vviolla

  • Dokumenty516
  • Odsłony115 753
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów824.1 MB
  • Ilość pobrań67 866

Oczy ciemnosci - Koontz Dean R

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Oczy ciemnosci - Koontz Dean R.pdf

vviolla EBooki
Użytkownik vviolla wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 377 stron)

Dean KOONTZ Oczy ciemności Z angielskiego przełożył ARTUR LESZCZEWSKI

Tytuł oryginału: THE EYES OF DARKNESS Copyright © Leigh Nichols 1981 Copyright © Nkui Inc. 1996 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kurytowicz 2009 Polish translation copyright © Artur Leszczewski 2009 Redakcja: Joanna Morawska Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kurytowicz Skład: Laguna ISBN 978-83-7359-834-8 Dystrybucja Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009 www.olesiejuk.pl Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe www.meriin.pl www.empik.com www.ksiazki.wp.pl WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa 2009. Wydanie I Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań

Dedykuję tę lepszą wersję Gerdzie, z wyrazami miłości. Po pięciu latach, kiedy zbliżam się do końca poprawiania tych wczesnych wersji, które pisałem pod pseudonimem, zamierzam wziąć się do pracy nad sobą. Pamiętając, ile mam do zrobienia, postanowiłem nazwać ten nowy projekt planem stuletnim.

Wtorek 30 grudnia

1 We wtorek, sześć minut po północy, kiedy Tina Evans wracała z próby nowego przedstawienia, zobaczyła swojego syna Danny'ego w obcym samochodzie. Problem w tym, że Danny nie żył od ponad roku. Tina zatrzymała się dwie przecznice od domu przed cało- nocnym sklepem, żeby kupić karton mleka i bochenek pełno- ziarnistego chleba. Zaparkowała samochód na oświetlonym żółtym światłem sodowych lamp miejscu, tuż za lśniącym chevroletem kombi w kremowym kolorze. Chłopiec siedział na przednim siedzeniu, czekając na kierowcę, który robił za- kupy w sklepie. Tina widziała tylko fragment profilu jego twarzy, ale aż zamarła, gdyż rozpoznała syna. Danny. Chłopiec miał jakieś dwanaście lat, tyle samo co Danny. Gęste czarne włosy Danny'ego, nos Danny'ego i delikatny zarys szczęki, zupełnie jak Danny. 9

Wyszeptała imię syna, jakby obawiała się, że spłoszy tę piękną zjawę głośniejszym słowem. Nieświadom, że jest bacznie obserwowany, chłopiec pod- niósł dłoń do ust i ugryzł zgięty kciuk. Danny zaczął podobnie gryźć palec jakiś rok przez śmiercią. Tinie nigdy nie udało się go odzwyczaić od tego brzydkiego nawyku. Patrząc na dziecko, odniosła wrażenie, że podobieństwo do Danny'ego nie jest przypadkowe. Nagle poczuła w ustach suchość i kwaśny smak, a serce zabiło jej gwałtownie. Nigdy nie pogodziła się ze śmiercią syna, ponieważ nigdy nie chciała - nawet nie próbowała - się z nią pogodzić. Przez to podo- bieństwo chłopca do Danny'ego zaczęła snuć fantazję, że jej syn nie umarł. Może... może ten chłopiec to naprawdę Danny. Czemu nie? Im bardziej o tym myślała, tym mniej szalona wydawała się ta myśl. Nigdy nie widziała jego zwłok. Policja i właściciel zakładu pogrzebowego poradzili jej, żeby nie oglądała ciała, które zostało wyjątkowo okaleczone i zniekształcone. Zała- mana i nieprzytomna z bólu poszła za ich radą. W czasie po- grzebu trumna była zamknięta. Może jednak doszło do po- myłki przy identyfikacji zwłok. Może Danny nie zginął w wy- padku. Może doznał jedynie niewielkiego urazu głowy, który jednak wywołał amnezję. No właśnie. Amnezja. Może odszedł od rozbitego autobusu i został znaleziony wiele mil dalej bez dokumentów, a nie umiał powiedzieć, kim jest i skąd przy- szedł. Przecież to zupełnie możliwe, czyż nie? Widziała po- dobne historie w filmach. Na pewno amnezja. Wysłali go pewnie do jakiejś rodziny zastępczej i Danny zaczął nowe życie. A teraz siedzi w kremowym chevrolecie, los rzucił go na jej drogę przez przypadek i... 10

