Dla Caron
„Nieważne, kto zaczyna grę, ważne, kto ją kończy”.
John Wooden
===LUIgTCVLIA5tAm9PeEF1Q3RUJVAxVDlLIlERdht6E39RMl0w
GARŚĆ SEKRETÓW
Czy zrobiłaś kiedyś coś tak zawstydzającego, tak szokującego, tak bardzo nie w
twoim stylu, że miałaś ochotę zapaść się pod ziemię? Może przez całe lato
ukrywałaś się w swoim pokoju, zbyt zażenowana, żeby pokazać się ludziom na oczy.
Może ubłagałaś rodziców, żeby pozwolili ci się przenieść do innej szkoły. A oni
może nawet nie poznali twojego sekretu, bo przed nimi też go ukryłaś. Bałaś się, że
tylko na ciebie spojrzą i od razu się zorientują, że coś przeskrobałaś.
Pewna śliczna dziewczyna z Rosewood przez dziewięć długich miesięcy
skrywała w sobie sekret. Uciekła od wszystkich i wszystkiego – poza swoimi trzema
najlepszymi przyjaciółkami. A kiedy sprawa się skończyła, przysięgły, że nikomu
nie zdradzą tajemnicy.
Ale Rosewood to Rosewood. Tutaj najlepiej w ogóle nie mieć żadnych
sekretów...
Tamto lato w Rosewood w stanie Pensylwania, malowniczym, zamożnym
miasteczku oddalonym dwadzieścia kilometrów od centrum Filadelfii, było jednym
z najgorętszych w historii. Żeby uciec przed upałem, mieszkańcy chodzili na basen
przy klubie golfowym, ustawiali się w kolejce do miejscowej lodziarni U Rity po
dużą porcję lodów truskawkowych albo wskakiwali nago do sadzawki przy wytwórni
organicznego sera państwa Pecków, choć od dziesięcioleci w mieście krążyła
pogłoska, że znaleziono tam kiedyś zwłoki. Ale w trzecim tygodniu sierpnia pogoda
nagle się zmieniła. W gazetach pisano o „mrozie nocy letniej”, bo kilka nocy z rzędu
temperatura spadła niemal do zera. Chłopcy wkładali bluzy z kapturem, a
dziewczyny nowiutkie dżinsy od Joe, kupione z myślą o nowym roku szkolnym, i
puchowe bezrękawniki. W ciągu jednej nocy na kilku drzewach pojawiły się nawet
czerwone i złote liście. Wydawało się, że lato nagle odeszło.
W chłodną czwartkową noc zdezelowane subaru przejechało ciemną ulicą w
Wessex, mieście położonym niedaleko od Rosewood. Jarzący się na zielono zegar na
desce rozdzielczej pokazywał godzinę pierwszą dwadzieścia sześć, ale żadna z
czterech siedzących w samochodzie dziewczyn nie spała. Właściwie było ich pięć.
Emily Fields i jej najlepsze przyjaciółki, czyli Aria Montgomery, Spencer Hastings i
Hanna Marin, oraz... malutkie, bezimienne dziecko, które tego dnia urodziła Emily.
Mijały kolejne domy, wypatrując numerów na skrzynkach pocztowych. Kiedy
dotarły do numeru dwieście cztery, Emily się wyprostowała.
– Zatrzymaj się! – Próbowała przekrzyczeć płaczące dziecko. – To tutaj.
Aria ubrana w sweter marki Fair Isle kupiony w zeszłym miesiącu w czasie
wakacji na Islandii – o których nawet nie chciała myśleć – zatrzymała samochód
przy krawężniku.
– Na pewno?
Spojrzała na skromny biały dom. Nad podjazdem wisiała tablica do gry w
koszykówkę, w ogrodzie rosła wierzba płacząca, a pod oknem widać było rabatki
pełne kolorowych kwiatów.
– Widziałam ten adres na formularzu adopcyjnym chyba tysiąc razy. – Emily
dotknęła szyby. – Ship Lane dwieście cztery. Właśnie tutaj mieszkają.
Silnik zamilkł. Nawet dziecko przestało płakać. Hanna spojrzała na niemowlę
leżące obok niej na tylnym siedzeniu. Miało wydatne, idealnie ukształtowane,
różowe usteczka. Spencer też spojrzała na dziecko z wyraźnym zakłopotaniem.
Oczywiście, wszystkie jednocześnie pomyślały o tym samym: jak to się mogło
przydarzyć grzecznej i posłusznej Emily Fields? Przyjaźniły się z nią od szóstej
klasy – od kiedy Alison DiLaurentis, najpopularniejsza dziewczyna w Rosewood
Day, prywatnej szkole, do której wszystkie chodziły, zaprosiła je do swojej świty.
Emily nienawidziła obgadywać innych, nigdy nie zainicjowała żadnej kłótni i wolała
obszerne podkoszulki od obcisłych spódniczek. Wolała też dziewczyny niż
chłopców. Takie dziewczyny jak Emily nie zachodzą w ciążę.
Wszyscy myśleli, że Emily bierze udział w szkole letniej na Uniwersytecie
Temple, tak samo jak Spencer, która spędzała lato na Uniwersytecie Pensylwanii.
Ale nagle Emily wyjawiła przyjaciółkom prawdę. Ukrywała się w pokoju w
akademiku u siostry w Filadelfii, bo była w ciąży. Aria, Spencer i Hanna
zareagowały na tę wiadomość w taki sam sposób: zszokowane, nie mogły wydobyć z
siebie ani słowa. „Od jak dawna o tym wiesz?”, pytały. „Zrobiłam test ciążowy po
powrocie z Jamajki”, odpowiadała Emily. Ojcem dziecka był Isaac, chłopak, z
którym chodziła zimą.
– Na pewno właśnie tego chcesz? – zapytała cicho Spencer.
Kątem oka dostrzegła jakiś błysk w oknie i nerwowo się odwróciła. Ale kiedy
spojrzała na stojący naprzeciwko równie skromny dom z cegły, nikogo w nim nie
zauważyła.
– A jaki mam wybór? – Emily obracała wokół nadgarstka plastikową opaskę ze
szpitala Jeffersona.
Personel nawet nie wiedział, że wyszła. Lekarze chcieli zatrzymać ją na jeszcze
jeden dzień, żeby mieć pod kontrolą szew po cesarce. Ale gdyby została w szpitalu
choćby kilka minut dłużej, jej plan by się nie powiódł. Nie chciała oddać dziecka
Gayle, bogatej kobiecie, która zapłaciła fortunę za jej niemowlę. Emily powiedziała
jej, że termin cesarskiego cięcia przesunął się o dwa dni. Potem ubłagała
przyjaciółki, żeby pomogły jej wymknąć się ze szpitala wkrótce po urodzeniu
dziecka. Każda z nich odegrała jakąś rolę w tej akcji. Hanna oddała Gayle pieniądze.
Spencer odwróciła uwagę pielęgniarek, żeby Emily mogła na chwiejnych nogach
przemknąć się do wyjścia. Aria prowadziła samochód i nawet znalazła na
wyprzedaży fotelik samochodowy dla niemowląt. Plan się powiódł. Uciekły, a Gayle
o niczym się nie dowiedziała i nie zabrała dziecka.
Nagle odezwał się telefon Emily, przerywając pełną napięcia ciszę panującą w
samochodzie. Emily wyciągnęła go z plastikowej torby z supermarketu, do której
pielęgniarki włożyły jej ubranie, i spojrzała na ekran. Dzwoniła Gayle.
Emily skrzywiła się tylko i odrzuciła rozmowę. Telefon ucichł na chwilę, a
potem znowu zadzwonił. Gayle nie dawała za wygraną.
Hanna z niepokojem spojrzała na telefon.
– Może powinnaś odebrać?
– I co mam jej powiedzieć? – Emily ponownie odrzuciła rozmowę. –
Przepraszam, Gayle, ale nie oddam ci mojego dziecka, bo uważam cię za wariatkę?
– Ale to chyba nielegalne? – Hanna rozejrzała się po ulicy. Jak okiem sięgnąć nie
było widać żadnego samochodu, lecz ona i tak miała nerwy napięte jak struny. – A
jeśli Gayle na ciebie doniesie?
– Za co? – zapytała Emily. – Ona też popełniła przestępstwo. Jak na mnie
doniesie, sama wpadnie.
Hanna przygryzła kciuk.
– Ale jak policja się o tym dowie, to mogą zacząć nas wypytywać o inne sprawy.
Na przykład... o Jamajkę – powiedziała.
W samochodzie czuło się narastające napięcie. Choć dziewczyny nie mogły
przestać myśleć o Jamajce, przyrzekły sobie, że już nigdy o tym nie wspomną.
Wyjazd miał im pomóc zapomnieć o Prawdziwej Ali, diabolicznej psychopatce,
która zabiła swoją siostrę bliźniaczkę Courtney, czyli tę Ali, którą wszystkie znały i
kochały. W zeszłym roku Prawdziwa Ali wróciła do Rosewood i próbowała udawać
dawną przyjaciółkę dziewczyn, ale jak się potem okazało, to ona była nowym A. i
dręczyła dziewczyny strasznymi SMS-ami. To ona zabiła Iana Thomasa,
największego przystojniaka w Rosewood, głównego podejrzanego w czasie
pierwszej rozprawy dotyczącej śmierci Ali, a także Jennę Cavanaugh, którą
dziewczyny razem z Ich Ali oślepiły w szóstej klasie. Szatański plan Prawdziwej Ali
miał doprowadzić do śmierci całej czwórki. Zawiozła je do letniego domu swoich
rodziców w górach Pocono, zamknęła w jednym z pokoi i wznieciła pożar. Ale jej
plan się nie powiódł. Dziewczyny uciekły, a Prawdziwa Ali została uwięziona w
domu, który wyleciał w powietrze. Choć jej szczątków nigdy nie znaleziono,
wszyscy byli pewni, że Ali nie żyje.
Ale czy na pewno?
Wycieczka na Jamajkę miała otworzyć nowy rozdział w życiu dziewczyn i dać
im szansę na odnowienie przyjaźni. Kiedy dotarły na miejsce, spotkały nieznajomą o
imieniu Tabitha, która do złudzenia przypominała Prawdziwą Ali. Mówiła o
sprawach, o których wiedziała tylko Ali. Nawet w najdrobniejszych gestach ją
przypominała. Dziewczyny doszły do wniosku, że to była Prawdziwa Ali. Może
udało się jej uciec z pożaru. Może przyjechała na Jamajkę, żeby doprowadzić do
końca swój plan i zabić swoje przeciwniczki.
Mogły zrobić tylko jedno: powstrzymać ją, zanim dokona zemsty. Kiedy
Prawdziwa Ali chciała zrzucić Hannę z tarasu na dachu hotelu, Aria ruszyła
przyjaciółce na pomoc i wypchnęła Ali przez balustradę. Nim dziewczyny zdążyły
zejść na plażę, ciało okaleczone w wyniku upadku już zniknęło. Najprawdopodobniej
przypływ zabrał zwłoki. Dziewczyny czuły jednocześnie ulgę, że Ali odeszła na
zawsze, i przerażenie, że kogoś zabiły.
– Nikt się nie dowie o Jamajce – warknęła Spencer. – Ciało Ali zniknęło.
Ponownie odezwał się telefon Emily. Gayle. Telefon zapikał. Na ekranie
pojawiła się informacja, że Emily ma sześć nowych wiadomości głosowych.
– Może powinnaś je odsłuchać – wyszeptała Hanna.
Emily pokręciła głową. Trzęsły się jej ręce.
– Włącz zestaw głośnomówiący – zaproponowała Aria. – Posłuchamy razem.
Przygryzając dolną wargę, Emily posłuchała Arii i odtworzyła pierwszą
wiadomość.
