MAŁŻEŃSKA
PUŁAPKA
Rozdział 1
Maggie Ryan podniosła do ust kieliszek i upiła spory łyk
margarity. Cierpki smak pomieszany ze słonym eksplodo
wał na języku; rozgrzewał krew i dodawał animuszu. Nie
dość szybko, niestety. Była całkiem przytomna, gdy zabrała
się do dzieła.
Wabił ją zwodniczy tomik oprawiony w fioletowe płót
no. Maggie znów po niego sięgnęła i zaczęła przeglądać,
a potem rzuciła na szklany blat minimalistycznego stolika.
Głupota! Miłosne czary i zaklęcia. Co to ma być, na miłość
boską? Ani myślała z nich korzystać. Tak nisko jeszcze nie
upadła. Z drugiej strony, gdy Aleksa, najlepsza przyjaciółka
Maggie, w desperacji postanowiła odprawić jeden z rytu
ałów, naprawdę wypadało udzielić jej moralnego wsparcia
i pomóc w magicznych poszukiwaniach idealnego partnera.
Ale to całkiem inna bajka.
Maggie zaklęła półgłosem i spojrzała w okno. Światło
księżyca sączyło się przez rolety z bambusowych listewek.
5
Kolejny stracony wieczór. Jeszcze jedna bezsensowna rand
ka. Demony podnosiły głowy, ale tej nocy nie było tutaj ni
kogo, kto mógłby je odpędzić.
Dlaczego nie potrafiła się zaangażować? Ostatnio trafił jej
się sympatyczny, inteligentny i wyluzowany facet, więc gdy
się wreszcie dotknęli, oczekiwała mocnego iskrzenia, a przy
najmniej miłego dreszczyku oczekiwania. Zero reakcji. Nic.
Totalne znieczulenie od pasa w dół. Czuła tylko pustkę, tępy
ból i... tęsknotę za czymś... innym.
Rozpacz zwaliła się na nią jak fala tsunami. Poczuła
znajomy skurcz żołądka i przypływ paniki, ale wzięła się
w garść i odzyskała panowanie nad sobą. Do diabła z tym!
Żadnych ataków. We własnym domu nie będzie się dołowa
ła. Uczepiła się nagłej złości jak tratwy ratunkowej, oddy
chała równo i głęboko.
Kretyńskie ataki... Nienawidziła prochów i odmawiała
ich przyjmowania, głęboko przekonana, że potrafi siłą woli
zapanować nad paniką, więc ataki z czasem ustąpią. Całkiem
możliwe, że wcześniej niż innych dopadł ją kryzys wieku
średniego. Mimo wszystko jej życie było niemal doskonałe.
Miała wszystko, o czym inni mogą tylko marzyć. Foto
grafowała przystojniaków ubranych tylko w bieliznę i po
dróżowała po całym świecie. Uwielbiała swój apartament
i nie miała problemów z płaceniem rachunków. W kuchni
królował sprzęt ze stali nierdzewnej, a na podłodze lśniła
gładka terakota. Supernowoczesny ekspres do kawy i sha-
ker do koktajli wiele mówiły o jej upodobaniach. Bohaterki
serialu „Seks w wielkim mieście" dobrze by się tutaj czuły.
Miękki biały dywan i meble kryte jasną skórą stanowiły wi
domy dowód, że w tym mieszkaniu brak dzieci, a codzien-
6
ność ma swój niezmienny rytm. Maggie robiła, co chciała
i kiedy chciała; nikomu się nie musiała tłumaczyć. Była
ładna, zgrabna, niezależna finansowo i cieszyła się dobrym
zdrowiem, jeśli nie liczyć ataków paniki... oraz obsesyjnych
myśli, nachodzących ją ostatnio z przykrą natarczywością,
która z każdym dniem przybierała na sile.
Co jest grane?
Wstała i chwyciła szlafrok z czerwonego jedwabiu, a stopy
wsunęła w puchate szkarłatne kapcie ozdobione na przodzie
diabelskimi różkami. Była już dostatecznie pijana i całkiem
sama, więc nikt się nie dowie o jej wybryku. Może to do
świadczenie podziała jak balsam na stargane nerwy.
Chwyciła kartkę i spisała wszystkie cechy idealnego
mężczyzny. Rozpaliła ogień. Wypowiedziała zaklęcie.
Podczas bezsensownego rytuału brzmiał jej w głowie
wesolutki chichot, ale po kolejnym łyku tequili przestała go
słyszeć i spokojnie patrzyła na płonącą kartkę.
Zresztą, nie miała nic do stracenia.
***
Słońce wydawało się gniewne i oburzone.
Michael Conte stał przed swoją kamienicą sąsiadującą
z nabrzeżem, wpatrzony w ognistą kulę pełznącą z wysił
kiem ku szczytom gór. Barwą przypominała pomarańczową
różę przechodzącą w mocny szkarłat. Wojownicze promie
nie wypędzały resztki mroku. Conte obserwował władcę
poranka dumnie świętującego przejściowe zwycięstwo nad
ciemnością i zadawał sobie pytanie, czy sam kiedykolwiek
doświadczy takich uczuć.
Chciał znów żyć pełnią życia.
Pokręcił głową i skarcił się za smutne myśli. Nie miał
powodu do narzekań. Wszystko mu się udawało. Kamie
nica nad rzeką była na ukończeniu. Wkrótce otworzy tu
amerykańską filię rodzinnej sieci piekarń, która stanie
się rynkowym przebojem. Taką miał nadzieję. Popatrzył
w stronę odnowionego nabrzeża. Port i zabytkowe bu
dynki w dolinie rzeki Hudson - do niedawna zaniedbane
siedlisko rozmaitych przestępców - wypiękniały jak Kop
ciuszek. Michael miał w tym swój udział. Wraz z dwoma
pozostałymi inwestorami włożył w wymarzone przedsię
wzięcie sporo pieniędzy i był pewny sukcesu. Brukowane
alejki biegły między klombami róż, a w porcie cumowały
statki: majestatyczne jachty oraz promy oferujące wyciecz
ki dla dzieciarni.
Z jego piekarnią sąsiadowało spa oraz japońska restau
racja, kierujące ofertę do zamożnej klienteli o rozmaitych
gustach. Za kilka tygodni miało się odbyć uroczyste otwar
cie, kończące trudny rok poświęcony na prace budowlane
i konserwacyjne.
La Dolce Famiglia zacznie niedługo sprzedawać swoje
wypieki także w Nowym Jorku.
Michael czuł zadowolenie, a zarazem dziwną pustkę.
Ostatnio nie poznawał samego siebie. Co się z nim dzieje?
Marnie sypiał, a przelotne miłostki, na które od czasu do
czasu pozwalał sobie dla rozrywki, sprawiały, że rankiem
czuł się jeszcze bardziej rozbity. Z pozoru miał wszystko,
czego pragną mężczyźni: majątek, ukochaną firmę, rodzi
nę, przyjaciół, dobre zdrowie. Potrafił zdobyć niemal każ
dą piękność, która mu wpadła w oko, ale jego włoska dusza
8
marzyła o czymś więcej niż przelotne romanse, choć nie
wiedział, czy takie uczucie naprawdę istnieje.
Dla niego raczej nie. Miał wrażenie, jakby coś w nim pękło.
Zdegustowany swymi duchowymi rozterkami odwrócił
się i ruszył wzdłuż nabrzeża. Wkrótce zadzwoniła komórka,
więc sięgnął do kieszeni kaszmirowego płaszcza i przyjrzał
się numerowi widocznemu na wyświetlaczu.
Cholera jasna!
- Tak, Wenecjo? Co się znowu stało?
- Michael, katastrofa! Wierz mi, nie jest dobrze. Mam
kłopoty. - Potok włoskich słów wlał mu się w uszy z siłą
wodospadu. Ich sens gubił się wśród łkań, jęków i urywa
nych oddechów.
- Mam rozumieć, że wychodzisz za mąż?
- Michael, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Wenecja na
gle przeszła na angielski. - Musisz mi pomóc!
- Uspokój się. Weź głęboki oddech i raz jeszcze wszyst
ko mi opowiedz.
- Mama nie zgadza się na ślub! - wybuchnęła zrozpa
czona Wenecja. - To wszystko twoja wina. Dobrze wiesz,
że Dominik i ja od lat jesteśmy parą. Długo marzyłam i bła
gałam niebiosa, żeby mi się oświadczył. W końcu spytał,
czy za niego wyjdę. Och, Michael, było jak w bajce. Zabrał
mnie na Piazza Vecchia, padł na kolana i wręczył przecud
ny pierścionek zaręczynowy. Oczywiście zgodziłam się na
tychmiast i oboje pojechaliśmy do mamy, żeby powiedzieć
o tym całej rodzinie i...
- Chwileczkę. Dominik nie raczył zapytać mnie, czy
zgadzam się na wasze małżeństwo. - Michael poczuł się do
tknięty. - Dlaczego o wszystkim dowiaduję się ostatni?
Jego siostra westchnęła przeciągle.
- Chyba żartujesz? To zamierzchły zwyczaj, a poza tym
ciebie tu nie było. Zresztą wszyscy od dawna wiedzą, że się
pobierzemy. Ale to bez znaczenia, bo pewnie zostanę starą
panną i stracę Dominika. Nie będzie czekał na mnie latami.
Wszystko przez ciebie.
Wenecja znowu wybuchnęła głośnym płaczem. Od jej
łkań Michaela nagle rozbolała głowa.
- Co ja mam z tym wspólnego?
- Mama powiedziała, że nie mogę wyjść za mąż, dopóki
ty jesteś kawalerem. Tata przestrzegał tych kretyńskich za
sad, pamiętasz?
