xena92

  • Dokumenty207
  • Odsłony22 283
  • Obserwuję46
  • Rozmiar dokumentów309.3 MB
  • Ilość pobrań14 633

Cheryl Dragon - Phases 11 - Moonlight and Mustangs

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Cheryl Dragon - Phases 11 - Moonlight and Mustangs.pdf

xena92 EBooki Phases
Użytkownik xena92 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 69 stron)

~ 1 ~

~ 2 ~ Rozdział 1 Przemierzając wielkie równiny Nevady z wiatrem smagającym jego grzywę, Marshall Featherstone było jednym z ziemią. Tu żyli jego przodkowie, układając psy i konie, by z nimi pracowały. W tych dniach wezwał swoją zwierzęcą stronę, zanim rezerwat i rząd narzucą los jego ludziom. Patrząc na swojego partnera, Bucka, idealnego konia appaloosa, czuł się niemal doskonale. Wszystkie ich mięśnie i wolne duchy mustangów zostały wyzwolone, kiedy pobiegli z całą masą nieoswojonych koni. Nie wszystkie konie zmieniały się do ludzkiej postaci, większość nie, ale Marshall kochał tę część – bycie wolnym, by móc zbadać ich prawdziwą wolność, i bieg z prawdziwymi zwierzętami. On i Buck James, obaj kochali dziką i nierówną ziemię na północ od Vegas. Światła wielkiego miasta i duże miasta nie były dla nich. Przez większość swoich dwudziestych lat wałęsali się po nich, a musieli jeszcze znaleźć kobietę, która dopełni ich życie. Potrzebowali tej ostatniej części, by zapuścić korzenie i zbudować dom. Marshall chciał miejsca, które mógłby nazwać domem. Ich koczownicze dni musiały się skończyć. Nowy hałas wystraszył konie. Poza grzmotem setek kopyt, Marshall usłyszał jak coś przecięło powietrze. Nagle skierowano na nich reflektory punktowe i grupa skierowała się na nową trajektorię. Strach i panika rozeszły się w ich reakcjach. Spojrzawszy na Bucka, Marshall się zaniepokoił. Mężczyzna był wrażliwy, ale w postaci mustanga, odrzucał to i stawał się dziki. Zarobił na swoje przezwisko „brykać" od zachowania swojego konia. Inne konie wpadły na Bucka, a jeden padł. Ten kontakt wystraszył Bucka, więc kopnął i głośno zatupał, w końcu zachowując się jak koń na rodeo próbujący wyrzucić jeźdźca. Marshall wymanewrował z grupy, kiedy tylko mógł, i dopadł do swojego partnera. To było nienaturalne zachowanie konia, ale nie mógł zostawić tego mężczyzny. Nic ich nie rozdzieli. Stracenie Bucka z oczu wywołało u Marshalla szybsze bicie serca. Manewr pomógł, ale większy koń przebiegający obok w podskokach, wybił Bucka z równowagi i ten przewrócił się na ziemię. Odgłosy pojazdów stały się głośniejsze i Marshall wiedział, że to jest rządowy spęd.

~ 3 ~ Dzikie mustangi umierały na choroby i brak jedzenia. Mógł zobaczyć żebra wielu prawdziwych koni biegnących wzdłuż drogi. Dzikie trawy były rzadkie, susza i ogień na zachodzie też nie pomagały, a natura potrafiła być brutalna. Przetrwały najsilniejsze i to pokazywało jak te zwierzęta żyły. Złamanie ich ducha siodłem nie oznaczało ocalenia tej rasy. Nieważne, czego chciał Wuj Sam, nikt nie złapie ani jego ani Bucka. To mogłoby być zbyt niebezpieczne. W końcu, Marshall znalazł Bucka, który z powrotem był na swoich kopytach. Marshall biegł tuż obok niego. Stłuczenia i siniaki jeszcze się nie pokazały, ale chód Bucka był chwiejny. Powinni byli wiedzieć, by się nie zmieniać i trzymać się z dala podczas Księżyca Myśliwego. Mustangi nie miały tutaj żadnych naturalnych wrogów, ale zapomnieli, że człowiek zawsze jest naczelnym myśliwym. W jakiś sposób, człowiek musiał dominować nad każdym calem ziemi i zwierzętami na niej. Marshall utrzymywał tempo i próbował wydostać się na najbardziej odległą zewnętrzną stronę grupy, żeby mogli skręcić i uniknąć schwytania. I chociaż Buck bardzo próbował, nie mógł nadążyć. Odstaną od reszty i z całą pewnością zostaną złapani. Gdyby mieli szczęście, mogliby uciec, gdyby jednak zostali odnalezieni, Marshall nawet nie chciał myśleć o tym, co mogłoby im się przydarzyć. Generacje dotrzymywały tajemnicy zwierzęcych zmiennych, ludzie złączeni z ich zwierzęcą świętością i duchem dzikości, zostawali jednymi z nich. Przemiana między zwierzęcą, a ludzką postacią była darem, i rząd nie pozwoliłby im tak sobie uciec spod opieki z tego rodzaju mocą. Marshall i Buck nie będą tymi, którzy zdradzą ich dziedzictwo i odsłonią swoje istnienie. Buck prychnął i Marshall wiedział, że ból obejmuje jego kochanka. Kiedy Buck wypadł jak strzała z grupy i daleko od szlaku, Marshall podążył za nim i modlił się, by nikt inny tego nie zrobił. Mentalność stada była czasami trudna do powstrzymania, ale wiele innych koni zmierzało w kierunku pułapki, z której Marshall i Buck się uwolnili. Nikt wydawał się tego nie zauważyć. Nikt nie pobiegł za nimi. Buck puścił się galopem w stronę ogrodzenia. Jedna z desek była złamana. Marshall obrócił się, kiedy Buck skoczył nad tym miejscem i wbiegł na prywatną własność. Marshall skręcił, pokłusował do ogrodzenia i podążył za Buckiem. Mogli zostać postrzeleni. Dziwni ranczerzy czasami podnosili strzelby zanim zobaczyli, że to jest