Chłopiec poczuł na sobie jej spojrzenie i odwrócił się. Tina wstrzymała oddech. Kiedy patrzyli na siebie przez okna sa- mochodów w tym dziwnym, żółtym świetle, miała uczucie, że łączą się ze sobą ponad przepaścią czasu i przeznaczenia. Bańka ułudy szybko jednak pękła, ponieważ to nie był Danny. Odwróciła wzrok i spojrzała na dłonie, które zacisnęła tak mocno na kierownicy, że aż ją palce bolały. - Cholera. Rozzłościła się na siebie. Uważała się za twardą, kom- petentną, mocno stąpającą po na ziemi kobietę, której nic nie zbije z tropu, a okazało się, że nie potrafi pogodzić się ze śmiercią syna. W pierwszym okresie, kiedy minął szok po pogrzebie, za- częła radzić sobie z trauma. Stopniowo, po trochu każdego dnia, zostawiała Danny'ego za sobą. Nie obyło się bez bólu, poczucia winy, ciągłych łez i rozgoryczenia, ale jednocześnie walczyła stanowczo i z determinacją. Przez ostatni rok zaczę- ła robić karierę, gdyż z zapamiętaniem oddała się ciężkiej pracy, która działała jak morfina; czekała, aż rana całkiem się zasklepi. Kilka tygodni temu zaczęła jednak staczać się w ten kosz- marny stan, który ogarnął ją po otrzymaniu wiadomości o wypadku. Jej odrzucenie rzeczywistości było równie silne jak irracjonalne. Znowu odnosiła wrażenie, że jej dziecko żyje. Czas powinien był odgrodzić ją od bólu, ale nic z tego, w ostatnich dniach zatoczyła pełne koło i znów pogrążyła się w nieutulonym żalu. Chłopiec w kombi przed nią nie był pierw- szym dzieckiem, które wzięła za Danny'ego. W ostatnich ty- godniach widziała syna w innych autach, wśród 11

dzieci bawiących się na boiskach szkolnych, obok których przejeżdżała, na ulicach i w kinie. Nawiedzał ją także sen, w którym Danny wciąż żył. Za każdym razem, przez kilka godzin po obudzeniu, brakowało jej sił, żeby zmierzyć się z prawdą. Wmawiała sobie, że sen jest zapowiedzią powrotu syna, który w jakiś sposób przeżył i że wkrótce będzie mogła go wziąć w ramiona. Była to piękna fantazja, ale nie mogła żyć nią zbyt długo. Chociaż broniła się przed ponurą prawdą, rzeczywistość w końcu wygrywała, a ona załamywała się, gdyż musiała przy- znać, że sen nie jest żadną zapowiedzią. Jednocześnie wie- działa, że kiedy znowu jej się przyśni, znajdzie w nim pokrze- pienie, jak wielokrotnie wcześniej. To nie było dobre. To chore, skarciła się w duchu. Podniosła wzrok i zobaczyła, że chłopiec w kombi wpatru- je się w nią uważnie. Ze złością przyjrzała się swoim zaciśnię- tym dłoniom i puściła kierownicę. Słyszała, że żal potrafi doprowadzić człowieka do obłędu, i święcie w to wierzyła. Nie zamierzała dopuścić, żeby ją to spotkało. Musi być twarda dla siebie, żeby nie stracić kontak- tu z rzeczywistością - nawet jeśli nie będzie to przyjemne. Trzeba odegnać nadzieję. Kochała Danny'ego jak nikogo na świecie, ale on odszedł. Zgnieciony na śmierć wraz z czternastoma innymi chłopcami w czasie wypadku autobusowego. Jedna z ofiar większej tra- gedii. Zmasakrowany nie do poznania. Martwy. Zimny. Rozkładający się. W trumnie. 12