Spłoszonemu Michaelowi zimny dreszcz przebiegł po
plecach. Stare rodzinne tradycje nie miały racji bytu we
współczesnym świecie. Reguła dająca najstarszemu syno
wi pierwszeństwo na ślubnym kobiercu była dawniej ściśle
przestrzegana w okolicach Bergamo. Michael jako dziedzic
hrabiowskiego tytułu stał się wprawdzie głową rodziny, ale
przymuszanie do małżeństwa to dawne dzieje.
- Moim zdaniem zaszło jakieś nieporozumienie - od
parł pojednawczym tonem. - Postaram się to wyjaśnić.
- Mama zapowiedziała, że mogę nosić pierścionek za
ręczynowi, lecz ślubu nie będzie, póki ty się nie ożenisz.
Dominik się wściekł i odparł, że w takim razie naprawdę
trudno powiedzieć, jak długo będziemy musieli czekać na
rozpoczęcie wspólnego życia. Na to mama wpadła w złość
i uznała go za gbura, a potem wybuchła wielka kłótnia.
Moje życie się skończyło. Wszystko przepadło! Jak ona mo
gła mi to zrobić?
Znów rozległo się szlochanie i głośny płacz.
10
Michael zacisnął powieki. Bolesne pulsowanie w skro
niach graniczyło z torturą.
- Uspokój się! - rozkazał, przerywając rozpaczliwe jęki
Wenecji z wściekłością, której nawet nie próbował ukrywać.
Ucichła natychmiast, przyzwyczajona od najmłodszych lat,
że należy go słuchać. - Wszyscy wiedzą, że ty i Dominik
jesteście sobie przeznaczeni. Nie powinnaś się tak zamar
twiać. Dziś jeszcze porozmawiam z mamą.
Jego siostra na moment wstrzymała oddech.
- A jeśli nie zdołasz jej przekonać? Gotowa się mnie wy
przeć, gdybym wyszła za mąż bez jej błogosławieństwa. Cóż
za koszmarna perspektywa! Ale nie mogę wyrzec się męż
czyzny, którego kocham, prawda?
Michael miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod
nóg. Nie chciał wchodzić do tej jaskini... lwic, ale wielka
awantura w rodzinie wymuszała na nim powrót do domu.
Na dodatek matka miała słabe serce, więc obawiał się o jej
zdrowie. Wątpił, żeby dwie młodsze siostry, Julietta i Ka
rina, poradziły sobie z udrękami Wenecji. Teraz należało
przede wszystkim zmusić ją, żeby się opamiętała. Michael
ścisnął mocniej komórkę.
- Siedź cicho i nie panikuj, aż porozmawiam z mamą.
Zrozumiałaś, Wenecjo? Ja się tym zajmę. Powiedz Do
minikowi, żeby czekał spokojnie, aż znajdę wyjście z sy
tuacji.
- Dobrze - odparła drżącym głosem. Michael był świa
domy, że Wenecja przesadnie dramatyzuje, ale wiedział
też, że naprawdę kochała narzeczonego i pragnęła związać
się z nim na dobre. Skończyła dwadzieścia sześć lat; więk
szość jej młodszych koleżanek powychodziła za mąż, więc
11
i ona pragnęła się ustatkować, poślubiając mężczyznę, który
szczęśliwie znalazł uznanie w oczach brata.
Michael pospiesznie zakończył rozmowę i stanął przy
swoim aucie. Musiał pojechać do biura i wszystko prze
myśleć. Może naprawdę przyjdzie mu wziąć ślub, żeby za
panować nad rodzinnym chaosem? Na samą myśl o tym
dłonie mu zwilgotniały. Niewiele brakowało, żeby wytarł je
o spodnie zaprasowane w idealny kant. Był tak zapracowany,
że znalezienie drugiej połówki spadło na ostatnie miejsce li
sty życiowych priorytetów. Rzecz jasna doskonale wiedział,
jakie zalety powinny cechować jego przyszłą żonę. Musi być
wyrozumiała, miła i urocza. Poza tym inteligentna. I lojalna.
Niech lubi dzieci i pragnie sporej gromadki, niech stworzy
mu dom, nie zaniedbując przy tym własnej kariery zawodo
wej. Powinna także pasować do jego rodziny.
Usadowił się w eleganckim wnętrzu alfa romeo i uru
chomił silnik. Deska rozdzielcza rozbłysła barwnymi iko
nami. Co będzie, jeśli nie trafi mu się idealna kandydat
ka na żonę? Czy znajdzie osobę, która zechce mu pomóc
w rozwiązaniu domowych problemów, ułatwi spełnienie
marzeń jego matki i sprawi, że Wenecja będzie mogła po
ślubić kochanego nad życie Dominika? Gdzie, do wszyst
kich diabłów, szukać takiej pomocnicy?
Komórka zadzwoniła ponownie. Wystarczył rzut oka na
wyświetlacz, by upewnić się, że Dominik nie zamierza bier
nie czekać na pomyślne zrządzenie losu i pragnie walczyć
o rękę swej najdroższej.
Michaelowi głowa pękała, gdy odbierał telefon.
Czekał go długi i męczący dzień.
MAŁŻEŃSKA
PUŁAPKA
Rozdział 2
- Potrzymaj małą, skarbie.
Maggie odruchowo chwyciła rozbrykaną córeczkę brata,
który wcisnął jej dziecinę w ramiona i zmył się pospiesznie.
Normalka. Często obserwowała jego kombinacje z nagłym
wciskaniem małej komu popadnie. Często zarzekała się, że
ma dość takiego wykorzystywania, bo Nick pozbywał się
ukochanej pociechy, gdy zrobiła...
- Ohyda!
Maggie poczuła znajomy odorek. Bratanica uśmiechnęła
się promiennie, a z dziecinnych usteczek popłynęła strużka
śliny, kapiąc wolno na jedwabne spodnie Maggie. Pielucha
zrobiła się ciężka od wiadomej substancji, a trzy włoski na
główce sterczały niczym mizerniutki irokez.
- Wybacz, Lily, ale ciocia Maggie nie jest od zmieniania
pieluch. Gdy podrośniesz, nauczę cię jeździć na motocyklu,
przed balem maturalnym wyjaśnię, jak sprawnie wyrywać
13
superprzystojniaka, załatwię dowodzik-fałszywkę, ale do
tego czasu mówię pas.
Lily wpakowała piąstkę do bezzębnych ust i żuła ją ra
dośnie.
Maggie stłumiła chichot i rozejrzała się, szukając wzro
kiem najbliższych, którym można by wcisnąć dzieciątko.
Niestety, większość rodziny skupiła się w kuchni i przy bu
fecie oddzielającym ją od jadalni. Wzdychając ciężko, Mag
gie podniosła się z kanapy, posadziła sobie Lily na biodrze
i omal nie zderzyła się z facetem, który od pewnego czasu
wkurzał ją na maksa.
Był nim Michael Conte.
Silne ręce podtrzymały ją, gdy zachwiała się lekko. Od
tego dotknięcia zrobiło jej się gorąco, jakby została oblana
wrzącym olejem, ale zachowała kamienną twarz i nie dała
po sobie poznać, jak ten łobuz na nią działa. Skradł jej spo
kój, gdy wślizgnął się podstępnie do rodziny Aleksy, wyko
rzystując swój urok osobisty, którym totalnie ją irytował.
Odkąd jej brat zajął się projektem zabudowy nabrzeża, Mi
chael był zapraszany na wszystkie rodzinne imprezki, gdzie
miłej zabawie towarzyszyły biznesowe negocjacje. Maggie
stale się na niego natykała, a wówczas przypominała sobie
koszmarną randkę w ciemno i dotkliwe upokorzenie.
- Wszystko w porządku, cara?
Czuły ton głosu był dla Maggie niczym cios zadany pię
ścią w aksamitnej rękawiczce. Lily uśmiechnęła się szeroko
i niemal westchnęła. Nic dziwnego. Michael to istne cia
cho. Maggie rozkładała jego zewnętrzne walory na czynni
ki pierwsze, całkiem beznamiętnie, jak przystało na osobę
zawodowo parającą się fotografowaniem mody i wysoko
14
cenioną w tej branży. Długie, kruczoczarne włosy zaczesa
ne do tyłu i związane w kucyk. Rysy twarzy łączące wdzięk
i siłę. Pięknie zarysowane brwi, wysokie kości policzko
we, mocny zarys szczęki. Nos z niewielkim garbkiem, któ
ry mężczyźnie dodawał tylko uroku. Śniada skóra typowa
u Włochów.
Na Maggie najbardziej jednak działały jego oczy.
Ciemne, wyraziste, migdałowe, ocienione długimi rzę
sami, pełne blasku świadczącego o poczuciu humoru oraz
naturze pełnej namiętności, ukrytej pod warstwą dobrych
manier.
Żachnęła się z irytacją. Dlaczego ten gość wciąż ją wy
trąca z równowagi? Praca wymagała od niej przebywania
wśród półnagich facetów, często znacznie przystojniejszych
niż ten Conte. Kiedy Maggie dotykała obnażonych ciał,
żeby uzyskać idealne pozy i ujęcia, sporadycznie odczuwała
nagły przepływ energii. Spotykała się z kilkoma modelami,
ale zachowywała dystans; dobrze się bawiła w ich towarzy
stwie, a potem odchodziła, nie oglądając się wstecz. Micha-
el budził w niej pierwotną kobiecą zmysłowość, która dotąd
była dla niej wielką niewiadomą.
Odsunęła niepokojące myśli, poprawiła siedzącą na bio
drze Lily i powiedziała chłodno:
- Witam, panie hrabio. Co cię tu sprowadza?
- Za nic w świecie nie opuściłbym urodzin Aleksy. -
Conte uśmiechnął się lekko.
- Pewnie. Jeśli na imprezie jest Aleksa, ciebie również
można się spodziewać, prawda?
Michael uniósł brwi.
- Podejrzewasz, że coś knuję, cara?
