wizzy91

  • Dokumenty269
  • Odsłony51 042
  • Obserwuję70
  • Rozmiar dokumentów496.9 MB
  • Ilość pobrań28 497

Fitzpatrick Becca - Niebezpieczne kłamstwa

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Fitzpatrick Becca - Niebezpieczne kłamstwa.pdf

wizzy91 EBooki
Użytkownik wizzy91 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 24 osób, 17 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 204 stron)

Fitzpatrick Becca Niebezpieczne kłamstwa

Przyjaciołom z dzieciństwa

ROZDZIAŁ 1 Gwałtowne pukanie zatrzęsło drzwiami pokoju hotelowego. Leżałam całkowicie nieruchomo na łóżku, skórę miałam rozgrzaną i lepką od potu. Reed przyciągnął mnie do siebie. I to by było na tyle, jeśli chodzi o nasze dziesięć minut, pomyślałam. Starałam się nie rozpłakać, gdy przytulałam głowę do ciepłej szyi Reeda. Chłonęłam umysłem każdy szczegół, próbując utrwalić tę chwilę, aby móc ją później – długo po tym, jak mnie zabiorą – w nieskończoność odtwarzać w pamięci. Nagle naszło mnie szalone pragnienie, żeby z nim uciec. Z pokoju, w którym mnie trzymali, widać było alejkę otaczającą motel. Ale gdzie mielibyśmy się ukryć albo jak uniknęlibyśmy końca na dnie rzeki Delaware z przywiązanymi do nóg cementowymi pustakami? Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Wtulając głowę w moje ramię, Reed odetchnął głęboko. On też starał się zapamiętać tę chwilę. – Pokój jest prawdopodobnie na podsłuchu – szepnął tak delikatnie, że wzięłam to niemal za westchnienie. – Powiedzieli, dokąd cię zabierają? Pokręciłam głową, a na jego pokrytej ranami i opuchniętej twarzy pojawił się wyraz rozczarowania. – No tak, mnie też nic nie zdradzili. Reed obrócił się ostrożnie, ponieważ całe ciało miał poobijane, i klęknąwszy, zaczął przesuwać dłońmi wzdłuż wezgłowia łóżka. Wysunął szufladę stolika nocnego i przekartkował leżącą w środku Biblię. Zajrzał też pod materac. Nic. Ale pokój na pewno znajdował się na podsłuchu. Nie ufali nam na tyle, by sądzić, że nie będziemy rozmawiać o tamtej nocy, choć moje zeznanie to ostatnia rzecz, o jakiej teraz myślałam. Po tym wszystkim, co zgodziłam się dla nich zrobić, nie mogli mi dać nawet dziesięciu minut na osobności z moim chłopakiem, zanim znowu nas rozłączą. – Jesteś na mnie zły? – zapytałam szeptem. Reed tkwił w tym bagnie przeze mnie i przez moją matkę. To właśnie jej kłopoty zrujnowały mu życie i zniszczyły przyszłość. Jak mógł więc nie czuć do mnie choć odrobiny urazy? Jego wahanie wywołało we mnie głęboką, bezgraniczną złość na matkę. – No co ty – odparł wreszcie łagodnie, lecz stanowczo. – Nie mów tak. Nic się nie zmieniło. Będziemy razem. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Odetchnęłam z ulgą. Nie powinnam była w niego wątpić. Reed był tym jedynym. Kochał mnie i właśnie po raz kolejny dowiódł, że mogę na nim polegać. W zamku zazgrzytał klucz. – Nie zapomnij o naszym koncie mailowym – Reed szepnął mi pośpiesznie do ucha. Wymieniliśmy się spojrzeniami. Delikatnym skinieniem głowy dałam mu znać, że rozumiem. Później objęłam Reeda tak mocno, że niemal pozbawiłam go tchu. Puściłam go dokładnie w chwili, gdy zastępca szeryfa Price otworzył drzwi. Za jego plecami zobaczyłam dwa czarne sedany buicki stojące na parkingu z włączonymi silnikami. Price obrzucił nas oboje wzrokiem. – Czas ruszać. Drugi z zastępców, którego nie kojarzyłam, wyprowadził Reeda z pokoju. Obejrzawszy się raz jeszcze za siebie, Reed posłał mi długie spojrzenie. Próbował się uśmiechnąć, ale był zbyt zdenerwowany i zdołał unieść tylko kącik ust. Był zdenerwowany. Serce zaczęło mi gwałtownie

bić. A więc teraz albo nigdy. To ostatnia okazja do ucieczki. – Reed! – zawołałam. Ale on już siedział w samochodzie. Za przyciemnioną szybą nie mogłam dojrzeć jego twarzy. Samochód wyjechał z parkingu i przyśpieszył. Dziesięć sekund później całkowicie zniknął mi z pola widzenia. Dopiero wtedy moje serce zaczęło walić jak oszalałe. A więc to się dzieje naprawdę. Ścisnęłam mocno palcami rączkę mojej walizki. Nie byłam na to jeszcze gotowa. Nie umiałam opuścić jedynego znanego mi miasta. Moich przyjaciół, mojego domu, mojej szkoły… oraz Reeda. – Na początku zawsze jest najtrudniej – odezwał się Price, wyprowadzając mnie delikatnie za łokieć na zewnątrz. – Spójrz na to w ten sposób. Masz szansę rozpocząć nowe życie, stworzyć siebie od zera. Nie myśl na razie o procesie. Nie będziesz musiała oglądać Danny’ego Balando przez wiele miesięcy, może nawet lat. Jego prawnicy zrobią wszystko, by jak najdłużej opóźnić sprawę. Widziałem już rozmaite wymówki, za pomocą których obrona odwleka proces, od zagubionej karty opłat drogowych po korki na autostradzie. – Opóźnić sprawę? – powtórzyłam niczym echo. – Opóźnienia prowadzą do uniewinnienia. Taka jest generalna zasada. Ale nie tym razem. Dzięki twoim zeznaniom Danny Balando na pewno pójdzie siedzieć. – Price ścisnął moje ramię z przekonaniem. – Ława przysięgłych ci uwierzy. Czeka go dożywocie bez możliwości warunkowego zwolnienia, możesz być tego pewna. – I przez cały czas trwania procesu pozostanie w areszcie? – spytałam z niepokojem. – Został zatrzymany bez prawa do kaucji. Nic nie może ci zrobić. Ukrywając się przez minione siedemdziesiąt dwie godziny w pokoju hotelowym w oczekiwaniu, aż diler mojej matki zostanie oskarżony o morderstwo pierwszego stopnia, a także posiadanie i handel dużymi ilościami narkotyków, sama czułam się niemal jak więzień. Przez ostatnie trzy dni nieustannie pilnowało mnie dwóch agentów biura szeryfa: dwóch rano, kolejna para po południu i jeszcze dwóch na nocnej zmianie. Nie wolno mi było ani nigdzie dzwonić, ani odbierać telefonów. Skonfiskowano mi wszystkie urządzenia elektroniczne. Miałam do dyspozycji tylko skromną garderobę składającą się z niepasujących do siebie ubrań, które zastępca szeryfa zdążył zabrać z mojej szafy. A teraz jako kluczowy świadek w federalnej sprawie karnej czekającej na swój finał w sądzie – jako że Danny Balando nie przyznał się do popełnienia stawianych mu zarzutów – miałam zostać przeniesiona do ostatecznego miejsca zesłania. Lokalizacja: nieznana. – Dokąd mnie zabieracie? – spytałam. Price odchrząknął. – Do Thunder Basin w Nebrasce. W jego głosie słychać było lekko przepraszający ton, który w zasadzie zdradził mi wszystko, co musiałam wiedzieć. To był bardzo kiepski układ. Pomagałam im wysłać za kratki groźnego przestępcę, a w zamian miałam zostać wysłana poza granice cywilizowanego świata. – A gdzie trafi Reed? – Wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć. – To mój chłopak. – W ten sposób dbamy o bezpieczeństwo świadków. Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale wykonujemy tylko naszą pracę. Załatwiłem wam dziesięć minut, o które prosiłaś. Wiele mnie to kosztowało. Ostatnia rzecz, jakiej życzyłby sobie sędzia, to żebyście wpływali nawzajem na swoje zeznania. Zostałam zmuszona do rozstania ze swoim chłopakiem, a Price oczekiwał jeszcze ode

mnie podziękowań? – A co z moją mamą? – zapytałam wprost, bez cienia emocji. Price potoczył należącą do mnie walizkę na tył buicka, starając się unikać mojego wzroku. – Została skierowana na odwyk. Nie mogę ci powiedzieć gdzie, ale jeśli się postara, będzie mogła dołączyć do ciebie pod koniec wakacji. – Oboje wiemy, że nie mam na to ochoty, więc darujmy sobie te gierki. Price nie ciągnął już dalej tego tematu. Jeszcze nie wstał świt, a mnie – choć byłam tylko w szortach i koszulce bez rękawów – już oblewał pot z gorąca. Ciekawe, jak musiał się czuć Price w dżinsach i koszuli z długimi rękawami. Nie widziałam broni w przewieszonej przez ramię kaburze, ale wyczuwałam jej obecność. Przypominała mi o tym, że zagrożenie wcale nie minęło. I nie miałam pewności, czy w ogóle kiedykolwiek to nastąpi. Danny Balando nie przestanie mnie szukać. On wprawdzie siedział w więzieniu, ale reszta członków jego kartelu narkotykowego przebywała na wolności. Każdy z nich za odpowiednią opłatę wykonałby jego zlecenie. Balando mógł liczyć jedynie na to, że zabije mnie, zanim zdążę złożyć zeznania w sądzie. Wsiedliśmy do buicka i Price podał mi paszport, w którym widniało obce nazwisko. – Nie możesz tu wrócić, Stello. Już nigdy. Dotknęłam czubkami palców szyby. Wyjeżdżając przed świtem z Filadelfii, minęliśmy piekarnię. Chłopak w fartuchu uwijał się z miotłą przed wejściem. Myślałam, że może podniesie głowę, przerwie zamiatanie i odprowadzi mnie wzrokiem, ale on był zbyt zajęty pracą. Nikt nie wiedział, że stąd wyjeżdżam. W tym właśnie problem. Ulice były puste i asfalt lśnił czernią po niedawnym deszczu. Słyszałam wodę rozpryskującą się pod kołami samochodu i próbowałam zachować coś z tej chwili w pamięci. To był mój dom. Jedyne znane mi miejsce. Opuszczając je, czułam się, jakbym rezygnowała z czegoś tak niezbędnego do życia jak powietrze. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy jestem w stanie to zrobić. – Nie mam na imię Stella – odezwałam się wreszcie. – Zazwyczaj pozwalamy świadkom zatrzymać ich pierwsze imię, ale twoje jest dość rzadkie – wyjaśnił Price. – Przedsięwzięliśmy więc dodatkowe środki bezpieczeństwa. Twoje nowe imię brzmi podobnie do starego, to powinno pomóc ci się do niego przyzwyczaić. Stella Gordon. Stel-la, Stel-la, Stel-la. Powtarzałam to w głowie tyle razy, aż sylaby wreszcie się ze sobą połączyły. Nienawidziłam tego imienia. Buick przyśpieszył i wyjechaliśmy na autostradę międzystanową. Po chwili zobaczyłam drogowskazy na lotnisko i ostry ból ścisnął mi klatkę piersiową. Mój samolot odlatywał za cztery godziny. Trudno mi się oddychało, powietrze nie chciało wpłynąć do płuc, miałam wrażenie, jakby zamieniło się w ciężką bryłę. Wytarłam dłonie o uda. Zupełnie nie czułam, że to nowy początek. Odwróciłam głowę, aby jak najdłużej widzieć światła Filadelfii. Gdy wreszcie zostawiliśmy je za sobą w oddali, poczułam się, jakby moje życie dobiegło końca.

