D.B. Reynolds
Vampires In America:
Rajmund
Tłumaczenie: Translations_Club
Tłumacz: canzone
Korekta: Isiorek
Korekta całości: noir16
Prolog
Było zupełnie ciemno. Dotknęła pacami swoich oczu, aby się
upewnić, że są otwarte. Były. Ale pokój był absolutnie ciemny, tak, że nie
mogła zobaczyć wyciągniętej dłoni przed swoją twarzą. Jej matka musiała
zaciągnąć te głupie kurtyny, aby znowu oszczędzać energie. Regina była
za oszczędzaniem energii, ale do diabła nie była nietoperzem. Usiadła z
irytacja i sięgnęła do małej lampki obok łóżka, prawie upadając na twarz,
gdy jej tam nie było. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła na ślepo obie dłonie,
wreszcie uderzając o coś solidnego. Mała lampka, ale nie jej. Pierwsze
zmieszanie z niepokoju ścisnęło ją w piersi, gdy jej ręka poczuła na
drodze nieznany, staromodny włącznik. Wciśnięcie przez jej kciuk
rozwiało ciemność żółtym światłem.
Spojrzała nagle rozbudzona. To nie był jej pokój. Obca lampa
powinna ją ostrzec, ale jakoś wciąż spodziewała się zobaczyć znajomą
sypialnię z jej starodawnymi meblami, które odziedziczyła po babci Lenie
i sentymentalnymi plakatami, które kupiła za pieniądze z dwudziestych
pierwszych urodzin dwa lata temu, te, o których myślała, że są
wyrafinowane, ale były po prostu dziwne. Ale to nie był jej pokój, to
nawet nie był jej dom. Więc gdzie się znajdowała?
Mrugnęła, zmuszając się do ukrycia strachu i myślała szaleńczo.
Wyszła z przyjaciółmi. Tak, zgadza się. Przyjęcie u Katy. Ale potem…
Prawdopodobnie wypiła zbyt dużo. Wszystko na to wskazywało, ból
brzucha, pulsująca głowa. Boże, czy jeden z przyjaciół zabrał ją do domu?
Czy była nieprzytomna? Fala winy zalała ją, zajmując miejsce strachu,
ściskającego jej pierś. Mogła słyszeć głos swojej matki pouczającej ją:
„Jeżeli nie możesz prowadzić, złap taksówkę lub idź do domu z jedną z
dziewcząt. Zadzwoń do mnie koniecznie, Regino, żebym się nie
martwiła”. Przycisnęła brzydki koc mający ją ochronić przed nagłym
dreszczem i przesunęła nogi na koniec łóżka. Jej stopy dotknęły zimnej,
wilgotnej podłogi i drgnęła ze zdziwieniem. Betonowa podłoga? Spojrzała
w górę. Żadnego okna. Czy to była piwnica? Nie przypominała sobie, żeby
któryś z jej przyjaciół miał pokój gościnny w…
Wszystko nagle wróciło – światła w ciemnej ulicy, lodowate
błyszczenie chodnika. Prawie upadła. Nie, ona upadła. Zaczerwieniła się z
zakłopotania i przypomniała sobie silną dłoń chwytającą jej ramię,
powstrzymującą przed upadkiem. Rozejrzała się chcąc podziękować
swojemu wybawcy, a potem…
Podskoczyła, gdy hałas przerwał ciszę, coś głośnego i ciężkiego
trzasnęło drzwiami o ścianę. Zamarła nasłuchując, spodziewając się
kroków. Zamiast tego usłyszała ciche łkanie, kobiecy głos gdzieś blisko.
Wstała, zrobiła niepewny krok w kierunku drzwi, które były poza linią
światła.
- Halo – wyszeptała, zastanawiając się czy ta druga osoba może ją
usłyszeć. Sięgnęła do klamki. – Halo? – Znów powiedziała, głośniej tym
razem.
Ciężkie kroki rozległy się w korytarzu, więc cofnęła dłoń, ściskając
się mocno. Jej serce biło nagle szaleńczo, jej oddech był szybki i urywany
sprawiając trudność w nasłuchiwaniu. Klucz zapiszczał i niewidzialna
kobieta zaczęła płakać, teraz głośniej, prosząc. Regina cofnęła się do tyłu
na łóżko podnosząc stopy, obejmując się ramionami dookoła nóg,
próbując się zmniejszyć, być niewidzialną.
Kobieta zaczęła krzyczeć.
Rozdział I
Sahar Stratton otworzyła oczy, krzyk wypełniał jej gardło, dusząc ją,
gdy go powstrzymywała, gdy jej dłoń uderzyła we włącznik obok łóżka.
Światło w pokoju rozbłysło i usiadła, jej spojrzenie omiotło każdy
znajomy szczegół. Oddychała, długie wdechy były bardziej szlochem,
takim jak w jej śnie.
- Przestań – powiedziała do siebie. To był sen, koszmar, nic więcej.
Ciemność, przerażenie, nie były prawdziwe. Nie tym razem. Gorące łzy
popłynęły z jej oczu i otarła je ze złością. Wychodząc z łóżka skierowała
się do swojej garderoby. Nie było sensu próbować wrócić do spania, i tak
musiała niedługo wstać. Miała dwie klasy do nauki i niebieską książkę do
ocenienia. Równie dobrze mogła wcześniej zacząć, zrobić poranny
jogging, może napić się prawdziwej kawy w miejscowym Starbucku
zamiast przespać godzinę więcej. To nie dlatego, że bała się swojego snu,
strachu, który mógł nadejść, bezradności…
- Przestań, Sarah – powtórzyła. Założyła zimowy dres do joggingu
szybkimi, ostrymi ruchami; ciepłe legginsy, podkoszulek na sportowy
stanik. Była już prawie wiosna, ale wiedziała z własnego doświadczenia,
że zimno pozostawało dłużej tutaj w Buffalo, szczególnie rankami.
Ściągnęła swoje długie, jasne włosy w kucyk zanim schyliła się do
założenia butów. Na dole, złapała jeszcze zimową bluzę z szafy i zapięła
telefon i dziesięć dolarów w kieszeni, dodając klucze, gdy już zamknęła
bezpiecznie drzwi wejściowe za sobą.
Zatrzymała się na chwilę, aby przyzwyczaić się do zimnego
powietrza, zauważając śliskie miejsca na krótkim chodniku od ulicy.
Dziewczyna z jej snu – Regina, jak siebie nazywała – upadła na chodniku,
takim jak ten. Sarah potrząsnęła głową uparcie, odrzucając wspomnienie.
Zrobiła kilka rozgrzewających ćwiczeń stojąc przy drewnianej poręczy,
rozciągając swoje mięśnie. Światła nadal były zapalone u właścicielki
domu, na podwórku które dzieliły. Ale było zbyt wcześnie, nawet jak na
pracowitą panią. Ale nie za wcześnie dla Sarah.
Zeszła po schodach w dół szybkim krokiem, przechodząc przez
trawnik i unikając śliskiego betonu. Na ulicy uregulowała krok w
regularny bieg, nogi gładko wyciągnięte, oddech miarowy w stałym
rytmie, jej ciało ciepłe w przeciwieństwie do mroźnego poranka. Wreszcie
zabroniła sobie myślenia o śnie i o tym co on oznaczał.
Minęły już lata, od kiedy miała takie złe sny, rodzaj, który budził ją
z krzykiem, który wracał ją do zimna i wilgoci, rozpaczy… mokrego
oddechu na jej policzku, gorących dłoni sięgających…
Sarah zatrzymała się na środku pustej ulicy, oddychając ciężko z
mocno bijącym sercem. Zgięła się z rękoma na kolanach, a każdy wdech
był pragnieniem powietrza.
- Hej, wszystko w porządku? – Podskoczyła słysząc męski głos,
prawie potykając się, gdy cofała się z szeroko otwartymi oczami. Podniósł
swoje ręce i cofnął się o krok – Przepraszam. Po prostu myślałem…
Sarah wymusiła uśmiech, próbując wyglądać normalnie, ale mogła
powiedzieć po wyrazie jego twarzy, że to nie działało.
- Nie, to ja przepraszam – powiedziała walcząc nadal o oddech. –
Nie słyszałam, kiedy podszedłeś. Tak, wszystko w porządku. Kiepski
poranek.
Drugi biegacz kiwnął głową, wyraźnie jej nie wierząc, ale
zdecydowany pozostawić zwariowana kobietę.
- Jeżeli jesteś pewna…
- Tak. Tak – odmachała mu ręką. – Dzięki za zatrzymanie się.
Doceniam to – zaczęła iść powoli z rękami na biodrach, przeklinając
własną głupotę. Nawet nie obejrzała się na przebiegającego mężczyznę,
nie chcąc zobaczyć troski czy ciekawości na jego twarzy.
Sny, przeklęte, głupie sny. Dlaczego powróciły? I dlaczego właśnie
teraz?
Rozdział II
W jej biurze było za gorąco. Przyjeżdżając z Kaliforni, zawsze było
dla niej zaskakujące, że ludzie na wschodnim wybrzeżu mieli tak gorąco
w swoich pokojach. To sprawiało, że stawała się senna, co przypomniało
jej, że wstała dzisiaj godzinę wcześniej i dlaczego. Garbiła się
zdeterminowana nad swoim biurkiem na uniwersytecie, próbując
powstrzymać się od zamknięcia oczu, gdy czytała, to, co było ostatnio
nowymi esejami. Cicha muzyka grała w tle, stara stacja, nadająca melodie
z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, piosenki innego pokolenia,
które jakoś przemawiały do jej duszy. Ale nawet słodkie rytmy Motown
nie mogły zmiękczyć jej niesmaku do eseju, który czytała. Czego oni
uczyli te dzieciaki w liceum? Połowa z nich nie umiała przeliterować
przeklętego słowa, a większość drugiej połowy miała w ręku słownik w
wieku trzynastu lat. Zdali, ale większość z nich wzięła jej Historię Świata
tylko dlatego, że musieli, ale…
Zadzwonił telefon. Już odbierała swój telefon na biurku, ale jej
mózg zanotował, że dzwonił jej telefon komórkowy. Położyła aparat z
powrotem z westchnieniem i zaczęła wyławiać swój telefon z kieszeni
płaszcza, który leżał na pobliskiej szafce.
