Steven Erikson
Przypływy nocy:
Siódme zamknięcie
Midnight Tides
Opowieść z Malazańskiej księgi poległych
PrzełoŜył: Michał Jakuszewski
Wydanie polskie: 2004
Dla Christophera Porozny’ego
PODZIĘKOWANIA
Wyrazy najwyŜszego uznania dla starej bandy: Ricka,
Chrisa i Marka, za wyraŜone z góry komentarze na
temat tej powieści. Dla Courtneya, Cam i Davida Kecka
za ich przyjaźń. Jak zwykle dziękuję teŜ Clare i
Bowenowi, a takŜe Simonowi Taylorowi i jego
współpracownikom z Transworld. Steve’owi
Donaldsonowi, Rossowi i Perry’emu; Peterowi i Nicky
Crowtherom, Patrickowi Walshowi i Howardowi
Morhaimowi. A takŜe pracownikom Baru Italia
Tony’ego, za tę, juŜ drugą, powieść, dla której paliwem
była ich kawa.
Dramatis personae
Tiste Edur
Tornad Sengar: patriarcha rodu Sengarów
Uruth: matriarchini rodu Sengarów
Fear Sengar: najstarszy syn, główny instruktor wojowników plemion
Trull Sengar: drugi syn
Binadas Sengar: trzeci syn
Rhulad Sengar: czwarty i najmłodszy syn
Mayen: narzeczona Feara
Hannan Mosag: król-czarnoksięŜnik Konfederacji Sześciu Plemion
Theradas Buhn: najstarszy syn rodu Buhnów
Midik Buhn: drugi syn
Badar: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi
Rethal: wojownik
Canarth: wojownik
Choram Irard: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi
Kholb Harat: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi
Matra Brith: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi
Letheryjscy niewolnicy Tiste Edur
Udinaas
Piórkowa Wiedźma
Hulad Virrick
W pałacu
Ezgara Diskanar: król Letheru
Janall: królowa Letheru
Quillas Diskanar: ksiąŜę i dziedzic tronu
Unnutal Hebaz: preda (dowódca) letheryjskiej armii
Brys Beddict: finadd (kapitan) i królewski obrońca, najmłodszy z braci
Beddictów
Moroch Nevath: finadd, osobisty straŜnik księcia Quillasa Diskanara
Kuru Qan: królewski ceda (czarodziej)
Nisall: pierwsza konkubina króla
Turudal Brizad: pierwszy konkubent królowej
Nifadas: pierwszy eunuch
Genui Eberict: finadd w Gwardii Królewskiej
Triban Gnol: kanclerz
Laerdas: mag ze świty księcia
Na północy
Buruk Blady: kupiec z północy
Seren Pedac: poręczycielka Buruka Bladego
Hull Beddict: obserwator na północy, najstarszy z braci Beddict
Nekal Bara: czarodziejka
Arahathan: mag
Enedictal: mag
Yan Tovis (Pomroka): atri-preda w RubieŜy Fentów
W mieście Letheras
Tehol Beddict: obywatel mieszkający w stolicy, drugi z braci Beddictów
Hejun: pracownica Tehola
Rissarh: pracownica Tehola
Shand: pracownica Tehola
Chalas: straŜnik
Biri: kupiec
Huldo: właściciel lokalu
Bugg: sługa Tehola
Ublala Pung: przestępca
Harlest: straŜnik domowy
Ormly: mistrz szczurołap
Rucket: główny śledczy, Cech Szczurołapów
Bubyrd: Cech Szczurołapów
Błysk: Cech Szczurołapów
Rubin: Cech Szczurołapów
Onyks: Cech Szczurołapów
Scint: Cech Szczurołapów
Imbryk: dziewczynka
Shurq Elalle: złodziejka
Selush: ubierająca zmarłych
Padderunt: pomocnik Selush
Urul: główny kelner u Hulda
Inchers: obywatel
Hulbat: obywatel
Turble: obywatel
Unn: półkrwi tubylec
Delisp: matrona burdelu „Świątynia”
Prist: ogrodnik
Silny Rall: bandyta
Zielona Świnia: osławiony mag z dawnych czasów
Inni
Withal: meckroski płatnerz
Rind: nacht
Mape: nacht
Pule: nacht
Ukryty Wewnątrz
Silchas Ruin: Tiste Andii, jednopochwycony Eleint
Scabandari Krwawooki: Tiste Edur, jednopochwycony Eleint
Gothos: Jaghut
Rud Elalle: dziecko
śelazna Krata: Ŝołnierz
Corlo: mag
Półgarniec: Ŝołnierz Ulshun
Pral: Imass
KSIĘGA TRZECIA
WSZYSTKO CO LEśY
NIEWIDOCZNE
MęŜczyzna, który nigdy się nie uśmiecha,
Zarzuca sieci w głębinę
I unosi nas w górę,
Byśmy otwierali usta w duszącym powietrzu
Pod ogłuszającym brzmieniem
Jego straszliwego głosu,
Prawiącego o zbawieniu
O posiłku sprawiedliwości
Stojącym na stole
Suto zastawionym szlachetnymi pragnieniami.
Mówi nam to wszystko, by naostrzyć nóŜ
Swej wiecznej łaski,
Którym rozcina nam brzuchy
Jeden po drugim.
W królestwie dobrych intencji
Rybak kel Tath
Rozdział dwunasty
śaba siedząca na stosie monet nie śmie zeń zeskoczyć.
Powiedzenia Biednego Umura
anonim
– Za pięć skrzydeł kupisz bicie czołem. Przyznaję, panie, Ŝe rozumiem sensu tego
powiedzenia.
Tehol przesunął dłońmi po włosach, szarpiąc za nie w miejscach, gdzie się
splątały.
– Au. Chodzi o Wieczną Siedzibę, Bugg. Ona ma pięć skrzydeł, a czołem bije się
u stóp Zbłąkanego, u stóp przeznaczenia. Powstało imperium. Lether budzi się do
nowego dnia chwały.
Stali obok siebie na dachu.
– Ale piąte skrzydło zapada się w ziemię. Co dostanę za cztery?
– Zderzające się ze sobą mewy, Bugg. Ojej, aleŜ będzie gorąco, całkiem jak w
piecu. Jakie zadania dziś na ciebie czekają?
– Pierwsze spotkanie z królewskim inŜynierem Grumem. Wygląda na to, Ŝe
zaimponowało mu to, jak podparliśmy te magazyny.
– Świetnie. – Tehol jeszcze przez chwilę gapił się na miasto, po czym znowu
spojrzał na swego lokaja. – A czy powinno?
– Zaimponować mu? No cóŜ, podłogi nie osiadają i są suche jak pieprz. Na
nowym tynku nie widać Ŝadnych szczelin. Właściciele pieją z zachwytu...
– Myślałem, Ŝe to ja jestem właścicielem tych magazynów.
– A czy nie jesteś zachwycony?
– Hmm, masz rację, jestem. W kaŜdej swojej osobie.
– To właśnie napisałem królewskiemu inŜynierowi w odpowiedzi na jego
pierwsze pismo.
– A co z ludźmi, pod których nazwiskami dokonałem tych inwestycji?
– Oni równieŜ są zachwyceni.
– No cóŜ – rzekł z westchnieniem Tehol – to juŜ po prostu taki dzień, prawda?
Bugg skinął głową.
– Z pewnością, panie.
– Czy nie zaplanowałeś nic więcej? Na cały dzień?
– Nie. Muszę gdzieś zorganizować coś do jedzenia. Potem odwiedzimy Shand i
jej towarzyszki, Ŝeby znowu dać im tę twoją listę. Jest za długa.
– A czy pamiętasz ją w całości?
– Pamiętam. Producent piwa Super Lura. To mi się podobało.
– Dziękuję.
– Ale nie wszystkie pozycje były wymyślone, prawda?
– Nie, to by mnie zbyt szybko zdradziło. Wszystkie miejscowe firmy istnieją
naprawdę. Tak czy inaczej, to im dostarczy zajęcia na pewien czas. Mam taką
nadzieję. Co jeszcze?
– Kolejne spotkanie z cechami. Mogę potrzebować pieniędzy na łapówki.
– Nonsens. Po prostu bądź twardy. Czeka je uderzenie z innej strony.
– Strajk? Nic nie słyszałem...
– Oczywiście, Ŝe nie słyszałeś. Do incydentu, który go sprowokuje, jeszcze nie
doszło. Wiesz, Ŝe królewski inŜynier jest zobowiązany przyjmować do pracy
wyłącznie członków cechów. Musimy wyeliminować ten konflikt, nim zacznie
sprawiać nam kłopoty.
– Zgoda. Muszę teŜ sprawdzić tę kryjówkę, w której zatrzymali się Shurq i jej
nowy przyjaciel.
– Harlest Eberict. To była spora niespodzianka. Ile martwiaków kręci się po tym
mieście?
– Najwyraźniej więcej, niŜ nam się dotąd zdawało, panie.
– O ile mi wiadomo, połowa mieszkańców mogłaby być martwiakami. Ci ludzie
na moście, tamci stojący w kolejce z koszami na zakupy i tak dalej.
– Niewykluczone, panie – przyznał Bugg. – Masz na myśli martwiaków w sensie
dosłownym czy przenośnym?
– Och, to róŜnica, nieprawdaŜ? Przepraszam, rozpędziłem się. A jeśli juŜ o tym
mowa, to jak układa się Shurq i Ublali?
– Pływająco.
– Imponująco zabawne, Bugg. A więc chcesz sprawdzić ich sekretne mieszkanko.
Czy to juŜ wszystko, co zaplanowałeś na dzisiaj?
– Tylko na ranek. Po południu...
– Dasz radę wcisnąć krótką wizytę?
– U kogo?
– W Cechu Szczurołapów.
– W Domu Łusek?
Tehol skinął głową.
– Chcę im zaproponować kontrakt. Muszę w tym celu spotkać się z
cechmistrzem. Jutro w nocy, jeśli to moŜliwe.
Bugg miał zakłopotaną minę.
– Ten cech...
– Wiem.
– Mogę tam wpaść po drodze do Ŝwirowni.
– Znakomicie. A po co właściwie wybierasz się do Ŝwirowni?
– Z ciekawości. Otworzyli nowe wzgórze, Ŝeby wykonać moje ostatnie
zamówienie, i coś tam znaleźli.
– Co?
– Nie jestem pewien, ale wynajęli nekromantę, Ŝeby się z tym uporał. I biedny
dureń zniknął. Została tylko garść kłaków i trochę paznokci ze stóp.
– Hmm, to brzmi ciekawie. Powiedz mi, czego się dowiesz.
– Jak zawsze, panie. A co ty zaplanowałeś na dzisiaj?
– Tak sobie myślę, Ŝe chyba wrócę do łóŜka.
* * *
Brys oderwał wzrok od pokrytego starannym pismem zwoju i spojrzał na skrybę,
który siedział naprzeciwko niego.
– Tu musi być jakiś błąd – stwierdził.
– Nie, finaddzie. To wykluczone.
– Hmm, jeśli to są tylko zarejestrowane zniknięcia, to co z tymi, o których nie
zameldowano?
– Powiedziałbym, Ŝe takich jest od trzydziestu do pięćdziesięciu procent,
finaddzie. Oprócz tych, tutaj. To będą zwoje o niebieskich brzegach. Są na Wystającej
Półce.
– Na czym?
– Na Wystającej Półce. To ta, która sterczy ze ściany.
– A co znaczą te niebieskie brzegi?
– Postulowane rzeczywistości, finaddzie. To co istnieje poza zasięgiem statystyki.