ROZDZIAŁ 2 Słońce rozświetlało niebo nad Nebraską, przedzierając się różowozłocistymi promieniami przez obłoki na horyzoncie. Zbliżał się już wieczór, a przed nami rozciągały się bezkresne pola kukurydzy, nad którymi wznosiły się tylko gdzieniegdzie pojedyncze sylwetki wiatraków i silosów ze zbożem. Zniknęły rozjarzone światłami, smukłe drapacze chmur, oraz upstrzone kolorowymi reklamami zabytkowe ceglane fronty sklepów z Main Line. Z oczu straciłam także okazałe i starannie wypielęgnowane ogrody oraz kręte podmiejskie drogi. Nie było tu ludzi śpieszących się, by złapać metro do centrum, zamilkła kakofonia klaksonów samochodowych, która wybuchała, gdy w mieście tworzyły się korki. Razem z Price’em minęliśmy stado bydła pasące się wzdłuż opustoszałej autostrady. Krowy opędzały się ogonami od much, a kilka z nich podniosło swe duże, trójkątne głowy, spoglądając z zaciekawieniem w naszym kierunku. Ciekawe, kiedy po raz ostatni widziały samochód. Opuściłam lekko szybę. Wpadające ze świstem do środka powietrze pachniało trawą, życiem i czymś nieznanym. Trzech chudych jak kije od miotły chłopców szło boso i bez koszulek wzdłuż drogi, niosąc wędki wsparte na opalonych ramionach. Nagle usłyszałam w głowie głos mojej najbliższej przyjaciółki Tory Bell: „Wysyłają cię do jakiejś dziury niczym z Dzieci kukurydzy. Zapomnij o włoskich bossach narkotykowych, wytrzymasz tam góra dwadzieścia cztery godziny”. – Szkoła się skończyła – powiedział Price. – Całe lato możesz robić, na co tylko masz ochotę. Ty to masz szczęście. – No, ale ze mnie szczęściara – mruknęłam. – Będziesz tutaj bezpieczna. Price czekał na moją odpowiedź, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że wcale nie byłam bezpieczna. Każdego ranka budziłam się, zastanawiając się, czy dzisiaj Danny mnie znajdzie. – Zamieszkasz z Carminą Songster. To emerytowana policjantka. Świetna profesjonalistka. Zna twoją prawdziwą tożsamość i będzie cię chronić. – A co jeśli jej nie polubię? – Wszyscy lubią Carminę. Nazywają ją Babcią. Całe miasteczko tak się do niej zwraca. – I ona ma mnie chronić? Price obrócił głowę i spojrzał na mnie zza swych ray banów. – Mam dla ciebie przyjacielską radę. To od ciebie zależy, jak upłyną ci te wakacje. Mogą być okropne, ale mogą też okazać się całkiem znośne. Do diabła, być może nawet więcej niż znośne. Wiem, że jesteś wściekła na swoją mamę… W jednej chwili znieruchomiałam. – Nie mieszaj jej do tego. – Carmina może do niej zadzwonić, gdy tylko będziesz gotowa. Zna numer do kliniki. Zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem. – Powiedziałam, że nie mam ochoty o niej rozmawiać. – Masz prawo czuć się zraniona i zdradzona, ale twoja mama wyzdrowieje. Naprawdę w to wierzę. Nie możesz jej teraz skreślać. Potrzebuje cię bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – A gdzie była, kiedy to ja jej potrzebowałam? – odwarknęłam. – Już dawno przestałam robić sobie nadzieję, że w ogóle z tego wyjdzie. To właśnie przez nią jestem tutaj, a nie w domu razem z moimi przyjaciółmi, w jedynym miejscu, które ma dla mnie sens… – nagle głos uwiązł

mi w gardle. Price milczał przez kilka minut, aż w końcu się odezwał: – Gdy odstawię cię do Carminy, będę musiał wrócić. Ale ona wie, jak się ze mną skontaktować. Dzwoń o każdej porze. – Ona nie jest moją rodziną. Zresztą tak samo jak ty. Dajmy sobie z tym spokój. Price cały zastygł, moje słowa wyraźnie go zabolały. Ryzykował przecież własne życie, aby mnie chronić, mogłam mu więc okazać choć trochę wdzięczności. Ale powiedziałam prawdę. Stanowiłam dla niego tylko zadanie do wykonania. Nie byliśmy dla siebie rodziną, zresztą ja nie miałam rodziny. Mój ojciec odrzucił ofertę biura prokuratora, które proponowało umieścić go razem ze mną w programie ochrony świadków. Już nigdy więcej go nie zobaczę. No i miałam też matkę na odwyku, której nie chciałam widzieć na oczy. Rodzina oznaczała miłość, przywiązanie, poczucie wspólnoty. A przynajmniej mieszkanie pod jednym dachem. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Odsunęłam się od Price’a, obserwując, jak słońce rozlewa się nad horyzontem. Nigdy nie sądziłam, że może ono zajmować na niebie tyle miejsca. Bez żadnych budynków, lasów czy wzgórz, które zasłaniałyby widok, słońce wyglądało tu prawie jak kula, zdawało się rozpływać po niebie niczym lśniące, płynne złoto, a jego promienie przypominały grube pociągnięcie pędzla powyżej linii widnokręgu. Krajobraz ten był dla mnie w równym stopniu obcy, co zachwycający. Po zapadnięciu zmroku Price skręcił w wiejską drogę. Widok zasłaniały nam tumany kurzu. Koła samochodu podskakiwały na wybojach, podrzucając mnie za każdym razem na siedzeniu. Wzdłuż poboczy ciągnęły się dwa rzędy wysokich, sękatych topoli amerykańskich i przez chwilę zastanawiałam się, jak by to było wspiąć się po ich grubych, pochyłych gałęziach aż na sam czubek drzewa. Jako mała dziewczynka marzyłam o tym, żeby mieć własny domek na drzewie z przywiązaną do niego huśtawką zrobioną z opony. Ale teraz byłam już za duża na takie dziecięce zachcianki. W ciemnościach zdołałam dojrzeć jedynie kontur dwupiętrowego domu. Przed nim rozciągał się największy trawnik, jaki widziałam w życiu, a zza jego dachu wystawały kolejne topole. Trawnik płynnie przechodził w otwarte pola, a za nimi nie widziałam już nic poza usianym gwiazdami szafirowym niebem. Otaczający nas pejzaż wręcz przytłaczał mnie samym swym bezmiarem. Czułam się kompletnie osamotniona. Jakbym dotarła na skraj świata i poza tym miejscem zaczynała się pustka. Jeszcze kilka kroków, a mogłabym spaść z krawędzi Ziemi. Przerażona tą myślą uchyliłam szybę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale na zewnątrz było parno i wilgotno. Dochodziło mnie delikatne, monotonne bzyczenie nocnych owadów. Wokół panowała dziwna, głucha cisza, nieprzypominająca niczego, co kiedykolwiek dotąd słyszałam. Nagle zatęskniłam za znajomymi dźwiękami moich rodzinnych stron i pomyślałam, że chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego miejsca. Price zwolnił przy skrzynce na listy i porównał widniejący na niej numer domu z pismem, które trzymał w dłoni. Upewniwszy się, że trafiliśmy pod właściwy adres, zatrzymał się na podjeździe przed okazałym białym wiejskim domem. Dom miał werandę zarówno na parterze, jak i na piętrze, a wzdłuż całej szerokości fasady biegły dwie białe balustrady. Na wysokości piętra wisiała duża amerykańska flaga, marszcząca się delikatnie na lekkim wietrze. Kilka mniejszych flag było wbitych w trawę, tworząc ścieżkę od prowadzących na werandę schodów do biegnącego wzdłuż domu podjazdu. U szczytu podjazdu znajdowały się stare beczki po whiskey, z których wyrastały pęki kolorowych kwiatów. – Jesteśmy na miejscu – oznajmił Price, gasząc silnik. Następnie nacisnął przycisk otwierający klapę bagażnika, w którym leżała moja walizka.