Sprawdzając identyfikację dzwoniącego, uśmiechnęła się i odebrała.
- Cześć, Cyn.
- Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co ludzie robili przed
identyfikacją numeru? – Zapytała Cyn.
- Odbierali telefon i mieli nadzieję na szczęście, jak przypuszczam.
Dlaczego?
Cyn wydała niezadowolony dźwięk.
- Jak tam w Buffallo?
- Hmmm. W porządku, jak myślę. Ale jest tu pełno tego białego. Nie
jestem pewna, co to dokładnie jest, ale jest zimne i miękkie.
- Brzmi ciekawie. Poza tą częścią o zimnym i miękkim.
- Taa, cóż. Więc, nie żebym się skarżyła, – ponieważ otrzymałam
katedrę i szukam każdej okazji na przerwę, – ale dlaczego nie śpisz?
Słońce świeci, przynajmniej tam gdzie jesteś. Nie powinnaś być utulona
obok tego pysznego wampira, z którym żyjesz w grzechu?
Cyn wypuściła lekceważąco powietrze.
- Nie bądź taka zasadnicza, Sarah. Jesteś na to zbyt młoda. Poza
tym, mamy tę całą sprawę z wymianą krwi… właściwie ciągle. Jesteśmy
partnerami, a to wampirzy ekwiwalent małżeństwa. Kiedy w Rzymie…
- Okay, ohyda na tę rzecz o krwi. Wciąż nie rozumiem, jak…
- Ta rzecz o krwi jest ważna, Saro. Zwłaszcza dla takiego super
wampira jak Raphael. Oznaczył mnie jako swoją partnerkę, co jest
pewnego rodzaju ochroną. A to łączy nas w sposób… Nie wiem, jak to
wyjaśnić. Ale to ważne.
- W porządku, wierzę ci. Zmieniając temat. Błagam powiedz, że w
Malibu nie jest teraz trzydzieści stopni.
- Nie. Pada deszcz, co oznacza, że miejscowi myślą, że koniec jest
bliski i zaczynają odprawiać rytuały do rozzłoszczonych bogów.
- Pamiętam to dobrze. Więc dlaczego nie śpisz? Jest ledwie po
południu na twoim wybrzeżu.
- Spotkanie udziałowców. Miałam spotkanie z ojcem i babcią przy
śniadaniu. Czasami myślę, że nie rozpoznalibyśmy się nawzajem, jeżeli
nie bylibyśmy genetycznie podobni.
Sarah pomyślała o swojej własnej rodzinie i zmusiła się do
grzecznego śmiechu. Cyn, oczywiście nie dała się nabrać.
- Czy wszystko w porządku, Saro?
- Jasne, dlaczego?
- O, ludzie, to było głupie. O co chodzi?
- O nic, naprawdę. Wszystko w porządku. To prawdopodobnie ta
nieboska pogoda.
- To ty chciałaś wyprowadzić się daleko od słonecznej Kalifornii.
- Taa – Sarah westchnęła i powiedziała znowu ciszej. – Taa.
- Dobra, koniec z tym. Musimy wydostać cię z tego końskiego
miasta. Myślę, że wakacje są zdecydowanie wskazane.
- Nie mogę, Cyn. Nawet, jeżeli miałabym pieniądze, których nie
mam…
- Ja mam…
- …Nie mogę zrobić sobie przerwy. Uczę dwie klasy i obładowali
mnie praca komitetową. Jestem nowicjuszem, jestem bez gwarancji
zatrudnienia i jestem kobietą, co oznacza, że dostaję najgorsze zadania,
ponieważ wiedzą, że nie mogę odmówić.
- Weekend – nalegała Cyn. – Uniwersytet nie zawali się, jeżeli
weźmiesz wolny weekend. Daj spokój. Gdzieś blisko. Co jest blisko tego
miejsca? Wodospad Niagara? Do diabła, nie – odpowiedziała sobie. –
Pełno turystów i cała ta pogoda, która prowadzi już teraz do zamrożenia.
Czekaj! Co ja mam w głowie, Manhattan! Będziesz miała godzinę
samolotem, i o mój Boże, Sarah, sklepy!
- Cyn, nie mogę. Poza tym, nie znajdę hotelu…
- Kto potrzebuje hotelu? Mój ojciec ma dom w mieście czy
apartament czy coś. Jest zawsze pusty o tej porze roku. On nienawidzi
zimna.
- Okay, w porządku. Jeden weekend, Cyn. To wszystko.
- Co za zrzędzenie. Tak się dzieje, kiedy zostajesz profesorem? Nie
nosisz tweedów, prawda?
Sarah w końcu się roześmiała. Tym razem szczerze, bez
wymuszenia grzeczności, jak poprzednio.
- Nie, nie noszę tweedów. Od tego swędzi. Zobaczę, do których linii
lotniczych zadzwonić…
- Nie, ja wszystko zorganizuję. Nie ufam ci. Obojętne, który
weekend ci pasuje?
- Tak, one wszystkie są takie same – dodała Sarah, rozważając
swoje ponure życie.
- Cóż, Jezu, Sarah. Nie dziwne, że potrzebujesz wakacji. Okay.
Porozmawiam z Raphaelem i oddzwonię do ciebie. To będzie zabawa!
- Skoro tak mówisz.
- Pracuj nad postawą, dziewczyno. Oddzwonię do ciebie.
Sarah odsunęła telefon od ucha, czując się nagle bez życia, gdy Cyn
się rozłączyła. Mogła powiedzieć Cyn o snach. Cyn mogłaby zrozumieć,
mogłaby próbować pomóc. Poza tym, żyła z wampirem, na litość boską.
Czym było telepatyczne połączenie podczas snu w porównaniu z
posiadaniem kochanka pijącego twoją krew każdej nocy? Ale Sarah nie
powiedziała nikomu. Od kiedy zmieniła miejsce.
Może Cyn miała rację. Była pod dużym stresem w związku z nową
pracą i przeprowadzką na drugi koniec kraju, do miasta w którym nigdy
wcześniej nie była, poza wizytą o pracę. A Buffallo było tak różne od L.A.
nawet od Berkeley, zwłaszcza od Berkeley.
Patrzyła na wyświetlacz swojego telefonu dopóki nie zrobił się
czarnym potem wsunęła go do kieszeni i wróciła do swoich książek. Były
pigułki, które mogła kupić w sklepie, pigułki na sen, które działały równie
dobrze jak te na receptę. Może powinna zatrzymać się w aptece wracając
do domu. Wystarczająco złe było to, że Cynthia pokaże się wyglądając jak
rasowa modelka, nie było potrzeby, aby Sarah pokazała się jako skutek
pięciu miesięcy złej pogody. Nawet jeżeli mieszkała w Buffalo.
Rozdział III
Raphael stał przed pełno wymiarowym lustrem, machinalnie
wygładzając czerwony krawat po swoją szyją, gdy przyglądał się Cynthi
poruszającej się z nieobecną miną po pokoju za jego plecami. Jego Cyn
była normalnie bezpośrednią kobietą, ale były takie chwile… Zwykle, gdy
czegoś chciała czegoś, czemu będzie się opierał. Uśmiechnął się
spotykając jej wzrok w lustrze, gdy podeszła do niego od tyłu.
- Zrobię to – powiedziała i przesunęła się na przód, biorąc krawat i
przesuwając nim między swoimi eleganckim palcami.
Poddał się chętnie, zawsze zadowolony, gdy służyła mu, co nie
zdarzało się często. Była zajadle lojalna. Mogłaby i dowiodła tego, zabić w
jego obronie i jego ludzi. Ale nie poddała się temu, co za jego czasów
uznawane było za bardziej kobiece zajęcie. Prawie roześmiał się na głos
na tę myśl.
Ujrzała drgnięcie jego uśmiechu i spojrzała na niego groźnie.
- O czym myślisz, wampirze?
- Tylko o tym jak bardzo mnie to bawi, gdy wiążesz mi krawat.
Zmrużyła oczy pełna wątpliwości.
- Uh, huh.
Skończyła zawiązywanie jedwabiu i sięgnęła wysoko, aby poprawić
jego kołnierzyk. Musiała stać na palcach, aby sięgnąć do jego szyi, a on
położył dłonie na jej biodrach, zatrzymując ją i przyciągając bliżej,
rozkoszując się naciskiem jej pełnych piersi na jego klatce piersiowej.
Podniosła twarz a on zanurzył się w długim, powolnym pocałunku,
obejmując jej smakowite usta, czując ciepło jej oddechu na swoich
policzkach.
Jego ciało odpowiedziało na nią jak zwykle to robiło, jego fiut stanął
niecierpliwie, jakby zgłodniały jej smaku, jakby nie kochali się mniej niż
godzinę temu. Przesunął dłonie z jej bioder na pełne zaokrąglenia jej
tyłka, przyciągając ją bliżej i dając jej odczuć swoje podniecenie.
- Próbujesz mnie przekupić seksem, moja Cyn?
- Nie muszę tego robić – wyszeptała przy jego ustach. - Jesteś już
mój.
Uśmiechnął się.
- Dostateczna prawda, lubimaya. Dlaczego nie poprosisz, cokolwiek
by to było?
Zamarła w jego ramionach, a jego uśmiech rozciągnął się.