„Heather, tu Gayle – z głośnika rozległ się przenikliwy głos. – Od kilku dni nie
odbierasz telefonów ode mnie. Zaczynam się martwić. Nie urodziłaś dziecka
wcześniej? Były jakieś komplikacje? Zadzwonię do szpitala, żeby się upewnić”.
– Kto to jest Heather? – wyszeptała nerwowo Spencer.
– To moje fałszywe imię. Przez całe lato się nim posługiwałam – wyjaśniła
Emily. – Nawet w pracy zarejestrowałam się, używając fałszywego dowodu
osobistego, który kupiłam na South Street. Nie chciałam, żeby ktoś się zorientował,
że przyjaźniłam się z Alison DiLaurentis. Ktoś mógłby poinformować prasę, że
jestem w ciąży, i wtedy rodzice by się o tym dowiedzieli. – Emily wpatrywała się w
ekran telefonu. – O Boże, ona chyba wkurzyła się nie na żarty.
Po chwili odsłuchały drugą wiadomość od Gayle.
„Heather, to znowu ja, Gayle. Dzwoniłam do szpitala Jeffersona, to tam miałaś
mieć cesarkę, prawda? Żadna pielęgniarka nie chce mi udzielić informacji. Czy
możesz, do cholery, odebrać i powiedzieć, gdzie jesteś?”
Przy trzeciej i czwartej wiadomości w głosie Gayle słychać było narastającą
wściekłość i frustrację.
„Przyjechałam do szpitala Jeffersona – mówiła Gayle w piątej wiadomości. –
Właśnie rozmawiałam z salową. Na porodówce nie ma dziewczyny o imieniu
Heather, ale opisałam im ciebie i powiedziano mi, że nadal jesteś w szpitalu.
Dlaczego nie oddzwoniłaś? Gdzie, do cholery, jest dziecko?”
– Dam sobie rękę uciąć, że przekupiła salową – wyszeptała Emily. – A ja, głupia,
myślałam, że jeśli zarejestruję się pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, Gayle
nie trafi na mój ślad.
Wiele ryzykowała, podając w szpitalu swoje prawdziwe dane. Choć wpisała do
formularza swój filadelfijski adres, a za pobyt w szpitalu chciała zapłacić
pieniędzmi, które zarobiła jako opiekunka do dzieci, to rodzice w każdej chwili
mogli zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się, że Emily tu leży. Gayle jednak znała
tylko fałszywe imię Emily, więc było mało prawdopodobne, że wytropi ją pod
prawdziwym nazwiskiem.
W szóstej wiadomości Gayle nie miała już żadnych złudzeń.
„To przekręt, tak!? – wrzeszczała w słuchawce. – Urodziłaś i uciekłaś, tak!?
Więc taki miałaś plan, ty suko!? Od początku chciałaś mnie naciągnąć? Wydaje ci
się, że mogę byle komu dać pięćdziesiąt tysięcy dolarów? Masz mnie za idiotkę?
Znajdę cię. Dorwę ciebie i to dziecko, a wtedy pożałujesz”.
– Nieźle – wyszeptała Aria.
– O Boże. – Emily zamknęła klapkę telefonu. – Nie powinnam była jej niczego
obiecywać. Oddałam pieniądze, ale nie powinnam była ich w ogóle od niej brać. To
wariatka. Teraz rozumiecie, czemu to robię?
– Oczywiście – przytaknęła cicho Aria.
Niemowlę zaczęło kwilić. Emily pogłaskała je po maleńkiej główce, a potem
zebrała się w sobie, otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Na zewnątrz panował
przeraźliwy ziąb.
– Zróbmy to.
– Em, nie. – Aria otworzyła drzwi i chwyciła za rękę Emily, która oparła się o
samochód, kuląc się z bólu. – Lekarz zabronił ci się przemęczać, pamiętasz?
– Muszę zanieść dziecko Bakerom. – Emily drżącą ręką pokazała na dom.
Aria zamarła. W oddali rozległ się klakson samochodu. Wydawało się jej, że
prócz warkotu rozpędzonego samochodu słyszy przez chwilę przenikliwy chichot.
– Dobrze – zgodziła się Aria. – Ale ja ją zaniosę.
Podniosła fotelik z dzieckiem z tylnego siedzenia. Gdy poczuła zapach pudru,
ścisnęło ją w gardle. Meredith, obecna partnerka ojca Arii, Byrona, niedawno
urodziła dziecko, a Aria kochała Lolę z całego serca. Wiedziała, że pokocha również
dziecko Emily, jeśli tylko za długo będzie na nie patrzeć.
Telefon Emily znowu zadzwonił, a na ekranie pojawił się numer Gayle. Emily
wrzuciła telefon do torby.
– Chodźmy.
Aria uniosła fotelik wyżej i obie przyjaciółki na chwiejnych nogach ruszyły w
stronę domu. Ich buty zamokły od rosy. W ostatniej chwili ominęły zraszacz
wystający z trawy. Kiedy weszły na ganek, zauważyły uroczy drewniany fotel bujany
i ceramiczną miskę z wizerunkiem psa i napisem: „WITAMY WSZYSTKIE
GOLDEN RETRIEVERY”.
– Och. – Aria pokazała na miskę. – Golden retrievery to takie piękne psy.
– Podobno ci ludzie mają dwa szczeniaki. – Emily trząsł się głos. – Zawsze
chciałam takiego psa.
Aria widziała, że w ułamku sekundy na twarzy jej przyjaciółki odmalowało się
tysiąc emocji. Wyciągnęła rękę i ścisnęła ramię Emily.
– Wszystko w porządku? – Chciała tyle powiedzieć, ale brakowało jej słów.
Twarz Emily skamieniała.
– Oczywiście – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Wzięła głęboki oddech, zabrała fotelik od Arii i postawiła go na ganku.
Niemowlę pisnęło. Emily spojrzała przez ramię na ulicę. Subaru Arii stało przy
krawężniku. Za żywopłotem poruszył się jakiś cień. Przez ułamek sekundy Emily
wydawało się, że to jakiś człowiek, ale potem jej oczy zaszły mgłą. Nadal odczuwała
oddziaływanie potężnej dawki leków.
Choć rana po cesarskim cięciu ogromnie ją bolała, Emily schyliła się, włożyła do
fotelika kopię świadectwa urodzenia dziecka i list, który napisała tuż przed pójściem
do szpitala. Miała nadzieję, że list wszystko wyjaśni. I że Bakerowie zrozumieją ją i
pokochają jej dziecko z całego serca. Pocałowała niemowlę w czoło i musnęła jego
aksamitnie miękki policzek. „Tak będzie lepiej – podpowiadał jej głos w głowie. –
Dobrze o tym wiesz”.
Emily nacisnęła dzwonek. Po kilku sekundach w korytarzu zapaliło się światło.
Rozległy się kroki dwóch osób. Aria chwyciła Emily za rękę i razem pobiegły z
powrotem do samochodu. Drzwi otworzyły się, gdy zapinały pasy. Ktoś stanął w
drzwiach. Najpierw się rozejrzał, a potem spojrzał w dół, na podrzucony fotelik... i
na dziecko.
– Jedź – warknęła Emily.
Aria ruszyła. Otaczała je nieprzenikniona ciemność. Za pierwszym zakrętem
Aria spojrzała na Emily we wstecznym lusterku.
– Już dobrze.
Hanna położyła dłoń na ramieniu Emily. Spencer odwróciła się i ścisnęła ją za
kolano. Emily zgięła się wpół i zaczęła płakać, najpierw cicho, a potem coraz
bardziej spazmatycznie. Na ten widok każdej z dziewczyn krajało się serce, nie
potrafiły wydobyć z siebie ani słowa. Teraz musiały dodać kolejny sekret do i tak za
długiej listy swoich tajemnic. Nie mogły nikomu powiedzieć o tym, co się stało na
Jamajce, o aresztowaniu Spencer za posiadanie narkotyków, o tym, co przydarzyło
się Arii na Islandii, ani o wypadku samochodowym Hanny, który miał miejsce w
lecie. Jedno było pewne – pozbyły się A. Zrobiły kilka strasznych rzeczy, ale
przynajmniej teraz nikt się o nich nie dowie.
Chyba jednak ich radość była przedwczesna. Po tym, co się stało, powinny
bardziej ufać swoim przeczuciom i poważnie traktować ten prześladujący je chichot
i migające tu i ówdzie cienie. Przecież tamtej nocy ktoś miał je na oku. Obserwował
je. Śledził. Knuł kolejną intrygę.
I ten ktoś tylko czekał na okazję, żeby wykorzystać przeciwko nim wszystko,
czego się dowiedział.
1
ZNOWU RAZEM. ZNOWU SZCZĘŚLIWI
Był chłodny wieczór na początku marca. Aria siedziała przy mahoniowym stole
w jadalni w domu swojego chłopaka Noela Kahna. Uśmiechnęła się, kiedy Patrice,
prywatny kucharz państwa Kahnów, podał jej talerz ravioli polanych oliwą truflową.
Obok niej siedział Noel, a miejsca naprzeciwko zajmowali jego rodzice, odganiając
od stołu trzy pudle, Reginalda, Bustera i Oprah, które zgarniały złote medale na
wystawach psów. Noel wybrał imię Oprah, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Miał
wtedy bzika na punkcie programu Oprah Winfrey.
– Jak miło znowu cię widzieć, Ario. – Bardzo elegancka pani Kahn spojrzała na
nią ciepło swymi błękitnymi oczami otoczonymi siateczką zmarszczek i posłała jej
przyjazny uśmiech. Na palcach miała diamenty warte kilka milionów dolarów.
Rodzice Noela wrócili do domu tuż przed kolacją. – Ostatnio rzadko u nas bywałaś.
– Ja też się cieszę, że państwa widzę – odparła Aria.
Noel uścisnął jej dłoń.
– I ja się cieszę. – Pocałował ją w policzek.
Aria poczuła na plecach milion igiełek. Od zawsze wydawało się jej, że Noel
Kahn, członek drużyny lacrosse, dumny posiadacz range rovera i członek szkolnej
arystokracji, to chłopak zupełnie nie w jej typie. On jednak powoli przekonał ją do
siebie. Chodzili z sobą od roku, ale kilka tygodni wcześniej ich związek zatrząsł się
w posadach.
Od kiedy do siebie wrócili, próbowali nadrobić stracony czas. W poniedziałek
wieczorem pojechali na mecz hokeja, w którym grała drużyna Philadelphia Flyers.
Arii tak się spodobało kibicowanie, że wiwatowała z całym tłumem za każdym
razem, kiedy drużyna z Filadelfii zdobyła punkt. We wtorek poszli na awangardowy
francuski film, który Noel określił jako „skłaniający do myślenia”. Aria dobrze
wiedziała, że Noel chciał być miły, choć na filmie przysypiał z nudów. W środę,
czwartek i piątek spędzili dużo czasu w domu Noela, wylegując się na kanapie i
oglądając Zagubionych na DVD, po długim spacerze po śniegu. Wybrali się na ten
spacer w rakietach śnieżnych, bo poprzedniej nocy szalała śnieżyca.
Patrice znów się pojawił i podał sałatki, a państwo Kahnowie unieśli w górę
kieliszki.
– Za mojego przystojnego męża – powiedziała pani Kahn.
– Za najpiękniejszą kobietę na świecie – zrewanżował się pan Kahn.
Noel zrobił taki gest, jakby zaraz miał zwymiotować, ale Aria patrzyła na jego
rodziców z rozczuleniem. Przez ten rok, kiedy chodziła z Noelem, poznała państwa
Kahnów dość dobrze i wydawali się jej parą, która świetnie się z sobą dogadywała i
nadal planowała dla siebie niespodzianki walentynkowe. Rodzice Arii nigdy się tak
nie zachowywali i pewnie dlatego wzięli rozwód. Wczoraj Aria powiedziała
Noelowi, że tak kochający się rodzice to wielki skarb. A on przyznał, że to prawda.