Wiedziałam, że muszę wysiąść z samochodu, ale nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się w dom, nie potrafiąc zupełnie wyobrazić sobie, że mam do niego wejść. Pomyślałam o moim prawdziwym domu. W zeszłym roku mama w ramach prezentu urodzinowego – lub też raczej przeprosin za to, że nie zapisała mnie na kurs prawa jazdy, bo była zbyt zajęta ćpaniem, a urodziny okazały się jedynie wygodnym pretekstem – zatrudniła dekoratora, aby odnowił moją sypialnię. Mogłam sama wszystko wybrać. Pomalowane na biało regały, stary żyrandol, bladoniebieskie ściany i wiktoriańskie biurko z mahoniu, które kupiłyśmy z mamą podczas naszej ostatniej wspólnej wyprawy do Nowego Jorku. W jego górnej szufladzie wciąż leżał mój pamiętnik. Zostawiłam tam całe moje życie. Gdy wysiedliśmy z samochodu, z huśtawki na werandzie podniosła się kobieta i ruszyła w dół po schodach. Obcasy jej czerwonych kowbojek stukały głośno na wysuszonym drewnie. – Trafiliście! – zawołała. Miała na sobie dżinsy włożone do butów oraz dżinsową koszulę z kilkoma guzikami rozpiętymi u góry. Siwe włosy sięgały jej tuż powyżej ramion. Przyglądała nam się z uwagą czujnymi, niebieskimi oczami. – Właśnie piłam sobie lemoniadę i słuchałam cykad. Macie ochotę czegoś się napić? – Ja na pewno nie odmówię – odparł Price. – A ty, Stello? Obrzuciłam ich oboje wzrokiem. Przyglądali mi się z ostrożnymi, niepewnymi uśmiechami. Zakręciło mi się w głowie, mrugnęłam kilka razy, próbując nad tym zapanować. Czerwone buty kobiety zaczęły wirować mi przed oczami jak w kalejdoskopie i już wiedziałam, że przegrałam tę walkę. Nagle znalazłam się z powrotem w Filadelfii, na podłodze naszej biblioteki wykrwawiał się człowiek, a na ścianie za nim widniała rozbryzgana plama krwi. Na kolanach czułam ciężar głowy mamy, a z mojego gardła wydobywało się histeryczne łkanie. Słyszałam syreny policyjne wyjące na ulicy oraz łomoczące mi w uszach tętno. – Może wolałabyś, żebym pokazała ci twój pokój… Stello? – zapytała kobieta, wyrywając mnie ze wspomnień. Czułam, że się chwieję. Price złapał mnie za łokieć. – Zaprowadźmy ją do środka. Za nami długa podróż. Jedna przespana noc dobrze jej zrobi. – Nie chcę! – Odzyskawszy część sił, wyrwałam się z jego uścisku. – Stella… – Czego ode mnie chcesz? – Odwróciłam się gwałtownie do Price’a. – Mam popijać sobie lemoniadę i udawać, że to wszystko jest normalne? Nie chcę tutaj mieszkać. Nie prosiłam się o to. Wszystko, co było mi bliskie, przepadło. Nigdy… nigdy jej tego nie wybaczę! – wyrzuciłam z siebie te słowa, zanim zdołałam nad sobą zapanować. Wszystkie mięśnie miałam napięte. Przetarłam dłonią oczy, próbując się nie rozpłakać. Przynajmniej do czasu, kiedy znajdę się sama i będę sobie mogła na to pozwolić. Wbiłam paznokcie głęboko w dłonie, aby odwrócić uwagę od bólu, jaki czułam w piersi, i skupić się na czymś innym. Zanim zaciągnęłam walizkę do domu, zauważyłam, jak usta tej kobiety – Carminy – się zacisnęły, a Price posłał jej przepraszające spojrzenie, jakby chciał powiedzieć, że dla niektórych zachowań nastolatków nie ma wyjaśnienia. Miałam gdzieś, co sobie o mnie myśleli. Jeśli uważali, że jestem samolubna i niewychowana, to pewnie mieli rację. A jeśli zamienię Carminie to lato w prawdziwe piekło, może pozwoli mi wcześniej się wyprowadzić i zacząć żyć samodzielnie. Nie był to wcale taki zły pomysł. Price wbiegł po schodach, aby przytrzymać mi drzwi. – Odłóżmy zwiedzanie domu na jutro – powiedziała Carmina. – Teraz pewnie marzycie

o tym, żeby położyć się do łóżka. – Chyba nie ja jeden padam tutaj z nóg – zgodził się ochoczo Price. Nie byłam zmęczona, pragnęłam tylko jak najszybciej zamknąć za sobą drzwi i zostać sama, dlatego też nie protestowałam. Nie obchodziło mnie, czy potraktują to jako uległość z mojej strony. Zresztą Carmina niebawem się przekona, że chociaż Departament Sprawiedliwości wyposażył mnie w nową tożsamość i nowe życie, to wcale nie zamierzałam udawać, że to wszystko mi się podoba. Wnętrze domu pachniało wodą różaną. Tapety z misternymi kwiatowymi motywami odklejały się od ścian, a w salonie dostrzegłam kanapy z wytartym obiciem z niebieskiego sztruksu. Nad kominkiem wisiało poroże jelenia. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak wieśniackiego i tandetnego. Carmina poprowadziła mnie na górę po zniszczonych schodach. Na ścianie widniały ślady po gwoździach, ale wszystkie portrety zostały zdjęte, co po raz pierwszy skłoniło mnie do zastanowienia się, kim naprawdę była Carmina. Dlaczego mieszkała sama? Czy miała rodzinę, a jeśli tak, to co stało się z jej bliskimi? Zaraz jednak odsunęłam od siebie te pytania. Ta kobieta nic dla mnie nie znaczyła. Była tylko przydzieloną mi przez rząd zastępczynią mojej matki do czasu, aż skończę osiemnaście lat, co miało nastąpić pod koniec sierpnia. Wtedy będę mogła zgodnie z prawem stać się samodzielna. Carmina zatrzymała się na szczycie schodów i otworzyła drzwi. – Tutaj będziesz spać. Świeże ręczniki są na komodzie, podstawowe przybory toaletowe znajdziesz w łazience za następnymi drzwiami. Jutro możemy podskoczyć do sklepu i kupić to, czego ci brakuje. Śniadanie jest punkt siódma. Masz jakieś specjalne wymagania dietetyczne, o których powinnam wiedzieć? Nie jesteś chyba uczulona na orzeszki ziemne? – Nie. Carmina skinęła z zadowoleniem głową. – W takim razie do zobaczenia rano. Śpij dobrze. Carmina zamknęła drzwi, a ja opadłam na skraj podwójnego łóżka. Sprężyny jęknęły przeraźliwie. Przez otwarte okno wpadało do środka duszne powietrze. Czemu Carmina nie włączyła klimatyzacji? Przecież chyba nie zamierzała spać przez całą noc przy otwartych oknach? Czy to w ogóle bezpieczne? Zamknęłam okno i zaciągnęłam niebieskie bawełniane zasłony, lecz od razu oblepiło mnie gorące, parne powietrze. Uniosłam włosy, aby ochłodzić sobie kark, po czym ściągnęłam z siebie ubranie i opadłam z powrotem na pościel. Pokój był mały, ledwo mieściły się w nim łóżko i dębowa komoda. Opadający pod skosem dach pogłębiał jeszcze poczucie klaustrofobii – miałam wrażenie, jakby ściany zewsząd na mnie napierały. Na wyblakłym suficie zauważyłam mozaikę niebieskich prostokątów. Były to ślady po wiszących tu dawniej plakatach, pod którymi zachował się pierwotny kolor farby. Niebieskie ściany, niebieskie zasłony, niebieska pościel. Do tego zakurzona rękawica baseballowa leżąca na górnej półce otwartej szafy. Musiał tu mieszkać jakiś chłopiec. Ciekawe, co się z nim stało. Na pewno wyjechał gdzieś daleko stąd. Zrobię to samo, gdy tylko skończę osiemnaście lat. Sięgnęłam do przedniej kieszeni walizki i wyjęłam z niej małą paczkę listów. Kontrabanda. Nie powinnam była zabierać ze sobą nic z mojego dawnego życia, żadnego dowodu na to, że pochodzę z Filadelfii, i dlatego ten drobny akt buntu – choć zupełnie niezamierzony – sprawiał mi tyle radości. Może jestem sentymentalna, ale ostatnio nosiłam ze sobą listy od Reeda praktycznie wszędzie. Im bardziej nieciekawa stawała się moja sytuacja

domowa, tym większą pociechę znajdowałam w ich lekturze. Za każdym razem, gdy czułam się samotna, przypominały mi, że przecież mam Reeda, który się o mnie troszczy i który mnie wspiera. Jeszcze przed trzema dniami trzymałam wszystkie listy w torebce, ale przeniosłam je do walizki, żeby nikt ich nie odkrył. Niektóre z nich pochodziły z ostatnich tygodni, ale były i takie sprzed dwóch lat, kiedy Reed i ja zaczęliśmy dopiero ze sobą chodzić. Przyrzekłam sobie racjonować ich lekturę, dlatego wzięłam jeden list z wierzchu, a resztę włożyłam z powrotem do mojej skrytki. Estello, nie wiem, czy ktoś zostawił Ci kiedyś liścik pod wycieraczką samochodu, ale wydaje mi się, że możesz to uznać za romantyczne. Pamiętasz tę noc w pociągu, kiedy się poznaliśmy? Nigdy Ci tego nie mówiłem, ale zrobiłem Ci wtedy ukradkiem zdjęcie. Stało się to, zanim jeszcze zostawiłaś telefon na siedzeniu, a ja dogoniłem Cię, żeby ci go oddać (ależ ze mnie bohater). W każdym razie udawałem, że piszę SMS-a, żebyś nie zorientowała się, że robię Ci zdjęcie. Wciąż mam je w swoim telefonie. Kocham Cię. A teraz zrób mi przysługę i zniszcz ten list, żebym mógł ocalić moją godność. xoxo Reed Przycisnęłam kartkę do piersi, czując, jak mój oddech się uspokaja. Błagam, obym tylko mogła go wkrótce znów zobaczyć, poprosiłam cicho. Nie wiedziałam, jak długo te listy pozwolą mi przetrwać bez Reeda. Ale dzisiejsza lektura przyniosła zamierzony efekt: samotność przestała mi tak doskwierać i na chwilę największym moim zmartwieniem stało się potężne zmęczenie. Przewróciłam się na bok, spodziewając się, że sen szybko nadejdzie. Jednak już po chwili otaczająca mnie cisza stała się wprost nieznośna. Wydawało mi się, że zatopiłam się w głuchy dźwięk, który czeka, aż coś go wypełni. Moja wyobraźnia natychmiast zaczęła mi podsuwać różne wyjaśnienia dla cichego trzeszczenia ścian kurczących się po ustaniu dziennych upałów oraz rozlegających się co jakiś czas tępych stukotów na deskach podłogowych. Pogrążając się powoli w niespokojnym śnie, wciąż nie mogłam jednak wyrzucić z głowy obrazu ciemnych oczu Danny’ego Balando.

