentsations". - Ach, tak. „Kryształowy gabinecik". - Nie narzekam na brak klientów! - Wcale o to nie pytałem. - Bo i po co? Pan już wydał wyrok. - Nic na to nie poradzę, ale muszę wam przerwać. Słychać was w całej okolicy - powiedziała Melody, wspólniczka Hillary, wchodząc do pomieszczenia. Hillary dostrzegła w sklepiku Melody mały tłumek, ciekawskich klientów patrzących w ich stronę. Opamiętała się natychmiast. Pomyśleć, że wdała się w niesmaczną pyskówkę z przedstawicielem firmy „St. Etienne". Musiała chyba stracić rozum! Uniosła głowę i spojrzała w jego pełne skruchy oczy. Wyciągnął dłoń. - Najmocniej przepraszam - powiedział. - Jestem Melody Anderson, wspólniczka Hillary - powiedziała Melody, podchodząc z wyciągniętą rękę do Paula. - Jest nam bardzo przykro z powodu całego tego
nieporozumienia, ale naprawdę starałyśmy się pana wcześniej powiadomić o odwołaniu seminarium. - Przebywałem w Kanadzie, na wizytacji jednego z naszych butików. Przepraszam, że sprawiłem paniom tyle kłopotów - urwał, sam zdziwiony własnymi słowami. Hillary uśmiechnęła się w duchu. To właśnie była cała Melody. Zawsze spokojna i opanowana. - Chciałbym się dowiedzieć, co się stało. Panna Simpson odmówiła mi wyjaśnień. - Wcale nie. Stwierdziłam tylko, że nie jestem obowiązana tłumaczyć się panu. - To ten upał tak na nią działa - stwierdziła Melody, popychając ich w kierunku drzwi. - A i pan jest na pewno zmęczony całodzienną podróżą. Idźcie się czegoś napić i rozejrzyjcie się po wystawie. Zanim Hillary i Paul zdążyli się zorientować, wypchnęła ich z pawilonu. - Przypomina mi moją nianię - powiedział Paul. Hillary uniosła głowę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. - Chciałaby się pani czegoś napić? - Tak, chętnie. Może być koktajl truskawkowy. W powietrzu unosiły się tumany kurzu. Szli wolno między stoiskami - szałasami, zbudowanymi na podobieństwo średniowiecznej wsi europejskiej, aż dotarli do Queen's Tavern. W chwili gdy kupowali napój serwowany w drewnianych kubkach, zabrzmiały fanfary. Hillary zerknęła na zegarek. - Początek turnieju. Są punktualni co do minuty - stwierdziła. - Idziemy? - spytał Paul, nie spuszczając z niej wzroku. - Dokąd? - spytała speszona Hillary. Paul uśmiechnął się szeroko, ukazując równy rząd olśniewająco białych zębów, odcinających się wyraźnie od jego opalonej twarzy. - Od dawna już nie brałem udziału w turnieju. W chwilę później zmieszali się z rozentuzjazmowanym tłumem. Na widowni rozległy się wiwaty. Ruszyła właśnie parada rycerzy w zbrojach, koni i powozów, ozdobionych barwnymi tkaninami.
Ku zdumieniu Hillary, Paul przyłączył się do okrzyków wiwatujących ludzi. Po skończonym widowisku Paul opiekuńczym gestem ujął ją pod ramię i prowadził tak aż do chwili, gdy podeszli pod wysoką sosnę przed jej pawilonem. Hillary opadła na drewnianą ławkę i wskazała mu miejsce obok siebie. - Jeśli chodzi o seminarium - zaczęła, gdy tylko usiadł - nic z tego nie wyszło tylko dlatego, że brak mi poparcia. Nie znam nikogo z wielkim nazwiskiem, kto chciałby mi pomóc. Gdybym wcześniej wiedziała, że „St. Etienne" chce wziąć udział... Hotele na Promenadzie przyjmują tylko warunkową rezerwację. Gdy tylko pojawia się ktoś bardziej znaczący lub z wypchanym portfelem, trzeba wpłacić sporą kaucję, by zechcieli dalej trzymać pokoje. I dokładnie tak się stało. Ktoś inny chciał dokonać rezerwacji na ten weekend, a ja po prostu nie miałam dość pieniędzy. - A więc to tak - westchnął Paul. Wyglądał na bardziej zawiedzionego niż ona sama. - Prowadziłam korespondencję z każdym, kto prosił o dodatkowe informacje. Zorganizuję swoje seminarium. Niezależni domagają się tego. - Będąc w Montrealu, zobaczyłem po prostu ogłoszenie w wiosennym wydaniu „Perfumer's Quarterly". - Sprostowanie ukazało się w wydaniu letnim. - To powinno mnie nauczyć, że nie wolno mieć zaległości w czytaniu - próbował zażartować Paul. Hillary nie mogła zupełnie pojąć powodu jego tak wyraźnego rozczarowania. Zdaje się, że chodziło tu o coś więcej niż tylko o zmarnowany czas. - Skoro już przebył pan taką drogę, to chciałabym pokazać panu mój... „kryształowy gabinecik". Na moment Paul przymknął oczy. - Jeszcze raz najmocniej przepraszam - powiedział, a głos jego zabrzmiał szczerze. - Zwiedzenie pani perfumerii sprawi mi wielką przyjemność. Jak mogłaby się oprzeć jego uśmiechowi, który wyraźnie prosił o wybaczenie? Bądź co bądź była przecież kobietą.