- Cokolwiek to jest? – Zapytała.
Roześmiał się na głos, a ona odsunęła się wystarczająco, aby
uderzyć go w pierś, od razu wygładzając to miejsce, jakby bała się czy go
nie zraniła.
- Przeklęty wampir.
- Ach, ale twój, czyż nie?
Objęła jego szyję obiema rękami.
- Myślałam sobie – zaczęła wolno. Uśmiechnął się zadowolony z
siebie, a ona zmarszczyła brwi. – Chcę jechać do Nowego Jorku w ten
weekend.
Drgnął.
- Tam pada śnieg.
- Ale to Manhattan – zakupy, kluby, muzea. Co znaczy trochę
śniegu?
Podniósł jedną brew, a ona kliknęła językiem z niesmakiem.
- Dobrze. Pamiętasz moją przyjaciółkę Sarę?
Nie spotkał zbyt wielu z jej przyjaciół, ale imię…
- Tę w barze? – Zapytał ze zwątpieniem.
- Tak, tę. Coś – lub ktoś – ją martwi. Chcę wiedzieć, co. Jest, w
Buffalo – powiedziała z grymasem niesmaku. – Jakby to nie wystarczyło,
aby kogoś dobić, ale nie sądzę, że to to. Albo tylko to, w każdym razie.
Zamierzam spotkać się z nią na Manhattanie na weekend.
- Doprawdy? – Spojrzała na niego, gdy dodał. – Nie mogę pozwolić
ci jechać na Manhattan samej, moja Cyn.
Jej spojrzenie wyrażało zainteresowanie.
- Mój ojciec ma tam dom. Jestem pewna, że…
- Ja również mam tam dom – drażnił się lekko. – Z bardziej
odpowiednimi warunkami zamieszkania niż twój ojciec. Ale to nie jest
prosta sprawa dla mnie lub mojej partnerki podróżować po innym
terytorium.
Wziął głęboki wdech myśląc o prośbie Cyn, i jak to może służyć jego
własnym celom. – Jeden weekend, lubimaya, nie dłużej.
Uśmiechnęła się stając na palcach, znowu pocałowała go w usta.
- Kocham cię – wyszeptała.
- Wiem – powiedział pewny siebie.
Znów uderzyła go w pierś.
- Powiedz to.
- Jesteś moim sercem, moją duszą, moim życiem.
Jej cudowne, zielone oczy wypełniły się łzami i odchrząknęła, aby
ukryć emocje.
- Powinnam porozmawiać z Duncanem?
- Ja to zrobię. Uzgodnienia powinny być poczynione z Krystofem i
Rajmundem, który dla niego prowadzi miasto.
Zadzwonił jego telefon i odwrócił się, aby go odebrać.
- Duncan – powiedział odpowiadając. – Kilka chwil, dziękuję –
rozłączył się. – Czy masz plany na wieczór?
- Mam sparring z Elke później i może z Mirabelle, a potem muszę
sprawdzić kilka rzeczy w Internecie i wysłać kilka raportów. Nic ważnego.
- Zatem Duncan przekaże ci ustalenia.
Złapała go, kiedy chciał odejść, zaciskając palce w jego krótkich
włosach i przyciągając jego głowę do głębokiego, długiego pocałunku.
- Moglibyśmy zostać i uprawiać dziki seks jak norki całą noc. Tam
jest zimno i pada.
Spojrzał na zegarek.
- Trzy godziny, moja Cyn, a potem pozwolę ci kupować mnie
seksem aż do rana.
Spojrzała na niego szelmowsko.
- Umowa stoi.
Wziął swoją marynarkę z garderoby i zarzucił ją na ramiona, stojąc
przez chwilę nieruchomo, gdy wygładzała jego krawat i prostowała klapy.
- Kocham cię, wiesz o tym – powiedziała.
- A ja ciebie, lubimaya.
*****
Raphael usiadł przy stole konferencyjnym, patrząc jak Duncan
odprowadzał ostatnich z ich ludzkich gości z pokoju. Czuł uderzenia fal
bijących o klif poniżej, wibrację podłogi pod swoimi stopami. To był
jeden z powodów, dlaczego wybrał to miejsce pod budowę swojego domu.
Uwielbiał ocean, prymitywną energię, wąchać go i czuć go, srebrne błyski
księżyca na czarnej wodzie.
- Mój panie – Duncan zamknął drzwi i przeszedł przez pokój,
siadając na krześle obok Raphaela. – Poszło dobrze, jak sądzę.
- Tak, Duncanie. Na tyle na ile nie lubię współpracować z ludźmi, ta
inwestycja wygląda obiecująco – odchylił krzesło i skrzyżował nogi w
kolanach. – Powiedz mi, czy Rajmund wciąż prosi o spotkanie?
Duncan ukrył swoje zakłopotanie zmiana tematu.
- Tak, mój panie.
- Cynthia chce odwiedzić Manhattan.
Duncan zmarszczył brwi.
- Tam jest bardzo zimno o tej orze roku.
Raphael spotkał wzrok swojego porucznika i uśmiechnął się.
- Moja reakcja była taka sama. Na nieszczęście, Cyn jest
przekonana, że jej przyjaciółka Sarah, potrzebuje pomocy… przyjaciela,
jak sądzę można tak powiedzieć.
- Rozumiem.
- Zrób ustalenia, proszę Duncanie. Potwierdź datę z Cyn i użyj
naszych ludzi do wszystkiego oprócz podróży Sary. Jest przyjaciółką Cyn,
nie moją. Mało o niej wiem.
- Rozumiem, mój panie. Co z Krystofem?
- Skontaktuję się z Krystofem, ale obaj wiemy, kto jest prawdziwym
Panem Manhattanu.
- Zadzwonię zatem do Rajmunda?
Raphael skinął.
- Wiesz, co chcemy osiągnąć Duncanie.
- Mój panie.
Duncan skłonił się lekko i opuścił pokój.
Raphael wstał powoli, rozciągając się do pełnej wysokości. Nie
planował odwiedzać Nowego Jorku aż tak szybko, ale to może wyjść na
dobre. Krystof upadał. To było oczywiste. A był tam tylko jeden wampir
pośród dzieci starego lorda, który miał moc, aby utrzymać terytorium. Był
czas na nowe porządki w Konsylium Północnej Ameryki, a gdzie było
lepsze miejsce, aby zacząć przymierze między dwoma wybrzeżami?
Rozdział IV
Nowy Jork, Manhattan
Sarah siedziała w wielkim SUVie i patrzyła na miasto w pigułce
przez zaciemnione szyby, czując się jak aktor w filmie szpiegowskim o
porwaniu prezydenta w ciemnej stolicy obcego państwa. Czekała tylko,
kiedy wyskoczą źli chłopcy z wielką bronią. Aczkolwiek, myśląc o tym,
była całkiem pewna, że służby specjalne mogły się nauczyć kilku rzeczy od
tych wampirów. Były tam trzy SUVy, jeden z przodu, jeden z tyłu
wypełnione wielkimi wampirami. Jechała w środkowym samochodzie z
Cyn i Raphaelem i porucznikiem Raphaela, Duncanem. Na przednim
siedzeniu było dwóch ochroniarzy, również ten ogromny, którego Cyn
nazywała Juro. On był z pewnością dowódcą całej wyprawy. Wszyscy
ochroniarze byli wampirami i byli ubrani we wspaniałe wełniane
garnitury w kolorze ciemnoszarym, które były szyte na zamówienie
nadając niektórym z nich czysty kształt. Każdy jeden z ochroniarzy
ubrany był w… ciemnoszarą wełnę. Nawet jedyna kobieta w ochronie
ubrana była w jeden z takich strojów… i wyglądała, jakby mogła
przełamać Sarę na pół, co prawdopodobnie mogła uczynić. Duncan był
ubrany tak samo, aczkolwiek miał inną koszulę i krawat. I oczywiście,
ubiór Raphaela prawdopodobnie kosztował więcej niż trzymiesięczna
pensja Sary, jako zastępcy profesora.
Spoglądała na Wampirzego Lorda, siedział pośrodku siedzenia
naprzeciw niej, z jednym ramieniem owiniętym dookoła Cyn, a ich głowy
trzymały się blisko, gdy szeptali między sobą. Musiała przyznać, że ją
onieśmielał. Był nieziemsko przystojny, żywe arcydzieło mięśni. Rzadko
cokolwiek mówił – przynajmniej nie w jej obecności, – kiedy wchodził do
pokoju, stawał się skupiskiem wszelkiej uwagi. Był jak ogromne słońce,
którego przyciąganie pchało wszystko inne – planety, gwiazdy,
przesuwające się meteory – w jego orbitę, aby zaistnieć. Oprócz Cyn.
Światła, którym emanowała Cyn, nie był w stanie nikt ukryć, ale gdy ona i
Raphael byli razem, oboje płonęli odrobinę jaśniej.
A dla Sary było całkiem jasne, że Raphael nawet by jej nie
zauważył, gdyby nie Cyn. Nie dlatego, że był niegrzeczny czy coś. Ale
dlatego, że tak naprawdę nie interesował się nią. Co było w porządku,
ponieważ w końcowym wniosku, był przerażającym facetem.
Kierowca przeklął nagle, wciskając hamulce SUVa, gdy pojazd
przed nimi zrobił to samo. Sarah złapała za pasy. Była jedyną osobą,
która miała zapięte pasy. Wampiry prawdopodobnie nie potrzebowały
ich, tak samo jak Cyn z Raphaelem, który nie zdejmował z niej rąk. SUVy
ruszyły znowu, przejeżdżając przez Manhattan używając klaksonu i
przecinając korek bezkarnie. Przypuszczała że w mieście, gdzie mieszkało
tak wielu dygnitarzy, ludzie byli przyzwyczajeni do tego typu kawalkad.