ROZDZIAŁ 3 Huk kosiarki wpadał przez okno sypialni, które otworzyłam w środku nocy półprzytomna i cała zlana potem. Warkot silnika stawał się coraz głośniejszy, przybliżał się, aż w końcu przemknął tuż pod moim oknem i oddalił się na przeciwległy kraniec trawnika. Zaspana uniosłam lekko jedną powiekę i spojrzałam na stojący na nocnym stoliku budzik. W jednej chwili oburzona i wściekła zerwałam się na nogi. Odrzuciwszy na bok kołdrę, wysunęłam głowę przez okno i zawołałam: – Hej! Wiesz, która godzina!? Facet z kosiarką jednak mnie nie usłyszał. Zasunęłam więc z trzaskiem rozklekotane okno. Tylko odrobinę stłumiło ono dobiegający z zewnątrz hałas. Pokazałam kosiarzowi środkowy palec, ale tego nie zauważył. Popychał kosiarkę po podwórku Carminy, mając za plecami pierwsze promienie słońca, które podświetlało tysiące drobinek pyłków kwiatowych oraz komarów tworzących wokół jego głowy aureolę. Czubki butów miał zielone od trawy, a jasnobrązowy kowbojski kapelusz nasunął głęboko na oczy. W jego uszach tkwiły słuchawki i widziałam, jak poruszał ustami, podśpiewując sobie słuchaną właśnie piosenkę. Założyłam koszulę nocną i wyszłam z pokoju. – Carmina? – Podeszłam cicho do jej sypialni na końcu korytarza i zapukałam. Drzwi się uchyliły. – O co chodzi? Co się stało? W pokoju Carminy panowała taka ciemność, że nie byłam w stanie dojrzeć jej twarzy. Ale usłyszałam niepokój w jej głosie i domyśliłam się, że szuka czegoś po omacku na podłodze, najprawdopodobniej ubrania. – Ktoś kosi twój trawnik. Carmina upuściła ubranie i się wyprostowała. – I co z tego? – Jest dopiero piąta. – Obudziłaś mnie, żeby mi powiedzieć, która jest godzina? – Nie mogę spać. Jest za głośno. Sprężyny materaca skrzypnęły, gdy Carmina usiadła z powrotem na łóżku. Westchnęła wyraźnie poirytowana. – To Chet Falconer. Mieszka na końcu ulicy. Chce dokończyć robotę, zanim zrobi się zbyt gorąco. Mądrze z jego strony. Nie masz ze sobą jednego z tych małych muzycznych gadżetów? Włącz sobie jakąś muzykę, a nic nie będziesz słyszeć. – Nie pozwolono mi zabrać ze sobą iPhone’a. – Nie tylko na iPhonie możesz tu słuchać muzyki. Zajrzyj do dolnej szuflady w komodzie w twoim pokoju. A teraz wracaj do łóżka, Stello. Wychyliła się lekko ze swojego łóżka i pchnęła drzwi, które zamknęły się tuż przed moim nosem. Wyprostowałam się odruchowo i pomaszerowałam do swojego pokoju. Rzuciłam oburzone spojrzenie przez okno i zobaczyłam, jak Chet Falconer kończy kosić kolejny pas trawy i zawraca kosiarkę. Z tej odległości nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy, widziałam za to małą plamę potu na przodzie białego T-shirtu. Gdy zatrzymał się, żeby wytrzeć policzek w rękaw, brzeg jego koszulki podjechał do góry, odsłaniając wyrzeźbiony brzuch. Do tego miał

opalone i umięśnione ramiona. Stukał kciukiem o rączkę kosiarki w takt słuchanej muzyki. Najwyraźniej musiał zacząć ranek od wypicia całego dzbanka kawy. Jako że nie mogłam powiedzieć tego samego o sobie, spojrzałam tylko na niego z wściekłą miną. Kusiło mnie, żeby otworzyć okno i krzyknąć do chłopaka coś obraźliwego, ale z słuchawkami w uszach i przy ryku kosiarki i tak by tego nie usłyszał. Rzuciłam się na łóżko twarzą w dół i szczelnie zakryłam głowę poduszką. Bez rezultatu. Kosiarka dalej zawodziła za szybą niczym rozzłoszczony owad. Postanowiłam więc skorzystać z rady Carminy. Wysunęłam dolną szufladę komody i omal nie udusiłam się ze śmiechu. Leżał tam walkman Sony na kasety magnetofonowe z radiem. Zdmuchnęłam z niego kurz, myśląc sobie, że wcale nie przybyłam wczoraj do Nebraski, lecz raczej odbyłam podróż w minione stulecie. Przejrzałam porozrzucane po dnie szuflady kasety z wypisanymi ręcznie nazwami zespołów: Poison, Whitesnake, Van Halen, Metallica. Czy Carmina miała syna? Czy mieszkał w tym pokoju, zanim posłuchał głosu rozsądku i ulotnił się z Thunder Basin? Wybrałam Van Halen, ponieważ była to jedyna kaseta, która nie wymagała przewinięcia. Włączyłam muzykę, zakopałam się pod kołdrą i podkręciłam dźwięk tak mocno, aż w końcu przestał mnie dobiegać warkot kosiarki Cheta Falconera. * O dziesiątej zeszłam na dół do kuchni. Trafiłam tam, podążając za zapachem bekonu i jajek. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni jadłam jajka na bekonie. Prawdopodobnie w Disneylandzie, gdy miałam siedem lat, razem z naleśnikami w kształcie Myszki Miki. Myśl, że mogłabym zjeść śniadanie przy stole na prawdziwych talerzach – nie mówiąc o tym, by ktoś miałby je dla mnie przygotować – była dla mnie nie do pojęcia. Moje zwyczajowe śniadanie składało się z latte z chudym mlekiem i pełnoziarnistej owsianki ze Starbucksa. Jadłam ją w samochodzie w drodze do szkoły. Gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam, że stół jest uprzątnięty i nigdzie nie było śladu jedzenia. Przez zasłaniającą tylne wejście do domu siatkę zauważyłam Carminę, która na klęczkach wyrywała chwasty z ogródka warzywnego. Sądząc po leżącej obok dużej stercie zielska, była tym zajęta już od dłuższej chwili. – Chyba spóźniłam się na śniadanie – zagadnęłam, idąc w jej kierunku. – Chyba tak – odparła Carmina, nie podnosząc nawet wzroku. – Zostało coś dla mnie? – O ile wiem, jajka na bekonie nie smakują zbyt dobrze na zimno. – Dobra, rozumiem. Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi – stwierdziłam ze wzruszeniem ramion. Jeśli sądziła, że postawi na swoim, próbując mnie głodzić, to nie miała zbyt dużego doświadczenia jako rodzic. Wystarczy mi sam kubek kawy. Nieraz zdarzało mi się takie śniadanie. – Kiedy będzie obiad? – Po tym, jak zrobimy rundkę, żebyś mogła złożyć podania o pracę. – Nie potrzebuję pracy. – Szkoła się skończyła, więc większość dobrych posad jest już zajęta, ale na pewno znajdziemy coś dla ciebie na wakacje – ciągnęła Carmina. – Ale ja nie potrzebuję pracy – powtórzyłam stanowczo. Nigdy w życiu nie pracowałam. Moja rodzina nie dysponowała wprawdzie wielką rodową fortuną – nie mieszkaliśmy w wiejskiej rezydencji, a ja nie ubierałam się w luksusowe stroje jak Jackie Kennedy Onassis – ale nie żyliśmy też od wypłaty do wypłaty. Moja mama była młodą

damą pochodzącą z Knoxville i kiedy przepuściła już cały swój tak zwany posag, bardzo istotne było dla niej zachowywanie pozorów. Dlatego też nie mogłaby zdzierżyć tego, że miałabym iść do pracy. Tata był dyrektorem w funduszu inwestycyjnym i po tym, jak ponad dwa lata temu rozwiódł się z mamą, zostawił jej tyle pieniędzy, że nie musiała pracować. Od tamtego czasu mieszkałam z nią na przedmieściach, w pięknym domku z szarego kamienia, na końcu długiej, wysadzanej drzewami ślepej uliczki. Nasza sytuacja materialna była na tyle dobra, że nigdy nie miałam motywacji ani też chęci, żeby harować za minimalną stawkę. A już na pewno nie byłam przyzwyczajona do słuchania czyichś poleceń. Mama była dla mnie bardziej współlokatorką niż rodzicem, w zasadzie każda z nas żyła osobno. Od lat nikt mi nie mówił, co mam robić. Carmina usiadła na piętach i spojrzała mi prosto w oczy. – A co zamierzasz robić przez całe lato, dziecko? Siedzieć i użalać się nad sobą? Na pewno nie pod moim dachem. Dziewczyna w twoim wieku powinna wreszcie nauczyć się, jak o siebie zadbać. Przesunęłam językiem po zębach, zastanawiając się, co mam jej odpowiedzieć. Jeśli Carmina prosiła się o kłótnię, to proszę bardzo. Ale równie dobrze mógł to być wybieg z jej strony, za którym stał jakiś konkretny plan. Może myślała, że jeśli po prostu wykrzyczę się na nią i wyrzucę z siebie cały ból, nagle stanę się zupełnie nową osobą. Taką, która zechce zostać w Thunder Basin na całe lato. Taką, która zechce ułatwić Carminie życie. – W porządku – powiedziałam, z trudem zachowując spokój. – Jaką pracę twoim zdaniem mogę dostać? Carmina zrobiła zdziwioną minę, dowodząc tym samym słuszności moich podejrzeń. Spodziewała się, że będę z nią walczyć, dam upust swojej wściekłości. Miała nadzieję, że tak zrobię. Ale najwyraźniej na emeryturze straciła swój policyjny instynkt. Nie potrafiła mnie przejrzeć. A dla mnie było to najsłodsze zwycięstwo. – No cóż – odezwała się w końcu z namysłem – warto spróbować w gastronomii. Słyszałam, że w Sundown Diner szukają kelnerek. Albo możesz pracować przy zbiorach kukurydzy, tam zawsze potrzebują pomocy. Ale to ciężka praca, w upale, z długimi zmianami, a pieniądze nie są zbyt duże. – Dobrze – odparłam spokojnym, opanowanym głosem. – Wezmę tylko prysznic i się ubiorę. Jednak gdy wchodziłam po schodach na piętro, zmieniłam zdanie w kwestii pracy. Prawdopodobnie ją znienawidzę, ale to na pewno nie może być gorsze od siedzenia przez cały dzień w domu z Carminą. A ponieważ miałam przeczucie, że traktuje mnie jak rozwydrzoną, nienawidzącą wszystkich dookoła nastolatkę, która nie poradzi sobie z pracą fizyczną, postanowiłam udowodnić jej, że się myli. Jak trudna może być wakacyjna praca? Smażenie hamburgerów jest obrzydliwe, ale to przecież nie fizyka kwantowa. A jeśli dostanę pracę w restauracji, przynajmniej będę tam miała klimatyzację. Takie nowoczesne udogodnienia na pewno już zawitały do Nebraski. Zakrawało to na ironię, że ja – księżniczka z zamku na wysokim wzgórzu – zostałam zmuszona do założenia przebrania, którego najbardziej się brzydziłam, czyli ubogiej, ciężko pracującej służącej. Ciekawe, czy Price i reszta jego kumpli z Departamentu Sprawiedliwości planowali zaserwować mi taką gorzką lekcję pokory. Pewnie uznaliby to za bardzo zabawne. Proszę bardzo, chłopcy. Śmiejcie się, ile tylko chcecie. Ale gdy to się skończy, nadal będziecie nosić tanie garnitury i użerać się z najgorszymi szumowinami na ziemi. Tymczasem rząd będzie musiał odblokować konta mojej rodziny, a ja odzyskam moje pieniądze i to upokarzające lato stanie się tylko odległym wspomnieniem.