15
Maggie nienawidziła schrypniętego głosu, który jak bicz
chłostał jej zmysły. Jeszcze bardziej obrzydło jej ciało tego
bydlaka. Pod skórzaną marynarką Armaniego kryły się po
tężne mięśnie. Miał na sobie starannie zapiętą niebieską
koszulę, dżinsy i markowe botki z krokodylej skóry. Świet
na stylizacja, a do tego męska siła oraz nieodparty urok.
Sprawiał wrażenie totalnego luzaka, który ignoruje wszyst
ko, ale głębię oczu czarnych jak atrament rozświetlał błysk
przenikliwej inteligencji.
Maggie też się tak umiała kamuflować.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Podobnie jak Mi-
chael opracowała te triki do perfekcji.
- Ależ skąd! Jestem zachwycona, że tak bardzo polubiłeś
żonę mojego brata.
Michael zachichotał, łaskocząc Lily pod bródką. Dziew
czynka parsknęła śmiechem. Maggie pomyślała, że w obec
ności Michaela nawet bratanica okazuje się podłą zdrajczynią.
- Wiesz, że przyjaźnię się z Aleksą, prawda? A bez po
mocy twojego brata moja piekarnia nigdy by nie ruszyła.
Jego projekt jest znakomity.
- Fajny układ, co? - wymamrotała Maggie.
Pochylił się lekko, jakby chciał jej dokuczyć. Poczu
ła woń mocnej kawy, mydła i markowej wody po goleniu.
Mimo woli spojrzała na zmysłowe, pełne usta.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Maggie? - zapytał prawie
szeptem. - Podczas naszej randki przekonałem się, że...
masz tupet.
Cholerny dupek. Zmrużyła oczy, próbując zapanować
nad rumieńcem wypełzającym na policzki, i powiedziała
ostrzegawczym tonem:
16
- A ty sprawiałeś wrażenie gościa, który nie owija nicze
go w bawełnę.
Michael odsunął się, więc odetchnęła swobodniej.
- Tamtego wieczoru oboje błądziliśmy po manowcach.
Bez słowa podała mu Lily. Przytulił małą tak czule, że
Maggie z wrażenia nagle zabrakło tchu. Natychmiast poża
łowała, że oddała mu małą.
- Muszę znaleźć Aleksę. Lily trzeba zmienić pieluchę.
Bądź tak miły i zmień ją, bardzo proszę. - Uśmiechnęła się
słodziutko. - Co to dla ciebie? Właściwie dla rodziny, do
brze mówię? Znasz drogę do pokoju dziecinnego.
Odwróciła się i odeszła, stukając niebotycznymi obcasami.
***
Wkroczyła do kuchni starannie urządzonej w stylu to
skańskim, chcąc nalać sobie lampkę wina. Czemu nikt nie
widzi, że ten facet zagiął parol na jej najlepszą przyjaciółkę?
Nick, brat Maggie, dawniej go nienawidził, a teraz zaprasza
na rodzinne imprezy i stwarza wiele sposobności do prze
bywania z własną żoną. Maggie wspomniała o tym Aleksie,
ale została wyśmiana i usłyszała, że w tym rzekomym du
ecie nie ma żadnej chemii. Zero zmysłowości. Bzdura.
Maggie była pewna, że Aleksie inny wariant nie przy
szedłby do głowy, ponieważ kochała Nicka do szaleństwa,
a u innych ludzi dostrzegała jedynie dobro. Taka kobieta
zasługiwała na pełne zaufanie. Co innego ten włoski czaruś,
który podstępnie wślizgnął się do rodziny.
Przez cały ubiegły rok Maggie prześwietlała go, próbując
znaleźć jakąś słabostkę na wypadek, gdyby musiała posłu-
17
żyć się szantażem, chcąc go zniechęcić do spotkań z Aleksą
i bratem.
Jej wysiłki spełzły na niczym. Tylko jeden aspekt życia
Michaela budził pewne wątpliwości.
Chodziło o kobiety.
Michael był znanym podrywaczem. Gotowa była się za
łożyć, że we Włoszech laski uganiały się za nim, a w No
wym Jorku z pewnością też nie narzekał na brak powodze
nia. Nie słyszało się jednak żadnych plotek dotyczących
jego podbojów. Nawet brukowce o nich nie pisały, choć
niewątpliwie romansował na prawo i lewo.
Nigdy na poważnie.
W ubiegłym roku jego najdłuższy związek trwał dwa ty
godnie. Maggie stłumiła ponury chichot. Miała wrażenie,
że widzi samą siebie w męskim wcieleniu. Według niej była
tylko jedna przyczyna niefrasobliwości hrabiego.
Aleksa.
Kochał ją, więc w kontaktach z innymi pannami nie chciał
angażować się na poważnie i zaliczał tylko rozmaite kociaki.
Bogu dzięki, że odmówił, gdy Maggie zaproponowała kolej
ną randkę. Do dziś było jej wstyd, gdy myślała o tamtej roz
mowie. Żaden mężczyzna jej dotąd nie odrzucił; na pewno
ani jeden spośród tych, którzy wpadli jej w oko.
Napełniła kieliszek czerwonym winem i przeszła do wy
twornego salonu. Od razu spostrzegła, że zniknęło kilka
bibelotów oraz meble o ostrych krawędziach. Dom brata
został doskonale przygotowany na inwazję wszędobylskiej
dzieciny.
Aleksa podeszła do niej z talerzem wypełnionym pysz
nościami.
18
- Czemu nie jesz? Ratunku! Próbuję zrzucić zbędne ki
logramy, które mi zostały po ciąży, ale te przystawki są wy
śmienite.
Maggie uśmiechnęła się do przyjaciółki.
- Nie mów głupstw. Wyglądasz rewelacyjnie. A te twoje
balony! Pierwsza klasa! Umieram z zazdrości.
Mocno wydekoltowana mała czarna do kolan podkre
ślała okrągłości Aleksy.
- Mam je, bo karmię młodą - odparła, pokazując Mag
gie język. - Oby tylko nic mi teraz nie wyciekło, bo natych
miast utracę swój zmysłowy powab. Gdzie Lily?
Maggie pozwoliła sobie na złośliwy uśmieszek.
- Michael zmienia jej pieluchę.
Aleksa jęknęła przeciągle.
- Czemu wciąż go dręczysz? Idę pomóc biedakowi. -
Wzięła talerz. Maggie chwyciła ją za ramię.
- Dobra, dobra, sama pójdę sprawdzić, jak sobie radzi.
Pewnie oddał Lily twojej mamie. Ma swój rozum, Alekso.
To facet, a oni niechętnie zmieniają pieluchy.
- Nick potrafi.
Maggie potoczyła wokół umęczonym spojrzeniem.
- Ale się do tego nie garnie. Wcisnął mi Lily, gdy zrobiła
kupę.
Aleksa odszukała męża stojącego w głębi salonu i spio-
runowała go wzrokiem.
- Normalka. Wczoraj podrzucił mi ją na minutkę, a gdy
zaczęłam go szukać, okazało się, że wybył z domu. Siedział
w aucie na podjeździe. Paranoja, co?
- Zapłaci za swoje winy. W dosłownym znaczeniu tego
słowa. Pojedziemy razem na zakupy i go zrujnujemy.
19
- Mam nadzieję, że nie będziesz się teraz mścić na Mi-
chaelu. Niech Bóg ma tego biedaka w swojej opiece. Posta
raj się być dla niego miła. Nie mam pojęcia, co z wami jest.
Od roku drzecie koty. Zaczęło się po tamtej randce w ciem
no. Co się wtedy zdarzyło? Ukrywasz coś przede mną?
- Skądże! - Maggie wzruszyła ramionami. - Już ci mó
wiłam, że moim zdaniem on się w tobie zadurzył, ale nikt
mi nie wierzy.
- Stara śpiewka. - Aleksa pokręciła głową. - Maggie,
przecież my się tylko przyjaźnimy. Michael jest dla nas jak
brat. Zapewniam cię, że nawet Nick się do niego przekonał.
Między mną i Michaelem ani razu nie zaiskrzyło i nadal tak
jest.
- Jasne - wymamrotała Maggie, spoglądając na przy
jaciółkę, którą kochała jak rodzoną siostrę. Aleksa nie
była świadoma emanującego z niej piękna, zewnętrzne
go i duchowego. Nick zdobył w końcu jej serce i Maggie
nie chciała, żeby oboje zapomnieli, ile znaczą dla siebie
nawzajem. Długo ze sobą wojowali, ale teraz nie było
szczęśliwszej pary. Brat Maggie znalazł wreszcie spokojną
przystań. Uporał się z koszmarem dorastania w zamoż
nej, ale zimnej rodzinie i nie pozwolił, żeby wczesne do
świadczenia wpłynęły na dalsze życie. Siostra była z niego
dumna, bo podjął wyzwanie i przezwyciężył młodzieńczą
traumę.
Przynajmniej jedna osoba w rodzinie znalazła spokój
i ukojenie.
Maggie uściskała Aleksę.
- Jedz na zdrowie, jubilatko, i przestań się martwić. Oca
lę twojego kumpla.
20
Bez pośpiechu ruszyła na górę przekonana, że zastanie
Michaela ze szklanką whisky w dłoni, uwolnionego od dzie
ciny. Kręconymi schodami dotarła na piętro i wolno szła ko
rytarzem. Dobiegł ją stłumiony śmiech, potem cichy śpiew.
Przez uchylone drzwi zajrzała do dziecinnego pokoju i znie
ruchomiała, porażona niezwykłym widokiem.
Michael obejmował Lily i kołysał ją do snu. Nucił po
włosku kołysankę. Maggie rozpoznała piosenkę „Świeć,
świeć, gwiazdko mała". Lily wpatrywała się w niego z uwiel
bieniem, od czasu do czasu gaworząc do wtóru. Aura dzie
cięcej sypialenki z wielkimi księżycami, gwiazdami wy
malowanymi na suficie i ścianami żółtymi jak słoneczne
promienie przydała tej scenie bajkowego uroku.
