vviolla

  • Dokumenty516
  • Odsłony113 775
  • Obserwuję101
  • Rozmiar dokumentów824.1 MB
  • Ilość pobrań67 155

Picoult Jodi - W naszym domu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Picoult Jodi - W naszym domu.pdf

vviolla EBooki
Użytkownik vviolla wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 214 osób, 128 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 581 stron)

POLECAMY JODI PICOULT: BEZ MOJEJ ZGODY, ZAGUBIONA PRZESZŁOŚĆ, ŚWIADECTWO PRAWDY, DZIESIĄTY KRĄG, JESIEŃ CUDÓW, CZAROWNICE Z SALEM FALLS, W IMIĘ MIŁOŚCI, JAK Z OBRAZKA, DZIEWIĘTNAŚCIE MINUT, DESZCZOWA NOC, KARUZELA UCZUĆ, PRZEMIANA, KRUCHA JAK LÓD, DRUGIE SPOJRZENIE. ANITA SHREYE DRUGAMIŁOŚĆWYZNANIATRUDNA MIŁOŚĆHISTORIA PEWNEGO LATATRUDNE DECYZJE JODI PICOULT W NASZYM DOMU Przełożył Michał Juszkiewicz Proszyński i S-ka.

Tytuł oryginałuHOUSE RULES Copyright 2010 JodiPicoultAli rights reserved "I Shot the Sheriff" 1974 Fifty-Six Hope Road Musie Ltd. and Odnil Musie Ltd. Alirightsadministeredby Blue Mountain Musie Ltd. Copyright renewed. Projekt okładkiJaime Putorti, Maciej Trzebiecki Ilustracja na okładceYolande de Kort/Trevillion Images Redaktor prowadzącyKatarzynaRudzka RedakcjaMagdalena Koziej KorektaGrażyna Nawrocka ŁamanieEwa Wójcik ISBN 978-83-7648-532-4Warszawa 2011 Dla Nancy Friend Stuart (1949-2008)oraz Davida Stuarta WydawcaPrószyński MediaSp.z o.o. 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7www.proszynski.pl Druk i oprawaDrukarnia Naukowo-TechnicznaOddział Polskiej Agencji Prasowej 03-828Warszawa, ul. Mińska 65 AkAń.

PROCES NR 1: KAMIENNY SEN Na pierwszy rzut oka Dorothea Puentę z Sacramento w Kalifornii zdawała się świętą kobietą. Wlatachosiemdziesiątych zeszłego stulecia prowadziła pensjonat dla osób starszych i niepełnosprawnych. W pewnymmomencie jednakjej lokatorzy zaczęli znikać. Podczasśledztwa odkryto siedem ciał zakopanych w ogrodziepensjonatu, natomiast analiza toksykologiczna wykazała, iż przyczyną zgonu denatów były tabletki nasenne,wykupione na receptę. Dorotheę Puentęoskarżono o to, że zamordowała swoich klientów, aby przejąć ich wypłaty emerytalne; za tepieniądze zamierzała zafundować sobieoperację plastyczną oraz kosztowną garderobę, chcącw ten sposób podtrzymać swój wizerunek nestorki miastaSacramento. Usłyszała zarzuty popełnienia dziewięciumorderstw. Trzech udało się dowieść przed sądem i na tejpodstawie ją skazano. W roku tysiącdziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym,odbywając zasądzoną karę- dwa połączone wyrokidożywotniego pozbawienia wolności - Puentę nawiązałakorespondencję z pisarzemnazwiskiem Shane Bugbeei zaczęła przesyłać muprzepisy kulinarne,które ostateczniedoczekały się publikacji w książce pod tytułem "Kuchniaseryjnej morderczyni". Może mam nie po kolei w głowie, ale nie zbliżyłbymsię do tego żarcia nawet na kilometr.

EMMA Wszędzie, gdzie tylko spojrzę - ślady zaciekłej walki. Poczta porozrzucana po całej podłodze, powywracane stołki. Telefon strącony z podstawkii rozbity;bateria wypadła z obudowy i dynda na kilku kablach splątanych jak pępowina. Dostrzegam też jeden ledwie widoczny ślad buta: na progusalonu, skierowany w tęstronę, gdzie spoczywają zwłokiJacoba, mojego syna. Leży przedkominkiem. Ręce ma rozrzucone szeroko,jak ramiona rozgwiazdy. Na skroni i obu dłoniach - krew. Tenwidok na chwilę zapiera mi dech w piersiach; drętwieję,zamieniam się w kamień. Nagle Jacobpodrywasię, siada. - Mamo - strofuje mnie- w ogóle się nie starasz. To wszystko jest udawane,powtarzam sobie w myślach,patrząc, jak mójsyn układa się z powrotemw takiej samejpozycji jakprzedtem: na wznak, ręce szeroko, nogi zgiętew kolanach, zwrócone w lewo. - Hmm. - zastanawiam się na głos. -Biłeś się z kimś. - I? - pyta, ledwie poruszywszy ustami. -I dostałeś czymś wgłowę. Klękam na podłodze - pamiętam, że tak trzeba, słyszałamto od niego chyba ze sto razy - i z tej nowejperspektywydostrzegam za kanapą dzwonek, bibelot, któryzazwyczajstoi na gzymsie kominka. Wyciągamgo stamtąd ostrożnie.

Na rączce widnieje ślad krwi. Pocieramplamę małym palcem,językiem próbuję smaku. - Och, Jacob, tylko mi nie mów, że znów zużyłeś cały mójzapas syropu kukurydzianego. -Mamo! Skup się! Opadam na kanapę, ściskając dzwonek w dłoni. - Byłowłamanie. Próbowałeś wygonić złodziei. Jacob podnosi się zciężkim westchnieniem. Jegociemnewłosy wiszą w strąkach, posklejane syropem wymieszanymz barwnikiem spożywczym; oczy mu błyszczą, chociaż unikamojego spojrzenia, jak zawsze. - Naprawdę uważasz, żemógłbym dwa razy zainscenizowaćtaką samą zbrodnię? - pyta, otwierajączaciśniętąpięść, w której trzymał kłaczek jedwabistych włosów kolorupszenicy. Jego ojciec to blondyn - a dokładniej, był blondynem piętnaście lat temu, kiedyto zostawił mnie samąz Jacobem i Theo, jego nowo narodzonym, jasnowłosymbratem. - Theo cię zabił? - Robię wielkie oczy. - Naprawdę, mamo, przedszkolak by się domyślił. - Jacob zrywa się na równe nogi. Sztuczna krew ścieka mu ze skronina policzek, ale onnie zwraca na to najmniejszejuwagi. Kiedyjest skoncentrowany bez resztyna analizie miejsca zbrodni,tomogłaby mu wybuchnąć nad głowąbomba atomowa -inawet by nie drgnął. Staje na skraju dywanu, wskazując odcisk podeszwy na podłodze, a ja dopiero teraz dostrzegam kratkowany firmowy wzór Vansów, deskorolkowych tenisówek, na które Theo oszczędzałcałymi miesiącami. Widać nawet dwie litery nazwy: NS. - Pokłóciliśmy się w kuchni - wyjaśnia Jacob. - Scysjaskończyłasię rzuceniem telefonem, oczywiście w obroniewłasnej. Potem zacząłem uciekać, a Theodogonił mnie w saloniei tutaj mi przydzwonił. Muszę się uśmiechnąć, chociaż nikły jest ten uśmiech. - Skąd znasz to słowo? - pytam. - Z "Pogromców zbrodni", odcinek czterdziesty trzeci. 10 - Więc powiem ci tylko tyle, że nie trzeba koniecznie braćprawdziwego dzwonka, żeby komuś przydzwonić. Jacob nie odpowiada, mruga tylko oczami z kamiennymwyrazem twarzy. Świat, wktórym żyjemój syn, jest bezwzględniedosłowny; tym, między innymi, charakteryzuje się jego zaburzenie. Kiedyś, dawno temu, gdy mieliśmysię przeprowadzićdo Vermontu, zapytał mnie, jak tam jest. "Dużo zieleni", odpowiedziałam, "i falujących wzgórz". Kiedyto usłyszał, nagle wybuchnął płaczem. "Przecież to niebezpieczne", wyszlochał. - A motyw? Dlaczego to zrobił? - pytam i wtej chwili, jaknazawołanie, Theo zbiega z hukiem po schodach. - Gdzie jest ten wybryknatury? - wrzeszczy. - Theo, zabraniam ci tak mówić na brata. -Przestanę tak mówić, jak on przestanie kraść mi rzeczyz pokoju! Instynktownie staję pomiędzynimi, chociaż Jacob przerastanas oboje o głowę. - Niczego niewyniosłem z twojego pokoju -mówi -Co ty nie powiesz? A moje vansy?

