wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 919
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 891

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Agatha Raisin 24 - Agatha Raisin i śmiertelny dług

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :613.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Agatha Raisin 24 - Agatha Raisin i śmiertelny dług.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 240 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW TOM 24 Agatha Raisin i śmiertelny dług M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW ukazały się: Tom 1. Agatha Raisin i ciasto śmierci Tom 2. Agatha Raisin i wredny weterynarz Tom 3. Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka Tom 4. Agatha Raisin i zmordowani piechurzy Tom 5. Agatha Raisin i śmiertelny ślub Tom 6. Agatha Raisin i koszmarni turyści Tom 7. Agatha Raisin i krwawe źródło Tom 8. Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego Tom 9. Agatha Raisin i martwa znachorka Tom 10. Agatha Raisin i przeklęta wieś Tom 11. Agatha Raisin i miłość z piekła rodem Tom 12. Agatha Raisin i zemsta topielicy Tom 13. Agatha Raisin i śmiertelna pokusa Tom 14. Agatha Raisin i nawiedzony dom Tom 15. Agatha Raisin i zabójczy taniec Tom 16. Agatha Raisin i perfekcyjna pani domu Tom 17. Agatha Raisin i upiorna plaża Tom 18. Agatha Raisin i mordercze święta Tom 19. Agatha Raisin i łyżka trucizny Tom 20. Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem Tom 21. Agatha Raisin i zwłoki w rabatkach Tom 22. Agatha Raisin i mroczny piknik Tom 23. Agatha Raisin i śmiertelne ukąszenie

Tytuł serii: Seria kryminałów Tytuł tomu: Agatha Raisin i śmiertelny dług Tytuł oryginalny tomu: Something Borrowed, Someone Dead

Książkę tę dedykuję „złotemu głosowi Szkocji" Grantowi Macintoshowi oraz Desmondowi Kingowi - z wyrazami sympatii

Rozdział I Recesja mocno dawała się we znaki prywatnej detektyw Agacie Raisin i jej finansom. Źródło zleceń stanowiących do tej pory chleb powszedni należącej do niej agencji, która zajmowała się rozwodami, zaginionymi nastolatkami, a nawet psami i kotami, stopniowo wysychało. Ludzie coraz częściej wybierali darmową pomoc policji, zaś mężczyźni i kobiety żyjący w nieszczęśliwych związkach małżeńskich woleli wstrzymać się z wydawaniem pieniędzy na znalezienie dowodów zdrady. W agencji Agathy Raisin pracowało dwoje młodych ludzi: Toni Gilmour i Simon Black, emerytowany policjant Patrick Mulligan, a także starszy wiekiem Phil Marshall oraz sekretarka - pani Freedman. Mimo trudnej sytuacji na rynku, Agatha nie potrafiła zdobyć się na to, by zwolnić kogokolwiek z nich. Sama spędzała teraz więcej czasu w swoim domu we wsi Carsely, w regionie Cotswolds. Paliła papierosy, piła gin z tonikiem i bawiła się ze swoimi dwoma kotami - Hodge'em i Boswellem. Po sąsiedzku mieszkał jej były mąż James Lacey, który żył z pisania przewodników turystycznych i często wyjeżdżał. Znajomy policjant Bill Wong był z reguły zbyt zajęty, żeby zawracać mu głowę telefonami, zaś jej drugi przyjaciel - sir Charles Fraith - nie odzywał się od ponad miesiąca. Pewnego słonecznego poranka, zamiast pojechać do biura, Agatha powędrowała na plebanię, aby złożyć wizytę swojej najlepszej przyjaciółce, pani Bloxby - żonie pastora. Kobiety stanowiły swoje przeciwieństwo. Pastorowa ubierała się staromodnie - latem nosiła zbyt obszerne suknie i bluzki, a zimą sprane wełniane swetry. Miała brązowe włosy, łagodne spojrzenie i piękne dłonie. Agatha charakteryzowała się przenikliwymi, niedźwiedzimi oczkami, okrągłą twarzą,

świetnymi nogami oraz niezłą figurą - nie licząc dosyć szerokiej talii. - Proszę wejść, pani Raisin - powiedziała pani Bloxby. - Przed chwilą zaparzyłam kawę, możemy ją wypić w ogrodzie. - Obie kobiety zwracały się do siebie po nazwisku - był to zwyczaj z czasów nieistniejącego już Stowarzyszenia Pań z Carsely. Agatha usiadła w fotelu, w zalanym słońcem ogrodzie przy plebanii. Za okalającym go murem znajdował się parafialny cmentarz. Stare, porośnięte mchem nagrobki nieuchronnie przypominały o ulotności życia. Pani Bloxby pojawiła się na werandzie z tacą, na której stały dwie filiżanki z kawą i talerz ciastek z bakaliami. - Upiekłam je dziś rano - oznajmiła. - Uwielbiam je, ale nie mogę - odparła ponuro Agatha. - Ten brak aktywności idzie mi w boczki. Chociaż... co mi tam! Sięgnęła po ciastko. Pani Bloxby spojrzała na nią z niepokojem. Wiedziała, że nie może prosić Boga, aby zesłał Agacie nową sprawę do rozwikłania, ponieważ wiązałoby się to najpewniej z krzywdą wielu osób. Jej mąż często powtarzał, że ludzie nie powinni modlić się o nic konkretnego. Pastorowa uważała, że mimo wszystko warto próbować. Odpowiedź może być odmowna - ale z drugiej strony, zawsze coś może z tego wyjść. Pani Bloxby nie mogła wiedzieć, że w wiosce nieopodal Carsely żyła samotnie wdowa, która potrafiła wzbudzić w kimś taką nienawiść, by ten ktoś ją zamordował i tym samym dał zajęcie Agacie Raisin... Pani Gloria French mieszkała w wiosce Piddlebury od niedawna. Miejsce było urokliwe - stare domy rozsypane wśród wzgórz Cotswolds. Była pogodną wdową z farbowanymi blond włosami, rumianymi policzkami i zaraźliwym śmiechem. Szerokie usta i wyłupiaste,