Maggie wstrzymała oddech, tknięta nagłą tęsknotą. Za
cisnęła powieki, chcąc uciszyć burzę uczuć. Michael był bez
marynarki. Wisiała na oparciu krzesła. Lily została prze
brana i miała na sobie sukienkę w żółte różyczki, jasne raj
stopki oraz wypucowane do blasku żółte buciki. W sypialni
pachniało wanilią.
Maggie odchrząknęła, zaciskając pięści.
Michael podniósł wzrok.
Przez moment patrzyli sobie w oczy, świadomi mocy
wzajemnego pożądania. Chwila minęła, nastrój prysł, a Mag
gie uznała, że uczucia malujące się na twarzy Michaela były
tylko złudzeniem.
- Co robisz? - spytała ostro.
Żachnął się, słysząc oskarżycielski ton.
- Śpiewam.
Westchnęła zniecierpliwiona i wskazała przewijak.
- Chodzi mi o pieluchę. Zmieniłeś ją? Co to za ubranko?
21
- Zmieniłem. Sama mnie o to prosiłaś. Sukienka była
upaćkana, więc założyłem małej świeżą. Czemu tak cię to
zdumiewa?
- Wychowałeś się podobno w tradycyjnej rodzinie, gdzie
faceci rządzą, więc nie tykają garów, mopa ani pieluch.
Michael odrzucił głowę w tył, wybuchając gromkim śmie
chem. Lily zamrugała powiekami i też zaczęła chichotać.
- Nie znasz mojej matki. Dorastałem z trzema młodszy
mi siostrami. Jestem mistrzem w zmienianiu pieluch. To
była moja działka i w głowie mi nie postało, żeby komuś
podrzucić dzieciaka. Zaryzykowałem tylko raz i drogo za to
zapłaciłem.
- Ach tak. - Maggie oparła się o biały stolik. - Twoja ro
dzina mieszka we Włoszech?
- Tak. Pierwsza piekarnia La Dolce Famiglia powstała
w Bergamo. Tam mieszkamy. Potem otworzyliśmy kolejne
punkty w Mediolanie oraz innych miastach. Teraz postano
wiłem rozwinąć firmę w Stanach, a siostry na miejscu pil
nują interesu.
- Co z twoim tatą?
Michael zmienił się na twarzy.
- Zmarł przed kilkoma laty.
- Bardzo mi przykro - odparła cicho. - Mam wrażenie,
że łączy cię z najbliższymi bardzo silna więź.
- Si. Okropnie za nimi tęsknię. - Spojrzał na Maggie
z zaciekawieniem. - A ty? Śmiem twierdzić, że nigdy w ży
ciu nie zmieniłaś dzieciakowi pieluchy.
Uśmiechnęła się, nie zważając na poczucie dziwnej pustki.
- Inni robili to za mnie. Nick był starszy, więc ominę
ła mnie przyjemność niańczenia młodszego rodzeństwa.
22
W ogóle nie musiałam się wysilać, bo mieszkałam w rezy
dencji i byłam obsługiwana przez gosposię, kucharkę i nia
nię. Wyrosłam na próżniaka, bo mnie rozpieszczano.
Zapadło krępujące milczenie. Maggie wierciła się nie
spokojnie pod bacznym spojrzeniem Michaela, który pa
trzył jej w oczy, jakby czegoś szukał. Nie miała pojęcia, o co
mu chodzi.
- Nie, cara - odparł wreszcie. - Moim zdaniem miałaś
trudniej niż inni ludzie.
Milczała, wściekła, że sonduje ją i prześwietla, jakby po
dejrzewał, że za wyelegantowaną fasadą kryje się wiele ta
jemnic.
- Myśl, co chcesz - odparła nonszalancko - ale przestań
mówić do mnie cara. Po włosku to znaczy kochanie, prawda?
Przytaknął bez słowa, uśmiechając się przekornie, i spoj
rzał na jej obcisły top z dzianiny o metalicznym połysku,
jakby zastanawiał się, jak by tu go z niej ściągnąć i popieścić
obnażony biust. Wściekła się, bo zdradliwe ciało natych
miast pokazało, że nie ma nic przeciwko temu. Dlaczego
ten cholerny drań tak na nią działa?
- Zgoda, la mia tigrotta - odparł niskim, śpiewnym to
nem, delikatnym jak aksamit. Miała wrażenie, że stoi cał
kiem naga, otulona jedynie tym jego przymilnym głosem.
Zmięła przekleństwo.
- Bardzo śmieszne - burknęła.
Michael uniósł brwi.
- Nie chciałem cię rozbawić. Od pierwszego spotkania
przypominasz mi młodą tygrysicę.
Maggie nie zamierzała się spierać o takie bzdury. Puściła
mimo uszu miłe słówka i ruszyła ku drzwiom.
23
- Chodźmy na dół. Aleksa szukała małej.
Michael poszedł za nią, niosąc Lily na ręku. W korytarzu
natknęli się na matkę Aleksy.
- Skarbie, szukam cię wszędzie! - Maria McKenzie uca
łowała Maggie w oba policzki i spojrzała tak serdecznie, że
dziewczynie zrobiło się ciepło na sercu. - Jest i moja śliczna
wnusia! Chodź do mnie, dziecinko. - Wzięła Lily od Micha
ela i cmoknęła go w przelocie. - Słyszałam, że trzeba ją prze
winąć, ale widzę, że sami daliście sobie z tym radę. Zgrana
z was drużyna.
Czemu w tej rodzinie wszyscy twierdzą, że ona i Michael
nadają na tych samych falach? Maggie stłumiła westchnie
nie, gdy włoski czaruś parsknął śmiechem.
- Jak pani wiadomo, Maggie fantastycznie opiekuje się
bratanicą. Mnie pozostało jedynie siedzieć i podziwiać.
Maggie ogarnęło poczucie winy. Uśmiechnęła się, ale
ukradkiem rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Jak to moż
liwe, że taki łobuz w oczach wszystkich uchodzi za przy
zwoitego człowieka?
- W piątek zapraszam was oboje na obiad - powiedziała
Maria.
Na rodzinnych obiadach u Marii bywali dotąd tylko
Maggie, Aleksa i Nick. Odetchnęła z ulgą, gdy przypomnia
ła sobie, że piątek ma już zajęty.
- Strasznie mi przykro, ale w tym tygodniu lecę do Me
diolanu. Wkrótce mam tam zdjęcia.
- W takim razie spotkamy się wszyscy dopiero po two
im powrocie. Idę z małą do gości. Zobaczymy się później.
Mama Aleksy odeszła w głąb korytarza i zniknęła za za
krętem. Maggie spostrzegła, że Michael ma dziwną minę.
24
- Lecisz do Mediolanu? Jak długo tam zabawisz?
- Około tygodnia - powiedziała, wzruszając ramionami.
- Muszę się spotkać z kilkoma osobami i zrobić zakupy.
- Aha - mruknął. Zwyczajna odpowiedź nie wiedzieć
czemu zabrzmiała niepokojąco w uszach Maggie. Conte
taksował ją wzrokiem, jakby ukazała mu się nagle w innym
świetle. Przyjrzał się jej twarzy, a potem omiótł wzrokiem
całą postać, jakby pod modnymi ciuchami próbował się do
szukać czegoś więcej.
- Co się gapisz, matole? - Przestąpiła niepewnie z nogi
na nogę, bo zrobiło jej się gorąco. Po prostu omdlewała pod
jego spojrzeniem. Dość! Nie ma mowy, żeby na to poszła!
Gdyby zombiaki opanowały świat i pozostałoby na nim tyl
ko ich dwoje jako ostatnia nadzieja odrodzenia ludzkości,
nawet wówczas nie poszłaby do łóżka z Michaelem Conte.
- Nie wykluczam, że wkrótce złożę ci pewną ofertę.
Odsunęła od siebie wspomnienie pamiętnej randki i zdo
była się na drwiący uśmieszek.
- Odradzam. Musztarda po obiedzie. Straciłeś swoją szan
sę, kolego. - Odwróciła się i odeszła, nie oglądając się.
***
Michael sączył koniak, obserwując gości. Impreza powoli
dobiegała końca. Na deser był przepyszny murzynek i hek
tolitry mocnej kawy. Potem rozanieleni przyjaciele i krewni
z wolna zaczęli się żegnać.
Alkohol działał rozluźniająco, lecz mimo to Michael na
dal był podenerwowany. Miał kłopoty, poważne kłopoty. Po
telefonie do Wenecji i Dominika postanowił zobaczyć się
25
z matką, więc przed decydującym starciem musiał opraco
wać strategię działania.
Nie było mowy o literalnym przestrzeganiu rodzinnej
tradycji. Z drugiej strony jednak, zdawał sobie sprawę, że
matka kieruje się w życiu określonymi zasadami i rzadko po
zwala sobie na ich łamanie. Wymyślił szaloną intrygę, która
wydawała mu się strzałem w dziesiątkę. Zamierzał opowie
dzieć mamie o dziewczynie, z którą rzekomo spotyka się od
pewnego czasu, i zapowiedzieć rychły ślub oraz późniejsze
odwiedziny. Potem spokojnie, lecz stanowczo zażąda, aby
Wenecja i Dominik pobrali się pierwsi, bo ich związek trwa
dłużej. Zamierzał powołać się na błogosławieństwo taty pa
trzącego na nich z nieba oraz wspomnieć o proroczym śnie,
który pomoże zwalczyć matczyne skrupuły.
Łudził się, że to wystarczy, póki Julietta, kolejna siostra,
kilkoma celnymi uwagami nie przywiodła go do opamię
tania.
