zajac1705

  • Dokumenty1 204
  • Odsłony117 909
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów8.3 GB
  • Ilość pobrań76 562

Scarrow_Simon_-_Orły_Imperium_02_-_Podbój

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Scarrow_Simon_-_Orły_Imperium_02_-_Podbój.pdf

zajac1705 EBooki
Użytkownik zajac1705 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 32 osób, 40 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 392 stron)

SIMON SCARROWO R Ł Y I M P E R I U M PODBÓJ Przełożył z angielskiego Robert J. Szmidt Wydawnictwo „ Książnica "

STRUKTURA RZYMSKIEGO LEGIONU W II Legionie — podobnie jak we wszystkich innych w tym czasie — służyło około pięciu i pół tysiąca ludzi. Centurią, podstawową jednostką taktyczną liczącą osiemdziesięciu żołnierzy, dowodził podoficer zwany centurionem (centurio), jego zastępcą był option. Centuria dzieliła się na ośmioosobowe drużyny — każda zajmowała jedno pomieszczenie w koszarach albo jeden namiot podczas kampa- nii. Sześć centurii tworzyło kohortę, a dziesięć kohort legion, z tym że stan oso- bowy pierwszej kohorty był dwukrotnie większy niż pozostałych. Każdemu le- gionowi towarzyszyła jazda składająca się ze stu dwudziestu ludzi podzielonych na cztery szwadrony. Pełnili oni rolę kurierów i zwiadowców. Hierarchia woj- skowa przedstawiała się następująco: Legionem dowodził legat (legatus legionis). Mógł nim zostać jedynie przedstawiciel arystokracji. Zazwyczaj był to człowiek trzydziestokilkuletni. Pełnił swą funkcję nie dłużej niż pięć lat — w tym czasie starał się odnieść znaczące sukcesy militarne, które stanowiłyby solidne podwa- liny pod przyszłą karierę polityczną. Prefektem obozu (praefectus castorium) zostawał zwykle jeden z doświad- czonych legionistów, wcześniej będący dowódcą pierwszej kohorty legionu. Awans był ukoronowaniem kariery zwykłego zawodowego żołnierza. Na barkach prefekta spoczywało dowodzenie legionem podczas nieobecności albo niedy- spozycji legała. Człowiek mianowany na to stanowisko musiał mieć ogromne doświadczenie i cechować się bezwzględną uczciwością. Starszych oficerów legionu nazywano trybunami wojskowymi (itribuni mili- ti). Zazwyczaj byli to ludzie dwudziestokilkuletni, dopiero rozpoczynający służbę w szeregach armii — zdobywali oni doświadczenie potrzebne do objęcia niższych stanowisk w administracji cywilnej. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja star- szego trybuna (tribunus laticlavius) — w przyszłości miał on objąć ważny urząd państwowy lub dowodzić własnym legionem. Trzon legionu stanowiło sześćdziesięciu niezwykle zdyscyplinowanych i znakomicie wyszkolonych centurionów (setników). Do tego stopnia awansowano wybranych żołnierzy, którzy wykazali się talentami organizacyjnymi i wielką odwagą na polu walki. W szeregach dowódców tej rangi śmiertelność była naj- wyższa. Pierwszą centurią pierwszej kohorty dowodził najstarszy i najbardziej

4 doświadczony centurion (primus pilus). Ten najczęściej odznaczany żołnierz cieszył się wielkim szacunkiem przełożonych i podwładnych. Na czele szwadronu jazdy (ala) stał dekurion (decurio) — miał on szansę na stopień dowódcy jazdy (magister ecjuitum). Option, zastępca centuriona, odpowiadał za sprawy administracyjne i wy- konywał niektóre obowiązki dowódcy. Zwykle awansował dopiero wtedy, gdy ginął jego przełożony. Prości legioniści zaciągali się do wojska na dwadzieścia pięć lat. Teoretycznie w armii mogli służyć jedynie obywatele Rzymu, ale wstępowali do niej także mieszkańcy podbitych ziem — podpisując kontrakt, otrzymywali rzymskie oby- watelstwo. Na samym dole hierarchii wojskowej znajdowali się żołnierze kohort po- mocniczych rekrutowani zazwyczaj w najodleglejszych prowincjach Rzymu. Walczyli w szeregach jazdy i lekkiej piechoty, a także wykonywali wszelkiego typu prace specjalistyczne. Obywatelstwo rzymskie dostawali dopiero po dwu- dziestu pięciu latach służby.

6 ROZDZIAŁ PIERWSZY — Ja bym tam nie stawiał na tego patykowatego drągala — mruknął centurion Macro. — Dlaczego, panie? — Spójrz tylko na niego, Katonie! Ten człowiek to sama skóra i kości. Nie da rady komuś takiemu. — Macro wskazał na drugi kraniec prowizorycznej areny, gdzie masywnemu, ale krępemu jeńcowi wręczano właśnie tarczę i krótki miecz. Człowiek ten przyjął broń z wyraźną niechęcią, łypiąc spode łba na przeciwnika. Katon obejrzał się raz jeszcze na rozebranego do skórzanej przepaski biodrowej wysokiego, patykowatego Bryta. Jeden z legionistów oddelegowanych do obsługi areny rzucił mu właśnie trójząb. Chudzielec najpierw ostrożnie wyważył broń, potem ułożył dłonie na drzewcu tak, by mieć jak najlepszy chwyt. Wyglądał na człowieka, który wie, jak obracać takim przedmiotem. — A ja postawię na tego wysokiego — oświadczył butnie Katon. Macro obrócił się błyskawicznie. — Czyś ty rozum postradał? Spójrz tylko na niego. — Spojrzałem, panie. I chcę poprzeć mój osąd monetami. — Twój osąd? — Centurion aż uniósł brwi ze zdziwienia. Katon dołączył do legionu na początku minionej zimy, przybywając prosto z cesarskiego dworu w Rzymie. Nie spędził w wojsku nawet roku, a wydaje osądy, jakby był starym wiarusem. — A rób, co tam sobie chcesz. Macro usiadł wygodniej, czekając na rozpoczęcie walki. To był ostatni punkt igrzysk zorganizowanych przez legata Wespazjana w niewielkiej dolince znaj- dującej się pośrodku tymczasowego obozowiska II Legionu. Jutro cztery legiony i wspierające je jednostki ruszą dalej pod wodzą Plaucjusza, którego największą ambicją było zajęcie Camulodunum, zanim nastanie jesień. Jeśli stolica wroga upadnie, sojusz klanów zjednoczonych przez Karatakusa z plemienia Katuwel- launów zostanie ostatecznie rozbity. Czterdzieści tysięcy ludzi pod wodzą Plau- cjusza — tylu tylko boski Klaudiusz raczył wysłać na podbój zamglonych wysp leżących u wybrzeży Galii. Każdy żołnierz tej armii zdawał sobie sprawę, że

