zajac1705

  • Dokumenty1 204
  • Odsłony130 206
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów8.3 GB
  • Ilość pobrań81 972

Jack Higgins - Płacz myśliwego

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:PDF

Jack Higgins - Płacz myśliwego.PDF

zajac1705 EBooki
Użytkownik zajac1705 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

JACK HIGGINS PŁACZ MYŚLIWEGO Przełożył Jacek Pawłowski PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1992

Tytuł oryginału Cry of the Hunter Redaktor Aleksandra Dąbkowska Ilustracja Jacek Witczyński Opracowanie graficzne PHANTOM PRESS INTERNATIONAL © Harry Patterson I960,1979,1987 © Copyright for the Polish edition by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1992 PRINTED IN GREAT BRITAIN Wydanie I ISBN 83-7075-011-7

For UNCLE DAVID

ROZDZIAŁ I Fallon ocknął się gwałtownie i leżał przez chwilę, wpatrując się tępo w ciemność. W miarę, jak jego oczy przyzwyczajały się do mroku, pokój stopniowo zaczynał nabierać kształtów. Mężczyzna sięgnął po papierosy leżące na stoliku przy łóżku. Zmrużył oczy oślepiony nagłym płomieniem zapałki i zaciągnął się głęboko. Gardło miał wyschnięte, a w ustach czuł nie­ smak. Jęknął i ręką zaczął przesuwać po omacku, do­ póki nie natrafił na butelkę. Wyciągnął zębami korek i pociągnął łyk. Whisky spłynęła palącą falą do żołądka, napełniając go przy­ jemnym ciepłem i rosnącym uczuciem obrzydzenia. Przechylił się do tyłu, opierając o poduszkę z wes- tchnieniem ulgi. Deszcz delikatnie uderzał w okno. Fallon spojrzał na świecące wskazówki zegarka, dochodziło wpół do dwunastej. Jaki to mógł być dzień? Podniósł butelkę jeszcze raz do ust i spróbował się zastanowić; miał na sobie ubranie, a więc musiał położyć się do łóżka pi­ jany. To wydawało się oczywiste, ale poza tym nie potrafił niczego odgrzebać wpamięci, która jakby ba­ wiła się z nim w chowanego. Stwierdził, że chyba się starzeje i pociągnął jeszcze jeden łyk z butelki. Przy­ pomniał sobie poranne przebudzenie. To miał być ta­ ki ładny dzień. Próbował trochę pracować, ale jakoś 7

nic nie przychodziło mu do głowy. Nawet whisky nie potrafiła mu pomóc. Jedna rzecz zdawała się pewna, nie mógł tak leżeć dłużej niż jeden dzień, ponieważ jego zegarek nadal chodził. Gwałtowny podmuch wiatru oderwał pnącze blusz­ czu od ściany i zaczął uderzać nim w okno z usypia­ jącą monotonnią. Fallon wstrząsnął się i znowu pod­ niósł butelkę, była pusta. Rzucił ją na podłogę i posta­ nowił się podnieść. Zgasił papierosa w popielniczce stojącej na stoliku i nagle poczuł, że ciemność wokół niego ożyła, zaczę­ ła się zbliżać, przygniatając go niewidzialnym cięża­ rem, któremu nie był w stanie się przeciwstawić. To było przerażające. Uczucie zniknęło tak gwałtownie, jak się pojawiło i tylko dziwny, świszczący szept zafa­ lował poprzez pustkę. Na chwilę niemal wpadał w pa­ nikę. Odrzucił gwałtownie pościel i starał się stanąć na nogi. Drżącymi rękami pocierał zapałki o pudełko, aż wreszcie mały płomień rozświetlił ciemności. Dru­ gą ręką odkręcił knot nocnej lampki i przytknął do niego zapałkę. Światło rozlało się po całym pokoju, wypędzając cienie z najdalszych jego zakamarków. Usiadł na łóżku i lekko drżącą dłonią zapalił kolejne­ go papierosa. Po chwili podniósł lampkę i przeszedł do łazienki. Jego koszula była mokra od potu, zrzucił ją z siebie i podstawił ramiona i głowę pod zimny strumień wody. Wytarł się i spojrzał w lustro, przyglądając się włas­ nej twarzy. Zbyt głęboko osadzone, ciemne i posępne 8