Pod ziemią. Na zawsze. Dolna warga zaczęła jej drżeć. Chciała płakać, łzy przynio- słyby ulgę, ale się nie rozpłakała. Chłopiec w chevrolecie przestał się nią interesować. Zno- wu spoglądał w stronę drzwi do sklepu i czekał. Tina wysiadła z hondy. Nocne powietrze było przyjemnie chłodne i suche jak na pustyni. Wzięła głęboki oddech i we- szła do sklepu, gdzie panowało przenikliwe zimno, a ostre światło fluorescencyjne, nie sprzyjało fantazjowaniu. Kupiła karton odtłuszczonego mleka i bochenek porcjowa- nego, dietetycznego pełnoziarnistego chleba. Nie była już tancerką; teraz pracowała za kurtyną w dziale produkcji, ale zarówno jej organizm, jak i psychika najlepiej się czuły, kiedy ważyła nie więcej niż w czasach, gdy występowała. Pięć minut później dotarła do domu. Mieszkała w skrom- nym domku w cichej okolicy. Gałęzie drzewek oliwnych i krzewów herbacianych leniwie szumiały w bryzie z pustyni Mojave. W kuchni Tina zrobiła dwa tosty. Posmarowała je cienką warstwą masła orzechowego, nalała sobie szklankę odtłusz- czonego mleka i usiadła do stołu. Tost z masłem orzechowym należał do przysmaków Dan- ny'ego, nawet kiedy był jeszcze malutki i bardzo grymasił przy jedzeniu. Mówił o nim: „Kanapka z pasłem osechowym”. Zamknęła oczy i żuła powoli; widziała syna oczami wyob- raźni - trzylatek z buzią wymazaną masłem orzechowym uśmiecha się do niej i prosi: „Jesce pasła osechowego”. Otworzyła gwałtownie oczy, ponieważ obraz był tak suges- tywny, że bardziej przypominało to wizję niż wspomnienie. Nie chciała pamiętać tego tak dokładnie. 13

Było już za późno. Poczuła ucisk w piersiach i położyła głowę na stole. Rozpłakała się. * * * Tej nocy Tinie znowu się śniło, że Danny gdzieś żyje. Ura- towany, w jakiś cudowny sposób. Potrzebuje jej. We śnie stał na krawędzi urwiska, a Tina po drugiej stro- nie przepaści. Danny ją wzywał. Była zrozpaczona, ponieważ nie wiedziała, jak się do niego dostać. Jednocześnie z każdą chwilą niebo robiło się coraz ciemniejsze; masywne chmury burzowe, niczym pięści niebiańskich gigantów, wyciskały z dnia ostatnie promienie światła. Nawoływania Danny'ego i jej odpowiedzi stawały się coraz bardziej przejmujące, po- nieważ czuli, że muszą odnaleźć się przed zapadnięciem zmroku lub pożegnać na zawsze. W nadchodzącej nocy coś czekało na chłopca, coś przerażającego, co porwie go, jeśli tylko zostanie sam. Nagle niebo przecięła błyskawica, chwilę później przetoczył się odgłos grzmotu i noc zakryła się zasło- ną tak doskonałą, że zdawała się nieskończoną czernią. Tina Evans usiadła na łóżku pewna, że słyszała jakiś od- głos w domu. Nie chodziło wcale o uderzenie pioruna w jej śnie. Dźwięk, który ją obudził, był prawdziwy. Nasłuchiwała uważnie gotowa zrzucić kołdrę i wyskoczyć z łóżka. Wszędzie panowała cisza. Powoli wróciły wątpliwości. Ostatnio była wyjątkowo ner- wowa i to nie pierwsza noc, kiedy czuła, że do jej domu ktoś się zakradł. W ostatnich dwóch tygodniach cztery czy pięć razy wyjmowała pistolet z szafki nocnej i przetrząsywała cały budynek, pokój po pokoju. Oczywiście ani razu nikogo nie 14

znalazła. Te omamy słuchowe to wynik stresu, jaki ostatnio odczuwała. Może jednak słyszała, odgłos gromu ze swego snu. Przez kilka minut czuwała w ciemnościach, ale noc była tak spokojna, że w końcu musiała uznać, że jest sama w do- mu. Jej serce odzyskało normalny rytm i opadła na poduszkę. W takich chwilach żałowała, że nie ma przy niej Michaela. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak leży obok niego, jak sięga po omacku, dotykając go, głaszcząc, przytulając się do niego, żeby w jego ramionach znaleźć ukojenie. Pocieszyłby ją i przytulił, a ona bezpiecznie by usnęła. Tyle że gdyby byli teraz razem, wcale by to tak nie wyglą- dało. Kłóciliby się, zamiast kochać. Jej afektacja byłaby mu nie w smak i odtrąciłby ją, wyszukując jakiś powód do kłótni. Wystarczyłby mu najmniejszy pretekst, żeby przekształcić sprzeczkę w regularną wojnę domową. Tak to właśnie wyglą- dało w czasie ostatnich miesięcy ich wspólnego pożycia. Mi- chael aż kipiał nienawiścią, zawsze szukając okazji, żeby wy- żyć się na niej. Ponieważ Tina kochała Michaela do samego końca, ciężko przeżyła rozpad ich związku. Nie ma co ukrywać, że ode- tchnęła z ulgą, kiedy było już po wszystkim. Straciła syna i męża w tym samym roku, najpierw męża, a następnie syna. Syn zniknął w grobie, a męża porwał wiatr odnowy. W ciągu dwunastu lat małżeństwa Tina stała się inną, o wiele bardziej złożoną osobą niż w dniu ich ślubu, ale Michael pozostał taki sam. W dodatku nie akceptował prze- miany, którą przeszła. Zaczęli jako kochankowie, dzieląc się każdym okruchem wspólnie spędzonego czasu: triumfami i porażkami, wszystkimi radościami i smutkami. Rozwodzili się jako zupełnie obcy ludzie. Mimo że Michael wciąż mieszkał 15