Pół godziny później wyszłam z łazienki z mokrymi włosami i podłym zapachem mydła Ivory na skórze. Miałam na sobie krótko obcięte dżinsowe szorty i białą bawełnianą koszulkę. Darowałam sobie makijaż, nałożyłam tylko odrobinę koloryzującego kremu nawilżającego i pociągnęłam usta błyszczykiem. Choć na zewnątrz panowała taka wilgoć, że w zasadzie to też mogłam sobie odpuścić. Carmina przeniosła się z pieleniem na podwórko przed domem. Klęczała przy rabatce z kwiatkami u podnóża podjazdu i wrzucała chwasty do wiadra. Kiedy drzwi wychodzące na werandę zatrzasnęły się za mną, Carmina podniosła głowę i spojrzała na mnie spod szerokiego ronda swego słomkowego kapelusza. – Jakiego rodzaju pracę liczysz dostać ubrana w taki strój? – spytała, odchylając się do tyłu, by lepiej mi się przyjrzeć. – Wszystko mi jedno. – Jeśli wszystko ci jedno, to utkniesz w jakiejś niechcianej przez nikogo robocie. – Ktoś w końcu musi ją wykonywać. – Ty rzeczywiście masz wszystko gdzieś, prawda? No nic, wskakuj do wozu. Na podjeździe stał zaparkowany stary pikap marki Ford z łuszczącą się niebieską farbą. Wsiadłam do niego po chwilowym mocowaniu się z ciężkimi drzwiami od strony pasażera. Wnętrza obydwojga drzwi były przerdzewiałe, a z rozdartych siedzeń wyzierała wypełniająca je gąbka. Schowek był otwarty. Próbowałam go zamknąć, ale mechanizm blokujący musiał się zepsuć, ponieważ drzwiczki znowu opadły. Przewróciłam oczami, modląc się tylko, by jakiś szczur nie wyskoczył mi zaraz spod nóg. – Mam nadzieję, że pożyczysz mi kiedyś tego gruchota – rzuciłam złośliwie, gdy Carmina zajęła miejsce za kierownicą. – Kup sobie własny samochód. Od czego jest w końcu pensja? – Carmina nacisnęła pedał gazu, przekręciła kluczyk w stacyjce i rozległ się warkot silnika. – Kupiłam ten wóz za pieniądze, które zarobiłam w mojej pierwszej pracy. Dobrze było poczuć się niezależną kobietą. Nie śmiałabym pozbawiać cię tej satysfakcji. – Z którego roku pochodzi ten pikap? – Z siedemdziesiątego dziewiątego. Gwizdnęłam z wrażenia. – Jesteś starsza, niż myślałam. – Tak ci się wydaje? – Carmina zaśmiała się głośno i przeciągle. – Dziewczyno, nikt ci nie mówił, że masz tylko tyle lat, na ile się czujesz? A widząc twoją skwaszoną minę, to nie ja powinnam się tu martwić swoim wiekiem. Gdy jechałyśmy żwirową drogą prowadzącą do asfaltowej ulicy, minęłyśmy stojący w cieniu topoli dwupiętrowy dom z czerwonej cegły. Na werandzie wisiały doniczki z kwiatami, a budynek swoim wyglądem przywodził na myśl urokliwy wiejski pensjonat. I dokładnie w chwili, gdy tamtędy przejeżdżałyśmy, zza domu wyłonił się Chet Falconer, niosąc w jednej ręce zardzewiałą skrzynkę z narzędziami, a w drugiej drabinę. Wciąż nie mogłam dojrzeć jego twarzy, ale rozpoznałam go po nasuniętym nisko na oczy kowbojskim kapeluszu i białym T-shircie. – Ile on ma lat? – spytałam. – Dziewiętnaście – odparła Carmina, a po chwili rzuciła w moim kierunku spojrzenie, jakby nagle uświadomiła sobie coś bardzo ważnego. – O nie, zapomnij. Niczego z nim nawet nie próbuj. Ten chłopak ma wystarczająco dużo kłopotów. – Jakich kłopotów? – Takich, od których najlepiej trzymać się z daleka – oświadczyła Carmina, dając mi do

zrozumienia, że nie powie nic więcej, bez względu na to, jak mocno bym na nią naciskała. Nie ma sprawy. Potrafię być cierpliwa. Zapewne nie zdawała sobie sprawy, że nie mówiąc mi nic więcej, tylko wzmogła moje zainteresowanie osobą tajemniczego sąsiada. Widziałam, jak mięśnie na ramionach Cheta naprężają się, gdy stawiał skrzynkę z narzędziami na werandzie i opierał drabinę o ścianę. Jedno nie ulegało wątpliwości: Chet mógł się pochwalić ładnym ciałem. Może wiejscy chłopcy wiedzieli też, jak się nim posługiwać. – Ma sporo pracy przy tym domu jak na dziewiętnastolatka – zauważyłam. – Jego rodzice muszą być prawdziwymi despotami. Carmina posłała mi wymowne spojrzenie. – Jego rodzice nie żyją. Chet jest teraz gospodarzem. Jeśli więc sam się nim nie zajmie, to nikt inny tego nie zrobi. Nie mogłam uwierzyć, że miał cały dom dla siebie. Za trzy miesiące będę mogła żyć tak jak on. Na własną rękę, w mieście, które sama sobie wybiorę. Nie wolno mi było wrócić do Filadelfii, ale były przecież inne miasta, które mi się podobały. A na szczycie mojej listy znajdował się Boston. – Do którego college’u Chet wybiera się jesienią? – Do żadnego. – Ma zostać w Thunder Basin i do końca życia zajmować się koszeniem trawników? Carmina oderwała wzrok od drogi i popatrzyła na mnie. Zobaczyłam w jej oczach błysk wściekłości. A może cień smutku bądź też bólu. – Masz z tym jakiś problem? – zapytała chłodno. – Tak. To frajerska robota. Powinien uciec stąd najdalej, jak to możliwe, znaleźć sobie prawdziwą pracę i zacząć naprawdę żyć. Carmina nie odpowiedziała na to, patrzyła tylko przed siebie, ale wiedziałam, że złapała moją ukrytą zniewagę. Praca policjantki w takim sennym miasteczku jak Thunder Basin nie miała nic wspólnego z prawdziwym życiem. Ale fakt, że siedziała obok mnie niewzruszona i przyjęła tę obraźliwą uwagę, unosząc tylko zdecydowanie głowę do góry, sprawił, że poczułam się, jakbym przegrała z nią tę rundę. * Przez kolejne dwie godziny krążyłyśmy między kolejnymi barami z fast foodem i tanimi restauracjami mieszczącymi się na odcinku siedmiu przecznic, które szumnie mieniły się centrum Thunder Basin. Większość budynków była albo z czerwonej cegły, albo z pobielonych wapnem pustaków. Resztę miejskiego pejzażu uzupełniały potężna i niezgrabna wieża ciśnień oraz kilka silosów zbożowych. Na froncie jednego z budynków wisiała przybita gwoździami ręcznie zrobiona tabliczka z napisem: „STRZYŻENIE – 7,5 DOLARA”. Zwykle zostawiam u fryzjera trzy razy wyższy napiwek, pomyślałam drwiąco. W każdej restauracji wypełniłam podanie o pracę i zostawiłam je u kierownika lokalu. Wszędzie wpisywałam fałszywe nazwisko i fałszywy numer ubezpieczenia społecznego pokrywające się z danymi w moim fałszywym paszporcie. Carmina pomogła mi z adresem i numerem telefonu, pod którymi można się ze mną skontaktować. Zakreśliłam w podaniach wszystkie możliwe stanowiska – kelnerki, pomywaczki i hostessy – nie obchodziło mnie, jaką pracę dostanę. I tak każda z nich napełniała mnie odrazą. Przez najbliższe trzy miesiące będę robić to, co będę musiała, a potem się stąd zmywam. W drodze powrotnej Carmina spytała: – Czy któreś z tych miejsc jakoś szczególnie przypadło ci do gustu? Wpatrywałam się w rozmytą plamę zieleni migającą za oknem. Na drodze nie było

żadnych wzniesień ani obniżeń terenu, żadnych wzgórz, na które można by się wspiąć, ani też dolin, w których można by się zagłębić. Droga biegła całkiem prosto, z obu jej stron otaczały mnie tylko równe ściany zieleni, a nade mną górowała błękitna kopuła nieba. Czułam się jak mrówka uwięziona pod odwróconą szklanką: pogrzebana żywcem, bez jakichkolwiek szans na uwolnienie. – Nie. – Powinnaś była założyć bluzkę i jakieś portki. – Nikt już nie używa słowa „portki”. – Na pewno wywarłyby lepsze wrażenie niż obcięte dżinsy odsłaniające pół twojej nogi. Przesunęłam sugestywnie palcami w górę uda. – Odsłaniają więcej niż pół nogi. Znacznie więcej. Poza tym nie zależy mi na tym, by wywrzeć na kimkolwiek dobre wrażenie. Carmina odwróciła się i wpatrzyła się we mnie niezwykle wielkimi oczami. – Co ty nie powiesz – rzuciła.