oczy wpatrywały się w niego z wyrazem, którego nie był w stanie dłużej wytrzymać. Brzydka, pomarsz­ czona blizna przecinała jego policzek aż do kącika ust, nadając mu osobliwie gorzki i zarazem szyderczy wyraz. Wrócił do sypialni i zaczął przetrząsać szufladę. Wy­ ciągając w końcu świeżą koszulę. Włożył ją przez głowę i szybko pozapinał guziki czując, że palce od­ zyskały już swoją dawną sprawność. Podniósł lampkę i wyszedł. W korytarzu wyłożonym kamiennymi płytkami było zimno, więc wyszedł szybko do kuch­ ni. Wziął z pudła w kącie wiązkę chrustu na podpałkę i wrócił do pokoju. Na stole przy oknie stała maszyna do pisania, a podłoga zaśmiecona była zmiętymi kulami papieru. Zebrał je i rozpalił nimi ogień. W parę sekund suche gałązki zajęły się jasnym płomieniem. Ostrożnie do­ rzucił większe szczapy do paleniska. Usiadł na piętach, wpatrując się intensywnie w tań­ czące płomienie, a po chwili, gdy ogień palił się już pewnie, mężczyzna wyprostował się i podszedł do kredensu po drugiej stronie pokoju. Wyjął nową bu­ telkę whisky, przykręcił lampę i usiadł na krześle przy kominku ze szklanką w ręce. Butelkę postawił obok na podłodze. Płomienie drgały, tworząc na dębowych belkach sufitu fantastyczne cienie, które bezustannie skakały i wirowały. Płyn w butelce mienił się bursztynowo i złociście. Fallon smakował go powoli, czując jak cie- 9

pło rozpływa się łagodnie w jego wnętrzu. Westchnął z przyjemnością i zaczął znowu napełniać szklankę, gdy nagle jakieś światło błysnęło przez okno, oświet­ lając przeciwległą ścianę pokoju i znikło tak szybko, jak się pojawiło. Podszedł do okna i spojrzał w ciemność zmieszaną z deszczem. Nic nie było widać. Już się miał odwró­ cić, gdy na drodze pojawiły się przednie światła jakie­ goś samochodu. Samochód poruszał się wolno i w końcu się zatrzymał. Fallon obserwował go przez chwilę, dopóki światła nie drgnęły i nie skręciły w ścieżkę prowadzącą do jego domu. Podszedł do stołu, odsunął maszynę do pisania i otworzył szufladę. Wyjął z niej automatyczny pistolet i latarkę. Sprawdził, czy luger jest odbezpieczony, po czym otworzył drzwi i wyszedł na osłoniętą werandę. Samochód stanął w pobliżu domu. Silnik ucichł. Przez jakiś czas trwała cisza. Fallon czekał cierpliwie w ciemności, podczas gdy deszcz uderzał równomier­ nie o ziemię. Mężczyzna usłyszał otwieranie drzwi i jakieś strzępy rozmowy, potem drzwi trzasnęły i dwie postacie podeszły w jego kierunku. Zatrzymały się parę stóp od werandy i jakiś głos powiedział: - I to jest właśnie ta zapomniana przez Boga dziura. Myślisz, że on tu jest? Fallon odbezpieczył pistolet i podniósł go na wyso­ kość prawego uda. Uniósł latarkę i powiedział spokoj­ nie: - On jest tutaj. 10