w tym samym mieście, nie dalej niż o milę od niej, pod pew- nymi względami był równie nieosiągalny i odległy jak Danny. Westchnęła z rezygnacją i otworzyła oczy. Opuściła ją senność, choć wiedziała, że powinna jeszcze odpocząć. Rano musi być świeża i gotowa do pracy. Jutrzejszy - trzydziesty grudnia - dzień miał być jednym z najważniejszych dni w jej życiu. Nigdy wcześniej ta data nie miała dla niej tak szczególnego znaczenia. Jednak ten trzy- dziesty grudnia zdecyduje o całej jej karierze. Od piętnastu lat, odkąd skończyła osiemnaście lat, a dwa lata przed poznaniem Michaela, Tina Evans mieszkała i pra- cowała w Las Vegas. Zaczęła karierę jako tancerka - nie tan- cereczka w klubie nocnym, ale prawdziwa tancerka - w Lido de Paris, gigantycznym przedstawieniu hotelu Stardust. Tę megaprodukcję można było zobaczyć jedynie w Las Vegas, gdyż tam rok po roku wystawiano wielomilionowe przed- stawienie, bez oglądania się na zyski. Na dekoracje, kostiu- my, wykonawców i obsługę techniczną wydawano tak niesa- mowite sumy, że hotel mógł mówić o szczęściu, jeśli ze sprzedaży biletów i drinków zwrócił mu się choć ułamek po- niesionych nakładów. Tak naprawdę przedstawienie było jedynie zachętą, atrakcją, której celem było przyciągnięcie każdego wieczoru do hotelu kilku tysięcy osób. W drodze na przedstawienie i z powrotem tłum mijał stoły do gry w kości, blackjacka, ruletkę i rzędy błyszczących jednorękich bandy- tów. Tu właśnie rodził się zysk. Tina uwielbiała tańczyć w Lido i występowała w przedstawieniu przez dwa i pół roku, aż do- wiedziała się, że jest w ciąży. Wzięła wolne w czasie ciąży, a po urodzeniu Danny'ego spędziła z nim w domu kilka pierwszych 16

miesięcy. Kiedy Danny skończył pół roku, Tina rozpoczęła treningi, żeby wrócić do formy. Po trzech miesiącach ciężkiej pracy zdobyła miejsce w obsadzie nowego przedstawienia. Zręcznie godziła obowiązki tancerki i matki, mimo że nie zawsze było to łatwe: kochała Danny'ego i uwielbiała swoją pracę, a dodatkowe obowiązki tylko dodawały jej sił. Pięć lat temu, na swoje dwudzieste ósme urodziny, Tina uświadomiła sobie, że w najlepszym razie będzie jeszcze tań- czyła dziesięć lat. Postanowiła pozostać w biznesie, ale zmie- nić zawód, zanim pójdzie w odstawkę w wieku trzydziestu ośmiu lat. Udało jej się zdobyć posadę choreografa w tandet- nym przedstawieniu, które z żałosnym efektem starało się naśladować wielomilionowe Lido. Po pewnym czasie przejęła także obowiązki kostiumologa. Przez następne lata pracowała na podobnych stanowiskach w coraz większych produkcjach wystawianych w salach widowiskowych hoteli, a następnie na małych scenach na czterysta, pięćset osób w drugorzędnych hotelach. Wreszcie dostała szansę wyreżyserowania rewii, a później wyreżyserowania i wyprodukowania następnej. Za- częła zdobywać uznanie w zamkniętym światku rozrywki Ve- gas i wierzyła, że stoi u progu sukcesu. Niecały rok temu, wkrótce po śmierci Danny'ego, Tina do- stała propozycję wyreżyserowania i współprodukowania ol- brzymiego przedstawienia wartego dziesięć milionów dola- rów, które zamierzano wystawić na głównej scenie z dwoma tysiącami miejsc w Złotej Piramidzie, jednym z największych i najbardziej luksusowych hoteli w Vegas. Z początku uznała, że to wyjątkowo niesprawiedliwe, że tak cudowna szansa pojawia się, zanim skończyła się jej żałoba, jakby pozbawiony uczuć los uznał, że wyrówna rachunki za stratę syna tą propozycją 17