jasnobłękitne oczy wydawały się idealnym uzupełnieniem jej wizerunku. Pani French przeprowadziła się w rejon Cotswolds z Londynu i od razu zaangażowała w życie tej spokojnej wsi. Piekła ciasta dla Instytutu Kobiet, dostarczała mieszkańcom gazetę „Church Times", organizowała imprezy charytatywne, podczas których kwestowała na rzecz remontu starego kościoła. Krótko mówiąc - sprawiała wrażenie niezniszczalnej. Dom Glorii miał dach kryty strzechą i okna z szybkami oprawionymi w ołowiane ramki. Te ostatnie zostały wstawione niedawno. Pani French uznała bowiem, że zwykłe szyby nie są wystarczająco „wiejskie". Wśród kwiatów w jej ogrodzie przycupnęło kilka plastikowych krasnali. Pokój dzienny i kuchnia zostały udekorowane licznymi miedzianymi patelniami i replikami końskich podków. Na ścianach wisiało kilka kiczowatych akwareli, bo Gloria z właściwym sobie entuzjazmem oddawała się amatorskiemu malowaniu. „Jeśli będziesz bardzo dobrym człowiekiem - zwykła mawiać - dam ci jeden z moich obrazów". Niewdzięczni wieśniacy mieli cichą nadzieję, że nigdy nie zasłużą na to wyróżnienie. Gloria chętnie wkładała obcisłe, błyszczące sukienki, przez co wyglądała jak parówka. Była zdeterminowana, aby powtórnie wyjść za mąż. Bezlitośnie nagabywała kilku wolnych mężczyzn w wiosce. Wyjątkiem był Jerry Tarrant, szef gminnej rady, narzekający na intensywność zapachu, którym się skrapiała. Mawiał: „Mamy poczuć delikatną nutkę zapachu, przechodząc koło ciebie, a nie przejeżdżając obok z szybkością dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę". Istotnie, nie było dnia, w którym Gloria nie oblałaby się od stóp do głów perfumami marki L'Air Du Temps. Wszyscy mieli nadzieję, że pani French w końcu się ustatkuje, gdyż byli już przyzwyczajeni do tego rodzaju przybyszów, którzy z miejsca starali się przejąć inicjatywę i

na oślep rzucali się w wir tego, co uznawali za „wiejskie życie". Zachwycony staraniami nowej parafianki był wyłącznie pastor Guy Enderbury. Glorii nie tylko udało się zebrać pokaźną sumę na odnowienie kościoła; kobieta czytała także na głos starszym sąsiadom i zabierała ich na zakupy. Duchownemu trudno więc było zrozumieć, dlaczego kobieta budzi taką niechęć. Zwrócił się z tym pytaniem do swojej żony, która odpowiedziała: „Ta kobieta jest nie tylko bezczelna i arogancka, ale też pożycza rzeczy, których potem nie oddaje. A gdy ktoś upomni się wreszcie o swoją własność, zaklina się, że te przedmioty należą do niej". Tak wyglądała sprawa z Glorią. Nie chodziło zresztą o żadne drogocenne pamiątki - tu dzbanek na herbatę, tam komplet noży - tego typu rzeczy. Gdyby nie miała dziwnego daru zmuszania ludzi do robienia tego, co ona chce, ci już dawno przestaliby pożyczać jej swoje rzeczy. W praktyce, gdy tylko pojawiała się na progu ich domostw, miękli i poddawali się łatwo, chcąc po prostu jak najszybciej się jej pozbyć. W momencie, gdy Agatha popijała poranną kawę w towarzystwie pani Bloxby, Gloria malowała swoje wydatne usta czerwoną szminką i wybierała się do domu Petera Suncliffa. Peter był emerytowanym inżynierem i wdowcem. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna po sześćdziesiątce, z bujną siwą czupryną i twarzą o wyrazistych rysach. Na liście potencjalnych kandydatów na męża pani French zajmował pozycję niekwestionowanego lidera. Peter otworzył drzwi i zobaczył na progu Glorię. - Czego? - rzucił krótko.

