xxboniaxx

  • Dokumenty14
  • Odsłony888
  • Obserwuję1
  • Rozmiar dokumentów21.2 MB
  • Ilość pobrań702

Dziewczyna, ktora wybrala swoj los - Kasie West

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Dziewczyna, ktora wybrala swoj los - Kasie West.pdf

xxboniaxx
Użytkownik xxboniaxx wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 177 stron)

Spis treści Dedykacja ROZDZIAŁ 1 ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 ROZDZIAŁ 11 ROZDZIAŁ 12 ROZDZIAŁ 13 ROZDZIAŁ 14 ROZDZIAŁ 15 ROZDZIAŁ 16 ROZDZIAŁ 17 ROZDZIAŁ 18 ROZDZIAŁ 19 ROZDZIAŁ 20 ROZDZIAŁ 21 ROZDZIAŁ 22 ROZDZIAŁ 23 ROZDZIAŁ 24 ROZDZIAŁ 25 ROZDZIAŁ 26 ROZDZIAŁ 27 ROZDZIAŁ 28 ROZDZIAŁ 29 ROZDZIAŁ 30 ROZDZIAŁ 31 ROZDZIAŁ 32 ROZDZIAŁ 33 ROZDZIAŁ 34 ROZDZIAŁ 35 ROZDZIAŁ 36 EPILOG PODZIĘKOWANIA

Tytuł oryginału: Pivot Point Przekład: Monika Nowak Redaktor prowadząca: Maria Zalasa Redakcja: Grzegorz Krzymianowski Korekta: Natalia Jóźwiak, Karolina Pawlik Projekt okładki: Norbert Młyńczak Zdjęcie na okładce: Kevin Vandenberghe/Getty Images Copyright © 2013 by Kasie West Copyright for Polish edition and translation © Wydawnictwo JK, 2018 Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych, bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw. ISBN 978-83-7229-787-7 Wydanie I, Łódź 2018 Wydawca: JK ul. Krokusowa 3, 92-101 Łódź tel. 42 676 49 69 tel. 42 676 49 69 fax 42 676 49 29 www.wydawnictwofeeria.pl Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Dla Jareda; jak dobrze, że wybrałam ścieżkę, która przyprowadziła mnie do Ciebie

ROZDZIAŁ 1 zaczaić się: ukryć się, aby śledzić kogoś (mnie) lub napaść z zaskoczenia – Uwaga, leci! – rozległ się donośny głos z prawej strony. Uniosłam głowę i w tym samym momencie futbolówka trafiła mnie między oczy. Nigdy tak do końca nie rozumiałam takiego systemu ostrzegania. Wiadomo było, że krzyk tego kogoś, kto próbował mnie ostrzec, raczej mnie zaintryguje, niż nakłoni do uniku. Dlaczego nie krzyknął „uchyl się” czy choćby „głowy w dół”? Leżałam na plecach, z podręcznikiem przyciśniętym do piersi, wpatrując się w niebo powleczone złotem i purpurą – wyglądało na to, że Percepcyjni szykowali się do dzisiejszego meczu. Jakby umieszczone na niebie szkolne barwy miały sprawić, że od razu ruszymy do kas biletowych. W myślach dokonałam analizy własnego położenia. Wylądowałam na betonie, więc na szczęście się nie ubłociłam. Straciłam najwyżej trzydzieści sekund, więc nie spóźnię się do szkoły. Nic mi się nie stało. Dzięki tej myśli pozbyłam się lekkiego niepokoju. Nade mną pojawiła się znajoma twarz, okolona burzą potarganych jasnych włosów i szeroko uśmiechnięta. – Sorki. Wołałem, że leciało. – Jego uśmiech dowodził, że wcale nie czuje skruchy, bardziej już rozbawienie. „I właśnie przez to twoje wołanie podniosłam głowę” – miałam ochotę odparować, zamiast tego zignorowałam wyciągniętą rękę i sama wstałam. – Taa, słyszałam cię, Duke. – Otrzepałam się i ruszyłam w stronę szkoły. Czułam pulsowanie w miejscu, gdzie dostałam piłką, więc przycisnęłam do niego opuszki palców. No jasne, pojawił się guz. Pewnie powinnam jednak była Sprawdzić dzisiejszy ranek, bo wtedy zobaczyłabym, co mnie czeka. Ale nie Sprawdzałam wszystkich swoich wyborów – tylko te najważniejsze. W głowie unosiło mi się już i tak zbyt wiele alternatywnych rzeczywistości i czasem miałam problem z nadążaniem za tym, co rzeczywiście przeżyłam, a co stanowiło ten drugi wybór, którego nie dokonałam. A jednak rankiem, kiedy wstałam z łóżka i zobaczyłam za oknem mgłę, kusiło mnie, aby się przekonać, co by się stało, gdybym została w domu, i co by się stało, gdybym poszła do szkoły. Decyzję podjęła za mnie mama, otwierając drzwi i oświadczając: – Addie, dzisiaj ja cię zawiozę. Nie lubię, jak prowadzisz we mgle. – Okej, dzięki. Wiedziałam, że lepiej nie protestować. Moja mama była Przekonująca. To jej zdolność umysłowa. A skoro o tych zdolnościach mowa, to żywiłam przekonanie, że moi rodzice mają najgorsze z możliwych. Kto chciał, aby jego mama potrafiła go Przekonać do zrobienia wszystkiego, czego tylko chciała? Mama twierdziła, że wykorzystuje swoją zdolność tylko w ważnych sprawach, ale nie do końca jej wierzyłam. Mój ojciec był ludzkim wykrywaczem kłamstw, choć mama nie lubiła, kiedy tak go nazywałam. Fachowe określenie to Wychwytujący – od razu wiedział, że kłamię. Mówił, że wie nawet, kiedy planuję skłamać. To irytujące. Wślizgnęłam się na swoje miejsce, ledwie zdążywszy przed dzwonkiem. Moja najlepsza przyjaciółka, Laila, nie miała tyle szczęścia. Jak zawsze w drzwiach pojawiła się dobre pięć

minut po rozpoczęciu lekcji. Intensywnie czerwona szminka przy bladej cerze od razu przyciągnęła moje spojrzenie do jej bezczelnego uśmiechu. Dziwna z nas była para, nieustannie balansująca na linie reprezentującej normalne zachowanie nastolatków. Wszystko, co robiła Laila, sprawiało, że inni ją zauważali, gdy tymczasem ja miałam ochotę wtopić się w tłum. – Laila, co muszę zrobić, żebyś choć raz zjawiła się punktualnie? – zapytał pan Caston. – Zbliżyć do siebie budynki? – Bardzo śmieszne, panno Stader. Dzisiaj ostrzeżenie. Jutro szlaban podczas przerwy na lunch. Naucz się szybciej chodzić. Siadła na krześle obok mnie i przewróciła oczami. Uśmiechnęłam się. – No dobrze – rzekł pan Caston. Światło ściemniało, a stojące na biurkach monitory się uruchomiły. Na ekranie pojawiły się polecenia, a ja skrupulatnie przepisałam je do zeszytu. – Poważnie, Addie? – zapytała Laila, spoglądając na mój zeszyt. Wydałam dźwięk imitujący eksplozję i dalej pisałam. Szkolne komputery nie nawalały od ponad dwudziestu lat, ale nie zawadzi być przygotowanym na najgorsze. – Dzisiaj kończymy pracę naszego partnera – oświadczył pan Caston. – Pamiętajcie, bez wykorzystywania zdolności; używajcie jedynie waszych mózgów. – No ale przecież z nich korzystaliśmy – odezwał się Bobby. – Tej części mózgu bez zdolności. Wszyscy jęknęli. Ale jako że biologia to przedmiot Normalny, znaliśmy zasadę: zajęcia, na których poznawaliśmy umiejętności przydatne Za Murem, wymagały tradycyjnej nauki. – Nie zmuszajcie mnie do tego, żebym uruchomił blokery zdolności. Nie jesteśmy przecież w gimnazjum. I proszę wyłączyć telefony. Kolejny zbiorowy jęk. Laila z konspiracyjnym uśmiechem pokazała mi swój telefon. Na wyświetlaczu widniała piłka nożna z kodem kreskowym. – Chodź ze mną tym razem na mecz. – Kupiłaś wejściówkę? To przez to niebo? – Co takiego? Nie – odparła takim tonem, jakby uraziła ją sugestia, że mogłaby ulec technikom manipulacji. – I tak się wybierałam. To nie miało nic wspólnego z… Hej, co ci się stało w głowę? Ponownie dotknęłam guza. – Piłka Duke’a. – Rozmawiałaś z nim? – Niezupełnie, ale jego piłka i ja miałyśmy bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Kątem oka dostrzegłam, że podszedł Bobby. Nogą oparł się o krawędź ławki i poczułam, że żołądek skręca mi się w supeł. Próbowałam to zignorować i udawać, że go nie widzę. – Czego chcesz? – zapytała Laila. Bez względu na to, ile razy mówiłam, żeby tak się nie zachowywała, uważała się za mojego ochroniarza. – Chcę pogadać z Addie. Schyliłam się i zaczęłam grzebać w plecaku, licząc, że załapie aluzję. Niestety. Wyjęłam żółty zakreślacz i położyłam na ławce. Nadal czekał. W końcu westchnęłam i podniosłam wzrok. – Bobby, proszę, daj mi spokój. – Myślałem, że teraz, po szkolnym balu, pogadasz ze mną, wyjaśnisz, czemu, kiedy cię zaprosiłem, nagle przestałaś być sympatyczna i stałaś się oziębła. – Nie. – No i spadaj – dodała Laila.