''. - Były w przedpokoju -wyjaśnia Jacob z naciskiem na ostatniesłowo. -Debil - mruczy Theo,a w oczachjego brata w jednejchwili wybucha ogień. - Nie jestem debilem - warczy i rusza prosto na niego. Wyciągam rękę, zatrzymuję go wmiejscu. -Jacob - komunikuję - nie wolnobrać rzeczy brata bez pozwolenia. Theo, jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie to słowo,to sama wyrzucę cite buty do kosza. Czy to jestjasne? W - Spadam stąd - cedzi Theo przezzaciśnięte zęby, ruszającciężkim krokiem w stronę przedpokoju. Chwilę późniejdobiega nastrzaśniecie drzwiami. Jacob idzie do kuchni,a ja za nim. Patrzę, jak wciska siędo kąta. - "Tak to właśnie jest" -mamrocze zmienionym nagległosem, przeciągając każdą głoskę - "kiedy ludzienie umiejąsię porozumieć". 11.

I składa się jak scyzoryk, oplatając kolana ramionami. Gdy brakuje mu słów, aby wyrazić to,co czuje, Jacob pożyczasobie kwestie wypowiedziane przez kogoś innego. Tozdaniepochodzi z filmu "Nieugięty Lukę". Mój starszy syn pamiętadialogi ze wszystkichfilmów, jakie widział w życiu. Poznałam bardzo wielu rodziców,których dzieci cierpiałyna zaburzeniamieszczące się po przeciwnej stronie spektrumautyzmu niż rozpoznany u Jacoba zespół Aspergera. Mówilimi, że to wielkie szczęście mieć syna,który nauczył się mówići jest inteligentny do tego stopnia,że potrafi w ciągu zaledwiegodziny naprawić zepsutą mikrofalówkę. Dla takich ludzi niema nic gorszego niż życie z dzieckiemuwięzionym we własnymświecie i nieświadomym tego, że istnieje inny, większy i wartpoznania. Aleniechby tylko spróbowali, jak to jestwychowywaćsyna, który z uporem próbuje przekroczyć tę granicę, choćnigdy nie może sięwyrwać zwłasnego świata. Który stara siębyć taki jakwszyscy, ale nie ma pojęcia, jak tosię robi. Chcę go pocieszyć; wyciągam dłoń, ale szybkosiępowstrzymuję - najlżejszy dotykmoże wytrącić Jacoba z równowagi. Nie lubi podawać dłoni, nielubi, kiedy się go klepie po plecachalbo mierzwi mu włosy. - Jacob. - zaczynam, alew tej samej chwili docierado mnie, że to wcale nie jest napad złego humoru. Mój synpodnosi zpodłogi telefon -to po niego się schylił - i wyciągagow mojąstronę, demonstrując czarną plamę widniejącąna obudowie. - Przeoczyłaś odcisk palca - oznajmia radośnie. - Nie obraźsię, alejako technik kryminalistyki byłabyś do niczego. Bierzerolkę papierowych ręczników, odrywa jedeni moczygo pod kranem. - Nie martwsię, zmyję wszystkie ślady krwi - dodaje. -Ale nie powiedziałeśmi jeszcze, dlaczego Theo cię zabił- przypominam. - Jaki miał motyw? - A. - Jacobogląda się przez ramię. Na twarzy ma szelmowski uśmiech. - Ukradłem mu buty. 12 Gdybym miała powiedzieć,co właściwie określa nazwa"zespółAspergera", wymieniłabym nie te cechy, które rzeczywiście można zaobserwować u Jacoba, ale te, które miałi utracił. W wieku mniej więcej dwóch lat zaczął opuszczaćsłowa, unikać kontaktu wzrokowego, odcinać się od otaczających go ludzi. Nie mógł alboteż niechciałnas usłyszeć. Pamiętam,jak raz leżał na podłodze i obracał kółkami plastikowej wywrotki, niemalże dotykając jejnosem. "Gdziezniknąłeś? ", pomyślałam wtedy. Szukałam dla niego wymówek, próbującusprawiedliwićtezachowania. Na zakupach, gdy kulił sięna samym dniesklepowego wózka - co powtarzało się za każdym razem - tłumaczyłam sobie, że w supermarkecie jest zimno. Wycinającmetki ze wszystkichjego ubrań - inaczej by ichnie włożył- wyraźnieczułam, jak straszliwie drapią, wprost nie do zniesienia. Kiedy Jacob nie mógł nawiązać kontaktuz żadnymdzieckiem w przedszkolu, urządziłam mu szalone urodziny. Byłotam wszystko: i balony napełnione wodą, i osiołek, któremutrzeba przypiąć zgubiony ogon. Po mniej więcej półgodzinieuroczystości naglesię zorientowałam, że Jacob zniknął. Byłamw szóstym miesiącu ciąży i wpadłamw histerię; razem z innymi rodzicami zaczęliśmyprzeszukiwać dom, podwórko,ktośwyszedł na ulicę. Ostatecznie toja odnalazłam zgubę. Jacobsiedział w piwnicy, przy magnetowidzie: wsuwał do niegokasetę, a potemją wyjmował, i tak w kółko.

Kiedy lekarze postawili diagnozę, nie mogłam powstrzymać łez. W tamtym czasie, to znaczy w tysiąc dziewięćsetdziewięćdziesiątym piątym roku, autyzm kojarzył mi się wyłącznie z rolą Dustina Hoffmanaw "Rain Manie". Pierwszypsychiatra,do którego poszliśmy, stwierdził u Jacoba upośledzenie komunikacjispołecznej oraz pozostałych społecznychzachowań, jednakżebez deficytów mowy, będących cechącharakterystyczną innych postaci autyzmu. Termin "zespółAspergera" usłyszeliśmy dopiero po latach - wtedy jeszczeżaden diagnosta nie brałtego zaburzenia pod uwagę. Kiedyje wreszcie rozpoznano, miałam już dwóchsynów, niemia13.