otaczający go Brytowie mają ogromną przewagę liczebną. Tyle tylko że wrogowie byli na razie mocno rozproszeni. Jeśli Rzymianie zdołają uderzyć w samo serce sojuszu klanów, zanim te zgromadzą wystarczające siły, ostateczne zwycięstwo może się znaleźć w zasięgu ręki. Dlatego wszyscy pragnęli iść jak najszybciej naprzód, chociaż trudno by znaleźć choć jednego niezadowolonego z tego, że otrzymali cały dzień na odpoczynek i rozrywkę, jakiej dostarczało im oglądanie walk. Na arenę trafiło dwudziestu uzbrojonych w najrozmaitszą broń Brytów. Zeby było ciekawiej, przeciwników dobierano, ciągnąc losy z hełmu. Z tej też przy- czyny kilka starć miało naprawdę nieoczekiwany przebieg i dostarczyło ogląda- jącym wiele dodatkowej zabawy. Ostatnia walka także zapowiadała się smako- wicie. Chorąży legionu, pełniący dziś rolę mistrza ceremonii, wszedł żwawym kro- kiem na środek areny, wymachując rękami, aby uciszyć tłum. Jego pomocnicy rozbiegli się, chcąc przyjąć ostatnie zakłady, a Katon zajął miejsce obok swojego centuriona. Przebicie wynosiło pięć do jednego. Nie było zbyt wielkie, ale option postawił cały miesięczny żołd, więc przy wygranej chudzielca miał szansę na zarobienie sporej sumki. Macro postawił na jego przeciwnika, przysadzistego mężczyznę z tarczą i krótkim mieczem. Tyle że znacznie mniejszą kwotę i przy znacznie gorszej przebitce. Zbyt dużo graczy przewidywało wygraną tego właśnie wojownika. — Cisza! Zamknijcie się wreszcie! — zawołał chorąży. Mimo świątecznej atmosfery zgromadzeni na trybunach legioniści zareagowali zgodnie z wpajaną im dyscypliną. W jednej chwili niemal dwa tysiące wrzeszczących i gestykulujących żołnierzy powściągnęło języki i usiadło, by walka mogła się w końcu rozpocząć. — Ostatnie starcie! Po mojej prawicy stoi mirmillo, doskonale zbudowany i wy- szkolony wojownik. Tak przynajmniej sam o sobie mówił. Trybuny zadrżały od drwin. Skoro ten Bryt jest tak dobry, co robi teraz tutaj, na arenie, walcząc o życie jako niewolnik legionu? Przysadzisty Bryt uśmiechnął się pogardliwie w stronę audytorium i uniósł nagle obie ręce w górę, wydając z krtani wyzywający okrzyk bojowy. Legioniści odpowiedzieli mu kolejnymi szy- derstwami. Chorąży pozwolił im na chwilę zabawy, zanim ponownie nakazał ciszę.

— Po mojej lewej sieciarz. Twierdzi, że był kimś w rodzaju przybocznego jednego z tutejszych wodzów. Wojownik raczej z przypadku niż z zawodu, zatem walka powinna być ładna i szybka, ale zanim się zacznie, przypominam wam, sucze pomioty, że zaraz po sygnale oznajmiającym południe wracamy do ruty- nowego rozkładu obowiązków. — Jęki z trybun były zbyt głośne, by mógł po- traktować je z powagą. Chorąży skwitował więc reakcję żołnierzy szerokim uśmiechem. — Zatem zaczynamy. Zawodnicy... na pozycje! Po tych słowach wycofał się ze środka trawiastego zagłębienia naznaczonego plamami szkarłatu w miejscach, gdzie padli walczący wcześniej wojownicy. Obaj Brytowie zostali doprowadzeni do dwóch niewielkich kręgów oczyszczonych do gołej ziemi i stanęli naprzeciw siebie. Krępy mirmillo uniósł miecz i tarczę, przykucając jednocześnie. Chudzielec wręcz przeciwnie, nie dość, że wciąż trzymał trójząb w pionie, to jeszcze zdawał się o niego wspierać. Na jego pociągłej twarzy nie było widać żadnych emocji. Stojący obok legionista kopnął go, naka- zując przyjęcie właściwej postawy. Tyczkowaty Bryt poleciał do przodu, ude- rzając golenią o drzewce broni. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. — Mam nadzieję, że nie postawiłeś na niego zbyt wiele — mruknął Macro. Katon nie odpowiedział. Co ten sieciarz wyrabia? I gdzie się podziała jego niedawna pewność? Wyglądał przecież na spokojnego, jakby cały ranek przy- glądał się zwykłej musztrze, a nie walkom na śmierć i życic. Miejmy nadzieję, że (o tylko poza. — Zaczynajcie! — zawołał chorąży. Mirmillo zawył i rzucił się na stojącego w odległości piętnastu kroków prze- ciwnika. Sieciarz natychmiast obniżył broń na wysokość szyi krępego przeciw- nika i pchnął ją raptownie do przodu. Okrzyk mirmillona urwał się nagłe, gdy wojownik przykucnął, aby odtrącić trójząb na bok i zadać ostatni cios z doskoku. Ale odpowiedź na ten atak była dobrze przemyślana. Chudy Bryt nie starał się zatrzymać broni, pozwolił jej zatoczyć półokrąg i trafił nasadą drzewca w głowę atakującego. Ten ogłuszony momentalnie przypadł do ziemi. Sieciarz w tym cza- sie uniósł broń, aby zakończyć walkę. Katon się uśmiechnął. — Wstawaj, leniwy bękarcie! — wrzasnął Macro, przykładając obie dłonie do ust.

Trójząb już pikował w kierunku leżącego mężczyzny, lecz szybki ruch miecza w ostatniej chwili odsunął ostre zakończenia zębów od jego szyi. Nie na tyle da- leko jednak, by broń nie zakosztowała krwi. Na ramieniu mirmillona pojawiło się płytkie nacięcie. Ci, którzy postawili na chudego, jęknęli zawiedzeni, gdy przy- sadzisty zawodnik z mieczem w dłoni przetoczył się na bok, a potem wstał. Dyszał ciężko, oczy miał szeroko otwarte, niedawna arogancja zniknęła jak zdmuchnięty płomień świecy — już zrozumiał, jak bardzo dał się zwieść. Jego przeciwnik wyszarpnął trójząb z ziemi i przykucnął. Twarz wykrzywił mu groźny grymas. Skończyło się udawanie, czas na pokaz siły i umiejętności. — Rusz się! — wrzeszczał Macro. — Wypruj gnojowi flaki! Katon siedział w milczeniu, zaciskając mocno pięści, zbyt zakłopotany, by przyłączyć się do tych krzyków, choć pragnął, i to naprawdę mocno — mimo iż nienawidził tego typu rozrywek — aby właśnie jego człowiek był dzisiaj górą. Mirmillo zrobił szybki unik, sprawdzając szybkość reakcji przeciwnika. Chyba chciał się przekonać, czy poprzedni niefart nie był dziełem przypadku. Mgnienie oka później ostrza trójzębu znów celowały w jego szyję. Tłum zarea- gował na tę akcję radosnym wrzeniem. Mimo wszystko zanosiło się na naprawdę dobrą walkę. Gdy sieciarz wykonał nagły zwód, na który przeciwnik zareagował równie gwałtownym, ale też dobrze wyważonym odskokiem, trybuny po raz kolejny rozbrzmiały aplauzem. — Dobre posunięcie! — Macro walnął pięścią w drugą dłoń. — Gdyby mieli więcej takich jak oni, to my teraz stalibyśmy na arenie. Dobrzy są, bardzo dobrzy. — Tak, panie — odparł Katon spiętym głosem, nie odrywając wzroku od dwóch mężczyzn krążących wokół siebie po zroszonej krwią trawie. Słońce spoglądało z góry na to żałosne przedstawienie. Ptasie trele dobiega- jące z koron pobliskich dębów wydawały się zupełnie nie na miejscu. Przez mo- ment młody option odczuwał ogromny dyskomfort, gdy porównywał ochrypłe wrzaski legionistów, którzy zagrzewali ludzi do zadania sobie śmierci, z harmonią otaczającej ich natury. Gdy mieszkał w Rzymie, zawsze protestował przeciw walkom gladiatorów, ale tutaj, w otoczeniu prostych żołnierzy, dla których esencją życia były wyłącznie bitwy, krew i dyscyplina, nie mógł wyrazić głośno swojego zdania na ten temat.