ROZDZIAŁ 4 Po obiedzie Carmina pojechała na spotkanie poświęcone Biblii. Tymczasem ja byłam skazana na siedzenie w domu. Nie miałam samochodu i mogłam liczyć jedynie na własne nogi. Jeśli uda mi się w końcu dostać pracę, Carmina będzie musiała zapewnić mi jakiś środek transportu. Przecież nie mogę chodzić do miasta na piechotę po kilka kilometrów w obie strony. W tym momencie w zupełności wystarczałby mi rower. Coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że praca to wcale nie taki zły sposób na spędzenie wakacji. Patrzyłam, jak pikap Carminy odjeżdża, podskakując na wysypanej żwirem drodze. Opuściłam zasłonę w oknie mojej sypialni i zeszłam na dół, żeby pooglądać telewizję. Na parterze powinno być przynajmniej nieco chłodniej. A później może usiądę na huśtawce na werandzie, zjem lody na patyku i posłucham wycia kojotów. Bo zdecydowanie nic innego nie było tu do roboty. Zeszłam po schodach i nagle w jednej chwili zapadłam się w przeszłość. Te traumatyczne migawki były silniejsze od wspomnień. Nie traciłam wcale przytomności – cały czas pozostawałam świadoma – ale te obrazy przysłaniały mi rzeczywistość. Wydawały się niezwykle realne. I zawsze zaczynały się w tym samym miejscu. Było już po północy. Znów wróciłam późno do domu. Nie chcąc obudzić mamy – choć kogo ja oszukuję, pewnie i tak urwał jej się film – zaparkowałam samochód przy sąsiedniej posesji. Dziwne, ale przy krawężniku stała już biała honda civic. Państwo Foggowie nigdy nie zostawiali samochodu na ulicy. A poza tym nie jeździli hondą civic. Nie przejęłam się tym jednak zbytnio i pobiegłam na tył naszego domu, starając się wygrzebać klucze z torebki. Gdy wspinałam się cicho po schodach, poczułam zapach bukszpanów i świeżo rozkwitłych drzew. Mimo że starałam się jak najrzadziej bywać w domu – a kiedy już w nim byłam, za wszelką cenę unikałam mamy – to uwielbiałam go, a szczególnie nasz ogródek. To było moje ulubione schronienie. Wylegując się w cieniu starych drzew, słuchałam muzyki – Bena Howarda, The Oh Hellos albo Boy – i oddawałam się marzeniom. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Lampa w kuchni się nie zapaliła. Tak samo w jadalni. Ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że mogło się stać coś złego. Uznałam, że mama zapomniała pewnie wymienić żarówek. Ruszyłam po omacku w stronę prowadzących na górę schodów. Szłam dość szybko, lecz cicho. Pomyślałam, że jeśli mi się uda, to spotkam się z mamą dopiero jutro rano. Przechodząc obok przeszklonych drzwi biblioteki, zauważyłam ją wpół leżącą na jednym ze skórzanych foteli. Wpadające przez okiennice światło księżyca pokrywało ją białym, woskowym blaskiem. Na stole przed nią leżała kolorowa mieszanina pigułek. Na widok prochów ogarnęło mnie obrzydzenie… I wtedy… I wtedy moją uwagę zwrócił znajdujący się za matką cień. Oszołomiona przyglądałam się zwiniętemu na podłodze ciału mężczyzny. Jego kończyny były dziwnie ułożone. Podeszłam bliżej. Wcale tego nie chciałam, ale nie mogłam się powstrzymać. W końcu stanęłam tuż nad ciałem, a puste brązowe oczy wpatrywały się we mnie. W czole mężczyzny znajdował się nieduży otwór. *

Ciężko dysząc, wróciłam do rzeczywistości w domu Carminy. Zaczęłam szukać po omacku włącznika światła u podnóża schodów i poczułam olbrzymią ulgę, gdy w końcu jasność rozproszyła panujący wokół mrok. Martwy mężczyzna leżał już teraz w trumnie, a Danny Balando siedział w więzieniu. Nie mógł zrobić mi krzywdy. Ślady prowadzące za mną do Thunder Basin zostały zatarte. Nikt nigdy nie będzie szukał Stelli Gordon. Cała rozdygotana weszłam z powrotem na górę i wyjęłam z walizki jeden z listów od Reeda. Potrzebowałam go. Chciałabym, aby mnie uspokoił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, ale dzisiaj musiałam zadowolić się tylko słowami jego listu. Doprowadzało mnie do szału to, że Departament Sprawiedliwości mógł nas tak po prostu rozdzielić. Dawali mi szansę zamieszkania razem z mamą, więc dlaczego zabraniali mi kontaktu z Reedem? Gdybym miała w tej sprawie coś do powiedzenia, to już wolałabym zamieszkać razem z nim. Nie musiałabym się nawet dłużej nad tym zastanawiać. Estello, pokłóciłem się dzisiaj z ojcem. To było straszne. Odkąd skończyłem siedemnaście lat, naciska na mnie, żebym zaciągnął się do wojska. Od dawna powtarzam mu, że nie zamierzam iść w jego ślady, ale on nie chce o tym słyszeć. Przyszedłem do Ciebie, żeby przenocować w Twoim domu, ale Cię nie zastałem, a w dodatku nie odbierasz telefonu. Zadzwoń do mnie, kiedy to przeczytasz. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że bez przerwy do Ciebie przychodzę. Nienawidzę mojego domu. Gdy tam jestem, ojciec nie daje mi spokoju. Po naszej kłótni powiedział mi, że jeśli tym razem wyjdę, to nie wpuści mnie z powrotem do środka. No więc wyszedłem. Nie wiem, co teraz będzie. Dawniej liczyłem na to, że mama stanie w mojej obronie, ale nigdy się na to nie odważy. Zawsze się wycofuje, chowa się w łóżku, używając swojej fibromialgii jako wymówki. To nie tylko choroba, ale również jej mechanizm obronny. Konieczność radzenia sobie z bólem zwalnia ją z obowiązku zajmowania się rodziną. Żałuję, że nie mam wystarczająco pieniędzy, żeby wynająć sobie jakieś mieszkanie. Któregoś dnia jednak to zrobię. I wtedy zabiorę Cię ze sobą. xoxo Reed Wspomnienie naszych wspólnych planów sprawiło mi ból. Zamierzaliśmy uciec i zacząć razem nowe życie. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczę. Reed mógł być w Kentucky albo w Kansas. Nigdy się tego nie dowiem. Chyba że zacznę go szukać. A mogłam to zrobić, ponieważ wiedziałam, jak go odnaleźć. Price dał mi bardzo wyraźnie do zrozumienia, że pod żadnym pozorem nie powinnam kontaktować się z kimkolwiek z mojego dawnego życia. Danny Balando i znajdujący się na jego usługach ludzie nigdy nie przestaną mnie szukać. A namierzyć zdołają mnie tylko wtedy, jeśli złamię wyznaczone mi reguły. Wiedziałam, że próba nawiązania kontaktu z Reedem będzie takim właśnie przekroczeniem reguł, ale przecież on już wyjechał z Filadelfii. Został objęty programem ochrony świadków. Jego związki z miastem zostały wymazane, a jeśli władze, pomagając mu zniknąć, wykonały choć w połowie tak dobrze swoją robotę jak w moim przypadku, to mogłam

być spokojna, że kontaktując się z Reedem, na pewno nie zdradzę ludziom Danny’ego Balando miejsca mojego pobytu. Nie zauważyłam w domu Carminy żadnego komputera, ale nawet gdyby tu jakiś był, to i tak nie zamierzałam z niego skorzystać. Jeśli to miało się udać, nie mogłam pozostawić po sobie żadnego śladu. Gdy jechałyśmy dzisiaj przez miasto, widziałam znaki wskazujące drogę do biblioteki publicznej. Znajdowała się za daleko, aby iść tam piechotą, ale podejrzewałam, że w tej rozpadającej się stodole za domem Carmina trzymała jakiś rower. Nie miałam pojęcia, jak długo trwają spotkania biblijne, ale założyłam, że mam co najmniej godzinę. Oganiając się od komarów, pobiegłam przez ogródek za domem, otworzyłam szeroko drzwi stodoły i rozejrzałam się po tonącym w mroku wnętrzu. Pachniało tam pleśnią i sianem. A także benzyną. Byłam niemal pewna, że zapach benzyny dobiegał od dużego samochodu ukrytego pod brezentową plandeką z tyłu budynku. Podniosłam plandekę i zobaczyłam, że Carmina ukrywa tu starego forda mustanga. Był pomalowany na ohydny odcień brązu, a na desce rozdzielczej leżało kilka martwych szerszeni, ale nie zamierzałam wybrzydzać. Zresztą jakie miałam w ogóle szanse, że go uruchomię? Carmina zostawiła jednak kluczyki na siedzeniu kierowcy, znacznie ułatwiając mi zadanie. Po kilku próbach silnik mustanga ożył z warkotem i powietrze wypełnił zapach spalin. Carmina nie chciała pożyczyć mi swojego pikapa, ale nie wspomniała ani słowem o mustangu. Znałam drogę do miasta: wystarczyło skręcić z żwirowej dróżki na asfaltową ulicę i jechać prosto. W miasteczku bez problemu znalazłam bibliotekę. Na parkingu stały tylko trzy samochody, więc mogłam sama wybrać, gdzie chcę się zatrzymać. Czułam się trochę dziwnie, bo nie musiałam krążyć wokół parkingu i objeżdżać wielokrotnie okolicznych ulic w poszukiwaniu wolnego miejsca. Z tego powodu bardzo rzadko poruszałam się po Filadelfii samochodem. O wiele wygodniej było jeździć metrem. Podeszłam do stanowiska informacyjnego, by zapisać się do biblioteki. Po sprawdzeniu mojej fotografii w paszporcie i adresu zamieszkania bibliotekarka wydała mi tymczasową kartę. Właściwa miała przyjść do mnie pocztą w ciągu dwóch tygodni. Carmina niczego nie będzie podejrzewać, powiem jej, że po prostu lubię czytać, co akurat było zgodne z prawdą. Znalazłam wolny komputer i uruchomiłam przeglądarkę internetową. Wkrótce po tym, jak zaczęliśmy się umawiać, Reed założył poufne konto mailowe, do którego obydwoje mieliśmy dostęp. Zamiast mailować ze sobą, zostawialiśmy kopie robocze listów. Każdą taką kopię usuwaliśmy zaraz po przeczytaniu. Reed dowiedział się z jakiegoś artykułu, że taką metodą posługują się szpiedzy, i choć wydawało mi się to nieco przesadzone, to nie protestowałam. Ojciec Reeda był wojskowym. Jak widać, tradycje rodzinne mają jednak na nas ogromny wpływ. Na początku korzystaliśmy z tego konta w miarę regularnie, a potem kompletnie o nim zapomnieliśmy. Kilkoma szybkimi kliknięciami zalogowałam się na konto Phillies60@gmail.com. Skrzynka była pusta. Starałam się jednak nie upadać na duchu. Miałam nadzieję, że znajdę tu niebawem nową wiadomość, tym bardziej że wczoraj rano w motelu Reed sam przypomniał mi o naszym sekretnym koncie. Chcąc go zapewnić, że u mnie wszystko w porządku, napisałam krótkiego maila: Jestem cała, zdrowa i dobrze się czuję. No cóż, może to ostatnie nie jest do końca prawdą. Powinieneś zobaczyć to miejsce. Wolałabym być chyba martwa. Tęsknię za tobą. Daj znać, czy u ciebie wszystko ok. Przeczytałam jeszcze raz całą wiadomość, sprawdzając, czy jest dostatecznie neutralna,