łam natomiast męża. Henry, mój eks, wyprowadził się i nas zostawił. Był programistą, pracował wdomui nie mógł znieśćciągłych ataków złości Jacoba, który potrafił wpaść w furięz byle powodu: wystarczyło jasne światło w łazience, żwir,który zgrzytnął pod kołami furgonetki LJPS, nieodpowiedniakonsystencja płatków śniadaniowych z mlekiem. Dlamnie byłto okres bezgranicznego zawierzenia specjalistom od wczesnejinterwencji terapeutycznej; przez domprzewijała się cała masaludzi, którzy zwielkim zaangażowaniem usiłowali wyrwaćJacoba z jego własnego, ciasnego światka. - Chcę, żeby ten dombył znów moim domem, tak jak kiedyś - powiedział mi Henry. -I żebyś tybyłataka jak kiedyś. Aleja zdążyłam już dostrzec rezultaty terapii behawioralnej; Jacobz powrotem zaczynał porozumiewaćsię z otoczeniem. Widziałam u niego wyraźną poprawę, wybórbył więc oczywisty,choć lepiej byłoby powiedzieć, że nie było żadnego wyboru. Tego dnia, kiedy Henry wyprowadziłsię z domu, usiadłamwieczoremz Jacobem w kuchni. Graliśmy w zgadywankę: ja robiłam minę, a on próbował nazwaćemocję, którą miałaona wyrażać. Choć oczyszkliły mi się od łez, prezentowałammu szeroki uśmiech, czekając, aż powie: "Radość". Henrymieszka teraz wDolinieKrzemowej razem ze swojąnową rodziną. Pracuje dlaApple'a. Z synami kontaktuje sięsporadycznie, chociażco miesiącsumiennie przesyła czekna pokrycie alimentów. Zdrugiejstrony trzeba powiedzieć, żeHenryzawsze miał głowę do organizacji. I do liczb. Potrafił zapamiętaćcały artykuł z"New York Timesa" ipowtórzyćgo słowo w słowo. Kiedy zaczynałam się z nim spotykać, wszystkie te jego umysłowetalentywydawały mi się bardzo seksowne, ale potem dotarłodo mnie,że praktycznie to samo potrafi Jacob, który w wieku latsześciu recytowałz pamięci cały program telewizyjny. Wiele latpóźniej, długo po tym, jaknas zostawił,samodzielnie postawiłamHenry'emudiagnozę, dochodząc do wniosku,że on także musimieć bardzo łagodną postać zespołu Aspergera. Wciąż trwają zaciekłe sporyo to,czy aspergera należy umieszczać w spektrum autyzmu czy teżnie, ale mówiąc szczerze, nie 14 ma tożadnegoznaczenia. To tylko hasło, które pozwala mi załatwiću władz szkoły udogodnienia niezbędne dla Jacoba, hasło niemówiące absolutnie niczego o tym, kim on jest i jaki jest. Ktoś, ktowidzi go po raz pierwszy, mógłby zauważyć, że zapomniał umyćzębów albo zmienić wczorajszej koszuli. Chcącz nim porozmawiać,trzeba zacząć samemu i nie zrażać się tym, że będzie unikał kontaktu wzrokowego, a gdy odwrócimy się nachwilę,żebyzamienićsłowo zkimś innym, może po prostuwstać i wyjść. W soboty jeżdżę z Jacobem na zakupy. Zakupy to częśćjego rutyny, co oznacza, że rzadko sięzdarza, aby wypadły z sobotniego planu dnia. Wszelkiezmianymuszą zostaćzapowiedziane odpowiednio wcześnie, żebyzdążył się na nie przygotować - obojętnie, czy chodzio wizytęu dentysty, wakacje czynowegoucznia na matematyce, któryprzeniósł się do klasy Jacoba w połowie roku szkolnego. Stądteż wiedziałam z góry, że jeszcze dobrze przed jedenastą całe"miejsce zbrodni",które przygotował jako zagadkę dla mnie,będzie lśniło czystością, bo o jedenastej w markecie spożywczym Pani od Degustacjirozstawiaswój stolik zdarmowymipróbkami. Pani odDegustacji zna Jacoba i zawszeczymś goczęstuje: pierożkami z masą jajeczną, włoskimi grzankamibmschetta - tym,co akurat maw promocji. Theo jeszcze nie wrócił. Zostawiłam mu kartkę, chociaż zna rozkład dnia równie dobrze jak ja.

Kiedy zdejmujęz wieszaka kurtkę itorebkę,Jacobsiedzi już w samochodzie,na tylnym siedzeniu. Lubi to miejsce, bo możewyciągnąćnogi. Nie ma prawa jazdy i regularnie kłóci się o to ze mną,boskończył już osiemnaścielat, a w Vermoncie wystarczyszesnaście,żeby prowadzić samochód. Jacob wie dokładnie,jak działa mechanizm sygnalizacji drogowej, i nie zdziwiłabymsię, gdyby potrafił rozebrać światła na skrzyżowaniui złożyćje z powrotem, ale siedząc za kierownicą i mając wokół siebie auta śmigające we wszystkie strony, mógłby po prostuzapomnieć, czy dojeżdżając do tego skrzyżowania, trzeba sięzatrzymać, czy jechać dalej. 15.

- Zostały ci jakieś lekcje do odrobienia? - pytam,kiedywyjeżdżamy na ulicę. - Tylko ten głupi angielski. -Angielski nie jest głupi - oponuję. - Ale pan Franklin jest. - Jacob krzywi się niechętniena wspomnienie nauczyciela angielskiego. -Zadał nam wypracowanie: "Mój ulubiony przedmiot". Powiedziałem, że opiszęobiad,ale mi nie pozwolił. - Dlaczego? -Powiedział, że obiad to nie jestprzedmiot. - Bo nie jest. - Rzucam na niego okiem. - Zwierzęteżnie - prycha Jacob. - Nauczyciel chyba powinien o tym wiedzieć. Tłumię uśmiech. Mój syn postrzega świat z nieustępliwądosłownością, co w zależności od sytuacji może być albo bardzo zabawne, albo wyjątkowo frustrujące. Zerkam w lusterko; Jacob przykłada kciuk doszyby. - Za zimno. Niezostaną odciski -rzucam od niechceniacząstkę wiedzykryminalistycznej, którą sam mi przekazał. - A wiesz dlaczego? -Hmm. - Spoglądam na Jacoba. -Bo ujemne temperatury niszczą ślady? - Zimno obkurcza pory skórne - wyjaśnia - i zmniejszawydzielanie substancji potowo- tłuszczowej, a wtedy na szkleniepozostanieodcisk linii papilarnych. -To właśnie chciałam powiedzieć - uśmiechamsię. Kiedyś mówiłam na niego "mój małygeniusz", bo potrafił tak perorować już jako mały brzdąc. Gdy miał czterylata, poszliśmy raz do lekarza. Jacob zaczął czytać na głostabliczkę wiszącą na drzwiach,a przechodzącyakurat listonosz z wrażenia miał oczy jak spodki; nie co dzień zdarzasię usłyszeć przedszkolaka bezbłędnie skandującego słowo"gastroenterologia". Skręcam na parking oboksklepu. Widzę jedno świetne,puste miejsce, ale mijamje,nawet nie zwalniając, bo wózstojący obokjest pomarańczowy, a Jacob nie lubi tegoko- 16 loru; słyszę, jak wstrzymuje oddechi wypuszcza go, dopierogdy przejedziemy dalej. Parkujemy, wysiadamy, a on biegniepo koszyk. Wchodzimy do środka. Pani od Degustacji niema. Jejmiejsce stoi puste. - Jacob - mówię szybko - tonic, nic się nie dzieje. -Jedenasta piętnaście - odpowiada, spojrzawszy na zegarek. - A ona pracuje od jedenastej do dwunastej. - Pewniemusiała cośzałatwić. -Wyciąć haluksy- informuje naspracownik sklepu, któryukładał marchewkę na półce tużobok i słyszał, o czym rozmawiamy. - Wraca za miesiąc. Jacob zaczyna trzepotać opuszczoną dłonią, obijając niąo udo. Rozglądam się po sklepie, kalkulując w myślach, cowywoła gorszą scenę: kiedy wyprowadzę go na zewnątrz, zanimta stereotypia przerodzisię w pełny atak, czy kiedy spróbujęgo zagadać. - Pamiętasz - zaczynam -jak pani Pinhamzachorowałana półpasiec imusiaławziąć zwolnienie na trzy tygodnie?