- Spodziewam się odwiedzin pastora, a skończyła mi się sherry - powiedziała. Próbowała wyminąć Petera i wejść do jego domu, ale gospodarz zagrodził jej drogę. - Czy mogłabym pożyczyć od ciebie butelkę tego szlachetnego trunku? - Nie widzę takiej potrzeby - odparł Peter. - Sklep w wiosce jest ciągle otwarty, nie pamiętasz? Sprzedają tam między innymi sherry. A może o tym też zapomniałaś? - To mówiąc, zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Skonsternowana Gloria odwróciła się. Po chwili przyszło jej jednak do głowy, że Peter musi być po prostu nieśmiały i obawia się ujawnić swoje prawdziwe uczucia wobec niej. Miała właśnie odejść, gdy natknęła się na Jenny Soper. Jenny również była wdową - niską i drobną. Miała zgrabną figurę i okrągłą twarz ze zmarszczkami na czole, na które opadały jej czarne kręcone włosy. - Och, Glorio - zagadnęła ją. - Pamiętasz, że pożyczyłaś ode mnie worek mąki? Czy mogłabyś mi ją oddać? - Co takiego? Ach, rzeczywiście. Ale czymże jest worek mąki pożyczony przyjaciółce? - Nie jesteśmy przyjaciółkami - odparła niewzruszona Jenny. Gloria zignorowała ją i ruszyła w kierunku wiejskiego sklepu. Jenny podążyła w ślad za nią. - Mówię do ciebie - wrzasnęła. - Chcę, żebyś mi oddała mi ten worek mąki. Kup go i mi oddaj! - Nie mam w tej chwili przy sobie tyle pieniędzy - odparła Gloria. - O rany, Jenny! Cała jesteś w pąsach. Tyle nerwów o głupi worek mąki. - Chciwa krowa! - syknęła Jenny. - Mam nadzieję, że ktoś cię wreszcie zabije! - To mówiąc, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w swoją stronę.

Gloria rozejrzała się wokoło, po twarzach zdumionych klientów sklepu. - Kochana Jenny - powiedziała, kręcąc głową. - Menopauza potrafi zrobić z kobietą straszne rzeczy. - Jest na to jeszcze za młoda - wtrąciła się staruszka, pani Tripp. - Na menopauzę, znaczy się. A ty nie przychodź mi więcej czytać. Zrozumiałaś? Gloria spojrzała nią ze zdumieniem. Spędziła wiele godzin, czytając tej starej, brzydko pachnącej kobiecie. - Co więcej - ciągnęła dalej staruszka, poruszająca się z trudem o dwóch kulach - widzę, że akurat ty sama masz już ten trudny moment dawno za sobą. Gloria nie wierzyła własnym uszom. Niedawno skończyła pięćdziesiątkę i była dumna z tego, że wygląda przynajmniej na dziesięć lat młodszą. Uśmiechnęła się do obserwujących ją ludzi. - Upał udziela się dziś wszystkim - stwierdziła. Wszyscy odwrócili się do niej plecami. Gloria nie była przesadnie wrażliwa, ale nawet ona czuła otaczającą ją atmosferę wrogości, równie starą jak wzgórza Cotswolds. W odróżnieniu od wielu innych wiosek, w których nie brakowało przyjezdnych, prawie wszyscy mieszkańcy Piddlebury żyli tutaj od wielu pokoleń. Gloria w pośpiechu kupiła butelkę najtańszej sherry i wróciła do domu. Kiedy weszła do środka, usłyszała dzwonek telefonu. Podbiegła, żeby go odebrać. - Moja droga pani French. - Usłyszała w słuchawce głos pastora. - Obawiam się, że muszę odwołać nasze dzisiejsze spotkanie. Coś mi wypadło. - Co? - Sprawy parafialne. - Jakie?

Wtedy usłyszała w tle wyraźny, podniesiony głos żony pastora: - Udało ci się ją spławić? - Opowiem pani następnym razem - powiedział Guy Enderbury. - Teraz się spieszę. Po tych słowach się rozłączył. Gloria powoli odłożyła słuchawkę. Musiała się napić. Ale na pewno nie tej przeklętej, taniej sherry. W piwnicy miała coś specjalnego. Zeszła po wąskich, stromych stopniach. Na ziemi leżała skrzynka z kilkoma butelkami wina z dzikiego bzu. W ubiegłym miesiącu odpowiadała za przekąski na imprezie dobroczynnej w kościele. Żona jednego z miejscowych farmerów, pani Ada White, przyniosła na sprzedaż wino. Gloria wiedziała, że takie domowe trunki są szczególnie smaczne, więc ukradła skrzynkę, którą Ada wstawiła pod stół na zapas. Jedna z butelek, stojąca w rogu skrzynki, miała etykietę, której Gloria nie zauważyła wcześniej. Było na niej napisane: „Szczególnie wyjątkowe". To jest to - pomyślała Gloria. Wyjęła butelkę i zabrała ją na górę. Nalała sobie wina do wysokiego kieliszka, pociągnęła duży, łapczywy łyk i jęknęła. Pomyślała, że wino musiało się chyba zepsuć. Jej ciałem wstrząsnęły konwulsje i gwałtownie zwymiotowała. Następnie jelita odmówiły jej posłuszeństwa. Próbowała wstać z fotela i dojść do telefonu, ale ugięły się pod nią nogi i upadła na podłogę. Obraz przed jej oczami rozmazał się, a pokój stawał się coraz ciemniejszy, w miarę jak pełzła w stronę niewielkiego przedpokoju. Ostatkiem sił spróbowała się podnieść i wtedy straciła przytomność. Trzy godziny później Jenny spotkała Petera Suncliffa na głównej ulicy, która biegła przez całą wieś. Odchodziły od