Faceci bywają czasem mało przenikliwi, ale Aria na szczęście miała chłopaka, który
potrafił odróżnić dobry związek od złego.
Pani Kahn napiła się wina.
– Co u ciebie, Ario? Kibicujesz tacie Hanny w jego staraniach o fotel senatora?
– Oczywiście. – Aria nabiła ravioli na widelec. – Hanna fantastycznie wypadła w
telewizyjnych spotach wyborczych.
Faktycznie, Aria z ulgą oglądała w telewizji Hannę, która dla odmiany
występowała we własnej osobie, a nie jako postać w Ślicznej zabójczyni. Taki tytuł
nosił fabularyzowany dokument opowiadający o tym, jak Prawdziwa Ali nękała
swoje cztery przyjaciółki. Arii wydawało się, że ten film emitują każdego dnia.
– W przyszły weekend odbędzie się wielkie przyjęcie połączone ze zbiórką
funduszy na kampanię pana Marina – powiedział Noel między jednym a drugim
kęsem.
– Tak, tak, też się tam wybieramy – powiedziała pani Kahn.
Pan Kahn się skrzywił.
– Ja niestety nie mogę. Musisz iść sama.
– Dlaczego? – zdziwiła się pani Kahn.
– Muszę jechać do Filadelfii na służbową kolację. – Pan Kahn nagle
zainteresował się swoim telefonem komórkowym leżącym koło talerza. – Założę się,
że nie możecie się doczekać rejsu – dodał, zmieniając temat. – Mama już mi o tym
opowiadała, Noel.
– O tak, to będzie fantastyczna wyprawa – powiedział entuzjastycznie Noel.
Za kilka tygodni większość czwartoklasistów z Rosewood wybierała się na rejs
na kilka tropikalnych wysp. Była to po części zwykła wycieczka, a po części
wyprawa naukowa. Aria bardzo się cieszyła, że jadą razem z Noelem. Miała zamiar
opalać się obok niego godzinami i wiedziała, że będzie w siódmym niebie.
Drzwi frontowe zaskrzypiały i w korytarzu rozległy się kroki.
– Halo!? – zawołał znajomy głos z wyraźnym obcym akcentem.
– Klaudia! – Pani Kahn podniosła się z krzesła. – Tu jesteśmy!
Do jadalni weszła Klaudia, Finka, która przyjechała na szkolną wymianę. Jak
zwykle miała na sobie obcisłą i bardzo krótką wełnianą sukienkę, która uwydatniała
jej wielkie piersi i wąską talię. Botki do kolan podkreślały długie, szczupłe nogi.
Jasne, prawie białe włosy spadały jej na ramiona. Wydęła lekko swoje ponętne,
pomalowane malinowym błyszczykiem usta.
– Hej, Noel! – Klaudia pomachała koniuszkami palców. Potem spojrzała na Arię
i uśmiech natychmiast zniknął jej z twarzy. – Och, to ty.
– Cześć – rzuciła krótko Aria.
– Może zjesz z nami kolację? – zapytała pani Kahn. – Same pyszności!
Klaudia zadarła nos.
– Ja już jeść – odparła, udając, że słabo sobie radzi z angielskim. Aria słyszała,
jak Klaudia mówiła perfekcyjnie po angielsku, lecz udawała niewinną i bezradną
cudzoziemkę, bo dzięki temu wiele uchodziło jej na sucho. – Jeść z Naomi i Riley. –
Odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Noel ze zniecierpliwieniem spojrzał na
rodziców.
– Co ona tu jeszcze robi? Obiecaliście, że zadzwonicie do szkoły i odeślecie ją z
powrotem do domu!
Pani Kahn cmoknęła.
– Nadal masz jej za złe, że pożyczyła twoją kurtkę?
– Nie pożyczyła jej – Noel podniósł głos – tylko ukradła.
– Ciii. – Pani Kahn spojrzała na sufit. – Jeszcze cię usłyszy.
Aria utkwiła wzrok w talerzu, ale w głębi duszy triumfowała. Jeszcze niedawno
była pewna, że Noel chciał się przespać z Klaudią. Zresztą, kto by nie chciał?
Klaudia wyglądała jak dziewczyna z reklamy, a poza tym genialnie manipulowała
ludźmi. Co gorsza, Noel nie uwierzył Arii, gdy ta powiedziała, że Klaudia jest
wariatką. On uważał ją za słodką i bezradną uczennicę ze szkolnej wymiany,
dziewczynę, którą należało niańczyć i chronić przed Wielką, Złą Ameryką. Aria
czuła ogromną satysfakcję, kiedy w zeszłym tygodniu Noel przyszedł do niej i
oświadczył, że Klaudia to na pewno nie dziewczyna dla niego. Uważał ją za wariatkę
i robił, co w jego mocy, żeby tylko odesłać ją z powrotem do Finlandii.
Pani Kahn zmarszczyła brwi.
– Klaudia to nasz gość. Nie możemy jej tak po prostu stąd wykopać.
Noel spuścił głowę.
– Bierzesz jej stronę?
– Spróbuj jakoś się z nią dogadać. Jej wizyta u nas to wspaniałe doświadczenie
kulturowe.
– Skoro tak twierdzisz... – Noel odłożył widelec. – Wiecie co? Straciłem apetyt.
– Noel – obruszyła się pani Kahn, ale on już stał w drzwiach.
Aria też podniosła się z miejsca.
– Dziękuję za kolację – powiedziała wyraźnie skrępowana.
Chciała odnieść swój talerz do kuchni, ale Patrice, czekający usłużnie w kącie,
wyjął jej go z rąk i odpędził ją gestem.
Aria poszła za Noelem na górę, na drugie piętro, do salonu, w którym stał
olbrzymi plazmowy telewizor i pięć konsolet do gier wideo. Noel wyjął dwie puszki
sprite’a z małej lodówki w rogu, usiadł na kanapie i zaczął nerwowo przerzucać
kanały telewizyjne.
– Wszystko w porządku? – zapytała Aria.
– To niebywałe, oni mnie w ogóle nie słuchają. – Noel pokazał kciukiem w
kierunku pokoju Klaudii na końcu korytarza.
Arii cisnęło się na usta, że jeszcze nie tak dawno on nie chciał jej słuchać, gdy
przestrzegała go przed Klaudią, ale uznała, że to chyba nie najlepszy moment na
wypominanie.
– Przecież ona wróci do Finlandii już za kilka miesięcy, prawda? Spróbuj ją po
prostu ignorować. Poza tym ona teraz z kimś się spotyka, więc może da ci spokój.
– Chodzi ci o pana Fitza? – Noel uniósł brew. – Nie masz nic przeciwko temu?
Aria usiadła na kanapie i spojrzała przez okno na domek gościnny stojący na
tyłach posiadłości Kahnów. W zeszłym tygodniu, zanim jeszcze wróciła do Noela,
Ezra Fitz, nauczyciel i chłopak Arii, przyjechał z Nowego Jorku do Rosewood, w
nadziei że ją odzyska. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania Arii, która
pod nieobecność Ezry często fantazjowała na jego temat. Ale nagle czar prysł.
Okazało się, że Ezra w niczym nie przypomina faceta z jej wspomnień, że jest
zaborczy i zakompleksiony. Kiedy Aria nie zaspokoiła jego chorych ambicji, on
zainteresował się Klaudią. W zeszłym tygodniu Aria nakryła ich, gdy całowali się w
szatni w czasie bankietu po premierze szkolnego przedstawienia Makbeta. Od tego
czasu Klaudia rozgłaszała wszem wobec, że chodzi z Ezrą na fantastyczne randki w
Rosewood i że razem szukają mieszkania w Nowym Jorku.
– Mam gdzieś ich romans – powiedziała Aria i tak naprawdę czuła. – Teraz
jestem z tobą.
Noel odłożył pilota i przytulił Arię. Pocałowali się. Noel głaskał jej twarz, a
potem dotknął karku i ramion. Jego palce wsunęły się pod ramiączko stanika, a Aria
wiedziała, że Noel ma ochotę na coś więcej. Nieznacznie się od niego odsunęła.
– Nie możemy. Twoi rodzice siedzą na dole.
Noel jęknął.
– No i co z tego?
– Zboczeniec.
Uderzyła go żartobliwie, choć też miała chęć na więcej. W ich relacji zmieniło
się jeszcze jedno. Po tym, jak do siebie wrócili, po raz pierwszy przespali się z sobą.
To się zdarzyło kilka dni temu, w pokoju Noela, w deszczowe popołudnie, i było
dokładnie tak, jak Aria sobie wymarzyła – łagodnie, delikatnie i cudownie. Szeptali
sobie do ucha, jak bardzo się kochają, a potem Noel powiedział, że ta chwila była dla
niego wyjątkowa. Aria cieszyła się, że czekali z tym aż tak długo. Zrobili to z
właściwego powodu – z miłości.
Noel oparł się na łokciach i badawczo przyglądał się Arii.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek stanął między nami. Ani Klaudia, ani Ezra. Nikt.
– Umowa stoi. – Aria pogłaskała Noela po ramieniu.
– Mówię serio. – Noel podniósł się i popatrzył jej prosto w oczy. – Chcę,
żebyśmy byli z sobą zupełnie szczerzy. Żadnych tajemnic. To dzięki temu moi
rodzice wciąż są razem. Niczego przed sobą nie ukrywają. Weźmy z nich przykład.
Aria zamrugała. Ciekawe, jak zareagowałby, gdyby opowiedziała mu, co zrobiła
zeszłego lata na Islandii? Albo gdyby się dowiedział, że razem z przyjaciółkami
zepchnęła z tarasu na dachu hotelu na Jamajce dziewczynę, którą omyłkowo wzięły
za Prawdziwą Ali? I że potem się okazało, że to niewinna osoba o nazwisku Tabitha
Clark? Co by powiedział na wieść o tym, że A. znowu przysyła Arii i jej
przyjaciółkom SMS-y, grożąc im, że wyjawi ich najmroczniejsze sekrety?
Kto mógł tym razem ukrywać się pod pseudonimem A.? Do niedawna za główną
podejrzaną uważały Kelsey Pierce, byłą przyjaciółkę Spencer. W czasie wiosennych
ferii była na Jamajce, a w wyniku intrygi Spencer trafiła do poprawczaka za
posiadanie narkotyków. Ale kiedy dziewczyny odwiedziły Kelsey w szpitalu
psychiatrycznym Zacisze Addison-Stevens, ona wyznała, że nic nie wiedziała ani o
Tabicie, ani o A.
Wtedy też zauważyły tabliczkę na ławce w ogrodzie szpitalnym. Widniał na niej
napis: „TABITHA CLARK” oraz daty pobytu Tabithy w Zaciszu. W tym samym
czasie przebywała tam Prawdziwa Ali, co mogło oznaczać, że też poznała Tabithę.
– Hej, Ario. – Noel patrzył na nią podejrzliwie. – Odpłynęłaś? Wszystko w
porządku?
– Oczywiście – skłamała Aria. – Ja... po prostu nie mogę się nadziwić, jaki jesteś
fantastyczny. I też chcę być z tobą zupełnie szczera.
Noel uśmiechnął się z ulgą. Podniósł w górę puszkę sprite’a.
– Świetnie. Koniec z tajemnicami?
– Koniec z tajemnicami. – Aria też podniosła swojego sprite’a. Stuknęli się
puszkami, tak jak państwo Kahn kieliszkami w czasie kolacji. – Od teraz.