ROZDZIAŁ DRUGI I co ja mam na siebie włożyć ? - zastanawiała się Hillary, podskakując w rytm muzyki dobiegającej z kasety wideo. Zamierzała włożyć coś szykownego i wyrafinowanego. Zawsze marzyła o tym, by wyglądać ponętnie. Coś jednak mówiło jej, że to dobre dla brunetek i Francuzek, ale nie dla Hillary Simpson. Sięgnęła po czarny gabardynowy kostium. Nosiła dużo czerni, w nadziei, iż kolor ten nada jej, właścicielce burzy jasnych włosów, nieco dostojeństwa i stylu. Ponadto wybrała szmaragdowozieloną jedwabną bluzkę pod kolor oczu, rzuciła wszystko na tapczan i tanecznym krokiem weszła do łazienki. Godzinę później, tylnym wejściem wchodziła do „Scentsations", spięta na myśl o czekającym ją spotkaniu z Paulem St. Steven. Zazwyczaj z przyjemnością korzystała z frontowych drzwi, wciąż na nowo podziwiając na wystawie wypełnione bursztynowym płynem kryształowe flakony. - Hillary, czy ten człowiek skontaktował się z tobą? - spytała żując gumę asystentka Hillary, Natasha. Hillary westchnęła. Osiemnastoletnia Natasha wyglądała uwodzicielsko w swej czarnej minisukience z dzianiny i czarnych pończochach. Całość uzupełniały modnie, asymetrycznie ostrzyżone kruczoczarne włosy i pełne, pomalowane na krwistoczerwono usta. Zatrudniając ją, Hillary uważała, że uroda Natashy będzie ciekawie kontrastowała z jej własną. - A więc? - powtórzyła pytanie Natasha. - Powiedziałam mu, że jesteś na festynie, a on poprosił o informacje, jak tam dojechać. - Nie sądziłam, że w ogóle o to spyta. - No cóż, zrobiłam, co mogłam, by mu pomóc - stwierdziła Natasha. - Wiem - przytaknęła Hillary. - Odnalazł mnie. Będzie tu dzisiaj, by obejrzeć sklep. - Nie zajmie mu to zbyt wiele czasu - mruknęła Natasha. - Pozwól, że ja się tym zajmę - przerwała jej zniecierpliwiona Hillary. - Mogłabyś odstawić na miejsce perfumy, które wróciły z nami z festynu? Są w laboratorium.
Hillary zajęła się wyładowywaniem palety zapachowej, którą miała z sobą podczas festynu. - Dzień dobry - odezwał się za jej plecami znajomy głos. Hillary, choć niechętnie, musiała przyznać w duchu, że wypoczęty wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż wczoraj. - Dzień dobry - odparła - Gotowy do wielkiego zwiedzania? - spytała. - Niczego bardziej nie pragnę, ale za kilka minut mam spotkanie z dyrektorem Pavilionu. Zna ich pani? - Największego konkurenta Promenady? Oczywiście. Jego twarz rozpogodziła się. - Robi tam pani może zakupy? Rozmowa dotyczyła najdroższej ulicy w mieście, ulicy projektantów mody. Horrendalne ceny, jakich tam żądano, znacznie przewyższały finansowe możliwości Hillary. Czyżby celowo chciał ją urazić? Raczej nie... - Czasami - odparła, dodając w duchu, że wprawdzie bywa tam, ale nic nie kupuje. - Pomyślałem sobie, że Pavilion byłby dobrym miejscem na butik domu mody „St. Etienne". Dyrektor dysponował czasem wyłącznie dzisiaj rano. Nawet się z tego cieszę, gdyż dzięki temu będę mógł zjeść z panią kolację. Mówiąc to, zbliżył się do niej odrobinę za blisko. Hillary mimo woli cofnęła się nieco. Natychmiast uświadomiła sobie, że zachowuje się naiwnie i nietaktownie. - Zgoda, niech i tak będzie. - Wrócę późnym popołudniem. Pójdziemy wtedy na barbarzyńsko wczesną kolację. - Świetnie. Będę czekała. Paul obdarzył ją jeszcze jednym olśniewającym uśmiechem. - Au revoir - rzucił na odchodnym. - Ciao - odpowiedziała Hillary wesoło i natychmiast ugryzła się w język. Do końca dnia dźwięczał jej w uszach rozbawiony chichot Paula. Czyżby stroił sobie z niej żarty? A może traktował tak wszystkie kobiety, podtrzymując mit o code d'amour Francuzów?