Odszedł, obejrzawszy się raz na mnie. Spojrzenie, jakim mnie obdarzył, mówiło, że nie jest jeszcze gotowy na to, aby się poddać. Miałam nadzieję, że z mojej twarzy wyczytał: „Będziesz musiał”. Trochę też liczyłam, że wyczyta „Nie znoszę cię”, ale w sumie wystarczyłoby, gdyby właściwie odczytał chociaż to pierwsze. – Addie, nie możesz karać kogoś za coś, co zobaczyłaś podczas Sprawdzania. On nie ma pojęcia, co ci zrobił. – To nie moja wina, że gdybym poszła z nim na dyskotekę, wepchnąłby mi język do gardła, a rękę pod sukienkę – szepnęłam. – Wiem i bardzo się cieszę, że z nim nie poszłaś. Ale on tego przecież nie zrobił. – Ale zrobiłby. – Popchnęłam lekko zakreślacz. Zbliżył się niebezpiecznie do krawędzi ławki, ale nie spadł. – Taki właśnie jest i nie potrafię patrzeć na niego i nie widzieć tamtego Sprawdzenia. – Chcesz, żebym to Wymazała? – A czy kiedykolwiek cię o to prosiłam? – Zadawałam jej to pytanie za każdym razem, kiedy proponowała, że Wymaże mi jakieś wspomnienie. A ona za każdym razem odpowiadała: – Nie powiedziałabym ci, gdybyś to zrobiła. Skrzywiłam się, ona zaś zaczęła malować sobie paznokcie czarnym markerem. – To co, chcesz? – Nie. Bo wtedy zapomnę, do czego jest zdolny, i te jego oczy szczeniaczka mogą mnie przekonać do przyjęcia zaproszenia. – Wzdrygnęłam się. Nie mieściło mi się w głowie, że mogłam uznać, iż przez swoje tłuste włosy i dziurawe dżinsy jest po prostu nierozumiany. Ale bez tych wspomnień byłam pewna, że raz jeszcze uwierzyłabym, iż dobry szampon potrafi zdziałać cuda. – To prawda. – Hej, możesz mnie dzisiaj podrzucić do domu? – zapytałam, żeby zamknąć temat Bobby’ego. – Pewnie. Samochód znowu ci rano nie odpalił? Przewinęłam na monitorze wykresy, aż dotarłam do naszego aktualnego zadania. – Nie, mgła. – Ach, oczywiście. – Nie potrzebowała dalszych wyjaśnień. Nadopiekuńczość mojej mamy miała wpływ na wiele naszych wspólnych wyjść. Laila odwróciła się w stronę monitora, na którym znajdował się wykres z wnętrznościami żaby, bo pan Caston zaczął chodzić po klasie. – Gdzie jest nerka? – zapytała. Pokazałam i organ w kształcie fasoli pociemniał od emitowanego przez mój palec ciepła. Pan Caston minął naszą ławkę. – No dobra, wracając do Duke’a – szepnęła, kiedy nie mógł już nas usłyszeć. – Chcę znać wszystkie szczegóły. – Nie ma o czym opowiadać. Jego piłka walnęła mnie w głowę. Przeprosił. – A ty co powiedziałaś? Zastanowiłam się. – Powiedziałam: „Taa, słyszałam cię, Duke”. Na jej twarzy pojawił się wyraz zgrozy, a ja aż się wzdrygnęłam. – Addison Marie Coleman. Masz szansę poflirtować z Dukiem Riversem, a ty go gasisz? Od tylu lat jesteś moją przyjaciółką i niczego się nie nauczyłaś. To była twoja szansa. Mogłaś udawać, że zrobił ci krzywdę, i kazać mu się zaprowadzić do gabinetu pielęgniarki. – No bo zrobił. Ale jeszcze bardziej mnie zirytował. Pozwolił, aby piłka uderzyła mnie

w głowę. – Skąd wiesz, że pozwolił? – No halo? Dlatego że jest Telekinetykiem. Bez problemu mógł zmienić tor jej lotu. – Daj spokój, Addie. Nie może przecież przez cały czas używać zdolności. Odpuść mu. – Pozwolił, aby piłka uderzyła mnie w głowę – powtórzyłam powoli. – No dobra, dobra, może nie jest z niego największy dżentelmen na świecie, ale to Duke. Nie musi nim być. Westchnęłam głośno. – Laila, bo ci przyłożę. To przez dziewczyny takie jak ty chłopakom pokroju Duke’a uchodzi płazem ich zachowanie. Zaśmiała się. – Po pierwsze, chętnie popatrzę, jak próbujesz mi przyłożyć, chudzino. Po drugie, gdyby to na mnie trafiło, już ja bym mu utarła nosa. – Odchyliła się na krześle i westchnęła z rozmarzeniem, jakby oczami wyobraźni widziała właśnie siebie i Duke’a. – Apetojny. – Co takiego? – Połączenie słów „apetyczny” i „przystojny”. W słowniku to słowo byłoby rzeczownikiem i nie potrzebowałoby nawet definicji, wystarczyłoby zdjęcie Duke’a Riversa. – Błagam. Istnieje mnóstwo prawdziwych słów, do których jest już najpewniej przytwierdzone zdjęcie Duke’a… „Przemądrzały”, „egocentryczny”, „arogancki”. A poza tym – uśmiechnęłam się – „apetojny” byłby przymiotnikiem. – Dziewczęta – odezwał się pan Caston. – Coś mi mówi, że przy waszej ławce nie nauka jest najważniejsza. Laila wskazała monitor. – Zlokalizowałyśmy nerkę, panie Caston. * * * Kiedy wróciłam do domu, zastałam rodziców w salonie. Siedzieli na sofach ustawionych naprzeciwko siebie z rękoma splecionymi na kolanach i ponurymi minami. Z mojej twarzy nagle odpłynęła cała krew. W moim domu panowała atmosfera – jak to określała Laila – staroświeckiej przytulności: wyściełane meble nie do kompletu, pluszowy dywan, ściany w kolorze miodu. W takim domu łatwo się zwinąć w kulkę i zrelaksować. W tej chwili cała się jednak spięłam. – Coś z babcią? – zapytałam. Tylko tego typu wytłumaczenie faktu, że oboje byli w domu w środku dnia i mieli tak poważne miny, przyszło mi do głowy. Uśmiech, który pojawił się na twarzy mamy, wydał mi się protekcjonalny. – Nie, skarbie, babci nic się nie stało. Nikomu nic się nie stało. Zanieś plecak, a potem przyjdź do nas, dobrze? Musimy porozmawiać. Poszłam do pokoju. Ciekawe, co by się stało, gdybym się w nim zabarykadowała. Zerknęłam nawet na stojący obok drzwi wysoki regał z książkami. Gdybym stąd nie wyszła, nie mogliby mi przekazać wieści, które naznaczyły ich twarze niepokojem. Przez kilka minut chodziłam od ściany do ściany, analizując możliwości. Odwiodłam się od chęci Sprawdzenia, a potem wróciłam do salonu. Mama wskazała mi legowisko (nazywane tak dlatego, że było mniejsze od sofy, ale większe niż fotel). Stało pod ścianą pomiędzy kanapami. Usiadłam. Dłonie wsunęłam pod uda, żeby nie obgryzać paznokci. – Ktoś mi w końcu powie, co się dzieje? – Spojrzałam na tatę, licząc, że to zrobi. Bez względu na to, co miał do przekazania, zawsze robił to w sposób delikatniejszy niż mama. On uznawał istnienie uczuć. W przeciwieństwie do mamy, która zdawała się żywić przekonanie, że