No dobra, „od teraz” oznaczało, że Aria musi oszukiwać Noela. Ale wszystkie
okropne przestępstwa, które popełniła, należały do przeszłości i tak już powinno
zostać, na zawsze.
===LUIgTCVLIA5tAm9PeEF1Q3RUJVAxVDlLIlERdht6E39RMl0w
2
NOWE WYZWANIE DLA SPENCER
Tego wieczoru szczupła kelnerka w obcisłych czarnych spodniach podała
Spencer Hastings i jej rodzinie cztery rodzaje ciasta na srebrnej tacy.
– Bardzo proszę, tarta czekoladowa z polewą kawową, biszkopt waniliowy z
maślanym kremem cytrynowym, tort czekoladowy z likierem Frangelico i ciasto
marchewkowe – powiedziała i postawiła tacę na środku stolika.
– Wygląda przepysznie. – Mama Spencer chwyciła widelec.
– Czy mam się liczyć z tym, że moja narzeczona przybierze na wadze? –
zażartował pan Pennythistle, przyszły mąż pani Hastings.
Rozległ się kurtuazyjny śmiech. Spencer ścisnęła swój srebrny widelec i
uśmiechnęła się sztywno, choć uważała takie żarty za szczyt żenady. Razem z
mamą, siostrą Melissą, jej chłopakiem Darrenem Wildenem, panem Pennythistle’em
i jego córką Amelią siedziała w restauracji Pod Kogutem. Pani Hastings i pan
Pennythistle wybrali tę posiadłość, zbudowaną z kamienia i z olbrzymim ogrodem,
na miejsce swoich zaślubin.
Amelia, dwa lata młodsza od Spencer, uczennica liceum St. Agnes, najbardziej
snobistycznej szkoły w całym stanie, ostrożnie wbiła widelec w ciasto
marchewkowe.
– Ciasta z piekarni Sassafras wyglądają o wiele ładniej – powiedziała, marszcząc
nos.
Melissa zjadła kawałek i rozpłynęła się z zachwytu.
– Może i lepiej wyglądają, ale ten maślany krem to niebo w gębie. Jako druhna
głosuję za tym miejscem.
– Nie ty jedna jesteś druhną. – Pani Hastings pokazała widelcem na Spencer. –
Spencer i Amelia też mają coś do powiedzenia.
Wszyscy spojrzeli na Spencer. Spencer nie miała pojęcia, czemu jej mama
postanowiła zafundować sobie cały ten weselny cyrk. Kupiła nawet suknię ślubną od
Very Wang, z pięciometrowym trenem, zaprosiła na wesele trzysta osób i
mianowała Spencer, Amelię i Melissę swoimi druhnami. To oznaczało, że do tej
pory musiały przeprowadzić rozmowę z organizatorami wesela, napisać ogłoszenia
do „New York Timesa” i „Gońca Filadelfijskiego”, a także wybrać idealne upominki
dla gości. Bywały takie dni, kiedy Spencer w duchu liczyła na to, że mama otrząśnie
się i zda sobie sprawę, że rozwód z tatą był jej największą życiową pomyłką. No
dobra, pan Hastings romansował z Jessicą DiLaurentis i miał z nią w tajemnicy
bliźniaczki, Courtney i Alison. Ale czy mama musiała z tego powodu brać drugi
ślub?
Spencer ukroiła idealnie prostokątny kawałek tortu z likierem Frangelico,
uważając, żeby okruchy nie spadły na jej nową sukienkę od Joie.
– Ten tort jest pyszny – pochwaliła.
– Wielkie umysły zawsze się zgadzają. To również moje ulubione ciasto. – Pan
Pennythistle wytarł usta. – Mam dla ciebie wiadomość, Spencer. Skontaktowałem
się z moim przyjacielem Markiem, który jest producentem w niezależnym teatrze w
Nowym Jorku. Twój występ jako lady Makbet zrobił na nim ogromne wrażenie i być
może zaprosi cię na casting do roli w jego nowej produkcji.
– Och – westchnęła zdumiona Spencer. – Dzięki.
Uśmiechnęła się do pana Pennythistle’a. Miło było zostać zauważoną w rodzinie
ludzi sukcesu.
Amelia zmarszczyła nos.
– Czy to ten sam Mark, który produkuje przedstawienia grane do kotleta?
Wystawia chyba głównie sztuki o średniowiecznych turniejach rycerskich? – Amelia
uśmiechnęła się złośliwie.
Spencer nienawistnie zmrużyła oczy. „Zazdrosna?”, pomyślała. Choć Amelia już
od kilku tygodni mieszkała w domu Hastingsów, ich kontakty ograniczały się do
złośliwych docinków, pogardliwych prychnięć i lodowatych spojrzeń posyłanych
sobie nawzajem przy kolacji. Kiedyś tak właśnie wyglądały stosunki między
Spencer i Melissą. Ale siostry zawarły wreszcie rozejm. Spencer nie chciała staczać
podobnej batalii z Amelią.
Amelia wbiła wzrok w Spencer.
– A tak przy okazji, może wiesz, co się dzieje z Kelsey? Ostatnio jakby zapadła
się pod ziemię. W mojej orkiestrze brakuje skrzypaczki.
Spencer włożyła do ust kawałek ciasta, żeby zyskać na czasie. Dawna
przyjaciółka Spencer, poznana w czasie letniej szkoły na Uniwersytecie Pensylwanii,
teraz przebywała w Zaciszu Addison-Stevens, szpitalu psychiatrycznym i klinice
odwykowej, gdzie próbowano uporać się z jej uzależnieniem od narkotyków. Po
części winę za to ponosiła Spencer. To ona zeszłego lata wrobiła Kelsey w
posiadanie narkotyków, przez co jej przyjaciółka trafiła do poprawczaka. Kiedy
niedawno znowu się pojawiła w życiu Spencer, wydawało się, że to ona jest nowym
A. i próbuje się zemścić.
Teraz już wiadomo było, że Kelsey to nie A. Spencer i jej przyjaciółki dostały
SMS-a od A., kiedy Kelsey przebywała już w Zaciszu, gdzie nie wolno było mieć
telefonów komórkowych. Ale kto jeszcze mógł tak wiele o nich wiedzieć?
– Nie wiem, co u Kelsey – odparła Spencer. I nie skłamała.
Ukradkiem spojrzała na Darrena Wildena, który jadł ciasto czekoladowe. Kiedyś
prowadził śledztwo w sprawie zamordowania Alison DiLaurentis. Choć już nie
pracował w policji, Spencer i tak czuła się nieswojo w jego towarzystwie.
Szczególnie teraz, kiedy miała sporo na sumieniu.
Kelnerka wróciła z uśmiechem pełnym nadziei.
– Czy ciasta państwu smakują?
Pani Hastings pokiwała głową. Melissa zamachała tylko widelcem w powietrzu,
bo miała usta pełne jedzenia. Kiedy kelnerka odeszła, Spencer rozejrzała się po
olbrzymiej sali restauracyjnej. Ściany były wyłożone kamieniem, a podłogi
marmurem. W niewielkich wykuszach między drzwiami balkonowymi, sięgającymi
do samego sufitu, stały flakony pełne kwiatów. Na zewnątrz, jak okiem sięgnąć,
ciągnął się gigantyczny labirynt z żywopłotu. W sali siedziało jeszcze kilka osób,
głównie nadętych, starszych mężczyzn, zapewne właścicieli wielkich firm, którzy tu
przyszli na biznesową kolację. Nagle Spencer spojrzała na wysoką kobietę po
czterdziestce, która miała blond włosy o popielatym odcieniu, stalowe oczy i czoło
wygładzone botoksem. Kiedy zauważyła, że Spencer na nią patrzy, czym prędzej
utkwiła wzrok w menu.
Spencer też odwróciła od niej wzrok, czując ciarki na całym ciele. Od kiedy
znowu zaczęła dostawać wiadomości od A., nie mogła się pozbyć wrażenia, że wciąż
ktoś ją obserwuje.
Nagle jej iPhone zadźwięczał głośno. Wyciągnęła go i spojrzała na ekran.
„Przypominamy o kolacji w Princeton!”, głosił nagłówek wiadomości. Spencer ją
otworzyła. „Nie zapomnij, że serdecznie zapraszamy na kolację wydaną na cześć
wszystkich kandydatów z Pensylwanii i New Jersey przyjętych do Princeton w
pierwszej fazie rekrutacji!” Kolacja miała się odbyć w poniedziałek.
Spencer się uśmiechnęła. Uwielbiała dostawać wiadomości z Princeton,
szczególnie że jeszcze w zeszłym tygodniu jej przyszłość na tej uczelni stała pod
znakiem zapytania. Dostała od A. list, który ją informował, że nie przyjęto jej na
uczelnię. Spencer stawała na głowie, byle tylko udowodnić, że zasługuje na miejsce
w Princeton, ale ostatecznie okazało się, że list został sfałszowany. Nie mogła się
doczekać września. Chciała zamieszkać gdzieś, gdzie będzie mogła zacząć wszystko
od nowa. Teraz, kiedy znowu czuła na plecach oddech A., Rosewood zamieniło się w
wielkie więzienie.
Pani Hastings spojrzała z zaciekawieniem na Spencer, która pokazała jej telefon.
Pan Pennythistle też spojrzał na mały ekran, a potem napił się kawy, której nalała
mu właśnie kelnerka.
– Zobaczysz, spodoba ci się w Princeton. Poznasz tam wspaniałych ludzi. Masz
zamiar zapisać się do któregoś z klubów?
– Oczywiście! – natychmiast odpowiedziała mu Melissa. – Założę się, że już
wybrałaś swoje trzy typy. Niech zgadnę. Klub Cottage? Ivy? I jaki jeszcze?
Spencer przez chwilę w milczeniu obracała w palcach drewniane kółko do
serwetki. Słyszała już o słynnych klubach w Princeton, ale jeszcze nie zdążyła im się
bliżej przyjrzeć. Była zbyt zajęta nauką, pracą na rzecz rozmaitych instytucji
charytatywnych i przewodniczeniem wielu szkolnym organizacjom. Robiła to
wszystko, żeby się dostać na wymarzone studia. Może te kluby przypominały
licealny Klub Łakomczucha. Jego członkowie chodzili do eleganckich restauracji,
urządzali przyjęcia połączone ze wspólnym oglądaniem programów kulinarnych i
sami gotowali boeuf bourguignon albo coq au vin.
Wilden położył splecione dłonie na brzuchu.
– Może mi ktoś wyjaśnić, o jakich klubach mowa?
Melissa wyglądała na trochę zażenowaną jego słowami. Ona była absolwentką
prestiżowego uniwersytetu, a on byłym policjantem. Pochodzili z zupełnie innych
światów.
– Kluby uniwersyteckie to takie sekretne stowarzyszenia – wyjaśniła nieco
protekcjonalnym tonem (którego Spencer by nie zniosła na miejscu chłopaka
Melissy). – Żeby się do nich dostać, trzeba wziąć udział w specjalnym konkursie.
Ale jak już się uda, to od razu zyskuje się popularność, mnóstwo przyjaciół i same
przywileje.
– To coś takiego jak bractwa na innych uczelniach? – zapytał Darren.
– Och, nie – odparła Melissa z oburzeniem. – Po pierwsze, kluby w Princeton są
otwarte dla obu płci. A po drugie, mają o wiele większy prestiż.
– Przed członkami takich klubów otwierają się ogromne możliwości – wtrącił się
pan Pennythistle. – Jeden z moich przyjaciół należał do klubu Cottage, a jego byli
członkowie pracowali w Senacie. Bez problemu załatwili mu tam posadę.
Podekscytowana Melissa pokiwała głową.