Code d'amour. Co się z nią, na Boga, dzieje? To, że facet jest Francuzem, nie oznacza od razu, że jej cnota jest w niebezpieczeństwie. Przede wszystkim zaś zamierzała być dla niego partnerem w interesach, a nie krótką przygodą. Hillary zapaliła światło na zapleczu. - Czy mogę sobie zrobić teraz przerwę? - spytała Natasha z nadzieją w głosie. - Natasho, za pięć minut otwieramy sklep - przypomniała jej łagodnie Hillary. - Tak, wiem, ale u „Toodle Lou" jest dziś wyprzedaż. Moja koleżanka, która u niej pracuje, odłożyła dla mnie świetną kieckę. - Będzie miała kłopoty, kiedy ją na tym przyłapią. Ale jeśli będę tam w chwili otwarcia sklepu, wszystko będzie w porządku. Hillary zrezygnowana machnęła ręką. - Dobrze. Masz na to kwadrans. Myślisz, że uda ci się wkręcić do kolejki? - Pewnie! - zawołała Natasha, wybiegając. - Moja siostra zajęła już miejsce. Jest piąta. Natasha miała siostrę - bliźniaczkę, Nanette. Hillary zatrudniła ją również. Nanette nie była może tak atrakcyjna i błyskotliwa jak jej siostra, ale nadrabiała to inteligencją. Hillary uśmiechnęła się i wyszła z pokoju, by zabrać się do pracy przy palecie zapachowej. Napełniła ją kilkoma kombinacjami popularnych zapachów. Opracowywała teraz perfumy z myślą o „Toodle Lou". Ich zapach powinien być niesłychanie egzotyczny. Hillary zaczęła od olejku z tuberozy, należącego do najdroższych na świecie. Kosztował dwa tysiące dolarów za pół kilograma, ale dla „Toodle Lou" warto było ponieść koszty. „White Shoulders" i „Chloe" zawierały tuberozę. A także jaśmin, który był obecny we wszystkich grands perfums. Celem Hillary było połączenie jednego ze stworzonych przez nią zapachów z nazwiskiem któregoś z wielkich kreatorów mody. Większość słynnych twórców mody prędzej czy później zaczyna lansować własne perfumy. Hillary liczyła na nawiązanie korzystnych kontaktów podczas swojego seminarium. Można by wtedy rozdzielić „Scentsations" i „Earth Scents". Ona i Melody miały każda
inną wizję rozwoju swoich sklepów. Rozwiązanie tej spółki powitałyby z ulgą, ale było to możliwe dopiero wtedy, kiedy „Scentsations" stanie mocno na nogi. Pieniądze automatycznie rozwiązałyby ten problem. A perfumy, które stają się przebojem, oznaczają pieniądze. Być może wystarczyłoby nawet na zakupy w Pavilionie. Nagle uświadomiła sobie, że los zesłał jej przedstawiciela „St. Etienne", z którym jest umówiona na kolację. Los nigdy by jej nie wybaczył, gdyby zaprzepaściła taką szansę. Właśnie odstawiała fiolki, gdy do sklepu wbiegła Natasha. Dziewczyna dobrze radziła sobie z klientami, Hillary mogła więc bez obaw zniknąć na zapleczu i zająć się pracą. Zamierzała zaprezentować Paulowi St. Steven próbki swych dwóch najlepszych perfum, „Słoneczne Skry" i „Księżycowe Cienie". Przelała pokaźne porcje swych perfum do najładniejszych flakonów. Przygotowała propozycje cenowe oraz kilka wzorów opakowań. Rozplanowała dwie kampanie reklamowe i sporządziła ich szacunkowe kosztorysy. Teraz pozostało tylko czekać. - Przyszedł - zakomunikowała Natasha. - Całkiem niezły jak na faceta w jego wieku - dodała. Paul stał odwrócony profilem Hillary zauważyła ledwie przyprószone siwizną skronie; co jednak miał oznaczać zatroskany wyraz jego twarzy? Ujrzawszy ją, natychmiast się rozpogodził. Uznała, że musi mieć jakieś trzydzieści parę lat. - Świetna lokalizacja - powiedział. - Pani sklep jest widoczny aż z trzech stron. Czy pani sama projektowała front? Hillary uśmiechnęła się. Zawsze z przyjemnością przyjmowała komplementy na temat „Scentsations". - Zdobycie lokalizacji na deptaku to była kwestia szczęścia, ale to ja powiększyłam okna wystawowe. - Bardzo sprytnie. Dookoła panuje duży ruch, nie sposób nie zauważyć sklepu. - O to mi właśnie chodziło. Hillary złapała się na tym, że cieszy się z jego pochwał jak pensjonarka.