niej tylko dwie przecznice. Domy stały frontami do ulicy, bez ogródków z przodu. - Jak się dziś miewasz, Jenny? - zapytał Peter. - Wciąż jestem wściekła. Ta cholerna Gloria French pożyczyła ode mnie worek mąki i nie chce mi oddać. Chodzi po wiosce, od domu do domu, i pożycza różne rzeczy - tyle że to nie jest wcale pożyczanie, a zwykła kradzież. Nigdy nic nie oddaje. Wiem, że to tylko mąka, ale ktoś w końcu musi się jej przeciwstawić. - Pójdę z tobą - powiedział Peter, który miał słabość do ładnej Jenny. Ruszyli razem w stronę domu Glorii. Kiedy dotarli na miejsce, zadzwonili do drzwi. Ada White zatrzymała się obok, z koszykiem na zakupy przewieszonym przez ramię. - Często nie otwiera - powiedziała. - Wiem, że ukradła mi wino z dzikiego bzu. Gdy poszłam do niej, nie otworzyła mi drzwi, chociaż widziałam, jak wchodziła do środka kilka minut wcześniej. - Zostawmy ją - powiedziała Jenny. - Nie. Czas dać jej solidną nauczkę. - Peter schylił się i zawołał przez otwór na listy: - Otwieraj! Wiemy, że tam jesteś. Potem wyprostował się z zatroskanym wyrazem twarzy. - Co się stało? - spytała Jenny. Peter nie odpowiedział, tylko kucnął raz jeszcze, tym razem zaglądając do środka. Spróbował otworzyć drzwi, ale były zaryglowane. - Dzwoń po karetkę, Jenny - powiedział. - Gloria miała atak. Spróbuję włamać się do domu. Drzwi wejściowe miały na środku przeszklony panel. Kiedy Jenny dzwoniła z telefonu komórkowego na pogotowie, Peter wziął z ziemi kamień i rozbił szybę w drzwiach.

Ostrożnie włożył rękę do środka, znalazł zamek i otworzył drzwi. Makijaż Glorii i ziemista, trupia cera tworzyły razem upiorny widok. Peter sprawdził jej puls, ale go nie wyczuł. Karetka przyjechała po półgodzinie. W tym czasie zaczęli już gromadzić się gapie. Dwóch ratowników medycznych wbiegło do środka. Zdenerwowani Peter i Jenny czekali na zewnątrz. Po chwili wyszedł jeden z sanitariuszy i powiedział: - Wezwaliśmy policję. - Dlaczego? - spytał Peter. - To wygląda na otrucie. Proszę niczego nie dotykać. Agatha przeczytała o tym zdarzeniu nazajutrz, w lokalnej gazecie. Zainteresowało ją, lecz tylko na chwilę. Nie mogła sobie pozwolić na roztrząsanie sprawy, która nie przyniosłaby jej żadnego dochodu. W weekend dokonała inspekcji swojego ogrodu. Doszła do ponurego wniosku, że powinna posiać trochę kwiatów, ale ostatecznie tylko rozsiadła się z papierosem i szklaneczką ginu. Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi. Kiedy otworzyła, zobaczyła na progu swojego znajomego sierżanta Billa Wonga, detektywa policji. - Wejdź! - zawołała. - Już myślałam, że wszyscy przyjaciele postawili na mnie krzyżyk. - Byłem bardzo zajęty - usprawiedliwiał się policjant. Bill był pierwszym facetem, z którym Agatha zaprzyjaźniła się po przyjeździe do Cotswolds. Jego ojciec był Chińczykiem, a matka pochodziła z Gloucestershire. Miał okrągłą twarz, oczy w kształcie migdałów i sympatyczny miejscowy akcent. - Napijesz się? - zaproponowała, prowadząc gościa do ogrodu, w którym jej dwa koty - Hodge i Boswell - uganiały się na trawniku za własnymi cieniami.

- Za wcześnie dla mnie. I dla ciebie także - powiedział Bill, sadowiąc się na krześle. Koty natychmiast przybiegły, żeby się z nim przywitać. - Jest jedenasta - prychnęła Agatha. - Większość pubów jest już otwarta. Nie bądź takim purytaninem. - Poproszę kawę. Kiedy Agatha wróciła z kubkiem gorącej kawy, zobaczyła, że Hodge owinął się Billowi wokół karku, a Boswell, mrucząc, spoczywał na jego kolanach. Jej własne koty wydawały się darzyć ją uczuciem tylko wtedy, gdy je karmiła. - Co tam nowego? - spytała, siadając obok przyjaciela. - Mamy dziwną sprawę w Piddlebury. - Ach, chodzi o to domniemane otrucie. Podejrzenia się potwierdziły? - Wygląda na to, że tak. Czekamy jeszcze na wyniki autopsji. Ze wstępnych oględzin wynika, że denatka piła tuż przed śmiercią wino z dzikiego bzu. - Niektóre z tych domowych alkoholi są w stanie zabić bez konieczności dodawania trucizny - zauważyła Agatha. - Nie ma jednak śladu kieliszka ani butelki. Jedynie w piwnicy znaleźliśmy skrzynkę z czterema butelkami. Zostały już zabrane do analizy. Tylne drzwi wejściowe do domu były otwarte. Ktoś musiał wejść i pozbyć się dowodów. - Macie jakichś podejrzanych? - Na razie nie. Ta kobieta wydawała się być lokalną świętą - zbierała pieniądze na cele dobroczynne i pomagała wielu ludziom. - Dajcie sobie trochę czasu - odparła cynicznie Agatha. - Na początku nikt nie powie o zmarłej złego słowa. Czy ona była zamożna? - Owszem, całkiem nieźle jej się wiodło. Dom, w którym mieszkała, jest wart co najmniej pół miliona funtów. Miała spory pakiet akcji i udziałów w różnych spółkach oraz