by nie ściągnąć mi na głowę kłopotów, gdyby jakimś szalonym zrządzeniem losu ktoś ją przechwycił. Następnie dopisałam krótkie postscriptum: PS Mamę wysłali na detoks. Przyjmuję zakłady, czy z tego wyjdzie. Zapisałam tekst w folderze z kopiami i wylogowałam się z konta. Odetchnęłam głęboko. Teraz musiałam uzbroić się w cierpliwość. A to nigdy nie było moją mocną stroną.

ROZDZIAŁ 5 Gdy wyszłam z biblioteki, niebo przypominało czarny aksamit usiany diamentami. W Filadelfii noc oznaczała dla mnie tylko jedno: strach o matkę, o to, z kim jest, co robi i czy będę musiała jej szukać. Stałam przez chwilę nieruchomo, mierząc się ostrożnie z tą nieznaną mi dotąd ciemnością. Było tu tak cicho, wszystko wydawało się tak nieskomplikowane i tak cudowne, że absurdem byłoby bać się tutaj czegokolwiek. Ciepłe powietrze muskało moją skórę. Pachniało świeżością i zielenią. Panująca ciemność przynosiła mi ulgę po mocnym, gorącym świetle słonecznym, które w ciągu dnia nieustannie raziło mnie w oczy. Cały krajobraz pokryty był cieniami. Mogłam niemal zapomnieć o polach kukurydzy i jaskrawobłękitnym niebie, zapomnieć, gdzie w ogóle się znajduję. Na parkingu został już tylko jeden samochód – mustang Carminy. Nie miałam pojęcia, gdzie spotykają się ze sobą nastolatki z Thunder Basin po zachodzie słońca, ale z pewnością nie w bibliotece. Mogłabym pokręcić się po liczącej siedem przecznic głównej ulicy miasteczka w poszukiwaniu jakichś oznak nocnego życia, ale Carmina wkrótce pewnie wróci do domu ze swoich studiów nad Biblią. Nie mogła się dowiedzieć, co dzisiaj zrobiłam. Przekręciłam kluczyk w stacyjce mustanga. Silnik wydał z siebie cichy, zdławiony dźwięk, ale nie zaskoczył. Wcisnęłam pedał gazu i spróbowałam raz jeszcze. Znów rozległ się warkot i hurkot, lecz silnik nie chciał się uruchomić. Miałam opuszczone szyby i poczułam, że samochód wyrzucił z siebie gęste kłęby cuchnącego dymu. Nie wróżyło to dobrze. Wysiadłam i obeszłam auto dookoła, ale nie zauważyłam nic niezwykłego. Przecież jeszcze dwadzieścia minut temu ten głupi wóz działał bez problemu. Dlaczego więc teraz nie chciał odpalić? – Potrzebujesz pomocy? Odwróciłam się gwałtownie. W mroku dojrzałam wysoką, smukłą postać ubraną w levisy, spiczaste buty i obcisły czarny T-shirt. Ciemne włosy zwijały się wokół uszu nieznajomego, który podniósł lekko do góry czubek swojego kowbojskiego kapelusza i posłał mi serdeczny uśmiech. – Mogę rzucić okiem? – spytał, wskazując na samochód. Ścisnęłam mocniej w dłoni kluczyki do mustanga. Nie miałam żadnych podstaw, żeby mu ufać. Pomyślałam, że powinnam była zaparkować pod latarnią uliczną. Inna rzecz, że w zasięgu wzroku i tak nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc, gdyby facet postanowił zaciągnąć mnie w boczną uliczkę i poderżnąć mi gardło. – Nie trzeba, mam wszystko pod kontrolą – odparłam, usiłując w miarę grzecznie się go pozbyć. – Zazwyczaj odpala dopiero po kilku próbach. Nieznajomy zastukał z czułością knykciami palców po bocznym panelu mustanga. – Stare wozy. Albo je kochasz, albo nienawidzisz. – Co racja, to racja – odrzekłam i usiadłam za kierownicą, dając do zrozumienia, że nie jestem w nastroju do rozmów. – Dzięki za troskę, sąsiedzie – dodałam, bo wydawało mi się, że tak właśnie mówi się w małych miasteczkach. Chyba najlepiej zachowywać się jak miejscowi, aby koleś pomyślał, że jeśli zaciągnie mnie w tę uliczkę, to ktoś będzie za mną tęsknił. Spróbowałam raz jeszcze uruchomić silnik. Samochód znów zaczął kaszleć i rzęzić, ale nic więcej. – Na pewno nie chcesz, żebym rzucił na niego okiem? – spytał nieznajomy wciąż przyjaznym tonem, w którym pobrzmiewała chyba również nutka rozbawienia.

– Fakt, że jestem dziewczyną, nie znaczy jeszcze, że nie potrafię uruchomić mojego własnego samochodu – odparłam w miarę łagodnie, ale moje słowa były podszyte irytacją. Proszę, idź sobie, błagałam go w myślach. – Twojego samochodu? Hm, to ciekawe. – Co? Tylko dlatego, że jestem dziewczyną, nie mogę jeździć takim podrasowanym wozem? – postawiłam mu się. – Tego nie powiedziałem. Przekręciłam mocniej kluczyk. Z silnika dobiegł niski pomruk. Byłam już o krok od jego uruchomienia, ale w dalszym ciągu nie mógł zaskoczyć. Carmina mnie zabije. Nie wiedziałam, ile mam jeszcze czasu do jej powrotu, ale raczej nie za wiele. Westchnęłam zrezygnowana i ścisnęłam palcami grzbiet nosa. – Czy jeśli dam ci kluczyki, poderżniesz mi nimi gardło i porzucisz moje ciało gdzieś w ciemnej uliczce? – Gdybym miał taki plan, raczej bym ci go nie zdradził. Zamiast się roześmiać, rzuciłam mu tylko gniewne spojrzenie. Nieznajomy uśmiechnął się najwyraźniej zadowolony ze swojego żartu. – Nie jesteś chyba stąd, prawda? – spytał. – Czemu tak myślisz? – Pewnie zaraz zaserwuje mi starą śpiewkę o tym, jak to w małych miasteczkach wszyscy się ze sobą znają. Ale on tymczasem oznajmił: – W zeszłym roku sprzedałem ten samochód mojej sąsiadce. Nagle ogarnęły mnie złe przeczucia. – Carminie Songster – dodał. – Powiesz mi, czemu jeździsz jej samochodem, czy może wolisz to wyjaśnić na policji? O cholera. Wysiadłam z mustanga i stanęłam naprzeciwko sąsiada Carminy. Znajdował się kilkanaście centymetrów ode mnie i mogłam dostrzec, że jego oczy przypominały barwą jasnoniebieski klejnot. Coś pomiędzy turkusem a morskim szkłem. – To nie jest to, na co wygląda. – Co za ulga, bo mnie to wygląda na kradzież. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego zatrzymałaś się przy bibliotece. Zaledwie kilka przecznic stąd jest autostrada. Rozsądniej byłoby chyba uciec nią z miasta? – Mieszkam u Carminy. Nieznajomy prychnął tylko, uznając to wyjaśnienie za niedorzeczne. – Od dziewiętnastu lat, przez które jestem jej sąsiadem, Carmina ani razu nie miała żadnych gości, a całą jej rodzinę zdążyłem już poznać. Przestań więc ściemniać. Kim naprawdę jesteś? – Carmina jest moją… przybraną mamą – odrzekłam beznamiętnym głosem. Po raz pierwszy musiałam użyć mojej przykrywki. Gdyby domagał się ode mnie kolejnych informacji, powiedziałabym mu, że od śmierci mojej prawdziwej matki tułam się po domach zastępczych. Modliłam się jednak, żeby nie drążył głębiej. Nie miałam ochoty rozmawiać z nim o Stelli. Działała mi już na nerwy. Marzyłam o powrocie do domu. Do mojego prawdziwego domu. I już nigdy więcej nie chciałam oglądać na oczy tej prowincjonalnej dziury. – Carmina? Matką zastępczą? – pokręcił z niedowierzaniem głową. – To niemożliwe. Ile masz lat? – W sierpniu kończę osiemnaście. – Jeszcze tylko trzy krótkie miesiące i stanę się niezależna. Choć równie dobrze te trzy miesiące mogą trwać całą wieczność.

