1
PIRAT
I
POGANKA
Kornwalia. Młoda dziewczyna, Isabella Swan (Cat) i jej brat Jacob (Spider) głodują. Ich
matka nie żyje, a i od ojca nie ma znaku życia. Gdy umiera, Cat jedzie do Londynu do ciotki
Rose. Ta daje jej dokumenty ojca i czarny notes. Bella jest zrozpaczona, gdy dowiaduje się,
że ojciec zadłużył ich dom i sprzedał jej ulubionego konia. Ma miesiąc na spłatę domu.
Obmyśla plan. Jest gotowa na wszystko, byle tylko odzyskać posiadłość. Niestety, wszystko
zaczyna się komplikować, gdy zakochuje się w swojej ofierze, lordzie Edwardzie Cullenie.
Czy pogańska natura Cat i wybuchowy charakter Edwarda są dobrą kombinacją?
3
1
- Ach cóż to za kogut - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
Młoda kobieta miała tę dziką, niekonwencjonalną urodę, w której sposób bycia
współgrał z wyglądem. Patrzyła na ptaka długo, zamierając niemal ze wzruszenia. Był to z
pewnością, największy kogut, jakiego widziała. Mrużyła oczy z wyrazem rozkoszy, jakby
do końca niepewna, czy zmysły jej nie łudzą. Syciła się nadzieją że już za chwilę będzie do
niej należał. Oblizywała zmysłowo wargi.
Był to rzeczywiście wspaniały okaz. Starając się go nie spłoszyć, zaczęła kusić go
niskim, uwodzicielskim głosem.
- No, chodź, mój maleńki. Jeszcze tylko parę kroków i będziesz mój. Nie wstydź się.
W końcu to tylko mały grzeszek - szeptała kusząco. – Taka chwila zdarza się raz w życiu.
Ach, jaki jesteś wielki! Chyba nie okażesz się dla mnie zbyt duży. - Po chwili zaczęła znów
mówić głosem pełnym nadziei i wyciągnęła do niego rękę. - Pozwól mi się dotknąć,
pogłaskać.
"A może lepiej nie" - pomyślała. Wydawało się, że za chwilę się cofnie. Jednak, gdy
już była niemal pewna, że za chwilę to się wreszcie stanie, zawahała się. Czy sprosta temu,
co postanowiła? Nie myślała o tym wcześniej, choć od dawna miała już na to ochotę.
Wiedziała jednak, że jeśli zrobi to pierwszy raz, będzie to już powtarzać, gdy trafi się
okazja. Przez moment przeraził ją jego ogrom. "A jeśli zrobi mi krzywdę?" Może poczynić
nieodwracalne szkody, gdy tylko da mu po temu okazję. Odrzuciła jednak trwożne myśli.
Wzięła głęboki oddech i rzuciła się w jego kierunku.
Tłuste kogucisko zaskrzeczało przeraźliwie, bijąc skrzydłami tak mocno, że z
trudem go utrzymała. Jednak głód, który skręcał jej wnętrzności, sprawił, że ptaka nie
wypuściła. Zamknęła oczy i przekręcała jego szyję, aż był całkiem, całkiem martwy.
Lady Isabella Swan miała czarne błyszczące włosy, kaskadą opadające na plecy,
skręcone na końcach w naturalne loki. Orzechowe oczy, ocienione czarnymi rzęsami,
zmieniały kolor od brązu po barwę jesiennych liści. Ich kąciki unosiły się lekko ku górze, co
uzasadniało jej przezwisko Cat, które zdecydowanie wolała od swojego imienia, to bowiem
wydawało jej się zbyt pretensjonalne. Czasami mówiona na nią także Bella, c o stanowi
skrót od jej imienia. Miała szerokie usta, tak samo skłonne do dąsu, złości, jak i perlistego
śmiechu; usta koloru dojrzałych wiśni. Brzoskwiniowa cera pięknie kontrastowała z chmarą
kruczoczarnych włosów.
4
Była szczupła i długonoga jak młode źrebię. Tkanina przyciasnej, chłopięcej koszuli
opinała wyraźnie zarysowane piersi. Miała na sobie obszarpane, przykrótkie spodnie i
zakurzone długie buty, z których wyrósł jej młodszy brat, wicehrabia Jake.
Wicehrabia Jacob Swan także nie znosił swojego imienia i reagował tylko na
przezwisko Spider. Kornwalijska posiadłość, w której mieszkali, nosiła nazwę Roseland i
zajmowała dwa i pół hektara pozostałych z potężnego niegdyś majątku. Dziś nie była w
stanie dać utrzymania nawet jednemu służącemu czy ogrodnikowi, zarastała więc
chwastami, stając się obrazem opuszczenia i zaniedbania. Matka Cat nie żyła; żył tylko
ojciec, choć wiele by dała za to, by było odwrotnie. Do ojca nie żywiła żadnych uczuć poza
nienawiścią. Był zawsze samolubnym, bezwzględnym, wiecznie pijanym bydlakiem,
któremu nieobcy był żaden grzech znany człowiekowi.
Matka zmarła przy narodzinach Jacoba, gdy Cat miała trzy lata. Po wielu latach
dowiedziała się od plotkującej służby, że jej matka z trudem przeżyła poród Cat i lekarz
uprzedził Charliego Swana bez ogródek, że następne dziecko ją zabije.
- To po co urodziła mi dziewczynę ? - wrzeszczał, - Nie poprzestanę, dopóki nie da
mi syna.
- Jeśli zajdzie znów w ciążę, będzie to morderstwo z premedytacją - ostrzegał
doktor. Swan wzruszył ramionami.
- Wtedy będę mógł się znów ożenić z młodszą i zdrową kobietą, która zadowoli
mnie w łóżku.
Zanim jednak żona dała mu syna i posłusznie opuściła ziemski padół, jego świat
zburzyła wojna domowa. Parlament złożył ster państwa w silne ręce Oliwiera Cromwella.
Swan szybko zdecydował się na zmianę barw, gdyż uznał, że lojalność wobec starego króla
może skończyć się utratą majątku, zaś przynależność do arystokracji zagraża wręcz życiu.
Zadeklarował się więc po stronie nowego, surowego porządku zakazującego picia,
hazardu, dziwek i wszelkich innych uciech, które czynią życie dżentelmena znośnym.
Minęło wiele lat, zanim porządek ten został zmieciony, gdyż Anglicy doszli wreszcie do
wniosku, że wpadli z deszczu pod rynnę. Przemysł upadał, zbiory były złe. Wszyscy
zubożeli, obnosząc smutne twarze nad równie smutnymi, nędznymi szatami okrywającymi
ich ciała. W dużych i mniejszych miastach roiło się od szpiegów Cromwella. Najmniejszy
szmer niezadowolenia był wystarczającym powodem, by znaleźć się w więzieniu.
Kornwalijczycy opierali się znacznie silniej niż mieszkańcy reszty kraju. Jednak, o ile
ludzie honoru, tacy jak Grenvile'owie czy Cullenowie, ryzykowali majątkiem i życiem, by
przywrócić monarchię Stuartów, inni, jak Swan, robili wszystko, by przyspieszyć upadek
własnych majątków. Roseland stała się jaskinią hazardu w czasie, gdy zakazano gry,
pijaństwa i rozpusty. Swan oszukiwał w grze i szulerka stała się wkrótce drugą naturą jego
dzieci. W roku 1660, gdy Karol II szczęśliwie powrócił na tron, zaszły także istotne zmiany
w życiu hrabiego Swana. Wyruszył do Londynu i utkwił w odmętach tego piekielnego
miasta na wiele lat. Jedynym powodem, dla którego wracał do Roseland, była chęć
ograbienia jego ścian z reszty cennych obrazów i wyprzedaż pozostałych jeszcze koni.
Podczas ostatniej jego bytności przed czterema miesiącami Isabella wyprowadziła ze
stajni swego ulubionego konia. Została z nim przez całą noc, a Charlie, jak nazywała ojca,
szalał ze złości, rzucając na jej głowę najgorsze wyzwiska. Następnie wyjechał, zabrawszy
ze sobą służbę.
Cat przedzierała się przez gęste krzaki otaczające doskonale utrzymaną posiadłość Cullen.
Tylko raz, jak dotąd, przekroczyła jej granice. Było to tej nocy, gdy ratując Ebony'ego przed
sprzedażą, poprowadziła go przez rozległe łąki graniczące z Cullen i ukryła na jednej z
licznych polanek stanowiących część ogrodu. Cisy, przycięte w szczególny sposób,
tworzyły wysokie ciemne ściany, które nie dopuszczały słońca i sprawiały, że nawet w
5
gorący dzień panował tam przyjemny chłód. Ciągnące się w nieskończoność cisowe aleje
były ciche i trochę niesamowite.
Majątek Cullen zajmował obszar dwieście pięćdziesiąt hektarów ciągnących się od
wybrzeża wzdłuż rzeki Cullen aż do miasta Helson. Sam dom był położony na wzgórzu
podobnie jak Roseland. Choć oba majątki oddalone były od siebie prawie dwa kilometry, z
Swan można było zobaczyć kominy, wieże i fragmenty dachu pałacu Cullen, o ile znad
morza nie napłynęła gęsta mgła.
Cat, siedząc na koniu, cicho nuciła jakąś melodię. Zbliżając się do domu, dostrzegła
brata, pomachała do niego wesoło i zawołała:
- Spider, udało ci się zdobyć parę jajek?
Zatrzymał się gwałtownie i na jego twarzy pojawił się wyraz rozpaczy.
- Cat, do pioruna! Wysyłasz mnie, żebym ukradł parę jajek, co może zrobić nawet
pięcioletnie dziecko, a sama porywasz się na takiego koguta!
Uświadomiła sobie, że podrażniła jego męską dumę.
- Spider, przysięgam ci. Wyszedł prosto na mnie przez dziurę w płocie. Niewiele
brakowało, żebym go zdeptała. Co miałam zrobić? Powiedzieć mu, żeby chwilę poczekał, i
jechać po ciebie?
- Wszystko jedno - powiedział ponuro. - Nadal twierdzę, że ukręcanie łbów kogutom
to nie zajęcie dla damy.
Kiwnęła potakująco głową i rzuciła mu ptaka. Uśmiechnął się szeroko.
- Ale ptaszysko! Założę się, że narobił straszliwego wrzasku.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tej sceny.
- Bałam się okropnie, że nadejdzie gajowy, ale i tak poradziłabym sobie jakoś.
Przecież prawo zajmuje się głównie kwestią własności ziemi. Ten kogut Cullena znalazł się
na naszej posiadłości.
- Przez tego bękarta nie ma już królików, na które mógłbym zastawić sidła. Wytępili
je wszystkie tylko dlatego, że podgryzały cenne krzewy wokół pałacu Cullen.
Poszli w stronę drzwi kuchennych. W Roseland było przepięknie o tej porze roku.
Winorośl pokrywała ściany pałacu z czerwonej cegły, kapryfolium porastało wszystkie
ścieżki. Wczesne wiosenne róże i fiołki rywalizowały z żonkilami, które złociły się między
drzewami obsypanymi kwieciem. Trawnik przed pałacem pokryty był świeżą zielenią,
jednak swój zadbany wygląd zawdzięczał nie ogrodnikom, ale temu, że Cat pasła na nim
dwa konie, które im pozostały. Nie mieli owsa ani innej paszy, więc konie musiały
zadowolić się miękką trawą.
Za domem Cat założyła ogród warzywny. Rośliny, które tam rosły, niejednokrotnie
już uratowały ich przed głodem. Teraz jednak wyczerpały się zasoby zarówno warzyw, jak i
jabłek. O tej porze roku ogród był piękny, ale jego urodą nie można było napełnić
żołądków. Wyrosła już młoda cebula, było też nieco ziemniaków nie większych niż kamyki.
Bella westchnęła ciężko, nastawiając garnek z wodą. Musiała oskubać koguta, wypatroszyć
go i umyć. Wiele czasu upłynie, zanim apetyczny aromat gotowanego mięsa rozejdzie się
po kuchni.
- Stary tym razem zniknął na dłużej - powiedział Jacob.
- Nie ma go już cztery miesiące - odpowiedziała.
- Zastanawiam się, kiedy ten diabeł wróci - dodał Spider z lekkim drżeniem w
głosie. - Nie powiem, żebym dbał o to, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczę, ale stary
Charlie przywozi zawsze ze sobą mnóstwo żarcia, napoje i służbę.
- Niech diabli wezmą tego człowieka! - mruknęła Cat. – Musimy później naprawić
łódź. Jak już nie będzie nic do jedzenia, zostaną nam ryby. Gdy już napełnimy brzuchy tym
ptaszyskiem, zejdziemy do podziemia sprawdzić, czy przypływ nie przyniósł czegoś, co
może nam się przydać. Zbadamy też, w jakim stanie jest nasz rodowy jacht .
6
Pałac stał na kamiennym wzgórzu, a w jego naturalnych grotach przygotowano
piwnice. Tajny korytarz prowadził do groty, którą zalewał przypływ. Podczas odpływu
można tam było znaleźć baryłkę koniaku albo inny towar z przemytniczych statków.
Przycumowali swoją łódeczkę u ujścia groty, uprzednio naprawiwszy uszkodzenia z
ostatniego sztormu.
Po powrocie Jacob usnął przy kuchennym stole, czekając na posiłek.
Bella patrzyła na chłopca ze ściśniętym sercem. Miał dopiero czternaście lat, choć starał się
wyglądać na więcej. Był bardzo szczupły, a przez ostatni rok wyrósł jak trzcina. Zdawało
się, że wystające kolana i łokcie przedziurawią za chwilę przyciasne zniszczone ubranie.
Lady Isabella Swan nie bywała w mieście, gdyż obawiała się ośmieszyć w towarzystwie.
Dama bez pieniędzy, ubrań, służby łatwo mogła stać się przedmiotem drwin. By zniechęcić
intruzów, umieściła na płotach napisy: "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony." Miała swój
Roseland i to jej w zupełności wystarczało.
Spider był inny. Bez obaw kontaktował się z miejscową młodzieżą i był przez nią
akceptowany. Jego przyjaciółmi byli synowie farmerów, rybaków i syn karczmarza. Nie
mieli oni jednak pojęcia, że Spider jest wicehrabią, i uważali go za jednego z chłopców
stajennych w pobliskim majątku.
Cat, czekając na posiłek, zaczęła wspominać wydarzenia poranka. To był dla niej
zawsze szczególny moment, choć robiła tylko to, co stało się już rytuałem. Niezależnie od
pogody zawsze o świcie dosiadała Ebony'ego i mknęła samotnie wzdłuż plaży na powitanie
słońca.
Ten południowy zakątek Kornwalii miał ciepły klimat, a jego wybrzeże urozmaicone
było przez zatoki i ujścia licznych strumieni. Niskie zbocza pokrywały dzikie egzotyczne
kwiaty, powietrze było balsamiczne niezależnie od pogody. Poranki bywały mgliste i
dopiero później słońce wyłaniało się zza oparów. Wiatr, który gwałtownie rozwiewał jej
włosy, bywał chłodny i nie zawsze przyjemny. Jednak to miłe południowe wybrzeże
wyraźnie kontrastowało z północną Kornwalią, tak niedaleką. Tam klimat był okrutny. Nad
Atlantykiem, wzburzonym przez częste sztormy, wznosiły się poszarpane, pozbawione
roślinności wzgórza. Ten zróżnicowany klimat tłumaczył diabelskie moce, które, zdaniem
niektórych, zawładnęły duszami wielu Kornwalijczyków. Także Bella uważała, że to
właśnie burzyło jej krew. Jakże inaczej mogłaby tłumaczyć to, że każdego ranka coś ciągnie
ją na morski brzeg.
Wróciła myślami do kuchni. Jeśli nie przestanie marzyć, nigdy nie doczekają się
posiłku. Westchnęła nad okrucieństwem życia. Biedne kury. Całe życie znoszą jajka, a
potem kończą z odciętym łbem w jakimś garnku.
Ale to był przecież kogut i nie miała zamiaru użalać się nad tym męskim przedstawicielem
gatunku.
7
2
Odsunęli wylizane do czysta talerze i oparli nogi na stole. Rozsiedli się wygodnie
przy kominku, wreszcie najedzeni do syta. Oczy Spidera zamykały się same, ale uśmiech od
ucha do ucha nie schodził z jego twarzy.
- Zastanawiam się, co powiedziałby lord Cullen, wiedząc, że tak najedliśmy się na
jego koszt.
- Ba! Jest taki bogaty, ma z pięćdziesiątkę służby, która zbija bąki, zamiast dbać o
posiadłość, której on sam nigdy nie odwiedza. Jeśli o mnie chodzi, to ten przeklęty lord
Cullen może sobie zgnić w piekle. Mam nadzieję, że męczą go dziś senne koszmary,
gdziekolwiek jest – powiedziała oblizując jeszcze raz palce.
Jednak lord Cullen wcale nie miał koszmarnej nocy. Kończył właśnie kolację w
majątku Arlington w towarzystwie najbardziej znaczących ludzi. Baron Arlington, sekretarz
stanu, zatrudniał najlepszych francuskich kucharzy i jednomyślnie ogłoszono go ponownie
najwspanialszym gospodarzem w Londynie. Tego wieczoru nie wydawał ani balu, ani
bankietu, a jednak potrawy były równie wspaniałe jak późniejsze, nader śmiałe, rozrywki.
By zaostrzyć apetyty gości, zaproszono nagie tancerki madame Bennet. Wystąpiły,
by uprzyjemnić konsumpcję wędzonego pstrąga, którego popijali szampanem, ostatnio
przywiezioną z Francji sensacją. Panowie, zgromadzeni przy stole, mieli przy tym okazję,
by wybrać sobie towarzyszkę późniejszych zabaw. Następnie zajęli się jedzeniem i
interesami.
Twarz króla stawała się coraz bardziej ponura w miarę, jak słuchał udzielanych mu rad.
Książę Buckingham przyglądał się każdemu z uczestników spotkania, jakby chciał w
każdym znaleźć jakiś słaby punkt, który w przyszłości mógłby wykorzystać.
Sir Thomas Clifford, lord Ashley i gadatliwy Szkot Lauderdale prowadzili ożywioną
rozmowę, a Jack Grenvile, obdarowany niedawno tytułem hrabiego Bath, i hrabia Cullen
przyglądali się temu z powściągliwym rozbawieniem.
- Panowie! Flota holenderska usiłuje wymazać Anglię z mapy. Chciałbym poznać
waszą opinię, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić – powiedział w końcu Karol.
Bardzo go upokorzyło pojmanie angielskich okrętów przez holenderską flotę.
Anglicy byli dumni ze swej marynarki. Król wiedział, że jedynym sposobem, by uczynić
jego naród wielkim, był rozwój morskiego handlu. Anglia musi panować nad morzami albo
na zawsze pogrąży się w ubóstwie.
8
- Wobec ponawiających się napaści - wycedził Buckingham – jedyną odpowiedzią
jest wojna.
Karol zareagował natychmiast:
- Wojna wymaga pieniędzy, książę. Nie wszyscy mamy tak pełne kieszenie jak ty.
Lord Jerzy Villiers, książę Buckingham, miał jeden z największych majątków w
Anglii.
Buckingham nie dał się sprowokować.
- A co z posagiem królowej?
Karol uniósł wzrok.
- Tych trzystu tysięcy funtów nie mam jeszcze w szkatule. Szpiedzy donoszą, że
Portugalczycy proponują wypłacenie prawie połowy posagu w cukrze i korzeniach zamiast
w złocie.
- Cukier, korzenie i temu podobne przyjemności – powiedział Buckingham z irytacją
- są skutkiem tego, że te sprawy powierzono Clarendonowi.
Edward Hyde, hrabia Clarendon i zarazem kanclerz Anglii, stawał się obiektem
podejrzeń z powodu samej tylko nieobecności na dworze. Nienawidzili go wszyscy, z
wyjątkiem króla.
- Portugalia nie poślubiła mnie - powiedział Karol. - Poślubiła morską potęgę Anglii.
Dlatego Portugalczycy oddali nam swoje cenne kolonie w Bombaju i Tangerze. Teraz
Holandia drwi sobie z naszej potęgi.
Każdy z mężczyzn, zgromadzonych w tym pokoju, w okresie ostatnich trzech lat
zbił ogromny majątek, z nawiązką odbijając sobie chude lata, które spędził na wygnaniu.
Lecz tylko głupiec nie byłby w stanie przegapić okazji zrobienia majątku w Londynie przy
prowadzonej tam polityce nie tłumionej niczym przedsiębiorczości. Teraz więc na nich
powinna spoczywać odpowiedzialność za to, by cała Anglia prosperowała tak, jak powinna.
- Wszystko zawsze sprowadza się do pieniędzy, czy mówimy o dziwkach, czy o
ojczyźnie - powiedział powoli lord Lauderdale.
- Potrzebuję więcej pieniędzy: na okręty, na szpiegów, na łapówki - westchnął Karol.
- Musimy nadal nękać okręty holenderskie, nie wypowiadając jednak wojny -
powiedział Arlington.