ludzie są tacy, jak tworzone przez nią programy i kiedy nie reagują zgodnie z oczekiwaniami, łatwo dokonać ich ponownej konfiguracji. Początkowo jego twarz niczego nie zdradzała, po chwili jednak pojawiło się na niej coś jakby współczucie. To nie był dobry znak. Ale odezwała się mama. – Addie, po wielu latach prób poradzenia sobie z dzielącymi nas różnicami, twój ojciec i ja postanowiliśmy pójść każde w swoją stronę. Miałam wrażenie, że w czoło trafiło mnie sto piłek. Wróciło pulsowanie i potarłam guza. Próbowałam przetworzyć to, co powiedziała mama, ale jedyna odpowiedź pozbawiona była sensu. Moi rodzice tworzyli dobry związek. Czemu któreś z nich miałoby chcieć odejść? – Nie masz na myśli tego, że się rozwodzicie? – Tak, skarbie. – Najwyraźniej podejście bezpośrednie nie spowodowało właściwej reakcji, przybrała więc ton w stylu „popatrz tylko, jaka potrafię być współczująca”. – To nie ma nic wspólnego z tobą. Chodzi o przeszkody, których nie jesteśmy w stanie pokonać. To ostanie, czego pragnęliśmy: rozbijać naszą rodzinę. Ale bez względu na to, jak bardzo się staraliśmy, nie wyszło. – Przechyliła głowę i zmrużyła oczy. Czy to miała być mina pełna żalu? Wyglądała na wymuszoną. – Wydawało nam się, że się tego spodziewasz. Niczego ostatnio nie Sprawdzałaś? – Ostatniemu zdaniu towarzyszyło położenie mi dłoni na ramieniu. Nim zdążyłam spojrzeć na jej rękę, ta zebrała jakiś kłaczek z oparcia kanapy i dołączyła do drugiej dłoni, leżącej na kolanach. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mama zadała mi pytanie. – Nie. – Ostatnio korzystałam ze Sprawdzenia dwa tygodnie temu i nie interesowałam się niczym poza tańcem na szkolnym balu, który odbył się w piątek. Gdybym tylko Sprawdziła jeszcze kilka następnych dni, wiedziałabym, na co się zanosi. – Nie rozumiem. Czemu chcecie się rozwieść? – Słowo to miało paskudny posmak. – Dlatego że jesteśmy jak obcy sobie ludzie mieszkający w tym samym domu. Nie zależy nam już na sobie nawet na tyle, żeby się kłócić. Czekałam, aż tata coś powie, oświadczy, że wcale tego nie chce, ale on skinął głową. – Przykro mi, kochanie. To prawda. – Ale mnie zależy na was obojgu. Nie możecie tego zrobić. – Podjęliśmy już decyzję – powiedziała mama. – Jeszcze tylko ty musisz to zrobić. – Ja decyduję, abyście nadal byli razem. Mama miała czelność się roześmiać. W porządku, może to nie był głośny śmiech, a jedynie krótkie parsknięcie, no ale jednak. – Akurat ta decyzja nie należy do ciebie, Addie. Ty musisz zdecydować, z kim chcesz mieszkać.

ROZDZIAŁ 2 Niesprawiedliwów: kraina, w której rządzą moi rodzice Siedziałam zaszokowana, pewna, że po moim powrocie ze szkoły w domu zainicjowano protokoły bezpieczeństwa i rozmawiają ze mną holograficzne wersje moich rodziców, mające na celu wywiedzenie w pole intruzów. Oto jak mało sensu miały ich słowa. Ale nie byli hologramami. Siedzieli naprzeciwko mnie i czekali na moją reakcję. Zważywszy na fakt, że żadne z nas nie poruszyło się przez jakieś pięć minut, zdziwiłam się, że nie zapadła ciemność. Nie wiedziałam, czego rodzice oczekiwali ode mnie, ale ja czekałam, aż świat powróci na swój prawidłowy kurs i moje życie znowu stanie się normalne. Nie byłam przyzwyczajona do niespodzianek i wcale ich nie lubiłam. W końcu odezwała się mama: – Wiem, że to trudny wybór, Addie. I jesteśmy przygotowani na to, że wykorzystasz swoją zdolność, aby się przekonać, która wersja przyszłości wygląda bardziej obiecująco. Nie musisz od razu udzielać nam odpowiedzi. – Nie mogę być z wami obojgiem? Nie da się tego czasu podzielić jakoś pół na pół? – Dałoby się, ale twój ojciec postanowił opuścić Kolonię. Przenosi się do Normalnego Świata. Wokół mojego żołądka zacisnęła się nagle wielka pięść. – Odchodzisz, tato? – Niewiele osób opuszczało Kolonię. Osobiście nie znałam nikogo takiego. Ta wiadomość okazała się więc niemal równie szokująca, jak rychły rozwód rodziców. – Nie wydaje mi się, aby twoje przenosiny razem z nim – kontynuowała mama – okazały się korzystne dla twojego rozwo… – Marisso, obiecałaś, że nie będziesz próbowała wywierać na nią wpływu. – Przepraszam. To prawda. Addie, sama podejmij decyzję. Zostań tutaj z innymi podobnymi sobie, albo odejdź z Kolonii i zamieszkaj pośród ludzi, którzy wykorzystują zaledwie dziesięć procent swoich mózgów. – Marisso. – Przepraszam – powtórzyła. Tym razem oboje się roześmiali. Fajnie, że ta sytuacja jest dla nich taka zabawna. Moje życie właśnie dobiegło końca! Wstałam raptownie, a oni przestali się śmiać. Na twarzy taty ponownie pojawiło się współczucie i widziałam, że zaraz zamierza przeprosić, ale nie miałam ochoty go słuchać. Bez słowa poszłam do swojego pokoju. Uderzyłam dłonią w nieduży panel, a drzwi zasunęły się za mną. Z góry rozległa się głośna, gniewna muzyka – dzięki skanowi dłoni komputer wyczuł mój nastrój. – Stop – powiedziałam i zapadła cisza. Obeszłam regał, oparłam się plecami o jego bok i pchnęłam. Kiedy mebel nie ruszył się ani o centymetr, osunęłam się na podłogę i oparłam czołem o kolana. Nie potrafiłam podjąć tej decyzji. Już lepiej by było, gdyby mi po prostu oświadczyli, co i jak, i nie dali żadnego wyboru. Jasne, i tak bym marudziła, ale przynajmniej nie musiałabym wybierać pomiędzy rodzicami. Wyjęłam z plecaka telefon i zadzwoniłam do Laili. – Hej – powiedziała. – Jestem już prawie w domu. Zostawiłaś coś w samochodzie?

– Zostawiłam? – Nie wiem. Uznałam, że po to właśnie dzwonisz. – Och, nie. – Położyłam się na plecaku, nie zważając na długopisy i inne twarde przedmioty, które uwierały mnie w policzek. Tym sposobem mogłam choć na chwilę zapomnieć o tym, co zdecydowanie bardziej nieprzyjemne. – To o co chodzi? – Moi rodzice się rozwodzą. – Po raz pierwszy, odkąd się o tym dowiedziałam, poczułam pieczenie pod powiekami i ściskanie w gardle. – O nie. Przykro mi. Zawracam, okej? Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Kiwnęłam jedynie głową. * * * Dziesięć minut później rozległo się pukanie do okna. To właśnie tak Laila wślizgiwała się do mojego pokoju w środku nocy. Choć teraz nie musiała tego robić, ucieszyłam się. Czułam się zdradzona przez rodziców i uważałam, że nie zasługują, aby wiedzieć, jak bardzo potrzebuję najlepszej przyjaciółki. Wcisnęłam przycisk otwierający okno i ekran. Laila bez problemu poradziła sobie z rosnącym pod oknem krzewem i chwilę później była już w moim pokoju. Od razu mnie przytuliła. – Tak mi przykro – powiedziała raz jeszcze. – Do bani. – Mój tata się wyprowadza. – Głos miałam stłumiony. – Muszę wybrać między nimi. – Co takiego? – Odsunęła mnie od siebie na odległość ramienia. – Opuszcza Kolonię? Dlaczego? Pomaga w utrzymaniu bezpieczeństwa? – Ja… – Doznałam zbyt wielkiego szoku, żeby zapytać go, co będzie robił Za Murem. Większość osób opuszczających Kolonię decydowała się na to, aby pomóc utrzymać istnienia Paraspołeczności w tajemnicy: badać przecieki, oceniać straty, Wymazywać wspomnienia. Niektórych jednak oddelegowywano jako swego rodzaju agentów wywiadu, dzięki czemu dysponowaliśmy bieżącymi informacjami na temat świata poza granicami Kolonii. Zaledwie kilka osób odeszło dlatego, że chciało się zintegrować ze światem Normalsów – czyli krótko mówiąc: zniknąć. Nie miałam pojęcia, pod którą kategorię podchodzi mój ojciec. – Nie wiem. – Ale mogłabyś wyjechać razem z nim? Kiwnęłam głową. – Nie. Nie możesz tego zrobić. Nie możesz wyjechać. Wcale by ci się tam nie spodobało. Tak w ogóle to kiedy po raz ostatni miałaś do czynienia z Normalsami? – zapytała, przykładając jedną dłoń do czoła, a drugą opierając na biodrze. – Właściwie to nie pamiętam. Lata temu. Doskonale pamiętałam. Miałam wtedy osiem lat. Musieliśmy wypełnić tysiące formularzy i złożyć przysięgę o dochowaniu tajemnicy. Wszystko to dla weekendowej wycieczki do Disneylandu. Panował tam straszny tłok. Wszystko wydawało się takie normalne. Wszystkie atrakcje były przestarzałe, a fajerwerki nie mogły się równać z pokazami świetlnymi z naszego świata. Moi rodzice kłócili się na okrągło. – To takie niesprawiedliwe. – Obie usiadłyśmy na łóżku, plecami opierając się o wezgłowie. Laila zrzuciła buty i odwróciła się w moją stronę. – A więc zostaniesz tutaj, tak? W przeciwnym razie musiałabyś porzucić szkołę i wszystkich swoich przyjaciół… i mnie. Nie zaczęłam się nawet jeszcze zastanawiać nad szczegółami związanymi z wyborem, ale miała rację. – Zamierzasz to Sprawdzić?