Wielu używało klaksonów, ale z drugiej strony, kiedy nie trąbiły klaksony
w Nowym Jorku? To pewnie dlatego mówiono, że miasto nigdy nie śpi,
kto mógłby zasnąć w takim hałasie?
Spojrzała na Duncana siedzącego obok niej. Był najbardziej ludzki
ze wszystkich wampirów, ale Cyn zapewniła ją, że Duncan była prawie tak
potężny jak sam Raphael. Złapał jej spojrzenie i uśmiechnął się
nieobecnie, gdy wszystkie trzy SUVy skręciły w alejkę za klubem Chopin.
Najbardziej ekskluzywny i modny klub na Manhattanie należał do
wampirów. Kto wiedział? Chociaż wydawało się właściwie odpowiednie,
mając na uwadze zwykle elitarną klientelę klubu, która składała się w
większości z bogatych ludzi. Jak ci błyszczący ludzie, którzy przybyli pod
drzwi wejściowe wystawieni na pełen widok paparazzi, którzy byli
atrakcją przybycia do Chopina, Raphael i jego ludzie skierowali się na
drugi koniec budynku, gdzie widocznie znajdowało się prywatne wejście.
Zlokalizowane w alejce, którą ciężko było nazwać typową alejka
wejściową. Ciemno złota markiza z jakiegoś świecącego materiału
uwidaczniała pojedyncze drzwi z biegnącym od nich ciemno niebieskim
dywanem. A raczej świecące światła pobliskich budynków które mijali,
tłumiły delikatną łunę przy złotej markizie i rozprzestrzeniały ją w alejce.
SUVy zatrzymały się, z pojazdem Raphaela najbliżej wejścia. Jego
obstawa wysiadła najpierw, wylewając się z dwóch pojazdów. Kilku
wampirów rozbiegło się w różnych kierunkach, widocznie aby upewnić
się, że nikt nie czai się w pobliżu, podczas gdy inni zajęli miejsce
półkolem dookoła SUVa. Juro na przednim siedzeniu nie poruszył się,
ponad to, że podniósł nadgarstek do ust kilkakrotnie. Miał
radiomikrofon, który jak zauważyła Sarah był umieszczony również w
jego uchu, upodobniając go znowu do służb specjalnych. Fascynujące.
Bez żadnego widocznego ostrzeżenia, nagle każdy był w ruchu.
Juro wysiadł z SUVa szybciej niż Sarah mogłaby to zauważyć. Drzwi od
strony budynku otworzyły się w tym samym momencie, a tylne wejście do
klubu otworzyło się zapraszająco. W odróżnieniu od swojej ochrony,
Raphael poruszał się niespiesznie, wysuwając się wdzięcznie z SUVa i
wyciągając dłoń, aby pomóc Cyn – jakby potrzebowała pomocy,
pomyślała Sarah z uśmiechem. Ale było to słodkie, gdy na nią czekał, gdy
ją pocałował w dłoń i obrócił w swoje objęcia, a potem oboje roześmiali
się. Z pewnością tworzyli piękna parę, Cyn ze swoją podkreślającą figurę
czarna suknią, z tymi długimi nogami idącym prawie do nieba i parą
szpilek na wysokich obcasach, i Raphael w swoim jedwabnym sportowym
płaszczu i luźnymi spodniami z czarnym golfem. Sarah westchnęła. Ironia
losu, że z jej wszystkich przyjaciół właśnie cyniczna Cyn, zakochała się w
facecie, który najwyraźniej był romantykiem.
- Yo, Sarah! – Głos Cyn przerwał jej zadumę. – Idziesz z nami?
Sarah spojrzała i uśmiechnęła się szeroko. Teraz to była Cyn, którą
znała.
- Taa, taa.
Przesunęła się przez siedzenie, automatycznie obciągając krótką
spódnicę swojej obcisłej sukni, poniżej bioder. To była piękna suknia.
Ona i Cyn zaserwowały sobie mają zakupową terapię dzisiaj, włócząc się
po całym Manhattanie, wydając pieniądze jakby obie je miały. Cyn
naciskała na Sarę delikatnie, co kłopotało ją, ale nie była typem, który
przeginał. Miała zbyt dużo własnych spraw, aby jeszcze zajmować się
czyimiś. Rzeczywiście, spędziły bardzo miłe popołudnie, robiąc zakupy,
pijąc kawę, plotkując o znajomych. Zanim wróciły do domu, Sarah
przekonała Cyn, że po prostu była zmęczona po niespodziewanie długiej
zimie z nowym mieście.
Poza tym, ten dzień był najlepszą terapią o jakąkolwiek mogłaby
prosić. Spędziła kilka beztroskich godzin z dobrą przyjaciółką w jednym z
najwspanialszych miast świata, znajdując tę wspaniałą suknię za
przerażającą cenę i parę boskich butów do kompletu, i ani razu nie
pomyślała o przeklętych snach. A teraz miała zamiar iść tańczyć w
jednym z najlepszych klubów na Manhattanie. Ale w tej chwili nie było
najmniejszej szansy, aby wysiadła z tej głupiej ciężarówki bez
pokazywania publicznie bielizny.
Cyn ruszyła z powrotem i stanęła w otwartych drzwiach SUVa.
-Dawaj, zasłonię widok.
Sarah roześmiała się idąc szybko za radą i stanęła na zaskakująco
miękkim dywanie. Ładny dywan, pomyślała. Zbyt ładny, aby leżał na
zewnątrz w taka pogodę. Zastanawiała się czy rozłożyli go dla Raphaela,
gdy jej myśli zatrzymały się, a każdy włos na jej ciele nagle stanął na
baczność. Jej skóra piekła niemal boleśnie, gdy coś jakby wielki ładunek
elektrostatyczny przebiegł przez cała aleję.
- Co do diabła? – Sapnęła.
Cyn wzięła ją pod ramię niezmartwiona.
- Wampiry – wyszeptała w ucho Sary. – Zbyt wielu i zbyt
potężnych w jednym miejscu. Są bardzo terytorialni. To jest miasto
Rajmunda - przy okazji RAJ –mund, ale mówią do niego Raj, jak Roger,
w każdym razie, to jego miasto, ale Raphael jest potężniejszym
wampirem, co znaczy że cała ochrona jest w napięciu. Mają ten instynkt
do ochrony swoich panów. Tak naprawdę nikt nikomu nie zagraża, ale to
automatyczna reakcja. Podnieśli swoje moce w tym samym czasie, ale
uspokoją się za chwilę.
- Cyn – głęboki głos Raphaela, gładki jak miód, zawołał do nich i
Cyn pociągnęła ją do przodu, gdzie on stał przed wejściem do klubu.
Poklepując ramię Sary, Cyn zostawiła ją Duncanowi i podeszła do
Raphaela, wsuwając swoje ramię pod jego i podnosząc twarz do
pocałunku. Jego usta przesunęły się po Cyn, poczym schylił się niżej i
wyszeptał coś do jej ucha, coś co sprawiło, że Cyn odpowiedziała niskim i
gardłowym śmiechem, który powodował u mężczyzn natychmiastową
reakcję.
- To musi wydawać ci się dziwne.
Sarah spojrzała na Duncana.
- To jest pewien rodzaj monarchii, jak sądzę, huh?
Duncan kiwnął głową.
- Trochę. Lord Raphaela jest odwiedzającym księciem, a raczej
powiedzenie królem jest bliższe. Są formalności, które musza być
przestrzegane, zwłaszcza, jeżeli jest to wampirza monarchia. Zły ruch
mógłby spowodować… znaczącą przemoc. Coś, czego wszyscy
chcielibyśmy uniknąć.
- Oczywiście – zgodziła się gorliwie Sarah. Miała przeczucie, że
każda przemoc byłaby bardzo zła w skutkach dla pewnej pani asystent
profesora. Obok niej, Duncan uśmiechnął się jakby świadom jej myśli.
- Gdy już znajdziemy się za drzwiami, wszyscy się uspokoją.
- Okay.
- Możemy? – Wskazał w kierunku otwartych drzwi, gdzie znikli
Cyn i Raphaela z połową swojej ochrony.
Już w środku, przeszli szybko korytarzem do małego przedpokoju.
Czuła niskie tętnienie bębnów od drzwi po prawej, które były obite
pofałdowaną i pozawijaną skórą. Brzmiało to dla Sary jak bicie serca, ale
prawdopodobnie to była jej wyobraźnia, biorąc pod uwagę jej
towarzystwo. Drzwi otworzyły się dając możliwość usłyszenia muzyki i
śmiechu, typowych dźwięków klubowych, z pogłosem rozmów i cichego
brzęku szkła. To był przede wszystkim Chopin, a nie jakiś klub w
sąsiedztwie.
Sarah znalazła się w środku grupy, nie tyle poruszając się we
własnym kierunku, ile niesiona z głównym nurtem poruszenia. Przeszli
przez następne obite skórą drzwi do pewnego rodzaju loży VIP, z długim
barem i zaskakująco pustym parkietem tanecznym. Było tam kilka
stolików wzdłuż ściany, ale był to w większości niski pas otwartej
przestrzeni bankietowej z czarną skórą, chromem i szklanymi stolikami
do kawy i stojącymi gdzie niegdzie skórzanymi fotelami. Na stołach stały
świece, ale większość oświetlenia pochodziło z podświetlonych ścian,
których światło skierowane było na ciemny sufit, gdzie odbijało się
podorując delikatne cienie.
