xena92

  • Dokumenty207
  • Odsłony22 311
  • Obserwuję46
  • Rozmiar dokumentów309.3 MB
  • Ilość pobrań14 651

Ward J. R. - Tom 04 - Wampirze serce

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Ward J. R. - Tom 04 - Wampirze serce.pdf

xena92 EBooki Bractwo czarnego sztyletu
Użytkownik xena92 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 387 stron)

- 1 -

- 2 - JJ .. RR .. WW aa rr dd WWaammppiirrzzee SSeerrccee Seria Bractwo Czarnego Sztyletu 04

- 3 - SSPPIISS TTRREEŚŚCCII Streszczenie..........................................................................................- 5 - Od tłumaczki........................................................................................- 6 - Podziękowania .....................................................................................- 7 - Glosariusz ............................................................................................- 8 - Rozdział 1 ..........................................................................................- 13 - Rozdział 2 ..........................................................................................- 25 - Rozdział 3 ..........................................................................................- 34 - Rozdział 4 ..........................................................................................- 39 - Rozdział 5 ..........................................................................................- 45 - Rozdział 6 ..........................................................................................- 62 - Rozdział 7 ..........................................................................................- 68 - Rozdział 8 ..........................................................................................- 72 - Rozdział 9 ..........................................................................................- 78 - Rozdział 10 ........................................................................................- 91 - Rozdział 11 ........................................................................................- 98 - Rozdział 12 ......................................................................................- 108 - Rozdział 13 ......................................................................................- 121 - Rozdział 15 ......................................................................................- 134 - Rozdział 16 ......................................................................................- 142 - Rozdział 17 ......................................................................................- 151 - Rozdział 18 ......................................................................................- 155 - Rozdział 19 ......................................................................................- 161 - Rozdział 20 ......................................................................................- 167 - Rozdział 21 ......................................................................................- 175 - Rozdział 23 ......................................................................................- 197 - Rozdział 24 ......................................................................................- 205 -

- 4 - Rozdział 25 ......................................................................................- 210 - Rozdział 26 ......................................................................................- 215 - Rozdział 27 ......................................................................................- 219 - Rozdział 28 ......................................................................................- 226 - Rozdział 29 ......................................................................................- 238 - Rozdział 30 ......................................................................................- 248 - Rozdział 31 ......................................................................................- 253 - Rozdział 32 ......................................................................................- 260 - Rozdział 33 ......................................................................................- 267 - Rozdział 34 ......................................................................................- 274 - Rozdział 35 ......................................................................................- 281 - Rozdział 36 ......................................................................................- 289 - Rozdział 37 ......................................................................................- 296 - Rozdział 38 ......................................................................................- 305 - Rozdział 39 ......................................................................................- 312 - Rozdział 40 ......................................................................................- 318 - Rozdział 41 ......................................................................................- 323 - Rozdział 42 ......................................................................................- 331 - Rozdział 43 ......................................................................................- 337 - Rozdział 44 ......................................................................................- 342 - Rozdział 45 ......................................................................................- 351 - Rozdział 46 ......................................................................................- 362 - Rozdział 47 ......................................................................................- 369 - Rozdział 48 ......................................................................................- 372 - Rozdział 49 ......................................................................................- 381 - Rozdział 50 ......................................................................................- 383 - Epilog...............................................................................................- 385 -

- 5 - SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE Czwarty tom bestsellerowej serii o tajnym bractwie wampirów. Bohaterem powieści jest były policjant, który zakochuje się bez pamięci w arystokratycznej wampirzycy Marissie i dla niej postanawia zostać wampirem. Jako jedyny człowiek jest dopuszczony w krąg Bractwa i z czasem angażuje się w walkę z reduktorami. Kiedy próbuje ratować cywilnego wampira, zostaje śmiertelnie ranny. Członkowie bractwa proszą Marissę o pomoc, bo tylko ona jest w stanie sprowadzić go w bezpieczne miejsce.

- 6 - OODD TTŁŁUUMMAACCZZKKII W oryginale imiona wampirów tworzących Bractwo oddają cechy charakteru noszących je postaci. Zgodnie z wampirzą tradycją zawierają też literę „h”. By czytelnik polski, nieznający języka angielskiego, zrozumiał znaczenie tych imion, znaleźliśmy dla nich polskie ekwiwalenty (dodając oczywiście do każdego z nich literę „h”. I tak: Wrath (ang. wrath gniew) to Ghrom (pol.) Thorment (torment tortura) Tohrtur (pol.) Vishous (vicious wredny) Vrhedny (pol.) Rhage (rage - gniew) - Rankohr (rankor staropolskie: gniew) Phury (fury furia) Furiath (pol.) Zsadist (sadist sadysta) Zbihr (pol.)

- 7 - PPOODDZZIIĘĘKKOOWWAANNIIAA Wyrazy głębokiej wdzięczności dla czytelników serii Bractwa Czarnego Sztyletu i wielkie „hej” dla Cellies, internetowej grupy dyskusyjnej fanów. Szykują się nowe wątki? Wielkie dzięki dla Karen Solem, Kary Cesare, Claire Zion i Kary Welsh. Podziękowania dla Cap'n Bunny a.k.a Różowej Bestii i PythAngie, moderatorki Pitbulla, a mówiąc serio: Dorine i Angie, doceniam waszą wspaniałą opiekę. Dzięki dla Bandy Czworga: ściskam was jak wariatka. Nie wiem, co bym bez was robiła. Do DLB: pamiętaj, mama zawsze, zawsze cię będzie kochać. Do NTM: Największą atrakcją, wiesz dobrze gdzie, jesteś dla mnie ty. Miałam szczęście, że cię poznałam. Nieustające podziękowania dla mojego Komitetu Wykonawczego: Sue Grafton, dr Jessiki Andersen, Betsey Vaughan. Wyrazy szacunku dla niezrównanej Suzanne Brockmann. Wyrazy miłości dla mojej Łodzi, mojej rodziny i przyjaciół po piórze.