To się stało nagle i nie mogła cię o tym uprzedzić. Terazjesttak samo. - Ale już piętnaściepo jedenastej - powtarza Jacob. -PaniPinham wyzdrowiała, prawda? I wszystkowróciłodo normy. Facet od marchewki gapi się na nas. I w sumie trudno musiędziwić. Na pierwszy rzutoka Jacob to zupełnie normalnychłopak. Widać od razu, że jest inteligentny. A mimo to każde odstępstwo od codziennej rutyny działa na niego tak, jakna mnie podziałałoby zapewne niespodziewane polecenie: "Skocz na bungeez Sears Tower". Jacob wydaje z siebie niski, gardłowy warkot; wiem już,że tym razem się nieuda. Robikilka kroków w tył, wchodzącprosto na regał zastawiony słoikami z marynatą i butelkamipłynnych przypraw. Kilka z nich ląduje na podłodze, a dźwięktłuczonego szkła działa jak iskra. W jednej chwili Jacob zaczyna krzyczeć cienkim, rozdzierającym uszy głosem; ta jedna długa nuta to melodia mojego życia. Porusza się bez'- 17.

ładnie, na oślep, a kiedy wyciągam do niego ręce, zaczyna , mnie bić. Trwa to nie dłużej niż trzydzieści sekund, ale trzydzieścisekund to cała wieczność, gdy wszyscy patrzą, jak szamoczeszsię ze swoim synem, który ma metr osiemdziesiąt wzrostu",, i po krótkiej walce przewracasz go na podłogę, przygważdżając? do linoleum ciężarem własnego ciała, bo wiesz, że w takim' momencie ulgę przyniesie mu tylko mocny fizyczny nacisk. - "Zabiłem szeryfa" -szepczę Jacobowido ucha - "leczzastępcy śmierć to nie mój grzech". Od najmłodszych latta piosenka Boba Marleya działałana niegouspokajająco. Bywało, że puszczałam mu ją na okrągłoprzez całą dobę, bo inaczej natychmiastby wybuchł; Theo znałna pamięćwszystkie zwrotki,zanim jeszczeskończył trzy lata. I to działa: napięte mięśniewiotczeją, ręce opadają bezwładniena podłogę. Po skroni Jacoba toczy się łza. - "Zabiłemszeryfa" - powtarza mój syn szeptem - "leczmusiałem przecież bronić się". Kładę mu dłonie napoliczkach,zmuszam do spojrzeniami prosto woczy. - Jużdobrze? - pytam. Zwleka z odpowiedzią, jakby musiał przeprowadzić szczegółowy przegląd swojegostanu. - Tak - mówi wreszcie. Podnoszę sięz podłogi, niechcący klękając prostow kałuży rozlanej marynaty. Jacob siada,podciągając kolana pod brodę. Dookoła nas zebrał się już niewielki tłumek: do facetaodmarchewekdołączył kierownik sklepu oraz kilkoro klientów, w tym dwie dziewuszki, identycznie piegowate bliźniaczki. Wszyscy gapią sięna Jacoba, a w ichoczach przerażeniew przedziwny sposóbmiesza sięze współczuciem. Takie spojrzenia towarzysząnam zawsze i wszędzie, jak psy czepiającesię kostek. Jacobnie skrzywdziłby muchy - w przenośni, ale też dosłownie: kiedyś przez trzy godziny jazdy samochodemwiózł w złożonych dłoniach pająka, żeby u celu podróży wy18 puścić gona wolność. Ale obcy człowiek, widząc wsklepie,jak wyrośnięty, muskularny chłopak zrzuca towar z półek,nie pomyśli sobie:to na pewno napad frustracji. Dlaobcegoczłowiekataki chłopak to zwyczajny chuligan. - Mój syn ma autyzm - warczę, rozglądając się dookoła. -Ktośz państwa chceo coś zapytać? Nauczyłam się,że złość najlepiej działa na gapiów. Kiedyktoś nie może oderwać wzroku od katastrofy kolejowej, trzebazafundować mu wstrząs, jak porażenie prądem. I proszę:jakgdyby nigdy nic klienci wracają do przebierania czerwonychpomarańczy i pakowania kupionejpapryki. Piegowate bliźniaczki biegną do alejki z nabiałem. Ani facetod marchewek,ani kierownik nie patrzą na mnie, co zresztą całkiem mi odpowiada. Z niezdrowąciekawością umiem sobie poradzić; jeśli coś mogłoby mnie złamać, to tylko życzliwość. Ruszam, popychając przed sobą wózek. Jacob drepczeobokmnie. Rękę ma opuszczoną wzdłuż ciała, a dłoń wciążjeszcze lekkomu drży,ale trzyma się dzielnie. Czegonajbardziej dla niegopragnę? Żeby życie oszczędziło mu takich chwil. Czegonajbardziej się boję? Że życie mu ichnie oszczędzi, a ja nie zawsze będę mogła obronić go przed ludzkimpotępieniem.