- I jak ? Możemy się spodziewać w Houston rychłego otwarcia filii „St. Etienne"? - spytała. - Raczej nieprędko - odparł Paul. - Mieszkańcy Houston są młodzi i niecierpliwi. Czego nie można powiedzieć o kreacjach ,,St. Etienne", pomyślała w duchu Hillary. - Jesteśmy bardziej nastawieni na wielkie krawiectwo. Naszymi klientkami są kobiety w pewnym wieku, które potrafią docenić piękne, trwałe i znakomicie skrojone ubiory. - Uśmiechnął się. - Wy, kobiety w Houston, musicie dopiero do tego dojrzeć. Nagle wszystko zrozumiała. ,,St. Etienne" potrzebowała pilnie kuracji odmładzającej. Przydałaby się jej nieco młodsza klientela. Hillary Simpson zamierzała im w tym dopomóc. - Czy tym właśnie zajmuje się pan dla „St. Etienne"? Jest pan handlowcem? - Chyba tak - odpowiedział Paul z osobliwym wyrazem twarzy. - Zajmuję się wszystkim po trochu. - Z wyjątkiem produkcji perfum. - Z wyjątkiem produkcji perfum - potwierdził. - Ja też, chcąc nie chcąc, zajmuję się wszystkim po trochu - powiedziała. - Oprócz perfum sprzedajemy również flakony i inne dodatki. - Kto jest waszym kreatorem perfum? - spytał Paul. - Ja. Wyglądał na zdziwionego. - Byłem pewny, że korzysta pani z usług jakiegoś dużego laboratorium chemicznego, lub że to wasza macierzysta firma zaopatruje was w perfumy i mikstury. - To jest mój sklep. Jestem niezależna. - A więc raz jeszcze proszę o wybaczenie - powiedział Paul, przyglądając się bliżej wystawionym w witrynie buteleczkom. - „Znakomite imitacje. Na te wonności nie wydasz majątku." - Przeczytał. - Sprytnie! - stwierdził, cmokając z uznaniem. Paul wziął mały pasek bibułki i zamoczył ją w jednej z probówek. Powąchał.
- Nieźle! - pochwalił jej imitację popularnych perfum. - Choć nie każdy dałby się na to nabrać. - Ale są bardzo podobne - powiedziała Hillary. - Powinienem być chyba wdzięczny, iż nie próbowała pani skopiować „Volitaire" lub „Sainte" - oświadczył, wymieniając znane od ponad pięćdziesięciu lat perfumy .,St. Etienne". Chciała coś odpowiedzieć, ale urwała. Jego uśmiech zgasł, gdy dostrzegł wyraz jej twarzy. - Nie skopiowała ich pani, ponieważ nie było na nie popytu? - Twarz Hillary wystarczyła mu za odpowiedź. - Oczywiście, znam je - powiedziała. - To klasyka. Są ciężkie i zmysłowe. - Tak - potwierdził Paul cicho. - Zawierają po kilkaset składników. - Sam pan widzi, że nie warto było nawet próbować - oznajmiła Hillary. - Gdyby pan... - Już dobrze, Hillary - powiedział Paul, po raz pierwszy zwracając się do niej po imieniu. Podobał jej się sposób, w jaki je wymawiał. Każda sylaba sączyła się wolno jak miód. Wyciągnął rękę i lekko dotknął kciukiem jej policzka. Zorientował się, że próbowała oszczędzić mu zakłopotania. - A teraz chciałbym zobaczyć twoje laboratorium - oświadczył. - Bez wątpienia, gdybym zobaczył to wcześniej, nie miałbym żadnych wątpliwości, że powstają tu perfumy - stwierdził na widok stojącej tam wielkiej palety zapachowej. Była to półkolista, ośmiopoziomowa drewniana konstrukcja. Każdy ze stojaków zawierał ponad sto fiolek. - Niezła inwestycja! - To prezent od moich rodziców. Niezasłużony. - Uśmiechnęła się sama do siebie. – Korzystając z tego, zawsze ich wspominam. Jestem zdecydowana spełnić pokładane we mnie nadzieje. - To dobrze. Masz poważne podejście do życia