Wykorzystujemy statystykę do oficjalnych, publicznych oświadczeń, ale w swej
działalności opieramy się na postulowanych rzeczywistościach albo, jeśli to moŜliwe,
na mierzalnych.
– To są inne zestawy danych?
– Tak, finaddzie. To jedyny sposób, by skutecznie kierować rządem. Alternatywą
byłaby anarchia. Zamieszki i tego rodzaju rzeczy. Dysponujemy rzecz jasna
postulowanymi rzeczywistościami dla takich wydarzeń i one nie wyglądają ładnie.
– Ale... – Brys spojrzał na zwój – ...siedem tysięcy zaginionych w Letheras tylko
w minionym roku?
– Sześć tysięcy dziewięćset dwudziestu jeden, finaddzie.
– A niezarejestrowanych moŜe być nawet trzy tysiące pięćset?
– Trzy tysiące czterysta sześćdziesiąt i pół, finaddzie.
– A czy komuś zlecono przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie?
– Zawarto kontrakt z zewnętrznym wykonawcą, finaddzie...
– Najwyraźniej była to strata pieniędzy...
– Och nie, wydano je z wielkim poŜytkiem.
– A to dlaczego?
– To spora suma i moŜemy ją wymieniać w oficjalnych, publicznych
oświadczeniach.
– A z kim zawarto ten kontrakt?
– Musisz zapytać o to w innym biurze, finaddzie. Tę informację przechowuje się
w Izbie Kontraktów i Królewskich Edyktów.
– Nigdy o niej nie słyszałem. Gdzie ona się mieści?
Skryba wstał i podszedł do małych drzwiczek wciśniętych między szafy.
– Tutaj. Chodź ze mną, finaddzie.
Izdebka mieszcząca się za drzwiami była niewiele większa niŜ duŜa szafa.
Wszystkie ściany pokrywały ciągnące się od podłogi po sufit półki, pełne zwojów o
niebieskich brzegach. Skryba przeszukał jedną z półek, znalazł odpowiedni zwój i
rozwinął go.
– Tu go mam. To stosunkowo nowy kontrakt. Ma dopiero trzy lata. Śledztwo w
toku, raporty składane regularnie co pół roku, wszystkie zaakceptowane bez
zastrzeŜeń i Ŝadnych zapytań.
– A z kim go zawarto?
– Z Cechem Szczurołapów.
Brys zmarszczył brwi.
– Teraz jestem naprawdę zbity z tropu.
Skryba wzruszył ramionami, zwinął zwój i odłoŜył go na miejsce.
– Niesłusznie, finaddzie – rzucił przez ramię. – Cech wykazał się kompetencją w
wielu bardzo róŜnorodnych przedsięwzięciach...
– Nie wydaje mi się, by kompetencja miała kluczowe znaczenie w tej sprawie –
zauwaŜył Brys.
– Nie zgadzam się. Raporty składane na czas. śadnych zapytań. Dwukrotne
przedłuŜenie kontraktu bez Ŝadnych sprzeciwów. Powiedziałbym, Ŝe to świadczy o
nader wysokiej kompetencji.
– Ale w mieście nie brakuje szczurów. Wystarczy krótki spacer po dowolnej
ulicy, by się o tym przekonać na własne oczy.
– To kontrola populacji, finaddzie. DrŜę na myśl, co by się działo, gdyby nie cech.
Brys nie skomentował tego.
Skryba przyglądał mu się przez dłuŜszy czas.
– Mamy do powiedzenia tylko dobre rzeczy o Cechu Szczurołapów, finaddzie –
powiedział usprawiedliwiającym tonem.
– Dziękuję ci za twój trud – odparł Brys. – Sam znajdę drogę do wyjścia. Dobrego
dnia.
– Nawzajem, finaddzie. Cieszę się, Ŝe mogłem ci się do czegoś przydać.
Brys wyszedł na korytarz i zatrzymał się, pocierając powieki. W archiwalnych
pomieszczeniach było mnóstwo kurzu. Musiał wyjść na to, co w Letheras uchodziło
za świeŜe powietrze.
Siedem tysięcy zniknięć co roku. Był przeraŜony.
Zastanawiam się, na jaki trop wpadł Tehol?
Brat był tajemnicą dla Brysa. Najwyraźniej Tehol coś kombinował, choć pozory
świadczyły, Ŝe jest inaczej. Udało mu się przy tym zachować niewiarygodny poziom
kompetencji w działaniach za – czy moŜe pod – kulisami. Jego aŜ nazbyt publiczny
upadek, tak szokujący i kosztowny finansowo, wydawał się teraz Brysowi kolejnym
elementem wielkiego planu, na czymkolwiek mógł on polegać.
Sama myśl, Ŝe taki plan mógłby istnieć, wystarczyła, by zaniepokoić Brysa. Jego
brat wykazywał się niekiedy przeraŜającą kompetencją i brutalnością. Tehol poczuwał
się do wierności wobec bardzo niewielu spraw. Był zdolny do wszystkiego.
ZwaŜywszy wszystko razem, im mniej Brys wiedział o poczynaniach Tehola, tym
lepiej. Nie chciał narazić się na konflikt lojalności, a jego brat z łatwością mógłby do
tego doprowadzić.
Tak jak w przypadku Hulla. Och matko, to błogosławieństwo Zbłąkanego, Ŝe nie
Ŝyjesz i nie widzisz teraz swych synów. Ale z drugiej strony, jak wiele z tego, kim
jesteśmy, zawdzięczamy tobie?
To były pytania bez odpowiedzi. Wydawało się, Ŝe w dzisiejszych czasach jest ich
stanowczo zbyt wiele.
Dotarł do lepiej sobie znanych korytarzy pałacu. Miał prowadzić lekcje i
przekonał się, Ŝe z radością oczekuje tego okresu radosnego wyczerpania, choćby
dlatego Ŝe wyciszy ono kakofonię jego myśli.
* * *
Bugg uniósł wielki, płaski kamień, odsłaniając ziejący, czarny otwór w podłodze
magazynu i najwyŜszy szczebel przerdzewiałej drabiny z brązu. Pomyślał, Ŝe bycie
martwym ma zdecydowanie zalety. W końcu nieŜywi zbiegowie nie potrzebowali
jedzenia ani wody. Ani powietrza, jeśli juŜ o tym mowa. Ukrywanie martwiaków nie
wymagało niemal Ŝadnego wysiłku.
Zszedł po dwudziestu trzech szczeblach drabiny i znalazł się w tunelu
wykopanym w cięŜkiej glinie, a potem ogrzanym ogniem, by ściany pokryła twarda
skorupa. Po dziesięciu krokach dotarł do nierównego, kamiennego łuku, pod którym
znajdowały się pęknięte, równieŜ kamienne drzwi, pokryte hieroglifami. Stare
grobowce tego typu były rzadkością. Większość z nich dawno juŜ się zawaliła pod
cięŜarem zbudowanego na górze miasta albo po prostu zapadła tak głęboko w błoto,
Ŝe nie sposób było do nich dotrzeć. Uczeni próbowali odcyfrować dziwne znaki na
drzwiach grobowców, natomiast prości ludzie juŜ od dawna zastanawiali się, po co
grobowce w ogóle mają drzwi. Język udało się odczytać jedynie częściowo,
wystarczyło to jednak, by stwierdzić, Ŝe owe znaki zawierają klątwy i Ŝe w jakiś
tajemniczy sposób nadano im aspekt Zbłąkanego. Był to wystarczający powód, by
unikać grobowców, zwłaszcza Ŝe gdy do kilku z nich się włamano, wszyscy się
przekonali, Ŝe nie ma tam nic cennego. Inną ich osobliwą cechą był fakt, Ŝe wszystkie
pozbawione ozdób kamienne sarkofagi stały puste. KrąŜyły niepotwierdzone
pogłoski, Ŝe rabusiów spotkał potem straszliwy los.
Pieczęć drzwi tego grobowca pękła z powodu nierównomiernego osadzania się
całej budowli. Wystarczył niewielki wysiłek, by je otworzyć.
Bugg wszedł do tunelu, zapalił lampę, korzystając z małej skrzynki z węgielkami,
i postawił ją na progu grobowca. Potem naparł ramieniem na drzwi.
– Czy to ty? – dobiegł z ciemności głos Shurq.
– Tak, tak – zapewnił Bugg. – To ja.
– Nie kłam. Ty to nie ty, ty to Bugg. Gdzie Tehol? Muszę pogadać z Teholem.
– Jest niedysponowany – wyjaśnił Bugg. Otworzył drzwi wystarczająco szeroko,
by móc się przez nie przecisnąć, podniósł lampę i wsunął się bokiem do wewnątrz.
– Gdzie Harlest?
– W sarkofagu.
Wielka, kamienna trumna nie miała wieka. Bugg podszedł do niej i zajrzał do
środka.
– Co tu robisz, Harlest? – zapytał, stawiając lampę na obramowaniu.
– Poprzedni lokator był wysoki. Bardzo wysoki. Cześć, Bugg. Co tu robię? LeŜę
sobie.
– Tak, widzę to. Ale dlaczego?
– Bo tu nie ma krzeseł.
Bugg spojrzał na Shurq Elalle.
– Gdzie są te diamenty?
– Tutaj. Czy znalazłeś to, czego szukałam?
– Znalazłem. To niewysoka cena. Większość twojego majątku pozostanie
nietknięta.
– Tehol moŜe sobie wziąć wszystko, co zostało w szkatułce. To, co zarobiłam w
burdelu, zostawię dla siebie.
– Jesteś pewna, Ŝe nie chcesz procentu, Shurq? Tehol z radością dałby ci
pięćdziesiąt procent. W końcu to ty podjęłaś ryzyko.
– Nie chcę. Jestem złodziejką. Zawsze mogę ukraść więcej.
Bugg rozejrzał się wokół.
– Czy to miejsce wystarczy wam na pewien czas?
– Czemu by nie? Przynajmniej jest tu sucho. I przez większość czasu cicho. Ale
potrzebny mi Ublala Pung.
– A ja chcę dostać ostre zęby i szpony – odezwał się leŜący w sarkofagu Harlest. –
Shurq obiecywała, Ŝe moŜecie mi to załatwić.
– JuŜ zaczęliśmy nad tym pracować, Harlest.
– Chcę być straszny. To dla mnie waŜne. Zacząłem juŜ ćwiczyć syki i warczenie.
– Nie masz powodów do niepokoju – uspokoił go Bugg. – Będziesz naprawdę
przeraŜający. Tak czy inaczej, muszę juŜ iść...
– Nie tak szybko – przerwała mu Shurq. – Czy krąŜą jakieś wieści o kradzieŜy w
posiadłości Geruna Ebericta?
– Nie. Nie ma w tym nic zaskakującego, jeśli się nad tym zastanowić. Zamieniony
w martwiaka brat Geruna zniknął tej samej nocy, gdy jakiś szalony półolbrzym
spuścił łomot większości wartowników. Nic innego nie jest pewne. Czy ktokolwiek
naprawdę odwaŜyłby się wejść do chronionego osłonami gabinetu Geruna?
– Jeśli zjem ludzkie mięso – odezwał się Harlest – to ono zgnije w moim Ŝołądku,
prawda? Będę śmierdział. To mi się podoba. Lubię myśleć o podobnych sprawach.
Smród zagłady.
– Co takiego? Shurq, oni zapewne nawet nie wiedzą, Ŝe ich okradziono – ciągnął
Bugg. – A nawet gdyby wiedzieli, nie podejmą Ŝadnych kroków przed powrotem
swego pana.