– Muszę sporządzić listę. Plusów i minusów. Zeskoczyłam z łóżka i wzięłam z biurka zeszyt i długopis. Zeszyt otworzyłam na pustej stronie, którą przedzieliłam pionową linią, a następnie przysiadłam na skraju łóżka, gotowa do notowania. W milczeniu wpatrywałam się w kartkę, próbując dostrzec plusy odejścia. Cała się spięłam, pisząc pierwsze słowo, bo wiedziałam, że nie dodam żadnego innego. „Tata”. Ująwszy to w taki sposób, wybór wydawał się prosty: stracić jedną osobę albo stracić wszystkich i wszystko. Ale myśl o utracie taty napawała mnie tak przeraźliwym smutkiem, że aż bolał mnie żołądek. Był moją opoką. Oazą spokoju w moim życiu. Obgryzałam paznokieć przy kciuku. To nie tak, że nigdy więcej bym go nie zobaczyła. Oczywiście, że by mnie odwiedzał, a ja mogłabym jeździć do niego. Obrysowywałam każdą literę raz za razem, aż słowo „tata” stało się czarne i grube. Gdy zamierzałam po raz kolejny pogrubić literkę „T”, Laila chwyciła mnie za rękę. – Addie, musisz Sprawdzić. To ci pomoże. Zabrała mi zeszyt i położyła go łóżku. – Jak daleko? Do tej pory najdalej Sprawdziłam wtedy, kiedy Bobby zaprosił mnie na szkolny bal. Zrobił to z tygodniowym wyprzedzeniem, a jako że zdecydowałam się tego nie Wymazywać, raz jeszcze musiałam przeżyć ów tydzień swojego życia. Ale na ogół Sprawdzałam tylko kilka kolejnych dni, czasem nawet godzin. Wzruszyłam ramionami. – Może miesiąc? Sześć tygodni? – Jak długo będzie to trwało? – Pięć minut. Nie wiem. – Energia, na której się skupiałam, przesączała mi się do umysłu. Można to porównać do wpadającego do rzeki strumienia – natychmiastowe „wspomnienia” z dwóch ścieżek, które mogłam obrać. Nie lubiłam robić tego zbyt często, bo wszystko wydawało się tak rzeczywiste, że trudno mi było oddzielić to, co się wydarzy, od tego, co mogłoby się stać. – Myślisz, że sześć tygodni wystarczy? – Zaskakująca nowina rodziców sprawiła, że niczego już nie byłam pewna. Zazwyczaj dokładnie widziałam, co musi się wydarzyć i co konkretnie mam zrobić, aby do tego doszło. Nie dlatego, że wszystko Sprawdzałam – wcale tak nie było – ale dlatego, że lubiłam mieć plan. Plany się przydają. Ale teraz nic nie wiedziałam. Czułam się skołowana i sfrustrowana. Zasłoniłam dłońmi oczy. – Myślę, że jak najbardziej. Westchnęłam głośno. Laila, zawsze chętna do działania, zapytała: – Hej, na co czekasz? – Chcesz, żebym zrobiła to teraz? – Myślę, że lepiej się dzięki temu poczujesz. Wzięłam z łóżka poduszkę, przycisnęłam ją do piersi i się położyłam. Na suficie widniały namalowane przeze mnie słowa Arystofanesa: „Myśli niesione są na skrzydłach słów”. Z jakiegoś powodu wyróżniały się pośród innych wiszących nade mną cytatów. – Nie wiem. Sześć tygodni to długo. Paskudnie mieć tyle szczegółowych wspomnień. – Czemu? Ten tydzień przed szkolnym balem był ekstra. Fajnie było wiedzieć, że w środę po trzeciej lekcji złamie mi się obcas w czerwonych butach i że w piątek będzie kartkówka. – Skoro już żyję po to, aby ci służyć, to może od teraz aż do śmierci będę Sprawdzać każdy dzień? – No właśnie, dobry pomysł. – Klepnęła mnie w nogę. – Wiesz, że mogę Wymazać tę ścieżkę, której nie wybierzesz, żebyś nie musiała udawać. Czasem się zastanawiam, czy nie

wybrałaś mnie na swoją najlepszą przyjaciółkę tylko z powodu mojej fantastycznej zdolności. – Jasne. Ta zdolność ujawniła się dopiero, gdy byłaś w siódmej klasie. – Zawahałam się i przechyliłam głowę. – Chwileczkę, twierdzisz więc, że często wykorzystuję twoją zdolność? – Nie powiem – zanuciła. – I to prawda. Nie wybrałaś mnie z powodu mojej zdolności. Zrobiłaś to dlatego, że popchnęłam Timothy’ego po tym, jak ukradł ci wirtualnego zwierzaka. Uśmiechnęłam się, po czym wzięłam głęboki wdech. Unikałam podjęcia decyzji, bo nie wiedziałam, czy jestem gotowa, aby się przekonać, jak będzie wyglądało moje nowe życie. Rodzice przyznali, że tylko moja zdolność skłoniła ich, aby pozostawić mi ten wybór. I czemu nie miałabym chcieć się dowiedzieć, która ścieżka okaże się lepsza? – Gotowa? – zapytała Laila. Kiwnęłam głową. Musiałam się dowiedzieć. – No więc co ja mam robić? Po prostu siedzieć? Potrzebujesz czegoś? Roześmiałam się. – Nie, nic mi nie trzeba. To może trochę potrwać. Na pewno chcesz czekać? – Błagam. To tak, jakbyś pytała kogoś, czy chce opuścić pomieszczenie, w którym Picasso maluje właśnie arcydzieło. – Porównujesz mnie do Picassa? – Wiesz, o co mi chodzi. No dobra, zaczynaj. Ułożyłam się wygodniej i próbowałam się odprężyć. Nie było to łatwe, skoro wiedziałam, że za chwilę zaleją mnie wspomnienia życia, które dopiero przede mną. A w zasadzie to dwóch żyć. Laili będzie się wydawało, że minęło zaledwie pięć minut, ale ja będę miała wrażenie, że cały miesiąc. Skoncentrowałam się na otaczającej mnie energii i wszystko się zamgliło.

ROZDZIAŁ 3 PARAdygmat: coś, co służy jako wzór lub model – Nie jest tak, że dzieci rozwiedzionych rodziców dostają, co tylko chcą, z powodu wyrzutów sumienia obu stron? – pytam przy śniadaniu tydzień po wyjeździe taty. Dom wydaje się bez niego taki inny… pusty. – Nie dostaniesz nowego auta – oświadcza mama. Siedzi przy stole w kuchni, a przed nią stoi laptop. Jasne loki ma związane w luźny kok przytrzymywany długopisem. W pewnym momencie wyjmuje go, aby coś zapisać w leżącym na blacie notatniku. Włosy opadają jej na ramiona, zupełnie jak moje. I kiedy już myślę, że jak to się często zdarza, zapomniała o tym, że rozmawiamy, dodaje: – Twojemu samochodowi nic nie dolega. – Nie proszę o nowy. Jedynie inny. Mój ledwie dyszy. Słyszałaś ostatnio te hałasy? Coś strasznie dudni pod maską. – Porozmawiaj o tym z ojcem. Nabieram na łyżkę otręby z mlekiem i patrzę, jak powoli się z niej zsuwają. – Och, to super, że jak stereotypowa rozwódka przerzucasz problematyczne kwestie na drugiego rodzica. Wiedziałam, że nie pozwolisz, aby ominęła mnie dobra zabawa. – Wiem, że zachowuję się jak gówniara, ale skumulowały się we mnie wszystkie negatywne uczucia względem mamy. Po raz pierwszy od początku rozmowy podnosi na mnie wzrok. – Addie, przestań. Chodziło mi jedynie o to, że twój ojciec lepiej się zna na tym, co mogą znaczyć dziwne odgłosy wydawane przez samochód. Wstaję, wstawiam miskę do zlewu i podnoszę z podłogi plecak. – Chętnie bym go zapytała, ale nie sądzę, aby moje auto wytrzymało pięciogodzinną jazdę do niego. – Jakoś sobie z tym poradzimy! – woła mama, kiedy wychodzę z domu. – A pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego to zrobiłam – kończę za nią, kiedy zamykają się drzwi. Nie wiem, ile już razy usłyszałam to od niej w ciągu ostatniego tygodnia. Liczyła pewnie, że za każdym razem, kiedy wypowiada te słowa, ten „pewien dzień” jest coraz bliżej. Według mnie tylko go to oddala. W samochodzie wyjmuję telefon i wybieram numer. – Coleman – odbiera mój tata. Już sam jego głos sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. – W Normalniewie nie macie identyfikacji dzwoniącego? – Oczywiście, że mamy. – No to czemu tak odbierasz, skoro wiesz, że to ja? – Z przyzwyczajenia. Jak leci? – Dobrze. Coś mi się dzieje z samochodem. Jesteś gotowy? – Wystawiam telefon za okno i przykładam kciuk do panelu startowego. Siedzenia i lusterka ustawiają się zgodnie ze specyfikacją przesyłaną przez linie papilarne, a radio zaczyna odtwarzać zaprogramowaną wcześniej listę piosenek. Wyłączam je komendą głosową. Silnik cicho charczy. – Słyszysz? – Nie brzmi to dobrze. Jest naładowany? – Tak. – Stukam w deskę rozdzielczą. Zielony wskaźnik, który pokazywał poziom naładowania, już dawno temu zrobił się czarny. – Całą noc się ładował.