mnóstwo pieniędzy na koncie w banku. Jej mąż był właścicielem firmy produkującej Crispy Chips - chipsy ziemniaczane w wielu smakach. - Kto to wszystko odziedziczy? - Mają syna i córkę. Ale oboje przedstawili wiarygodne alibi, poza tym nie utrzymywali kontaktów z matką od dłuższego czasu. Syn Wayne był dyrektorem zarządzającym w Crispy Chips, ale kiedy zmarł jej mąż, Gloria sprzedała firmę i pozbawiła go pracy. - Tu go mamy! - Nic nie mamy - skwitował ponuro Bill. - Wayne ma dobrą pracę na takim samym stanowisku w konkurencyjnej firmie Neat Nibbles. Skończył dopiero dwadzieścia dziewięć lat. W dniu śmierci matki był widziany w fabryce przez setkę ludzi. - A córka? - Tracey Altrop jest żoną zamożnego farmera. Tego ranka była w kościele we wsi Ancombe i przygotowywała bukiety kwiatów przed nabożeństwem. - Czy ktoś mógł zatruć wcześniej jedną z butelek, wiedząc, że ta kobieta w końcu po nią sięgnie? - Też o tym pomyśleliśmy. Wino zostało wyprodukowane przez panią Adę White. Gloria zwinęła je tydzień temu z kościelnej imprezy charytatywnej. Kiedy ją o to pytano, zarzekała się, że go nie widziała. - Czyli na tym nieskazitelnym pomniku dobroczynności jest jednak pewna rysa - zauważyła Agatha. - Jeżeli ta kobieta ukradła wino, może przywłaszczyła sobie też inne rzeczy. Bill uśmiechnął się. - Chciałabyś poprowadzić tę sprawę? - Byłoby to na pewno dużo ciekawsze niż te wszystkie bzdury, z którymi mam do czynienia - zgodziła się Agatha. - Szkoda tylko, że nikt nie zapłaci mi za to śledztwo.

- Głowa do góry. Syn i córka denatki są bogaci. Może zwrócą się do ciebie o pomoc. Minął tydzień i Agatha zdążyła już zapomnieć o całej sprawie, gdy niespodziewanie odwiedził ją w biurze Jerry Tarrant, szef gminnej rady we wsi Piddlebury. Był to nadzwyczaj schludny mężczyzna, ubrany w niebieską koszulę z jedwabnym krawatem, wyprasowane w kant dżinsy i lśniące białe tenisówki. Sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał zaprezentować się w nieco luźniejszy sposób, ale mu nie wyszło. Rzadkie brązowe włosy zaczesał na bok, tak aby przykryć łysy czubek głowy. Poza tym wszystko miał małe: brązowe oczy, nos i usta. Przedstawił się i usiadł naprzeciwko Agathy. Poprawił zagniecenia na dżinsach, żeby układały się poziomo. Agatha natychmiast pokraśniała i zamknęła z trzaskiem teczkę z aktami zaginionych zwierząt. - W czym mogę panu pomóc? - spytała. - Chodzi o to niedawne morderstwo w waszej wiosce? - Dokładnie tak. - Mężczyzna miał wysoki i piskliwy głos. - Normalnie zostawiamy takie rzeczy policji, ale tym razem zależy nam na szybkim rozwiązaniu sprawy. Do tej pory byliśmy szczęśliwą społecznością. Teraz każdy podejrzewa każdego. - Jakim człowiekiem była Gloria French? - zapytała Agatha. - Jeśli trzeba, może pan mówić źle o zmarłej. - Rok temu kupiła dom w naszej wiosce i z początku wydawała się być idealną sąsiadką. Czytała starszym mieszkańcom, robiła dla nich zakupy, zbierała pieniądze na remont kościoła. Potem jednak dał o sobie znać jej bardzo brzydki nawyk: zaczęła pożyczać rzeczy i nie chciała ich oddać. Nie było to nic szczególnie wartościowego - kieliszki na imprezę, którą organizowała, nożyczki, dzbanek do

herbaty. Ostatniego dnia próbowała wyłudzić od jednego z mieszkańców butelkę sherry. - Kto za to śledztwo zapłaci? - zapytała wprost Agatha. - Moje stawki są dość wysokie. - Sam pokryję wszystkie koszty - odpowiedział Jerry. - Chcę, żeby życie w mojej spokojnej wiosce wróciło do normy. Jeżeli ustali pani tożsamość mordercy, wypłacę hojną premię. Nie jestem biednym człowiekiem. Agatha poprosiła panią Freedman o sporządzenie umowy. Kiedy przedyskutowali już wysokość honorarium i wszystkie wydatki związane ze śledztwem, Agatha spytała: - Czy ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł popełnić tę zbrodnię? - W naszej wiosce nie ma obcych. Gloria była wyjątkiem, a drugą taką osobą jest Peter Suncliff, emerytowany inżynier. Nikt inny nie przychodzi mi do głowy. - Ale powiedział pan, że każdy kogoś oskarża. Może jakieś nazwisko przewija się w takich rozmowach najczęściej. - Niektórzy sugerują, choć to śmieszne, że morderczynią może być Jenny Soper, która groziła Glorii śmiercią. Ale Jenny jest słodka i nie potrafiłaby skrzywdzić muchy. - Nigdy nie byłam w Piddlebury - przyznała Agatha. - Jak tam jest? - To bardzo mała wioska. Właściwie to raczej osada. Z jedną główną ulicą, na końcu której stoi kościół, a na początku pub. W tym momencie do pokoju weszła Toni Gilmour. Ze staroświecką uprzejmością Jerry zerwał się na równe nogi z fotela. Agatha przedstawiła go i wyjaśniła, że panna Gilmour będzie jej pomagać w tym śledztwie. Toni była młodą, ładną blondynką o dużych niebieskich oczach oraz idealnej figurze. Jerry łypnął na nią okiem. Mężczyźni zawsze się na nią gapią - przyznała w myślach