– Podejrzewam, Ŝe masz rację. Tak czy inaczej, nie zapomnij przysłać do mnie
Ublali Punga. Razem z jego...
– Nie zapomnę, Shurq. Obiecuję. Coś jeszcze?
– Nie jestem pewna – odparła. – Daj mi się zastanowić.
Bugg umilkł.
– Aha – odezwała się po chwili Shurq – co ci wiadomo o tych grobowcach? W
tym sarkofagu leŜał kiedyś trup.
– Jak moŜesz być tego pewna?
Spojrzały na niego jej martwe oczy.
– Czujemy to.
– Aha. Masz rację.
– To co ci o nich wiadomo?
– Niewiele. Napisy na drzwiach są w języku wymarłego ludu zwanego Forkrul
Assailami. W naszych Fundamentach ich uosobieniem jest osobistość znana nam jako
Zbłąkany. Grobowce zbudował inny wymarły lud, zwany Jaghutami, którym
oddajemy hołd w Twierdzy, której nadajemy miano Twierdzy Lodu. Osłony miały
zablokować zakusy jeszcze innego ludu, T’lan Imassów, będących zaprzysięŜonymi
wrogami Jaghutów. T’lan Imassowie ścigali ich z wielką zawziętością, nie
przepuszczając nawet tym, którzy wyrzekli się miejsca w tym świecie, wybierając stan
bardzo przypominający śmierć. Dusze takich indywiduów wędrowały do ich
Twierdzy, opuszczając ciała przechowywane w grobowcach podobnych do tego. To
jednak nie wystarczało T’lan Imassom. Forkrul Assailowie uwaŜali się za
bezstronnych arbitrów w tym konflikcie i na ogół ich udział faktycznie się do tego
ograniczał. Nic więcej nie potrafię ci powiedzieć – zakończył Bugg, wzruszając
ramionami.
Harlest Eberict usiadł powoli w trakcie monologu Bugga i gapił się teraz na
niego. Shurq Elalle zamarła w bezruchu, co często zdarzało się umarłym.
– Mam jeszcze jedno pytanie – oznajmiła.
– Mów.
– Czy to są fakty powszechnie znane wśród słuŜby?
– Nic mi o tym nie wiadomo, Shurq. Po prostu z biegiem lat obiło mi się o uszy to
i owo.
– Obiły ci się o uszy informacje nieznane Ŝadnemu uczonemu z Letheras? A
moŜe po prostu wszystko to sobie wymyśliłeś?
– Staram się unikać powtarzania czystej fikcji.
– I udaje ci się to?
– Nie zawsze.
– Lepiej juŜ idź, Bugg.
– Masz rację. Dziś w nocy przyślę do ciebie Ublalę.
– A czy musisz? – zapytał Harlest. – Nie jestem podglądaczem.
– Nie kłam – sprzeciwiła się Shurq. – Oczywiście, Ŝe jesteś.
– No dobra, kłamałem. Ale to uŜyteczne kłamstwo i zamierzam się go trzymać.
– Tej pozycji nie da się obronić...
– To naprawdę świetne usłyszeć to z twoich ust, biorąc pod uwagę, co zamierzasz
robić w nocy...
Bugg podniósł lampę i bez pośpiechu opuścił pomieszczenie, nie przerywając
kłótni. Zamknął za sobą drzwi, otrzepał pył z rąk i wrócił do drabiny.
Gdy wspiął się do magazynu, wsunął kamień na miejsce, zebrał swoje rysunki i
ruszył w stronę najnowszego placu budowy. Ta kolejna zdobycz „Robót
Budowlanych Bugga” była kiedyś szkołą, pełną przepychu i zarezerwowaną dla dzieci
najbogatszych obywateli Letheras. Zapewniano im teŜ kwaterunek, tworząc typową i
bardzo popularną instytucję edukacyjną w stylu przypominającym więzienie.
Wszelkie urazy, które wpajano w niej dzieciom, naleŜały juŜ jednak do przeszłości,
gdyŜ pewnej szczególnie wilgotnej wiosny ściany piwnicy zawaliły się w kaskadzie
błota i małych ludzkich kości. Podłoga głównej auli zapadła się, gdy tylko zebrała się
w niej większa grupa uczniów, i dzieci oraz ich wychowawcy runęli w dół
wypełniony czarnym, cuchnącym błotem. Jedna trzecia z nich utonęła w nim, a ciał z
górą połowy ofiar nie udało się odnaleźć. Winą obciąŜono tandetną konstrukcję, co
doprowadziło do skandalu.
Od tego wydarzenia, do którego doszło przed piętnastu laty, budynek stał
opustoszały i podobno straszyły w nim duchy oburzonych pedli oraz oszołomionych
porządkowych.
Cena, jaką za niego zapłacili Bugg i Tehol, nie była wygórowana.
Górne piętra, połoŜone bezpośrednio nad główną aulą, zostały strukturalnie
nadweręŜone i pierwszym zadaniem Bugga było nadzorowanie budowy podpór, by
robotnicy mogli wykopać dół sięgający do podłogi piwnicy. Gdy juŜ odsłonięto
podłogę – a kości przewieziono na cmentarz – wykopano szyby, wiodące w dół przez
soczewki gliny i piasku aŜ do pokładu gęstego Ŝwiru. Następnie wlano do nich cement
i zamontowano pierścień złoŜony z Ŝelaznych prętów. Potem przez połowę głębokości
szybów kładziono na zmianę Ŝwir i cement. Na wierzch dano filary z wapienia, w
których wywiercono dziury na Ŝelazne pręty. PowyŜej budowano juŜ w tradycyjny
sposób, stosując kolumny, przypory i fałszywe łuki, wszystkie standardowe metody,
które nieszczególnie interesowały Bugga.
Starą szkołę przebudowano na rezydencję zasługującą na miano pałacu. Mieli
zamiar sprzedać ją jakiemuś bogatemu kupcowi albo szlachcicowi, całkowicie
pozbawionemu gustu. PoniewaŜ takich ludzi nie brakowało, sukces inwestycji był
zapewniony.
Bugg spędził krótką chwilę na placu budowy, otoczony brygadzistami, którzy
podtykali mu zwoje, opisujące rozmaite przeróbki, i specyfikacje, wymagające
akceptacji. Minął dzwon, nim wreszcie udało mu się włączyć przyniesione rysunki do
dokumentacji i uciec.
Ulica wiodąca do Ŝwirowni była szeroka, kręta i biegła równolegle do kanału.
Była jedną z najstarszych ulic w mieście i zbudowano ją wzdłuŜ nabrzeŜnego ciągu
wyniosłości złoŜonych z mniejszych i większych kamieni zlepionych gliną. Stojące
przy niej budynki opierały się osiadaniu, które było powszechną plagą w innych
dzielnicach. Niektóre z nich miały juŜ dwieście lat i zbudowano je w stylu tak
archaicznym, Ŝe wyglądały obco.
Dom Łusek był wysoki i wąski, wciśnięty między dwa potęŜne kamienne gmachy.
W jednym z nich mieściło się świątynne archiwum, a drugi stanowił monolityczne
serce Cechu Ulicznych Inspektorów. Przed kilkoma pokoleniami jakiś szczególnie
zdolny kamieniarz ozdobił wapienną fasadę i wsparte kolumnami wejście pięknie
wykonanymi wizerunkami szczurów. Niemal nieprzeliczonej ciŜby szczurów, które
brykały, tańczyły, kopulowały. Szczurów toczących wojnę, odpoczywających,
karmiących się trupami, tłumnie zalewających suto zastawione stoły, pośród śpiących
kundli i pijanej słuŜby. Pokryte łuskami ogony tworzyły zawiłe granice między
poszczególnymi scenami. Gdy Bugg wchodził na schody, zrodziło się w nim
niezwykłe wraŜenie, Ŝe jeśli spojrzy na szczury kącikiem oka, zaczynają się poruszać,
wić i szczerzyć zęby w uśmiechu.
Strząsnął z siebie niepokój, zatrzymał się na chwilę na pomoście, a potem
otworzył drzwi i wszedł do środka.
– Ile, jak źle, od jak dawna?
Biurko z litego, szarego marmuru pochodzącego z Niebieskiej RóŜy niemal
całkowicie zagradzało wejście do sali, pozostawiając tylko wąskie przejście po
prawej. Siedzący za nim sekretarz nie podniósł jeszcze wzroku znad ksiąg. Po chwili
zaczął mówić dalej:
– Odpowiedz nam na te pytania, a potem podaj, gdzie, ile jesteś gotowy zapłacić i
czy to będzie jednorazowa usługa, czy teŜ jesteś zainteresowany regularnymi,
comiesięcznymi wizytami? Muszę cię jednak ostrzec, Ŝe w tej chwili nie przyjmujemy
kontraktów.
– Nie.
Sekretarz odłoŜył gęsie pióro i spojrzał na niego. Małe, ciemne oczka osadzone
pod linią krzaczastych brwi błyszczały podejrzliwie. Uniósł splamione inkaustem
palce i pociągnął się za nos, który natychmiast zadrŜał nerwowo, jakby męŜczyzna
miał zamiar kichnąć.
– Nie jesteśmy odpowiedzialni.
– Za co?
– Za nic. – Znowu pociągnął się za nos. – I nie przyjmujemy juŜ Ŝadnych petycji,
więc jeśli po to tu przyszedłeś, to moŜesz od razu sobie iść.
– A jaką petycję mógłbym właściwie wam wręczyć? – zdziwił się Bugg.
– Jakąkolwiek. Wojownicze stowarzyszenia lokatorów muszą czekać w kolejce,
tak samo jak kaŜdy.
– Nie mam petycji.
– W takim razie nie zrobiliśmy tego, nigdy nas tam nie było, przesłyszałeś się, to
był ktoś inny.
– Reprezentuję tu swojego pana, który chce omówić z waszym cechem sprawę
kontraktu.
– Jesteśmy zawaleni robotą. Nie przyjmujemy Ŝadnych ofert...
– Cena nie gra roli – oznajmił Bugg. – W rozsądnych granicach – dodał z
uśmiechem.
– Ach, więc jednak gra jakąś rolę. MoŜemy zaŜądać nierozsądnej kwoty. No
wiesz, to się nam często zdarza.
– Nie sądzę, by mojego pana interesowały szczury.
– To znaczy, Ŝe jest szalony... ale intrygujący. Zarząd spotyka się dziś w nocy, by
omówić inną kwestię. Przyznamy twojemu panu krótką chwilę pod koniec zebrania.
Odnotuję to w planie obrad. Coś jeszcze?
– Nie. O którym dzwonie?
– O dziewiątym, nie później. Jeśli się spóźni, zastanie zamknięte drzwi. Upewnij
się, Ŝe to zrozumie.
– Mój pan zawsze jest punktualny.
Sekretarz skrzywił się.
– Ach, to jeden z tych? Współczuję ci. Idź juŜ. Jestem zajęty.
Bugg pochylił się gwałtownie i wbił palce w oczy sekretarza.
Nie napotkał Ŝadnego oporu. MęŜczyzna odchylił głowę i wykrzywił twarz we
wściekłym grymasie.
– Sprytne. – Bugg odsunął się z uśmiechem. – Komplementy dla cechowego
czarodzieja.
– Co mnie zdradziło? – zapytał sekretarz, gdy Bugg otwierał drzwi.
Lokaj obejrzał się za siebie.
– Za bardzo przypominasz szczura. To świadczy o obsesji twojego twórcy.
Niemniej jednak iluzja jest znakomita.
– Nikt mnie nie przejrzał od dziesięcioleci. Kim jesteś, na Zbłąkanego?