- Już dwa lata ich ścigamy i jak dotąd, nie widać efektów – powiedział król.
- Pozwólcie mi zgromadzić przeciwko Holendrom okręty kaperskie - zaproponował
Edward Cullen. W czasach Cromwella był kapitanem na jednym z takich okrętów
napadających na flotę walczącą po jego stronie.
Jack Grenvile uśmiechnął się.
- Niech mi ktoś pokaże Kornwalijczyka, który nie jest w duszy piratem.
- Ty z pewnością wiesz, o czym mówisz - odpowiedział z uśmiechem Edward.
Karol spojrzał na niego.
- Najchętniej posłałbym cię do Kornwalii. To siedlisko przemytników. Nic
dziwnego,, że moja szkatuła jest pusta. Dziś każdy wie, jak unikać płacenia podatku od
trunków. Przecież wszystko, co jest sprowadzane do Anglii, powinno być opodatkowane,
czy to tytoń z Ameryki, wino z Francji, czy szkło weneckie. A cóż się dzieje? Statki,
zamiast płynąć do Londynu i opłacić podatek, wślizgują się tylnymi drzwiami wzdłuż
brzegów Kornwalii. Postanowiłem mianować cię sędzią i wysokim komisarzem całego
regionu. Chwytaj i karz przemytników, a podatki same zaczną napływać do mojej kasy.
Cullen uniósł lekko brwi i spojrzał na króla, który, czekając na odpowiedź, lekko
kiwał głową.
- Tak... To nawet byłoby coś więcej niż tylko chwytanie drobnych przemytników.
Baza w Konwalii stanowiłaby też dobrą przykrywkę dla moich szpiegów.
9
- Dobre sobie! Po co pytasz nas o radę, jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania?
- powiedział powoli Buckingham.
- Cóż... Jeśli choć jeden z nas wykorzystuje swoje szare komórki, pozostali mogą
pofolgować innym organom - zażartował Clifford.
Spotkanie skończyło się o północy. Lord Cullen odprowadził króla do
pałacu. Szli powoli przez ogrody Mulberry, rozciągające się po jego zachodniej
stronie.
- Nie sądziłem, że dożyję takiej nocy, której Wasza Wysokość wróci potulnie do żony -
powiedział ze śmiechem Edward.
Król spojrzał na niego z błyskiem w oku.
- Nie jestem jedynym, który potrzebuje następcy... Ty nie jesteś ode mnie dużo młodszy.
- Byłbym w stanie znieść żonę, gdybym nie był zmuszony oglądać jej poza sypialnią
- odpowiedział z kamienną twarzą Cullen.
- Nie masz specjalnego doświadczenia w tolerowaniu kobiet, Edwardzie.
Dwaj mężczyźni wyglądali jak bracia. Obaj dysponowali zwierzęcą siłą wynikającą
z ich potężnych postur. Mieli ciemne włosy, ciemną karnację i nieskazitelne maniery.
- Wracając do przemytników - powiedział cicho Karol - to mniejsze szkody przynosi
napływ towarów niż przenikanie informacji przez wybrzeże Kornwalii. Zatrzymaj przeciek
informacji o mojej flocie do Holandii. Proszę cię, Edward.
- Zakończę natychmiast moje interesy w Londynie i gdy tylko glejt upoważniający
mnie do kaperstwa będzie gotowy, opuszczę miasto.
- A może powinienem prosić cię, byś przekazał ten glejt twojemu bratu,
Antony'emu? - zapytał Karol.
Edward Cullen zesztywniał.
- Anthony nie żyje - powiedział cicho.
- To zwykłe pogłoski wymyślone przez tego łotra z nie znanych nam powodów -
powiedział Karol, nie tłumiąc podniecenia w głosie.
- Czy to jest rozkaz. Wasza Wysokość? - zapytał Edward lodowatym tonem.
Karol skinął głową.
- Sądzę, że nie możemy zrezygnować z jego usług.
- Proszę przekazać moje ukłony królowej, Wasza Wysokość – powiedział Edward,
składając formalny ukłon.
Karol stłumił uśmiech. Wiedział, że trafił w słabe miejsce wspominając pirata
Anthony'ego.
- Przekaż pozdrowienia swojej damie. Nie zazdroszczę ci konieczności wyjaśnienia
jej, dlaczego musisz wyjechać do Kornwalii.
Edward Cullen zmarszczył brwi.
- Nie opowiadam się kobietom, sir.
Karol roześmiał się.
- Pewnego dnia trafi kosa na kamień, Cullen. Taki jest los wszystkich libertynów,
przyjacielu.
Bella przeciągnęła się i wstała od kuchennego stołu, by zapalić lampę.
- Dokąd idziesz? - zapytał Jacob i ziewnął.
- Muszę zejść na dół, aby obejrzeć łódź.
- Przecież możemy to zrobić rano - zaprotestował.
- Jest odpływ. Idź spać. Dam sobie radę.
- Nie możesz iść tam sama - powiedział zdecydowanie. W jego głosie nie było już
senności. - Kto ma się o ciebie troszczyć, jeśli nie ja?
10
Zadał to pytanie z wrodzoną arogancją dorosłego mężczyzny. Ogarnął ją lęk na
myśl, że ten chłopiec, którym tak długo się opiekowała, stanie się wkrótce mężczyzną.
Przez krótką chwilę zapragnęła, żeby to się nigdy nie stało, ale szybko zgromiła się za takie
niegodziwe, samolubne myśli.
Wzięła latarnię i ruszyli razem przez piwnice do wyżłobionej w skałach groty. Wykwity soli
znaczyły linię przypływu, wypełniając ostrym zapachem ich nozdrza. Pochylili głowy, by
prześlizgnąć się przez wąskie przejście. Nagle Cat dostrzegła światło odbijające się w
wodzie i przeraziła się. Było bardzo blisko, prawie przy brzegu. W tej samej chwili
uprzytomnili sobie, że jest to prawdopodobnie statek, na którym światło ich latarni zostało
przyjęte jako oczekiwany znak. Cat szybko zdmuchnęła płomyk i zaraz potem dostrzegli
statek. Była to mała francuska fregata. Żagle miała zwinięte, ale najwyraźniej wszyscy
bardzo się starali, aby pomimo to płynęła jak najszybciej. Po morzu niosły się głosy: - Vile!
Patrouille marine!
Oboje znali nieco francuski i zrozumieli, że na statku dostrzeżono okręt patrolowy
marynarki. Płynął on po wzburzonym morzu i choć widzieli, że Anglicy są jeszcze daleko,
to dystans wciąż się zmniejszał,
- Dam la mer! - padł rozkaz, po którym nastąpiły cztery stłumione pluśnięcia.
- Wrzucają ładunek do morza - powiedziała Cat. - Jeśli ich schwytają i przeszukają
statek, nie znajdą dowodów, chyba że Anglicy będą mieli dość czasu, by poczekać, aż
wypłynie zatopiony ładunek.
- Planche a bouteilles? - zapytał jakiś głos dochodzący ze statku.
Odpowiedź była natychmiastowa.
- Qui, qui. Embariller. Sel, sel.
- Co on powiedział? - zapytała Cat.
- Sel znaczy "sól". Embariller znaczy "zapakowana w beczki". To musi być ryba -
odpowiedział niezadowolony Spider.
- Nie, nie! On zapytał kapitana, czy wyrzucić także planche a bouteilles. To
drewniane skrzynki na butelki. Już wiem, co zrobili! - krzyknęła podniecona.
Włożyli do ładunku bryły soli, żeby zatonął. Po kilku godzinach sól się roztopi i
gdzieś o świcie ładunek sam wypłynie.
Spider stwierdził z zadumą:
- Czyż to nie jest zadziwiające, jak łatwo czyjeś nieszczęście staje się
dobrodziejstwem dla kogoś innego? W świecie istnieje pewien rodzaj równowagi.
- Ale musimy się spieszyć i wykazać dużo przebiegłości – roześmiała się Cat. -
Wróćmy do kuchni i prześpijmy się parę godzin. Trzeba poczekać na przypływ.
Do świtu brakowało jeszcze dobrej godziny, gdy mieli już wszystko, czego szukali.
Morze wyrzuciło na brzeg cztery duże skrzynki koniaku i pięć skrzynek markowego
szampana, po pięćdziesiąt butelek w każdej. Cat nie słyszała nigdy o szampanie, ale vin to
było wino. Przypływ wykonał za nich całą robotę.
Ryzykując zaledwie lekkie zamoczenie, przechwycili całą kontrabandę. Ustawili
towar u wejścia do groty i teraz pozostało im tylko czekać, aż przypływ przyniesie skrzynki
wprost do ich piwnicy.
Nieco później tego ranka Bella osiodłała Ebony'ego i pogalopowała na powitanie dnia. Dziś
spodziewała się na plaży towarzystwa. Ostrożnie zbliżyła się do miejsca, w którym
dostrzegła dwie małe figurki. Przyspieszyła bieg konia. Wkrótce, zarówno w żyłach
amazonki, jak i konia krew zaczęła szybciej krążyć. Woda była jeszcze wysoka i koń był
zanurzony po kolana.
Nonszalancko opryskała dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej czegoś szukali.
- Dzień dobry - bąknęli, wyraźnie speszeni tym, że ich odkryła.
Skinęła im głową od niechcenia i czekała. W końcu jeden z nich odważył
11
się zapytać:
- Czy nie widziała pani czegoś na plaży, milady?
Spojrzała na nich podejrzliwie.
- Nie jesteście chyba rabusiami statków, którzy ściągają je na skały? - zapytała
zuchwale tonem pełnym niechęci.
Zaprzeczyli gwałtownie.
- Ależ skąd, proszę pani. Taki tam drobny przemyt, nic więcej. Przysięgamy.
- Gdybyście okazali się rabusiami, natychmiast zawiadomiłabym władze - ostrzegła.
- Nie, nie! - powiedział młodszy mężczyzna. - Mój ojciec ma tu w Mawnan gospodę.
Oczekiwaliśmy dostawy koniaku.
- Przejechałam dziś kilka kilometrów i niczego na plaży nie widziałam. -
Uśmiechnęła się. - Wie pan, tym Francuzom nie można ufać.
- To prawda, milady - odpowiedzieli, wiedząc już, że kłamie.
Uderzyła konia ostrogami i zatrzymała się, jakby przyszła jej nagle do głowy jakaś myśl.
- Jeśli macie pieniądze, mogę wam dostarczyć parę beczek koniaku i, powiedzmy, z
pięćdziesiąt butelek francuskiego wina z piwnicy mojego ojca - powiedziała.
Spojrzeli domyślnie jeden na drugiego, zastanawiając się, jak tej dziewczynie udało
się przed nimi znaleźć i ukryć ładunek. Byli jednak bezradni. Miała nad nimi tę przewagę,
że mogła ściągnąć im na kark władze.
- Przyślijcie dziś po południu do Roseland jakiś wóz i człowieka, żeby przeniósł
beczułki z piwnicy - powiedziała wesoło.
Zawróciła konia i pomknęła ścigając się z wiatrem.
12
3
Lord Charlie Swan po raz pierwszy czuł smród własnego ciała i był to smród
strachu. Los odwrócił się ostatnio od niego i wszystko, co mu pozostało, to jeden elegancki
ubiór i dobrze resorowany powóz. "Muszę jutro jechać do Roseland" - pomyślał. Ale los
jeszcze raz okazał mu swoje ciemne oblicze, a zapadająca noc okazała się szczególna. Zły
los, pech, przeznaczenie... Jakkolwiek by to nazwać... Stanęło to za nim przy stole gry w
Groom Porter's Lodge.
Zaczął wcześnie, powoli podnosząc stawkę. Po kilku godzinach nie musiał już
szachrować, żeby wygrywać. Za sprawą jakiejś diabelskiej mocy właściwe karty same
wpadały mu do ręki. Jakby zawarł pakt z diabłem. Karty, które były mu potrzebne,
odkrywały się same. Gdy wygrał już cztery tysiące funtów, rozsądek nakazał mu zakończyć
grę. Zamówił podwójny koniak, myśląc z satysfakcją, że wchodząc do kasyna nie miał dość
pieniędzy, żeby sobie pozwolić nawet na małą lampkę. Wychodząc na brukowaną ulicę,
zauważył, że jest niezwykle pusto.
Banki, w których nie było już klientów, wydawały się brzydkie i zaniedbane.
Wilgoć, przepełnienie i chciwość właścicieli domów sprawiły, że Londyn stał się
śmierdzącą kloaką. On sam, podobnie jak sieć otwartych ścieków biegnących wzdłuż ulic,
stał się częścią tego miasta.
Górne piętra domów zasłaniały się wzajemnie, ograniczając dopływ światła i
powietrza. Wszystko to okryte było całunem nocy.
"Niech piekło porwie wszystkich stangretów na świecie!" - zaklął pod nosem. Spoglądając
wzdłuż ulicy, zastanawiał się, w której knajpie uda mu się znaleźć swojego. Podszedł do
rogu, spojrzał przez szybę Rose and Crown, skręcił i zaklął znów. gdy czarny kot przebiegł
mu drogę.
Zobaczył swój powóz naprzeciwko Cock and Bull. Rozejrzał się i ruszył przed
siebie. Ulice Londynu były niebezpieczne nawet dla żebraków, nie mówiąc już o osobach z
bardziej zasobnymi portfelami. Usłyszał z tyłu ciche kroki. Obejrzał się i stwierdził, że to
jakiś elegancki dżentelmen w kapeluszu, którego rondo ocieniało twarz.
Ruszył pośpiesznie w stronę powozu. Wiedział, że w środku znajdzie metalową
sztabę, używaną, gdy powóz grzęznął w błocie. Wyciągnął rękę, by otworzyć drzwi, i w
13
tym momencie usłyszał ten szczególny dźwięk, jaki wydaje szpada wyciągana z pochwy.
Wówczas właśnie poczuł smród swojego potu. Odwrócił się, by spojrzeć śmierci w twarz, i
wtedy dosięgło go ostrze. Wbiło się między żebra, jakby był tylko kawałkiem jagnięcia
upieczonego przez francuskiego kucharza.
Czując w ustach dziwny metaliczny smak, uświadomił sobie, że nie jest to zwykły
napad rabunkowy, ale morderstwo z premedytacją dokonane przez dżentelmena, którego
miał pecha oszukać podczas gry. Był to ktoś tak samo wyrachowany, jak on.
Gdy odnalazł go stangret, leżał na ziemi, do której już należał, ale tliły się w nim
jeszcze okruchy życia.
- Rose - szepnął. - Lady Richwood...
Stangret, obawiając się zostawić go samego, zrezygnował z szukania pomocy.
Podniósł go i wsadził do powozu. Ledwie usłyszał słowa, wyszeptane przez zaciśnięte zęby:
"Cockspur... numer pięć".
Wskoczył na kozioł i zaciął konie. Pomknął krętymi uliczkami Londynu aż do brzegu
Tamizy. Musiał mocno ściągnąć cugle, by skręcić w małą uliczkę Cockspur. Wyciągnął
Swana z powozu i wniósł go po schodach małego eleganckiego domu. Odźwierny w liberii
otworzył mu drzwi.
Odsunął go i wszedł do holu. Usiłował postawić Swana, ale uświadomił sobie, że
pozbawiony oparcia, zwali się na podłogę.
Przystojna kobieta koło czterdziestki pojawiła się kilka minut później.
Spojrzała zdumiona na Swana. Ten otworzył oczy i szepnął:
- Rose, umieram...
- Właśnie widzę - powiedziała bezdusznym tonem. Zawsze potrafiła znaleźć
właściwą odpowiedź. - Charlie, mój drogi. Dlaczego w chwili, gdy życie zadaje ostateczny
cios, mężczyzna zawsze zwraca się do kobiety, która z całej rodziny jest z nim najbliżej
spokrewniona. - Przerwała na chwilę jakby dla uzyskania lepszego efektu i mówiła dalej. -
Niezależnie od tego, jak niegodziwie potraktował tę kobietę w przeszłości. - Wygładziła
fałdy eleganckiej sukni. - Czy mam sama na to odpowiedzieć? Ponieważ kobieta,
niezależnie od tego, jak została kiedyś potraktowana, nie zamknie drzwi przed bratem,
nawet jeśli jest on jej śmiertelnym wrogiem.
- Rose... - westchnął gwałtownie. Jego twarz była blada jak sama śmierć. - Poślij po
moją córkę.
- Nie omieszkam tego zrobić, Charlie. Bądź spokojny.
Nakazała stangretowi, by zaniósł rannego na górę.
- Byłeś zawsze niewiarygodnym brutalem. Nawet w tej ostatniej minucie musiałeś
zniszczyć mój nowy dywan - drwiła. Odwróciła się do odźwiernego i rozkazała krótko: -
Zaprowadź konie i powóz do wozowni, James. Założę się, że nie ma grosza przy duszy.
Odprawiła pokojówkę i przeszła do małej, zbytkownie urządzonej sypialni.
- Rozbierz go - rzuciła polecenie stangretowi, który położył Charliego na łóżku.
Spojrzała spokojnie na ranę. Przy każdym najpłytszym oddechu wypływała z niej
krew zmieszana z bąbelkami powietrza. Bez słowa wzięła prześcieradło, oddarła z niego
szeroki pasek i owinęła go ściśle wokół rany.
- Lekarza - jęknął.
- Lekarz? - zaśmiała się szyderczo Rose. - Chyba masz na myśli grabarza.
- Jesteś... okrutna, Rose - powiedział chrapliwie.
- Tak. Jestem okrutna. A powiedzieć ci, dlaczego? Wyrzuciłeś mnie z Roseland, gdy
miałam zaledwie piętnaście lat, tylko dlatego, że chciałam codziennie jeść. Szybko więc
nauczyłam się polegać na własnym rozumie. Aby nie zginąć, wyszłam za mąż za starca.
Tego się po mnie nie spodziewałeś, prawda? Nie przypuszczałeś, że zostanę lady
Richwood? Ale gdy uznałeś, że możesz mieć z tego jakieś korzyści, uczepiłeś się mojego
14
męża i tkwiłeś przy nim, aż wysuszyłeś jego szkatułę do dna. No cóż, lord Richwood nic mi
nie zostawił, ale umożliwił mi dostanie się na dwór. I tylko dzięki temu przetrwałam, drogi
bracie. Teraz mam suknie, służbę, poczucie bezpieczeństwa i nie mam zamiaru z tego
zrezygnować.
- Dziwka - powiedział z szyderstwem w głosie.
Skrzywiła lekko wargi.
- Stosunki, Charlie. Dyskretne związki między damą o świeżo rozkwitłych
wdziękach a dżentelmenami na dworze Jego Wysokości, Ktoś tak grubiański jak ty
nazwałby to kupczeniem własnym ciałem, ale właśnie to uczyniło mnie okrutną.
Wyszła z pokoju zabrawszy stangreta.
- Chodź, zapłacę ci to, co jest ci winien - powiedziała do niego po raz pierwszy
głosem bardziej ożywionym.
- Czy mam przyjść jutro? - zapytał niepewnie.
- Na twoim miejscu spisałabym go na straty. Choćby był tak bogaty jak
Buckingham, nawet nadworny lekarz nie zapewniłby mu więcej niż dzień, dwa dni, życia.
Stangret dotknął daszka, klnąc na kobietę w duchu, że zatrzymała konia i powóz.
Dobrze, że chociaż wypłaciła mu pobory.
Rose wysłała odźwiernego po lekarza, usiadła przy biurku i wzięła do ręki pióro.
Przyłożyła je na chwilę do policzka i po chwili zaczęła pisać równym, eleganckim pismem.
Lady Isabella Swan,
Twój ojciec uległ groźnemu wypadkowi.
Przyjedź natychmiast.
Ciotka Rose
Lady Richwood zaadresowała list i poleciła, by natychmiast przekazano go do
furgonu pocztowego odjeżdżającego do Plymouth. Potem stanęła przy oknie i wbiła wzrok
w czarne ulice.
- No cóż, lady Bello. Ty otrzymałaś wszelkie korzyści płynące z dobrego urodzenia,
których mnie pozbawiono. Ciekawe, jak sobie teraz z tym poradzisz. Zatrzymaj więc
zarówno ból, jak i wydatki. Ja nie chcę ani jednego, ani drugiego - powiedziała półgłosem.
Przeszła powoli przez pokój i wzięła do ręki karafkę z koniakiem.
"Jak to naprawdę jest? - pomyślała. - Przecież ja wcale nie jestem okrutna". Otarła łzę i
wróciła do brata. Wiedziała, że czeka ją bezsenna noc.
-A niech to wszyscy diabli! - zaklęła Bella, gdy rzuciła okiem na liścik od ciotki. - Coś
takiego! Pierwsze pieniądze, które trafiły nam się od tak dawna, i muszę je stracić na podróż
do Londynu. To cholernie w jego stylu.
- Czy coś się stało Charliemu? - zapytał Jacob.
- To list od ciotki Rose, jego siostry. Wygląda na to, że miał wypadek i chce mnie
natychmiast widzieć.
- Pewnie jakiś rozwścieczony mąż, któremu przyprawił rogi, zranił go w pojedynku.