~ 4 ~ niegroźne zwierzę. Marshall czekał aż wypadnie z domu jakiś stary dziad bez zębów i z długą brodą. Ale para schroniła się w stodole zanim ktokolwiek się pojawił. To była dobra kryjówka. Rząd nie mógł wjechać na prywatną własność – no cóż, mogli i powinni, ale po parę koni? To nie było warte potencjalnego procesu. W środku, Buck potrząsnął głową i kroczył wolno. Byli silniejsi w zwierzęcej postaci, ale dzielenie się energią do leczenia było dużo bardziej erotyczne w ludzkiej postaci. Marshall trącił szyję Bucka i to połączenie pomogło. Energia zaiskrzyła, ale Marshall wyczuwał ból Bucka. Musieli odpocząć. Teraz będą bezpieczni. Może będą mieli szczęście, że nikogo nie było w domu, i będą mogli przenocować. Trzepotanie piór sprawiło, że Marshall spojrzał na tył stodoły. Nic nie zobaczył, ale hałas wydawał się dochodzić z dalekiego końca posiadłości. Stopy tupały o ziemię. Ktoś tu mieszkał i był właścicielem tych zwierząt. Może byli daleko? Albo to był stary głuchy facet, któremu nie chciałoby się teraz wyjść. Marshall próbował mieć nadzieję. Chciał razem z Buckiem zniknąć nad ranem. Walenie kopyt ustało i Marshall wiedział, że rząd zagonił konie do zagrody. Wszystkie te konie były teraz jeńcami i odgrodzone od życia. Cisza sprawiła, że skóra Marshalla zadrżała. Tylko odgłosy ptaków i ciężki oddech Bucka wypełniały powietrze. Nagle w oddali trzasnęły drzwi. Buck wstrząsnął się i głośno parsknął. Obrażenia Bucka mogły być różnego rodzaju, od złamanego żebra do tylko paskudnego stłuczenia. Marshall musiał przekonać Bucka do zmiany do ludzkiej postaci i obejrzeć go, ale kiedy kroki stały się głośniejsze, mieli większy problem, z którym musieli najpierw sobie poradzić. Mogli spróbować uciec, ale Buck nie wytrzymałby długo. Były inne rancza, ale czy znaleźliby bezpieczny azyl zanim Buck podda się wyczerpaniu? Marshall ufał naturze, która prowadziła go przez życie. Więc musiał zaufać ponownie, że wybrali dobre miejsce, by przeżyć. Poruszanie się w ludzkim świecie było konieczne i nie niepożądane, ale zmienni musieli być ostrożni. Żyli wolnością i umarliby próbując chronić siebie nawzajem. Kimkolwiek był ranczer, Marshall prędzej umrze niż wpadnie w łapy rządu albo pozwoli zastrzelić Bucka. Wielką debatą była to, w jakiej postaci stanąć naprzeciw ranczera. Człowieka czy konia? ***

~ 5 ~ Hałas na drodze na tyle zdenerwował Diane, że spojrzała, ale wiedziała, że to jest daleko na głównej drodze. Spęd mustangów to był pomysł rządu na humanitarną pomoc. Pewnie, że niektóre były chore i niedożywione, ale to wydawał się być dziwny sposób na marnowanie dolarów z podatków. Nikt nie chwytał pum, a one atakowały ludzi. Ale kiedy to rząd robił coś logicznego? Wychodząc na ganek, ze strzelbą w ręce, dostrzegła, że słabe miejsce w ogrodzeniu zostało zupełnie popsute. Odgłosy dochodzące ze stodoły nie były odgłosami jej zwierząt, ale strusie w zagrodzie na tyłach zostały czymś zaniepokojone. Błyskotliwy pomysł jej byłego męża na farmę strusi okazał się przynosić zyski, ale on sam postanowił uciec z bogatą starszą kobietą, gdy wszystko było jeszcze prowizoryczne. Cierpliwość i ciężka praca nie były jego domeną. Ale teraz, Diane cieszyła się, że uwolniła się od niego. Jednak w tej chwili, cieszyłaby się mając tutaj mężczyznę. Ranczo potrzebowało naprawy ogrodzenia i byłoby cudownie, gdyby ktoś chronił jej tyły przed tym nieznanym intruzem. Jej życie było samotne, ale już się do tego przyzwyczaiła. Kochała naturę i ciszę w swoim życiu, ale sprawy nigdy nie pozostawały długo w tej sposób. Wrota stodoły były otwarte i usłyszała stukot kopyt. Konie uciekły z obławy albo w ogóle jej uniknęły. To musiało być to. Popychając drzwi, by całkowicie się otworzyły, weszła do stodoły i znalazła nakrapianego brązowo-białego konia, wyglądającego na słabego, i o wielu odcieniach szarego mustanga, który chyba pełnił straż nad drugim. - Co wy tutaj robicie? – Wiedziała, że to jest głupie, ale chciała zobaczyć jak bardzo były wystraszone. Diane nie potrzebowała jeszcze być kopnięta przez dzikie konie. Zwierzęta się nie poruszyły. Diane obróciła się na odgłos zatrzymującego się samochodu. Czyżby rządowe typy w poszukiwaniu zabłąkanych zwierząt? Mało prawdopodobne. Wyszła ze stodoły i zamknęła drzwi, żeby nikt nie mógł zajrzeć do środka. Reflektory nie były od rządowego pojazdu, ale jej wścibskiej sąsiadki. Diane zrobiła długi spacer do frontowej bramy i znalazła Sharon w jej dużym SUV-ie. - U ciebie w porządku, skarbie? Ten spęd to było jak koniec świata. Cały ten hałas i dramat. Ale przynajmniej, nie będziemy miały zbłąkanych koni jedzących pokarm naszych zwierząt. – W średnim wieku, puszysta kobieta uważała siebie za społecznego kierownika grupy ranczerów na ich małym terenie. Jej mąż odniósł największy sukces, ale Diane go doganiała.

~ 6 ~ - Nic mi nie jest, Sharon. Wibracje musiały przewrócić kawałek ogrodzenia, więc muszę to naprawić. Nic ekscytującego się tu nie stało. Przekaż Rogerowi moje pozdrowienia. – Diane kiwnęła głową i próbowała odejść. - Mogę ci polecić robotnika na ranczo, jeśli chcesz. Nie chciałabyś, żeby którykolwiek z twoich strusi wydostał się na wolność. – Sharon się uśmiechnęła. - Nie martwi się. Poradzę sobie. Zdobędę kogoś. Dzięki za troskę. – Diane miała dość fałszywych przyjaciół w przeszłości, by wiedzieć, że Sharon chciała mieć największe i najlepsze ranczo na tym obszarze, i nic nie mogło jej umknąć. Diane mogła naprawić ogrodzenie na własną rękę, ale nie poprosiłaby o pomoc Sharon i Rogera. - W takim razie, okej. No cóż, zajmij się tym sama. Wracam do domu. – I Sharon odjechała. Diane pomachała i patrzyła za nią, dopóki nie była pewna, że Sharon skręciła na główną drogę. Ciężko było znaleźć spokój i ciszę. Człapiąc z powrotem do stodoły, Diane mogłaby przysiąc, że słyszy głosy. Zaczęła iść ciszej, by nie robić hałasu i podkradła się do drzwi, by zerknąć do środka. Koni nie było! Mrugając i potrząsając głową, Diane skupiła się i spojrzała jeszcze raz. Teraz w jej stodole byli dwaj gorący faceci, którzy wydali się całować i byli całkiem nadzy. Jeden miał długie ciemne włosy i brązowe oczy; drugi krótsze brązowe włosy. Obaj byli dobrze zbudowani i wyraźnie podnieceni. Obserwowała ich, kiedy jeden położył drugiego na siano i nadal całował. Ich rysy twarzy wskazywały na rodowitych Indian, ale duży księżyc oświetlał ich pod niewłaściwym kątem. Jej mózg krzyczał, co się stało z końmi? Jej ciało chciało nadal obserwować mężczyzn. Już tak dawno nie uprawiała seksu. A jeszcze dłużej odkąd uprawiała naprawdę dobry seks. Mężczyźni byli zajęci sobą nawzajem, więc Diane mogła cieszyć się widowiskiem. Przecież, to była jej stodoła. Może konie nie były dzikie tylko poskromione przez jeźdźców, którzy wcześniej się ukryli? To nie miało sensu. Stara stodoła nie była tak duża. Dwa olbrzymie mustangi nie mogły tak sobie zniknąć. Jeden z mężczyzn całował ciało rannego mężczyzny i trącał nosem jego brzuch. Był ranny, tak jak wydawał się być jeden z koni. To było szaleństwo. Diane nie piła i nie było aż tak późno, by była śpiąca. To nie był sen. Mężczyzna z dłuższymi włosami