- powiedział Paul. - Jakżebym chciał żebyś... - urwał, lecz po chwili przemógł się i z nieśmiałym uśmiechem na ustach oświadczył: - Wiesz co? Mam zarezerwowany stolik w restauracji mojego hotelu. Tu, w centrum handlowym. Pójdziemy? - W „Brookfield"? - Tak - przytaknął Paul. - Pisałaś, że tam ma się odbyć seminarium. - Taką miałam nadzieję. - Hillary skrzywiła się. - Może jeszcze kiedyś spróbuję. Przyjrzał się jej uważnie. - Może powinnaś. - Mam taki zamiar. Przybycie Nanette pozwoliło im opuścić sklep. Wyszli na rozjarzoną blaskiem neonów ulicę, częściowo już udekorowaną na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia. - Miałem nadzieję wykorzystać twoje seminarium, by ogłosić konkurs. Nagrodą byłoby ufundowane przez „St. Etienne" stypendium dla najlepiej zapowiadającego się młodego kreatora perfum. - W głosie Paula pobrzmiewała nuta żalu. Hillary gwałtownie się zatrzymała. - Ależ to wspaniale! To znaczy... byłoby wspaniale. Gdybym tylko... Gdybym tylko o tym wcześniej wiedziała... gdybyś mi o tym powiedział... - Przyszło mi to do głowy, gdy ujrzałem twoje ogłoszenie w „Perfumers Quarterly". Seminarium wydało mi się wyśmienitą okazją do spotkania wytwórców perfum. - Bo to byłaby wyśmienita okazja. Paul, gdybyśmy nad tym popracowali... - My? Hillary, pełna nowych nadziei, zignorowała jego pełne powątpiewania spojrzenie i nie zrażona kontynuowała: - To będzie najlepsze ze wszystkich seminariów niezależnych wytwórców perfum, jakie kiedykolwiek się odbyło. „St. Etienne" jest niesłychanie hojna... - Bynajmniej. - Paul ze zniecierpliwieniem pokręcił głową. - Nie uważaj mnie za filantropa. Po prostu „St. Etienne" zyskałaby pokaźną reklamę. Nie wiem... moglibyśmy na przykład wyglansować jakieś perfumy zwycięzcy...
- Albo zwyciężczyni... - wtrąciła Hillary. Paul skinął głową. - ...lub zwyciężczyni. Ale i tak te rozważania są czysto teoretyczne. - Widać było, że jest rozczarowany. A więc „St. Etienne" gotowa jest przyjąć perfumy od kogoś spoza firmy, pomyślała Hillary. Z podniecenia mocno ściskała w dłoniach pasek swojej torebki. Tuż przed wyjściem wetknęła do niej próbki własnych perfum. Teraz musiała tylko poczekać na sprzyjający moment, by je zaprezentować. - Pański stolik będzie gotowy za kilka minut - oznajmił im kierownik sali. - Może zechcą państwo zaczekać w barze? Po jednej stronie bufetu siedziała brunetka w sukni naszywanej złotymi cekinami, po drugiej czytająca „Wall Street Journal" ciemnowłosa, wytworna kobieta w żakiecie musztardowego koloru. W jadalni siadała właśnie do stołu atrakcyjna para o latynoskich rysach. Mężczyzna nosił doskonale skrojony brązowy garnitur, a jego towarzyszka złocistą, jedwabną suknię wieczorową. Paul spojrzał na poirytowaną Hillary, po czym pochylił się i szepnął coś kierownikowi sali. Ten bez słowa wskazał, by udali się za nim. Gdy podchodzili do swojego stolika, tuż obok zasiadała jakaś para. Suknia kobiety, uszyta ze złotej lamy, miała głęboki dekolt z tyłu i z przodu i powiewną spódnicę. Kobieta przerzuciła przez ramię bujne kruczoczarne włosy i utkwiła wzrok w twarzy towarzyszącego jej mężczyzny. Hillary zmuszała się do konwersacji. Paul był niezwykle uprzejmy, choć widać było wyraźnie, że jest sfrustrowany niepowodzeniem butiku „St. Etienne" i odwołaniem jej seminarium. - Bardzo mi przykro, że „St. Etienne" nie otworzy w Houston swojego butiku. Wydaje mi się jednak, że wasze kreacje mają opinię... raczej ekskluzywnych. Być może, gdybyście się zwrócili w stronę nieco młodszej klienteli... Oczy Paula przybrały gniewny wyraz. - Jestem pewna, że macie bardzo dobrego projektanta - zgodziła się pospiesznie Hillary. - Ale co z waszą promocją? Kto, jaka firma, zajmuje się waszą reklamą?