Agatha z nutką zazdrości. Pewnie nie dożyję czasów, w których przestanie im się podobać. Po takiej refleksji od razu zachciało jej się palić, ale stłumiła w sobie tę słabość. Po raz kolejny desperacko próbowała rzucić papierosy. Jerry otworzył aktówkę i wyjął z niej plik zdjęć. - Zostały zrobione na ostatnim kiermaszu parafialnym - wyjaśnił. - Z tyłu napisałem nazwiska osób widocznych na zdjęciach. Sporządziłem także listę większości mieszkańców z krótkim opisem każdej osoby. Wreszcie znalazłam pokrewną duszę - pomyślała z sarkazmem Agatha. - Kiedy zamierza pani zacząć? - spytał Jerry. - Och, myślę, że jeszcze dzisiaj - powiedziała Raisin, planując już, że odda tę teczkę z zaginionymi zwierzakami Simonowi Blackowi. Jerry podpisał umowę i wyszedł. Pięć minut później do biura wszedł Patrick Mulligan. Agatha pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, że Patrick nie był w stanie zatuszować swojego policyjnego rodowodu - począwszy od smętnej twarzy, przez szary garnitur, a skończywszy na wypolerowanych na wysoki połysk czarnych butach. Agatha przekazała mu, czego się do tej pory dowiedziała, i poprosiła, by wykorzystał swoje dawne policyjne kontakty, by poznać więcej szczegółów. A potem spytała: - Wiesz już, co ją zabiło? - Rabarbar. - Rabarbar?! Nie dalej jak tydzień temu jadłam ciasto z rabarbarem i nic mi nie jest. - Liście rabarbaru są wysoce toksyczne, szczególnie kiedy ugotuje się je z dodatkiem sody. Wygląda na to, że Gloria miała słabe serce, inaczej mogłaby przeżyć. Rozmawiałem o tym ze starym kumplem z komendy głównej. Powiedział mi, że drzwi do kuchni na tyłach domu były otwarte, ponieważ

ktoś wszedł i zabrał butelkę oraz kieliszek. Na schodach do piwnicy było trochę śladów - część z nich należała do Glorii, ale były też inne, większe i świeższe. Zagadką dla policji pozostaje fakt, iż morderca musiał włożyć zatrutą butelkę razem z innymi do skrzynki, po czym usiadł i czekał. Jakby dobrze wiedział, że pani French napije się właśnie z tej flaszki, by później zabrać wszystkie dowody. Pastor powiedział, że Gloria często go częstowała najtańszymi drinkami, ale ostatnio zaproponowała mu wino z dzikiego bzu. Wygląda to tak, że morderca nie dbał o to, czy przy okazji ktoś jeszcze, prócz Glorii, nie zginie. - Spróbuj dowiedzieć się czegoś więcej - rzuciła Agatha, szybko robiąc notatki. - Toni i ja wpadniemy tam i trochę powęszymy. Kiedy kobiety wysiadły z samochodu na głównej ulicy Piddlebury, panna Gilmour odniosła wrażenie, że ma przed sobą obraz z widokówki. Kilka krytych strzechą domów stało po obu stronach ulicy, pomiędzy nimi były domki z dachami z dachówki - zapewne z okresu georgiańskiego, w odróżnieniu od tych pierwszych, pochodzących z czasów Tudorów. Wieża kościoła na końcu wioski przypominała wielki zegar słoneczny. Rzucała cień na ulicę, gdy słońce się za nią chowało. Nietrudno było znaleźć dom Glorii, otoczony żółtą taśmą policyjną i z białym namiotem koronera rozstawionym przy samym wejściu. - Od czego zaczniemy? - spytała Toni. - Od pubu - odparła Agatha. - Jestem głodna. Pub nazywał się Zielony Człowiek i mieścił się w kwadratowym budynku z pokrytego patyną czasu złotego kamienia z Cotswolds. Większą część jego fasady porastała stara wistaria. Wyrzeźbiona na frontowej ścianie twarz