Przypomniał sobie teraz, co powiedziała w czasie krót
kiej rozmowy:
- Michael, nie mam pojęcia, ile wiesz, ale moim zdaniem
wkrótce usłyszymy ulubione powiedzenie twoich ukocha
nych Amerykanów: „Houston, mamy problem". Wtedy na
stąpi wielkie bum i nie będzie co zbierać.
Julietta nie dawała się nigdy ponosić emocjom, nie dra
matyzowała i działała z metodyczną skrupulatnością. Dla
tego była idealnym dyrektorem rodzinnej firmy.
- Gdy tata był umierający - ciągnęła Julietta - mama
przyrzekła mu, że będzie przestrzegać rodzinnej tradycji,
a to oznacza, że jako pierworodny musisz pierwszy stanąć
na ślubnym kobiercu, choć wydaje ci się to absurdem.
26
MAŁŻEŃSKA PUŁAPKA Rozdział 1 Maggie Ryan podniosła do ust kieliszek i upiła spory łyk margarity. Cierpki smak pomieszany ze słonym eksplodo wał na języku; rozgrzewał krew i dodawał animuszu. Nie dość szybko, niestety. Była całkiem przytomna, gdy zabrała się do dzieła. Wabił ją zwodniczy tomik oprawiony w fioletowe płót no. Maggie znów po niego sięgnęła i zaczęła przeglądać, a potem rzuciła na szklany blat minimalistycznego stolika. Głupota! Miłosne czary i zaklęcia. Co to ma być, na miłość boską? Ani myślała z nich korzystać. Tak nisko jeszcze nie upadła. Z drugiej strony, gdy Aleksa, najlepsza przyjaciółka Maggie, w desperacji postanowiła odprawić jeden z rytu ałów, naprawdę wypadało udzielić jej moralnego wsparcia i pomóc w magicznych poszukiwaniach idealnego partnera. Ale to całkiem inna bajka. Maggie zaklęła półgłosem i spojrzała w okno. Światło księżyca sączyło się przez rolety z bambusowych listewek. 5
Kolejny stracony wieczór. Jeszcze jedna bezsensowna rand ka. Demony podnosiły głowy, ale tej nocy nie było tutaj ni kogo, kto mógłby je odpędzić. Dlaczego nie potrafiła się zaangażować? Ostatnio trafił jej się sympatyczny, inteligentny i wyluzowany facet, więc gdy się wreszcie dotknęli, oczekiwała mocnego iskrzenia, a przy najmniej miłego dreszczyku oczekiwania. Zero reakcji. Nic. Totalne znieczulenie od pasa w dół. Czuła tylko pustkę, tępy ból i... tęsknotę za czymś... innym. Rozpacz zwaliła się na nią jak fala tsunami. Poczuła znajomy skurcz żołądka i przypływ paniki, ale wzięła się w garść i odzyskała panowanie nad sobą. Do diabła z tym! Żadnych ataków. We własnym domu nie będzie się dołowa ła. Uczepiła się nagłej złości jak tratwy ratunkowej, oddy chała równo i głęboko. Kretyńskie ataki... Nienawidziła prochów i odmawiała ich przyjmowania, głęboko przekonana, że potrafi siłą woli zapanować nad paniką, więc ataki z czasem ustąpią. Całkiem możliwe, że wcześniej niż innych dopadł ją kryzys wieku średniego. Mimo wszystko jej życie było niemal doskonałe. Miała wszystko, o czym inni mogą tylko marzyć. Foto grafowała przystojniaków ubranych tylko w bieliznę i po dróżowała po całym świecie. Uwielbiała swój apartament i nie miała problemów z płaceniem rachunków. W kuchni królował sprzęt ze stali nierdzewnej, a na podłodze lśniła gładka terakota. Supernowoczesny ekspres do kawy i sha- ker do koktajli wiele mówiły o jej upodobaniach. Bohaterki serialu „Seks w wielkim mieście" dobrze by się tutaj czuły. Miękki biały dywan i meble kryte jasną skórą stanowiły wi domy dowód, że w tym mieszkaniu brak dzieci, a codzien- 6
ność ma swój niezmienny rytm. Maggie robiła, co chciała i kiedy chciała; nikomu się nie musiała tłumaczyć. Była ładna, zgrabna, niezależna finansowo i cieszyła się dobrym zdrowiem, jeśli nie liczyć ataków paniki... oraz obsesyjnych myśli, nachodzących ją ostatnio z przykrą natarczywością, która z każdym dniem przybierała na sile. Co jest grane? Wstała i chwyciła szlafrok z czerwonego jedwabiu, a stopy wsunęła w puchate szkarłatne kapcie ozdobione na przodzie diabelskimi różkami. Była już dostatecznie pijana i całkiem sama, więc nikt się nie dowie o jej wybryku. Może to do świadczenie podziała jak balsam na stargane nerwy. Chwyciła kartkę i spisała wszystkie cechy idealnego mężczyzny. Rozpaliła ogień. Wypowiedziała zaklęcie. Podczas bezsensownego rytuału brzmiał jej w głowie wesolutki chichot, ale po kolejnym łyku tequili przestała go słyszeć i spokojnie patrzyła na płonącą kartkę. Zresztą, nie miała nic do stracenia. *** Słońce wydawało się gniewne i oburzone. Michael Conte stał przed swoją kamienicą sąsiadującą z nabrzeżem, wpatrzony w ognistą kulę pełznącą z wysił kiem ku szczytom gór. Barwą przypominała pomarańczową różę przechodzącą w mocny szkarłat. Wojownicze promie nie wypędzały resztki mroku. Conte obserwował władcę poranka dumnie świętującego przejściowe zwycięstwo nad ciemnością i zadawał sobie pytanie, czy sam kiedykolwiek doświadczy takich uczuć.
Chciał znów żyć pełnią życia. Pokręcił głową i skarcił się za smutne myśli. Nie miał powodu do narzekań. Wszystko mu się udawało. Kamie nica nad rzeką była na ukończeniu. Wkrótce otworzy tu amerykańską filię rodzinnej sieci piekarń, która stanie się rynkowym przebojem. Taką miał nadzieję. Popatrzył w stronę odnowionego nabrzeża. Port i zabytkowe bu dynki w dolinie rzeki Hudson - do niedawna zaniedbane siedlisko rozmaitych przestępców - wypiękniały jak Kop ciuszek. Michael miał w tym swój udział. Wraz z dwoma pozostałymi inwestorami włożył w wymarzone przedsię wzięcie sporo pieniędzy i był pewny sukcesu. Brukowane alejki biegły między klombami róż, a w porcie cumowały statki: majestatyczne jachty oraz promy oferujące wyciecz ki dla dzieciarni. Z jego piekarnią sąsiadowało spa oraz japońska restau racja, kierujące ofertę do zamożnej klienteli o rozmaitych gustach. Za kilka tygodni miało się odbyć uroczyste otwar cie, kończące trudny rok poświęcony na prace budowlane i konserwacyjne. La Dolce Famiglia zacznie niedługo sprzedawać swoje wypieki także w Nowym Jorku. Michael czuł zadowolenie, a zarazem dziwną pustkę. Ostatnio nie poznawał samego siebie. Co się z nim dzieje? Marnie sypiał, a przelotne miłostki, na które od czasu do czasu pozwalał sobie dla rozrywki, sprawiały, że rankiem czuł się jeszcze bardziej rozbity. Z pozoru miał wszystko, czego pragną mężczyźni: majątek, ukochaną firmę, rodzi nę, przyjaciół, dobre zdrowie. Potrafił zdobyć niemal każ dą piękność, która mu wpadła w oko, ale jego włoska dusza 8
marzyła o czymś więcej niż przelotne romanse, choć nie wiedział, czy takie uczucie naprawdę istnieje. Dla niego raczej nie. Miał wrażenie, jakby coś w nim pękło. Zdegustowany swymi duchowymi rozterkami odwrócił się i ruszył wzdłuż nabrzeża. Wkrótce zadzwoniła komórka, więc sięgnął do kieszeni kaszmirowego płaszcza i przyjrzał się numerowi widocznemu na wyświetlaczu. Cholera jasna! - Tak, Wenecjo? Co się znowu stało? - Michael, katastrofa! Wierz mi, nie jest dobrze. Mam kłopoty. - Potok włoskich słów wlał mu się w uszy z siłą wodospadu. Ich sens gubił się wśród łkań, jęków i urywa nych oddechów. - Mam rozumieć, że wychodzisz za mąż? - Michael, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Wenecja na gle przeszła na angielski. - Musisz mi pomóc! - Uspokój się. Weź głęboki oddech i raz jeszcze wszyst ko mi opowiedz. - Mama nie zgadza się na ślub! - wybuchnęła zrozpa czona Wenecja. - To wszystko twoja wina. Dobrze wiesz, że Dominik i ja od lat jesteśmy parą. Długo marzyłam i bła gałam niebiosa, żeby mi się oświadczył. W końcu spytał, czy za niego wyjdę. Och, Michael, było jak w bajce. Zabrał mnie na Piazza Vecchia, padł na kolana i wręczył przecud ny pierścionek zaręczynowy. Oczywiście zgodziłam się na tychmiast i oboje pojechaliśmy do mamy, żeby powiedzieć o tym całej rodzinie i... - Chwileczkę. Dominik nie raczył zapytać mnie, czy zgadzam się na wasze małżeństwo. - Michael poczuł się do tknięty. - Dlaczego o wszystkim dowiaduję się ostatni?