- 8 - GGLLOOSSAARRIIUUSSZZ Bractwo czarnego sztyletu - tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest obrona wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem, oraz niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich członków, którzy nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie a przy tym tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo poważnych urazów; takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp. Broniec - samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej, niż jedną partnerkę. Cerbher - kurator przydzielony z urzędu. Funkcja podlega gradacji; najwięcej uprawnień mają cerbherzy eremithek. Chcączka - okres płodności u samicy wampirów, zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. To niebezpieczny okres, w którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza jeśli samica nie ma partnera. Dhunhd - piekło. Eremithka - status przyznawany przez króla arystokratycznej samicy w odpowiedzi na suplikę jej rodziny. Eremithka podlega wyłącznie władzy cerbhera, zwykle najstarszego samca w domostwie. Cerbher ma prawo decydowania o jej postępowaniu, zwłaszcza ograniczania bądź całkowitego zakazu kontaktów ze światem zewnętrznym. Frathyr - zwrot używany pomiędzy mężczyznami na znak wzajemnej miłości i szacunku. W swobodnym tłumaczeniu: drogi przyjaciel.

- 9 - Glymeria - opiniodawcze kręgi arystokracji. Socjeta. Gwardh - osoba odpowiedzialna za wychowanie, ojciec chrzestny. Juchacz - wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal praktyką legalną. Korporacja Reduktorów - organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu eksterminacji rasy wampirów. Krwiczka - wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny. Krypta - rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do ceremonii oraz przechowywania słoi z sercami reduktorów. W Krypcie odbywają się ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby; tu również dyscyplinuje się nieposłusznych członków Bractwa. Wstęp przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani Kronik i inicjowanym adeptom. Lilan - pieszczotliwie: ukochany, ukochana. Mamanh - spieszczenie słowa: matka. Nalla - najdroższa, ukochana. Rodzaj męski: nallum. Normalsi - symphackie określenie wampirów niebędących symphatami. Nówka - dziewica. Omega - złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy tworzenia. Pani Kronik - duchowy autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg wampirów, dawczyni przywilejów. Istota nadprzyrodzona, posiada wiele nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę wampirów. Pierwsza Rodzina - królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem.

- 10 - Pre-trans - młody wampir w okresie bezpośrednio poprzedzającym przemianę. Princeps - bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik. Provodhyr - wpływowy osobnik piastujący wysokie stanowisko. Przedświtek - trzeci posiłek wampirów, odpowiednik kolacji w świecie ludzkim. Przemiana - przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany. Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do dematerializacji. Psaniec - wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która dyktuje ich strój i maniery Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat. Samica psańca: psanka. Pyknąć - unicestwić Nieumarłego przez przebicie mu piersi; anihilacji towarzyszy charakterystyczne pyknięcie połączone z rozbłyskiem. Pyrokant - pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek). Pomstha - odwet. Akt wymierzenia sprawiedliwości, zwykle przez samca związanego z poszkodowanym. Reduktor - członek Korporacji Reduktorów. Bezduszny humanoid, pogromca wampirów. Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją, nie rozmnażają się. Z czasem tracą pigment we włosach, skórze i tęczówkach - są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają bezbarwne. Pachną zasypką dla niemowląt. Do Korporacji wprowadzani przez Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju. Rundha - rytualna rywalizacja samców o samicę, z którą chcą się parzyć.

- 11 - Ryth - rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę). Sadhomin - tytuł grzecznościowy używany w relacjach sado maso przez osobnika podległego wobec osobnika dominującego. Sroghi - określenie odnoszące się do sprawności męskiego członka. W tłumaczeniu dosłownym: podziwu godny, zasługujący na szlachetną samicę. Symphaci - odmiana rasy wampirów charakteryzująca się, między innymi, skłonnością i talentem do manipulowania uczuciami bliźnich; w ten sposób doładowują się energetycznie. Symphaci od stuleci są gatunkiem pogardzanym, w niektórych epokach przeznaczonym na odstrzał. Odmiana bliska wymarcia. Tolly - czuły zwrot. W wolnym przekładzie: moja miła; mój miły. Wampir - przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi, spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej. Wieczerza - pierwszy posiłek wampirów, odpowiednik śniadania w świecie ludzkim. Wybranki - samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niżświeckiej. Z samcami nie mają prawie styczności, czasem jednak parzą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych czasach karmiły swoją krwią członków Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek, praktyka ta została jednak zarzucona.

- 12 - Zanikh - duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich bliskich Zvidh - pole buforujące, maskujące realistyczną iluzją wybrany fragment terenu; fatamorgana. Zwyrth - martwy osobnik powracający z Zanikhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są głębokim szacunkiem i podziwiane za bolesne doświadczenia.