Zielonego Człowieka, z pnączami wyrastającymi z ust, sprawiała dość upiorne wrażenie. Agatha i Toni weszły do chłodnego, mrocznego baru. - Wprawdzie ta wioska nie widnieje na żadnej mapie turystycznej, ale mam nadzieję, że mają tu coś do jedzenia - szepnęła Agatha, podchodząc do baru. - Można u was zjeść lunch? Wysoki szpakowaty mężczyzna za barem wyciągnął dłoń na powitanie. - Panie jesteście pewnie detektywami, o których opowiadał pan Tarrant. - Tak, to my - odparła Agatha. - A pan...? - Moses Green, właściciel tego przybytku. - Umieramy z głodu. Co może nam pan zaproponować? Mężczyzna podał im kartę. Agatha zajrzała do środka ze ściśniętym sercem. Lasagne z frytkami, jajko sadzone z frytkami, kiełbasa z frytkami, szynka z frytkami, chleb z serem i marynowanymi warzywami oraz zupa pomidorowa. Pani detektyw zmarkotniała. - Nie macie nic normalnego? - Skoro tak pani stawia sprawę, to może skosztujecie pieczonej jagnięciny mojej żony? - Doskonale! Kobiety zamówiły po piwie, po czym poszły do stolika w rogu. - Jesteśmy tu jedynymi klientami - szepnęła Toni. Gdy Moses pojawił się z ich jedzeniem, Agatha spytała: - Zawsze tak tu cicho? - Och, mamy więcej klientów, ale wszyscy są z tyłu, w ogródku. To ulubione miejsce palaczy. Agatha natychmiast chciała do nich dołączyć, ale zdała sobie sprawę, jak wiele wysiłku kosztowało ją rzucenie palenia. Wybrała więc rozwiązanie kompromisowe -

powiedziała barmanowi, że po obiedzie wypiją kawę w ogrodzie. W końcu jest tu po to, by przesłuchać miejscowych mieszkańców - przypomniała sobie. Jagnięcina była wyśmienita. Gdy skończyły jeść, przeszły kamiennym korytarzem do ogrodu na tyłach gospody. Szum rozmów ucichł w jednej chwili i wszyscy goście zwrócili wzrok w ich stronę. - Nazywam się Agatha Raisin i jestem prywatnym detektywem - obwieściła na głos Agatha. Właściwym sobie głośnym i władczym tonem - pomyślała zaniepokojona Toni. - Mam tu za zadanie odnaleźć mordercę Glorii French. Czy ktoś z państwa może mi pomóc? W tym momencie Toni wolałaby, aby tę sprawę poprowadził ktoś w jej wieku, na przykład Simon Black. Przebywanie w towarzystwie Agathy przypominało bycie holowanym przez okręt wojenny. Wszyscy pochylili głowy nad talerzami i wkrótce rozległ się na nowo szum rozmów. Agatha obserwowała sytuację z rękami na biodrach i wyrazem frustracji na twarzy. - Usiądźmy i napijmy się kawy, a potem zacznę ich przepytywać, stolik po stoliku - zaproponowała Toni. - Myślę, że ich wystraszyłaś. - Ja nie straszę ludzi - odparła z rozdrażnieniem Agatha. - Ludzie się przy mnie otwierają. - Ale nie tacy jak ci. - Toni nie dawała za wygraną. - Usiądź, wypij kawę, zapal papierosa i zostaw to mnie. - Zapomniałaś chyba, kto tu dowodzi - zezłościła się jej przełożona. - Ani przez chwilę. - W takim razie, proszę bardzo. Rób, jak uważasz. - Agatha się naburmuszyła. Kiedy Toni podeszła do pierwszego stolika, jej szefowa otworzyła kopertę ze zdjęciami. Panna Gilmour rozmawiała

teraz z Peterem Suncliffem i Jenny Soper. Raisin miała nadzieję, że bardzo szybko spławią jej młodą pracownicę. Tymczasem - ku swojej irytacji - ujrzała, jak Peter podsuwa Toni krzesło i wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Agatha zapaliła papierosa - pierwszego tego dnia - i poczuła, że kręci jej się w głowie. Zaklęła pod nosem i zgasiła go, przestraszona wizją chodzenia po wsi z przenośną maską tlenową przy twarzy. Na szczęście zobaczyła, że Toni przyzywa ją gestem dłoni. Podniosła się z miejsca i podeszła do stolika. Panna Gilmour dokonała prezentacji. - Rozmawialiśmy o Glorii. Państwo nie mogą nam zbyt wiele pomóc - powiedziała. - A na pewno pomogłabym paniom, gdybym tylko umiała - odezwała się Jenny. - Ludzie słyszeli, jak mówiłam, że chciałabym, aby ktoś ją zabił. Oczywiście nie mówiłam tego serio, chociaż do szału doprowadzało mnie to, że ta kobieta pożycza od wszystkich co się da, nie mając zamiaru tego oddać ani zwrócić pieniędzy. Nie będzie wam łatwo namówić innych do rozmowy. Policja wszystkich już przepytała. Efekt był taki, że w wiosce zawrzało. Teraz ludzie wytykają się nawzajem palcami. - Tak to już jest z policją - odparła Agatha. - Wywołują w ludziach poczucie winy. Ale proszę się nie martwić. Odnajdę zabójcę, choćby to była ostatnia rzecz, jaką mam zrobić w życiu. Agatha nie miała pojęcia, jak bliskie prawdy miały okazać się te słowa.