– Tak samo było z moją przyjaciółką Kerri Randolph. Należała do klubu Cap and
Gown. Dzięki kontaktom dostała staż jako asystentka Diane von Furstenberg. –
Spojrzała na Spencer. – Ale musisz odpowiednio wcześniej dać im znać, że jesteś
zainteresowana. Znam ludzi, którzy już w drugiej klasie liceum zaczęli się starać o
przyjęcie do klubu.
– Och. – Spencer nagle poczuła zdenerwowanie.
Może popełniła kardynalny błąd, lekceważąc do tej pory kluby uniwersyteckie. A
jeśli wszyscy kandydaci przyjęci w pierwszym terminie już wybrali dla siebie kluby,
===LUIgTCVLIA5tAm9PeEF1Q3RUJVAxVDlLIlERdht6E39RMl0w
Dla Caron „Nieważne, kto zaczyna grę, ważne, kto ją kończy”. John Wooden ===LUIgTCVLIA5tAm9PeEF1Q3RUJVAxVDlLIlERdht6E39RMl0w
GARŚĆ SEKRETÓW Czy zrobiłaś kiedyś coś tak zawstydzającego, tak szokującego, tak bardzo nie w twoim stylu, że miałaś ochotę zapaść się pod ziemię? Może przez całe lato ukrywałaś się w swoim pokoju, zbyt zażenowana, żeby pokazać się ludziom na oczy. Może ubłagałaś rodziców, żeby pozwolili ci się przenieść do innej szkoły. A oni może nawet nie poznali twojego sekretu, bo przed nimi też go ukryłaś. Bałaś się, że tylko na ciebie spojrzą i od razu się zorientują, że coś przeskrobałaś. Pewna śliczna dziewczyna z Rosewood przez dziewięć długich miesięcy skrywała w sobie sekret. Uciekła od wszystkich i wszystkiego – poza swoimi trzema najlepszymi przyjaciółkami. A kiedy sprawa się skończyła, przysięgły, że nikomu nie zdradzą tajemnicy. Ale Rosewood to Rosewood. Tutaj najlepiej w ogóle nie mieć żadnych sekretów... Tamto lato w Rosewood w stanie Pensylwania, malowniczym, zamożnym miasteczku oddalonym dwadzieścia kilometrów od centrum Filadelfii, było jednym z najgorętszych w historii. Żeby uciec przed upałem, mieszkańcy chodzili na basen przy klubie golfowym, ustawiali się w kolejce do miejscowej lodziarni U Rity po dużą porcję lodów truskawkowych albo wskakiwali nago do sadzawki przy wytwórni organicznego sera państwa Pecków, choć od dziesięcioleci w mieście krążyła pogłoska, że znaleziono tam kiedyś zwłoki. Ale w trzecim tygodniu sierpnia pogoda nagle się zmieniła. W gazetach pisano o „mrozie nocy letniej”, bo kilka nocy z rzędu temperatura spadła niemal do zera. Chłopcy wkładali bluzy z kapturem, a dziewczyny nowiutkie dżinsy od Joe, kupione z myślą o nowym roku szkolnym, i
puchowe bezrękawniki. W ciągu jednej nocy na kilku drzewach pojawiły się nawet czerwone i złote liście. Wydawało się, że lato nagle odeszło. W chłodną czwartkową noc zdezelowane subaru przejechało ciemną ulicą w Wessex, mieście położonym niedaleko od Rosewood. Jarzący się na zielono zegar na desce rozdzielczej pokazywał godzinę pierwszą dwadzieścia sześć, ale żadna z czterech siedzących w samochodzie dziewczyn nie spała. Właściwie było ich pięć. Emily Fields i jej najlepsze przyjaciółki, czyli Aria Montgomery, Spencer Hastings i Hanna Marin, oraz... malutkie, bezimienne dziecko, które tego dnia urodziła Emily. Mijały kolejne domy, wypatrując numerów na skrzynkach pocztowych. Kiedy dotarły do numeru dwieście cztery, Emily się wyprostowała. – Zatrzymaj się! – Próbowała przekrzyczeć płaczące dziecko. – To tutaj. Aria ubrana w sweter marki Fair Isle kupiony w zeszłym miesiącu w czasie wakacji na Islandii – o których nawet nie chciała myśleć – zatrzymała samochód przy krawężniku. – Na pewno? Spojrzała na skromny biały dom. Nad podjazdem wisiała tablica do gry w koszykówkę, w ogrodzie rosła wierzba płacząca, a pod oknem widać było rabatki pełne kolorowych kwiatów. – Widziałam ten adres na formularzu adopcyjnym chyba tysiąc razy. – Emily dotknęła szyby. – Ship Lane dwieście cztery. Właśnie tutaj mieszkają. Silnik zamilkł. Nawet dziecko przestało płakać. Hanna spojrzała na niemowlę leżące obok niej na tylnym siedzeniu. Miało wydatne, idealnie ukształtowane, różowe usteczka. Spencer też spojrzała na dziecko z wyraźnym zakłopotaniem. Oczywiście, wszystkie jednocześnie pomyślały o tym samym: jak to się mogło przydarzyć grzecznej i posłusznej Emily Fields? Przyjaźniły się z nią od szóstej klasy – od kiedy Alison DiLaurentis, najpopularniejsza dziewczyna w Rosewood Day, prywatnej szkole, do której wszystkie chodziły, zaprosiła je do swojej świty. Emily nienawidziła obgadywać innych, nigdy nie zainicjowała żadnej kłótni i wolała obszerne podkoszulki od obcisłych spódniczek. Wolała też dziewczyny niż chłopców. Takie dziewczyny jak Emily nie zachodzą w ciążę. Wszyscy myśleli, że Emily bierze udział w szkole letniej na Uniwersytecie
Temple, tak samo jak Spencer, która spędzała lato na Uniwersytecie Pensylwanii. Ale nagle Emily wyjawiła przyjaciółkom prawdę. Ukrywała się w pokoju w akademiku u siostry w Filadelfii, bo była w ciąży. Aria, Spencer i Hanna zareagowały na tę wiadomość w taki sam sposób: zszokowane, nie mogły wydobyć z siebie ani słowa. „Od jak dawna o tym wiesz?”, pytały. „Zrobiłam test ciążowy po powrocie z Jamajki”, odpowiadała Emily. Ojcem dziecka był Isaac, chłopak, z którym chodziła zimą. – Na pewno właśnie tego chcesz? – zapytała cicho Spencer. Kątem oka dostrzegła jakiś błysk w oknie i nerwowo się odwróciła. Ale kiedy spojrzała na stojący naprzeciwko równie skromny dom z cegły, nikogo w nim nie zauważyła. – A jaki mam wybór? – Emily obracała wokół nadgarstka plastikową opaskę ze szpitala Jeffersona. Personel nawet nie wiedział, że wyszła. Lekarze chcieli zatrzymać ją na jeszcze jeden dzień, żeby mieć pod kontrolą szew po cesarce. Ale gdyby została w szpitalu choćby kilka minut dłużej, jej plan by się nie powiódł. Nie chciała oddać dziecka Gayle, bogatej kobiecie, która zapłaciła fortunę za jej niemowlę. Emily powiedziała jej, że termin cesarskiego cięcia przesunął się o dwa dni. Potem ubłagała przyjaciółki, żeby pomogły jej wymknąć się ze szpitala wkrótce po urodzeniu dziecka. Każda z nich odegrała jakąś rolę w tej akcji. Hanna oddała Gayle pieniądze. Spencer odwróciła uwagę pielęgniarek, żeby Emily mogła na chwiejnych nogach przemknąć się do wyjścia. Aria prowadziła samochód i nawet znalazła na wyprzedaży fotelik samochodowy dla niemowląt. Plan się powiódł. Uciekły, a Gayle o niczym się nie dowiedziała i nie zabrała dziecka. Nagle odezwał się telefon Emily, przerywając pełną napięcia ciszę panującą w samochodzie. Emily wyciągnęła go z plastikowej torby z supermarketu, do której pielęgniarki włożyły jej ubranie, i spojrzała na ekran. Dzwoniła Gayle. Emily skrzywiła się tylko i odrzuciła rozmowę. Telefon ucichł na chwilę, a potem znowu zadzwonił. Gayle nie dawała za wygraną. Hanna z niepokojem spojrzała na telefon.
– Może powinnaś odebrać? – I co mam jej powiedzieć? – Emily ponownie odrzuciła rozmowę. – Przepraszam, Gayle, ale nie oddam ci mojego dziecka, bo uważam cię za wariatkę? – Ale to chyba nielegalne? – Hanna rozejrzała się po ulicy. Jak okiem sięgnąć nie było widać żadnego samochodu, lecz ona i tak miała nerwy napięte jak struny. – A jeśli Gayle na ciebie doniesie? – Za co? – zapytała Emily. – Ona też popełniła przestępstwo. Jak na mnie doniesie, sama wpadnie. Hanna przygryzła kciuk. – Ale jak policja się o tym dowie, to mogą zacząć nas wypytywać o inne sprawy. Na przykład... o Jamajkę – powiedziała. W samochodzie czuło się narastające napięcie. Choć dziewczyny nie mogły przestać myśleć o Jamajce, przyrzekły sobie, że już nigdy o tym nie wspomną. Wyjazd miał im pomóc zapomnieć o Prawdziwej Ali, diabolicznej psychopatce, która zabiła swoją siostrę bliźniaczkę Courtney, czyli tę Ali, którą wszystkie znały i kochały. W zeszłym roku Prawdziwa Ali wróciła do Rosewood i próbowała udawać dawną przyjaciółkę dziewczyn, ale jak się potem okazało, to ona była nowym A. i dręczyła dziewczyny strasznymi SMS-ami. To ona zabiła Iana Thomasa, największego przystojniaka w Rosewood, głównego podejrzanego w czasie pierwszej rozprawy dotyczącej śmierci Ali, a także Jennę Cavanaugh, którą dziewczyny razem z Ich Ali oślepiły w szóstej klasie. Szatański plan Prawdziwej Ali miał doprowadzić do śmierci całej czwórki. Zawiozła je do letniego domu swoich rodziców w górach Pocono, zamknęła w jednym z pokoi i wznieciła pożar. Ale jej plan się nie powiódł. Dziewczyny uciekły, a Prawdziwa Ali została uwięziona w domu, który wyleciał w powietrze. Choć jej szczątków nigdy nie znaleziono, wszyscy byli pewni, że Ali nie żyje. Ale czy na pewno? Wycieczka na Jamajkę miała otworzyć nowy rozdział w życiu dziewczyn i dać im szansę na odnowienie przyjaźni. Kiedy dotarły na miejsce, spotkały nieznajomą o imieniu Tabitha, która do złudzenia przypominała Prawdziwą Ali. Mówiła o sprawach, o których wiedziała tylko Ali. Nawet w najdrobniejszych gestach ją
przypominała. Dziewczyny doszły do wniosku, że to była Prawdziwa Ali. Może udało się jej uciec z pożaru. Może przyjechała na Jamajkę, żeby doprowadzić do końca swój plan i zabić swoje przeciwniczki. Mogły zrobić tylko jedno: powstrzymać ją, zanim dokona zemsty. Kiedy Prawdziwa Ali chciała zrzucić Hannę z tarasu na dachu hotelu, Aria ruszyła przyjaciółce na pomoc i wypchnęła Ali przez balustradę. Nim dziewczyny zdążyły zejść na plażę, ciało okaleczone w wyniku upadku już zniknęło. Najprawdopodobniej przypływ zabrał zwłoki. Dziewczyny czuły jednocześnie ulgę, że Ali odeszła na zawsze, i przerażenie, że kogoś zabiły. – Nikt się nie dowie o Jamajce – warknęła Spencer. – Ciało Ali zniknęło. Ponownie odezwał się telefon Emily. Gayle. Telefon zapikał. Na ekranie pojawiła się informacja, że Emily ma sześć nowych wiadomości głosowych. – Może powinnaś je odsłuchać – wyszeptała Hanna. Emily pokręciła głową. Trzęsły się jej ręce. – Włącz zestaw głośnomówiący – zaproponowała Aria. – Posłuchamy razem. Przygryzając dolną wargę, Emily posłuchała Arii i odtworzyła pierwszą wiadomość. „Heather, tu Gayle – z głośnika rozległ się przenikliwy głos. – Od kilku dni nie odbierasz telefonów ode mnie. Zaczynam się martwić. Nie urodziłaś dziecka wcześniej? Były jakieś komplikacje? Zadzwonię do szpitala, żeby się upewnić”. – Kto to jest Heather? – wyszeptała nerwowo Spencer. – To moje fałszywe imię. Przez całe lato się nim posługiwałam – wyjaśniła Emily. – Nawet w pracy zarejestrowałam się, używając fałszywego dowodu osobistego, który kupiłam na South Street. Nie chciałam, żeby ktoś się zorientował, że przyjaźniłam się z Alison DiLaurentis. Ktoś mógłby poinformować prasę, że jestem w ciąży, i wtedy rodzice by się o tym dowiedzieli. – Emily wpatrywała się w ekran telefonu. – O Boże, ona chyba wkurzyła się nie na żarty. Po chwili odsłuchały drugą wiadomość od Gayle. „Heather, to znowu ja, Gayle. Dzwoniłam do szpitala Jeffersona, to tam miałaś mieć cesarkę, prawda? Żadna pielęgniarka nie chce mi udzielić informacji. Czy