- 13 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 - Ej tatuśku, chcesz wiedzieć co mi się marzy? Butch O’Neal odstawił szklankę szkockiej. Spojrzał na blondynę, która do niego zagaiła. Jakoś nie pasowała do pokoju VIP-ów w Zero Sum. W białych lakierowanych paseczkach wyglądała jak krzyżówka Barbarelli z lalką Barbie. Nie bardzo umiał zdecydować, czy jest jedną z klubowych profesjonalistek, czy nie. Wielebny miał zawsze towar w najlepszym gatunku, ale blondyna równie dobrze mogła być modelką z męskich czasopism. Wsparłszy się dłońmi o marmurowy blat, zawisła nad Butchem. Cycki miała doskonałe, warte zainwestowanej w nie kasy. Uśmiech sugerował, że chętnie zrobi ci dobrze na klęczkach. Ta lala, za pieniądze lub za friko, tankowała witaminę D i wyraźnie jej to służyło. Jej głos wzniósł się ponad psychodeliczne techno. - Mogę liczyć na ciebie, że spełnisz moje sny? Odpowiedział chłodnym uśmiechem. Blondyna na bank uszczęśliwi kogoś tej nocy. Zapewne całą furę kogosiów. Ale on nie będzie się woził na tej furze. - Obawiam się, że musisz szukać szczęścia gdzie indziej. Jego odmowę przyjęła ze stoicyzmem, który upewnił go że jest profesjonalistką. Z bezosobowym uśmiechem podryfowała do sąsiedniego stolika, żeby wstawić tę samą gadkę Butch odchylił głowę do tyłu i do dna osuszył szklankę lagavulinu, co znaczyło, że należy wezwać kelnerkę. Nie podchodząc do stolika, skinęła głową i pomknęła do baru po następną szklankę. Dochodziła trzecia nad ranem; mógł się spodziewać, że najdalej za pół godziny nadciągnie reszta ich zgranej trójki. Vrhedny i Rankohr polowali na mieście na reduktorów, bezdusznych najemników nękającej lud wampirów Korporacji. Spodziewał się raczej, że zejdą z patrolu zawiedzeni. Tajna wojna wampirów z Korporacją w styczniu i lutym jakby przycichła; reduktorzy przestali się kręcić po mieście. To była dobra wiadomość dla wampirów - cywilów, a zła wiadomość dla Bractwa Czarnego Sztyletu. - Witaj, glino! - rozległ się niski głos zza pleców Butcha.

- 14 - Butch uśmiechnął się pod nosem. Głos czającego się w mroku zabójcy. Znał to. Mroczne rewiry to była jego specjalność. - Dobry wieczór, Wielebny - powiedział, nie odwracając głowy. - Wiedziałem, że ją spuścisz po schodach. - Czytasz w myślach? - Jeśli trzeba. Butch zerknął za siebie. Wielebny stał w ciemnościach, świecąc fiołkowymi oczami; irokeza przystrzygł na krótkiego jeża. Miał na sobie nieziemską czarną marynarkę od Valentino. Butch miał w swojej kolekcji podobną. Różniło ich tylko to, że Wielebny wełnianą marynarkę z czesankowej wełny kupił za własne pieniądze. Wielebny, a.k.a. Mordh, a.k.a. brat krwiczki Zbihra, Belli, jako właściciel Zero Sum inkasował procent od wszelkich transakcji na terenie klubu. Zważywszy na szeroką gamę dostępnych w lokalu wszeteczeństw, na koniec każdej nocy do jego skarbonki musiała spływać rzeka zielonych. - Pewnie nie była w twoim guście. - Wielebny wśliznął się do boksu, wygładzając zawiązany w perfekcyjny węzeł krawat od Versace. - Wiem nawet czemu. - Tak? - Bo nie lubisz blondynek. Nie, chyba już mu przeszła ta niechęć. - Może po prostu mnie nie kręciła? - Ja wiem, czego ci trzeba. Właśnie dotarła nowa szkocka Butcha. Nie zdążyła dotknąć stolika. - Naprawdę? - To mój fach. Możesz mi zaufać. - Bez obrazy, ale wolałbym nie. - Powiem ci coś, glino. - Wielebny przysunął się do Butcha. Pachniał zajebiście Cool Water Davidoffa. Stara woda, lecz jara. - Pomogę ci. Zupełnie bezinteresownie. Butch klepnął samca po potężnym ramieniu. - Interesują mnie tylko barmani, kolego. Miłosierni samarytanie działają mi na nerwy. - Czasem warto zajść sprawę z zupełnie innej mańki. - Zapewne. - Skinął głową w stronę półnagiego tłumu, który wił się na parkiecie napędzany ekstazką i koksem. - Wyglądają jak z jednej sztancy. - Przez wszystkie lata, które spędził w Wydziale Zabójstw policji w Caldwell,

- 15 - Zero Sum był dla niego niezłą zagwozdką. Wszyscy wiedzieli, że klub to melina i kurwidołek, ale nikt z wydziału nie potrafił zdobyć dostatecznych dowodów, żeby wydać nakaz rewizji, choć noc w noc dochodziło tu do licznych wykroczeń - zwykle popełnianych w tandemie. Teraz, kiedy prowadzał się z Bractwem, poznał odpowiedź. Wielebny miał w zanadrzu wiele sztuczek, którymi zmieniał percepcję miejsca i sytuacji. Jako wampir potrafił usuwać wspomnienia z ludzkiej pamięci, sterować pracą kamer monitorujących i znikać na zawołanie. On i jego kram nie ruszając się z miejsca, potrafili umknąć władzy. - Powiedz lepiej, jak udało ci się ukryć przed arystokratyczną rodzinką, gdzie chadzasz noc w noc do pracy? Wielebny zaśmiał się, odsłaniając koniuszki kłów. - Powiedz lepiej, jakim cudem człowiek wkręcił się do Bractwa? Butch z pietyzmem sączył szkocką. - Niezbadane są wyroki losu. - Dobrze gadasz, człowieku. Dobrze gadasz. - Odezwała się komórka Butcha. Wielebny wstał od stolika. - Będę miał coś dla ciebie. - Poza szkocką na nic nie reflektuję. - Będziesz to musiał odszczekać. - Wątpię. - Butch sięgnął po swoją motorolę. - Co tam, V? Gdzie jesteście? Vrhedny dyszał ciężko jak koń przed metą; jego głos mieszał się z tępym buczeniem wiatru na łączach; kompozycja, od której łeb odpadał. - Kurwa mać, mamy kłopoty. Natychmiast dostał kopa adrenaliny, aż mu się rozjarzyły obwody. - Gdzie jesteście? - Na przedmieściach. Nieumarłe skurwysyny zaczęły napadać cywilów po domach. Butch zerwał się na równe nogi. - Już do was jadę... - Ani mi się waż. Spokojnie siedź na tyłku. Dzwonię tylko, żebyś się nie niepokoił naszą nieobecnością. Na razie. - Rozłączył się. Butch z powrotem opadł na siedzenie. Grupka przy sąsiednim stoliku ryknęła radośnie, kwitując jakiś żart. Chóralny śmiech wzbił się w powietrze jak stado ptaków. Butch zatopił wzrok w szklance. Raptem pół roku temu nie miał nic. Ani kobiety, ani nikogo bliskiego. W pewnym sensie nie miał też domu. A jego zawód detektywa z Wydziału Zabójstw za życia wpędzał go do grobu. Potem