– śeby poznać odpowiedź na to pytanie – odparł Bugg, odwracając się – musisz
napisać petycję.
– Zaczekaj! Kim jest twój pan?
Bugg machnął ręką na poŜegnanie i zamknął za sobą drzwi. Potem zszedł po
schodach i skręcił w prawo. Czekał go długi spacer do Ŝwirowni, a – jak przewidywał
Tehol – dzień był upalny i robiło się coraz goręcej.
* * *
Ceda wezwał Brysa do Cedanii, komnaty płytek. Królewski obrońca zszedł na
pomost i skierował się ku kładce. Kuru Qan krąŜył z roztargnioną miną po platformie,
mrucząc coś pod nosem.
– Cedo – zawołał Brys, podchodząc bliŜej. – Chciałeś się ze mną widzieć?
– Nieprzyjemne, finaddzie, wszystko to bardzo nieprzyjemne. Umyka
zrozumieniu. Potrzebny mi czystszy umysł. Innymi słowy, nie mój. Być moŜe twój.
Podejdź bliŜej. Posłuchaj.
Brys nigdy dotąd nie słyszał w głosie cedy tak rozpaczliwej trwogi.
– Co się stało?
– Wszystkie Twierdze, finaddzie. Chaos. Byłem świadkiem transformacji. Proszę,
zobacz to sam. To jeden z Fundamentów, Dolmen. Widzisz? U jego podstawy
przycupnęła jakaś postać. Przykuta do menhiru łańcuchami. Wszystko przesłania
dym, który spowija równieŜ mój umysł. Dolmenem zawładnął uzurpator.
Brys spojrzał na płytkę. Postać była niewyraźna, a im dłuŜej się jej przyglądał,
tym bardziej rozmywały się jej zarysy.
– A kto nim jest?
– Obcy. Intruz.
– Bóg?
Kuru Qan pomasował palcami pomarszczone czoło, nie przestając chodzić w
kółko.
– Tak. Nie. Nie cenimy zbyt wysoko pojęcia bogów. UwaŜamy ich za
nuworyszów, którzy są niczym w porównaniu z Twierdzami. Większość z nich nie
jest nawet realna. To po prostu projekcje ludzkich pragnień i nadziei. A takŜe obaw.
Oczywiście – dodał – czasami to wszystko, czego trzeba.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Kuru Qan pokręcił głową.
– Najbardziej niepokoi mnie Twierdza Azath. Centralna płytka, Kamień Serca,
czy ją wyczuwasz? Kamień Serca umarł, przyjacielu. Inne płytki skupiły się pod
koniec wokół niego, tak jak krew zbiera się w rannym ciele. W Grobowcu powstał
wyłom. Portal jest niestrzeŜony. Musisz pójść do kwadratowej wieŜy, finaddzie. Weź
ze sobą broń.
– A czego mam tam szukać?
– Wszystkiego, co wygląda podejrzanie. Zrytej ziemi. Ale bądź ostroŜny. Ci,
którzy mieszkają w tych grobach, nie są martwi.
– Proszę bardzo. – Brys przyjrzał się najbliŜszym płytkom. – Jest coś jeszcze?
Kuru Qan zatrzymał się, unosząc brwi.
– Coś jeszcze? Twierdza Smoka się przebudziła. Wyval. Krwiopijca. Brama.
Konkubent. Wśród Fundamentów centralną pozycję zajmuje obecnie Zbłąkany. Sfora
jest coraz bliŜej, a Wielokształtny przybrał postać chimery. Łowczyni z Twierdzy
Lodu wędruje pokrytymi lodem ścieŜkami. Dziecko i Nasienie budzą się do Ŝycia.
Pusta Twierdza, jak sam widzisz, stała się zamazana. KaŜda płytka. Za Pustym
Tronem stoi cień. I spójrz, Zbawca i Zdrajca połączyli się w jedną całość. Są jednym i
tym samym. Jak to moŜliwe? Wędrowiec, Kochanka, Obserwator i Włóczęga,
wszyscy są ukryci, ich kształty zaciera tajemniczy ruch. Boję się, finaddzie.
– Cedo, czy otrzymałeś jakieś wieści od delegacji?
– Od delegacji? Nie. Od chwili, gdy dotarła do wioski króla-czarnoksięŜnika,
wszelki kontakt z nią się urwał, zablokowany przez czary Edur, z jakimi jeszcze nigdy
się nie spotkaliśmy. Bardzo wiele rzeczy budzi mój niepokój. Bardzo wiele.
– Powinienem juŜ iść, cedo, dopóki jest jeszcze jasno.
– Zgadzam się. Wróć tu i powiedz mi, czego się dowiedziałeś.
– Nie ma sprawy.
* * *
ŚcieŜka wiodąca do Ŝwirowni wspinała się zygzakiem ku luce w linii wzgórz.
Niewielkie zagajniki drzew rosnące na zboczach pokrywał biały pył. W ich cieniu
kasłały kozy.
Bugg zatrzymał się, by zetrzeć z czoła pot i kurz.
Przed chwilą minęły go dwa wozy pełne robotników. Od sfrustrowanego
brygadzisty usłyszał niemiłą wiadomość, Ŝe ludzie odmawiają podjęcia pracy, dopóki
sytuacja w Ŝwirowni się nie wyjaśni.
Podczas prac przypadkowo otwarto jaskinię, w której najwyraźniej przez bardzo
długi czas była uwięziona jakiegoś rodzaju istota. Tajemniczy stwór wciągnął do
środka trzech robotników. Ich krzyki szybko ucichły. Wynajętemu nekromancie nie
powiodło się lepiej.
Bugg dotarł do luki we wzgórzach i zatrzymał się, spoglądając na odkrywkę. Jej
geometryczne brzegi wdzierały się głęboko w wapienne podłoŜe. Wylot jaskini był
ledwie widoczny, w miejscu gdzie niedawno kopano.
Zszedł na dół, zatrzymując się w odległości dwudziestu kroków od jaskini.
Nagle zrobiło się straszliwie zimno. Bugg zmarszczył brwi, przesunął się na bok i
usiadł na kamiennym bloku. Wtem na lewo od jaskini pojawił się na ziemi szron.
Pokryty nim obszar sięgał wąskim końcem ku wylotowi, drugi zaś koniec rozszerzał
się coraz bardziej, buchając oparami mgły. Rozległ się chrzęst lodu i na szerokim
końcu pojawiła się postać, która wyszła jakby znikąd. Kobieta była wysoka, naga od
pasa w górę i miała szarozieloną skórę. Długie włosy z blond pasemkami opadały
luźno na ramiona i plecy. Miała jasnoszare oczy z pionowymi źrenicami. Długie kły
były zakończone srebrnymi koniuszkami, a piersi duŜe i cięŜkie. Kobieta miała na
sobie krótką spódniczkę, stanowiącą jej jedyny strój, pomijając zawiązane na
skórzane paski mokasyny oraz szeroki pas, u którego zwisało kilka pochew z róŜnymi
noŜami.
Skupiła uwagę na jaskini. Oparła ręce na biodrach i westchnęła.
– On nie wyjdzie – odezwał się Bugg.
Zerknęła na niego.
– Pewnie, Ŝe nie wyjdzie. Wie, Ŝe tu jestem.
– Jakiego rodzaju to demon?
– Głodny i obłąkany, ale tchórzliwy.
– Czy to ty go tu zamknęłaś?
Skinęła głową.
– Cholerni ludzie. Nie mogą niczego zostawić w spokoju.
– Wątpię, by o nim wiedzieli, Jaghutko.
– To ich nie usprawiedliwia. Wiecznie gdzieś kopią. Kopią tu, kopią tam. Nigdy
nie przestają.
Bugg pokiwał głową.
– I co teraz? – zapytał.
Kobieta znowu westchnęła.
Szron u jej stóp przerodził się w wystający nad ziemię lód, który wpełzł do
wylotu jaskini. Narastał szybko, wypełniając otwór. Otaczająca go skała jęknęła,
zaskrzypiała, a potem pękła, odsłaniając lity lód pod spodem. Piaszczysta ziemia i
odłamki wapienia posypały się w dół.
Bugg przymruŜył powieki, przyglądając się niezwykłej postaci uwięzionej w
parującym lodzie.
– Khalibaral? Niech nas Zbłąkany, Łowczyni. Cieszę się, Ŝe postanowiłaś wrócić.
– A teraz muszę znaleźć nowe miejsce. Masz jakieś sugestie?
Bugg myślał przez chwilę, a potem się uśmiechnął.
* * *
Brys przeszedł między ruinami dwóch okrągłych wieŜ, stąpając ostroŜnie po
zwalonych kamiennych blokach, częściowo ukrytych w twardej, poŜółkłej trawie.
Pogoda była upalna i bezwietrzna, a ściany wieŜy lśniły w blasku słońca niczym
stopione złoto. Uciekały przed nim ogarnięte paniką pasikoniki. Poczuł, Ŝe coś
chrzęści mu pod stopami, spojrzał na ziemię i zauwaŜył, Ŝe roi się na niej od
przejawów Ŝycia. Wielu z tych owadów nie znał. Były za wielkie, poruszały się
niezgrabnie i miały matowe barwy. Wszystkie pierzchały przed nim na boki.
PoniewaŜ wyraźnie się go bały, nie czuł niepokoju.
Ujrzał przed sobą kwadratową wieŜę. Azath. Pomijając prymitywny styl
architektury, nie róŜniła się zbytnio od innych budynków. Brysa dziwiły słowa cedy,
który sugerował, Ŝe wieŜa moŜe być rozumną istotą, oddychającą własnym Ŝyciem.
Budynek zakładał istnienie budowniczego, ale Kuru Qan utrzymywał, Ŝe Azath po
prostu powstała spontanicznie, co skłaniało do podejrzliwego spojrzenia na wszystkie
prawa przyczynowości uwaŜane przez pokolenia uczonych za niepodwaŜalne prawdy.
Otaczający wieŜe teren był mniej zagadkowy, lecz nieporównanie bardziej
niebezpieczny. Z gęstwiny zielska na podwórku wyłaniały się charakterystyczne garby
kurhanów. Tu i ówdzie, niekiedy na szczytach kopców, ale częściej na ich zboczach,
wyrastały martwe, sękate drzewa. Kręta, wyłoŜona płaskimi kamieniami ścieŜka
zaczynała się naprzeciwko frontowych drzwi. Bramę tworzyły kolumny z
nieociosanego kamienia, pokryte pnączami i odroślami. Podwórko otaczały resztki
niskiego murku.
Brys dotarł do jego skraju, mając bramę po prawej, a wieŜę po lewej, i
natychmiast zauwaŜył, Ŝe wiele kurhanów zawaliło się przynajmniej z jednej strony,
jakby opróŜniono je od wewnątrz. Porastające kopce zielsko było martwe i
poczerniałe, wyglądało jak strawione zgnilizną.
Przyglądał się tej scenerii jeszcze przez chwilę, po czym ruszył wzdłuŜ obwodu
podwórza ku bramie. Przeszedł między kolumnami i stanął na pierwszym kamieniu,
który nagle przechylił się z głośnym chrzęstem. Brys zachwiał się, wymachując
rękami, ale zaraz odzyskał równowagę.
Gdzieś obok wejścia do wieŜy rozległ się wysoki śmiech.
Finadd uniósł wzrok.
Dziewczynka wychynęła z cienia rzucanego przez wieŜę.
– Znam cię. Śledziłam tych, którzy śledzili ciebie. I zabijałam ich.
– Co się tu wydarzyło?