– Czemu Carmina miałaby przygarnąć siedemnastolatkę? – zastanawiał się na głos nieznajomy. – Może czuła się samotna? – Ten odludek? – znowu prychnął. – Nie. Coś tu się nie klei. Kiedy przyjechałaś do miasta? – Wczoraj wieczorem. – Jak się nazywasz? – Stella Gordon – czułam, jak gardło mi się zaciska, gdy to wymawiałam. Nienawidziłam tego nazwiska. Miałam wrażenie, jakbym mówiła o kimś innym, co w zasadzie było prawdą. – Jak długo przebywasz w rodzinach zastępczych? – kontynuował nieznajomy, ewidentnie sprawdzając, czy moja historyjka jest prawdziwa. – Od kiedy zmarła moja mama. – Przykro mi z tego powodu. Wzruszyłam tylko ramionami. Nic nie czułam. Moja mama wprawdzie żyła, ale równie dobrze mogła być dla mnie martwa. – Skąd pochodzisz? – Z Tennessee – skłamałam. – Z Knoxville w Tennessee. Byłeś tam kiedyś? – Nigdy w życiu. Ja też nie. To znaczyło, że mogłam powiedzieć o Knoxville, co tylko chciałam, a on i tak nie zorientuje się, że kłamię. – W takim razie powinnaś chyba mieć nieco inny akcent – odezwał się nagle nieznajomy. – A twój akcent brzmi jak… ze Wschodniego Wybrzeża. – Och – odparłam lekceważąco, dając sobie dodatkową chwilę na wymyślenie jakiejś wymówki. – To dlatego, że mój tata się tam wychował. W większym stopniu przejęłam jego sposób mówienia niż mojej mamy. Z ulgą stwierdziłam, że nieznajomy najwyraźniej skończył mnie już maglować, ponieważ wyciągnął do mnie rękę. – Witaj w Thunder Basin, Stello. Jestem Chet Falconer. – Ten sam Chet Falconer, który kosi trawnik Carminy? – Zmarszczyłam brwi. – Wspominała o mnie? – Jego usta drgnęły w delikatnym uśmiechu. – Obudziłeś mnie dzisiaj o piątej rano! Widzisz te wory pod moimi oczami? To twoja zasługa! – Jak dla mnie twoje oczy wyglądają doskonale. Zanim zdążyłam zastanowić się, czy czasem mnie nie podpuszcza, Chet dodał: – Wiesz co, zawrzyjmy umowę. Uruchomię ci ten stary krążownik, ale chcę coś od ciebie w zamian. Tuż za rogiem jest knajpa, przy stoliku z tyłu sali siedzą dwie osoby. Jedną z nich jest pewien gnojek w skórzanej motocyklowej kurtce, w której zgrywa twardziela – rzucił ponuro Chet. – Chcę, żebyś usiadła na tyle blisko nich, żebyś mogła słyszeć, co mówią, zamówiła dla niepoznaki cheeseburgera, a później opowiedziała mi wszystko, o czym rozmawiali. – Rozumiem. Chcesz, żebym szpiegowała twoją dziewczynę? Jeśli myślisz, że cię zdradza, to zapewniam cię, że twoje podejrzenia są słuszne. Chet zignorował moją kpinę. – Do twojego powrotu samochód będzie już na chodzie. – Wykluczone. Śpieszę się. Potrzebuję go teraz. – Cóż, to może chwilę potrwać. Wypuściłam z płuc powietrze. – W porządku. Ale ty płacisz za cheeseburgera.

Chet westchnął teatralnie, po czym wcisnął mi w dłoń banknot dziesięciodolarowy. – Nie śpiesz się z jedzeniem. Chcę wiedzieć o wszystkim, o czym będą mówić. – Nawet o tych najbardziej bolesnych dla ciebie sprawach? Na przykład, że brzydko pachnie ci z ust, a kiedy ją całujesz, twoje ślinianki produkują potworne ilości śliny? Chet zdjął z głowy kowbojski kapelusz i trzepnął mnie nim w tyłek. Dosłownie trzepnął mnie w tyłek. – Rusz się, zanim będzie po wszystkim. I wcale nie pachnie mi brzydko z ust. Ani też to drugie. – Lepiej, żeby ten samochód działał, kiedy tu wrócę – ostrzegłam go. – Tak? Bo co? – Bo będziesz musiał postawić mi drugiego cheeseburgera. Do tego frytki i shake’a – starałam się nie dać nic po sobie poznać, ale jeśli nie wrócę przed Carminą do domu, dopilnuje pewnie, żebym spędziła noc w więzieniu tylko po to, aby mi dać nauczkę. W dodatku zadba o to, żebym już nigdy więcej nie wsiadła do jej mustanga. A do tego nie mogłam dopuścić, bo przecież musiałam czymś jeździć do biblioteki. Zamierzałam sprawdzać nasze tajne konto mailowe tak często, jak tylko się da. Reed wkrótce na pewno odpisze i będziemy mogli zacząć planować nasze wspólne życie. Reed miał dziewiętnaście lat i w świetle prawa mógł już mieszkać sam, musieliśmy tylko jeszcze poczekać, aż i ja stanę się pełnoletnia. – Wstrzymaj się z tymi życzeniami, dopóki sama nie spróbujesz tutejszych hamburgerów – ostrzegł mnie Chet z chytrym błyskiem w oczach. – Co to niby ma znaczyć? – Powiedzmy, że sanepid w naszym hrabstwie nie jest szczególnie skrupulatny. Prawdę mówiąc, nie jest do końca pewne, czy w naszym hrabstwie w ogóle działa jakiś sanepid. Pomachałam mu w powietrzu pomiętym banknotem. – W takim razie daruję sobie jedzenie i potraktuję to jako napiwek za moje wybitne osiągnięcia szpiegowskie. Obróciwszy się na pięcie, pomaszerowałam na róg ulicy i rozejrzałam się w obie strony. Restauracja Sundown Diner mieściła się na parterze najbliższego budynku. Rozpoznałam to miejsce z dzisiejszych porannych poszukiwań pracy. Front restauracji był teraz oświetlony, a ćmy krążyły wokół żarówek jak szalone. Nad drzwiami rozpościerała się markiza w biało-niebieskie paski. Weszłam do środka i szybko zlustrowałam wnętrze knajpy. Interes szedł dzisiaj raczej marnie. Zajęte były tylko dwa stoliki. Boks tuż obok szafy grającej zajmowała matka z dwoma małymi chłopcami. A przy stoliku z tyłu sali siedziało dwóch przygarbionych i pogrążonych w rozmowie mężczyzn. Chyba jednak myliłam się co do rzekomej dziewczyny Cheta. Miałam szpiegować dla niego dwóch kolesi. Ten w skórzanej kurtce motocyklisty był mniej więcej w moim wieku, może rok młodszy. Brązowe włosy spadały mu na oczy, którymi rzucał wokół nerwowe spojrzenia. Jego towarzysz był o kilka lat starszy, a spod koncertowego T-shirtu kapeli Journey wyraźnie wystawał piwny brzuch. Poza tym nosił bujne rude bokobrody oraz czarną bandanę na głowie i wyglądał jak skrzyżowanie wieśniaka z członkiem gangu motocyklowego Hell’s Angels. Od razu wiedziałam, że ani go nie lubię, ani mu nie ufam. – Stolik tylko dla jednej osoby? – zapytała kelnerka, podając mi menu z leżącej przed nią sterty. – Czy mogę usiąść z tyłu przy stoliku w kącie? – posłałam jej szeroki uśmiech. – To moje ulubione miejsce. – Jasne, skarbie.

Usiadłam przy stoliku znajdującym się na tyle blisko obu mężczyzn, że mogłam słyszeć wszystko, o czym rozmawiali, ale gdy tylko zajęłam miejsce, natychmiast zamilkli. Aby więc nie czuli się skrępowani moją obecnością, wyjęłam z torebki stary walkman Carminy, położyłam go na stole i włożyłam do uszu tanie plastikowe słuchawki. „Nie zwracajcie na mnie uwagi, chłopcy, przebywam w moim własnym małym świecie. A teraz zacznijcie mówić, i to szybko. Mam dość napięty grafik”. Pierwszy odezwał się ten młodszy. – Mam dostać kilka kawałków po moich rodzicach – wyznał z niejakim trudem. – Kilka, to znaczy ile? – Cztery. Starszy podrapał się w zamyśleniu po karku. – To nie za dużo, ale powinno wystarczyć. – Jak długo będę musiał jeszcze czekać na wejście do interesu po tym, jak dostaniesz pieniądze? – Dwa tygodnie. Trzeba przetransportować towar z Kolorado. Młodszy skinął głową, zastanawiając się nad tym. – Dobra. Wchodzę w to. – Nie tak szybko. Kiedy możesz mi dostarczyć forsę? I właśnie wtedy podeszła kelnerka, stając między mną a ich stolikiem. – Podać coś do picia? – Wodę – odparłam, starając się słuchać jednym uchem rozmowy obu mężczyzn. – Jakieś pytania co do menu? Nawet nie zdążyłam go jeszcze otworzyć. Zresztą i tak już wiedziałam, co chcę zamówić. Bez względu bowiem na to, jak bardzo by się starali, na pewno nie byli w stanie zepsuć frytek. Były smażone na głębokim tłuszczu, a w takich warunkach zginęłaby każda, nawet najbardziej odporna bakteria. – Poproszę dużą porcję frytek. – To wszystko? Kiwnęłam głową, uznając, że zasłużyłam, aby zatrzymać sobie resztę pieniędzy Cheta, i kelnerka odeszła wolnym krokiem do kuchni. Tymczasem dwaj mężczyźni przy sąsiednim stoliku zaczęli się zbierać do wyjścia. Młodszy pisał SMS-a, natomiast starszy szukał w portfelu gotówki, żeby zapłacić rachunek. Wiedziałam, że Chet nie okaże entuzjazmu, gdy usłyszy mój raport, ale będzie musiał się pogodzić z porażką. Kazał mi ich podsłuchiwać, ale ja nic nie mogłam poradzić na to, że rozmawiali zaledwie przez kilka minut. – Zadzwonię do ciebie, kiedy będę miał pieniądze – odezwał się chłopak w kurtce motocyklisty, wysuwając się zza stolika i chowając komórkę do kieszeni. Kiedy wstał, musiał zorientować się, że mu się przyglądam, ponieważ zmierzył mnie wzrokiem. Zmarszczył podejrzliwie czoło, a ja natychmiast podniosłam menu, udając, że czytam je z zainteresowaniem. Chłopak wyszedł razem ze swoim starszym towarzyszem, a ja uznałam, że zamiast czekać tu dłużej, pójdę sprawdzić, czy Chet dotrzymał swojej części umowy. Zapłaciłam przy kasie za zamówienie, mając nadzieję, że kelnerce będą smakować moje frytki. Na parkingu przed biblioteką Chet stał pochylony nad maską mustanga. Gdy usłyszał moje kroki, obejrzał się przez ramię. Pomimo ciemności widziałam, że dłonie ma poplamione smarem. – I co? – spytał wyczekująco.