Paul wydał z siebie odgłos przypominający śmiech lub kaszel. - Moja droga Hillary. „St. Etienne" nie potrzebuje reklamy, chyba że w „Vogue" i temu podobnych pismach poświęconych modzie. Nie potrzebują reklamy? Hillary chciała nim potrząsnąć. - No dobrze. Ale, jak sam powiedziałeś, wasze stroje przeznaczone są dla kobiet w średnim wieku... a ja mam pewien pomysł. - Pochyliła się do przodu. - Macie ubrania i macie perfumy. Paul pokiwał niedbale głową, utkwiwszy wzrok gdzieś poza plecami Hillary. - Spójrz na „Chanel". Znów są popularni. - Nie wiedziałem, że był czas, kiedy „Chanel" nie była modna. - odparł Paul. - Ubierasz się u „Chanel"? - spytał z wyraźnym zamiarem skierowania rozmowy na inny temat. - Od czasu do czasu - błyskawicznie odparowała Hillary, uznając, że jej szminka firmy „Chanel" w torebce przecież też się liczy. - Ale wracając do „St. Etienne". Większość kobiet nie może sobie pozwolić na wasze modele. Mam pomysł, jak to rozwiązać. Paul odłożył widelec i wygodnie się usadowił. - Tego właśnie się obawiałem. Hillary, nie zrażona rezygnacją na jego twarzy, kontynuowała: - „St. Etienne" mogłaby być pierwszym domem mody, którego perfumy wykreują nowy styl w ubiorze. Wylansujcie nowy, świeży i młodzieńczy zapach. Kobiety przyzwyczają się do nazwy „St. Etienne", po czym zechcą nosić stroje, które pasują do tego wyobrażenia. Zyskacie w ten sposób młodszą klientelę i swój butik w Pavilionie. Paul poczerwieniał. Widocznie posunęła się za daleko. - Trzeba lat, by stworzyć nowe perfumy - warknął. Hillary uznała, że nadeszła pora, by przystąpić do rzeczy. Sięgnęła do torebki. - Mam takie perfumy. „Słoneczne Skry" i „Księżycowe Cienie". Odpowiedź była natychmiastowa: - Mamy własnego kreatora perfum. - Który od lat nie stworzył nic nowego.
Tym razem Paul zbladł i zacisnął zęby. Musiała trafić w czuły punkt. - Te natomiast nie wymagają długiego procesu dojrzewania - kontynuowała mimo to. - Tyle, ile trwałoby przygotowanie kampanii reklamowej. To nowoczesne perfumy dla nowoczesnych kobiet. Hillary aż zadygotała ze złości na widok protekcjonalnego uśmiechu Paula. - Jakkolwiek kusząca byłaby ta myśl, to i tak z przykrością muszę ci odmówić... - A może powinnam porozmawiać z kimś innym z zarządu „St. Etienne"? Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem. W jego oczach dostrzegła nie tylko złość. Czyżby dotychczas nikt nigdy nie podawał w wątpliwość jego zdania? Widać było po nim, jak stara się nie stracić panowania nad sobą. - Muszę przyznać, że nie brak ci tupetu - powiedział z wymuszonym uśmiechem. - Jesteś chyba jedyną osobą, która odważyła się mówić do mnie w ten sposób. - Może ktoś wreszcie powinien? - odparła Hillary bez zastanowienia. Natychmiast ugryzła się w język. Paul zgniótł w dłoniach serwetkę i rzucił ją obok talerza, najwyraźniej gotów, by wstać. - Proszę... - Jesteś moim gościem. Powinniśmy wyjść, zanim o tym zapomnę. Hillary odetchnęła, gdyż w tej samej chwili pojawił się kelner z butelką francuskiego szampana na tacy. Okrywająca korek złota folia pięknie połyskiwała znad czekoladowobrązowej zamszowej kokardy. - Z pozdrowieniami od brunetki w złotej sukni - powiedział. Paul wyglądał jak rażony gromem. Wbił wzrok w załączoną do szampana kremową kopertę. - Nie zamierzasz jej otworzyć? - spytała Hillary. - Kopertę lub szampana - dodała, gdy Paul nie zareagował. - Hmm - pociągnęła nosem - kimkolwiek jest
twoja znajoma, muszę powiedzieć, że używa wspaniałych perfum. Wolnym ruchem uniósł brzeg koperty. Zapach wzmógł się. Paul na chwilę przymknął oczy. Hillary zastanawiała się, kim jest kobieta w złocistej sukni. Byłą kochanką? Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl ta zaniepokoiła ją. Zaciekawiona rozejrzała się wokół, szukając tajemniczej nieznajomej. Nagle dostrzegła coś, co przykuło jej uwagę. - To niewiarygodne! - wyszeptała zdumiona, aż Paul spojrzał na nią pytająco. - Oni wszyscy... Za plecami Paula widziała po kolei panią Złotą Lamę, panią Złocisty Jedwab i jeszcze jedną - w złotym brokacie. Każda z kobiet w zasięgu jej wzroku była brunetką i miała na sobie coś złotego. Ktoś musiał sobie zadać wiele trudu, by wyreżyserować to przedstawienie. Tylko po co? Nie mogąc opanować ciekawości, Hillary sięgnęła po kopertę i otworzyła ją. Na papierze widniało, napisane brązowym atramentem, jedno słowo, „Dominique". - No cóż, Dominique, kimkolwiek jesteś, trzeba ci przyznać, że masz styl! Hillary wyciągnęła rękę przez stół i pocieszająco poklepała Paula po dłoni. Mogła sobie na to pozwolić. Bądź co bądź to ona, a nie Dominique, była w jego towarzystwie. Próbowała zwrócić na siebie uwagę kelnera. Zaczęła ją ogarniać złość. Przynajmniej mógłby im otworzyć butelkę! Gwałtownie wstała. Z pewnością kelner nie pozwoli im wyjść bez zapłacenia. Wyciągnęła z torebki wizytówkę, mrugnęła na Paula i wzięła jeszcze ze stołu butelkę z szampanem. Uśmiechając się promiennie do Paula, położyła mu wolną rękę na ramieniu. - Chodź, zmywamy się stąd. Niespodziewanie Paul roześmiał się. Hillary zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kierownika sali. Tuż za nią dreptał kelner, próbując protestować.