– Niedobre rzeczy. – Podeszła bliŜej. Była rozczochrana, a jej ciało pokrywały
plamy pleśni. – Czy jesteś moim przyjacielem? Miałam jej pomóc pozostać przy
Ŝyciu. Ale ona i tak umarła i teraz wszyscy na dole zabijają się nawzajem. Poza tym,
którego wybrała wieŜa. On chce z tobą porozmawiać.
– Ze mną?
– Z jednym z moich dorosłych przyjaciół.
– A kim są inni twoi dorośli przyjaciele?
– Matka Shurq, ojciec Tehol, wujek Ublala i wujek Bugg.
Brys umilkł na chwilę.
– Jak masz na imię? – zapytał wreszcie.
– Imbryk.
– Imbryk, ilu ludzi zabiłaś w ostatnim roku?
Uniosła głowę.
– Umiem liczyć tylko do ośmiu i dwóch.
– Ach.
Steven Erikson Przypływy nocy: Siódme zamknięcie Midnight Tides Opowieść z Malazańskiej księgi poległych PrzełoŜył: Michał Jakuszewski Wydanie polskie: 2004
Dla Christophera Porozny’ego
PODZIĘKOWANIA Wyrazy najwyŜszego uznania dla starej bandy: Ricka, Chrisa i Marka, za wyraŜone z góry komentarze na temat tej powieści. Dla Courtneya, Cam i Davida Kecka za ich przyjaźń. Jak zwykle dziękuję teŜ Clare i Bowenowi, a takŜe Simonowi Taylorowi i jego współpracownikom z Transworld. Steve’owi Donaldsonowi, Rossowi i Perry’emu; Peterowi i Nicky Crowtherom, Patrickowi Walshowi i Howardowi Morhaimowi. A takŜe pracownikom Baru Italia Tony’ego, za tę, juŜ drugą, powieść, dla której paliwem była ich kawa.
Dramatis personae Tiste Edur Tornad Sengar: patriarcha rodu Sengarów Uruth: matriarchini rodu Sengarów Fear Sengar: najstarszy syn, główny instruktor wojowników plemion Trull Sengar: drugi syn Binadas Sengar: trzeci syn Rhulad Sengar: czwarty i najmłodszy syn Mayen: narzeczona Feara Hannan Mosag: król-czarnoksięŜnik Konfederacji Sześciu Plemion Theradas Buhn: najstarszy syn rodu Buhnów Midik Buhn: drugi syn Badar: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi Rethal: wojownik Canarth: wojownik Choram Irard: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi Kholb Harat: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi Matra Brith: wojownik, który jeszcze nie przelał krwi Letheryjscy niewolnicy Tiste Edur Udinaas Piórkowa Wiedźma Hulad Virrick W pałacu Ezgara Diskanar: król Letheru Janall: królowa Letheru
Quillas Diskanar: ksiąŜę i dziedzic tronu Unnutal Hebaz: preda (dowódca) letheryjskiej armii Brys Beddict: finadd (kapitan) i królewski obrońca, najmłodszy z braci Beddictów Moroch Nevath: finadd, osobisty straŜnik księcia Quillasa Diskanara Kuru Qan: królewski ceda (czarodziej) Nisall: pierwsza konkubina króla Turudal Brizad: pierwszy konkubent królowej Nifadas: pierwszy eunuch Genui Eberict: finadd w Gwardii Królewskiej Triban Gnol: kanclerz Laerdas: mag ze świty księcia Na północy Buruk Blady: kupiec z północy Seren Pedac: poręczycielka Buruka Bladego Hull Beddict: obserwator na północy, najstarszy z braci Beddict Nekal Bara: czarodziejka Arahathan: mag Enedictal: mag Yan Tovis (Pomroka): atri-preda w RubieŜy Fentów W mieście Letheras Tehol Beddict: obywatel mieszkający w stolicy, drugi z braci Beddictów Hejun: pracownica Tehola Rissarh: pracownica Tehola Shand: pracownica Tehola Chalas: straŜnik Biri: kupiec Huldo: właściciel lokalu Bugg: sługa Tehola Ublala Pung: przestępca Harlest: straŜnik domowy Ormly: mistrz szczurołap Rucket: główny śledczy, Cech Szczurołapów Bubyrd: Cech Szczurołapów
Błysk: Cech Szczurołapów Rubin: Cech Szczurołapów Onyks: Cech Szczurołapów Scint: Cech Szczurołapów Imbryk: dziewczynka Shurq Elalle: złodziejka Selush: ubierająca zmarłych Padderunt: pomocnik Selush Urul: główny kelner u Hulda Inchers: obywatel Hulbat: obywatel Turble: obywatel Unn: półkrwi tubylec Delisp: matrona burdelu „Świątynia” Prist: ogrodnik Silny Rall: bandyta Zielona Świnia: osławiony mag z dawnych czasów Inni Withal: meckroski płatnerz Rind: nacht Mape: nacht Pule: nacht Ukryty Wewnątrz Silchas Ruin: Tiste Andii, jednopochwycony Eleint Scabandari Krwawooki: Tiste Edur, jednopochwycony Eleint Gothos: Jaghut Rud Elalle: dziecko śelazna Krata: Ŝołnierz Corlo: mag Półgarniec: Ŝołnierz Ulshun Pral: Imass
KSIĘGA TRZECIA WSZYSTKO CO LEśY NIEWIDOCZNE
MęŜczyzna, który nigdy się nie uśmiecha, Zarzuca sieci w głębinę I unosi nas w górę, Byśmy otwierali usta w duszącym powietrzu Pod ogłuszającym brzmieniem Jego straszliwego głosu, Prawiącego o zbawieniu O posiłku sprawiedliwości Stojącym na stole Suto zastawionym szlachetnymi pragnieniami. Mówi nam to wszystko, by naostrzyć nóŜ Swej wiecznej łaski, Którym rozcina nam brzuchy Jeden po drugim. W królestwie dobrych intencji Rybak kel Tath
Rozdział dwunasty śaba siedząca na stosie monet nie śmie zeń zeskoczyć. Powiedzenia Biednego Umura anonim – Za pięć skrzydeł kupisz bicie czołem. Przyznaję, panie, Ŝe rozumiem sensu tego powiedzenia. Tehol przesunął dłońmi po włosach, szarpiąc za nie w miejscach, gdzie się splątały. – Au. Chodzi o Wieczną Siedzibę, Bugg. Ona ma pięć skrzydeł, a czołem bije się u stóp Zbłąkanego, u stóp przeznaczenia. Powstało imperium. Lether budzi się do nowego dnia chwały. Stali obok siebie na dachu. – Ale piąte skrzydło zapada się w ziemię. Co dostanę za cztery? – Zderzające się ze sobą mewy, Bugg. Ojej, aleŜ będzie gorąco, całkiem jak w piecu. Jakie zadania dziś na ciebie czekają? – Pierwsze spotkanie z królewskim inŜynierem Grumem. Wygląda na to, Ŝe zaimponowało mu to, jak podparliśmy te magazyny. – Świetnie. – Tehol jeszcze przez chwilę gapił się na miasto, po czym znowu spojrzał na swego lokaja. – A czy powinno? – Zaimponować mu? No cóŜ, podłogi nie osiadają i są suche jak pieprz. Na nowym tynku nie widać Ŝadnych szczelin. Właściciele pieją z zachwytu... – Myślałem, Ŝe to ja jestem właścicielem tych magazynów. – A czy nie jesteś zachwycony? – Hmm, masz rację, jestem. W kaŜdej swojej osobie. – To właśnie napisałem królewskiemu inŜynierowi w odpowiedzi na jego pierwsze pismo. – A co z ludźmi, pod których nazwiskami dokonałem tych inwestycji? – Oni równieŜ są zachwyceni. – No cóŜ – rzekł z westchnieniem Tehol – to juŜ po prostu taki dzień, prawda?
Bugg skinął głową. – Z pewnością, panie. – Czy nie zaplanowałeś nic więcej? Na cały dzień? – Nie. Muszę gdzieś zorganizować coś do jedzenia. Potem odwiedzimy Shand i jej towarzyszki, Ŝeby znowu dać im tę twoją listę. Jest za długa. – A czy pamiętasz ją w całości? – Pamiętam. Producent piwa Super Lura. To mi się podobało. – Dziękuję. – Ale nie wszystkie pozycje były wymyślone, prawda? – Nie, to by mnie zbyt szybko zdradziło. Wszystkie miejscowe firmy istnieją naprawdę. Tak czy inaczej, to im dostarczy zajęcia na pewien czas. Mam taką nadzieję. Co jeszcze? – Kolejne spotkanie z cechami. Mogę potrzebować pieniędzy na łapówki. – Nonsens. Po prostu bądź twardy. Czeka je uderzenie z innej strony. – Strajk? Nic nie słyszałem... – Oczywiście, Ŝe nie słyszałeś. Do incydentu, który go sprowokuje, jeszcze nie doszło. Wiesz, Ŝe królewski inŜynier jest zobowiązany przyjmować do pracy wyłącznie członków cechów. Musimy wyeliminować ten konflikt, nim zacznie sprawiać nam kłopoty. – Zgoda. Muszę teŜ sprawdzić tę kryjówkę, w której zatrzymali się Shurq i jej nowy przyjaciel. – Harlest Eberict. To była spora niespodzianka. Ile martwiaków kręci się po tym mieście? – Najwyraźniej więcej, niŜ nam się dotąd zdawało, panie. – O ile mi wiadomo, połowa mieszkańców mogłaby być martwiakami. Ci ludzie na moście, tamci stojący w kolejce z koszami na zakupy i tak dalej. – Niewykluczone, panie – przyznał Bugg. – Masz na myśli martwiaków w sensie dosłownym czy przenośnym? – Och, to róŜnica, nieprawdaŜ? Przepraszam, rozpędziłem się. A jeśli juŜ o tym mowa, to jak układa się Shurq i Ublali? – Pływająco. – Imponująco zabawne, Bugg. A więc chcesz sprawdzić ich sekretne mieszkanko. Czy to juŜ wszystko, co zaplanowałeś na dzisiaj? – Tylko na ranek. Po południu... – Dasz radę wcisnąć krótką wizytę? – U kogo? – W Cechu Szczurołapów. – W Domu Łusek?
Tehol skinął głową. – Chcę im zaproponować kontrakt. Muszę w tym celu spotkać się z cechmistrzem. Jutro w nocy, jeśli to moŜliwe. Bugg miał zakłopotaną minę. – Ten cech... – Wiem. – Mogę tam wpaść po drodze do Ŝwirowni. – Znakomicie. A po co właściwie wybierasz się do Ŝwirowni? – Z ciekawości. Otworzyli nowe wzgórze, Ŝeby wykonać moje ostatnie zamówienie, i coś tam znaleźli. – Co? – Nie jestem pewien, ale wynajęli nekromantę, Ŝeby się z tym uporał. I biedny dureń zniknął. Została tylko garść kłaków i trochę paznokci ze stóp. – Hmm, to brzmi ciekawie. Powiedz mi, czego się dowiesz. – Jak zawsze, panie. A co ty zaplanowałeś na dzisiaj? – Tak sobie myślę, Ŝe chyba wrócę do łóŜka. * * * Brys oderwał wzrok od pokrytego starannym pismem zwoju i spojrzał na skrybę, który siedział naprzeciwko niego. – Tu musi być jakiś błąd – stwierdził. – Nie, finaddzie. To wykluczone. – Hmm, jeśli to są tylko zarejestrowane zniknięcia, to co z tymi, o których nie zameldowano? – Powiedziałbym, Ŝe takich jest od trzydziestu do pięćdziesięciu procent, finaddzie. Oprócz tych, tutaj. To będą zwoje o niebieskich brzegach. Są na Wystającej Półce. – Na czym? – Na Wystającej Półce. To ta, która sterczy ze ściany. – A co znaczą te niebieskie brzegi? – Postulowane rzeczywistości, finaddzie. To co istnieje poza zasięgiem statystyki. Wykorzystujemy statystykę do oficjalnych, publicznych oświadczeń, ale w swej działalności opieramy się na postulowanych rzeczywistościach albo, jeśli to moŜliwe, na mierzalnych. – To są inne zestawy danych? – Tak, finaddzie. To jedyny sposób, by skutecznie kierować rządem. Alternatywą byłaby anarchia. Zamieszki i tego rodzaju rzeczy. Dysponujemy rzecz jasna postulowanymi rzeczywistościami dla takich wydarzeń i one nie wyglądają ładnie.