- 16 - został zapudłowany z powodu brutalności policji. Dzięki dziwnemu splotowi okoliczności zetknął się z Bractwem. Spotkał kobietę, dla której stracił rozum. No i gruntownie wymienił skład garderoby. Tak, ten ostatni fakt był niepodważalnym plusem jego sytuacji. Przez chwilę zdawało mu się, że rozpoczął nowe życie, ale ostatnio zauważył, że mimo pozornych różnic nadal tkwił w punkcie wyjścia, a jego radość istnienia wcale nie pogłębiła się od czasów, kiedy rozkładał się za życia. Wciąż pętał się po jakiejś peryferyjnej orbicie, daremnie szukając centrum. Popijając lagavulin, wspominał Marissę i jej jasne, długie do pasa włosy. Mleczną karnację. Błękitne oczy. Jej białe kły. Fakt, blondynki go odrzucały. Do skandynawskich typów w ogóle mu nie stawał. Co tam, zresztą, kolor włosów. Żadna dziewczyna, ani w tym klubie, ani na tej planecie, nie mogła się równać z Marissą. Była czysta jak kryształ, który rozszczepia światło na wszystkie barwy tęczy; w jej czarującej obecności życie stawało się lepsze, weselsze, barwniejsze. Rany, był skończonym jeleniem. Ale naprawdę była cudowna. Przez krótki czas, kiedy wyglądało, jakby czuła do niego miętę, łudził się, że coś z tego będzie. Ale potem zrobiła się nieprzystępna. Co znaczyło, że jest niegłupia. Nie miał wiele do zaoferowania takiej samicy jak ona - nie tylko dlatego, że był człowiekiem. Utknął na mieliźnie na obrzeżach Bractwa; nie mógł walczyć u ich boku, bo nie dorastał im do pięt, nie mógł wrócić do świata ludzi, bo wiedział za dużo. Z tego zgniłego kompromisu wyjść można było tylko nogami do przodu. Może powinien poszukać szczęścia na portalu randkowym? Rozbawione towarzystwo w sąsiednim boksie kolein raz ryknęło śmiechem. Butch przyjrzał im się uważnie. Rej przy stoliku wodził mały blondyn w modnym garniturze Wyglądał, jakby miał piętnaście lat, ale w ostatnich miesiącach był częstym bywalcem VIP-roomu i szastał pieniędzmi, jakby to było konfetti. Zapewne portfelem sztukował braki postury - kolejny dowód na magiczną moc zieleni. Butch dopił szkocką, skinął na kelnerkę i zapatrzył się w dno swojej szklanki. Kurwa mać, po czterech podwójnych szkockich nawet nie zaszumiało mu w głowie, co świadczyło o bardzo daleko posuniętej tolerancji trunku. Skończyło się terminowanie u młodzików. Doszlusował do kadry. Kiedy dotarło do niego, że wcale się tym nie przejął, zrozumiał, że mielizna się skończyła i już idzie na dno.

- 17 - Dziś raczej nie był w szampańskim nastroju. - Słyszałam od Wielebnego, że ci brakuje towarzystwa. - Nie, dziękuję. - Nawet mu się nie chciało podnieść głowy. - A jakbyś tak najpierw spojrzał na mnie? - Powiedz szefowi, że doceniam jego... - Spojrzał w górę i ugryzł się w język. Od razu poznał, kim jest jego nowa znajoma. Nie mógł nie poznać szefowej ochrony Zero Sum. Metr osiemdziesiąt najmarniej. Kruczoczarne, po męsku ostrzyżone włosy. Szare oczy koloru lufy rewolweru. Obcisły top odsłaniał atletyczne ciało, same mięśnie i ścięgna, bez grama tłuszczu. Czuł, że z rozkoszą skręciłaby mu kark. Zerknął na jej mocne dłonie o długich palcach. Takie dłonie potrafią zrobić kuku. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby ktoś się na nim wyżył. Tej nocy, dla odmiany, z przyjemnością zaznałby bólu fizycznego. Kobieta uśmiechnęła się, jakby czytała w jego myślach; błysnęły kły. Ach tak... nie była kobietą, lecz samicą. Samicą wampirów. Ten sukinsyn Wielebny miał rację. Mógł ją przelecieć, bo była całkowitym przeciwieństwem Marissy. Miała przy tym w sobie coś z partnerek, z którymi Butch, odkąd dorósł, uprawiał anonimowy seks. W dodatku mogła mu zadać ból, którego podświadomie się domagał. Wsunął rękę za pazuchę marynarki od Ralpha Laurena. Samica gwałtownie potrząsnęła głową. - Nigdy nie robię tego za pieniądze. Potraktuj to jako przyjacielską przysługę. - Nie znamy się. - Mówiąc o przyjacielu, nie miałam na myśli ciebie. Ponad jej ramieniem widział Mordha, który z uśmiechem aprobaty przypatrywał się im z drugiego końca sali, po czym zniknął w swoim kantorku. - To mój najlepszy przyjaciel - mruknęła wyjaśniająco. - Rozumiem. Jak masz na imię? - Nieważne. - Wyciągnęła do niego rękę. - Chodź, Butchu, a właściwie Brianie, nazwisko: O'Neal. Chodź ze mną na tyły klubu. Zapomnij na chwilę o tym, co sprawia, że się tak nawalasz lagavulinem. Obiecuję, że po wszystkim będziesz mógł się z powrotem wykańczać. To, że wiedziała o nim sporo, nie zrobiło na nim większego wrażenia. - Wobec tego może ty mi się przedstawisz? - Dzisiejszej nocy możesz mówić do mnie Symphaty. Ładne imię?