– Hm. Porozmawiam o tym z twoją matką, dobrze? – Dobrze. W tle słyszę niski, stłumiony głos i odpowiedź mojego taty: – Dzięki. Proszę trzymać się chłodno. – Następnie śmieje się cicho i drzwi się zamykają. – Czy naprawdę kazałeś komuś trzymać się chłodno? – A co w tym złego? Mamy tu upały. Śmieję się. – Kto to był? – Listonosz. Przyniósł paczkę. No, ale wracając do samochodu, zajmę się tym. W porządku? – Tak. Lepiej będę się już zbierać do szkoły. Do zobaczenia póź… To znaczy… – Nie potrafię dokończyć zdania. „Do zobaczenia za miesiąc” jakoś nie brzmi fajnie. – Addie – mówi łagodnie tata. – Miesiąc minie jak z bicza strzelił. Ani się obejrzysz, a się spotkamy. Coś tam burczę niezobowiązująco, po czym się rozłączam. * * * Na parkingu przed liceum zerkam na zegar na desce rozdzielczej. Przez rozmowę z tatą jestem kilka minut w plecy. Kiedy otwieram drzwi, w przednią szybę uderza piłka. – To jakiś żart? – mruczę pod nosem. – Sorki! – woła Duke i podnosi piłkę z ziemi, jakieś półtora metra od samochodu. – Wszędzie z nią chodzisz? – Gdybym nie miał piłki, ludzie mogliby mnie nie poznawać. Akurat. Mierzę go wzrokiem. Widzę idealnie rozwichrzone jasne włosy i olśniewający uśmiech. Apetojny. Tak właśnie określiła go Laila? W sumie pasuje, ale w życiu jej tego nie powiem, bo jeszcze pęknie z dumy. Z podłogi podnoszę plecak i wysiadam z auta. – To by dopiero była tragedia. Duke się śmieje. – Trenuję właśnie. Wielki mecz coraz bliżej. – Cóż, może powinieneś trenować na boisku, z dala od ludzi, bo wygląda na to, że masz problemy z celem. – Zakładam plecak na ramię i zaczynam się oddalać. – Zawsze trafiam, Addie! – woła za mną. Co to miało niby znaczyć? Że wtedy próbował walnąć mnie w czoło? A teraz chciał mi rozbić szybę? Co takiego mu zrobiłam? W połowie drogi dogania mnie zziajana Laila. Unoszę brew, zaskoczona, że nawet puściła się biegiem, byle tylko zdążyć. – Dzisiaj nie mogę zostać uziemiona podczas przerwy na lunch – wyjaśnia. – Nie ma już nikogo, z kim mogłabyś flirtować? – Otóż to. Gregory miał wczoraj ostatni dzień odsiadki. Przewracam oczami. – Fajnie mieć przyjaciółkę, której poczucie odpowiedzialności w tak wielkim stopniu uzależnione jest od facetów. – Cieszę się, że tak tak gładko weszłaś w rolę „moi rodzice właśnie się rozwiedli, więc wolno mi być zołzą, kiedy tylko mam na to ochotę, i wszyscy powinni to rozumieć”. Uśmiecham się. – Przepraszam, że byłam zołzą. – Mogłabyś nad tym popracować? To niszczy moje życie towarzyskie. – Wsuwa mi rękę

pod ramię. – Przykro mi, że życie masz do bani. – Nie jest do bani. Po prostu zepsuło mnie idealne dzieciństwo. – Wiem, rodzice wyrządzili ci tym ogromną krzywdę. – Przepraszam – mówię, bo dociera do mnie, jak wielka ze mnie egoistka. W domu u Laili fatalnie się dzieje, a mimo to nigdy się nie skarży. Nikt nie wie, że jej ojciec stracił pracę przez problemy z narkotykami. Wszystkie rodzinne pieniądze przepuszcza na dragi, gdy tymczasem jej mama pracuje na okrągło, żeby jakoś związać koniec z końcem. Jakby czytając w moich myślach, Laila mówi: – Tylko nie zaczynaj się nade mną litować. Wiesz, jak tego nie znoszę. – Ściska mi ramię. – Masz ochotę pójść w piątek na imprezę? Obiecuję, że ani na chwilę nie zostawię cię samej. Próbuję wymyślić jakąś wymówkę, ale wiem, że w piątek wieczorem jestem wolna, poza tym nie potrafię kłamać. – Pewnie. Będzie fajnie. – Jesteś królową sarkazmu, moja droga, ale przyjadę o ciebie po dziewiątej, więc mnie nie wystaw. Otwieram drzwi do sali porannego medytowania. – Cóż bym bez ciebie zrobiła? – Najpewniej umarłabyś z nudów. – Robi pauzę. – Nie, właściwie to pewnie śmierć masz już zaplanowaną za sześćdziesiąt lat, po odrobieniu pracy domowej i jodze. – Za sześćdziesiąt lat wolałabym nie mieć już pracy domowej. – Wchodzę do swojego boksu. Wiszący na ścianie mały ekran uruchamia się i pojawia się na nim skrót DRZ – Departament Rozwoju Zdolności. Jakby tego było za mało, aby zetrzeć uśmiech z mojej twarzy, reszty dzieła dokonuje gadająca głowa. Moja matka. Jest programistką dla DRZ. Rankiem rzadko widuję ją w swoim boksie, ale po jej uśmiechniętej – naturalnie nagranej wcześniej – twarzy wnioskuję, że wprowadzono nowy program dostosowany do naszych „rzekomych” zdolności. Nie używa cudzysłowu, ale słyszę go w jej głosie. Dorośli chętnie określają zdolności mianem rzekomych, dopóki nie ukończymy szkoły i nie dowiedziemy ich, zdając wszystkie testy. Jest tak, jakby chcieli nam przypominać, że nie jesteśmy jeszcze w pełni kompetentni i na razie musimy polegać na nich i ich pomocy w uwidocznieniu naszego potencjału. – Usiądź więc wygodnie, odpręż się i pozwól, aby twój umysł się rozwijał – mówi mama. Przez ekran przemykają szybko różne obrazy. Opieram się. O odprężeniu się mogę zapomnieć.