– Ale... – Brys spojrzał na zwój – ...siedem tysięcy zaginionych w Letheras tylko w minionym roku? – Sześć tysięcy dziewięćset dwudziestu jeden, finaddzie. – A niezarejestrowanych moŜe być nawet trzy tysiące pięćset? – Trzy tysiące czterysta sześćdziesiąt i pół, finaddzie. – A czy komuś zlecono przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie? – Zawarto kontrakt z zewnętrznym wykonawcą, finaddzie... – Najwyraźniej była to strata pieniędzy... – Och nie, wydano je z wielkim poŜytkiem. – A to dlaczego? – To spora suma i moŜemy ją wymieniać w oficjalnych, publicznych oświadczeniach. – A z kim zawarto ten kontrakt? – Musisz zapytać o to w innym biurze, finaddzie. Tę informację przechowuje się w Izbie Kontraktów i Królewskich Edyktów. – Nigdy o niej nie słyszałem. Gdzie ona się mieści? Skryba wstał i podszedł do małych drzwiczek wciśniętych między szafy. – Tutaj. Chodź ze mną, finaddzie. Izdebka mieszcząca się za drzwiami była niewiele większa niŜ duŜa szafa. Wszystkie ściany pokrywały ciągnące się od podłogi po sufit półki, pełne zwojów o niebieskich brzegach. Skryba przeszukał jedną z półek, znalazł odpowiedni zwój i rozwinął go. – Tu go mam. To stosunkowo nowy kontrakt. Ma dopiero trzy lata. Śledztwo w toku, raporty składane regularnie co pół roku, wszystkie zaakceptowane bez zastrzeŜeń i Ŝadnych zapytań. – A z kim go zawarto? – Z Cechem Szczurołapów. Brys zmarszczył brwi. – Teraz jestem naprawdę zbity z tropu. Skryba wzruszył ramionami, zwinął zwój i odłoŜył go na miejsce. – Niesłusznie, finaddzie – rzucił przez ramię. – Cech wykazał się kompetencją w wielu bardzo róŜnorodnych przedsięwzięciach... – Nie wydaje mi się, by kompetencja miała kluczowe znaczenie w tej sprawie – zauwaŜył Brys. – Nie zgadzam się. Raporty składane na czas. śadnych zapytań. Dwukrotne przedłuŜenie kontraktu bez Ŝadnych sprzeciwów. Powiedziałbym, Ŝe to świadczy o nader wysokiej kompetencji. – Ale w mieście nie brakuje szczurów. Wystarczy krótki spacer po dowolnej
ulicy, by się o tym przekonać na własne oczy. – To kontrola populacji, finaddzie. DrŜę na myśl, co by się działo, gdyby nie cech. Brys nie skomentował tego. Skryba przyglądał mu się przez dłuŜszy czas. – Mamy do powiedzenia tylko dobre rzeczy o Cechu Szczurołapów, finaddzie – powiedział usprawiedliwiającym tonem. – Dziękuję ci za twój trud – odparł Brys. – Sam znajdę drogę do wyjścia. Dobrego dnia. – Nawzajem, finaddzie. Cieszę się, Ŝe mogłem ci się do czegoś przydać. Brys wyszedł na korytarz i zatrzymał się, pocierając powieki. W archiwalnych pomieszczeniach było mnóstwo kurzu. Musiał wyjść na to, co w Letheras uchodziło za świeŜe powietrze. Siedem tysięcy zniknięć co roku. Był przeraŜony. Zastanawiam się, na jaki trop wpadł Tehol? Brat był tajemnicą dla Brysa. Najwyraźniej Tehol coś kombinował, choć pozory świadczyły, Ŝe jest inaczej. Udało mu się przy tym zachować niewiarygodny poziom kompetencji w działaniach za – czy moŜe pod – kulisami. Jego aŜ nazbyt publiczny upadek, tak szokujący i kosztowny finansowo, wydawał się teraz Brysowi kolejnym elementem wielkiego planu, na czymkolwiek mógł on polegać. Sama myśl, Ŝe taki plan mógłby istnieć, wystarczyła, by zaniepokoić Brysa. Jego brat wykazywał się niekiedy przeraŜającą kompetencją i brutalnością. Tehol poczuwał się do wierności wobec bardzo niewielu spraw. Był zdolny do wszystkiego. ZwaŜywszy wszystko razem, im mniej Brys wiedział o poczynaniach Tehola, tym lepiej. Nie chciał narazić się na konflikt lojalności, a jego brat z łatwością mógłby do tego doprowadzić. Tak jak w przypadku Hulla. Och matko, to błogosławieństwo Zbłąkanego, Ŝe nie Ŝyjesz i nie widzisz teraz swych synów. Ale z drugiej strony, jak wiele z tego, kim jesteśmy, zawdzięczamy tobie? To były pytania bez odpowiedzi. Wydawało się, Ŝe w dzisiejszych czasach jest ich stanowczo zbyt wiele. Dotarł do lepiej sobie znanych korytarzy pałacu. Miał prowadzić lekcje i przekonał się, Ŝe z radością oczekuje tego okresu radosnego wyczerpania, choćby dlatego Ŝe wyciszy ono kakofonię jego myśli. * * * Bugg uniósł wielki, płaski kamień, odsłaniając ziejący, czarny otwór w podłodze magazynu i najwyŜszy szczebel przerdzewiałej drabiny z brązu. Pomyślał, Ŝe bycie martwym ma zdecydowanie zalety. W końcu nieŜywi zbiegowie nie potrzebowali
jedzenia ani wody. Ani powietrza, jeśli juŜ o tym mowa. Ukrywanie martwiaków nie wymagało niemal Ŝadnego wysiłku. Zszedł po dwudziestu trzech szczeblach drabiny i znalazł się w tunelu wykopanym w cięŜkiej glinie, a potem ogrzanym ogniem, by ściany pokryła twarda skorupa. Po dziesięciu krokach dotarł do nierównego, kamiennego łuku, pod którym znajdowały się pęknięte, równieŜ kamienne drzwi, pokryte hieroglifami. Stare grobowce tego typu były rzadkością. Większość z nich dawno juŜ się zawaliła pod cięŜarem zbudowanego na górze miasta albo po prostu zapadła tak głęboko w błoto, Ŝe nie sposób było do nich dotrzeć. Uczeni próbowali odcyfrować dziwne znaki na drzwiach grobowców, natomiast prości ludzie juŜ od dawna zastanawiali się, po co grobowce w ogóle mają drzwi. Język udało się odczytać jedynie częściowo, wystarczyło to jednak, by stwierdzić, Ŝe owe znaki zawierają klątwy i Ŝe w jakiś tajemniczy sposób nadano im aspekt Zbłąkanego. Był to wystarczający powód, by unikać grobowców, zwłaszcza Ŝe gdy do kilku z nich się włamano, wszyscy się przekonali, Ŝe nie ma tam nic cennego. Inną ich osobliwą cechą był fakt, Ŝe wszystkie pozbawione ozdób kamienne sarkofagi stały puste. KrąŜyły niepotwierdzone pogłoski, Ŝe rabusiów spotkał potem straszliwy los. Pieczęć drzwi tego grobowca pękła z powodu nierównomiernego osadzania się całej budowli. Wystarczył niewielki wysiłek, by je otworzyć. Bugg wszedł do tunelu, zapalił lampę, korzystając z małej skrzynki z węgielkami, i postawił ją na progu grobowca. Potem naparł ramieniem na drzwi. – Czy to ty? – dobiegł z ciemności głos Shurq. – Tak, tak – zapewnił Bugg. – To ja. – Nie kłam. Ty to nie ty, ty to Bugg. Gdzie Tehol? Muszę pogadać z Teholem. – Jest niedysponowany – wyjaśnił Bugg. Otworzył drzwi wystarczająco szeroko, by móc się przez nie przecisnąć, podniósł lampę i wsunął się bokiem do wewnątrz. – Gdzie Harlest? – W sarkofagu. Wielka, kamienna trumna nie miała wieka. Bugg podszedł do niej i zajrzał do środka. – Co tu robisz, Harlest? – zapytał, stawiając lampę na obramowaniu. – Poprzedni lokator był wysoki. Bardzo wysoki. Cześć, Bugg. Co tu robię? LeŜę sobie. – Tak, widzę to. Ale dlaczego? – Bo tu nie ma krzeseł. Bugg spojrzał na Shurq Elalle. – Gdzie są te diamenty? – Tutaj. Czy znalazłeś to, czego szukałam?
– Znalazłem. To niewysoka cena. Większość twojego majątku pozostanie nietknięta. – Tehol moŜe sobie wziąć wszystko, co zostało w szkatułce. To, co zarobiłam w burdelu, zostawię dla siebie. – Jesteś pewna, Ŝe nie chcesz procentu, Shurq? Tehol z radością dałby ci pięćdziesiąt procent. W końcu to ty podjęłaś ryzyko. – Nie chcę. Jestem złodziejką. Zawsze mogę ukraść więcej. Bugg rozejrzał się wokół. – Czy to miejsce wystarczy wam na pewien czas? – Czemu by nie? Przynajmniej jest tu sucho. I przez większość czasu cicho. Ale potrzebny mi Ublala Pung. – A ja chcę dostać ostre zęby i szpony – odezwał się leŜący w sarkofagu Harlest. – Shurq obiecywała, Ŝe moŜecie mi to załatwić. – JuŜ zaczęliśmy nad tym pracować, Harlest. – Chcę być straszny. To dla mnie waŜne. Zacząłem juŜ ćwiczyć syki i warczenie. – Nie masz powodów do niepokoju – uspokoił go Bugg. – Będziesz naprawdę przeraŜający. Tak czy inaczej, muszę juŜ iść... – Nie tak szybko – przerwała mu Shurq. – Czy krąŜą jakieś wieści o kradzieŜy w posiadłości Geruna Ebericta? – Nie. Nie ma w tym nic zaskakującego, jeśli się nad tym zastanowić. Zamieniony w martwiaka brat Geruna zniknął tej samej nocy, gdy jakiś szalony półolbrzym spuścił łomot większości wartowników. Nic innego nie jest pewne. Czy ktokolwiek naprawdę odwaŜyłby się wejść do chronionego osłonami gabinetu Geruna? – Jeśli zjem ludzkie mięso – odezwał się Harlest – to ono zgnije w moim Ŝołądku, prawda? Będę śmierdział. To mi się podoba. Lubię myśleć o podobnych sprawach. Smród zagłady. – Co takiego? Shurq, oni zapewne nawet nie wiedzą, Ŝe ich okradziono – ciągnął Bugg. – A nawet gdyby wiedzieli, nie podejmą Ŝadnych kroków przed powrotem swego pana. – Podejrzewam, Ŝe masz rację. Tak czy inaczej, nie zapomnij przysłać do mnie Ublali Punga. Razem z jego... – Nie zapomnę, Shurq. Obiecuję. Coś jeszcze? – Nie jestem pewna – odparła. – Daj mi się zastanowić. Bugg umilkł. – Aha – odezwała się po chwili Shurq – co ci wiadomo o tych grobowcach? W tym sarkofagu leŜał kiedyś trup. – Jak moŜesz być tego pewna? Spojrzały na niego jej martwe oczy.