- 18 - Zlustrował ją od grzywki po kozaki. Nosiła skórzane spodnie. No tak, mógł się tego spodziewać - Masz jaja, Symphaty? Roześmiała się niskim, zmysłowym głosem. - Nie, i nie jestem też transwestytą. Nie myśl sobie, że tylko wy, mężczyźni, jesteście silni. Patrzył długo w jej stalowe oczy. Potem spojrzał w stronę drzwi do prywatnych łazienek. Niestety, znał to na pamięć. Szybki numerek z nieznajomą, czcza kolizja dwóch ciał. Towar z półki, na wózek, pchnąć i do kasy - jak w supermarkecie. Tak właśnie wyglądało jego życie erotyczne odkąd sięgał pamięcią, ale dopiero ostatnio zaczęło go to napawać głuchą rozpaczą. Nieważne. Czy rzeczywiście chce żyć w celibacie, aż się przekręci na marskość wątroby? Dlatego tylko, że samica której nie był godzien, nim pogardziła? Zerknął na rozporek. Jego ciało optowało za seksem. To przeważyło szalę. Wyszedł z boksu. - Chodźmy - powiedział, czując w piersiach bryłę lodu. Wdzięcznym tremolem smyczkowym orkiestra przeszła płynnie do walca. Marissa obserwowała falowanie wyfioczonego tłumu w sali balowej. Samce trzymały się za ręce z samicami, przytulali do siebie, wymieniali spojrzenia. W powietrzu unosił się szeroki wachlarz samczych aromatów. Oddychała przez usta, żeby mniej czuć. Niestety, nie na wiele się to zdało; od pewnych rzeczy nie sposób uciec. Choć arystokracja szczyci się elegancją i dobrymi manierami, nawet glymeria nie była ponad prawami i biologii gatunku: gdy samiec wiąże się z partnerką, oznacza ją swoim aromatem. Jeśli samica akceptuje samca, dumnie obnosi się z ciężkim, korzennym zapachem. Tak sobie przynajmniej wyobrażała Marissa. Na sto dwadzieścia pięć wampirów w sali balowej jej brata, tylko ona jedna nie miała partnera. Była wprawdzie garstka niesparzonych samców, ale nie miała co liczyć na to, że któryś z nich zaprosi ją do tańca. Princepsi woleli przeczekać walca lub prowadzić na parkiet swoje matki lub siostry. Każdego, byle nie ją. Do końca życia będzie obiektem pogardy. Gdy mijała ją wirująca w walcu para, Marissa uprzejmie spuszczała oczy, żeby nie deptali sobie po nogach, próbując ominąć ją wzrokiem. Twarz ją piekła. Nie wiedziała, dlaczego tej nocy jej status wykluczonej szczególnie jej ciążył. Przecież przywykła już do tego, że żaden z członków

- 19 - glymerii nie spojrzał jej w oczy od czterystu lat: najpierw była niechcianą krwiczką Ślepego Króla. Teraz była jego niechcianą ekskrwiczką, którą porzucił dla ukochanej królowej, półkrwi samicy, półkobiety. A może w końcu zmęczyło ją bycie wieczną outsiderką. Zacisnęła usta i drżącymi rękami zebrała ciężkie fałdy sukni. Ruszyła w stronę wielkich ozdobnych drzwi sali balowej i wymknęła się do foyer. Z obawą pchnęła drzwi do damskiej gotowalni. Powitał ją zapach frezji i perfum; w środku, na szczęście, nie było żywego ducha. Chwała Pani Kronik. Kiedy weszła do środka i rozejrzała się, jej napięcie trochę zelżało. To pomieszczenie w domu brata przeznaczyła na luksusową garderobę dla debiutantek. Urządzona w pstrym stylu carskiej Rosji gotowalnia została wyposażona w dziesięć stylowych toaletek, na których znajdowały się przybory do poprawiania makijażu i fryzury. Na zapleczu pokoju znajdował się szereg ubikacji udekorowanych motywami z jaj Faberge, które zasiliły kolekcję jej brata. Bardzo rozkoszne, bardzo kobiece. Stojąc wśród tego wszystkiego, miała ochotę wyć. Zacisnęła jednak zęby i spojrzała w jedno z luster, sprawdzając stan swojej fryzury. Złota kaskada długich włosów została perfekcyjnie spiętrzona na czubku głowy. Wstążka trzymała się dobrze. Nawet po paru godzinach wszystko było na miejscu: sznury pereł wplecione w jej włosy przez psankę nie zmieniły położenia nawet o milimetr od chwili, kiedy zeszła do sali balowej. Cóż, widać sianie pietruszki po kątach nie nadwerężyło koafiury a la Maria Antonina. Za to naszyjnik się przekrzywił. Poprawiła wielowarstwową kolię z pereł tak, by najniższa z nich, dwudziestotrzymilimetrowa perła z Tahiti przykuwała wzrok do niezbyt imponującego wgłębienia między jej piersiami. Jej klasyczna suknia w gołębim odcieniu szarości to był Balmain. którego kupiła sobie na Manhattanie w tysiąc dziewięćset czterdziestym. Buty od Stuarta Weitzmana, nowiutkie, co nie znaczy, że chociaż raz mignęły spod rąbka długiej sukni. Naszyjnik, kolczyki i spinki, jak zawsze od Tiffany'ego: odkąd jej ojciec, pod koniec dziewiętnastego wieku, wpadł na trop wielkiego Louisa Comforta, jej rodzina była wierna tej marce. Wszak byli arystokratami, a arystokraci we wszystkim cenią jakość i trwałość, z głęboką rezerwą odnosząc się do zmian i niechętnie przyjmując do wiadomości nietrwałość rzeczy.