Światło przecięło ciemność, oświetlając przestraszo­ ne twarze dwóch mężczyzn. Zapanowała cisza i wresz­ cie głos, którego nie słyszał od wielu lat, spytał: - Czy to ty, Martin? Jeszcze przez moment trzymał latarkę w górze, po czym skierował strumień światła do dołu. - Lepiej wejdź do środka, O'Hara, i uważaj na scho­ dy - powiedział, następnie cofnął się. Goście weszli i zamknęli drzwi. Fallon odwrócił się i stanął przed nimi. Nagle zdał sobie sprawę, że nadal trzyma lugera w ręce. Zaśmiał się krótko i odłożył go na bok. - Niełatwo pozbyć się starych nawyków - zauważył młodszy mężczyzna. Fallon wzruszył ramionami. - Go ty możesz wiedzieć o moich starych nawykach. Mężczyzna, którego nazwał O'Harą, zaśmiał się. - Dobra odpowiedź - powiedział. - Dobra odpowiedź. - Był stary, lekko przygarbiony i poruszał się mocno podpierając się laską. - Zdejmij płaszcz i siadaj - powiedział Fallon. Od­ wrócił się i wziął dwie dodatkowe szklanki z półki. Młodszy mężczyzna pomógł O'Harze zdjąć płaszcz, a starszy człowiek spoczął na krześle przy ogniu z westchnieniem ulgi, - Czyżbyś chciał nas poczęstować odrobiną czegoś mocniejszego? - zapytał, gdy Fallon zbliżył się ze szklankami. Fallon nalał i podał mu. 11

- Kim jest twój przyjaciel? - spyta!. O'Hara zaśmiał się znowu. - Czy myślisz, że zapomniałem o dobrych manie­ rach? To jest Jimmi Doolan. Chciał cię poznać już od dłuższego czasu, Martin. Doolan uśmiechnął się i wyciągnął dłoń. Miał dub- liński akcent i wygląd spokojnego człowieka. - Marzyłem o tym dniu, panie Fallon. Od dzieciń­ stwa był pan dla mnie bohaterem. Fallon chrząknął: - Niezły rodzaj bohatera. Podał Doolanowi szklankę whisky. - Cholernie dużo dla mnie zrobiła - stwierdził. Mieszane uczucia odbiły się na twarzy Doolana. O'Hara pochylił się rpowiedział spokojnie: - Tylko nie mów mi, Martin, że stałeś się zgorzk­ niały na stare lata. Fallon wzruszył ramionami i usiadł. - Zgorzkniały? To zależy, jak na to spojrzeć. To je­ den z niewielu luksusów, na jakie mogę sobie teraz pozwolić. Nastąpiła krótka i niespodziewana chwila milcze­ nia. W końcu O'Hara spytał: - Jak idzie pisanie? Zdaje się, że nie widziałem nigdy nic z twoim nazwiskiem. Fałlon kiwnął głową. - I nigdy nie zobaczysz. Piszę horrory pod dwoma różnymi nazwiskami. Nic specjalnego. Nie zaintere­ sowałyby cię. Mnie też nie interesują. Piszę je po to, 12

abym mógł płacić rachunki i mieć pod dostatkiem whisky. Doolan pochylił się do przodu. - Czy czasem nie ma pan ochoty robić czegoś innego, panie Fallon? Fallon popatrzył na niego przez moment i uśmiech­ nął się. - Co chcesz przez to powiedzieć? Doolan szukał przez chwilę słów. - No więc... to co robił pan przedtem, nie było wcale takie złe. - Przedtem byłem w więzieniu - stwierdził Fallon. - Ciężko harowałem. Chciałbyś, żebym to robił zno­ ­­? Zapanowała chwila napiętej ciszy, po czym Fallon wstał i powiedział: - O co chodzi, O'Hara, czego wy chcecie ode mnie? O'Hara westchnął ciężko i wepchnął głębiej w ko­ minek szczapę balansującą na krawędzi paleniska tuż obok jego laski. -Organizacja potrzebuje ciebie, Martin - powie­ dział. - Bardzo cię potrzebuje. Fallon poruszył się gwałtownie, aż whisky chlusnę- ła ze szklanki. Spojrzał na O'Harę ze zdziwieniem i zaśmiał się chrapliwie. - Organizacja mnie potrzebuje - powiedział z niedo­ wierzaniem. - Teraz, po tych wszystkich latach mnie po- trzebuje? O'Hara powoli kiwnął głową. 13 •:J