Do jego uszu dobiegł metaliczny dźwięk szybko wymierzanych i blokowa- nych ciosów. Gdy żaden nie sięgnął celu i nie dał przewagi, obaj walczący wrócili do zataczania kręgów. W okrzykach legionistów zasiadających na trybunach dało się wyczuć narastającą frustrację. Chorąży legionu dał znak, by pomocnicy z rozgrzanym żelazem stanęli za plecami obu zawodników. Końcówki czarnych prętów rozjarzyły się jaskrawą czerwienią, gdy żołnierze zaczęli nimi wywijać w powietrzu. Sieciarz pierwszy dostrzegł zbliżające się zagrożenie i przypuścił szaleńczy atak na mirmillona, mierząc w miecz, by wytrącić go z dłoni niższego przeciwnika, ten jednak wiedział, że walczy o życie. Parował więc każde uderze- nie tak mieczem, jak i tarczą, cofając się cały czas ku skrajowi areny. Prosto na żołnierzy z rozgrzanymi prętami. — Dalej! — zawołał podekscytowany Katon, wymachując pięścią. — Już go prawie masz! Rozdzierający uszy wrzask przeszył powietrze, gdy plecy mirmil- lona ze- tknęły się z rozpalonym żelazem. Zawodnik odskoczył instynktownie, nadzie- wając się prosto na haczykowate zęby broni chudzielca. Krępy Bryt zawył, gdy jeden z nich zagłębił się w jego udzie, wysoko, niemal przy biodrze. Wyszarpnie ty. wyszedł gładko z towarzyszącą mu fontanną krwi, która zaczęła też spływać sporym strumieniem po nodze prosto na trawę. Szermierz odskoczył zręcznie w bok, chcąc znaleźć się dalej od rozgrzanego do czerwoności żelaza, ale jedno- cześnie zachować odpowiedni dystans do ostrych zębów. Ci, którzy postawili na niego, ryczeli teraz w dwójnasób, by dodać mu otuchy. Chcieli, by skrócił dystans i zadźgał sieciarza, póki jeszcze ma siły. Katon zauważył uśmiech na twarzy tyczkowatego Bryta. który wiedział już, że czas gra na jego korzyść. Wystarczy, że jeszcze przez chwilę utrzyma prze- ciwnika na dystans, a upływ krwi zrobi swoje. Wtedy będzie mógł dobić osła- bionego mirmillona. Tyle że zgromadzone na trybunach tłumy nie miały zamiaru na to czekać. Już zaczęto drwić z cofającego się cały czas zawodnika. Rozpalone pręty raz jeszcze zawirowały w powietrzu. Teraz wojownik z mieczem w dłoni szukał przewagi, zdawał sobie bowiem sprawę, jak mało mu czasu zostało. Sko- czył na sieciarza, dźgając jak oszalały, zmuszając tyczkowatego przeciwnika do szybszego cofania. Ten jednak nie miał zamiaru nabrać się na tę samą sztuczkę. Przesunął dłoń na sam koniec drzewca i wypchnął je nagłym ruchem w kierunku nóg mirmillona, a potem odbiegł w bok, oddalając się od rozżarzonych prętów. Krępy szermierz uskoczył niezdarnie i stracił równowagę przy lądowaniu.

Rozległ się klekot kolejnej serii uderzeń i bloków. Katon zauważył, że mir- millo się chwieje. Z każda kroplą straconej krwi jego kroki stawały się coraz bardziej niepewne. Sparował kolejny atak trójzębu, ale z trudem i o włos. Moment później całkiem utracił siły i padł na kolana. Miecz zadrżał mu w dłoni. Macro za to zerwał się na równe nogi. — Wstawaj! Wstawaj, zanim wypruje ci flaki! Reszta tłumu także opuściła miejsca, wyczuwając, że koniec walki jest już bliski. Większość wzywała szermierza, by spróbował wstać. Trójząb poleciał w przód. Miecz znalazł się pomiędzy jego zębami, wystar- czyło szybkie skręcenie drzewca, by wypadł ze słabnącej dłoni i wylądował w trawie kilka stóp od walczących. Wiedząc, że to już koniec, mirmillo padł na plecy. Sieciarz wydał z siebie dziki wrzask i pochwycił mocniej broń, stając w rozkroku nad powalonym przeciwnikiem, i uniósł trójząb wysoko do góry. W tym momencie przysadzisty Bryt poderwał tarczę w niespodziewanym i desperackim zrywie, waląc nią z całych sił w krocze chudzielca. Ten zgiął się wpół jęcząc z bólu. Tłumy oszalały z radości. Drugi cios tarczy trafił oszołomionego chudzielca w twarz i posłał go na trawę. Sieciarz wypuścił broń, chwytając się za nos i oczy. Jeszcze dwa uderzenia tarczą i było po nim. — Niesamowita walka! — Macro aż skakał z radości. — Kurewsko niesa- mowita! Katon kręcił tylko głową ze smutkiem i przeklinał pychę sieciarza. Nigdy nie należy uważać wroga za pokonanego, nawet jeśli na takiego wygląda. Przecież sam zastosował tę sztuczkę na początku walki. Szermierz wstał o wiele szybciej i sprawniej, niż mógłby to uczynić poważnie ranny człowiek. Zaraz też podniósł miecz. Koniec był szybki. Sieciarz został odesłany do swoich bogów jednym pchnięciem pod żebra, prosto w serce. Wtedy to na oczach wszystkich, w tym Katona i Macro, wydarzyło się coś zadziwiającego. Zanim chorąży i jego pomocnicy zdołali rozbroić mirmillona, ten uniósł obie ręce w górę i zakrzyknął hardo łamaną łaciną: — Rzymiany! Rzymiany! Patrzeć!