- 20 - Odeszła parę kroków od lustra, żeby rzucić okiem na całość. Z lustra - o, ironio losu - patrzyła na nią nieprawdopodobnie piękna samica o nieskazitelnych rysach: wyglądała, jakby nie wyszła z łona matki, lecz spod dłuta rzeźbiarza. Była wysoką i smukłą samicą o zachwycających kształtach. Jej twarz miała niezrównaną subtelność rysów, idealne proporcje ust, oczu, policzków i nosa. Cera Marissy była alabastrowa. Oczy srebrzyste. Należała do rodzin, w których żyłach płynęła najczystsza wampirza krew. Mimo to przypadł jej w udziale los porzuconej samicy. Odtrąconej, niechcianej. Wybrakowanej starej panny, której nawet gorącokrwisty wojownik, jak Ghrom, nie miał ochoty tknąć choćby raz, żeby przestała być wreszcie nówką. Z powodu jego awersji do niej wciąż miała status niesparzonej, mimo że była z Ghromem chyba przez całą wieczność. Żeby uznano cię za czyjąś krwiczkę, ten ktoś musi cię przelecieć. Koniec ich związku był i nie był zaskoczeniem dla wszystkich. Chociaż Ghrom głosił, że został przez nią porzucony, glymeria wiedziała swoje. Była nietknięta przez stulecia, i nigdy nie roztaczała wokół siebie jego aromatu, nie spędziła jednego dnia w jego towarzystwie. Zresztą, która samica z własnej woli porzuciłaby Ghroma? Był Ślepym Królem, ostatnim czystej krwi wampirem na całej Ziemi, wielkim wojownikiem i członkiem Bractwa Czarnego Sztyletu, który nie miał ponad sobą nikogo. Jakie mogła z tego wyciągnąć wnioski arystokracja? Coś miała nie tak, zapewne pod bielizną, a jej ułomność zapewne była natury seksualnej. Czemu bowiem gorącokrwisty wojownik nie czuł pociągu do niej? Musiała parę razy odetchnąć głębiej. Zapach świeżo ściętych kwiatów drażnił jej nos, ich słodycz dusiła ją, pozbawiała tlenu. Miała wrażenie, że do jej płuc dociera tylko woń kwiatów. Czuła ucisk w gardle - chyba broniła się przed naporem dusznej woni. Szarpnęła za ciężką kolię, która zaciskała się wokół jej szyi jak garota. Próbowała oddychać ustami, ale nie na wiele się to zdało. Nieznośny zaduch wypełniał szczelnie jej płuca... dusiła się, jakby tonęła, choć wcale nie była w wodzie. Na miękkich nogach ruszyła w stronę drzwi, ale nie była w stanie stawić czoła roztańczonym parom, ludziom, którzy dowartościowywali się poprzez pogardę dla niej. Nie, nie mogą jej zobaczyć w tym stanie... nie mogą się dowiedzieć o jej rozpaczy. Pogardzaliby nią jeszcze bardziej. Powiodła błędnym wzrokiem po gotowalni. W każdym lustrze widziała swoje odbicie. Poczuła, że musi... no właśnie, co? Musi stąd pójść - do sypialni, na górę... Musi... o Boże, dusi się, umiera, niewidzialne ręce ściskają jej gardło.