- Doolan i ja zostaliśmy poproszeni, abyśmy spot­ kali się z tobą. Fallon wybuchnął niepohamowanym śmiechem. - To wspaniale - powiedział. - Cholernie wspaniale. Doolan aż drgnął, po czym spytał ze złością: - Co pana w tym tak śmieszy, panie Fallon? - To, że Organizacja może sobie świetnie poradzi beze mnie - odpowiedział Fallon. - To jest właśnie takie śmieszne. Doolan zaklął szpetnie i odwrócił się do O'Hary. - Czy to jest właśnie ten wielki Martin Fallon? To­ nący w whisky i gnijący w jakimś chlewie na końcu świata? Fallon wykonał ruch tak szybko, że Doolan nie miał najmniejszej szansy. Pięść trafiła wysoko w pra­ wy policzek i Doolan zatoczył się, potknął o brzeg dywanu i runął ciężko na podłogę. Fallon podniósł go na nogi i popchnął na krzesło. - Posłuchaj mnie - powiedział lodowato zimnym głosem. - Gdy byłem jeszcze w szkole, żyłem i oddy­ chałem na co dzień I. R. A. Zostałem jej członkiem, gdy miałem siedemnaście lat. Gdy miałem dwadzie­ ścia dwa, byłem szefem Organizacji w Ulsterze. By­ łem kimś w tym kraju. Teraz mam czterdzieści lat i dziewięć z nich spędziłem w więzieniu. Ja już odda­ łem moją część życia dla Irlandii. - Posłuchaj, Martin - powiedział uspokajająco O'Hara. - Nikt nie neguje tego, co przecierpiałeś, ale 14

to powinno tylko umocnić twoją wolę walki za Irlan­ dię, dopóki nie będzie znów wolna. Fallon odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się dziko: - Na miłość boską, ty ciągle operujesz tymi sloga­ nami? Kraj jest wolny na tyle, na ile chce być. Jeśli kiedykolwiek będą coś chcieli zmienić w północnych rejonach, to zrobią to poprzez rząd i zgodnie z pra- w e m . Karabiny i bomby mogą im tylko uzmysłowić, jak jest im dobrze bez nas. Doolan chrząknął i potrząsnął głową parę razy. Fal- lon podał mu szklankę whisky, którą miody człowiek wypił jednym haustem. Po chwili, gdy ostrożnie do­ tknął palcami twarzy, stwierdził z krzywym uśmie­ chem: - Ale ma pan uderzenie. Fallon uśmiechnął się szeroko i usiadł. - Przepraszam, straciłem panowanie nad sobą - po- wiedział. - Ale dotknąłeś mnie w czułe miejsce. - To jest coś, czego bym nikomu nie doradzał - od­ parł Doolan szczerze. O'Hara odchrząknął i splunął w ogień. - Nie przyszlibyśmy tu do ciebie, Martin, gdyby był ktokolwiek inny. Mamy pilną robotę, a ty jesteś jedy­ nym człowiekiem, który może ją zrobić, taka jest prawda. - Tracicie tylko czas - odpowiedział Fallon. Doolan poruszył się niespokojnie i w jego głosie zabrzmiało zmieszanie. - To znaczy, że nie chce pan nam pomóc? Fallon wyciągnął papierosa i zapalił. 15

- Coś w tym rodzaju - powiedział. Doolan odwrócił się bezradnie do O'Hary, a Fallon mówił dalej: - Ten stary pająk diabelnie dobrze wiedział, że nie kiwnę nawet palcem. Nie miał prawa przywozić cię tutaj. O'Hara podniósł pobożnie oczy do góry, a Doolan powiedział: - Ale dlaczego? Był pan największy z nich wszy­ stkich, był pan uwielbiany niemal w całej Irlandii. Fallon kiwnął głową i odpowiedział lekko: - A byłbym jeszcze lepszy, gdybym się dał zabić. Jeszcze jeden męczennik poległy za sprawę. Doolan żachnął się i odwrócił w drugą stronę. Fal­ lon spytał poważnie: - Ile masz lat, chłopcze? Ile razy byłeś w północnej Irlandii? Ja spędziłem tam więcej niż całe życie. Parę razy więcej niż wieczność. Byłem ścigany w całym Ulsterze i w Anglii. Pięć lat temu uciekłem z więzienia w Dortmoor. Przez trzy tygodnie polowano na mnie jak na dzikie zwierzę, zanim powróciłem znów do te­ go kraju. Tak, byłem wielkim bohaterem, dopóki nie powiedziałem w centrali, że rezygnuję. O'Hara był tam, on wie, co się stało. - Byłeś chorym człowiekiem, Martin - odparł gład­ ko O'Hara. - Nie byłeś przy zdrowych zmysłach. Fallon zaśmiał się ponuro. - Byłem przy zdrowych zmysłach po raz pierwszy w moim życiu. Miałem mnóstwo czasu, aby to wszy­ stko przemyśleć. 16