wymarzonej pracy. Mimo że Tina była zgorzkniała i w depre- sji, mimo że czuła się wypalona i bezużyteczna - lub może właśnie z tego powodu - przyjęła ofertę. Nowe przedstawienie nosiło tytuł NagaMagia!, ponieważ na pokazy rewiowe pomiędzy głównymi popisami taneczny- mi składały się sztuczki magiczne, w całym przedstawieniu wykorzystano wiele efektów specjalnych, a siły nadprzyro- dzone stanowiły temat przewodni. Tina nie wymyśliła tytułu, ale większość przedstawienia zrodziła się w jej głowie i była dumna ze swojego osiągnięcia, lecz także bardzo wyczerpana. Ostatni rok zamazywał się w pamięci ciągami dwunasto- i czternastogodzinnych dni pracy, bez wakacji i prawie bez weekendów. Mimo nawału pracy przy NagiejMagii! jedynie z najwyż- szym trudem udało jej się pogodzić ze śmiercią Danny'ego. Przed miesiącem po raz pierwszy poczuła, że w końcu upora- ła się z bólem. Potrafiła myśleć o synu bez łez, a nawet pójść na jego grób bez poczucia żalu. Po raz pierwszy od roku czuła spokój, a nawet trochę radości, jeśli to w ogóle możliwe. Nig- dy o nim nie zapomni, o cudownym dziecku, które było czę- ścią niej, ale nie musiała już żyć na poboczu ziejącej pustką dziury, którą zostawiła w niej jego strata. Rana była jeszcze bardzo świeża, ale zaczynała się goić. Tak myślała miesiąc temu. Jeszcze przez jakiś tydzień czy dwa sprawy zmierzały w dobrym kierunku. Wtedy pojawiły się sny bez porównania gorsze niż te, które nawiedzały ją zaraz po tragedii. Możliwe, że lęk przed oceną NagiejMagii! przez publicz- ność budził większy niepokój o Danny'ego. Za niecałe sie- demnaście godzin - o dwudziestej trzydziestego grudnia - hotel Złota Piramida zorganizuje prapremierę tylko dla VIP-ów, a 18

następnego wieczoru, w sylwestra, NagaMagia! zostanie pokazana publiczności. Jeśli widzowie zaakceptują przed- stawienie, jak na to liczyła, nie będzie się musiała martwić o pieniądze. Kontrakt zapewniał jej dwa i pół procent ze sprze- daży biletów liczonych po pierwszych pięciu milionach, ale nie obejmował dochodów z serwowanych drinków. Jeśli Na- gaMagia! stanie się hitem i wypełni hotel na następne cztery, pięć lat, jak to często bywało z odnoszącymi sukces przedsta- wieniami w Vegas, Tina zostanie multimilionerką. Oczywiście jeżeli spektakl okaże się klapą, Tina wróci do realizowania tanich widowisk w pokątnych dziurach, a jej kariera będzie skończona. Showbiznes zawsze był bezlitosny. Tina miała więc powody do napadów lęku. Jej obsesyjny strach przed włamywaczami, koszmarne sny o Dannym, no- wy atak żalu - wszystko to brało się z niepokoju o NagaMa- gia! Jeśli tak, to objawy powinny ustąpić, kiedy los przedsta- wienia będzie już znany. Musiała tylko przetrwać kilka na- stępnych dni, aby znów zacząć dochodzić do siebie. Teraz jednak bezwzględnie potrzebowała snu. O dziesiątej rano Tina miała spotkanie z dwoma agentami biur podróży, którzy zamierzali zarezerwować osiem tysięcy biletów w cią- gu trzech pierwszych miesięcy przedstawienia. O pierwszej cały zespół i obsługa powinni się zebrać na ostatnią próbę. Poprawiła poduszki i kołdrę, wygładziła krótką koszulę nocną, w której spała. Spróbowała się zrelaksować, zamyka- jąc powieki i wyobrażając sobie delikatną falę głaszczącą srebrny piasek plaży. Łup! Gdzieś w domu coś upadło. Musiał to być jakiś duży przedmiot, ponieważ odgłos poderwał ją na równe nogi. 19