- A która kobieta chciałaby na niego spojrzeć! Wiecznie pijany. Prędzej przyłapano
go na szulerce. A teraz, gdy potrzebna mu pielęgniarka, przypomniał sobie o mnie.
- Do Londynu jest ponad trzysta kilometrów. Ile czasu ci to zajmie? - zapytał z
powątpiewaniem.
- Nie narażę przecież Ebony'ego na taką podróż. Do diabła! Charlie z pewnością nie
jest tego wart. Jedźmy do Falmouth zobaczyć, czy nie trafi się jakiś statek do Portsmouth.
Stamtąd złapię dyliżans do Londynu.
15
Bella zamartwiała się o Jacoba. Zostawić go samego? Nie mówiła jednak nic na ten
temat. Brat także myślał ze złością, że nie powinien pozwolić, by Cat pojechała sama do
tego oddalonego o tyle kilometrów, przeklętego miasta, ale nawet nie proponował jej swego
towarzystwa.
Wiedziała, że na statku będzie zimno, wzięła więc ciepły żakiet, a na gładko
przyczesane włosy włożyła włóczkową czapeczkę. Gdy jechali tak do Falmouth, przygodny
obserwator mógł wziąć ich za braci.
Po niespełna godzinnej podróży dotarli na miejsce. W jednej z portowych tawern Bella
wzięła kufel piwa i zaczęła wypytywać obecnego tam marynarza o ruch statków.
Obserwując mężczyzn, szybko zorientowała się, że jeden z nich jest Amerykaninem.
Przysiadła się więc do niego i odchyliwszy się do tyłu na krześle, podjęła rozmowę.
- Z Karoliny? - zapytała leniwie.
-Z Virginii - odpowiedział jej olbrzym z jasną czupryną.
- Interesy? - zapytała.
- Może - odparł wymijająco.
- Wybierasz się może do Portsmouth albo do Londynu?
- Może - powtórzył.
- Jaki towar? - zapytała nonszalancko.
- Ryba - odpowiedział szybko.
Zrozumiała i uśmiechnęła się do niego. Skończyła pić piwo, otarła usta rękawem i
usiadła normalnie.
- Chyba przed wyruszeniem przez kanał będziesz się chciał pozbyć towaru?
Skinął głową.
- Bez towaru popłynę szybciej.
- Co byś powiedział, gdyby ktoś miał dobre miejsce do przechowania beczek z
rybami? Mógłbyś wtedy łatwo prześlizgnąć się przez celników w Londynie i znaleźć tam
kupca na swój towar. Oczywiście, mógłbyś dostarczyć go lądem i to na koszt odbiorcy.
Kapitan zastanawiał się, czy może jej zaufać. W końcu zapytał:
- A co wy będziecie z tego mieli?
- Gdy już ukryjemy towar, zabierzesz mnie swoim statkiem do Portsmouth.
Dobili targu i kapitan poszedł po załogę. Gdy zostali sami, Cat powiedziała szybko
do Spidera:
- Gdy mnie już nie będzie, wyjmij tytoń z beczek i dobrze ukryj. Za resztę pieniędzy
kup jakiejś taniej ryby i załaduj do beczek.
- Możesz już więcej nic nie mówić. - Spider chwycił w lot to, o co jej chodzi.
- Gdy przybędą po swoją rybę, nieźle się wściekną. - Cat błysnęły oczy na samą
myśl o podstępie.
Cat z niepokojem przyglądała się załodze barkasa. Byli to nieokrzesani ludzie,
niejeden otarł się pewnie o więzienie. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Owinęła się
szczelnie żakietem i podniosła kołnierz. Gdy została sama ze Spiderem, powiedziała do
niego cicho:
- Jak już będziemy w grocie, leć na górę i przynieś pistolety Charliego. Mogą nam
się przydać.
Skinął głową ze zrozumieniem. Na miejscu szybko rozładowali towar. Widać było,
że część już gdzieś sprzedali, bo było tego wszystkiego czterdzieści baryłek. Po wyładunku
Cat pomachała Spiderowi ręką na pożegnanie i ruszyli. Nie chciała czułego pożegnania z
bratem w obecności amerykańskiej załogi, ale też nie potrzebowała mówić Spiderowi, że
wróci najszybciej, jak będzie mogła.
Na pokładzie Seagulla wymościła sobie wygodne gniazdko na zwoju lin i oparła się
o reling. Cat kochała morze. Podniecało ją. Nic nie. Mogło się równać z jego dzikością,
16
nieokiełznaniem. Morze nigdy nie pozwoli nad sobą zapanować ani człowiekowi, ani
jakiejkolwiek sile. Jest zawsze groźne.
Wywoływało w jej duszy to wspaniałe uczucie kontaktu z czymś absolutnie
jedynym, niepowtarzalnym, dawało jej nieograniczone poczucie swobody.
Gdzieś między północą a świtem Charles Swan odezwał się do siostry
siedzącej przy jego łóżku:
- Lekarz powiedział... że to już koniec... prawda?
Lil pochyliła się nad nim. W świetle świec widziała wyraźnie jego szarą twarz i
gasnące oczy. Wzięła do ręki karafkę.
- Napij się trochę koniaku, Charlie. Zawsze go lubiłeś.
Odsunął jej rękę i pokręcił przecząco głową.
- Notes... papiery. Pod siedzeniem... - Zakasłał. Po chwili odpoczynku mówił dalej: -
Summer... ona będzie wiedziała... czarny człowiek.
- Czarny człowiek? - usiłowała zgadywać Rose. - Czy chcesz powiedzieć, że pod
siedzeniem powozu masz ukryty notes, i chcesz, żebym przekazała go twojej córce? Pójdę
w takim razie i spróbuję go znaleźć.
Wzięła świecę i pospiesznie wyszła z pokoju. Domyślała się, że notes zawiera jakieś
cenne informacje, w przeciwnym wypadku nie ukrywałby go. Weszła do powozu i zaczęła
szukać. Początkowo nie udało jej się, dopiero sięgając głębiej, chwyciła zwój
zapieczętowanego papieru i maty oprawiony w skórę notes. Usiadła i otworzyła go.
Spojrzała na znaki zapisane na stronicach, ale nie mogła nic zrozumieć. Były tam nazwy
miejscowości w Kornwalii, daty i nazwiska, które także jej nic nie mówiły. Poszła szybko
na górę zadać parę pytań Charlsowi, ale szybko zrozumiała, że się jej to już nie uda.
Charlie wypił całą karafkę koniaku i to przyspieszyło jego kres.
Bella zjawiła się w Portsmouth o świcie. Mewy krążyły nad kutrami, dopominając
się głośno o rybę.
Szybko udało jej się złapać poranny dyliżans do Londynu. Co prawda cena, której od niej
żądali, wydała się horrendalna, ale Cat zdołała przekonać woźnicę; żeby za niższą opłatą
pozwolił jej podróżować na koźle. Podróż przeciągała się. Na każdym wzniesieniu
pasażerowie musieli wysiadać i iść pieszo, by ulżyć koniom. Dopiero po pięciu godzinach
dotarli do rogatek.
Gdy dojeżdżali do Londynu, Cat przyglądała się zagrodom pełnym owiec i krów i
nie potrafiła dostrzec różnicy między wsią a osadami otaczającymi miasto. Zaraz jednak
zobaczyła majestatyczne wieże kościołów, górujące nad miastem, i ogarnęło ją podniecenie.
Uszy atakowała kakofonia dźwięków: kościelne dzwony i krzyki tragarzy, przekupniów i
dostawców piwa. W jej nozdrza wpadał niemiły smród otwartych ścieków, gnijących
warzyw, końskiego potu i nie mytych ciał. .
Rozglądała się wokół z ciekawością. Chłonęła każdy szczegół tego największego na
świecie miasta. Przejechali po wielkim moście, na którym stały też domy i sklepy, i
wjechali przez bramę w murach, otaczających miasto. Bella zauważyła panujący na ulicy
tłok i zaczęła się zastanawiać, co wygnało tych wszystkich ludzi z domów. Szybko jednak
pomyślała, że jest to pewnie normalny obraz miasta. Z ogromnym zdziwieniem dostrzegła,
że między kalekami i żebrakami przechadzały się wspaniale ubrane pary. Niektóre damy
miały twarze przysłonięte maskami, inne, wyraźnie służące, robiły zakupy.
Na domach przybite były tabliczki informujące o zakładach rzemieślniczych i
biurach. W drzwiach warsztatów stali terminatorzy, zachęcając do korzystania z ich usług.
Tragarze pochylali się pod ciężkimi pakunkami, inni pchali po bruku wózki załadowane tak
wysoko, że zdawało się, iż za chwilę wszystko zwali się na ziemię.
17
Widziała dzieci śpiewające dla zarobku na ulicy, kieszonkowców i złodziei peruk,
którzy byli zmorą mieszkańców. Widziała eleganckich kawalerów na koniach i pijanych
mężczyzn przed gospodą. Dyliżans zwolnił, by przepuścić dorożki, ciężkie powozy i
furmanki z bagażem. Usłyszała też całą gamę przekleństw, których nie znała, a które
wykrzykiwał woźnica zrywając perukę, gdy jakiś powóz zatamował ruch.
Cat była zachwycona miastem i jego energią. Uświadomiła sobie, że jeśli nie chce
pozostać w tyle, musi nauczyć się gonić jak inni. Tuż przy stacji dyliżansu znajdowała się
gospoda. Zapytała służącą, która myła schody, jak dostać się na Cockspur Street, gdzie
mieszkała ciotka.
- A czegoj! - wrzasnęła dziewczyna, słysząc adres tej modnej dzielnicy.
- No, mówże, głupia dziwko! - krzyknęła rozzłoszczona Cat.
- Wynocha stąd! - zawołała oburzona dziewczyna i chlusnęła pomyjami na buty Cat.
Cat chwyciła ją za włosy i powiedziała dobitnie:
- Jak mi natychmiast nie powiesz, jak dostać się na Cockspur Street, wytarzam twoją
twarz w ulicznym kurzu.
- O Boże! Mordują!
- Chyba cię naprawdę zamorduję, jeśli mi nie powiesz - zagroziła Cat.
- Idźta przez Fleet do Strandu... Potem prosto prawie do pałacu.
Cat ruszyła, mrucząc pod nosem: "Patrzcie ich, wielcy londyńczycy! To ja, Isabella
Swan, czy tego chcecie, czy nie". W tym momencie skurcz głodu skręcił jej wnętrze. Kupiła
jakiś pasztecik z cielęciną i poszła przed siebie.
Fascynował ją każdy szczegół. Przyglądała się sklepom, stanęła przed apteką, w
której sprzedawali środki na potencję, i przed sklepem z butami po nieboszczykach. Na
każdym rogu stała gospoda i prawie każda miała w nazwie coś królewskiego. Przyjrzała się
z ciekawością małym kominiarczykom, od stóp do głów pokrytym sadzą. Zauważyła łowcę
szczurów z wiązką martwych zwierzaków na kapeluszu.
Nim doszła do Strandu i znalazła Cockspur Street, była już cała pokryta kurzem i
bolały ją nogi. Zauważyła, że w tej części miasta ulice są czyste, a domy pokryte świeżymi
tynkami. Wbiegła po schodach domu z numerem piątym i głośno zastukała. Odźwierny,
który otworzył jej drzwi, spojrzał tylko na nią i krzyknął:
- Zmiataj stąd, hultaju!
Wsunęła but między drzwi a futrynę, sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła pistolet.
Oczy służącego mało nie wyszły z orbit.
- Pomocy! Rabusie! - wrzasnął.
Wtedy usłyszała spokojny, kobiecy głos:
- James, cokolwiek by tu się działo, nie zapominaj, że w domu jest żałoba.
Bella obejrzała damę, elegancką od czubka platynowych loków, przez wymalowaną
twarz, jedwabną suknię, wachlarz z kości słoniowej i perskiego kota na łańcuszku, i
zapytała niepewnym głosem:
- Ciocia Rose?
Drobna kobieta spojrzała na nią z obojętnością.
- Jestem Isabella, ale mówią do mnie Bella lub Cat. - Schowała pistolet i wyciągnęła
list od ciotki.
Lady Richwood oniemiała ze zdziwienia. Powoli doszła do siebie i wykrztusiła
wreszcie:
- Nadzwyczajne. Wchodź tu, zanim cię ktoś zobaczy. - Stojąc tak i patrząc na
dziewczynę, która okazała się jej siostrzenicą, Rose poczuła, że serce topi się w niej jak
wosk. - Ach, dziecko, co on z tobą zrobił? - Oczy Rose zaszkliły się. Nie czuła sympatii do
lady Isabelli Swan, przypuszczając, że jest ona nadętą i zepsutą dziedziczką Roseland, ale
okazało się, że stała przed nią dziewczyna, którą pozbawiono wszelkich przywilejów.
18
Wyglądała na wyraźnie zaniedbaną. - Wejdź i siadaj, kochanie. Obawiam się, że mam dla
ciebie smutną wiadomość. - Westchnęła głęboko. – Twój ojciec zmarł tej nocy.
Bella zdjęła czapeczkę i włosy rozsypały się wokół jej głowy. Nie odczuwała żalu,
nie odczuwała i radości.
- Czuję się jak odrętwiała - powiedziała i siadła ciężko na eleganckiej sofie krytej
brokatem.
- Bello, kochanie. Nie musisz mi niczego tłumaczyć. To mój brat i doskonale wiem,
jakim był bydlakiem. W domu nie ma już jego ciała. Zabrano go do kościoła św. Jana na
uroczystości pogrzebowe. Nie czekałam z tym, bo nie wiedziałam, czy przyjedziesz.
- Nie będę miała czym zapłacić za pogrzeb. Co mam zrobić? – zapytała bezradnie
Bella.
- Cóż, chyba obie mamy dość duże doświadczenie, jak radzić sobie bez pieniędzy. -
Zdjęła obrożę z szyi perskiego kota i pozwoliła mu wskoczyć na sofę. - Ale po kolei.
Wyglądasz, jakbyś nie jadła od tygodnia.
- Jadłam dwukrotnie.
- Dziś?
- Nie. W tym tygodniu.
- Widzę, że nie opuszcza cię dobry humor, kochanie. Potrzebujemy czegoś, co nas
odpręży. A na deser podadzą nam truskawki. Ogromnie je lubię - mówiła. - Najpierw jednak
cię nakarmię, wykąpiesz się i dopiero potem zajmiemy się tym, co kobiety lubią najbardziej,
czyli pogadamy.
Rose przyniosła jej białą nocną koszulę ozdobioną koronkami i falbankami. Był to z
pewnością najładniejszy strój, jaki Isabella kiedykolwiek miała na sobie. Świeżo umyte
włosy zwinęły się wokół jej twarzy w wilgotne pierścionki, gdy siedziała w cieple bijącym
od kominka.
- A teraz, kochanie - powiedziała Rose pięknie modulowanym głosem,
przeciągając sylaby. - Twój ojciec prosił, żebym przekazała ci ten notes i papiery. Mówił
coś o jakimś czarnym człowieku, ale nic z tego nie zrozumiałam.
Bella rozpieczętowała zwój pergaminu i zaczęła czytać prawniczy tekst. Nagle
skoczyła na równe nogi, przewracając krzesło.
- Powinien smażyć się w piekle! - krzyknęła. - Zadłużył Roseland na całą jego
wartość. Właśnie minął termin płatności. Boże, gdyby jeszcze żył, zamordowałabym go
własnoręcznie. - Przeszła gwałtownie przez pokój i otworzyła drugi dokument. - Ach, nie!
To umowa sprzedaży mojego konia, Ebony’ego. Co za skurwysyn! Muszę wracać do
domu... Muszę jakoś zdobyć pieniądze... Ale skąd?
- Dawno już zrozumiałam, kochanie, że ponieważ mężczyźni sprawują pieczę nad
majątkiem, jedyną rozsądną rzeczą, jaką może zrobić kobieta, to wyciągnąć je od jakiegoś
mężczyzny.
- Masz na myśli małżeństwo dla pieniędzy? - zapytała Bella z wyraźną niechęcią. -
Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek chciała wyjść za mąż, nawet dla majątku. Wszyscy
mężczyźni są źli i samolubni. Gdybym nawet poślubiła kogoś bogatego, to rozwiązałoby
moje problemy finansowe, ale spowodowało nowe. W ten sposób byłabym osaczona do
końca życia. Małżeństwo jest ostatnią rzeczą, której pragnę.
- To nie jest takie proste, kochanie. Obawiam się, że w Londynie małżeństwo
całkiem wyszło z mody. Teraz panuje mania nieślubnych związków, ale w twoim wypadku
to zupełnie nie wchodzi w grę.
- Dlaczego? - zdziwiła się szczerze Isabella.
Lady Richwood zastanawiała się przez chwilę, ale zdecydowała się mówić otwarcie.
- Twój typ urody nie jest w modzie. Teraz wszyscy szaleją za blondynkami.
Ciemnowłose kobiety są uznawane za brzydkie, obce. Uważa się, że to Portugalki, jak nasza
19
nieszczęśliwa królowa. Pozwól, kochanie, że będę z tobą szczera. Rozbijasz się w butach do
konnej jazdy, klniesz jak szewc i mówisz dokładnie to, co myślisz. Mężczyźni tego nie
lubią. Oni chcą mieć wymalowane laleczki, które się uśmiechają, jedzą jak ptaszek,
wyglądają jak anioły i mają nienaganne maniery. Są filigranowe, zabawne i chętne.
- Chętne? - powtórzyła Bella podejrzliwie.
- Gotowe robić w łóżku wszystko, czego od nich oczekują – uzupełniła ciotka.
- Ach, więc to właśnie oznacza nieślubny związek - zrozumiała wreszcie. -
Mężczyźni są potworami. Oni biorą w tym świecie wszystko, a kobiety tylko dają. To
niesprawiedliwe. Proponujesz, bym sprzedała swoje ciało jakiemuś staremu rozpustnikowi.
Wolę już ukraść te pieniądze. To nie porusza mojego sumienia.
- Kochanie - powiedziała Rose, powoli cedząc słowa - w Londynie mężczyźni
trzymają pieniądze bezpiecznie u złotnika albo bankiera. Nie wystawiają ich na łup
złodziejom. Coś mi się wydaje, że masz zadatki na awanturnicę. Dlaczego zatem nie pobić
przeciwnika jego własną bronią? Wykorzystać mężczyznę w ten sam sposób, w jaki
wykorzystują zawsze kobiety. Możesz być piękna, a jeśli jesteś tak mądra, jak mi się
wydaje, to możesz ocalić Roseland i przeżyć resztę życia w luksusie. Za pomocą
pochlebstw i obietnic mogłabyś, jak sądzę, położyć rękę na majątku jakiegoś miłego
dżentelmena, wcale za to nie płacąc. W ten sposób mogłabyś być górą.
Isabellę uratowało poczucie humoru.
- No cóż, przyznaję, że myśl o pobiciu przeciwnika jego własną bronią wydaje mi się
kusząca. Brat mógłby mi w tym pomóc. Biedny Spider jest lordem, który żyje w znacznie
gorszych warunkach niż niejeden chłopiec stajenny. - Uśmiech zgasł na jej ustach. - Nie
mogę tego zrobić – powiedziała zdecydowanie.
- Chyba masz rację. Nie byłabyś w stanie tego dokonać – powiedziała ciotka. -
Nigdy w życiu nie trzymałaś w ręku wachlarza, a on ma własny język przydatny przy
flircie. Nie umiesz się ubierać ani tańczyć. Pewnie nie potrafisz też chodzić na wysokich
obcasach i zakładam się, że choćbym ci nie wiem ile zapłaciła, nie potrafisz chichotać -
dodała Rose, przewrotnie prowokując dziewczynę. - Wątpię, czy mogłabyś zostać czyjąś
kochanką, nie mówiąc już o poważnej propozycji małżeństwa.
Bella poczuła się urażona jej słowami. Gdyby tylko zechciała, mogłaby owinąć sobie
mężczyznę wokół małego palca, ba, skłonić go do oświadczyn. Nagle roześmiała się, gdy
zrozumiała, że ciotka prowokuje ją. Zapytała więc ponuro:
- To jedyny sposób, żeby ocalić Roseland, prawda? Obawiam się, że choć nie mogę znieść
tej myśli, tylko to mi pozostaje. Będę więc musiała nauczyć się tych wszystkich podstępów.
Potrafię świetnie naśladować... Pokażę ci...
Chwyciła wachlarz z kości słoniowej i rozłożyła go zalotnie. Następnie, rozciągając
słowa, powiedziała:
- Myślę, że potrafiłabym być miła dla jakiegoś bogatego dżentelmena.
Ciotka Rose roześmiała się.
- Podbiłaś mnie ze szczętem, kochanie.
- To dlatego, że ty wydajesz mi się fascynująca. Mówisz tak sugestywnie, nawet o
truskawkach.
Rose, zachwycona, roześmiała się i przeszła do spraw bardziej praktycznych.
- Sprzedamy konie i powóz Randala, by zapłacić za pogrzeb. Za to, co zostanie,
kupimy ci piękne suknie. Na początek pożyczę ci wszystko, czego ci potrzeba.