Miecz opadł szybko, a jego ostrze weszło głęboko w klatkę pierzową przy- sadzistego Bryta. Zwycięzca pojedynku zachwiał się, głowa opadła mu w tył i runął w zakrwawioną trawę obok ciała sieciarza. Na trybunach zaległa cisza. — Czemu on to, kurwa, zrobił? — mruknął Macro. — Może wiedział, że rana jest śmiertelna. — Mógł z tego wyjść — burknął centurion. — Miałby ocaleć tylko po to, by zostać niewolnikiem? Może nie chciai ta- kiego losu, panie. — W takim razie byt zwykłym durniem. Chorąży legionu, wyczuwając napięcie na trybunach, wyszedł natychmiast na środek areny z uniesionymi wysoko rękoma. — A teraz, chłopaki, czas odebrać wygrane. Walka skończona. Ogłaszam mirmillona zwycięzcą. Rozliczcie się i wracajcie do zajęć. — Chwila — zawołał ktoś z tłumu. — Jest remis! Przecież obaj nie żyją! — Zwyciężył mirmillo! — odkrzyknął chorąży. — Dupa tam, sam był już trupem. Sieciarz mógł poczekać, aż się wykrwawi. — Mógł — przyznał chorąży legionu — ale nie poczekał i dlatego spieprzył końcówkę walki. Moja decyzja jest nieodwołalna. Mirmillo zwyciężył, a kto go obstawiał, ten przegrał i przyjmie to do wiadomości albo ze mną będzie miał do czynienia. A teraz jazda na służbę! Legioniści zaczęli się rozchodzić, ruszając w kompletnej ciszy pomiędzy dęby i dalej, w kierunku szeregów namiotów, a pomocnicy chorążego zanieśli ciała na tył wozu, gdzie dołączyły do zwłok Brytów, którzy przegrali w poprzed- nich walkach. Katon poczekał, aż centurion odbierze wygraną od chorążego ich kohorty otoczonego wianuszkiem legionistów ściskających w dłoniach potwier- dzenia zakładów. Macro wrócił moment później, radośnie ważąc w dłoni swoją sakiewkę. — Nie był to może najbardziej lukratywny zakład, ale i tak się cieszę, że znowu wygrałem.

— Domyślam się, panie. — A ty co masz taką smutną minę? No tak. Przecież postawiłeś na tego tyczkowatego fiuta z trójzębem. Ile straciłeś? Katon się przyznał, a Macro aż gwizdnął. — Cóż mogę powiedzieć, młody przyjacielu? Wygląda na to, że musisz się jeszcze wiele nauczyć o walczących. — Tak, panie. — Nie martw się, chłopcze. Taka wiedza przychodzi z czasem. — Centurion poklepał go po ramieniu. — Chodź, sprawdźmy, czy ktoś nie ma przedniego wina na zbyciu. A potem wracamy do roboty. Dowódca II Legionu przeklinał w duchu cholernego mirmillona, obserwując z cienia rozłożystego dębu, jak jego podwładni opuszczają ławy areny. Ci ludzie rozpaczliwie potrzebowali czegoś, co odciągnęłoby ich myśli od zbliżającej się kampanii, a igrzyska z udziałem schwytanych Brytów wydawały się doskonałą okazją do zabawy. I byty nią, bez dwóch zdań, aż do końca ostatniej walki. Ludzie wpadli w dobry nastrój, a ten cholerny bękart zepsuł wszystko jednym totalnie bezsensownym gestem. A może wcale nie takim bezsensownym, pomyślał ponuro legat. Może Bryt wybrał moment na poświęcenie życia z pełną świadomością, aby jak najmocniej podkopać morale legionistów? Wespazjan wyszedł powoli z cienia na zalaną słońcem polanę, cały czas trzymając ręce złożone za plecami. Jedno było pewne: tym Brytom nie brakuje ducha. Jak większość wojowniczych kultur świata, także oni trzymali się ściśle kodeksu honorowego, który nakazywał im walczyć z ogromnym okrucieństwem i pogardą dla wroga aż do samego końca. Ale o wiele groźniejszy wydawał się fakt, że tej zbieraninie brytyjskich plemion przewodzi człowiek, który wie, jak najlepiej wykorzystać ich siły. Wespazjan odczuwał spory szacunek dla Karatakusa, wodza plemienia Katuwellaunów. Ten człowiek może zaskoczyć Rzymian jeszcze nie- jedną sztuczką, dlatego legat uważał, że armia Plaucjusza powinna traktować swojego wroga z większym szacunkiem niż do tej pory. Samobójcza śmierć szermierza unaoczniła mu, jak bezlitosny bieg może mieć ta kampania. Odkładając na bok myśli o przyszłości, Wespazjan ruszył w stronę namiotu szpitalnego. Miał tam do załatwienia sprawę niecierpiącą zwłoki. Centurion

pierwszej kohorty został poważnie ranny w ostatniej zasadzce i prosił o chwilę rozmowy przed śmiercią. Bestia był wzorowym legionistą, zaskarbił sobie ogromny szacunek i uwielbienie ze strony żołnierzy, którzy jednocześnie bali się go jak ognia. Walczył w wielu wojnach chyba na każdym krańcu imperium i miał na ciele wystarczająco dużo szram, by to udowodnić. A pad! od brytyjskiego miecza w niewielkiej potyczce, której żaden historyk nigdy nie odnotuje. Taki już los żołnierza, pomyślał Wespazjan z goryczą. Ilu niedoce- nianych bohaterów musi jeszcze polec, aby politycy i sługusi cesarza mogli przypisać sobie nowe sukcesy? Wespazjan przypomniał sobie własnego brata, Sabinusa, który potrafił przygalopować z Rzymu aż na rubieże, by służyć w sztabie Plaucjusza, gdy tylko pojawiała się szansa na odniesienie błyskotliwego sukcesu. Dla niego, podobnie jak dla wielu jemu podobnych, armia była wyłącznie kolejnym stopniem w dra- binie politycznej kariery. Cynizm polityków napawał Wespazjana czystą furią. Było więcej niż pewne, że boski Klaudiusz wykorzystywał tę inwazję do umoc- nienia się na tronie. Jeśli żołnierze zdołają podbić Brytanię, będzie wiele łupów i synekur, dzięki którym cesarz dobrze naoliwi koła zamachowe gospodarki impe- rium. Kilku ludzi dorobi się fortun, inni obejmą intratne urzędy, a do wiecznie otwartych kufrów skarbca popłynie szeroki strumień pieniędzy. Potęga Rzymu zostanie potwierdzona, lud zaś otrzyma wyraźną wiadomość, że bogowie mu sprzyjają. Niemniej znajdą się też tacy, dla których nawet tak wielkie osiągnięcia nie będą miały żadnego znaczenia. Tacy, którzy traktują podobne okazje wyłącz- nie w kategoriach osobistego zysku i awansu. Ta dzika wyspa z jej niespokojnymi, wiecznie zwaśnionymi wojowniczymi plemionami może jednak kiedyś zaznać wszystkich dobrodziejstw płynących z wprowadzenia rzymskiego prawa i porządku. Za te zdobycze cywilizacji warto było walczyć. Właśnie dla nich Wespazjan wiernie służył Rzymowi i tolerował ludzi, których dwór stawiał ponad nim... Aż do dzisiaj. Ale zanim dojdzie do zmian, trzeba najpierw wygrać tę kampanię. Przekroczyć dwie wielkie rzeki mimo zdecydowanego oporu miejscowych ludów. Za nimi leży bowiem stolica Katu- wellaunów, najpotężniejszego z brytyjskich plemion stawiających opór Rzymowi. Dzięki podbojom poczynionym w ciągu kilku ostatnich lat pokonali oni Tryno- wantów, zdobywając ich tętniącą życiem kupiecką stolicę zwaną przez Rzymian Carnulo- dunum. Dzisiaj wielu lokalnych władców postrzegało Karatakusa równic źle jak rzymskich najeźdźców. Dlatego Camulodunum musi