~ 7 ~ wzdrygnął się, ale został przytrzymany przez swojego kochanka. Diane wiedziała, że powinna wpaść do środka i żądać wyjaśnień, ale ją zahipnotyzowali. Pragnienie, by dołączyć do nich, przepłynęło przez nią ogromną falą, a mrowiąca energia zdawała się przejąć nad nią kontrolę, więc buty zostały mocno wbite w piasek. Nie przerwałaby najlepszego seksu, jaki to ranczo widziało od lat… nawet, jeśli nie brała w nim udziału. To podsyci trochę jej fantazje na później. Tłumaczenie: panda68

~ 8 ~ Rozdział 2 Ból przeciął środkową część ciała Bucka i sięgnął w dół. Zacisnąwszy pięść w krótkich włosach Marshalla, szarpnął swojego kochanka do pocałunku. Powoli ich języki się splątały i Marshall rozciągnął się obok Bucka. Wciągając energię Marshalla, Buck czuł jak ból zaczyna słabnąć. Nie mógł zabrać zbyt dużo energii, ale ich związek był głębszy niż seks czy zmiana. - Czasami stajesz się za lekkomyślny. – Marshall przygryzł wargę Bucka. - Zwierzęcy instynkt trudno zwalczyć. – Przesunął się na sianie i sięgnął po Marshalla. - Musisz odpocząć tyle, ile tylko zdołasz. Nie możemy tam wrócić. - A co z tą kobietą? – Buck chciał zobaczyć ją jeszcze raz. Jego kutas naprężył się jeszcze bardziej niż Marshalla i w głębi siebie, pod bólem, Buck wiedział, że znaleźli się tu z ważnego powodu. - Nie wyglądała na wściekłą. Może nie wróci. Zechce zająć się nami rano. – Marshall wyciskał pocałunki na obojczyku Bucka. Jęknąwszy, Buck uniósł swoje biodra. Te mięśnie nie bolały i to rozproszyło go od bólu. Ale musiał działać powoli. - Miałem na myśli to, że ona jest tu sama. Zobaczyłem to w jej oczach. Jest samotna i przerażona. Marshall podniósł głowę i wpatrzył się w oczy Bucka. - Miała broń. Samotna kobieta nie będzie ryzykować. - Ona jest piękna. – Buck zamknął oczy, gdy Marshall polizał go niżej. - Lubisz blondynki. A ona miała na sobie długi płaszcz i robocze buty. Ledwie mogłeś rzucić na nią przyzwoite spojrzenie. – Marshall potrząsnął głową. - Ty też patrzyłeś. – Buck się uśmiechnął. – Ona jest tą jedyną.

~ 9 ~ - Nie. Nie komplikuj tego. Chcę, żebyś się wyleczył, a jutro możemy zdecydować, co robić. – Jego ręce prześliznęły się po brzuchu Bucka. Ból napiął Bucka. - Nie, to zabierze więcej czasu. Odbiłem coś na dobre. Musimy się z nią zaprzyjaźnić i zostać. To wszystko. Ale też na nią patrzyłeś. Czujesz to. Znaleźliśmy tu naszą kobietę. Spokój otwartej przestrzeni. Naprawdę. Nie walcz z tym. - Zwolnij. Odpręż się i absorbuj energię, żebyś mógł szybciej się uleczyć. – Marshall pocałował Bucka, żeby go uciszyć. Buck odpuścił. Całował swojego chłopaka i puścił wodze fantazji swoim planom i nadziejom, co do tej pięknej kobiety, która mogła wpaść tutaj w każdej chwili. Marshall szybko zmienił taktykę i wciągnąć kutasa Bucka. Czy tajemnicza kobieta wezwie gliny? Rząd? Czy zastrzeliłaby ich, jako ludzi, ale koniom pozwoliłaby odejść? Chciał się o niej tak wiele dowiedzieć. Czuł się tak, jakby znalazł tu swój cel. Gdy Marshall ssał Bucka aż do podstawy, Buck podniósł się i pozwolił, by wypełniła go seksualna energia. Buck wyciągnął rękę i pogłaskał fiuta Marshalla, a dreszcz siły witalnej wywołał u niego jęk. Niewiele osób rozumiało moc, jaką mieli ludzie, gdy kierowali ją we właściwym kierunku. Zmienność, leczenie się i połączenie ze światem na głębszym poziomie było dopuszczalne, gdyby przestali się spieszyć i otworzyli się. Musiałeś tylko w to uwierzyć. Marshall ścisnął jądra Bucka, a mrowienie sprawiło, że Buck zadrżał. Strach bycia złapanym tylko zwiększył jego namiętność. Gdyby ich gospodyni zadzwoniła po policję, bez wątpienia usłyszeliby już syreny. Albo zostaliby zastrzeleni przez zadziorną blondynkę. Była tutaj zupełnie sama. Na Bucku robiło to wrażenie, a jednocześnie martwiło. Potrzeba chronienia jej pochodziła z czegoś pierwotnego i męskiego w głębi niego. A potem Marshall oblizał główkę kutasa Bucka i dotyk jego języka sprawił, że Buck wypchnął biodra w powietrze. Nasienie podeszło do góry, a ciało stężało. Krzyknął, gdy uderzył w niego orgazm. Marshall wyssał cały wytrysk i ścisnął jądra Bucka tak jak lubił. Drżąc, Buck otworzył oczy i znalazł spokój. Ból złagodniał, siano swędziało w plecy, ale czuł się jak w domu. To nie miało sensu, więc nie podzielił się tym z Marshallem. Jego bardziej pragmatyczny kochanek jeszcze bardziej starałby się, by opuścili to miejsce, a Buck chciał zostać.