- Nie ma sensu tracić pieniędzy na suknie - powiedziała z powątpiewaniem Bella.
- To nie jest strata pieniędzy, Isabello. Jeśli chcesz złapać rybkę, musisz najpierw
mieć przynętę. Teraz chodźmy spać, a jutro wieczorem zabiorę cię do teatru na sztukę o
pokojówce, która udaje utytułowaną damę, by w ten sposób zdobyć hrabiego. Nie powinnaś
stracić tej lekcji. - Nie przerywając nawet dla złapania oddechu, Rose kontynuowała: - Po
20
teatrze zabiorę cię na kolację do lady Shrewsbury. Jeśli nie będziesz się odzywać i będziesz
miała uszy i oczy szeroko otwarte, szybko nauczysz się odpowiednio zachowywać w
towarzystwie. Reszta zależy od ciebie. Wiem, że bardzo byś chciała wrócić do domu. Wiem
też, że w Kornwalii miałabyś znacznie większe możliwości zamążpójścia niż w Londynie.
Mężczyźni na dworze znają niemal każdy podstęp z naszego kobiecego repertuaru.
- Dobranoc, Rose. Doceniam twoją pomoc i rady, jakie mi możesz dać. Jestem w
tych sprawach straszliwą ignorantką.
- Od jutra koniec z tym śmiesznym imieniem "Cat". Isabella to piękne imię. Imię,
które sprawia, że każdy mężczyzna, który cię spotka, powinien cię zapamiętać.
Bella wskoczyła do łóżka i wzięła do ręki notes, który zostawił jej ojciec.
Przekartkowała go marszcząc brwi. Nie mogła zrozumieć, co znaczą cyfry i znane jej
nazwy. Nagle coś ją uderzyło. Gdy przeczytała słowa "Lizard Point" i datę, poczuła, że robi
się jej niedobrze. To była zmora, którą usiłowała wymazać z pamięci, a która była tu,
zapisana starannie w notesie, strona po stronie.
Kilka lat temu towarzyszyła nocą ojcu. Była niezwykle ciekawa, co wyciągnęło go z
Roseland w sztormową noc. Pojechali właśnie do Lizard Point, gdzie morska latarnia
ostrzegała marynarzy przed zdradliwymi skałami, na które spychał je południowo-zachodni
wiatr. I tam zobaczyła, że ojciec rozmawia z ludźmi, którzy zajmowali się grabieniem
rozbitych statków. Gasili światło latarni na wzgórzu i zapalali ognisko na podstępnym
brzegu, by wprowadzić statek na skały.
Odłożyła notes i zamknęła oczy. Wciąż słyszała krzyki ludzi ze statku, który
roztrzaskał się w drzazgi i zatonął. O świcie, gdy wiatr ucichł, zobaczyła z wysokiego
brzegu ciała nieszczęsnych rozbitków. Ojciec na łożu śmierci nie powiedział: "czarny
człowiek", powiedział "szantaż". Za pomocą tego notesu mogła szantażować bardzo znane
osoby, które tak samo, jak jej ojciec rabowały statki. Jeszcze raz zrozumiała, dlaczego tak
nienawidziła mężczyzn. Byli źli z samej ich natury.
Nagle zapragnęła gorąco wyrównać rachunki. Podejmie wyzwanie ciotki Rose,
wydusi pieniądze z jakiegoś bogacza. Ma już dość bycia tylko ofiarą. Nadszedł czas, by
ofiarą stał się mężczyzna.
21
4
- Nie ma na świecie kobiety, której można byłoby zaufać - powiedział lord Edward
Cullen, biorąc od niechcenia karty do ręki.
- Od dzieciństwa wpajano mi, że tylko głupiec ufa kobietom – dodał cynicznie Karol
Stuart.
Buckingham powiedział Edwardowi, że jego dama ma romans z księciem Yorku.
Grali właśnie w karty w salonie Jej Wysokości i stoły pokryte były błyszczącymi monetami.
Pokoje Katarzyny stały się ostatnio modnym miejscem spotkań towarzyskich tylko dlatego,
że Karol nabrał zwyczaju spędzania tam wieczorów. Bardzo się starał zachowywać jak
obowiązkowy mąż i nawet nieźle mu to wychodziło. Wciąż jednak pozostawała między nim
a królową kość niezgody. Była nią Barbara Palmer, wieloletnia kochanka króla.
Król spojrzał właśnie w jej stronę, a Barbara uniosła brwi w niemym pytaniu. Karol
westchnął. Miała takie zmysłowe ciało. Jakże mógł się oprzeć jej mahoniowym włosom
rozsypującym się tak wdzięcznie na poduszce lub na pełnych piersiach, które tak
podniecające, wypełniały jego dłonie. Gdyby tylko była trochę mniej wymagająca, bardziej
ustępliwa... Gdyby potrafiła być nieco mniej apodyktyczna, bardziej uległa. Gdyby była
mniej ekstrawagancka, nieco skromniejsza. No i może trochę bardziej wierna.
Lord Cullen siedział z niewzruszoną twarzą, choć w środku tliła się w nim niechęć
do Buckinghama. Nigdy nie lubił tego człowieka, ale wiedział, że lepiej mieć go po swojej
stronie. Co zaś do jego aktualnej damy, Jessici Stanley, to nie wykluczał, że plotka o jej
romansie z królewskim bratem jest prawdą. Uprzedził ją, że niedługo wyjeżdża do
Kornwalii, ale, do diabła, mogła poczekać, aż ostygną po nim prześcieradła, nim poszuka
sobie następcy. Jessica prosiła go wprawdzie, żeby zabrał ją ze sobą, mając chyba nadzieję
na małżeństwo. Prawdopodobnie to, że grzecznie, ale zdecydowanie odmówił, stało się
przyczyną nawiązania romansu z księciem. Miał dość rozumu, żeby jej nie poślubić.
"Wszystkie kobiety są takie same – myślał cynicznie. - Każda gotowa sprzedać się temu.
kto więcej zapłaci."
Wrócił pamięcią do swojej pierwszej kochanki. Dziś wydawało mu się niemożliwe,
że był tak naiwny. Złapała go jak rybę na haczyk. Ponad rok łożył na dziecko, które
urodziła. Dopiero pewnej nocy jego przyjaciel, lord Withlock, wypiwszy trochę za dużo,
wyznał mu, że zaszła z nim w ciążę, zanim przedstawił ją Edwardowi. Był to pierwszy i
ostatni raz, kiedy pozwolił kobiecie zrobić z siebie durnia.
22
Buckingham dość szybko zauważył, że zarówno król, jak i Cullen zajęci są
własnymi myślami, i postanowił to wykorzystać. Wkrótce pokaźna kupka złotych monet
stała się jego własnością. Pieniądze, które wygrał, niewiele dla niego znaczyły, ale poczucie
triumfu, gdy sięgał ręką po wygraną, patrząc na twarze przeciwników, dało mu dużo
satysfakcji.
Niezadowolony Karol wstał od stołu i podszedł do Jej Wysokości. Katarzyna
polubiła hazard i powszechnie uznawano ją za niegodziwą przez to, że tak łatwo przejęła
obyczaje dworu swojego męża. Król pochylił się nad nią i podpowiedział jej, jak ma
wistować. Posłuchała go i wygrała natychmiast.
Zbliżała się północ i król znów szepnął coś do ucha królowej. Nikt nie miał prawa
opuścić przed nią sali. Kiedy więc wreszcie z ociąganiem wstała, wzywając jedną z dworek,
niektórzy odetchnęli z ulgą. Na szczęście nie zaplanowano tańców. W przeciwnym razie
spotkanie mogłoby się przedłużyć aż do rana.
Minęła jeszcze godzina, nim król został wreszcie sam w sypialni. Karol, w
eleganckim brokatowym szlafroku, udał się do prywatnych apartamentów królowej. Za nim
biegły jego ulubione spaniele. Ku swej konsternacji zastał Katarzynę klęczącą przed małym
ołtarzem, który poleciła wykonać w buduarze. Były tam też dwie damy dworu, które
przybyły z nią z Portugalii.
Dyskretnie zakasłał, gdyż miał nadzieję, że zrozumieją sygnał i wyjdą. One jednak
wydawały się go nie dostrzegać. Karol, z zasady dobroduszny i wykazujący się
nienagannymi manierami, czekał jeszcze cierpliwie ponad dwadzieścia minut, aż jego
pogrążająca się w dewocji żona zakończy modły. W końcu otworzył drzwi między sypialnią
a buduarem i wpuścił psy. Bardzo dobrze wiedział, że dwórki Katarzyny nie potrafiły
podzielić tej wrodzonej u Anglików miłości do psów, i miał nadzieję, że w ten sposób zmusi
je do odejścia. Kiedy i to nie poskutkowało, wszedł sam do buduaru, by wreszcie się ich
pozbyć.
Katarzyna klęczała w obszernej koszuli, z twarzą skierowaną ku krzyżowi
wiszącemu na ścianie.
- Chodź już spać, kochanie, bo w końcu przy tych modłach zaziębisz się na śmierć.
- Jeszcze chwilę, Karolu - powiedziała cicho.
Przechwycił ukradkowe spojrzenie księżnej Penalva. Jego usta przybrały
nieprzyjemny wyraz.
- Twoje damy mogą już odejść - powiedział rozkazującym tonem.
Penalva i księżna Ponteval, jej stałe towarzyszki, wymieniły spojrzenia i zwróciy
wzrok na Katarzynę. Karola porwała złość, ale opanował się i przemówił do dam
żartobliwie:
- Moje panie, królowa nie potrzebuje przecież obrony przede mną. Jest moją żoną. a
dość rzadko mam okazję przebywać z nią bez waszego towarzystwa.
Nie znosiły Karola Stuarta i w najmniejszym nawet stopniu nie próbowały tego
ukrywać. Wyszły z wyraźną niechęcią, obnosząc przy tym twarze urażonych jagniątek.
Gdy zostali wreszcie sami, Karol stanął przy Katarzynie i powiedział do
niej prawie czule:
- Kochanie, dlaczego żyjąc tak bezgrzesznie, uznajesz za stosowne spędzać tak dużo
czasu na swych pięknych kolanach, prosząc Boga o wybaczenie?
Odwróciła się od ołtarza z wyzywającym wyrazem twarzy.
- Nie modlę się za siebie, modlę się za ciebie.
- Kochanie, choćbyś nawet wieczność spędziła na klęczkach, wątpię, czy
uzyskałabyś odpuszczenie wszystkich moich grzechów.
Uśmiechnął się do niej, a widok jego smagłego oblicza sprawił, że serce w niej
zaczęło topnieć. Wziął ją za rękę, podniósł z klęczek i szepnął:
23
- Chodź do łóżka, Katarzyno.
Pochylił się ku jej twarzy, by ją pocałować, ale odwróciła się, potwierdzając w ten
sposób jego podejrzenia. To opóźnianie momentu pójścia do łóżka było celową taktyką,
wstępem do jakichś nieprzyjemnych rozmów.
Karol westchnął. Chciał spędzić z nią jakąś godzinkę na przyjemnych pieszczotach,
w czasie których jego nasienie mogłoby zakiełkować w królowej i dać mu następcę tronu.
Na Boga, nie oczekiwał od niej uczucia. Nie była też w stanie zaspokoić jego namiętnej
natury, ale akceptował to w dobrej wierze i traktował ją z uprzejmością. Jednak jej
powściągliwość w sprawach seksu zaczynała go martwić.
Pozwoliła mu zaprowadzić się do sypialni, ale nie do łóżka.
- Karolu! - odważyła się wreszcie powiedzieć, o co jej chodzi. – Podjąłeś decyzję,
która zakłóca moje szczęście.
- Nie musisz się mnie obawiać, Katarzyno. Nie jestem brutalem – powiedział
uspokajająco.
Zarumieniła się, gdyż Karol był dla niej zawsze niezwykle miły, nigdy, jak inni, nie
drwił z jej cudzoziemskich strojów, mowy i manier. Z jej ust wydobył się cichy szloch.
- Chodzi mi o tę kobietę - powiedziała patrząc na niego z wymówką.
Karol rozsądnie nic nie odpowiedział.
- Dotarło do mnie, że żąda, by nadano jej tytuł księżnej. - Tupnęła nogą z
determinacją. - Nie życzę sobie tego!
- Kochanie, jeśli nawet zechcę uhonorować panią Palmer, to w niczym nie uchybi
twojej godności.
- Będę czuła się jak spoliczkowana, gdy ta kobieta zostanie podniesiona do tak
wysokiej godności. - Blada twarz Katarzyny pokryła się ciemną czerwienią.
Karol spojrzał tęsknie na łóżko, na którym wylegiwały się dwa spaniele, potem
usiadł na jego krawędzi.
- Fakt, że była moją kochanką, nie uwłacza jej w niczym. Chcesz, bym zakończył
ten związek, ale byłoby z mojej strony niegodziwe, gdybym ją tak po prostu odsunął. Wtedy
cały dwór odrzuciłby ją. Schrupaliby ją do ostatniej kosteczki, jak stado wilków. Obdarzając
ją tytułem, spełniam tylko powinność wobec tej kobiety. Jestem pewien, że będziesz
wspaniałomyślna, Katarzyno.
- Jaką powinność? - krzyknęła.
Karol miał bardzo apodyktyczną matkę, która całe życie usiłowała nim
komenderować. Tylko dlatego, że był dobroduszny, większość kobiet sądziła, iż można mu
wszystko narzucić. Ale tak nie było.
- Niedawno urodziła mi syna. Nie jest to żadną tajemnicą.
Katarzyna wybuchnęła płaczem.
- Słyszałam te plotki... Ty też uważasz, że jestem bezpłodna.
Przytulił ją i dotknął policzkiem jej twarzy.
- Wcale tak nie myślę, kochanie. Dzisiejsza noc zaprzeczy tym plotkom - powiedział,
zdejmując z niej koszulę i zsuwając szlafrok.
Strącił nogą psy i wziął Katarzynę w ramiona. Ukryła twarz na jego szerokiej piersi i
skąpała ją we łzach. Kołysał ją cierpliwie, aż się uspokoiła. Była bardzo szczupła, o prawie
nierozwiniętych piersiach jak u małej dziewczynki. Głaskał je jednak czule, uciskając
kciukiem drobne sutki. Pocałował ją kilka razy, a potem powiedział zdecydowanie:
- Sprawę lady Castlemaine uznajmy za zakończoną. - Celowo użył tytułu, który miał
nadać Barbarze.
- Obawiam się, że nie jest zakończona - powiedziała cicho Katarzyna. - Poleciłam
kanclerzowi, by nie zezwolił Parlamentowi na nadanie tytułu tej damie.
24
Karol wściekł się. Choć królowa wydawała się być samą słodyczą i w większości
spraw ulegała mu. to tym razem stanęła okoniem. Odrzucił kołdrę i wstał.
- Żegnam, madame? - powiedział zimnym głosem.
- Dokąd idziesz, Karolu? - zawołała za nim z żalem w głosie.
Nawet nie odpowiedział. Uważał, że to jest oczywiste. Przeszedł przez prywatne
ogrody i udał się wzdłuż King's Street, przecinającej tereny pałacowe. Dom Barbary Palmer
stał w bardzo dogodnym miejscu. Było już wpół do trzeciej, ale wiedział, że zostanie
przyjęty z otwartymi ramionami.
Służba nie mrugnęła nawet okiem, gdy król Anglii poszedł prosto do sypialni
milady. Barbara była w łóżku, na szczęście, sama. Gdy usłyszała znajome kroki, obudziła
się natychmiast.
- Nie wstawaj, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział Karol rozbierając się.
Barbara wstała, zapaliła świece i stanęła przed nim ukazując swe hojne wdzięki,
ledwie przysłonięte różową koszulką. Jego oczy pociemniały z pożądania, ale powstrzymała
go ruchem ręki.
- Musimy porozmawiać, sire.
Westchnął. Już to, że zwracała się do niego oficjalnie, oznaczało, że zamierza
rozmawiać na jakiś poważny temat.
- Porozmawiamy później, Babs. Wystarczy, że na ciebie spojrzę, a już robię się tam
twardy, jak marmur.
Zrobił dwa duże kroki i znalazł się przy niej. Doświadczonymi, zręcznymi palcami
zsunął ramiączka jej koszuli i odsłonił pożądliwie jej pełne piersi. Uniósł jedną z nich i
pochylił się nad wilgotną ciemną aureolą. Wiedział, że pieszcząc ją, potrafi w kilka minut
doprowadzić ją do stanu szaleństwa. Potrząsnęła wspaniałymi, mahoniowymi włosami i
wprawną dłonią nakryła jego męskość. Gdy jęknął z pożądania, sięgnęła do piersi i
wyciągnęła sutek z jego ust.
- Porozmawiamy teraz. Twoja marmurowa lanca może poczekać. Karolu, dotarło do
mnie coś, co sprawiło, że chciałam umrzeć - powiedziała dramatycznym tonem. -
Zawiązany został spisek, którego celem jest niedopuszczenie do nadania mi tytułu, który
obiecałeś. - Jednym ruchem przysłoniła nagą pierś.
- Barbaro, wiesz, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, byś została księżną
Castlemaine - uspokajał ją. - Ale teraz chodź do łóżka. Twój król cię potrzebuje.
- Wszystko, co w twojej mocy! - wrzasnęła. - Teraz każdy będzie mógł powiedzieć,
że ten staruch Hyde ma więcej władzy niż król Anglii. Musisz się go pozbyć, Karolu.
- W pewnym sensie Edward Hyde ma więcej władzy niż ja. Jest moim kanclerzem i
głową Parlamentu.
- No cóż. Jeśli pozwalasz, żeby rządzili tobą wszyscy, łącznie z żoną, to muszę
traktować twoje obietnice jak puste słowa.
- Jej Wysokość niczego mi nie dyktuje - powiedział z przekąsem. – Ty natomiast,
kochanie, walczysz ze mną jak lwica, kiedy tylko trafia ci się po temu okazja.
Wykorzystujesz to, że jesteś taka piękna, kiedy się złościsz - powiedział żartobliwie,
podszedł bliżej i położył dłoń na jej nagim ramieniu.
Strąciła jego dłoń.
- Zawsze mnie wykorzystujesz. Myślisz, że pójście do łóżka wszystko załatwi -
złościła się.
- Bo rzeczywiście w łóżku załatwić można prawie wszystko. Chodź, Barbaro.
Pragniesz mnie przecież prawie tak, jak ja ciebie.
Wyciągnął rękę i ujął jej wspaniałą pierś. Jęknęła cicho.
- Nie, Karolu. Tym razem nie. Gdy pomyślę, ile dla ciebie poświęciłam, krew
zastyga w mych żyłach. Nie dotkniesz mnie nawet.
25
- Poświęciłaś, Barbaro? - zapytał, myśląc o wszystkich pieniądzach, domach i
klejnotach, którymi ją obsypał.
- Jestem przedmiotem plotek całego dworu. Wszyscy wiedzą, że bierzesz mnie w
dzień i w nocy. Poświęciłam moją reputację, dobrego męża. -
Otworzyła drzwi do sypialni i krzyknęła dramatycznie: - Chodź do dziecinnego pokoju, to
pokażę ci jeszcze jedno poświęcenie, które musiałam przez ciebie znieść.
- Barbaro, uspokój się. Byłoby okrucieństwem i bezmyślnością budzić dziecko o tej
porze. - Westchnął głęboko. - Spróbuj znaleźć w swym sercu choć odrobinę
wspaniałomyślności, Babs. Spędziłem właśnie dwie godziny na kłótni z królową z twojego
powodu.
- Naprawdę? - Wyglądała na bardzo zadowoloną.
Podeszła do stolika i nalała sobie kielich białego reńskiego wina. Gdy szła koło
kominka, światło ognia podświetliło jej krągłe kształty i Karol zagryzł mocno wargi, by
powstrzymać się, aby nie pochwycić jej w ramiona i siłą zmusić do uległości.
- Nie zamierzasz wpuścić mnie do łóżka, prawda?
- Nie. Przynajmniej do czasu, gdy zostanie określona moja sytuacja.
Podniósł z podłogi jej szlafrok.
- W takim razie, na litość boską, włóż chociaż to na siebie... Doprowadzasz mnie do
szaleństwa.
- Kiedy dowiedziałeś się, że Jej Wysokość wyraźnie zakazała kanclerzowi
podpisać nadanie mi tytułu? - spytała.
- Lord Clarendon jest typem człowieka, który nie pozwoli ani mnie, ani Katarzynie
odwieść go od tego, co uważa za swój obowiązek – wyjaśnił Karol.
Barbara wrzasnęła. Chwyciła flakon kosztownych perfum i rzuciła nim o ścianę.
- Crowley! Crowley! - wrzeszczała jak oszalała. -A więc to prawda! Jemu nadałeś
tytuł, a mnie odmawiasz!
- Niczego ci nie odmawiam, Barbaro.
Krzyknęła rozhisteryzowanym głosem.
- Byłam ci wierna jak żona i dzięki temu... kopnąłeś mnie jak stary kapeć.