upaść jeszcze przed jesienią, aby pokazać tym plemionom, które wciąż się wahają, że opór jest bezcelowy. Na tym jednak walka się nie zakończy, będą na- stępne kampanie i kolejne lata podbojów, których kres nastąpi dopiero wtedy, gdy każdy zakątek tej gigantycznej wyspy zostanie wchłonięty przez imperium. Jeśli jednak legiony nie zdołają zająć Camulodunum, Karatakus zdąży zjednoczyć wszystkie plemiona i zgromadzi armię, która będzie w stanie rozgromić Rzymian. Z tą niemiłą konstatacją Wespazjan pochylił się, aby przejść pod płachtą skóry osłaniającą wejście do namiotu szpitalnego. Chwilę później powitał ski- nieniem głowy starszego chirurga. ROZDZIAŁ DRUGI — Bestia nie żyje. Katon oderwał wzrok od pergaminów, gdy centurion wszedł do namiotu. Słowa Macro utonęły w głośnym bębnieniu grubych kropel letniego deszczu uderzających o płaty koźlej skóry nad ich głowami. — Słucham, panie? — Powiedziałem, że Bestia nie żyje! — wrzasnął Macro. — Zmarł dzisiaj po południu! Katon skinął głową. Spodziewał się tej wiadomości. Stary centurion miał twarz rozciętą aż do kości. Legionowi chirurdzy robili co mogli, by jego ostatnie dni upłynęły we względnym spokoju, ale spora utrata krwi i zakażenie, które się wdało w strzaskaną szczękę, nie rokowały mu wielkich szans na przeżycie. W pierwszym odruchu Katon ucieszył się z tej wiadomości. Bestia jako instruktor uczynił prawdziwe piekło z kilku ostatnich miesięcy jego życia. Prawdę powie- dziawszy, stary centurion zdawał się czerpać jakąś chorą przyjemność z karania

właśnie jego, na co Katon reagował, całkiem zrozumiale zresztą, niegasnącą nienawiścią do niego. Macro rozpiął klamrę przemokniętej opończy i rzucił ją na oparcie prostego stołka stojącego w pobliżu piecyka. Para unosząca się z kilku innych schnących na sąsiednich taboretach nakryć potęgowała duszną atmosferę panującą we wnętrzu namiotu. Macro zaczynał mieć wątpliwości, czy wyspa warta jest przelewanej za nią krwi, skoro nawet lato tutaj ma do zaoferowania wyłącznie słoty. Wygnani Brytowie towarzyszący legionom twierdzili uparcie, że znajdują się tutaj bogate złoża szlachetnych metali i bardzo żyzne ziemie uprawne. Macro wzruszył ramionami. Może i mówili prawdę, £ ale jedno było pewne: ci ludzie mieli własne powody, by nakłaniać Rzymian do podbicia swoich pobratymców. W większości potracili o ziemie i tytuły na rzecz Katuwellaunów i mieli nadzieję odzyskać je w zamian za pomoc najeźdźcom, — Nie ciekawi cię, kto zajmie miejsce Bestii? — Macro nadal zagadywał Katona. — Wybór Wespazjana może być bardzo interesujący. — Masz szanse na to, panie? — Niewielkie, synu! — Centurion prychnął lekceważąco. Jego młody option zbyt krótko służył w szeregach II Legionu, by wiedzieć, jak wyglądają procedury awansu w armii. — Ja nie liczę się w tym wyścigu. Wespazjan będzie wybierał spośród ocalałych centurionów pierwszej kohorty. To najlepsi oficerowie w całym legionie. Trzeba mieć na koncie kilkanaście lat wzorowej służby, żeby móc po- marzyć o znalezieniu się w ich gronie. Ja jeszcze przez chwilę muszę pozostać na stanowisku dowódcy szóstej centurii czwartej kohorty. Ale idę o zakład, że dzi- siejszego wieczora w jadalni pierwszej kohorty znajdzie się kilku bardzo zde- nerwowanych ludzi. Nie co dzień zdarza się szansa awansowania na najważniej- szego centuriona w legionie. — Nie będą dzisiaj rozpaczali, panie? Przecież Bestia był jednym z nich. — Pewnie będą. — Macro wzruszył ramionami. — Ale takie są losy wojny, chłopcze. Każdy z nas mógł trafić wczoraj za Styks. Tym razem padło na Bestię. Cokolwiek jednak mówić, przeżył wcześniej swoje. Jeszcze rok, dwa i zacząłby powoli popadać w obłęd, siedząc w którymś przytułku dla weteranów. Lepiej, że trafiło na niego niż na kogoś z lepszymi widokami na przyszłość, a tych przecież też spotkaliśmy całkiem sporo. A skoro o tym mowa: zrobiło się wiele wakatów w