ROZDZIAŁ 4 NORMalny: zgodny ze standardami Leżę na kanapie w naszym nowym domu i przyglądam się obracającemu się powoli wentylatorowi. Dochodzę do wniosku, że to najmniej wydajny sposób na schłodzenie pomieszczenia. Tęsknię za przeciwprądami z domu w Kolonii. Razem z tatą zamieszkałam w wynajętym i umeblowanym domu w Dallas w Teksasie. Zważywszy na stan i styl wystroju, zakładam, że został umeblowany ze czterdzieści lat temu. Nie licząc starych mebli, dom jest goły – ściany białe i puste. Na podłodze porozkładałam materiały do czytania, które otrzymałam przed odejściem z Kolonii. Jako że wcześniej pół dnia spędziłam w Wieży – gdzie musiałam odbyć obowiązkowe szkolenie, poznać swoją nową historię i otrzymać dokumenty potwierdzające tożsamość w świecie Normalsów, takie jak prawo jazdy i akt urodzenia – nie sądziłam, abym coś jeszcze musiała wbijać sobie do głowy. Myliłam się. Na drogę otrzymałam gruby plik danych, mających odświeżyć moją znajomość historii Normalnego Świata. Unikałam, jak mogłam, tego obszernego tekstu stworzonego przez kogoś, kto ani trochę nie potrafił wciągająco pisać. Rozpakowałam się i pieczołowicie poukładałam wszystko w swoim pokoju, łącznie z posegregowaniem ubrań według kolorów. Przejrzałam nawet nierozpakowane kartony, ale nie znalazłam tego, na którym czarnym markerem napisałam „Książki Addie”, żeby uniknąć takiej właśnie sytuacji. Nie mam pojęcia, gdzie znajduje się teraz ten karton. Pewnie gdzieś w garażu, pod setkami kartonów, na których powinno być napisane „Pierdoły taty”. Podnoszę z podłogi fragment pakietu o pierwszej wojnie światowej i czytam. Normalsi wierzą w to, że arcyksiążę Franciszek Ferdynand nie był Paranormalsem. Zginął w zamachu z powodu konfliktu różnych światowych sił, a nie dlatego, że ludzie się bali, iż może ich kontrolować za pomocą swojego umysłu. Powtarzam to sobie kilka razy. „Pierwsza wojna światowa nie wybuchła z powodu osoby Paranormalnej”. Przerzucam kilka kolejnych kartek. Odkładam je, po czym wybieram sekcję poświęconą kosmosowi. Coś mi świta, że mają jakiejś dziwaczne przekonania związane z lądowaniem na Księżycu. – Nudy – jęczę. Dłoń zaczyna mi się pocić, bo tak mocno ściskam w niej telefon. Wiem, że Laila zadzwoni najwcześniej za godzinę, bo jest jeszcze w szkole, ale mam ogromną nadzieję, że postanowiła się urwać z ostatniej lekcji. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od wczoraj. Ktoś dzwoni do drzwi, a ja tak się spieszę, aby otworzyć, że niemal potykam się o porozkładane na podłodze papierzyska. Kiedy je w końcu otwieram, razi mnie słońce, a w twarz uderza lepkie, gorące powietrze. To listonosz z podkładką z klipsem. – Proszę tu podpisać. Chowam do kieszeni telefon i biorę od niego podkładkę. Składam podpis we wskazanej rubryce, następnie listonosz wręcza mi dużą kopertę bąbelkową i zaczyna się oddalać. – Jak mija panu dzień? – wyrzucam z siebie. – Trzyma się pan chłodno? Zatrzymuje się. – Mamy październik. To początek naszej chłodnej pory. – Puszcza do mnie oko. – Naprawdę? – Przyzwyczaisz się. Witamy w Dallas. – Dzięki. – W kieszeni wibruje mi telefon. – Halo?

– Już za mną tęsknisz? – pyta Laila. Zamykam drzwi. – Powiedzmy, że jestem tak zdesperowana, aby z kimś porozmawiać, że przed chwilą zagadnęłam listonosza. – Przystojny był? – Miał pewnie z pięćdziesiątkę. – Ugh. Zerkam na kopertę bąbelkową. Adresatem jest mój tata, brakuje danych nadawcy. Wchodzę do kuchni, a kiedy światło nie włącza się natychmiast, zniecierpliwiona macham rękami. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nic nie da. Rzucam kopertę na blat i wychodzę, nie szukając włącznika. – Nie żebym narzekała, ale czy nie powinnaś być teraz na lekcji? – Pewnie tak, ale wolę pogadać z tobą. To tylko Lokowanie Myśli. Mam to opanowane. – Naprawdę? – pytam. – A ty nie? – Mam niewielkie odległości. – Wiesz, kto ma problem z Lokowaniem Myśli? – Kto? – Bobby. – Dlatego że nie jest przyzwyczajony do manipulowania ludzkimi umysłami. Zna się tylko na masie. – Potrafi przechodzić przez ściany, zamieniać płyn w ciało stałe, rozciągać różne przedmioty. Nigdy nie powiem tego na głos, ale jest naprawdę dobry w tym, co robi. To chyba najlepszy Manipulator Masy, jakiego znam. W jego wieku. – Dokładnie tak powiedział nauczyciel. I że to prawie niemożliwe, aby ktoś stał się biegły w Lokowaniu Myśli, jeśli jego zdolność nie jest związana z umysłami innych ludzi. – Mama mi o tym mówiła. Jest w tym ekspertem. No i pewnie dlatego to manipulantka pierwszej klasy. Laila się śmieje. – To prawda. No więc jak tam Normalsi? Trudno się z nimi rozmawia? – Raczej nie, ale z niewieloma miałam na razie okazję gadać, tylko z kilkoma w czasie podróży, no i dzisiaj z listonoszem. – Podejrzewam, że tata stara się powoli wprowadzać mnie w ten świat, bo podczas drogi z Kolonii prawie w ogóle się nie zatrzymywał. – Zainspirowałaś mnie. Chyba wybiorę się w tym roku na kilka meczów futbolu. Skoro musisz cierpieć, rozmawiając z Normalsami, to mogę przynajmniej doświadczyć choć części twojego bólu. Wybucham śmiechem. – W ogóle nie wydajesz się uprzedzona. – A ty nie jesteś? – Nie. – Nie, po prostu uważasz się za lepszą od nich. – Nie lepszą, po prostu inną, bo więcej potrafię. Śmieje się, jakby to do niej należało ostatnie słowo. Siadam na sofie i przerzucam nogi przez oparcie. Jest jeszcze ciepła tam, gdzie siedziałam wcześniej, i kiedy uświadamiam sobie, jak wiele osób z pewnością korzystało z niej w przeszłości, robi mi się niedobrze. Prostuję się. – Chodzi nie tyle o ludzi, którzy są inni, ale o samo miejsce. Przysięgam, że jest tu jaśniej i bardziej gorąco. Myślisz, że słońce uszkodzi mi mózg?

Śmieje się. – Mówię poważnie. Z jakiego innego powodu w Kolonii światło słoneczne jest filtrowane? – Jestem pewna, że to po prostu optymalne oświetlenie dla rozwoju mózgu. Jak wszystko inne, co tu zmieniono, żeby zmaksymalizować potencjały naszych umysłów. – Otóż to. – Kolejny powód, dla którego powinnaś wracać tu w te pędy. Zresztą nie wątpię, że w końcu i tak wrócisz. Nie będziesz chciała ryzykować, aby twoje dzieci urodziły się bez zaawansowanych umysłów. Wzdycham. – Och, skoro mowa o idealnych mężowskich genach, zgadnij, kto pytał mnie wczoraj o ciebie. – Nie mam pojęcia. – Duke Rivers. – Eee… dlaczego? – Nie wiem. Sądziłam, że ty mi to powiesz. Otwierają się drzwi prowadzące z garażu do kuchni i słyszę odgłos kluczy rzucanych na blat. – Hej, zadzwonię później, właśnie wrócił tata. – Okej, pa. Duke Rivers o mnie pytał? Dziwne. – Cześć, tato. – Zbieram porozkładane kartki i wstaję. – Wcześnie wróciłeś. – Zważywszy na fakt, że w ogóle nie miałem dzisiaj wychodzić, wróciłem bardzo późno. – Bierze z blatu kopertę i ogląda ją ze wszystkich stron. Odkładam na stół moją lekturę, która służy mi za lek na bezsenność. – Och, listonosz przyniósł to niedawno. Ściąga brwi. – Co to? – pytam. – To przez to znowu konsultuję dla Parabiura. – Wydawało mi się, że już dla nich nie pracujesz. Myślałam, że próbujemy tej całej Normalności. – Powiedział mi: „Będziemy żyć jak reszta świata, Addie. To będzie miła odmiana”. Teraz te słowa wydają mi się banalne, ale w momencie, kiedy je wymawiał, poczułam się, jakbyśmy maszerowali, aby wziąć udział w bitwie czy czymś w tym rodzaju. – Cóż, kiedy odchodziłem, powiedziałem, że mogę pracować dla nich dorywczo, jeśli będą mnie potrzebowali. Biorę jabłko z miski stojącej na blacie. – Minął niecały tydzień, a już do ciebie dzwonią? Bardzo im musi brakować ich najlepszego wykrywacza kłamstw. Przewraca oczami, a ja wgryzam się w jabłko. – Przepraszam, to znaczy Wychwytującego. Założę się jednak, że tutejsze biuro cieszy się z twojej obecności. Gdzie pracujesz? – Próbuję przypomnieć sobie skrót. – EBI… SBI… – FBI. Centralne Biuro Śledcze1 . – No tak. FBI. Chyba powinnam to zapamiętać. No więc zamierzasz dobrać się do skóry wszystkim złoczyńcom? W Dallas już nikt nigdy nie skłamie. – Bardzo śmieszne. Moja córka to komediantka. Nie wspominając o tym, jak świetnie jej idzie mówienie z pełnymi ustami. – To dar.