~ 10 ~ - Daj mi teraz twojego. – Buck chwycił fiuta Marshall i swawolnie pociągnął. - Nie, musisz odpocząć. Ona może wrócić w każdej chwili. – Marshall przesunął się i uklęknął. Jego erekcja nie zmalała, ale zamierzał to zignorować. - Wciąż nie będziemy mieć ubrań. Jestem zbyt słaby, by zmienić się z powrotem do postaci konia. Daj mi jeszcze twojej energii, żebym mógł szybciej się uleczyć. – Buck spróbował się odwrócić i skrzywił się. - Dobrze. Niech to szlag, Buck! Dlaczego jesteś tak nieugięty, by być dzikim i przez to się krzywdzisz? – Marshall pochylił się i przycisnął swojego fiuta do ust Bucka. To uspokoiło go i podnieciło. Buck ssał ciało Marshalla i pozwolił znajomemu smakowi zamazać ból i niepokój. Fiut Marshalla pulsował w ustach Bucka. A małe nitki życia nie zostały przegapione. Buck spijał je i doceniał każdą sekundę, jaką spędzał z Marshallem. Niewielu ludzi w jego rodzinie go rozumiało. Nie miał zamiaru działać ostrożnie tak jak oni. Życie nie było po to, by je przeklinać, ale by żyć i kochać. Marshall też w to wierzył, ale on działał bardziej bezpiecznie, by zrównoważyć dziki styl Bucka. Liżąc w dół długiego fiuta Marshalla, Buck szarpał jądrami Marshalla, dopóki ten nie jęknął. Pocierając jego moszną o swoją twarz, Buck dał się porwać żądzy, głaszcząc fiuta Marshalla. Chciał sprawić przyjemność i poczuć iskrę wytrysku. Marshall mruknął i cofnął się. Wytrysk opadł na zraniony bok Bucka, a seksualna energia wsączyła się w jego ciało jak magiczny balsam. Wcierając to, Buck się nie spieszył, i kiedy się wchłonęło, wylizał do czysta swoje palce. - Niedługo poczujesz się lepiej. – Marshall pochylił się i pocałował Bucka. - Zostajemy – odpowiedział Buck. Chrzęst butów na sianie wystraszył obu mężczyzn. To była ona. - Kim wy dwaj jesteście i co zrobiliście z końmi? – zapytała. Jej zielone oczy skrzyły się podnieceniem i ciekawością, ale jej ramiona były skrzyżowane na piersi, jakby była zdenerwowana. Buck w końcu zobaczył to, co było ukryte pod płaszczem. Jej krzywizny były doskonałe. Jej długie włosy były zebrane w warkocz na plecach, ale to był taki popielaty blond, który pochodził z natury. Jej skóra była delikatnie muśnięta przez słońce. Wszystko w niej mówiło, że jest tutaj właścicielką, ale Buck czuł jej strach i zainteresowanie. Została zraniona i była tak samo zgubiona w życiu jak oni. Marshalla

~ 11 ~ trzeba by do tego przekonać, ale Buck ufał swojemu wewnętrznemu mustangowi, że to była kobieta, której potrzebowali, by dopełniła ich świat. *** Zapach seksu unosił się w powietrzu i Diane poczuła jak jej policzki zapłonęły. Przyglądał się każdemu pchnięciu i liźnięciu, ale teraz musiała się dowiedzieć, czego naprawdę szukali na jej posiadłości. Pozwolić parze zabłąkanych koni zostać w stajni było jedną rzeczą, ale włóczący się mężczyźni mogli być niebezpieczni. Ten z krótszymi włosami wstał i uniósł niewinnie ręce. - Nic nie zrobiliśmy z końmi. Nie przyszliśmy tu by cię skrzywdzić. Jestem Marshall, a to jest Buck. Został zraniony i potrzebowaliśmy miejsca do odpoczynku. Chcielibyśmy tu przenocować. - Wejdźmy do środka i to wyjaśnimy. – Buck usiadł. Czy zostali złapani w panicznej ucieczce? Czy by uratować mustangi? Diane zobaczyła ból na twarzy Bucka, gdy się poruszył. Tylko jeden był w stanie wyrządzić jakąś krzywdę. To nie było mądre, ale nie bała się ich. Miała broń, a oni tak naprawdę byli nadzy, więc miała władzę. - Dobrze. Jeśli jednak nie spodoba mi się to, co usłyszę, wzywam policję. Albo gorzej. – Wetknęła pewnie śrutówkę pod ramię. - Nie masz się czego obawiać z naszej strony. – Marshall pomógł Buckowi stanąć na nogi. - Pewnie. Ubierzcie się i posłuchajmy waszej historii. – Odwróciła się, by skierować się do domu i wstawić kawę. - Nie mamy żadnych ubrań – powiedział Buck. - Co? – Odwróciła się z powrotem i zaśmiała. – Jesteście jakimiś hipisowskimi nudystami? Wynoście się z mojej ziemi. Marshall potrząsnął głową. - Nie, nie jesteśmy nudystami. Proszę, jest tutaj coś, czym moglibyśmy się okryć?

~ 12 ~ Długo spoglądała na ich nagie ciała zanim się otrząsnęła. - Mój były zostawił jakieś ciuchy. Powinny chyba pasować. Diane trzymała teraz trochę mocniej swoją broń. Gdzie były te konie? Ruszyła ponownie do domu i postawiła wodę na kawę. Wyciągnęła pistolet z szuflady biurka i włożyła do kieszeni. Telefon miała w drugiej kieszeni, gdyby go potrzebowała. A potem popędziła do komody w dodatkowej sypialni, gdzie tak na wszelki wypadek trzymała rzeczy swojego byłego. W razie czego, nie wiedziała. Miała zamiar ofiarować to albo spalić w przypływie złego humoru, ale życie miało swoje zamiary. Złapała dwie koszulki, dwie pary dżinsów i dwie pary bokserek, a potem skierowała się do kuchni. Obaj dobrze wyglądali. Powinna zostawić koszulki w szufladzie i podziwiać widoki. Mijając lustro w przedpokoju, sprawdziła swój wygląd. Bez makijażu i spalone, rozczochrane włosy. Przygładziła włosy, ale nic nie mogła zrobić z makijażem do czasu jak zapukają do drzwiach. Co z nią było nie tak? Byli intruzami. Ukryli się w jej stodole. Rzuciła ubrania na stół i ruszyła do drzwi swojego małego ranczerskiego domu. Diane otworzyła drzwi i, kiedy weszli do środka, położyła wspierającą rękę na plecach Bucka. Nie chcąc zadać mu bólu, poprowadziła ich do kuchni. Nałożyli bokserki i usiedli nie zadając sobie trudu włożenia reszty odzieży. - Więc? – Diane postawiła trzy kubki, śmietankę, cukier i dzbanek kawy. - Proszę zrozumieć. Nie skrzywdziliśmy ani nie przepędziliśmy koni. – Buck kiwnął głową. - Gdzie one są? – Nalała kawę. – Widziałam je. - Tak, nie jesteś szalona. My także nie. Jesteśmy rdzennymi Amerykanami, częściowo w każdym razie. Połączenie z naszymi zwierzęcymi totemami jest dość silne. – Marshall sączył swoją kawę. – Dziękuję. Jesteśmy już w drodze wiele godzin. Diane obróciła się i wzięła talerz ciasteczek z blatu. - Częstujcie się. A potem wyjaśnijcie, co ten zwierzęcy totem ma wspólnego z nagimi mężczyznami w mojej stodole. Spęd dzikich mustangów przez rząd wystraszył dwa konie, które przeskoczyły przez ogrodzenie, i to mogę zrozumieć, ale potem to wszystko staje się surrealistyczne.