- Ale przecież nie możesz opuścić Organizacji - od­ parł Doolan. - Gdy raz wstępujesz, to już na całe ży­ cie. Jest tylko jedna droga wyjścia. - Wiem - odparł Fallon. - Nogami do przodu, ale przecież nie możesz sądzić męczennika i zastrzelić największego bohatera, jakiego znasz. Nie można te­ go zrobić, ponieważ coś mogłoby się rozsypać. Lu­ dzie zaczęliby myśleć, że coś tu jest nie w porządku. Dlatego możesz tylko zostawić go w spokoju i ode­ tchnąć z ulgą, gdy zaszyje się gdzieś na końcu świata. Kto wie, jeśli będzie miał dużo szczęścia, może się też kiedyś zapić na śmierć. Doolan patrzył na niego bezradnie, a O'Hara stwierdził spokojnie: - Zawsze byłeś dobry w gadaniu, Martin. Naprawdę dobry. A my wciąż jeszcze nie doszliśmy do sedna sprawy. Fallon potrząsnął głową i niechętny uśmiech poja­ wił się na jego ustach. - Tracisz tylko czas, O'Hara - powiedział. - Jestem tutaj bezpieczny. Cztery mocne ściany i dach, aby za­ trzymać deszcz, maszyna do pisania, aby płacić ra­ chunki i mnóstwo whisky. - Tylko tyle - odparł stary człowiek. - Whisky, aby spróbować zapełnić pustkę w sobie. - Zachichotał na­ gle. - Dlaczego, człowieku, irlandzkie morze nie po­ trafi zapełnić sobą tej dziury w tobie. Twarz Fallona drgnęła i przez krótką chwilę prze­ rażający wyraz pojawił się w jego oczach, lecz w 17

chwilę później mężczyzna odzyskał panowanie nad sobą i uśmiechnął się lekko. - To ty powinieneś pisać książki, nie ja - powie­ dział. O'Hara przechylił się do tyłu i uśmiechnął z saty­ sfakcją. - Czy jesteś już gotów wysłuchać, po co tu przyszli­ śmy? Przez moment Fallon wahał się, ale ciekawość zwy­ ciężyła. Wzruszył ramionami. - W porządku, słucham, w końcu to mi nie zaszkodzi. O'Hara kiwnął głową, a Doolan pochylił się i zni­ żył głos: - Czy słyszał pan o Patricku Roganie? Fallon zmarszczył brwi. - Znałem go dość dobrze. Szalony i niepoczytalny fanatyk. Został zastrzelony podczas ucieczki w do­ kach w Belfaście. - Miał syna - powiedział spokojnie O'Hara. - Tak, miał syna - potwierdził Fallon. Nazywali go Detektywem. Został zabity w 1945 podczas ataku na policję, chyba w County Down. Za­ pomniałem, jak się nazywało to miejsce. - Miał jeszcze jednego syna - dodał Doolan. - Wie­ dział pan o tym? Ten był jeszcze dzieckiem, gdy jego ojciec został zabity. Nie czytuje pan tutaj gazet, panie Fallon? - Staram się nie czytać. 18