Król uśmiechnął się cynicznie.
- Żony są notorycznie niewierne, a ty nie jesteś wyjątkiem. Jeśli zaś chodzi o to
ostatnie oskarżenie, że odepchnąłem cię, to wystarczy na mnie spojrzeć, by przekonać się,
że jestem gotowy, chętny i pragnę kochać się z tobą przez resztę moich nocy. Problem
polega na tym, Barbaro, że znajdujesz więcej przyjemności w robieniu tej sceny i patrzeniu,
jak cię błagam, niż w pójściu ze mną do łóżka.
Te słowa rozwścieczyły ją.
- Wiesz, że to nieprawda. Jestem najbardziej namiętną kobietą, z jaką się
kiedykolwiek kochałeś. Jestem jedyną, która jest w stanie sprostać twojej zmysłowości.
Zawsze jestem gotowa zaspokoić każdą nową zachciankę.
- Tak, to prawda - powiedział tęsknie. - Ale dość tego błagania. - Założył purpurowy
płaszcz, wysunął na głowę kapelusz. - A z tymi waporami idź lepiej do lekarza. Uważam, że
są coraz bardziej irytujące - ostrzegł. - Życzę ci dobrej nocy, a właściwie już dobrego dnia.
1 PIRAT I POGANKA Kornwalia. Młoda dziewczyna, Isabella Swan (Cat) i jej brat Jacob (Spider) głodują. Ich matka nie żyje, a i od ojca nie ma znaku życia. Gdy umiera, Cat jedzie do Londynu do ciotki Rose. Ta daje jej dokumenty ojca i czarny notes. Bella jest zrozpaczona, gdy dowiaduje się, że ojciec zadłużył ich dom i sprzedał jej ulubionego konia. Ma miesiąc na spłatę domu. Obmyśla plan. Jest gotowa na wszystko, byle tylko odzyskać posiadłość. Niestety, wszystko zaczyna się komplikować, gdy zakochuje się w swojej ofierze, lordzie Edwardzie Cullenie. Czy pogańska natura Cat i wybuchowy charakter Edwarda są dobrą kombinacją?
3 1 - Ach cóż to za kogut - wyszeptała przez ściśnięte gardło. Młoda kobieta miała tę dziką, niekonwencjonalną urodę, w której sposób bycia współgrał z wyglądem. Patrzyła na ptaka długo, zamierając niemal ze wzruszenia. Był to z pewnością, największy kogut, jakiego widziała. Mrużyła oczy z wyrazem rozkoszy, jakby do końca niepewna, czy zmysły jej nie łudzą. Syciła się nadzieją że już za chwilę będzie do niej należał. Oblizywała zmysłowo wargi. Był to rzeczywiście wspaniały okaz. Starając się go nie spłoszyć, zaczęła kusić go niskim, uwodzicielskim głosem. - No, chodź, mój maleńki. Jeszcze tylko parę kroków i będziesz mój. Nie wstydź się. W końcu to tylko mały grzeszek - szeptała kusząco. – Taka chwila zdarza się raz w życiu. Ach, jaki jesteś wielki! Chyba nie okażesz się dla mnie zbyt duży. - Po chwili zaczęła znów mówić głosem pełnym nadziei i wyciągnęła do niego rękę. - Pozwól mi się dotknąć, pogłaskać. "A może lepiej nie" - pomyślała. Wydawało się, że za chwilę się cofnie. Jednak, gdy już była niemal pewna, że za chwilę to się wreszcie stanie, zawahała się. Czy sprosta temu, co postanowiła? Nie myślała o tym wcześniej, choć od dawna miała już na to ochotę. Wiedziała jednak, że jeśli zrobi to pierwszy raz, będzie to już powtarzać, gdy trafi się okazja. Przez moment przeraził ją jego ogrom. "A jeśli zrobi mi krzywdę?" Może poczynić nieodwracalne szkody, gdy tylko da mu po temu okazję. Odrzuciła jednak trwożne myśli. Wzięła głęboki oddech i rzuciła się w jego kierunku. Tłuste kogucisko zaskrzeczało przeraźliwie, bijąc skrzydłami tak mocno, że z trudem go utrzymała. Jednak głód, który skręcał jej wnętrzności, sprawił, że ptaka nie wypuściła. Zamknęła oczy i przekręcała jego szyję, aż był całkiem, całkiem martwy. Lady Isabella Swan miała czarne błyszczące włosy, kaskadą opadające na plecy, skręcone na końcach w naturalne loki. Orzechowe oczy, ocienione czarnymi rzęsami, zmieniały kolor od brązu po barwę jesiennych liści. Ich kąciki unosiły się lekko ku górze, co uzasadniało jej przezwisko Cat, które zdecydowanie wolała od swojego imienia, to bowiem wydawało jej się zbyt pretensjonalne. Czasami mówiona na nią także Bella, c o stanowi skrót od jej imienia. Miała szerokie usta, tak samo skłonne do dąsu, złości, jak i perlistego śmiechu; usta koloru dojrzałych wiśni. Brzoskwiniowa cera pięknie kontrastowała z chmarą kruczoczarnych włosów.
4 Była szczupła i długonoga jak młode źrebię. Tkanina przyciasnej, chłopięcej koszuli opinała wyraźnie zarysowane piersi. Miała na sobie obszarpane, przykrótkie spodnie i zakurzone długie buty, z których wyrósł jej młodszy brat, wicehrabia Jake. Wicehrabia Jacob Swan także nie znosił swojego imienia i reagował tylko na przezwisko Spider. Kornwalijska posiadłość, w której mieszkali, nosiła nazwę Roseland i zajmowała dwa i pół hektara pozostałych z potężnego niegdyś majątku. Dziś nie była w stanie dać utrzymania nawet jednemu służącemu czy ogrodnikowi, zarastała więc chwastami, stając się obrazem opuszczenia i zaniedbania. Matka Cat nie żyła; żył tylko ojciec, choć wiele by dała za to, by było odwrotnie. Do ojca nie żywiła żadnych uczuć poza nienawiścią. Był zawsze samolubnym, bezwzględnym, wiecznie pijanym bydlakiem, któremu nieobcy był żaden grzech znany człowiekowi. Matka zmarła przy narodzinach Jacoba, gdy Cat miała trzy lata. Po wielu latach dowiedziała się od plotkującej służby, że jej matka z trudem przeżyła poród Cat i lekarz uprzedził Charliego Swana bez ogródek, że następne dziecko ją zabije. - To po co urodziła mi dziewczynę ? - wrzeszczał, - Nie poprzestanę, dopóki nie da mi syna. - Jeśli zajdzie znów w ciążę, będzie to morderstwo z premedytacją - ostrzegał doktor. Swan wzruszył ramionami. - Wtedy będę mógł się znów ożenić z młodszą i zdrową kobietą, która zadowoli mnie w łóżku. Zanim jednak żona dała mu syna i posłusznie opuściła ziemski padół, jego świat zburzyła wojna domowa. Parlament złożył ster państwa w silne ręce Oliwiera Cromwella. Swan szybko zdecydował się na zmianę barw, gdyż uznał, że lojalność wobec starego króla może skończyć się utratą majątku, zaś przynależność do arystokracji zagraża wręcz życiu. Zadeklarował się więc po stronie nowego, surowego porządku zakazującego picia, hazardu, dziwek i wszelkich innych uciech, które czynią życie dżentelmena znośnym. Minęło wiele lat, zanim porządek ten został zmieciony, gdyż Anglicy doszli wreszcie do wniosku, że wpadli z deszczu pod rynnę. Przemysł upadał, zbiory były złe. Wszyscy zubożeli, obnosząc smutne twarze nad równie smutnymi, nędznymi szatami okrywającymi ich ciała. W dużych i mniejszych miastach roiło się od szpiegów Cromwella. Najmniejszy szmer niezadowolenia był wystarczającym powodem, by znaleźć się w więzieniu. Kornwalijczycy opierali się znacznie silniej niż mieszkańcy reszty kraju. Jednak, o ile ludzie honoru, tacy jak Grenvile'owie czy Cullenowie, ryzykowali majątkiem i życiem, by przywrócić monarchię Stuartów, inni, jak Swan, robili wszystko, by przyspieszyć upadek własnych majątków. Roseland stała się jaskinią hazardu w czasie, gdy zakazano gry, pijaństwa i rozpusty. Swan oszukiwał w grze i szulerka stała się wkrótce drugą naturą jego dzieci. W roku 1660, gdy Karol II szczęśliwie powrócił na tron, zaszły także istotne zmiany w życiu hrabiego Swana. Wyruszył do Londynu i utkwił w odmętach tego piekielnego miasta na wiele lat. Jedynym powodem, dla którego wracał do Roseland, była chęć ograbienia jego ścian z reszty cennych obrazów i wyprzedaż pozostałych jeszcze koni. Podczas ostatniej jego bytności przed czterema miesiącami Isabella wyprowadziła ze stajni swego ulubionego konia. Została z nim przez całą noc, a Charlie, jak nazywała ojca, szalał ze złości, rzucając na jej głowę najgorsze wyzwiska. Następnie wyjechał, zabrawszy ze sobą służbę. Cat przedzierała się przez gęste krzaki otaczające doskonale utrzymaną posiadłość Cullen. Tylko raz, jak dotąd, przekroczyła jej granice. Było to tej nocy, gdy ratując Ebony'ego przed sprzedażą, poprowadziła go przez rozległe łąki graniczące z Cullen i ukryła na jednej z licznych polanek stanowiących część ogrodu. Cisy, przycięte w szczególny sposób, tworzyły wysokie ciemne ściany, które nie dopuszczały słońca i sprawiały, że nawet w
5 gorący dzień panował tam przyjemny chłód. Ciągnące się w nieskończoność cisowe aleje były ciche i trochę niesamowite. Majątek Cullen zajmował obszar dwieście pięćdziesiąt hektarów ciągnących się od wybrzeża wzdłuż rzeki Cullen aż do miasta Helson. Sam dom był położony na wzgórzu podobnie jak Roseland. Choć oba majątki oddalone były od siebie prawie dwa kilometry, z Swan można było zobaczyć kominy, wieże i fragmenty dachu pałacu Cullen, o ile znad morza nie napłynęła gęsta mgła. Cat, siedząc na koniu, cicho nuciła jakąś melodię. Zbliżając się do domu, dostrzegła brata, pomachała do niego wesoło i zawołała: - Spider, udało ci się zdobyć parę jajek? Zatrzymał się gwałtownie i na jego twarzy pojawił się wyraz rozpaczy. - Cat, do pioruna! Wysyłasz mnie, żebym ukradł parę jajek, co może zrobić nawet pięcioletnie dziecko, a sama porywasz się na takiego koguta! Uświadomiła sobie, że podrażniła jego męską dumę. - Spider, przysięgam ci. Wyszedł prosto na mnie przez dziurę w płocie. Niewiele brakowało, żebym go zdeptała. Co miałam zrobić? Powiedzieć mu, żeby chwilę poczekał, i jechać po ciebie? - Wszystko jedno - powiedział ponuro. - Nadal twierdzę, że ukręcanie łbów kogutom to nie zajęcie dla damy. Kiwnęła potakująco głową i rzuciła mu ptaka. Uśmiechnął się szeroko. - Ale ptaszysko! Założę się, że narobił straszliwego wrzasku. Uśmiechnęła się na wspomnienie tej sceny. - Bałam się okropnie, że nadejdzie gajowy, ale i tak poradziłabym sobie jakoś. Przecież prawo zajmuje się głównie kwestią własności ziemi. Ten kogut Cullena znalazł się na naszej posiadłości. - Przez tego bękarta nie ma już królików, na które mógłbym zastawić sidła. Wytępili je wszystkie tylko dlatego, że podgryzały cenne krzewy wokół pałacu Cullen. Poszli w stronę drzwi kuchennych. W Roseland było przepięknie o tej porze roku. Winorośl pokrywała ściany pałacu z czerwonej cegły, kapryfolium porastało wszystkie ścieżki. Wczesne wiosenne róże i fiołki rywalizowały z żonkilami, które złociły się między drzewami obsypanymi kwieciem. Trawnik przed pałacem pokryty był świeżą zielenią, jednak swój zadbany wygląd zawdzięczał nie ogrodnikom, ale temu, że Cat pasła na nim dwa konie, które im pozostały. Nie mieli owsa ani innej paszy, więc konie musiały zadowolić się miękką trawą. Za domem Cat założyła ogród warzywny. Rośliny, które tam rosły, niejednokrotnie już uratowały ich przed głodem. Teraz jednak wyczerpały się zasoby zarówno warzyw, jak i jabłek. O tej porze roku ogród był piękny, ale jego urodą nie można było napełnić żołądków. Wyrosła już młoda cebula, było też nieco ziemniaków nie większych niż kamyki. Bella westchnęła ciężko, nastawiając garnek z wodą. Musiała oskubać koguta, wypatroszyć go i umyć. Wiele czasu upłynie, zanim apetyczny aromat gotowanego mięsa rozejdzie się po kuchni. - Stary tym razem zniknął na dłużej - powiedział Jacob. - Nie ma go już cztery miesiące - odpowiedziała. - Zastanawiam się, kiedy ten diabeł wróci - dodał Spider z lekkim drżeniem w głosie. - Nie powiem, żebym dbał o to, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczę, ale stary Charlie przywozi zawsze ze sobą mnóstwo żarcia, napoje i służbę. - Niech diabli wezmą tego człowieka! - mruknęła Cat. – Musimy później naprawić łódź. Jak już nie będzie nic do jedzenia, zostaną nam ryby. Gdy już napełnimy brzuchy tym ptaszyskiem, zejdziemy do podziemia sprawdzić, czy przypływ nie przyniósł czegoś, co może nam się przydać. Zbadamy też, w jakim stanie jest nasz rodowy jacht .
6 Pałac stał na kamiennym wzgórzu, a w jego naturalnych grotach przygotowano piwnice. Tajny korytarz prowadził do groty, którą zalewał przypływ. Podczas odpływu można tam było znaleźć baryłkę koniaku albo inny towar z przemytniczych statków. Przycumowali swoją łódeczkę u ujścia groty, uprzednio naprawiwszy uszkodzenia z ostatniego sztormu. Po powrocie Jacob usnął przy kuchennym stole, czekając na posiłek. Bella patrzyła na chłopca ze ściśniętym sercem. Miał dopiero czternaście lat, choć starał się wyglądać na więcej. Był bardzo szczupły, a przez ostatni rok wyrósł jak trzcina. Zdawało się, że wystające kolana i łokcie przedziurawią za chwilę przyciasne zniszczone ubranie. Lady Isabella Swan nie bywała w mieście, gdyż obawiała się ośmieszyć w towarzystwie. Dama bez pieniędzy, ubrań, służby łatwo mogła stać się przedmiotem drwin. By zniechęcić intruzów, umieściła na płotach napisy: "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony." Miała swój Roseland i to jej w zupełności wystarczało. Spider był inny. Bez obaw kontaktował się z miejscową młodzieżą i był przez nią akceptowany. Jego przyjaciółmi byli synowie farmerów, rybaków i syn karczmarza. Nie mieli oni jednak pojęcia, że Spider jest wicehrabią, i uważali go za jednego z chłopców stajennych w pobliskim majątku. Cat, czekając na posiłek, zaczęła wspominać wydarzenia poranka. To był dla niej zawsze szczególny moment, choć robiła tylko to, co stało się już rytuałem. Niezależnie od pogody zawsze o świcie dosiadała Ebony'ego i mknęła samotnie wzdłuż plaży na powitanie słońca. Ten południowy zakątek Kornwalii miał ciepły klimat, a jego wybrzeże urozmaicone było przez zatoki i ujścia licznych strumieni. Niskie zbocza pokrywały dzikie egzotyczne kwiaty, powietrze było balsamiczne niezależnie od pogody. Poranki bywały mgliste i dopiero później słońce wyłaniało się zza oparów. Wiatr, który gwałtownie rozwiewał jej włosy, bywał chłodny i nie zawsze przyjemny. Jednak to miłe południowe wybrzeże wyraźnie kontrastowało z północną Kornwalią, tak niedaleką. Tam klimat był okrutny. Nad Atlantykiem, wzburzonym przez częste sztormy, wznosiły się poszarpane, pozbawione roślinności wzgórza. Ten zróżnicowany klimat tłumaczył diabelskie moce, które, zdaniem niektórych, zawładnęły duszami wielu Kornwalijczyków. Także Bella uważała, że to właśnie burzyło jej krew. Jakże inaczej mogłaby tłumaczyć to, że każdego ranka coś ciągnie ją na morski brzeg. Wróciła myślami do kuchni. Jeśli nie przestanie marzyć, nigdy nie doczekają się posiłku. Westchnęła nad okrucieństwem życia. Biedne kury. Całe życie znoszą jajka, a potem kończą z odciętym łbem w jakimś garnku. Ale to był przecież kogut i nie miała zamiaru użalać się nad tym męskim przedstawicielem gatunku.
7 2 Odsunęli wylizane do czysta talerze i oparli nogi na stole. Rozsiedli się wygodnie przy kominku, wreszcie najedzeni do syta. Oczy Spidera zamykały się same, ale uśmiech od ucha do ucha nie schodził z jego twarzy. - Zastanawiam się, co powiedziałby lord Cullen, wiedząc, że tak najedliśmy się na jego koszt. - Ba! Jest taki bogaty, ma z pięćdziesiątkę służby, która zbija bąki, zamiast dbać o posiadłość, której on sam nigdy nie odwiedza. Jeśli o mnie chodzi, to ten przeklęty lord Cullen może sobie zgnić w piekle. Mam nadzieję, że męczą go dziś senne koszmary, gdziekolwiek jest – powiedziała oblizując jeszcze raz palce. Jednak lord Cullen wcale nie miał koszmarnej nocy. Kończył właśnie kolację w majątku Arlington w towarzystwie najbardziej znaczących ludzi. Baron Arlington, sekretarz stanu, zatrudniał najlepszych francuskich kucharzy i jednomyślnie ogłoszono go ponownie najwspanialszym gospodarzem w Londynie. Tego wieczoru nie wydawał ani balu, ani bankietu, a jednak potrawy były równie wspaniałe jak późniejsze, nader śmiałe, rozrywki. By zaostrzyć apetyty gości, zaproszono nagie tancerki madame Bennet. Wystąpiły, by uprzyjemnić konsumpcję wędzonego pstrąga, którego popijali szampanem, ostatnio przywiezioną z Francji sensacją. Panowie, zgromadzeni przy stole, mieli przy tym okazję, by wybrać sobie towarzyszkę późniejszych zabaw. Następnie zajęli się jedzeniem i interesami. Twarz króla stawała się coraz bardziej ponura w miarę, jak słuchał udzielanych mu rad. Książę Buckingham przyglądał się każdemu z uczestników spotkania, jakby chciał w każdym znaleźć jakiś słaby punkt, który w przyszłości mógłby wykorzystać. Sir Thomas Clifford, lord Ashley i gadatliwy Szkot Lauderdale prowadzili ożywioną rozmowę, a Jack Grenvile, obdarowany niedawno tytułem hrabiego Bath, i hrabia Cullen przyglądali się temu z powściągliwym rozbawieniem. - Panowie! Flota holenderska usiłuje wymazać Anglię z mapy. Chciałbym poznać waszą opinię, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić – powiedział w końcu Karol. Bardzo go upokorzyło pojmanie angielskich okrętów przez holenderską flotę. Anglicy byli dumni ze swej marynarki. Król wiedział, że jedynym sposobem, by uczynić jego naród wielkim, był rozwój morskiego handlu. Anglia musi panować nad morzami albo na zawsze pogrąży się w ubóstwie.