Jego siostra westchnęła przeciągle. - Chyba żartujesz? To zamierzchły zwyczaj, a poza tym ciebie tu nie było. Zresztą wszyscy od dawna wiedzą, że się pobierzemy. Ale to bez znaczenia, bo pewnie zostanę starą panną i stracę Dominika. Nie będzie czekał na mnie latami. Wszystko przez ciebie. Wenecja znowu wybuchnęła głośnym płaczem. Od jej łkań Michaela nagle rozbolała głowa. - Co ja mam z tym wspólnego? - Mama powiedziała, że nie mogę wyjść za mąż, dopóki ty jesteś kawalerem. Tata przestrzegał tych kretyńskich za sad, pamiętasz? Spłoszonemu Michaelowi zimny dreszcz przebiegł po plecach. Stare rodzinne tradycje nie miały racji bytu we współczesnym świecie. Reguła dająca najstarszemu syno wi pierwszeństwo na ślubnym kobiercu była dawniej ściśle przestrzegana w okolicach Bergamo. Michael jako dziedzic hrabiowskiego tytułu stał się wprawdzie głową rodziny, ale przymuszanie do małżeństwa to dawne dzieje. - Moim zdaniem zaszło jakieś nieporozumienie - od parł pojednawczym tonem. - Postaram się to wyjaśnić. - Mama zapowiedziała, że mogę nosić pierścionek za ręczynowi, lecz ślubu nie będzie, póki ty się nie ożenisz. Dominik się wściekł i odparł, że w takim razie naprawdę trudno powiedzieć, jak długo będziemy musieli czekać na rozpoczęcie wspólnego życia. Na to mama wpadła w złość i uznała go za gbura, a potem wybuchła wielka kłótnia. Moje życie się skończyło. Wszystko przepadło! Jak ona mo gła mi to zrobić? Znów rozległo się szlochanie i głośny płacz. 10
Michael zacisnął powieki. Bolesne pulsowanie w skro niach graniczyło z torturą. - Uspokój się! - rozkazał, przerywając rozpaczliwe jęki Wenecji z wściekłością, której nawet nie próbował ukrywać. Ucichła natychmiast, przyzwyczajona od najmłodszych lat, że należy go słuchać. - Wszyscy wiedzą, że ty i Dominik jesteście sobie przeznaczeni. Nie powinnaś się tak zamar twiać. Dziś jeszcze porozmawiam z mamą. Jego siostra na moment wstrzymała oddech. - A jeśli nie zdołasz jej przekonać? Gotowa się mnie wy przeć, gdybym wyszła za mąż bez jej błogosławieństwa. Cóż za koszmarna perspektywa! Ale nie mogę wyrzec się męż czyzny, którego kocham, prawda? Michael miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod nóg. Nie chciał wchodzić do tej jaskini... lwic, ale wielka awantura w rodzinie wymuszała na nim powrót do domu. Na dodatek matka miała słabe serce, więc obawiał się o jej zdrowie. Wątpił, żeby dwie młodsze siostry, Julietta i Ka rina, poradziły sobie z udrękami Wenecji. Teraz należało przede wszystkim zmusić ją, żeby się opamiętała. Michael ścisnął mocniej komórkę. - Siedź cicho i nie panikuj, aż porozmawiam z mamą. Zrozumiałaś, Wenecjo? Ja się tym zajmę. Powiedz Do minikowi, żeby czekał spokojnie, aż znajdę wyjście z sy tuacji. - Dobrze - odparła drżącym głosem. Michael był świa domy, że Wenecja przesadnie dramatyzuje, ale wiedział też, że naprawdę kochała narzeczonego i pragnęła związać się z nim na dobre. Skończyła dwadzieścia sześć lat; więk szość jej młodszych koleżanek powychodziła za mąż, więc 11
i ona pragnęła się ustatkować, poślubiając mężczyznę, który szczęśliwie znalazł uznanie w oczach brata. Michael pospiesznie zakończył rozmowę i stanął przy swoim aucie. Musiał pojechać do biura i wszystko prze myśleć. Może naprawdę przyjdzie mu wziąć ślub, żeby za panować nad rodzinnym chaosem? Na samą myśl o tym dłonie mu zwilgotniały. Niewiele brakowało, żeby wytarł je o spodnie zaprasowane w idealny kant. Był tak zapracowany, że znalezienie drugiej połówki spadło na ostatnie miejsce li sty życiowych priorytetów. Rzecz jasna doskonale wiedział, jakie zalety powinny cechować jego przyszłą żonę. Musi być wyrozumiała, miła i urocza. Poza tym inteligentna. I lojalna. Niech lubi dzieci i pragnie sporej gromadki, niech stworzy mu dom, nie zaniedbując przy tym własnej kariery zawodo wej. Powinna także pasować do jego rodziny. Usadowił się w eleganckim wnętrzu alfa romeo i uru chomił silnik. Deska rozdzielcza rozbłysła barwnymi iko nami. Co będzie, jeśli nie trafi mu się idealna kandydat ka na żonę? Czy znajdzie osobę, która zechce mu pomóc w rozwiązaniu domowych problemów, ułatwi spełnienie marzeń jego matki i sprawi, że Wenecja będzie mogła po ślubić kochanego nad życie Dominika? Gdzie, do wszyst kich diabłów, szukać takiej pomocnicy? Komórka zadzwoniła ponownie. Wystarczył rzut oka na wyświetlacz, by upewnić się, że Dominik nie zamierza bier nie czekać na pomyślne zrządzenie losu i pragnie walczyć o rękę swej najdroższej. Michaelowi głowa pękała, gdy odbierał telefon. Czekał go długi i męczący dzień.
MAŁŻEŃSKA PUŁAPKA Rozdział 2 - Potrzymaj małą, skarbie. Maggie odruchowo chwyciła rozbrykaną córeczkę brata, który wcisnął jej dziecinę w ramiona i zmył się pospiesznie. Normalka. Często obserwowała jego kombinacje z nagłym wciskaniem małej komu popadnie. Często zarzekała się, że ma dość takiego wykorzystywania, bo Nick pozbywał się ukochanej pociechy, gdy zrobiła... - Ohyda! Maggie poczuła znajomy odorek. Bratanica uśmiechnęła się promiennie, a z dziecinnych usteczek popłynęła strużka śliny, kapiąc wolno na jedwabne spodnie Maggie. Pielucha zrobiła się ciężka od wiadomej substancji, a trzy włoski na główce sterczały niczym mizerniutki irokez. - Wybacz, Lily, ale ciocia Maggie nie jest od zmieniania pieluch. Gdy podrośniesz, nauczę cię jeździć na motocyklu, przed balem maturalnym wyjaśnię, jak sprawnie wyrywać 13
superprzystojniaka, załatwię dowodzik-fałszywkę, ale do tego czasu mówię pas. Lily wpakowała piąstkę do bezzębnych ust i żuła ją ra dośnie. Maggie stłumiła chichot i rozejrzała się, szukając wzro kiem najbliższych, którym można by wcisnąć dzieciątko. Niestety, większość rodziny skupiła się w kuchni i przy bu fecie oddzielającym ją od jadalni. Wzdychając ciężko, Mag gie podniosła się z kanapy, posadziła sobie Lily na biodrze i omal nie zderzyła się z facetem, który od pewnego czasu wkurzał ją na maksa. Był nim Michael Conte. Silne ręce podtrzymały ją, gdy zachwiała się lekko. Od tego dotknięcia zrobiło jej się gorąco, jakby została oblana wrzącym olejem, ale zachowała kamienną twarz i nie dała po sobie poznać, jak ten łobuz na nią działa. Skradł jej spo kój, gdy wślizgnął się podstępnie do rodziny Aleksy, wyko rzystując swój urok osobisty, którym totalnie ją irytował. Odkąd jej brat zajął się projektem zabudowy nabrzeża, Mi chael był zapraszany na wszystkie rodzinne imprezki, gdzie miłej zabawie towarzyszyły biznesowe negocjacje. Maggie stale się na niego natykała, a wówczas przypominała sobie koszmarną randkę w ciemno i dotkliwe upokorzenie. - Wszystko w porządku, cara? Czuły ton głosu był dla Maggie niczym cios zadany pię ścią w aksamitnej rękawiczce. Lily uśmiechnęła się szeroko i niemal westchnęła. Nic dziwnego. Michael to istne cia cho. Maggie rozkładała jego zewnętrzne walory na czynni ki pierwsze, całkiem beznamiętnie, jak przystało na osobę zawodowo parającą się fotografowaniem mody i wysoko 14
cenioną w tej branży. Długie, kruczoczarne włosy zaczesa ne do tyłu i związane w kucyk. Rysy twarzy łączące wdzięk i siłę. Pięknie zarysowane brwi, wysokie kości policzko we, mocny zarys szczęki. Nos z niewielkim garbkiem, któ ry mężczyźnie dodawał tylko uroku. Śniada skóra typowa u Włochów. Na Maggie najbardziej jednak działały jego oczy. Ciemne, wyraziste, migdałowe, ocienione długimi rzę sami, pełne blasku świadczącego o poczuciu humoru oraz naturze pełnej namiętności, ukrytej pod warstwą dobrych manier. Żachnęła się z irytacją. Dlaczego ten gość wciąż ją wy trąca z równowagi? Praca wymagała od niej przebywania wśród półnagich facetów, często znacznie przystojniejszych niż ten Conte. Kiedy Maggie dotykała obnażonych ciał, żeby uzyskać idealne pozy i ujęcia, sporadycznie odczuwała nagły przepływ energii. Spotykała się z kilkoma modelami, ale zachowywała dystans; dobrze się bawiła w ich towarzy stwie, a potem odchodziła, nie oglądając się wstecz. Micha- el budził w niej pierwotną kobiecą zmysłowość, która dotąd była dla niej wielką niewiadomą. Odsunęła niepokojące myśli, poprawiła siedzącą na bio drze Lily i powiedziała chłodno: - Witam, panie hrabio. Co cię tu sprowadza? - Za nic w świecie nie opuściłbym urodzin Aleksy. - Conte uśmiechnął się lekko. - Pewnie. Jeśli na imprezie jest Aleksa, ciebie również można się spodziewać, prawda? Michael uniósł brwi. - Podejrzewasz, że coś knuję, cara? 15