~ 13 ~ - Proszę usiądź. Możesz nam nie uwierzyć, ale nigdy cię nie okłamiemy. – Buck wziął ciastko. - Czemu nie? Mężczyźni nie kłamią? – Przewróciła oczami, ale nie zamierzała podać całej listy brudów, kiedy to jej były mówił jej pół prawdy i pomijał niektóre sprawy w ciągu ostatnich dwóch lata ich małżeństwa - kiedykolwiek było mu tak wygodnie. - Niektórzy mężczyźni owszem. My nie. Nie tobie. Zostałem tu sprowadzony dla jakiegoś powodu. – Buck upił łyk kawy. – Mogę dostać szklankę wody? - Pewnie. – Diane napełniła trzy wysokie szklanki lodowatą wodą i postawiła na stole. – Przestańcie grać na zwłokę. Buck wziął głęboki wdech. - My jesteśmy końmi, które widziałaś. Możemy zmienić się w nasze zwierzęce totemy, kiedy chcemy. Diane roześmiała się tak mocno, że musiała przykryć usta. A potem, by być pewną, że to nie jest jakiś wymyślny erotyczny sen, uszczypnęła się w ramię. Bolało, więc nie było mowy, by to wszystko było tylko w jej głowie. - Przepraszam. Kocham naturę i lubię zwierzęta. Gdybyście byli tam i próbowali uwolnić mustangi od rządowego spędu, poparłabym was. Niektóre zwierzęta muszą pozostać dzikie i wiadomo, że przetrwają te najsilniejsze. Mam domowego kota. Ale nie zaadoptowałabym rysia i nie pozwoliła mu mieszkać w moim domu. Zjadłby mojego kota. Faktycznie, można złamać dzikiego konia, ale po co? Mnóstwo z nich jest wyhodowanych i ułożonych pod siodło. Marshall i Buck wymienili spojrzenia, a potem Marshall odchrząknął. - Wiem, że trudno w to uwierzyć. Zostaliśmy złapani podczas spędu i Buck został przewrócony. Uraz miał miejsce, gdy był koniem, ale jednak pozostał. Nie możemy przenosić go dziś wieczorem. Pozwolisz nam zostać tutaj na noc? - Opowiadacie mi tu szaloną historię o koniach i chcecie zostać pod moim dachem? Wezwę karetkę. Mogą zabrać go do szpitala, zrobić prześwietlenie i tam możecie przenocować. – Wyciągnęła telefon z kieszeni. - Nie, proszę. Wyleczę się. Zmienni szybko się leczą. Potrzebuję tylko trochę odpoczynku. To prawdopodobnie są tylko posiniaczone żebra, a no to nic nie poradzą. – Buck spojrzał surowo na Marshalla. – Pokaż jej.

~ 14 ~ Diane odchyliła się do tyłu i uśmiechnęła. - Tak, pokaż mi. Korytarz powinien pomieścić dorosłego konia. Ale bez galopady, proszę. Marshall wstał i przeszedł na wskazane miejsce. Diane wpatrywała się w seksownego mężczyznę, gdy się pochylał i przykładał dłonie do podłogi. Potrząsnął głową tak, jakby zrobił to koń i w ciągu kilku sekund jego ciało się zmieniło. Na korytarzu stał szary mustang, którego widziała wcześniej. Poczuła jak jej mózg zrobił się lekki i Diane potrząsnęła głową. Spojrzała na Bucka; był tam, gdzie siedział przy jej stole. Spojrzała z powrotem, gdzie stał koń, a gdzie przedtem był mężczyzna. Potarła swoje oczy i podeszła. Jej ręka przebiegła przez jego grzywę, ale wycofała się, gdy parsknął. Gorąco, energia i bardzo rzeczywiste końskie ciało olśniło ją. Bokserki leżały na podłodze. To nie była halucynacja ani sen. Odwracając się od niego, spojrzała na Bucka. Uśmiechnął się do niej, jakby wiedział, że ich zaakceptowała. Okręciła się gwałtownie, ale Diane ponownie zobaczyła konia. Pocierając jego nos, zajrzała mu w oczu. Duże i ciemne, poczuła szczególne połączenie. Była teraz w jakiś sposób częścią tajemnicy. Nic dziwnego, że bali się spędu. Jej. To był cud natury, którego nigdy nie widziała. - Zmień się z powrotem – powiedziała. Marshall, mężczyzna, nagle stanął przed nią, nagi. Jej ręka była teraz na jego piersi i Diane szybko ją zabrała, jakby ją ugryzł. Wróciwszy do stołu, wypiła kubek czarnej kawy i wylądowała ciężko na krześle. - To jest szaleństwo. Buck kiwnął głową. - To jest poruszające i z pewnością nie powszechnie znane. Nie mieliśmy wyboru jak tylko uciec ze spędu. Zostałem zraniony i przez moją słabość zniszczyłem twoje ogrodzenie. Przepraszam za to. Możemy to naprawić albo zapłacić za to. Musieliśmy być bezpieczni i czułem się tak, jakbym został tu zaprowadzony. - Co hodujesz? – zapytał Marshall. - Strusie. – Spojrzała, kiedy akurat zakładał bokserki. To wywołało w niej odrobinę smutku. Przyciąganie było naturalne, ale do nich obu? Wyglądali najwyraźniej na parę. Pomyślała, że przyzwyczaiła się do samotności, ale jej ciało domagało się uwagi.

~ 15 ~ - Te duże ptaki? Dziwne. – Buck sączył swoją kawę. - To był pomysł mojego byłego. Pióra mają wzięcie. Tak samo jaja. Jest tu lokalny przetwórca, więc sprzedaję je w odpowiednim momencie. Mięso jest egzotycznym przysmakiem. – Ptaki nie były tak przyjazne dla ludzi jak inne zwierzęta, więc nie czuła się z nimi zbytnio związana, chociaż hodowla pracowała na jej korzyść. - Twój były wyjechał? – zapytał Marshall. - Już dawno. Krzyżyk mu na drogę. A wy dwaj jesteście parą. Przypuszczam więc, że nie mam się, o co martwić. Jak długo biegaliście z koniami? – Podeszła do lodówki, wyciągnęła zimnego usmażonego kurczaka i sałatkę ziemniaczaną. Rozłożyła to, a potem przyniosła talerze i srebrne sztućce. - Dwa dni. Spalamy dużo energii, gdy idziemy na te biegi, ale musimy. – Buck się uśmiechnął. Gdy nie nałożyli sobie jedzenia, wzruszyła ramionami. - No, częstujcie się. Nie chcę mieć umierających z głodu mężczyzn na swoim sumieniu. Szczególnie, kiedy jeden jest ranny. – Diane chwyciła plastikową torebkę i napełnił ją lodem. Zawinęła torbę w ścierkę do naczyń i łagodnie przytknęła do boku Bucka. - To może pomóc. - Dziękuję. Jesteś bardzo miła. – Buck trzymał to jedną ręką, a drugą jadł. - Ja straciłam formę. Mieszkam tu sama przez dwa lata. Dużo jest tam zwierząt podobnych do was? – zapytała. - Niezbyt wiele. Tylko naprawdę połączeni ludzie mogą stać się jednym z ich zwierzęcym totemem. Mnie zdarzyło się, gdy byłem młody, ale Marshall odnalazł swojego już, jako nastolatek. – Buck spojrzał na Marshalla z czułością. Byli tacy słodcy razem. Diane pamiętała jak gorący byli tam w stodole. Dziś wieczorem będzie potrzebowała zimnego prysznica. - Mam pokój gościnny z przyłączoną pełną łazienką. Ubrania mojego byłego są w szufladach. Miałam zamiar je ofiarować, ale musiałabym zawieźć to wszystko do miasta… sama nie wiem. Nie znoszę marnować na niego wysiłku. - Zranił cię. Zapłaci za to. Świat go ukarze. – Buck patrzył jej w oczy.