Cokolwiek to było... samo nie spadło. Musiało zostać strą- cone. Ciężkie przedmioty nie spadają same w pustych poko- jach. Wsłuchała się w ciszę. Po chwili dobiegł ją kolejny, cichszy odgłos. Nie trwał dostatecznie długo, żeby Tina zidentyfiko- wała jego źródło, ale wyczuła w nim skradanie się. Tym ra- zem nie było to wyimaginowane niebezpieczeństwo. Ktoś wtargnął do jej domu. Usiadła na krawędzi łóżka i włączyła lampkę nocną. Wysu- nęła szufladę stojącej obok szafki. Pistolet był naładowany. Odbezpieczyła go. Zamarła, nasłuchując. W kruchej ciszy pustynnej nocy miała wrażenie, że wy- czuwa obecność włamywacza. Wstała z łóżka i włożyła kapcie. Podeszła na palcach do drzwi sypialni. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zadzwonić po poli- cję, ale bała się, że zrobi z siebie idiotkę. Co będzie, jeśli przy- jadą na sygnale... i nikogo nie znajdą? Gdyby wzywała policję za każdym razem, kiedy uważała, że ktoś włamał się do jej domu, to dawno by ją uznano za wariatkę. Była zbyt dumna, żeby pogodzić się z myślą, że kilku macho w mundurach weźmie ją za histeryczkę i będzie naśmiewać się z niej przy pączkach i kawie. Sama przeszuka dom. Trzymając broń skierowaną lufą ku górze, wprowadziła pocisk do komory. Wzięła głęboki oddech, otworzyła cicho drzwi i wyśliznęła się na korytarz.

2 Tina przeszukała cały dom, poza pokojem Danny'ego, ale nie znalazła włamywacza. Niemal wolałaby zastać kogoś kry- jącego się w kuchni czy skulonego w szafce, niż zostać zmu- szoną do zajrzenia w miejsce, gdzie smutek zadomowił się na stałe. Teraz nie miała wyjścia. Trochę ponad rok przed śmiercią Danny zaczął sypiać w kąciku do nauki, który znajdował się po przeciwnej stronie domu niż sypialnia rodziców. Niedługo po swoich dziesiątych urodzinach chłopiec poprosił o większy pokój, który zapew- niłby mu więcej prywatności niż dotychczasowy. Michael i Tina pomogli mu przenieść rzeczy, a następnie wstawili sofę, fotel, stolik do kawy i telewizor do jego dawnego pokoiku. W tym czasie Tina była pewna, że Danny zdawał sobie sprawę z nocnych kłótni, jakie Michael urządzał w sypialni. Podejrzewała, że zdecydował się przenieść, żeby ich nie sły- szeć. Michael i Tina wtedy jeszcze nie zaczęli krzyczeć na 21

siebie; kłócili się, nie podnosząc głosu, czasami nawet szep- tem, ale Danny pewnie dostatecznie wiele usłyszał, by się domyślić, że mają problemy. Tinie było przykro, że Danny dowiedział się o ich nieporo- zumieniach małżeńskich, ale nie rozmawiała z nim o tym; niczego nie tłumaczyła ani nie próbowała dodawać mu otu- chy, głównie dlatego, że nie wiedziała, co powinna powie- dzieć. Z pewnością nie mogła się podzielić z synem własną opinią: Danny, kochanie, nie przejmuj się odgłosami, jakie w nocy dochodzą z naszego pokoju. Twój tata przechodzi kryzys osobowości. Ostatnio zachowuje się jak dureń, ale na pewno mu to przejdzie. To był drugi powód, dla którego nie chciała wtajemniczać syna w ich kłopoty - była pewna, że są tymcza- sowe. Kochała męża i święcie wierzyła, że siłą miłości odbu- duje ich związek. Pół roku później doszło do separacji, a po kolejnych pięciu miesiącach byli już po rozwodzie. Teraz, pragnąc jak najszybciej zakończyć poszukiwania włamywacza - który coraz bardziej wyglądał na wyimagi- nowanego, jak wszyscy poprzedni - otworzyła drzwi do poko- ju syna. Włączyła światło i weszła do środka. Pusto. Trzymając w wyprostowanej ręce pistolet, podeszła do szary, zawahała się i szybko odsunęła drzwi. Także i tutaj nikt się nie ukrywał. Była sama w domu. Patrząc na rzeczy zgromadzone na półkach i wieszakach: buty, dżinsy, spodnie, koszule, swetry, niebieską baseballów- kę z logo Dodgersów, garnitur, który Danny nosił na specjal- ne okazje, poczuła, jak zaciska jej się gardło. Zamknęła szyb- ko szafę i oparła się o nią plecami. 22