8 - Wobec ponawiających się napaści - wycedził Buckingham – jedyną odpowiedzią jest wojna. Karol zareagował natychmiast: - Wojna wymaga pieniędzy, książę. Nie wszyscy mamy tak pełne kieszenie jak ty. Lord Jerzy Villiers, książę Buckingham, miał jeden z największych majątków w Anglii. Buckingham nie dał się sprowokować. - A co z posagiem królowej? Karol uniósł wzrok. - Tych trzystu tysięcy funtów nie mam jeszcze w szkatule. Szpiedzy donoszą, że Portugalczycy proponują wypłacenie prawie połowy posagu w cukrze i korzeniach zamiast w złocie. - Cukier, korzenie i temu podobne przyjemności – powiedział Buckingham z irytacją - są skutkiem tego, że te sprawy powierzono Clarendonowi. Edward Hyde, hrabia Clarendon i zarazem kanclerz Anglii, stawał się obiektem podejrzeń z powodu samej tylko nieobecności na dworze. Nienawidzili go wszyscy, z wyjątkiem króla. - Portugalia nie poślubiła mnie - powiedział Karol. - Poślubiła morską potęgę Anglii. Dlatego Portugalczycy oddali nam swoje cenne kolonie w Bombaju i Tangerze. Teraz Holandia drwi sobie z naszej potęgi. Każdy z mężczyzn, zgromadzonych w tym pokoju, w okresie ostatnich trzech lat zbił ogromny majątek, z nawiązką odbijając sobie chude lata, które spędził na wygnaniu. Lecz tylko głupiec nie byłby w stanie przegapić okazji zrobienia majątku w Londynie przy prowadzonej tam polityce nie tłumionej niczym przedsiębiorczości. Teraz więc na nich powinna spoczywać odpowiedzialność za to, by cała Anglia prosperowała tak, jak powinna. - Wszystko zawsze sprowadza się do pieniędzy, czy mówimy o dziwkach, czy o ojczyźnie - powiedział powoli lord Lauderdale. - Potrzebuję więcej pieniędzy: na okręty, na szpiegów, na łapówki - westchnął Karol. - Musimy nadal nękać okręty holenderskie, nie wypowiadając jednak wojny - powiedział Arlington. - Już dwa lata ich ścigamy i jak dotąd, nie widać efektów – powiedział król. - Pozwólcie mi zgromadzić przeciwko Holendrom okręty kaperskie - zaproponował Edward Cullen. W czasach Cromwella był kapitanem na jednym z takich okrętów napadających na flotę walczącą po jego stronie. Jack Grenvile uśmiechnął się. - Niech mi ktoś pokaże Kornwalijczyka, który nie jest w duszy piratem. - Ty z pewnością wiesz, o czym mówisz - odpowiedział z uśmiechem Edward. Karol spojrzał na niego. - Najchętniej posłałbym cię do Kornwalii. To siedlisko przemytników. Nic dziwnego,, że moja szkatuła jest pusta. Dziś każdy wie, jak unikać płacenia podatku od trunków. Przecież wszystko, co jest sprowadzane do Anglii, powinno być opodatkowane, czy to tytoń z Ameryki, wino z Francji, czy szkło weneckie. A cóż się dzieje? Statki, zamiast płynąć do Londynu i opłacić podatek, wślizgują się tylnymi drzwiami wzdłuż brzegów Kornwalii. Postanowiłem mianować cię sędzią i wysokim komisarzem całego regionu. Chwytaj i karz przemytników, a podatki same zaczną napływać do mojej kasy. Cullen uniósł lekko brwi i spojrzał na króla, który, czekając na odpowiedź, lekko kiwał głową. - Tak... To nawet byłoby coś więcej niż tylko chwytanie drobnych przemytników. Baza w Konwalii stanowiłaby też dobrą przykrywkę dla moich szpiegów.
9 - Dobre sobie! Po co pytasz nas o radę, jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania? - powiedział powoli Buckingham. - Cóż... Jeśli choć jeden z nas wykorzystuje swoje szare komórki, pozostali mogą pofolgować innym organom - zażartował Clifford. Spotkanie skończyło się o północy. Lord Cullen odprowadził króla do pałacu. Szli powoli przez ogrody Mulberry, rozciągające się po jego zachodniej stronie. - Nie sądziłem, że dożyję takiej nocy, której Wasza Wysokość wróci potulnie do żony - powiedział ze śmiechem Edward. Król spojrzał na niego z błyskiem w oku. - Nie jestem jedynym, który potrzebuje następcy... Ty nie jesteś ode mnie dużo młodszy. - Byłbym w stanie znieść żonę, gdybym nie był zmuszony oglądać jej poza sypialnią - odpowiedział z kamienną twarzą Cullen. - Nie masz specjalnego doświadczenia w tolerowaniu kobiet, Edwardzie. Dwaj mężczyźni wyglądali jak bracia. Obaj dysponowali zwierzęcą siłą wynikającą z ich potężnych postur. Mieli ciemne włosy, ciemną karnację i nieskazitelne maniery. - Wracając do przemytników - powiedział cicho Karol - to mniejsze szkody przynosi napływ towarów niż przenikanie informacji przez wybrzeże Kornwalii. Zatrzymaj przeciek informacji o mojej flocie do Holandii. Proszę cię, Edward. - Zakończę natychmiast moje interesy w Londynie i gdy tylko glejt upoważniający mnie do kaperstwa będzie gotowy, opuszczę miasto. - A może powinienem prosić cię, byś przekazał ten glejt twojemu bratu, Antony'emu? - zapytał Karol. Edward Cullen zesztywniał. - Anthony nie żyje - powiedział cicho. - To zwykłe pogłoski wymyślone przez tego łotra z nie znanych nam powodów - powiedział Karol, nie tłumiąc podniecenia w głosie. - Czy to jest rozkaz. Wasza Wysokość? - zapytał Edward lodowatym tonem. Karol skinął głową. - Sądzę, że nie możemy zrezygnować z jego usług. - Proszę przekazać moje ukłony królowej, Wasza Wysokość – powiedział Edward, składając formalny ukłon. Karol stłumił uśmiech. Wiedział, że trafił w słabe miejsce wspominając pirata Anthony'ego. - Przekaż pozdrowienia swojej damie. Nie zazdroszczę ci konieczności wyjaśnienia jej, dlaczego musisz wyjechać do Kornwalii. Edward Cullen zmarszczył brwi. - Nie opowiadam się kobietom, sir. Karol roześmiał się. - Pewnego dnia trafi kosa na kamień, Cullen. Taki jest los wszystkich libertynów, przyjacielu. Bella przeciągnęła się i wstała od kuchennego stołu, by zapalić lampę. - Dokąd idziesz? - zapytał Jacob i ziewnął. - Muszę zejść na dół, aby obejrzeć łódź. - Przecież możemy to zrobić rano - zaprotestował. - Jest odpływ. Idź spać. Dam sobie radę. - Nie możesz iść tam sama - powiedział zdecydowanie. W jego głosie nie było już senności. - Kto ma się o ciebie troszczyć, jeśli nie ja?
10 Zadał to pytanie z wrodzoną arogancją dorosłego mężczyzny. Ogarnął ją lęk na myśl, że ten chłopiec, którym tak długo się opiekowała, stanie się wkrótce mężczyzną. Przez krótką chwilę zapragnęła, żeby to się nigdy nie stało, ale szybko zgromiła się za takie niegodziwe, samolubne myśli. Wzięła latarnię i ruszyli razem przez piwnice do wyżłobionej w skałach groty. Wykwity soli znaczyły linię przypływu, wypełniając ostrym zapachem ich nozdrza. Pochylili głowy, by prześlizgnąć się przez wąskie przejście. Nagle Cat dostrzegła światło odbijające się w wodzie i przeraziła się. Było bardzo blisko, prawie przy brzegu. W tej samej chwili uprzytomnili sobie, że jest to prawdopodobnie statek, na którym światło ich latarni zostało przyjęte jako oczekiwany znak. Cat szybko zdmuchnęła płomyk i zaraz potem dostrzegli statek. Była to mała francuska fregata. Żagle miała zwinięte, ale najwyraźniej wszyscy bardzo się starali, aby pomimo to płynęła jak najszybciej. Po morzu niosły się głosy: - Vile! Patrouille marine! Oboje znali nieco francuski i zrozumieli, że na statku dostrzeżono okręt patrolowy marynarki. Płynął on po wzburzonym morzu i choć widzieli, że Anglicy są jeszcze daleko, to dystans wciąż się zmniejszał, - Dam la mer! - padł rozkaz, po którym nastąpiły cztery stłumione pluśnięcia. - Wrzucają ładunek do morza - powiedziała Cat. - Jeśli ich schwytają i przeszukają statek, nie znajdą dowodów, chyba że Anglicy będą mieli dość czasu, by poczekać, aż wypłynie zatopiony ładunek. - Planche a bouteilles? - zapytał jakiś głos dochodzący ze statku. Odpowiedź była natychmiastowa. - Qui, qui. Embariller. Sel, sel. - Co on powiedział? - zapytała Cat. - Sel znaczy "sól". Embariller znaczy "zapakowana w beczki". To musi być ryba - odpowiedział niezadowolony Spider. - Nie, nie! On zapytał kapitana, czy wyrzucić także planche a bouteilles. To drewniane skrzynki na butelki. Już wiem, co zrobili! - krzyknęła podniecona. Włożyli do ładunku bryły soli, żeby zatonął. Po kilku godzinach sól się roztopi i gdzieś o świcie ładunek sam wypłynie. Spider stwierdził z zadumą: - Czyż to nie jest zadziwiające, jak łatwo czyjeś nieszczęście staje się dobrodziejstwem dla kogoś innego? W świecie istnieje pewien rodzaj równowagi. - Ale musimy się spieszyć i wykazać dużo przebiegłości – roześmiała się Cat. - Wróćmy do kuchni i prześpijmy się parę godzin. Trzeba poczekać na przypływ. Do świtu brakowało jeszcze dobrej godziny, gdy mieli już wszystko, czego szukali. Morze wyrzuciło na brzeg cztery duże skrzynki koniaku i pięć skrzynek markowego szampana, po pięćdziesiąt butelek w każdej. Cat nie słyszała nigdy o szampanie, ale vin to było wino. Przypływ wykonał za nich całą robotę. Ryzykując zaledwie lekkie zamoczenie, przechwycili całą kontrabandę. Ustawili towar u wejścia do groty i teraz pozostało im tylko czekać, aż przypływ przyniesie skrzynki wprost do ich piwnicy. Nieco później tego ranka Bella osiodłała Ebony'ego i pogalopowała na powitanie dnia. Dziś spodziewała się na plaży towarzystwa. Ostrożnie zbliżyła się do miejsca, w którym dostrzegła dwie małe figurki. Przyspieszyła bieg konia. Wkrótce, zarówno w żyłach amazonki, jak i konia krew zaczęła szybciej krążyć. Woda była jeszcze wysoka i koń był zanurzony po kolana. Nonszalancko opryskała dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej czegoś szukali. - Dzień dobry - bąknęli, wyraźnie speszeni tym, że ich odkryła. Skinęła im głową od niechcenia i czekała. W końcu jeden z nich odważył
11 się zapytać: - Czy nie widziała pani czegoś na plaży, milady? Spojrzała na nich podejrzliwie. - Nie jesteście chyba rabusiami statków, którzy ściągają je na skały? - zapytała zuchwale tonem pełnym niechęci. Zaprzeczyli gwałtownie. - Ależ skąd, proszę pani. Taki tam drobny przemyt, nic więcej. Przysięgamy. - Gdybyście okazali się rabusiami, natychmiast zawiadomiłabym władze - ostrzegła. - Nie, nie! - powiedział młodszy mężczyzna. - Mój ojciec ma tu w Mawnan gospodę. Oczekiwaliśmy dostawy koniaku. - Przejechałam dziś kilka kilometrów i niczego na plaży nie widziałam. - Uśmiechnęła się. - Wie pan, tym Francuzom nie można ufać. - To prawda, milady - odpowiedzieli, wiedząc już, że kłamie. Uderzyła konia ostrogami i zatrzymała się, jakby przyszła jej nagle do głowy jakaś myśl. - Jeśli macie pieniądze, mogę wam dostarczyć parę beczek koniaku i, powiedzmy, z pięćdziesiąt butelek francuskiego wina z piwnicy mojego ojca - powiedziała. Spojrzeli domyślnie jeden na drugiego, zastanawiając się, jak tej dziewczynie udało się przed nimi znaleźć i ukryć ładunek. Byli jednak bezradni. Miała nad nimi tę przewagę, że mogła ściągnąć im na kark władze. - Przyślijcie dziś po południu do Roseland jakiś wóz i człowieka, żeby przeniósł beczułki z piwnicy - powiedziała wesoło. Zawróciła konia i pomknęła ścigając się z wiatrem.
12 3 Lord Charlie Swan po raz pierwszy czuł smród własnego ciała i był to smród strachu. Los odwrócił się ostatnio od niego i wszystko, co mu pozostało, to jeden elegancki ubiór i dobrze resorowany powóz. "Muszę jutro jechać do Roseland" - pomyślał. Ale los jeszcze raz okazał mu swoje ciemne oblicze, a zapadająca noc okazała się szczególna. Zły los, pech, przeznaczenie... Jakkolwiek by to nazwać... Stanęło to za nim przy stole gry w Groom Porter's Lodge. Zaczął wcześnie, powoli podnosząc stawkę. Po kilku godzinach nie musiał już szachrować, żeby wygrywać. Za sprawą jakiejś diabelskiej mocy właściwe karty same wpadały mu do ręki. Jakby zawarł pakt z diabłem. Karty, które były mu potrzebne, odkrywały się same. Gdy wygrał już cztery tysiące funtów, rozsądek nakazał mu zakończyć grę. Zamówił podwójny koniak, myśląc z satysfakcją, że wchodząc do kasyna nie miał dość pieniędzy, żeby sobie pozwolić nawet na małą lampkę. Wychodząc na brukowaną ulicę, zauważył, że jest niezwykle pusto. Banki, w których nie było już klientów, wydawały się brzydkie i zaniedbane. Wilgoć, przepełnienie i chciwość właścicieli domów sprawiły, że Londyn stał się śmierdzącą kloaką. On sam, podobnie jak sieć otwartych ścieków biegnących wzdłuż ulic, stał się częścią tego miasta. Górne piętra domów zasłaniały się wzajemnie, ograniczając dopływ światła i powietrza. Wszystko to okryte było całunem nocy. "Niech piekło porwie wszystkich stangretów na świecie!" - zaklął pod nosem. Spoglądając wzdłuż ulicy, zastanawiał się, w której knajpie uda mu się znaleźć swojego. Podszedł do rogu, spojrzał przez szybę Rose and Crown, skręcił i zaklął znów. gdy czarny kot przebiegł mu drogę. Zobaczył swój powóz naprzeciwko Cock and Bull. Rozejrzał się i ruszył przed siebie. Ulice Londynu były niebezpieczne nawet dla żebraków, nie mówiąc już o osobach z bardziej zasobnymi portfelami. Usłyszał z tyłu ciche kroki. Obejrzał się i stwierdził, że to jakiś elegancki dżentelmen w kapeluszu, którego rondo ocieniało twarz. Ruszył pośpiesznie w stronę powozu. Wiedział, że w środku znajdzie metalową sztabę, używaną, gdy powóz grzęznął w błocie. Wyciągnął rękę, by otworzyć drzwi, i w
13 tym momencie usłyszał ten szczególny dźwięk, jaki wydaje szpada wyciągana z pochwy. Wówczas właśnie poczuł smród swojego potu. Odwrócił się, by spojrzeć śmierci w twarz, i wtedy dosięgło go ostrze. Wbiło się między żebra, jakby był tylko kawałkiem jagnięcia upieczonego przez francuskiego kucharza. Czując w ustach dziwny metaliczny smak, uświadomił sobie, że nie jest to zwykły napad rabunkowy, ale morderstwo z premedytacją dokonane przez dżentelmena, którego miał pecha oszukać podczas gry. Był to ktoś tak samo wyrachowany, jak on. Gdy odnalazł go stangret, leżał na ziemi, do której już należał, ale tliły się w nim jeszcze okruchy życia. - Rose - szepnął. - Lady Richwood... Stangret, obawiając się zostawić go samego, zrezygnował z szukania pomocy. Podniósł go i wsadził do powozu. Ledwie usłyszał słowa, wyszeptane przez zaciśnięte zęby: "Cockspur... numer pięć". Wskoczył na kozioł i zaciął konie. Pomknął krętymi uliczkami Londynu aż do brzegu Tamizy. Musiał mocno ściągnąć cugle, by skręcić w małą uliczkę Cockspur. Wyciągnął Swana z powozu i wniósł go po schodach małego eleganckiego domu. Odźwierny w liberii otworzył mu drzwi. Odsunął go i wszedł do holu. Usiłował postawić Swana, ale uświadomił sobie, że pozbawiony oparcia, zwali się na podłogę. Przystojna kobieta koło czterdziestki pojawiła się kilka minut później. Spojrzała zdumiona na Swana. Ten otworzył oczy i szepnął: - Rose, umieram... - Właśnie widzę - powiedziała bezdusznym tonem. Zawsze potrafiła znaleźć właściwą odpowiedź. - Charlie, mój drogi. Dlaczego w chwili, gdy życie zadaje ostateczny cios, mężczyzna zawsze zwraca się do kobiety, która z całej rodziny jest z nim najbliżej spokrewniona. - Przerwała na chwilę jakby dla uzyskania lepszego efektu i mówiła dalej. - Niezależnie od tego, jak niegodziwie potraktował tę kobietę w przeszłości. - Wygładziła fałdy eleganckiej sukni. - Czy mam sama na to odpowiedzieć? Ponieważ kobieta, niezależnie od tego, jak została kiedyś potraktowana, nie zamknie drzwi przed bratem, nawet jeśli jest on jej śmiertelnym wrogiem. - Rose... - westchnął gwałtownie. Jego twarz była blada jak sama śmierć. - Poślij po moją córkę. - Nie omieszkam tego zrobić, Charlie. Bądź spokojny. Nakazała stangretowi, by zaniósł rannego na górę. - Byłeś zawsze niewiarygodnym brutalem. Nawet w tej ostatniej minucie musiałeś zniszczyć mój nowy dywan - drwiła. Odwróciła się do odźwiernego i rozkazała krótko: - Zaprowadź konie i powóz do wozowni, James. Założę się, że nie ma grosza przy duszy. Odprawiła pokojówkę i przeszła do małej, zbytkownie urządzonej sypialni. - Rozbierz go - rzuciła polecenie stangretowi, który położył Charliego na łóżku. Spojrzała spokojnie na ranę. Przy każdym najpłytszym oddechu wypływała z niej krew zmieszana z bąbelkami powietrza. Bez słowa wzięła prześcieradło, oddarła z niego szeroki pasek i owinęła go ściśle wokół rany. - Lekarza - jęknął. - Lekarz? - zaśmiała się szyderczo Rose. - Chyba masz na myśli grabarza. - Jesteś... okrutna, Rose - powiedział chrapliwie. - Tak. Jestem okrutna. A powiedzieć ci, dlaczego? Wyrzuciłeś mnie z Roseland, gdy miałam zaledwie piętnaście lat, tylko dlatego, że chciałam codziennie jeść. Szybko więc nauczyłam się polegać na własnym rozumie. Aby nie zginąć, wyszłam za mąż za starca. Tego się po mnie nie spodziewałeś, prawda? Nie przypuszczałeś, że zostanę lady Richwood? Ale gdy uznałeś, że możesz mieć z tego jakieś korzyści, uczepiłeś się mojego
14 męża i tkwiłeś przy nim, aż wysuszyłeś jego szkatułę do dna. No cóż, lord Richwood nic mi nie zostawił, ale umożliwił mi dostanie się na dwór. I tylko dzięki temu przetrwałam, drogi bracie. Teraz mam suknie, służbę, poczucie bezpieczeństwa i nie mam zamiaru z tego zrezygnować. - Dziwka - powiedział z szyderstwem w głosie. Skrzywiła lekko wargi. - Stosunki, Charlie. Dyskretne związki między damą o świeżo rozkwitłych wdziękach a dżentelmenami na dworze Jego Wysokości, Ktoś tak grubiański jak ty nazwałby to kupczeniem własnym ciałem, ale właśnie to uczyniło mnie okrutną. Wyszła z pokoju zabrawszy stangreta. - Chodź, zapłacę ci to, co jest ci winien - powiedziała do niego po raz pierwszy głosem bardziej ożywionym. - Czy mam przyjść jutro? - zapytał niepewnie. - Na twoim miejscu spisałabym go na straty. Choćby był tak bogaty jak Buckingham, nawet nadworny lekarz nie zapewniłby mu więcej niż dzień, dwa dni, życia. Stangret dotknął daszka, klnąc na kobietę w duchu, że zatrzymała konia i powóz. Dobrze, że chociaż wypłaciła mu pobory. Rose wysłała odźwiernego po lekarza, usiadła przy biurku i wzięła do ręki pióro. Przyłożyła je na chwilę do policzka i po chwili zaczęła pisać równym, eleganckim pismem. Lady Isabella Swan, Twój ojciec uległ groźnemu wypadkowi. Przyjedź natychmiast. Ciotka Rose Lady Richwood zaadresowała list i poleciła, by natychmiast przekazano go do furgonu pocztowego odjeżdżającego do Plymouth. Potem stanęła przy oknie i wbiła wzrok w czarne ulice. - No cóż, lady Bello. Ty otrzymałaś wszelkie korzyści płynące z dobrego urodzenia, których mnie pozbawiono. Ciekawe, jak sobie teraz z tym poradzisz. Zatrzymaj więc zarówno ból, jak i wydatki. Ja nie chcę ani jednego, ani drugiego - powiedziała półgłosem. Przeszła powoli przez pokój i wzięła do ręki karafkę z koniakiem. "Jak to naprawdę jest? - pomyślała. - Przecież ja wcale nie jestem okrutna". Otarła łzę i wróciła do brata. Wiedziała, że czeka ją bezsenna noc. -A niech to wszyscy diabli! - zaklęła Bella, gdy rzuciła okiem na liścik od ciotki. - Coś takiego! Pierwsze pieniądze, które trafiły nam się od tak dawna, i muszę je stracić na podróż do Londynu. To cholernie w jego stylu. - Czy coś się stało Charliemu? - zapytał Jacob. - To list od ciotki Rose, jego siostry. Wygląda na to, że miał wypadek i chce mnie natychmiast widzieć. - Pewnie jakiś rozwścieczony mąż, któremu przyprawił rogi, zranił go w pojedynku. - A która kobieta chciałaby na niego spojrzeć! Wiecznie pijany. Prędzej przyłapano go na szulerce. A teraz, gdy potrzebna mu pielęgniarka, przypomniał sobie o mnie. - Do Londynu jest ponad trzysta kilometrów. Ile czasu ci to zajmie? - zapytał z powątpiewaniem. - Nie narażę przecież Ebony'ego na taką podróż. Do diabła! Charlie z pewnością nie jest tego wart. Jedźmy do Falmouth zobaczyć, czy nie trafi się jakiś statek do Portsmouth. Stamtąd złapię dyliżans do Londynu.