możesz, do cholery, odebrać i powiedzieć, gdzie jesteś?” Przy trzeciej i czwartej wiadomości w głosie Gayle słychać było narastającą wściekłość i frustrację. „Przyjechałam do szpitala Jeffersona – mówiła Gayle w piątej wiadomości. – Właśnie rozmawiałam z salową. Na porodówce nie ma dziewczyny o imieniu Heather, ale opisałam im ciebie i powiedziano mi, że nadal jesteś w szpitalu. Dlaczego nie oddzwoniłaś? Gdzie, do cholery, jest dziecko?” – Dam sobie rękę uciąć, że przekupiła salową – wyszeptała Emily. – A ja, głupia, myślałam, że jeśli zarejestruję się pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, Gayle nie trafi na mój ślad. Wiele ryzykowała, podając w szpitalu swoje prawdziwe dane. Choć wpisała do formularza swój filadelfijski adres, a za pobyt w szpitalu chciała zapłacić pieniędzmi, które zarobiła jako opiekunka do dzieci, to rodzice w każdej chwili mogli zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się, że Emily tu leży. Gayle jednak znała tylko fałszywe imię Emily, więc było mało prawdopodobne, że wytropi ją pod prawdziwym nazwiskiem. W szóstej wiadomości Gayle nie miała już żadnych złudzeń. „To przekręt, tak!? – wrzeszczała w słuchawce. – Urodziłaś i uciekłaś, tak!? Więc taki miałaś plan, ty suko!? Od początku chciałaś mnie naciągnąć? Wydaje ci się, że mogę byle komu dać pięćdziesiąt tysięcy dolarów? Masz mnie za idiotkę? Znajdę cię. Dorwę ciebie i to dziecko, a wtedy pożałujesz”. – Nieźle – wyszeptała Aria. – O Boże. – Emily zamknęła klapkę telefonu. – Nie powinnam była jej niczego obiecywać. Oddałam pieniądze, ale nie powinnam była ich w ogóle od niej brać. To wariatka. Teraz rozumiecie, czemu to robię? – Oczywiście – przytaknęła cicho Aria. Niemowlę zaczęło kwilić. Emily pogłaskała je po maleńkiej główce, a potem zebrała się w sobie, otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Na zewnątrz panował przeraźliwy ziąb. – Zróbmy to.
– Em, nie. – Aria otworzyła drzwi i chwyciła za rękę Emily, która oparła się o samochód, kuląc się z bólu. – Lekarz zabronił ci się przemęczać, pamiętasz? – Muszę zanieść dziecko Bakerom. – Emily drżącą ręką pokazała na dom. Aria zamarła. W oddali rozległ się klakson samochodu. Wydawało się jej, że prócz warkotu rozpędzonego samochodu słyszy przez chwilę przenikliwy chichot. – Dobrze – zgodziła się Aria. – Ale ja ją zaniosę. Podniosła fotelik z dzieckiem z tylnego siedzenia. Gdy poczuła zapach pudru, ścisnęło ją w gardle. Meredith, obecna partnerka ojca Arii, Byrona, niedawno urodziła dziecko, a Aria kochała Lolę z całego serca. Wiedziała, że pokocha również dziecko Emily, jeśli tylko za długo będzie na nie patrzeć. Telefon Emily znowu zadzwonił, a na ekranie pojawił się numer Gayle. Emily wrzuciła telefon do torby. – Chodźmy. Aria uniosła fotelik wyżej i obie przyjaciółki na chwiejnych nogach ruszyły w stronę domu. Ich buty zamokły od rosy. W ostatniej chwili ominęły zraszacz wystający z trawy. Kiedy weszły na ganek, zauważyły uroczy drewniany fotel bujany i ceramiczną miskę z wizerunkiem psa i napisem: „WITAMY WSZYSTKIE GOLDEN RETRIEVERY”. – Och. – Aria pokazała na miskę. – Golden retrievery to takie piękne psy. – Podobno ci ludzie mają dwa szczeniaki. – Emily trząsł się głos. – Zawsze chciałam takiego psa. Aria widziała, że w ułamku sekundy na twarzy jej przyjaciółki odmalowało się tysiąc emocji. Wyciągnęła rękę i ścisnęła ramię Emily. – Wszystko w porządku? – Chciała tyle powiedzieć, ale brakowało jej słów. Twarz Emily skamieniała. – Oczywiście – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Wzięła głęboki oddech, zabrała fotelik od Arii i postawiła go na ganku. Niemowlę pisnęło. Emily spojrzała przez ramię na ulicę. Subaru Arii stało przy krawężniku. Za żywopłotem poruszył się jakiś cień. Przez ułamek sekundy Emily wydawało się, że to jakiś człowiek, ale potem jej oczy zaszły mgłą. Nadal odczuwała
oddziaływanie potężnej dawki leków. Choć rana po cesarskim cięciu ogromnie ją bolała, Emily schyliła się, włożyła do fotelika kopię świadectwa urodzenia dziecka i list, który napisała tuż przed pójściem do szpitala. Miała nadzieję, że list wszystko wyjaśni. I że Bakerowie zrozumieją ją i pokochają jej dziecko z całego serca. Pocałowała niemowlę w czoło i musnęła jego aksamitnie miękki policzek. „Tak będzie lepiej – podpowiadał jej głos w głowie. – Dobrze o tym wiesz”. Emily nacisnęła dzwonek. Po kilku sekundach w korytarzu zapaliło się światło. Rozległy się kroki dwóch osób. Aria chwyciła Emily za rękę i razem pobiegły z powrotem do samochodu. Drzwi otworzyły się, gdy zapinały pasy. Ktoś stanął w drzwiach. Najpierw się rozejrzał, a potem spojrzał w dół, na podrzucony fotelik... i na dziecko. – Jedź – warknęła Emily. Aria ruszyła. Otaczała je nieprzenikniona ciemność. Za pierwszym zakrętem Aria spojrzała na Emily we wstecznym lusterku. – Już dobrze. Hanna położyła dłoń na ramieniu Emily. Spencer odwróciła się i ścisnęła ją za kolano. Emily zgięła się wpół i zaczęła płakać, najpierw cicho, a potem coraz bardziej spazmatycznie. Na ten widok każdej z dziewczyn krajało się serce, nie potrafiły wydobyć z siebie ani słowa. Teraz musiały dodać kolejny sekret do i tak za długiej listy swoich tajemnic. Nie mogły nikomu powiedzieć o tym, co się stało na Jamajce, o aresztowaniu Spencer za posiadanie narkotyków, o tym, co przydarzyło się Arii na Islandii, ani o wypadku samochodowym Hanny, który miał miejsce w lecie. Jedno było pewne – pozbyły się A. Zrobiły kilka strasznych rzeczy, ale przynajmniej teraz nikt się o nich nie dowie. Chyba jednak ich radość była przedwczesna. Po tym, co się stało, powinny bardziej ufać swoim przeczuciom i poważnie traktować ten prześladujący je chichot i migające tu i ówdzie cienie. Przecież tamtej nocy ktoś miał je na oku. Obserwował je. Śledził. Knuł kolejną intrygę. I ten ktoś tylko czekał na okazję, żeby wykorzystać przeciwko nim wszystko, czego się dowiedział.
===LUIgTCVLIA5tAm9PeEF1Q3RUJVAxVDlLIlERdht6E39RMl0w
1 ZNOWU RAZEM. ZNOWU SZCZĘŚLIWI Był chłodny wieczór na początku marca. Aria siedziała przy mahoniowym stole w jadalni w domu swojego chłopaka Noela Kahna. Uśmiechnęła się, kiedy Patrice, prywatny kucharz państwa Kahnów, podał jej talerz ravioli polanych oliwą truflową. Obok niej siedział Noel, a miejsca naprzeciwko zajmowali jego rodzice, odganiając od stołu trzy pudle, Reginalda, Bustera i Oprah, które zgarniały złote medale na wystawach psów. Noel wybrał imię Oprah, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Miał wtedy bzika na punkcie programu Oprah Winfrey. – Jak miło znowu cię widzieć, Ario. – Bardzo elegancka pani Kahn spojrzała na nią ciepło swymi błękitnymi oczami otoczonymi siateczką zmarszczek i posłała jej przyjazny uśmiech. Na palcach miała diamenty warte kilka milionów dolarów. Rodzice Noela wrócili do domu tuż przed kolacją. – Ostatnio rzadko u nas bywałaś. – Ja też się cieszę, że państwa widzę – odparła Aria. Noel uścisnął jej dłoń. – I ja się cieszę. – Pocałował ją w policzek. Aria poczuła na plecach milion igiełek. Od zawsze wydawało się jej, że Noel Kahn, członek drużyny lacrosse, dumny posiadacz range rovera i członek szkolnej arystokracji, to chłopak zupełnie nie w jej typie. On jednak powoli przekonał ją do siebie. Chodzili z sobą od roku, ale kilka tygodni wcześniej ich związek zatrząsł się w posadach. Od kiedy do siebie wrócili, próbowali nadrobić stracony czas. W poniedziałek wieczorem pojechali na mecz hokeja, w którym grała drużyna Philadelphia Flyers. Arii tak się spodobało kibicowanie, że wiwatowała z całym tłumem za każdym
razem, kiedy drużyna z Filadelfii zdobyła punkt. We wtorek poszli na awangardowy francuski film, który Noel określił jako „skłaniający do myślenia”. Aria dobrze wiedziała, że Noel chciał być miły, choć na filmie przysypiał z nudów. W środę, czwartek i piątek spędzili dużo czasu w domu Noela, wylegując się na kanapie i oglądając Zagubionych na DVD, po długim spacerze po śniegu. Wybrali się na ten spacer w rakietach śnieżnych, bo poprzedniej nocy szalała śnieżyca. Patrice znów się pojawił i podał sałatki, a państwo Kahnowie unieśli w górę kieliszki. – Za mojego przystojnego męża – powiedziała pani Kahn. – Za najpiękniejszą kobietę na świecie – zrewanżował się pan Kahn. Noel zrobił taki gest, jakby zaraz miał zwymiotować, ale Aria patrzyła na jego rodziców z rozczuleniem. Przez ten rok, kiedy chodziła z Noelem, poznała państwa Kahnów dość dobrze i wydawali się jej parą, która świetnie się z sobą dogadywała i nadal planowała dla siebie niespodzianki walentynkowe. Rodzice Arii nigdy się tak nie zachowywali i pewnie dlatego wzięli rozwód. Wczoraj Aria powiedziała Noelowi, że tak kochający się rodzice to wielki skarb. A on przyznał, że to prawda. Faceci bywają czasem mało przenikliwi, ale Aria na szczęście miała chłopaka, który potrafił odróżnić dobry związek od złego. Pani Kahn napiła się wina. – Co u ciebie, Ario? Kibicujesz tacie Hanny w jego staraniach o fotel senatora? – Oczywiście. – Aria nabiła ravioli na widelec. – Hanna fantastycznie wypadła w telewizyjnych spotach wyborczych. Faktycznie, Aria z ulgą oglądała w telewizji Hannę, która dla odmiany występowała we własnej osobie, a nie jako postać w Ślicznej zabójczyni. Taki tytuł nosił fabularyzowany dokument opowiadający o tym, jak Prawdziwa Ali nękała swoje cztery przyjaciółki. Arii wydawało się, że ten film emitują każdego dnia. – W przyszły weekend odbędzie się wielkie przyjęcie połączone ze zbiórką funduszy na kampanię pana Marina – powiedział Noel między jednym a drugim kęsem. – Tak, tak, też się tam wybieramy – powiedziała pani Kahn.