Rozdział II Po wyjściu z pubu Agatha zaproponowała: - Spróbujmy porozmawiać z pastorem. Jerry Tarrant powiedział, że Gloria robiła dużo dla parafian. Kościół pod wezwaniem świętego Edmunda był mały, miał za to wysoką wieżę, strzelającą w letnie niebo. Tuż obok, w ładnym georgiańskim budynku, znajdowała się plebania. Agatha zadzwoniła do drzwi. Otworzyła im zadzierżysta kobieta z mocno czerwoną twarzą, na którą opadały kosmyki siwych włosów. - Pani Enderbury? - spytała Agatha. - Jest w środku - odpowiedziała kobieta. - Ja tu tylko pomagam. Goście! - wrzasnęła w głąb ciemnego holu za jej plecami. Z pokoju na końcu korytarza wychynęła wysoka, szczupła kobieta i podeszła do nich. - Dziękuję, pani Pound - powiedziała. Sprzątaczka zniknęła gdzieś we wnętrzu plebanii. Zona pastora spojrzała na Agathę pytającym wzrokiem. Raisin przedstawiła siebie i Toni. - Proszę wejść. - Clarice zaprosiła je do środka. - Dziś mamy taki gorący dzień. Jerry powiedział mi, że zatrudnił panią do tej sprawy. - To mówiąc, podniosła głos. - Kochanie! Przyszła pani detektyw. Drzwi w holu otworzyły się i pojawił się w nich pastor, równie wysoki i szczupły jak jego żona, z oczami o grubych powiekach oraz długim nosem. - Kończę właśnie kazanie - powiedział, gdy wszyscy zostali sobie przedstawieni. - Clarice, zabierz panie do ogrodu i nalej im lemoniady. Wkrótce do was dołączę. - Dobry pomysł - zgodziła się jego żona.

Zaprowadziła kobiety wyłożonym kamieniami korytarzem do skąpanego w słońcu ogrodu pełnego kwiatów. Na niewielkim tarasie stał stół ocieniony parasolem. - Proszę spocząć - powiedziała. - Napijecie się panie lemoniady? - Nie, dziękujemy - odparła Agatha. - Właśnie zjadłyśmy lunch w pubie. - To mówiąc, usiadła razem z Toni przy stole. Żona pastora zdjęła kapelusz chroniący ją przed słońcem, odkrywając przed nimi gęste rude włosy związane w supeł. Miała wielkie zielone oczy, pociągłą twarz i małe usta. Była ubrana w sukienkę z drukowanej tkaniny, a na nogi włożyła sandały. - Co może nam pani powiedzieć o Glorii French? - zagadnęła ją Agatha. - Zrobiła bardzo wiele dla kościoła - powiedziała Clarice. - Guy był jej za to wdzięczny. - Ale co pani tak naprawdę myśli o niej jako o człowieku? Clarice zawahała się. A potem, ku zaskoczeniu obu kobiet, sięgnęła za biustonosz i wydobyła stamtąd pomiętą paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Zapaliła papierosa i obserwowała, jak dym unosi się w powietrze nad ogrodem. - Naprawdę musimy to wiedzieć - dodała cicho Toni. - W jej charakterze musiało być coś, co sprawiło, że ktoś postanowił ją zamordować. - No cóż, w takim razie... Gloria była krową - zdobyła się na odwagę Clarice. - Wredną, zastraszającą wszystkich dookoła babą. Guy uważał, że musi być dobrą chrześcijanką, skoro robi tyle dla naszego kościoła. Chodziło głównie o zbieranie funduszy, ale w tym wszystkim była manipulacja i wyrachowanie. Ta kobieta miała nawet czelność flirtować z moim mężem w mojej obecności. Na samą myśl o niej mam gęsią skórkę. Ludzie mówią, że pożyczała od nich rzeczy, których potem nie oddawała. Ja uważam, że także kradła.

Miałam w salonie piękną misę Crown Derby, która stała w walijskim kredensie. Któregoś dnia po prostu zniknęła. Gdy potem odwiedziłam Glorię, znalazłam w jej domu identyczną. Naturalnie wszystkiemu zaprzeczyła, ale ja nie dałam za wygraną. Wtedy uderzyła w płacz. Guy stwierdził, że musiałam się pomylić. Okropnie się pokłóciliśmy. Naprawdę nienawidziłam tej kobiety. Domyślam się jednak, że musicie odnaleźć mordercę. - Otrucie kogoś to ohydna, popełniona z zimną krwią zbrodnia - powiedziała Agatha. Nie mogąc już znieść zapachu dymu unoszącego się z papierosa żony pastora, sama też zapaliła. - Gdyby ktoś po prostu rozbił jej głowę, nie byłoby to takie okropne. Nagle dał się słyszeć odgłos czyichś kroków. - Trzymaj! - zawołała Clarice i wręczyła swój papieros Toni, a sama wsadziła zapalniczkę z powrotem za stanik. Pastor dołączył do ich stolika. - Mój Boże - powiedział, spoglądając na pannę Gilmour. - Myślałem, że młodzi wiedzą już wszystko na temat szkodliwości palenia. - Nieistotne - rzuciła pospiesznie Agatha. - Próbuję dowiedzieć się jak najwięcej o zmarłej Glorii French. Wie pan, sam charakter zamordowanej osoby może dać mi jakąś wskazówkę co do tożsamości jej oprawcy. - Ta kobieta była święta - powiedział z przekonaniem pastor, rzucając w stronę żony krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. - Niezmordowana, jeśli chodzi o zbieranie funduszy dla kościoła. W swojej pracy była niestrudzona. - Właśnie to mówiłam, skarbie - wtrąciła się Clarice. - Słyszałam, że Gloria miała w zwyczaju pożyczać od ludzi różne rzeczy i ich nie oddawać. - Jestem przekonany, że usłyszy pani także o jej kłopotach z pamięcią.