15 Bella zamartwiała się o Jacoba. Zostawić go samego? Nie mówiła jednak nic na ten temat. Brat także myślał ze złością, że nie powinien pozwolić, by Cat pojechała sama do tego oddalonego o tyle kilometrów, przeklętego miasta, ale nawet nie proponował jej swego towarzystwa. Wiedziała, że na statku będzie zimno, wzięła więc ciepły żakiet, a na gładko przyczesane włosy włożyła włóczkową czapeczkę. Gdy jechali tak do Falmouth, przygodny obserwator mógł wziąć ich za braci. Po niespełna godzinnej podróży dotarli na miejsce. W jednej z portowych tawern Bella wzięła kufel piwa i zaczęła wypytywać obecnego tam marynarza o ruch statków. Obserwując mężczyzn, szybko zorientowała się, że jeden z nich jest Amerykaninem. Przysiadła się więc do niego i odchyliwszy się do tyłu na krześle, podjęła rozmowę. - Z Karoliny? - zapytała leniwie. -Z Virginii - odpowiedział jej olbrzym z jasną czupryną. - Interesy? - zapytała. - Może - odparł wymijająco. - Wybierasz się może do Portsmouth albo do Londynu? - Może - powtórzył. - Jaki towar? - zapytała nonszalancko. - Ryba - odpowiedział szybko. Zrozumiała i uśmiechnęła się do niego. Skończyła pić piwo, otarła usta rękawem i usiadła normalnie. - Chyba przed wyruszeniem przez kanał będziesz się chciał pozbyć towaru? Skinął głową. - Bez towaru popłynę szybciej. - Co byś powiedział, gdyby ktoś miał dobre miejsce do przechowania beczek z rybami? Mógłbyś wtedy łatwo prześlizgnąć się przez celników w Londynie i znaleźć tam kupca na swój towar. Oczywiście, mógłbyś dostarczyć go lądem i to na koszt odbiorcy. Kapitan zastanawiał się, czy może jej zaufać. W końcu zapytał: - A co wy będziecie z tego mieli? - Gdy już ukryjemy towar, zabierzesz mnie swoim statkiem do Portsmouth. Dobili targu i kapitan poszedł po załogę. Gdy zostali sami, Cat powiedziała szybko do Spidera: - Gdy mnie już nie będzie, wyjmij tytoń z beczek i dobrze ukryj. Za resztę pieniędzy kup jakiejś taniej ryby i załaduj do beczek. - Możesz już więcej nic nie mówić. - Spider chwycił w lot to, o co jej chodzi. - Gdy przybędą po swoją rybę, nieźle się wściekną. - Cat błysnęły oczy na samą myśl o podstępie. Cat z niepokojem przyglądała się załodze barkasa. Byli to nieokrzesani ludzie, niejeden otarł się pewnie o więzienie. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Owinęła się szczelnie żakietem i podniosła kołnierz. Gdy została sama ze Spiderem, powiedziała do niego cicho: - Jak już będziemy w grocie, leć na górę i przynieś pistolety Charliego. Mogą nam się przydać. Skinął głową ze zrozumieniem. Na miejscu szybko rozładowali towar. Widać było, że część już gdzieś sprzedali, bo było tego wszystkiego czterdzieści baryłek. Po wyładunku Cat pomachała Spiderowi ręką na pożegnanie i ruszyli. Nie chciała czułego pożegnania z bratem w obecności amerykańskiej załogi, ale też nie potrzebowała mówić Spiderowi, że wróci najszybciej, jak będzie mogła. Na pokładzie Seagulla wymościła sobie wygodne gniazdko na zwoju lin i oparła się o reling. Cat kochała morze. Podniecało ją. Nic nie. Mogło się równać z jego dzikością,
16 nieokiełznaniem. Morze nigdy nie pozwoli nad sobą zapanować ani człowiekowi, ani jakiejkolwiek sile. Jest zawsze groźne. Wywoływało w jej duszy to wspaniałe uczucie kontaktu z czymś absolutnie jedynym, niepowtarzalnym, dawało jej nieograniczone poczucie swobody. Gdzieś między północą a świtem Charles Swan odezwał się do siostry siedzącej przy jego łóżku: - Lekarz powiedział... że to już koniec... prawda? Lil pochyliła się nad nim. W świetle świec widziała wyraźnie jego szarą twarz i gasnące oczy. Wzięła do ręki karafkę. - Napij się trochę koniaku, Charlie. Zawsze go lubiłeś. Odsunął jej rękę i pokręcił przecząco głową. - Notes... papiery. Pod siedzeniem... - Zakasłał. Po chwili odpoczynku mówił dalej: - Summer... ona będzie wiedziała... czarny człowiek. - Czarny człowiek? - usiłowała zgadywać Rose. - Czy chcesz powiedzieć, że pod siedzeniem powozu masz ukryty notes, i chcesz, żebym przekazała go twojej córce? Pójdę w takim razie i spróbuję go znaleźć. Wzięła świecę i pospiesznie wyszła z pokoju. Domyślała się, że notes zawiera jakieś cenne informacje, w przeciwnym wypadku nie ukrywałby go. Weszła do powozu i zaczęła szukać. Początkowo nie udało jej się, dopiero sięgając głębiej, chwyciła zwój zapieczętowanego papieru i maty oprawiony w skórę notes. Usiadła i otworzyła go. Spojrzała na znaki zapisane na stronicach, ale nie mogła nic zrozumieć. Były tam nazwy miejscowości w Kornwalii, daty i nazwiska, które także jej nic nie mówiły. Poszła szybko na górę zadać parę pytań Charlsowi, ale szybko zrozumiała, że się jej to już nie uda. Charlie wypił całą karafkę koniaku i to przyspieszyło jego kres. Bella zjawiła się w Portsmouth o świcie. Mewy krążyły nad kutrami, dopominając się głośno o rybę. Szybko udało jej się złapać poranny dyliżans do Londynu. Co prawda cena, której od niej żądali, wydała się horrendalna, ale Cat zdołała przekonać woźnicę; żeby za niższą opłatą pozwolił jej podróżować na koźle. Podróż przeciągała się. Na każdym wzniesieniu pasażerowie musieli wysiadać i iść pieszo, by ulżyć koniom. Dopiero po pięciu godzinach dotarli do rogatek. Gdy dojeżdżali do Londynu, Cat przyglądała się zagrodom pełnym owiec i krów i nie potrafiła dostrzec różnicy między wsią a osadami otaczającymi miasto. Zaraz jednak zobaczyła majestatyczne wieże kościołów, górujące nad miastem, i ogarnęło ją podniecenie. Uszy atakowała kakofonia dźwięków: kościelne dzwony i krzyki tragarzy, przekupniów i dostawców piwa. W jej nozdrza wpadał niemiły smród otwartych ścieków, gnijących warzyw, końskiego potu i nie mytych ciał. . Rozglądała się wokół z ciekawością. Chłonęła każdy szczegół tego największego na świecie miasta. Przejechali po wielkim moście, na którym stały też domy i sklepy, i wjechali przez bramę w murach, otaczających miasto. Bella zauważyła panujący na ulicy tłok i zaczęła się zastanawiać, co wygnało tych wszystkich ludzi z domów. Szybko jednak pomyślała, że jest to pewnie normalny obraz miasta. Z ogromnym zdziwieniem dostrzegła, że między kalekami i żebrakami przechadzały się wspaniale ubrane pary. Niektóre damy miały twarze przysłonięte maskami, inne, wyraźnie służące, robiły zakupy. Na domach przybite były tabliczki informujące o zakładach rzemieślniczych i biurach. W drzwiach warsztatów stali terminatorzy, zachęcając do korzystania z ich usług. Tragarze pochylali się pod ciężkimi pakunkami, inni pchali po bruku wózki załadowane tak wysoko, że zdawało się, iż za chwilę wszystko zwali się na ziemię.
17 Widziała dzieci śpiewające dla zarobku na ulicy, kieszonkowców i złodziei peruk, którzy byli zmorą mieszkańców. Widziała eleganckich kawalerów na koniach i pijanych mężczyzn przed gospodą. Dyliżans zwolnił, by przepuścić dorożki, ciężkie powozy i furmanki z bagażem. Usłyszała też całą gamę przekleństw, których nie znała, a które wykrzykiwał woźnica zrywając perukę, gdy jakiś powóz zatamował ruch. Cat była zachwycona miastem i jego energią. Uświadomiła sobie, że jeśli nie chce pozostać w tyle, musi nauczyć się gonić jak inni. Tuż przy stacji dyliżansu znajdowała się gospoda. Zapytała służącą, która myła schody, jak dostać się na Cockspur Street, gdzie mieszkała ciotka. - A czegoj! - wrzasnęła dziewczyna, słysząc adres tej modnej dzielnicy. - No, mówże, głupia dziwko! - krzyknęła rozzłoszczona Cat. - Wynocha stąd! - zawołała oburzona dziewczyna i chlusnęła pomyjami na buty Cat. Cat chwyciła ją za włosy i powiedziała dobitnie: - Jak mi natychmiast nie powiesz, jak dostać się na Cockspur Street, wytarzam twoją twarz w ulicznym kurzu. - O Boże! Mordują! - Chyba cię naprawdę zamorduję, jeśli mi nie powiesz - zagroziła Cat. - Idźta przez Fleet do Strandu... Potem prosto prawie do pałacu. Cat ruszyła, mrucząc pod nosem: "Patrzcie ich, wielcy londyńczycy! To ja, Isabella Swan, czy tego chcecie, czy nie". W tym momencie skurcz głodu skręcił jej wnętrze. Kupiła jakiś pasztecik z cielęciną i poszła przed siebie. Fascynował ją każdy szczegół. Przyglądała się sklepom, stanęła przed apteką, w której sprzedawali środki na potencję, i przed sklepem z butami po nieboszczykach. Na każdym rogu stała gospoda i prawie każda miała w nazwie coś królewskiego. Przyjrzała się z ciekawością małym kominiarczykom, od stóp do głów pokrytym sadzą. Zauważyła łowcę szczurów z wiązką martwych zwierzaków na kapeluszu. Nim doszła do Strandu i znalazła Cockspur Street, była już cała pokryta kurzem i bolały ją nogi. Zauważyła, że w tej części miasta ulice są czyste, a domy pokryte świeżymi tynkami. Wbiegła po schodach domu z numerem piątym i głośno zastukała. Odźwierny, który otworzył jej drzwi, spojrzał tylko na nią i krzyknął: - Zmiataj stąd, hultaju! Wsunęła but między drzwi a futrynę, sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła pistolet. Oczy służącego mało nie wyszły z orbit. - Pomocy! Rabusie! - wrzasnął. Wtedy usłyszała spokojny, kobiecy głos: - James, cokolwiek by tu się działo, nie zapominaj, że w domu jest żałoba. Bella obejrzała damę, elegancką od czubka platynowych loków, przez wymalowaną twarz, jedwabną suknię, wachlarz z kości słoniowej i perskiego kota na łańcuszku, i zapytała niepewnym głosem: - Ciocia Rose? Drobna kobieta spojrzała na nią z obojętnością. - Jestem Isabella, ale mówią do mnie Bella lub Cat. - Schowała pistolet i wyciągnęła list od ciotki. Lady Richwood oniemiała ze zdziwienia. Powoli doszła do siebie i wykrztusiła wreszcie: - Nadzwyczajne. Wchodź tu, zanim cię ktoś zobaczy. - Stojąc tak i patrząc na dziewczynę, która okazała się jej siostrzenicą, Rose poczuła, że serce topi się w niej jak wosk. - Ach, dziecko, co on z tobą zrobił? - Oczy Rose zaszkliły się. Nie czuła sympatii do lady Isabelli Swan, przypuszczając, że jest ona nadętą i zepsutą dziedziczką Roseland, ale okazało się, że stała przed nią dziewczyna, którą pozbawiono wszelkich przywilejów.
18 Wyglądała na wyraźnie zaniedbaną. - Wejdź i siadaj, kochanie. Obawiam się, że mam dla ciebie smutną wiadomość. - Westchnęła głęboko. – Twój ojciec zmarł tej nocy. Bella zdjęła czapeczkę i włosy rozsypały się wokół jej głowy. Nie odczuwała żalu, nie odczuwała i radości. - Czuję się jak odrętwiała - powiedziała i siadła ciężko na eleganckiej sofie krytej brokatem. - Bello, kochanie. Nie musisz mi niczego tłumaczyć. To mój brat i doskonale wiem, jakim był bydlakiem. W domu nie ma już jego ciała. Zabrano go do kościoła św. Jana na uroczystości pogrzebowe. Nie czekałam z tym, bo nie wiedziałam, czy przyjedziesz. - Nie będę miała czym zapłacić za pogrzeb. Co mam zrobić? – zapytała bezradnie Bella. - Cóż, chyba obie mamy dość duże doświadczenie, jak radzić sobie bez pieniędzy. - Zdjęła obrożę z szyi perskiego kota i pozwoliła mu wskoczyć na sofę. - Ale po kolei. Wyglądasz, jakbyś nie jadła od tygodnia. - Jadłam dwukrotnie. - Dziś? - Nie. W tym tygodniu. - Widzę, że nie opuszcza cię dobry humor, kochanie. Potrzebujemy czegoś, co nas odpręży. A na deser podadzą nam truskawki. Ogromnie je lubię - mówiła. - Najpierw jednak cię nakarmię, wykąpiesz się i dopiero potem zajmiemy się tym, co kobiety lubią najbardziej, czyli pogadamy. Rose przyniosła jej białą nocną koszulę ozdobioną koronkami i falbankami. Był to z pewnością najładniejszy strój, jaki Isabella kiedykolwiek miała na sobie. Świeżo umyte włosy zwinęły się wokół jej twarzy w wilgotne pierścionki, gdy siedziała w cieple bijącym od kominka. - A teraz, kochanie - powiedziała Rose pięknie modulowanym głosem, przeciągając sylaby. - Twój ojciec prosił, żebym przekazała ci ten notes i papiery. Mówił coś o jakimś czarnym człowieku, ale nic z tego nie zrozumiałam. Bella rozpieczętowała zwój pergaminu i zaczęła czytać prawniczy tekst. Nagle skoczyła na równe nogi, przewracając krzesło. - Powinien smażyć się w piekle! - krzyknęła. - Zadłużył Roseland na całą jego wartość. Właśnie minął termin płatności. Boże, gdyby jeszcze żył, zamordowałabym go własnoręcznie. - Przeszła gwałtownie przez pokój i otworzyła drugi dokument. - Ach, nie! To umowa sprzedaży mojego konia, Ebony’ego. Co za skurwysyn! Muszę wracać do domu... Muszę jakoś zdobyć pieniądze... Ale skąd? - Dawno już zrozumiałam, kochanie, że ponieważ mężczyźni sprawują pieczę nad majątkiem, jedyną rozsądną rzeczą, jaką może zrobić kobieta, to wyciągnąć je od jakiegoś mężczyzny. - Masz na myśli małżeństwo dla pieniędzy? - zapytała Bella z wyraźną niechęcią. - Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek chciała wyjść za mąż, nawet dla majątku. Wszyscy mężczyźni są źli i samolubni. Gdybym nawet poślubiła kogoś bogatego, to rozwiązałoby moje problemy finansowe, ale spowodowało nowe. W ten sposób byłabym osaczona do końca życia. Małżeństwo jest ostatnią rzeczą, której pragnę. - To nie jest takie proste, kochanie. Obawiam się, że w Londynie małżeństwo całkiem wyszło z mody. Teraz panuje mania nieślubnych związków, ale w twoim wypadku to zupełnie nie wchodzi w grę. - Dlaczego? - zdziwiła się szczerze Isabella. Lady Richwood zastanawiała się przez chwilę, ale zdecydowała się mówić otwarcie. - Twój typ urody nie jest w modzie. Teraz wszyscy szaleją za blondynkami. Ciemnowłose kobiety są uznawane za brzydkie, obce. Uważa się, że to Portugalki, jak nasza
19 nieszczęśliwa królowa. Pozwól, kochanie, że będę z tobą szczera. Rozbijasz się w butach do konnej jazdy, klniesz jak szewc i mówisz dokładnie to, co myślisz. Mężczyźni tego nie lubią. Oni chcą mieć wymalowane laleczki, które się uśmiechają, jedzą jak ptaszek, wyglądają jak anioły i mają nienaganne maniery. Są filigranowe, zabawne i chętne. - Chętne? - powtórzyła Bella podejrzliwie. - Gotowe robić w łóżku wszystko, czego od nich oczekują – uzupełniła ciotka. - Ach, więc to właśnie oznacza nieślubny związek - zrozumiała wreszcie. - Mężczyźni są potworami. Oni biorą w tym świecie wszystko, a kobiety tylko dają. To niesprawiedliwe. Proponujesz, bym sprzedała swoje ciało jakiemuś staremu rozpustnikowi. Wolę już ukraść te pieniądze. To nie porusza mojego sumienia. - Kochanie - powiedziała Rose, powoli cedząc słowa - w Londynie mężczyźni trzymają pieniądze bezpiecznie u złotnika albo bankiera. Nie wystawiają ich na łup złodziejom. Coś mi się wydaje, że masz zadatki na awanturnicę. Dlaczego zatem nie pobić przeciwnika jego własną bronią? Wykorzystać mężczyznę w ten sam sposób, w jaki wykorzystują zawsze kobiety. Możesz być piękna, a jeśli jesteś tak mądra, jak mi się wydaje, to możesz ocalić Roseland i przeżyć resztę życia w luksusie. Za pomocą pochlebstw i obietnic mogłabyś, jak sądzę, położyć rękę na majątku jakiegoś miłego dżentelmena, wcale za to nie płacąc. W ten sposób mogłabyś być górą. Isabellę uratowało poczucie humoru. - No cóż, przyznaję, że myśl o pobiciu przeciwnika jego własną bronią wydaje mi się kusząca. Brat mógłby mi w tym pomóc. Biedny Spider jest lordem, który żyje w znacznie gorszych warunkach niż niejeden chłopiec stajenny. - Uśmiech zgasł na jej ustach. - Nie mogę tego zrobić – powiedziała zdecydowanie. - Chyba masz rację. Nie byłabyś w stanie tego dokonać – powiedziała ciotka. - Nigdy w życiu nie trzymałaś w ręku wachlarza, a on ma własny język przydatny przy flircie. Nie umiesz się ubierać ani tańczyć. Pewnie nie potrafisz też chodzić na wysokich obcasach i zakładam się, że choćbym ci nie wiem ile zapłaciła, nie potrafisz chichotać - dodała Rose, przewrotnie prowokując dziewczynę. - Wątpię, czy mogłabyś zostać czyjąś kochanką, nie mówiąc już o poważnej propozycji małżeństwa. Bella poczuła się urażona jej słowami. Gdyby tylko zechciała, mogłaby owinąć sobie mężczyznę wokół małego palca, ba, skłonić go do oświadczyn. Nagle roześmiała się, gdy zrozumiała, że ciotka prowokuje ją. Zapytała więc ponuro: - To jedyny sposób, żeby ocalić Roseland, prawda? Obawiam się, że choć nie mogę znieść tej myśli, tylko to mi pozostaje. Będę więc musiała nauczyć się tych wszystkich podstępów. Potrafię świetnie naśladować... Pokażę ci... Chwyciła wachlarz z kości słoniowej i rozłożyła go zalotnie. Następnie, rozciągając słowa, powiedziała: - Myślę, że potrafiłabym być miła dla jakiegoś bogatego dżentelmena. Ciotka Rose roześmiała się. - Podbiłaś mnie ze szczętem, kochanie. - To dlatego, że ty wydajesz mi się fascynująca. Mówisz tak sugestywnie, nawet o truskawkach. Rose, zachwycona, roześmiała się i przeszła do spraw bardziej praktycznych. - Sprzedamy konie i powóz Randala, by zapłacić za pogrzeb. Za to, co zostanie, kupimy ci piękne suknie. Na początek pożyczę ci wszystko, czego ci potrzeba. - Nie ma sensu tracić pieniędzy na suknie - powiedziała z powątpiewaniem Bella. - To nie jest strata pieniędzy, Isabello. Jeśli chcesz złapać rybkę, musisz najpierw mieć przynętę. Teraz chodźmy spać, a jutro wieczorem zabiorę cię do teatru na sztukę o pokojówce, która udaje utytułowaną damę, by w ten sposób zdobyć hrabiego. Nie powinnaś stracić tej lekcji. - Nie przerywając nawet dla złapania oddechu, Rose kontynuowała: - Po
20 teatrze zabiorę cię na kolację do lady Shrewsbury. Jeśli nie będziesz się odzywać i będziesz miała uszy i oczy szeroko otwarte, szybko nauczysz się odpowiednio zachowywać w towarzystwie. Reszta zależy od ciebie. Wiem, że bardzo byś chciała wrócić do domu. Wiem też, że w Kornwalii miałabyś znacznie większe możliwości zamążpójścia niż w Londynie. Mężczyźni na dworze znają niemal każdy podstęp z naszego kobiecego repertuaru. - Dobranoc, Rose. Doceniam twoją pomoc i rady, jakie mi możesz dać. Jestem w tych sprawach straszliwą ignorantką. - Od jutra koniec z tym śmiesznym imieniem "Cat". Isabella to piękne imię. Imię, które sprawia, że każdy mężczyzna, który cię spotka, powinien cię zapamiętać. Bella wskoczyła do łóżka i wzięła do ręki notes, który zostawił jej ojciec. Przekartkowała go marszcząc brwi. Nie mogła zrozumieć, co znaczą cyfry i znane jej nazwy. Nagle coś ją uderzyło. Gdy przeczytała słowa "Lizard Point" i datę, poczuła, że robi się jej niedobrze. To była zmora, którą usiłowała wymazać z pamięci, a która była tu, zapisana starannie w notesie, strona po stronie. Kilka lat temu towarzyszyła nocą ojcu. Była niezwykle ciekawa, co wyciągnęło go z Roseland w sztormową noc. Pojechali właśnie do Lizard Point, gdzie morska latarnia ostrzegała marynarzy przed zdradliwymi skałami, na które spychał je południowo-zachodni wiatr. I tam zobaczyła, że ojciec rozmawia z ludźmi, którzy zajmowali się grabieniem rozbitych statków. Gasili światło latarni na wzgórzu i zapalali ognisko na podstępnym brzegu, by wprowadzić statek na skały. Odłożyła notes i zamknęła oczy. Wciąż słyszała krzyki ludzi ze statku, który roztrzaskał się w drzazgi i zatonął. O świcie, gdy wiatr ucichł, zobaczyła z wysokiego brzegu ciała nieszczęsnych rozbitków. Ojciec na łożu śmierci nie powiedział: "czarny człowiek", powiedział "szantaż". Za pomocą tego notesu mogła szantażować bardzo znane osoby, które tak samo, jak jej ojciec rabowały statki. Jeszcze raz zrozumiała, dlaczego tak nienawidziła mężczyzn. Byli źli z samej ich natury. Nagle zapragnęła gorąco wyrównać rachunki. Podejmie wyzwanie ciotki Rose, wydusi pieniądze z jakiegoś bogacza. Ma już dość bycia tylko ofiarą. Nadszedł czas, by ofiarą stał się mężczyzna.