~ 16 ~ - Nie miej mu tego za złe. Buck jest bardzo wyczulony na naturę i równowagę. – Marshall wziął kolejną nóżkę kurczaka. – A tak a propos, jak się nazywasz? Jej maniery zardzewiały. Na tym mały hodowlanym terenie, każdy znał każdego i większość zachowywała to dla siebie. - Jestem Diane Wandrey. - Doceniamy twoją gościnność, Diane. – Marshall zjadł trochę sałatki ziemniaczanej. Buck kiwnął głową. - I nie musisz się o nas martwić. Nigdy cię nie skrzywdzimy. Wierzę, że zostałem tu przyprowadzony dla ciebie. - Buck – powiedział Marshall. - Byliśmy z tobą szczerzy. Wyjawiliśmy ci naszą największą tajemnicę. – Buck potrząsnął głową. - Wydajecie się być naprawdę dobrą parą. To jest słodkie. Macie jakąś pracę? Dom? Mogę zawieźć was tam jutro. – Chciała zachować zdrowy rozsądek i zignorować swój pociąg do nich. - Przenosimy się z miejsca na miejsce, pracując. Już od lat rozglądamy się za właściwym miejscem do osiedlenia się. – Ton Marshalla był szorstki. Czyżby nastąpiła na odcisk? - Przepraszam, on jest trochę bardziej ostrożny. – Buck odchrząknął. – Nie chciał, żebym ci powiedział, co myślę o tym, co tu robimy. Diane nalała sobie jeszcze kawy. - Myślałam, że chodziło o znalezienie bezpiecznego miejsca do wyleczenia. Twój zwierzęcy totem przywiódł cię do bezpiecznego miejsca, by uniknąć spędu. Nieważne. Możecie tu przenocować. - To byłaby jedna odpowiedź. Dobra powierzchowna odpowiedź. Ale Marshall opuścił to, czego jeszcze szukamy. Nie chodzi tylko o dom do osiedlenia się. Szukamy partnerki, by dopełniła naszą rodzinę. Nie jesteśmy ściśle związani tylko ze sobą. Sądzę, że jesteś przeznaczona być z nami. – Buck się uśmiechnął.

~ 17 ~ Tak! Nie. Cholera! Jej ciało i mózg walczyły ze sobą. Chciała seksualnego spełnienia, ale to było bardzo szalone. - Teraz ją wystraszyłeś. – Marshall spiorunował wzrokiem Bucka. - Myślę, że skoro jesteś ranny to musisz odpocząć. Obaj mieliście ciężki dzień, a sprawy będą wyglądały zupełnie inaczej rano. Więc przyjmijmy, że to było majaczenie pod wpływem bólu, ale jedzcie. Pójdę położyć świeże prześcieradła na łóżku i wyciągnę niezbędne rzeczy, żebyście mogli się odświeżyć. – Podeszła wolnym krokiem do szafy na korytarzu i chwyciła ręczniki, mydło i szampon. Zaopatrując łazienkę, spojrzała na swoje czerwone policzki. Czy wiedzieli, że ich pragnęła? Czy mogli wyczuć jej potrzebę? Znalazła sobie zajęcie, rozkładając prześcieradła na wolnym łóżku. Na podwójnym łóżku, które było wystarczająco duże dla dwóch silnych mężczyzn. Jak tylko skończyła, Diane stanęła i wzięła się w garść. Nie byli gośćmi ani kochankami. Byli przypadkowymi wędrowcami. Gdyby Buck nie był ranny, odesłałaby ich, by poszli swoją drogą. Ale miała słabość do zranionych zwierząt i chciała złagodzić jego ból. Na tym mogła się skupić. Zapomnij o seksie; doglądaj rannego. Świeży worek z lodem i jakieś środki przeciwbólowe były tym, co najmniej mogła zrobić. Gdyby jednak za bardzo się do niej zbliżyli, to Diane mogła być tą, która będzie potrzebowała woreczka z lodem. Tłumaczenie: panda68

~ 18 ~ Rozdział 3 Marshall obudził się z twardego snu i przypomniał sobie, gdzie są. Z Buckiem, przyciśniętym do niego, Marshall nie czuł niepokoju. Diane była uprzejmą kobietą, ale wokół siebie postawiła ścianę. Impulsywna natura Bucka mogła ją odstraszyć. Głęboko w sobie, Marshall zgadzał się, że Diane była ich przeznaczeniem, ale nie należało się spieszyć. Gdy Buck się przebudził, Marshall przewrócił się na bok w stronę Bucka. Pocałowali się, ale kiedy Buck się poruszył, grymas powiedział Marshallowi, że powrót do zdrowia nie był kompletny. - Może powinniśmy zabrać cię do lekarza? – zasugerował Marshall. - Nie. Raczej to jest pęknięte żebro. Wszystko, co zrobią, to tylko mnie zabandażują. – Buck usiadł powoli. – Nie możemy teraz odejść. Odpoczynek zrobi mi więcej dobrego. Ona jest kluczem. Marshall wstał i wyłożył czyste ubranie z szuflady. - Zgadzam się, ale ona została zraniona. Jeśli ruszysz zbyt szybko, wykopie nas stąd. Buck potrząsnął głową i wysunął się z łóżka. - Sądzę, że ona potrzebuje kontaktu. Kobieta musi być dotykana i trzymana. Możesz przecież wyczuć jej ból i samotność. - Weźmy prysznic i możemy zacząć starać się być tu przydatnymi. – Marshall podążył za Buckiem do łazienki. ***

~ 19 ~ Półgodzinny później, Marshall zakładał dżinsy i biały T-shirt. Znalazł w szafie parę butów roboczych, a Buckowi dał mokasyny do jego dżinsów i koszulki. W kuchni, Buck nakrył do stołu, a potem zaprzyjaźnił się z trójkolorowym kotem Diane. - Nastawię kawę. – Buck zaczął wstawać. - Nie. Musisz ograniczać ruch, dopóki to żebro się nie uleczy. Ja zrobię śniadanie. Odpoczywaj. – Marshall włączył ekspres, a potem w lodówce znalazł jajka, ser i bekon. Po cichu, wyciągnął patelnię z szafki Diane i wbił jajka na omlety. Białko będzie dobre dla Bucka. Bekon już skwierczał, więc będzie chrupiący zanim doda jajka i ser, a Marshall wrócił do lodówki i wyciągnął karton mleka. Jego matka nauczyła go poruszać się w kuchni, ale czuł się trochę nieprzyzwoicie, że zachowuje się jak u siebie w domu. Ale to, co było najlepsze dla Bucka, było najważniejsze. Nalał szklankę mleka i postawił też małą miseczkę dla kota, który chłeptał z zadowoleniem. - Przejmujesz się. – Buck już pił mleko. Marshall znalazł butelkę ze środkami przeciwbólowymi i wytrząsnął kilka dla Bucka. - Weź je, a potem zobaczymy czy Diane ma bandaż albo coś podobnego, by obwiązać twoje żebra. Usłyszeli szuranie w korytarzu i obaj mężczyźni spojrzeli. Tylko kot dalej rozkoszował się swoją ucztą. - Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że robię śniadanie. – Marshall odwrócił się, by sprawdzić jedzenie. Dodał jajka i ser, ale patrzył na nią. Jej blond włosy były rozpuszczone, a na sobie miała flanelowe spodnie w szkocką kratę i białą bawełnianą koszulkę, która przywierała do jej krzywizn. - Dobry. Gotujesz? – Diane potarła swoje oczy. - Ktoś musi. Ty już dużo dla nas zrobiłaś. – Buck głaskał kota. – Jak jej na imię? - Skąd wiesz, że to jest dziewczynka? – Diane nalała sobie kawy. - Większość tri kolorów jest. Natura ma swoje dziwactwa. – Buck swoją uwagą wprawił kota w mruczenie.