Paul podszedł do baru i tuż pod nosem pani Musztardowej Garsonki zaopatrzył się w dwa kieliszki do szampana. Jeśli Dominique chce współzawodnictwa, to będzie je miała! Hillary rzuciła wizytówkę na książkę rezerwacji. - Rachunek proszę przesłać Dominique, wraz z moimi pozdrowieniami!
ROZDZIAŁ TRZECI - Czyż tak nie jest lepiej? Hillary i Paul siedzieli obok siebie na tarasie restauracji w pobliżu deptaku. - Dużo lepiej. - Tylko niespokojne ruchy palców zdradzały jego wewnętrzne napięcie - Jesteś niezwykłą kobietą. Hillary zajęła się zdzieraniem z korka złotej folii, lecz zmieniła zdanie i wręczyła butelkę Paulowi. - Nie masz w tej dziedzinie zbyt wielkiego doświadczenia? Paul zerknął na nią rozbawiony. - Otworzyłem już w życiu kilka butelek szampana. Teraz roześmiała się Hillary. - Nie to miałam na myśli. Nie przywykłeś chyba do tego, że kobiety ciebie ścigają... Nie chcę się wtrącać, ale najwyraźniej ty i Dominique... - Co? Ty nie chcesz się wtrącać? - Paul odchylił do tyłu głowę i roześmiał się głośno. - Hillary, jesteś wprost rozkoszna. Nalał jej nieco szampana i spojrzał na nią uważnie. - Gdy ja i jakaś kobieta rozstajemy się, pozostajemy przyjaciółmi. Związku, który nie przynosi już przyjemności, nie warto kontynuować. - Brzmi to bardzo po europejsku. Musisz mieć wielu przyjaciół. - Więcej przyjaciół niż wrogów. Ale masz rację, że jestem ścigany. Dominique dąży do połączenia. - Pewnie, kto by nie chciał? - mruknęła Hillary w kieliszek. Paul przygryzł wargę. - „Dominique Parfums" - powiedział tylko. Hillary szeroko otworzyła oczy. Był to znany francuski dom mody i perfum, który stał się ostatnio sławny również z tej strony Atlantyku. - Trasa moich podróży nie jest podawana do publicznej wiadomości i muszę przyznać, że fakt, iż ktoś mnie ściga, wyprowadza mnie z równowagi. Ta kobieta jest uparta.
A więc jest jakaś kobieta, pomyślała Hillary. - Czym zajmuje się ona u „Dominique"? Oczywiście, poza kupowaniem ci szampana na koszt firmy. - Jest wiceprezesem - i to niezwykle ambitnym. - Czyli pełni funkcję podobną do twojej? - spytała Hillary. Paul wzruszył ramionami i pociągnął łyk szampana. - Można to i tak określić. Hillary była naprawdę poruszona. „St. Etienne" wysłała na jej seminarium aż wiceprezesa! - Robiła już kiedyś takie numery? Paul pokręcił głową. - Nic równie spektakularnego. Najczęściej były to krótkie liściki, jak na przykład rysunki łączące białą różę „St. Etienne" z brązową kokardą „Dominique" i wykaz sklepów sprzedających ich odzież. Kiedyś dostarczono mi do hotelu przerobioną suknię wieczorową „St. Etienne". Byle tylko dać mi znać, że wiedzą, gdzie jestem, bez względu na to, jak bardzo starałem się być dyskretny. To dlatego nie mogłaś mnie odnaleźć. Moi ludzie bywają nadopiekuńczy. - Dlaczego ona to robi, skoro ciebie to drażni? - Ona... stara się zaprezentować swe twórcze możliwości i dać do zrozumienia, jakimi zasobami finansowymi dysponuje „Dominique Parfums". Wygląda na to, że wynajęła aktorów i zamieniła całą restaurację w złocistobrązową reklamę „Dominique". - A co to za zapach? - spytała Hillary, sięgając po kopertę i wąchając ją. - Tuberoza, ylang - ylang i prawdopodobnie jaśmin... Wspaniałe perfumy zazwyczaj zawierają jaśmin. - Bardzo dobrze! - pochwalił ją Paul i, nachylając się nieco, spytał: - Myślisz, że umiałabyś podrobić ten zapach? Hillary wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Chcesz, bym zrobiła wspaniałą kopię? - Może po prostu chcę sprawdzić, czy jesteś naprawdę dobra w swoim fachu. - A więc proszę - westchnęła Hillary, otwierając torebkę. Wyjęła z niej oba flakoniki ze „Słonecznymi Skrami" i „Księżycowymi Cieniami" i postawiła je na stoliku, odsuwając na bok przesyconą zapachem „Dominique" kremową kopertę.