Maggie nienawidziła schrypniętego głosu, który jak bicz chłostał jej zmysły. Jeszcze bardziej obrzydło jej ciało tego bydlaka. Pod skórzaną marynarką Armaniego kryły się po tężne mięśnie. Miał na sobie starannie zapiętą niebieską koszulę, dżinsy i markowe botki z krokodylej skóry. Świet na stylizacja, a do tego męska siła oraz nieodparty urok. Sprawiał wrażenie totalnego luzaka, który ignoruje wszyst ko, ale głębię oczu czarnych jak atrament rozświetlał błysk przenikliwej inteligencji. Maggie też się tak umiała kamuflować. Uśmiechnęła się do niego promiennie. Podobnie jak Mi- chael opracowała te triki do perfekcji. - Ależ skąd! Jestem zachwycona, że tak bardzo polubiłeś żonę mojego brata. Michael zachichotał, łaskocząc Lily pod bródką. Dziew czynka parsknęła śmiechem. Maggie pomyślała, że w obec ności Michaela nawet bratanica okazuje się podłą zdrajczynią. - Wiesz, że przyjaźnię się z Aleksą, prawda? A bez po mocy twojego brata moja piekarnia nigdy by nie ruszyła. Jego projekt jest znakomity. - Fajny układ, co? - wymamrotała Maggie. Pochylił się lekko, jakby chciał jej dokuczyć. Poczu ła woń mocnej kawy, mydła i markowej wody po goleniu. Mimo woli spojrzała na zmysłowe, pełne usta. - Chcesz mi coś powiedzieć, Maggie? - zapytał prawie szeptem. - Podczas naszej randki przekonałem się, że... masz tupet. Cholerny dupek. Zmrużyła oczy, próbując zapanować nad rumieńcem wypełzającym na policzki, i powiedziała ostrzegawczym tonem: 16
- A ty sprawiałeś wrażenie gościa, który nie owija nicze go w bawełnę. Michael odsunął się, więc odetchnęła swobodniej. - Tamtego wieczoru oboje błądziliśmy po manowcach. Bez słowa podała mu Lily. Przytulił małą tak czule, że Maggie z wrażenia nagle zabrakło tchu. Natychmiast poża łowała, że oddała mu małą. - Muszę znaleźć Aleksę. Lily trzeba zmienić pieluchę. Bądź tak miły i zmień ją, bardzo proszę. - Uśmiechnęła się słodziutko. - Co to dla ciebie? Właściwie dla rodziny, do brze mówię? Znasz drogę do pokoju dziecinnego. Odwróciła się i odeszła, stukając niebotycznymi obcasami. *** Wkroczyła do kuchni starannie urządzonej w stylu to skańskim, chcąc nalać sobie lampkę wina. Czemu nikt nie widzi, że ten facet zagiął parol na jej najlepszą przyjaciółkę? Nick, brat Maggie, dawniej go nienawidził, a teraz zaprasza na rodzinne imprezy i stwarza wiele sposobności do prze bywania z własną żoną. Maggie wspomniała o tym Aleksie, ale została wyśmiana i usłyszała, że w tym rzekomym du ecie nie ma żadnej chemii. Zero zmysłowości. Bzdura. Maggie była pewna, że Aleksie inny wariant nie przy szedłby do głowy, ponieważ kochała Nicka do szaleństwa, a u innych ludzi dostrzegała jedynie dobro. Taka kobieta zasługiwała na pełne zaufanie. Co innego ten włoski czaruś, który podstępnie wślizgnął się do rodziny. Przez cały ubiegły rok Maggie prześwietlała go, próbując znaleźć jakąś słabostkę na wypadek, gdyby musiała posłu- 17
żyć się szantażem, chcąc go zniechęcić do spotkań z Aleksą i bratem. Jej wysiłki spełzły na niczym. Tylko jeden aspekt życia Michaela budził pewne wątpliwości. Chodziło o kobiety. Michael był znanym podrywaczem. Gotowa była się za łożyć, że we Włoszech laski uganiały się za nim, a w No wym Jorku z pewnością też nie narzekał na brak powodze nia. Nie słyszało się jednak żadnych plotek dotyczących jego podbojów. Nawet brukowce o nich nie pisały, choć niewątpliwie romansował na prawo i lewo. Nigdy na poważnie. W ubiegłym roku jego najdłuższy związek trwał dwa ty godnie. Maggie stłumiła ponury chichot. Miała wrażenie, że widzi samą siebie w męskim wcieleniu. Według niej była tylko jedna przyczyna niefrasobliwości hrabiego. Aleksa. Kochał ją, więc w kontaktach z innymi pannami nie chciał angażować się na poważnie i zaliczał tylko rozmaite kociaki. Bogu dzięki, że odmówił, gdy Maggie zaproponowała kolej ną randkę. Do dziś było jej wstyd, gdy myślała o tamtej roz mowie. Żaden mężczyzna jej dotąd nie odrzucił; na pewno ani jeden spośród tych, którzy wpadli jej w oko. Napełniła kieliszek czerwonym winem i przeszła do wy twornego salonu. Od razu spostrzegła, że zniknęło kilka bibelotów oraz meble o ostrych krawędziach. Dom brata został doskonale przygotowany na inwazję wszędobylskiej dzieciny. Aleksa podeszła do niej z talerzem wypełnionym pysz nościami. 18
- Czemu nie jesz? Ratunku! Próbuję zrzucić zbędne ki logramy, które mi zostały po ciąży, ale te przystawki są wy śmienite. Maggie uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Nie mów głupstw. Wyglądasz rewelacyjnie. A te twoje balony! Pierwsza klasa! Umieram z zazdrości. Mocno wydekoltowana mała czarna do kolan podkre ślała okrągłości Aleksy. - Mam je, bo karmię młodą - odparła, pokazując Mag gie język. - Oby tylko nic mi teraz nie wyciekło, bo natych miast utracę swój zmysłowy powab. Gdzie Lily? Maggie pozwoliła sobie na złośliwy uśmieszek. - Michael zmienia jej pieluchę. Aleksa jęknęła przeciągle. - Czemu wciąż go dręczysz? Idę pomóc biedakowi. - Wzięła talerz. Maggie chwyciła ją za ramię. - Dobra, dobra, sama pójdę sprawdzić, jak sobie radzi. Pewnie oddał Lily twojej mamie. Ma swój rozum, Alekso. To facet, a oni niechętnie zmieniają pieluchy. - Nick potrafi. Maggie potoczyła wokół umęczonym spojrzeniem. - Ale się do tego nie garnie. Wcisnął mi Lily, gdy zrobiła kupę. Aleksa odszukała męża stojącego w głębi salonu i spio- runowała go wzrokiem. - Normalka. Wczoraj podrzucił mi ją na minutkę, a gdy zaczęłam go szukać, okazało się, że wybył z domu. Siedział w aucie na podjeździe. Paranoja, co? - Zapłaci za swoje winy. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Pojedziemy razem na zakupy i go zrujnujemy. 19
- Mam nadzieję, że nie będziesz się teraz mścić na Mi- chaelu. Niech Bóg ma tego biedaka w swojej opiece. Posta raj się być dla niego miła. Nie mam pojęcia, co z wami jest. Od roku drzecie koty. Zaczęło się po tamtej randce w ciem no. Co się wtedy zdarzyło? Ukrywasz coś przede mną? - Skądże! - Maggie wzruszyła ramionami. - Już ci mó wiłam, że moim zdaniem on się w tobie zadurzył, ale nikt mi nie wierzy. - Stara śpiewka. - Aleksa pokręciła głową. - Maggie, przecież my się tylko przyjaźnimy. Michael jest dla nas jak brat. Zapewniam cię, że nawet Nick się do niego przekonał. Między mną i Michaelem ani razu nie zaiskrzyło i nadal tak jest. - Jasne - wymamrotała Maggie, spoglądając na przy jaciółkę, którą kochała jak rodzoną siostrę. Aleksa nie była świadoma emanującego z niej piękna, zewnętrzne go i duchowego. Nick zdobył w końcu jej serce i Maggie nie chciała, żeby oboje zapomnieli, ile znaczą dla siebie nawzajem. Długo ze sobą wojowali, ale teraz nie było szczęśliwszej pary. Brat Maggie znalazł wreszcie spokojną przystań. Uporał się z koszmarem dorastania w zamoż nej, ale zimnej rodzinie i nie pozwolił, żeby wczesne do świadczenia wpłynęły na dalsze życie. Siostra była z niego dumna, bo podjął wyzwanie i przezwyciężył młodzieńczą traumę. Przynajmniej jedna osoba w rodzinie znalazła spokój i ukojenie. Maggie uściskała Aleksę. - Jedz na zdrowie, jubilatko, i przestań się martwić. Oca lę twojego kumpla. 20