Gdy Sarah przyglądała się temu wszystkiemu, zauważyła, że cała
uwaga była skupiona na nich. Parkiet był pusty, ponieważ wszyscy byli
skupieni z prawie przerażającą intensywnością na Raphaelu. Zauważyła
jeszcze coś. Wielu z przyglądających się było wampirami, a ich oczy
błyszczały w ciemnym pomieszczeniu, gdy śledziły ruchy potężnego
Wampirzego Lorda. Spojrzenia były mieszanką strachu i pożądania, jakby
sami nie wiedzieli czy nadal siedzieć czy rzucić się do jego stóp. Para
podwójnych drzwi otworzyła się nagle na drugim końcu sali, pozwalając
wpaść jeszcze głośniejszej muzyce i hałasowi. I jeszcze coś. Ciśnienie
nagle spadło, a Sarah potknęłaby się, gdyby nie ramię Duncana.
- Co znowu? – wyszeptała.
- Rajmund – powiedział cicho Duncan.
D.B. Reynolds Vampires In America: Rajmund Tłumaczenie: Translations_Club Tłumacz: canzone Korekta: Isiorek Korekta całości: noir16
Prolog Było zupełnie ciemno. Dotknęła pacami swoich oczu, aby się upewnić, że są otwarte. Były. Ale pokój był absolutnie ciemny, tak, że nie mogła zobaczyć wyciągniętej dłoni przed swoją twarzą. Jej matka musiała zaciągnąć te głupie kurtyny, aby znowu oszczędzać energie. Regina była za oszczędzaniem energii, ale do diabła nie była nietoperzem. Usiadła z irytacja i sięgnęła do małej lampki obok łóżka, prawie upadając na twarz, gdy jej tam nie było. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła na ślepo obie dłonie, wreszcie uderzając o coś solidnego. Mała lampka, ale nie jej. Pierwsze zmieszanie z niepokoju ścisnęło ją w piersi, gdy jej ręka poczuła na drodze nieznany, staromodny włącznik. Wciśnięcie przez jej kciuk rozwiało ciemność żółtym światłem. Spojrzała nagle rozbudzona. To nie był jej pokój. Obca lampa powinna ją ostrzec, ale jakoś wciąż spodziewała się zobaczyć znajomą sypialnię z jej starodawnymi meblami, które odziedziczyła po babci Lenie i sentymentalnymi plakatami, które kupiła za pieniądze z dwudziestych pierwszych urodzin dwa lata temu, te, o których myślała, że są wyrafinowane, ale były po prostu dziwne. Ale to nie był jej pokój, to nawet nie był jej dom. Więc gdzie się znajdowała? Mrugnęła, zmuszając się do ukrycia strachu i myślała szaleńczo. Wyszła z przyjaciółmi. Tak, zgadza się. Przyjęcie u Katy. Ale potem… Prawdopodobnie wypiła zbyt dużo. Wszystko na to wskazywało, ból brzucha, pulsująca głowa. Boże, czy jeden z przyjaciół zabrał ją do domu? Czy była nieprzytomna? Fala winy zalała ją, zajmując miejsce strachu, ściskającego jej pierś. Mogła słyszeć głos swojej matki pouczającej ją: „Jeżeli nie możesz prowadzić, złap taksówkę lub idź do domu z jedną z dziewcząt. Zadzwoń do mnie koniecznie, Regino, żebym się nie martwiła”. Przycisnęła brzydki koc mający ją ochronić przed nagłym
dreszczem i przesunęła nogi na koniec łóżka. Jej stopy dotknęły zimnej, wilgotnej podłogi i drgnęła ze zdziwieniem. Betonowa podłoga? Spojrzała w górę. Żadnego okna. Czy to była piwnica? Nie przypominała sobie, żeby któryś z jej przyjaciół miał pokój gościnny w… Wszystko nagle wróciło – światła w ciemnej ulicy, lodowate błyszczenie chodnika. Prawie upadła. Nie, ona upadła. Zaczerwieniła się z zakłopotania i przypomniała sobie silną dłoń chwytającą jej ramię, powstrzymującą przed upadkiem. Rozejrzała się chcąc podziękować swojemu wybawcy, a potem… Podskoczyła, gdy hałas przerwał ciszę, coś głośnego i ciężkiego trzasnęło drzwiami o ścianę. Zamarła nasłuchując, spodziewając się kroków. Zamiast tego usłyszała ciche łkanie, kobiecy głos gdzieś blisko. Wstała, zrobiła niepewny krok w kierunku drzwi, które były poza linią światła. - Halo – wyszeptała, zastanawiając się czy ta druga osoba może ją usłyszeć. Sięgnęła do klamki. – Halo? – Znów powiedziała, głośniej tym razem. Ciężkie kroki rozległy się w korytarzu, więc cofnęła dłoń, ściskając się mocno. Jej serce biło nagle szaleńczo, jej oddech był szybki i urywany sprawiając trudność w nasłuchiwaniu. Klucz zapiszczał i niewidzialna kobieta zaczęła płakać, teraz głośniej, prosząc. Regina cofnęła się do tyłu na łóżko podnosząc stopy, obejmując się ramionami dookoła nóg, próbując się zmniejszyć, być niewidzialną. Kobieta zaczęła krzyczeć.
Rozdział I Sahar Stratton otworzyła oczy, krzyk wypełniał jej gardło, dusząc ją, gdy go powstrzymywała, gdy jej dłoń uderzyła we włącznik obok łóżka. Światło w pokoju rozbłysło i usiadła, jej spojrzenie omiotło każdy znajomy szczegół. Oddychała, długie wdechy były bardziej szlochem, takim jak w jej śnie. - Przestań – powiedziała do siebie. To był sen, koszmar, nic więcej. Ciemność, przerażenie, nie były prawdziwe. Nie tym razem. Gorące łzy popłynęły z jej oczu i otarła je ze złością. Wychodząc z łóżka skierowała się do swojej garderoby. Nie było sensu próbować wrócić do spania, i tak musiała niedługo wstać. Miała dwie klasy do nauki i niebieską książkę do ocenienia. Równie dobrze mogła wcześniej zacząć, zrobić poranny jogging, może napić się prawdziwej kawy w miejscowym Starbucku zamiast przespać godzinę więcej. To nie dlatego, że bała się swojego snu, strachu, który mógł nadejść, bezradności… - Przestań, Sarah – powtórzyła. Założyła zimowy dres do joggingu szybkimi, ostrymi ruchami; ciepłe legginsy, podkoszulek na sportowy stanik. Była już prawie wiosna, ale wiedziała z własnego doświadczenia, że zimno pozostawało dłużej tutaj w Buffalo, szczególnie rankami. Ściągnęła swoje długie, jasne włosy w kucyk zanim schyliła się do założenia butów. Na dole, złapała jeszcze zimową bluzę z szafy i zapięła telefon i dziesięć dolarów w kieszeni, dodając klucze, gdy już zamknęła bezpiecznie drzwi wejściowe za sobą. Zatrzymała się na chwilę, aby przyzwyczaić się do zimnego powietrza, zauważając śliskie miejsca na krótkim chodniku od ulicy. Dziewczyna z jej snu – Regina, jak siebie nazywała – upadła na chodniku, takim jak ten. Sarah potrząsnęła głową uparcie, odrzucając wspomnienie. Zrobiła kilka rozgrzewających ćwiczeń stojąc przy drewnianej poręczy,
rozciągając swoje mięśnie. Światła nadal były zapalone u właścicielki domu, na podwórku które dzieliły. Ale było zbyt wcześnie, nawet jak na pracowitą panią. Ale nie za wcześnie dla Sarah. Zeszła po schodach w dół szybkim krokiem, przechodząc przez trawnik i unikając śliskiego betonu. Na ulicy uregulowała krok w regularny bieg, nogi gładko wyciągnięte, oddech miarowy w stałym rytmie, jej ciało ciepłe w przeciwieństwie do mroźnego poranka. Wreszcie zabroniła sobie myślenia o śnie i o tym co on oznaczał. Minęły już lata, od kiedy miała takie złe sny, rodzaj, który budził ją z krzykiem, który wracał ją do zimna i wilgoci, rozpaczy… mokrego oddechu na jej policzku, gorących dłoni sięgających… Sarah zatrzymała się na środku pustej ulicy, oddychając ciężko z mocno bijącym sercem. Zgięła się z rękoma na kolanach, a każdy wdech był pragnieniem powietrza. - Hej, wszystko w porządku? – Podskoczyła słysząc męski głos, prawie potykając się, gdy cofała się z szeroko otwartymi oczami. Podniósł swoje ręce i cofnął się o krok – Przepraszam. Po prostu myślałem… Sarah wymusiła uśmiech, próbując wyglądać normalnie, ale mogła powiedzieć po wyrazie jego twarzy, że to nie działało. - Nie, to ja przepraszam – powiedziała walcząc nadal o oddech. – Nie słyszałam, kiedy podszedłeś. Tak, wszystko w porządku. Kiepski poranek. Drugi biegacz kiwnął głową, wyraźnie jej nie wierząc, ale zdecydowany pozostawić zwariowana kobietę. - Jeżeli jesteś pewna… - Tak. Tak – odmachała mu ręką. – Dzięki za zatrzymanie się. Doceniam to – zaczęła iść powoli z rękami na biodrach, przeklinając
własną głupotę. Nawet nie obejrzała się na przebiegającego mężczyznę, nie chcąc zobaczyć troski czy ciekawości na jego twarzy. Sny, przeklęte, głupie sny. Dlaczego powróciły? I dlaczego właśnie teraz?