THEO Dwadzieścia cztery szwy na twarzy - taki jest bilans mojegożycia z bratem. Po pierwszych dziesięciu zostałamibliznaprzecinająca lewą brew. Miałem osiem miesięcy, a Jacob przewrócił wysokie krzesełko, na którym siedziałem. Pozostałych czternaście zaliczyłem na podbródkuw Boże Narodzeniedwa tysiące trzeciego roku, kiedy to tak bardzo się ucieszyłemjakimś głupim prezentem, że z rozpędu zgniotłem papier,w który był opakowany, a Jacob dostał szału, kiedy usłyszałten dźwięk. Mówię o tymnie dlatego,że mam jakąś pretensjędo brata. Chodzi o to, że mama zawsze powtarza: Jacob niejest agresywny - a ja tymczasem jestemżywym dowodem na to, żesamasięoszukuje. W każdej sytuacji mam robić dla niego wyjątek; tak brzmi jedna z niepisanych zasad wnaszym domu. I tak,kiedy musimyzrobićobjazd, żeby ominąć znak objazdu (normalnie jakaśkpina, co nie? ),bo jest pomarańczowy, a Jacob świruje, jakwidziten kolor, to nie ma już większegoznaczenia, że spóźnięsię dziesięćminut do szkoły. Rano zawsze musi wejśćpodprysznic przede mną, bo milion lat temu,gdyja byłem jeszczeniemowlakiem, on po raz pierwszy samsięwykąpał, a każdezakłócenie codziennej rutyny to dla niego przeszkoda niedo pokonania. Natomiast kiedy skończyłem piętnaście lati chciałem złożyć wniosek w urzędzie drogowym o pozwoleniena prowadzenie samochodu pod okiemdorosłego kierowcy, 20 to chociażmiałemjuż wyznaczony termin spotkania, trzeba było je odwołać, bo Jacob akurat tego dnia dostał atakuautystycznegoprzykupowaniu nowych trampek. Imusiałem zrozumieć, że takierzeczy się zdarzają. Problem wtym,że następnym razem znów "coś" się zdarzyło, ażwreszcie,po czwartej nieudanej próbie,przestałem prosić mamę, żebyzawiozła mnie do urzędu drogowego. Jak takdalej pójdzie,to do trzydziestki będę jeździł na deskorolce. Kiedyś, gdy obaj byliśmyjeszcze mali, kąpaliśmy się wsadzawce niedalekonaszego domu. Mieliśmy nadmuchiwanąłódkę do pływania. Musiałempilnować Jacoba, chociaż był odemnie trzy lata starszy i uczył się pływać dokładnie tyle samoczasu co ja. Odwróciliśmy łódkę do góry dnem i zanurkowaliśmypod spód; powietrze w środku byłogęste i wilgotne. Jacob zacząłnawijać odinozaurach - to był wtedy jego konik - i po prostugębamu się niezamykała. Naglewpadłem w panikę: mój bratpochłaniałcały tlen, którego pod tą maleńką łódką wcale niebyło zbyt wiele. Wyciągnąłem ręce w górę, próbując ją unieść,ale tworzywo sztuczne przyssało się jakoś do powierzchni wody,co tylkowzmogło moją histerię. Jasne, kiedy teraztak sobieto wspominam, to wiem, że trzeba było wypłynąć dołem, alewtamtej chwili nie przyszło mi to do głowy. Wtedy myślałemtylko otym, że nie mogę oddychać. Kiedymnie pytają, jakto jestwychowywać się z bratem chorym na zespół Aspergera,zawsze stajemi przed oczami tamten dzień - chociaż odpowiadam raczej,że nie znam innego życia. Nie jestemświęty. Czasem robię coś na złość Jacobowi,tylko po to, żeby go rozdrażnić, bo to najłatwiejsza rzeczpod słońcem. Kiedyś, na przykład, pomieszałem mu ubraniaw szafie. Innym razem schowałem zakrętkę od pasty do zębów,żeby nie mógł jej znaleźć, kiedy skończy i wypłucze szczotkę. Tylko że zawsze potem mam wyrzuty sumienia - ze względuna mamę,bo to jej obrywa się najgorzej, kiedy Jacob ma atakautystyczny. Czasamisłyszę,jak płacze; pozwala sobie na to,gdy myśli,że obaj jużśpimy. Wtedy przypominamsobie, że onateżnie miaławyboru.

Musi tak żyć i koniec. 21.

Co więc robię? Jestembrygadą interwencyjną. To ja odciągam Jacoba na siłę od ludzi, kiedy zaczyna gadać jak nakręconyi wszystkich tym straszy. Jak go coś napadnie wautobusie,to kto mu mówi, żeby panowałnad rękami, bo wygląda jakregularny świr? Ja.I nie kto inny chodzi przed lekcjami do jegonauczycieli z informacją, że Jacobmiał ciężki początek dnia,bo znienacka w domu skończyło się mleko sojowe. Innymisłowy - robię za starszego brata,chociaż nim nie jestem. A gdy nachodzimnie poczucie, że to niesprawiedliwe,kiedykrew zaczyna mi się burzyć w żyłach - uciekam. Chowam sięw swoimpokoju, a jeśli to nie wystarczy, biorę deskę i jadęobojętnie gdzie, byledalej od tego miejsca, które muszę nazywać domem. Tak właśnie skończyła siętamta kłótnia, tego dnia, gdymójbrat obsadził mnie jako zabójcę w swojej rekonstrukcjimiejsca zbrodni. Powiem szczerze: nieposzło o to, że zabrałmoje vansy bez pytania, i nawet nie oto, że wziął włosy z mojejszczotki (prawdę mówiąc, tobył totalny odpał, normalnie jakz "Milczenia owiec"). Co innego wyprowadziło mnie z równowagi, mianowicie to, że gdy zobaczyłemJacoba zalanegokrwią z barwionego syropu, a wokół wszędzie ślady wskazującenamnie, przez ułamek sekundypomyślałem: "Szkoda". Alenie wolno mi mówić, że życie bez niegobyłoby prostsze. Nie wolno minawet tak myśleć. Tak brzmi kolejna z niepisanychzasad, które obowiązują w naszym domu. Wkładam więc kurtkęi śmigam ulicą w kierunku południowym, chociaż na dworze jestminus siedem stopni, a wiatr tnie jak żyleta. Przystaję nachwilęobok skateparku, jedynego miejsca w tymgłupim mieście, gdziewolno jeździć na desce. Wszędzie indziej glinyzaraz człowieka pędzą, chociaż w zimie park i tak jest do niczego - azimaw Townsend trwa jakieśdziewięć miesięcy w roku. W nocy spadło z pięć centymetrów śniegu, ale i tak przylazłtujakiśkoleś ze snowskate'em i próbujezrobić ollie ze schodów,a jego kumpel nagrywa to na komórkę. Znam ich ze szkoły,ale nie chodzą ze mną nażadne zajęcia. W sumie to jestemprzeciwieństwem typowego skejta: wszystkie przedmiotyza22 liczam na poziomie college'u, a średnią mam 3,98. Skejcipatrzą na mnie jak na wariata - a z drugiejstrony taksamoprzerąbane mam u szóstkowiczów i prymusów, bolubię jeździćna desce i ubieram się w takim stylu. Koleś ląduje na tyłku. Nie wyszedłmu trik. - Stary, zarazto wrzucam na YouTube - rechocze jegokumpel. Mijam park i idędalej w miasto. Chcędotrzećna ulicę,która zawija spiralnie, niczym skorupa ślimaka. Dom stojącyw samym środkutej spirali wygląda jak chatka z piernika -to jest styl wiktoriański, zdaje się. Ściany są fioletowe, a z jednej strony wyrasta wieżyczka. To chyba właśnie onazwróciłakiedyś moją uwagę,tak że aż przystanąłem. Poco komu cośtakiego? Czy to jest dom, czy zamek księżniczki z bajki? Alenie, w tej wieżyczce mieszka dziewczynka, która ma dziesięćalbo jedenaście lat i brata mniej więcej o połowę młodszego. Ich mamajeździzieloną toyotą vanem, a ojciec chyba jestlekarzem, bodwa razy widziałem, jakwróciłdo domuw kitluchirurgicznym. Ostatnio często tam chodzę. Najczęściej kucam sobie podwykuszowym oknem, przez które widać cały salon,jadalnię,gdzie dzieci odrabiają lekcje przy dużym stole, i kuchnię, gdziemamagotuje kolację. Czasami uchyla okno i można niemalżepoczuć smak tego, cojedzą.