Tato uderza mnie w głowę kopertą, po czym ją otwiera. Najpierw wyjmuje jakiś identyfikator. – Co to takiego? Pokazuje mi. – W pracy zostawiłem przepustkę do Kolonii. Holograficzne logo wygląda tak, jakby chciało wzbić się w powietrze. Mam takie samo, tyle że na plakietce taty widnieje słowo Wychwytujący, a na mojej Niepełnoletni. Och, no i oczywiście mamy inne zdjęcia. Gdyby mój tata nie czesał się z przedziałkiem, całkiem fajnie by wyglądał. Ma gęste, ciemne włosy i mocno zarysowaną szczękę – jest nawet przystojny. – Tato. Niemądrze zrobiłeś. Podświadomie starasz się już nigdy nie wrócić? Zaciska usta, czym mnie zaskakuje. To był żart, ale jego reakcja każe mi się zastanowić, czy przypadkiem w moich słowach nie tkwi ziarno prawdy. Tata wyjmuje z kieszeni portfel i chowa kartę za tutejszym dowodem tożsamości, po czym się uśmiecha. – Mam ją z powrotem, więc nie musisz dokonywać analizy. – Odwraca kopertę do góry nogami i na blat wypada okrągły dysk w przezroczystym plastikowym opakowaniu. – Co to takiego? – Płyta DVD. Biorę ją do ręki. – Och, widziałam kiedyś coś takiego w telewizji. Duża. – Obracam ją w dłoni, po czym odkładam na blat. – Nie rozumiem, ktoś przysłał ci stary film? – Nie, Parabiuro przegrało wywiad na płytę DVD, bo taka technologia używana jest tutaj, a Za Murem nie wolno nam korzystać z wynalazków Kolonii. Będę musiał kupić odtwarzacz. – Wzdycha, po czym skupia się na mnie. – Jak się dziś czujesz? – Nudzi mi się. Uśmiecha się. – Przebiorę się, a potem wyskoczymy coś zjeść. Nie zdąża jeszcze skończyć zdania, a ja chowam rękę za plecami. On robi tak samo. – Raz, dwa, trzy – mówię i wyciągam rękę z palcami ułożonymi w kształt nożyczek, a w tym samym czasie on pokazuje dłoń płaską jak kartka papieru. – Ha! Wygrałam. Wybieram meksykańskie jedzenie. Jęczy głośno, a potem wychodzi, żeby się przebrać. Ponownie biorę do ręki płytę DVD. Na srebrnej powierzchni napisano czarnym markerem „Steve «Poison» Paxton”. Poison?2 Naprawdę? Ciekawe, czy to samozwańcza ksywka. W siódmej klasie był taki chłopak, który nalegał, aby wszyscy mówili na niego Błyskawica. Rozwinął zdolność przyspieszania połączeń w mózgu, dzięki czemu potrafił przebiec dwa kilometry o całą minutę szybciej niż reszta z nas. Jedną marną minutę. Nie zamierzałam nazywać nikogo Błyskawicą, chyba że swoją prędkością doprowadzi do powstania tornada. Gdyby to była moja zdolność, trzymałabym ją w tajemnicy tak długo, jak by się dało, dopóki nie miałabym wyjścia i już na stałe zostałaby wpisana do mojej przepustki do Kolonii. Bardzo bym się chciała przekonać, jak wygląda facet, który nazywa się Poison, ale nie mogę. Wszystkie materiały, które mój tata otrzymuje z Biura, są tajne. Odkładam płytę na blat i idę założyć buty. Po angielsku: Federal Bureau of Investigation. [wróć] Trucizna (ang.). [wróć]

ROZDZIAŁ 5 PARAdoks: twierdzenie sprzeczne z przyjętą powszechnie opinią, które jest jednak prawdziwe To impreza taka sama jak każda inna – jest głośno i tłoczno. Zorganizowano ją na dworze, ale i tak jest ciasno, bo samochody zaparkowane są zbyt blisko siebie, tworząc barierę wokół jednej strony polany. Pozostałe granice to jezioro i Mur Kolonii – to prawdziwa blokada i nie wpłynie na to żadna iluzja. Wymknęłam się do furgonetki Laili i znalazłam sobie miejsce na pace, gdzie stały dwa leżaki. Z torby wyjęłam książkę i kiedy zaczynam wpadać w rytm, coś wyrywa mi ją z rąk. Wyciągam po nią rękę, ale na próżno. – Nie sądzę – oświadcza Laila. – Nie tak się umawiałyśmy. – Daj spokój. Przyszłam. Nadal tu jestem. – A niby jak ma się to do udziału w imprezie? – Mogłabym przecież siedzieć już w taksówce. Patrzę na Lailę. Jest śliczna z tymi swoimi ciemnymi włosami zebranymi na czubku głowy i wielkimi, ciemnymi oczami, wpatrującymi się we mnie z udawanym gniewem. Ona pasuje do tego miejsca, do tych ludzi – popularnych dzieciaków. Czasem się zastanawiam, czy Laila byłaby moją przyjaciółką, gdybyśmy poznały się teraz, a nie w przedszkolu. Śmieje się i siada na sąsiednim leżaku. – Naprawdę aż tak się nudzisz? Opieram głowę o leżak. Niebo rozświetla jeden ogromny księżyc i dwa mniejsze. Komuś na imprezie najwidoczniej zachciało się dodatkowego oświetlenia. Rozglądam się, aby sprawdzić, czy uda mi się namierzyć Percepcyjnego odpowiedzialnego za zmienione niebo. – Jesteś jedyną znaną mi osobą, która nadal taszczy ze sobą papierowe książki – mówi Laila, przerzucając kartki. Biorę ją od niej i chowam do torby. – Lubię książki. Są ładne. W powietrzu unosi się drink. Duke, który opiera się o drzewo, łapie go. Posyła mi taki uśmiech, jakbym powinna być pod wrażeniem. Unoszę brwi i kiwam głową, wskazując wszystkie inne drinki w powietrzu. Telekinetycy strasznie lubią się popisywać. – No dobra, o co chodzi z tobą i Dukiem? – pyta Laila. – Dla mnie wyglądało to na takie spojrzenie, jakie wymieniają tylko dobrzy znajomi. Jakbyście dzielili się jakimś wspólnym żartem. – Wcale nie. – No cóż, to oczywiste, że znasz go na tyle dobrze, aby nas sobie przedstawić. – Ty też go znasz – mówię. – Zna go cała szkoła. Cała Kolonia. Jest rozgrywającym. Ale nie ma pojęcia, kim ja jestem. No chodź, zaradzisz temu. Ściąga mnie z furgonetki i wlecze za sobą przez tłum. Wiele osób muszę przepraszać, bo co rusz na kogoś wpadam. – On nie ma także pojęcia, kim ja jestem… – zaczynam, ale w tym momencie przypomina mi się, że tamtego dnia, kiedy jego piłka uderzyła w samochód, zawołał mnie po imieniu. Skąd je znał?

W pewnym momencie drogę zachodzi nam jakiś chłopak. – Hej, Laila. Zainteresowana rozszerzeniem blokady? – Pokazuje jej plastikową torebkę z elektronicznymi chipami. – Dwadzieścia dolców. – Kogo to pomaga blokować? – Telepatycznych. Laila wkłada rękę do kieszeni, jakby zamierzała z niej wyjąć swoją kartę i przytwierdzić jeden z chipów. – Jak się… – Nie. – Odsuwam rękę chłopaka. – Nie jest zainteresowana. – Kiedy odchodzi, odwracam się w jej stronę. – Co się z tobą dzieje? Zamierzasz marnować kasę na jakiś nietestowany sprzęt niewiadomego pochodzenia? – Nie zamierzam tego kupować. Byłam po prostu ciekawa. Gdyby twój ojciec był Telepatyczny, możliwe, że ty także stałabyś się bardziej otwarta na alternatywne metody blokowania. – Trzymaj się po prostu programów na naszych ścieżkach medytacyjnych. Dowiedziono, że pomagają. – Tyle że działają tak powoli… Wzdycham, ale nim zdążę coś powiedzieć, Laila dodaje: – Okej, okej, wiem, brak pośpiechu i ciągłość to najlepszy sposób na osiągnięcie pełni zdolności. Bla, bla, bla. Brzmisz jak twoja mama. – Ugh. Nie mów tak. – Mama to ostatnia osoba, z którą chcę, aby mnie porównywano. – Chodź, i tak musisz mnie przedstawić. Zatrzymujemy się przed Dukiem i Laila posyła mi wyczekujące spojrzenie. – Eee, cześć – mówię. Czy zdarzyło mi się już przedstawiać sobie nawzajem dwie osoby? To Laila zawsze się tym zajmowała. Skoro nie mam pojęcia, co powiedzieć, to chyba nie. – Hej, Addie. Laila kaszle. – Duke, to Laila. Laila, to Duke. – Dobrze to zabrzmiało. Ale może powinnam coś dodać o każdym z nich. Na przykład: „Duke, to Laila; uważa, że jesteś hot. Laila, poznaj Duke’a; łączy go bliska relacja z lustrem”. Ale widać, że wcale nie potrzebują mojej pomocy. – Znam cię z widzenia. Miło cię poznać – mówi Duke. – Świetny mecz. To ostatnie przyłożenie było niesamowite. – Dzięki. – Uśmiecha się. – Jaki jest twój sekret tak dalekich rzutów? – Laila klepie go w ramię. – Zabójcze bicepsy? – Sporo trenuje – wtrącam. Nie byłam na dzisiejszym meczu, więc to jedyne, na co mnie stać. Chłopak się śmieje. – Owszem, trenuję. Choć Laila jest ekspertką we flirtowaniu, czuję się strasznie skrępowana. – Fajnie cię było spotkać. Pójdziemy teraz pogadać z naszym kolegą. – Pokazuję na ślepo i po chwili podążam wzrokiem za dłonią. Wpatruję się w jezioro i grupkę osób stojących na piaszczystym brzegu. Dociera do mnie, że wskazuję dokładnie na Bobby’ego, który idąc po wodzie, udowadnia, że potrafi manipulować masą. Ten to dopiero się popisuje. Ugh. Przewracam oczami. – Z Bobbym? To jeden z moich najlepszych kumpli.