Bez entuzjazmu sięgnął po „Słoneczne Skry" i otworzył zatyczkę buteleczki. - Lekkie, świeże, czyste, leśne, prawie jak męska woda kolońska - oświadczył, zakręcając korek. - Twoja wersja wyzwolonej kobiecości? - Nie próbowałeś jeszcze ich działania na skórze. Proszę. - Podała mu swoją dłoń. - Mam na sobie „Skry". Perfumy wchodzą w reakcję ze skórą kobiety. Na słońcu nie wywołują przebarwień. Nie są też zbyt intensywne. Paul ujął jej nadgarstek i schylił głowę. Hillary poczuła jego oddech na swojej ręce. - Ach! - zawołał zdumiony. - Eksperymentujesz z feromonami? To wzmacnia naturalny zapach kobiecy, który staje się częścią bukietu zapachowego. Na każdej kobiecie będzie inny. To dużo więcej niż mają do zaoferowania inne perfumy. Używasz ich w tradycyjnych miejscach? - I w kilku mniej tradycyjnych - odparła Hillary z uśmiechem. - Za uchem też? - Przysunął się bliżej. Zakłopotana Hillary pochyliła się do przodu, zginając lekko głowę. Tym razem jego oddech na jej karku spowodował, że przeszedł ją dreszcz. Przez krótki moment czuła ciepło jego skóry i chłodne, miękkie włosy, zanim powoli wyprostował się, nie spuszczając z niej oczu. - Urocze! - Dziękuję - wyszeptała. W ciszy, która nastała, Hillary czuła, jak wali jej serce. Nic się przecież nie stało, a była zupełnie roztrzęsiona. Wyciągnął rękę po „Księżycowe Cienie", ale Hillary była szybsza. Co będzie, jeśli Paul znów zechce się pochylić? - Myślę, że za dużo tu teraz różnych zapachów. „Cienie" są bardzo podobne, tyle że... na noc. Ostrożnie zapakowała swoje próbki i włożyła je do torebki. Wzięła w dłoń kopertę „Dominique". - Spróbuję skopiować te perfumy. - Jestem ciekaw, co potrafisz. - Zawahał się. - Mam... mam więcej takich kopert. Są w moim pokoju. - Mogą się przydać. Chodźmy po nie - powiedziała Hillary, wstając. Poczuła, że zaczyna ją drażnić wyrafinowana
ekstrawagancja „Dominique". Zapach, który wcześniej tak bardzo jej się podobał, teraz przyprawiał ją o mdłości... Cała winda była nim przesiąknięta. Gdy rozsunęły się drzwi, oczekiwała, że zapach zniknie, ale tak się nie stało. Wydawało się nawet, że stał się jeszcze intensywniejszy. Paul zatrzymał się przed drzwiami swego apartamentu. - To dochodzi stąd - stwierdziła Hillary. Gdy tylko Paul otworzył drzwi, ogarnął ich przejmujący zaduch. Hillary zrobiło się niedobrze. - Róże! Ogromne bukiety pokrywały każdy wolny kawałek przestrzeni. - Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś podobnego. Chyba że w filmie. A i tam zazwyczaj otrzymywały je kobiety. - Biała róża jest symbolem „St. Etienne" - wykrztusił Paul. - Pewnie lubisz swoją pracę?! Paul spojrzał na nią z wyrzutem i spytał: - Widzisz jakąś kopertę? Hillary pociągnęła za znajomą już aksamitną brązową wstążkę, przypiętą do złotego papieru. Każdy bukiet został udekorowany w ten sam sposób. - Naprawdę jest ci potrzebna? - Nie - odpowiedział, przeglądając po kolei każdy bukiet. - Kokarda „Dominique" dobrze wygląda z różą „St. Etienne". - Jak możesz mówić coś takiego? - spytał z gniewem. - Ona przytłacza róże, tak samo jak „Dominique" przytłamsiłaby „St. Etienne". - Paul - powiedziała, wskazując na łóżko. Paul wszedł do sypialni. Na poduszce leżała ciemnokremowa koperta w kształcie róży. Złotym sznureczkiem przytwierdzono do niej mały flakonik wypełniony złotym płynem. Ktoś informował brązowym atramentem: „Należymy do siebie - Dominique". Hillary nie wiedziała już, czy ten prezent z dedykacją pochodzi od „Dominique" - firmy czy od jej niesamowitej pani wiceprezes.