Ale tegopopołudnia domstoi pusty. Kiedy to widzę, od razuzbiera mi się na kozakowanie. Chociaż jest jasno, a po ulicycochwilę przejeżdżają samochody, idę prosto na podwórkoza domem isiadam sobie na ogrodowej huśtawce. Choć jużdawno wyrosłem ztakich zabaw, kręcę się dookoła, splatającłańcuchy razem, a potem odrywam nogi od ziemi, żeby rozplotły się z powrotem. Potem wskakuję na werandę i poruszamklamką tylnych drzwi. Otwarte. Tak nie wolno, wiemo tym. I co z tego? Wchodzę do środka. Przez grzeczność zaraz za progiem zdejmuję buty, zostawiając je na wycieraczce w przedpokoju. Idę do kuchni. 23.

W zlewie stoją miseczki na płatki śniadaniowe. Otwieramlodówkę. W środku są plastikowepudełka poustawiane jednona drugim. Zauważamresztkę lasagne. Otwieram słoik masła orzechowego i zbliżamdo niegonos. Wydaje mi się, czy może faktycznie pachnie lepiej niżu nas w domu? Nabieram trochęna palec,próbuję. A potem, z bijącymsercem, biorę cały słoikplus drugi, z dżemem i stawiam na szafcekuchennej. Leży tambochenek chleba; częstuję się dwomakromkami iteraz muszęjuż tylko znaleźć szufladę, w którejtrzymają sztućce. Smaruję chleb masłem i dżemem, jakbymbył u siebie icodziennie robiłsobie takie kanapki. Idę do jadalnii siadam przy stole, na miejscu, które zawszezajmuje dziewczynka z wieżyczki. Przełykając kolejne kęsy,wyobrażam sobie swoją mamęw tym domu; wychodzi z kuchni,niosąc półmisek z wielkim pieczonym indykiem. - Cześć, tato - mówię głośno, próbując sobie wmówić,że mam prawdziwego ojca zamiast anonimowego dawcy nasienia, któryco miesiąc przysyła nam czek, chyba tylko po to,żeby nie gryzło go sumienie. "Co tam w szkole? ", zapytałby, gdyby był. "Na teście z biologii dostałem sto punktów". "Niesamowite. Nie zdziwię się, jakpójdzieszw moje śladyi skończysz medycynę". Otrząsam sięz tych myśli. Co jest? Marzę o życiu w telenoweli czymam kompleksZłotowłosej - ktoś jadł z mojejmiseczki,ktoś spał w moim łóżeczku? KiedyśJacob czytał mi na dobranoc. No dobrze,to niejestdo końca prawda. Czytał dla siebie, na głos, a właściwiepowtarzał sobie z pamięci różne rzeczy, którychsię nauczył; ja po prostu byłem przypadkiemw pobliżu, więc, chcąc niechcąc, musiałemsłuchać. Tylko że w sumie to było całkiemfajne, mimo wszystko. KiedyJacobcoś mówi,głos mu ciągle pływa, raz w górę, raz w dół, co w normalnej rozmowiebrzmi dziwnie, ale jakimś cudemsprawdzasię zupełnie nieźleprzy opowiadaniu bajek. Pamiętam, że słuchając o tym, jak 24 Złotowłosatrafiła do chatki trzech misiów, myślałem sobie,że musiała być strasznie głupia. Gdyby rozegrała to tak, jaktrzeba, spokojnie mogłaby u nichzostać. W zeszłym roku zacząłem chodzić do regionalnej szkołyśredniej, więc miałem szansę ułożyć sobie wszystko odnowa,bobyli tam ludzie zinnych miast, którzynigdy w życiu niewidzieli mniena oczy. W pierwszym tygodniu nauki zakumplowałem się z dwoma chłopakami, Chadem iAndrew. Chodziliśmyrazem na ćwiczenia laboratoryjne;obaj wydawali sięcałkiem fajni, no i mieli tę zaletę, że mieszkali w Swanzey, niew Townsend, więc nie mogli znaćmojegobrata. Nabijaliśmysię zfaceta od przedmiotów ścisłych, który łaził w przykrótkich spodniach, a na przerwie obiadowej poszliśmy razemdo stołówki. Umówiliśmy sięnawet dokina w weekend,podwarunkiem że będą grali coś porządnego. Tylko że któregośdnia do stołówki zajrzał Jacob (skończyłsprawdzianz fizyw nienormalnierekordowym czasie, a nauczyciel pozwoliłmu wyjść) i oczywiście przyleciał prosto do mnie. Przedstawiłem go chłopakom, mówiąc, że chodzi do starszej klasy. I to był mój pierwszy błąd. Chad i Andrew tak się podnieciliznajomością zuczniem z wyższego rocznika, że zaczęli gowypytywać o różne pierdoły: do której chodzi klasy i czy jestwjakiejś drużynie. Jacob odpowiedział, że jest w jedenastejklasie, ale nie przepada za sportem.

- Interesuję się kryminalistyką - wypalił. - Słyszeliścieodoktorze HenrymLee? I przez bite dziesięć minut nawijał o tym swoim idolu,lekarzu sądowym z Connecticut, który wystąpiłjako biegływ słynnych procesach, międzyinnymiO. J. Simpsona,ScottaPetersonai porywaczy Elizabeth Smart. Chad i Andrew przestalibyć moimi kumplami chybamniej więcej pod koniecwykładuna temat wzorów rozproszenia śladów krwi; nie muszę dodawać,że następnego dnia,przy dobieraniu się w pary na ćwiczeniachlaboratoryjnych, obaj udawali, że mnie nie znają. Zjadłemjuż całą kanapkę, więc wstaję od stołu i idę na górę. Pierwsze drzwi na piętrze to pokój tamtego małego chłopca: 25.