21 4 - Nie ma na świecie kobiety, której można byłoby zaufać - powiedział lord Edward Cullen, biorąc od niechcenia karty do ręki. - Od dzieciństwa wpajano mi, że tylko głupiec ufa kobietom – dodał cynicznie Karol Stuart. Buckingham powiedział Edwardowi, że jego dama ma romans z księciem Yorku. Grali właśnie w karty w salonie Jej Wysokości i stoły pokryte były błyszczącymi monetami. Pokoje Katarzyny stały się ostatnio modnym miejscem spotkań towarzyskich tylko dlatego, że Karol nabrał zwyczaju spędzania tam wieczorów. Bardzo się starał zachowywać jak obowiązkowy mąż i nawet nieźle mu to wychodziło. Wciąż jednak pozostawała między nim a królową kość niezgody. Była nią Barbara Palmer, wieloletnia kochanka króla. Król spojrzał właśnie w jej stronę, a Barbara uniosła brwi w niemym pytaniu. Karol westchnął. Miała takie zmysłowe ciało. Jakże mógł się oprzeć jej mahoniowym włosom rozsypującym się tak wdzięcznie na poduszce lub na pełnych piersiach, które tak podniecające, wypełniały jego dłonie. Gdyby tylko była trochę mniej wymagająca, bardziej ustępliwa... Gdyby potrafiła być nieco mniej apodyktyczna, bardziej uległa. Gdyby była mniej ekstrawagancka, nieco skromniejsza. No i może trochę bardziej wierna. Lord Cullen siedział z niewzruszoną twarzą, choć w środku tliła się w nim niechęć do Buckinghama. Nigdy nie lubił tego człowieka, ale wiedział, że lepiej mieć go po swojej stronie. Co zaś do jego aktualnej damy, Jessici Stanley, to nie wykluczał, że plotka o jej romansie z królewskim bratem jest prawdą. Uprzedził ją, że niedługo wyjeżdża do Kornwalii, ale, do diabła, mogła poczekać, aż ostygną po nim prześcieradła, nim poszuka sobie następcy. Jessica prosiła go wprawdzie, żeby zabrał ją ze sobą, mając chyba nadzieję na małżeństwo. Prawdopodobnie to, że grzecznie, ale zdecydowanie odmówił, stało się przyczyną nawiązania romansu z księciem. Miał dość rozumu, żeby jej nie poślubić. "Wszystkie kobiety są takie same – myślał cynicznie. - Każda gotowa sprzedać się temu. kto więcej zapłaci." Wrócił pamięcią do swojej pierwszej kochanki. Dziś wydawało mu się niemożliwe, że był tak naiwny. Złapała go jak rybę na haczyk. Ponad rok łożył na dziecko, które urodziła. Dopiero pewnej nocy jego przyjaciel, lord Withlock, wypiwszy trochę za dużo, wyznał mu, że zaszła z nim w ciążę, zanim przedstawił ją Edwardowi. Był to pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwolił kobiecie zrobić z siebie durnia.
22 Buckingham dość szybko zauważył, że zarówno król, jak i Cullen zajęci są własnymi myślami, i postanowił to wykorzystać. Wkrótce pokaźna kupka złotych monet stała się jego własnością. Pieniądze, które wygrał, niewiele dla niego znaczyły, ale poczucie triumfu, gdy sięgał ręką po wygraną, patrząc na twarze przeciwników, dało mu dużo satysfakcji. Niezadowolony Karol wstał od stołu i podszedł do Jej Wysokości. Katarzyna polubiła hazard i powszechnie uznawano ją za niegodziwą przez to, że tak łatwo przejęła obyczaje dworu swojego męża. Król pochylił się nad nią i podpowiedział jej, jak ma wistować. Posłuchała go i wygrała natychmiast. Zbliżała się północ i król znów szepnął coś do ucha królowej. Nikt nie miał prawa opuścić przed nią sali. Kiedy więc wreszcie z ociąganiem wstała, wzywając jedną z dworek, niektórzy odetchnęli z ulgą. Na szczęście nie zaplanowano tańców. W przeciwnym razie spotkanie mogłoby się przedłużyć aż do rana. Minęła jeszcze godzina, nim król został wreszcie sam w sypialni. Karol, w eleganckim brokatowym szlafroku, udał się do prywatnych apartamentów królowej. Za nim biegły jego ulubione spaniele. Ku swej konsternacji zastał Katarzynę klęczącą przed małym ołtarzem, który poleciła wykonać w buduarze. Były tam też dwie damy dworu, które przybyły z nią z Portugalii. Dyskretnie zakasłał, gdyż miał nadzieję, że zrozumieją sygnał i wyjdą. One jednak wydawały się go nie dostrzegać. Karol, z zasady dobroduszny i wykazujący się nienagannymi manierami, czekał jeszcze cierpliwie ponad dwadzieścia minut, aż jego pogrążająca się w dewocji żona zakończy modły. W końcu otworzył drzwi między sypialnią a buduarem i wpuścił psy. Bardzo dobrze wiedział, że dwórki Katarzyny nie potrafiły podzielić tej wrodzonej u Anglików miłości do psów, i miał nadzieję, że w ten sposób zmusi je do odejścia. Kiedy i to nie poskutkowało, wszedł sam do buduaru, by wreszcie się ich pozbyć. Katarzyna klęczała w obszernej koszuli, z twarzą skierowaną ku krzyżowi wiszącemu na ścianie. - Chodź już spać, kochanie, bo w końcu przy tych modłach zaziębisz się na śmierć. - Jeszcze chwilę, Karolu - powiedziała cicho. Przechwycił ukradkowe spojrzenie księżnej Penalva. Jego usta przybrały nieprzyjemny wyraz. - Twoje damy mogą już odejść - powiedział rozkazującym tonem. Penalva i księżna Ponteval, jej stałe towarzyszki, wymieniły spojrzenia i zwróciy wzrok na Katarzynę. Karola porwała złość, ale opanował się i przemówił do dam żartobliwie: - Moje panie, królowa nie potrzebuje przecież obrony przede mną. Jest moją żoną. a dość rzadko mam okazję przebywać z nią bez waszego towarzystwa. Nie znosiły Karola Stuarta i w najmniejszym nawet stopniu nie próbowały tego ukrywać. Wyszły z wyraźną niechęcią, obnosząc przy tym twarze urażonych jagniątek. Gdy zostali wreszcie sami, Karol stanął przy Katarzynie i powiedział do niej prawie czule: - Kochanie, dlaczego żyjąc tak bezgrzesznie, uznajesz za stosowne spędzać tak dużo czasu na swych pięknych kolanach, prosząc Boga o wybaczenie? Odwróciła się od ołtarza z wyzywającym wyrazem twarzy. - Nie modlę się za siebie, modlę się za ciebie. - Kochanie, choćbyś nawet wieczność spędziła na klęczkach, wątpię, czy uzyskałabyś odpuszczenie wszystkich moich grzechów. Uśmiechnął się do niej, a widok jego smagłego oblicza sprawił, że serce w niej zaczęło topnieć. Wziął ją za rękę, podniósł z klęczek i szepnął:
23 - Chodź do łóżka, Katarzyno. Pochylił się ku jej twarzy, by ją pocałować, ale odwróciła się, potwierdzając w ten sposób jego podejrzenia. To opóźnianie momentu pójścia do łóżka było celową taktyką, wstępem do jakichś nieprzyjemnych rozmów. Karol westchnął. Chciał spędzić z nią jakąś godzinkę na przyjemnych pieszczotach, w czasie których jego nasienie mogłoby zakiełkować w królowej i dać mu następcę tronu. Na Boga, nie oczekiwał od niej uczucia. Nie była też w stanie zaspokoić jego namiętnej natury, ale akceptował to w dobrej wierze i traktował ją z uprzejmością. Jednak jej powściągliwość w sprawach seksu zaczynała go martwić. Pozwoliła mu zaprowadzić się do sypialni, ale nie do łóżka. - Karolu! - odważyła się wreszcie powiedzieć, o co jej chodzi. – Podjąłeś decyzję, która zakłóca moje szczęście. - Nie musisz się mnie obawiać, Katarzyno. Nie jestem brutalem – powiedział uspokajająco. Zarumieniła się, gdyż Karol był dla niej zawsze niezwykle miły, nigdy, jak inni, nie drwił z jej cudzoziemskich strojów, mowy i manier. Z jej ust wydobył się cichy szloch. - Chodzi mi o tę kobietę - powiedziała patrząc na niego z wymówką. Karol rozsądnie nic nie odpowiedział. - Dotarło do mnie, że żąda, by nadano jej tytuł księżnej. - Tupnęła nogą z determinacją. - Nie życzę sobie tego! - Kochanie, jeśli nawet zechcę uhonorować panią Palmer, to w niczym nie uchybi twojej godności. - Będę czuła się jak spoliczkowana, gdy ta kobieta zostanie podniesiona do tak wysokiej godności. - Blada twarz Katarzyny pokryła się ciemną czerwienią. Karol spojrzał tęsknie na łóżko, na którym wylegiwały się dwa spaniele, potem usiadł na jego krawędzi. - Fakt, że była moją kochanką, nie uwłacza jej w niczym. Chcesz, bym zakończył ten związek, ale byłoby z mojej strony niegodziwe, gdybym ją tak po prostu odsunął. Wtedy cały dwór odrzuciłby ją. Schrupaliby ją do ostatniej kosteczki, jak stado wilków. Obdarzając ją tytułem, spełniam tylko powinność wobec tej kobiety. Jestem pewien, że będziesz wspaniałomyślna, Katarzyno. - Jaką powinność? - krzyknęła. Karol miał bardzo apodyktyczną matkę, która całe życie usiłowała nim komenderować. Tylko dlatego, że był dobroduszny, większość kobiet sądziła, iż można mu wszystko narzucić. Ale tak nie było. - Niedawno urodziła mi syna. Nie jest to żadną tajemnicą. Katarzyna wybuchnęła płaczem. - Słyszałam te plotki... Ty też uważasz, że jestem bezpłodna. Przytulił ją i dotknął policzkiem jej twarzy. - Wcale tak nie myślę, kochanie. Dzisiejsza noc zaprzeczy tym plotkom - powiedział, zdejmując z niej koszulę i zsuwając szlafrok. Strącił nogą psy i wziął Katarzynę w ramiona. Ukryła twarz na jego szerokiej piersi i skąpała ją we łzach. Kołysał ją cierpliwie, aż się uspokoiła. Była bardzo szczupła, o prawie nierozwiniętych piersiach jak u małej dziewczynki. Głaskał je jednak czule, uciskając kciukiem drobne sutki. Pocałował ją kilka razy, a potem powiedział zdecydowanie: - Sprawę lady Castlemaine uznajmy za zakończoną. - Celowo użył tytułu, który miał nadać Barbarze. - Obawiam się, że nie jest zakończona - powiedziała cicho Katarzyna. - Poleciłam kanclerzowi, by nie zezwolił Parlamentowi na nadanie tytułu tej damie.
24 Karol wściekł się. Choć królowa wydawała się być samą słodyczą i w większości spraw ulegała mu. to tym razem stanęła okoniem. Odrzucił kołdrę i wstał. - Żegnam, madame? - powiedział zimnym głosem. - Dokąd idziesz, Karolu? - zawołała za nim z żalem w głosie. Nawet nie odpowiedział. Uważał, że to jest oczywiste. Przeszedł przez prywatne ogrody i udał się wzdłuż King's Street, przecinającej tereny pałacowe. Dom Barbary Palmer stał w bardzo dogodnym miejscu. Było już wpół do trzeciej, ale wiedział, że zostanie przyjęty z otwartymi ramionami. Służba nie mrugnęła nawet okiem, gdy król Anglii poszedł prosto do sypialni milady. Barbara była w łóżku, na szczęście, sama. Gdy usłyszała znajome kroki, obudziła się natychmiast. - Nie wstawaj, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział Karol rozbierając się. Barbara wstała, zapaliła świece i stanęła przed nim ukazując swe hojne wdzięki, ledwie przysłonięte różową koszulką. Jego oczy pociemniały z pożądania, ale powstrzymała go ruchem ręki. - Musimy porozmawiać, sire. Westchnął. Już to, że zwracała się do niego oficjalnie, oznaczało, że zamierza rozmawiać na jakiś poważny temat. - Porozmawiamy później, Babs. Wystarczy, że na ciebie spojrzę, a już robię się tam twardy, jak marmur. Zrobił dwa duże kroki i znalazł się przy niej. Doświadczonymi, zręcznymi palcami zsunął ramiączka jej koszuli i odsłonił pożądliwie jej pełne piersi. Uniósł jedną z nich i pochylił się nad wilgotną ciemną aureolą. Wiedział, że pieszcząc ją, potrafi w kilka minut doprowadzić ją do stanu szaleństwa. Potrząsnęła wspaniałymi, mahoniowymi włosami i wprawną dłonią nakryła jego męskość. Gdy jęknął z pożądania, sięgnęła do piersi i wyciągnęła sutek z jego ust. - Porozmawiamy teraz. Twoja marmurowa lanca może poczekać. Karolu, dotarło do mnie coś, co sprawiło, że chciałam umrzeć - powiedziała dramatycznym tonem. - Zawiązany został spisek, którego celem jest niedopuszczenie do nadania mi tytułu, który obiecałeś. - Jednym ruchem przysłoniła nagą pierś. - Barbaro, wiesz, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, byś została księżną Castlemaine - uspokajał ją. - Ale teraz chodź do łóżka. Twój król cię potrzebuje. - Wszystko, co w twojej mocy! - wrzasnęła. - Teraz każdy będzie mógł powiedzieć, że ten staruch Hyde ma więcej władzy niż król Anglii. Musisz się go pozbyć, Karolu. - W pewnym sensie Edward Hyde ma więcej władzy niż ja. Jest moim kanclerzem i głową Parlamentu. - No cóż. Jeśli pozwalasz, żeby rządzili tobą wszyscy, łącznie z żoną, to muszę traktować twoje obietnice jak puste słowa. - Jej Wysokość niczego mi nie dyktuje - powiedział z przekąsem. – Ty natomiast, kochanie, walczysz ze mną jak lwica, kiedy tylko trafia ci się po temu okazja. Wykorzystujesz to, że jesteś taka piękna, kiedy się złościsz - powiedział żartobliwie, podszedł bliżej i położył dłoń na jej nagim ramieniu. Strąciła jego dłoń. - Zawsze mnie wykorzystujesz. Myślisz, że pójście do łóżka wszystko załatwi - złościła się. - Bo rzeczywiście w łóżku załatwić można prawie wszystko. Chodź, Barbaro. Pragniesz mnie przecież prawie tak, jak ja ciebie. Wyciągnął rękę i ujął jej wspaniałą pierś. Jęknęła cicho. - Nie, Karolu. Tym razem nie. Gdy pomyślę, ile dla ciebie poświęciłam, krew zastyga w mych żyłach. Nie dotkniesz mnie nawet.
25 - Poświęciłaś, Barbaro? - zapytał, myśląc o wszystkich pieniądzach, domach i klejnotach, którymi ją obsypał. - Jestem przedmiotem plotek całego dworu. Wszyscy wiedzą, że bierzesz mnie w dzień i w nocy. Poświęciłam moją reputację, dobrego męża. - Otworzyła drzwi do sypialni i krzyknęła dramatycznie: - Chodź do dziecinnego pokoju, to pokażę ci jeszcze jedno poświęcenie, które musiałam przez ciebie znieść. - Barbaro, uspokój się. Byłoby okrucieństwem i bezmyślnością budzić dziecko o tej porze. - Westchnął głęboko. - Spróbuj znaleźć w swym sercu choć odrobinę wspaniałomyślności, Babs. Spędziłem właśnie dwie godziny na kłótni z królową z twojego powodu. - Naprawdę? - Wyglądała na bardzo zadowoloną. Podeszła do stolika i nalała sobie kielich białego reńskiego wina. Gdy szła koło kominka, światło ognia podświetliło jej krągłe kształty i Karol zagryzł mocno wargi, by powstrzymać się, aby nie pochwycić jej w ramiona i siłą zmusić do uległości. - Nie zamierzasz wpuścić mnie do łóżka, prawda? - Nie. Przynajmniej do czasu, gdy zostanie określona moja sytuacja. Podniósł z podłogi jej szlafrok. - W takim razie, na litość boską, włóż chociaż to na siebie... Doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Kiedy dowiedziałeś się, że Jej Wysokość wyraźnie zakazała kanclerzowi podpisać nadanie mi tytułu? - spytała. - Lord Clarendon jest typem człowieka, który nie pozwoli ani mnie, ani Katarzynie odwieść go od tego, co uważa za swój obowiązek – wyjaśnił Karol. Barbara wrzasnęła. Chwyciła flakon kosztownych perfum i rzuciła nim o ścianę. - Crowley! Crowley! - wrzeszczała jak oszalała. -A więc to prawda! Jemu nadałeś tytuł, a mnie odmawiasz! - Niczego ci nie odmawiam, Barbaro. Krzyknęła rozhisteryzowanym głosem. - Byłam ci wierna jak żona i dzięki temu... kopnąłeś mnie jak stary kapeć. Król uśmiechnął się cynicznie. - Żony są notorycznie niewierne, a ty nie jesteś wyjątkiem. Jeśli zaś chodzi o to ostatnie oskarżenie, że odepchnąłem cię, to wystarczy na mnie spojrzeć, by przekonać się, że jestem gotowy, chętny i pragnę kochać się z tobą przez resztę moich nocy. Problem polega na tym, Barbaro, że znajdujesz więcej przyjemności w robieniu tej sceny i patrzeniu, jak cię błagam, niż w pójściu ze mną do łóżka. Te słowa rozwścieczyły ją. - Wiesz, że to nieprawda. Jestem najbardziej namiętną kobietą, z jaką się kiedykolwiek kochałeś. Jestem jedyną, która jest w stanie sprostać twojej zmysłowości. Zawsze jestem gotowa zaspokoić każdą nową zachciankę. - Tak, to prawda - powiedział tęsknie. - Ale dość tego błagania. - Założył purpurowy płaszcz, wysunął na głowę kapelusz. - A z tymi waporami idź lepiej do lekarza. Uważam, że są coraz bardziej irytujące - ostrzegł. - Życzę ci dobrej nocy, a właściwie już dobrego dnia.