Bez pośpiechu ruszyła na górę przekonana, że zastanie Michaela ze szklanką whisky w dłoni, uwolnionego od dzie ciny. Kręconymi schodami dotarła na piętro i wolno szła ko rytarzem. Dobiegł ją stłumiony śmiech, potem cichy śpiew. Przez uchylone drzwi zajrzała do dziecinnego pokoju i znie ruchomiała, porażona niezwykłym widokiem. Michael obejmował Lily i kołysał ją do snu. Nucił po włosku kołysankę. Maggie rozpoznała piosenkę „Świeć, świeć, gwiazdko mała". Lily wpatrywała się w niego z uwiel bieniem, od czasu do czasu gaworząc do wtóru. Aura dzie cięcej sypialenki z wielkimi księżycami, gwiazdami wy malowanymi na suficie i ścianami żółtymi jak słoneczne promienie przydała tej scenie bajkowego uroku. Maggie wstrzymała oddech, tknięta nagłą tęsknotą. Za cisnęła powieki, chcąc uciszyć burzę uczuć. Michael był bez marynarki. Wisiała na oparciu krzesła. Lily została prze brana i miała na sobie sukienkę w żółte różyczki, jasne raj stopki oraz wypucowane do blasku żółte buciki. W sypialni pachniało wanilią. Maggie odchrząknęła, zaciskając pięści. Michael podniósł wzrok. Przez moment patrzyli sobie w oczy, świadomi mocy wzajemnego pożądania. Chwila minęła, nastrój prysł, a Mag gie uznała, że uczucia malujące się na twarzy Michaela były tylko złudzeniem. - Co robisz? - spytała ostro. Żachnął się, słysząc oskarżycielski ton. - Śpiewam. Westchnęła zniecierpliwiona i wskazała przewijak. - Chodzi mi o pieluchę. Zmieniłeś ją? Co to za ubranko? 21
- Zmieniłem. Sama mnie o to prosiłaś. Sukienka była upaćkana, więc założyłem małej świeżą. Czemu tak cię to zdumiewa? - Wychowałeś się podobno w tradycyjnej rodzinie, gdzie faceci rządzą, więc nie tykają garów, mopa ani pieluch. Michael odrzucił głowę w tył, wybuchając gromkim śmie chem. Lily zamrugała powiekami i też zaczęła chichotać. - Nie znasz mojej matki. Dorastałem z trzema młodszy mi siostrami. Jestem mistrzem w zmienianiu pieluch. To była moja działka i w głowie mi nie postało, żeby komuś podrzucić dzieciaka. Zaryzykowałem tylko raz i drogo za to zapłaciłem. - Ach tak. - Maggie oparła się o biały stolik. - Twoja ro dzina mieszka we Włoszech? - Tak. Pierwsza piekarnia La Dolce Famiglia powstała w Bergamo. Tam mieszkamy. Potem otworzyliśmy kolejne punkty w Mediolanie oraz innych miastach. Teraz postano wiłem rozwinąć firmę w Stanach, a siostry na miejscu pil nują interesu. - Co z twoim tatą? Michael zmienił się na twarzy. - Zmarł przed kilkoma laty. - Bardzo mi przykro - odparła cicho. - Mam wrażenie, że łączy cię z najbliższymi bardzo silna więź. - Si. Okropnie za nimi tęsknię. - Spojrzał na Maggie z zaciekawieniem. - A ty? Śmiem twierdzić, że nigdy w ży ciu nie zmieniłaś dzieciakowi pieluchy. Uśmiechnęła się, nie zważając na poczucie dziwnej pustki. - Inni robili to za mnie. Nick był starszy, więc ominę ła mnie przyjemność niańczenia młodszego rodzeństwa. 22
W ogóle nie musiałam się wysilać, bo mieszkałam w rezy dencji i byłam obsługiwana przez gosposię, kucharkę i nia nię. Wyrosłam na próżniaka, bo mnie rozpieszczano. Zapadło krępujące milczenie. Maggie wierciła się nie spokojnie pod bacznym spojrzeniem Michaela, który pa trzył jej w oczy, jakby czegoś szukał. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. - Nie, cara - odparł wreszcie. - Moim zdaniem miałaś trudniej niż inni ludzie. Milczała, wściekła, że sonduje ją i prześwietla, jakby po dejrzewał, że za wyelegantowaną fasadą kryje się wiele ta jemnic. - Myśl, co chcesz - odparła nonszalancko - ale przestań mówić do mnie cara. Po włosku to znaczy kochanie, prawda? Przytaknął bez słowa, uśmiechając się przekornie, i spoj rzał na jej obcisły top z dzianiny o metalicznym połysku, jakby zastanawiał się, jak by tu go z niej ściągnąć i popieścić obnażony biust. Wściekła się, bo zdradliwe ciało natych miast pokazało, że nie ma nic przeciwko temu. Dlaczego ten cholerny drań tak na nią działa? - Zgoda, la mia tigrotta - odparł niskim, śpiewnym to nem, delikatnym jak aksamit. Miała wrażenie, że stoi cał kiem naga, otulona jedynie tym jego przymilnym głosem. Zmięła przekleństwo. - Bardzo śmieszne - burknęła. Michael uniósł brwi. - Nie chciałem cię rozbawić. Od pierwszego spotkania przypominasz mi młodą tygrysicę. Maggie nie zamierzała się spierać o takie bzdury. Puściła mimo uszu miłe słówka i ruszyła ku drzwiom. 23
- Chodźmy na dół. Aleksa szukała małej. Michael poszedł za nią, niosąc Lily na ręku. W korytarzu natknęli się na matkę Aleksy. - Skarbie, szukam cię wszędzie! - Maria McKenzie uca łowała Maggie w oba policzki i spojrzała tak serdecznie, że dziewczynie zrobiło się ciepło na sercu. - Jest i moja śliczna wnusia! Chodź do mnie, dziecinko. - Wzięła Lily od Micha ela i cmoknęła go w przelocie. - Słyszałam, że trzeba ją prze winąć, ale widzę, że sami daliście sobie z tym radę. Zgrana z was drużyna. Czemu w tej rodzinie wszyscy twierdzą, że ona i Michael nadają na tych samych falach? Maggie stłumiła westchnie nie, gdy włoski czaruś parsknął śmiechem. - Jak pani wiadomo, Maggie fantastycznie opiekuje się bratanicą. Mnie pozostało jedynie siedzieć i podziwiać. Maggie ogarnęło poczucie winy. Uśmiechnęła się, ale ukradkiem rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Jak to moż liwe, że taki łobuz w oczach wszystkich uchodzi za przy zwoitego człowieka? - W piątek zapraszam was oboje na obiad - powiedziała Maria. Na rodzinnych obiadach u Marii bywali dotąd tylko Maggie, Aleksa i Nick. Odetchnęła z ulgą, gdy przypomnia ła sobie, że piątek ma już zajęty. - Strasznie mi przykro, ale w tym tygodniu lecę do Me diolanu. Wkrótce mam tam zdjęcia. - W takim razie spotkamy się wszyscy dopiero po two im powrocie. Idę z małą do gości. Zobaczymy się później. Mama Aleksy odeszła w głąb korytarza i zniknęła za za krętem. Maggie spostrzegła, że Michael ma dziwną minę. 24
- Lecisz do Mediolanu? Jak długo tam zabawisz? - Około tygodnia - powiedziała, wzruszając ramionami. - Muszę się spotkać z kilkoma osobami i zrobić zakupy. - Aha - mruknął. Zwyczajna odpowiedź nie wiedzieć czemu zabrzmiała niepokojąco w uszach Maggie. Conte taksował ją wzrokiem, jakby ukazała mu się nagle w innym świetle. Przyjrzał się jej twarzy, a potem omiótł wzrokiem całą postać, jakby pod modnymi ciuchami próbował się do szukać czegoś więcej. - Co się gapisz, matole? - Przestąpiła niepewnie z nogi na nogę, bo zrobiło jej się gorąco. Po prostu omdlewała pod jego spojrzeniem. Dość! Nie ma mowy, żeby na to poszła! Gdyby zombiaki opanowały świat i pozostałoby na nim tyl ko ich dwoje jako ostatnia nadzieja odrodzenia ludzkości, nawet wówczas nie poszłaby do łóżka z Michaelem Conte. - Nie wykluczam, że wkrótce złożę ci pewną ofertę. Odsunęła od siebie wspomnienie pamiętnej randki i zdo była się na drwiący uśmieszek. - Odradzam. Musztarda po obiedzie. Straciłeś swoją szan sę, kolego. - Odwróciła się i odeszła, nie oglądając się. *** Michael sączył koniak, obserwując gości. Impreza powoli dobiegała końca. Na deser był przepyszny murzynek i hek tolitry mocnej kawy. Potem rozanieleni przyjaciele i krewni z wolna zaczęli się żegnać. Alkohol działał rozluźniająco, lecz mimo to Michael na dal był podenerwowany. Miał kłopoty, poważne kłopoty. Po telefonie do Wenecji i Dominika postanowił zobaczyć się 25
z matką, więc przed decydującym starciem musiał opraco wać strategię działania. Nie było mowy o literalnym przestrzeganiu rodzinnej tradycji. Z drugiej strony jednak, zdawał sobie sprawę, że matka kieruje się w życiu określonymi zasadami i rzadko po zwala sobie na ich łamanie. Wymyślił szaloną intrygę, która wydawała mu się strzałem w dziesiątkę. Zamierzał opowie dzieć mamie o dziewczynie, z którą rzekomo spotyka się od pewnego czasu, i zapowiedzieć rychły ślub oraz późniejsze odwiedziny. Potem spokojnie, lecz stanowczo zażąda, aby Wenecja i Dominik pobrali się pierwsi, bo ich związek trwa dłużej. Zamierzał powołać się na błogosławieństwo taty pa trzącego na nich z nieba oraz wspomnieć o proroczym śnie, który pomoże zwalczyć matczyne skrupuły. Łudził się, że to wystarczy, póki Julietta, kolejna siostra, kilkoma celnymi uwagami nie przywiodła go do opamię tania. Przypomniał sobie teraz, co powiedziała w czasie krót kiej rozmowy: - Michael, nie mam pojęcia, ile wiesz, ale moim zdaniem wkrótce usłyszymy ulubione powiedzenie twoich ukocha nych Amerykanów: „Houston, mamy problem". Wtedy na stąpi wielkie bum i nie będzie co zbierać. Julietta nie dawała się nigdy ponosić emocjom, nie dra matyzowała i działała z metodyczną skrupulatnością. Dla tego była idealnym dyrektorem rodzinnej firmy. - Gdy tata był umierający - ciągnęła Julietta - mama przyrzekła mu, że będzie przestrzegać rodzinnej tradycji, a to oznacza, że jako pierworodny musisz pierwszy stanąć na ślubnym kobiercu, choć wydaje ci się to absurdem. 26