~ 20 ~ - Lubi cię. Była najsłabsza w miocie kotki sąsiada. Nazwałam ją Minny, a teraz, spójrz na nią. Rozpieszczony, czterokilogramowy kot. – Diane pogłaskała grzbiet kota i jej ręka zaplątała się z dłonią Bucka. Marshall złapał błysk połączenia, chociaż Diane się cofnęła i założyła ramiona pod piersiami. - Mam nadzieję, że dobrze spaliście. Ja niczego w nocy nie słyszałam. – Wrzuciła cztery kromki chleba do tostera i opuściła dźwignię. - Było cudowne. Potrzebowaliśmy odpoczynku w bezpiecznym miejscu. Dziękuję. – Marshall wyłożył jajka. Diane czekała na tosty. - Nie ma sprawy. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej, Buck. - Trochę. Mogłem złamać żebro. Muszę tylko odpocząć i unikać nadmiaru ruchu. – Buck używał swojej prawej strony, by jeść i pić. Marshall wiedział, że Buck może znieść dużo bólu. Składał to na karb kobiecego współczucia. Siadając przy stole, Marshall jadł i dał Minny kawałek bekonu, który spadł z jego widelca na stół. - Rozpieścicie ją. – Diane przyniosła tosty na stół i usiadła. – To jest wspaniałe. Nie mogę powiedzieć, kiedy ostatnim razem, ktoś zrobił mi domowy posiłek. - Z przyjemnością zabiorę się do pracy, gdziekolwiek chcesz. Ale dzisiaj zabiorę się za naprawę ogrodzenia. – Marshall się uśmiechnął. – Potrzebuję tylko narzędzi. Widziałem jakieś w stodole. - Nie musisz tego robić. – Diane posmarowała grzankę masłem i ugryzła. - To najmniej, co możemy zrobić. Ja też pomogę, kiedy będę mógł. – Buck skończył mleko i przerzucił się na kawę. - Nie, ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujesz to sprawić, żeby twój uraz się pogorszył. – Założyła włosy za uszy i wstała. Diane zniknęła w swojej sypialni i wróciła z rolką bandaża. - To może pomóc ci nie ruszać się zbyt wiele. Podnieś koszulkę.

~ 21 ~ - Czytasz w mój myślach. Ale teraz? Najpierw skończymy śniadanie. – Buck wytarł ręce w serwetkę. - Teraz. – Diane stanęła nad nim. Marshall się uśmiechnął i wstał, by pomóc. Podciągnął koszulkę Bucka i przyglądał się jak Diane owija mocno tułów Bucka. Buck skrzywił się nieznacznie, kiedy jej delikatne palce przesunęły się wzdłuż jego żeber, by upewnić się, że wszystko jest dobrze. - Więcej środków przeciwbólowych? – zapytał Marshall. - Nie. W porządku. – Buck wpatrywał się w Diane. Uśmiechnęła się. - Lepiej zachowuj się spokojnie! Nie możesz kłusować po pustyni ze złamanym żebrem. Marshall wrócił do swojego jedzenia. - Myślałem, że może o tym zapomniałaś. Więc wierzysz nam? Wzruszając ramionami, wróciła do swojego jedzenia. - Widziałam to na własne oczy. Nie mogę temu tak naprawdę zaprzeczyć. Widziałam różne niezwykłe rzeczy w przyrodzie. Kocham otwartą przestrzeń i wolność, jaką tu mam, a puma którejś nocy wyciągnęła strusia. I wilki wracają. Dzikie konie też przetrwają. Nigdy nie widziałam żadnego zwierzęcia, które zmieniłoby się tak jak wy, ale stajesz się pięknym koniem. To było flirtowanie? Marshall zignorował przypływ podniecenia, kiedy obserwował jej twarz. Wciąż miała wokół siebie swoją ścianę, ale wydawała się ich nie bać. Marshall skończył swoje śniadanie i włożył naczynia do zlewu. - Dziękuję. Buck jest ładniejszym typem. Dziewczyny go lubią. Założę ogrodzenie i później wrócę umyć naczynia. Jeśli masz jakieś inne obowiązki, z radością pomogę. – Na ranczu zawsze były obowiązki i nie miał nic przeciwko pracy, by zarobić na ich bezpieczne miejsce. - Nie martw się o naczynia, jestem przyzwyczajona do swoich obowiązków. Naprawienie ogrodzenia bardzo by pomogło. – Włożyła swoje naczynia do zlewu. – Nie chciałabym być niegrzeczna, ale nie macie własnych rzeczy? Skoro zatrudniacie się,

~ 22 ~ jako robotnicy na ranczach i przenosicie się z miejsca na miejsca, albo zmieniacie się i galopujecie z miejsca na miejsce, musicie mieć ubrania i jakiś dobytek. Prawda? - Tak, oczywiście. Mamy swoje rzeczy schowane w jaskini, kilka godzin jazdy stąd, przynajmniej jako konie. Tylko kilka ubrań i osobiste drobiazgi. Rzeczy nie tworzą życia. – Marshall skierował się do drzwi i po drodze pocałował Bucka. – Do zobaczenia później. *** Diane umyła naczynia po śniadaniu i nastawiła elektryczny wolnowar na gotowanie obiadu. Marshall był na zewnątrz pracując przy ogrodzeniu, a Buck rozpieszczał Minny głaskaniem. Tak dobrze było czuć obecność mężczyzn. Ich twarde ciała przewijały się w jej umyśle przez całą noc. Nie byli jak jej były, ale znała ich tylko kilka godzin. Jej były z początku też był miły, z przebłyskami jego temperamentu i wędrującego oka. - Możesz iść się położyć, jeśli tak będzie lepiej. Minny wygląda świetnie. – Diane odrzuciła włosy i wyczyściła szczotkę. - Nie, tu jest mi dobrze. Mogę w czymś pomóc? Złożyć pranie albo coś? – zaproponował Buck. - Naprawdę powinieneś odpoczywać. – Diane umyła ręce zanim wyciągnęła pokrojone mięso. - Nie jestem sparaliżowany. Mogę pomóc. Co robisz? – zapytał. Były Diane nigdy nie podniósł nawet palca, by pomóc coś wokół domu. Dziwnie było mieć mężczyzn, którzy upierają się przy pomocy. Umyła ziemniaki i marchewki, wsypała do miski i postawiła na stole. Dodała deskę do krojenia, nóż i nożyk do obierania warzyw. - Robię gulasz na obiad. Możemy zamrozić resztę na zimę, więc jeśli czujesz się na siłach, by popracować z warzywami, są twoje. - Brzmi jak zabawa. – Buck wziął ziemniaka w swoją lewą rękę i obrał go prawą. – Dam radę.