- 21 - Agrhes... jej brat... musi go wezwać. Jest lekarzem... Mógłby udzielić jej pomocy, ale to by zepsuło jego urodziny. Ona zepsułaby jego urodziny, tak jak niszczy wszystko wokół. To ona jest wszystkiemu winna. Winna własnej hańby... Chwała Bogu, że jej rodzice nie żyją od stuleci i nie muszą oglądać, jak się stacza. Chyba zaraz zwymiotuje. Nawet na pewno. Trzęsąc się jak galareta, rzuciła się do jednej z ubikacji i zamknęła od środka. W drodze do muszli odkręciła wodę w umywalce, żeby zagłuszyć odgłosy wymiotów przed ewentualnymi niepożądanymi świadkami. Padła na klęczki zwiesiła głowę nad porcelanową muszlą. Chociaż bekała i rzęziła, a jej gardło zaciskało się spazmatycznie, wydobywało się z niej wyłącznie powietrze. Spotniała na czole, piersi i pod pachami. Miała zawroty głowy. Z szeroko otwartymi ustami walczyła o oddech, dręczona myślami, że umrze, kiedy nie będzie przy niej nikogo, że zepsuje przyjęcie brata, że jest odrażająca... Myśli brzęczały w jej głowie jak rój natarczywych, kąśliwych, jadowitych os. Zaczęła płakać. Nie dlatego, że się bała, że umrze, lecz dlatego, że wiedziała, że nie umrze. Ataki paniki w ostatnich miesiącach zaostrzyły się, nie określony niepokój prześladował ją uporczywie. Każdy kolejny atak zaskakiwał gwałtownością. Wzięła głowę w ręce i szlochała głośno; łzy spływały z jej twarzy na diamenty i perły na dekolcie. Była przeraźliwie samotna, tkwiąc, jak w klatce, w lukrowanym, zamożnym, eleganckim koszmarze, w którym upiory nosiły smokingi, fraki, a sępy zlatywały się na skrzydłach z aksamitu i jedwabiu, żeby wydziobać jej oczy. Odetchnęła głębiej, usiłując choć trochę opanować oddech. Spokój, tylko spokój. Nic jej nie będzie - tak jak zawsze. Zerknęła w muszlę klozetową. Była szczerozłota i łzy, kapiąc na powierzchnię wody, tworzyły kręgi, które wyglądały, jakby się w nich odbijało słońce. Nagle dotarło do niej, że klęczy na twardej podłodze, gorset pije ją w żebra, a skóra lepi się od potu. Podniosła głowę i rozejrzała się po toalecie. No proszę, żeby się rozkleić, wybrała swoją ulubioną kabinę, której wystrój inspirowany był jajkiem konwaliowym. Wsparta o sedes, podziwiała bordowe ściany ręcznie malowane w jasnozielone liście i białe kwiatki. Podłoga, blat i umywalka były z bordowego marmuru o białych i kremowych żyłkach. Do tego złote kinkiety.

- 22 - Urocza sceneria, bez wątpienia bardzo stosowna do ataku paniki. Cóż, ostatnio panika zdawała się jak ulał pasować do wszystkiego. Tak zwana modna czerń. Wstała z podłogi, zakręciła kran i opadła na obity adamaszkiem taborecik w rogu kabiny. Suknia udrapowała się wokół niej z wdziękiem zwierzęcia, które się przeciąga leniwie, gdy minie niebezpieczeństwo. Przyjrzała się sobie w lustrze. Twarz miała w plamach, nos czerwony. Makijaż poległ z kretesem. Misterna koafiura poszła w rozsypkę. Tak właśnie wygląda jej psychika - nic dziwnego, że glymeria nią gardzi, podświadomie wyczuwając głębszą prawdę o niej. Pewnie dlatego Butch jej nie chciał... Nie, tylko nie to. Nie będzie teraz myśleć o nim. Musi doprowadzić się w miarę do ładu i przemknąć do swojego pokoju. Nie pociągało jej siedzenie w samotności, ale sama też była niepociągająca. Wzięła się za poprawianie fryzury. Nagle usłyszała dźwięki orkiestry wlewające się do gotowalni przez otwierane drzwi. Drzwi zamknęły się i muzyka przycichła. Masz babo placek. Miała odciętą drogę wyjścia. Ale może weszła tylko jedna osoba, więc się nie zhańbi podsłuchiwaniem. - Nie wiem, jak to się stało, że kapnęłam na szal, Sanimo. A więc nie dość, że podsłuchuje, to jeszcze jest tchórzem. - Prawie nie widać - odparła Sanima. - Co za szczęście, żeś się zorientowała, zanim ktoś zauważył. Zapierzemy szal w umywalce. Marissa wzięła się w garść. Nie zwracaj na nie uwagi, tylko uczesz się i na litość boską zrób coś z rozmazanym tuszem do rzęs, myślała. Masz oczy jak szop pracz. Wzięła myjkę i cichutko nasączyła wodą, podczas gdy dwie samice weszły do kabiny naprzeciwko. Musiały zostawić drzwi otwarte, bo wyraźnie słyszała ich głosy. - A jeśli ktoś zauważył? - Cśś... zdejmijmy ten szal - o Jezu. - Samica zachichotała. - Twoja szyja... - To Marlus - odparła młodsza z samic rozanielonym szeptem. - Od miesiąca, od naszych godów, bez przerwy. Teraz śmiały się obie. - Często odwiedza cię w dzień? - Sanima delektowała się pikantnymi szczegółami.

- 23 - - Bardzo. Nie wiedziałam, dlaczego chce, żeby nasze sypialnie były ze sobą połączone. Teraz już wiem. Jest nienasycony. Mam na myśli nie tylko krew. Marissa zastygła z myjką przy oku. Tylko raz w życiu zaznała męskiego pożądania. Tamten jeden, jedyny pocałunek... pielęgnowała wspomnienie o nim. Zejdzie do grobu jako nówka, a chwila, gdy ich usta zetknęły się, będzie jedynym doświadczeniem erotycznym w jej życiu. Butch O'Neal. Butch całował ją z... Dość tego. Wzięła się za drugą stronę twarzy. - Jak cudownie być nowożeńcem. Ale nikt nie może oglądać twojej szyi. Masz ślady na skórze. - Dlatego właśnie popędziłam tutaj. Bałam się, że ktoś zobaczy plamę z wina i zacznie mnie namawiać, żebym zdjęła szal. - W głosie samicy brzmiała zgroza, jakby uniknęła śmiertelnego niebezpieczeństwa. Znając glymerię, Marissa aż za dobrze rozumiała jej lęk, by nie zwrócić na siebie uwagi. Odłożyła myjkę i znów się wzięła za włosy, rezygnując z prób niemyślenia o Butchu. Boże, wiele by dała, żeby musieć ukrywać ślady jego ukąszeń przed oczami glymerii. Napawać się cudownym sekretem, że jej ciało pod schludną suknią ma ślady dzikiej namiętności. Z rozkoszą nosiłaby jego aromat na swojej skórze, podkreślając go, jak to czyniło wiele sparzonych samic, odpowiednim doborem perfum. Ale nic z tego. Po pierwsze, chyba słyszała, że człowieki nie znaczą samic po to, żeby się z nimi związać. A nawet jeśli się przesłyszała, Butch O’Neal dał jej kosza podczas ostatniego spotkania, co znaczyło, że już go nie pociąga. Pewnie doszły go słuchy o tym, że coś z nią jest nie tak. Trzymał się z braćmi i mógł słyszeć o niej to i owo. - Jest tu ktoś? - spytała ostro Sanima. Ojej, pewnie głośno westchnęła. Rezygnując z dalszego poprawiania urody, otwarła drzwi kabiny. Na jej widok obie samice spuściły oczy. Całe szczęście, bo jej włosy wyglądały jak ptasie gniazdo. - Nie bójcie się, nic nikomu nie powiem - mruknęła. W miejscach publicznych nie rozmawiało się o seksie. Prywatnych, zresztą, też. Zalęknione samice skłoniły się bez słowa. Marissa wyszła. Kiedy pojawiła się w drzwiach garderoby, kolejne pary oczu odwracały się od niej, uciekając w bok... Zwłaszcza oczy niesparzonych samców, którzy ćmili cygara w rogu holu.