ściany oklejone plakatami z dinozaurami, pościel w odblaskowe pterodaktyle, a na podłodze - zdalnie sterowany Tyrannosaurus rex, przewrócony na bok. Na jedną krótką chwilę zamieramna progu. Kiedyś dinozaury to był ulubiony konik Jacoba,takjak teraz kryminalistyka. Czy ten chłopaczek też wie,że w Utah wykopano terizinozaura z czterdziestocentymetrowymi pazurami, jak żywcem zhorroru dla nastolatków? Alboże pierwszy prawiecałkowicie kompletny szkielet dinozaura- hadrozaura - znaleziono wtysiąc osiemset pięćdziesiątymósmym roku w New Jersey? Nie. Tutaj mieszka zwykły dzieciak. Tenchłopczyk niema zespołu Aspergera. Wiem o tym, bo przyglądałem sięwieczorami jego rodzinie przez okno. Wiem, bo ciągnie mniedo tejkuchni, do tych ciepłych, żółtych ścian; to nie jest miejsce,z którego najchętniej bym uciekł gdzie pieprz rośnie. Nagle cośprzychodzi mi do głowy. Wracam pamięciądo tamtego dnia, kiedykąpaliśmy się wsadzawcei wpłynęliśmy pod odwróconą łódkę, która nie dałasię podnieść. Zacząłem się dusići wpadłem w panikę, ale Jacobnie wiemjakim sposobem oderwał przyssany plastikod powierzchniwody, a potem chwycił mnie pod pachy iuniósł, żebym mógłoddychać swobodnie. Kiedy już się nałykałem powietrza, wyciągnął mniena brzeg iusiadł obok, drżąc z zimna i czekając,aż dojdę do siebiei będęw staniewykrztusić choćsłowo. To był ostatniraz, kiedyJacob zrobił coś z troski o mnie; odtąd, jakpamiętam, zawsze było na odwrót. Tenchłopiec, w którego pokojuwłaśniestoję,ma całyregalik pełen gier elektronicznych,głównie na Wii i Xboxa, alejest też kilka na Nintendo DS, tak na dokładkę. My w domunie mamy żadnej konsoli, nie stać nas na to. Jacob do każdego śniadania połykacałąmasę tabletek i suplementów,ado tego bierze zastrzyki- kosztuje to tyle, że mama czasamimusi brać dodatkowezlecenia i siedzi po nocach,redagującjakieś teksty, bo skądś trzeba wziąć kasę, żeby zapłacić Jess,instruktorce umiejętności społecznych, która regularnie pracuje z Jacobem. 26 Na cichejulicy rozlega się warkot silnika. Wyglądam przezokno: na podjazd skręca zielony van. Zbiegam po schodachi śmigam przez kuchnię, dotylnychdrzwi. Nurkujęw krzaki i patrzę, wstrzymując oddech, jak pierwszy z samochoduwyskakuje chłopczyk wstroju dohokeja, potem jego siostra,a na końcu rodzice. Ojciec wyciąga z bagażnika torbę ze sprzętem i wszyscy wchodzą do domu, znikając mi z oczu. Wychodzę na ulicę, kładę deskę nachodniku i odjeżdżam,zostawiając za sobą domek zpiernika. Wiozę pod kurtką gręna Wii, którą zgarnąłem w ostatniej chwili -to jakaśzręcznościówka z Super Mario. Sercewalimi mocno, obijającsięo plastikowe pudełko. Nie mogę w nią graći tak naprawdę wcale niechcę. Więcdlaczego ją zabrałem? Bo nawet niezauważą, że jej nie ma. I tylko dlatego. Jak mogliby to zauważyć? Przecież mają takwiele.

JACOB To prawda, mam autyzm, ale nie potrafiłbym nikomu powiedzieć, jakiego dnia tygodnia wypadły trzydzieste drugieurodziny jego matki. Nie umiemobliczać logarytmów w pamięci. Kiedy widzę kawałek darni, nie powiem, że jest nanim sześćtysięcy czterysta czterdzieści sześć źdźbeł trawy. Ale jeśli ktośinteresuje się błyskawicami, łańcuchową reakcją polimerazy,słynnymi cytatami z filmów albo zauropodami z okresu dolnejkredy - może się ode mnie dowiedzieć, czego tylko zapragnie. Układ okresowy pierwiastków znam na pamięć - sam wszedłmi do głowy. Nauczyłem sięjęzyka średnioegipskiego w piśmie - bez niczyjej pomocy, z samych książek. Kiedy mojemumatematykowi popsuł się komputer, pomogłem mu go naprawić. Mogę rozmawiać bez końcao szczegółowych cechachlinii papilarnych w analizie daktyloskopijneji spierać się, czyta analiza to nauka czy teższtuka. (Na przykład: DNA bliźniątjednojajowychjest identyczne, tymczasem odciski ich palcówróżnią się minucjami -co prokurator wolałby dostać do rękijako dowody? Aleodchodzę od tematu). Posiadając takie talenty, mógłbym zostać gwiazdą imprez,gdyby nie dwa drobne szczegóły: a) nie piję alkoholu,b) niemam znajomych, którzy chcieliby mnie zaprosić na przyjęcie- zalkoholem czy bez. Mama wyjaśniła mi to w następującysposób: wyobraź sobie, że podchodzi do ciebie ktoś zupełnienieznajomy i świdrując cię wzrokiem, zaczyna opowiadać 28 o tym, że rozproszenie śladu krwi spowodowane przez przedmiot poruszającysię ze średnią prędkością, czyli 1,5-7,5 m/s,różni się odrozproszenia spowodowanego przez przedmiotporuszający się zdużą prędkością, czyli od śladu po strzalez broni palnej albo eksplozji ładunku wybuchowego. Albojeszcze gorzej: wyobraźsobie, że to ty mówisz to wszystko, alenie potrafisz zauważyć subtelnych znaków, które nieomylnieświadczą o tym, że twój rozmówca ma dość i rozpaczliwiepróbujeuciec,gdzie pieprzrośnie. Zespół Aspergera rozpoznano u mniejużdawno,jeszczezanim zyskał sobie masowy rozgłos i wszyscy zaczęli sięna niego powoływać, a zwłaszcza rodzice rozpuszczonychbachorów, próbujący wmówić każdemu, że mają w domumałego supergeniusza, anie zwykłą jednostkę aspołeczną. Szczerze mówiąc,to w mojej szkole większość ludzi wie, czymjest to zaburzenie, z którejś tam edycji programu "Zostańmodelką", gdzie wystartowaładziewczyna z zespołem Aspergera. Chyba myślą, że to moja krewna, tak częstomnie oniąpytają. Osobiście staram się unikać tego słowa. "Asperger". Tak mógłby się nazywać hamburger z mięsa ostatniej kategorii. Na przykład z osła. Mieszkam z mamą i z bratem imieniem Theo. Fakt,żepowstaliśmyz jednej puli genów, jest dla mnie nie do pojęcia, ponieważjesteśmy tak kompletnie różni,że bardziejjuż się nie da, w żaden sposób. Każdy z nas wyglądajaknegatyw drugiego: on ma włosy cienkiei tak jasne, że jużnawet nie blond, tylkoprawie srebrne, ja - ciemne itakiegęste, że muszę sięstrzyc co trzy tygodnie,bo inaczej robiąmi się kołtuny. (Prawdęmówiąc, strzygę się cotrzy tygodnie, bo trzyto porządna, bezpiecznaliczba, inaczej niżna przykład cztery, a poza tym niezniosę, żeby ktoś dotykałmoich włosów, jeśli nie będę wiedział z wyprzedzeniem,że to nastąpi). Theo zawsze się martwi, coo nim pomyślą, a ja nie, bowiem, co się o mnie myśli - to ten dziwnydzieciak, co zawsze stajeza blisko i nieumie się zamknąć. Theo słucha prawie wyłącznierapu, a mnie odrapu boli 29.