korpusie oficerskim. — Macro ciągnął dalej – w zaledwie kilka tygodni Brytowie zabili dwóch centurionów, Awansował na czwartego z kolei pod względem ważności w swojej jednostce, a to zwiastowało, że będzie miał pod sobą dwóch nowo mianowanych oficerów. Spojrzał więc na Katona i wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Jeśli ta kampania potrwa kilka lat, nawet ty zyskasz szansę na awans do rangi centuriona! Option uśmiechnął się, słysząc ten wątpliwy komplement. Istniały spore szanse na to, że cała wyspa zostanie podbita, zanim ktokolwiek przyzna, iż zyskał wystarczającą wiedzę i obycie, aby zostać centurionem. Mając lat siedemnaście, nie można było nawet marzyć o podobnym awansie. Westchnął więc i wyciągnął w stronę dowódcy tabliczkę woskową, nad którą wcześniej pracował. — Raport o stanie osobowym, panie. Macro zignorował podawany mu dokument. Ledwie umiał czytać i pisać, hołdował więc zasadzie, że najlepiej dla niego będzie, jeśli zdoła uniknąć mie- rzenia się z tymi problemami, kiedy to tylko możliwe. Dlatego złożył całą odpo- wiedzialność za prowadzenie ksiąg szóstej centurii w ręce młodego optiona, któ- remu ufał w tej materii bezgranicznie. — Co w nim jest? — Sześciu ludzi trafiło do szpitala polowego. Dwóch z nich raczej nie prze- żyje. Starszy chirurg poinformował mnie, że trzej następni zostaną usunięci z armii. Mają ich odwieźć na wybrzeże jeszcze dzisiaj wieczorem. Powinni znaleźć się w Rzymie przed końcem roku. — I co dalej? — Macro pokręcił głową ze smutkiem. — Dostaną część wy- pisowego i spędzą resztę swoich dni, żebrząc po ulicach. Życie jak marzenie. Katon przytaknął. Jako dziecko napatrzył się na kalekich weteranów skam- lących o litość i wsparcie w brudnych alkowach forum. Taki los czekał większość żołnierzy, którzy stracili w walce kończynę albo odnieśli rany, po których stracili pełnię władz w rękach bądź w nogach. Śmierć w bitwie byłaby o wiele lepszym rozwiązaniem dla tych ludzi. Nagła wizja jego własnego kalectwa oraz wiążącego się z nim cierpienia i ubóstwa sprawiła, że Katon wzdrygnął się mocno. Nie miał rodziny,

18 do której mógłby wrócić. Jeśli nie liczyć struktur armii, tylko Lawinia przejmo- wała się jego losem. Ale była teraz daleko stąd, w drodze do Rzymu z pozostałymi niewolnikami z domu pani Flawii, żony dowódcy II Legionu. Katon nie miał jednak złudzeń co do tego, czy tak piękna dziewczyna chciałaby nadal kochać kalekę, gdyby zdarzyło mu się najgorsze. Wiedział też, że nie zniósłby litowania się nad sobą z jej strony, gdyby mimo wszystko uznała, że opieka nad nim jest jej obowiązkiem. Macro wyczul zmianę nastroju u młodego druha. Nie rozumiał do końca, dlaczego tak bardzo się przejmuje humorami swojego zastępcy. Wszyscy pozo- stali optionowie, których znał, byli zwykłymi legionistami, lecz Katona nie po- trafił zaliczyć do tej kategorii ludzi. Chłopak różnił się od nich, i to bardzo. Był inteligentny, bardzo oczytany, dowiódł też odwagi na polu bitwy, wciąż jednak pozostawał bardzo krytyczny wobec siebie. Jeśli pożyje wystarczająco długo, przy tylu zdolnościach na pewno wyrobi sobie odpowiednią pozycję w korpusie ofi- cerskim. Macro mógł zrozumieć, dlaczego Katon jeszcze tego nie dostrzega, ob- serwował go więc uważnie z mieszaniną skrywanego podziwu, ale też rozbawie- nia. — Nie martw się, chłopcze. Nic ci nie będzie. Gdybyś miał zginąć, od dawna już byś nie żył. Przetrwałeś najgorszy okres, jaki czeka każdego legionistę, więc uśmiechnij się i głowa do góry. Masz przed sobą jeszcze szmat życia. — Tak, panie — odparł ściszonym głosem Katon. Słowa Macro były złudnym ukojeniem, co najdobitniej pokazywała śmierć najlepszych spośród żołnierzy, jak choćby Bestii. — Na czym skończyliśmy? Katon spojrzał na tabliczkę. — Ostatni z wymienionych dochodzi do siebie w szpitalu. Ma ranę ciętą na udzie. Od miecza. Powinien wstać na nogi za kilka dni. Oprócz niego mamy czterech rannych, którzy poruszają się o własnych siłach. Oni także wrócą do oddziałów lada dzień. To pozostawia nam pięćdziesiąt osiem w pełni sprawnych mieczy, panie. — Pięćdziesiąt osiem... — Macro zmarszczył brwi. Szósta centuria mocno ucierpiała w starciu z Brytami. W chwili lądowania na wyspie liczyła osiemdzie- sięciu ludzi. Dzisiaj, zaledwie kilka dni później, nie żyło już osiemnastu. — Słyszałeś coś o uzupełnieniach, panie?

— Nie będzie żadnych, póki sztab nie zdoła zorganizować transportu z obo- zów rezerwy w Galii. A to musi potrwać. Minie przynajmniej tydzień, zanim zdołają ich przeprawić przez Kanał z Gesoria- cum. Co znaczy, że nie będzie uzupełnień przed następną bitwą. — Bitwą? — podchwycił Katon. — Jaka bitwą, panie? — Spokojnie, chłopcze. — Macro się uśmiechnął. — Legat poinformował nas o tym na odprawie. Dostał wieści od samego naczelnego wodza. Zdaje się, że nasza armia stanęła przed rzeką. Przed wielką, szeroką rzeką. A na jej drugim brzegu czeka na nas Karatakus ze swoimi siłami. Wiesz, z rydwanami i całą resztą tego złomu. — Jak daleko stąd, panie? — Dzień marszu. Drugi powinien dotrzeć nad rzekę jutro rano. Tyle tylko że Aulus Plaucjusz nie ma już ochoty na dalsze czekanie. Przypuścimy szturm na- tychmiast po zajęciu wyznaczonych pozycji. — Ale jak mamy na nich uderzyć? — zapytał Katon. — To znaczy, jak po- konamy nurt rzeki? Jest tam jakiś most? — Naprawdę uważasz, że Brytowie pozostawiliby nam taki prezent? Żeby- śmy mogli ich łatwiej dopaść? — Macro pokręcił głową z zatroskaną miną. — Nie, naczelny wódz wciąż nad tym pracuje. — Sądzisz, panie, że pójdziemy do boju pierwsi? — Wątpię. Dopiero co mieliśmy ciężką przeprawę z Brytami. Ludzie jeszcze się na dobre po niej nie otrząsnęli. Sam o tym wiesz najlepiej. Katon skinął głową. Morale żołnierzy ostatnimi czasy było wyraźnie niższe. Co gorsza option ciągle słyszał głośne narzekania na legata. Na Wespazjana zrzucano odpowiedzialność za wysokie straty ponoszone od chwili lądowania na ziemiach Brytów. Fakt, że dowódca walczył ramię w ramię ze swoimi żołnie- rzami, stojąc jak oni w pierwszym szeregu, niewiele znaczył dla tych, którzy nie walczyli i czuli ogromny żal i nie wróżyli za dobrze wynikowi kolejnego starcia z Brytami. — Lepiej, żebyśmy wygrali — mruknij! Macro. — Tak, panie.