Mimo że od pogrzebu minął rok, nie potrafiła się pozbyć tego wszystkiego. Nie wiedziała czemu, ale rozdanie rzeczy syna byłoby smutniejsze niż patrzenie, jak jego trumna znika pod ziemią. Zatrzymała nie tylko ubrania: cały pokój wyglądał tak, jak Danny go zostawił. Łóżko było zasłane, a na półce stało kil- kanaście figurek bohaterów filmów science fiction. W bib- lioteczce znajdowało się ponad sto książek uporządkowanych alfabetycznie. W kącie znalazło miejsce biurko Danny'ego. Jedną połowę zajmowały tubki z klejem, buteleczki z farbami i narzędzia modelarskie ustawione równiutko jak na para- dzie. Druga połowa była pusta, tak żeby Danny mógł zabrać się do pracy. W gablocie umieszczono dziewięć modeli samo- lotów, a trzy kolejne zwisały na linkach z sufitu. Ściany były ozdobione równo rozwieszonymi plakatami: trzema z gwiaz- dami baseballu i pięcioma z jakimiś potworami z horrorów. W przeciwieństwie do rówieśników Danny dbał o porzą- dek i czystość. Chcąc to uszanować, Tina poleciła pani Nedd- ler, sprzątaczce, która przychodziła dwa razy w tygodniu, żeby odkurzała pokój chłopca, jakby nic się nie stało. Wszyst- ko w pokoju było równie nienaganne jak zawsze. Przyglądając się zabawkom i budzącym żałość skarbom syna, Tina nie po raz pierwszy uświadomiła sobie, że nie po- winna utrzymywać pokoju w takim stanie, jakby to było mu- zeum albo świątynia. Dopóki nie ruszała jego rzeczy, łudziła się, że Danny nie umarł, tylko wyszedł gdzieś na chwilę i za- raz wróci do swojego życia, jakby nic się nie stało. Nagle przestraszyła jata słabość, która nie pozwalała uprzątnąć po- koju; po raz pierwszy pomyślała, że to zapowiedź choroby umysłowej. Powinna wreszcie pozwolić umarłym odejść. Jeśli 23

te koszmary nocne miały się kiedykolwiek skończyć, jeśli miała raz na zawsze uporać się z żalem, to musi zacząć od tego pokoju, pokonać irracjonalną potrzebę zachowania tego miejsca w stanie nienaruszonym. Postanowiła, że posprząta pokój w czwartek, w Nowy Rok. Zarówno prapremiera dla VIP-ów, jak i premiera NagiejMa- gii! będą już za nią. Będzie mogła odpocząć i wziąć kilka dni wolnego. Zacznie od spakowania wszystkich zabawek i ubrań do pudeł. Gdy tylko podjęła tę decyzję, poczuła, jak zakumulowana w niej energia powoli odpływa. Ze zmęczenia uginały się pod nią nogi, była gotowa paść na łóżko i zasnąć. Odwracając się do drzwi, zobaczyła sztalugi, zatrzymała się i cofnęła do pokoju. Danny lubił rysować i sztalugi z tabli- cą po drugiej stronie wraz z pudełkiem ołówków, kredek i farb były prezentem na jego dziewiąte urodziny. Kiedy Tina ostatni raz odwiedzała pokój, sztalugi stały za łóżkiem oparte o ścianę. Teraz jednak wywróciły się, tak że podstawa opiera- ła się o ścianę, a tablica zsunęła się i upadła na stół, zahacza- jąc po drodze o elektroniczny statek kosmiczny. To właśnie ten odgłos musiała usłyszeć. Nie miała jednak pojęcia, co mogło spowodować upadek sztalug. Same prze- cież się nie wywróciły. Odłożyła pistolet, obeszła łóżko i postawiła sztalugi, zebra- ła fragmenty statku i położyła na stole. Kiedy podniosła z ziemi rozsypane kredki i filcową wycie- raczkę, zobaczyła, że na tablicy widniały dwa słowa: NIE UMARŁ 24