Pan Kahn się skrzywił. – Ja niestety nie mogę. Musisz iść sama. – Dlaczego? – zdziwiła się pani Kahn. – Muszę jechać do Filadelfii na służbową kolację. – Pan Kahn nagle zainteresował się swoim telefonem komórkowym leżącym koło talerza. – Założę się, że nie możecie się doczekać rejsu – dodał, zmieniając temat. – Mama już mi o tym opowiadała, Noel. – O tak, to będzie fantastyczna wyprawa – powiedział entuzjastycznie Noel. Za kilka tygodni większość czwartoklasistów z Rosewood wybierała się na rejs na kilka tropikalnych wysp. Była to po części zwykła wycieczka, a po części wyprawa naukowa. Aria bardzo się cieszyła, że jadą razem z Noelem. Miała zamiar opalać się obok niego godzinami i wiedziała, że będzie w siódmym niebie. Drzwi frontowe zaskrzypiały i w korytarzu rozległy się kroki. – Halo!? – zawołał znajomy głos z wyraźnym obcym akcentem. – Klaudia! – Pani Kahn podniosła się z krzesła. – Tu jesteśmy! Do jadalni weszła Klaudia, Finka, która przyjechała na szkolną wymianę. Jak zwykle miała na sobie obcisłą i bardzo krótką wełnianą sukienkę, która uwydatniała jej wielkie piersi i wąską talię. Botki do kolan podkreślały długie, szczupłe nogi. Jasne, prawie białe włosy spadały jej na ramiona. Wydęła lekko swoje ponętne, pomalowane malinowym błyszczykiem usta. – Hej, Noel! – Klaudia pomachała koniuszkami palców. Potem spojrzała na Arię i uśmiech natychmiast zniknął jej z twarzy. – Och, to ty. – Cześć – rzuciła krótko Aria. – Może zjesz z nami kolację? – zapytała pani Kahn. – Same pyszności! Klaudia zadarła nos. – Ja już jeść – odparła, udając, że słabo sobie radzi z angielskim. Aria słyszała, jak Klaudia mówiła perfekcyjnie po angielsku, lecz udawała niewinną i bezradną cudzoziemkę, bo dzięki temu wiele uchodziło jej na sucho. – Jeść z Naomi i Riley. – Odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Noel ze zniecierpliwieniem spojrzał na
rodziców. – Co ona tu jeszcze robi? Obiecaliście, że zadzwonicie do szkoły i odeślecie ją z powrotem do domu! Pani Kahn cmoknęła. – Nadal masz jej za złe, że pożyczyła twoją kurtkę? – Nie pożyczyła jej – Noel podniósł głos – tylko ukradła. – Ciii. – Pani Kahn spojrzała na sufit. – Jeszcze cię usłyszy. Aria utkwiła wzrok w talerzu, ale w głębi duszy triumfowała. Jeszcze niedawno była pewna, że Noel chciał się przespać z Klaudią. Zresztą, kto by nie chciał? Klaudia wyglądała jak dziewczyna z reklamy, a poza tym genialnie manipulowała ludźmi. Co gorsza, Noel nie uwierzył Arii, gdy ta powiedziała, że Klaudia jest wariatką. On uważał ją za słodką i bezradną uczennicę ze szkolnej wymiany, dziewczynę, którą należało niańczyć i chronić przed Wielką, Złą Ameryką. Aria czuła ogromną satysfakcję, kiedy w zeszłym tygodniu Noel przyszedł do niej i oświadczył, że Klaudia to na pewno nie dziewczyna dla niego. Uważał ją za wariatkę i robił, co w jego mocy, żeby tylko odesłać ją z powrotem do Finlandii. Pani Kahn zmarszczyła brwi. – Klaudia to nasz gość. Nie możemy jej tak po prostu stąd wykopać. Noel spuścił głowę. – Bierzesz jej stronę? – Spróbuj jakoś się z nią dogadać. Jej wizyta u nas to wspaniałe doświadczenie kulturowe. – Skoro tak twierdzisz... – Noel odłożył widelec. – Wiecie co? Straciłem apetyt. – Noel – obruszyła się pani Kahn, ale on już stał w drzwiach. Aria też podniosła się z miejsca. – Dziękuję za kolację – powiedziała wyraźnie skrępowana. Chciała odnieść swój talerz do kuchni, ale Patrice, czekający usłużnie w kącie, wyjął jej go z rąk i odpędził ją gestem. Aria poszła za Noelem na górę, na drugie piętro, do salonu, w którym stał olbrzymi plazmowy telewizor i pięć konsolet do gier wideo. Noel wyjął dwie puszki
sprite’a z małej lodówki w rogu, usiadł na kanapie i zaczął nerwowo przerzucać kanały telewizyjne. – Wszystko w porządku? – zapytała Aria. – To niebywałe, oni mnie w ogóle nie słuchają. – Noel pokazał kciukiem w kierunku pokoju Klaudii na końcu korytarza. Arii cisnęło się na usta, że jeszcze nie tak dawno on nie chciał jej słuchać, gdy przestrzegała go przed Klaudią, ale uznała, że to chyba nie najlepszy moment na wypominanie. – Przecież ona wróci do Finlandii już za kilka miesięcy, prawda? Spróbuj ją po prostu ignorować. Poza tym ona teraz z kimś się spotyka, więc może da ci spokój. – Chodzi ci o pana Fitza? – Noel uniósł brew. – Nie masz nic przeciwko temu? Aria usiadła na kanapie i spojrzała przez okno na domek gościnny stojący na tyłach posiadłości Kahnów. W zeszłym tygodniu, zanim jeszcze wróciła do Noela, Ezra Fitz, nauczyciel i chłopak Arii, przyjechał z Nowego Jorku do Rosewood, w nadziei że ją odzyska. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania Arii, która pod nieobecność Ezry często fantazjowała na jego temat. Ale nagle czar prysł. Okazało się, że Ezra w niczym nie przypomina faceta z jej wspomnień, że jest zaborczy i zakompleksiony. Kiedy Aria nie zaspokoiła jego chorych ambicji, on zainteresował się Klaudią. W zeszłym tygodniu Aria nakryła ich, gdy całowali się w szatni w czasie bankietu po premierze szkolnego przedstawienia Makbeta. Od tego czasu Klaudia rozgłaszała wszem wobec, że chodzi z Ezrą na fantastyczne randki w Rosewood i że razem szukają mieszkania w Nowym Jorku. – Mam gdzieś ich romans – powiedziała Aria i tak naprawdę czuła. – Teraz jestem z tobą. Noel odłożył pilota i przytulił Arię. Pocałowali się. Noel głaskał jej twarz, a potem dotknął karku i ramion. Jego palce wsunęły się pod ramiączko stanika, a Aria wiedziała, że Noel ma ochotę na coś więcej. Nieznacznie się od niego odsunęła. – Nie możemy. Twoi rodzice siedzą na dole. Noel jęknął. – No i co z tego?
– Zboczeniec. Uderzyła go żartobliwie, choć też miała chęć na więcej. W ich relacji zmieniło się jeszcze jedno. Po tym, jak do siebie wrócili, po raz pierwszy przespali się z sobą. To się zdarzyło kilka dni temu, w pokoju Noela, w deszczowe popołudnie, i było dokładnie tak, jak Aria sobie wymarzyła – łagodnie, delikatnie i cudownie. Szeptali sobie do ucha, jak bardzo się kochają, a potem Noel powiedział, że ta chwila była dla niego wyjątkowa. Aria cieszyła się, że czekali z tym aż tak długo. Zrobili to z właściwego powodu – z miłości. Noel oparł się na łokciach i badawczo przyglądał się Arii. – Nie chcę, żeby ktokolwiek stanął między nami. Ani Klaudia, ani Ezra. Nikt. – Umowa stoi. – Aria pogłaskała Noela po ramieniu. – Mówię serio. – Noel podniósł się i popatrzył jej prosto w oczy. – Chcę, żebyśmy byli z sobą zupełnie szczerzy. Żadnych tajemnic. To dzięki temu moi rodzice wciąż są razem. Niczego przed sobą nie ukrywają. Weźmy z nich przykład. Aria zamrugała. Ciekawe, jak zareagowałby, gdyby opowiedziała mu, co zrobiła zeszłego lata na Islandii? Albo gdyby się dowiedział, że razem z przyjaciółkami zepchnęła z tarasu na dachu hotelu na Jamajce dziewczynę, którą omyłkowo wzięły za Prawdziwą Ali? I że potem się okazało, że to niewinna osoba o nazwisku Tabitha Clark? Co by powiedział na wieść o tym, że A. znowu przysyła Arii i jej przyjaciółkom SMS-y, grożąc im, że wyjawi ich najmroczniejsze sekrety? Kto mógł tym razem ukrywać się pod pseudonimem A.? Do niedawna za główną podejrzaną uważały Kelsey Pierce, byłą przyjaciółkę Spencer. W czasie wiosennych ferii była na Jamajce, a w wyniku intrygi Spencer trafiła do poprawczaka za posiadanie narkotyków. Ale kiedy dziewczyny odwiedziły Kelsey w szpitalu psychiatrycznym Zacisze Addison-Stevens, ona wyznała, że nic nie wiedziała ani o Tabicie, ani o A. Wtedy też zauważyły tabliczkę na ławce w ogrodzie szpitalnym. Widniał na niej napis: „TABITHA CLARK” oraz daty pobytu Tabithy w Zaciszu. W tym samym czasie przebywała tam Prawdziwa Ali, co mogło oznaczać, że też poznała Tabithę. – Hej, Ario. – Noel patrzył na nią podejrzliwie. – Odpłynęłaś? Wszystko w
porządku? – Oczywiście – skłamała Aria. – Ja... po prostu nie mogę się nadziwić, jaki jesteś fantastyczny. I też chcę być z tobą zupełnie szczera. Noel uśmiechnął się z ulgą. Podniósł w górę puszkę sprite’a. – Świetnie. Koniec z tajemnicami? – Koniec z tajemnicami. – Aria też podniosła swojego sprite’a. Stuknęli się puszkami, tak jak państwo Kahn kieliszkami w czasie kolacji. – Od teraz. No dobra, „od teraz” oznaczało, że Aria musi oszukiwać Noela. Ale wszystkie okropne przestępstwa, które popełniła, należały do przeszłości i tak już powinno zostać, na zawsze. ===LUIgTCVLIA5tAm9PeEF1Q3RUJVAxVDlLIlERdht6E39RMl0w
2 NOWE WYZWANIE DLA SPENCER Tego wieczoru szczupła kelnerka w obcisłych czarnych spodniach podała Spencer Hastings i jej rodzinie cztery rodzaje ciasta na srebrnej tacy. – Bardzo proszę, tarta czekoladowa z polewą kawową, biszkopt waniliowy z maślanym kremem cytrynowym, tort czekoladowy z likierem Frangelico i ciasto marchewkowe – powiedziała i postawiła tacę na środku stolika. – Wygląda przepysznie. – Mama Spencer chwyciła widelec. – Czy mam się liczyć z tym, że moja narzeczona przybierze na wadze? – zażartował pan Pennythistle, przyszły mąż pani Hastings. Rozległ się kurtuazyjny śmiech. Spencer ścisnęła swój srebrny widelec i uśmiechnęła się sztywno, choć uważała takie żarty za szczyt żenady. Razem z mamą, siostrą Melissą, jej chłopakiem Darrenem Wildenem, panem Pennythistle’em i jego córką Amelią siedziała w restauracji Pod Kogutem. Pani Hastings i pan Pennythistle wybrali tę posiadłość, zbudowaną z kamienia i z olbrzymim ogrodem, na miejsce swoich zaślubin. Amelia, dwa lata młodsza od Spencer, uczennica liceum St. Agnes, najbardziej snobistycznej szkoły w całym stanie, ostrożnie wbiła widelec w ciasto marchewkowe. – Ciasta z piekarni Sassafras wyglądają o wiele ładniej – powiedziała, marszcząc nos. Melissa zjadła kawałek i rozpłynęła się z zachwytu. – Może i lepiej wyglądają, ale ten maślany krem to niebo w gębie. Jako druhna głosuję za tym miejscem.