- 24 - Zanim ostatecznie zrejterowała z balu, wyłowiła w tłumie wzrok Agrhesa. Skinął jej głową ze smutnym uśmiechem, jakby rozumiał, dlaczego nie wyrabia. Kochany braciszek, pomyślała. Zawsze ją wspierał i nigdy nie dawał jej odczuć, że się za nią wstydzi. I tak by go kochała, bo byli dziećmi jednych rodziców, ale jego lojalność budziła w niej szczególne uwielbienie. Ostatni raz obrzuciła wzrokiem glymerię w całym jej splendorze i udała się do swojego pokoju. Wskoczyła pod prysznic, a potem przebrała się w skromniejszą, choć też długą suknię i buty na płaskim obcasie. Schodami na tyłach rezydencji zeszła na dół. To, że nikt jej nie chciał ani nie pożądał, nie bolało jej jakoś szczególnie. Taki los przeznaczyła jej Pani Kronik, widocznie tak być musiało. Wielu przypadło w udziale gorsze życie i roztkliwianie się nad tym, czego jej brakuje, w obliczu wszystkiego, co miała, wydawało jej się egoizmem i stratą czasu. Jedno, czego nie mogła znieść, to bezużyteczność. Dobrze, że choć szlachetna krew gwarantowała jej fotel w Radzie Princepsów. Zresztą istniał pewien szczególny sposób w jaki mogła wywierać pozytywny wpływ na świat. Gdy wklepywała szyfr, a potem otwierała stalowe drzwi kliniki, zazdrościła i zapewne zawsze miała zazdrościć parom tańczącym na drugim końcu rezydencji. Widać inna droga była jej przeznaczona.

- 25 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 Butch wyszedł z Zero Sum za kwadrans czwarta. Nie wsiadł do cadillaca. Musiał się przewietrzyć. Bezwzględnie. W połowie marca na północ od Nowego Jorku nadal panuje zima, a noce są lodowate. Kiedy samotnie wędrował przez Trade Street, z jego ust wydobywał się obłok pary, znikając za uchem. Chłód i samotność dobrze mu robiły: zostawiając za sobą mury klubu i natłok spoconych ciał, był rozgrzany i nakręcony. Gdy maszerował, jego mokasyny od Ferragamo stukały głośno po chodniku; pod podeszwami chrzęścił piasek z solą, którymi wysypano wąziutką ścieżkę między brudnymi zaspami. Z dalszych barów na Trade Street dobiegało przytłumione dudnienie muzyki, choć zbliżała się już pora zamknięcia. Mijając McGrider's, postawił kołnierz i przyspieszył kroku. Unikał bluesowego pubu, bo zaglądali tam gliniarze, a on nie miał ochoty się na nich natknąć. Jego byli koledzy z policji w Caldwell wiedzieli o nim tylko tyle, że wziął i zniknął; ich niewiedza bardzo mu odpowiadała. Następny był Screamer, dudniący od gangsta rapu, który zamieniał cały budynek w jeden wielki wzmacniacz basowy. Wszystko zaczęło się właśnie tutaj. Jego niesamowita podróż w świat wampirów zaczęła się dokładnie w tym miejscu, w lipcu zeszłego roku, od oględzin BMW, które wyleciało w powietrze od podłożonej bomby; z samochodu została kupa złomu, a z pasażera kupka popiołu. Na miejscu nie było żadnych dowodów rzeczowych, z wyjątkiem kilku latających gwiazdek shuriken. Zamach był zorganizowany bardzo profesjonalnie, wyglądał na pokazówkę i zapowiedź ciągu dalszego. Wkrótce potem w zaułkach zaczęto znajdować ciała nafaszerowanych heroiną prostytutek z poderżniętymi gardłami. Wokół poniewierały się kolejne sztuki dalekowschodniej broni. Butch i jego partner, Jose de la Cruz, przypuszczali, że wybuch był elementem porachunków między sutenerami, wkrótce jednak dowiedział się, co za tym naprawdę stoi. Hardhy, członek Bractwa Czarnego Sztyletu, został zgładzony przez wrogów jego rasy, reduktorów. Natomiast zabójstwa prostytutek były elementem strategii Korporacji Reduktorów, zmierzającej do wyłapywania wampirów - cywilów, aby wyciągać z nich informacje o Bractwie.