– Czujemy to. – Aha. Masz rację. – To co ci o nich wiadomo? – Niewiele. Napisy na drzwiach są w języku wymarłego ludu zwanego Forkrul Assailami. W naszych Fundamentach ich uosobieniem jest osobistość znana nam jako Zbłąkany. Grobowce zbudował inny wymarły lud, zwany Jaghutami, którym oddajemy hołd w Twierdzy, której nadajemy miano Twierdzy Lodu. Osłony miały zablokować zakusy jeszcze innego ludu, T’lan Imassów, będących zaprzysięŜonymi wrogami Jaghutów. T’lan Imassowie ścigali ich z wielką zawziętością, nie przepuszczając nawet tym, którzy wyrzekli się miejsca w tym świecie, wybierając stan bardzo przypominający śmierć. Dusze takich indywiduów wędrowały do ich Twierdzy, opuszczając ciała przechowywane w grobowcach podobnych do tego. To jednak nie wystarczało T’lan Imassom. Forkrul Assailowie uwaŜali się za bezstronnych arbitrów w tym konflikcie i na ogół ich udział faktycznie się do tego ograniczał. Nic więcej nie potrafię ci powiedzieć – zakończył Bugg, wzruszając ramionami. Harlest Eberict usiadł powoli w trakcie monologu Bugga i gapił się teraz na niego. Shurq Elalle zamarła w bezruchu, co często zdarzało się umarłym. – Mam jeszcze jedno pytanie – oznajmiła. – Mów. – Czy to są fakty powszechnie znane wśród słuŜby? – Nic mi o tym nie wiadomo, Shurq. Po prostu z biegiem lat obiło mi się o uszy to i owo. – Obiły ci się o uszy informacje nieznane Ŝadnemu uczonemu z Letheras? A moŜe po prostu wszystko to sobie wymyśliłeś? – Staram się unikać powtarzania czystej fikcji. – I udaje ci się to? – Nie zawsze. – Lepiej juŜ idź, Bugg. – Masz rację. Dziś w nocy przyślę do ciebie Ublalę. – A czy musisz? – zapytał Harlest. – Nie jestem podglądaczem. – Nie kłam – sprzeciwiła się Shurq. – Oczywiście, Ŝe jesteś. – No dobra, kłamałem. Ale to uŜyteczne kłamstwo i zamierzam się go trzymać. – Tej pozycji nie da się obronić... – To naprawdę świetne usłyszeć to z twoich ust, biorąc pod uwagę, co zamierzasz robić w nocy... Bugg podniósł lampę i bez pośpiechu opuścił pomieszczenie, nie przerywając kłótni. Zamknął za sobą drzwi, otrzepał pył z rąk i wrócił do drabiny.
Gdy wspiął się do magazynu, wsunął kamień na miejsce, zebrał swoje rysunki i ruszył w stronę najnowszego placu budowy. Ta kolejna zdobycz „Robót Budowlanych Bugga” była kiedyś szkołą, pełną przepychu i zarezerwowaną dla dzieci najbogatszych obywateli Letheras. Zapewniano im teŜ kwaterunek, tworząc typową i bardzo popularną instytucję edukacyjną w stylu przypominającym więzienie. Wszelkie urazy, które wpajano w niej dzieciom, naleŜały juŜ jednak do przeszłości, gdyŜ pewnej szczególnie wilgotnej wiosny ściany piwnicy zawaliły się w kaskadzie błota i małych ludzkich kości. Podłoga głównej auli zapadła się, gdy tylko zebrała się w niej większa grupa uczniów, i dzieci oraz ich wychowawcy runęli w dół wypełniony czarnym, cuchnącym błotem. Jedna trzecia z nich utonęła w nim, a ciał z górą połowy ofiar nie udało się odnaleźć. Winą obciąŜono tandetną konstrukcję, co doprowadziło do skandalu. Od tego wydarzenia, do którego doszło przed piętnastu laty, budynek stał opustoszały i podobno straszyły w nim duchy oburzonych pedli oraz oszołomionych porządkowych. Cena, jaką za niego zapłacili Bugg i Tehol, nie była wygórowana. Górne piętra, połoŜone bezpośrednio nad główną aulą, zostały strukturalnie nadweręŜone i pierwszym zadaniem Bugga było nadzorowanie budowy podpór, by robotnicy mogli wykopać dół sięgający do podłogi piwnicy. Gdy juŜ odsłonięto podłogę – a kości przewieziono na cmentarz – wykopano szyby, wiodące w dół przez soczewki gliny i piasku aŜ do pokładu gęstego Ŝwiru. Następnie wlano do nich cement i zamontowano pierścień złoŜony z Ŝelaznych prętów. Potem przez połowę głębokości szybów kładziono na zmianę Ŝwir i cement. Na wierzch dano filary z wapienia, w których wywiercono dziury na Ŝelazne pręty. PowyŜej budowano juŜ w tradycyjny sposób, stosując kolumny, przypory i fałszywe łuki, wszystkie standardowe metody, które nieszczególnie interesowały Bugga. Starą szkołę przebudowano na rezydencję zasługującą na miano pałacu. Mieli zamiar sprzedać ją jakiemuś bogatemu kupcowi albo szlachcicowi, całkowicie pozbawionemu gustu. PoniewaŜ takich ludzi nie brakowało, sukces inwestycji był zapewniony. Bugg spędził krótką chwilę na placu budowy, otoczony brygadzistami, którzy podtykali mu zwoje, opisujące rozmaite przeróbki, i specyfikacje, wymagające akceptacji. Minął dzwon, nim wreszcie udało mu się włączyć przyniesione rysunki do dokumentacji i uciec. Ulica wiodąca do Ŝwirowni była szeroka, kręta i biegła równolegle do kanału. Była jedną z najstarszych ulic w mieście i zbudowano ją wzdłuŜ nabrzeŜnego ciągu wyniosłości złoŜonych z mniejszych i większych kamieni zlepionych gliną. Stojące przy niej budynki opierały się osiadaniu, które było powszechną plagą w innych
dzielnicach. Niektóre z nich miały juŜ dwieście lat i zbudowano je w stylu tak archaicznym, Ŝe wyglądały obco. Dom Łusek był wysoki i wąski, wciśnięty między dwa potęŜne kamienne gmachy. W jednym z nich mieściło się świątynne archiwum, a drugi stanowił monolityczne serce Cechu Ulicznych Inspektorów. Przed kilkoma pokoleniami jakiś szczególnie zdolny kamieniarz ozdobił wapienną fasadę i wsparte kolumnami wejście pięknie wykonanymi wizerunkami szczurów. Niemal nieprzeliczonej ciŜby szczurów, które brykały, tańczyły, kopulowały. Szczurów toczących wojnę, odpoczywających, karmiących się trupami, tłumnie zalewających suto zastawione stoły, pośród śpiących kundli i pijanej słuŜby. Pokryte łuskami ogony tworzyły zawiłe granice między poszczególnymi scenami. Gdy Bugg wchodził na schody, zrodziło się w nim niezwykłe wraŜenie, Ŝe jeśli spojrzy na szczury kącikiem oka, zaczynają się poruszać, wić i szczerzyć zęby w uśmiechu. Strząsnął z siebie niepokój, zatrzymał się na chwilę na pomoście, a potem otworzył drzwi i wszedł do środka. – Ile, jak źle, od jak dawna? Biurko z litego, szarego marmuru pochodzącego z Niebieskiej RóŜy niemal całkowicie zagradzało wejście do sali, pozostawiając tylko wąskie przejście po prawej. Siedzący za nim sekretarz nie podniósł jeszcze wzroku znad ksiąg. Po chwili zaczął mówić dalej: – Odpowiedz nam na te pytania, a potem podaj, gdzie, ile jesteś gotowy zapłacić i czy to będzie jednorazowa usługa, czy teŜ jesteś zainteresowany regularnymi, comiesięcznymi wizytami? Muszę cię jednak ostrzec, Ŝe w tej chwili nie przyjmujemy kontraktów. – Nie. Sekretarz odłoŜył gęsie pióro i spojrzał na niego. Małe, ciemne oczka osadzone pod linią krzaczastych brwi błyszczały podejrzliwie. Uniósł splamione inkaustem palce i pociągnął się za nos, który natychmiast zadrŜał nerwowo, jakby męŜczyzna miał zamiar kichnąć. – Nie jesteśmy odpowiedzialni. – Za co? – Za nic. – Znowu pociągnął się za nos. – I nie przyjmujemy juŜ Ŝadnych petycji, więc jeśli po to tu przyszedłeś, to moŜesz od razu sobie iść. – A jaką petycję mógłbym właściwie wam wręczyć? – zdziwił się Bugg. – Jakąkolwiek. Wojownicze stowarzyszenia lokatorów muszą czekać w kolejce, tak samo jak kaŜdy. – Nie mam petycji. – W takim razie nie zrobiliśmy tego, nigdy nas tam nie było, przesłyszałeś się, to
był ktoś inny. – Reprezentuję tu swojego pana, który chce omówić z waszym cechem sprawę kontraktu. – Jesteśmy zawaleni robotą. Nie przyjmujemy Ŝadnych ofert... – Cena nie gra roli – oznajmił Bugg. – W rozsądnych granicach – dodał z uśmiechem. – Ach, więc jednak gra jakąś rolę. MoŜemy zaŜądać nierozsądnej kwoty. No wiesz, to się nam często zdarza. – Nie sądzę, by mojego pana interesowały szczury. – To znaczy, Ŝe jest szalony... ale intrygujący. Zarząd spotyka się dziś w nocy, by omówić inną kwestię. Przyznamy twojemu panu krótką chwilę pod koniec zebrania. Odnotuję to w planie obrad. Coś jeszcze? – Nie. O którym dzwonie? – O dziewiątym, nie później. Jeśli się spóźni, zastanie zamknięte drzwi. Upewnij się, Ŝe to zrozumie. – Mój pan zawsze jest punktualny. Sekretarz skrzywił się. – Ach, to jeden z tych? Współczuję ci. Idź juŜ. Jestem zajęty. Bugg pochylił się gwałtownie i wbił palce w oczy sekretarza. Nie napotkał Ŝadnego oporu. MęŜczyzna odchylił głowę i wykrzywił twarz we wściekłym grymasie. – Sprytne. – Bugg odsunął się z uśmiechem. – Komplementy dla cechowego czarodzieja. – Co mnie zdradziło? – zapytał sekretarz, gdy Bugg otwierał drzwi. Lokaj obejrzał się za siebie. – Za bardzo przypominasz szczura. To świadczy o obsesji twojego twórcy. Niemniej jednak iluzja jest znakomita. – Nikt mnie nie przejrzał od dziesięcioleci. Kim jesteś, na Zbłąkanego? – śeby poznać odpowiedź na to pytanie – odparł Bugg, odwracając się – musisz napisać petycję. – Zaczekaj! Kim jest twój pan? Bugg machnął ręką na poŜegnanie i zamknął za sobą drzwi. Potem zszedł po schodach i skręcił w prawo. Czekał go długi spacer do Ŝwirowni, a – jak przewidywał Tehol – dzień był upalny i robiło się coraz goręcej. * * * Ceda wezwał Brysa do Cedanii, komnaty płytek. Królewski obrońca zszedł na pomost i skierował się ku kładce. Kuru Qan krąŜył z roztargnioną miną po platformie,
mrucząc coś pod nosem. – Cedo – zawołał Brys, podchodząc bliŜej. – Chciałeś się ze mną widzieć? – Nieprzyjemne, finaddzie, wszystko to bardzo nieprzyjemne. Umyka zrozumieniu. Potrzebny mi czystszy umysł. Innymi słowy, nie mój. Być moŜe twój. Podejdź bliŜej. Posłuchaj. Brys nigdy dotąd nie słyszał w głosie cedy tak rozpaczliwej trwogi. – Co się stało? – Wszystkie Twierdze, finaddzie. Chaos. Byłem świadkiem transformacji. Proszę, zobacz to sam. To jeden z Fundamentów, Dolmen. Widzisz? U jego podstawy przycupnęła jakaś postać. Przykuta do menhiru łańcuchami. Wszystko przesłania dym, który spowija równieŜ mój umysł. Dolmenem zawładnął uzurpator. Brys spojrzał na płytkę. Postać była niewyraźna, a im dłuŜej się jej przyglądał, tym bardziej rozmywały się jej zarysy. – A kto nim jest? – Obcy. Intruz. – Bóg? Kuru Qan pomasował palcami pomarszczone czoło, nie przestając chodzić w kółko. – Tak. Nie. Nie cenimy zbyt wysoko pojęcia bogów. UwaŜamy ich za nuworyszów, którzy są niczym w porównaniu z Twierdzami. Większość z nich nie jest nawet realna. To po prostu projekcje ludzkich pragnień i nadziei. A takŜe obaw. Oczywiście – dodał – czasami to wszystko, czego trzeba. – Co chcesz przez to powiedzieć? Kuru Qan pokręcił głową. – Najbardziej niepokoi mnie Twierdza Azath. Centralna płytka, Kamień Serca, czy ją wyczuwasz? Kamień Serca umarł, przyjacielu. Inne płytki skupiły się pod koniec wokół niego, tak jak krew zbiera się w rannym ciele. W Grobowcu powstał wyłom. Portal jest niestrzeŜony. Musisz pójść do kwadratowej wieŜy, finaddzie. Weź ze sobą broń. – A czego mam tam szukać? – Wszystkiego, co wygląda podejrzanie. Zrytej ziemi. Ale bądź ostroŜny. Ci, którzy mieszkają w tych grobach, nie są martwi. – Proszę bardzo. – Brys przyjrzał się najbliŜszym płytkom. – Jest coś jeszcze? Kuru Qan zatrzymał się, unosząc brwi. – Coś jeszcze? Twierdza Smoka się przebudziła. Wyval. Krwiopijca. Brama. Konkubent. Wśród Fundamentów centralną pozycję zajmuje obecnie Zbłąkany. Sfora jest coraz bliŜej, a Wielokształtny przybrał postać chimery. Łowczyni z Twierdzy Lodu wędruje pokrytymi lodem ścieŜkami. Dziecko i Nasienie budzą się do Ŝycia.