Doolan uśmiechnął się przelotnie i kontynuował dalej: - Dwa lata temu robiono czystkę w Belfaście i po­ licja aresztowała większość przywódców. Patrick Ro- gan miał wtedy tylko dwadzieścia lat i nie był tam zbyt długo, ale wreszcie nadarzyła się sposobność, aby udowodnić, że jest godny swego ojca. Przejął szefostwo Organizacji i miał tyle sukcesów, że zostawiliśmy go już na stałe. Fallon podniósł brwi. - Musi być naprawdę dobry - stwierdził. - Bo jest dobry, panie Fallon - odparł Doolan. - Jest równocześnie tym, bez którego nie możemy sobie po­ radzić. Przez ostatnie dwa lata kroczył drogą pełną niebezpieczeństw, był bohaterem i legendą dla na­ szych ludzi... - zawiesił głos. Przez chwilę w pokoju słychać było jedynie trza­ skanie palących się szczap i szum deszczu bębniące­ go o szyby. O'Hara zakasłał astmatycznie, po czym Doolan rzekł ciężko: - Właśnie przedwczoraj aresztowali go. Zapadła cisza, a potem Fallon odrzekł: - No tak, ostatecznie tak wszyscy kończymy. Po prostu przegrał. - Musimy go wyciągnąć - powiedział nagle O'Hara. - On nie może nigdy stanąć przed sądem. Oczy Fallona zwęziły się, spojrzał najpierw na Do­ ­­ana, który spuścił wzrok, a potem na O'Harę. Za­ śmiał się krótko. 19

- Co wy mi próbujecie wmówić? Dlaczego nie mo­ że stanąć przed sądem? Ja byłem sądzony, co powo­ duje, że Rogan jest inny? Doolan westchnął i powiedział do O'Hary: - Niestety musimy powiedzieć mu prawdę, to nie dobrze. O'Hara kiwnął głową. - Wiedziałem, że będziemy musieli. Nie myślałem ani przez chwilę, że będzie go można dłużej zwodzić. Doolan odwrócił się do Fallona. Wydawało się, że szuka słów, po czym powiedział: - Widzi pan, panie Fallon, Rogan służył dobrze swo­ jemu krajowi. Zrobił dla Ulsteru kawał dobrej roboty, ale... - Nie można mu ufać - powiedział O'Hara. - To mó­ głby być koniec Organizacji w Ulsterze, jeśli byłby kiedykolwiek sądzony. Fallon nalał sobie kolejnego drinka i stwierdził zimno: - Wieloletnia praca poszłaby z dymem, no nie? Nie byłoby to zbyt miłe. Jak on może to zrobić? Doolan westchnął znurzony i wyprostował się na krześle. - Policja trzyma go w Castlemore. Przesłał do nas zagrypsowaną wiadomość. Pisze, że musimy go stamtąd wydostać, zanim go przeniosą do Belfastu. Jeśli go zostawimy, by odpowiadał przed sądem, przysięga, że pójdzie na ugodę z policją. Powie im 20

wszystko, co będą chcieli wiedzieć o Organizacji w Ulsterze, jeśli przyrzekną łagodnie go potraktować. Fallon spojrzał z dezoprobatą. - On musi być szalony. Przecież wie, że pierwsze co dostanie od Organizacji, nawet jeśli go uwolnią, to będzie kula. Lepiej zrobiłby, gdyby przyjął spokojnie wyrok i czekał na stosowną chwilę. O'Hara potrząsnął głową. - Tym razem, Martin, nie będzie stosownej chwili, Jeśli tylko zostanie skazany. Zastrzelił policjanta i ciężko ranił innego. Powieszą go tak wysoko, że na­ wet wrony go nie dosięgną. Fallon gwizdnął cicho. - W takim razie niech Bóg mu dopomoże. Policjan­ ci byli zawsze twardymi ludźmi, nawet w najlepszych czasach. Rozpętuje się prawdziwe piekło, jeśli któryś z nich zostanie zabity. - Teraz widzi pan, dlaczego przyszliśmy z tym do pana - dodał Doolan. - Tam, na górze nie został już nikt. Nikt na tyle dobry, aby wykonać taką robotę. Fallon zaśmiał się zimno. - I wy myślicie, że mam zamiar wpakować się w tę rozpętaną burzę? Chyba musieliście oszaleć. - To znaczy, że odmawia pan pomocy? - spytał Do­ olan. - Nie kiwnę nawet palcem - odpowiedział mu Fal­ lon. - Rogan zastrzelił policjanta. Wiedział przecież, co robi. Teraz musi ponieść tego konsekwencje. - W jego głosie zabrzmiało zdecydowanie. 21