20 Siedzieli w milczeniu, gapiąc się na buzujące w piecyku płomienie. Chwilę później głośne burczenie dobiegające z brzucha centuriona zwróciło ich myśli ku bardziej palącym potrzebom. — Głodny jestem jak wilk. Mamy coś do zjedzenia? — Tam, na pulpicie. — Katon wskazał na cynową tacę, leżącą na niej pajdę ciemnego chleba i plaster solonej wieprzowiny. Obok stało rozwodnione wino w srebrnym zdobionym pucharku, pamiątce po jednej z poprzednich kampanii Ma- cro. Centurion skrzywi! się na widok wieprzowiny. — Nadal nie mamy świeżego mięsiwa? — Nie, panie. Karatakus wykonał kawał solidnej roboty, oczyszczając pas ziemi przed nami. Zwiadowcy donoszą, że niemal wszystkie gospodarstwa i za- siewy na trasie naszego przemarszu zostały spalone. Ponoć aż do brzegu Tamesis. Ludzie wynieśli się za rzekę, zabierając cały żywy inwentarz. Mamy tylko to, co dociera z magazynów aprowizacyjnych w Rutupiae. — Rzygać mi się chce na widok tej zasranej solonej wieprzowiny. Nie możesz zdobyć czegoś innego? Piso na pewno by zorganizował lepsze wiktuały. — Wiem, panie — odparł Katon urażonym tonem. Piso, skryba centurii, był wiarusem, który znał każdą sztuczkę stosowaną w księgach rachunkowych. Żoł- nierze centurii mieli z nim bardzo dobrze. Ale kilka dni temu Piso, któremu bra- kowało niespełna roku do przejścia w zasłużony stan spoczynku, został ścięty przez pierwszego Bryta, na jakiego się napatoczył. Katon wiele się od niego na- uczył, lecz jeszcze więcej tajemnic wojskowej biurokracji zostało pogrzebanych razem z wiekowym pisarzem i młody option musiał sam sobie teraz radzić. — Zobaczę, co jeszcze uda mi się zorganizować, panie. — Świetnie! — Macro skinął głową. Krzywiąc się niemiłosiernie, wyszarpnął spory kawałek twardego suchego mięsa i rozpoczął mozolny, długi proces żucia. Pełne usta nie powstrzymały go jednak przed dalszym narzekaniem. — Jeszcze trochę takiego żarcia, a porzucę legion i przyjmę tę nową żydowską wiarę. Wszystko jest lepsze od tego świństwa. Sam nie wiem, co te popieprzone bękarty z intendentury wyprawiają ze świniami. W głowie mi się nie mieści, że można spieprzyć coś tak prostego jak peklowanie wieprzowiny.

Katon nie pierwszy raz słyszał te utyskiwania, puścił je więc mimo uszu i zajął się swoją robotą. Większość poległych pozostawiła po sobie testamenty, w których rozdzielała swoje rzeczy między przyjaciół. Problem tylko w tym, że część obdarowanych także zginęła, dlatego to jemu przypadł w udziale wątpliwy zaszczyt uporządkowania wszystkich dokumentów, aby sprawiedliwości stało się zadość i wszystkie rzeczy trafiły w końcu we właściwe ręce. Rodziny tych, którzy polegli, nie pozostawiając po sobie ostatniej woli, także muszą otrzymać stosowne pisma pozwalające im odebrać oszczędności zdeponowane w skarbcu legionu. Wykonywanie testamentów było absolutną nowością dla Katona, a skoro cała odpowiedzialność za tę robotę spadała na niego, bał się popełnienia najmniejszego nawet błędu, bo ten mógł skutkować w przyszłości pozwami przeciw niemu. Czytał więc cierpliwie wszystkie dokumenty, sprawdzał po wielekroć stan konta każdego z poległych, aby na sam koniec zamoczyć końcówkę rysika w niewielkim ceramicznym kałamarzu i zapisać ostateczną wersję testamentu. Skóra zakrywająca wejście do namiotu odchyliła się ze świstem, gdy do wnętrza wkroczył pospiesznie pisarczyk ze sztabu. Krople wody ściekające z jego przemoczonej opończy zrosiły wszystko wokół. — Uważaj, ja tu mam świeżo spisane dokumenty! — wrzasnął Katon, siłując osłonić rękami stosik zwojów leżących przed nim na pulpicie. — Wybacz. — Pisarczyk cofnął się pod samo wejście. — Czego chcesz, do kurwy nędzy? — zapytał Macro, zagryzając kawałkiem razowego chleba. — Mam wiadomość od legata, panie. Chce widzieć ciebie i twojego optiona w swoim namiocie. Jak najszybciej się da. Katon się uśmiechnął. Jeśli wyższy rangą oficer używał takiego sformuło- wania, oznaczało to niedwuznacznie, że chce ich widzieć natychmiast. Ułożył pospiesznie dokumenty w równy stosik, potem upewnił się, że żaden z przecieków dachu namiotu nie znajduje się zbyt blisko miejsca, w którym stoi jego składany pulpit. Na koniec wstał i sięgnął po opończę schnącą przy piecyku. Wciąż była wilgotna, lepiła się, gdy zarzucał ją na ramiona i zapinał klamrę, ale ciepło roz- taczane przez natłuszczoną wełnę było bardzo przyjemne. Macro także się ubrał, wciąż przeżuwając, a potem odesłał posłańca niecier- pliwym ruchem.

22 — Możesz już spierdalać. Dzięki za wszystko. Znamy drogę, nie potrzebu- jemy przewodnika. Pisarczyk rzucił tęskne spojrzenie na ogień buzujący w piecyku, naciągnął kaptur na głowę i wycofał się z namiotu. Centurion wepchnął ostatni kęs mięsa do ust, wskazał palcem na Katona i wybełkotał: — Isiemy! Strugi wody ściekały po równych szeregach namiotów połyskujących w półmroku, tworząc paskudne kałuże w każdym zagłębieniu terenu. Macro spojrzał na zasnute chmurami wieczorne niebo. Daleko na południu błyskawice znaczyły od czasu do czasu szlak, którym przechodziła letnia burza. Deszcz zacinał centu- rionowi w twarz, musiał ją przetrzeć dłonią, by odgarnąć z czoła przemoczone kosmyki włosów. — Gówniana pogoda panuje na tej wyspie — mruknął. Katon wybuchnął śmiechem. — Obawiam się, że nie zobaczymy lepszej. O ile można wierzyć Strabonowi. Literacka aluzja sprawiła, że Macro skrzywił się kwaśno. — Nie mógłbyś po prostu przyznać mi racji? Musisz za każdym razem mie- szać w nasze dysputy tych zasranych akademików? — Wybacz, panie. — Już dobrze. Chodźmy zobaczyć, czego chce od nas Wespazjan.