W sumie nawet mnie to nie dziwi. To potwierdzenie moich podejrzeń co do prawdziwej natury Duke’a. Wiem już także, skąd zna moje imię. Bobby mu pewnie powiedział, kogo zamierza zaprosić na szkolny bal. – Naprawdę? Przyjaźnicie się? – pyta Laila. – Ale nigdy nie widziałam was razem. Sądziłam, że trzymasz się z Rayem. – Rozgląda się, jakby właśnie sobie uświadomiła, że nie ma go teraz z nami. – No bo się trzymamy. We trzech. Mieszkamy w tej samej okolicy, razem się wychowywaliśmy. Znamy się od dziecka. – Och – mówi Laila i brzmi to tak, jakby ich relacja była czymś oczywistym. – Dobrze wiedzieć. – Chwytam ją za ramię. – Do zobaczenia na następnym meczu. – Zaczynam ją ciągnąć. – No cóż, ty mnie tam pewnie nie zobaczysz – oświadcza Duke i Laila zatrzymuje się w pół kroku. – A to czemu? Masz kontuzję czy coś w tym rodzaju? – pyta. – Nie, chodziło mi o Addie. – Chłopak patrzy mi w oczy. – O co chodzi? Nie lubisz futbolu czy po prostu nie masz ochoty kibicować swojej szkole? – Od kiedy dostałam piłką w głowę, jakoś inaczej postrzegam ten sport. – Więc twierdzisz, że wcześniej chodziłaś na każdy mecz? – pyta drwiąco. – Skąd wiesz, że nie? – Ten facet przeprowadził wywiad na mój temat czy co? – Nie wiem. To było pytanie. – A ty z góry założyłeś, że znasz na nie odpowiedź. – Bo znam. Możesz mi jednak powiedzieć, że się mylę. Nie mylił się. Tylko raz byłam na meczu. W pierwszej klasie liceum. Szybko się przekonałam, że Parafutbol mnie nie kręci. Pomijając fakt, że to marnotrawstwo czasu, nie przypominał futbolu Normalsów, który czasem oglądałam z tatą. Rzadko szarżowano, Telekinetycy sprawiali, że piłka znajdowała się prawie cały czas w powietrzu. Raz na jakiś czas któryś zawodnik się potykał. Wygrywała drużyna z najlepszymi zdolnościami. Ale ponieważ drażni mnie jego triumfująca mina, oświadczam: – Mylisz się. – W takim razie przykro mi, że swoim kiepskim rzutem już na zawsze popsułem ci przyjemność z oglądania futbolu. – Sądziłam, że masz doskonałego cela – przypominam mu. Unosi lekko szklankę w drwiącym toaście. – Bo mam. Skonsternowana już, już chcę mu zadać pytanie, ostatecznie jednak kręcę głową i odciągam w końcu Lailę. – O w mordę. Co to miało znaczyć? – pyta, kiedy znajdujemy się już poza zasięgiem jego słuchu. – On cię lubi. I to bardzo. – Wcale nie. To Duke. Flirtuje z każdą. Poza tym słyszałaś, przyjaźni się z Bobbym. Jestem pewna, że obowiązuje ich męski kodeks. – Ale ty nie znosisz Bobby’ego. On o tym wie i chce teraz uderzyć do ciebie. Zatrzymuję się obok głośnika. Muzyka jest tak głośna, że wołam: – Uderzyć do mnie? – Niech mój dobór słów przypadkiem nie odwiedzie cię od tematu. Ten chłopak cię lubi. Musisz to Sprawdzić. Dowiedzieć się, czy… nie wiem, czy zaprosi cię na randkę albo coś w tym rodzaju. – Po pierwsze, nie mogę ot tak zapytać wszechświata, czy Duke mnie lubi. To tak nie

działa. Muszę zmierzyć się z wyborem. W tym przypadku go nie ma. Po drugie, nawet gdybym rzeczywiście miała możliwość poznać swoją przyszłość z Dukiem, nie zrobiłabym tego, no bo jeśli się dowiem, że zadurzę się w tym kolesiu, równie dobrze mogę się zabić. – W tym kolesiu? Ten koleś to Duke Rivers, Addie. Co się z tobą dzieje? – To podrywacz. – Piosenka skończyła się i moje słowa zdają się odbijać echem w nagłej ciszy. Odwracam się w stronę Duke’a, a on przez chwilę patrzy mi w oczy, po czym odwraca wzrok. Laila zniża głos i nachyla się ku mnie. – A może staniesz się dziewczyną, dzięki której się zmieni. Kręcę głową. Nie chcę się o to kłócić. I z całą pewnością nie chcę być tą dziewczyną. Każdej innej w obecności Duke’a może i miękną kolana, ale nie mnie. Rozpoczyna się kolejna piosenka, a grupka ludzi za nami wydaje radosne okrzyki i zaczyna tańczyć. To niedorzeczne. Nawet gdybym była zainteresowana, nie rozumiałam tego całego „walczenia” i „oddawania”. Laila wysuwa zbyt daleko idące wnioski. – Pewnie chcą być dla mnie dobrzy. Popularni uczniowie mają właśnie miesiąc dobrych uczynków. Albo może się założyli czy coś w tym rodzaju. To częsty motyw w filmach: dwóch popularnych chłopaków staje do wyścigu o to, który zdobędzie przeciętną dziewczynę jako pierwszy. Laila jęczy głośno. – Skąd w tobie tyle cynizmu? Jesteś ładna i mądra. Czemu miałabyś się nie podobać? Po prostu odpręż się nieco i uwierz mu na słowo. – Hej, nadal jestem w trybie „moi rodzicie właśnie się rozwiedli”. Pamiętasz? To właśnie teraz wolno mi kwestionować wszystkie związki, zastanawiać się, czy prawdziwa miłość w ogóle istnieje, i deklarować życie w celibacie. – Próbujesz uskutecznić każdy banał? – Tak. Skoro zmuszono mnie do przejścia przez rozwód, niech wygląda to tak, jak w filmach i książkach. – Zaczynam odliczać na palcach. – Rodzice nastolatki walczą o nią za pomocą przekupstwa, nastolatka staje się zalękniona, przyjaciółki nastolatki litują się nad nią, nastolatka nikomu nie ufa… – Z wyjątkiem najlepszej przyjaciółki. – Naturalnie. A potem do rodziców nastolatki dociera, że popełnili straszny błąd, a nastolatka dojrzewa i pomaga im do siebie wrócić. – Odliczyłam do pięciu i unoszę dłoń, jakby to stanowiło potwierdzenie moich słów. Laila się śmieje. – Poważnie zaplanowałaś, w jaki sposób poradzisz sobie z rozwodem? A tak w ogóle to jakie filmy oglądałaś, Nie wierzcie bliźniaczkom? Czuję ściskanie w klatce piersiowej i staram się je ignorować. Zerkam ponad ramieniem Laili na kilka osób rzucających kamieniami w Mur Kolonii, przez co na iluzorycznej górze pojawiają się zmarszczki. – Nie. Mnóstwo filmów i książek tak właśnie się kończy. Fabuła w sposób oczywisty opiera się na rzeczywistości. – Twoi rodzicie się nie zejdą. A ty za dużo czytasz. Źle ci to robi na mózg. Niniejszym daję ci szlaban na książki. Spuszczam głowę, czując pieczenie pod powiekami. – O nie – mówi Laila i tym razem jej głos brzmi poważnie. – Naprawdę myślałaś, że twoi rodzice mogą do siebie wrócić?