Doolan odwrócił się do O'Hary, ale stary człowiek nie wyglądał na zbytnio zainteresowanego rozmową. Siedział wyprostowany z lekko pochyloną głową, jak gdyby nasłuchiwał. Nagle podniósł się z krzesła i pod­ szedł prosto do okna. Wyjrzał na zewnątrz i gdy się od­ wrócił, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Powiedział: - Nie martw się, Jimmy. Wszystko będzie dobrze. Największy kłopot z tobą, że nie rozumiesz irlandz­ kiego charakteru. - Zachichotał sam do siebie i osunął się znowu na krzesło przy kominku. W tym samym momencie Fallon zdał sobie sprawę, że słyszy odgłosy silnika samochodowego tłumione przez deszcz. Od­ wrócił się i powiedział: - Jakie to znowu karty schowałeś w rękawie, O'Hara? Stary człowiek uśmiechnął się wesoło i wyjął fajkę. - Nic podobnego, Martin. Po prostu psychologia. To naprawdę wspaniała rzecz, a poza tym musimy za­ cząć wreszcie działać. Gdy samochód zatrzymał się, Fallon napełnił pew­ ną ręką szklankę whisky i wypił ją jednym haustem. - Tracisz tylko czas, stary pająku - powtórzył. Rozległo się pukanie do drzwi. Doolan wstał ze zmarszczonym czołem i rzekł do O'Hary: - O co tu chodzi, nic mi o tym nie powiedziałeś. - To taki mój plan. - O'Hara kiwnął uspokajająco głową. - Otwórz drzwi, Jimmi. - powiedział z uśmie- chem. 22

Doolan podszedł wolno do drzwi i otworzył je. W pierwszej chwili Fallon dojrzał tylko mężczyznę, a potem zorientował się, że jakaś kobieta wspiera się na jego ramieniu. Przez moment sądził, że jest ubrana w lekki prochowiec, lecz potem, gdy podeszła bliżej do światła, zobaczył, że ma na sobie stary, pożółkły od deszczu płaszcz, narzucony lekko na ramiona. W jed­ nej ręce trzymała laskę, którą delikatnie szukała przed sobą drogi. Jej włosy były śnieżnobiałe i lśniły jak aureola w świetle lampy. Straszliwy niepokój targnął sercem Fallona, a jego dłoń zacisnęła się wokół szklanki. Kobieta zatrzyma­ ła się na środku pokoju, jej eskorta cofnęła się do drzwi. O'Hara podniósł się z krzesła i powiedział: - Cieszę się, że mogłaś przyjść, Maureen. - Posunął się do przodu i uścisnął jej dłoń. - Pewnie sądziłaś, że to bardzo dziwne spotkanie, ale wiedziałem, że chcia­ łabyś porozmawiać z nim, zanim wyruszy, aby urato­ wać Patricka. Kobieta odwróciła się twarzą do światła i popatrzy­ ła przez pokój niewidzącymi oczyma. - Gdzie jesteś, Martinie Fallon - powiedziała. O'Hara odwrócił się do Fallona z beznamiętną twarzą. - Martin, to jest matka Patricka Rogana, która przy­ szła, aby cię zobaczyć. Fallon umieścił ostrożnie szklankę na podłodze i wstał Gdy spojrzał na O'Harę, na jego twarzy poja- 23

wił się wyraz takiej pogardy, że stary człowiek spuścił wzrok. Fallon podszedł do kobiety i powiedział: - Jestem tutaj, pani Rogan. Podniosła rękę i dotknęła delikatnie jego twarzy czubkami palców. Skóra na jej dłoniach przypomina­ ła cienki pergamin, przez który niemal prześwitywały kości. Wyglądała niewiarygodnie staro. Na jej twarzy odbijał się wyraz wielkiego cierpienia. Powiedziała: - Oddałam już męża i syna dla dobra sprawy. Da­ łam już wystarczająco dużo. Wziął jej dłoń delikatnie w swoją. - Wystarczająco i aż nadto, pani Rogan. - Uratujesz dla mnie Patricka, prawda? - powie­ działa. - Przyprowadzisz go bezpiecznie do domu. - W jej głosie była jakaś pewność, która nie pozosta­ wiała miejsca na sprzeciw. Fallon patrzył przed siebie tępym wzrokiem i pró­ bował znaleźć jakieś słowa, aby jej odpowiedzieć. Opanowała go gorycz i głęboka nienawiść do O'Ha- ry, który postawił go w tak niezręcznej sytuacji. Jak mógł powiedzieć "nie" i patrzeć na jej cierpienie. Jed­ nak próbował powiedzieć, ale ona jak gdyby czuła, co się z nim dzieje i wyraz paniki pojawił się na jej twa­ rzy, a jej ręka zacisnęła się na jego dłoni. Zachwiała się nagle, a on podskoczył, żeby ją podtrzymać. - Uratujesz go? - spytała z udręką w głosie. - Musisz go uratować! 24