~ 23 ~ - Jeśli się zmęczysz, idź się zdrzemnąć. – Diane postawiła szklankę wody i buteleczkę ze środkami przeciwbólowymi na stole, tak na wszelki wypadek. - Dziękuję. To miejsce należało do twojej rodziny? – zapytał. Diane potrząsnęła głową. - Było do przejęcia. Znalazłam to trzy lata temu, bo zawsze chciałam trochę przestrzeni. Mój mąż myślał, że łatwo i szybko zarobimy duży szmal na rynku strusi. Recesja spowolniła trochę rynek, ale hodowla każdych zwierząt zawsze jest potrzebna. - Kozy też dobrze by sobie tu radziły. – Buck obierał i kroił wyglądając na bardzo zadowolonego. - To prawda. Ale nie mam pieniędzy, by się teraz rozwijać. Zdobyłam ranczo za przyzwoitą cenę, ale koszty startu hodowli strusi nie były małe. Chcę zebrać trochę pieniędzy zanim jeszcze raz wejdę w dług. – Diane potrząsnęła głową, gdy płukała mięso i umieściła w garnku. - Skorzystał na tobie przy rozwodzie? – zapytał. Diane wzruszyła ramionami. - Nie bardzo. Uciekł z bogatą starszą kobietą i chciał być wolny. Skorzystałam z pieniędzy, które mój wuj zostawił mi na ziemię i start. Pracował w Vegas, więc mieliśmy stabilność, gdy rozpoczynaliśmy działalność rancza. Nazwaliśmy je nawet. Gdyby chciał pieniędzy, to wie, że zaciągnę go przed sąd. Moja mama jest prawniczką od rozwodów, więc wie, że będzie brzydko. Drzwi się otworzyły i wszedł Marshall. - Jak nowy. Co będzie brzydkie? - Nic. Po prostu cieszę się, że uwolniłam się od mojego byłego. – Nalała mu szklankę wody i podała. – Dzięki za naprawę. - Krętacz? Zwyrodnialec? – zapytał Marshall. Uśmiechnęła się. - Nie. Chociaż może oszukiwał, ale nigdy o tym nie wiedziałam. Miał ambicję i to właśnie mi się z początku w nim spodobało. Oboje moi rodzice są prawnikami i zarabiają mnóstwo pieniędzy na kłótniach. Ja chciałam robić coś rzeczywistego i osiągnąć w tym sukces. Wydawał się być po mojej stronie. Chwilę potrwało zanim

~ 24 ~ zdałam sobie sprawę, że chciał być bogaty i nie obchodziło go to jak to się stanie. W kasynie, z rancza czy dzięki pieniądzom moich rodziców. - Odszedł z bogatą starszą kobietą – powiedział Buck do Marshalla. - To bardzo prosty sposób, jeśli nie dbał o miłość. Myślę, że po prostu mnie wykorzystał. Chciał być Wielkim Dziedzicem. Nigdy w domu nie kiwnął nawet palcem, by posprzątać czy ugotować. Więc prowadzenie tego miejsca bez niego nie różni się niczym od tego, jakby tu był. – Wzruszyła ramionami. - Zasługujesz na coś lepszego. – Marshall umył ręce w zlewie i zarzucił wokół niej ramię. Diane napięła się i poczuła się głupio, gdy złapał ręcznik. - Już wszystko zrobione – powiedział Buck. Obróciła się i wzięła miskę posiekanych warzyw. - Dzięki, Buck. To wielka pomoc. Po wrzuceniu ich do garnka i zmieszaniu wszystkiego, podeszła, by zająć się obierkami, ale stwierdziła, że Marshall już to zrobił. Pomoc i łatwość, z jaką ją podjęli, sprawiło, że chciała ich pocałować. Do diabła, chciała więcej, ale to było szaleństwo. - Dzięki. Wytrę stół i możemy zrobić lunch. Mam szynkę i ser na kanapki, jeśli chcecie. - Odpręż się, Diane. Narzucamy się tobie. Daj sobie pomóc. – Marshall wziął od niej myjkę i wytarł stół. Diane uśmiechnęła się, pochyliła i zebrała z podłogi kilka zabłąkanych obierek od marchewki spod stóp Bucka. Złapała go jak patrzył w dół na jej czerwoną koszulę. - Jak się czujesz? Buck pochylił się i pocałował ją w usta. Zamrowiła w niej energia i natychmiast wywołała namiętność. Mężczyzna był delikatny i uwodzicielski nawet jej nie dotknąwszy. Gdy się odsunął, Buck po prostu się uśmiechnął. - Nadal sądzisz, że znaleźliśmy się tu bez ważnej przyczyny?

~ 25 ~ - Nie jestem zmiennym. Naprawdę sądzisz, że powinnam być z wami dwoma w czymś, co przypomina zwierzęce parowanie. Nie tak działa świat. – Diane wstała, ale czuła gorąco Marshalla za sobą. Jego wargi otarły się o jej kark. - To jest nasz świat. Widzimy twoją prawdziwą naturę. Nie, możesz nie zmieniać się w zwierzęcą postać, ale jesteś jedną z tego świata. Ręka Bucka przesunęła się od jej kolana do biodra. Diane nie mogła zaprzeczyć swojemu podnieceniu. - Nie jestem jakąś samotną, zdesperowaną rozwódką, by zadawać się z parą włóczących się mężczyzn. - A my nie jesteśmy żigolakami chcącymi skorzystać z hojności kobiety. Jesteśmy tu, ponieważ mieliśmy tu być. Uzgodnijmy ufać sobie nawzajem od tej chwili, okej? – Buck szarpnął za pasek jej dżinsów. Uklękła i zdała sobie sprawę, że jest twardy. - Naprawdę nie powinieneś się napinać z pękniętym żebrem. - On jest nie do powstrzymania. Może uda nam się go powstrzymać. – Marshall uklęknął po drugiej stronie Bucka i uwolnił jego kutasa. Byli poważni i Diane uświadomiła sobie jak jest blisko i, że wpatruje się w pulsującego członka, którego oglądała wczoraj wieczorem. Nie chodziło o to, że była jakąś świętoszkowatą niewinnością. Diane pochyliła się i pocałowała Marshalla w usta zanim zawinęła palce wokół kutasa Bucka i pocałowała czubek. Oddech Bucka przyspieszył i przycisnęła rękę do jego urazu, pragnąc, by był w pełni zdrowy. Drażniąc główkę jego kutasa swoim językiem, poczuła jak Marshall dołączył do niej, więc zsunęła się w dół, by possać jądra Bucka, a Marshall w tym czasie brał coraz więcej jego penisa. Kiedy ręka Marshalla wśliznęła się na jej kark i poprowadziła ją w górę, zastanowiła się, dlaczego w ogóle nie czuje, że to jest coś złego. To było naturalne i jej ciało chciało więcej i więcej. Pocałowali i possali główkę, a Marshall ścisnął jądra Bucka. Jęki Bucka sprawiły, że Diane poruszyła się w swoich dżinsach. Sperma wytrysnęła na jej język i trochę spłynęło wzdłuż kutasa Bucka. Jego ręka wplątała się w jej włosy i przytrzymała tam. Diane całowała Marshalla i lizała główkę