Pusta Twierdza, jak sam widzisz, stała się zamazana. KaŜda płytka. Za Pustym Tronem stoi cień. I spójrz, Zbawca i Zdrajca połączyli się w jedną całość. Są jednym i tym samym. Jak to moŜliwe? Wędrowiec, Kochanka, Obserwator i Włóczęga, wszyscy są ukryci, ich kształty zaciera tajemniczy ruch. Boję się, finaddzie. – Cedo, czy otrzymałeś jakieś wieści od delegacji? – Od delegacji? Nie. Od chwili, gdy dotarła do wioski króla-czarnoksięŜnika, wszelki kontakt z nią się urwał, zablokowany przez czary Edur, z jakimi jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy. Bardzo wiele rzeczy budzi mój niepokój. Bardzo wiele. – Powinienem juŜ iść, cedo, dopóki jest jeszcze jasno. – Zgadzam się. Wróć tu i powiedz mi, czego się dowiedziałeś. – Nie ma sprawy. * * * ŚcieŜka wiodąca do Ŝwirowni wspinała się zygzakiem ku luce w linii wzgórz. Niewielkie zagajniki drzew rosnące na zboczach pokrywał biały pył. W ich cieniu kasłały kozy. Bugg zatrzymał się, by zetrzeć z czoła pot i kurz. Przed chwilą minęły go dwa wozy pełne robotników. Od sfrustrowanego brygadzisty usłyszał niemiłą wiadomość, Ŝe ludzie odmawiają podjęcia pracy, dopóki sytuacja w Ŝwirowni się nie wyjaśni. Podczas prac przypadkowo otwarto jaskinię, w której najwyraźniej przez bardzo długi czas była uwięziona jakiegoś rodzaju istota. Tajemniczy stwór wciągnął do środka trzech robotników. Ich krzyki szybko ucichły. Wynajętemu nekromancie nie powiodło się lepiej. Bugg dotarł do luki we wzgórzach i zatrzymał się, spoglądając na odkrywkę. Jej geometryczne brzegi wdzierały się głęboko w wapienne podłoŜe. Wylot jaskini był ledwie widoczny, w miejscu gdzie niedawno kopano. Zszedł na dół, zatrzymując się w odległości dwudziestu kroków od jaskini. Nagle zrobiło się straszliwie zimno. Bugg zmarszczył brwi, przesunął się na bok i usiadł na kamiennym bloku. Wtem na lewo od jaskini pojawił się na ziemi szron. Pokryty nim obszar sięgał wąskim końcem ku wylotowi, drugi zaś koniec rozszerzał się coraz bardziej, buchając oparami mgły. Rozległ się chrzęst lodu i na szerokim końcu pojawiła się postać, która wyszła jakby znikąd. Kobieta była wysoka, naga od pasa w górę i miała szarozieloną skórę. Długie włosy z blond pasemkami opadały luźno na ramiona i plecy. Miała jasnoszare oczy z pionowymi źrenicami. Długie kły były zakończone srebrnymi koniuszkami, a piersi duŜe i cięŜkie. Kobieta miała na sobie krótką spódniczkę, stanowiącą jej jedyny strój, pomijając zawiązane na skórzane paski mokasyny oraz szeroki pas, u którego zwisało kilka pochew z róŜnymi
noŜami. Skupiła uwagę na jaskini. Oparła ręce na biodrach i westchnęła. – On nie wyjdzie – odezwał się Bugg. Zerknęła na niego. – Pewnie, Ŝe nie wyjdzie. Wie, Ŝe tu jestem. – Jakiego rodzaju to demon? – Głodny i obłąkany, ale tchórzliwy. – Czy to ty go tu zamknęłaś? Skinęła głową. – Cholerni ludzie. Nie mogą niczego zostawić w spokoju. – Wątpię, by o nim wiedzieli, Jaghutko. – To ich nie usprawiedliwia. Wiecznie gdzieś kopią. Kopią tu, kopią tam. Nigdy nie przestają. Bugg pokiwał głową. – I co teraz? – zapytał. Kobieta znowu westchnęła. Szron u jej stóp przerodził się w wystający nad ziemię lód, który wpełzł do wylotu jaskini. Narastał szybko, wypełniając otwór. Otaczająca go skała jęknęła, zaskrzypiała, a potem pękła, odsłaniając lity lód pod spodem. Piaszczysta ziemia i odłamki wapienia posypały się w dół. Bugg przymruŜył powieki, przyglądając się niezwykłej postaci uwięzionej w parującym lodzie. – Khalibaral? Niech nas Zbłąkany, Łowczyni. Cieszę się, Ŝe postanowiłaś wrócić. – A teraz muszę znaleźć nowe miejsce. Masz jakieś sugestie? Bugg myślał przez chwilę, a potem się uśmiechnął. * * * Brys przeszedł między ruinami dwóch okrągłych wieŜ, stąpając ostroŜnie po zwalonych kamiennych blokach, częściowo ukrytych w twardej, poŜółkłej trawie. Pogoda była upalna i bezwietrzna, a ściany wieŜy lśniły w blasku słońca niczym stopione złoto. Uciekały przed nim ogarnięte paniką pasikoniki. Poczuł, Ŝe coś chrzęści mu pod stopami, spojrzał na ziemię i zauwaŜył, Ŝe roi się na niej od przejawów Ŝycia. Wielu z tych owadów nie znał. Były za wielkie, poruszały się niezgrabnie i miały matowe barwy. Wszystkie pierzchały przed nim na boki. PoniewaŜ wyraźnie się go bały, nie czuł niepokoju. Ujrzał przed sobą kwadratową wieŜę. Azath. Pomijając prymitywny styl architektury, nie róŜniła się zbytnio od innych budynków. Brysa dziwiły słowa cedy, który sugerował, Ŝe wieŜa moŜe być rozumną istotą, oddychającą własnym Ŝyciem.
Budynek zakładał istnienie budowniczego, ale Kuru Qan utrzymywał, Ŝe Azath po prostu powstała spontanicznie, co skłaniało do podejrzliwego spojrzenia na wszystkie prawa przyczynowości uwaŜane przez pokolenia uczonych za niepodwaŜalne prawdy. Otaczający wieŜe teren był mniej zagadkowy, lecz nieporównanie bardziej niebezpieczny. Z gęstwiny zielska na podwórku wyłaniały się charakterystyczne garby kurhanów. Tu i ówdzie, niekiedy na szczytach kopców, ale częściej na ich zboczach, wyrastały martwe, sękate drzewa. Kręta, wyłoŜona płaskimi kamieniami ścieŜka zaczynała się naprzeciwko frontowych drzwi. Bramę tworzyły kolumny z nieociosanego kamienia, pokryte pnączami i odroślami. Podwórko otaczały resztki niskiego murku. Brys dotarł do jego skraju, mając bramę po prawej, a wieŜę po lewej, i natychmiast zauwaŜył, Ŝe wiele kurhanów zawaliło się przynajmniej z jednej strony, jakby opróŜniono je od wewnątrz. Porastające kopce zielsko było martwe i poczerniałe, wyglądało jak strawione zgnilizną. Przyglądał się tej scenerii jeszcze przez chwilę, po czym ruszył wzdłuŜ obwodu podwórza ku bramie. Przeszedł między kolumnami i stanął na pierwszym kamieniu, który nagle przechylił się z głośnym chrzęstem. Brys zachwiał się, wymachując rękami, ale zaraz odzyskał równowagę. Gdzieś obok wejścia do wieŜy rozległ się wysoki śmiech. Finadd uniósł wzrok. Dziewczynka wychynęła z cienia rzucanego przez wieŜę. – Znam cię. Śledziłam tych, którzy śledzili ciebie. I zabijałam ich. – Co się tu wydarzyło? – Niedobre rzeczy. – Podeszła bliŜej. Była rozczochrana, a jej ciało pokrywały plamy pleśni. – Czy jesteś moim przyjacielem? Miałam jej pomóc pozostać przy Ŝyciu. Ale ona i tak umarła i teraz wszyscy na dole zabijają się nawzajem. Poza tym, którego wybrała wieŜa. On chce z tobą porozmawiać. – Ze mną? – Z jednym z moich dorosłych przyjaciół. – A kim są inni twoi dorośli przyjaciele? – Matka Shurq, ojciec Tehol, wujek Ublala i wujek Bugg. Brys umilkł na chwilę. – Jak masz na imię? – zapytał wreszcie. – Imbryk. – Imbryk, ilu ludzi zabiłaś w ostatnim roku? Uniosła głowę. – Umiem liczyć tylko do ośmiu i dwóch. – Ach.