23 ROZDZIAŁ TRZECI —Spocznij — rozkazał Wespazjan. Stojący o krok od jego pulpitu Macro i Katon przybrali bardziej nieformalną postawę. Zaszokowało ich widoczne na twarzy dowódcy wyczerpanie, gdy ode- rwał w końcu wzrok od dokumentów i ujrzeli jego wymizerowaną twarz w mi- gotliwym świetle lampek oliwnych. Wespazjan przyglądał im się przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, jak zacząć. Kilka dni temu centurion, option oraz garstka żołnierzy osobiście wybranych przez Macro wyruszyli z tajną misją. Nakazano im odzyskać kufer złota pozo- stawiony niemal sto lat temu na leżących niedaleko wybrzeża bagnach przez wycofującego się Juliusza Cezara. Starszy trybun II Legionu, jowialny patrycjusz imieniem Witeliusz, człowiek, który zamierzał przywłaszczyć sobie ów skarb, dzieląc go między siebie i bandę przekupionych konnych łuczników, wpadł na oddział Macro pośrodku mglistych bagien. Śmiały atak sprytnego centuriona po- krzyżował jednak plany Witeliusza i zmusił go do odwrotu. Ale los zdawał się sprzyjać trybunowi. Umykając, trafił na kolumnę Brytów zamierzających uderzyć z ukrycia na maszerujący legion, dzięki czemu w porę sprowadził pomoc. Od- niesione tym sposobem zwycięstwo uczyniło go w oczach ludzi kimś na kształt herosa. Ci, którzy znali prawdę o jego zdradzie, odczuwali wszakże spory nie- smak, widząc, jak obfity deszcz zaszczytów spada na starszego trybuna. — Obawiam się, że nie mogę postawić żadnych zarzutów trybunowi Wite- liuszowi. Mam tylko wasze słowo, a to stanowczo za mało. — Macro aż zatrząsł się z nieskrywanej wściekłości. — Centurionie, wiem dobrze, co to za człowiek. Gdy wysłałem was po ten kufer, chciał zabić ciebie i wymordować twoich ludzi. A to była tajna misja. Ściśle tajna. Sądzę, że tylko ja, ty i ten chłopak wiemy, co zawiera skrzynia. Nie licząc Witeliusza, rzecz jasna. Nikt nie otworzył kufra, wysłano go od razu do Rzymu pod bardzo silną strażą. Im mniej ludzi wie o złocie, które się w nim znajduje, tym lepiej. Takie było zresztą życzenie cesarza. Nikt by nam nie podziękował, gdybyśmy przy okazji oskarżania Witeliusza wyjawili

prawdę o skarbie. A tak na marginesie, nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że ojciec trybuna jest przyjacielem boskiego Klaudiusza. Czy mam mówić dalej? Macro skrzywił się i pokręcił głową. Wespazjan nie kontynuował, pozwalając, by to co już powiedział, zapadło im dobrze w pamięć. Doskonale rozumiał, skąd bierze się wyraz rezygnacji tak do- brze widoczny na twarzach zarówno centuriona, jak i optiona. Wielka szkoda, że Witeliusz wykaraska się z tego wszystkiego, i to w dodatku jako bohater. Trybun miał w życiu ogromne szczęście. Jego przeznaczeniem było trafić na jedno z najwyższych stanowisk w stolicy, zdawać się mogło, że sam los dba, aby nic nie stanęło mu na drodze do sukcesu. A za jego zdradą kryło się o wiele więcej, niż Wespazjan mógł powiedzieć tym dwóm legionistom. Poza pełnieniem obowiąz- ków trybuna Witeliusz był też szpiegiem Narcyza, osobistego sekretarza impera- tora. Jeśli ten kiedykolwiek się dowie, że jego narzędzie próbowało go wykiwać, życie trybuna zawiśnie na włosku. Tyle tylko że na pewno nie usłyszy tej infor- macji z ust Wespazjana. Witeliusz upewnił się również co do tego. Gromadząc informacje dotyczące lojalności oficerów i żołnierzy II Legionu, odkrył niejako przy okazji tożsamość konspiratorki stojącej za niedawnym zamachem na życie boskiego Klaudiusza. A była nią Flawia Domicylla, żona Wespazjana. Dlatego też legat i trybun znaleźli się w patowej sytuacji. Obaj posiadali informacje, którymi mogliby się wzajemnie zniszczyć, gdyby wyjawili je kiedykolwiek Narcyzowi. Wespazjan zdał sobie nagle sprawę, że już od dłuższej chwili spogląda nie- zbyt przytomnym wzrokiem na obu podwładnych. Pozbierał więc pospiesznie myśli i przeszedł do drugiego tematu, który zamierzał poruszyć w ich obecności. — Mam też wiadomość, która powinna cię rozweselić, centurionie — stwierdził, sięgając na skraj pulpitu po niewielki pakiecik obłożony jedwabiem. Rozwinął ostrożnie materiał, odsłaniając złoty naszyjnik. Uniósł go w przytłu- mionym blasku lampek oliwnych. — Poznajesz go, centurionie? Macro przyglądał mu się przez chwilę, a potem pokręcił głową. — Wybacz, panie, ale nie poznaję. — Wcale mnie to nie dziwi. Gdy ujrzałeś go po raz pierwszy, co innego za- przątało ci myśli — stwierdził legat, uśmiechając się krzywo. — To naszyjnik wodza Brytów. Był własnością niejakiego Togo- dumnusa, którego na szczęście nie ma już między nami.

Macro się zaśmiał. Nagle przypomniał sobie, że faktycznie widział tę ozdobę na szyi ogromnego wojownika, którego pokonał i zabił w pojedynku przed paroma dniami. — Łap! — Wespazjan rzucił naszyjnik, a zaskoczony centurion niezdarnie go pochwycił. — Oto niewielki dowód wdzięczności legionu. Dołączono go do mojej części łupów. Zasłużyłeś sobie na niego, centurionie. Został zdobyty w uczciwej walce, więc noś go z honorem. — Tak, panie — odparł Macro, oglądając chciwym wzrokiem zdobycz. Splecione paski złota błyszczały w migotliwym świetle na obu końcach, gdzie owijały się wokół sporych rubinów, które lśniły niczym dwie skąpane we krwi gwiazdy. W złocie otaczającym klejnoty wyryto dziwaczne spiralne wzory. Macro zważył naszyjnik w dłoni, jakby chciał ocenić z grubsza jego wartość. Zrobił na- prawdę wielkie oczy, gdy pojął w końcu pełne znaczenie tego gestu legata. — Panie... Nie wiem, jak mam ci dziękować. Wespazjan machnął lekceważąco ręką. — W takim razie nie dziękuj wcale. Jak już wspomniałem, zasłużyłeś na niego. Ty także, optionie, ale dla ciebie mam tylko słowa podzięki. — Katon po- czerwieniał na twarzy i zacisnął usta, by nie wyglądać zbyt płaczliwie. Legat nie potrafił powstrzymać śmiechu na ten widok. — To prawda, nie mam nic cennego, co mógłbym ci darować, ale wiem, że kto inny ma, choć raczej powinienem po- wiedzieć: miał. — Słucham, panie? — Wiesz już o tym, że pierwszy centurion Bestia zmarł w wyniku odnie- sionych ran? — Tak, panie. — Minionej nocy, zanim na dobre stracił przytomność, wyraził przy świad- kach swoją ostatnią wolę. Poprosił, abym był jej wykonawcą. — Wyraził ostatnią wolę? — Katon zmarszczył brwi. — Każdy żołnierz może ją wyrazić słownie, nie na piśmie, jeśli ma przy sobie świadków. Tym sposobem może rozporządzić swoim mieniem na wypadek