Rozdział II W jej biurze było za gorąco. Przyjeżdżając z Kaliforni, zawsze było dla niej zaskakujące, że ludzie na wschodnim wybrzeżu mieli tak gorąco w swoich pokojach. To sprawiało, że stawała się senna, co przypomniało jej, że wstała dzisiaj godzinę wcześniej i dlaczego. Garbiła się zdeterminowana nad swoim biurkiem na uniwersytecie, próbując powstrzymać się od zamknięcia oczu, gdy czytała, to, co było ostatnio nowymi esejami. Cicha muzyka grała w tle, stara stacja, nadająca melodie z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, piosenki innego pokolenia, które jakoś przemawiały do jej duszy. Ale nawet słodkie rytmy Motown nie mogły zmiękczyć jej niesmaku do eseju, który czytała. Czego oni uczyli te dzieciaki w liceum? Połowa z nich nie umiała przeliterować przeklętego słowa, a większość drugiej połowy miała w ręku słownik w wieku trzynastu lat. Zdali, ale większość z nich wzięła jej Historię Świata tylko dlatego, że musieli, ale… Zadzwonił telefon. Już odbierała swój telefon na biurku, ale jej mózg zanotował, że dzwonił jej telefon komórkowy. Położyła aparat z powrotem z westchnieniem i zaczęła wyławiać swój telefon z kieszeni płaszcza, który leżał na pobliskiej szafce. Sprawdzając identyfikację dzwoniącego, uśmiechnęła się i odebrała. - Cześć, Cyn. - Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co ludzie robili przed identyfikacją numeru? – Zapytała Cyn. - Odbierali telefon i mieli nadzieję na szczęście, jak przypuszczam. Dlaczego? Cyn wydała niezadowolony dźwięk. - Jak tam w Buffallo?
- Hmmm. W porządku, jak myślę. Ale jest tu pełno tego białego. Nie jestem pewna, co to dokładnie jest, ale jest zimne i miękkie. - Brzmi ciekawie. Poza tą częścią o zimnym i miękkim. - Taa, cóż. Więc, nie żebym się skarżyła, – ponieważ otrzymałam katedrę i szukam każdej okazji na przerwę, – ale dlaczego nie śpisz? Słońce świeci, przynajmniej tam gdzie jesteś. Nie powinnaś być utulona obok tego pysznego wampira, z którym żyjesz w grzechu? Cyn wypuściła lekceważąco powietrze. - Nie bądź taka zasadnicza, Sarah. Jesteś na to zbyt młoda. Poza tym, mamy tę całą sprawę z wymianą krwi… właściwie ciągle. Jesteśmy partnerami, a to wampirzy ekwiwalent małżeństwa. Kiedy w Rzymie… - Okay, ohyda na tę rzecz o krwi. Wciąż nie rozumiem, jak… - Ta rzecz o krwi jest ważna, Saro. Zwłaszcza dla takiego super wampira jak Raphael. Oznaczył mnie jako swoją partnerkę, co jest pewnego rodzaju ochroną. A to łączy nas w sposób… Nie wiem, jak to wyjaśnić. Ale to ważne. - W porządku, wierzę ci. Zmieniając temat. Błagam powiedz, że w Malibu nie jest teraz trzydzieści stopni. - Nie. Pada deszcz, co oznacza, że miejscowi myślą, że koniec jest bliski i zaczynają odprawiać rytuały do rozzłoszczonych bogów. - Pamiętam to dobrze. Więc dlaczego nie śpisz? Jest ledwie po południu na twoim wybrzeżu. - Spotkanie udziałowców. Miałam spotkanie z ojcem i babcią przy śniadaniu. Czasami myślę, że nie rozpoznalibyśmy się nawzajem, jeżeli nie bylibyśmy genetycznie podobni.
Sarah pomyślała o swojej własnej rodzinie i zmusiła się do grzecznego śmiechu. Cyn, oczywiście nie dała się nabrać. - Czy wszystko w porządku, Saro? - Jasne, dlaczego? - O, ludzie, to było głupie. O co chodzi? - O nic, naprawdę. Wszystko w porządku. To prawdopodobnie ta nieboska pogoda. - To ty chciałaś wyprowadzić się daleko od słonecznej Kalifornii. - Taa – Sarah westchnęła i powiedziała znowu ciszej. – Taa. - Dobra, koniec z tym. Musimy wydostać cię z tego końskiego miasta. Myślę, że wakacje są zdecydowanie wskazane. - Nie mogę, Cyn. Nawet, jeżeli miałabym pieniądze, których nie mam… - Ja mam… - …Nie mogę zrobić sobie przerwy. Uczę dwie klasy i obładowali mnie praca komitetową. Jestem nowicjuszem, jestem bez gwarancji zatrudnienia i jestem kobietą, co oznacza, że dostaję najgorsze zadania, ponieważ wiedzą, że nie mogę odmówić. - Weekend – nalegała Cyn. – Uniwersytet nie zawali się, jeżeli weźmiesz wolny weekend. Daj spokój. Gdzieś blisko. Co jest blisko tego miejsca? Wodospad Niagara? Do diabła, nie – odpowiedziała sobie. – Pełno turystów i cała ta pogoda, która prowadzi już teraz do zamrożenia. Czekaj! Co ja mam w głowie, Manhattan! Będziesz miała godzinę samolotem, i o mój Boże, Sarah, sklepy! - Cyn, nie mogę. Poza tym, nie znajdę hotelu…
- Kto potrzebuje hotelu? Mój ojciec ma dom w mieście czy apartament czy coś. Jest zawsze pusty o tej porze roku. On nienawidzi zimna. - Okay, w porządku. Jeden weekend, Cyn. To wszystko. - Co za zrzędzenie. Tak się dzieje, kiedy zostajesz profesorem? Nie nosisz tweedów, prawda? Sarah w końcu się roześmiała. Tym razem szczerze, bez wymuszenia grzeczności, jak poprzednio. - Nie, nie noszę tweedów. Od tego swędzi. Zobaczę, do których linii lotniczych zadzwonić… - Nie, ja wszystko zorganizuję. Nie ufam ci. Obojętne, który weekend ci pasuje? - Tak, one wszystkie są takie same – dodała Sarah, rozważając swoje ponure życie. - Cóż, Jezu, Sarah. Nie dziwne, że potrzebujesz wakacji. Okay. Porozmawiam z Raphaelem i oddzwonię do ciebie. To będzie zabawa! - Skoro tak mówisz. - Pracuj nad postawą, dziewczyno. Oddzwonię do ciebie. Sarah odsunęła telefon od ucha, czując się nagle bez życia, gdy Cyn się rozłączyła. Mogła powiedzieć Cyn o snach. Cyn mogłaby zrozumieć, mogłaby próbować pomóc. Poza tym, żyła z wampirem, na litość boską. Czym było telepatyczne połączenie podczas snu w porównaniu z posiadaniem kochanka pijącego twoją krew każdej nocy? Ale Sarah nie powiedziała nikomu. Od kiedy zmieniła miejsce. Może Cyn miała rację. Była pod dużym stresem w związku z nową pracą i przeprowadzką na drugi koniec kraju, do miasta w którym nigdy
wcześniej nie była, poza wizytą o pracę. A Buffallo było tak różne od L.A. nawet od Berkeley, zwłaszcza od Berkeley. Patrzyła na wyświetlacz swojego telefonu dopóki nie zrobił się czarnym potem wsunęła go do kieszeni i wróciła do swoich książek. Były pigułki, które mogła kupić w sklepie, pigułki na sen, które działały równie dobrze jak te na receptę. Może powinna zatrzymać się w aptece wracając do domu. Wystarczająco złe było to, że Cynthia pokaże się wyglądając jak rasowa modelka, nie było potrzeby, aby Sarah pokazała się jako skutek pięciu miesięcy złej pogody. Nawet jeżeli mieszkała w Buffalo.
Rozdział III Raphael stał przed pełno wymiarowym lustrem, machinalnie wygładzając czerwony krawat po swoją szyją, gdy przyglądał się Cynthi poruszającej się z nieobecną miną po pokoju za jego plecami. Jego Cyn była normalnie bezpośrednią kobietą, ale były takie chwile… Zwykle, gdy czegoś chciała czegoś, czemu będzie się opierał. Uśmiechnął się spotykając jej wzrok w lustrze, gdy podeszła do niego od tyłu. - Zrobię to – powiedziała i przesunęła się na przód, biorąc krawat i przesuwając nim między swoimi eleganckim palcami. Poddał się chętnie, zawsze zadowolony, gdy służyła mu, co nie zdarzało się często. Była zajadle lojalna. Mogłaby i dowiodła tego, zabić w jego obronie i jego ludzi. Ale nie poddała się temu, co za jego czasów uznawane było za bardziej kobiece zajęcie. Prawie roześmiał się na głos na tę myśl. Ujrzała drgnięcie jego uśmiechu i spojrzała na niego groźnie. - O czym myślisz, wampirze? - Tylko o tym jak bardzo mnie to bawi, gdy wiążesz mi krawat. Zmrużyła oczy pełna wątpliwości. - Uh, huh. Skończyła zawiązywanie jedwabiu i sięgnęła wysoko, aby poprawić jego kołnierzyk. Musiała stać na palcach, aby sięgnąć do jego szyi, a on położył dłonie na jej biodrach, zatrzymując ją i przyciągając bliżej, rozkoszując się naciskiem jej pełnych piersi na jego klatce piersiowej. Podniosła twarz a on zanurzył się w długim, powolnym pocałunku, obejmując jej smakowite usta, czując ciepło jej oddechu na swoich policzkach.
Jego ciało odpowiedziało na nią jak zwykle to robiło, jego fiut stanął niecierpliwie, jakby zgłodniały jej smaku, jakby nie kochali się mniej niż godzinę temu. Przesunął dłonie z jej bioder na pełne zaokrąglenia jej tyłka, przyciągając ją bliżej i dając jej odczuć swoje podniecenie. - Próbujesz mnie przekupić seksem, moja Cyn? - Nie muszę tego robić – wyszeptała przy jego ustach. - Jesteś już mój. Uśmiechnął się. - Dostateczna prawda, lubimaya. Dlaczego nie poprosisz, cokolwiek by to było? Zamarła w jego ramionach, a jego uśmiech rozciągnął się. - Cokolwiek to jest? – Zapytała. Roześmiał się na głos, a ona odsunęła się wystarczająco, aby uderzyć go w pierś, od razu wygładzając to miejsce, jakby bała się czy go nie zraniła. - Przeklęty wampir. - Ach, ale twój, czyż nie? Objęła jego szyję obiema rękami. - Myślałam sobie – zaczęła wolno. Uśmiechnął się zadowolony z siebie, a ona zmarszczyła brwi. – Chcę jechać do Nowego Jorku w ten weekend. Drgnął. - Tam pada śnieg. - Ale to Manhattan – zakupy, kluby, muzea. Co znaczy trochę śniegu?