Niesamowita cisza zawisła w powietrzu, gdy pani Rogan czekała na jego odpowiedź. Fallon uśmiechnął się i delikatnie uścisnął jej rękę. - Przyprowadzę go bezpiecznie do domu, pani Rogan - odpowiedział. W głębi duszy wiedział, że od mo­ mentu, gdy weszła do pokoju, los przejął wszystko w swoje ręce. Westchnęła, jak gdyby wróciła z dalekiej drogi i za­ chwiała się znowu. Podtrzymał ją i powiedział: - Może pani teraz odpocznie i położy się trochę. Kiwnęła głową i oparła się mocno o jego ramię. Doolan szybko otworzył przed nim drzwi, poszli dalej korytarzem do sypialni. Kiedy Fallon powrócił, O'Hara i Doolan gwałtownie się sprzeczali. - Nadal sądzę, że to była haniebna sztuczka, aby posłużyć się kobietą - mówił Doolan. O'Hara podniósł rękę. - Tylko nie mów mi o sztuczkach. W tej grze jest wszystko dozwolone. Spytaj tego człowieka - dodał, wskazując na Fallona, który się do nich przyłączył. - On też używał ich w swoim czasie. Fallon rzucił się na krzesło. - O tak, jest w tym rzeczywiście dużo racji - powie­ dział do Doolana. - Wszystko jest dozwolone. To je­ dyny sposób, aby doprowadzić sprawy do końca. Ale tym razem, stary pająku, przeszedłeś sam siebie. - Co o tym sądzisz? - spytał O'Hara. - TO chyba jasne, że od samego początku cała spra­ wa jest skazana na straty. Czy sądziłeś przez moment, 25

że policja ma choćby najmniejszy powód, aby dopu­ ścić kogokolwiek do Rogana? Trzy tysiące policjan­ tów kręci się wokół niego i wszyscy chcą w tej chwili tylko jednej rzeczy: zobaczyć, jak Patrick Rogan za­ wiśnie. I z pewnością zrobią wszystko, aby mieć pew­ ność, że nikt w tym nie przeszkodzi. O'Hara kiwnął głową i powiedział spokojnie: - Wiem o tym. Mówiłem ci, jeśli ktokolwiek mógł­ by to zrobić, to tylko ty. Fallon żachnął się, a stary człowiek mówił dalej: - Nie, Martin, przemyślałem to. Kłopot z większo­ ścią chłopaków polega na tym, że gdy znajdą się po drugiej stronie granicy zaczynają się załamywać, tra­ ktując całą sprawę zbyt poważnie, ty nigdy tego nie robiłeś. - Czy ty oszalałeś? - wykrzyknął Doolan z oburze­ niem. - W życiu nie słyszałem takich bzdur. Fallon odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się. - On ma rację - powiedział. - Ja nigdy taki nie by­ łem. - Spojrzał na oburzoną twarz Doolana i spoważ­ niał. - Jedyny sposób, aby przetrwać po tamtej stronie, to traktować wszystko jak grę - powiedział. - Jak na wojnie, bo właściwie to jest wojna, tyle, że nie podo­ bna do opisywanych w książkach. Jest brudna, nie­ bezpieczna i niewiarygodnie głupia. - Właśnie dzięki takiej filozofii można osiągnąć to, co niemożliwe - odezwał się O'Hara. Fallon pochylił się. 26