– Nie ty jedna jesteś druhną. – Pani Hastings pokazała widelcem na Spencer. – Spencer i Amelia też mają coś do powiedzenia. Wszyscy spojrzeli na Spencer. Spencer nie miała pojęcia, czemu jej mama postanowiła zafundować sobie cały ten weselny cyrk. Kupiła nawet suknię ślubną od Very Wang, z pięciometrowym trenem, zaprosiła na wesele trzysta osób i mianowała Spencer, Amelię i Melissę swoimi druhnami. To oznaczało, że do tej pory musiały przeprowadzić rozmowę z organizatorami wesela, napisać ogłoszenia do „New York Timesa” i „Gońca Filadelfijskiego”, a także wybrać idealne upominki dla gości. Bywały takie dni, kiedy Spencer w duchu liczyła na to, że mama otrząśnie się i zda sobie sprawę, że rozwód z tatą był jej największą życiową pomyłką. No dobra, pan Hastings romansował z Jessicą DiLaurentis i miał z nią w tajemnicy bliźniaczki, Courtney i Alison. Ale czy mama musiała z tego powodu brać drugi ślub? Spencer ukroiła idealnie prostokątny kawałek tortu z likierem Frangelico, uważając, żeby okruchy nie spadły na jej nową sukienkę od Joie. – Ten tort jest pyszny – pochwaliła. – Wielkie umysły zawsze się zgadzają. To również moje ulubione ciasto. – Pan Pennythistle wytarł usta. – Mam dla ciebie wiadomość, Spencer. Skontaktowałem się z moim przyjacielem Markiem, który jest producentem w niezależnym teatrze w Nowym Jorku. Twój występ jako lady Makbet zrobił na nim ogromne wrażenie i być może zaprosi cię na casting do roli w jego nowej produkcji. – Och – westchnęła zdumiona Spencer. – Dzięki. Uśmiechnęła się do pana Pennythistle’a. Miło było zostać zauważoną w rodzinie ludzi sukcesu. Amelia zmarszczyła nos. – Czy to ten sam Mark, który produkuje przedstawienia grane do kotleta? Wystawia chyba głównie sztuki o średniowiecznych turniejach rycerskich? – Amelia uśmiechnęła się złośliwie. Spencer nienawistnie zmrużyła oczy. „Zazdrosna?”, pomyślała. Choć Amelia już od kilku tygodni mieszkała w domu Hastingsów, ich kontakty ograniczały się do złośliwych docinków, pogardliwych prychnięć i lodowatych spojrzeń posyłanych
sobie nawzajem przy kolacji. Kiedyś tak właśnie wyglądały stosunki między Spencer i Melissą. Ale siostry zawarły wreszcie rozejm. Spencer nie chciała staczać podobnej batalii z Amelią. Amelia wbiła wzrok w Spencer. – A tak przy okazji, może wiesz, co się dzieje z Kelsey? Ostatnio jakby zapadła się pod ziemię. W mojej orkiestrze brakuje skrzypaczki. Spencer włożyła do ust kawałek ciasta, żeby zyskać na czasie. Dawna przyjaciółka Spencer, poznana w czasie letniej szkoły na Uniwersytecie Pensylwanii, teraz przebywała w Zaciszu Addison-Stevens, szpitalu psychiatrycznym i klinice odwykowej, gdzie próbowano uporać się z jej uzależnieniem od narkotyków. Po części winę za to ponosiła Spencer. To ona zeszłego lata wrobiła Kelsey w posiadanie narkotyków, przez co jej przyjaciółka trafiła do poprawczaka. Kiedy niedawno znowu się pojawiła w życiu Spencer, wydawało się, że to ona jest nowym A. i próbuje się zemścić. Teraz już wiadomo było, że Kelsey to nie A. Spencer i jej przyjaciółki dostały SMS-a od A., kiedy Kelsey przebywała już w Zaciszu, gdzie nie wolno było mieć telefonów komórkowych. Ale kto jeszcze mógł tak wiele o nich wiedzieć? – Nie wiem, co u Kelsey – odparła Spencer. I nie skłamała. Ukradkiem spojrzała na Darrena Wildena, który jadł ciasto czekoladowe. Kiedyś prowadził śledztwo w sprawie zamordowania Alison DiLaurentis. Choć już nie pracował w policji, Spencer i tak czuła się nieswojo w jego towarzystwie. Szczególnie teraz, kiedy miała sporo na sumieniu. Kelnerka wróciła z uśmiechem pełnym nadziei. – Czy ciasta państwu smakują? Pani Hastings pokiwała głową. Melissa zamachała tylko widelcem w powietrzu, bo miała usta pełne jedzenia. Kiedy kelnerka odeszła, Spencer rozejrzała się po olbrzymiej sali restauracyjnej. Ściany były wyłożone kamieniem, a podłogi marmurem. W niewielkich wykuszach między drzwiami balkonowymi, sięgającymi do samego sufitu, stały flakony pełne kwiatów. Na zewnątrz, jak okiem sięgnąć, ciągnął się gigantyczny labirynt z żywopłotu. W sali siedziało jeszcze kilka osób,
głównie nadętych, starszych mężczyzn, zapewne właścicieli wielkich firm, którzy tu przyszli na biznesową kolację. Nagle Spencer spojrzała na wysoką kobietę po czterdziestce, która miała blond włosy o popielatym odcieniu, stalowe oczy i czoło wygładzone botoksem. Kiedy zauważyła, że Spencer na nią patrzy, czym prędzej utkwiła wzrok w menu. Spencer też odwróciła od niej wzrok, czując ciarki na całym ciele. Od kiedy znowu zaczęła dostawać wiadomości od A., nie mogła się pozbyć wrażenia, że wciąż ktoś ją obserwuje. Nagle jej iPhone zadźwięczał głośno. Wyciągnęła go i spojrzała na ekran. „Przypominamy o kolacji w Princeton!”, głosił nagłówek wiadomości. Spencer ją otworzyła. „Nie zapomnij, że serdecznie zapraszamy na kolację wydaną na cześć wszystkich kandydatów z Pensylwanii i New Jersey przyjętych do Princeton w pierwszej fazie rekrutacji!” Kolacja miała się odbyć w poniedziałek. Spencer się uśmiechnęła. Uwielbiała dostawać wiadomości z Princeton, szczególnie że jeszcze w zeszłym tygodniu jej przyszłość na tej uczelni stała pod znakiem zapytania. Dostała od A. list, który ją informował, że nie przyjęto jej na uczelnię. Spencer stawała na głowie, byle tylko udowodnić, że zasługuje na miejsce w Princeton, ale ostatecznie okazało się, że list został sfałszowany. Nie mogła się doczekać września. Chciała zamieszkać gdzieś, gdzie będzie mogła zacząć wszystko od nowa. Teraz, kiedy znowu czuła na plecach oddech A., Rosewood zamieniło się w wielkie więzienie. Pani Hastings spojrzała z zaciekawieniem na Spencer, która pokazała jej telefon. Pan Pennythistle też spojrzał na mały ekran, a potem napił się kawy, której nalała mu właśnie kelnerka. – Zobaczysz, spodoba ci się w Princeton. Poznasz tam wspaniałych ludzi. Masz zamiar zapisać się do któregoś z klubów? – Oczywiście! – natychmiast odpowiedziała mu Melissa. – Założę się, że już wybrałaś swoje trzy typy. Niech zgadnę. Klub Cottage? Ivy? I jaki jeszcze? Spencer przez chwilę w milczeniu obracała w palcach drewniane kółko do serwetki. Słyszała już o słynnych klubach w Princeton, ale jeszcze nie zdążyła im się bliżej przyjrzeć. Była zbyt zajęta nauką, pracą na rzecz rozmaitych instytucji
charytatywnych i przewodniczeniem wielu szkolnym organizacjom. Robiła to wszystko, żeby się dostać na wymarzone studia. Może te kluby przypominały licealny Klub Łakomczucha. Jego członkowie chodzili do eleganckich restauracji, urządzali przyjęcia połączone ze wspólnym oglądaniem programów kulinarnych i sami gotowali boeuf bourguignon albo coq au vin. Wilden położył splecione dłonie na brzuchu. – Może mi ktoś wyjaśnić, o jakich klubach mowa? Melissa wyglądała na trochę zażenowaną jego słowami. Ona była absolwentką prestiżowego uniwersytetu, a on byłym policjantem. Pochodzili z zupełnie innych światów. – Kluby uniwersyteckie to takie sekretne stowarzyszenia – wyjaśniła nieco protekcjonalnym tonem (którego Spencer by nie zniosła na miejscu chłopaka Melissy). – Żeby się do nich dostać, trzeba wziąć udział w specjalnym konkursie. Ale jak już się uda, to od razu zyskuje się popularność, mnóstwo przyjaciół i same przywileje. – To coś takiego jak bractwa na innych uczelniach? – zapytał Darren. – Och, nie – odparła Melissa z oburzeniem. – Po pierwsze, kluby w Princeton są otwarte dla obu płci. A po drugie, mają o wiele większy prestiż. – Przed członkami takich klubów otwierają się ogromne możliwości – wtrącił się pan Pennythistle. – Jeden z moich przyjaciół należał do klubu Cottage, a jego byli członkowie pracowali w Senacie. Bez problemu załatwili mu tam posadę. Podekscytowana Melissa pokiwała głową. – Tak samo było z moją przyjaciółką Kerri Randolph. Należała do klubu Cap and Gown. Dzięki kontaktom dostała staż jako asystentka Diane von Furstenberg. – Spojrzała na Spencer. – Ale musisz odpowiednio wcześniej dać im znać, że jesteś zainteresowana. Znam ludzi, którzy już w drugiej klasie liceum zaczęli się starać o przyjęcie do klubu. – Och. – Spencer nagle poczuła zdenerwowanie. Może popełniła kardynalny błąd, lekceważąc do tej pory kluby uniwersyteckie. A jeśli wszyscy kandydaci przyjęci w pierwszym terminie już wybrali dla siebie kluby,