Podniósł jedną brew, a ona kliknęła językiem z niesmakiem. - Dobrze. Pamiętasz moją przyjaciółkę Sarę? Nie spotkał zbyt wielu z jej przyjaciół, ale imię… - Tę w barze? – Zapytał ze zwątpieniem. - Tak, tę. Coś – lub ktoś – ją martwi. Chcę wiedzieć, co. Jest, w Buffalo – powiedziała z grymasem niesmaku. – Jakby to nie wystarczyło, aby kogoś dobić, ale nie sądzę, że to to. Albo tylko to, w każdym razie. Zamierzam spotkać się z nią na Manhattanie na weekend. - Doprawdy? – Spojrzała na niego, gdy dodał. – Nie mogę pozwolić ci jechać na Manhattan samej, moja Cyn. Jej spojrzenie wyrażało zainteresowanie. - Mój ojciec ma tam dom. Jestem pewna, że… - Ja również mam tam dom – drażnił się lekko. – Z bardziej odpowiednimi warunkami zamieszkania niż twój ojciec. Ale to nie jest prosta sprawa dla mnie lub mojej partnerki podróżować po innym terytorium. Wziął głęboki wdech myśląc o prośbie Cyn, i jak to może służyć jego własnym celom. – Jeden weekend, lubimaya, nie dłużej. Uśmiechnęła się stając na palcach, znowu pocałowała go w usta. - Kocham cię – wyszeptała. - Wiem – powiedział pewny siebie. Znów uderzyła go w pierś. - Powiedz to. - Jesteś moim sercem, moją duszą, moim życiem.
Jej cudowne, zielone oczy wypełniły się łzami i odchrząknęła, aby ukryć emocje. - Powinnam porozmawiać z Duncanem? - Ja to zrobię. Uzgodnienia powinny być poczynione z Krystofem i Rajmundem, który dla niego prowadzi miasto. Zadzwonił jego telefon i odwrócił się, aby go odebrać. - Duncan – powiedział odpowiadając. – Kilka chwil, dziękuję – rozłączył się. – Czy masz plany na wieczór? - Mam sparring z Elke później i może z Mirabelle, a potem muszę sprawdzić kilka rzeczy w Internecie i wysłać kilka raportów. Nic ważnego. - Zatem Duncan przekaże ci ustalenia. Złapała go, kiedy chciał odejść, zaciskając palce w jego krótkich włosach i przyciągając jego głowę do głębokiego, długiego pocałunku. - Moglibyśmy zostać i uprawiać dziki seks jak norki całą noc. Tam jest zimno i pada. Spojrzał na zegarek. - Trzy godziny, moja Cyn, a potem pozwolę ci kupować mnie seksem aż do rana. Spojrzała na niego szelmowsko. - Umowa stoi. Wziął swoją marynarkę z garderoby i zarzucił ją na ramiona, stojąc przez chwilę nieruchomo, gdy wygładzała jego krawat i prostowała klapy. - Kocham cię, wiesz o tym – powiedziała. - A ja ciebie, lubimaya.
***** Raphael usiadł przy stole konferencyjnym, patrząc jak Duncan odprowadzał ostatnich z ich ludzkich gości z pokoju. Czuł uderzenia fal bijących o klif poniżej, wibrację podłogi pod swoimi stopami. To był jeden z powodów, dlaczego wybrał to miejsce pod budowę swojego domu. Uwielbiał ocean, prymitywną energię, wąchać go i czuć go, srebrne błyski księżyca na czarnej wodzie. - Mój panie – Duncan zamknął drzwi i przeszedł przez pokój, siadając na krześle obok Raphaela. – Poszło dobrze, jak sądzę. - Tak, Duncanie. Na tyle na ile nie lubię współpracować z ludźmi, ta inwestycja wygląda obiecująco – odchylił krzesło i skrzyżował nogi w kolanach. – Powiedz mi, czy Rajmund wciąż prosi o spotkanie? Duncan ukrył swoje zakłopotanie zmiana tematu. - Tak, mój panie. - Cynthia chce odwiedzić Manhattan. Duncan zmarszczył brwi. - Tam jest bardzo zimno o tej orze roku. Raphael spotkał wzrok swojego porucznika i uśmiechnął się. - Moja reakcja była taka sama. Na nieszczęście, Cyn jest przekonana, że jej przyjaciółka Sarah, potrzebuje pomocy… przyjaciela, jak sądzę można tak powiedzieć. - Rozumiem. - Zrób ustalenia, proszę Duncanie. Potwierdź datę z Cyn i użyj naszych ludzi do wszystkiego oprócz podróży Sary. Jest przyjaciółką Cyn, nie moją. Mało o niej wiem.
- Rozumiem, mój panie. Co z Krystofem? - Skontaktuję się z Krystofem, ale obaj wiemy, kto jest prawdziwym Panem Manhattanu. - Zadzwonię zatem do Rajmunda? Raphael skinął. - Wiesz, co chcemy osiągnąć Duncanie. - Mój panie. Duncan skłonił się lekko i opuścił pokój. Raphael wstał powoli, rozciągając się do pełnej wysokości. Nie planował odwiedzać Nowego Jorku aż tak szybko, ale to może wyjść na dobre. Krystof upadał. To było oczywiste. A był tam tylko jeden wampir pośród dzieci starego lorda, który miał moc, aby utrzymać terytorium. Był czas na nowe porządki w Konsylium Północnej Ameryki, a gdzie było lepsze miejsce, aby zacząć przymierze między dwoma wybrzeżami?
Rozdział IV Nowy Jork, Manhattan Sarah siedziała w wielkim SUVie i patrzyła na miasto w pigułce przez zaciemnione szyby, czując się jak aktor w filmie szpiegowskim o porwaniu prezydenta w ciemnej stolicy obcego państwa. Czekała tylko, kiedy wyskoczą źli chłopcy z wielką bronią. Aczkolwiek, myśląc o tym, była całkiem pewna, że służby specjalne mogły się nauczyć kilku rzeczy od tych wampirów. Były tam trzy SUVy, jeden z przodu, jeden z tyłu wypełnione wielkimi wampirami. Jechała w środkowym samochodzie z Cyn i Raphaelem i porucznikiem Raphaela, Duncanem. Na przednim siedzeniu było dwóch ochroniarzy, również ten ogromny, którego Cyn nazywała Juro. On był z pewnością dowódcą całej wyprawy. Wszyscy ochroniarze byli wampirami i byli ubrani we wspaniałe wełniane garnitury w kolorze ciemnoszarym, które były szyte na zamówienie nadając niektórym z nich czysty kształt. Każdy jeden z ochroniarzy ubrany był w… ciemnoszarą wełnę. Nawet jedyna kobieta w ochronie ubrana była w jeden z takich strojów… i wyglądała, jakby mogła przełamać Sarę na pół, co prawdopodobnie mogła uczynić. Duncan był ubrany tak samo, aczkolwiek miał inną koszulę i krawat. I oczywiście, ubiór Raphaela prawdopodobnie kosztował więcej niż trzymiesięczna pensja Sary, jako zastępcy profesora. Spoglądała na Wampirzego Lorda, siedział pośrodku siedzenia naprzeciw niej, z jednym ramieniem owiniętym dookoła Cyn, a ich głowy trzymały się blisko, gdy szeptali między sobą. Musiała przyznać, że ją onieśmielał. Był nieziemsko przystojny, żywe arcydzieło mięśni. Rzadko cokolwiek mówił – przynajmniej nie w jej obecności, – kiedy wchodził do pokoju, stawał się skupiskiem wszelkiej uwagi. Był jak ogromne słońce, którego przyciąganie pchało wszystko inne – planety, gwiazdy,
przesuwające się meteory – w jego orbitę, aby zaistnieć. Oprócz Cyn. Światła, którym emanowała Cyn, nie był w stanie nikt ukryć, ale gdy ona i Raphael byli razem, oboje płonęli odrobinę jaśniej. A dla Sary było całkiem jasne, że Raphael nawet by jej nie zauważył, gdyby nie Cyn. Nie dlatego, że był niegrzeczny czy coś. Ale dlatego, że tak naprawdę nie interesował się nią. Co było w porządku, ponieważ w końcowym wniosku, był przerażającym facetem. Kierowca przeklął nagle, wciskając hamulce SUVa, gdy pojazd przed nimi zrobił to samo. Sarah złapała za pasy. Była jedyną osobą, która miała zapięte pasy. Wampiry prawdopodobnie nie potrzebowały ich, tak samo jak Cyn z Raphaelem, który nie zdejmował z niej rąk. SUVy ruszyły znowu, przejeżdżając przez Manhattan używając klaksonu i przecinając korek bezkarnie. Przypuszczała że w mieście, gdzie mieszkało tak wielu dygnitarzy, ludzie byli przyzwyczajeni do tego typu kawalkad. Wielu używało klaksonów, ale z drugiej strony, kiedy nie trąbiły klaksony w Nowym Jorku? To pewnie dlatego mówiono, że miasto nigdy nie śpi, kto mógłby zasnąć w takim hałasie? Spojrzała na Duncana siedzącego obok niej. Był najbardziej ludzki ze wszystkich wampirów, ale Cyn zapewniła ją, że Duncan była prawie tak potężny jak sam Raphael. Złapał jej spojrzenie i uśmiechnął się nieobecnie, gdy wszystkie trzy SUVy skręciły w alejkę za klubem Chopin. Najbardziej ekskluzywny i modny klub na Manhattanie należał do wampirów. Kto wiedział? Chociaż wydawało się właściwie odpowiednie, mając na uwadze zwykle elitarną klientelę klubu, która składała się w większości z bogatych ludzi. Jak ci błyszczący ludzie, którzy przybyli pod drzwi wejściowe wystawieni na pełen widok paparazzi, którzy byli atrakcją przybycia do Chopina, Raphael i jego ludzie skierowali się na drugi koniec budynku, gdzie widocznie znajdowało się prywatne wejście.