głowa. Jeździ na deskorolce tak, jakby zamiast stóp miałkółka - i to jest komplement, bo ja ledwie mogę iść i żućgumę jednocześnie. Domyślam się, że jest mu ciężko. Ja,kiedycoś nie idziezgodnie z planem albo kiedy zachodzinagła zmiana w ustalonymporządku dnia, natychmiast sięirytuję i czasami po prostu nie umiem nad sobą zapanować. Wpadam w szał jak Hulk: krzyczę, klnę,walę na oślep. Nigdynie uderzyłem Theo, ale zdarzało mi sięrzucić w niegoczymś - najbardziej pamiętnym z tych pocisków byłagitara,którą potem musiałem spłacaćprzez trzylata w rosnącychratach. Theo jest również tym, którywychodzi najbardziejposzkodowany zestarć z moją bezlitosną szczerością: SCENKA POGLĄDOWA NR 1: Theo wchodzi do kuchni. Dżinsy ma tak nisko, że majtki; wyłażą mu na wierzch,koszulkę za dużą o parę numerów,. a na szyi- łańcuch z jakimś dziwnym medalem. Theo: Elo. Ja: Joł, ziomek,może todo ciebie nie dociera, ale tu nie jest blokowisko, tylko zwyczajne przedmieście. Obchodzisz,dzisiaj Urodziny Rapu czy co? Zawsze powtarzam mamie: ja i Theo nie mamy ze sobą absolutnie nic wspólnego, ale ona upiera się, że kiedyś to sięzmieni. Chybajest choraumysłowo. Nie mam żadnych przyjaciół. Wyśmiewali sięze mnie jużw przedszkolu, kiedy zacząłem nosić okulary. Pani wybrałajednego zogólnie lubianych chłopaków i kazała muteż chodzićw okularach, żebym mógł nawiązaćz kimś bliższy kontakt, aleokazało się, że jego wcalenie interesuje, czy archeopteryksapowinno się klasyfikować jako prehistorycznego ptaka czydinozaura. Nie muszę chyba dodawać, że ta znajomość nieprzetrwała jednej doby. Jużdawno zdążyłem się przyzwyczaić,że rówieśnicy mnie przeganiają. W weekendy nikt do mnie 30 nie dzwoni. Poprostu nie łapięsygnałów społecznych, któredlainnych są oczywiste. Kiedy w trakcie rozmowy słyszęod kogoś:"Kurde, to już pierwsza? ", spoglądam na zegarekimówię, żetak, to już pierwsza,bo nie dociera do mnie, że onma dośći chce po prostu sięzmyć, tylko w grzeczny sposób. Tosamo chybaprzechodzą imigranci, kiedy już nauczą sięobcegojęzyka, aleza nicniemogą pojąć idiomów. (Bądźmy szczerzy: czyktoś taki może powiedzieć, że "chwyta cośw lot", nie wyobrażając sobie przy tym ptaka albo samolotu? ). Wszelkie interakcje społeczne - czy to będzieszkoła,kolacja wŚwiętoDziękczynienia czy kolejka do kina - są dlamnie jak nagła przeprowadzka na Litwę bez znajomości chociażby podstaw języka litewskiego. Kiedy ktośmnie zapyta,jakie mamplany na weekend, nie potrafięodpowiedziećnormalnie,jak na przykładTheo. Od razu utknę na etapieselekcji informacji, zastanawiając się, ile mam powiedzieći czyto nie będzie za dużo,aż ostatecznie, zamiast po koleiopisać, co zamierzam robić w najbliższej przyszłości, wyręczęsię słowami, którepowiedział ktoś inny. Spojrzęjak RobertDe Niro w "Taksówkarzu" i zapytam zaczepnie: "Do mniemówisz?

". Zresztą moje problemy zezrozumieniem tego,co do mnie mówią,nie ograniczają się bynajmniej do rówieśników. Kiedyś nauczycielka na zajęciach ze zdrowia i higienymusiała odebrać telefonw trakcie lekcji, a wychodząc z klasy,powiedziała: "Macie siedzieć cicho inawet nie oddychać". Normalne dzieciaki wogóle nie zwróciły na touwagi. Paruwzorowych uczniów posłusznie zakuwało przy swoich biurkach, nie wydając żadnych dźwięków. A ja? Siedziałem bezruchu, jak posąg, płuca paliły mnie żywym ogniem i małoco niezemdlałem. Miałem kiedyś przyjaciółkę. Nazywała sięAlexa i w siódmej klasie wyjechała doinnegomiasta. Postanowiłem wtedy, żeod tej pory będę traktował szkołę jak studium antropologiczne. Próbowałem interesować się tym, o czym rozmawiałynormalne dzieciaki, ale to były straszliwe nudy: 31.

SCENKA POGLĄDOWA NR 2 Koleżanka: Hej, Jacob, zobacz, jaką mam odjazdową MP3kę! Ja: Pewniezrobiły ją jakieś dzieci z Chin. Koleżanka: Chcesz łyka soku? Ja: Pijąc z jednego naczynia, można się zarazić mononukleozą. I tak samojest z całowaniem. Koleżanka: To może ja się przesiądę. Czy można mieć do mnie pretensję, że starałem się ożywiaćrozmowy z rówieśnikami, opowiadając im, na przykład, jakdoktor Henry Lee badał sprawę morderstwa Laci Peterson? W końcu dałem sobie spokój z pogawędkami na przyziemne tematy; rozmowa obracająca się wokół tego, kto z kimchodzi, byładla mnie tak samo nużąca jak katalogowaniegodowych rytuałów koczowniczych plemion z Papui-NowejGwinei. Mama czasem zarzuca mi, że wcale się nie staram,a ja wtedy odpowiadam, że przeciwnie, całyczas się staram,tylko wciąż mnie odtrącają. Tak naprawdę to nawet wcale niejest mi przykro. Po co mam się przyjaźnić z ludźmi, którzywyśmiewają się z takich jak ja? Wymienię terazkilka rzeczy,które sądla mnie absolutnienie do zniesienia. 1. Szelest zgniatanego papieru. Nie wiem dlaczego, ale czujęsięwtedy tak, jakby ktoś robił to samo z moimi wnętrznościami. 2. Głośnyhałas albomigoczące światła. 3.Zmiana planów. 4. Kiedyprzegapię odcinek "Pogromców zbrodni". Dziękicudowi, jakim jestlicencja telewizyjna, ten serial lecina USA Network codziennie o szesnastej trzydzieści. Znam na pamięćwszystkich sto czternaście odcinków,ale mimo to zawszemuszę obejrzeć kolejny, tak samo 32 jak chory na cukrzycę musi wziąć insulinę. Tocentralnypunkt każdego dnia wmoim życiu, zastrzyk,bez któregozaczynam się trząść. 5. Kiedy mama układa mi ubrania w szafie. Sam zawsze układam je koloramitęczy: czerwony, żółty, zielony, niebieski,indygo i fiolet, a kolory nie mogą się dotykać. Mama starasię, jakmoże, ale ostatniocałkiem zapomniała o indygo. 6. Kiedy poczęstuję kogoś swoim jedzeniem, zawsze potemmuszę odciąć tę część, która weszław kontaktz czyjąś śliną. Inaczej nie przełknę już ani kęsa. 7. Rozpuszczone włosy. Wkurzają mnie - dlategosam noszęsię krótko, jak żołnierz. 8. Kiedy dotyka mnie ktoś, kogo nie znam. 9.Jedzenie, na którym robisię kożuch, na przykład custard,czyli słodkisos z mleka ijajek. Oprócz tego -jedzenie, którepęka w ustach, jak chociażby groch. 10. Liczby parzyste. 11.Kiedy ktoś nazwie mnie debilem. Nie jestem debilem. 12. Kolor pomarańczowy. Ten kolor oznacza niebezpieczeństwo,a pozatym w języku angielskim nie masłowa, które rymujesię z orange, czyli pomarańczowy - to podejrzane. (Theopyta, dlaczego w takim razie kolor srebrnytak na mnie niedziała,skoro z silver też nic się nie rymuje, ale nawet niechcemi się odpowiadać). Mam osiemnaście lat i dużą część życia poświęciłemopanowaniu sztuki przetrwania w świecie, któryod czasudo czasubywa pomarańczowy, chaotyczny i zdecydowanie zbyt hałaśliwy. Przykład: na przerwach pomiędzylekcjami noszęsłuchawki.