Zmarszczyła brwi. Nic nie było tam napisane, kiedy Danny wybierał się na wycieczkę z resztą klasy. Tablica była także czysta, kiedy ostatnio wchodziła do pokoju. Dopiero teraz, kiedy dotknęła palcami napisanych liter, przyszło jej do głowy, co one mogą znaczyć. Zupełnie jak gąb- ka, w którą wsiąka wilgoć, poczuła jak z matowej powierzchni przenika do jej ciała chłód. Nie umarł. Zaprzeczenie śmierci Danny'ego. Pełna złości odmowa zaakceptowania ponurej prawdy. Wyzwanie rzucone rzeczywistości. Czy to możliwe, że w jednym z napadów żalu, w chwili sza- lonej rozpaczy przyszła do pokoju syna i napisała kredą te słowa? Nie pamiętała nic takiego. Jeśli to ona zostawiła tę wiado- mość, to znaczy, że ma zaćmienia, jakąś formę chwilowej amnezji, której nawet nie jest świadoma. Albo lunatykuje. Nie mogła zaakceptować żadnej z tych ewentualności. Dobry Boże, przecież to niemożliwe. Te słowa musiały być tu wcześniej. Danny musiał je napi- sać przed śmiercią. Jego charakter pisma był równy i porząd- ny, a nie niedbały jak w tej wiadomości, ale to on musiał na- pisać. Musiał. A rozbity statek kosmiczny to nawiązanie do wypadku au- tobusowego. Danny, rzecz jasna, pisał o czymś innym, a ponura inter- pretacja, która nasuwała się teraz, po jego śmierci, była tylko makabrycznym zbiegiem okoliczności. Nie chciała rozważać innych możliwości, ponieważ były zbyt przerażające. 25

Objęła się rękami. Miała lodowate dłonie; czuła, jak zimno przenika przez szlafrok. Drżąc na całym ciele, dokładnie starła tablicę, wzięła pi- stolet i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Była całkowicie rozbudzona, a potrzebowała jeszcze snu. Rano czekało na nią sporo obowiązków. Najważniejszy dzień. Poszła do kuchni i wyjęła z szafki przy zlewozmywaku bu- telkę wild turkey. Był to ulubiony bourbon Michaela. Wlała dwa kieliszki whisky do szklanki. Wprawdzie rzadko piła al- kohol, co najwyżej lampkę wina od wielkiego święta, to jed- nak opróżniła szklankę dwoma dużymi łykami. Skrzywiła się, czując pieczenie. Zastanawiała się, jak Michael mógł wychwa- lać łagodność tego alkoholu, zawahała się i nalała sobie ko- lejną porcję. Wypiła ją szybko, jak dziecko zażywające lekar- stwo, i odstawiła butelkę. W łóżku nakryła się kołdrą pod szyję, zamknęła oczy i sta- rała się nie myśleć o sztalugach. Po chwili przed oczyma po- jawił się obraz tablicy. Kiedy nie udało jej się go odegnać, spróbowała go zmienić, wycierając w wyobraźni nabazgrane słowa. Jednak zaraz litery pojawiły się ponownie: NIE UMARŁ. Z uporem wracały za każdym razem, kiedy je wytar- ła. Od whisky zaczęło kręcić jej się w głowie i w końcu zapa- dła w mocny sen.

3 We wtorkowy wieczór Tina oglądała próbę kostiumową NagiejMagii! ze środkowego rzędu sali rewiowej Złotej Pi- ramidy. Teatr miał kształt gigantycznego wachlarza rozpościerają- cego się pod wysoką kopułą sufitu. Sala zwężała się ku scenie na przemian szerokimi i wąskimi galeriami. W szerokich pa- sażach ustawione były pod kątem prostym do sceny długie stoły nakryte białymi obrusami. Wąskie galerie zabudowano łukowato ustawionymi boksami z komfortowymi sofami, odgradzającymi szerokie przejście od niskiej balustrady. W centrum znajdowała się olbrzymia scena, kolos stworzony na potrzeby Las Vegas i o połowę większy od największych scen na Broadwayu. Była tak wielka, że samolot DC-9 nie zająłby nawet połowy jej powierzchni - pomysł ten zrealizowano kil- ka lat wcześniej na podobnej scenie w Reno w czasie jednego z przedstawień. Zręczne wykorzystanie granatowego pluszu, ciemnej skóry, kryształowych żyrandoli, grubych dywanów 27