Zlokalizowane w alejce, którą ciężko było nazwać typową alejka wejściową. Ciemno złota markiza z jakiegoś świecącego materiału uwidaczniała pojedyncze drzwi z biegnącym od nich ciemno niebieskim dywanem. A raczej świecące światła pobliskich budynków które mijali, tłumiły delikatną łunę przy złotej markizie i rozprzestrzeniały ją w alejce. SUVy zatrzymały się, z pojazdem Raphaela najbliżej wejścia. Jego obstawa wysiadła najpierw, wylewając się z dwóch pojazdów. Kilku wampirów rozbiegło się w różnych kierunkach, widocznie aby upewnić się, że nikt nie czai się w pobliżu, podczas gdy inni zajęli miejsce półkolem dookoła SUVa. Juro na przednim siedzeniu nie poruszył się, ponad to, że podniósł nadgarstek do ust kilkakrotnie. Miał radiomikrofon, który jak zauważyła Sarah był umieszczony również w jego uchu, upodobniając go znowu do służb specjalnych. Fascynujące. Bez żadnego widocznego ostrzeżenia, nagle każdy był w ruchu. Juro wysiadł z SUVa szybciej niż Sarah mogłaby to zauważyć. Drzwi od strony budynku otworzyły się w tym samym momencie, a tylne wejście do klubu otworzyło się zapraszająco. W odróżnieniu od swojej ochrony, Raphael poruszał się niespiesznie, wysuwając się wdzięcznie z SUVa i wyciągając dłoń, aby pomóc Cyn – jakby potrzebowała pomocy, pomyślała Sarah z uśmiechem. Ale było to słodkie, gdy na nią czekał, gdy ją pocałował w dłoń i obrócił w swoje objęcia, a potem oboje roześmiali się. Z pewnością tworzyli piękna parę, Cyn ze swoją podkreślającą figurę czarna suknią, z tymi długimi nogami idącym prawie do nieba i parą szpilek na wysokich obcasach, i Raphael w swoim jedwabnym sportowym płaszczu i luźnymi spodniami z czarnym golfem. Sarah westchnęła. Ironia losu, że z jej wszystkich przyjaciół właśnie cyniczna Cyn, zakochała się w facecie, który najwyraźniej był romantykiem. - Yo, Sarah! – Głos Cyn przerwał jej zadumę. – Idziesz z nami?
Sarah spojrzała i uśmiechnęła się szeroko. Teraz to była Cyn, którą znała. - Taa, taa. Przesunęła się przez siedzenie, automatycznie obciągając krótką spódnicę swojej obcisłej sukni, poniżej bioder. To była piękna suknia. Ona i Cyn zaserwowały sobie mają zakupową terapię dzisiaj, włócząc się po całym Manhattanie, wydając pieniądze jakby obie je miały. Cyn naciskała na Sarę delikatnie, co kłopotało ją, ale nie była typem, który przeginał. Miała zbyt dużo własnych spraw, aby jeszcze zajmować się czyimiś. Rzeczywiście, spędziły bardzo miłe popołudnie, robiąc zakupy, pijąc kawę, plotkując o znajomych. Zanim wróciły do domu, Sarah przekonała Cyn, że po prostu była zmęczona po niespodziewanie długiej zimie z nowym mieście. Poza tym, ten dzień był najlepszą terapią o jakąkolwiek mogłaby prosić. Spędziła kilka beztroskich godzin z dobrą przyjaciółką w jednym z najwspanialszych miast świata, znajdując tę wspaniałą suknię za przerażającą cenę i parę boskich butów do kompletu, i ani razu nie pomyślała o przeklętych snach. A teraz miała zamiar iść tańczyć w jednym z najlepszych klubów na Manhattanie. Ale w tej chwili nie było najmniejszej szansy, aby wysiadła z tej głupiej ciężarówki bez pokazywania publicznie bielizny. Cyn ruszyła z powrotem i stanęła w otwartych drzwiach SUVa. -Dawaj, zasłonię widok. Sarah roześmiała się idąc szybko za radą i stanęła na zaskakująco miękkim dywanie. Ładny dywan, pomyślała. Zbyt ładny, aby leżał na zewnątrz w taka pogodę. Zastanawiała się czy rozłożyli go dla Raphaela, gdy jej myśli zatrzymały się, a każdy włos na jej ciele nagle stanął na
baczność. Jej skóra piekła niemal boleśnie, gdy coś jakby wielki ładunek elektrostatyczny przebiegł przez cała aleję. - Co do diabła? – Sapnęła. Cyn wzięła ją pod ramię niezmartwiona. - Wampiry – wyszeptała w ucho Sary. – Zbyt wielu i zbyt potężnych w jednym miejscu. Są bardzo terytorialni. To jest miasto Rajmunda - przy okazji RAJ –mund, ale mówią do niego Raj, jak Roger, w każdym razie, to jego miasto, ale Raphael jest potężniejszym wampirem, co znaczy że cała ochrona jest w napięciu. Mają ten instynkt do ochrony swoich panów. Tak naprawdę nikt nikomu nie zagraża, ale to automatyczna reakcja. Podnieśli swoje moce w tym samym czasie, ale uspokoją się za chwilę. - Cyn – głęboki głos Raphaela, gładki jak miód, zawołał do nich i Cyn pociągnęła ją do przodu, gdzie on stał przed wejściem do klubu. Poklepując ramię Sary, Cyn zostawiła ją Duncanowi i podeszła do Raphaela, wsuwając swoje ramię pod jego i podnosząc twarz do pocałunku. Jego usta przesunęły się po Cyn, poczym schylił się niżej i wyszeptał coś do jej ucha, coś co sprawiło, że Cyn odpowiedziała niskim i gardłowym śmiechem, który powodował u mężczyzn natychmiastową reakcję. - To musi wydawać ci się dziwne. Sarah spojrzała na Duncana. - To jest pewien rodzaj monarchii, jak sądzę, huh? Duncan kiwnął głową. - Trochę. Lord Raphaela jest odwiedzającym księciem, a raczej powiedzenie królem jest bliższe. Są formalności, które musza być przestrzegane, zwłaszcza, jeżeli jest to wampirza monarchia. Zły ruch
mógłby spowodować… znaczącą przemoc. Coś, czego wszyscy chcielibyśmy uniknąć. - Oczywiście – zgodziła się gorliwie Sarah. Miała przeczucie, że każda przemoc byłaby bardzo zła w skutkach dla pewnej pani asystent profesora. Obok niej, Duncan uśmiechnął się jakby świadom jej myśli. - Gdy już znajdziemy się za drzwiami, wszyscy się uspokoją. - Okay. - Możemy? – Wskazał w kierunku otwartych drzwi, gdzie znikli Cyn i Raphaela z połową swojej ochrony. Już w środku, przeszli szybko korytarzem do małego przedpokoju. Czuła niskie tętnienie bębnów od drzwi po prawej, które były obite pofałdowaną i pozawijaną skórą. Brzmiało to dla Sary jak bicie serca, ale prawdopodobnie to była jej wyobraźnia, biorąc pod uwagę jej towarzystwo. Drzwi otworzyły się dając możliwość usłyszenia muzyki i śmiechu, typowych dźwięków klubowych, z pogłosem rozmów i cichego brzęku szkła. To był przede wszystkim Chopin, a nie jakiś klub w sąsiedztwie. Sarah znalazła się w środku grupy, nie tyle poruszając się we własnym kierunku, ile niesiona z głównym nurtem poruszenia. Przeszli przez następne obite skórą drzwi do pewnego rodzaju loży VIP, z długim barem i zaskakująco pustym parkietem tanecznym. Było tam kilka stolików wzdłuż ściany, ale był to w większości niski pas otwartej przestrzeni bankietowej z czarną skórą, chromem i szklanymi stolikami do kawy i stojącymi gdzie niegdzie skórzanymi fotelami. Na stołach stały świece, ale większość oświetlenia pochodziło z podświetlonych ścian, których światło skierowane było na ciemny sufit, gdzie odbijało się podorując delikatne cienie.
Gdy Sarah przyglądała się temu wszystkiemu, zauważyła, że cała uwaga była skupiona na nich. Parkiet był pusty, ponieważ wszyscy byli skupieni z prawie przerażającą intensywnością na Raphaelu. Zauważyła jeszcze coś. Wielu z przyglądających się było wampirami, a ich oczy błyszczały w ciemnym pomieszczeniu, gdy śledziły ruchy potężnego Wampirzego Lorda. Spojrzenia były mieszanką strachu i pożądania, jakby sami nie wiedzieli czy nadal siedzieć czy rzucić się do jego stóp. Para podwójnych drzwi otworzyła się nagle na drugim końcu sali, pozwalając wpaść jeszcze głośniejszej muzyce i hałasowi. I jeszcze coś. Ciśnienie nagle spadło, a Sarah potknęłaby się, gdyby nie ramię Duncana. - Co znowu? – wyszeptała. - Rajmund – powiedział cicho Duncan.